Korytarz na czwartym piętrze jest najciemniejszym z tych w wyższej części zamku. Okna znajdują się w dużych odstępach, do tego są bardzo niewielkich rozmiarów. Przechodzącym tędy, drogę jedynie rozjaśniają bezustannie palące się pochodnie. Na tym piętrze znajduję się największa liczba portretów zdobiących ściany.
- No właśnie, chyba wszystko jest lepsze od miotły. Przecież przy tym pędzie włosy latają na wszystkie strony, a potem masz kłaki w oczach, gębie i dodatkowo musisz rozplątywać potworne kołtuny. No i jak na tym latać na dłuższą metę? Siedzisz na kiju, który wbija ci się w tyłek, a potem chodzisz okrakiem jak na drugi dzień po zjedzeniu ostrego kebsa - rozgadała się Syd, kręcąc głową i mając na twarzy wyraz najwyższej pogardy dla tego czarodziejskiego środka transportu. A gdy słyszała, jak ktoś zachwyca się nowym modelem Nimbusa, Błyskawicy czy innego diabelstwa, miała ochotę pokazać im odkurzacz i powiedzieć, że są w tyle za mugolami, którzy mają już miotły z turbo przyspieszeniem. Wyrwała się jednak z niemiłych rozmyślań i ponownie skupiła uwagę na rozmówcy. - Lubię wszystkie, ale chyba najbardziej koty - odpowiedziała po dłuższym namyśle. Zapałała miłością do tych futrzaków już w dzieciństwie, gdy wielki i tłusty kocur sąsiadki jej dziadków zaatakował pazurami jej twarz. Nie był to miły początek znajomości, nie żeby dla Syd było to coś niezwykłego, ale potem bestia już ani razu jej nie podrapała i zaczęła tolerować ją bardziej od własnych właścicieli. No jak tu nie pokochać zwierza, którego charakter jest odbiciem naszego własnego? Koty swoim lenistwem, niezależnością i pogardą dla środowiska tak przypominały ją samą, że nie mogła ich nie kochać. - No, to ruszaj tyłek - powiedziała, ruszając tyłem w stronę schodów. - Lepiej odkupię ci je dzisiaj,bo później mogę nie pamiętać - dodała.
Zaśmiałem się słysząc dosyć interesujący wywód dziewczyny na temat miotły. Faktycznie miała w tym sporo racji, a przynajmniej z częścią o wbijającym się kiju w tyłek. Nie był to jakiś szczyt wygody. Można to było porównać do jazdy na ramie roweru. Nikt tego nie robi okrakiem. Nawet te najstarsze miały jakieś siodełko. Problemów z włosami na szczęście nie miałem. Burzyły się nieco i zawsze trzeba było je układać, ale nie było to jakieś niesamowicie wymagające zadanie. Samo uczucie wiatru prześlizgującego się pomiędzy kosmykami, było niesamowite i warte zachodu. Ciekawe czy sportowcy mieli jakiś specjalny, super silny żel, z którym zawsze wyglądali świetnie. -O boże, są straszne. – mruknąłem czując jak ciarki przeszywają moje ciało. Nie żebym jakoś ich nie lubił, ale żadnego z tych czworonożnych futrzaków nie wspominam dobrze. Nigdy nie miałem swojego, więc moje doświadczenia mogły być zwykłymi stereotypami. Mimo wszystko, pamiętam jak koty znajomych wbijały swoje ostre pazurki w moje ubrania. Za nic w świecie nie chciały się odczepić. Łasiły się, co nie było takie złe, ale na dłuższą metę dosyć męczące. Na szczęście to nie było nic groźnego, w przeciwieństwie do doświadczeń znajomych. Kilka razy widziałem zadrapania na ich rękach, albo co gorsza na twarzy. Dosyć kiepska sprawa. -Idę, idę. – odparł m z delikatnym uśmiechem na twarzy. Dłonie wsunąłem do kieszeni i od razu ruszyłem tuż obok dziewczyny. W głowie krążyła mi myśl, czy przypadkiem nie potknie się przed schodami i nie zacznie po nich spadać, jak jakiś kamień rzucony na skały. Nie martwiłem się jakoś przesadnie, bo jednak wierzyłem, że nie jest jedną z tych sierot zdolnych do wszystkiego. -Znalazłbym Cię. – mruknąłem wyszczerzając nieco białe zęby i kiwając głowa. Brzmiało to chyba trochę straszne, jakbym był jakimś prześladowcą. Skrzywiłem się delikatnie, gdy zdałem sobie z tego sprawę. Nie chciałem jej w końcu wystraszyć.
//Kilka minut po zakończeniu zajęć z Mugoloznawstwa.
Można by pomyśleć, że uporządkowanie kilku prac i schowanie ich do torebki jest czynnością, która powinna zająć maksymalnie kilka sekund. Otóż nic bardziej mylnego, Jacqueline od kilku dobrych minut walczyła z pergaminami, bowiem te przypadkowo zsunęły się z biurka na kamienną posadzkę sali, a tam rozsiane zostały po jej różnych zakątkach. Można sobie jedynie wyobrazić jakaż owładnęła kobietę irytacja kiedy okazało się, że ostatnia z poszukiwanych prac znajdowała się bezpośrednio za jej plecami. - Cholera... - wyrzuciła z zażenowaniem. Cała sytuacja dość mocno rozdrażniła borykającą się ostatnimi czasy z problemami nad samokontrolą Profesorkę, która po wszystkim z impetem wepchnęła arkusze z zadaniami do swej torebki. Już była gotowa do opuszczenia pomieszczenia, ba - nawet z niego wyszła, kiedy to nagle zdała sobie sprawę z tego, że na blacie biurka pozostawiła klucz wymagany do zamknięcia drzwi. Jeszcze bardziej rozeźlona powróciła do wnętrza klasy, skąd zgarnęła wcześniej zapomnianą rzecz. Buzująca w kobiecie złość sprawiła, iż nie mogła ona poradzić sobie ze zwykłym zakluczeniem drzwi, toteż po kilku chwilach postanowiła dać sobie z tym spokój, wziąć głęboki oddech i za moment spróbować raz jeszcze. Kiedy natomiast już tak sobie stała i odzyskiwała zmysły, na krańcu korytarza dojrzała męską sylwetkę, zmierzającą ku niej. Właściwie nie mogła się temu widokowi dziwić, ostatecznie znajdowała się w szkole, to normalne, że korytarzami przemieszczają się ludzie. - Dzień dobry. - wyrzekła beznamiętnie do - najwidoczniej - starszego człowieka, gdy ten ją mijał, wszak tego wymagała kultura, bez względu na to, jaki właśnie miało się nastrój. Niemniej jednak nie miała specjalnie ochoty na prowadzenie w obecnej sytuacji jakiegokolwiek dialogu, a więc nie powinno dziwić, iż podświadomie liczyła jedynie na kurtuazyjną odpowiedź mężczyzny (@James Everett) i dalsze kontynuowanie przez niego spaceru.
