Przestrzeń, która rozciąga się za Wrzeszczącą Chatą, to wielki ogród zarośnięty chwastami i wysoką trawą. Ogólnie rzecz biorąc, nic tu nie ma oprócz kilku łysych drzew. Znajduje tu się również wejście do piwnicy.
Teoretycznie rzecz biorąc, żaden zbyt łatwy trening nie przynosi wymiernych korzyści. Ciężko jednak stwierdzić w praktyce, czy jeśli Avalon miała sobie wyrywać z szału włosy zamiast naprawdę ćwiczyć, to nadal należało wypatrywać postępu. Z jednej strony na pewno tak, głównie ze względu na wyrobione nawyki. Ktoś mądry kiedyś powiedział, że bardziej boi się człowieka który przećwiczył jedno kopnięcie tysiące razy niż człowieka, który przećwiczył tysiące kopnięć jeden raz. Jeśli więc Cufferborough miałaby przećwiczyć Finite tysiące razy, pewnie mogłaby uznać to za jakiś sukces. Na razie jednak, przeskakując po różnych czarach, nie miała zbyt wiele do powiedzenia. - Nie pamiętam. Zwykle radziłam sobie kwiecistymi słówkami i trzepotaniem rzęsami, bo wiesz... półwila i tak dalej. Może rzeczywiście się rozleniwiłam - przyznała na koniec. Należy pamiętać, że wtedy nie padła jeszcze ofiarą Obliviate, mając dosyć mocny powód do spoglądania na swoje słabe strony, stąd też umiarkowana zdolność przyznawania się do błędów. Przez dłuższą chwilę zastanawiała się nad zaklęciami, które wychodziły jej z grubsza dobrze. - Expulso - bez większego efektu - Glacius Opis? - bez większego efektu - Bombarda! - krzyknęła, nawet nie zwracając uwagi gdzie macha różdżką. Jakieś przypadkowe drzewo w głębi lasu eksplodowało na kawałki. - NAPRAWDĘ?! - wrzasnęła z wyrzutem w stronę, z której dobiegł dźwięk wybuchu. Nie trzeba chyba nawet wyjaśniać, że nie była w stanie zwrócić uwagi na techniczną stronę ostatniego zaklęcia, czyż nie?
6 i 1; 3 i 1; 5 i 4
Archibald Blythe
Wiek : 44
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : zaklęcia bezróżdżkowe, opiekun Gryffindoru
Na przećwiczenie Finite tysiące razy miała jeszcze mnóstwo czasu, zaś po przemaltretowaniu go nawet ilością sięgającą milionów, nie zapowiadało się na to, aby owa umiejętność wzbudziła w kimś strach, respekt czy szacunek. Był to, owszem, bardzo przydatny czar. Uniwersalny. Jednak defensywny, więc do kopów miał niewiele. Uśmiechnął się półkpiąco (czyt. jak zawsze - jego uśmiech można było czytać tylko w zależności od sytuacji, czasem bywał uroczy, czasem półkpiący, a mimo wszystko czaił się w nim ten sam, archibaldowy pierwiastek) i uniósł nieco głowę, jakby w zastanowieniu. - W takim razie po co chcesz czarować bez różdżki, skoro urok jest tak skuteczny, że nie potrzebujesz zaklęć? - zapytał. Zupełnie serio. Udana Bombarda zaskoczyła nawet Archibalda, który zupełnie zlał dwie poprzednie, zupełnie nieudane próby, nie wytykając nawet błędów. Kiwnął głową, wyczarowując jej kolejne drzewo, a raczej transmutujac w nie kamień. Szkoda było tych prawdziwych. Bardzo szkoda. - Powtórz. Następnym razem będziesz po sobie sprzątać.
Znając Avalon, mogłaby zaprzeć się na tyle, aby nawet ze względu tylko i wyłącznie na udowodnienie swoich racji Archibaldowi przećwiczyć to przeklęte Finite milion plus jeden raz. Zważywszy na to, jak w trakcie ich jednej lekcji nie mogła przełamać się w swoich zaklęciach na tyle, żeby odnotować choćby najmniejszy postęp, pewnie nawet to postanowienie nic wielkiego by nie zmieniło. - To skomplikowane - odparła na pełne powagi pytanie - Chcę pokazać Utopii, tobie i sobie samej że potrafię się nami zaopiekować. A nie mogę się opiekować nikim, dopóki nie przyzwyczaję się do pracy nad sobą, do wysiłku i poświęceń. Nikt poza tobą lepiej mnie do tego nie zmusi. Właściwie... nikt poza tobą lepiej mnie w tym nie utrzyma. Zmusić to już się zdołałam sama - dodała jeszcze przed serią niekoniecznie udanych zaklęć. Do następnej zebrała się dość niechętnie, zresztą nadzwyczaj trafnie oceniając swoje szanse. Przy trzech pierwszych próbach zdołała się zdenerwować wystarczająco mocno, aby kolejna mogła wywołać jakikolwiek efekt. Nie chcąc spoczywać na laurach, posłała Blythe'owi znaczące spojrzenie, coby ten wyznaczył jej następny cel. Zdziwiła się wyraźnie na jeszcze jeden sukces, w powietrzu mimowolnie powtarzając wykonane uprzednio gesty.
2 i 1; 3 i 1; 2 i 3; 4 i 4; 5 i 4.
Archibald Blythe
Wiek : 44
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : zaklęcia bezróżdżkowe, opiekun Gryffindoru
Nie odpowiedział, zostawiając Avalon wykonanie zadania, a przy okazji zostawiając temat dosyć otwartym. Sam pamiętał, że w trakcie nauki w jego życiu zaszło kilka zmian, niekoniecznie widocznych. Zmieniał zdanie i myślał dużo nawet na pozornie niezwiązane tematy, aby na koniec, a raczej przy sukcesach, odkryć, że to wszystko byto mu potrzebne i w jakiś sposób wiązało się z tym, co było najważniejsze. Był dosyć ciekawy, czy Avalon również miała działać podobną metodą. Teraz jednak była na tak początkowym etapie, że ciężko było stwierdzić. Kiwnął aprobująco głową, dając jej znać że "jak chce to potrafi" (czyt. Archibald approves). Wyczarował jej kolejne drzewo, aby mogła pobawić się jeszcze chwilę w rozrywanie wszystkiego wokół na strzępy, po czym klasnął dwukrotnie, bawiąc się w iście teatralne gesty. - Czyli jednak. Wystarczy na dziś, ćwicz wszystko po kolei. Nie obrażę się, jak mnie zaskoczysz. Kolejnych zajęć nie będzie, dopóki nie opanujesz gestów - poinformował, dając jej znak, że jeśli będzie czuła postępy, może zawracać mu głowę.
Nie była pewna, czy rzekomo aprobujący wzrok Archibalda rzeczywiście podniósł ją na duchu, ale na sto procent poczuwała się do podziękowań. Co jak co, ale marnowanie swojego czasu na nadzwyczaj niesforną uczennicę było niebywale godne podziwu i pokazywało dwie rzeczy, niekoniecznie jednocześnie - a) Blythe bardzo kochał swoją pracę lub też b) gdy widział w kimś potencjał połączony z własną, jedyną w swoim rodzaju sympatią, zwykł nie odmawiać na prośby kształcenia. Która z tych opcji działała w przypadku Avalon, dosyć łatwo stwierdzić, nawet z uwagi na to, że była półwilą. Choć tak na dobrą sprawę sama zainteresowana wolałaby nie otrzymywać takiego daru tylko ze względu na swoje geny. - Dziękuję - powiedziała - To dużo dla mnie znaczy, Archibaldzie. I pewnie dla Utopii też, jak już zobaczy zmiany. Może nawet ty trochę bardziej we mnie uwierzysz, co? - choć ostatnie słowa wyraźnie ułożyła w pytanie, niezbyt życzyła sobie słyszeć na nie odpowiedzi. Z uśmiechem na ustach skierowała się w tę samą stronę, z której dawno już temu przyszła, nieco przekonana do samej siebie po ostatnich dwóch zaklęciach. Może jednak nie była takim beztalenciem, za jakie się uznawała przez większość życia, nikomu nic o tym nie mówiąc?
Sama nie wie dlaczego nogi poniosły ją AŻ tu. Korzystając z ciepłych dni, które wprost uwielbia, postanowiła się trochę poszwendać, przy okazji wynajdując parę ciekawych miejsc. To znała wcześniej i choć nie grzeszyło urodą- lubiła tu przebywać, gdy chciała zostać sama. Dzisiaj nie czuła takiej potrzeby, jednak nie czuła również potrzeby powrotu do zamku. Od paru dobrych tygodni skrupulatnie szuka mieszkania właśnie w okolicach Hogsmeade, dlatego ostatnimi czasy jest tu dość częstym gościem. A to miejsce również odwiedziła już kilka razy. Trzymając w dłoni papierową torbę z paroma smakołykami z Miodowego Królestwa, przeszła wrzeszczącą chatę naokoło, chcąc znaleźć się w zapuszczonym ogrodzie. Odsłonięte nogi skutecznie ułatwiały dostęp pokrzywom, które ocierały się o jej ciało, jednak nie przeszkadzało jej to. Czasami po prostu chce poczuć tą "dzikość", która pozwala jej przestać myśleć. O wszystkim. W końcu wciąż była na siebie zła, za to, że zrezygnowała z wyprawy w Egipcie, na jej samej końcówce. I mimo, że od tamtej pory minęło sporo czasu, nadal nie może sobie tego wybaczyć. Ogród pozwalał jej uciec. Nie tylko od ludzi, którzy przecież nie są tacy źli, ale również od myśli, których natłok kłębi się w głowie i za nic w świecie nie chce jej opuścić. Tu choć na chwilę może się poczuć wolna. I bardzo jej się to podoba. Usiadła na jedynej pozostałej tu ławce, ukrytej gdzieś między starymi drzewami, a niesamowicie wysoką trawą i wyjęła z torby list, który parę godzin wcześniej dostała od matki, oraz dołączoną do niego fiolkę.
