Niestandardowa plaża, znajdująca się wewnątrz wyspy. Formacja typowa dla Meksyku. To wyjątkowe i mało uczęszczane miejsce, do którego nie łatwo się dostać. A jednak to co tam zastaniemy wynagradza nam mniejszą dostępność i trud związany z dotarciem na tę oryginalną plaże. UWAGA! Należy rzucić kostkę na wejście. Parzysta - udaje ci się wejść. Nieparzysta - niestety nie znajdujesz tego miejsca. Próbować można raz na dobę, Lokacje możesz zdradzić maksymalnie 3 osobom.
Kostki dla chętnych:
To wyjątkowe miejsce ze swoją własną, magiczną aurą. Może ci przysporzyć różnych niespodzianek. Jeżeli chcesz, rzuć jedną kostką: 1: Jeśli spróbujesz wejść do wody - choćby zamoczyć kostki, poczujesz silne i nieznośne pieczenie. Twoja skóra zrobi się czerwona, a ty czym prędzej wrócisz na brzeg, bo ból z każdą chwilą będzie nasilał się coraz bardziej. Niestety do końca wątku nie jesteś w stanie dotknąć wody bez tego efektu, więc pozostało ci bierne leżenie i odpoczynek na piasku. 2: Zaczynasz czuć ogromne uderzenia gorąca. Może i jest lato, a ty jesteś w Meksyku, więc upał jest jak najbardziej zrozumiały, ale to co dzieje się w tej chwili przechodzi wszelkie pojęcie. Ciężko ci to wytrzymać, ale wygląda na to, że nie masz wyboru. Nie pozbędziesz się tego do końca pobytu w tej lokacji. 3: Z nieba zaczyna prószyć śnieg. Pomimo niewątpliwie dodatniej temperatury, czujesz jak na twoje ciało (i osób towarzyszących) spadają zimne płatki. Może warto narzucić coś cieplejszego? Szczególnie, że nie wygląda na to, aby opady miały kiedykolwiek ustać. Nie zadziała tutaj żadne zaklęcie, jesteście skazani na małą zimę tego letniego dnia. 4: Robisz się senny. Niezależnie od tego, czy masz za sobą nieprzespaną noc, czy może pół doby spędziłeś na odpoczynku. W tej chwili oczy same ci się kleją i masz ochotę oprzeć głowę na piasku i zażyć odrobinę błogiego snu. Możesz nad tym panować, jednak przez cały wątek będzie sprawiało ci to trudność. 5: To miejsce działa na ciebie trochę jak... afrodisia? Czujesz wyjątkowy pociąg do każdej osoby, która towarzyszy ci w tym pięknym zakątku. Może to urok tej niecodziennej plaży, a może czar rzucony na te wyspę, na który akurat ty silnie reagujesz? Niestety z tym problemem borykać się będziesz do końca wątku. 6: Wylegując się na miękkim piasku nie trudno wyczuć każdy twardszy element. Czujesz, że coś cię uwiera, więc zatapiasz badawczo rękę pod ręcznikiem, w celu znalezienia intruza. Rzuć kolejną kostką: Parzysta: Wykopujesz niewielką, ale jak cenną fiolkę Felix felicis! To chyba twój szczęśliwy dzień, a już z pewnością taki będzie, jeżeli wypijesz swoje płynne szczęście. Możesz również zostawić je na później i zgłosić się po to do kuferka! (Ilość na 1 użycie!) Nieparzysta: Coś boleśnie kąsa cię w palec! Okazuje się, że przeszkoda pod twoim legowiskiem to mała jaszczurka, którą zdenerwowałeś niepotrzebnym gmeraniem. Rana jest niewielka, ale pewnie trochę poboli.
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Meksyk każdego dnia jeszcze bardziej zaskakiwał swoim urokiem. Miejsce na wycieczkę Hogwartczyków zostało idealnie dobrane, bowiem oferowało rozrywki dla każdego - nie nudzili się ani ci aktywni, ani ci leniwi. Mefistofeles bez problemu odnajdował dla siebie zajęcie na każdą chwilę, nie tracąc czasu na bezsensowne włóczenie się po pensjonacie. Tam, w gruncie rzeczy, bywał dość mało. Sądził, że mieszkanie z taką bandą Puchonów będzie ogromnym wyzwaniem, z drugiej strony - oni zawsze byli ogromnym wyzwaniem, czy to dzielenie pokoju, czy też zwykłe spotkanie na korytarzu. Nic dziwnego, że do tego aspektu szybko przywyknął, w większości głównie ciesząc się ich towarzystwem. Wolał te rozbrajające, irytujące stworzenia, które potrafiły zaskoczyć go na każdym kroku, niżeli jakichś gburów, z którymi notorycznie by się musiał przepychać. Fakt faktem, zrywał się każdego dnia niedługo po wschodzie słońca i udawał się na dłuższy, poranny trening. Upał jeszcze nie dawał się tak potwornie we znaki, bryza przyjemnie chłodziła podczas biegania na wybrzeżu, a i inne ćwiczenia wychodziły całkiem przyjemnie. Był czas na rozbudzenie się, przemyślenie wszystkiego, albo i odegnanie wszystkich myśli. Wysiłek fizyczny z samego rana sprawiał, że Mefisto czuł się po prostu lepiej. Nawet jeśli potem wracał do pensjonatu i widział swoich współlokatorów smacznie śpiących, czy też jeszcze zaspanych, to sam nigdy nie żałował odmawiania sobie wylegiwania w łóżku. Nie miał nic do leniuchowania wśród miękkiej pościeli, ale utrzymać go tam mogła jedynie jakaś osoba. Wtedy rzeczywiście potrafił zupełnie pozmieniać plan dnia. Ten poranek był wyjątkowo ciężki. Mefistofeles obudził się znacznie później niż zwykle, w dodatku z dziwnie ćmiącym bólem głowy, który szybko postanowił zbagatelizować; zebrał się i wyszedł, pchany przyzwyczajeniem i wspomnieniami przyjemnej satysfakcji chwytającej za serce po ukończonym treningu. Nic nie robił sobie z tego nasilającego się w czaszce łupania. Miał ze sobą niewielki plecak, którego nawet nie rozpakował po poprzednim dniu zwiedzania miasteczka, a jedynie dorzucił do niego butelkę wody - teraz napój zdawał się zbawienny, ratując Ślizgona co któryś krok. Bieganie nie wychodziło, rozciąganie bolało, ćwiczenia... Merlinie, czuł się ciągle tylko coraz gorzej, nieustannie rezygnując z tego, czego robić zwyczajnie nie mógł. Tracił już poczucie czasu, gdy podjął decyzję o odpoczynku. Przysiadł na plaży, oddychając ciężko i powoli przypominając sobie, jaki jest dzień - do pełni było coraz bliżej, a to wyjaśniało ogólne osłabienie. Nie mógł wymagać od siebie zbyt wiele, skoro ciało odmawiało posłuszeństwa i wyraźnie prosiło o przerwę; Mefisto często idiotycznie doprowadzał się na skraj wytrzymałości, ten teraz mu się znacząco przesunął, w niemal upokarzający sposób odbierając tak postawnej postaci całą siłę. Sięgnął do plecaka po wodę, upił kilka łyków i znalazł farby; szkoda, że poprzedniego dnia wpadł na zabranie ze sobą jakiegoś bloku kartek, podczas gdy teraz nie miał niczego. Nie mógł nawet zabić czasu, poświęcanego na zbieranie oddechu, podczas kreślenia niewielkim pędzlem najprzeróżniejszych wzorków. Bawił się ostatnio w testowanie, w spontanicznym porywie weny łapiąc się za przemalowywanie własnego ukulele; wakacje dobrze działały na jego kreatywność, choć nie brakowało jej nawet na studiach. Teraz było podobnie. Wystarczyło