Niestandardowa plaża, znajdująca się wewnątrz wyspy. Formacja typowa dla Meksyku. To wyjątkowe i mało uczęszczane miejsce, do którego nie łatwo się dostać. A jednak to co tam zastaniemy wynagradza nam mniejszą dostępność i trud związany z dotarciem na tę oryginalną plaże. UWAGA! Należy rzucić kostkę na wejście. Parzysta - udaje ci się wejść. Nieparzysta - niestety nie znajdujesz tego miejsca. Próbować można raz na dobę, Lokacje możesz zdradzić maksymalnie 3 osobom.
Kostki dla chętnych:
To wyjątkowe miejsce ze swoją własną, magiczną aurą. Może ci przysporzyć różnych niespodzianek. Jeżeli chcesz, rzuć jedną kostką: 1: Jeśli spróbujesz wejść do wody - choćby zamoczyć kostki, poczujesz silne i nieznośne pieczenie. Twoja skóra zrobi się czerwona, a ty czym prędzej wrócisz na brzeg, bo ból z każdą chwilą będzie nasilał się coraz bardziej. Niestety do końca wątku nie jesteś w stanie dotknąć wody bez tego efektu, więc pozostało ci bierne leżenie i odpoczynek na piasku. 2: Zaczynasz czuć ogromne uderzenia gorąca. Może i jest lato, a ty jesteś w Meksyku, więc upał jest jak najbardziej zrozumiały, ale to co dzieje się w tej chwili przechodzi wszelkie pojęcie. Ciężko ci to wytrzymać, ale wygląda na to, że nie masz wyboru. Nie pozbędziesz się tego do końca pobytu w tej lokacji. 3: Z nieba zaczyna prószyć śnieg. Pomimo niewątpliwie dodatniej temperatury, czujesz jak na twoje ciało (i osób towarzyszących) spadają zimne płatki. Może warto narzucić coś cieplejszego? Szczególnie, że nie wygląda na to, aby opady miały kiedykolwiek ustać. Nie zadziała tutaj żadne zaklęcie, jesteście skazani na małą zimę tego letniego dnia. 4: Robisz się senny. Niezależnie od tego, czy masz za sobą nieprzespaną noc, czy może pół doby spędziłeś na odpoczynku. W tej chwili oczy same ci się kleją i masz ochotę oprzeć głowę na piasku i zażyć odrobinę błogiego snu. Możesz nad tym panować, jednak przez cały wątek będzie sprawiało ci to trudność. 5: To miejsce działa na ciebie trochę jak... afrodisia? Czujesz wyjątkowy pociąg do każdej osoby, która towarzyszy ci w tym pięknym zakątku. Może to urok tej niecodziennej plaży, a może czar rzucony na te wyspę, na który akurat ty silnie reagujesz? Niestety z tym problemem borykać się będziesz do końca wątku. 6: Wylegując się na miękkim piasku nie trudno wyczuć każdy twardszy element. Czujesz, że coś cię uwiera, więc zatapiasz badawczo rękę pod ręcznikiem, w celu znalezienia intruza. Rzuć kolejną kostką: Parzysta: Wykopujesz niewielką, ale jak cenną fiolkę Felix felicis! To chyba twój szczęśliwy dzień, a już z pewnością taki będzie, jeżeli wypijesz swoje płynne szczęście. Możesz również zostawić je na później i zgłosić się po to do kuferka! (Ilość na 1 użycie!) Nieparzysta: Coś boleśnie kąsa cię w palec! Okazuje się, że przeszkoda pod twoim legowiskiem to mała jaszczurka, którą zdenerwowałeś niepotrzebnym gmeraniem. Rana jest niewielka, ale pewnie trochę poboli.
