Korytarz na czwartym piętrze jest najciemniejszym z tych w wyższej części zamku. Okna znajdują się w dużych odstępach, do tego są bardzo niewielkich rozmiarów. Przechodzącym tędy, drogę jedynie rozjaśniają bezustannie palące się pochodnie. Na tym piętrze znajduję się największa liczba portretów zdobiących ściany.
Była zawiedziona, bo bardzo chciała dowiedzieć się czego też on może u niej w głowie szukać... a tu nic. Albo kłamał, ale rzeczywiście nie wiedział i liczył, że dopiero się dowie. Że ona będzie ciekawa? Cóż, nie można było powiedzieć, by nie łechtało to chociaż trochę jej ego, ale na pewno nie na tyle, żeby się zgodziła. - Więc chcesz wejść do mojej głowy i uzyskać z niej właściwie nieograniczone informacje, a w zamian mogłabym zadać ledwo jedno pytanie? - Ta kpina już nie była ani trochę ukrywana. Słychać było ją wyraźnie, jej głos wręcz nią ociekał. Okroiła te jego niby trzy pytania, bo miała mu wierzyć, że potem jeszcze będzie chciał na cokolwiek odpowiadać? Dobre sobie. Musiałaby być głupia, żeby się na coś takiego zgodziła i dziwiła się w ogóle, że proponował jej tego typu wymiany. - Uczciwe? Naprawdę? Wygląda więc na to, że moja odmowna odpowiedź bardzo cię zaskoczy. Merlinie, prędzej już nauczy się leglimencji, oklumencji i może na dodatek hipnozy od swoich niezwykle uzdolnionych przyjaciół. W końcu ich nie brakowało. A Elliot, wygłodniały lisek... niestety pozostanie głodny. Jak widać musiał uważać, bo to co miał do zaoferowania nie było dla niej dobrem pierwszej potrzeby i bardzo łatwo mogła z niego zrezygnować, kiedy cena była zbyt wysoka. - Nie myśl jednak, że twoje sekrety są u mnie bezpieczne - ostrzegła jeszcze. Nie podobało jej się, że nie udało jej się przekonać go do udzielenia informacji w zamian za właściwie nic. - Na pewno dotrą do odpowiednich uszu.
Miał bardzo mieszanie uczucia w związku z odpowiedzią, którą otrzymał od dziewczyny. Czy spodziewał się odmowy? Co prawda zakładał taką opcję, ale z pewnością nie przewidział aż tak drastycznego zwrotu akcji. Kpiący ton dziewczyny wywołał paskudny uśmiech na jego twarzy, pod którym krył zdziwienie, zawód, a zarazem pewnego rodzaju podniecenie oraz ekscytację. Ależ ten dzień był ciekawy! Z takimi sytuacjami Elliot radził sobie zazwyczaj mocnymi słowami lub sarkastycznym uśmiechem, który teraz rozszerzał się coraz bardziej z każdym wypowiadanym przez nią słowem. - Ups. - Skwitował z nieukrywanym rozbawieniem. Czyżby zaproponował jej zbyt mało pytań? Trzy wydawały mu się odpowiednie... hmm, a może pięć? Każdy ma swoją cenę i Elliot dobrze o tym wiedział. Błąd w ewaluacji, który popełnił będzie nauką na przyszłość, a komplikacje z nim związane niekoniecznie muszą przecież poprowadzić do czegoś negatywnego w dłuższej perspektywie czasu. Każde urozmaicenie było doceniane przez młodzieńca. Elliot nie posiadał potężnych przyjaciół, ale miał coś, co w skali skurwysyństwa zawsze stawiało go ponad większość ludzi. Była to obsesja, która niezależnie od od napotkanych trudności, zawsze koniec końców doprowadzała go po trupach do obranego celu. Ciężko było zrozumieć jak ktoś w takim wieku mógł być tak zepsuty, ale karty historii wyraźnie pokazują, że znacznie młodsi czarodzieje bywali już gorsi od niego. Zaśmiał się na głos z usłyszanych gróźb, po czym momentalnie zatrzymał w miejscu, zwracając raz jeszcze twarzą w twarz ku podburzonej dziewczynie. Był na powrót śmiertelnie poważny, mówił szybko, natomiast w tonie jego głosu dało się słyszeć złość spowodowaną swoim niepowodzeniem, oraz drwinę z usłyszanych słów. - I co powiesz? Że byłaś na spacerku po czyjejś głowie i zobaczyłaś tamto i owamto? - Spytał, świdrując ją wzrokiem. To wszystko doprawione było tym charakterystycznym dla Elliota w chwilach apogeum uzewnętrzniania się dzikim spojrzeniem o szeroko otwartych oczach. - Igrasz z ogniem, Daisy Manese. - Dodał po chwili, wypowiadając jej imię i nazwisko wolniej niż resztę zdania. Widząc kątem oka iż grupka uczniów zmierza korytarzem w ich kierunku, odsunął się nieco od dziewczyny, po czym rzucając jej ostatnie spojrzenie, ruszył przed siebie ku znajdującym się już kilkanaście metrów dalej schodom.
Daisy westchnęła z rozczarowaniem, naprawdę bardzo szkoda. Nie chciała przegapić żadnej szansy do nauki, ale czasem nie była osiągalna. "Ups" Elliota było dziwne i zupełnie dla niej niezrozumiałe, tylko jeszcze bardziej ją denerwowało. Tak samo zresztą jak jego sposób bycia, szczególnie kiedy widziała, że nic już sensownego nie osiągnie. Wolała jednak odpuścić i zostawić go z chęcią odczytania jej myśli. To było bardzo niepokojące i musiała się pilnować, bo miała wrażenie, że skoro tego chciał, to ot tak nie odpuści. - Nie martw się, Elliot - powiedziała z uśmiechem na ustach - takim słodkim i zdecydowanie udawanym. - Nie każdy musi wiedzieć skąd to wiem, wystarczą plotki. A może... może wręcz przeciwnie? Mogłabym opowiedzieć jaką ciekawą umiejętność posiadasz i jak z łatwością zdołałam odbić twoje zaklęcie... - Zaczęła snuć swoje rozmyślenia na głos, ale Elliot chyba niespecjalnie był przekonany, że może się wygadać. Bardzo chciała się postarać, żeby jednak miał powody do uwierzenia. Patrzyła jak odchodzi i dopiero kiedy zniknął jej z oczu, sama ruszyła w tę samą stronę.
