Od wielu, wielu lat stoi samotnie mała drewniana łódeczka, przytulona bokiem do drewnianego pomostu. Niepozorna, na pierwszy rzut oka całkowicie zwyczajna. Widać, że wysłużona, jednak wciąż zdatna do użytkowania. Nie skrzypi, a dwa wiosła oparte są o ławeczkę w środku. Miejsce to jest odwiedzane przez zakochanych, a niejednokrotnie służy za romantyczne tło organizowanych tu randek. Cisza, spokój, świergot ptaszków, spokojna tafla jeziora...
Aby dowiedzieć co się wydarzyło, rzuć kostką. Uwaga! Możesz rzucić kostką wyłącznie jeden raz! W każdym następnym wątku, który tu rozpoczniesz, kości oraz płynące z nich straty/korzyści już Ci nie przysługują!
Spoiler:
1 - jeśli wchodzisz do łódki z kimś, to już na pomoście czujesz jak Twój humor nagle się poprawia. Gdy wypłyniecie na brzeg, czujesz do drugiej osoby nagły przypływ sympatii (jeśli Twój rozmówca wyrazi taką chęć, efekt może obejmować i jego, nawet jeśli nie wylosował tego efektu). Masz ochotę komplementować drugą osobę, być dla niej miłym i życzliwym. Jeśli były między Wami jakiekolwiek zwady - to teraz jest bez znaczenia, bowiem czyż nie lepiej jest być miłym i uśmiechniętym we własnym towarzystwie? Efekt utrzymuje się przez całą podróż łódką, a znika stopniowo po wyjściu z niej. Jeśli jesteś tu sam (i jeśli chcesz, bowiem nie jest to wymóg) pierwsza osoba jaką spotkasz będzie tą, dla której będziesz chciał być uprzejmy i życzliwy.
2 - udało Ci się wypłynąć łódką, jednak osiem metrów od brzegu nagle coś w nią huknęło od spodu wprawiając ją w turbulencje. Niestety, łódka przewróciła się, a Ty wpadłeś do wody. Zanim udało Ci się wypłynąć na brzeg (bądź zanim ktoś Ci pomógł - dowolna interpretacja) zostałeś pogryziony przez... plumpki. Twoje ubranie jest zdarte, a i masz na ciele kilkanaście drobnych ranek, które na szczęście nie wymagają profesjonalnego leczenia. Pamiętaj, aby je oczyścić!
3 - siedzisz na pomoście/płyniesz łódką i nikt ani nic Ci w tym nie przeszkadza. Ile upłynęło czasu? Minuta, dwie, a może nawet cała godzina? Zerknąwszy na swoje dłonie zauważasz, że na nadgarstku masz założoną... Taśmę Obłudy! Nie jesteś w stanie stwierdzić skąd się wzięła i jak długo ją masz na sobie. Możesz ją bezproblemowo zdjąć... jeśli chcesz. O przedmiot upomnij się w tym temacie.
4 - wchodzisz do łódki... sam lub z kimś i spędzacie miło czas w jeziorze. Kiedy chcesz już wracać zauważasz, że wiosłowanie nic Ci nie daje. Nie zawracasz ani nie przemieszczasz się w tę stronę, którą chcesz. Łódka Cię nie słucha i dalej pływa, pływa, pływa... Przez najbliższe trzy godziny nie jesteś w stanie "zmusić" jej do posłuszeństwa, a i zaklęcia na nią nie działają. Dopiero po upływie czasu samoistnie dopływa do pomostu, jak gdyby nigdy nic się nie stało.
5 - ledwie dotknąłeś łódki, a ta, niczym pchnięta czyjąś siłą, odpłynęła, a Ty z racji impetu wpadłeś do wody. Dobrze, że tuż przy pomoście, dlatego możesz bezproblemowo się wynurzyć. Do końca tego wątku odczuwasz zimno. Ogrzej się, jeśli nie chcesz się przeziębić.
6 - wchodzisz do łódki i prawie na coś nadeptujesz. W ostatniej chwili przesunąłeś stopę i schyliłeś się, by sprawdzić co to. Twoim oczom ukazuje się fiolka z jasnoniebieskim płynem. Zerkasz na etykietę i widzisz drobno zapisaną notatkę - Eliksir Gregory'ego. Korzystaj mądrze. Gratulacje! O przedmiot upomnij się w tym temacie.
______________________
Autor
Wiadomość
Augustine Edgcumbe
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 188
C. szczególne : zmieniający się kolor brwi | dresiki i bluzy z kapturem | okrągłe kolczyki w uszach | szkocki akcent | pachnie super kosmetykami czarodidasa
Znowu nie wiem co odpowiedzieć mądrego na jej zaczepkę. No pewnie, że umiałem. Może nie robiłem tego super często, a śmiech to już w ogóle była rzadkość w moim wykonaniu, ale to wbrew pozorom również potrafiłem. Dziwne, że kogoś takiego jak ja określała jako łatwego w obyciu. Byłem mrukliwy, niezbyt gadatliwy, krytykowałem wszystko na głos i nigdy nie śmiałem się opowiadając coś co w moim mniemaniu było żartem. Jeśli to ze mną było łatwo, to jak było z innymi ludźmi? Słucham jej pokrętnych prób zadawania pytań, chcąc za tym nadążyć. - Nie lubię rodzynek - mówię automatycznie i krzywię się lekko. Mówię o tym prawdziwym jedzeniu, oczywiście. Z zastanowieniem drapię się po łysawej głowie, a potem zaczynam bawić się okrągłym kolczykiem w uchu. - Chyba nie - stwierdzam w końcu ostrożnie, zaprzeczając jej rozumowaniu. Nie jestem pewny czy mówimy o tym samym. - Lubię jak jest kompletnie inny w smaku niż ja. Bo inaczej byłoby bardzo nudno - tłumaczę już bardzo łopatologicznie, żeby nie było niedomówień. - Nie zgadzamy się - zauważam jeszcze z lekkim rozbawieniem, więc nawet znowu wykrzywiam usta na imitację uśmiechu. - Ty szukasz współgrania, ja różnorodności - stwierdzam, a potem czekam na jej dalsze wytłumaczenie. Wcale mnie nie interesuje jej niewielki przejaw próżności, to w końcu całkiem normalne. Jedynie dla żartów podwyższam się nagle znacznie i teraz ze znacznej odległości zerkam na Yas z uśmiechem. A potem wracam do regularnego wzrostu, zadowolony ze swojego żartu. Orientuje się, że może znowu uznać to za podryw i szukam jakiejś bezpieczniejszej powierzchni do rozmów. - Raz lubię biegać raz nie. Robię to dla zdrowia - odpowiadam jeszcze na zaległe pytanie, jakby chcąc nim zapchać naszą niezręczna konwersację i przejść na lżejsze tony, mniej lub bardziej udolnie.
W głowie Gryfonki szczerość w rozmowie stanowiła tak olbrzymią zaletę, że mimowolnie przestawała zauważać inne rzeczy. Mrukliwość i brak słowotoków, które ona miewała nazbyt często, uważała za umiejętność słuchania! Niepokoiła ją skąpa ilość uśmiechu i dźwiękowego pokazywania radości, bo uważała, że ów gesty bardzo życie urozmaicały, jednak nie zamierzała komentować tego na głos, biorąc sobie za jakieś małe, wewnętrzne wyzwanie Augusta i jego śmiech. Może się uda? - Ja też nie przepadam za rodzynkami. - przytaknęła po jego nagłym wyznaniu nawiązującym do jedzenia treściwego, a nie omawianych przez nich babeczek i eklerek metaforycznych. Robiła się trochę głodna, ale konwersacja była zbyt intrygująca, aby ją przerwać. Zdawała sobie sprawę, że niewiele osób w taki sposób w ogóle chciałoby jakąkolwiek rozmowę prowadzić. - Mogą być kompletnie inne w smaku, ale wydaje mi się, że powinny tworzyć razem jakąś harmonie.. Jak kolory w obrazach? Bo wiesz, niektóre połączenia mimo apetycznego wyglądu mogą być trujące lub niemożliwe do przełknięcia. - jej głos nie był arzucający, jedynie przedstawiała lepiej swój tok myślenia. Nie wszystko udawało się ze sobą zgrać lub zwyczajnie przestawało na dłuższą metę działać, niezależnie, czy chodziło o ludzi, czy o nadzienia słodyczy. Ciemne oczy brunetki przesunęły po jego twarzy, napotykając spojrzenie oczu. Nie omieszkała chwilę wcześniej obserwować, jak bawił się kolczykiem w uchu. - Ja jeszcze nie wiem, czego szukam. Wyznała ze wzruszeniem ramion, kompletnie nie umiejąc określić swojej eklerkowej sytuacji, a mając w głowie jednocześnie słowa Robin, starała się patrzeć na nią z pewnego dystansu. Roześmiała się przy nagłym podwyższeniu ze strony Krukona, klaszcząc w dłonie. - Ja może nie powinnam, ale to jest absolutnie cudowne — te Twoje zmiany! Możesz być kaaażdym eklerkiem! Możesz nawet być takim, co to banki okrada i nikt go nie pozna.. Aż zazdroszczę Ci tylu możliwości w życiu. Gdybym ja tak umiała, byłabym bardziej brytyjska i dziewczęca. Mówiła z podziwem i aprobatą, odrobiną zazdrości, ale w życzliwym brzmieniu, a takiej brzydkiej i trującej, co tak często niszczyła międzyludzkie relacje. Przeczesała dłonią włosy, odgarniając je na plecy. - Bieganie wydaje się dobrą formą relaksu. Umiesz też latać na miotle i w ogóle.. No wiesz, jesteś sportowym ciastkiem? Wyciągnęła rękę, przyciągając do siebie rzucony gdzieś szkicownik i ołówek. Oparła się na jednym łokciu, drugą dłonią zaciskając przybór rysowniczy, zaczęła coś kreślić, co rusz na niego spoglądając.