Autor
Wiadomość
Matthew Alexander
Wiek : 43
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 181
C. szczególne : Blizny na nadgarstkach, pogodne spojrzenie, towarzystwo Euthymiusa oraz zapach wody kolońskiej.
Mecz trwał w najlepsze - uczniowie Hogwartu w odpowiednich składach śmigali na miotłach niczym błyskawice, a akcja toczyła się gładko i szybko zarazem. Niemniej jednak, Matthew już po chwili stracił rachubę czasu i punktów, jakie zdołały zdobyć poszczególne drużyny. W sumie, ledwo co go to obchodziło, skoro przecież umysł wiariował na widok kogokolwiek i czegokolwiek. Może był zbyt przewrażliwiony? Tego nie wiedział. Do faktu przyjął jedną rzecz - że nagle, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, zainteresowanie znalazły u niego nie tylko kobiety, ale i mężczyźni. W jednej chwili, już na początku wejścia na plażę, uzdrowiciel zdał sobie sprawę z jednej, prostej rzeczy - ma po prostu wielce przejebane. I to tak wielce, że chyba powinien się stąd jak najszybciej ulotnić, inaczej wpakuje się w tarapaty większe niż obserwowanie bestialskiego pobicia drugiego człowieka na jednej z mnie bezpiecznych uliczek podczas uprawiania sportu. Nawet nie miał czasu myśleć o tym, że stracił parę godzin na mugolskiej policji, skoro co chwilę jakąś osoba znajdowała w nim potencjalne zainteresowanie. Grunt, że Matthew był potencjalnie bardzo dobrym aktorem - lub, jak na złość, emocje dadzą o sobie znać dopiero wtedy, gdy znajdzie się we własnych czterech ścianach, pod kocem, owinięty mimo upału w naleśnika, przy książce. Kumulowanie w sobie tych wszystkich odczuć nie wchodziło w rachubę, a napięcie kiedyś spowodowałoby, że jego umysł rozlałby się jak niefortunnie wino na białą koszulę. Spodziewał się, że kiedyś nadejdzie sprzężenie zwrotne, aczkolwiek nie był w stanie stwierdzić, w którym momencie ono postanowi wyjść na światło dzienne, by równie skutecznie, choć w bardziej uroczy sposób, odebrać mu chęć porozmawiania z jakimkolwiek człowiekiem. Zrozumiał, jak bardzo ma przejebane, gdy przyszedł @Daniel Bergmann. O ile jego obecność zaakceptował, to myśli jeszcze bardziej zaczęły brnąć jak rumaki ciągnące za sobą powóz. Po prostu zrozumiał, jak bardzo w dupie się znajduje, aczkolwiek nie dał sobie po tego poznać, obserwując to, jak mężczyzna siada obok niego i zwyczajnie pyta się o jego pasję. Szkoda tylko, że myślami znajdował się całkowicie gdzieś indziej. - Zawsze miło jest poobserwować. - oznajmiwszy, westchnął ciężej, spoglądając na uczniów. Może od nauczyciela transmutacji nie musiał oczekiwać zażartego kibicowania, aczkolwiek zdziwił się jego obecnością po tym, jak się nie odzywał przez większość czasu. - Nie, przynajmniej tak sądzę. - odwrócił charakterystyczne niebieskie tęczówki od Bergmanna, starając się w jakikolwiek sposób nie stracić zmysłów, nie dać po sobie znać, że coś jest nie tak, oczywiście wiedząc o swoim jakże żałosnym położeniu. - To mnie przetrzymali parę godzin na mugolskiej policji. - podzielił się bardzo charakterystyczną i dumną wiedzą, przypominając sobie o niezbyt przyjemnym zdarzeniu. Na długo jednak nie zaznał spokoju od natrętnych myśli, zauważając, że Daniel staje się ospały, zaś oczy znikają za powiekami. Nie było to normalne, a przynajmniej tak wywnioskował - czyżby to była sprawka tego dziwnego miejsca? - Daniel, spałeś w ogóle? - zapytał się, tuż po chwili odczuwając dotyk, który, jak na złość, był dla niego po prostu gorący o wiele bardziej niż od wszędobylskiego upału. Rudzielec na nim zasypiał w najlepsze, a sam z trudem odganiał natrętne myśli, przybierając dobrą maskę do złej gry, chociaż i z tym było dość trudno. Miał przejebane.
Uderzenie bardzo zwolniło moją koordynację ruchową. Chyba po raz pierwszy doświadczyłam tak poważnej kontuzji i nie byłam w stanie poruszać się tak szybko jak dotąd. Mimo, że przejęłam piłkę utraconą przez Twistleton to leciałam na tyle wolno, że byłam pewna, iż znowu ją stracę. Niestety los był jeszcze mniej łaskawy niż oczekiwałam - zamiast tylko stracić piłkę, ponownie oberwałam tłuczkiem, tym razem wprawdzie w ramię, ale byłam tak obolała, że mimowolnie wrzasnęłam z bólu i wypuściłam kafel. Oczy zaszły mi łzami i modliłam się tylko, żeby przestało boleć.
Do moich uszu dochodzi krzyk Vivien. Wiem, ze nie jest miękka, ale po ciosie w kręgosłup, a potem drugim, jeszcze mocniejszym w ramię, nawet najsilniejszy zawodnik by wrzasnął. Jestem wściekły, że osoby, które ewidentnie są doświadczone w grze w tak chamski spokój traktują drobną osóbkę. Być może nie miałby pretensji gdyby to nie była Vivien, ale na ten moment jestem wściekły, więc zabieram się za zemstę i pośpiesznym manewrem wymijam narzeczoną, by dogonić tłuczek i po raz kolejny posłać go w stronę dziewczęcia, które przejęło kafel od Vivien. Strzał jest rzecz jasna skuteczny.
Za pierwszy razem nie do końca się udało, ponieważ obrończyni przeciwnej drużyny z łatwością wyłapała rzucanego przez Carson kafla, lecz niedługo po tym miała ona okazję ponownie rozegrać bardzo podobną akcję! Ścigająca drużyny A chyba przestała zwracać uwagę na latające wokół niej tłuczki, ponieważ nie zauważyła kolejnego, który wybił jej szkarłatną piłkę z rąk. Kafel poszybował w powietrzu, a przejęła go Carson, która od razu ruszyła na pętle przeciwników, gotowa tym razem zdobyć bramkę! Była zdeterminowana, by osiągnąć swój cel - w końcu po to przyszła na plażę grać, żeby wygrać, co nie? Zmrużyła oczy, ponieważ raziło ją słońce, uniknęła tłuczka, a następnie wzięła zamach i rzuciła na prawą pętlę, licząc w głębi duszy, że Puchonka akurat tego nie przewidziała.
kostka: 1
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
Była z siebie dumna, to jasne, lecz warunki panujące na plaży były dość ciężkie i gra z każdą kolejną minutą również stawała się coraz bardziej męcząca. Pot spływał Bridget po czole, a na plecach czuła lejący się z nieba żar od rozgrzanego, złocistego słońca. Ręce jej się trochę ślizgały po trzonie miotły, toteż wytarła je w spodenki, które tego dnia ubrała. Wypatrywała akcji na "boisku", próbując przestać myśleć o tym, jak cudowne byłoby teraz wejście do zimnej wody, by nie rozpraszać się zanadto. Skupienie jednak osłabło, nieco zbyt późno zobaczyła nacierającą na nią ścigającą drużyny B. Nie wyczuła kierunku lotu piłki i niestety kafel przeleciał przez środek prawej pętli, tym samym dając przeciwnikom dziesięć punktów. Bri zrobiła kwaśną minę, po czym poleciała zebrać kafel i podała go do @Melusine O. Pennifold.