zatopić palce w miękkim piasku, by odnaleźć ładnie zachowaną muszlę o idealnym, nienaruszonym kształcie. Wystarczyło przyjrzeć się przetartej drobinkami powierzchni, by dostrzec potencjał na malutkie dzieło sztuki. Wystarczyło sięgnąć po pędzel, wziąć farby. Wystarczyło trochę poudawać, że siedzi tu bo chce, a nie dlatego, że nie może wstać. Przetestował farby, bawiąc się w tworzenie malutkiej tęczy. Chciał kombinować dalej, ale zabrakło mu materiału - i tak też okazało się, że podnieść się musi. Nox szedł po brzegu, zbierając co ładniejsze muszle. Robiło się cieplej, ludzie zaczynali się schodzić, słońce wspinało się coraz wyżej. Student odruchowo zaczął szukać bardziej ustronnych miejsc, jednocześnie trzymając na otwartej dłoni schnącą jeszcze muszelkę. Nawet zaczepiła go jakaś uśmiechnięta kobieta, radząc udać się bardziej w stronę wydm, gdzie miał trafić na kawałek plaży usiany muszelkami; niewiele myśląc, poszedł we wskazanym kierunku i zaraz tonął niemal po pas w wysokiej trawie, rozglądając się za tym tajemniczym zakątkiem. Oddech stracił zupełnie nagle, jak gdyby ktoś uderzył go w splot słoneczny. Mefisto wiedział, że po prostu szedł zbyt długo i dlatego tak nagle go zatkało. Dodatkowo ból zaczął wspinać się po nogach, pomagając chłopakowi w utracie równowagi - kilka kolejnych kroków zaważyło na tym, że ciemne mroczki przed oczami (tańczące tam już od kilkudziesięciu metrów spacerku) przysłoniły całe pole widzenia, na krótką chwilę zabierając Ślizgona w odmęty nieświadomości. Potknął się, osunął wprzód, niefortunnie trafiając na krawędź wydm i tym samym po prostu runął na ukrytą w gęstwinie plażę. Nie wiedział nawet, czy był w pobliżu ktoś, kto mógłby dostrzec to dziwne zniknięcie; niezbyt przytomny był już od jakiegoś czasu, zatem teraz po prostu wylądował ciężko na piasku, wypuszczając muszelkę i wtulając twarz w złociste, rozgrzane drobinki. @Liam A. Rivai
A młody Puchon spędzał czas po swojemu. Gdy Mefistofeles zbierał się wczesnym rankiem, by pobiegać, Liam układał się na drugi bok, dzieląc łóżko ze jeszcze dwiema innymi osobami. Potrafił smacznie spać do dziesiątej lub dłużej, a w zasadzie do momentu, w którym któryś z jego „misiów przytulanek” nie kopnie go brutalnie na pobudkę lub też nie wyciągnie siłą spod pierzyny, by nie spóźnić się na śniadanie. W kwestii stopnia aktywności chłopak spędzał czas naprzemiennie. Potrafił leżeć brzuchem do góry i czytać swoje śmieszne, krzykliwe komiksy dosłownie cały dzień, ale nie miał oporów, by następnego ranka (to jest: koło trzynastej) nie wybrać się na plażę, by zamęczyć się niemal na śmierć zabawą w wodzie. Większość dni spędzał u boku przyjaciół, ale zdarzały się momenty, gdy każdy z nich decydował się iść swoją drogą… i to była jedna z takich chwil. Zebrał się z łóżka po dziesiątej, czując, że ktoś dźga go w brzuch. Wszyscy troje udali się na pierwszy posiłek nowego dnia, ale pora śniadaniowa była ostatnią, podczas której Liam miał okazję z nimi rozmawiać. Neirin gdzieś przepadł, najprawdopodobniej spłoszony przez ładne motylki lub biegające po ogrodach pensjonatu jaszczurki, a Jack najwyraźniej postanowił zająć się sobą, chcąc choć na chwilę odpocząć od gadulstwa prefekta. I bardzo dobrze, bo samotny spacer nie był niczym złym! Niezniechęcony brakiem towarzystwa, zaraz po posiłku wybrał się na zwiedzanie. W zasadzie sam nie wiedział gdzie zamierzał się wybrać, ale zapobiegawczo nałożył na tyłek kąpielówki, znając swoje tendencje do mokrych rozgrywek z falami. Zgarnął też jakąś lekką torbę, w którą upchał kilka oczywistych, plażowych rzeczy jak chociażby ręcznik. Musiał przyznać, że bawił się fenomenalnie, idąc wesołym krokiem przed siebie. Po drodze kupił sobie lód na patyku, odbywając naprawdę sympatyczną rozmowę ze sprzedawcą i choć trwała jakieś dwadzieścia sekund, pozytywna energia zrobiła swoje. Szedł więc dalej z szerokim uśmiechem na ustach, gdy sceneria zrobiła się nieco bardziej trawiasta. Nie przypominał sobie, by wcześniej zaszedł aż tutaj… niemniej bardziej od ciekawej, meksykańskiej flory zainteresował się znajomą sylwetką, która snuła się na kilkanaście metrów przed nim. Mefi! Uśmiechnął się szerzej, ciamkając dalej swoją chłodną przekąskę. Przez mefistofelesową manierę tak wczesnego wstawania, Liam miał wrażenie, że dosyć dawno go nie widział, a już na pewno nie miał okazji porozmawiać nieco dłużej na osobności. Przyspieszył kroku, by łatwiej było mu go dogonić, niemniej wciąż ani myślał biec, skąpany w pozytywnej, wakacyjnej energii… przecież jak się do niego zbliży, to wystarczy, że raz krzyknie i po kłopocie… po co się wysilać? Myślał sobie spokojnie… do czasu, aż nie zauważył, że sylwetka studenta nagle pada jak kłoda. Nani the fuck… Zatrzymał się skonsternowany z lodem w buzi, mrugając ze dwa razy, nim nie ocknął się, że wypada Ślizgonowi czym prędzej pomóc. Natychmiast wyjął sobie przekąskę z ust i rzuciwszy na nią najprostszy czar na przemieszczanie się, pognał sprintem do Mefisto, nieświadomie odkrywając jedno z rzadszych miejsc. Locomotor niósł lód za biegnącym Liamem, który po paru sekundach wylądował tuż przy koledze, wzburzając ku górze nieco piachu swoim spektakularnym upadkiem na kolana. - Mefi? – trącił go delikatnie w ramię - O rany, błagam, powiedz mi, że nic ci nie jest i zaraz podniesiesz głowę, nie każąc mi pokazywać jak bardzo nie uważałem na zajęciach z uzdrawiania… - odparł, szczerze zaniepokojony tak słabym wyglądem studenta. Pochylił się nad nim, kompletnie ignorując podążający za każdym jego ruchem lód, który teraz lewitował sobie obok jego głowy. Puchon znów lekko trącił poszkodowanego, próbując jakkolwiek unieść jego twarz, by nie leżała tak beznadziejnie wbita w piach. Jeżeli Mef wykazałby się jakąkolwiek przytomnością, z pewnością zacząłby odgarniać z jego lica ziarenka czy też opadłe na oczy włosy. – Żyjesz? Merlinie… wyglądasz strasznie niemrawo… um, czekaj, może mam trochę wody w torbie. No, chyba, że wolisz loda, bo akurat sobie kupiłem... chociaż okay, woda brzmi chyba lepiej. No i z butelki jeszcze dzisiaj nie piłem, a lód jest jednak trochę przeze mnie zużytkowany, więc…