Augustine Edgcumbe
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 188
C. szczególne : zmieniający się kolor brwi | dresiki i bluzy z kapturem | okrągłe kolczyki w uszach | szkocki akcent | pachnie super kosmetykami czarodidasa
Usłyszeć mój pełen śmiech to było nie lada wyzwanie, które postawiła przed sobą. Bardzo rzadko to robiłem nawet przy najbliższych. Nauczyłem się go tłumić bezbłędnie, szkoda że tak samo nie wypracowałem swojego daru. Czy naprawdę wiele osób nie chciałoby kontynuować tej rozmowy? Osobiście uważałem ją za kompletnie niegroźną. Co tam po paru informacjach rzuconych do prawie nieznajomej dziewczyny, która była szalona i nawet nie wiedziała, że wygrywa Puchar Domów. Nie uważałem, że będą z tego jakiekolwiek konsekwencje. I wolałem to niż znaczące spojrzenia Vinniego na każdym kroku kiedy działo się coś jego zdaniem wymownego. Słucham co mówi i aż wzdycham, bo męczą mnie odrobinę metafory oraz mozolne próby zrozumienia tego co chce przekazać. Patrzę na nią przez chwilę. - To oczywiste - kwituję w końcu jej wypowiedź, bo według mnie nie jest ona równoznaczna z moim poprzednim stwierdzeniem. Nie jestem pewny czy chce mi się tłumaczyć różnicę, ale w tym momencie moja nowa towarzyszka mówi coś wydawać by się mogło szczerze. Kiwam głową na jej słowa. - To dobrze. Nie masz oczekiwań. Nie masz rozczarowań - mówię to co naprawdę myślę nawet jeśli brzmi to odrobinę jak zwykłe pocieszenie. Uśmiecham się leciuteńko na jej komplementy, zgadzając się z tym że moja zdolność jest niesamowita. Kiedy mówi o tym, że byłaby bardziej brytyjska zwracam się ku niej gwałtowniej i świdruję jakimś bardziej zainteresowanym niż zwykle spojrzeniem. Omiatam jej latynoskie rysy twarzy, które były niczym egzotycznym przy moim wyglądzie, ale czuję coś w rodzaju sympatii i zrozumienia przy jej wyborze. - Też to zrobiłem. Wyglądam bardziej angielsko. W domu w Szkocji chodzę inaczej - oznajmiam i przymykam oczy. Bez większych krępacji przemieniam swoje koreańskie rysy twarzy, wydłużam włosy, zmieniam układ nosa. Kiedy znowu się do niej odwracam siedzi obok niej chudy, blady, angielski arystokrata, którym powinienem być od zawsze. Tylko ciemne oczy pozostały te same. - Robisz mi profil randkowy? - mruczę do dziewczyny, bo zasypuje mnie gradem pytań które brzmiały jak te na które opowiada się potencjalnym kandydatom do chodzenia.
Nie chciała nazywać go w głowie smutnym Augustem, musiała więc zwyczajnie próbować i zapamiętać te momenty, które uwieńczone były jakąkolwiek oznaką dobrej zabawy czy szczęścia. Pomimo jego powagi i nieśmiałości, ów epitet wcale do niego nie pasował. Westchnęła bezgłośnie na jego podsumowanie i chociaż bardzo chciałaby się z tym zgodzić, wierzyć, że faktycznie nie będzie rozczarowana. Problem w tym, że już tyle razy go posmakowała, że miło byłoby dla odmiany poczuć jakiś czar, jakieś pozytywne fale energii. Nie komentowała tego jednak głośno, zamiast tego uśmiechnęła się do niego z delikatnym wzruszeniem ramion, sięgając po butelkę, w której wciąż było trochę wina, którego zrobiła całkiem spory łyk, odstawiając butelkę tak, aby i on mógł się napić, jeśli miał taką ochotę. - Jakby w życiu nie było rozczarowań, to szczęście nie miałoby znaczenia, a przynajmniej tak sobie powtarzam. Powiedziała tylko, nie chcąc rzucać banalnym stwierdzeniem o uszlachetnianiu poprzez cierpienie. Nie znosiła go. Jej myśli jednak zostawiły to w spokoju, gdyż komplementy o jego umiejętności znów sprawiły, że twarz chłopaka rozjaśnił grymas uśmiechu. Dobrze, że czerpał z niej radość i był dumny, a przynajmniej takie odniosła wrażenie po odszukaniu jego spojrzenia, gdy ten odwrócił się dość gwałtownie i niespodziewanie. Przekręciła głowę na bok, zastygając w bezruchu i unosząc delikatnie brew, posłała mu zaskoczone i zaciekawione spojrzenie. Skąd taka żywa reakcja? - Dlaczego tutaj ukrywasz swoją twarz, a w Szkocji jesteś angielski? Piękny z Ciebie człowiek w obydwu wydaniach. Muszę jednak przyznać, że to jest łagodniejsze. Zapytała z autentycznym niedowierzaniem, jednocześnie mając wciąż odrobinę rozchylone usta w zdziwieniu na to, jak szybko i jak precyzyjnie zmienił swoją twarz. Stuknęła ołówkiem w papier ze śmiechem, kręcąc głową i przysuwając szkicownik w jego stronę, ukazała fragment eklerka z kolczykiem stojącego na czymś okrągłym. - Robię Ci portret ciastkowy. Jeśli chcesz, randkowy też mogę — jestem pewna, że byłbyś popularny. Wyjaśniła dość pewnym siebie głosem, wciąż lustrując jego twarz swoimi równie ciemnymi oczyma. To było fascynujące, to spotkanie z metamorfomagią. Uniosła się nieco, wyciągając rękę i wskazując palcem na włosy. - Możesz mieć każdy kolor i każdą długość, każdy rodzaj?
Augustine Edgcumbe
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 188
C. szczególne : zmieniający się kolor brwi | dresiki i bluzy z kapturem | okrągłe kolczyki w uszach | szkocki akcent | pachnie super kosmetykami czarodidasa
Pewnie nie spodobałoby mi się nazywanie mnie nawet w myślach smutnym. Tak naprawdę moja powściągliwość wynikała ze stylu bycia. Nigdy nie nazwałbym się szczególnie nieszczęśliwym człowiekiem. Po prostu nie przychodziło mi wyrażanie radosnych emocji tak łatwo jak większości nastolatkom. Oczywiście przyjmuję trochę wina, które zostało, podnoszę butelkę by wziąć kilka łyków, ale zamiast tego zostaje mi tylko jeden, niezbyt duży w moim mniemaniu. Wzdycham i odkładam pustą już butelkę. - Filozof z Ciebie - stwierdzam może prawdziwie, kpiąco, trudno stwierdzić, bo ton mojego głosu jest jak zwykle monotonny. Osobiście rzadko dywagowałem nad takimi kwestiami. Całe szczęście, że poprzestała na tym stwierdzeniu, dla mnie i ono już było dość filozoficzne. Pracowałem latami na mój angielski wygląd, nie dziwne że z taką łatwością przychodziła mi przemiana. Wbrew pozorom, włosy o które zapytała byłoby mi trudniej dłużej utrzymać niż siedzieć w tym wyglądzie cały dzień. Yas zadaje kolejne pytanie a ja unoszę do góry brwi. Jestem równocześnie rozbawiony jak i znika moja nić porozumienia, bo najwyraźniej Gryfonka jest przekonana, że to w Hogwarcie się ukrywam. Co oczywiście byłoby logiczne, by wśród rodziny chodzić normalnie, a przy innych zmieniać twarz. Jednak ważniejsze było przystosowanie się do arystokratycznych rodów, by nie widać było rysów mojej matki. Kiwam jednak głową jak mówi, że w tamtym wydaniu jestem łagodniejszy, chwaląc moje zdolności, a nie prawdziwą twarz. Nie uraża mnie to, bo jestem do tego przyzwyczajony; starałem się ile mogłem, by mieć przyjemną aparycję przypominającą młodego ojca. Udoskonaliłem jego młodzieńczy wygląd. - Większość osób woli ten wygląd - zauważam tylko, bo jej reakcja to tylko potwierdzenie, że moja przybrana twarz jest znacznie łatwiejsza do zaakceptowania niż prawdziwa, groźniejsza. Teraz nawet uśmiech nie wyglądał aż tak jak grymas. Nie odpowiadam jednak na pytanie o ucieczkę, nie tłumaczę nawet, że to ten wygląd to moja ucieczka i wygoda. - Moja matka mówi to samo - zauważam jeszcze na jej komentarz dotyczący łagodności, w końcu nie zrobiłbym sobie nowego ja gdzie wyglądam równie nieprzystępnie co zazwyczaj. Ojciec też tak twierdził, ale ostatnio prawie nie widział mnie w wersji prawdziwego Augusta. Aż nie wiedziałem czy by mnie poznał w szkole. Kręcę głową na jej ciastkowy profil i ponownie przyglądam jej się czujnie na jeszcze jeden niepotrzebny komplement, uroczy, pewnie pojawiający się przy każdej rozmowie, żeby tylko poprawić ludzkie samopoczucie. - Nie musisz gadać mi głupot na poprawę nastroju. Ślepy by zauważył, że nie jestem wystarczająco towarzyski, by być popularny - oznajmiam w końcu tworząc jakieś dłuższe zdanie, najwyraźniej po to by skrytykować zbyt miłe w mojej opinii przysposobienie Yasmine. - Nie wiem kiedy mówisz szczerze przez to - dodaję jeszcze i wstaję z miejsca. Na jej pytanie jedynie zamieniam kolor włosów na różowej gumy balonowej. - Spadam. Poradzisz sobie sama, już nie ma żadnych pająków - stwierdzam jedynie neutralnym tonem.