James właśnie patrolował korytarze w poszukiwaniu uczennicy, która to ostatnio dość sprytnie wymiguje się od wzięcia konsekwencji za swój ostatni wybryk. Tak o to penetrując korytarz na czwartym pietrze, natknął się na nauczycielkę mugoloznastwa, która mimo znajomości mugolskich mechanizmów nie mogla poradzić sobie z użyciem klucza. - Dzień dobry. -Odparł po słowach kobiety. Wyraźnie nie była ona w nastroju do rozmowy, mimo to James nie poczuł się zniechęcony. Od zawsze był zdania ze mugoloznastwo jest przedmiotem do reszty pozbawionym, jakiego kol wiek sensu. Nic więc dziwnego ze James nie pałał zapałem wobec owej kobiety. - Problemy z zamkiem? A zawsze myślałem ze nauczyciele mugoloznastwa są świetnie obeznani w mugolskich wynalazkach. - Dodał, nie będąc w stanie odpuścić sobie komentarza. Stal oparty o ścianę z dłońmi w kieszeniach. Normalna osoba by pewnie pomogła w zamknięciu zamku, jednak dla Jamesa było to nawet zabawne.
Nieustępliwie pokładała nadzieję, że mężczyzna jednak raczy ją ominąć, darując sobie przy tym ewentualny komentarz, ale niestety - przeliczyła się. Nie dość, że jegomość już ze swej aparycji nie prezentował się przyjaźnie, to jeszcze zaserwował kobiecie totalnie chamską adnotacje. Właściwie mogłaby zbagatelizować tę nieprzychylną uwagę, zamknąć drzwi klasy na klucz i odejść bez słowa, ale po tym co wydarzyło się wewnątrz pomieszczenia kobieta była nastawiona całkowicie bojowo, a więc nie powinno dziwić, że nie miała zamiaru zlekceważyć inwektyw kierowanych w jej stronę. - Ja natomiast zawsze myślałam, że nauczyciele reprezentują nieco wyższy poziom kultury, aniżeli ten poniżej dna. - odparła, a na jej twarzy pojawił się sarkastyczny uśmiech, choć w istocie sprawy nie była do końca przekonana czy mężczyzna, z którym, na nieszczęście, przyszło rozpocząć jej dialog, sprawował jakąkolwiek funkcje w Hogwarcie. Jednak idąc drogą dedukcji, odrzucając wszystkie za i przeciw, uznała to po prostu za logiczny element układanki. Niemniej jednak mógł być pewien, że nie zostanie mu ta wzmianka zapomniana, Jacqueline jest bowiem osobą pamiętliwą, zwłaszcza w kwestii relacji negatywnych. - Pana pomoc jest nieoceniona - wyrzekła kąśliwie, dokładnie przy tym lustrując sylwetkę mężczyzny, który zamiast zaoferować kobiecie pomoc, bacznie przyglądał się wszystkiemu, w dodatku jak gdyby nigdy nic opierając się o ścianę, co potraktowała jako wyjątkowy przejaw bezczelności.
Jamesa zawsze ciekawiło, co jest takiego fascynującego w Mugolach. Jeszcze większą zagadką była dla niego kwestia, jakim cudem taki przedmiot zagościł w Hogwarcie. - Nauczyciel ma świecić autorytetem przed uczniami, natomiast to, co się dzieje poza zajęciami jest czymś całkowicie odrębnym. - Mężczyzna nie zapałał sympatią do kobiety, która uczy o tak bezwartościowych istotach, jakimi są Mugole. Kolejny komentarz kobiety nawet go rozbawił i po chwili wyciągnął z kieszeni różdżkę i wypowiedziawszy zaklęcie „Colloportus" zamknął drzwi. - Tak to się robi po naszemu. Może jednak Mugole i ich wynalazki wcale nie są takie świetne, jak to pani zapewne twierdzi. - Dodał z lekkim uśmieszkiem. - Nie sądzi pani że to strata czasu?- Zapytał, wpatrując się w twarz kobiety.
Jacqueline czuła się zafascynowana zachowaniem swego rozmówcy, przedtem nie mieli okazji wymienić ze sobą nawet słowa, a kiedy takowa już się przydarzyła, On bez większego problemu, właściwie z grubej rury wyjeżdża do niej, że w zasadzie to tak średnio szanuję ją, jak i wykładany przez nią przedmiot. - Zatem można śmiało uznać Pana za autorytet spreparowany, sztuczny, pełniący rolę surogatu, który nigdy nie przyniesie większego pożytku. - odparła zjadliwie, wciąż nie tracąc jakże sztucznego uśmiechu. Coraz bardziej irytowało ją marginalizowanie mugoli i przynajmniej tym razem nie miała zamiaru zostawić tych przykrych komentarzy bez odzewu. Owszem, przykrych, bowiem umniejszanie czyjejś wartości przez wzgląd na własną niewiedzę, w opinii kobiety, jest naprawdę smutne. - Proszę, jednak Pan potrafi. - wyrzekła sarkastycznie. - Dziękuję. - dodała po chwili, absolutnie szczerze. Może i nie przypadli sobie do gustu, ale zwykła dziękować za okazaną pomoc, chociażby przez wzgląd na kulturę i uznanie dla własnego autorytetu. - Ignorancja i arogancja to dwie nierozłączne siostrzyce. - powiedziała, w sposób ewidentny cytując czyjeś słowa, ledwo co wstrzymując się przed prawdziwą eksplozją negatywnych emocji, które powoli zaczynały buzować w jej wnętrzu, nie chciała jednak dać się sprowokować, a tym samym zniżać się do poziomu swego polemisty, choć miała nieodpartą ochotę powiedzieć szczerze, co sądzi o takim zachowaniu, w dodatku ze strony - pożal się Boże - profesora.