Syd wyszła z biblioteki w nie najlepszym humorze. Odkąd postanowiła zmienić się na lepsze chodziła bardziej wściekła niż zwykle. Ale też nie wdała się w żadną bójkę od dłuższego już czasu, co było jej swoistym sukcesem. Tego dnia nie wściekała się na innych, tylko na samą bibliotekę. Myślała, że w tym skarbcu różnorakich tomiszczy znajdzie coś o zmianie nastawienia do życia, bo jednak najlepiej jej to nie wychodziło. Nie znalazła jednak nic co chociażby zakrawałoby o tę dziedzinę, więc wciąż była skazana na kupioną w wakacje w jakimś starym, mugolskim sklepie książkę, o jakże zachęcającym tytule Jak nie umrzeć w samotności? Poradnik dla skrajnych ponuraków i jednostek aspołecznych. Przemierzała korytarz, wpatrzona w kolejny rozdział znienawidzonej książki. Oświetlenie było słabe, więc praktycznie dotykała stron nosem, a i tak ciężko szło rozróżnić poszczególne litery. Pamiętaj, podtrzymywanie rozmowy to nie wszystko. Okazuj rozmówcy zainteresowanie, uśmiechaj się, kiwaj głową i, co najważniejsze, naprawdę słuchaj tego, co do ciebie mówi! Może cię potem zapytać o opinię, a wtedy wypada odpowiedzieć coś rozsądnego. Nie zabijaj też wzrokiem drugiej osoby. Mało kto chce rozmawiać z kimś ze wzrokiem seryjnego mordercy... - Co to za brednie, na intymną brodę Merlina - prychnęła pod nosem, zamykając książkę i unosząc głowę do góry, aby spojrzeć na drogę. Jedyne jednak co zobaczyła to czyjeś ubranie, a chwilę potem wpadła na jego właściciela.
Powoli spacerowałem korytarzem delektując się czekoladowymi muffinami, gdy nagle wszystkie straciłem. Miałem tylko trzy z czego jeden był już napoczęty, ale czułem się jakbym niósł ich cały worek. Postacie z portretów przyglądały mi się, gdy ich mijałem. Nie było to nic dziwnego, patrzyli na każdego, kto przechodził obok nich. Widziałem jak czekoladowe ciasto wypada mi z rąk i powoli opadało na ziemie. Trzy grzybki zaczęły się odbijać od kamiennej posadzki, a ja nie wiedziałem jak na to zareagować. Wszystko przepadło, wszystko było stracone. Nogi delikatnie mi się ugięły, czułem się jakbym miał zaraz upaść na kolana. Chciałem je dziś zjeść. Chciałem rozkoszować się tym cudownym, czekoladowym smakiem. Otworzyłem lekko usta i cicho pisnąłem. Był to wyraźny dźwięk rozpaczy. Obróciłem się szybko na pięcie i spojrzałem na sprawcę tego całego wypadku. Nieco mniejsza dziewczyna, ślepo zapatrzona była w książkę. Przez moment miałem ochotę ją skarcić za to co zrobiła, ale później kątem oka dostrzegłem tytuł jej poradnika. Uśmiechnąłem się mimowolnie. Dosyć zabawna sytuacja, o mało nie wybuchnąłem śmiechem. Kojarzyłem nieco tą twarz, ale nigdy nie miałem okazji z nią rozmawiać. Dziewczyna była z tego samego domu. Młoda krukonka, najwyraźniej z problemami z sobą. -Wisisz mi trzy muffiny. – oznajmiłem jakby nigdy nic, nie chcąc przyjąć, żadnego sprzeciwu. Uśmiechnąłem się przy tym delikatnie i palcem wskazałem, na turlając się po ziemi muffinki.
Co prawda zderzenie nie było mocne, ale Syd ciągle była w trybie bojowym, więc niemalże siłą powstrzymała się przed odruchowym atakiem. Przecież jest teraz miła! Zacisnęła pięści i cofnęła się o krok. - Nosz jasna chol..inka - burknęła pod nosem, w ostatniej chwili gryząc się w język i nie kończąc przekleństwa. Podniosła głowę i zlustrowała wzrokiem przeszkodę, która wyrosła na jej drodze. Była ona jakieś dziesięć centymetrów wyższa, była facetem i miała twarz, którą Sydney skądś kojarzyła. Chłopak nie wyglądał na zadowolonego z takiego obrotu sprawy i z żalem wpatrywał się w coś na podłodze. Krukonka już czekała na jakiś numer z jego strony i w myślach opracowywała strategię obrony, gdy nagle nieznajomy skupił wzrok na jej książce i uśmiechnął się. Dziewczyna zmarszczyła brwi, w umyśle przysięgając sobie, że jeśli zacznie się naśmiewać z jej lektury, to, mimo tego całego planu zmiany na lepsze, przyłoży mu w gębę. Jednak zamiast tego powiedział coś o ciastkach. Syd, lekko zdezorientowana takimi słowami, spojrzała na podłogę, gdzie faktycznie leżało coś ciastko-podobnego. Już miała na końcu języka uwagę nawiązującą do ergonomicznego kształtu babeczek i części ciała, w którą chłopak może je schować, ale ponownie ugryzła się w język. Przecież nic jej nie zrobił, a ona przechodziła teraz na jasną stronę mocy. - Sory - mruknęła niewyraźnie w ramach przeprosin, krzywiąc się dodatkowo. Przecież to nie była jej wina, bo to on stanął na jej drodze, ale z poprzedniego rozdziały wynikało, że należy przepraszać nawet w takich sytuacjach, więc się do tego zmusiła. Zawsze staraj się zagadywać spotykanych ludzi. Jeśli czytasz tę książkę, to w twoim przypadku nie należy marnować żadnej okazji na zyskanie znajomych - brzmiała zasada numer dwa, więc Sydney przywołała na twarz niemrawy uśmiech, który wyglądał raczej jakby coś ją bolało, i starała się patrzeć na chłopaka może nie niewinnie, ale przynajmniej bez chęci mordu. - No jasne - odpowiedziała kiwając głową i szczerząc się jakby dostała szczękościsku. - Tylko jakie dokładnie mają być? - zapytała, chcąc jakkolwiek podtrzymać potencjalną rozmowę.
Uśmiechnąłem się delikatnie pod nosem. To jak dziewczyna zmuszała się do przeprosin, to jak wyraźnie walczyła ze sobą było naprawdę zabawne. Czułem ją kąciki moich ust idą stopniowo do góry, a ja z trudem powstrzymywałem się od śmiechu. Westchnąłem cicho, chcąc się uspokoić. Nabrałem nieco więcej powietrza do płuc i odetchnąłem z ulgą. Złapałem za jej książkę i lekko przechyliłem, tak bym mógł się jej lepiej przyjrzeć. Unosząc lekko brwi do góry spojrzałem na czarnowłosą. Serio takie książki działały? -Zwykłe, czekoladowe. – odparłem raz jeszcze zerkając na jej książkę. Nie bardzo kojarzyłem autora. Nie było to nic dziwnego. Dlaczego miałbym w ogóle kojarzyć, jakiś psychologów. Czasem zdarzało mi się być takim, ale nigdy nie wzorowałem się na innych. Bazowałem tylko i włącznie na własnych przeżyciach. -Serio myślisz, że to działa? - spytałem wyrywając jej książkę z rąk i odwracając ją tak, bym mógł nieco z niej wyczytać. Strona na której była dziewczyna, w moim odczuciu to były jakieś brednie. Zaśmiałem się cicho pod nosem i spojrzałem na nią wymownie. Pokręciłem głową delikatnie na boki. Czytanie takich książek nie bardzo jej pomoże w nawiązywaniu relacji. Na jej szczęście lub też nie, wpadła na mnie. Byłem wystarczająco otwarty na innych, by nie zrazić się po jednej lub dwóch niegroźnych wpadkach. -Chyba mi się tylko wydaje, ale ludzi poznaje się trochę inaczej. – mruknąłem, zamykając książkę tak, by zgubiła stronę na której właśnie była. Nie chciałem jej jakoś przesadnie uprzykrzać życia, ale nie ukrywam dopóki nie otrzymam swoich ciastek, miałem zamiar ją pomęczyć. Może chociaż trochę jej to pomoże. Odwróciłem książkę w jej stronę, tak by mogła odebrać swoją własność. Ostatni raz zerknąłem na czekoladowe ciasto, które turlało się po ziemi. No trudno, już przepadło. Schyliłem się by podnieść muffiny i wyrzucić je do kosza. Nie wypadało zostawiać śmieci na korytarzu.