+
______________________
I'm almost never serious, and I'm always too serious.
Ostatnio zmieniony przez Augustine Edgcumbe dnia Pon Cze 06 2022, 17:45, w całości zmieniany 1 raz
- Czasem. - odparła ze wzruszeniem ramion na tego filozofa, bo to faktycznie zależało od okoliczności. Nie było sensu nad czymś tak mało ważnym kontemplować, gdy miała przed sobą wizualnego czarodzieja! To dawało tak wiele możliwości, tworzyło tak wiele nielegalnych i często niepoprawnych scenariuszy w jej głowie, że przez ułamek sekundy zdawać by się mogło, że policzki jej zróżowiały. Uniosła brew na jego słowa, gubiąc się całkiem i nie mając pewności, czy właściwie to on zrozumiał ją, a ona jego. - A który wygląd Ty wolisz? Bo większość osób nie ma tu znaczenia. Stwierdziła, poprzedzając ów oświadczenie pytaniem, znów mając ciekawość w głosie. Zdawała sobie sprawę, że była trochę hipokrytą, bo sama momentami dostosowywała się pod czyjeś wymagania (tworząc je sobie w głowie, nie wiedząc oczywiście naprawdę), jednak jego zmiany były na całkiem innej płaszczyźnie niż to, co robiła ona. Czy August nie gubił samego siebie? Czy nie czuł się obco, patrząc w lustro? Wiedziała jednak, że zapytanie o to nie byłoby na miejscu. Kolejne słowa chłopaka skwitowała prychnięciem oburzonego kota. - Nie gadam głupot. Czasem, ale nie teraz! Wiesz, że kobiety wolą tajemniczych i niedostępnych chłopców zwykle? Nie musisz być gwiazdą drużyny, żeby być człowiekiem interesującym. - przerwała na chwilę, podnosząc się do pozycji siedzącej. Jego kolejny komentarz całkiem ją zaskoczył, zbijając z tropu, ale miał przecież prawo nie wiedzieć, nie domyślać się, że Swansea zawsze była szczera w swoich słowach. - Zawsze mówię, co myślę. Po co miałabym robić inaczej? Zgarnęła kosmyk włosów za ucho, podążając za nim zaraz. Wstała, kiwając głową w odpowiedzi, jednocześnie zbierając swoje klamoty i upychając do torby, wsunęła też buty. Złapała ostrożnie gramofon, doganiając go z uśmiechem. - Nie będę ryzykować tych pająków. I zjadłabym zupy. Myślisz, że coś zostało w kuchni? A spróbuj fioletowe! Wskazała ruchem głowy na jego włosy, mocniej trzymając gramofon przy piersiach i kierując się w stronę zamku.
Był piękny, pogodny dzień. Człowiek mógł nawet zapomnieć o tym, że księżyc zniknął kiedy tak wypoczywało się po skończonych lekcjach... Czy tam odrabiało pracę domową, a może inne niesamowite rzeczy przygnały @Anthony 'Moose' Grant oraz @Julia Brooks nad jezioro. Jednak pogoda może być złudna, szczególnie kiedy każdego wieczoru angielski świat zapomina o istnieniu księżyca... Może widzicie gdzieś w oddali ciemne chmury, jednak nie przypuszczacie, że nadciągnąć tak szybko... Ulewa przychodzi znikąd, zanim zdążycie się oddalić. Nie udaje się wam też daleko uciec, bo niestety woda nagle wzburza się gwałtownie. To z pewnością nie sama pogoda, ale znana kałamarnica... a może też inne zwierzęta morskie, które ostatnio zamieszkały w zbiornikach. Fala jest tak wielka, że zmiata was z brzegu i praktycznie natychmiast wpadacie do jeziora.
Obydwoje rzucacie k100 wyższy wynik - postać szczęśliwie ląduje w łódce, która porywa was na środek tafli. Osoba ze z mniejszą cyfrą, wpada do wody i umiera liczy na pomoc Krukona, która kołyszy się na jeziorze.
k6 dla osoby w łódce:
1, 2 - Kompletnie nic nie widzicie! Kołyszecie się na środku jeziora, słyszycie jakieś krzyki! Co to się wyrabia na srające trytony!! Wielka fala przewala was również do wody, bo tak nie możecie utrzymać się na powierzchni. Teraz musicie rzucić również kostkę dla osoby poza łódką - bo nią jesteście. A do tego lepiej podnieście łódkę z powrotem. 3, 4 - Okazuje się, że wasza łódka ma sporą dziurą i musicie zrobić coś co, by ją załatać jeśli nie chcecie iść na dno! Pamiętajcie również, że gdzieś tam w wodzie pływa drugi Kruczek. Możecie zaryzykować i rzucić k100 na naprawdę łódki jeśli wylosujecie ponad ponad 51 udaje wam się naprawić łódkę i pomóc ziomkowi. Możecie też od razu uratować mniej lub bardziej znajomego Krukona, bądź w ogóle się tego nie podejmować. Wasz wybór wyraźnie oznaczcie w poście. 5, 6 - Wasza łódka gibie się to na prawo, to na lewo, jesteście cali mokrzy, coraz bardziej przemarznięci i na dodatek - od tego zamaszystego ruchu tego parostatku, albo może stresu, robi wam się niedobrze. Jeśli nie macie cechy Silny jak Buchorożec (Wytrzymałość) lub Magik żywiołów (woda) wymiotujecie na łódeczce. Umęczeni powinniście może jakoś pomóc koledze z domu...?
k6 dla osoby poza łódką:
Czy można mieć większego pecha niż trafić do jeziora pewnego pięknego, magicznego dnia? Oczywiście! Można do tego napotkać Czarnołuskiego Lanternsharka. Rzuć kostką k6. 1, 2 - Czy widzisz, że podpływa do Ciebie olbrzymia ryba z zamiarem ugryzienia? Ani trochę! A gryzie Cię z całej siły w lewą nogę. Cóż Ci zostaje? Walka, płacz i wzywanie o pomoc. Im później wyruszy Ci na pomoc druga osoba, tym gorsze mogą być konsekwencje - w wypadku tej kości nie możesz za wiele zrobić oprócz oczekiwania na pomoc. 3, 4 - Rzucacie literką. Spółgłoska - zostajecie ugryzieni w dowolną część nogi. Samogłoska - może zobaczyliście wcześniej, że Lanternshark natchodzi, a może macie dryg do pływania w czasie sztormu, ale docieracie do ziomka z łódki zanim cokolwiek wam się dzieje. 5, 6 - Z oddali udaje wam się zauważyć dziwny cień zmierzający w waszą stronę i macie sporo przewagi, by uciec z jego zasięgu. Jeśli macie cechę Gibki jak lunaballa (szybkość) dopływacie do łódki Kruczka, zanim dopada was ryba. Bez tej cechy rzucacie kostką k100. Jeśli wylosujecie samogłoskę - znaczy, że jesteście ugryzieni.
Dodatkowa strata - rzut literką:
Musicie to dodać i wpleść do sytuacji, w której się znaleźliście. A - aaaa gdzie różdżka? Nie ma tracicie ją. Musicie zakupić całkiem nową. B - Bardzo jest zimno. Musicie napisać jednopostówkę, że macie Lebetiusa i go leczycie (co najmniej 2500 znaków) lub być chorym w 2 kolejne wątki (mogą być lekcje). C - Co to? Langustnik. Masz pecha w kolejnym wątku. D - Dobra kąpiel nie jest zła. Nic się nie dzieje. E - E tam, co to dla mnie taka burza. Myślisz sobie i rozmyślasz jaki to z Ciebie kozak. I wtedy gryzie Cię Langustnik. Masz pecha w 3 kolejnych wątkach. F - Frajer z Ciebie i gryzie Cię Langustnik. Masz pecha w 2 kolejnych wątkach. G - Galeony! Gubienie hajsu, znajdowanie go na lekcjach znikąd, uczniowie, którzy chodzą z 50 galeonami na lekcje, chociaż to czasem jest ich miesięczny zarobek... Nie zastanawia was czasem czemu dzieją się takie dziwne rzeczy z pieniędzmi na każdym kroku? Każdego chyba to dziwi! A wy straciliście w tej powodzi połowę waszej kwoty w profilu. H - Hmmm, nic się nie stało, oprócz walki z żywiołem. I - I co myśleliście, ze się wyminiecie? A tu cyk Langustnik. I na kolejnej lekcji na którą przyjdziecie macie pecha, więc tracicie swoje wszystkie przerzuty na niej. Jeśli jesteście na lekcji, która się nie zaczęła, albo nie napisaliście tam jeszcze pierwszego etapu - też się liczy. J - Jak ryba w wodzie. Się czujesz. I na dodatek w wodzie łapiesz jakimś magicznym cudem jednego galeona!!!!! Koniecznie zgłoś się w odpowiednim temacie!!!
Nie możecie rzucać na kosteczki w lokacji. Pamiętajcie, żeby reagować na to co się dzieje i dzielnie walczyć. Zażalenia, prośby i pytania do @Huxley Williams
______________________
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Maj, słodki maj! Deszczu było mnie, słońce grzało, a ciepły wiatr roznosił zapach kwitnącej roślinności. Kiedy więc na zewnątrz było tak pięknie i wiosennie, to nogi automatycznie prowadziły człowieka na szkolne błonia. Tak więc czy pomysł, żeby razem z Grantem wybrać się na przyjacielską wyprawę nad jezioro, był pomysłem trafionym? Otóż nie. Chmury pojawiły się znikąd, ale oczywiście je zignorowali.