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Prawda była taka, że Mefisto jeszcze nie zdołał zdecydować, czy śpiący razem Puchoni bardziej go dobijali, czy rozczulali. Mimo wszystko niezbyt wychodziło mu ukrywanie swojej większej sympatii wobec Liama - chociaż na to niektórzy potrafili być ślepi i hej, Nox nie był głupi, miał świadomość jak bardzo sam sobie życie utrudniał - i musiał przyznać (przed samym sobą), że wolałby nie oglądać go wtulonego w innego mężczyznę. Czy też w ogóle dwóch. Na całe szczęście miał zdrowy pogląd na relacje rodzinne i podpinał też pod to przyjaźnie, zatem jakoś... jakoś po prostu pozerkiwał na nich wcześniejszym czy późniejszym porankiem, okazjonalnie kręcąc głową z niedowierzaniem czy cieniem dezaprobaty. Dzieciaki. Niewiele mógł powiedzieć, by nie wyjść na hipokrytę, zważywszy na jego własne miano Nessowej „maskotki”. Wakacje trochę utrudniały kwestię wspierania Ślizgona przed pełnią, chociaż ten nawet sobie tym głowy przed czasem nie zaprzątał. Był zbyt zajęty korzystaniem z dóbr oferowanych przez Meksyk, by przejmować się takimi drobiazgami jak stali współlokatorzy czy łóżko niedostosowane dla dwóch osób. O samej pełni nie zapomniał; nigdy nie zapominał, nastawiony w każdy możliwy sposób na oczekiwanie, aż tarcza w formie koła zawiśnie na niebie, wstrząsając ciałem chłopaka. Teraz było podobnie, nawet jeśli w międzyczasie biegał po plaży, pływał, czy zwiedzał pieszo bardziej zalesione tereny miasteczka i okolic. Spędzał wakacje aktywnie, jeszcze bardziej zakochany w sportach właśnie teraz, gdy miał czas i tak wiele ciekawych, meksykańskich okazji. Zresztą, potem mógł relaksować mięśnie dryfując na basenie, bujając się na hamaku lub poszerzając grono znajomych w okolicznym barze. W każdej chwili mógł też wrócić do Czwórki, gdzie może ciszy i spokoju brakowało, ale nie to było niezbędne do odprężenia po ciężkim dniu. Chyba wystąpiła jakaś solidna pomyłka; Mefistofeles bez zastanowienia zaciągnąłby Liama na pozycję jego bohaterskiego rycerza, podczas gdy ten najwyraźniej zupełnie się nie nadawał poczuwał. Fakt faktem, Szkota za szczególnie ta chwila zawahania ze strony młodszego Hogwartczyka nie obeszła, bowiem zajęty był przeprowadzaniem amatorskiego procesu piaskowania zębów i okolicy. Zemdlał dość żałośnie i nagle - może ktoś bardzo czujny widziałby brak sprężystości w kroku Ślizgona, ale ten dalej uparcie wolał zwolnić, niżeli się zatrzymać. Wyszło jak wyszło. Prażące słońce niemal w zenicie nie współgrało z wilkołaczym osłabieniem, kradnąc resztkę sił i wymuszając jakże żenujący postój. Pewnie wiele osób wpadłaby na bardziej spektakularny, widowiskowy czy też sensowny sposób ocucenia drugiego człowieka - czarodzieje w dodatku mogli wesprzeć się zaklęciami. Rivai tymczasem postawił na własne szczęście, robiąc niewiele; co gorsza, okazał się całkiem skuteczny. Mefisto drgnął niespokojnie, zamrugał kilkukrotnie, odganiając piasek spod oczu. Zaczął rozpoznawać głos, naprowadzany przez samą w sobie paplaninę o... Lodzie? Liam oferuje mu loda? Ale tak na plaży? Na rozbudzenie? To był jakiś zwariowany sen? - Poważnie pytasz o loda? - Wymamrotał, przejęty nieprzyjemnym szumieniem w czaszce. Trochę zaczynało do niego docierać co się wydarzyło i twarz chłopaka na chwilę wykrzywił grymas niezadowolenia. Przekręcił się bardziej na plecy, otrzepując przetarte piaskiem dłonie i wlepiając półprzytomne spojrzenie w prefekta Hufflepuffu. - To robisz, jak ktoś zemdleje? Nawijasz i proponujesz specyficzne formy pobudki? No szkoda byłoby to przespać, faktycznie... - Żartobliwy ton mógł być odrobinę słaby, ale jednak dalej żartobliwy. Mefisto zupełnie nie mógł się pozbierać, przytłoczony potworną falą gorąca, palącą każdy nerw jego ciała. - Przyszedłeś i chyba płonę - uznał, w końcu podnosząc się do pozycji półleżącej, wspierając się na zgiętych łokciach, brzuchem do góry. - Ale żyję. - Chyba, jeszcze.
Poczuł niesamowitą ulgę, gdy mężczyzna zaczął dawać oznaki przytomności. Choć cały czas miał delikatnie uniesione kąciki ust, dopiero teraz wymalował sobie wargi w szerokim uśmiechu, pozbywając się chociaż części ciążącego na nim stresu. Podejrzewał, że Mefistofeles był twardym zawodnikiem, ale wiedział, że nikt nie był niezniszczalny. Spektakularna gleba zaliczona przez Ślizgona nie wróżyła niczego dobrego, więc Liam przybrał nieco czujniejszą postawę. - Ohh… - jęknął, wypuszczając ciężko powietrze. – Ocknąłeś się… wszystko gra? – zapytał, nim nie przekodował sobie pytania Mefistofelesa w głowie, zbyt zajęty samym cieszeniem się na widok kontaktującego poszkodowanego. Yay, nie musimy piszczeć o pomoc! Nie potrzeba wysyłać srebrzysty pand do opiekunów i możemy oszczędzić sobie kolejnych traum związanych z bezsilnością! – No, tak. – zachichotał delikatnie, siadając przy nim po turecku, wciąż przypatrując mu się bardzo uważnie. – Gdy tutaj szedłem, uznałem, że warto jednego kupić. W końcu jest upał, no nie? – zagadnął, zahaczając kątem oka o wciąż lewitujący przy nim patyczek z lodem. Zaraz wyciągnął rękę, jednak nie po chłodną przekąskę, a przed siebie, kładąc rękę na czole studenta. – Rany… naprawdę jesteś rozpalony. – westchnął szczerze zmartwiony, nim nie odbił się od ziemi, chwytając tym samym za własną torbę. Rozsunął suwak, chcąc wyciągnąć z wnętrza ręcznik, gdy wreszcie wykrystalizował z mamrotania kolegi właściwy, dwuznaczny kontekst. - Pfff… wybacz, Mefi, ale dzisiaj jedyną rzeczą którą oboje możemy mieć w buzi, jest ten oto lód. – wskazał palcem na przekąskę, która właśnie powolutku zaczynała skapywać na piach. Jedno na szybko rzucone Glacius załatwiło sprawę, a rozbawiony Liam znów wrócił wzrokiem do Ślizgona - Może innym razem. Jeszcze rozgrzejesz się za bardzo i znowu odlecisz. Nie mógłbym ci tego zrobić… - puścił mu oczko i zawędrował kawałek pod wodę. – Zamiast tego odłożę mój seksapil na bok i spróbuję nieco Cię ochłodzić. Nie wstawaj jeszcze, oki? – poprosił i przykucnął przy wodzie, zatapiając w niej ręcznik, razem z dłońmi. Nie minęła sekunda, jak Liam z cichym jękiem odskoczył na brzeg, spoglądając na zaczerwienione, piekące palce. – Dobra… coś jest mocno nie tak z tą wodą... – pomajtał rękoma, łudząc się, że jakoś zdoła załagodzić ból, ale nic z tego nie wyszło. Choć efekt był mocno upierdliwy, Rivai nie zamierzał rozczulać się nad sobą ani chwili dłużej, wiedząc, że Nox wyglądał w tym momencie zdecydowanie słabiej. Woda, która wsiąknęła w cały ręcznik parzyła chłopaka tak samo, jak ta przy brzegu, toteż Puchon na szybko przemieścił go Wingardium Leviosa możliwie niedaleko od siebie, a przy okazji gdzieś na słońce, by szybciej wysechł. Sam znów