Od wielu, wielu lat stoi samotnie mała drewniana łódeczka, przytulona bokiem do drewnianego pomostu. Niepozorna, na pierwszy rzut oka całkowicie zwyczajna. Widać, że wysłużona, jednak wciąż zdatna do użytkowania. Nie skrzypi, a dwa wiosła oparte są o ławeczkę w środku. Miejsce to jest odwiedzane przez zakochanych, a niejednokrotnie służy za romantyczne tło organizowanych tu randek. Cisza, spokój, świergot ptaszków, spokojna tafla jeziora...
Aby dowiedzieć co się wydarzyło, rzuć kostką. Uwaga! Możesz rzucić kostką wyłącznie jeden raz! W każdym następnym wątku, który tu rozpoczniesz, kości oraz płynące z nich straty/korzyści już Ci nie przysługują!
Spoiler:
1 - jeśli wchodzisz do łódki z kimś, to już na pomoście czujesz jak Twój humor nagle się poprawia. Gdy wypłyniecie na brzeg, czujesz do drugiej osoby nagły przypływ sympatii (jeśli Twój rozmówca wyrazi taką chęć, efekt może obejmować i jego, nawet jeśli nie wylosował tego efektu). Masz ochotę komplementować drugą osobę, być dla niej miłym i życzliwym. Jeśli były między Wami jakiekolwiek zwady - to teraz jest bez znaczenia, bowiem czyż nie lepiej jest być miłym i uśmiechniętym we własnym towarzystwie? Efekt utrzymuje się przez całą podróż łódką, a znika stopniowo po wyjściu z niej. Jeśli jesteś tu sam (i jeśli chcesz, bowiem nie jest to wymóg) pierwsza osoba jaką spotkasz będzie tą, dla której będziesz chciał być uprzejmy i życzliwy.
2 - udało Ci się wypłynąć łódką, jednak osiem metrów od brzegu nagle coś w nią huknęło od spodu wprawiając ją w turbulencje. Niestety, łódka przewróciła się, a Ty wpadłeś do wody. Zanim udało Ci się wypłynąć na brzeg (bądź zanim ktoś Ci pomógł - dowolna interpretacja) zostałeś pogryziony przez... plumpki. Twoje ubranie jest zdarte, a i masz na ciele kilkanaście drobnych ranek, które na szczęście nie wymagają profesjonalnego leczenia. Pamiętaj, aby je oczyścić!
3 - siedzisz na pomoście/płyniesz łódką i nikt ani nic Ci w tym nie przeszkadza. Ile upłynęło czasu? Minuta, dwie, a może nawet cała godzina? Zerknąwszy na swoje dłonie zauważasz, że na nadgarstku masz założoną... Taśmę Obłudy! Nie jesteś w stanie stwierdzić skąd się wzięła i jak długo ją masz na sobie. Możesz ją bezproblemowo zdjąć... jeśli chcesz. O przedmiot upomnij się w tym temacie.
4 - wchodzisz do łódki... sam lub z kimś i spędzacie miło czas w jeziorze. Kiedy chcesz już wracać zauważasz, że wiosłowanie nic Ci nie daje. Nie zawracasz ani nie przemieszczasz się w tę stronę, którą chcesz. Łódka Cię nie słucha i dalej pływa, pływa, pływa... Przez najbliższe trzy godziny nie jesteś w stanie "zmusić" jej do posłuszeństwa, a i zaklęcia na nią nie działają. Dopiero po upływie czasu samoistnie dopływa do pomostu, jak gdyby nigdy nic się nie stało.
5 - ledwie dotknąłeś łódki, a ta, niczym pchnięta czyjąś siłą, odpłynęła, a Ty z racji impetu wpadłeś do wody. Dobrze, że tuż przy pomoście, dlatego możesz bezproblemowo się wynurzyć. Do końca tego wątku odczuwasz zimno. Ogrzej się, jeśli nie chcesz się przeziębić.
6 - wchodzisz do łódki i prawie na coś nadeptujesz. W ostatniej chwili przesunąłeś stopę i schyliłeś się, by sprawdzić co to. Twoim oczom ukazuje się fiolka z jasnoniebieskim płynem. Zerkasz na etykietę i widzisz drobno zapisaną notatkę - Eliksir Gregory'ego. Korzystaj mądrze. Gratulacje! O przedmiot upomnij się w tym temacie.
______________________
Autor
Wiadomość
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Były dziewczyny i faceci, o których nie umiał myśleć w kontekście typowych łóżkowych uniesień i po prostu ich nie podrywał, nie drażnił się z nimi, nie zachowywał, jakby jedyne, na czym mu zależało, to jakieś słodkie pocałunki. Nie wiedział, jak to działało, ale o to szło z Alise, która była dla niego jak siostra i prawie tak samo sprawa wyglądała z Nancy, którą traktował jak jednego z najlepszych kumpli. Świetnie bawili się w swoim towarzystwie, wygłupiali się, jak mocno tylko się dało i nie mieli problemów z tym, żeby w środku nocy podróżować po jeziorze, co nie tylko było z ich strony szaleństwem, ale również narażało ich na różnego rodzaju, kurwa, niebezpieczeństwa. Nie wspominając już ani słowem o jebanym szlabanie, na który jedynie śmiałby się serdecznie, bo wcale by mu, kurwa, nie przeszkadzał. Poza tym zamierzał się dobrze bawić, jak widać Puchonka również, więc czego właściwie się mieli obawiać, na co obrażać i od czego uciekać? Mogli spokojnie gadać o tym, jak to chujowo jest nie mieć chuja i musieć wciskać się w jakieś jebane staniki, a Maxowi podobne debilizmy mocno odpowiadały. - O kurwa, to by dopiero było pojebane. Albo zostać, bo ja wiem, taką Cortez. Chociaż podejrzewam, że spora część szkoły nie narzekałaby, gdyby pewnego ranka obudziła się w ciele Vicario - rzucił na to i poruszył brwiami, co w tym żeńskim wydaniu wyglądało nieco dziwnie, ale nie wiedział tego i w sumie nie przywiązywał do tego zbyt wielkiej wagi. Uniósł dłonie do cycków i zrobił jakiś debilny gest, który miał sugerować, czym dokładnie zajmowałaby się ta część szkoły. - Chociaż w sumie... Wtedy poszedłbym wyrywać kogo się da, żeby się przekonać, czy to serio daje radę - dodał jeszcze, dość mocno rozbawiony, bo ani ślepy, ani głupi nie był, podejrzewał więc, że nie tylko uczniowie, ale i niektórzy profesorowie wodzili za Vicario nieco nieprzytomnym spojrzeniem, jakby to coś miało im dać albo zmienić w ich życiu, czy coś tam, kurwa. - Bywa chujowo, ale w sumie to nie jest tak źle, gorzej, jak ci się wszystko przylepi, jak jest za gorąco - stwierdził na to i lekko wzruszył ramionami. Bawiło go to nieco, tak samo jak bawiło go przebywanie w kobiecym ciele, którego w chuj nie rozumiał. Uśmiechnął się do niej lekko, a następnie przekrzywił głowę, upił łyk piwa i zapalił jej papierosa, potem własnego i zaciągnął się mocno, dochodząc do wniosku, że w tym babskim wydaniu nawet pali się jakoś inaczej. Przesunął czubkiem języka po górnej wardze, jednocześnie obserwując Nancy z pewną dozą zainteresowania. - Klapa, czy było tak ciekawie, że mam nie pytać? - rzucił, nieco rozbawiony, a później to już w ogóle parsknął, po czym zasłonił usta dłonią, wydając z siebie coś pomiędzy okrzykiem pełnym szoku i piskiem niedowierzania, po czym zaśmiał się jak wariat i o mało nie wylał na siebie piwa, które znowu upił, żeby się przypadkiem nie marnowało. - Kurwa, jak to brzmi! Lepiej się tego słucha, jak się jest po drugiej stronie, czy coś.
Nancy A. Williams
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Burza brązowych loków na głowie i uśmiech przyklejony do twarzy, tatuaż z runą algiz na lewej kostce
Odbycie pierwszego w życiu szlabanu za nocne pływanie po jeziorze w towarzystwie Maxa? A w zasadzie czemu by nie! Gdyby któryś z nauczycieli przypałętałby się tu z jakiegoś powodu, to koniec końców nic strasznego przecież by się nie stało. Jeszcze niedawno pewnie bardziej by się tym wszystkim przejmowała, ale raz już ją Bennet przyłapała na nocnych wędrówkach po szkole i absolutnie nic się nie wydarzyło. Ba! Nie dostała nawet szlabanu! A wtargnięcie do gabinetu profesora było chyba większym przewinieniem niż wygłupy na środku jeziora przy piwie kremowym nawet jeśli zostaliby zidentyfikowani. Poza tym dowodów zbrodni w postaci butelek mogli się tu z łatwością pozbyć w razie potrzeby. - Może to nie byłoby takie złe! Ja chętnie powlepiałabym parę szlabanów! - Tak, to właśnie na tym by się skupiła zostając na jeden dzień nauczycielem. Jakie inne korzyści można by z tego wyciągnąć? Do działu ksiąg zakazanych jakoś specjalnie jej nie ciągnęło, a robienie żartów wydawało się najlepszym wykorzystaniem takiej potencjalnej przemiany. - W ciele Vicario to sami by mnie zresztą prosili o szlaban. - Parsknęła z rozbawieniem. Niejeden pewnie by chciał, żeby nauczycielka zielarstwa go ukarała i to w różnym tego słowa znaczeniu. Gdyby Max w ciele Vicario poszedł na podryw to miał sukces murowany. Ale może lepiej tego jednak nie sprawdzać... - O niee! Nawet mi nie mów, Merlinie, jak dobrze, że jest chłodno. - Aż się wzdrygnęła wyobrażając sobie wspomnianą sytuację. Może było to nieco dziecinne, ale myśl o tym co ma w tym momencie między nogami, okropnie Nancy krępowała. - To ja już wolę wciskający się w żebra stanik! Tym bardziej że ktoś wymyślił już coś takiego jak stanik sportowy! Bez tych wszystkich drutów, ugh... - Im dłużej siedziała w męskim ciele, tym jakoś bardziej doceniała to swoje własne. Ciekawość 'jak to jest być facetem' zaspokojona, już by mogła wrócić do siebie. Pozwoliła by Max odpalił jej papierosa i zaciągnęła się mocno. Chyba liczyła, że męskie gardło będzie jakieś mniej wrażliwe na dym, a jednak zakrztusiła się i rozkaszlała. Łapiąc oddech, wywróciła oczami na kolejne pytanie dotyczące imprezy, po czym westchnęła z rezygnacją. - Słuchaj, nie mam pojęcia. Serio. Nie pamiętam co się działo od momentu kiedy zaczęliśmy grać. - Przyznała się, zerkając na Brewera z ukosa, by zobaczyć jak zareaguje. Nie miała pojęcia czy powinna pamiętać coś dotyczącego ich dwójki, czy zupełnie nie, ale zapytać wprost było jej po prostu głupio. Tym bardziej że ciągle nie wiedziała, co ją podkusiło do tej głupiej gry. Ah... No był jeden powód... Lekki stres, który ją złapał po przyznaniu się do częściowej amnezji, rozładował śmiech Maxa. Sama parsknęła widząc jak niemal wylewa na siebie piwo, a łódka jakoś niebezpiecznie się przy tym zakołysała. - Nie wiem o co ci chodzi, brzmisz przeuroczo! - Stwierdziła, starając się opanować śmiech. Absurd sytuacji, w której się znajdowali, absolutnie nie pozwalał na dłuższą chwilę powagi.