Czas spędzony w towarzystwie @Matthew Alexander wydawał się doskonałą inwestycją rozrywki - jak każdy wiedział, niezwykle ograniczonej. Podróż w tereny Meksyku, nie winna kojarzyć się tylko z oddaniem się przyjemnościom; niestety, żywot opiekuna nie włączał się w krąg najłatwiejszych. - Też lubię - odpowiedział; oboje posiadali natury obserwatorów - chociaż nigdy nie grałem. Siłą by mnie nie zaciągnęli - stwierdził, przybrawszy na twarzy leniwy uśmiech; z równie zmęczoną ekspresją - wyglądało to ujmująco oraz poniekąd zabawnie; krawędzie warg odsłaniały nieco rzędy dość dużych rekinich zębów. Był najzwyczajniej ospały, niczym zmęczone dziecko. - Naprawdę? Mam nadzieję, że w nic nie zostałeś wmieszany - ożywił się nieco w tej kwestii. Miał jednak spore zaufanie do Matthewa, stąd też przesadnie nie drążył - lub raczej, nie posądzał mężczyzny o nierozważność; wątpił, aby wyciągał w obecności mugoli różdżkę czy wykonywał podobne, irracjonalne czynności. - Co? - zdziwił się. - Tak. Chyba tak - zerwał się, dość gwałtownie, usiłując utrzymać postawę oraz zawładnąć nad powiekami; ich wpływ był jednakże wyraźny. - Nie czujesz w ogóle zmęczenia? - dopytał - ziewając raz jeszcze. W końcu ostatnie godziny, również u niego, obfitowały w mnóstwo - na to wygląda - wrażeń.
Patty krążyła i krążyła, miała wrażenie, że wszystko wkoło błyszczało. Promienie słońca odbijały się od drobnych ziarenek piasku pokrywającego plażę, również od wody, nie mówiąc już o ewentualnej biżuterii lub klamerkach sandałków na stopach koleżanek z drużyny. Raz prawie wpadła na jedną z nich, ponieważ przez chwilę wzięła blask odbijający się od jej buta za latający przy nodze złoty znicz. Było ciężko, w dodatku zaczynała odczuwać pragnienie. Mimowolnie zerkała też na poczynania szukającego tej drugiej drużyny, licząc, że zobaczy jakiś ruch, który wskazywałby na to, że dostrzegł on coś, czego ona nie była w stanie zobaczyć. Może miała coś nie tak z oczami? A może to udar?
kostki: 2, 5
______________________
Melusine O. Pennifold
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 169
C. szczególne : turban na głowie z magicznymi wzorami, piegi na twarzy, płynne ruchy, zwiewne ubrania;
Och nie, straciliśmy pierwszego gola. Cóż za pech, szczególnie, że już mam wybite chyba obydwie ręce. Niestety najwyraźniej jeden z pałkarzy się na mnie ewidentnie uwziął i mam ochotę mu rozwalić tą jego pałę na głowie. Czemu nie weźmie sobie za cel Gemmy? Klnę na @Cassian Therrathiél i wygrażam mu pięścią, chociaż pewnie nie słyszy co do niego mówię. W akcie zemsty kiedy tylko zbieram kafla od Bridget, natychmiast lecę na bramkę przeciwnika! Co tam wszyscy wokół, wymijam ich jak słupki i już jestem niemalże sam na sam z Terrym. Czy są gdzieś tłuczkowi?
Najsilniejszy punkt przeciwległej drużyny czyli Dearówna stał się niemal bezużyteczny. Jej chłoptaś był problematyczny, ale reszta grała słabo, szczególnie Terrey - gdyby odpierdolił takie coś w drużynie Gryfonów to przegoniłbym go wokół boiska sto razy. Po raz kolejny przejąłem tłuczek i wycelowałem w kolegę z dawnej drużyny. Niestety ręka mi się odrobinę ześlizgnęła - całe szczęście, ze Ette odbiła go ponownie do mnie, więc mogłem jeszcze raz odbić. Niestety i tym razem trochę niedomierzyłem, zaś Wykeham nie była w stanie drugi raz uratować piłki. Trudno, Terrey i tak dostał ode mnie wystarczające baty. Pozostawało mieć nadzieję, że Melusine go przechytrzy.