znalazł się przy Mefisto, choć teraz uśmiech miał nieco mniej promienny. – Hej, nie podchodź do tej wody. Spójrz. – pokazał mu dłonie. – Nie wiem co w niej jest, ale lepiej mocniej cię niczym nie dobijać… - uśmiechnął się nieco przepraszająco, pocierając ukradkiem palce o siebie: wciąż cholernie piekło... Ściągnął z siebie koszulkę. – Kłamałem z seksapilem. Dasz radę usiąść? Chociaż po turecku? – zagadnął z uśmiechem i profilaktycznie rzucił na odzienie niewerbalne Chłoszczyść. Liam nie cierpiał na nadmierną potliwość, ale uznał, że w takim upale na pewno ubrudził ją choć trochę, więc lepiej wyczyścić. Poza tym przecież aspirował na tytuł pielęgniarki roku, toteż musiał pokazać swój pełen profesjonalizm. Zaraz później poleciało Aquamenti i koszulka nasiąknęła przyjemnie zimną wodą. Chłopak zarzucił ubranie na barki Mefisto i znów przysiadł obok niego. – Trochę ci lepiej? Rany… chyba jeszcze nie widziałem, żebyś gdziekolwiek omdlewał. Zmartwiłeś mnie… - podrapał się nieco po głowie. – Wzięło cię jakoś przed chwilą..? Nie lepiej byłoby Ci zostać w pensjonacie? No, chyba, że masz nas tak strasznie dość, że z premedytacją codziennie tak uciekasz z pokoju, hm? – zagadnął, teraz patrząc nieco podejrzliwie. Parsknął śmiechem i spróbował się poprawić, tym samym ukradkiem zauważając jakiś tęczowy punkcik nieopodal Mefisto. – Hej! Widziałeś? - wyciągnął dłoń po muszelkę i przysunął sobie bliżej nosa, przyglądając się jej w zaciekawieniu. – Malowana! - spojrzał pytająco na Mefisto. To Twoje?
Kostka: 1.
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Półprzytomny, ledwie w ogóle przykładał wagę do słów Liama. Wydawało mu się, że znowu odpływa, kiedy tak leżał na słońcu i pozornie wsłuchiwał się w wypowiedzi Puchona. W rzeczywistości prawdziwie ocknął się dopiero wtedy, kiedy poczuł dotyk chłopaka na swoim czole; poruszył się nerwowo, zupełnie jak gdyby kusiła go ucieczka. Nieufność była w tym przypadku wyjątkowo idiotyczna. - Trzymam za słowo - przetarł dłonią twarz, nie dyskutując w kwestii tego pozostania w pozycji leżącej. Ani myślał się podnosić; coś bolało go w plecach i ciężko było stwierdzić czy to po prostu pełnia daje mały przedsmak swojego nadejścia, czy też może spadek z wydm był rzeczywiście bardzo niefortunny. Coby nie martwić nieszczęsnego prefekta, lepiej było ten temat chwilowo przemilczeć... - Co jest? - Spytał głośniej, nieco jakby bystrzejąc, bo na potrzebę chwili gotów był zużyć resztki energii; mało kto reagował niezadowolonym jękiem na zetknięcie z przyjemną falą wody. Najwyraźniej pojawił się jakiś problem, z którym - na szczęście - Rivai szybko sobie poradził, zaraz wracając do Noxa. Ten zaś spojrzał na zaczerwienione dłonie i zmarszczył lekko brwi; nie słyszał o tego typu efekcie. Jakieś uczulenie? Tylko co mogło znaleźć się w wodzie, żeby aż tak szybko porazić wychowanka Hufflepuffu? Gdyby jeszcze tylko Ślizgonowi udało się zebrać myśli, to może połączyłby podejrzane sytuacje z zakłóceniami magicznymi... Teraz jedynie pokręcił lekko głową, przejęty nieznośnym upałem. - Mówiłem, że mi gorąco? - Zaśmiał się cicho, znaczącym spojrzeniem przejeżdżając po klatce piersiowej Liama. Usiadł posłusznie, trochę wolno i ostrożnie, żeby nie zwiększyć ilości tańczących mu przed oczami mroczków. Dotyk chłodnego, wilgotnego ręcznika sprawił, że spomiędzy lekko rozchylonych warg Mefistofelesa wyrwał się przepełniony zachwytem i ulgą jęk; nawet nie potrafił ukrywać, jak bardzo było mu to potrzebne. - Zdecydowanie lepiej, dzięki... - Wcześniej nie zemdlał? Nox spróbował przywołać w pamięci jakieś podpadowe sytuacje z przeszłości. Po pojedynku stracił przytomność, ale przy tym był tylko Neirin; po pełni ledwie trzymał się na nogach, a jednak do Puchona biegł niczym rącza gazela; w trakcie choroby najzwyczajniej w świecie spał. Najwyraźniej rzeczywiście jeszcze ani razu nie zasłabł, choć dla niego samego nie było w tym niczego nadzwyczajnego. - To nic, zdarza mi się - przyznał, strzelając z palców. - Słabo mi od rana, po prostu teraz przesadziłem z wysiłkiem fizycznym - o ile można było tak nazwać powolny, niewymagający spacer. Również się zaśmiał na to oskarżenie odnośnie uciekania z pokoju, ale tylko mrugnął do swojego towarzysza, żeby w pełni tych spekulacji nie odrzucać. Cóż, chwilami miewał ich dość, to akurat prawda... - A, tak. Sprawdzałem czy wygodnie będzie malować farbami po muszli. - Ta tęczowa nie była niczym niezwykłym; jedynie próbą, takim testerem na samiutki początek, żeby się czymś zająć teraz i być może później. - Ale mam trochę ambitniejsze plany od tęczy - dodał jeszcze, kładąc plecak na ziemi obok siebie i wygrzebując z niego różdżkę. Przysunął delikatnie dłonie Liama do siebie i przytknął do nich końcówkę patyka, muszli nie zabierając. Niewerbalne Fringere sprawiło, że skórę Anglika pokryła cienka, niemal w pełni przezroczysta powłoka chłodząca, przylegająca do ciała niczym najlepiej dobrane rękawiczki. Mefisto liczył na to, że urok zniweluje ewentualny ból towarzyszący siedemnastolatkowi. Nawet teraz, kiedy roztapiał się w nieludzkim upale, zaklęcia wychodziły mu lepiej niż w Wielkiej Brytanii. - I jak? Nie wiem czy Levatur dolor coś by dało, ale... - urwał, wlepiając spojrzenie w niewielki punkt na niebie, coraz bardziej się zwiększający i w końcu rozdzielający na dwa. - Powiedz mi, czy ty też widzisz ścigające się sowy? - Niewielka paczka i list; przedmioty wylądowały na ich kolanach, odpowiednio zaadresowane. Najwyraźniej to nie były jedynie halucynacje, spowodowane podwyższoną temperaturą ciała... Mefisto przesunął opuszkami palców po pieczęci Ministerstwa Magii, czując jak serce przyspiesza mu w klatce piersiowej i podjeżdża niemal do gardła. Ostatnio takie papiery dostawał w sprawie ojca - nie było mu spieszno do pożegnań, a cichy głosik z tyłu głowy podpowiadał, że to mogą być złe wieści dotyczące niedawno uchylonego przez Wizengamot wyroku. - To chyba coś ważnego - stwierdził po prostu, nie podnosząc wzroku na Liama. Nie wiedział, czy ten zajął się już sprawdzaniem swojej przesyłki, czy też nie; odleciał do swojego świata zmartwień, w którym zdecydowanym ruchem rozrywał kopertę i zaglądał do środka. Rozwinął pergamin, zerknął na podpis i już wiedział, że czytanie treści będzie trudnym przeżyciem. Jakimś cudem - choć pewnie można byłoby stwierdzić, że to już prawie niemożliwe - pobladł jeszcze bardziej.