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Kiedy, jak nie teraz? Max doskonale wiedział, że za chwilę wszystko się skończy, studia to już nie była taka dobra zabawa, jak można było się spodziewać, wiedział doskonale, że trzeba będzie porządnie zabrać się do roboty i pracować o wiele mocniej, aczkolwiek nie sądził, żeby to w jego życiu cokolwiek zmieniło. Miał nagle przestać robić te wszystkie niemądre rzeczy, jakie mu, kurwa, same wychodziły. Nie, nie sądził. Natomiast Nancy powinna przekonać się, jak smakują te zakazane rzeczy, by później nie żałował, że nie zrobiła w czasach szkolnych czegoś, co byłoby godne wspominania. Ot, jak choćby ta zajebiście pojebana wycieczka na środek jeziora w środku nocy! Bo czemu nie mogliby się tak bawić? To było całkiem niezłe zajęcie, by nie nudzić się wieczorem w dormitoriach, więc proszę bardzo. - Chciałbym to zobaczyć! - powiedział na to, a jego ciemne oczy błysnęły. Spojrzał na Nancy spod przymkniętych powiek i znowu poruszył lekko brwiami, co pewnie w żeńskim wydaniu nie miało aż takiego impaktu, aczkolwiek znowu - nie miał pojęcia, bo nie był do końca pewien, jak naprawdę wygląda i jak dziewczyna go odbiera. To było tak w chuj durne i jednocześnie zabawne, że aż nie mógł się za mocno na niczym skoncentrować. - Pewnie najlepiej taki sam na sam w cieplarni - dodał na jej słowa i mrugnął zaczepnie, po czym zaśmiał się, gdy dostrzegł jej obrzydzenie. Cóż, nie wszystko było takie idealne, co nie? Ale w sumie on również wolałby wrócić do siebie, bo na razie to czuł się w chuj dziwnie i nie miał pojęcia, co z tym zrobić. Liczył na to, że jak się prześpi, to wszystko wróci do normy, bo tak? Co to za jebane żarty? - Po chuj są w sumie te druty? To wcale nie jest wygodne. I te całe jakieś... obwody? - rzucił, poruszając się lekko i wyciągnął przed siebie nogi, zaciągając się dość mocno, a potem wydmuchał dym, upił łyk piwa i uśmiechnął się lekko, nieco tajemniczo, by mrugnąć zaczepnie do Nancy. Nie chciała ciągnąć tematu? To nie. Najwyraźniej bawili się tam całkiem nieźle, skoro nic z tego wszystkiego nie pamiętała. Ciekaw był, jak daleko to wszystko zaszło, ale czuł, że nie powinien się wpierdalać - skupił się zatem na tym, co się działo i aż zachichotał, gdy zobaczył, jak zachowuje się Nancy, która wyraźnie nie miała doświadczenia z paleniem. - Nie chciałbym tak utknąć do końca życia. To zabawne, tak na chwilę, ale, kurwa, nie czuję się z tym dobrze. Jakby mi ktoś wszystko napierdolił... Też tak masz? - rzucił po chwili jakąś niesamowicie głęboką myśl, która przeleciała mu przez głowę i dopił piwo, patrząc z namysłem w przestrzeń, jakby tam szukał odpowiedzi, inspiracji, czy czegokolwiek podobnego.
Nancy A. Williams
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Burza brązowych loków na głowie i uśmiech przyklejony do twarzy, tatuaż z runą algiz na lewej kostce
Max miał przed sobą jeszcze masę czasu na łamanie szkolnych regulaminów, Nancy został jedynie rok w murach hogwartu. Powoli kończyła swoją edukację, a miała wrażenie, że wciąż nie przeżyła wszystkich scenariuszy, które oferował magiczny zamek. Obudziła się dość późno, ze świadomością, że życie ucieka jej przez palce, a ona nie korzysta z tych wszystkich dostępnych dobrodziejstw zamku. Idąc jednak w ślad za dewizą, że lepiej późno niż wcale, starała się teraz czerpać garściami z możliwości i na przykład bujać się łódce, w środku nocy, pijąc alkohol ze swoim przyjacielem i narzekając na swoje niecodzienne ciała. Zlazła z ławeczki, by usiąść sobie w poprzek łódki i oprzeć plecy o jedną burtę, a stopy tę po przeciwnej stronie, rozwalając jednocześnie kolana na boki, bo tak było jednak najwygodniej. Parsknęła z rozbawieniem na jego słowa i to sugestywne poruszenie brwiami. W tym wydaniu gest robił nieco mniejsze wrażenie, ale za to wyglądał naprawdę uroczo! - W cieplarni to akurat kiepsko, za dużo szyb... Ale taki składzik... Do posprzątania... - Pokiwała głową, przykładając do brody kciuk i palec wskazujący, udając w ten sposób, że faktycznie się zastanawia nad podobny scenariuszem. Długo jednak nie wytrzymała i parsknęła śmiechem, a chwilę później Max zaczął narzekać na stanik, co tylko wzbudziło kolejny wybuch wesołości. - Po to, żebyście się bardziej ślinili, a my bardziej dusiły. - Odpowiedziała na pytanie i pociągnęła kolejny łyk piwa, by zaraz potem zaciągnąć się dymem z papierosa, tym razem dbając o to, żeby się przy tym nie udusić. Ze średnim skutkiem. Nie wiedziała jak zinterpretować ten brak reakcji na temat jej imprezowych dziur w pamięci. Czy to znaczyło, że absolutnie nic się nie działo, czy wręcz przeciwnie? Podrapała się z zakłopotaniem po karku, odkrywając przy okazji jak przyjemnie jest przejechać dłonią po tych króciutkich włosach, a potem pociągnęła solidny łyk piwa. Musiała się dowiedzieć, bo sumienie nie da jej spokoju. - Bo eee... Nie było nic... Um... Działo się coś, co powinnam pamiętać? - Zapytała w końcu, wbijając w chłopaka intensywne spojrzenie czekoladowych oczu. Jak by nie patrzeć, to w tym momencie chyba był dla niej najbliższą osobą z tego całego butelkowego kręgu, kogo innego więc miałaby zapytać? Zaciągnęła się dymem jeszcze raz, tym razem zachowując profesjonalizm i męską dumę, a później przytaknęła na słowa Brewera. - No! Żarty żartami, ale zdecydowanie wolę swoją kobiecą wersję. Nawet z drutami w staniku i wrzynającymi się, niewygodnymi gaciami. To ciało jest... Nie takie. Wszystko działa inaczej. Pewnie kwestia przyzwyczajania, ale chyba nie chcą się przyzwyczajać. Wolę patrzeć na takich przystojniaków niż siedzieć w tym ciele... - Zaśmiała się, macając się jeszcze po klacie i brzuchu, jakby licząc na to, że pod dotykiem wróci do swojej normalnej formy, nic takiego jednak się nie wydarzyło.
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Punkt widzenia zależał od punktu siedzenie i w przypadku Nancy było to teraz bardzo dobrze widoczne. Rok? To było jeszcze całkiem sporo czasu, który można było poświęcić na różnorodne szaleństwa, a skoro już zaczęła coś odpierdalać, to proszę bardzo, wszystko było jeszcze przed nią, co do tego chłopak nie miał najmniejszych nawet wątpliwości i był pewien, że jeśli dziewczyna tylko zechce, to będą mogli razem odwalić jeszcze niejedno gówno, które, kto wie, może przejdzie do historii tego zamku. Nie miał w tym względzie żadnych zahamowań, niczego się nie obawiał, niczym się nie stresował i po prostu brał to, co było, dochodząc do wniosku, że później nie będzie już tak ciekawie. W końcu miał wkrótce iść do pracy, zdawać kursy i generalnie stawać na głowie, żeby ogarnąć to wszystko, co dotyczyło jego dorosłego życia, a wtedy już tak zajebiście bawić się nie będzie się dało, tym bardziej że planował rozpocząć swoją karierę w Mungu. Mógł oczywiście odpierdalać jakieś gówno, ale musiał mieć świadomość, że pod wieloma względami musi się zmienić, jeśli chciał trafić dokładnie tam, gdzie trafić chciał. To zaś, że pragnął się tam znaleźć, było, jak się okazywało, oczywiste. - Czyżby ktoś tutaj miał doświadczenie? - rzucił nieco rozbawiony, kiedy tylko zaczęła wyjaśniać mu swoje spojrzenie, a potem zgodził się, że faktycznie, zapewne taki składzik, czy coś, byłoby o wiele lepsze albo jakieś zacisze przy cieplarniach, do którego po prostu nikt nie zagląda. I może by tak dalej rozważał, jak najlepiej byłoby się do tego zabrać, gdyby nie to, że całkiem nieoczekiwanie wyraziła swoją opinię na temat powodów takiej, a nie innej konstrukcji stanika, na co Max parsknął z rozbawienia, bo w gruncie rzeczy pewnie coś w tym było, ale postanowił podzielić się z nią niesamowicie głęboką uwagą, nim wrócił do popijania piwa. - Tak naprawdę, to najbardziej się ślinimy, jak nic tych cycków nie zakrywa - stwierdził i mrugnął do niej, po czym zaśmiał się, a kiedy Nancy zaczęła znowu mówić, uniósł brwi, po to tylko, żeby zaraz z niedowierzaniem odgarnąć długie włosy za ucho. No proszę! Co tam się musiało odpierdalać, że właściwie nie pamiętała, czy wydarzyło się coś, co powinno do niej wracać. Oczy mu błysnęły, pokręcił głową, przy czym jego długie włosy aż zafalowały, odrzucił je na plecy i rozchyliwszy lekko wargi, nachylił się ku Nancy uwięzionej w ciele tego atrakcyjnego chłopaka. - Nie. Właściwie to tylko bawiło mnie to, że prawie wszyscy byli zmuszeni do całowania Strauss, ta to miała farta - rzucił i mrugnął do swojej rozmówczyni na znak, że zdecydowanie może się już rozluźnić, po czym, żeby dać jej nieco wytchnienia i spokoju, odchylił się w tył i zsunął z ławeczki, by na moment zalec na dnie łódki i podziwiać, gwiazdy, co wcale takie wygodne nie było, a już na pewno po wypiciu piwa, więc wrócił do poprzedniej pozycji, starając się jednocześnie poprawić bieliznę, która potwornie mu przeszkadzała. - Wiesz co jest najgorsze? Sikanie... - stwierdził dramatycznym tonem, po czym znowu się roześmiał, bo to było mimo wszystko niesamowicie abstrakcyjne i doszedł do wniosku, że nieźle się im wszystko w głowach popierdoliło. I chociaż lubił dziewczyny, wolał na nie patrzeć i siedzieć we własnym ciele, a nie męczyć się w tym, w którym obecnie wylądował. Atrakcyjnym, a jakże, ale bez, kurwa, jaj! Dosłownie. - Mam nadzieję, że mimo wszystko jutro obudzimy się już normalnie... Wolę jednak swoje zmięte ciało. I wiesz co? Teraz będę musiał dodać do niego kolejny tatuaż, w końcu takie miłe spędzanie czasu powinno zostać docenione!