Patrzyła na chłopaka, który nadal uśmiechała się pod nosem. Podejrzliwie uniosła jedną brew. Gdyby nie to, że przed chwilą słyszała jak coś mówi, wzięłaby go za zamkniętego w swoim świecie wariata. No ale chyba nie było z nim tak źle. Z drugiej strony dziwnie spoglądał na jej książkę. Może sam ją niedawno czytał? To by tłumaczyło jego ciągłe uśmiechanie się, które doradzają w jednym z rozdziałów. - Od miesiąca nie obiłam nikomu gęby, ani nikt nie obił jej mi, więc chyba działa - odpowiedziała, wciąż zerkając na chłopaka podejrzliwie. Nie przepadała za tą książką, ale dzięki niej faktycznie trochę się poprawiła, a widząc, jak nieznajomy pogardliwie spogląda na jej lekturę, miała ochotę wychwalać ją jako najlepszy poradnik pod słońcem. - Nie wylądowałam też na dywaniku ani w szpitalnym, więc musi coś w niej być - dodała, zaplatając ramiona i mierząc wzrokiem czarodzieja. Wiedziała, że tytuł poradnika i jego tekst może nie jest najwyższych lotów, ale tak skrajnym przypadkom jak ona to naprawdę pomagało. Jednak ludzie nie mający takich problemów jak grupa docelowa owej książki nie potrafili docenić jej chłodnej prawdy i prostych, przekonujących wskazówek. - Do tej pory poznawałam ich głównie w bójkach albo na imprezach, na których nie byłam w stanie już się bić, więc poznawanie ich w jakikolwiek inny sposób wydaje się dosyć normalne - odpowiedziała nie owijając prawdy w piękne zwroty i odebrała swoją książkę. - Wydaje mi się, że kuchnia jest na dole, więc jak ty tu zabłądziłeś z tymi ciastkami? - zapytała, gdy chłopak schylił się po swoje niedoszłe jedzenie.
Przyklasnąłem chcąc pogratulować dziewczynie. Było w tym nieco ironii. Nie znałem jej, a pozwalałem sobie na żartowanie z niej. W jej oczach mogłem być nieco chamski, wredny i niemiły ale na pewno nie na tym mi zależało. Nie chciałem by zapamiętała mnie jako gbura niewartego najmniejszej uwagi. Pokiwałem głową od góry do dołu. Jedną ręką złapałem się za kark i skrzywiłem delikatnie. Czy coś takiego powinno się chwalić. Znaczy na pewno, w końcu to jest jej jakiś tam sukces osobisty. Może trochę absurdalny ale jednak. -Brzmi imponująco. – sam chyba nigdy nie miałem takich problemów. Zazwyczaj udawało mi się dogadywać z ludźmi. Miałem jakiś swój wewnętrzny urok, który przyciągał do mnie innych. Dosyć fajne uczucie. Zawsze jednak znajdzie się wyjątek od reguły. Ktoś, komu będzie wszystko przeszkadzało i zrobi wszystko by tylko uprzykrzyć nam nieco życia. Takich ludzi wolę unikać. Nic dobrego nie przynosi znajomość z nimi. Nie jestem typem człowieka, który zawiść i wrogość traktuje jako przejaw rywalizacji. Nie ma w tym nic dobrego. Wsunąłem ręce do kieszeni i wyprostowałem się. Ramiona odchyliłem nieco do tyłu, a klatkę piersiową wypiąłem do przodu. Nie lubiłem się garbić, nawet odrobinę. Zachwiałem się na pięcie, a głowa pokiwałem przytakująco. -Spore osiągnięcie, ale nie uważasz, że to wszystko Twoja zasługa. Ta książka może dawać rady, ale to Twoja silna wola wpływa na decyzje. Powinnaś bardziej doceniać siebie, nie ją. – mruknąłem szczerym i przede wszystkim spokojnym głosem. Nie tak rozbawionym jak wcześniej. Byłem jak najbardziej poważny. Jeśli coś już można było, a nawet trzeba było chwalić to dziewczynę, a nie kilka kartek nic nieznaczących rad. Nie wszystkich ludzi można wrzucić do jednego worka, właściwie to żadnych nie można. Każdy jest się nieco inny, więc łatwo było trafić na jakiś wyjątek, z którym książka sobie nie poradzi. -Dosyć nietypowy sposób nawiązywania znajomości. Jestem prawie pewny, że utrzymujesz świetne kontakty z ludźmi, z którymi się pobiłaś. – przyjaźń na całe życie, zawarta przez pięści. Brzmi na tyle ciekawie, że nie wiem czy odważyłbym się nawet raz tego spróbować. Przekręciłem głowę delikatnie na bok. W głębi dusz chyba odetchnąłem, że już tego nie robi. Ogranicza się, ale to i tak dobrze, dopóki nie będzie chciała „polepszyć” naszych relacji. -Jadłem. – odparłem wzruszając przy tym ramionami. Pewnie dalej bym jadł, gdyby nie to, że ktoś przyczynił się do utraty mojej własności. Chyba było mi z tego powodu trochę przykro. Zgaduje, że gdyby odwrócić nas rolami, dziewczyna od razu skoczyłaby mi do gardła. Trzeba przyznać była to bardzo kusząca propozycja.