- E, rzeka nie puści – pomyślała, dochodząc do wniosku, że burza przejdzie obok. Jak się jednak szybko okazało, meteorolożka była z niej żadna, A tym bardziej kartograf, bo w pobliżu nie było żadnej rzeki. Urwanie chmury było momentalne. W jednej chwili cieszyła się słońcem na swojej piegowatej twarzy, w drugiej zaś rzucała zaklęcie impervius, aby ochronić się przed deszczem. Jak się wkrótce miało okazać, deszcz był ich najmniejszym problemem. Nagle ni stąd, ni zowąd, woda w szkolnym jeziorze wzburzyła się do jakichś niewyobrażalnych rozmiarów i fala, która powstała, zmiotła ją wprost do zbiornika. Krukonka była tym wszystkim tak oszołomiona, że nawet nie poczuła ugryzienia ze strony langustnika, który najwyraźniej uznał łydkę pałkarki za arcywroga i obiekt swojej zemsty. O ile nie poczuła ugryzienia langustnika, o tyle poczuła to drugie, ze strony jakiejś wielkiej ryby, której w tym całym zamieszaniu nie zauważyła. Wierzgając rękami i nogami udało jej się odgonić śliskiego oprawcę, ale utrata sił i krwi sprawiły, że nie była w stanie zrobić nic więcej. Mogła jedynie liczyć na pomoc Granta.
— Wiesz, bo to nie jest tak, że ja gardzę quidditchem, ale jakby mi się coś stało, to by całe moje życie się zawaliło, nie bierz tego do siebie, ja jestem pewien, że jesteś świetną kapitanką, naprawdę — tłumaczyłem się Brooks z moich nieobecności na treningach Krukonów, mając nadzieję, że mnie zrozumie. No może i nie była artystką i cały czas ryzykowała latając jak popaprana na tej miotle, ale przecież wiedziała co znaczy przekreślenie kariery. Nie mogłem sobie na to pozwolić, szczególnie nie teraz, kiedy zaczynałem naprawdę rozwijać skrzydła. Nie oponowałem przed propozycją spaceru, bo wiosna nawet i bez księżyca sprawiała, że nie miałem ochoty spędzać czasu w zamkowych murach. Nie przejmowałem się egzaminami wcale, bo oceny w ogóle mnie nie obchodziły. Oprócz tej z działalności artystycznej, ale nie sądziłem, że mogę tam dostać cokolwiek innego niż powyżej oczekiwań, nawet jeśli zawaliłem ostatnią kartkówkę. Uznawałem jednak, bardzo skromnie, że jeśli mnie uwalą, to będzie strata Hogwartu, nie moja – ja studiowałem dla babci. — Ej Julia, ta chmura nie wygląda najle- — nie zdążyłem dokończyć, kiedy nagle dosłownie zawalił się cały świat. Nie wiedziałem nawet jak wylądowałem w łódce, nie miałem pojęcia co się dzieje i przede wszystkim kompletnie nic nie widziałem. Coś mnie ugryzło, ale deszcz, woda i burzowa ciemność nie pozwalały mi dojrzeć co dokładnie. Usłyszałem krzyk i jakoś tak mnie zmroziło. — JULIA?! — starałem się przekrzyczeć deszcz i wodę, ale miałem wrażenie, że to kompletnie na nic. Wychyliłem się z łódki w niesamowicie złym momencie, bowiem fala wywróciła ją do góry nogami, a ja z impetem wpadłem do wody. Panika zalała moje ciało, chociaż całkiem sprawnie pływałem. Nie wiedziałem jednak gdzie jest powierzchnia, gdzie dno, gdzie Brooks. Na ślepo zacząłem płynąć w przypadkową stronę, licząc na szczęście. Niemrawe światło jawiło się nad moją głową, napełniając mnie nadzieją, że dobrze płynę, kiedy coś ugryzło mnie w łydkę. Wyrwałem nogę z paszcz tego czegoś, idiotycznie tylko myśląc, że dobrze, że to nie ręka. Nabrałem łapczywie powietrza, gdy moja głowa pojawiła się nad powierzchnią i zacząłem okropnie kaszleć. Całe szczęście nie znajdowałem się daleko od łódki, więc ze wszystkich sił spróbowałem ją odwrócić. — JULIA!!! — nie miałem pojęcia gdzie jej szukać, ignorowałem ból w nodze i narastającą panikę. Nie byłem żadnym bohaterem, nie byłem nawet temu bliski, byłem zwykłym muzykiem, którego powoli zaczęła pokonywać wzburzona woda.
- Daj spokój, jesteś KANADYJCZYKIEM. Wy gracie w hokeja, jeździcie dla funu na łosiach i macie darmową służbę zdrowia, bo w Waszych barach łatwiej stracić zęby niż cnotę – szturchnęła z rozbawieniem pana artystę. I choć w niesmak jej było, że szkolna drużyna trzymała się na ślinę i słowo honoru, to nie zamierzała jednak namawiać go na coś, czego robić nie miał zamiaru. Zapewne sama oponowałaby równie mocno, gdyby ten kazał jej nagle zaśpiewać przed całym barem albo zagrać na jakimś magicznym instrumencie. Różnica była taka, że w barze czekał na nią jedynie wstyd, a na Granta wściekłe tłuczki, które do przyjemniaczków nie należały.
Rozmowa ta, jak i piękna pogoda, stanowiły jedynie preludium, istny wstęp do dramatu, który szybko mógł zamienić się w horror. Cała ta sytuacja była tak dziwna i nieoczywista, a przy tym zupełnie przypadkowa, że można ją było uznać za ponury żart tego na górze. Brakowało w tym wszystkim jeszcze dementorów i Voralberga, który z wyrazem rozczarowania na twarzy przyglądałby się ich poczynaniom, mrucząc pod nosem: „Tyle lat nauki na marne”. I pewnie miałby rację. Pomimo najszczerszych chęci, Krukonka nie była w stanie dosięgnąć różdżki, żeby odgonić od siebie wodne potworki. Różdża pozostała bowiem na brzegu, tam, gdzie ją upuściła, gdy wielka fala zabrała ją ze sobą. – GRANT! – krzyknęła tylko, rozpaczliwie starając się utrzymać na powierzchni. – GRANT, TUTAJ!
A więc tak zginie – utopi się w jeziorze. Cóż za ironia. Zdominowała jeden z żywiołów, czyli powietrze, ale zostanie skonsumowana przez inny. Życie przeleciało jej przed oczami jak skany i niespodziewanie w jej wystraszonym umyśle pojawiła się jedna dziwna myśl: „Ciekawe czy powrócę jako duch? I czy będę miała na sobie to, co w chwili śmierci?”. Gdyby tak faktycznie było, zostałaby pierwszym duchem-dresiarzem.
Anthony 'Moose' Grant
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 1,83
C. szczególne : burza loków; ciemne i długie rzęsy; krzaczaste i nieuporządkowane brwi; kilka magicznych tatuaży; zgrubienia na palcach od strun
Panika wdzierała się we mnie razem z porcjami wody, która wlewała się do moich ust, kiedy łapczywie próbowałem zaczerpnąć powietrza. Nie wiedziałem co mam zrobić, nie miałem pojęcia. Nie czułem się też żadnym ratownikiem wodnym, pływałem całkiem przeciętnie, a wzburzona woda wcale nie ułatwiała mi zadania. Zacząłem się zastanawiać jakim cudem cały świat się dosłownie zawalił, kiedy jeszcze niedawno prawie świeciło słońce. Szybko jednak sprowadziłem swoje myśli na właściwe tory, przypominając sobie – Brooks. Nie pomyślałem nawet o użyciu różdżki, nawet nie miałem pewności, czy nie zgubiłem jej w odmętach jeziora, które tak usilnie próbowało mnie zabić. Byłem pewien, że swoje spacery następnym razem przeniosę w inne miejsce, albo w ogóle z nich zrezygnuję, bo czym niby sprowokowałem wodny żywioł, żeby ten tak się na mnie mścił? Tępy ból nogi skutecznie rozpraszał moją uwagę, a i tak żadko skupiałem ją na czymś innym niż muzyka. Z trwogą uświadomiłem sobie, że żadna melodia nie gra mi teraz w głowie, a to było do tego stopnia niespodziewane, że na chwilę przestałem w szoku walczyć z żywiołem – co okazało się paskudnym błędem, gdy kolejna wodna fala połknęła mnie w całości. Rozpaczliwie wydostałem się ponad powierzchnię, praktycznie walcząc o każdy kolejny oddech, kiedy dobiegł do mnie krzyk. Nie wiedziałem tylko z której strony. — BROOKS? — zawołałem, jakby to miało mi w czymś pomóc i zacząłem płynąc na oślep, tonąc w nadziei, że obrałem dobry kierunek. Co za okropne popołudnie, pomyślałem w międzyczasie, nie potrafiąc wytłumaczyć tego pecha, który ewidentnie na nas spadł. W niemal egipskich ciemnościach, choć to pewnie tylko moje złudzenie, ujrzałem zarys julkowej sylwetki i aż odetchnąłem z ulgą. Resztkami sił podpłynąłem do niej i zakląłem pod nosem, gdy zobaczyłem kolejną zbliżającą się falę. Wziąłem głęboki wdech, tym razem nie dając się całkowicie podejść, a chwilę potem już wyciągałem Julię na powierzchnię, mocno obejmując ją ramieniem. Desperacko szukałem dla nas ratunku, oceniając czy bliżej do łódki czy brzegu, ostatecznie kierując się do dryfującego drewna. Ból palących mięśni praktycznie pozbawiał mnie tchu i chyba samą adrenaliną dociągnąłem dziewczynę do naszych ratunkowych desek.