Kuferek: 38 (+12) Kostki 2, 3->5 Przerzuty: 2/5
Harriette Wykeham
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 168
C. szczególne : za duży, powyciągany wełniany sweter na grzbiecie, łańcuszek z obrączką na szyi
Stracili jedną bramkę, ale kogo to w ogóle obchodziło. Teraz znów byli w posiadaniu piłki i Meluzyna leciała w stronę pętli. To był znów idealny moment na zagranie z Lysem ich numeru. Chłopak podał jej tłuczek, ale ponieważ była trochę za daleko, odbiła go znów w jego stronę. Zakrzewski po raz drugi tego dnia zamachnął się na Terreya tym razem nie trafił. Musiało to jednak wystarczająco go zdezorientować, bo nie obronił. Ettie troszeczkę podejrzewała, że być może zrobił to celowo, żeby nie krzywdzić kolegi. Wtedy też przyszło jej do głowy, że być może Thìdley też zachowuje się po koleżeńsku i celowo puszcza bramki. Z jednej strony miło, a z drugiej trochę słabo. Na szczęście ona nie miała takich problemów - kiedy w grę wchodziła rywalizacja, przyjaźnie przestawały istnieć.
Miałem całkiem długą przerwę, w której czasie mogłem sobie wygodnie siedzieć na miotle, oparty o jeden z okręgów i obserwować, jak w oddali trwa zamieszanie. Całkiem mi się spodobała funkcja obrońcy (może reszta drużny nie będzie tak zachwycona, że ją zająłem), bo nie wymagała aż tyle działania, co moja normalna - ścigającego. W końcu musiałem porzucić moje leniwe lewitowanie i znów wziąć się do gry, bo oto Syrena ruszyła z atakiem na moje bramki. Najwyraźniej latanie i pływanie miało ze sobą coś wspólnego, bo dość dobrze szła jej gra. Pałkarze zaczęli automatycznie przerzucać się tłuczkami i celować we mnie, na szczęście uskoczyłem lecącej silnej piłce. Chyba aż za bardzo próbowałem ją wyminąć, bo moment ten wykorzystała Melu posyłając tam, gdzie akurat nie latałem, kafel, idealnie wpadający w złoty okręg. A niech to szlag! Aż posłałem jej niezadowolone spojrzenie - oczywiście ja nie miałem problemów żeby normalnie wbijać jej bramki, ale ona mogłaby nie wbijać, zamiast tego podlecieć, pogłaskać po głowie, czy coś.
5
10:30
Matthew Alexander
Wiek : 43
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 181
C. szczególne : Blizny na nadgarstkach, pogodne spojrzenie, towarzystwo Euthymiusa oraz zapach wody kolońskiej.
Matthew ewidentnie nie uważał siebie za doskonałą formę jakiejkolwiek rozrywki - prędzej za nudziarza, który nawet nie potrafi znaleźć zainteresowania u innych ludzi. Na szczęście nie interesował się opinią u innych aż tak, chociaż wiedział, jaka ona dokładnie jest - pracoholik, który nie potrafi znaleźć czasu na zajęcie się swoim życiem prywatnym. I chociaż była to po części prawda okrutna, to mężczyzna z łatwością się do niej przyzwyczaił po tylu latach pracy. Nie bez powodu wcześniej należał do Puchonów - pracowitych pszczółek, dzięki którym w społeczeństwie znajduje się choć odrobina miodu. Niestety, nieraz przeklinał ten fakt, chcąc się zająć chociażby własną psychiką - co niestety mu niezbyt wychodziło. Jedyne, co uznał za pozytywne w swoim uzdrowicielskim życiu, to fakt posiadania zwierząt miłych w dotyku, oddanych, a przede wszystkim znacząco wpływających na jego zdrowie psychiczne. Dogoterapię uznawał dotychczas za jedno z najskuteczniejszych lekarstw na problemy życiowe. - Ja to bym z miotły spadł po tylu latach. - oznajmił, powróciwszy z dziwnego umysłu i dziwnych myśli do rzeczywistości. Był obserwatorem, zdawał sobie z tego sprawę, należał również do jednej z najrzadszych grup osobowościowych ze szesnastu możliwych. Pasowało mu to - brak bezpośredniego zaangażowania, szkoda jednak, że odbije się to bezwzględnie rykoszetem, kiedy powróci do pensjonatu i postanowi zaczytać się w kolejne lektury, działające trochę jak lekarstwo na ciemne myśli. Starał się jak najmniej patrzyć na @Daniel Bergmann, nie osaczać go tymi myślami, nie przejmować się jego obecnością, co jednak nader słabo mu wychodziło. - Musiałem się tłumaczyć ze śladów krwi na ścieżce, które znaleźli tuż po wpadnięciu na mnie, kiedy opuszczałem jedną z tych mniej bezpiecznych ulic Meksyku.- powiedziawszy, skrzywił się delikatnie. Dogadanie się z nimi, że tak naprawdę obserwował mężczyzn spuszczających łomot innemu mężczyźnie, było dość mozolnym zajęciem. Sparaliżowało go podczas spoglądania w ich stronę, aczkolwiek nie był w stanie jakkolwiek zareagować - nadal zmagał się z problemami sytuacji poprzedniej, przez co czasami nie potrafił podjąć racjonalnych decyzji. Różdżki do ataku by nawet nie użył. - Nie no, to wygląda na to, jakbyś trochę zerwał ostatnią nockę. Ewentualnie robił coś wyczerpującego. - powiedział prostym głosem, trochę zmartwiony, choć bardziej powinien pilnować własnych czterech liter. Może objawiał się przesadną opieką wobec innych, ale taka niestety była jego uzdrowicielska natura. Sam w sumie ledwo co spał, a każdy, kto był wyczulony bardziej na jakikolwiek hałas, był w stanie to zauważyć. Za wcześnie wstawał, za późno się kładł, dlatego miał podkrążone oczy i dość bladą cerę - przynajmniej w porównaniu z dniami poprzedzającymi atak wilkołaka. Ugryzł się w język, błądząc wzrokiem raz to po meczu, raz to gapiąc się w stronę Daniela. Czuł się zbyt dziwnie. - Nie, aczkolwiek... - oznajmił, na chwilę opuszczając wzrok, zastanawiając się, czy może to nie jest psikus ze strony miejsca, w którym się znajdowali. Nie wiedział. Sam odczuwał pożądanie wobec każdej osoby, Daniel zyskał na atrakcyjności, nagle te rude kudły mu się spodobały, on? Chciał zasnąć, mimo że dzień dość niedawno się rozpoczął. Wydawało mu się to podejrzane. Kiwnął głową na nie, walcząc z własnymi myślami, starając się nie mieć z nimi za dużo do czynienia. - Kiedy złapało cię to zmęczenie?