Gdy chłopak zaczął klaskać znów spojrzała na niego podejrzliwie. Przypominało jej to zabawy w mugolskim przedszkolu, gdzie jak zrobiłeś coś dobrze, to cała grupa klaskała. Przeszło jej przez myśl, że wpadł na jakiś pomysł i aż zaklaskał sobie w ramach uznania, ale to chwili stwierdziła, że to chyba odnosiło się do niej. Niezbyt się jednak przejęła tym faktem, tak jak z reguły nie przejmowała się krytyką i zdaniem innych na jej temat. Pokiwała głową słysząc następne słowa chłopaka. Sama sobie tym wynikiem zaimponowała. To nie tak, że Syd lubiła robić innym na złość i bić się bez powodu. Była po prostu kiepska w relacjach między ludzkich i odczytywaniu intencji innych, a bicie się nie wymagało finezji i wyczucia. Nie bez znaczenia był też fakt, że w dzieciństwie często się przeprowadzała, a w spelunkach, w których mieszkała z rodzicami, jej jedynymi możliwymi znajomymi byli mugolscy chłopcy, którzy za pomocą pięści rozwiązywali większość konfliktów. Przyzwyczajenia nabyte w dzieciństwie nie tak łatwo zwalczyć. - No wiem, że to moja zasługa. Przecież to nie książka musiała uśmiechać i udawać, że rozmowa o historii magii jest interesująca. Ale jest w niej kilka dobrych rad - dodała, wracając myślami do rozdziału Wskazówki na początek. No bo kto by pomyślał, że jeśli ktoś na ulicy zapyta cię, czy masz jakiś problem, to pyta o to w dobrych intencjach, a nie w ramach zaoferowania lania? Gdy tak o tym pomyślała, to w sumie złamanego nosa nabawiła się bez powodu, bo tamten chłopak mógł chcieć jej pomóc z tą rozwaloną deską, a nie zaatakować. Znów się zamyśliła, rozmyślając o tych nielicznych osobach, z którymi żyła w zgodzie. W sumie to znajomość z większością z nich rozpoczęła się od pytania A w zęby chcesz?, zadanego przez którąś ze stron. Teraz jednak pytanie to zadawali sobie tylko w żartach. Przeważnie. Takich szczegółów postanowiła jednak nie wyjawiać. Nie chciała straszyć potencjalnego znajomego. - Tak, część z nich to moi przyjaciele - odpowiedziała poważnie, kiwając głową. Niestety, przerażająca większość nie była z nią w dobrych stosunkach. Nie żeby się tym przejmowała. - No odkupie ci te ciastka, odkupie - powiedziała, widząc niepocieszone spojrzenie chłopaka na wspomnienie ciastek. I tak miała wybrać się do Hogs kupić kota albo innego zwierza.
-Masz na myśli ten uśmiech do którego się zmuszasz? On nie pomaga. – było wręcz przeciwnie. Dziewczyna sprawiała przez to wrażenie nieco sztucznej. Jakby na siłę starała się przypodobać komuś, wykonując desperackie czyny. Ciężko nazwać uśmiech desperackim ruchem, ale dla kogoś kto nie miał tego w zwyczaju, było to dosyć trudne. Osobiście mi to nie przeszkadzało. Taka błahostka nie mogła mnie tak szybko do kogoś zrazić, ale z pewnością znalazłby się ktoś, kto mógłby się przez to poczuć urażony. Dziwne, że ta książka o tym nie wspominała. Czasem chyba lepiej było po prostu zachować powagę, niż się uśmiechać. Nie od razu jest to oznaka braku humoru. -Jak już chcesz to robić, to staraj się by był bardziej… Szczery? – dodałem odruchowo lekko się uśmiechając. Chyba miałem to już we krwi. Nawet przy prostych rzeczach, kąciki ust zaraz unosiły mi się delikatnie do góry, wyszczerzałem zęby i mrużyłem oczy. Dla wielu mógł to być irytujący nawyk. W głębi duszy też go nie lubiłem. Zdecydowanie zbyt często się uśmiechałem. -Czyli, że nudzi Cię historia magii. Fakt nie ma w niej nic wystrzałowego. – mruknąłem zerkając na dziewczynę Nie wiem czy robiła to przypadkiem, ale jak chciała to potrafiła się otworzyć. Wystarczyło ją dobrze wysłuchać, a od razu pojawiały się jakieś tematy do rozmowy, żwawej dyskusji. -Więc w takim wypadku czym się interesujesz? – spytałem rozglądając się na wszystkie strony korytarza. Było tu dosyć pusto. Poza masą obrazów nie było nic interesującego. Oparłem się plecami o zimną kamienną ścianę. Czułem jak chłód przeszywa moje ciała, ale z jakiegoś powodu nawet nie drgnąłem. Podkuliłem jedną nogę i oparłem stopą o ścianę. -Znajdą się też takie, przez które wpadniesz w kolejne kłopoty. – były to trochę bardziej moje proste przemyślenia, niż jakieś udowodnione przypadki, w których ludzie posługujący się podręcznikami dla opornych, stawali się jeszcze bardziej oporni. -Jestem Tony. – prędzej czy później wypadało się przedstawić, bo ile można trwać w niewiedzy. Której z nas musiało to zrobić i jakiegoś powodu uznałem, że powinienem to być ja. Dla dziewczyny przedstawianie się przed obiciem sobie twarzy, mogło być czymś nowym, jak bardzo absurdalnie by to nie brzmiało. Otworzyłem nieco szerzej oczy ze zdziwienia. Pierwsza myśl, jaka przeszła mi przez głowę było coś w stylu. Dziewczyno z jakimi ludźmi ty się zdajesz. Pokiwałem głową przytakująco. Szczerze nie wiedziałem co mam powiedzieć. Miała naprawdę dziwnych przyjaciół. Zwykle po jakimikolwiek obiciu sobie twarzy, następowała długa, czasem nawet kilkuletnia zimna wojna, w której jedyny kontakt to były chłodne spojrzenia na korytarzu. -Nie masz innej opcji. Nie odpuściłbym Ci. – mruknąłem wyszczerzając przy tym nieco szerzej zęby. Co prawda nie zależało mi już tak bardzo na samych ciastkach, jak trochę bardziej chciałem podręczyć samą dziewczynę.
Gdy chłopak zaczął gadać o jej uśmiechu, miała ochotę go zapytać, czy ma jakiś problem. I to nie byłoby pytanie w dobrych intencjach. Zamiast tego jednak pokiwała głową,zastanawiając się, jak u licha wygląda szczery uśmiech. Książka radziła to samo, ale o tym, że wyszczerz Syd jest nieszczery, niestety jej nie poinformowała. No trudno. I tak nie lubiła się uśmiechać i szpanować ukruszoną dwójką. Postanowiła ograniczyć się do niezabijania ludzi wzrokiem. Jak na początek wystarczy. - Nudzi, ale bywa pomocna. Wyleczyła mnie na przykład z bezsenności, a zapłaciłam za to jedynie szlabanem ze spanie na lekcjach - powiedziała, kiwając głową i wpychając zwiniętą książkę do kieszeni starej, wojskowej kurtki, którą pożyczyła na czas nieokreślony od dziadka. Żeby nie było - on o tej pożyczce wiedział. Pytaniem o zainteresowania zabił jej niezłego ćwieka. Pierwszą odpowiedzią, która przyszła jej na myśl były dzikie, nielegalne imprezy w mugolskich dzielnicach. Następną było picie na czas i palenie różnorakich roślin w celu znalezienia jakichś o halucynogennym działaniu. Zainteresowanie mugolskimi sztukami walki też odpadało, tak samo jak mechanika. W sumie wiele do powiedzenia jej nie zostało... - Eee... Interesuję się zwierzętami. I lubię jeździć na desce - odpowiedziała po głębokim namyśle. To były jej jedyne zainteresowania, które wypadało wymienić w rozmowie z kimś normalnym. Nawet, jeśli większość czarodziejów nie wiedziało, co to deskorolka. - Wpadanie w kłopoty to moja specjalność - mruknęła poważnie. Jakby to nie brzmiało, było to też prawdą. - Syd - przedstawiła się, notując sobie w głowie imię chłopaka. - Czy to wyzwanie? - zapytała, słysząc słowa towarzysza i ponownie uniosła brew.