Zerwał się z podłogi, cicho jęcząc z bólu. Oczywiście spanie na zniszczonej kanapie nie jest dobrym pomysłem, szczególnie kiedy leczysz złamane żebro, a sprężyna wbija ci się w lewy bok. Cholera. Kiedy do tego doszło? Kiedy postanowił uciąć komara w najmniej odpowiednim do tego miejscu. Spojrzał na rozwalający się sufit, mógłby zarzec się, że widział prześwity słońca. Czyli był dzień, a przynajmniej widna jego część. Westchnął, przekręcając się na drugi bok, co oczywiście nie było najmądrzejszym pomysłem. Ostatnio nie miał żadnych mądrych pomysłów. Nie pamiętał kiedy ostatnio był w dormitorium, wiedział jednak, że ktoś już zacznie coś podejrzewać i węszyć. Obowiązki? Był już koniec roku, zapewne szybko zwolnią go z odpowiedzialnej funkcji. Dobrze. Przetarł twarz dłonią i odszukał butelki z wodą. Jedyne co znalazł to jakieś stare butelki po alkoholu, które zapewne były świadkiem całkiem niezłej imprezy. Kopnął jedną, tak daleko, że znalazła się na drugim końcu pomieszczenia. Podniósł się szybko z siedzenia, przeciągając się i poprawiając koszulkę. Po chwili schodził po schodach w kierunku wyjścia z chaty, jednak kiedy naparł na drzwi, te nie chciały ustąpić. Kurwa. Po kolei sprawdzał każde drzwi, aż trafił na te, których schody prowadziły w dół. Może tam znajdzie wyjście? Zszedł w dół po omacku, słysząc jak przy każdym kroku jak drewno ugina się pod jego ciężarem. Kwestia czasu aż wpadnie do środka, serio. Dopiero kiedy znalazł się na samym dole, zauważył kolejne schody. Jednocześnie światło dostawało się tutaj przez niewielkie okna przy ziemi. Tak byłby naprawdę w ciemnej dupie. Kto wie, co go tutaj czekało. Pchnął mocno drzwi, słysząc ich jęk. Czemu nie zabrał ze sobą różdżki? Minęła dobra chwila zanim drzwi ustąpiły. Teraz mógł odetchnąć świeżym powietrzem, chyba nigdy nie cieszył się tak bardzo na widok słońca. Zamknął z trzaskiem drzwi i schował dłonie do kieszeni spodni. Ruszył przez ogród, jednak stanął w miejscu kiedy dostrzegł przed sobą postać osoby, której się tutaj nie spodziewał...
Głuche dźwięki dochodzące zza jej pleców uświadomiły ją, że z pewnością nie znajduje się tu sama. Cóż, teraz miała tylko nadzieje, że nikt nie wpadnie na genialny pomysł wyjścia z Wrzeszczącej Chaty tylnym wyjściem, a ona będzie mogła dalej delektować się ciszą i samotnością. Kolejny, ciężki łomot utwierdził ją jednak w przekonaniu, że w pomieszczeniu znajduje się zapewne jakieś zwierzę. Ewentualnie bezdomny lub namiętnie poszukujący przygód uczeń Hogwartu. Przewróciła oczami i mając nadzieje, że te dzikie dźwięki zaraz ustąpią, powróciła do wciąż trzymanej w dłoni koperty. Schowała ją z powrotem do torby, wiedząc, że w środku znajdzie małą fiolkę z jakimś eliksirem, który uwarzyła jej rodzicielka. A że ta zaczęła ostatnio interesować się tymi zakazanymi trunkami, wolała nie otwierać tego w miejscu, gdzie najwyraźniej nie była sama. Nawet, jeżeli okaże się, że matka postanowiła wysłać jej tylko lek na kaca. Zamknęła oczy, słysząc jak ktoś bezskutecznie próbuje otworzyć drzwi wychodzące na tylną część chaty. Ciężko westchnęła i mając wielkie nadzieje, że zostanie niezauważona, skuliła się, zupełnie jakby miało to w czymkolwiek pomóc. Czuła się trochę jak idiotka, ale jeżeli dzięki temu uda jej się uniknąć rozmowy, będzie mogła śmiało uznać, że było warto. Głośny trzask, dźwięk kilku kroków na starych, drewnianych stopniach i parędziesiąt sekund zupełnej ciszy utwierdziły ja w przekonaniu, że wreszcie została sama, a tajemniczy ktoś poszedł sobie, zapewne nawet nie zwracając na nią najmniejszej uwagi. Powoli uniosła głowę, chcąc upewnić się, że nie zastanie tu już n i k o g o, po czym zamarła, a wzrok zatrzymała na stojącej niedaleko postaci. Patrzyła się na niego, nie wiedząc co zrobić, ani co powiedzieć. Lennox dość długo pozostawał ostatnią osobą, z którą miała jakąkolwiek ochotę rozmawiać - z czasem zupełnie przestała o nim myśleć, a fakt, że nie widywała go w pokoju wspólnym prawie w ogóle, tylko jej to ułatwiał. -Co tu robisz? -Nie mogła wytrzymać w tej ciszy, która momentalnie z upragnionej, zamieniła się w tą z rodzaju nie do zniesienia. Odwróciła wzrok i zaczęła chować list od rodzicielki głębiej, co by znaleźć sobie jakiekolwiek inne zajęcie niż patrzenie się w stronę Zakrzewskiego. Z jednej strony chciała stamtąd uciec, a w jej głowie z sekundy na sekundę pojawiały się coraz to nowsze scenariusze, w których owa ucieczka kończy się sukcesem. Z drugiej jednak, chciała się dowiedzieć jaki jest powód jego zachowania. Chciała wiedzieć dlaczego uciekł. Chciała wiedzieć dlaczego niczego jej nie wyjaśnił i z dnia na dzień przestał z nią rozmawiać. Potem może zniknąć.
Zdążył jedynie otrzepać się z pajęczyn, które się do niego przyczepiły podczas tej owocnej przeprawy przez piwnice we Wrzeszczącej Chacie. Wierzyła lub nie, on również nie chciał mieć dzisiaj z nikim kontaktu. Zaskakujące jest to, że nie dane im było spotkać się na szkolnych korytarzach, a trafiają na siebie w takim miejscu. Nie nazwałby tego przeznaczeniem, a raczej jakimś nieśmiesznym żartem. Ktoś zdecydowanie za nim nie przepadał, czy to dlatego, że ostatnio był strasznym dupkiem? Ma teraz zacząć być miły i rozdawać jedzenie biednym i potrzebującym? No tak, bo to zawsze jest wina tego złego, tak? Nie zastanowiła się, dlaczego to zrobił? Może niech wróci wspomnieniami do tamtego spotkania i przeanalizuje moment, w którym postanowił wyjść. To nie miało związku z nią ani z tym, co się między nimi wydarzyło. Raczej dlatego, że ktoś wszedł wtedy do sali. Wystarczyło już, że podał się na tacy jak jakaś świąteczna świnka z jabłkiem w ustach. Nie musiał tego robić drugi raz przy kimś kompletnie sobie obcym. Nie pozwoli zabrać jej tej całej urazy. Niech lepiej powie, jak on ma się czuć? Czy nie miał racji, kiedy mówił, że dostanie swoje cholerne odpowiedzi i wtedy spisze go na straty? Nie pierwszy raz, kiedy coś takiego się dzieje. Ale będzie to kurwa ostatni raz z jego udziałem. - To, co widzisz.-Mruknął, po jego karku przeszedł zimny dreszcz, jakby na brzmienie własnego głosu. Nie chciał taki być, nie chciał odzywać się do niej w ten sposób. Nie potrafił chyba inaczej... Pokazał jej wtedy coś, czego rzadko dokonywał w samotności, a co dopiero przy kimś... W ten sposób chciał jej coś udowodnić. Może to, że za jego słowami stoją czyny, a nie tylko mrzonki? A co zrobiła Mallory? Postanowiła go unikać. Nie odezwać się pierwsza, bo to była jakaś cholerna kobieca duma. Całe szczęście Lennox męskiej dumy nie posiadał, więc jeden problem z głowy. Przyjrzał jej się, jakby cokolwiek miało ulec zmianie. I coś zdecydowanie się zmieniło, tylko nie wiedział, czy to jego własna wyobraźnia, czy tak dobrze zapamiętał każdy szczegół. Pokręcił lekko głową. Lennox Zakrzewski był zmęczony. - Nie będę Ci przeszkadzać.-Niemożliwe. Dawniej zacząłby się droczyć, zapewne wszcząłby burdę, manifestując swoje niezadowolenie. Coś jednak mu zabrała. Czy to może nie ona, a jednak bieg wydarzeń, który spieprzył wszystko, na co tak ciężko pracował? Prawdopodobnie to tylko głupota dwójki osób, które jest zbyt uparta aby poznać prawdę o minionych wydarzeniach. Lepiej jest opracowywać ten problem w samotności, nie znajdąc dokładnych szczegółów.