Terrey niestety radził sobie na pozycji obrońcy nieco gorzej niż dziewczyna z przeciwnej drużyny, ale Carson jakoś nie mogła się z tego powodu zdenerwować. Uśmiechnęła się do niego delikatnie, chcąc mu dać do zrozumienia, że zdarza się - ale zaraz potem wzięła się w garść. Chwyciła w dłonie kafel, po czym rozpoczęła kolejny slalom między zawodnikami w kierunku pętli przeciwników. Nie trafił jej żaden tłuczek, a w dodatku udało jej się celnie podać do Vivien. Z westchnieniem ulgi ujrzała, jak dziewczyna chwyta szkarłatną piłkę w swoje dłonie i leci dalej. Sama Carson zatrzymała się w powietrzu dosłownie na pięć sekund, by otrzeć pot z czoła i odgarnąć kosmyk włosów z oczu, po czym ruszyła szybko za Ślizgonką, chcąc asekurować ją przy kolejnej akcji - miejmy nadzieję udanej!
kostka: 2
Finnegan Gilliams
Wiek : 20
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 173
C. szczególne : blizny: podłużna na lewym nagarstku, po pogryzieniu na prawej kostce, pooperacyjne na klatce piersiowej
Teoretycznie lubiła oglądać quidditch. W sumie miał tylko jedną wadę - trybuny były zajebiście wysoko. Czego się jednak nie robiło dla siostry? Zestresowana do granic możliwości pojawiła się na utworzonych w stronej skale trybunach, pamiętając o tym, żeby nie zerkać w dół. Dodatkowym dramatem był fakt, że na trybunach w ogóle nie było chyba uczniów. Jakoś nie widziała się kibicującej razem z dorosłymi. Do nieznajomych uczniów też by raczej nie podeszła, ale przynajmniej mogła to sobie wmawiać. Usiadła w pewnej odległości od innych kibiców i wypatrzyła wśród latających postaci Carson. Chwilę zajęło jej zorientowanie się z kim gra, ale po jakimś czasie miała już obraz wszystkiego. Szkoda tylko, że jej drużyna dostawała wciry. Finn była bardzo wiernym kibicem, przynajmniej swojej siostry, dopingowała jednak po cichu. Jakby nie chciała, nie umiała krzyczeć. Dlatego, kiedy Carson przejęła kafla i leciała w stronę pętli, zacisnęła tylko pięści na kciukach i powtarzała szeptem "dawaj, Carson, dawaj". I wtedy Carson trafiła. - FUCK YEAH! - wrzasnęła, zrywając się z kamiennej ławki - TO MOJA SIOSTRA! Chyba nie dońca wierzyła jednak w jej powodzenie, bo zupełnie nie przewidywała tak spontanicznej reakcji. Kiedy tylko uświadomiła sobie, że nie tylko stoi, ale i drze ryja na prawie pustych trybunach, spaliła buraka od stóp do głów i unikając wzrokiem innych zgromadzonych, usiadła na ławce, chowając twarz pod włosami. Może jednak nikt tego nie widział i nie słyszał?
Poważnie wątpił już w to, że ten znicz gdzieś tam lata. Zaryzykował, więc i podleciał do sędziego pytając czy aby na pewno o nim pamiętał. Juan Alvarez Coś Tam Coś Tam najpierw spojrzał, a potem z silnym hiszpańskim akcentem, wywijając łapami jak opentany zaczął piłować na niego ryja, żeby nie zarzucał mu niekompetencji, tylko dlatego, że iest ślepy i nie umie grać. Zabolało. A chciał dobrze. Z nosem spuszczonym na kwintę, poleciał na inny koniec boiska, odprowadzany bluzgami Meksykanina, kt9rych już jednak nie rozumiał, bo padły w jego rodzimym języku. Teraz to już musiał złapać tego znicza, żeby udowodnić, że nie trafił na boisko z przypadku.