Nancy A. Williams
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Burza brązowych loków na głowie i uśmiech przyklejony do twarzy, tatuaż z runą algiz na lewej kostce
Na pytanie, które padło w jej kierunku o mało się nie opluła popijanym właśnie piwem. Sama zaczęła, to prawda, ale żeby w jej kierunku takie sugestie? Normalnie pewnie oblałaby się soczyście czerwonym rumieńcem, bo była chyba ostatnią osobą do takich akcji, ale w obecnej sytuacji, bardzo udzielił jej się ten swobodny styl bycia Maxa i w odpowiedzi poruszyła sugestywnie brwiami (tym razem wyszło już o niebo lepiej!) i wyszczerzyła się głupkowato. - Proszę cię... Widzisz to ciało? - Zapytała, wczuwając się w rolę łamacza dziewczęcych serc tak, że sam Howard byłby dumny z tego przedstawienia. Napięła mięśnie, prezentując okazałe muskuły i przeczesała dłonią krótkie włosy, wbijając w chłopaka przeszywające spojrzenie... A potem parsknęła śmiechem. Brzuch powoli zaczynał ją boleć z tego ciągłego chichrania się z każdej głupoty. Miała wrażenie, że słychać ich aż w zamku i tylko cudem nikt z kadry pedagogicznej tu jeszcze nie przybiegł. Na uwagę o braku stanika musiała przyznać Maxowi rację. Absolutnie nie dało się ukryć, że takie były najładniejsze, dla niej również, ale temat szybko zszedł na "pamiętną" imprezę. Zgasiła końcówkę wypalonego papierosa w wodzie, transmutowała go w kamień, a następnie puściła nim kaczkę po tafli jeziora. Raz... Dwa... Trzy... Odetchnęła z ulgą, słysząc, że nie brakuje jej żadnych istotnych wspomnień, za które mogłaby się wstydzić, albo po prostu, najzwyczajniej powinna pamiętać. Natomiast informacja o Strauss spowodowała, że zmarszczyła lekko brwi w zamyśleniu. Taka gra, sama najgłośniej krzyczała, że to świetny pomysł, nie miała prawa teraz czuć się... Zazdrosna? Smutna? Zawiedziona? Kompletnie nie potrafiła zrozumieć tych dziwnych uczuć, które pojawiały się w obecności Krukonki. Nigdy nie miała z takimi do czynienia. Nie zamierzała ciągnąć tego tematu. Już prędzej wolała pogadać o sikaniu... - Tak! To muszę wam przyznać! Macie zdecydowanie łatwiej! Nawet na takiej łódce nie ma problemu! - Przyznała, znowu śmiejąc się z tej całej absurdalnej sytuacji. Mogłaby nawet tu i teraz wstać i odwrócić się tyłem, by odlać się za łódkę, ale aż tak jej nie popierdzieliło. Wciąż była dziewczyną, chociaż w nieco innym ciele i w życiu by tego nie zrobiła. Aczkolwiek musiała przyznać, że było to bardzo praktyczne. - Nowy tatuaż? Proponuję tę piękną twarz na pamiątkę! - Przyłożyła dłoń pod brodą i zamrugała w bardzo dziewczęcym geście, sugerując, że to ją powinien sobie wytatuować. - Ale tak, też mam nadzieję, że obudzę się w swoim ciele... Zdecydowanie bardziej je teraz doceniam... - Zaśmiała się i opierając się o burtę, uniosła się w górę, by usiąść na ławeczce i złapać za wiosła. - Czas wracać, co? - Zapytała, choć bez większego entuzjazmu. Zrobiło się z pewnością już bardzo późno, a ona musiała jeszcze wrócić do Hogsmeade. Wiosłowała i wiosłowała, ale wciąż nie zbliżali się do brzegu. Jakaś dziwna siła wciąż kierowała ich na środek jeziora, ale zamiast się tym przejmować, widzieli kolejny powód do śmiechu. Raz jedno, raz drugie, usilnie próbowali skierować się w kierunku zamku, ale łódka miała inne plany. W końcu się poddali i gadając o głupotach i śmiejąc się beztrosko z byle powodu, przesiedzieli w łódce niemal do rana. Dopiero po kilku godzinach ich uber postanowił ich jednak odstawić na brzeg, a tam mogli się w końcu pożegnać i rozejść w swoje strony, z poczuciem, że spędzili razem kolejną świetną przygodę.
zt x2
Gunnar Ragnarsson
Wiek : 26
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 188 cm
C. szczególne : blizna z pazurów wzdłuż kręgosłupa do połowy pleców; na ramionach tatuaże run nordyckich wpisanych w islandzką, mistyczną symbolikę i zarys skalnych grani
Poranny trening zerwał go z łóżka o szóstej rano. Było jeszcze ciemno, kiedy biegł przez błonia. Drzewa rzucały na niego cień, jak kaptur jego bluzy na jego twarz. Pomimo, że był przyzwyczajony do chłodu, nawet jemu było dziś odrobinę chłodno. Powietrze wydychane z jego ust, unosiło się kłębem dymu obok jego twarzy. Dlatego poranna przebieżga trwała znacznie krócej niż zwykle. Tylko raz otoczył jezioro i choć miał wybrać się na boisko, korzystając z szatni Quidditcha wziąć prysznic, dzisiaj wyjątkowo skręcił w innym kierunku. Zatrzymał się przy pomoście, zginając się do kolan. Czuł ciężki oddech i duszności. Dopiero wracał do poprzedniej kondycji, po tym, jak zaniedbał stan swojego gardła. Dlatego teraz, choć wiedział, że nie powinien bezpośrednio po aktywności szukać sobie miejsca do siedzenia, zawieszając wzrok na łódce, po prostu skierował się w tamtą stronę. Było dalej ciemno. Słońce miało wzejść dopiero za jakiś moment. Walnął się na dnie łódki, przerzucając nogi przez deskę z siedziskiem, a ręce rozkładając po bokach tej łupinki. Przymknął powieki, rozważając sens swojego zawieszenia w tej szkole... Ostatnio myśli, że znajdował się tu za karę, wróciły. Bez Diny dnie wydłużały się niesamowicie. Nawet idiota-Cassius potrafił rozładować napięcie Ragnarssona. Tymczasem Ślizgon, ostatnio miał wiele czasu do namysłu. Kiedy akurat nie pracował w Rezerwacie i nie wykonywał obowiązków prefekta czy przewodniczącego koła, nie miał co ze sobą robić. Ta szkoła była pełna wybitnej wrogości, a zajęcia zdawały się mniej zajmujące niż te, które pamiętał ze Stavefjord. Z sentymentem, podażył spojrzeniem w kierunku lasu. Dlatego nie dostrzegł nadejścia kolejnej osoby, od strony zamku. Dopiero usłyszał w ciszy poranka, najpierw szelest trawy, a później jej kroki na pomoście. Wczesując dłoń w jeszcze wilgotne włosy, otaksował ją spojrzeniem. Wyglądała pięknie. Eterycznie. Dlaczego to była pierwsza myśl, która przebiegła mu przez głowę? — Hej — odezwał się, już nie tym gardłowym, nieprzyjemnym tonem, jaki był efektem niezaleczonego gardła. — Co taka niewinna puchonka, jak ty robi sama nad ranem nad jeziorem, Goldie?
Jeszcze na początku lata uczyła się, jak zasypiać, kiedy cały czas do snu kołysała woda. Znała już to uczucie, ale była przyzwyczajona do szkolnych dormitoriów i drewnianego łóżka w pokoju na poddaszu. Zupełnie inaczej dzieliło się we dwójkę małe pomieszczenie pod pokładem, z jedną koją i jednym posłaniem na podłodze, którego Edward nigdy nie pozwolił jej zająć, mimo jej próśb. Ostatecznie delikatne kołysanie sprawdzało się w usypianiu Bird lepiej niż twardy materac i cisza wytłumionego kotarami świata. Po obudzeniu leżała jeszcze około godzinę, próbując wrócić do snu o śnieżnym zamku i ratunkowej misji, której szczegółów zupełnie zapomniała po przebudzeniu, ale ostatecznie się poddała. Niebo szarzało bardzo powoli za oknem, gdy szukała na wpół po omacku dżinsowych spodni i jakiegokolwiek swetra. Nie była przygotowana na zmianę temperatury. Trampki szybko ociekły rosą, przemaczając i jej skarpetki. Zdecydowanie skończył się sezon bosego biegania po błoniach. Otuliła się ramionami, przyciskając do piersi książkę; na razie było za ciemno, żeby ją czytać, ale Bird miała nadzieję, że już za chwilę słońce wynurzy się zza horyzontu, przy okazji nagrzewając powietrze dookoła chociaż odrobinę. Powoli weszła na pomost, sięgając wzrokiem do miejsca, w które zmierzała. Rozpoznała go od razu, chociaż jeszcze przez moment próbowała przekonywać samą siebie, że prawdopodobieństwo takiego spotkania było dosyć niskie. Z każdym krokiem była jednak coraz bliżej stwierdzenia, że miała rację wraz z pierwszą myślą. Przez chwilę zastanawiała się, czy nie zawrócić, ale siła ciągnąca ją w stronę łódki była dużo silniejsza niż szepcząca zaspale nieśmiałość. Próbowała trochę przygasić swój uśmiech, gdy Gunnar odwrócił wzrok z granicy lasu. Powoli wykonała kilka ostatnich kroków, przystając przy krawędzi pomostu. Ukucnęła, żeby lepiej widzieć twarz Ragnarssona. – Cześć – powiedziała półgłosem; i tak roznosił się echem w ciszy poranka. Uśmiech znów wymsknął się spod kontroli. Dlaczego nie potrafiła powstrzymać uśmiechu? Zastanowiła się chwilę nad odpowiedzią. A może tylko udawała, w czasie kiedy zbierała sobie pewność potrzebną do wydobycia z siebie już ułożonych słów? – Znajduje tajemniczego ślizgona zajmującego łódkę, do której impulsywnie przyszła. – Na chwilę wbiła wzrok w deski pomostu, ledwo zarysowane miękkim, szczątkowym światłem. Uśmiechnęła się w stronę swoich przemoczonych butów, zanim znowu skierowała wzrok na niego. – A ty co tu robisz?
C. szczególne : blizna z pazurów wzdłuż kręgosłupa do połowy pleców; na ramionach tatuaże run nordyckich wpisanych w islandzką, mistyczną symbolikę i zarys skalnych grani
Zrzucił kaptur z głowy, choć chłodne powietrze wdarło się wtedy pod materiał jego bluzy, wstrząsając rozgrzanym po biegu ciałem. Zareagował zarówno spięciem i rozluźnieniem mięśni podczas przebiegającego go dreszczu, jak i kącikowym uśmiechem. Mimo wszystko, w jakiś sposób przypomniały mu się zimne, lodowe ściany Stavefjord. Zresztą, koloryt jej oczu przywodził podobne skojarzenie. Odetchnął, zmuszając się do oderwania spojrzenia od jej twarzy. Tęczówek i uśmiechu. Zamiast tego przymknął powieki, odchylając głowę w tył, jakby chłonął lekki powiew wiatru, jaki osiadał mu teraz na odsłoniętej grdyce. — Tajemniczego…? — mruknął do siebie, bo porównania tyczące się jego osoby zazwyczaj okazywały się tak samo łechtające ego, jak i zaskakujące. Kiedy nie był dzikim zwierzęciem, które to porównanie usłyszał już wielokrotnie, okazywał się islandzką zagadką nie do rozwiązania. Kiedy tak naprawdę zdawało mu się, że zbyt często bywał prostolinijny. Pokazując sobą dokładnie to, co chciał przekazać i powiedzieć, nie powstrzymując się często od komentarzy. Nawet najbardziej niekorzystnych dla jego wizerunku. Zawsze pozostawał wierny swoim ideom. — Wygląda na to, że czekałem na ciebie — mruknął, nie mogąc podać jej jednej konkretnej przyczyny, dla której się tu zatrzymał. Uchylił za to leniwie powieki, ciekaw jej reakcji na jego prowokację. Poruszył się niespodziewanie, w stosunku do wcześniejszego rozleniwienia. Łódka zachwiała się razem z nim, kiedy oparł ręce na burcie. Sam tego nie przewidział, dlatego, kiedy kokpit zachwiał się zbyt niebezpiecznie, wyciągnął dłoń do pomostu, przytrzymując się jego krawędzi. — Lubisz wyzwania? Nie dał jej tak naprawdę czasu na odpowiedź. Poruszył się ponownie w miejscu, tym razem podciągając się trochę w górę, żeby zrównać się z nią trochę poziomem, kiedy zaproponował: — Wypłyń ze mną na środek jeziora.
Bird Burroughs
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 155
C. szczególne : kwiatowy zapach, szeroki uśmiech i radosne iskierki w spojrzeniu; piegi; na szyi zawsze nosi medalik ze św. Antonim.