Pod względem zainteresowań, Sydney niczym nie różniła się od innych ludzi. Była zwyczajnie normalna. Nie fascynowało jej żadne palenie czy krojenie obcych żywcem. Nie do końca rozumiałem z czego wynikały jej problemy i jaki cel w tym wszystkim miała książka, którą teraz schowała. Wydawała mi się być po prostu zbędna. Zamiast polegać na niewiele znaczących radach, mogła po prostu zachowywać się spokojnie. Nawet jeśli nasze spotkanie, było dosyć przypadkowe, to ciemnowłosa dobrze radziła sobie w nawiązywaniu znajomości. W każdym razie nie miałem na co się skarżyć, a wręcz przeciwnie mogłem ją jedynie pochwalić. -Nigdy nie pociągała mnie deska. – w Stanach była to dosyć popularna rozrywka, ale zawsze się trochę tego bałem. Jak byłem mały, to wielu moich znajomych od strony matki, spędzało czas na zabawie z deskorolką. Sama mi proponowała taką, chociaż nawet nie potrafiłem na niej ustać. Nie potrafiłem jeździć. Nie czułem potrzeby, by się tego uczyć, bo nie fascynowało mnie to tak jak innych. Może byłem zbyt młody, by zarazić się tym bakcylem. -Masz na myśli wszystkie zwierzęta czy te magiczne? – spytałem, bo był to dosyć istotny szczegół. Nie wszyscy byli wyrozumiali do magicznych istot. Niektórzy się ich bali, chociaż niewiele różniły się od tych niemagicznych stworzonek. Kolejnym pytaniem było czy wśród nich są jakieś wyjątki. Czasem ludzie uwielbiają psy, ale nie znoszą kotów. Mimo wszystko uśmiechnąłem się delikatnie. Mogłem być pewny jednego. Ktoś kto lubi zwierzęta, na pewno nie jest złym człowiekiem, a w kłopoty zdarzało się wpadać każdemu. -Nie raczej nie. – odparłem ze spokojem, nie do końca pewny o czym mogła pomyśleć dziewczyna. Nie miałem złych zamiarów. Jedyne na czym mi zależało, to by zjeść puszcze czekoladowe ciasteczka, o którym marzyło moje podniebienie, zanim je straciłem.
Gdy mimo kolejnych minut rozmowy chłopak nie uciekł, Syd stwierdziła, że może faktycznie nie jest z nią tak beznadziejnie. W myślach zanotowała też tematy, których lepiej nie poruszać przy zawieraniu znajomości z normalnymi ludźmi, czyli nałogi, dzikie imprezy i im pokrewne. Widocznie ciężkie tematy nie były wskazane przy pierwszym spotkaniu. - Żałuj. Deska jest o wiele lepsza od miotły - powiedziała, wspominając swój pierwszy i jedyny lot na tym magicznym ustrojstwie. Złamana noga i wybity bark skutecznie zniechęciły ją do czarodziejskiego środka lokomocji. Za to deskę pokochała od pierwszej, co prawda trochę nieudanej, próby jazdy. Nawet zamierzała przemycić jedną z nich na teren Hogwartu. Te korytarze wydawały się stworzone do jazdy. - Wszystkie. I te zwykłe i te magiczne - odpowiedziała stanowczo. O wiele lepiej czuła się w towarzystwie zwierząt niż ludzi. Zwierzęta nie oceniały, nie wymagały wiele i nie wyrzucają cię z domu, gdy okazuje się, że odziedziczyłeś talent do magii. Wystarczyło je karmić i poświęcać im trochę uwagi, aby zyskać ich wdzięczność i lojalność. Nie były też tak skomplikowane jak ludzie, co najbardziej odpowiadało Syd. - Dobra. Dostanę je w Hogs? - zapytała kombinując, gdzie też znajdzie takie cuda. - Bo póki co nie mogę podróżować dalej, a i tak muszę się wybrać do tej wioski - dodała, patrząc na chłopaka.
Latanie na miotłach było kolejnym z mało interesujących mnie zajęć. Fakt wyglądało to dosyć widowiskowo i dla wielu czarodziejów był to naprawdę ekscytujący sport, ale mi nigdy nie przypadł do gustu. Zastrzyki adrenaliny nie były czymś, czego potrzebowałem do dobrej zabawy. Chociaż ciężko tu w ogóle mówić o jakiejś adrenalinie. Magia skutecznie redukowała ryzyko kontuzji do tego stopnia, że groźne wypadki zaczynały się od poważnego kalectwa, te jednak nie zdarzały się zbyt często. Zwykłymi złamaniami, które wśród niemagów były fatalną wizją na przyszłość, tutaj nikt się nimi nie przejmował. -Nie wątpię, w końcu co nie jest lepsze od miotły. – mruknąłem nieco obojętnym głosem. Wyraźnie oba te sporty były mi obojętne. Miałem okazję się z nimi spotkać w przeszłości i jak widać nie była to moja bajka. Na dłuższą metę, chyba brakłoby mi wiedzy do rozmowy w tym temacie. -A jakieś ulubione? – uśmiechnąłem się delikatnie. Chyba każdy miał jakieś swoje wymarzone zwierze, za które oddałby wszystko. Nie każdemu udawało się go dostać. Niestety czasem marzenia pozostawał tylko marzeniami i żadna magia nie mogła tego zmienić. Wszystko zależało od pieniędzy, których często brakowało. Wsunąłem ręce do kieszeni i wzruszyłem delikatnie ramionami. Szczerze to nie miałem pojęcia. Dostałem je jako prezent i jeśli miałbym zgadywać, to był to domowej roboty wypiek. Westchnąłem cicho pod nosem. -Szczerze to nie wiem, ale możemy sprawdzić. – odparłem nie mając lepszych planów. Zawsze mogły to być nieco inne równie dobre czekoladowe ciastka. Tak czy siak musiałem się tam wybrać do wioski. Potrzebowałem nowego ptaka. Marzyła mi się wielka i przede wszystkim przepiękne, kolorowa papuga. Zawsze chciałem mieć jedną, niestety jakoś nigdy nie miałem okazje takiej zdobyć.