Uśmiechnął się szeroko, gdy koszulka nasączona chłodną wodą chociaż trochę ulżyła Mefistofelesowi. Może faktycznie powinien rozważyć swoją karierę w Mungu? Co prawda nie zdawał magii leczniczej na egzaminach, ale może gdyby poszedł w tym kierunku na pierwszym roku studiów…? Byłby dobrym pielęgniarzem… o ile pacjenci byliby odporni na jego beznadziejne gadulstwo. Jeszcze zaczęliby się szybciej wypisać, byleby więcej nie słuchać paplaniny Rivaia… - Skoro było ci słabo od rana, to naprawdę mogłeś zostać w pensjonacie. – posłał mu nieco twardsze spojrzenie, a przynajmniej na tyle karcące, na ile potrafił wykrzesać spod tego łagodnego, przesympatycznego uśmiechu. Chociaż sytuacja nie wydawała mu się specjalnie relaksująca, to trzeba było przyznać, że wakacje mu służyły. Beztroska, piękna pogoda i odpoczynek pozytywnie wpłynęły na jego oblicze, czyniąc je nieco bardziej promiennym. Nie musiał zamartwiać się egzaminami, nie zawracał sobie głowy punktacją domów, nawet obowiązki prefekta nie spędzały mu snu z powiek. – Mięśnie ci nie sflaczeją, jak raz zrezygnujesz z treningu. Już i tak wyglądasz jak maszynka do zabijania, więc pośpij i poleż trochę więcej… - zagadnął trochę zaczepnie, niemniej wszystko łagodząc cichym śmiechem. Nie zamierzał mówić Mefistofelesowi jak żyć, ale trochę odpoczynku by mu nie zaszkodziło. Szczególnie, jeśli skarży się, że od rana nie czuje się najlepiej. – Spanie do południa ma swoje plusy! Obiady są tutaj super smaczne! Gdy wstajesz w południe, masz mniej godzin do czekania na taką wyżerkę! – wyszczerzył się trochę głupiutko, wiedząc, że to żadna zaleta, ale nie miał innej linii obrony na swoje nieprzyzwoicie późne wstawanie. Dobrze, że przyjaciele nad nim czuwali i czasem zganiali go z łóżka wcześniej, byleby nie przespał całych wakacji. - Mówisz? – obejrzał dokładnie muszelkę, uznając, że choć nie miała na sobie żadnych finezyjnych wzorów, to jednak całkiem mu się spodobała. – Już ta jest świetna! – Prezentowała się dość estetycznie. Poza tym właśnie zauważył, że pasowała mu do różdżki. Zaraz przyłożył kolorowe drewienko do małego dzieła sztuki, zerkając z uśmiechem na Mefistofelesa. – Hej, patrz… byłby z tego całkiem niezły zestaw, nie? Zamierzasz coś z nią później zrobić? – odłożył różdżkę na bok, wciąż przyglądając się z uśmiechem tęczowemu malunkowi. Najwyraźniej wpadł mu w oko. Pozwolił ująć Szkotowi swoje dłonie, nareszcie odrywając wzrok od muszli. Odłożył ją gdzieś na bok z zaciekawieniem i naturalną ufnością czekając, co zrobi towarzysz. A zrobił same dobre rzeczy. Puchon westchnął z rozkoszą, czując, że chłodna powłoka faktycznie nieco uśmierza ból związany z dziwnym pieczeniem. Dłonie wciąż były niepokojąco zaczerwienione, a podrażnienie nie zniknęło całkowicie, niemniej czuł się lepiej. - Dziękuję, Mefi, zdecydowanie mniej boli! – uśmiechnął się szeroko, gładząc się teraz palcami po wewnętrznej stronie dłoni, jakby chciał sprawdzić czy chłodząca warstewka była wyczuwalna. – Co to jest w zasadzie Levatur Dol…- o rany! Faktycznie! – aż się wyprostował, gotowy na przyjęcie ewentualnej przesyłki. Ucieszył się niesamowicie, gdy większa paczka zawędrowała na jego kolana… i to jeszcze jako pierwsza! – Hej! Moja sowa wygrała! – dodał, dumnie wypinając pierś, delikatnie trącając mężczyznę w ramię. – W sumie nie spodziewałem się żadnej przesyłki… a ty? List od przyjaciela? - a później zabrał się za odpakowywanie. - O MERLINIE. – jęknął głosem nieco wyższym, sugerując, że właśnie wchodził na wyższe poziomy nieba. Ekscytacja kumulowała się w jego drobnym ciele, a Liam z coraz większym zapałem pozbywał się okrywającego książkę papieru, nie mogąc usiedzieć na jednym miejscu. – O RANY. AAAA. – zamiast po ludzku zacząć przeglądać podręcznik, najpierw oczywiście pomachał kilkukrotnie ręką, jakby nie wiedział co robić, będąc niemożliwie szczęśliwym. – Absolutnie się tego nie spodziewałem! Skdlfkfld… tato, kocham Cię! Widziałeś?! Dostałem podręcznik do rysowania! – a teraz, kontrastując do swoich wcześniejszych zahamowań, po prostu zaczął przerzucać kartki jak głupi. – Aaaaa…. Jest nauka proporcji… i dokładny sposób jak rysować dłonie. O SŁODKI POTTERZE. ZOBACZ. Przykładowe poz-… Mef? – uśmiech powoli znikał z jego twarzy, gdy Liam nareszcie zauważył, że w przeciwieństwie do jego paczki, wiadomość studenta najpewniej nie zwiastowała niczego dobrego. Natychmiast się stonował, przybierając nieco poważniejszy wyraz. – Wszystko w porządku? – zerknął kątem oka na kopertę. Ministerstwo Magii. Teraz i on się zestresował. Przysunął się nieco bliżej, choć nie śmiał patrzeć na treść listu, uznając, że byłoby to po prostu nie na miejscu. Za to chciał jakoś subtelnie poprosić Mefisto o informacje, choćby niewerbalne jak jakieś spokojne spojrzenie, ponieważ nie do końca wiedział jak powinien się teraz zachować. Było naprawdę źle? Położył mu ostrożnie dłoń na ramieniu, wlepiając łagodny, choć nieco zmartwiony wyraz twarzy, który niemo powtarzał już wcześniej zadane pytanie. Wszystko w porządku?