Julka należała do osób o wyjątkowo chłodnej głowie. Rzadko kiedy dawała się ponieść emocjom, ale dziś był jeden z tych dni. Unosząc się na powierzchni wzburzonego jeziora, była bliska paniki. Tak bezsilna nie czuła się od czasu, kiedy w zeszłym roku straciła wszystkie zmysły po tym, jak zjadła cukierka podrzuconego jej przez Irytka. Dziś było podobnie. Czuła się pasażerem własnego losu, bez wpływu na nic. Mogła jedynie wołać kolegę z Kanady, licząc, że ten kudłaty artysta usłyszy ją w tym wodnym zgiełku i przypłynie na czas, zanim to opadnie na dno, składając ostateczną ofiarę wielkiej kałamarnicy. Czy żałowała czegokolwiek? Wielu rzeczy! Przede wszystkim tego nieszczęsnego spaceru, który miał być jej ostatnim. Bardziej żałowała jednak tego, co nie zrobiła. Nie zagrała na mundialu. Nie zakochała się. Nie odwiedziła Japonii, choć zawsze o tym marzyła. Nigdy nie zjadła bombonierki lesera. Lista rzeczy do zrobienia była długa, ale teraz to było nieważne. Za chwilę świat zapomni o Brooks. Świat nie miał czasu na rozterki i nostalgię. Świat dzielnie podążał przed siebie, nie myśląc o tym, co było. Naturalna kolej rzeczy.
Dzielnie przed siebie podążał również Anthony, który jakimś cudem dotarł do niej i zaciągnął ją do kawałka drewna, który jeszcze nie tak dawno był łódką. Krukonka machinalnie przytuliła się do niego jak do miotły i dopiero po pewnym czasie uzmysłowiła sobie, że jej szanse na przeżycie diametralnie się zwiększyły. Jakoś udało jej się otrząsnąć z przerażenia i całkiem trzeźwo jak na panującą sytuację, rozejrzała się dookoła.
- Trzymaj się – krzyknęła do kolegi, po czym zaczęła poruszać nogami, starając się poruszyć drewienko w kierunku brzegu. Ból, strach, poczucie własnej śmiertelności. Wszystko w tym momencie przestało mieć znaczenie. Liczyło się tylko jedno – poczuć pod stopami stały grunt.
Obiecująca graczka qudditcha oraz gwiazda estrady spotkali się na romantyczną schadzkę. Gorący romans przerodził się w zimy prysznic, kiedy obydwoje utonęli w jeziorze podczas burzy. Takie byłyby nagłówki w czarodziejskich pismach, gdyby spełniło się to o czym Brooks nieustannie myślała. Na szczęście dziś żadne z nich nie miało zginąć. Ani romansować najwyraźniej. Niewielki fragment, którego nadal trzymał się Moose zaczął poruszać się szybciej niż wskazywałby na to stan w którym była noga Brooks albo kondycja Granta. Gwałtownie zaczęli oddalać się od krwiożerczych stworzeń, ewidentnie niesieni jakąś siłą. W końcu najpierw Brooks mogła poczuć silne dłonie na biodrach, została nagle dosłownie wyrzucona z jeziora, prosto na pomost. Tuż za nią wylądował Anthony. - Dłużnicy - w swoim języku, przerażającym głosem odpowiedziała postać z jeziora, która okazała się być majestatycznym trytonem. Zniknął w odmętach wody, a Julia i Moose poranieni i zmęczeni leżeli na pomoście. Może w niezbyt dobrym stanie, ale przynajmniej żywi.
Obydwoje musicie udać się, by zaleczyć odpowiednio rany. @Anthony 'Moose' Grant ma niezbyt okaleczoną nogę - zęby prześlizgnęły się po Twojej łydce; masz paskudną ranę, ale nienaruszone ścięgna i mięsnie. Jeśli zrobisz wszystko co trzeba (rzeczy wypisane poniżej) rana będzie Ci dokuczać przez 2 tygodnie. @Julia Brooks nie miałaś takiego szczęścia. Ryba wgryzła się z całą mocą i masz dużą, paskudną ranę, z wyrwanym kawałkiem mięsa. Rana będzie Ci dokuczać przez miesiąc.
--> Po pierwsze - pamiętajcie o langustnikach. Musicie rozegrać odpowiednią ilość wątków z nimi i poinformować mnie kiedy to zrobicie. Inaczej spotkają was kolejne, gorsze konsekwencje. --> Po drugie - wasze rany nie chce się normalnie goić, potrzebujecie profesjonalnego leczenia. Moose musi napisać co najmniej 1 posta w SS/Mungu, Brooks 2 posty po min 2000 znaków (lub wątek ofc). --> Przed każdym wątkiem rzucacie k100 (Moose do końca maja, Julka dopołowy czerwca). Wynik kostki to określenie jak bardzo boli was noga.
______________________
Anthony 'Moose' Grant
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 1,83
C. szczególne : burza loków; ciemne i długie rzęsy; krzaczaste i nieuporządkowane brwi; kilka magicznych tatuaży; zgrubienia na palcach od strun
Strach, obezwładniające przerażenie, które starałem się zepchnąć na dalszy plan świadomości, nie do końca pozwalało mi trzeźwo myśleć. Naprawdę chciałem nie panikować, choć trwoga sprawiała, że miałem ochotę rozpłakać się jak małe dziecko. Nie byłem bohaterem, nie byłem nawet odważny i nigdy też za takiego się nie uważałem. Działałem chyba na jakimś dodatkowym silniku, bowiem głowa już odmawiała mi posłuszeństwa, kiedy myśli o tym, że zaraz oboje się utopimy i umrzemy nie dawały mi spokoju. Nie chciałem umierać, miałem tyle planów, tyle nowych piosenek w głowie! Przecież moja kariera dopiero nabierała tempa, dopiero miałem szansę pokazać swoją twarz, zacząć ładnie zarabiać i korzystać z życia na dwieście procent. Potężne fale raz po raz sprawiały, że moje usta wypełniała woda, którą z uporem wypluwałem. Mocno trzymałem Julię w pasie, ciągnąc ją do prowizorycznej tratwy, ale nawet kiedy się na niej oparła - nie poczułem wcale ulgi. Jakoś musieliśmy jeszcze wrócić na brzeg, a ja nie miałem pojęcia jak. Czułem za to jak opadam z sił i powoli tracę moc nawet do tego, by utrzymywać się na powierzchni. Trzymałem się już samą adrenaliną, ponieważ zmęczenie wdzierało się do mojego organizmu. — Umrzemy tu, jak nic umrzemy — wymamrotałem pod nosem, sam do siebie, bowiem wyjący wiatr i szum wody skutecznie zagłuszył moje słowa, ale posłusznie chwyciłem się jakiejś deski, ignorując narastającą panikę i łzy cisnące się mi do oczu. Nie miałem pojęcia co się dzieje i kto nas ratuje. Wydałem z siebie zduszony okrzyk, kiedy coś porwało Brooks i nawet przez chwilę chciałem ją znowu ratować, ale nawet nie zdążyłem się poruszyć, kiedy i ja poczułem silne dłonie, oplatające mnie w pasie. Nie wiedziałem jak znalazłem się na brzegu, zmrużyłem oczy, próbując dostrzec co było naszym wybawcą, ale deszcz mi przeszkadzał, tak samo jak mieszające się z wodą łzy ulgi. — Żyjesz? — zapytałem, ciężko oddychając i odwracając głowę w stronę Krukonki. Nie miałem siły się podnosić, więc leżałem jak długi na brzegu, starając się uspokoić, choć to wcale nie było takie łatwe. Nienawidziłem takich rzeczy, wolałem innego rodzaju przygody, niż sekundy dzielące mnie od spotkania ze śmiercią. — Co się, kurwa, stało?
Wszystko działo się tak szybko, a całe wydarzenie było tak niespodziewane, że gdyby ktoś powiedział Brooks, że zwykły spacer zamieni się w walkę o życie, to zdecydowanie by tej osobie nie uwierzyła. Nie miała jednak czasu myśleć o tym, co by komu powiedziała i w co uwierzyła, bo jej myśli już zajmowały dwie rzeczy: walka o przetrwanie i zastanawianie się, jak to jest być duchem, dobrze czy niedobrze? Jej starania, jak i starania jej towarzysza przynosiły połowiczny skutek, ale nie zapowiadały tego, że przeżyją. Na szczęście ktoś zdecydował się nad nimi zlitować Zamieszkujący jezioro tryton wyrzucił ich na brzeg i coś jeszcze powiedział, ale Brooks kompletnie go nie słuchała. Była zbyt zajęta zwracaniem wody, której się ołykała podczas tego całego topienia. Wymiotując po siebie nie miała nawet czasu zobaczyć, co jej się stało z nogą. Kiedy już jednak na nią zerknęła, aż się wzdrygnęła z przerażenia. Taka rana mogła dla niej oznaczać koniec sezonu. Nie licząc oczywiście miliona innych nieprzyjemności, jak utrata krwi, zakażenie czy potencjalne kuśtykanie do końca życia.
- Żyję – odpowiedziała cicho, starając się ocenić skalę dokonanych przez rybę i langustniki zniszczeń. Postarała się stanąć na ranną nogę, ale z bólu aż zawyła i przysiadła na tyłku. – Nie mam pojęcia. Zaprowadzisz mnie do piguły? Chyba straciłam sporo krwi – dodała starając się zatamować krwawienie za pomocą zaklęcia. Bezskutecznie.