– Trochę – przyznała ze wzruszeniem ramion. Może to nie było dokładnie to słowo, którym by go określiła, ale tego właściwego nie potrafiła znaleźć. Może właśnie przez to był dla niej trochę tajemniczy. Wymykał się temu, co słyszała o nim z opowieści innych, wymykał się też wrażeniu, które z początku wywołał. I niby podawał na tacy wszystkie elementy, które pomogłyby stwierdzić, kim dokładnie jest, a jednak za każdym razem, gdy znikał jej z oczu, pozostawiał po sobie coś jakby niedopowiedzianego. A może tylko jej się wydawało? Niewielu rzeczy była pewna, jeśli o niego chodziło. Oparła się jedną ręką o wilgotny pomost, balansując na zmarzniętych stopach. Zaśmiała się cicho z jego słów, na chwilę chowając twarz we włosach. Podniosła jednak zaraz wzrok, krzywy uśmiech błąkał się po ustach. – Długo czekałeś? – zapytała, wciąż przyciszonym głosem, mimowolnie zastanawiając się – mimo że dobrze wiedziała, że jego odpowiedź nie była do końca poważna – czy może coś w tym było. Rzadko opuszczała dormitorium taką nieistniejącą godziną, a kiedy już to zrobiła – przypadkiem wpadała na niego. Pokręciła lekko głową do samej siebie, starając się odegnać te myśli, zanim zdecyduje, że uczyni sobie z tego tradycję. Przechyliła lekko głowę, przez moment zastanawiając się nad odpowiedzią na jego pytanie. Nie zdążyła, zanim padła propozycja. Uniosła lekko brwi, przyglądając mu się uważnie. W zasadzie odpowiedź była prosta, a decyzja podjęta praktycznie w momencie, w którym zaproponował rejs, ale spojrzała jeszcze na środek jeziora, a później obróciła się przez ramię, żeby przeczesać spojrzeniem puste błonia, zanim nie odwróciła się znów w jego stronę. – Okej. Usiadła na skraju pomostu, żeby zsunąć się na pokład. Położyła swoją książkę na siedzisku, zanim odwróciła się, żeby odwiązać cumę od pachołka. – Robiłeś to już kiedyś? – zapytała, zerkając na Gunnara kątem oka. Nie była pewna, czy za pożyczenie łodzi mogliby mieć kłopoty, czy też nie. Niezależnie od tego, nie miała zamiaru się wycofywać – lina zresztą już opadła na dno łodzi.
Gunnar Ragnarsson
Wiek : 26
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 188 cm
C. szczególne : blizna z pazurów wzdłuż kręgosłupa do połowy pleców; na ramionach tatuaże run nordyckich wpisanych w islandzką, mistyczną symbolikę i zarys skalnych grani
— Tylko kilka dni – odpowiedział, kończąc rozmowę, bo w istocie jakiś czas temu szukał jej nawet spojrzeniem po szkole, ale szybko opuścił te myśli. Które zdawało się, że teraz całkiem przypadkiem się ziściły. Ale dziś głowa Gunnara błądziła w innych sferach. W czasie kiedy ona zsunęła się powoli w dół do wnętrza łódki, nie zmieniał wiele pozycji. Jedynie oderwał ramiona od burty, robiąc jej miejsce na wsunięcie się do środka. Rozłożył je znów tak, jak wcześniej, po bokach, też przechylając głowę na bok, ale tylko po to aby objąć pod dobrym kątem spojrzeniem jej łydki, a potem całą sylwetkę, kiedy stanęła prosto na dnie łódki. Trzeba było w końcu się ruszyć. Leniwie podciągając się w tył, cofnął nogi z ławki do kokpitu i w końcu usiadł na pierwszej desce od tyłu. Miał ją wyręczyć. Sam pochylił się wprzód do cumy, ale uprzedziła go. Zdjęła linę z knagi z łatwością, choć spodziewał się zastanowienia, zawieszenia, czy szamotania się. Córka rybaka - przypomniał sobie, cofając rękę do swojego kolana. Oparł na nim przedramię, obserwując jak dziewczę porusza się po łódce. Naturalnie? Jeszcze tego nie wiedział, więc wstał, na próbę wstrząsając łódką, kiedy stopą oparł się na krawędzi łodzi. Sam przytrzymał się burty. Ona musiała reagować instynktownie. Nie wyglądała na kogoś obdarzonego dobrym refleksem. Ale może się mylił? Właśnie tego był ciekaw. Niezależnie od jej reakcji, ostatecznie odpowiedział: — Musisz być bardziej konkretna. Co robiłem? Wypływałem na wodę? Oglądałem zachód słońca z kobietą? Łapałem plumpki? Jedno pytanie, a miało tak wiele możliwych kontekstów. Puścił się dłonią, kiedy łódka przestała się chwiać i oparł ją na kolanie, starając się jednak nie obciążać za mocno swoim ciałem burty, żeby nie stracili stabilności. Jak mieszany humor Gunnara. Wydawał się teraz mniej otwarty niż na lekcji ONMS. To dlatego, że jeszcze nie poruszyli odpowiedniej nuty w rozmowie. Gadali... o niczym. Choć Gunnarowi to tak naprawdę nie przeszkadzało. Wystarczyło, że mógł patrzeć na nią z boku. Po prostu. Cieszyć oczy dla odmiany kimś, kto nie budził jego zażenowania. Oglądając jej profil, jakaś siła pchnęła go, żeby podzielić się głośno myślą, którą normalnie zachowałby dla siebie. — Przypominasz mi moją matkę, Bird. Nie mogła tego wiedzieć, ale tak naprawdę to był największy komplement, jakim mógł ją zaszczycić. I jednocześnie największa szpila, jaką mógł zadać sam sobie. Dlatego odchrząknął, cofając nogę z burty, przerzucając swoje myśli na inny tor. Pochylając się do dna łodzi, zgarnął z niego wiosła, kierując nagły przyrost energii w pagajowanie. Aż niespodziewanie szarpnęło łódką.
Bird Burroughs
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 155
C. szczególne : kwiatowy zapach, szeroki uśmiech i radosne iskierki w spojrzeniu; piegi; na szyi zawsze nosi medalik ze św. Antonim.
Zamrugała ze zdziwieniem, słysząc jego odpowiedź – zapytała, zastanawiając się, czy nie zamarzał zbyt długo na dnie łódki, zanim przyszła. Tymczasem dowiedziała się, że musiał myśleć o niej chociaż trochę, co zdecydowanie obniżyło jej już i tak nikły refleks. Zdążyła tylko przejść nad deską, żeby zająć miejsce, gdy Gunnar rozkołysał pokład, a Bird straciła równowagę i łupnęła o siedzisko, impetem zmieniając rytm kołysania łodzi. Stęknęła cicho z bólu, odgarniając włosy z twarzy, szybko otrzeźwiona. Była przyzwyczajona do upadków, ale uśmiechnęła się z lekkim zażenowaniem, trzymając się za krawędź deski. – Chodziło mi o wypływanie na środek jeziora, nad ranem, bez nadzoru, w... pożyczonej łódce – powiedziała, nie chcąc używać słowa kradzionej. – Na pewno wypływałeś na wodę – zaczęła zgadywać, chociaż co do tego nie miała żadnych wątpliwości. Pamiętała, że jego ojciec jest żeglarzem, a poza tym wystarczyło jedno spojrzenie na pewność siebie, z jaką obchodził się z łodzią, żeby się tego domyślić. – To drugie... pewnie też robiłeś – powiedziała, czując gorąco wspinające się po twarzy i delikatnie chowając głowę między ramiona. – I obstawiam, że plumpki też łapałeś – powiedziała szybko. Trudno jej było wyobrazić go sobie czyhającego na małe rybki, które ostatnio ją zaatakowały (prawie wszystkie ślady już zbladły, tylko niektóre jeszcze utrzymywały się na skórze), ale może w dzieciństwie? Uśmiechnęła się lekko, wyobrażając sobie Gunnara jako małego chłopca. – Co najbardziej chciałbyś zrobić, z rzeczy, których nigdy nie robiłeś? – zapytała. Odwróciła głowę w jego stronę, przytrzymując się mocno deski, kiedy łódź wysunęła się gwałtownie na głębszą wodę. Przez chwilę milczała. Może jej się wydawało, a może faktycznie, gdy to powiedział, w jego głosie brzmiała dziwna powaga, coś, czego nigdy wcześniej ram nie słyszała. Trąciła lekko jego stopę swoją. – Opowiesz mi o niej? – zapytała, z kilku powodów. Oczywiście, chciała wiedzieć, co miał na myśli, mówiąc, że mu ją przypominała. Zastanawiała się, kogo widział, kiedy na nią patrzył. Ale to nie był jedyny powód. – Lubię słuchać, jak opowiadasz – powiedziała, trochę niespodziewanie dla samej siebie. Nie potrafiła stwierdzić, co dokładnie tak urzekło ją to w stajni, kiedy rozmawiali ze sobą po raz pierwszy – czy to, jak ożywiał obrazy ze swoich wspomnień, czy może to, jak sam ożywał, kiedy je stamtąd wydobywał.
Gunnar Ragnarsson
Wiek : 26
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 188 cm
C. szczególne : blizna z pazurów wzdłuż kręgosłupa do połowy pleców; na ramionach tatuaże run nordyckich wpisanych w islandzką, mistyczną symbolikę i zarys skalnych grani
Tak naprawdę nie spodziewał się tak srogiego upadku. Obserwował ją, zakładając raczej, że jako córka rybaka, będzie reagowała intuicyjnie na gwałtowne kołysania. Chociaż zaprzestał wzbijać wokół nich fale, łódka jeszcze jakiś czas kołysała się na boki, zanim mógł bezpiecznie zanurzyć wiosła w tafli. Stwierdzenie Bird było iście ciekawe. Czasami Hogwart był zaskakujący. Podział na grupy. Niekiedy, okazywało się, że faktycznie za podziałem domów, kryły się jakieś cechy, które mogły łączyć ich mieszkańców, pomimo, że każdy miał inną aurę, inny charakter, był inną osobą. Przez Bird przemówiła teraz puchońska uczciwość. A może jej własna? Niemniej uniósł nieco brwi ku górze, zauważając. — Myślisz, że jakby nie chcieli, żebyśmy z nich korzystali, to zostawiliby tę łódkę samą, bez nadzoru, niezwiązaną żadnym zaklęciem przy pomoście? Resztę wypowiedzi bezpiecznie przemilczał. Nie wyjaśniając czy jej podejrzenia były słuszne czy nie. Nauczył się nie rozwiewać cudzych założeń. Nie przywiązywać do nich uwagi. Zamiast tego wpatrywał się w nią przez chwilę w kontemplacji, analizując jej opinię o jego osobie i w końcu uniósł kącik ust w niejasnym uśmiechu. — Jasne – podsumował słowem, które mogło znaczyć tak naprawdę wszystko. Zarówno zgodę, jak i zaprzeczenie. Był już gotów przerzucić się na ciszę, czemu sprzyjał poranek i jego towarzystwo, jako, że tu w Hogwarcie nie uchodził wcale za towarzyską osobę. Wtedy zadała pytanie. Była ciekawa kwestii, które na ten moment dla niego też były zagadką. — Nie mam jednej takiej rzeczy. Raczej zbiór wielu pragnień. Ty? Skoro pytała, jej samej musiała nasuwać się jakaś odpowiedź. On… cóż, chciał zobaczyć zorzę polarną w Norwegii albo z biegunów, zdobyć najwyższy szczyt w Islandii, wykąpać się w japońskich gorących źródłach, skakać z klifu w krabi. spotkać leprokonusa, porozmawiać z czystej krwi wilą, zabrać ojca na Atlantydę, wziąć udział w rejsie na głębokich wodach oceanu, wrócić do Luizjany, żeby zobaczyć wendigo i przyjrzeć się bliżej niesamowitym historiom, których nie zdążył zgłębić w tak krótkim czasie. Myśląc o tym, rozpraszając się, niepotrzebnie wspomniał o matce, bo kiedy poprosiła go o rozwinięcie tej myśli, odpowiedział automatycznie. — Nie. Ale wystarczyło jedno spojrzenie w jej oczy, trącenie jej stopy i odrobina magicznej aury jaka ich otoczyła, kiedy tylko znaleźli się na środku wody, żeby zmienił zdanie. Puszczając wiosła, które teraz trzymały się tylko na obręczach na burcie łodzi, oparł dłonie na kolanach, wpatrując się już nie w Bird, tylko przed siebie. — Kiedy śpiewała, nawet Huldufólki zbierały się wokół ogniska, żeby posłuchać. Miała najpiękniejszy głos na wyspie, jako znana, magiczna śpiewaczka, nic dziwnego, że zaczął od tego. Skoro jednocześnie to jej głos, jako pierwszy strawiła jej choroba, zanim pociągnęła za sobą gorsze żniwa i szarpnęła się na jej życia – opowiadała nam baśnie i mity. Lubiła poezję śpiewaną. Uczyła mnie wróżyć z run, bezskutecznie. Zapraszała do domu nieznajomych. Była naiwną kobietą. Często się z nią o to kłócił. Ale przez dom otwarty dla obcych, znał kilka języków. We wszystkich mówił tak samo biegle, choć tylko w islandzkim całkowicie czysto. — Pochodziła z domu Freyrów. Grała na harfie. Rzuciła sztukę magiczną, bo zakochała się w moim ojcu. Dlatego zajęła się zielarstwem i ziołolecznictwem. Na ironię. Bo siebie nie potrafiła uratować. Powiedział nawet więcej niż chciał. Dlatego teraz milczał. Łódka poruszała się już sama po wodzie, magicznie, co - w jego opinii - miało znacznie mniej charakteru, niż użycie fizycznej siły, ale nie walczył z wiosłami. — Twoja kolej. Opowiedz coś osobistego.