- No właśnie, chyba wszystko jest lepsze od miotły. Przecież przy tym pędzie włosy latają na wszystkie strony, a potem masz kłaki w oczach, gębie i dodatkowo musisz rozplątywać potworne kołtuny. No i jak na tym latać na dłuższą metę? Siedzisz na kiju, który wbija ci się w tyłek, a potem chodzisz okrakiem jak na drugi dzień po zjedzeniu ostrego kebsa - rozgadała się Syd, kręcąc głową i mając na twarzy wyraz najwyższej pogardy dla tego czarodziejskiego środka transportu. A gdy słyszała, jak ktoś zachwyca się nowym modelem Nimbusa, Błyskawicy czy innego diabelstwa, miała ochotę pokazać im odkurzacz i powiedzieć, że są w tyle za mugolami, którzy mają już miotły z turbo przyspieszeniem. Wyrwała się jednak z niemiłych rozmyślań i ponownie skupiła uwagę na rozmówcy. - Lubię wszystkie, ale chyba najbardziej koty - odpowiedziała po dłuższym namyśle. Zapałała miłością do tych futrzaków już w dzieciństwie, gdy wielki i tłusty kocur sąsiadki jej dziadków zaatakował pazurami jej twarz. Nie był to miły początek znajomości, nie żeby dla Syd było to coś niezwykłego, ale potem bestia już ani razu jej nie podrapała i zaczęła tolerować ją bardziej od własnych właścicieli. No jak tu nie pokochać zwierza, którego charakter jest odbiciem naszego własnego? Koty swoim lenistwem, niezależnością i pogardą dla środowiska tak przypominały ją samą, że nie mogła ich nie kochać. - No, to ruszaj tyłek - powiedziała, ruszając tyłem w stronę schodów. - Lepiej odkupię ci je dzisiaj,bo później mogę nie pamiętać - dodała.
Zaśmiałem się słysząc dosyć interesujący wywód dziewczyny na temat miotły. Faktycznie miała w tym sporo racji, a przynajmniej z częścią o wbijającym się kiju w tyłek. Nie był to jakiś szczyt wygody. Można to było porównać do jazdy na ramie roweru. Nikt tego nie robi okrakiem. Nawet te najstarsze miały jakieś siodełko. Problemów z włosami na szczęście nie miałem. Burzyły się nieco i zawsze trzeba było je układać, ale nie było to jakieś niesamowicie wymagające zadanie. Samo uczucie wiatru prześlizgującego się pomiędzy kosmykami, było niesamowite i warte zachodu. Ciekawe czy sportowcy mieli jakiś specjalny, super silny żel, z którym zawsze wyglądali świetnie. -O boże, są straszne. – mruknąłem czując jak ciarki przeszywają moje ciało. Nie żebym jakoś ich nie lubił, ale żadnego z tych czworonożnych futrzaków nie wspominam dobrze. Nigdy nie miałem swojego, więc moje doświadczenia mogły być zwykłymi stereotypami. Mimo wszystko, pamiętam jak koty znajomych wbijały swoje ostre pazurki w moje ubrania. Za nic w świecie nie chciały się odczepić. Łasiły się, co nie było takie złe, ale na dłuższą metę dosyć męczące. Na szczęście to nie było nic groźnego, w przeciwieństwie do doświadczeń znajomych. Kilka razy widziałem zadrapania na ich rękach, albo co gorsza na twarzy. Dosyć kiepska sprawa. -Idę, idę. – odparł m z delikatnym uśmiechem na twarzy. Dłonie wsunąłem do kieszeni i od razu ruszyłem tuż obok dziewczyny. W głowie krążyła mi myśl, czy przypadkiem nie potknie się przed schodami i nie zacznie po nich spadać, jak jakiś kamień rzucony na skały. Nie martwiłem się jakoś przesadnie, bo jednak wierzyłem, że nie jest jedną z tych sierot zdolnych do wszystkiego. -Znalazłbym Cię. – mruknąłem wyszczerzając nieco białe zęby i kiwając głowa. Brzmiało to chyba trochę straszne, jakbym był jakimś prześladowcą. Skrzywiłem się delikatnie, gdy zdałem sobie z tego sprawę. Nie chciałem jej w końcu wystraszyć.
//Kilka minut po zakończeniu zajęć z Mugoloznawstwa.
Można by pomyśleć, że uporządkowanie kilku prac i schowanie ich do torebki jest czynnością, która powinna zająć maksymalnie kilka sekund. Otóż nic bardziej mylnego, Jacqueline od kilku dobrych minut walczyła z pergaminami, bowiem te przypadkowo zsunęły się z biurka na kamienną posadzkę sali, a tam rozsiane zostały po jej różnych zakątkach. Można sobie jedynie wyobrazić jakaż owładnęła kobietę irytacja kiedy okazało się, że ostatnia z poszukiwanych prac znajdowała się bezpośrednio za jej plecami. - Cholera... - wyrzuciła z zażenowaniem. Cała sytuacja dość mocno rozdrażniła borykającą się ostatnimi czasy z problemami nad samokontrolą Profesorkę, która po wszystkim z impetem wepchnęła arkusze z zadaniami do swej torebki. Już była gotowa do opuszczenia pomieszczenia, ba - nawet z niego wyszła, kiedy to nagle zdała sobie sprawę z tego, że na blacie biurka pozostawiła klucz wymagany do zamknięcia drzwi. Jeszcze bardziej rozeźlona powróciła do wnętrza klasy, skąd zgarnęła wcześniej zapomnianą rzecz. Buzująca w kobiecie złość sprawiła, iż nie mogła ona poradzić sobie ze zwykłym zakluczeniem drzwi, toteż po kilku chwilach postanowiła dać sobie z tym spokój, wziąć głęboki oddech i za moment spróbować raz jeszcze. Kiedy natomiast już tak sobie stała i odzyskiwała zmysły, na krańcu korytarza dojrzała męską sylwetkę, zmierzającą ku niej. Właściwie nie mogła się temu widokowi dziwić, ostatecznie znajdowała się w szkole, to normalne, że korytarzami przemieszczają się ludzie. - Dzień dobry. - wyrzekła beznamiętnie do - najwidoczniej - starszego człowieka, gdy ten ją mijał, wszak tego wymagała kultura, bez względu na to, jaki właśnie miało się nastrój. Niemniej jednak nie miała specjalnie ochoty na prowadzenie w obecnej sytuacji jakiegokolwiek dialogu, a więc nie powinno dziwić, iż podświadomie liczyła jedynie na kurtuazyjną odpowiedź mężczyzny (@James Everett) i dalsze kontynuowanie przez niego spaceru.
James właśnie patrolował korytarze w poszukiwaniu uczennicy, która to ostatnio dość sprytnie wymiguje się od wzięcia konsekwencji za swój ostatni wybryk. Tak o to penetrując korytarz na czwartym pietrze, natknął się na nauczycielkę mugoloznastwa, która mimo znajomości mugolskich mechanizmów nie mogla poradzić sobie z użyciem klucza. - Dzień dobry. -Odparł po słowach kobiety. Wyraźnie nie była ona w nastroju do rozmowy, mimo to James nie poczuł się zniechęcony. Od zawsze był zdania ze mugoloznastwo jest przedmiotem do reszty pozbawionym, jakiego kol wiek sensu. Nic więc dziwnego ze James nie pałał zapałem wobec owej kobiety. - Problemy z zamkiem? A zawsze myślałem ze nauczyciele mugoloznastwa są świetnie obeznani w mugolskich wynalazkach. - Dodał, nie będąc w stanie odpuścić sobie komentarza. Stal oparty o ścianę z dłońmi w kieszeniach. Normalna osoba by pewnie pomogła w zamknięciu zamku, jednak dla Jamesa było to nawet zabawne.