Trwali w swoistym, nieoficjalnym układzie - oboje, obserwujący, wyciągający wnioski, nieobnoszący się z emocjami; nie stosowali drastycznych pytań - nie próbowali forsować siłą tematów. Z tego względu, Daniel Bergmann szanował prywatność Matthewa; nie wiedział, jakie myśli kłębiły się (oraz jakie obecnie kłębią) pod kosmykami kręconych, ciemnych włosów mężczyzny. Jeśli - zauważał nastrój nienadający się na rozmowę, nie nękał potokiem słów - zresztą - nigdy nie był wylewny, odwiecznie - z precyzją dawkował słowa. Ostatnio, podświadomie rozumiał - Alexander musiał odpocząć, pobyć sam ze swoimi myślami. - Grunt, że po wszystkim - podsumował. - Mugole są czasem zbyt dociekliwi - starał się to wyrazić najdelikatniej; nie odczuwał pogardy do niemagicznych, choć odrobina niewiedzy, ujawniający się w zachowaniu dysonans - niektórzy potrafili wywęszyć oraz wystawić automatycznie miano niemal szaleńca. Uśmiechnął się, równie szeroko - co wcześniej. Naprawdę, miałby zarywać noc? Poświęcić? Na co? - Musiałoby być niezwykle ciekawe - powiedział - oraz przyjemne. - Zaakcentował, utkwiwszy swoje spojrzenie w @Matthew Alexander. Zachowywał się dość swobodnie, podobnie do siebie; w swoim żywiole niecodziennych, zawiłych nieco określeń - niebezpośrednich. Nie wiedział. Właśnie. Jego niewiedza była aktualnie straszliwa. - Tylko, że wtedy bym absolutnie pamiętał. - Wzruszył ramionami. Noce ofiarowywał za pasje, gospodarował na zagłębianie się w kwestie intrygujących dziedzin albo spędzanie, oddawanie się czysto cielesnej, ogarniającej rozkoszy - spleciony z kobiecym ciałem. Beznadziejny, wieloosobowy pokój nie sprzyjał żadnej - z nadmienionych uprzednio czynności. - Szczególnie… - potrzebował odrobiny namysłu - …gdy przychodziłem tutaj. Masz jakąś teorię? - zapytał; wydawał się dość uważny, choć instynktownie - jego głowa okazała się ciężka - zbliżała nieubłaganie w stronę ramienia sąsiada.
Ból był nie do zniesienia, lecz chęć zemsty przeważała nad nim. Płakałam, krzyczałam, ledwo byłam w stanie lecieć, ale nie chciałam się poddać - wszystko w moim życiu brałam zdecydowanie zbyt na serio. Nie widziałam w tym meczu zabawy, ale rywalizację, trening przed kolejnym sezonem. Gdy Carson podała do mnie piłkę nie wahałam się się ani chwili - zagryzłam wargi i poleciałam w stronę pętli omijając wszystkich przeciwników. W miarę możliwości stosowałam konieczne zwody, chociaż nie byłam w stanie wykonywać tych najbardziej skomplikowanych akrobacji. W końcu zostałam sam na sam z Bridget. A przynajmniej tak mi się wydawało...
Vivien przejmuje kafel, a ja wychodzę z inicjatywą. Nie mogę pozwolić, żeby znowu dostała, więc lecę wzdłuż niej odbijając tłuczki na bok. Jest w takim amoku, że nawet mnie nie widzi, a może to i lepiej. Mija przeciwników i zamierza strzelić do bramki. Wiem, że obrońca przeciwnej drużyny jest w naprawdę wysokiej formie. Nie chcę wątpić w umiejetności Dearówny, ale wiem, że jest poraniona i nie ma pełni sił, dlatego korzystając z okazji w postaci nadlatującego tłuczka, posyłam go w stronę Puchonki, tym samym umożliwiając Vivien strzał bez przeszkód.
1
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
Niestety szczęście zaczynało przemijać, o czym Bridget przekonała się już w następnych minutach gry. Wydawało jej się, że szło dobrze, lecz warunki panujące na "boisku" dawały się we znaki, ona traciła koncentrację, myśląc wyłącznie o kąpieli w lazurowych wodach, a przeciwnicy wcale nie tracili zapału do gry. Szukający zdawali się nie dostrzegać znicza... Nigdzie. A to z kolei prowadziło do tego, że mecz trwał i trwał... Mogło być gorzej, jasne, podobno niektóre mecze toczyły się dniami i nocami. Bridget miała jednak nadzieję, że ten ich niebawem skończy się, najlepiej z wygraną dla jej drużyny. Vivien natarła na nią z kaflem w rękach i Bridget przygotowała się do obrony, lecz tłuczek, który wystrzelił w jej kierunku mężczyzna grający dla przeciwników skutecznie ją powstrzymał. Skrzywiła się, oberwawszy w bok i położyła na nim jedną dłoń, ze smutkiem patrząc, jak kafel przelatuje przez pętlę. Zebrała go wciąż ze skrzywioną miną, a następnie podała do Gemmy.
wynik 30:20 dla drużyny A
Gemma Twisleton
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 0%
Dodatkowo : vel ENEMA - one man band, prefekt fabularny
Niestety znów stracili bramkę, tym gorzej, że tym razem Bri dostała tłuczkiem. - Żyjesz? - zapytała ją, przejmując kafla, a ponieważ koleżanka żyła, poleciała z nim po chwili dalej. Jeżeli sama nie chciała oberwać, to lepiej było się ruszać. Druga drużyna chyba się ożywiła i dotarcie do pętli nie było już takie proste jak na początku, dlatego ponownie zdecydowała się podać piłkę do Melusine. Tylko tym razem upewniła się, że robi to dokładnie.