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Nie widział Liama w Mungu. Chłopak był przesłodki i szalenie empatyczny, zatem pewnie bez problemu poprawiłby humor pacjentom nawet w wyjątkowo beznadziejnym stanie; borykający się z wilkołaczymi niedogodnościami Mefisto stanowił niezły przykład. Mimo to Puchon nie wydawał się dostatecznie... odporny? Nie przypominał osoby gotowej na oglądanie takiej dawki cierpienia, jaką spotykało się w Szpitalu Świętego Munga. Pomoc znajomemu mimo wszystko działała trochę inaczej - i Nox był za nią szalenie wdzięczny. Magia lecznicza przydawała się w życiu codziennym i jego zdaniem każdy powinien znać podstawy; wypadki chodziły po ludziach. - Nie było tak źle - usprawiedliwił się, doskonale wiedząc, że nie brzmi to przekonująco. Pod tym twardszym spojrzeniem wydusił z siebie słodki uśmiech, taki niewinny i jakby przepraszający. Było mu piekielnie gorąco... Z drugiej strony, czy kiedykolwkek przy Liamie towarzyszyły mu inne wrażenia? Chłód nie grał roli nawet podczas bosego spaceru z Zakazanego Lasu. - Jak nie? Zobacz, jaki flak - poskarżył się smutno, unosząc rękę i zginając ją w łokciu. Nawet nie napinał mięśni jakoś bardzo - fakt faktem, z tak ładnie wyskakującym bicepsem nie musiał. Podsunął biednego, sflaczałego mięśnia swojemu towarzyszowi. Dramat, nie? Spanie do południa nie wchodziło w grę, chociaż... - Then make me - poruszył znacząco brwiami, rzucając Puchonowi wyzwanie odnośnie utrzymania go dłużej w łóżku. To, tak prawdę mówiąc, poważnie nie było takie trudne. Jeśli Mefistofeles miał rezygnować z treningów, to nie ze względu na siebie, a na kogoś. - Pasuje do ciebie - przytaknął z rozbawieniem, szukając w plecaku butelki z wodą. Znalazł, zwilżył nieco gardło i prostym gestem zaoferował napój swemu rozmówcy. - A, nie, raczej nie. - Możesz ją zachować. Zwykła muszla, a tyle szczęścia... choć w przypadku Liama to stwierdzenie można było dowolnie przerabiać. Nawet podejrzany wyścig sów dla niego był jak zabawa; Merlinie, chwilami tak bardzo przypominał szczeniaka, że Nox aż nabierał ochoty na pogłaskanie go po brzuszku. Gratulacje odnośnie zwycięstwa w zawodach, do których się nie zgłaszali, zamarły Ślizgonowi w gardle. Cały ten wybuch entuzjazmu, całą radość - wszystko to przemknęło obok niego tak, jakby ktoś postawił pomiędzy Hogwartczykami ścianę. Dopiero gdy skończył czytać swój list, to podniósł wzrok na Liama. Nie drgnął pod wpływem dotyku, nie mrugnął. Topił się w uldze, że list nie dotyczył ojca; w szczęściu, że majowa pełnia pozostawała tajemnicą; w przerażeniu, że tak dużo mógł stracić. Dawno już nie miał aż tak wiele. Teraz nie tylko nie chciał rozstawać się z Asmoday’em, ale nawet w kontekście innych znajomości byłoby mu po prostu... po prostu szkoda. Gapił się na Puchona pustym spojrzeniem zielonych tęczówek, niezbyt dowierzając, że grozi mu Azkaban i jeśli coś się rypnie, to więcej tego dzieciaka nie zobaczy - a chciał, bardzo chciał. Pergamin wymsknął mu się spomiędzy palców, lądując na piasku. Przed chwilą przekleństwem był upał, teraz zaś zdawał się nie mieć żadnego znaczenia. Wszystko i tak zagłuszało dudniące w klatce piersiowej serce Noxa. - Nie - odparł powoli, czując jak robi mu się niedobrze. Wskazał na list, tym samym pozwalając chłopakowi na zapoznanie się z jego treścią. Night pisała o „przypadkowym zarażeniu”, co brzmiało wyjątkowo miło i ludzko; jednocześnie cholernie podejrzanie. Raczej nikt się tak nie zastanawiał nad motywami wilkołaków... nawet jeśli, skąd ona mogła posiadać takie informacje? Czyżby naoczny świadek był kimś, komu ciężko było zaufać? List nie był aresztowaniem, a to dawało trochę nadziei... Nie chodziło o maj, ale cholera wie co mogło zadziać się dalej. Mefistofeles nie był przykładnym obywatelem i choć to oskarżenie nie było podstawne, tak wielu innych wyprzeć by się nie mógł... - Kurwa - szepnął, a potem powtórzył to jeszcze kilkukrotnie, chowając twarz w dłoniach, żeby trochę zebrać myśli.
Spojrzał na „flak” i uniósł jedną brew do góry w nieco ironicznym uśmiechu. - Faktycznie, mocno się zapuściłeś, Mefi. – zganił go i zacmokał z udawaną dezaprobatą. Nawet pozwolił sobie pokręcić łbem i zmieść sylwetkę Ślizgona wyjątkowo krytycznym wzrokiem. – Przecież powinny być trzy razy większe. Albo przynajmniej wielkości twojej głowy… - Nie minęła jednak dłuższa chwila, jak parsknął i spojrzał z żalem na swoje ramiona, teraz idealnie odsłonięte wraz z całym torsem i brzuchem. – Weź, jeśli to są dla ciebie flaki, to boję się pomyśleć jakie zdania masz o mojej posturze. – przesunął palcami po swojej skórze, nim sam nie napiął delikatnie mięśni. Cóż, jego biceps raczej nie umywał się do tego mefistofelesowego, ale przynajmniej coś się tam działo. „Then make me” Posłał mu zaczepny uśmieszek. - Nie ma problemu! Przywiążemy cię dziś z Neirinem do łóżka. To chyba powinno wystarczyć… - a później zaśmiał się delikatnie i skupił na przerzucanej w palcach muszelce. Czy do niego pasowała? Ostatnio przewijało się mnóstwo kolorowych rzeczy w jego życiu. Pomijając sam fakt kupna tęczowej różdżki, spędzał czas w istnym królestwie barw i bawił się doskonale. Jeśli ktoś mu mówił, że taka pstrokato umalowana muszla kojarzyła się właśnie z jego osobą, to musiał przyznać, że podobne słowa odbierał za całkiem konkretne pochlebstwo. Zrobiło mu się miło. - Tak? – zagadnął z szerszym uśmiechem. – Może powinienem przemalować sobie włosy? Chwilę przed wakacjami zaczepiłem przez przypadek jedną osobę na wizbooku. Nigdy z nim nie rozmawiałem, ale kojarzę go z korytarza. Chyba kiedyś też byliśmy razem na którejś lekcji… Holden, kojarzysz? – zerknął na niego ukradkiem. – On miał kiedyś kolorowe włosy. Dalej ma..? Może go podpytać o odpowiedni kolor dla nie? Albo technikę malowania… myślisz, że bawił się raczej w mugolskim stylu czy po prostu rzucił Colorovię…? W sumie zaklęciem łatwiej… Nim roztrajkotał się na dobre o włosach, temat rozmowy gwałtownie skręcił w kierunku przesyłek i choć przeszedł bardzo wyboistą drogę przez krzyki i entuzjazm Liama, teraz chłopak wpatrywał się w Ślizgona