/zt x2
Darren Shaw
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
Dodatkowo : Mistrz Pojedynków I Edycji Profesjonalnej Ligi
Czerwiec w Hogwarcie przygrzał dość potężnie - a to, po dość pochmurnym maju, było miłą niespodzianką, którą Darren postanowił spożytkować. Pierwotnym planem była powtórka materiału z historii magii - w końcu daty wybuchów rebelii goblinów oraz zawiłości związane z osiemnastowieczną Międzynarodową Konfederacją Czarodziejów i ówczesnymi rozterkami związanymi z losem centaurów same się nie powtórzą. Jednak po dwóch kwadransach niemiłosiernej nudy, Shaw odłożył pergamin z opisem trzeciej bitwy w Worcestershire do plecaka i miał już wyciągać opracowanie biografii jakiegoś goblina, ale jego dłoń najpierw zatrzymała się wpół drogi, a następnie opadła bezwiednie na rozgrzane drewno pomostu. Krukon westchnął ciężko i zerknął na słońce, które na nieboskłonie prawie w ogóle się nie ruszyło - nieco jednak tak, chłopak uznał więc że co jak co, ale przerwa mu się należy. Ostatecznie skończyło się to więc w ten sposób, że z plecakiem pod głową i ciemnymi okularami na nosie Darren leżał na ciepłych deskach, odpoczywając nad jeziorem w jeden z pierwszych naprawdę gorących dni nadchodzącego lata.
Leighton J. Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 175 cm
C. szczególne : Duże usta, kilka pieprzyków, ślady farby na rękach
Powinna zacząć uczyć się do egzaminów, ale połowicznie włoska uroda uwielbiała kąpać się w słońcu. Leigton należała do tego grona szczęśliwców, którzy od razu opalali się na ładny, brązowawy kolor, dlatego naprawdę przepadała za kąpielami słonecznymi. W dzień taki jak ten nie mogło skończyć się to inaczej. Wcisnęła na siebie bikini, zakryła je niepozornym mundurkiem, pod pachę, a w drugą rękę torbę pełną rozmaitości i wyszła na błonia, kierując się nad jezioro, konkretnie na pomost, który przed wyjazdem z Hogwartu był jedną z jej ulubionych miejscówek na całych terenach otaczających zamek. Porzuciła buty na trawniku, po czym cicho jak kot i z podobną mu gracją weszła nagrzane słońcem deski pomostu, uśmiechając się pod nosem, gdy zidentyfikowała leżącego na nich delikwenta. O, ironio! Stanęła za jego głową i nachyliła się, zasłaniając padające na jego twarz słońce. Uniosła ciemne okulary, wczepiając je we włosy. — Przeszkadzam? — zagadnęła zamiast powitania i wyprostowała się, po części po to, by upewnić się, że na pomoście nie ma żadnych langustników. Teren był jednak czysty. — Podzielisz się ze mną pomostem, czy po tamtym leżaku to dalej drażliwy temat? — dodała, odkładając na deski torbę. Czy aby na pewno czekała na odpowiedź? W końcu zaczęła już rozkładać ręcznik w nienachalnej odległości od prefektowego plecaka.
Darren Shaw
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
Dodatkowo : Mistrz Pojedynków I Edycji Profesjonalnej Ligi
Po Darrena wyciągał już dłonie blady Morfeusz, kiedy usłyszał nad swoją głową dziarski głos osoby, której nie podejrzewał o błąkanie się nad jeziorami, przynajmniej dopóki ktoś nie zrobi czegoś z wszechobecnymi tutaj langustnikami. - Zapraszam - odpowiedział bezbarwnym, zaspanym głosem, nie podnosząc nawet dłoni do twarzy by przesunąć okulary i dobrze przyjrzeć się dziewczynie, która na całe szczęście - no przecież - miała na sobie mundurek - Tylko nie wdepnij w jakąś magiczną krewetkę - dodał, ściągając usta w wąską linię na wspomnienie leżaka z imprezy u Brooks. Dzień później okazało się, że po całej operacji ze spadaniem na taras i wpadającą na niego Leighton nabawił się kilku siniaków, a obolałe żebra to akurat ostatnie co było mu potrzebne. Shaw otworzył w końcu jedno oko jak przerośnięty labrador i ziewnął, nie wierząc jednak w możliwość drzemki. Gdyby tylko było to tak proste, to rozbiłby namiot na tym pomoście - wiedział jednak, że zarówno ziewanie, jak i powolne odpływanie ku błogiej nieświadomości były tylko fałszywymi przyjaciółmi w czasach, kiedy jakaś zewnętrzna siła pilnowała, by nie spał zbyt dużo i zbyt smacznie. - Gotowa na egzaminy? - spytał, oceniając odległość między sobą i Leighton jako "satysfakcjonującą", na wszelki wypadek gdyby langustnik ugryzł ją wcześniej tego samego dnia - Czy może jesteś typem śpiącym z księgą pod poduszką zamiast ją otworzyć? - dodał, samemu wyraźnie śpiąc NA księgach o których sam mówił.
Leighton J. Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 175 cm
C. szczególne : Duże usta, kilka pieprzyków, ślady farby na rękach
— Magicznych krewetek brak — zameldowała, na wszelki wypadek rozglądając się za śladami ich obecności raz jeszcze. Gdyby tak dla odmiany choć raz dziabnęła jego – to by było właściwie zabawne. Nie ma się co jednak oszukiwać, musiała mieć w sobie coś, co je przyciągało, skoro już dwukrotnie wybrały nie Shawa, a właśnie ją. Pewnie i tym razem byłoby tak samo. — Ty chyba jesteś? — zachichotała, zauważywszy plecak pod jego głową, ale zaraz nieco się zreflektowała — może nie powinnam się śmiać, może tkwi w tym metoda. W końcu jakoś tutaj dobrnąłeś i to wcale nie najgorzej. Po rozłożeniu ręcznika zaczęła opróżniać torbę, wyciągając z niej kolejno najnowszy numer czasopisma Magart, standardowy zestaw składający się ze szkicownika i dwóch ołówków, tak na wszelki wypadek oraz krem z filtrem i zabezpieczony zaklęciem termos pełen mrożonej herbaty. Dopiero wówczas zmiarkowała się, że wcale mu nie odpowiedziała. — Ja jestem typem maratończyka, dopiero się rozgrzewam. Za kilka dni całkiem zniknę z powierzchni ziemi i będę dostępna tylko w galaktyce mojego pokoju. No ale zawsze można spróbować wysłać mi sowę. — Poruszyła brwiami, no bo przecież co lepszego na głowie od wypisywania do niej listów mógł mieć stojący na granicy absolutnej dorosłości Krukon z pracą dyplomową na głowie? Chwyciła za krawat, poluźniła go na tyle, by móc zdjąć go z szyi i równą wprawą rozpięła guziki koszuli, która podzieliła krawaci los. — Stresujesz się? — zapytała, myśląc i o egzaminach, i o nieuniknionym rozwoju zawodowym, choć absolutnie tego nie precyzując. Ściągnęła z siebie spódniczkę i z błogą miną wyciągnęła się na rozgrzanym słońcem ręczniku.
Darren Shaw
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
Dodatkowo : Mistrz Pojedynków I Edycji Profesjonalnej Ligi
Darren westchnął z ulgą na wieść o tym, że krewetek - a raczej langustników - w okolicy nie było widać. Choć mając już pewne doświadczenie z Leighton wiedział, że choć oko do szkicowania i w ogóle do sztuki miała dość niezłe, to langustnika nie zauważałyby pewnie nawet gdyby chodził jej po brzuchu. - Gotowy jak nigdy - przytaknął, układając się nieco wygodniej na swoim plecaku, próbując znaleźć najmiększy fragment okładki książki o historii magii. To nie było takie proste, ale na bezrybiu i rak ryba, Shaw zdecydował się w końcu zostawić potylicę w miejscu, gdzie materiał plecaka zawijał się i tworzył nieco grubszą warstwę - I dziękuję - odpowiedział też na ukrytą pochwałę. Od Swansea nie spodziewał się niczego więcej niż słów "nie najgorzej" - co jak co, ale w temacie wylewności Leighton wyglądała na taką, co wolała przelewać wszystko na papier, a nie paplać bez ustanku - a to ostatecznie Shawowi ani trochę nie przeszkadzało. - Będę posyłał patronusy jeśli będę potrzebował nagłego landszaftu na pamiątkę Hogwartu - prychnął Krukon, odwracając się w stronę dziewczyny i podnosząc w końcu okulary na czoło - Nie przestrasz się jak wyskoczy ci w dormitorium jakiś koń - ostrzegł, unosząc nieco brwi na widok Swansea, która pod mundurkiem najwyraźniej nie posiadała zbyt wiele - z okazji słonecznej pogody zapewne. Darren nie mógł narzekać. - Nieco. Jak zawsze. Oczywiście że tak - powiedział. Nerwy na egzaminach - nic nowego. Te były jednak ostatnie - kto wie, czy nie tremował się z ich powodu bardziej niż owutemami, które były mimo wszystko ważniejsze w szerszej perspektywie - Ty? - spytał, ponownie się odwracając i, możliwe że zupełnie przypadkowo - zawieszając spojrzenie na nogach dziewczyny sekundę dłużej niż powinien.