Nie żywiła do niego urazy, nie planowała od tygodni zemsty, ani nie miała zamiaru prawić mu żadnych kazań. W zasadzie mogłaby sobie stąd pójść, w końcu nic ją przy nim nie trzymało, a nawet rozsądniej byłoby zostawić go tu samego. Jednak nie umiała. Czuła się jakby ktoś przykleił ją do tej feralnej ławki i z ukrycia śmiał się, że nie potrafi się od niej odczepić. Była bezsilna i najwyraźniej skazana na jego towarzystwo, ale nie przeszkadzało jej to. Mogłaby nawet powiedzieć, że ucieszył ją widok jego twarzy - nawet, jeżeli ma to być ich ostatnia rozmowa. I to ta niezbyt przyjemna. -Nie. -Rzuciła, uświadamiając sobie po chwili, że powiedziała to chyba ciut za szybko. Zupełnie jakby chciała go zatrzymać i nie pozwolić uciec, tak jak ostatnim razem. Ale czy właśnie to nie było jej celem? W tym krótkim, dźwięcznym słowie mogło się kryć wiele jednak chyba nawet ona nie wiedziała co dokładnie. Popatrzyła na niego, chcąc wybadać pozycję, w jakiej się znajduje. Czy bardzo ośmieszy się, gdy wyrazi chęć rozmowy? W końcu ona też nie była bez winy, ona również przestała się odzywać, nie wiedząc nawet dlaczego. Była tchórzem, chociaż przez całe życie uważała, że jest kompletnie odwrotnie. -Nie przeszkadzasz. -Dokończyła i powolnym ruchem wstała z drewnianej ławki. Nie wiedziała na ile może sobie pozwolić, ale zrobiła parę kroków w stronę chłopaka. Uśmiechnęła się pod nosem, jednak nie był to szczery uśmiech. Wydawał się, jakby sama miała się zaraz roześmiać, rozbawiona tą sytuacją. -Znów uciekniesz? -Zatrzymała się w wydawać by się mogło bezpiecznej odległości i skrzyżowała ręce na klatce piersiowej. Chciała, żeby było jak dawniej. Chciała znów z nim rozmawiać, nawet jeżeli mają to być złośliwe zaczepki. Chciała czuć jego obecność, mimo, że niejednokrotnie pokazał jej, że wcale nie może czuć się przy nim bezpieczna.
Czyli mógł spać spokojnie, wiedząc, że jego życiu nic nie zagraża? A przynajmniej ze strony jej osoby, bo co do innych nie miał takiej pewności. Świetnie. To na pewno ułatwi mu cały ten proces przygotowawczy, który musi zastosować przed zamknięciem oczu. Wrzeszcząca Chata była odpowiednim miejsce,, w końcu nikt raczej nie będzie go tutaj szukał. I czemu od razu nieprzyjemna? Chodziło o temat, który mogliby poruszyć czy o samą świadomość przeprowadzenia z nim jakiejkolwiek rozmowy? Bo już nie rozumiał... Nie wiedział nawet, czy był sens nad rozmyśleniem nad tym. Zatrzymał się gwałtownie kiedy usłyszał jej odpowiedź. I miała rację, była zdecydowanie zbyt szybka aby mógł ją spokojnie zignorować. Teoretycznie to niczego nie powinien ignorować, jednak przejawiał tendencję do wychwytywania rzeczy, które są dla niego najbardziej istotne. Wyprostował się i ponownie na nią spojrzał, próbując doszukać się odpowiedzi... A może czegoś, co naprawdę sprawi, że tutaj zostanie. Uniósł wysoko brwi, nie zaszczycając jej odpowiedzią, choć tak wiele słów cisnęło mu się na usta. Jednak się powstrzymał, tak samo jako powstrzymywał się przed swoją zwyczajową ignorancją i gburowatością. Jednak tego co powiedziała teraz nie mógł od tak zignorować. Prychnął jak na zawołanie, kręcąc głową z niedowierzaniem.-Serio?-Spojrzał na nią tak, jakby kompletnie jej nie znał.-Wiesz dlaczego wtedy poszedłem? Bo ktoś zamierzał nam przeszkodzić. Ktoś mógł mnie zobaczyć. -Jego głos był ostrzejszy i troszkę wyższy niżeli zamierzał. Wysunął ręce z kieszeni spodni, wiedział jednak, że żywa gestykulacja nie była wskazana, dlatego oparł dłonie na biodrach. I musiała wiedzieć doskonale, że chodziło o to, w jakiej sytuacji się wtedy znajdował... Jak bardzo obnażony wtedy był. Nie był gotowy aby Mall go takim widziała, a co dopiero ktoś kompletnie obcy. Dopiero po chwili na nią spojrzał, pozwalając aby poczucie zdrady było jasno widoczne na jego obliczu. Bo tak się czuł... W jakieś mierze na pewno. Sytuacja zapewne go troszkę przerosła, szczególnie, że rzadko w takowej bywał. Nie wiedział jak dokładnie powinien się zachować, a świadomość, że go unikała i milczała przez tak długi okres czasu zdecydowanie nie pomagał. Co miał zrobić? Nie wiedział czy powrót do miejsca, w którym skończyli w ogóle był możliwy. Owszem, pewne części na pewno chciałby zachować... Jednak, nie lepiej to wyjaśnić, zapomnieć i spróbować zacząć coś... Cokolwiek?
Pytasz dlaczego nieprzyjemna? A jaka może być rozmowa dwójki ludzi, którzy z niewiadomych sobie powodów przestali na siebie zwracać najmniejszą uwagę? Którzy z dnia na dzień przestali się do siebie odzywać, chociaż wcześniej nie mieli z tym żadnych problemów? Dobrze wiedziała, że ona również zawiniła. Pozwoliła mu się odciąć, mimo, że przecież był już tak blisko pokazania jej swojego prawdziwego ja. Albo przynajmniej jakiejś jego małej części. Nie zamierza go jednak przepraszać. Po jego nagłym zniknięciu liczyła na cokolwiek -list, głupie "przepraszam", czy jeszcze głupsze "pocałuj mnie w dupę, nie chce Cię znać". Nie dostała nic, a było to chyba jeszcze gorsze, niż zwykłe odtrącenie. Jak więc miała postąpić? Czego oczekiwał od niej stojący teraz przed nią człowiek, tak podobny do niej, a jednocześnie tak bardzo inny? -Ciągle tylko ty, ty i ty. Ktoś mógł CIEBIE zobaczyć, jak TY siedzisz koło fortepianu... -Urwała, w momencie, gdy usłyszała swój własny, łamiący się głos. Nienawidziła siebie za to. Wstydziła się tego, że nie umie być twarda jak na prawdziwego mieszkańca domu węża przystało i zawsze starała się ukrywać swoje słabości. Jak widać z marnym skutkiem. -Czy choć przez chwilę pomyślałeś o tym, że byłeś tam z kimś? Z kimś, na kim podobno Ci zależało? -Prychnęła, zupełnie tak jak on chwilę wcześniej, doprowadzając ich przypadkowe spotkanie do przesyconej ironią rozmowy. Była zła, wściekła i zirytowana, jednak przede wszystkim przerażona i smutna. Zawsze powtarzano jej, że nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem. Że trzeba żyć dalej, próbować naprawić to, co się popsuło, nawet gdy szanse na sukces są mniejsze, niż początkowo przepuszczaliśmy. Czy to właśnie nie to różniło ją od pozostałych członków rodziny? Ona jest realistką. Nie lubi marnować czasu, gdy wie, że coś mija się z celem, że się nie uda i na pewno nie będzie lepiej, niż jest w tej chwili. Jednak czy zamknięcie pewnego, nie do końca udanego rozdziału i rozpoczęcie czegoś nowego nie jest bezsensownym błądzeniem, którego tam bardzo stara się unikać? Mówi się przecież, że nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki. -Nie wiem co mam Ci powiedzieć... -Uniosła lekko głowę, chcąc na niego spojrzeć trochę dłużej, niż parę sekund. Czuła się dziwnie i nieswojo, zupełnie tak, jakby widziała go pierwszy raz w życiu. -Mam dosyć udawania, że się nie znamy. To głupie, zarówno z mojej, jak i z Twojej strony. -Dokończyła, mając wielkie nadzieje, że Ślizgon nie będzie się nią kłócił. Nie miała na to już siły, chciała przestać bawić się w kotka i myszkę, dlatego postanowiła postawić wszystko na jedną kartę, zaryzykować i zobaczyć jaka będzie reakcja drugiej strony.