poważnie zmartwiony. O czym był ten list? „- Wszystko w porządku? - Nie.” O nienienie… jakie nie-…?! Drgnął zaniepokojony, nie mając żadnego pomysłu na treść, która mogła tak mocno zdołować Mefisto. Znowu coś z ojcem? W zasadzie wspominał, że miał nieciekawą przeszłość… Zestresował się potwornie, zaciskając mocno zęby. Wszedł nowy dekret ministerstwa dotyczący wilkołaków? Może przez zakłócenia zdelegalizowano tojad..? Nie, to głupie akurat… Wpadli na to, że miał Therię? Złapali go, że palił pod domem jakieś zioło? Słodki Merlinie… dom mu spłonął? Co mogło być nie tak?! A później dostał nieme przyzwolenie na zapoznanie się z treścią listu, toteż natychmiast pochwycił pergamin w palce i zaczął czytać. Zarażenie…? Zrobiło mu się ciężej na żołądku. Wszystkie tematy, które dotyczyły tej nieszczęsnej likantropii Noxa były dla Liama trudne… bo po prostu się go bał. Przynajmniej w tej najeżonej kłami i pazurami formie. Cały czas czuł lęk przed księżycem w pełni, a do lasu najpewniej nie wybierze się już nigdy, szczególnie wieczorową porą… niemniej… przeczytał treść drugi raz. Trzeci, czwarty… aż zerknął ukradkiem na sylwetkę Mefistofelesa, który zaczął kląć pod nosem. Wpatrywał się w niego jakiś czas w niepodobnym do siebie milczeniu, zatopiony we własnych myślach i kalkulacjach. Przecież… znał go… okay, zdążył się dowiedzieć, że Ślizgon wyczynia wybitnie głupie rzeczy, za które Liam miał ochotę osobiście dać mu po łapach (lub w pysk, bo i tak się zdarzało), ale ilekroć wchodziły tematy poważniejsze, jak wilkołactwo i potencjalne zarażenie drugiego człowieka, to Mef wydawał się nie ryzykować. Ba, był przed nim w tej okropnej postaci i wiedział, że likantrop starał się ograniczyć kontakty do minimum, byleby nic się nie stało… podrapał się po policzku i westchnął możliwie jak najciszej, próbując jakkolwiek się rozluźnić, by zaraz przybrać na twarz pogodny uśmiech. Ciężko ukrywać mu emocje, więc nietrudno było się domyślić, że wciąż wisiało nad nim zmartwienie. Mimo to przynajmniej starał się podzielić choć cząstką pozytywnej energii. - Nie mają co robić, nie? – zagadnął łagodnie, może trochę niepewnie, ale wciąż dość pogodnie. – Oboje moich rodziców pracuje w Ministerstwie i wiem, że czasami lubią zawracać głowę… szczególnie ci z „górnej półki”. Miranda Night, co? Pewnie pozazdrościła ci nazwiska, bo oboje macie identyczne w znaczeniu, ale twoje brzmi po prostu ładniej. - im dalej szedł w słowa, tym wybrzmiewał coraz naturalniej. – Nie zrobiłeś tego. – powiedział trochę pewniej. Zdanie było twierdzące, nie miało ani krzty pytającej nuty. Może Puchoni nie byli najodważniejsi, nie każdy miał perfekcyjną smykałkę do prowadzenia tłumów czy też nie miłowali się w rozwiązywaniu matematycznych równań i tajemnic wszechświata, ale cenili sobie drugą osobę. I Liam był stuprocentowo pewny, że Mefistofeles był niewinny. Im dłużej nad tym myślał, tym mocniej był gotów stanąć za nim murem. – I chyba nie muszę cię o tym przekonywać, bo sam na pewno wiesz o tym najlepiej. Pijesz tojad, usuwasz się z zaludnionych miejsc i jesteś grzecznym, wychowanym wilczkiem. Byłem tuż naprzeciw ciebie, gdy pachniałeś psem i jakoś nie śpiewam co miesiąc do księżyca, więc jestem pewny, że nie zagryzłbyś też żadnej innej osoby. Co to ma w ogóle znaczyć „przypadkowo”…? No raczej byś zauważył, że obśliniłeś czyjąś krwawiącą ranę… – fuknął, może trochę zbyt wiele pakując w to emocji, bo aż czuł, że coś w nim zawrzało. Tak przekonał samego siebie, że Mefistofeles jest niewinny, że aż uznał ten list za obraźliwy. – Znasz w ogóle tego gościa…? Thomsona? Zresztą… - złożył list i odłożył gdzieś na bok. - … jak poczujesz się trochę lepiej, to po prostu prześlesz im dzisiaj te wspomnienia i będzie po sprawie, nie? – wyciągnął nareszcie rękę po podążający za jego ruchami lód i chwycił patyczek, przerywając urok. Podsunął przekąskę tuż pod nos Mefisto. – Weź.
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
No dobra - w końcu napiął te mięśnie, uważnym i krytycznym spojrzeniem prześlizgując po ich zagłębieniach. Był zadowolony z tego, jak aktualnie wyglądało jego ciało. Nie zamierzał w żaden sposób przeginać, zwyczajnie woląc siebie w tej bardziej umięśnionej wersji. Koncentrował się na tym, by niczego nie stracić, by właśnie się tak nie "zapuścić"... Przeniósł spojrzenie na swojego towarzysza i zaśmiał się cicho. Zdecydowanie bardziej tolerancyjnie podchodził do fizyczności u innych, większość krytyki przelewając na siebie. Prawdę mówiąc, za każdym razem jak widział Liama bez koszulki (nie żeby zdarzało się to, niestety, jakoś wyjątkowo często) stawał się równie mocno przyjemnie zaskoczony. Puchon wydawał się chwilami taki dzieciakowaty i drobny, że łatwo było zapomnieć o ładnie, delikatnie zarysowanych mięśniach prezentowanych na jego torsie czy ramionach. Biorąc pod uwagę fakt, że za szczególnie nie chwalił się zamiłowaniem do sportów, musiał mieć dobre geny. I wyglądał dobrze. - Wiesz, ja tu widzę spore pole do popisu... pracowałbym nad tym - stwierdził w końcu, gdzieś tam z tyłu głowy już rozważając, co zaleciłby chłopakowi na początek ewentualnego treningu. Skoro mięśnie pokazywały się tak szybko, to pewnie przydałoby się zwrócić większą uwagę na wytrzymałość; podciągnąć kondycję, darować sobie elementy siłowe... - Sam nie dasz rady? - No, to mogłoby być siłowe - albo techniczne, to zależy. Liam pewnie nawet nie wiedział z jaką łatwością mógłby powalić Ślizgona na łopatki. Kojarzył Holdena; nie jakoś bardzo dobrze, ale Gryfon był specyficzny i łatwo można było go wyhaczyć w tłumie. Mefistofeles słuchał w milczeniu, tylko raz wtrącając ciche "zaklęcie bezpieczniejsze, o ile wyeliminujesz zakłócenia". Chwilę nawet zastanawiał się, czy ostatni prefekt Gryffindoru nie paradował kiedyś po szkole z tęczową czupryną, ale ostatecznie nie poświęcił temu zbyt wiele uwagi. Znacznie bardziej przejął się listem, który nawet Rivaia nieźle zaaferował. Przetarł dłońmi twarz, zbierając przy okazji z czoła kilka kropelek potu. Upał nie pomagał przy myśleniu i prawdę mówiąc, Mefisto podczas tego odpoczynku zaczynał