Bird Burroughs
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 155
C. szczególne : kwiatowy zapach, szeroki uśmiech i radosne iskierki w spojrzeniu; piegi; na szyi zawsze nosi medalik ze św. Antonim.
– Może masz rację – powiedziała po chwili namysłu. Wiedziała, że łódki w hangarze, którymi pierwszoroczniacy przypływają na ucztę z okazji rozpoczęcia roku, są odpowiednio zabezpieczone przed pożyczkami. Coś zatem mogło w tym być – a dodatkowo Bird chciała w to uwierzyć. W końcu i tak siedziała w łodzi, gotowa łamać zasady. W tym niektóre swoje, te i tak dosyć giętkie i podatne na urok i odpowiednie argumenty. Wszystko dlatego, że osobą, która proponowała rejs, był akurat Gunnar, na którego po chwili pierwszy raz tego poranka spojrzała naprawdę otwarcie, nie jedynie sprawdzając odbite na jego twarzy myśli lub emocje, a zwracając uwagę na ostre rysy, na wykrój ust, zarys jabłka Adama. Natychmiast wzmógł się rytm jej serca, jakby robiła coś ryzykownego. Nie dowiedziała się nigdy, co musiała. I domyślała się, co powiedziałaby jej na ten temat Freja – dlatego na razie o niczym jej nie wspominała – a jednak nie potrafiła wyrzucić z głowy tego, co powiedział jej w stajniach, tak samo jak tego, czego jej wtedy nie powiedział. Spuściła wzrok po jego odpowiedzi, płynnym gestem sięgając do świętego Antoniego. Nie potrafiła rozszyfrować jego reakcji. I on się dziwił, że nazwała go tajemniczym? Automatycznie, chcąc nie chcąc, zaczęła zastanawiać się, czy powiedziała coś niewłaściwego. Chciała go poznać. Może starała się za mocno? – Da się mieć tylko jedno pragnienie? – spytała retorycznie. Znów odpowiadał jej, tak naprawdę wcale nie odpowiadając. Gdy odbił pytanie, wzruszyła niezręcznie ramionami. Jej lista była długa, chociaż nie zwykła myślami wybiegać daleko w przyszłość, a większość z jej pragnień była bardzo odległa. Wahała się jednak przed odpowiedzią, onieśmielona. Nie chciała zabrzmieć głupio, nie chciała być nadgorliwa. Miała mętlik w głowie, dodatkowo wzmożony tym, że Ragnarsson w szarym świetle wciąż jeszcze nieśmiałego świtu wyglądał… przystojnie we wręcz odległy sposób. Nieosiągalnie. A ona aż za bardzo chciała w jakiś sposób go dosięgnąć. – Chciałabym wyjechać za granicę – bąknęła w końcu po przewertowaniu myśli w poszukiwaniu czegoś, co nie zabrzmi zbyt ckliwie albo naiwnie, chociaż akurat to marzenie w jej obecnej sytuacji wciąż odrobinę takie było. Jej wnętrzności zacisnęły się w węzeł na jego odmowę. Na chwilę zapanowała cisza, jej palce zbielały na medaliku. Przez chwile zastanawiała się, czy nie powinna wyskoczyć za burtę i dopłynąć wpław do brzegu. Już otwierała usta z zamiarem wymamrotania przeprosin, gdy Gunnar jednak zaczął mówić. Znowu, gdy tylko zaczął opowiadać, jej serce rozszalało się w piersi. Puściła medalik, ledwie świadomie pochylając się lekko w jego stronę, składając głowę w dłoniach, z łokciami opartymi o kolana. Coś w jego głosie brzmiało boleśnie znajomo – dopiero kiedy wypowiedział słowo „była”, Bird uświadomiła sobie, że cały czas używał czasu przeszłego. Faktycznie miała wiele wspólnego z kobietą, o której opowiadał, chociaż akurat ta myśl na krótko pojawiła się w jej głowie. Przez chwilę milczała. Zagryzła wargę, kiedy oddał jej głos – a potem słowa zaczęły się z niej wylewać samoistnie. – W dzieciństwie bardzo chciałam mieć domek na drzewie. Co roku prosiłam o niego pod choinkę i na urodziny, ale nie mieliśmy nawet wystarczająco dużego drzewa na podwórku, żeby to było możliwe, nie mówiąc już o pieniądzach, to też pewnie był wtedy problem. Więc pewnego roku moja mama uszyła namiot, rozwiesiła go w moim pokoju, położyła materac, poduszki, podwiesiła ptaki z origami… nie widziałam w życiu lepszego fortu. Kilka razy pytała mnie, czy nie jestem zawiedziona, że nie jest domkiem na drzewie. – Jej głos zaczął drżeć, gdy wypowiadała ostatnie zdanie. Odchrząknęła cicho, poruszając zdrętwiałymi z zimna stopami i zawiesiła wzrok w przestrzeni. – Musieliśmy sprzedać dom z większością zawartości. Fort też tam został. Jej maszyna do szycia, jej książki, ubrania, cała kolekcja płyt... – Zabrała dłonie z twarzy i zaczęła bawić się swoimi palcami, zatopiona we wspomnieniach z domu nad kanałem La Manche. Rzadko rozmawiała o swojej mamie. Przyjaciele nie pytali, bo chcieli być delikatni i ostrożni, pamiętając pewnie, jak wpłynęła na Bird nagła wiadomość o raku, którego błyskawiczne spustoszenie nie dało nawet okazji do zrobienia sobie nadziei na poprawę. Edward natomiast sam unikał tematu, wciąż zbyt wstrząśnięty, zbyt głęboko zatopiony w żałobie. Bird czuła ulgę, mając okazję opowiedzieć o Hannah. Nie spodziewała się tego. – Niewiele mi po niej zostało.
Gunnar Ragnarsson
Wiek : 26
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 188 cm
C. szczególne : blizna z pazurów wzdłuż kręgosłupa do połowy pleców; na ramionach tatuaże run nordyckich wpisanych w islandzką, mistyczną symbolikę i zarys skalnych grani
Z jej opowieści wynikało, że musiała stracić matkę w młodym wieku. Obserwował ją w ciszy, przysłuchując się każdemu jej słowu. Jej historia zdawała się tak samo mu bliska, co odległa. Wiedział, co czuła, w jakimś stopniu, ale nie potrafił sobie wyobrazić, jak młoda dziewczyna mogła dorastać bez matki. Nigdy nie spytał Frei jak się czuła, kiedy pochowali matkę. Czy tak samo zawijała palce, kiedy o niej mówiła? Czy sięgała mechanicznie po rzeczy, które jej po niej zostały? Tak naprawdę nie wiedział. Unikał jej w szkole dlugi czas. Próbował przywołać sobie wspomnienie siostry z kawiarni, kilka miesięcy temu, kiedy skonfrontowali się ze sobą po trochę ponad roku od ich matki. Czy jej spojrzenie było tak samo łagodne, jak spojrzenie Bird? Pamiętał jej nieszczery uśmiech, który nie sięgał oczu. Puchonka śmiała się inaczej. A jednak w historii, jaką teraz się podzieliła wyraźnie wyczuwał napięcie i stratę. Chociaż potrafił się z jej uczuciami utożsamić, nie powinien był nic w naturalnych warunkach z tym zrobić. Ale ten poranek do takowych - przeciętnych - nie należał. Nie planował okazać zrozumienia, ale jego ręka wysunęła się sama w kierunku blondynki. Ujął nią jej palce, przytrzymując jej paliczki, przed kolejnym wygięciem ich w jej własnej zabawie. — Jaką była osobą? Pamięć. Została jej po niej. Powinna była wiedzieć. Wszystko inne było tylko materialnymi rzeczami, które tak naprawdę nie miały znaczenia. Zresztą, rzeczy… potrafiły wyzwalać złe emocje. Nawet ludzie. O czym Gunnar wiedział, patrząc na siostrę, do złudzenia przypominającą matkę. Przesiadł się na miejsce obok dziewczyny. Tak naprawdę nie chodziło o to, że był naprawdę ciekaw charakteru matki Bird. Z jej opowieści wiedział, że musiała zginąć w jej dzieciństwie. Dzięcięce wspomnienia potrafiły być idealistyczne. Fałszywe. To raz. Dwa, że tak naprawdę kobieta, o której puchonka opowiadała była mu zupełnie obca i obojętna. Mógł jednak podejrzewać, że opowiadanie o zmarłej osobie mogło być zaskakująco… kojące. Kiedy opowiadało się o niej komuś, kto nie dzielił bólu straty najbliższej osoby. Dlaczego chciał ukoić ból Bird? Przypadkiem. Znaleźli się w jednej łodzi zupełnym zbiegiem okoliczności i zupełnym zbiegiem okoliczności magia, która ich otaczała, przez chwilę stwarzała te okoliczności milszymi… Spojrzał w przestrzeń za drobnym, dziewczęcym ramieniem i odetchnął. Właściwie co tu robił? Cofając dłoń na swoje kolano okręcił pierścień na palcu kilka razy w zastanowieniu. — Mam dość tej szkoły – przyznał otwarcie, dopiero teraz w przelocie zerkając na twarz dziewczyny. Mimo wszystko zmęczony rozmową o przeszłości – i ludzi. Dlaczego brytyjczycy są takimi bufonami, Bird? Mógł być zimnolubny, ale ostatnio wieczna zawiść i uprzedzenie z jakim się spotykał do jego osoby zaczynało go męczyć. Pomimo, że bardzo starał się nie ulegać własnej niechęci do Anglii i Hogwartu. Nawet kiedy starał się ją lubić i tę szkołę, Anglia pozostawała zimna, grała niedostępną i udowadniała mu, że nie ma w niej miejsca dla obcych. — Nie wyjeżdżaj za granicę na stałe. Obce kraje są nieprzyjazne dla osób zza granicy. Musisz się… zasymilować. Nawet pod warunkiem utracenia własnej tożsamości.
Bird Burroughs
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 155
C. szczególne : kwiatowy zapach, szeroki uśmiech i radosne iskierki w spojrzeniu; piegi; na szyi zawsze nosi medalik ze św. Antonim.