James patrzył na swoją rozmówczynię z niezmiennym wyrazem twarzy. Obserwował ją tym swoim bystrym spojrzeniem jednoczenie zmieszanym z pewna doza niechęci i pogardy. - Nikt nie skarży się na cierpienia, lecz na autorytet, który ich przewyższa, trzymając w garści. To surowość tworzy dyscyplinę, która uczy. Ten, kto dokonuje osądu, powołując się na autorytet, nie posługuje się rozumem. - Spojrzał na kobietę z góry kąśliwym spojrzeniem. Nauki o Mugolach...ha! Dobre! Po kolejnej wypowiedzi kobiety mężczyzna uniósł jedna brew ku górze, spoglądając na nią litościwie. Gdyby James był młodszy o te dziesięć lat to całkiem możliwe, że już w tym momencie zaczął by cisnąc w kobietę gromami, dorzucając od czasu do czasu parę wyzwisk. Jednak po tylu latach pracy w Hogwarcie i użerania się z dzieciakami jego poziom cierpliwości sięgnął najwyższej skali tak, że nawet ów postawa owej "profesorki"- choć w jego opinii osoba "nauczająca" o Mugolach nie powinna się szczycić owym tytułem profesora. -"Jestem najmądrzejsza i wiem wszystko najlepiej" nie jest w stanie wyprowadzić go z równowagi. - Ciekawe, pani szerzy solidarność, jednak zapomina pani o tym, że Mugole nienależną do świata czarodzieji. Nie bez powodu każda z tych grup żyje w odseparowanej społeczności. Pani marzenie o akceptacji Mugoli dotyczy społecznego spełnienia, które nigdy się nie spełni. Zawsze znajda się tacy, którzy będą przeciwni czyjejś idei. Ukochanie ideałów jest czymś powszechnym, jednak jest ono oznaka głupoty i pustego zaślepienia. -Mężczyzna odszedł od ściany, przyjmując bardziej elokwentną postawę, czekając jednocześnie na kolejne słowa kobiety, która ślepo wieży w Mugoli nie zwracając uwagi na realia.
Ten dzień dłużył się niemiłosiernie. Jak zresztą każdy w ostatnim czasie. Przechadzała się po szkolnych korytarzach, nie wyznaczając sobie konkretnego celu, choć w myślach wciąż mając bibliotekę. Nikogo nie znała wewnątrz murów Hogwartu, zatem książka wydawała się być idealną rekompensatą ludzkiego towarzystwa. Nostalgiczna ciemność korytarza, którym obecnie podążała, wprawiła ją w stan inspiracji i zadumy; nieco zwolniła, chcąc pochłonąć trwającą chwilę do końca i wyciągnąć z niej tyle, ile tylko będzie w stanie. Podekscytowana niczym dziecko, wszak wokół nie było praktycznie nikogo, badawczo pożerała wzrokiem każdą z wolno płonących pochodni, napawając się ich żarem. Mijając punkty świetlne, z subtelnym uśmiechem wyglądała przez niewielkich rozmiarów okna, delektując się panującą na zewnątrz niepogodą, ścierającą się z wieczorną szarówką. W kraju nad Sekwaną, a zwłaszcza na południu, mogła jedynie pomarzyć o takich krajobrazach, to właśnie za nimi schła z tęsknoty. Jej uwadze nie umknęły również majestatyczne portrety, które w sporej ilości zdobiły chłodne, kamienne mury, a które dla Viviette były niemałą gratką. Nie mogła sobie wybaczyć, że w podróż nie wzięła ze sobą choćby skrawka papieru oraz pisadła, wszak dobrą pamięcią nie grzeszyła; obnosiła się pewnością, iż do momentu powrotu do swego dormitorium zdąży zapomnieć o wszystkim, o czym przez ostatnie godziny myślała. Choć... Najwidoczniej nazbyt długo nie zamiarowała rozpaczać, swawolnym chodem ruszyła przed siebie, ostatecznie natomiast zatrzymując się przed jedną z kamiennych kolumn, o którą to wygodnie się oparła i z każdą kolejną sekundą poczęła zsuwać się niżej... I niżej... I niżej... Spocząwszy na niemalże lodowatej, kamiennej posadzce, oparła swą główkę o kolumnę i przymknęła powieki, całkowicie oddając się błogiej do granic możliwości ciszy. "Spokój - jest coś piękniejszego?"; zdążyła pomyśleć, kiedy to beztroska zmącona została dosadnym szmerem. Wytrzeszczyła oczy, spoglądając na korytarz w całej rozpiętości, wypatrując przy tym człowieka, który w sposób nieomal zbrodniczy śmiał przerwać tą piękną chwilę oraz towarzyszącą jej atmosferę.
@Daniel Bergmann pewnie nie spodziewał się ataku małej sowy obarczonej paczką, kiedy przemierzał jeden ze szkolnych korytarzy. Ptak popiskując uparcie zmusił go do zatrzymania się i sprawdzenia przesyłki, na której - o Merlinie - widniało imię samego profesora. Chyba warto zaryzykować spóźnieniem się na zajęcia, żeby sprawdzić co to, prawda?
Rzuć kością: 1, 2 - otwierasz paczkę i znajdujesz w niej stertę damskich magazynów. Czasopisma o kobiecej modzie chyba nie leżą w kręgu twoich zainteresowań? Sówka czeka uparcie, potrząsając nóżką z woreczkiem, do którego powinna wpaść zapłata. Choćbyś bardzo się starał, ptak nie odlatuje (a wręcz dziobie i drapie) do momentu, w którym nie dajesz mu 10 galeonów. Szkoda, że źle podpisana paczka nie była z góry opłacona... Znajdujesz na dnie pudełka fiolkę perfum z nutą amortencji - przynajmniej tyle! (Zapłać w odpowiednim temacie i upomnij się o przedmiot) 3, 4 - sówka odlatuje pospiesznie, a ty zostajesz z paczką. W końcu postanawiasz ją otworzyć, a tam... Łajnobomba! Nieprzyjemny psikus ostro ci doskwiera, cały jesteś umorusany śmierdzącą mazią, której ciężko się pozbyć. Zastanawiasz się, czy to pomyłka, ale śmiech po drugiej stronie korytarza podsuwa nowy pomysł - czyżby jakiś żartowniś? Niestety nie udaje ci się złapać roześmianego uczniaka. 5, 6 - magiczne pudełko mieści w sobie prawdziwe skarby! Wraz z listem ze sklepu Arts&Gifts o wygranej na jakiejś tajemniczej loterii (może jakiś uczeń chciał sobie zażartować?) otrzymujesz czarodziejską parasolkę! (Upomnij się w odpowiednim temacie) Chcesz już wyrzucić pustą paczkę, ale...
Dorzuć kością:
Parzysty wynik - ależ ta magia jest dowcipna! Powiększone zaklęciem dno pudełka ukryło przed tobą, że znajduje się tam jeszcze książka. Na szczęście znajdujesz ją przed wyrzuceniem. Okazuje się, że jest to ciekawa lektura o tematyce OPCM, choć niektóre opisy wydają się zbyt dokładne jak na samą obronę... Zagłębiasz się w treść i otrzymujesz 1 pkt z OPCM lub CM! (Upomnij się w odpowiednim temacie, wybierając kategorię) Nieparzysty wynik - pudełko już prawie wylądowało w koszu, gdy wyskoczyła z niego czekoladowa żaba! Straciłbyś taką słodkość...
Odpowiedź na tego posta może być uznana w rozliczeniach za reakcję na ingerencję MG w miejscu pracy.