To wcale nie było takie dziwne i niezrozumiałe. Ile to razy znajdował się w podobnych sytuacjach? Teoretycznie to nigdy, ale nie to miał na myśli. Chodzi o to, że jeżeli coś mu się nie spodoba... Potrafił urazę w sobie trzymać naprawdę długo. Nie odpuszczał, zwyczajnie mając taki charakter, nieważne, z czyjej winy doszłoby do nieporozumienia. Po co miałby to w sobie zmieniać. Aby komuś żyło się łatwiej z nim? Nie to nie, tam są drzwi. Nie zamacha białą chusteczką, ze łzami w oczach obserwując znikające plecy. I tak w ten oto sposób żyje przepełniony żalem i nienawiścią do ludzi, którzy kiedyś go zawiedli. Mogła to być zwyczajna pierdoła... Serio. Niewiele jest mu potrzebne to wszczęcia bójki czy kłótni. I wiedział doskonale, że powoli zaczynało go to pożerać od środka. Nagłym zniknięciu... Skoro już tak dobrze go poznała, nie wiedziała, że zrobi wszystko, aby uniknąć takiej sytuacji? Czy to naprawdę jest takie dziwne, że zwiał, zanim ktokolwiek zdążyłby go zauważyć? Pamięta doskonale, że wykonał ruch w jej stronę, pożegnalny, bo pożegnalny, jednak zawsze. Nie był dobry w porozumiewaniu się słowami. Nawet gdyby chciał, przemawiałyby do niego inne siły. Wątpił, aby rozumiała to, co wtedy się działo. Drżenie rąk nie było spowodowane zwykłym zdenerwowaniem. On już nie potrafił układać palców w ten sam sposób co kiedyś, wydobywać z nut tych najpiękniejszych dźwięków. Nie potrafił zobrazować tego, co kiedyś chciał przekazać. Potrafił przekazać naprawdę wiele, w końcu kiedyś był to jedyny sposób komunikacji ze światem. I tak dla niego było to cholernie trudne stać przy tym głupim fortepianie. Przy kimś. Skoro w samotności doprowadza go to do szału i frustracji. -Mam Cię przeprosić? -Doskonale wiedział, że nie o to jej chodziło. Jednak jej nastrój udzielał się i jemu. Cała ta frustracja, która gromadziła się przez te wszystkie tygodnie. Złość na cały świat, której nie manifestował od jakiegoś czasu... A może to bardziej złość na samego siebie, że nie potrafił rozegrać spraw inaczej. Był egoistą od dłuższego czasu, przestawienie się ma moduł "nie istniejesz sam na tym świecie" nie był wcale taki prosty, jakby się ludziom wydawało. Westchnął, przeczesując włosy palcami.-Czyli obydwoje spierdoliliśmy.-Powiedział, a jedna z jego warg drgnęła, siląc się na niezobowiązujący uśmiech. Chciał, aby wyszedł naturalnie, jednak w praktyce zapewne wyglądał, jakby chciał okraść starszą panią. Kimś, na kim podobno mu zależało. Spieprzył już tak wiele rzeczy i to w tak krótkim czasie. Nic dziwnego, że tak uważała, skoro naprawdę zachowywał się, jakby to podobno miało rację bytu. Jednak prawda jest taka, że Lennox Zakrzewski zwyczajnie stchórzył. Nic nie powstrzymywało go przed tym, aby wtedy i ją ze sobą zabrać, po drodze tłumacząc swoje zachowanie. On jednak się nie tłumaczył, nikomu, nigdy. Czemu nagle chciał, aby to wszystko stało się prostsze? I aby Mallory była pierwsza, która cokolwiek zrozumie? -No to może nic nie mówmy, sam nie jestem w tym najlepszy.-Mruknął, kopiąc jakiś kamyk przy stopie, który nadzwyczajnie mu przeszkadzał z tylko sobie znanego powodu. Naturalne byłoby dla człowieka naprawienie swoich błędów, chociaż spróbowanie zmiany, aby i drugiemu człowiekowi żyło się lepiej. Kiedyś może i stanąłby na rzęsach, aby tego dokonać... Dzisiaj? Jedyne co go przekonywało to wyraz jej twarzy, który kompletnie jej nie pasował. Nawet złość byłaby lepszym rozwiązaniem. Jakiekolwiek emocje bijące z jej zaróżowionych policzków, jak wtedy kiedy próbowała mu dopiec za wszelką cenę. Zniósłby nawet litość w jej spojrzeniu. -Merlinie jak dobrze, że to nie tylko moja wina. Strasznie nie lubię tego poczucia winy, które zżera mi trzewia.-Powiedział, stając obok niej i lekko szturchając ją ramieniem. Oczywiście o sumieniu nie było mowy, jednak każda sytuacja była wyjątkowa. Spojrzał na nią, chcąc zobaczyć czy jego żałosna próba zniwelowania tego chorego napięcia poskutkowała. Naprawdę nie chciał jej takiej widzieć... Wciąż tego nie rozumiał, wciąż nie chciał, tego rozpracowywać wiedząc, że to, co może zobaczyć, może mu się nie spodobać. Co innego mu pozostało? Teraz już nie mógł ot, tak odpuścić.
Ona również łatwo nie odpuszcza, raz po raz wmawiając przede wszystkim s o b i e, że to właśnie ona dobrze postąpiła, nawet jeżeli gdzieś w środku wiedziała jaka jest prawda. Przyznanie się do błędu stanowiło jeden z jej największych problemów, z którymi usilnie walczy, co jednak wychodzi jej co najmniej średnio. Czy to właśnie nie upór tej dwójki zaważył na tym, w jakiej pozycji się teraz znajdują? Dzisiaj prawdopodobnie znajdowaliby się w całkowicie innym miejscu, gdyby chociaż jedno z nich nie zachowywało się jak pięcioletnie dzieci. Pokręciła przecząco głową słysząc jego pytanie. Nie oczekiwała przeprosin, nie lubiła ich. Od zawsze kojarzyły jej się z pustymi słowami, z czymś nieszczerym, ze sztucznym dobrym wychowaniem, którego paradoksalnie miała już dosyć, mimo że przecież sama nie grzeszy brakiem obycia. Liczą się czyny i to właśnie na nie Mall zwraca szczególną uwagę, zwłaszcza teraz. -Zrobisz to, na co masz ochotę. Nikt Ci nie każe zadawać się za mną. -Wzruszyła ramionami, zupełnie jakby mówiła najbardziej oczywistą rzecz na świecie, chociaż gdzieś tam w środku liczyła, że Ślizgon wcale tak nie myśli. Spojrzała się na niego ukradkiem, chcąc wyczytać cokolwiek z jego nad wyraz spokojnej twarzy, jednak jak zwykle jej marne próby zakończyły się fiaskiem. Chyba nigdy się tego nie nauczy, ale cóż...warto próbować. Odpowiedziała mu lekkim uśmiechem, schowanym jednak jeszcze gdzieś pod coraz cieńszą warstwą złości. Tak. Spieprzyli oboje. Ale plusem w tym całym cyrku było to, że przynajmniej w tym się zgadzali, nie zaczynając kolejnej kłótni, które przecież zdarzały się nie raz w przeciągu ich stosunkowo niedługiej znajomości. Prawda jest bowiem taka, że Lennox Zakrzewski niesamowicie denerwuje Mallory, nawet jeżeli ich relacje znacząco się poprawiły, a nawet podskoczyły o parę poziomów w górę. Przede wszystkim, wciąż nie potrafi zrozumieć większości rzeczy, które robi. Ślizgon nadal pozostaje dla niej chodzącą niewiadomą, zagadką, która ewidentnie n i e c h c e zostać rozwiązana. A ona? Usilnie stara się do niego dotrzeć, a kiedy już prawie jej się to udało, ktoś postanowił im przerwać. W tej cholernej sali teatralnej. -Nic nie mówmy? To jest twój sposób na rozwiązywanie problemów? -Zapytała, unosząc jedną brew i stając na przeciwko niego. Starała się nie dać po sobie tego poznać, ale zrobiło jej się trochę przykro. Bo znów to robił. Znów chciał uciekać. -Nie uważasz, że powinniśmy? Myślisz, że pstrykniesz palcami, a my znów znajdziemy się w sali teatralnej i skończymy, to co zaczęliśmy? -Zaśmiała się pod nosem i odeszła parę kroków, nie chcąc się dłużej na niego patrzeć. Znów usiadła na ławce, znów zamknęła oczy, myśląc teraz nad tym, czy przypadkiem nie przesadziła. Schowała na chwilę głowę między kolanami, chcąc na szybko przemyśleć wypowiedziane przed chwilą słowa. -Nie tylko twoja Lenny... -Delikatnie uniosła kąciki ust i skierowała swój wzrok w jego stronę, nie chcąc mu jednak spojrzeć w oczy. Nie wiedziała czemu, po prostu nie potrafiła, zupełnie jakby wyczerpała na dzisiaj swój limit. Jakby po tak długiej przerwie, ktoś powiedział jej, że nie ma prawa, że następna szansa będzie dopiero jutro.