Wspomnienia, po które zwykle nie sięgała myślami, starając się skupić na codzienności i na tu i teraz, zaczęły zalewać jej głowę. Nagle przypominały jej się specyficzne trzaski wydawane przez stary dom w wietrzne dni, zapachy wydobywające się z kuchni w święta. Przypomniała sobie świetle odpryski na powierzchni morza obserwowanego z okna pokoju na poddaszu. Ciepły uścisk Hannah i echo maszyny do szycia niosące się przez cały dom. Sobotnie porządki, stukot przedwojennej, porcelanowej zastawy, głośne tykanie zegara z kukułką babci. Nie zdawała sobie sprawy z tego, jak mocno wygina swoje palce, dopóki nie pochwyciła ich dłoń Gunnara. Spojrzała na niego, wyrwana z tego transu. Ten dotyk sprawił, że poczuła się… zupełnie spokojna – chociaż jeszcze przed chwilą sama jego obecność mąciła jej w głowie. Przesunęła się, żeby zrobić dla niego miejsce obok siebie. Głęboki smutek zastąpiła zaduma. – Była bardzo ciepła, chociaż nie każdy by się domyślił po pierwszym wrażeniu. Niewiele mówiła, zawsze wydawała się niemożliwie stoicka. Rzadko pokazywała po sobie emocje – zaczęła opowiadać. Delikatny uśmiech pojawił się na jej twarzy. – Była zdecydowana. Twarda, kiedy trzeba było. Była krawcową, i kiedy we wsi zabrakło klientów, nauczyła się obsługiwać komputer i internet, mimo że nie miała drygu do technologii. – Mówiąc, bezwiednie powiodła kciukiem po palcach Ragnarssona, szukając w tym niepełnym uścisku dłoni wsparcia. I znalazła je tam – drżenie zniknęło zupełnie z jej głosu. – Czytała mi bajki na dobranoc i śpiewała taką jedną rybacką kołysankę, nawet kiedy byłam już trochę za stara na takie rzeczy. – Nie wspomniała o tym, że drugie to ona sama ją prosiła, bo melodia zawsze ją uspokajała, kiedy zawiodło wszystko inne. – Chciała pomóc wszystkim. I rzadko pozwalała pomóc sobie. – Nawet gdy rodzinna sytuacja pogorszyła się drastycznie przez krążące w Polperro plotki i pomówienia, Bird nie usłyszała ani razu, żeby Hannah narzekała lub się skarżyła. Zawsze z wysoko uniesioną głową, nie dając po sobie poznać, że być może jest jej ciężko. Westchnęła cicho, chociaż wciąż uśmiechała się delikatnie – nawet kiedy Gunnar zabrał rękę i Burroughs nagle znów uświadomiła sobie z chłodu unoszącego się w jesiennym powietrzu. Obróciła głowę, obserwując powoli wznoszące się słońce. Świat zmienił odcień z jednej szarości na inną, jaśniejszą. Wszystko wydawało się wyostrzone – nawet pomimo mgły, która zaczęła zbierać się nad powierzchnią jeziora. Było pięknie. Spojrzała przelotnie na Ślizgana, zastanawiając się nad odpowiedzią na jego pytanie. – Nie wiem, czy to na pewno dotyczy tylko Brytyjczyków – powiedziała ze wzruszeniem ramion. Nigdy nie była za granicą, ale wydawało jej się, że ludzie w głębi serca wcale nie różnili się między sobą aż tak bardzo, jak można byłoby przypuszczać, bez względu na pochodzenie. – Moja babcia często mówiła, że ludzie odrzucają innych przez te ich cechy, których w sobie samych nie lubią najbardziej. Wydaje mi się, że ludzie boją się inności, bo sami nie chcą zostać wykluczeni z grupy. To trochę głupie, że w takim razie w ogóle ją wykluczają… ale trochę też smutne, że nie chcą samych siebie zaakceptować takimi, jakimi naprawdę są. – Ponownie wzruszyła ramionami. Chociaż sama doświadczyła odrzucenia przez mugolski dzieci, które szybko wykryły jej odmienność, słowa babci pozwalały jej względnie pogodzić się z tamtą sytuacją. Względnie, bo chociaż obiecała sobie nigdy nie ukrywać tego, kim jest, do nieznanych ludzi wciąż podchodziła z pewną obawą. – I tak nie mogę wyjechać… na pewno nie na stałe – powiedziała z myślą o ojcu, który jej potrzebował. – Ale chciałabym zobaczyć coś innego, niż Anglię. Pustynię, wielką rafę koralową, zorzę polarną, amazońską puszczę, włoskie miasteczka – wymieniła z rozmarzeniem. – Kiedyś mi się uda – powiedziała, chociaż w jej głosie zabrakło przekonania. Chciała w to wierzyć. Ale na razie musiała myśleć realistycznie, nawet jeśli bardzo chciałaby oddać się marzeniom. Po chwili milczenia, spojrzała na Gunnara. Słowa padły, zanim zdążyła dobrze się nad nimi zastanowić. – Żałujesz, że tu przyjechałeś? – zapytała cicho. – Bo… – zawahała się na chwilę, ale coś w tej całej scenerii sprawiało, że nie potrafiła się kryć z tym przemyśleniem. Obróciła się lekko w jego stronę, lekko opierając kolano o jego nogę. – Cieszę się, że cię spotkałam, Gunnar – powiedziała w końcu, uśmiechając się przy tym krzywo, zanim nie usiadła prosto i nie odwróciła wzroku, żeby zawiesić go na otaczającej ich scenerii.
Gunnar Ragnarsson
Wiek : 26
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 188 cm
C. szczególne : blizna z pazurów wzdłuż kręgosłupa do połowy pleców; na ramionach tatuaże run nordyckich wpisanych w islandzką, mistyczną symbolikę i zarys skalnych grani
— I nie miała islandzkich korzeni? — zapytał mimochodem, szczerze tą myślą rozbawiony. Jej matka była mieszanką tego, co znał z domu. Islandzkiego chłodu i ciepła jednocześnie. O czym świadczyła choćby kultura, w której dojrzewał. Folklor jego rodzimych stron był tak samo pełen mistycyzmu, magii, zgodności z naturą i łagodności, co brutalności i surowości. I podobne bylo wychowanie osób, które dojrzewały blisko tych korzeni, jak Gunnar. Wyprostował się, mimochodem przypominając sobie dom. Nic dziwnego, że jego dłoń spoczywała teraz na drobniejszych palcach Bird. Pokrzepiał tak samo siebie, jak i ją, budując okowy wokół własnego ego i bezpieczeństwa, opiekując się kimś słabszym od niego. Była w tym troska i czysty egoizm. Więcej egoizmu. — Wychowałaś się w mugolskiej rodzinie, Burroughs? Goldie była ciekawą mieszanką. Świata magii, który odbijał się fascynacją w jej oczach i naiwnością mugoli, którzy nie dostrzegali pewnych oczywistych rzeczy, które umykały jej uwadze. Jednak Goldie, zdawalo się, że chyba zawsze dojrzewała w bardziej otwartej na inne możliwości rodzinie. O czym świadczył choćby sposób, w jaki wypowiadała się o swojej babci. Jednak dopiero teraz, pierwszy raz, pomyślał, że ta magia, która przewijała się w życiu puchonki, to była magia, która wkroczyła w nie niespodziewanie. Bo wypowiadała się, jak osoba dojrzewająca wyłącznie blisko świata niemagicznego. On sam, jako osoba półkrwi powinien cokolwiek wiedzieć o technologii. Ale ojciec był pariasem społeczeństwa i samotnym, trochę smutnym, ale czułym człowiekiem. Nie zapoznawał dzieci z technologiami, zawsze trzymając je bliżej morza i żeglarskiej kultury, bardziej niż nowych technologii, z którymi nie był zaznajomiony. Kiedy inne dzieci bawiły się telefonami i grały na komputerze, Gunnar z siostrą wiązali węzły i śpiewali szanty przy ognisku. Dlatego teraz Ragnarsson zmarszczył brwi, przypominając sobie tą technologię, którą nie był zainteresowany, a przez to w podstawówce uchodził za dziwne dziecko. Dopóki nie trafił do szkoły magicznej we Stavefjord. Dlatego… prawda była taka, że nie miał pojęcia o czym Bird mówi, kiedy opowiadała o trudach matki w opanowaniu komputera. A mimo to skinął w zrozumieniu głową. — Jesteś czarownicą, Goldie. Nic Cię nie ogranicza. Przecież możesz się teleportować, użyć proszku Fiuu, przelecieć na miotle na inny kontynent. Co cię powstrzymuje? Odniósł się do innej kwestii, ale nawet nie dał jej odpowiedzieć. Bo chociaż ogólnikowe rozmowy o podróżach były łatwe, lekkie… to było tylko czcze, nudne gadanie. A większą uwagę przykuła uwaga Bird, co do której potrafił się bardziej utożsamić. Najpierw zadała pytanie. Na które wyprostował się, swobodnie podciągając jedną nogę na deskę. Opierając przedramię na kolanie, wpatrywał się w dziewczynę szczerze zainteresowany, do czego tym pytaniem zmierzała. Nie chciała poznać jego odpowiedzi. Szczególnie, kiedy przyznała, że jego przyjazd nie dla każdego był tylko przykrą wizytą prymitywnego “Ragnarssona”. Chociaż jako islandczyk czuł się przywiązany do swojego nazwiska, w Wielkiej Brytanii ludzie wypowiadali je z nutą, która nie była tożsama z jego poszanowaniem dla korzeni. Dlatego odkrył, że w Anglii, jego imię w czyichś ustach brzmiało zwyczajnie… przyjemniej. Wpatrywał się niemo w jasne tęczówki dziewczyny, przez chwilę zastanawiając się nawet, co powinien powiedzieć. Chwytając jej kolano, kiedy zmieniła pozycję, chciał jeszcze schwycić jej wzrok, ale już nim uciekła. Dlatego jego dłoń osunęła się po jej nodze, a on wpatrywał się zamiast tego w jej profil. — Tak. Żałował, że matka została pochowana daleko od domu. Że Islandia nie jest już jego domem. Żałował porzucenia przyjaciela, dziewczyny, swojego życia, rodzinnego domu. Że Quidditch nie sprawia mu już radości, kiedy nie latał nad klifami i nie zmagał się z wiatrami… Mógł wymieniać bez końca, ale tak naprawdę to było zwykłe rozżalenie i tęsknota do czegoś, co kiedyś było jego domem. Dom był tam, gdzie była rodzina, a jego rodzina rozpadła się ze śmiercią matki. On odsunął się od Frei, z którą niegdyś był blisko. Frea nie miała nawet odwagi go za to zganić i przybrała maskę szczęśliwej osoby. Ojciec uciekł w poznawanie magii, a w końcu wrócił na morze. Byli już jednostkami. Nie wspólnotą bliskich sobie ludzi. — Chodź ze mną na Noc Duchów. Pochylając się nad nią, pominął całkowicie poruszony temat. Na razie dał sobie czas na zrozumienie, tego co powiedziała, pod wpływem impulsu zapraszając ją jak bal, chociaż brzmiało to bardziej jak stwierdzenie, na które nie przyjmował odmowy. Trącił ją przy tym łokciem, rozpraszając jej uwagę utkwioną na horyzoncie. Kiedy miała przed sobą faceta - a uważał się mimo wszystko za całkiem atrakcyjnego, jakoś tchnęło jego ego, kiedy na niego nie patrzyła, w momencie, w którym on, przecież ładnie, ją zapraszał. — Goldie — dodał, chwytając bok jej twarzy, nakierowując jej spojrzenie na siebie. Pochylił się w jej kierunku. Chciał zrobić więcej niż tylko opuścić kark i zbliżyć do niej twarz. Ale zatrzymało go jej spojrzenie. Łagodne, naiwne, ufne… rozedrgane? — Ja pierdolę — bąknął tylko w podsumowaniu, uwalniając jej policzek z ciepła rozgrzanej dłoni, nawet pomimo początkowego starcia z chłodem poranka, nie zauważył, kiedy z powrotem zrobiło mu się gorąco. — Wracajmy do zamku. Łódka, o dziwo, sama zareagowała, jakby na jego słowa, bo najpierw się zatrzymała, a potem zrobiła łagodnego bączka, powracając w stronę pomostu.
| zt
Bird Burroughs
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 155
C. szczególne : kwiatowy zapach, szeroki uśmiech i radosne iskierki w spojrzeniu; piegi; na szyi zawsze nosi medalik ze św. Antonim.