Ów dzień wpisywał się idealnie w znużone, pospolite kryteria - zajęcia oraz rozpięte pomiędzy przebiegiem ich przerwy; właściwie nic szczególnego - ostatnia stagnacja nieco irytowała Bergmanna, chociaż zarazem - nie powinien on przecież narzekać. W obliczu niedawnych sytuacji, wybryków Ministerstwa i jednym wielkim chaosie nie tyle na londyńskich czy mieszczących się w Hogsmeade ulicach - również pewna część bałaganu przeniknęła w hogwarckie mury. Aresztowanie dyrektora motywowane podobno znoszeniem barier nie wróżyło wszakże niczemu dobremu. Pogrążony w tych rozmyślaniach wpierw nawet nie zauważył upierzonej sylwetki zwierzęcia - dopiero potem, kiedy nachalna sowa domagała się odebrania pakunku. Zaadresowanego jego imieniem oraz nazwiskiem. Ciekawe. W pierwszej chwili Daniel Bergmann nie chciał otwierać paczki. Szedł spokojnie, trzymając ją w rękach - nie spodziewał się ani tym bardziej nie zamawiał niczego; było zbyt szybko na świąteczną łaskawość, a urodziny obchodził w lecie. Dziwne. Dopiero przed wejściem do gabinetu coś tknęło go, aby jednak zobaczyć. K u r w a. Żałował w ciągu ułamków sekund. Wszystko - zwieńczone złowieszczym śmiechem jedynie podsycało palący go ogień irytacji. Oliwa dolana do ognia. Najchętniej obdarłby tego szczeniaka ze skóry - w owym momencie, ponieważ ucierpiała (trudno zaprzeczyć) jego godność i jedne z bardziej lubianych ubrań; szczęście w nieszczęściu, korytarz poza nim oraz żartownisiem chwilowo był pusty - a on mógł prędko zaszyć się w gabinecie. Pod postacią kruka wybył na moment - dopóki nie zmyje z siebie owej przeklętej mazi.
W drodze do dormitorium, Isilia zatrzymała się na czwartym piętrze. Nie było to przytulne miejsce. Ciemny korytarz, gdzie portrety wiszące na ścianach stale ci się przyglądają... Dlaczego wybrała akurat to piętro, a nie jakieś inne? Cóż, skoro już tu jest i ma chwilę, to może przyjrzeć się uważniej hibiskusowi, którego trzymała w rękach. Podeszła do jednego z okien i przysiadła na parapecie. - Ehh, zobacz, tak dobrze się trzymałeś i co? Teraz nagle z dnia na dzień umierasz. - westchnęła, obracając doniczkę z kwiatkiem w dłoniach. Do dzisiejszego dnia opieka nad hibiskusem o dziwo szła jej dobrze. Ilia po zajęciach z zielarstwa dopytała Scarlett o najważniejsze informacje, które ją ominąć i postępowała zgodnie z nimi. Codziennie podlewała roślinę i wszystko było super. No, oprócz tego, że zielsko już ją trzy razy poparzyło i dzień po zajęciu się nim wyglądało równie źle, jak w tym momencie. Gryfonka miała nadzieję, że hibiskus nie zaliczy zgonu przez terminem oddania.
Scar z braku lepszego zajęcia wybrała się na spacer po szkole. Sama za bardzo nie wiedziała jak to się stało, ale wylądowała na czwartym piętrze. Skoro już tu była, postanowiła pospacerować trochę po korytarzach, ewentualnie pokłócić się z portretami - nic zbytnio odbiegającego od normy. Gdy tak łaziła bez celu, w oddali zauważyła jakąś postać, siedzącą sobie na parapecie. Nie widziała sensu zawracania, więc podążała przed siebie, aż była na tyle blisko, by dokładnie widzieć ów osóbkę. Uśmiechnęła się szeroko na widok Gryfonki. Przecież i tak miały się spotkać! - No cześć! - przywitała się wesoło, podchodząc do koleżanki. - Mówiłam, że cię znajdę - dodała, zdejmując kaptur z głowy. - Co tam, jak tam? Mów, co u ciebie? - zapytała stając tak, aby widzieć Isilię.
Postawiła doniczkę obok siebie i rozejrzała się po korytarzu. Pustki. Cisza. Jej uwagę zwrócić mogły teraz jedynie obrazy, ewentualnie ciemność za oknem. Ale z dwojga złego to już ciekawsze były portrety czarodziejów, z którymi mogła chociaż porozmawiać. Przynajmniej nie będzie nawijać cięgle do tego zielska. Była już gotowa, żeby wstać, kiedy pojawiła się Scarlett. Ta to zawsze przyjdzie w odpowiednim momencie! - Cześć. - odparła, lekko się uśmiechając. W rzeczywistości jej myśli wciąż zajmował aktualny stan kwiatka i to, że jutro może być jeszcze gorzej. Poprawka, jutro już może nie mieć się czym zajmować. - Jak Ty tak potrafisz wyśledzić ludzi? - spytała. Naprawdę zadziwiające było to, jak skutecznie Puchonka umiała znaleźć kogoś, kogo szukała. Czyżby miała w głowie GPS, czy coś w tym rodzaju, ale w magicznym wydaniu? Ciekawe... - U mnie dobrze. U mojego hibiskusa gorzej. - gwałtownie wyciągnęła przed siebie rękę, w której trzymała doniczkę z rośliną, jednocześnie spuszczając głowę w dół. Zupełnie jak dziecko, kiedy przyznaje się do winy i nie chce spojrzeć dorosłemu w twarz. - Nie mam pojęcia, co mu nie odpowiada. Podlewam go codziennie, nawet mnie już ta cholera poparzyła. - jęknęła zawiedziona. Osobie trzeciej mogłoby się to wydać śmieszne. Dziewczyna traktowała hibiskusa jak prawdziwego człowieka, nawet czasem do niego mówiła. - A co u Ciebie?