Patty nie miała pojęcia, jak długo krążyła już w pełnym słońcu, lecz im dłużej patrzyła w piasek pod sobą, tym bardziej miała ochotę się w nim zakopać. Prawdopodobnie oparzyłby ją w stopy, nagrzany za sprawą lejącego się z nieba żaru, lecz pod spodem musiał być taki przyjemnie chłodny, że dziewczyna aż uśmiechnęła się błogo pod nosem. Woda też wyglądała zachęcająco... Patty! Na brodę Merlina, skup się! Nic dziwnego, że jeszcze nie złapała znicza, skoro wiecznie myślała o niebieskich migdałach. Spojrzała w niebo, mrużąc oczy i próbując dostrzec złoty błysk na tle błękitnego nieba. Jak długo już latali? Oho, czyżby to był znicz?! Patty wystrzeliła w stronę słońca, lecz szybko okazało się, że znów wzrok płatał jej figle. Otarła pot z czoła i przetarła rozgrzane, różowe już policzki. Na bank zejdzie jej skóra z twarzy, na bank...
kostki: 1, 6
______________________
Matthew Alexander
Wiek : 43
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 181
C. szczególne : Blizny na nadgarstkach, pogodne spojrzenie, towarzystwo Euthymiusa oraz zapach wody kolońskiej.
Mecz wydawał się w tej chwili uzdrowicielowi jedną z najlepszych rzeczy, na które mógł zwrócić uwagę. Uczniowie latający na miotłach, podający sobie nawzajem piłkę potrzebną do wrzucenia jej do okręgu, współpraca oraz tajemnice tego, iż ludzie najlepiej ze sobą współpracują, kiedy pojawia się zjawisko rywalizacji z drugą drużyną. Z daleka nie mógł określić ich wyglądu, sylwetki zaś z łatwością przecinały powietrze, uniemożliwiając dokładne przyjrzenie się im zaćmionemu umysłowi Matthewa. Wszystko stawało się w jego głowie, a raczej - wszyscy stawali się w jego głowie niebywale atrakcyjni, pociągający. Jak ja złość, nie mógł nad tym zapanować, a wewnątrz siebie dusił te potencjalne zainteresowania i miłostki, zastanawiając się nad tym, w jakie gówno tak naprawdę zdołał się wpakować, chcąc tylko i wyłącznie pooglądać głupi mecz. Wiedział, że zachował się trochę jak dziecko, chcąc pobyć sam na sam z własnymi myślami, które oplątały jego głowę jak korona cierniowa - taka, jaką nosił Jezus podczas ukrzyżowania. Uznał jednak, że lepiej będzie rozbić emocje na czynniki pierwsze, zamknąć się w sobie, owinąć kocem oraz spędzić czas przy miłej lekturze. Na szczęście nikt szczególnie nie wypytywał o jego stan - nie byli natrętni, nie domagali się wyjaśnień. Za to mógłby chociaż odrobinę podziękować. Nieraz ten swój dar chciałby porzucić, stać się zimnym draniem bez jakichkolwiek emocji, jak gdyby nim już nie był, zaprzestać zamartwiania się oraz rozmów w umyśle, które podnosiły go na duchu. Zawsze potrzebował odpocząć - i uzyskiwał stan spokoju psychicznego przez zwykły kontakt ze zwierzakami. Tutaj jego pole manewru było ograniczone - lico przeszywał jedynie słaby uśmiech, jak gdyby odrobinę wymuszony przez kontakty z ludźmi. - Nie podejrzewali aż tak, ale trudno było się z nimi dogadać. - oznajmiwszy, przypomniał sobie te wszystkie rozmowy z policjantami, które potrzebowały dodatkowego tłumacza, inaczej zupełnie nie ogarniał języka panującego w Meksyku. Nie należało to do zbyt przyjemnych doświadczeń, kiedy wzrok ludzi nieufnie kierował się w Twoją stronę, gdy jedynie obserwowałeś, jak zostaje popełnione przestępstwo. Nie wiedział jednak, czy przypadkiem nie będzie musiał się zjawić raz jeszcze w roli świadka, by złożyć odpowiednie zeznania oraz sprawdzić, który z potencjalnie złapanych był oprawcą. - Każdy ma inne rzeczy pod tymi określeniami. - powiedział, wzdychając ciężko, starając się zapomnieć o tym, że @Daniel Bergmann go zaintrygował. Trudno jednak było spełnić tę prostą zachciankę umysłu, która, jak na złość, rozbrzmiewała w jego głowie echem. Trapiło go nie tylko to, ale także wcześniejsza sytuacja, choć powoli powracał do żywych. Zmartwychwstał spod koca, książek, kubków lemoniady oraz innych bzdet. Kiwnął głowa, jakoby oznajmić, że w porządku. Że rozumie. Że nie jest aż nadto dociekliwy w tym, co Daniel odprawia ciekawego po nocach. Może świecenie w pomieszczeniu za pomocą Lumos działało negatywnie na jakość snu osób znajdujących się w pomieszczeniu? Nikt przecież nie lubił, kiedy na twarz padało światło. - Mam.- oznajmił prosto, wzdychając ciężko, kiedy to raz jeszcze został wystawiony na próbę powstrzymania się przed jakimkolwiek gwałtownym ruchem. Chociaż bycie sztywnym też jakoś mogło wydawać się na wskroś podejrzane. Nie wiedział, jak się zachować, siedząc grzecznie, przypominając Matthewa. Wewnątrz jednak trwała istna wojna. - Że to miejsce sprawia, iż jesteś senny. - nie pochwalił się jednak własnymi doświadczeniami, uznając je za zbędne.