Zaśmiała się cicho z tej uwagi. – Nic mi o tym nie wiadomo. Ale… coś w tym jest. Pod pewnymi względami ją przypominasz – powiedziała, uśmiechając się sama do siebie, lekko opierając się o niego ramieniem. Może to dlatego tak łatwo jej przychodziło dzielenie się z nim emocjami, którymi nie dzieliła się z nikim innym? Skinęła głowa na jego następne pytanie, potwierdzając dodatkowo mruknięciem. Chyba już mu nawet o tym wspominała – w stajni, gdy opowiadała o swojej babci. Mina lekko jej zrzedła, gdy zadał jej kolejne pytanie. Odwróciła głowę. Nie lubiła podejmować tematu tego, jak obecnie wyglądała jej rodzinna sytuacja. Nie chciała żalić się na ojca, który utknął w utraconej przeszłości i ledwo sobie radził, ani na biedę, ani na to, że każdy wolny moment, w którym mogłaby podbijać świat, spędzała w ciasnym pokoju pod pokładem. – Nawet magia nie załatwi wszystkiego – powiedziała więc tylko wymijająco. Chciała szybko zmienić temat. Może nawet za szybko. Zobaczyła w jego spojrzeniu coś, przez co już wiedziała, jaka będzie jego odpowiedź. I chociaż nie chciałaby, żeby ją okłamał, to tej szczerej odpowiedzi też nie chciała słyszeć. Odwróciła wzrok, żałując, że w ogóle zapytała. Ciężko było się jednak skoncentrować na widokach; cała jej uwaga była skupiona na nim, na dłoni powoli zsuwającej się z jej kolana, na rytmicznym oddechu. A gdy jej podejrzenia okazały się trafne, wybuchły w niej sprzeczne emocje. Po co to powiedziała? Właściwie zastawiła pułapkę na siebie samą. Łatwo było w kontekście, który zbudowała, dopowiedzieć sobie, że mogłaby dla Gunnara równie dobrze nie istnieć. I natychmiast to zrobiła. Nie znali się jednak przecież długo, głupim byłoby mieć mu to za złe. Co mogła wiedzieć o jego żalu? Głupia wydała jej się też myśl, która pojawiła się zaraz później – że chciałaby stać się powodem, dla którego ten żal zniknie. Wiedziała wraz z momentem, w którym pojawiła się w jej głowie, że przepadła. Nigdy wcześniej nie przepadła tak szybko. Rozmawiali przecież ze sobą zaledwie kilka razy. Były to rozmowy niekiedy prawdziwsze, niż te, które odbywała nawet z bliskimi przyjaciółmi, ale i tak czuła się trochę głupia – a jednocześnie dobrze wiedziała, że nie może nic na to pragnienie poradzić. Nie potrafiła na niego spojrzeć, kiedy ni stąd, ni zowąd, zaprosił ją na bal, bo serce zaczęło kołatać jej w piersi, a mętlik w głowie pogmatwał się jeszcze bardziej. Nie wiedziała, co mógłby wyczytać z tego spojrzenia, ale cokolwiek by to nie było, przez to, co usłyszała przed chwilą, wolała zachować to dla siebie. Nabrała powietrza w płuca, otworzyła usta, ale nie potrafiła z siebie wydobyć ani słowa. Na trącenie łokciem odwróciła wzrok od horyzontu, ale zamiast skierować go na ślizgona, wbiła spojrzenie w swoje stopy, wciąż zawieszona w gotowości do wypowiedzenia słów, które nie chciały nadejść. Oddech zamarł jej w piersi, gdy poczuła jego dłoń na swojej twarzy. Zamarła, wpatrując się w niego w oczekiwaniu. Już zupełnie zapomniała, że powinna coś powiedzieć. Że Gunnar ciągle oczekiwał na jej odpowiedź. Zapomniała o wszystkim, słysząc przekleństwo. Po raz kolejny uderzył ją chłód poranka, gdy zabrał rękę. Skinęła głową na jego słowa, zaciskając zęby, żeby przypadkiem nie zacząć szczękać nimi z zimna. Powrót do pomostu upłynął w ciszy. Milczeli też w drodze przez błonia, a Bird przez cały czas myślała tylko o tym, że przegapiła moment, w którym powinna dać mu swoją odpowiedź. Czy jego przekleństwo oznaczało, że chciał się z tej propozycji wycofać? Gdy już mieli się rozdzielać, w przypływie odwagi sięgnęła do jego nadgarstka, zatrzymując go w trakcie obrotu. – Pójdę z tobą – powiedziała, unosząc na niego wzrok, do tej pory wbity pod nogi. – Na Noc Duchów. Jeśli to ciągle aktualne. – I to było jej pożegnanie, bo tej odwagi nie starczyło, żeby wysłuchać odpowiedzi. Puściła jego rękę i oddaliła się szybkim krokiem w swoją stronę. Jeśli się rozmyślił, na pewno da jej znać – i jeśli tak, dużo łatwiej będzie przyjąć tę informację wypisaną na pergaminie, gdy nie miała go przed oczami.
/zt
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
O mały włos a profesor Dear wyłapałaby jego wzrok i zmusiła do interakcji. Póki jednak jej do tego nie doszło to mógł udawać, że nie słyszał jak z drugiego końca Wielkiej Sali wolała jego imię. Nie odwracał się za siebie, po prostu truchtał w kierunku błoni wierząc, że jeśli opiekunka domu kogoś za nim wysłała to jeśli się schowa to zyska na czasie. Był przekonany, że profesor Dear chce go opieprzyć za szlajanie się po Zakazanym Lesie i wrzeszczenie na prefekta naczelnego. Postanowił się więc zmyć i tak oto nogi poniosły go nad szkolne jezioro. Nie było tak bardzo zimno, ale za to chodził po błocie. Błonia i okoliczne tereny były szare i demotywujące a zatem istnieje nadzieja, że potencjalny "pościg" dosyć szybko zrezygnuje z prób odnalezienia go. W oddali na pomoście widział jakąś dziewczynę. Wpadł na świetny pomysł i ruszył biegiem w jej stronę. - Hej, poczekaj! - pomachał do niej ręką aby nie wsiadała do łódki bez niego. Dobiegł do dziewczyny i zerknął przez ramię - cholera, na błoniach pojawiło się kilkoro uczniów, trzeba uciekać wgłąb jeziora! - Wsiadamy? Chodź, bo zaraz przylezą i będą chcieli podebrać łódkę. - wszedł do środka drewnianej łupiny i podał nieznajomej rękę, aby do niego dołączyła. To nic, że jej nie znał, była świetnym alibi, świetnym świadkiem, że po obiedzie od razu byli zajęci ucieczką na środek jeziora. - No, pospiesz się. Zobacz ile ludzi. - ponaglał ją i brodą wskazał małe punkciki na pagórkach. Niektóre zbliżały się w okolicę jeziora. Nie da się dorwać profesor Dear, oj nie. Będzie to odkładać jak tylko się da, teraz trzeba tylko uciec i zająć się przez jakąś godzinę aby mieć dobrą wymówkę dlaczego nie dało się go znaleźć.
Christina Grim
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 152 cm
C. szczególne : Niski wzrost, chorobliwa bladość, blizny po poparzeniu na lewej stronie ciała, blizny na lewej ręce po nocy z Drejczim. Dziecinny wygląd. Ubrania z motywami mugolskimi.
Kryśka, znudzona już do granic możliwości słuchaniem plotek w Pokoju Wspólnym, wypełzła na zewnątrz. Pogoda była ponura i niesprzyjająca, ale postanowiła stawić temu czoła, aby tylko wyrwać się z nudy. Zawędrowała aż na pomost, gdzie przystanęła na dłużej. Temperatura nie opadła na tyle, by tafla jeziora zamarzła, więc Gryfonka zapatrzyła się na drobne fale, które porywy wiatru tworzyły na wodzie. Gdy pomyślała o tym, że miałaby teraz wpaść do wody, to aż nią wstrząsnęło. Przecież to byłoby straszne. Gdy tak sobie stała zatopiona w myślach, usłyszała nagle czyjeś wołanie. Zmarszczyła brwi i spojrzała w kierunku z którego ono dobiegało. W jej stronę biegł jakiś chłopak. W pierwszej chwili rozejrzała się by sprawdzić, do kogo on się zwraca. Na pomoście oprócz niej nie było nikogo innego, więc to ona musiała być tą osobą. Uniosła brwi, nieco zaskoczona. Słysząc jego słowa zamrugała i już otworzyła usta, by jakoś wymigać się od propozycji, ale nim to zrobiła chłopak wskoczył już do łódki. I choć początkowo zamierzała odmówić, to ostatecznie skinęła głową i z pomocą nieznajomego wsiadła do łódki. A co tam. Narzekała ostatnio na nudę, to może w końcu coś się zmieni. - No dobra, już - mruknęła, przewracając oczami. Czemu wszyscy zawsze chcieli ją poganiać? Czasem miała wrażenie, że to po prostu przez swój wzrost prawie nikt nie traktował jej poważnie. Wejście do łódki było dla niej małym wyzwaniem. Dodatkowo prawie poślizgnęła się na jakiejś fiolce. Podniosła ją zaraz potem i schowała do kieszeni. Później zobaczy, co to właściwie jest. - Przed kim uciekasz? - zapytała, wskazując głową uczniów w oddali. Nie była naiwna, nie wierzyła w bajeczkę o tym, że obawiał się podebrania łódki.
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Naprawdę nie było czasu na wysnuwanie (i wymyślanie) argumentów dla których Gryfonka miałaby wejść z nim do tej łódki. Poganiał ją bo jej potrzebował jako zasłony dymnej, a więc gdyby zwlekała to nie wiedziałby co wówczas by zrobił. Na szczęście dziewczyna uległa i udało się jej wejść do łódki z jego pomocą. Ba, drugą ręką trzymał jej łokieć i pomógł się jej usadowić na drewnianej belce, która służyła za ławeczkę. Usiadł naprzeciwko niej choć cały czas zerkał na zbliżający się tłum. Dźgnął ścianę łódki myśląc, że sama odpłynie kiedy zauważył dwa wiosła. Jęknął. - No nie, jeszcze mamy wiosłować?! Czemu to samo nie pływa? - zirytował się i wyskoczył szybko z łódki po to, aby ją zepchnąć na wodę. Wskoczył do niej zanim dziewczyna miała odpłynąć za daleko i złapał wiosło, wcisnął je aż do gruntu i zaczął ich odpychać z niepocieszoną miną. - Uciekam? Ja? Skąd. - kłamał jak z nut i ślepiec by to zauważył, ale nie było czasu na przykładanie się do swobody. - A może zabieram cię na chill out na środku jeziora, hę? - kiedy odpłynęli kawałek to usiadł i z równą niechęcią poruszył odpowiednio wiosłem raz z jednej strony raz z drugiej aż łódka wprawiła się w pewniejszy ruch. Zmęczył się, nie chciało mu się dalej tym bawić ale potrzebował jeszcze paru metrów, aby w razie czego udawać, że nie słyszy. Dopiero po paru minutach w końcu może popatrzeć na dziewczynę, którą niemal porwał z pomostu. Jaka ona była mała! Dawał jej maksymalnie czwartą klasę. Westchnął głęboko i roztarł ramię. - Widzisz, miło, przyjemnie, a tam dalej są lilie wodne. Nic tylko się lenić. - gadał i gadał byleby nieznajoma dziewczyna przedwcześnie nie oznajmiła, że chce już wracać. Muszą najpierw poczekać aż ci z brzegu się rozejdą. Nie patrzył w ich stronę bo jeśli ktoś mu pomacha to będzie musiał zareagować.
Christina Grim
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 152 cm
C. szczególne : Niski wzrost, chorobliwa bladość, blizny po poparzeniu na lewej stronie ciała, blizny na lewej ręce po nocy z Drejczim. Dziecinny wygląd. Ubrania z motywami mugolskimi.
Kryśce chyba po prostu udzielił się gorączkowy nastrój chłopaka, gdy kierowana impulsem uległa jego poganianiu i wsiadła z nim do łódki. Na ogół przecież starała się zachowywać w bardziej przemyślany sposób. Niewykluczone, że udział w tej decyzji miała też jakaś jej podświadoma potrzeba przygody. Gdy, z pomocą towarzysza wyprawy, usadowiła się już na belce, spojrzała do góry (no oczywiście, kolejny wielkolud), by przyjrzeć się chłopakowi. Chociaż był sporo wyższy (nawet gdy oboje siedzieli musiała zadzierać głowę do góry), to nie wydawał się być dużo starszy od niej. Zapewne widywała go już na szkolnych korytarzach, ale jakoś nie potrafiła sobie przypomnieć konkretnej sytuacji. Nie żeby było to dla niej w tej chwili szczególnie istotne. - Pewnie potrzeba do tego zaklęcia - zasugerowała, zerkając to na łódkę, to na wodę. Nie miała jednak pojęcia, jakie zaklęcie mogłoby się teraz przydać. No i jakby nie patrzeć - to był jego pomysł by wypłynąć na jezioro, nie jej. Nie wiedziała, jednak, czy chłopak w ogóle usłyszał jej słowa, bo nim się obejrzała wyskoczył z łódki i zaczął odpychać ją od pomostu. Obserwowała jak przebiera wiosłem i słuchała jego kłamstw w uniesioną wymownie brwią. Chyba nawet on nie liczył na to, że uwierzy w taką ściemę. - Mam nadzieję, że nie chcesz być aktorem, bo kiepsko kłamiesz - powiedziała rozbawiona, zerkając na oddalający się dosyć szybko brzeg. Chyba naprawdę goniło go coś nieprzyjemnego, bo w wiosłowanie wkładał sporo energii. - Będzie mniej przyjemnie, gdy zawieje mocniejszy wiatr i znajdziemy się w wodzie - zauważyła i aż po plecach przeszedł jej niemiły dreszcz. Kąpie w wodzie o tej porze byłaby tragiczna. - No to przed kim uciekasz? - zapytała ponownie.