Nieustępliwie pokładała nadzieję, że mężczyzna jednak raczy ją ominąć, darując sobie przy tym ewentualny komentarz, ale niestety - przeliczyła się. Nie dość, że jegomość już ze swej aparycji nie prezentował się przyjaźnie, to jeszcze zaserwował kobiecie totalnie chamską adnotacje. Właściwie mogłaby zbagatelizować tę nieprzychylną uwagę, zamknąć drzwi klasy na klucz i odejść bez słowa, ale po tym co wydarzyło się wewnątrz pomieszczenia kobieta była nastawiona całkowicie bojowo, a więc nie powinno dziwić, że nie miała zamiaru zlekceważyć inwektyw kierowanych w jej stronę. - Ja natomiast zawsze myślałam, że nauczyciele reprezentują nieco wyższy poziom kultury, aniżeli ten poniżej dna. - odparła, a na jej twarzy pojawił się sarkastyczny uśmiech, choć w istocie sprawy nie była do końca przekonana czy mężczyzna, z którym, na nieszczęście, przyszło rozpocząć jej dialog, sprawował jakąkolwiek funkcje w Hogwarcie. Jednak idąc drogą dedukcji, odrzucając wszystkie za i przeciw, uznała to po prostu za logiczny element układanki. Niemniej jednak mógł być pewien, że nie zostanie mu ta wzmianka zapomniana, Jacqueline jest bowiem osobą pamiętliwą, zwłaszcza w kwestii relacji negatywnych. - Pana pomoc jest nieoceniona - wyrzekła kąśliwie, dokładnie przy tym lustrując sylwetkę mężczyzny, który zamiast zaoferować kobiecie pomoc, bacznie przyglądał się wszystkiemu, w dodatku jak gdyby nigdy nic opierając się o ścianę, co potraktowała jako wyjątkowy przejaw bezczelności.
Jamesa zawsze ciekawiło, co jest takiego fascynującego w Mugolach. Jeszcze większą zagadką była dla niego kwestia, jakim cudem taki przedmiot zagościł w Hogwarcie. - Nauczyciel ma świecić autorytetem przed uczniami, natomiast to, co się dzieje poza zajęciami jest czymś całkowicie odrębnym. - Mężczyzna nie zapałał sympatią do kobiety, która uczy o tak bezwartościowych istotach, jakimi są Mugole. Kolejny komentarz kobiety nawet go rozbawił i po chwili wyciągnął z kieszeni różdżkę i wypowiedziawszy zaklęcie „Colloportus" zamknął drzwi. - Tak to się robi po naszemu. Może jednak Mugole i ich wynalazki wcale nie są takie świetne, jak to pani zapewne twierdzi. - Dodał z lekkim uśmieszkiem. - Nie sądzi pani że to strata czasu?- Zapytał, wpatrując się w twarz kobiety.
Jacqueline czuła się zafascynowana zachowaniem swego rozmówcy, przedtem nie mieli okazji wymienić ze sobą nawet słowa, a kiedy takowa już się przydarzyła, On bez większego problemu, właściwie z grubej rury wyjeżdża do niej, że w zasadzie to tak średnio szanuję ją, jak i wykładany przez nią przedmiot. - Zatem można śmiało uznać Pana za autorytet spreparowany, sztuczny, pełniący rolę surogatu, który nigdy nie przyniesie większego pożytku. - odparła zjadliwie, wciąż nie tracąc jakże sztucznego uśmiechu. Coraz bardziej irytowało ją marginalizowanie mugoli i przynajmniej tym razem nie miała zamiaru zostawić tych przykrych komentarzy bez odzewu. Owszem, przykrych, bowiem umniejszanie czyjejś wartości przez wzgląd na własną niewiedzę, w opinii kobiety, jest naprawdę smutne. - Proszę, jednak Pan potrafi. - wyrzekła sarkastycznie. - Dziękuję. - dodała po chwili, absolutnie szczerze. Może i nie przypadli sobie do gustu, ale zwykła dziękować za okazaną pomoc, chociażby przez wzgląd na kulturę i uznanie dla własnego autorytetu. - Ignorancja i arogancja to dwie nierozłączne siostrzyce. - powiedziała, w sposób ewidentny cytując czyjeś słowa, ledwo co wstrzymując się przed prawdziwą eksplozją negatywnych emocji, które powoli zaczynały buzować w jej wnętrzu, nie chciała jednak dać się sprowokować, a tym samym zniżać się do poziomu swego polemisty, choć miała nieodpartą ochotę powiedzieć szczerze, co sądzi o takim zachowaniu, w dodatku ze strony - pożal się Boże - profesora.
James patrzył na swoją rozmówczynię z niezmiennym wyrazem twarzy. Obserwował ją tym swoim bystrym spojrzeniem jednoczenie zmieszanym z pewna doza niechęci i pogardy. - Nikt nie skarży się na cierpienia, lecz na autorytet, który ich przewyższa, trzymając w garści. To surowość tworzy dyscyplinę, która uczy. Ten, kto dokonuje osądu, powołując się na autorytet, nie posługuje się rozumem. - Spojrzał na kobietę z góry kąśliwym spojrzeniem. Nauki o Mugolach...ha! Dobre! Po kolejnej wypowiedzi kobiety mężczyzna uniósł jedna brew ku górze, spoglądając na nią litościwie. Gdyby James był młodszy o te dziesięć lat to całkiem możliwe, że już w tym momencie zaczął by cisnąc w kobietę gromami, dorzucając od czasu do czasu parę wyzwisk. Jednak po tylu latach pracy w Hogwarcie i użerania się z dzieciakami jego poziom cierpliwości sięgnął najwyższej skali tak, że nawet ów postawa owej "profesorki"- choć w jego opinii osoba "nauczająca" o Mugolach nie powinna się szczycić owym tytułem profesora. -"Jestem najmądrzejsza i wiem wszystko najlepiej" nie jest w stanie wyprowadzić go z równowagi. - Ciekawe, pani szerzy solidarność, jednak zapomina pani o tym, że Mugole nienależną do świata czarodzieji. Nie bez powodu każda z tych grup żyje w odseparowanej społeczności. Pani marzenie o akceptacji Mugoli dotyczy społecznego spełnienia, które nigdy się nie spełni. Zawsze znajda się tacy, którzy będą przeciwni czyjejś idei. Ukochanie ideałów jest czymś powszechnym, jednak jest ono oznaka głupoty i pustego zaślepienia. -Mężczyzna odszedł od ściany, przyjmując bardziej elokwentną postawę, czekając jednocześnie na kolejne słowa kobiety, która ślepo wieży w Mugoli nie zwracając uwagi na realia.