Lilyanne Scarlett Craven
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 172 cm
C. szczególne : Mugolski tatuaż za uchem, przekleństwa, blizny na przedramionach i udach.
Z bliska było widać, że Gryfonka nie jest w najlepszym humorze. Ale w sumie co się dziwić. Przez te magiczne zakłócenia i ostatnie problemy polityczne nawet w Hogwarcie zrobiło się jakby spokojniej i powiewało niekiedy nudą. - Intuicja sama mnie pcha na wasz trop - odpowiedziała wesoło. Sama nie wiedziała jak to się dzieje, ale już niejednokrotnie przypadkiem trafiała na kogoś z kim miała się spotkać, i to w miejscach, w których normalnie nie bywała, a tego dnia akurat coś ją tam ciągnęło. Gdyby wierzyła w przeznaczenie pewnie właśnie nim by tłumaczyła to zjawisko, ale że w nie nie wierzyła, nazywała to szczęśliwym trafem lub zbiegiem okoliczności. Tego dnia coś uparcie nie dawało Puchonce spokoju. Miała wrażenie, że o czymś zapomniała. Zastanawiała się nad tym od dobrych kilku godzin, ale dopiero gdy Is pokazała jej hibiskusa, Scarlett przypomniała sobie, o czym właściwie zapomniała. Wytrzeszczyła z niedowierzaniem oczy, po czym trzasnęła się otwartą dłonią w czoło, prezentując całkiem widowiskowego facepalma. - O cholera. Chyba ze trzy dni nie podlewałam już tego zielska. Albo i cztery - dodała niemrawo, przejeżdżając dłonią po twarzy. Na Merlina! Zupełnie zapomniała o tym krzaku! Jednak błędem było stawianie go w rogu dormitorium, gdzie nie był tak widoczny. - Mój też mnie poparzył już kilka razy. Wiesz, może zrób mu dzień w przerwy w podlewaniu, a postaw go za to w jakimś słonecznym miejscu? - zaproponowała. - Mojemu to pomogło gdy był w podobnym stanie. No i trochę do niego gadałam - przyznała po chwili. Może i coś w tym było, że rozmawianie z roślinkami działało na nie pozytywnie? - A tak ogólnie to nic ciekawego. Zajęcia i praca i tak w kółko. Coraz ze mną gorzej. A jak tam u ciebie? Coś nowego? - zapytała, sięgając do kieszeni po cukierki kawowe. Wzięła garść słodyczy i wyciągnęła ją w stronę Is, częstując ją cuksami.
Obejrzała się przez ramię i wyjrzała przez okno. Dużo co prawda nie zobaczyła z powodu panujących na zewnątrz ciemności, ale znów naszło ją na rozmyślania o tym, jak szybko ten czas pędzi. Halo, dopiero były wakacje, a tu już święta za chwilę. Na ziemię sprowadziła ją odpowiedź Puchonki. Skarciła się w myślach za to, że tak często zdarza jej się odpływać w trakcie rozmowy, lub w ogóle. Koniecznie musi coś z tym zrobić, a przynajmniej zacząć to kontrolować. - Intuicja? - powtórzyła z chytrym uśmieszkiem. - Coś mi się wydaje, że jednak masz swoje metody. Ale spokojnie, nie musisz się ze mną nimi dzielić. - zaśmiała się. Isia sama chciałaby tak umieć, jeżeli można nazwać to umiejętnością. Zdarzało się, że musiała kogoś odszukać i latała jak szalona po zamku, niejednokrotnie się z tą osobą mijając. Dlatego właśnie wolała się umawiać z kimś w określonym miejscu i o określonej godzinie. Poza tym tak było szybciej. - Kobieto, co ty robisz? - spytała przestraszona, kiedy Scar pacnęła się otwartą dłonią w twarz, a konkretniej w czoło. Auć, musiało zaboleć. Dopiero po chwili usłyszała wyjaśnienia i ostatecznie nie była zdziwiona, że dziewczyna zareagowała tak, a nie inaczej. - Twój chyba ma się dobrze, co? - dodała dla pewności, oczywiście mając na myśli kwiatka. Opieka nad nim, niby taka prosta, wymagała wyczucia. Podlewanie nie pomogło, gadanie też nie. Może teraz Is ma zacząć chodzić z nim na spacery? - Spróbuję, dzięki. - odstawiła doniczkę na parapet po swojej prawej stronie i klepnęła ręką miejsce po swojej lewej, dając tym samym do zrozumienia Scarlett, żeby usiadła obok niej. Czyli jednak nie tylko ona gadała do swojego hibiskusa! Może faktycznie to jakoś działało? Zerknęła na wspomniany obiekt, któremu akurat w tej chwili odpadły dwa listki i spokojnie zleciały sobie na podłogę. - To są jakieś żarty? - rzuciła rozczarowana i wzniosła oczy ku sufitowi. Odniosła właśnie wrażenie, że roślina umyślnie działa jej na nerwy, jeśli jest to możliwe. I w głowie nagle pojawił jej się pomysł tak genialny, że sama była zdziwiona. Nie musi wychodzić z hibiskusem na spacery. - Hej, myślisz, że jak mu zaśpiewam, to jego stan jeszcze bardziej się pogorszy? - zapytała czysto teoretycznie. Nieważne, co odpowie jej koleżanka, ona i tak to zrobi. Wybierze fajną piosenkę, znajdzie jakieś ustronne miejsce i gotowe. Nie może przecież narazić na utratę słuchu osób, z którymi dzieli dormitorium. Co to, to nie. - To widzę, że nasza sytuacja jest podobna. - mruknęła rozbawiona. Jej codzienna rutyna wyglądała mniej więcej tak samo i każde, nawet najmniejsze urozmaicenie jej traktowała z błogością. Poczęstowała się cukierkiem, do których miała słabość. Naprawdę, były tak dobre, że równie dobrze inne słodycze mogły dla niej nie istnieć. No, może z wyjątkiem czekolady, bo jej nic nie zastąpi. Popatrzyła na Puchonkę z błyskiem w oczach. Diametralnie jej humor się zmienił i nie miała już ochoty siedzieć na parapecie przy oknie. Nie chciała jeszcze zmieniać miejsca pobytu, gdyż w tym korytarzu nie roiło się od ludzi. Może by tak... - Co powiesz na jakąś wymianę zdań z którymś z panów z obrazów? - spytała, wskazując podbródkiem porrtety wiszące na ścianach. Jeśli Scarlett się zgodzi (a zgodzi na pewno), to może być ciekawa zabawa.