Od razu pięcioletnie dzieci... Po prostu szli w zaparte w to, w co wierzyli. Nie da się zmienić człowieka ot tak, on sam najpierw musi chcieć tej zmiany. Osobiście nie był ich zwolennikiem, sam już takową przeszedł i naprawdę nie było łatwo. Pomimo tego, jak wiele problemów sprawia mu obecna postawa... Jest właśnie tą, z którą czuje się dobrze. W końcu czuł, jakby naprawdę tak miało być, a to, że po drodze palił mosty... Cóż, wszędzie znajdą się ofiary, było to wręcz nieuniknione. Dlaczego więc Lennox nie odpuścił w tym momencie? Czemu jak w przypadku innych, nie stwierdził, że to pierdoli i idzie dalej? Najzabawniejsze jest to, że mieli podobny pogląd na wiele spraw, a nie potrafili dogadać się jak cywilizowani ludzie. To chyba był fenomen tej relacji. Słowa tak trudno im przychodziły, a czyny wręcz wydawały się niewystarczające, aby zadowolić którąś ze stron. -To jest mój tekst.-Powiedział, unosząc lekko brwi, jakby sam był zdziwiony słowami, które wyszły z jej ust. Sam był zaskoczony swoją postawą, tym, że nie unosił się głosem... Nie gestykulował energicznie. Nie miał tysiąca myśli na minute, które nie pozwalały mu wybrać tej odpowiedniej i się na niej skupić. I nie nazwałby tego dojrzałością. Już to kiedyś zaznaczył i wciąż nie zmienił swojego stanowiska. Nie rozumiał jej. Tego, że wciąż usilnie próbuje dogrzebać się do tego, co w nim siedziało. On sam obawiałby się tego zadania, wiedział, że to, co się tam znajduje, ma niszczycielską moc. I w tym momencie jest to chyba najmniej egoistyczna myśl, jaką kiedykolwiek mógł mieć. Nie martwił się o siebie. W końcu żył z tym tak długo, to tak, jakby się uodpornił. Chciał jednak dać jej coś, co mogłoby pokazać, że słowa w liście nie są pustymi bazgrołami na skrawku papieru. Choć tak skrupulatnie napisane, przemyślane dwa razy, zanim w ogóle pozwolił im ujrzeć światło dzienne. Najwidoczniej to było dla niej za mało, skoro nawet po tym, stwierdziła, że odcięcie się to jedyne rozwiązanie tej sytuacji. Tak, to go chyba najbardziej godziło. Nigdy oczywiście nie przyzna tego na głos, przed nią czy przed sobą. Wolał to trzymać, tak długo, aż nie zacznie gnić i go pożerać. Ułatwianie sobie życia było zbyt nudne jak na jego osobę. -Chodziło mi o to, że nie zmienimy niczego, stojąc tutaj i rozmawiając. Nie wrócimy tam. Jest to niemożliwe.-Powiedział spokojnie, choć w rzeczywistości ważył każde słowo w ustach. Nawet jeżeli dosłownie chciałaby tam wrócić i zacząć od tego momentu, nie wiedział, czy potrafiłby to zrobić.-Za to możemy ruszyć do przodu.-Odprowadził jej plecy spojrzeniem. I co, znowu ma pozwolić jej sobie odejść? Z niewiadomych przyczyn czuł, że im bliżej się niej znajdował, tym lepiej dotrą do niej jej słowa. A może chodziło o fizyczne pokazanie, że nie zamierzał nigdzie uciekać? Dlatego podszedł do niej i usiadł przed nią na trawie, krzywiąc się nieznacznie, kiedy postanowił zgiąć się w pół. Kurczę. Odetchnął głęboko i wyprostował się, coby zmniejszyć ucisk na żebro. Cały czas się w nią wpatrywał i szczerze, chciał, aby i ona zrobiła to samo. Dlatego wyciągnął dłoń i podniósł lekko jej podbródek, nakierowując go na swoją twarz. Uśmiechnął się lekko, kiedy ich oczy się spotkały. Tak lepiej. Jak miał jej pokazać, że coś ulega zmianie, skoro nawet nie chciała na niego spojrzeć?-Jesteś jedyną osobą, która się tak do mnie zwraca.-Powiedział, choć nie był to żaden zjawiskowy fakt. Zwyczajne stwierdzenie, które nadaje jakieś dziwnej wyjątkowości temu zdrobnieniu. I to, że raczej nikomu nie pozwalał tak do siebie mówić... Przekrzywił lekko głowę w bok.-Jeżeli postanowię poprawę oraz że nie zrobienie już niczego niedobrego... Urosnę jakoś w Twoich oczach, czy pragniesz kwiatów i serenad pod oknem?-Oczywiście znał odpowiedź, chciał jednak zobaczyć zmianę, która zajdzie na jej twarzy. Cokolwiek, co pozwoliłoby mu myśleć, że są na dobrej drodze do tego, aby naprawdę coś zdziałać.
Dlaczego i ona nie odpuściła? Przecież tyle razy wmawiała sobie, że powinna, zastanawiając się przy okazji co takiego ją do niego ciągnie. Miał racje, gdy w pokoju wielu myśli wspomniał coś o fascynacji jego osobą, chociaż wtedy ona sama wypierała to z siebie jak coś trującego, toksycznego. Coś, co nie może wyjść na światło dzienne. Oszukiwała samą siebie, nie chcąc przyjąć do wiadomości tego, czego on domyślił się niemal od razu, przy tamtej jednej rozmowie. Chyba się tego wstydziła, w końcu praktycznie się nie znali, a ich relacja opierała się na ewentualnych docinkach z obu stron. Jak więc mogła zainteresować się kimś takim? Dlaczego nie mogła go po prostu zignorować? Wzruszyła ramionami, jakby chciała powiedzieć i co z tego? Mówiła prawdę, w końcu nikt go przy niej nie trzymał, mógł odejść w każdej chwili, nie patrząc się w tył, nie zastanawiając się kim jest dla niego osoba, którą zostawia. Ona już nie odejdzie, przynajmniej tyle może mu obiecać, chociaż zdaje sobie sprawę z tego, jak mało ma w tej chwili do zaoferowania. -Tak. -Krótkie słowo, ale jakże znaczące w tej rozmowie. Zmarszczyła brwi, czując jego dłoń na swoim podbródku, a kiedy chciał już ją zabrać, wykonując swoją robotę, szybko ją chwyciła, chcąc znów poczuć jego obecność. Nie tylko tą psychiczną, ale również fizyczną. -Ja chce ruszyć do przodu. -Powiedziała po chwili, tym razem patrząc mu prosto w oczy, a nawet lekko się uśmiechając. Ścisnęła mocniej jego dłoń, jakby chciała mu tym samym dać do zrozumienia, że tym razem nigdzie się nie wybiera. Chciała, żeby on również poczuł jej obecność, potrzebowała tego. To nie tak, że za wszelką cenę potrzebowała dowodu. Gdzieś podświadomie wiedziała, że za listami nie kryły się tylko puste wyrazy. Zresztą nie o słowa chodziło, ale o osobę, która je napisała. Lennox wydawał się tak nie pasować do tego, co mogła zobaczyć w listach, że w pewnym momencie zaczęła się po prostu bać, wątpić w to, co czyta. Obawiała się, że ktoś najzwyczajniej w świecie robi sobie z niej jakieś nieśmieszne żarty, a ona jak głupia daje się na to nabierać. -A więc mogę już się czuć wyróżniona? W końcu wcześniej znalazłeś na mnie czas w swoim jakże napiętym grafiku, a teraz mówisz, że tylko ja tak na Ciebie mówię.-Posłała mu kolejne spojrzenie, tym razem całkowicie szczere. Lekki uśmiech przedzierał się przez warstwę złości, która teraz jednak zdaje się wyparowywać, robiąc miejsce całkowicie nowym emocjom. Być może wreszcie tym dobrym, których ostatnio próżno było szukać, które były gdzieś zakopane i tak bardzo nie chciały wyjść na światło dzienne. -Cóż, oby Ci to nie przeszkadzało. Nox niestety kojarzy mi się tylko z zaklęciem. -Wzruszyła po chwili ramionami, a chwilę później skierowała swój wzrok na ich splecione dłonie. Czuła się nieswojo i dziwnie, trochę jakby siedziała w ciele kogoś zupełnie obcego. -Co to za pytanie? Nie wiesz, że kwiaty i serenady to coś, czego wymagam od absolutnie każdego? -Jej brew wywindowała ku górze, a ona sama machinalnie się wyprostowała, zupełnie jakby przypomniała sobie o czymś ważnym. Prawda jest jednak taka, że nadal nie wiedziała co robi. Czy warto wchodzić w to, co już raz zostało prawie całkowicie zniszczone?