Melusine O. Pennifold
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 169
C. szczególne : turban na głowie z magicznymi wzorami, piegi na twarzy, płynne ruchy, zwiewne ubrania;
Gol! Świetnie mi poszła ta zemsta. Nie przejmuję się zdenerwowanym spojrzeniem Terry'ego, bo musimy grać od nowa! Szło nam jakoś. Jedna osoba trafia, potem druga, nie mogliśmy jakoś zyskać żadnej poważnej przewagi. Po mojej świetnej bramce znowu kręciliśmy się wokoło. Czułam już jak pot spływa mi spod turbanu na mój piegowaty nos. Może przez zmęczenie traciłam też swoje umiejętności. Bo oto zawodniczka z przeciwnej drużyny z łatwością przejmuje mój kafel, zaledwie chwilę po podaniu Bri. Robię przepraszającą minę do naszej obrończyni. No cóż, może przynajmniej Terry znowu tam zaśnie na bramkach i będę mogła tam w spokoju podlecieć.
5
Harriette Wykeham
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 168
C. szczególne : za duży, powyciągany wełniany sweter na grzbiecie, łańcuszek z obrączką na szyi
Mecz ciągnął się w nieskończoność, a żar leciał z nieba. Pierwszy raz od przyjazdu Ettie zaczęła tęsknić za deszczową Wielką Brytanią. Nie zamierzała jednak zwalniać. Kiedy druga drużyna znów przejęła piłkę, Ettie ignorując lepiącą się do ciała koszulkę pomknęła do najbliższego tłuczka i sieknęła nim w stronę Vivien Dear. Niestety ten minął ją o włos i mogła rzucać do pętli. Sytuacja była o tyle gorsza, że niedaleko kręcił się jej narzeczony i Ettie dałaby sobie rękę uciąć, że spróbuje ten sam tłuczek wykorzystać przeciwko Bridget, a ona nie zdąży tam dolecieć z pomocą.
Dzięki pomocy Cassa strzeliłam bramkę. Posłałam mu pełen boleści uśmiech, ale nie byłam w stanie zdobyć się na nic więcej, bo musiałam wracać do gry. Trochę pokombinowałam i udało mi się zabrać Melusine kafel, po czym niezłym zwodem ominąć konkurencję i po raz kolejny wrócić do Bridget. Starałam się chociaż w pewnym stopniu wyjść na prostą i nadrobić stratę oraz moją niedyspozycję z pierwszej części meczu. Cass był świetnym partnerem i doskonale mnie osłaniał, więc mogłam grać na luzie, nie obawiając się psychopatycznych zapędów Wykeham i Zakrzewskiego. Cieszyłam się bardzo, że przejął nade mną opiekę, bo bardzo jej potrzebowałam. Okrążyłam pętle i korzystając z pozycji Bridget wyrzuciłam kafel od dołu w lewą pętlę licząc, że nie zdąży jej osłonić.
Kostka: 3->6 Kuferek: 30 + 10 Przerzuty: 2/4
Ostatnio zmieniony przez Vivien O. I. Dear dnia Nie Sie 05 2018, 22:43, w całości zmieniany 1 raz
- Trudno zaprzeczyć - zgodził się Daniel Bergmann; wcześniejszej kwestii nie skomentował - z mugolami, nawet brytyjskimi grupami mugoli - mimo identycznego języka, dojście do konsensusu mogło stanowić iście wydłużoną katorgę. @Matthew Alexander miał jednak - lub raczej, powinien mieć, tak uważał jego przyjaciel z zamierzchłych czasów - bez porównania lepsze podejście do niemagicznych. W końcu - jakby nie patrzeć - znaczniejsza część jego krewnych pochodziła prosto od niemagicznych; Bergmann z kolei wychowywał się w hermetycznym światku, nie mając kompletnie pojęcia o cudach rozwijającej się ciągle techniki. Kolejne słowa otrząsnęły mężczyznę z letargu; zebrał on w sobie pokłady - wykrzesał ostatki siły, aby zwyciężyć podświadome pragnienie oddania się prosto w Morfeuszowe ramiona. Nie spoglądał już nawet specjalnie na akcję, na rozgrywany mecz - z niepodważalną pasją; nie umiał. To miało sens tak samo jak jego nie miało. - Dość ironiczna hipoteza, nie sądzisz? - zapytał, tłumiąc zawiązkę śmiechu, rodzącą się w jego krtani. Podniósł się w tym momencie; w związku z tym, strumień oddechu zapewne musnął skórę na szyi towarzysza, obciążony słowami - brzmiącymi stosunkowo w pobliżu ucha. Otrzeźwiał, przynajmniej epizodycznie, wyprostował się, rozejrzał - w miarę dyskretnie, z możliwie najbardziej uważnym wyrazem twarzy. - Może kogoś wzięło na głupie żarty? - wątpił we właściwości miejsca; mecz Quidditcha na usypiającym stadionie? Reszta obserwujących bawiła się wyśmienicie. - Przynajmniej oszczędził ciebie - ośmielił się dodać. W zasadzie, poniekąd celowo.