Lilyanne Scarlett Craven
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 172 cm
C. szczególne : Mugolski tatuaż za uchem, przekleństwa, blizny na przedramionach i udach.
Uśmiechnęła się do koleżanki w odpowiedzi. To, że tak łatwo odnajdywała znajomych w zamku nie było z jej strony żadną sztuczką, ale nie zamierzała się kłócić. Może to opatrzność Merlina? Postanowiła jednak nie zagłębiać się w sprawy na które nie miała wpływu i skupić na tym, co jest teraz i co jest od niej w pewnym stopniu zależne. - To tak zwany facepalm. Zaczerpnięte od mugoli. Ja tak reaguję na głupotę - wyjaśniła krótko swoje postępowanie. Inaczej nie mogła tego nazwać jak głupotą. Bo jak można na tak długo zapomnieć o kwiatku, którym przez jakiś czas miała się opiekować? W dodatku płonącym kwiatku! - Jak do tej pory chyba było z nim całkiem okey, ale teraz podejrzewam, że usycha. I to raczej nie z tęsknoty za mną i moją godną avady opieką. Będę musiała go dzisiaj koniecznie podlać, bo jak nic kopnie w kalendarz - mruknęła pod nosem. Nie uśmiechało jej się to za bardzo. Wredny krzak pewnie znów ją poparzy. Albo ołysieje gubiąc wszystkie liście. Wskoczyła na parapet obok Is. Zawsze lepiej sobie posiedzieć niż stać jak kołek. Nie powiedziała jednak tego głośno. Zamiast tego mimowolnie zaczęła machać nogami niczym małe dziecko. Lubiła czasem tak się poczuć. Tak oderwać się od zamartwień i kłopotów. - Podejrzewam, że nie żarty, tylko jakaś wewnętrzna manifestacja tego krzaka. Wiesz, zaznacza swoje niezadowolenie czy coś w tym stylu - powiedziała, nie przejmując się, że gada o kwiatku jak o człowieku. Nie była też jakoś szczególnie przewrażliwiona na punkcie roślin. Po prostu wydawało jej się, że kiedyś gdzieś czytała artykuł, który podejmował właśnie problematykę roślin i ich dusz. - Myślę, że to może być dobry pomysł - zgodziła się Scar. W sumie zgadzało się to z poglądem przedstawionym w tym artykule. - Wiesz, poczuje się ważny i doceniany czy coś takiego - dodała bez złośliwości. Sama szukała sposobów na humorki swojego hibiskusa. - Taa, powiewa ostatnio nudą - stwierdziła cicho, sama również biorąc cukierka. Nie posiadała uzależnień, ale jej miłość do tych cuksów była uzależnieniu bardzo bliska. - Na przykład z tym z kiepskim wąsem? - zapytała rozbawiona, podejmując grę i wskazując na portret jegomościa z nadwagą i z nakręconymi,cieniutkimi wąsikami.
- Przecież wiem, jak się to nazywa. - przewróciła oczami. Sama nieraz używała facepalma, zazwyczaj w takich sytuacjach jak teraz Scar. Po prostu reakcja na swoją głupotę. Ewentualnie czyjąś. Mniejsza z tym, co się teraz będzie zastanawiać, kiedy i po co używa tego gestu. - Jeśli kopnie w kalendarz, to jedynie z braku Twojej niezastąpionej opieki. - powiedziała żartobliwie i szturchnęła dziewczynę w ramię. Prawda była taka, że ona też nie była alfą i omegą z zielarstwa. Z tego przedmiotu była raczej przeciętna, co tu dużo mówić. Może gdyby bardziej się znała na roślinach, to wtedy hibiskus nie byłby w takim stanie, w jakim jest teraz? Ach, gdybanie. - W takim razie pocieszę go tak, że już nigdy nie poczuje niezadowolenia. - kiedy wypowiadała te słowa, na jej twarz wypłynął złośliwy uśmiech. Jeden Merlin wie, co w tej chwili krążyło jej po głowie, a były to myśli niekoniecznie sprzyjające dobremu bytowi rośliny. Że niby ten kwiatek ma odczuwać nieszczęście? A ona co? To przecież jej zadaniem była opieka nad nim, więc zależało jej, żeby wywiązać się z tego jak najlepiej. Chociaż z drugiej strony, jeśli jej się nie uda to świat się nie zawali, więc po kiego grzyba ona tak przejmuje się tym krzakiem. Roślina jak każda inna, pełno takich na ziemi. - To świetnie. - spojrzała na Scarlett z ciepłym uśmiechem. Ważny i doceniany... Coś faktycznie w tym może być, stwierdziła po chwili w myślach. O ile wcześniej na skutek jej śpiewu, stan hibiskusa się nie pogorszy. Cóż, raz kozie śmierć. - Myślę, że to dobry wybór. Gość wydaje się być rozmowny. - wstała i przeciągnęła się, po czym ziewnęła i podeszła do wspomnianego portretu. Oparła ręce na biodrach i przypatrywała się czarodziejowi z wąsikami, który akurat nie zwracał na nią uwagi. Jego tusza była naprawdę imponująca, a dodatkowej wesołości dodawały zakręcone, czarne wąsy. Zachichotała i obejrzała się przez ramię, dając znak Puchonce, żeby do niej podeszła. To zaczynamy!
Lilyanne Scarlett Craven
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 172 cm
C. szczególne : Mugolski tatuaż za uchem, przekleństwa, blizny na przedramionach i udach.
- Albo od jej nadmiaru - odpowiedziała, zamyślając się lekko. Przyznawała się bez bicia, że tym razem wysuszyła lekko swojego hibiskusa, ale zdarzało jej się też podlać go zbyt hojnie, co raczej też nie było najlepszym rozwiązaniem. Wiadomo, co za dużo to niezdrowo. - No nie wątpię. Podejrzewam, że może już nic w ogóle nie poczuć - powiedziała żartobliwie. Nie wiedziała co kryje się za podstępnym uśmiechem Gryfonki i chyba wolała pozostać tego nieświadoma. Jej własna wyobraźnia działała z reguły trochę zbyt obrazowo. No i miała już dosyć problemów ze sobą i swoją psychiką. - Tylko wiesz, z umiarem. Bo wyrośnie z niego jakaś wredna, egoistyczna i parząca wszystkich bestia - przestrzegła koleżankę. Niby to tylko kwiaty... ale w świecie magii wszystko było możliwe. Już sam fakt, że były to ogniste kwiaty napawał niepokojem i podkreślał niezwykłość rośliny. Można się było zatem po niej spodziewać jakiejś szczątkowej osobowości. - Na moje oko to jest głodny - powiedziała Scar, przechylając głowę i przypatrując się facetowi na obrazie. - Tak, ewidentnie jest. Pewnie z głodu podgryza tego wąsa. Na znak Is podeszła do niej. Z tej odległości jegomość wyglądał jeszcze zabawniej. Nie pojmowała, jak taki zarost mógł być kiedyś modny. - Wygląda jakby miał ochotę na żeberka - mruknęła do Gryfonki. W sumie niekoniecznie tak wyglądał. Ale Scar na pewno ochotę na takie żeberka miała.