Każdego fascynuje to, co jest inne, trochę nawet niebezpieczne... Ciągnie nas do rzeczy, które nie są dla nas odpowiednie. Bo stanowią właśnie tę odmienność życia, w którym żyjemy. Zawsze zostaje nam powrót do bezpiecznej przystani, z której wyruszyliśmy przed pogonią za nieznanym. Tak się właśnie czuł. Jak obiekt interesujący z wierzchu, kwiat, który przyciąga do siebie osobniki... Jeżeli są na tyle mądre, uciekają zanim udaje mu się ich dosięgnąć. Nie miał w zamiarze ich niszczyć. Nie potrafił inaczej. A ona stanowiła wyjątkowy przypadek, którego nie chciał w pobliżu, nie chciał jej dosięgnąć, pomimo tego, jak bardzo tego pragnął. A ona nie odeszła po tym, co zobaczyła, po tym, co usłyszała. Nie wiedział tylko, czy tak jak on nie posiadała destrukcyjnego podejmowanie decyzji. On mógł być jedną z nich. Cóż, czy nie był zabójczo przystojny i zajebisty, że nie mogła odstąpić go na krok? Dotyk nigdy nie miał dla niego znaczenia. Raczej kojarzył mu się z innymi czynnościami, niż odczuwaniem bliskości drugiej osoby. Chyba, że zaliczasz do tego zapach męskiego potu i krwi. Ciało złączone z drugim, przypominające zabójczy taniec. W końcu komuś zabraknie tchu, ciemność nadejdzie jak przyjemne ukojenie bólu, który rozchodzi się po całym ciele. Czuł pod palcami delikatność jej skóry, wiedząc jak szorstkie mogą być jego palce, chciał jak najszybciej się odsunąć. Zdziwił się kiedy zatrzymała jego dłoń w połowie drogi na swoje miejsce. Nawet pozwolił dostrzec jej to zaskoczenie w spojrzeniu, które jej rzucił. Zmarszczył lekko brwi, nie rozumiejąc tego, jednak godząc się na to. Coś drgnęło w lewym kąciku jest ust. Cały czas przyglądał się ich złączonym dłoniom, nie wierząc w to, że ten obraz był rzeczywistością. Bo to trochę tak, jakby to nie jego dłoń łączyła się z jej. Wyśmiałby każdego, kto przewidziałby mu taki dzień... Nie kiedy podniósł się obolały z tej nieszczęsnej kanapy w Chacie. Mogła wyobrazić sobie Lennox'a, który przyglądał się pochyłem literom zaznaczonym na pergaminie. Jakby nie należały do jego osoby. Do naznaczonych bliznami dłoni, które trzymały pióro. Nie przypuszczał, że kiedykolwiek będzie zdolny do pomyślenia, a co dopiero napisania czegoś podobnego. Jednak wcale tak bardzo się nie zmienił, skoro jedna osoba potrafiła na powrót obudzić w nim tę dziwną część. Bardziej czułą. Nie wiedział, czy miał odczuwać irytację na samą myśl, że ta część ponownie w nim zagrzeje i zmieni to, co dotychczas stworzył. Czy czuć ulgę, że już nie musiał jej dłużej ukrywać. Nawet jeżeli jako jedyna miała być jej świadkiem. -Teraz to powinnaś już się czuć wyjątkowa.-Zaczął, a słysząc idiotyczność swoich słów odchrząknął.-Nie każ mi się powtarzać.-Skrzywił się lekko, wiedząc doskonale, że jego słowa nie brzmią tak, jak brzmieć powinny. Nie wycofywał się, w tym momencie nie widział nawet drogi, którą tutaj przyszedł. Nie miał gdzieś iść... Pozostało mu tylko. Mallory wcale nie znajdowała się tak daleko od jego osoby. Ona tu naprawdę jest Lennox.-Tylko Ty.-Dodał cicho, spokojnie, jakby te dwa słowa ważyły na wszystkim, co udało im się dzisiaj osiągnąć. Nie mógł jej niczego zapewnić, nie wiedząc co go czeka dnia następnego. Wiedział też, że doskonale to rozumiała... W jakieś części. W końcu sama nigdy niczego na nim nie wymuszała... -Nie jestem każdym. Mówisz mi, że masz pod sobą wianuszek adoratorów?-Uniósł lekko brwi.-Colquhoun, próbujesz sprawić abym był zazdrosny?-Prychnął, choć wyraz jego twarzy momentalnie uległ zmianie w momencie, w którym zmieniła pozycję. Czyżby jej nagłe spięcie wywołane było świadomością tego, w co się pakowała? Czemu nagle miała wątpliwości kiedy siedział tutaj, bawiąc się lekko jej palcami. Kiedy mówił o ruszaniu do cholernego przodu. Nieporozumienie. To było nieporozumienie dwóch całkiem podobnych, upartych charakterów, zasianych niepewnością i obawą przed tym, co może nadejść. Zakrzewski się nie bał. Nie tak jak własnego odbicia w lustrze. -Ej.-Mruknął ostro, podnosząc się i opierając dłonie na ławce, po obu jej bokach, pochylając się nad dziewczyną. Wyraz jego twarzy był poważny, jakby ważyły się losy świata, a nie tego, czy ponownie zrobią krok w tył.-Nie myśl sobie teraz, że się wycofasz.-Powiedział. Miał zacząć walczyć? Miał wykrzyczeć wszystkie swoje obawy i pragnienia? Co miał zrobić, aby sprawić, aby była tego pewna. On nie był, a jednak wciąż tu stał. Nie wiedział, co miałby jeszcze zrobić... A co jeżeli nie ma czegoś takiego? Co jeżeli zrobił już wszystko...
Jej życie od zawsze było poukładane, idealne, można by się nawet posunąć o stwierdzenie, że było podręcznikowe. Wszelkie zasady wpojono jej jak jeszcze była małym dzieckiem, zbytnio nie ogarniającym co się właściwie wokół niej dzieje, a ona często zamiast bawić się z rówieśnikami, czytała szkolne podręczniki starszego brata, pomagała rodzicielce warzyć eliksiry, czy próbowała swoich sił w lataniu na miotle. Tego ostatniego zresztą nie opanowała do dziś, przewracając się niemal od razu po wejściu na sprzęt, dlatego dla bezpieczeństwa swojego i wszystkich innych stojących koło niej, nie dotyka tego kija, gdy tylko nie ma takiej potrzeby. Przyjęcie jej do domu węża było niemałym zaskoczeniem zarówno dla niej, jak i całej rodziny. Było również odskocznią, szansą na wyrwanie się z życia, które mimo, że piękne -nie było do końca tym, czego oczekiwała. Ona nie była inna. Ciągnęło ją do “innego”, nieznanego, będącego właśnie tą odskocznią od zwykłego, codziennego życia. W jej przypadku tą nieznaną był siedzący naprzeciwko niej Ślizgon, tak bardzo inny na tle pozostałych osobników domu Salazara. I chociaż wiedziała, że wieczne zadrapania i sińce zdecydowanie nie świadczą o tym jakim był dobrym dla innych człowiekiem, było w nim coś, co ewidentnie ją do niego przyciągało. Zawiesiła wzrok na złączonych dłoniach, zastanawiając się kiedy to wszystko się wydarzyło. Jeszcze dziś rano wstając z łóżka w dormitorium, nawet przez sekundę nie myślała o Zakrzewskim, powoli zapominając, że wcześniej mieli cokolwiek ze sobą wspólnego. Miała przy sobie Nesse, która mimo swojego lekkiego niezrównoważenia, była przy niej zawsze i wszędzie i było jej z tym całkiem dobrze. Później jednak zobaczyła jego i momentalnie przypominając sobie ich wszystkie rozmowy, najzwyczajniej w świecie nie wiedziała co powiedzieć, jakby zapomniała do czego służy aparat mowy. I że w ogóle takie coś istnieje. Gdyby ktoś kazałby jej wskazać najmniej romantyczne osoby, Lennox zdecydowanie znalazłby się w czołówce. Dlatego parsknęła, gdy tylko usłyszała wychodzące z jego ust słowa, brzmiące zupełnie jakby ktoś obcy wsadził mu je do buzi i zmusił do wypowiedzenia. Uniosła lekko brwi i kręcąc przecząco głową szybko oznajmiła, że na jego szczęście, nie czuje potrzeby, aby znów je usłyszeć. Dopiero przy słowach “tylko ty” poczuła coś, czego chyba jeszcze nigdy nie doświadczyła. Momentalnie skierowała swój wzrok na twarz Ślizgona, teraz znajdującą się tak blisko jej własnej, wpatrując się przez dłuższą chwilę w jego ciemne oczy, zupełnie jakby chciała dowiedzieć się na ile szczere było to wyznanie. Uśmiech, który jeszcze parę sekund temu nieśmiało zagościł na jej ustach, teraz zamienił się w coś, co trudno było w jakikolwiek sposób opisać. Było to jednak coś dobrego, pozytywnego, pomieszanego ze swego rodzaju zaskoczeniem i ulgą. Czuła się trochę tak, jakby ktoś rozwiał jej wszystkie wątpliwości, które ostatnio zaprzątały jej głowę, jakby ktoś powiedział, że nie musi się już niczym martwić. Czuła, że spadł jej kamień z serca. -Nie jesteś. -Powtórzyła jego słowa, chcąc nadać im jeszcze większą wartość, jakby te wypowiedziane przez nią miały w czymkolwiek pomóc. Dobrze wiedział jaka jest prawda, Mall nie należy przecież do tego specyficznego typu dziewczyn, które kręcą się przy każdym osobniku płci przeciwnej. -Po nazwisku? Czy ty próbujesz nakłonić mnie do wymówienia Twojego? Naprawdę tego chcesz? -Odpowiedziała, ignorując jego wcześniejsze pytanie i nieco zbaczając z pierwotnego toru ich rozmowy. Czemu nagle miała wątpliwości? Miała je cały czas, w tej chwili po prostu dały o sobie znać. Przypomniały jej o swojej obecności, upewniając się, że nie wszystko układa się tak, jak powinno, chcąc zburzyć to, co właśnie zostało od nowa zbudowane. Nieporozumienie to bardzo dobre słowo. Dwa podobne charaktery zawsze będą w stanie nieporozumienia, niezależnie od dobrych czy złych intencji dwóch stron. Odchyliła się lekko do tyłu, jakby chciała uciec przed pochylającym się nad nią Ślizgonem. Dłonie oparła o kant ławki, żeby przypadkiem nie odchylić się za bardzo i nie spaść przez nie tak znowu wysokie oparcie starego siedziska. Była zaskoczona tym, jak poważny był w tej chwili. -Nie chce się wycofywać. Nie teraz, gdy doszliśmy w końcu do tego wszystkiego. -Powiedziała w końcu, kładąc dłonie na jego klatce piersiowej, dając mu tym samym do zrozumienia, że tym razem nigdzie się nie wybiera. I ma nadzieje, że w końcu jej uwierzy. Musi uwierzyć.