Leighton J. Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 175 cm
C. szczególne : Duże usta, kilka pieprzyków, ślady farby na rękach
Czy powinna tłumaczyć mu, że kompletnie nie ma w sobie miłości do pejzaży? A może obruszać się, że nazwał jej potencjalne prace landszaftami? W końcu uznała, że jej radosna artystyczna twórczość i tak najpewniej nie interesuje prefekta, toteż skwitowała to jednie lekkim uśmiechem. — O proszę, takich atrakcji spodziewałabym się prędzej w quidditchowej szatni — odpowiedziała z kamienną miną, ani trochę nie zdradzając się z tym, jak wielce bawi ją jej własny, wyborny żart. No dobrze, może nieco drgały jej kąciki ust, tak usilnie powstrzymywane przed wygięciem się w uśmiechu lub, co gorsza, roześmianiem się w głos. Przekręciła się na brzuch, oparła łokcie na deskach pomostu, brodę zaś ułożyła na złączonych dłoniach i spojrzała wprost na Krukona. — Nie — odpowiedź padła od razu, może trochę zbyt szybko. Minę miała hardą, głos bez cienia zwątpienia, zielone oczy rzucały wyzwanie. Ale zaraz zmiękła i w środku, i w tej bardziej widocznej, zewnętrznej postawie. Rozchyliła wargi, zamknęła je znowu i w końcu jednak się odezwała: — Może trochę — zamilkła na chwilę, opuszczając wzrok, ewidentnie tocząc ze sobą walkę. Ambitna i żyjąca stwarzanymi pozorami Leighton nie zamierzała dopuścić do głosu tej, która chciała być po prostu szczera, może nieco się wygadać. — W Beauxbatons trochę zapuściłam naukę, gdyby nie Vicky z jej idealnymi notatkami... — wzruszyła ramionami. Zsunęła okulary z powrotem na nos, by choć trochę zasłonić twarz, kiedy odsłaniała zupełnie co innego. I nie mowa wcale o kusym bikini. — Zresztą uważam, że mają gorszy poziom nauczania niż Hogwart. Więc tak, trochę się boję. Sam widziałeś moje zaklęcia — w końcu pozwoliła sobie na uśmiech, choć trochę niewesoły i wcale nie tak szczery, jak by sobie tego życzyła. Przypomniawszy sobie o balsamie, a raczej fakcie, że w swojej beztrosce wciąż go nie użyła, poderwała się do siadu i potrząsnęła nagrzaną słońcem buteleczką. — Poważnie koń? — zagadnęła, pozerkując na niego z zainteresowaniem zza ciemnych szkieł; może wcale nie rozminęła się z prawdą z tym ogierem, milion lat temu i, o ironio, również nad jeziorem? — dlaczego? — zapytała niby bez większego zainteresowania, a jednak skrycie nadstawiając uszu, łaknąc interesujących teorii względem duchowego strażnika. Dokładnie rozsmarowała balsam na udach.
Darren Shaw
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
Dodatkowo : Mistrz Pojedynków I Edycji Profesjonalnej Ligi
- W quidditchowej szatni... sama tam byłaś, wiesz z czego się tam żartuje - powiedział Darren, mrużąc oczy i coś sobie przy okazji przypominając - Zapomniałem pogratulować niezłego latania i pierwszego zwycięstwa - uśmiechnął się, wyciągając kciuk w jej stronę w przesadzonym geście gratulacji z powodu zwycięstwa nad Puchonami, podczas którego w drużynie testowanych było parę nowych osób, w tym również i Leighton. Z tego co pamiętał, poszło jej dość zgrabnie - a może tylko tak dobrze robiła dobrą minę do złej gry, że ponownie zwiodła Krukona, jak z zaklęciami. Na szybkie i stanowcze "nie" Shaw leniwie odwrócił się w stronę Swansea z neutralną miną. Samemu zdarzało mu się odpowiadać tak prędko kiedy coś ukrywał - chwilę później otrzymał potwierdzenie, że teraz w przypadku Leighton było podobnie. Krukon prychnął na wspomnienie Victorii i jej idealnych notatek. Co prawda przez różnicę wieku nie miał okazji korzystać z zapisków prowadzonych przez Brandon, ale jeśli dziewczyna prowadziła swoje pergaminy tak jak prowadziła siebie podczas nocnych patroli na korytarzach, to atrament zapewne wysychał ze strachu w kilka sekund. - Victoria o tobie wspominała. Miło, że się nią zajęłaś w tym Bobotą - powiedział, nie ukrywając nawet tego, że nie miał ochoty poprawnie wymawiać nazwy francuskiej szkoły magii. - Będzie dobrze. Nie każdy może rzucać zaklęcia jak Darren Shaw, ale nie każdy też może rysować jak Leighton Swansea - powiedział Krukon, niewiele sobie robiąc z tego, że nie był obdarzony talentem plastycznym. To znaczy, nie że spod jego ręki wychodziły jakieś totalne bazgroły - ale namalowanie takich szkiców jak choćby te, które tworzyła jakby od niechcenia Lei, było dla niego zadaniem nie do przeskoczenia. - Koń. I nie mam pojęcia - wzruszył ramionami Darren, ostatecznie podążając za wzorem Swansea i ściągając koszulkę, układając ją sobie pod głowę w o wiele wygodniejszą poduszeczkę. Z nauki i tak już szykowały się nici, a kto wie czy słońce następne nie zniknie z nieboskłonu - trzeba więc korzystać - Do tego wielka, pociągowa kobyła, a nie jakiś szlachetny arab. Czekaj - mruknął, grzebiąc na ślepo w torbie i wyciągając z niej różdżkę i przywołując machnięciem różdżki patronusa pod postacią potężnego konia, który zrobił dwa okrążenia dookoła pomostu i zamienił się w srebrzystą mgiełkę nad taflą jeziora.
Leighton J. Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 175 cm
C. szczególne : Duże usta, kilka pieprzyków, ślady farby na rękach
Nie bywała fałszywie skromna i absolutnie nigdy nie odrzucała komplementów i pochwał, bez względu na to, czy były one jakkolwiek zasadne. Odpowiedziała więc uśmiechem z serii tych najładniejszych, składanych w podzięce, tak jakby miały być jakąś formą gratyfikacji. — To był błąd — odpowiedziała wesoło i zaraz pospieszyła z wyjaśnieniami — teraz Julka będzie namawiać mnie do pierwszego składu, a ja staram się unikać tłuczków. Ta szkoła powinna założyć drużynę wyścigową. Oczy od razu jej pojaśniały na myśl o wyścigach. Lubiła latać i rzeczywiście wychodziło jej to nieźle, ale Quidditch nie był jej bajką. Był zbyt brutalny, więcej było z niego szkody niż pożytku, no i wcale nie miała w sobie wiele drużynowego ducha. To wyciągane na miotle prędkości sprawiały jej prawdziwą radość, to dla smagającego policzki wiatru zgodziła się zagrać w meczu. Co zaś się tyczy Victorii, to wcale nie była pewna, kto tu się kim opiekował, ani czy jej własne zamiary były tak do końca szczere. Przecież zbliżyła się do Brandonówny głównie ze względu na brata i wrodzoną ciekawość, która nie lubiła poprzestawać na teoriach i domysłach. Dopiero potem okazało się, jak bardzo ceni sobie towarzystwo dziewczyny, i że przypadkiem stała jej się naprawdę bliska. Nie chciała jednak zaprzeczać, nie odnajdując w tym żadnego interesu. Starczy już tej szczerości. Wyraźnie rozpogodziła się, kiedy usłyszała wyjątkowo bezpośredni komplement. Drugi tego popołudnia, co na przestrzeni ich znajomości było nie lada osiągnięciem. Przygryzła wargę, żeby nie szczerzyć się jak głupia do sera i nie pokazać, jak mile ją to połechtało. Wybaczyła mu nawet tę nieszczęsną Leighton, imię, na dźwięk którego zwykle wykrzywiała się teatralnie, by należycie zaznaczyć, jak wielkie sprawia jej katusze. — Patrząc na wyczyny quidditchowe, powinna być jakaś wyścigowa bestia. — zachichotała; oderwała wzrok od kremowanej łydki i przeniosła go na Darrena, który, ku jej niewątpliwemu zaskoczeniu, również wystawił na słońce trochę więcej ciała. Korzystała z niewątpliwej zalety ciemnych okularów, jaką było dyskretne lustrowanie rozciągających się przed nią widoków. — Może to szybka kobyła? Pozory mylą — ciemna brew powędrowała ku górze, kiedy ten zapragnął jej coś pokazać i nie zdążyła nawet zastanowić się, czy powinna powiedzieć mu, że jest niewłaściwym egzemplarzem LJ jeśli chodzi o podziwianie koni, kiedy wokół pomostu pomknęła absolutnie przytłaczająca swoim rozmiarem kobyła. I choć – jak w każdym zresztą patronusie – było w niej coś absolutnie pięknego, ciepłego i budzącego pozytywnego emocje, w pierwszej chwili zaszorowała tyłkiem o pomost, ewidentnie przedkładając ucieczkę przed zwierzęciem ponad potencjalne wbite w dupsko drzazgi. Zanim srebrzysty kształt rozmył się w delikatną mgiełkę, zdążyła tak pokonać całą drogę dzielącą ją od Darrena i zatrzymała się dopiero wtedy, kiedy na pośladkach poczuła materiał zdjętej przed momentem koszulki. Serce waliło jej jak młotem i ewidentnie pobladła, mimo że kąpiele słoneczne w swojej naturze powinny przynosić zgoła odmienny efekt. Wzięła głębszy wdech, przetarła dłonią twarz i odgarnęła z niej tych kilka niesfornych loków, które opadły na nią w ferworze ucieczki. Dopiero kiedy nieco się uspokoiła, zerknęła na niego przez ramię. — Ja... — bąknęła bez sensu, bo właściwie nie wiedziała co ona. Powinna go przeprosić? Właściwie to nic takiego się nie wydarzyło, poza tym, że omal nie staranowała go szanownymi czterema literami. — Możesz pokazać teraz. Teraz będzie okej. — Dokończyła po chwili pauzy. Patronusy ją fascynowały, chyba tym bardziej, że sama nie potrafiła stworzyć swojego i naprawdę nie chciała przegapić możliwości spokojnego podziwiania tego zaklęcia. Nie chciała tylko siedzieć tam sama, na środku, wystawiona na działanie zakorzenionych w niej lęków. Ze świadomością obecności Darrena tuż za swoimi plecami czuła się znacznie pewniej.