Przeżuwała kawowy cukierek, wybijając palcami o kolana tylko jej znany rytm. Robiła tak dość często, kiedy nie miała czym zająć dłoni. Uderzała opuszkami palców o kolana, ławkę, książkę lub jakikolwiek inny przedmiot znajdujący się akurat w zasięgu jej rąk. Czasem stukała także paznokciami lub uderzała stopami o podłogę. To wszystko jednak nie miało zazwyczaj nic wspólnego z tym, że jest znudzona czy zniecierpliwiona. Po prostu nie potrafiła siedzieć spokojnie, to nie było w jej zwyczaju. - To również możliwe. - odparła. Kaprysy rośliny były nadzwyczaj zmienne i irytujące. Doprawdy, niczym kobieta w ciąży. Podlejesz go dużą dawką wody, a on i tak będzie jej miał za mało, lub na odwrót. Gorzej niż z człowiekiem, który chociaż jasno określi, co mu nie pasuje. A tutaj to można co najwyżej się domyślać i zgadywać. - Już z niego taka wyrosła. - powiedziała, wyciągając w stronę Scar prawą dłoń, jakby na udowodnienie swoich słów. Co prawda kwiatek już kilkukrotnie poparzył dziewczynę w rękę, ale śladów po tym nie było, tak więc to nie był najlepszy dowód. Tak czy siak ona sama wiedziała, ile trzeba się namęczyć i czasem nacierpieć, żeby utrzymać roślinę przy życiu. A nawet to w stu procentach nie gwarantowało jej przetrwania. - Przykro mi, ale niestety nie damy mu jedzenia. Wiesz, to może być trudne zważywszy na to, że on uwięziony jest w obrazie. - stwierdziła. Na wzmiankę o jedzeniu i o tym, że zdaniem Scar czarodziej wydaje się być głodny, uśmiechnęła się pod nosem. Cała Craven. Momentami Is miała wrażenie, że cały świat Puchonki obracał się wokół żywności. Gryfonka natomiast była pod tym względem dość wybredna. Potrafiła nie zjeść czegoś, jeśli nawet sam zapach ją zniechęcał. Niekiedy przełamywała się i mimo to próbowała potrawy, ale częściej grzecznie dziękowała. - A zresztą... - powiedziała po chwili i odwróciła się w stronę koleżanki. - Dasz mi jednego cukierka? - spytała, a jej wzrok mimowolnie powędrował do kieszeni w ubiorze dziewczyny, gdzie znajdowały się słodycze. Fakt, pomysł, na który wpadła należał raczej do tych głupich, ale czy miała coś do stracenia? Nikogo tu nie było, a nawet jeśli facet z malunku będzie miał o niej złe zdanie, to jakoś się tym specjalnie nie przejmie. - On? A nie ty? - zapytała ze śmiechem, raczej retorycznie. Przywykła, że Puchonka często była głodna, a na wspomnienie o jedzeniu to już w ogóle. Spodziewała się nawet, że zaraz opuszczą korytarz na czwartym piętrze i udadzą się (albo sama Scar się uda) coś przekąsić.
Lilyanne Scarlett Craven
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 172 cm
C. szczególne : Mugolski tatuaż za uchem, przekleństwa, blizny na przedramionach i udach.
Pokiwała głową. W sumie z jej hibiskusa też wyrosła niezła bestia. Kapryśny, parzący innych i podpalający - bo zdarzyło mu się podpalić jeden z koców Scar, który leżał niedaleko jego doniczki. Na oko Puchonki niemożliwym było, żeby sięgnął tak daleko, ale... no cóż, stało się. Najważniejsze, że ogień nie rozprzestrzenił się dalej. - No pewnie, że nie damy - odparła żywiołowo, wpatrując się w faceta na obrazie. Jej spojrzenie mogłoby nawet być postrzegane jako odstraszające. - On już nie potrzebuje go do życia. Nie marnujmy jedzonka bez powodu - dodała, odrywając wzrok od obrazu i spoglądając na Is. - Ale mogę polecić mu dietę niskokaloryczną - powiedziała całkiem poważnie, w środku jednak chichocząc na samą myśl o ćwiczącym gościu z obrazka. Zerknęła na kieszeń, dokonując w myślach kalkulacji. W sumie... Jeden cukierek to jeszcze by przeżyła. Wyciągnęła więc jednego cuksa i wcisnęła go w dłoń Gryfonki. - Ale to ty mu go daj. Mnie pękłoby serce - dodała, robiąc całkiem przekonującą minę. Czasem nawet samo dzielenie się jedzeniem było dla niej trudne, a co dopiero z jakimś nieznanym typkiem. - O tak. Na takie w sosie słodko-kwaśnym - westchnęła rozmarzona, a ślinka prawie skapnęła jej z kącika ust. Już dawno nie jadła porządnych żeberek. Czasem prosiła o nie skrzaty i wcale nie były złe, ale to też nie było to samo co tłuściutkie, lekko przypalone żeberka z mugolskich tanich restauracyjek czy barów. - Albo takiego kebaba. Dawno na żadnym nie byłam. i do tego fryteczki - rozmarzyła się Scar. - A ty? Nie lubisz takiego żarełka? - zapytała koleżankę.
Grubasek z portretu zdawał się im przyglądać z grymasem na twarzy, jakby sama obecność dziewczyn zakłócała ciszę panującą na korytarzu. Poniekąd tak było, choć trzeba przyznać, że nie zachowywały się głośno. Przynajmniej na razie. - Dieta z pewnością by mu nie zaszkodziła. - zgodziła się ze Scarlett i zaczęła niepohamowanie śmiać. Sama nie wiedziała, czy jej nagły wybuch wesołości był spowodowany tym, że dziewczyna miała rację czy czymś innym, ale nie przeszkadzało jej to. - Już słyszę trzask twojego pękającego serca. - powiedziała, wciąż się śmiejąc. Fakt, Puchonka zdecydowanie za bardzo kochała jedzenie, żeby podzielić się nim z kimkolwiek, nie wspominając już o jakimś typie z obrazu. Cóż, Ilia nie miała żadnych wątpliwości i zastrzeżeń, więc kiedy na jej dłoni wylądował cukierek, bez wahania przeszła do sedna. - Psze pana! Na pewno jest pan głodny. - zawołała i podniosła rękę z cukierkiem w dłoni do góry. Po chwili zaczęła machać nią przed obrazem, chichocząc pod nosem. To, co zaraz zrobi nie będzie fajne, ale obraz to obraz, więc to nie ma znaczenia. Upewniła się, że facecik z malunku już dokładnie przyjrzał się temu, co trzymała w ręce i szybkim ruchem wsadziła sobie cukierka do buzi, po czym odwróciła się i zrobiła kilka kroków w stronę innego portretu. Stanęła przed ścianą, na której wisiała sama ramka z płótnem, które poza tym było puste. Najwyraźniej osobnik zajmujący to miejsce wybrał się do kogoś w odwiedziny. I kolejny też. I dwa następne. Wróciła więc do ich kolegi mając nadzieję, że chociaż ten nie zrezygnował z ich towarzystwa. - Masz niebywałe szczęście! Twoje ziomki gdzieś sobie poszły, więc masz nasze towarzystwo na wyłączność! - jej palec wskazujący wylądował tuż przy twarzy czarodzieja, gdy to mówiła.