Ten dzień dłużył się niemiłosiernie. Jak zresztą każdy w ostatnim czasie. Przechadzała się po szkolnych korytarzach, nie wyznaczając sobie konkretnego celu, choć w myślach wciąż mając bibliotekę. Nikogo nie znała wewnątrz murów Hogwartu, zatem książka wydawała się być idealną rekompensatą ludzkiego towarzystwa. Nostalgiczna ciemność korytarza, którym obecnie podążała, wprawiła ją w stan inspiracji i zadumy; nieco zwolniła, chcąc pochłonąć trwającą chwilę do końca i wyciągnąć z niej tyle, ile tylko będzie w stanie. Podekscytowana niczym dziecko, wszak wokół nie było praktycznie nikogo, badawczo pożerała wzrokiem każdą z wolno płonących pochodni, napawając się ich żarem. Mijając punkty świetlne, z subtelnym uśmiechem wyglądała przez niewielkich rozmiarów okna, delektując się panującą na zewnątrz niepogodą, ścierającą się z wieczorną szarówką. W kraju nad Sekwaną, a zwłaszcza na południu, mogła jedynie pomarzyć o takich krajobrazach, to właśnie za nimi schła z tęsknoty. Jej uwadze nie umknęły również majestatyczne portrety, które w sporej ilości zdobiły chłodne, kamienne mury, a które dla Viviette były niemałą gratką. Nie mogła sobie wybaczyć, że w podróż nie wzięła ze sobą choćby skrawka papieru oraz pisadła, wszak dobrą pamięcią nie grzeszyła; obnosiła się pewnością, iż do momentu powrotu do swego dormitorium zdąży zapomnieć o wszystkim, o czym przez ostatnie godziny myślała. Choć... Najwidoczniej nazbyt długo nie zamiarowała rozpaczać, swawolnym chodem ruszyła przed siebie, ostatecznie natomiast zatrzymując się przed jedną z kamiennych kolumn, o którą to wygodnie się oparła i z każdą kolejną sekundą poczęła zsuwać się niżej... I niżej... I niżej... Spocząwszy na niemalże lodowatej, kamiennej posadzce, oparła swą główkę o kolumnę i przymknęła powieki, całkowicie oddając się błogiej do granic możliwości ciszy. "Spokój - jest coś piękniejszego?"; zdążyła pomyśleć, kiedy to beztroska zmącona została dosadnym szmerem. Wytrzeszczyła oczy, spoglądając na korytarz w całej rozpiętości, wypatrując przy tym człowieka, który w sposób nieomal zbrodniczy śmiał przerwać tą piękną chwilę oraz towarzyszącą jej atmosferę.
@Daniel Bergmann pewnie nie spodziewał się ataku małej sowy obarczonej paczką, kiedy przemierzał jeden ze szkolnych korytarzy. Ptak popiskując uparcie zmusił go do zatrzymania się i sprawdzenia przesyłki, na której - o Merlinie - widniało imię samego profesora. Chyba warto zaryzykować spóźnieniem się na zajęcia, żeby sprawdzić co to, prawda?
Rzuć kością: 1, 2 - otwierasz paczkę i znajdujesz w niej stertę damskich magazynów. Czasopisma o kobiecej modzie chyba nie leżą w kręgu twoich zainteresowań? Sówka czeka uparcie, potrząsając nóżką z woreczkiem, do którego powinna wpaść zapłata. Choćbyś bardzo się starał, ptak nie odlatuje (a wręcz dziobie i drapie) do momentu, w którym nie dajesz mu 10 galeonów. Szkoda, że źle podpisana paczka nie była z góry opłacona... Znajdujesz na dnie pudełka fiolkę perfum z nutą amortencji - przynajmniej tyle! (Zapłać w odpowiednim temacie i upomnij się o przedmiot) 3, 4 - sówka odlatuje pospiesznie, a ty zostajesz z paczką. W końcu postanawiasz ją otworzyć, a tam... Łajnobomba! Nieprzyjemny psikus ostro ci doskwiera, cały jesteś umorusany śmierdzącą mazią, której ciężko się pozbyć. Zastanawiasz się, czy to pomyłka, ale śmiech po drugiej stronie korytarza podsuwa nowy pomysł - czyżby jakiś żartowniś? Niestety nie udaje ci się złapać roześmianego uczniaka. 5, 6 - magiczne pudełko mieści w sobie prawdziwe skarby! Wraz z listem ze sklepu Arts&Gifts o wygranej na jakiejś tajemniczej loterii (może jakiś uczeń chciał sobie zażartować?) otrzymujesz czarodziejską parasolkę! (Upomnij się w odpowiednim temacie) Chcesz już wyrzucić pustą paczkę, ale...
Dorzuć kością:
Parzysty wynik - ależ ta magia jest dowcipna! Powiększone zaklęciem dno pudełka ukryło przed tobą, że znajduje się tam jeszcze książka. Na szczęście znajdujesz ją przed wyrzuceniem. Okazuje się, że jest to ciekawa lektura o tematyce OPCM, choć niektóre opisy wydają się zbyt dokładne jak na samą obronę... Zagłębiasz się w treść i otrzymujesz 1 pkt z OPCM lub CM! (Upomnij się w odpowiednim temacie, wybierając kategorię) Nieparzysty wynik - pudełko już prawie wylądowało w koszu, gdy wyskoczyła z niego czekoladowa żaba! Straciłbyś taką słodkość...
Odpowiedź na tego posta może być uznana w rozliczeniach za reakcję na ingerencję MG w miejscu pracy.
Ów dzień wpisywał się idealnie w znużone, pospolite kryteria - zajęcia oraz rozpięte pomiędzy przebiegiem ich przerwy; właściwie nic szczególnego - ostatnia stagnacja nieco irytowała Bergmanna, chociaż zarazem - nie powinien on przecież narzekać. W obliczu niedawnych sytuacji, wybryków Ministerstwa i jednym wielkim chaosie nie tyle na londyńskich czy mieszczących się w Hogsmeade ulicach - również pewna część bałaganu przeniknęła w hogwarckie mury. Aresztowanie dyrektora motywowane podobno znoszeniem barier nie wróżyło wszakże niczemu dobremu. Pogrążony w tych rozmyślaniach wpierw nawet nie zauważył upierzonej sylwetki zwierzęcia - dopiero potem, kiedy nachalna sowa domagała się odebrania pakunku. Zaadresowanego jego imieniem oraz nazwiskiem. Ciekawe. W pierwszej chwili Daniel Bergmann nie chciał otwierać paczki. Szedł spokojnie, trzymając ją w rękach - nie spodziewał się ani tym bardziej nie zamawiał niczego; było zbyt szybko na świąteczną łaskawość, a urodziny obchodził w lecie. Dziwne. Dopiero przed wejściem do gabinetu coś tknęło go, aby jednak zobaczyć. K u r w a. Żałował w ciągu ułamków sekund. Wszystko - zwieńczone złowieszczym śmiechem jedynie podsycało palący go ogień irytacji. Oliwa dolana do ognia. Najchętniej obdarłby tego szczeniaka ze skóry - w owym momencie, ponieważ ucierpiała (trudno zaprzeczyć) jego godność i jedne z bardziej lubianych ubrań; szczęście w nieszczęściu, korytarz poza nim oraz żartownisiem chwilowo był pusty - a on mógł prędko zaszyć się w gabinecie. Pod postacią kruka wybył na moment - dopóki nie zmyje z siebie owej przeklętej mazi.