Darren Shaw
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
Dodatkowo : Mistrz Pojedynków I Edycji Profesjonalnej Ligi
W wyścigach na miotłach Darren nigdy nie brał udziału, choć pamiętał że w Hogwarcie uczestniczenie w takich eventach mogło skończyć się dla graczy drużyn quidditchowych dość drastycznie. - Żaden błąd - obruszył się Krukon - Po następnym meczu będę pytał Brooks jak wam poszło i czy grała ta malarka ze Swansea - ostrzegł ją. W końcu skoro on opuszczał drużynę - a inni doświadczeni gracze też nie robili się przecież coraz młodsi - to trzeba było w jakiś sposób załatać powstające dziury. Leighton, August czy Larkin nadawali się do tego wręcz idealnie, szczególnie że już na samym starcie miotlarskiej przygody mogli pochwalić się podbudowującym zwycięstwem. Taranowanie swojej głowy tyłkiem Lei - tego Shaw w ogóle nie przewidział. Jęknął krótko, czując że kość ogonowa dziewczyny stuka go w potylicę, a on sam z czystego zaskoczenia odskoczył na parę centymetrów, samemu trąc po szorstkich deskach pomostu. - Co jest? Langustnik? - spytał poważnie, prostując się do pozycji siedzącej i, znad ramienia Swansea, patrząc na miejsce w którym jeszcze przed chwilką siedziała i celując tam Mizerykordią. Żadnej krewetki jednak nie wypatrzył - opuścił więc nieco koniec różdżki na stopy dziewczyny, chcąc sprawdzić czy langustnik przypadkiem wciąż nie był uczepiony jej pięty. Siewcy pecha jednak nie znalazł i tam. W końcu Krukon zauważył domniemanego zamieszania. Kilkanaście metrów dalej, na płaską, wielką skałę na brzegu jeziora, wygramoliła się właśnie ogromna kałamarnica, jeden z najbardziej znanych mieszkańców tutejszych wód, choć w ostatnich miesiącach jej sława nieco przybladła w porównaniu do kelpie oraz langustników ladaco. - Ktoś tu chyba odzwyczaił się od naszej kałamarnicy po siedzeniu w Babotą - powiedział spokojnym tonem Shaw, nie chcąc bardziej denerwować Swansea - i nie zwracając też oczywiście uwagi na to, że nazwa francuskiej szkoły opuściła jego usta w jeszcze inny sposób niż poprzednio - Wszystko w porządku? - spytał, kładąc jej wolną rękę na ramieniu. Może po prostu bała się ośmiornic? Chwilę później Darren spełnił jej prośbę i wyczarował patronusa ponownie, posyłając go tym razem w stronę kałamarnicy, która leniwym ruchem macki rozproszyła konia w srebrzysty pyłek.
Leighton J. Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 175 cm
C. szczególne : Duże usta, kilka pieprzyków, ślady farby na rękach
Swansea też tak do końca tego nie przewidziała. Znów działo się coś zupełnie nieoczekiwanego i kończyło się jak jakieś końskie zaloty, choć w rzeczywistości wcale tak nie było. Naprawdę znała na to lepsze sposoby, niż zarycie zadkiem w głowę delikwenta, co omal się nie wydarzyło. Tym razem darowała sobie słowne zapewnienia, skoro nie wymuszał ich na niej przeklęty drink. Zresztą nie w głowie jej były pogaduszki. W całym tym zamieszaniu nawet nie zauważyła, że gdziekolwiek wyłoniła się kałamarnica, toteż kiedy sytuacja została opanowana, a Shaw po początkowym zrywie poinformował ją o jej obecności, popatrzyła w tamtą stronę ze zdziwieniem, którego nie potrafiła ukryć. Zmieszała się, na szybko kalkulując, co opłaca się bardziej – robienie z siebie idiotki przy jednoczesnym brnięciu w kłamstwo, czy robienie z siebie jeszcze większej idiotki, ale przynajmniej szczerej. — Mon dieu, rzeczywiście, to było niemądre — wydobyła z siebie wymuszony śmiech, który przycichł, kiedy na ramieniu poczuła jego dłoń. W jednej chwili dopadły ją wyrzuty sumienia, poczucie winy, że znów udaje kogoś, kim nie jest, podczas gdy Shaw jest po prostu miły. — Tak — zapewniła go dokładnie tym samym tonem, jakim wcześniej zaprzeczała, ponownie robiąc to zbyt pochopnie. Za pierwszym razem było to niedopatrzenie, za drugim – głupota. Powinna była uczyć się na błędach. Zwróciła twarz w jego stronę i zajrzała w piwne oczy, próbując dostrzec w nich, czy została przejrzana – choć nie spodziewała się niczego innego. Kiedy jednak spełnił jej prośbę, zapomniała o zranionej dumie i labiryncie kłamstw, a na widok najczystszej białej magii uśmiechnęła się nieświadomie. Z pewnej odległości i z Krukonem za plecami koń nie był już taki straszny, wręcz przeciwnie, miała ochotę wyśmiać samą siebie za tak gwałtowną reakcję. Przecież to tylko zaklęcie, zwierzęce kontury rozmywały się w blasku słońca, a kałamarnica poradziła sobie z nim jednym zaledwie machnięciem ręki. — Można by napisać całą pracę o tym, z czego wynika kształt patronusa i w jaki sposób łączy się ze stanem psychicznym rzucającego. I czy można go przewidzieć! Temat do przemyślenia. — Miała szczerą nadzieję, że będzie mogła połączyć temat swojej przyszłorocznej pracy dyplomowej z malarstwem, ale rozważała różne opcje. Jaki byłby jej własny patronus? Czasami śmiała się, że z pewnością paw… ale magia lubiła płatać figle. Odwróciła się przodem do chłopaka i omiotła wzrokiem nagi tors, o którym w ferworze różnych zdarzeń zwyczajnie zapomniała. — Hmm, daj. Wyglądasz na totalnego Brytyjczyka, spalisz się na czerwono w kwadrans — zachichotała, wyraźnie odzyskując dobry humor. Złapała za porzucony krem z filtrem i uklękła za jego plecami, siadając na piętach. — Wcale nie taka zła ta twoja kobyla, może nie arab, ale za to majestatycznie ogromna. I ma puchate…kopytka. — wylała na dłoń sporą porcję kremu i choć złośliwa część jej natury liczyła na zafundowanie mu termicznego szoku, ten nagrzał się już zupełnie, wystawiony na działanie słonecznych promieni. Potarła dłonie i zaczęła od darrenowych barków.
Darren Shaw
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
Dodatkowo : Mistrz Pojedynków I Edycji Profesjonalnej Ligi
W porównaniu z rozterkami, które wstrząsały teraz umysłem Swansea, Darren był wręcz buddyjską ostoją spokoju. Nie wiedział, że dziewczyna kłamała - a może koloryzowała - jak z nut, że tak naprawdę przeraziła się nie kałamarnicy, a jego własnego patronusa, a także nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo dziewczyna się wstrzymywała przed ukazaniem reakcji na jego komplementy - te bardziej i mniej zamierzone. Choć w sumie w głowie Shawa jego słowa - ani teraźniejsze, ani jakieś poprzednie, w żaden sposób komplementami nie były, bo przecież musiałby skłamać by powiedzieć coś odwrotnego. - Na dobrą sprawę nigdy się nad tym nie zastanawiałem. Bo co może oznaczać koń? - wzruszył ramionami Darren, ściągając dłoń z barku dziewczyny i wyciągając się w promieniach słońca, ciesząc się że nie ma aktualnie na głowie ani patrolowania lochów, ani wyłażących z jeziora kelpie - Że jestem pracowity? No jestem - ponownie poruszył ramionami Shaw, odwracając się posłusznie w stronę dziewczyny, która najwyraźniej miała na celu niedopuszczenie, by plecy Krukona zamieniły się w homara - Co jeszcze robią konie? Nie mam pojęcia. To tak bezjajeczne zwierzęta, że chyba też to coś o mnie mówi. Kikiki, łaskocze - syknął, kiedy Leighton zimnymi dłońmi sięgnęła do części pleców, która rzeczywiście była wrażliwa na łaskotki. - A tak, kopytka ma puchate - przytaknął Shaw, ściągając z czoła parę kosmyków włosów, które przykleiły się doń po wysiłku, który Shawa kosztowało wyczarowanie dwóch patronusów z rzędu. Nie tylko się nie wysypiał i nie tylko zaklęcie było to dość zaawansowane, ale też jego różdżka niezbyt lubiła takie uroki dla przyjemniaczków - Jeśli chcesz, to mogę cię nauczyć - zaoferował, przekręcając lekko głowę i pstrykając kośćmi karku - Mam doświadczenie w nauczaniu zaklęciarskich laików - dodał neutralnym tonem, nie sugerującym oczywiście że Swansea takim laikiem jest - ale też nie zaprzeczającym, że takim beztalenciem nie była.