Lilyanne Scarlett Craven
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 172 cm
C. szczególne : Mugolski tatuaż za uchem, przekleństwa, blizny na przedramionach i udach.
Słysząc żywiołowy śmiech Is, sama roześmiała się cicho. Z reguły rzadko okazywała radość, ale nawet jej się to zdarzało. W sumie ciężko było się nie zaśmiać, gdy w wyobraźni widziało się jegomościa z portretu podliczającego każdą kalorię czy trenującego jakieś fitnessy. - I serca i żołądka - mruknęła niewyraźnie Scar, patrząc z utęsknieniem za cukierkiem. Sama nie wiedziała dokładnie kiedy, ale jedzenie stało się dla niej sposobem na zapełnienie pewnej pustki emocjonalnej. Czasami zastanawiała się, czy wraz z utratą jedzenia, nie straci też tej namiastki pewnych uczuć, które w pewnym sensie w sobie wykształciła. - Śmiem sądzić, że jesteśmy lepszym i żywszym towarzystwem niż jego ziomki - powiedziała Puchonka, parskając śmiechem. - No i nie tak sztywnym - dodała, nie mogąc powstrzymać się od dwuznaczności. - Ey, Is, on się chyba zarumienił! - powiedziała rozbawiona, gdy rumiane policzki faceta wydały jej się bardziej intensywne kolorystycznie.
Na wzmiankę o pękającym sercu i w dodatku (o zgrozo!) żołądku, zaczęła się wręcz dusić ze śmiechu. Podparła się jedną ręką o ścianę, a drugą trzymała brzuch, który zaczynał ją już boleć. To było najgorsze w tego typu sytuacjach - kiedy już dopadnie cię euforia i nie możesz przestać się śmiać, twój brzuch nagle mówi stop. A ty mimo to nadal nie przestajesz rechotać. - Wiadomo, że jesteśmy lepsze. - rzekła z przekonaniem, prostując się. Jak tu w ogóle porównywać portrety z żywymi ludźmi? Otarła łzy z kącików oczu i znieruchomiała na kolejne słowa Puchonki. - Musiałaś? - spytała retorycznie. - Kiedy już się uspokoiłam, ty znów chcesz mnie doprowadzić do stanu, w którym nie będę mogła wydusić z siebie ani słowa? - dodała z wyrzutem w głosie. Wiedziała, że dziewczyna nie weźmie jej słów na poważnie. Za długo się znały, żeby czepiać się o tak błahe rzeczy. - Nie dziwię mu się. Każdy by się zarumienił w towarzystwie takich atrakcyjnych dziewcząt. - powiedziała poważnie, momentalnie przestając się śmiać. Jej humor potrafił zmienić się z minuty na minutę, zależnie od sytuacji lub jej widzimisię. Tak oto stała teraz, na wpół odwrócona do jegomościa z portretu i wpatrywała się w Scarlett, czekając na jej kolejny ruch. Doprawdy, miała dzisiaj tak fantastyczny humor! Nie pamiętała, kiedy ostatnio czuła się tak swobodnie i robiła, co jej się żywnie podobało. Nawet sprawa hibiskusa, który stał na parapecie, poszła teraz w niepamięć. - Przez twe oczy zielone, oszalałam! - zanuciła, poruszając przy tym ramionami i robiąc śmieszne miny. Chwyciła za ręce Scar i razem z nią zaczęła wirować po korytarzu.
Musiałam xD
Lilyanne Scarlett Craven
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 172 cm
C. szczególne : Mugolski tatuaż za uchem, przekleństwa, blizny na przedramionach i udach.
Scar w wizji swojego złamanego serca i pustego żołądka nie dostrzegała nic zabawnego, ale widząc dobry humor Gryfonki, również się uśmiechnęła. Brak jedzenia obecnie jej nie zagrażał, więc nie miała powodów do martwienia się takim ponurym obrazem przyszłości, póki nic nie zapowiadało jeego faktycznej realizacji. - Lubię doprowadzać innych do szaleństwa - odpowiedziała na udawany wyrzut Is, poruszając znacząco brwiami i uśmiechając się dwuznacznie. Lubiła, gdy ktoś dostrzegał jej podteksty i prawidłowo je interpretował. A z Isilią znała się już tak dobrze, że nie obawiała się przy niej strzelić jakimś dziwnym czy dwuznacznym tekstem. - Albo wyobrażając sobie nie wiadomo co. Spójrz na te jego oczka. Ja tam mu nie ufam - powiedziała, wskazując głową na jegomościa, który już nawet na nich nie patrzył, tylko znerwicowany rozglądał się po sąsiednich obrazach. Nagły występ wokalny Gryfonki nieco zdziwił Scar. Nie zdążyła jednak nawet zareagować na ten popis disco, została porwana w obroty przez szaloną Smith. Nie miała wyjścia, musiała się roześmiać. - Jesteś szalona, mówię ci - zanuciła, wczuwając się w klimat.
- Dooobra, chyba nie będę dopytywać, co masz na myśli... - jej brwi uniosły się, a myśli podążyły w zdecydowanie niewłaściwą stronę. Oj tak, koniecznie trzeba było zmienić ich tor, choć przy Scar to nie wydawało się być łatwym zadaniem. Jednak nie ma rzeczy niemożliwych! - Kiedy nawet nie mogę spojrzeć mu w oczy, bo uparcie się odwraca. - powiedziała zawiedziona i zrobiła smutną minkę. Niewątpliwie gdyby tylko złapała kontakt wzrokowy z czarodziejem z portretu, wyczytałaby z jego oczu, że ten ma ich serdecznie dość. Bo przecież jak mają czelność zakłócać jego ciszę? - Bardziej do ciebie pasuje określenie szalona. - stwierdziła i faktycznie tak było. Jeśli któraś z nich miała bardziej zwariowane pomysły, to zdecydowanie była to Scarlett. Chociaż nawet nie chodziło tutaj jedynie o to. Chodziło także o charakter i sam sposób bytu w tym świecie. Sama Is uważała siebie za takiego szaraczka, który kiedy nie musi, siedzi sobie cicho i jedynie obserwuje, co się dzieje dokoła. Zdaniem niektórych pewnie była po prostu nudna. Może i tak było. - Proponuję teraz pójść gdzieś indziej i poszukać innych towarzyszy do konwersacji, bo ten tutaj już chyba ma nas dość. - zaproponowała, jednak nie czekała na odpowiedź koleżanki i ruszyła przed siebie w kierunku schodów. Gdy już wyszła z korytarza, uświadomiła coś sobie i zatrzymała się, z westchnieniem odchylając głowę do tyłu. - Czekaj, zaraz wracam. Zapomniałam o tym zielsku. - jęknęła i szybkim krokiem, wróciła do miejsca, w którym się spotkały. Hibiskus wciąż stał na parapecie, więc czym prędzej go zabrała i prawie biegiem wróciła do Scarlett.