Wybacz, że tak długo :c ale miałam ostatnio trochę zawalone dni i jakoś tak nie mogłam znaleźć chwili na napisanie posta
Porządek i ład to z pewnością nie jest coś, czym kierował się w swoim życiu. Zasady? Może te, które sam sobie stawiał, naginając je do własnych zachcianek. Nawet przed tym wszystkim, nie potrafił być poukładany. Jego życie było jednym wielkim chaosem, który zamknął szczelnie w swojej głowie, tam, gdzie odbywał się koncert w wykonaniu sprzecznych emocji. Kiedyś wypuszczał je za pomocą czułych uderzeń w klawisze, dzisiaj? Tracąc czucie w palach za każdym razem, kiedy jego dłoń coraz mocniej uderza w coś... Lub kogoś. Nie znał jeszcze nikogo, kto posiadał bardziej destrukcyjne myśli, które przeobrażał w rzeczywistość. I to była jego największa obawa. Bo jeżeli to zainteresowanie innością się skończy? Kiedy ponownie zechce poczuć stabilność, wrócić do swojej normalności, czegoś co znała i w czym czuła się dobrze. Co wówczas stanie się z człowiekiem, który tak niewielkim kroczkami czuje jakby przemierzał kilometry? Nie pamiętał jak to jest być czułym, jak to jest trzymać drugą dłoń bez tego odruchu niesmaku i niezręczności. Może to przez to, że zwyczajnie za często spotykał się z uczuciem zawodu... Od osób, które powinny mu być bezgranicznie bliskie. Uczucia do nich powinny być bezwarunkowe i niezmienne... Najwidoczniej łatwiej jest obdarzyć czymkolwiek kogoś sobie obcego. Miło, że tak szybko udało jej się zapomnieć. Jednak czego miał się spodziewać? Iż będzie na niego czekała? Aż się ogarnie, schowa swoją chorą i niepotrzebną dumę do kieszeni? Najpierw musisz być tego wart, złotko. Wkurzyłby się, gdyby tak łatwo nie czytała z jego twarzy. Chyba nie musiał nic mówić, szczególnie, że przymknięte powieki i mocno zaciśnięta szczęka mówiły same za siebie. Owszem, duszą romantyka nie był. Prędzej wyrwałby chwasta z ziemi i jej go wręczył, niż pomyślał o udaniu się do kwiaciarni i obsypania jej płatkami róż. Nie pomyślałby o tym, aby pozbyć się cierni z łodyg, uznając, że ból jest nieodłącznym elementem ludzkich relacji. Był romantyczny jak mało kto! Czytanie ludzkich emocji to coś, z czym miał do czynienia codziennie. Z racji tego, że skupiał się na obserwacji bardziej niż na tym, aby wydobyć z siebie nawet najprostsze słowo. Tych, które pojawiły się na jej twarzy nie potrafił konkretnie zinterpretować. Nie z takimi się mierzył, nie do takich był przyzwyczajony. Podejrzewał jedynie, że jego słowa dały swój efekt i była w tym momencie troszkę bardziej zadowolona niż chwilę temu. Dobrze. Pozwolił sobie więc na uśmiech w odpowiedzi, ostry jak nóż, jednak jaki szczery. -Jeszcze coś przekręcisz i nie będę wstanie tego cofnąć.-Powiedział, kręcąc szybko głową. Przeniósł na nią swoje spojrzenie i zmarszczył mocno brwi, jakby się nad czymś zastanawia.-Nie odpowiedziałaś.-Mruknął, a choć minę miał poważną, ton jego głosu był raczej rozbawiony. Wianuszek adoratorów? W ten sposób chyba jeszcze z nikim nie konkurował. I prawdopodobnie pierwszy raz w ogóle wziąłby udział w takim przedstawieniu. W końcu nie walczył o nic, co nie leżało w jego interesie. Troszkę się rozluźnił i ponownie przybrał nonszalancki, troszkę bardziej arogancki wyraz twarzy. Tak było zdecydowanie lepiej. W końcu nie można pokazać za bardzo, że jest się zaangażowanym, prawda? Jeszcze ucieknie mu z krzykiem i co wtedy? Dopiero się rozkręcał. -Nie możesz odciągnąć ode mnie rąk, co?-Zaśmiał się i po chwili usiadł obok niej, zdecydowanie mogąc pozwolić sobie na nie zakłócanie przestrzeni osobistej dziewczyny. Odchylił głowę do tyłu i przymknął powieki, krzywiąc się w duchu za to, że postanowił się wygiąć. Zły pomysł Lennox.-Zapisałaś się na wakacje?-Spytał, choć nie spojrzał w jej kierunku. Czyżby w jego głowie pojawił się jakiś misterny plan, o którym pojęciu miała jedynie jego podświadomość?
A jeśli po jakimś czasie i on przestanie być tą innością? Stanie się czymś, co stoi na jej codziennej drodze, będąc tym samym tą „bezpieczną przystanią”, gdy i ona zechce z powrotem wrócić do stabilizacji. Jeżeli stanie się kimś obecnym w jej życiu, dlaczego miałby jej się znudzić? Dużo można o niej powiedzieć, jednak nie to, że lubi bawić się uczuciami innych - lepszym stwierdzeniem na tę formę rozrywki byłoby gardzi. A gdyby nie zainteresowałyby się nim w jakikolwiek sposób, dzisiaj docinaliby sobie nawzajem jak to mieli w zwyczaju zaledwie parę tygodni wcześniej. Nie chciała, aby ktokolwiek ją zranił, dlaczego więc ona miałaby ranić kogoś innego? -Cóż, myślałam, że odpowiedź jest jasna. -Wzruszyła ramionami zerkając w jego stronę, po czym szturchnęła go lekko łokciem. Zawiesiła na nim wzrok troszeczkę dłużej, niż zwykle, stwierdzając po chwili, że uśmiecha się zdecydowanie za mało. Jednak kim była ona, żeby mówić mu akurat tę informację? Definitywnie nie wzorem do naśladowania. -Nie, nie mam pod sobą wianuszka adoratorów. Możesz czuć się bezpieczny, o ile rzeczywiście Cię to interesowało. -Odpowiedziała po chwili i odgarnęła włosy na plecy. Słońce powoli zmieniało swoje położenie, leniwie odciągając cień rzucany przez drzewa w kompletnie innym kierunku, a ławkę zostawiajac w pełnym nasłonecznieniu. Rozejrzała się naokoło, chcąc znaleźć chociażby skrawek trawnika leżącego w cieniu, wystarczający, aby pomieścić dwójkę ludzi, jednak już po chwili wzrok zatrzymała z powrotem na twarzy Ślizgona. -Owszem. -Coroczny wyjazd organizowany przez szkołę był czymś, na co czekała z wielką niecierpliwością, zastanawiając się przy okazji, gdzie tym razem ich wywiozą. Odwróciła się do niego, jedną nogę stawiając na ławce, a brodę opierając o ugięte kolano. -Ty też, tak? -Dodała po chwili, zupełnie jakby chciała się tylko upewnić, jakby było to coś oczywistego. I miała szczere nadzieje, iż tak właśnie jest. Ze zrezygnowaniem popatrzyła w stronę słońca, które akurat dziś postanowiło odgonić wszystkie chmury na niebie, pozostawiając sobie tor bez przeszkód. Zdecydowanie nie miała dzisiaj ochoty na żadne opalanie, dlatego szybko wstała, podniosła swoje rzeczy z ziemi i rzuciła leniwe spojrzenie Lennoxowi. -Wstawaj. Idziemy gdzieś indziej.
Cały regulamin nielegalnych pojedynków czarodziei dostępny jest w tym miejscu. Tutaj zostają zawarte najważniejsze zasady, o których Twoja postać musi bezwzględnie pamiętać!
Sekundanci to NPC, zamaskowani, nie do rozpoznania przez nikogo. Zajmują się zdejmowaniem rzuconych przez uczestników pojedynków klątw, pilnowaniem przestrzegania ustalonych zasad, ect.
Wszyscy stają do pojedynku zamaskowani przez co nie ma możliwości, aby jeden uczestnik pojedynku rozpoznał drugiego, nawet jeśli jest to jego bliski znajomy. Maski nakładane przez postacie na czas pojedynku, modulują głos, skutecznie zasłaniają całą twarz. Dopiero w momencie pozbycia postaci maski, można odgadnąć z kim się pojedynkuje.
W czasie trwania pojedynku, po każdej zakończonej turze, będzie się pojawiał post od Mistrza Gry. Ten ma za zadanie podsumować dotychczasowe wydarzenia, dodać "urozmaicenia", coby pojedynki nie opierały się wyłącznie na rzucaniu kostek, ect.
Gracze mają 48h od momentu pojawienia się posta MG na przeprowadzenie całej tury. Jeśli nie wyrobią się w tym czasie, przegrywa ten, który zastopował kolejkę. Wyjątek stanowi zgłoszona w odpowiednim temacie nieobecność, bądź zasygnalizowany brak możliwości zrobienia odpisu w danym czasie przez gracza, do MG prowadzącego.
Atak
Atakująca postać rzuca dwoma kostkami. Jeżeli suma kostek będzie wyższa bądź równa progowi, atak uznaje się za skuteczny, zaś przeciwnik może się przed nim bronić. Wynik rzutu na atak można zmodyfikować poprzez:
Wykonanie dodatkowego rzutu na koncentrację
Wykorzystanie przerzutów (1 przerzut = zmiana wyniku jednej kości)
Jeśli atak się powiódł (suma punktów zdobytych w rzutach kośćmi przekroczyła próg), przeciwnik musi spróbować się bronić. W innym wypadku, od razu przechodzi do kontrataku. Bez względu na wynik, gracz ma obowiązek na końcu, bądź początku swojego posta zamieścić poniższy kod:
Broniąca się postać rzuca dwoma kostkami. Jeżeli suma kostek będzie wyższa bądź równa progowi, obronę uznaje się skuteczną i można przystąpić do kontrataku. Wyniki rzutu na obronę można zmodyfikować poprzez:
Wykonanie dodatkowego rzutu na koncentrację
Wykorzystanie przerzutów (1 przerzut = zmiana wyniku jednej kości)
W przypadku udanej, bądź nie udanej obrony, również należy użyć odpowiedniego kodu na początku, bądź na końcu posta:
Koncentracja nie jest obowiązkowym rzutem, ale już wyrzucona kostka musi być wliczona do tury. Rzuca się nią razem z kośćmi na atak/obronę.