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Zaklęcia, phh! Na początku hogwardzkiego nauczania podejrzewano go o charłactwo, a więc zaczarowanie wioseł do samodzielnej pracy w chwili obecnej wykraczało poza jego umiejętności magiczne. Gdyby przyłożył się do nauki... no właśnie, gdyby! Póki co unikał jej jak mógł, a to dowodziło o jego niedojrzałości. Przez to wymęczył ramiona wiosłując na tyle energicznie, aby oddalić się do brzegu. Dzięki temu mógł po chwili odsapnąć i wejść w interakcje z prawie porwaną dziewczyną. - No nie ważne, już popłynęliśmy i mamy spokój, uff. - wyraźnie się rozluźnił kiedy odpadła mu wizja dogonienia przez posłańca profesor Dear. Prychnął z niejaką kpiną kiedy dziewczyna zarzuciła mu marną grę aktorską. - Uwierz mi, kiedy chcę to potrafię przekonać w taki sposób, że nie pozostaje miejsca na wątpliwości. - brzmiał arogancko, ale to też jego święte przekonanie, że w razie czego jego wilowatość zadziała tak jak należy. Czyż ostatnio nie kłamał w żywe oczy prefektowi naczelnemu? Co prawda dopiero za drugim razem udało mu się wcisnąć kłamstwo (podczas gdy pierwsze zostało wykryte), ale liczą się efekty! - A teraz to się nie przykładałem do kłamania bo się spieszyłem. - tutaj już był szczery skoro się przyznał. Nie miał z tego powodu żadnych wyrzutów sumienia. - Mów tak dalej a wykraczesz i jeszcze kałamarnica nas postanowi utopić. Ja tu ci wspominam o pięknych liliach wodnych a ty to złowróżysz. - zachęcał ją do jakiegokolwiek optymizmu bowiem sama myśl o tej lodowatej wodzie sprawiała, że robiło mu się zimno. - Tak w ogóle to jak ty masz na imię? - zapytał z pewnym opóźnieniem. Zamrugał i poprzyglądał się jej przez chwilę. Ładna była. Dlaczego zaczął zauważać urodę dziewczyn? Do tej pory jakoś lżej żyło mu się bez zwracania uwagi na te aspekty, a tu proszę, mimowolnie w duchu oceniał poziom urody swoich rozmówczyń. Czy to normalne, że ostatnio obracał się w damskim towarzystwie? W sumie nawet mu się to podobało. - Profesor Dear na mnie poluje i jej to utrudniam za wszelką cenę. - wyznał wprost przed kim to się ukrywa w sumie... od września, a najsilniej od ostatnich tygodni kiedy to mocno przeskrobał. Prędzej czy później zostanie dorwany i zjedzony żywcem, ale do tego czasu zamierzał walczyć o każdy dzień wolności! Oparł wiosła o swoje kolana i przez chwilę odpoczywał. Dopiero za moment wstanie i będzie sprawdzać czy nikt nie próbuje zwrócić na siebie ich uwagi.
Christina Grim
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 152 cm
C. szczególne : Niski wzrost, chorobliwa bladość, blizny po poparzeniu na lewej stronie ciała, blizny na lewej ręce po nocy z Drejczim. Dziecinny wygląd. Ubrania z motywami mugolskimi.
Zaczarowanie wioseł czy łódki wykraczało raczej także poza zdolności Kryśki, choć w jej przypadku było to spowodowane lenistwem, które odciągało ją od systematycznej nauki. A raczej od nauki w ogóle. W tej chwili jednak nie narzekała, bo przecież nie miała powodu. To nie ona musiała przebierać wiosłami, więc nieznajomość odpowiedniego zaklęcia bolała nieco mniej. Obserwowała właśnie oddalające się tereny przyzamkowe, gdy chłopak przerwał wiosłowanie i łódka zatrzymała się. Po jego wypowiedzi zerknęła jeszcze w stronę osób przy brzegu, ale niewiele widziała. Chyba faktycznie mieli tu spokój od ludzi, więc pokiwała głową. - Tym razem brzmisz wiarygodnie - stwierdziła po chwili, przechylając głowę w bok i przypatrując się chłopakowi. Brzmiał jak napuszony dupek, ale przynajmniej był przy tym przekonujący. Może tak bardzo wierzył w swoje umiejętności? - Kłamanie pod presją bywa trudne - powiedziała, kiwając powoli głową. Jej samej też zdarzało się naginać prawdę na swoją korzyść. Starała jednak trzymać się jak najbliżej faktów, żeby kłamstwo było mniej oczywiste. - Już nic nie mówię. Taka ładna pogoda, że nic dodać nic ująć - powiedziała, unosząc dłonie w geście poddania się. Faktycznie, może lepiej będzie już nie krakać. Z jej szczęściem i w takim miejscu było to niebezpieczne. Postarała się więc wprawić w bardziej optymistyczny nastrój. - Christina - przedstawiła się, wyciągając dłoń w stronę chłopaka. Zaskakujące, ile nowych znajomości zawarła przez ostatnie dni. Zupełnie jakby do tej pory żyła pod jakimś kamieniem i dopiero teraz wyszła do ludzi. - A ty? - zapytała, przyglądając się blondynowi. - Ooo, to faktycznie masz przed czym wiać - stwierdziła współczująco. Jej kariera w szkole przedstawiała się w kiepskich barwach, ale chyba jej towarzysz najwidoczniej miał jeszcze gorzej. - Co przeskrobałeś? - zapytała z zainteresowaniem. To mogła być ciekawa historia.
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Na jego jasnej twarzy pojawił się całkiem elegancki uśmiech kiedy Christina nazwała go wiarygodnym. Przecież właśnie powiedział prawdę, nie było innej możliwości aby brzmienie miało być okolone kłamstwem. Nie chciał zachowywać się jak dupek bo mimo wszystko umiał być fajny. Ot, jego gwałtowność ostatnimi czasy potrafiła pokazać swoje zęby choć i tak zachowywał się nad wyraz spokojnie w takiej stresującej sytuacji. Miło, że już uciekli i że właśnie poznał imię swojego alibi. Zaśmiał się krótko kiedy się zreflektowała. - Nie zabrzmiałaś przekonywująco. - wytknął z rozbawieniem wymalowanym na twarzy. Tak to i on umiał "cieszyć się" z pogody choć gdyby było na niebie widoczne słońce to nawet stado prefektów nie wciągnęłoby go z powrotem w zamkowe mury. Dobrze, że dzisiaj było względnie ciepło jak na środek grudnia. Uścisnął lekko jej drobną dłoń (czy te dziewczyny coś jedzą, że są takie małe czy to jemu dojrzewanie oszalało? A może jedno i drugie?) - - Eskil. - podał swoje niecodzienne imię, którego raczej nie nadaje się dzieciom. To brzmiało bardziej niczym pseudonim ale jakoś nikt nigdy się tym nie przejmował. Rozłożył nagle ręce w geście "widzicie? Widzicie?!" i uśmiechnął się z ulgą a w tym czasie jego skóra nieco rozjaśniła się by barwą przypomnieć przez moment taflę księżyca. - Na Merlina, w końcu ktoś mądry! A zazwyczaj słyszę "po co uciekasz, ona nie jest taka groźna, będziesz mieć większe kłopoty". A potem śnią mi się po nocach kurwiki w jej oczach. - miał farta, trafiło mu się inteligentne alibi. Dziewczyna nie zdawała sobie chyba sprawy jaką ważną rolę odgrywała w jego potencjalnym usprawiedliwianiu się. - Byłem w zakazanym Lesie a potem niechcący nawrzeszczałem na prefekta naczelnego. - podał maksymalnie skróconą wersję swojego przestępstwa. Odnosił wrażenie, że jeszcze długi czas będzie to za nim ciągnąć. Kiedy już odpłynęli wystarczająco daleko to podniósł się do pionu, stając w lekkim rozkroku, aby nie fiknąć. Popełnił błąd, bo stanął na palcach i wytężał szyję by dostrzec ludzi na brzegu. - Uff, chyba już sobie poo… - nie dokończył bowiem znienacka coś walnęło w łódkę, ale spod wody. Przechylił się i upadł tuż przed twarzą Christiny. - Oho, kałamarnica. - zawyrokował i naprawdę nie wiadomo co miał w głowie, ale znowu wstał. Tym razem uderzenie było na tyle mocne, że łódka przechyliła się niebezpiecznie w jedną stronę wytrącając go z równowagi. Nawet nie zdążył krzyknąć, z dzikim pluskiem wpadł do wody. Ktoś tu wykrakał...
Christina Grim
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 152 cm
C. szczególne : Niski wzrost, chorobliwa bladość, blizny po poparzeniu na lewej stronie ciała, blizny na lewej ręce po nocy z Drejczim. Dziecinny wygląd. Ubrania z motywami mugolskimi.
Nie mogła nie zauważyć, że jej słowa wywołały u niego coś na kształt samozadowolenia. Czyżby właśnie strzeliła komuś komplement? Raczej tego nie robiła, więc właściwie nie wiedziała, czemu blondyn się tak uśmiecha. Uznała jednak, że pozytywne nastawienie im się przyda, skoro właśnie wypłynęli w środku zimy na jezioro. - Tym razem to ja się nie przyłożyłam - odpowiedziała rozbawiona, używając niedawnego argumentu chłopaka. Kryśka nie należała do fanek zimna, więc ciężko było jej okazywać zachwyt zimową pogodą, skoro ów zachwyt nie miał prawa bytu. Mimo wszystko wydawało jej się, że spontaniczne dołączenie do tego szaleńca, mogło skutkować całkiem ciekawą przygodą, która trochę urozmaici jej tą ponurą zimową egzystencję. - Fajnie - stwierdziła, gdy poznała imię blondyna. Kryśka lubiła nietypowe imiona. A przynajmniej większość z nich. Bo swojego drugiego imienia, które rodzice wzięli chyba z łaciny, nienawidziła. Przez chwilę nie rozumiała gestykulacji chłopaka. Powiedziała coś nie tak? A może zauważył coś dziwnego? Potem jednak usłyszała wyjaśnienie. Pokiwała głową, a na wspomnienie o kurwikach w oczach nawet parsknęła śmiechem. - O tak, to jest najgorsze - zgodziła się z Eskilem. Co prawda jej po nocach nie śniło się spojrzenie profesor Dear, ale sama czasem zaszła za skórę nauczycielom i bywała w podobnych sytuacjach. Znając już powód jego ucieczki, nie przeszkadzało jej to, że ma być zasłoną dymną. Wręcz przeciwnie. Zapytana o cokolwiek, zeznawałaby na korzyść chłopaka. - Całkiem odważnie - powiedziała, kiwając z uznaniem głową. Nie dziwiła się, że był tak zdeterminowany w swojej ucieczce. Na jego miejscu zrobiłaby to samo. - Wiesz, może lepiej... - zaczęła mówić, gdy chłopak wstał. Nie zdążyła dokończyć swojej rady o siedzeniu na tyłku, bo łódka się zakołysała, a Eskil stracił równowagę i nagle znalazł się tuż przed nią. Zamrugała. Już chciała rzucić jakimś komentarzem, gdy chłopak wspomniał o kałamarnicy. - Gdzie? - zapytała oglądając się przez ramię. Grimowa niespecjalnie lubiła się ze zwierzętami, a już zwłaszcza z tymi dużymi, więc sama myśl o grasującej tuż pod nimi kałamarnicy była dla niej… niewygodna. Odwróciła się do blondyna, chcąc zapytać gdzie widział ów stworzenie, ale w tej samej chwili łódka zakołysała się ponownie. Instynktownie chwyciła mocniej belkę na której siedziała, a Eskil… Cóż, zobaczyła tylko jego znikające za burtą nogi. - Na Merlina! Zginąć chcesz? - wykrzyknęła w przestrzeń, wychylając się lekko by dojrzeć chłopaka. A co jeśli nie umiał pływać?