Wartości Koncentracji zostały opisane poniżej w zależności od rzutu kostek:
kostka 1 = koncentracja: +1
kostka 2 = koncentracja: –2
kostka 3 = koncentracja: +3
kostka 4 = koncentracja: –3
kostka 5 = koncentracja: +2
kostka 6 = koncentracja: –1
Wygrana tura
Tura zostaje zakończona w momencie gdy:
Zostanie przekroczony limit czasowy tury.
Tura zostaje wygrana przez jednego z graczy (osiągnięcie większej ilości punktów)
Organizacja
Za nadzór tego pojedynku odpowiedzialna jest @Harriette Wykeham. Wszelkie pytania, wątpliwości, skargi należy kierować właśnie do niej. Również ona rozstrzyga wszelkie kwestie sporne, w razie gdyby jakieś się pojawiły.
Warunki pogodowe wokół was zdecydowanie sprzyjały myśleniu. Wieczór nastał dosyć szybko, co pozwoliło wam wcześniej skryć się w jego objęciach i dotrzeć na miejsce pojedynku niezauważonym przez nikogo. Czy aby na pewno? To miało się okazać w najbliższym czasie. Pewne było jedno: każde z was ostrzyło sobie zęby na wygraną i zapewne żadne nie zamierzało ustąpić. Sekundancji wręczyli wam maski, które miały skutecznie skryć waszą tożsamość. Dokonali tego nim mieliście możliwość spojrzeć na swojego przeciwnika. Teraz stajecie naprzeciw siebie, twarzą w twarz (czy może raczej maską w maskę).
Bardzo proszę, aby w pierwszym poście zaznaczyć posiadanie przedmiotów dodających punkty do odpowiednich kategorii!
Elijah J. Swansea: ILOŚĆ PUNKTÓW KUFERKOWYCH Z ZAKLĘĆ I OPCM: 0 ILOŚĆ PUNKTÓW KUFERKOWYCH Z CZARNEJ MAGII: 0 ILOŚĆ PUNKTÓW KUFERKOWYCH Z TRANSMUTACJI: 16 Liczba możliwych przerzutów (tylko punkty): 1
Isabelle L. Cortez: ILOŚĆ PUNKTÓW KUFERKOWYCH Z ZAKLĘĆ I OPCM: 21 ILOŚĆ PUNKTÓW KUFERKOWYCH Z CZARNEJ MAGII: 11 ILOŚĆ PUNKTÓW KUFERKOWYCH Z TRANSMUTACJI:20 Liczba możliwych przerzutów (tylko punkty): 5
Rzut kością decydującą o rozpoczęciu pojedynku: Nieparzyste – rozpoczyna Elijah J. Swansea Parzyste – rozpoczyna Isabelle L. Cortez[/b]
______________________
Ostatnio zmieniony przez Mistrz Gry dnia Czw Mar 21 2019, 22:46, w całości zmieniany 1 raz
The member 'Mistrz Gry' has done the following action : Rzut kośćmi
'Kostki' :
______________________
Elijah J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Wiedział, że to nie do końca rozsądne. Zdawał sobie sprawę, że wielu nie nazwało by tego dobrą decyzją, zwłaszcza jego siostra. Powinien skupić się na nauce i rozwijaniu tyle co podjętej kariery fotograficznej, nie rzucaniu zaklęć na nielegalnych pojedynkach; ale nie potrafił nic poradzić na to, że coś z niezwykłą siłą pchało go do zgłoszenia się do starcia. Choćby jednego, żeby sprawdzić swoje siły. Żeby... zasmakować znów tego słodko-cierpkiego smaku niebezpieczeństwa. Towarzyszył mu dobry humor wywołany ekscytacją. Nie potrafił usiedzieć w miejscu, nawet będąc już na miejscu, krążył niespokojnie, nie mogąc się doczekać aby dać upust nagromadzonej w nim mocy – ukierunkować ją i spożytkować. Wziął wręczoną mu maskę i natychmiast ją założył. Tak było lepiej – nie koniecznie chciał oglądać swojego przeciwnika. Wiedział, że gdyby przyszło mu walczyć z kobietą, mógłby podświadomie nie dać z siebie wszystkiego. Nie potrafiłby podnieść ręki na dziewczynę, nie tak został wychowany. Maski były więc naprawdę dobrym rozwiązaniem, pozwalały skupić się na samej walce. Stanąwszy naprzeciwko swojego przeciwnika, skłonił się głęboko, z różdżką na wysokości piersi. – Powodzenia. – powiedział, mimo że wcale nie musiał tego robić. Poprawił chwyt różdżki, poruszał ramionami i dopiero wówczas rzucił zaklęcie. – Drętwota! – było to pierwsze co przyszło mu do głowy. Niestety, nie wyszło zbyt dobrze. Cóż, wcale nie wyszło. Może powinien uciec się do transmutacji, która jest mu znacznie bliższą dziedziną, niż zaklęcia same w sobie?
Pojedynek I
Zaklecie: Drętwota Atak:2, 1, przerzut na 4 Koncentracja:2 (-2pkt) czy odnosi skutek?: NIE
(Z rozpędu rzuciłam trzema, więc uznaję, że czwórka to przerzut jedynki)
Ostatnio zmieniony przez Elijah J. Swansea dnia Pią Mar 22 2019, 15:58, w całości zmieniany 1 raz
Isabelle L. Cortez
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 163
C. szczególne : leworęczna, blizna na ramieniu zakryta tatuażem, hiszpański akcent, szczupła, długie brązowe włosy, brązowe oczy .
Doskonale wiedziała co pchnęło ją do głoszenia się. Wiedziała o tym aż za dobrze, a mimo to czuła się z tym dobrze. Ostatnie dni, jak nie miesiące, utwierdziły ją w przekonaniu, że właśnie tego potrzebowała. Była jak osoba uzależniona od jadu bazyliszka, każdy niedobór adrenaliny powodował skutki uboczne. Czy mogła to już nazwać uzależnieniem? Jak najbardziej. Szczególnie, że mogło to doprowadzić do nieszczęścia. Zakładając swoją czarną, długą szatę z głębokim kapturem nie sądziła, że ten widok przyprawi ją o ciarki. Przeglądając się w lustrze miała wrażenie , że patrzy na zupełnie inną osobę. Silną, pewną siebie kobietę, która doskonale wiedziała czego chce i jak to zdobyć. I wiecie co? Spodobało się jej to. Ostatnim elementem stroju miała być maska. Prawdę powiedziawszy wolałaby wiedzieć przeciw komu walczy. Wróg, przyjaciel... Nie ważne. I tak dałaby z siebie wszystko. Stojąc przed swoim przeciwnikiem nie potrafiła stwierdzić czy był to mężczyzna czy kobieta. Nie wyróżniało go/jej nic. Słowa skierowane w jej stronę utwierdziły ją jedynie w przekonaniu, że walczyć będzie z kimś honorowym. Większość zaatakowałaby od razu chcąc uzyskać przewagę ale nie ta osoba. - Tobie również. - nie pozostała mu dłużna. Ona również umiała zachować się miło. poprawiła rękawy szaty czekając na jego ruch. I nie musiała długo czekać. Drętwota. Pierwsze zaklęcie które nie trafiło w nią. Uśmiechnęła się pod nosem. Czyli teraz kolej na nią. - Rumpo - nie miała zamiaru bawić się z przeciwnikiem. Od razu przeszła do zaklęć mogących dać jej sporą przewagę.
Pojedynek I
Zaklecie: Rumpo Atak:1 i 3 (przerzut 1 na 6 ) Koncentracja: - czy odnosi skutek?: TAK
Elijah J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Był zły na siebie, że nawalił już przy pierwszym wykonanym ruchu. Miał dziewiętnaście lat, ukończył już Hogwart i zdawałoby się, że jest w stanie rzucić głupią drętwotę... Po swoim nieudolnym posunięciu był gotów aby się obronić – gdyż tylko to mu pozostało. Kiedy więc zaklęcie zostało rzucone, podniósł pospiesznie Protego – niewerbalne, gdyż w ten sposób był w stanie rzucić je znacznie szybciej: na tyle szybko, by dać radę się obronić. Poczuł siłę czaru i zacisnął zęby. Ruch jego przeciwnika dał mu jasno do zrozumienia, że nie ma do czynienia z byle kim; szybko pojął, że znalazł się w obliczu realnego niebezpieczeństwa, a jego reakcja była zgoła zaskakująca – uśmiechnął się pod maską, czując przyjemne dreszcz emocji. Magia osoby, która stała naprzeciwko niego była silna, a jego (jej?) ruchy zdecydowane. Zapowiadał się naprawdę interesujący pojedynek.
Pojedynek I
Zaklecie: Protego Atak:6 i 3 Koncentracja: — czy odnosi skutek?: TAK