czuć się tylko gorzej; chociaż może jednak tym razem chodziło o samą w sobie psychikę. Nie miał ochoty na borykanie się z wymysłami Ministerstwa Magii. To było po prostu zbyt wielkie ryzyko. Zerknął na Liama. Mówił poważnie? - Oczywiście, że tego nie zrobiłem - tu chyba nikt nie miał wątpliwości, a jednak miło było zobaczyć, że prefekt nie brał błędnej opcji pod uwagę. Mefistofeles nie gryzł ludzi. Nie na tym polegał urok likantropii; nie to kochał w tej zwierzęcej wolności oferowanej przez pełną tarczę Księżyca. Wywar tojadowy zażywał od jakiegoś czasu w jeszcze większych dawkach, nie ograniczając się do zabezpieczania przed samą w sobie pełnią - nie chciał, aby zakłócenia nieprzyjemnie go zaskoczyły. Nie było takiej możliwości, aby stracił nad sobą kontrolę. - Nie wiem, to wygląda dziwnie. Normalnie w takiej sytuacji spodziewałbym się po prostu aresztowania - to trochę pocieszało, chociaż jednocześnie porządnie niepokoiło. Sprawa wydawała się podejrzana. - Znam. Miles to syn właściciela kamienicy, w której mieszkam. - Och, to zwiastowało kłopoty. Stary czarodziej cudem zgodził się na wynajęcie lokalu komuś o tak rozpoznawalnym w wilkołaczym kontekście nazwisku Nox... wychodził na tolerancyjnego i normalnego, ale słodka Morgano, wszystko się zawsze zmieniało, kiedy sprawy stawały się poważniejsze. Od likantropii ludzie chcieli się odsuwać i Mefistofeles nie zdziwiłby się, gdyby teraz wystąpiły jakieś problemy z jego miejscem zamieszkania. - Ale to nieistotne, bo nawet się do niego nie zbliżyłem. Byłem cały czas z ojcem i wszystko pamiętam. - Mruknął potakująco. Wystarczyło tylko wysłać to jedno bezpieczne, prawdziwe wspomnienie i potem modlić się, żeby nic więcej się nie spieprzyło. Teraz to już była dodatkowo kwestia rzucenia się w oczy - Asmoday i Utopia nie mieli najlepszej reputacji, na ich syna patrzono z wyraźną nieufnością i cholernie starał się siedzieć cicho, by nie skończyć jak... cóż, żadne z nich. Inna sprawa, że szło mu to różnie. A Liam oferował mu loda i znowu nie takiego, na jakiego Ślizgon mógłby liczyć. Mimo wszystko wziął patyczek z przysmakiem, decydując, że odrobina zmrożonego cukru doda mu sił lub po prostu poprawi humor. Słodycz truskawki rozlała się po kubkach smakowych, przyjemnie je schładzając, ale... To byłoby na tyle w kwestii pozytywnych odczuć. Obrzydliwie słodki, wodnisty sorbet był dokładnie tym, za czym chłopak normalnie śliniłby się jak głupi; teraz z jakiegoś powodu ta czerwień rozczarowała go swoim mało metalicznym odpowiednim posmakiem. Oczywiście, teraz już doskonale wiedział o co chodzi. Znowu zacznie wybrzydzać, porzuci wszelkie diety na rzecz odżywiania się jedynie mięsem i lizakami, ale tylko tymi befsztykowymi... - Dzięki - wpatrywał się chwilę w sorbet, potem westchnął i spojrzał na Liama. - Widzisz, młody, u mnie nigdy nie jest nudno...
„Oczywiście, że tego nie zrobiłem.” A Liam uwierzył mu z miejsca. Nie było to trudne, gdy cały czas nie dopuszczał do głowy innej myśli, niemniej wyraźnie potwierdzenie ujęło mu ciężar z serca i zdecydowanie nadało wyraźniejszej barwy jego twarzy. Czyli wcale nie mieli się czego obawiać! Ten niepokój na twarzy Mefistofelesa był cholernie zdradliwy. Przestraszył go nie na żarty, sugerując swoim zachowaniem, że w liście znajduje się nieodwołalny wyrok śmierci czy inne paskudztwo, które wywróciłoby życie mężczyzny do góry nogami. Skoro wystarczyło wysłać tylko jedno, głupie wspomnienie, to o co tyle szumu…? Może Mefisto faktycznie źle się czuł i taka dawka stresu tylko pogarszała sytuację? - Najwyraźniej sami nie są na tyle pewni, żeby słać po ciebie ludzi do Meksyku… ehhh. – pokręcił znów z dezaprobatą głową. Wilkołaki to jednak miały przegwizdane w świecie czarodziejów. Pomijając fakt, jak bywały straszne i groźne, to mimo wszystko nieludzkie i ostre zachowanie wobec nich było według szatyna trochę nie na miejscu… Liam zakładał, że dziewięćdziesiąt procent przypadków zarażenia odbyło się bez zgody potencjalnego likantropa. Mefisto sam mówił, że został ugryziony w wieku zaledwie trzech lat. Jak można nienawidzić ludzi za coś, za co nie mieli wpływu…? „(…)u mnie nigdy nie jest nudno...” Posłał mu delikatny uśmieszek, zgadzając się niemal absolutnie z tym stwierdzeniem. - Mógłbyś się czasem ponudzić… dobrze, by ci to zrobiło. – powiedział łagodnie, wlepiając wzrok w lekko zaczerwienione palce. Może Mefisto zrozumie sugestię? Liam absolutnie nie chciał się niczym wyzłośliwiać, pragnąc dla każdej osoby na ziemi jak najlepiej, ale uważał, że gdyby Nox siedział trochę więcej w domu, pod kocykiem z książką w rękach… to może nie wpakowywałby się w tyle kłopotów. O ile przemianę w wilkołaka trudno wytrzymać w czterech ścianach, tak na przykład w Therię mógłby nie grać wcale… - Postaram się pomóc. – rzucił jakby w oderwaniu od kontekstu, by zaraz.. – Expecto Patronum! – i srebrzysta panda pojawiła się tuż przy nim, skacząc naokoło i pozostawiając za sobą błyszczącą smugę światła. – „Hej, mamo! Mefistofeles Nox. Musi przesłać wspomnienie do Ministerstwa Magii w Londynie. Jest w Meksyku. Jak to zrobić szybko i bez problemów? Pomożesz? A! I podziękuj tacie za książkę! Ogromnie mi się podoba! Kocham Was.” – a później znów machnął różdżką i srebrne zwierzątko wystrzeliło w górę, znikając niemal natychmiast. – Okay! Mama pracuje w Departamencie Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów, więc powinna kogoś tutaj znać. Może uda się załatwić ci myślodsiewnie bez żadnej zbędnej papirologii. Bo nie wiem jak ty, ale ja niekoniecznie znam hiszpański… chociaż mam kolegę Meksykanina, ale nie wiem czy… o! – na horyzoncie pojawiło się światełko zmierzające w ich kierunku. Liam uśmiechnął się szeroko. Dawno nie widział patronusa swojej matki. Długo też nie słyszał jej głosu. Srebrzysta smuga zawirowała pomiędzy nimi, aż nagle przeistoczyła się w smukłą, delikatną sylwetkę z chudymi nogami i nieco dłuższą szyją. „Liam, skarbie, kim jest Mefistofeles? I co on takiego ma do przekazania, że potrzeba transportu wspomnień aż z Meksyku…?” A później gazela rozpłynęła się w powietrzu. Skrzywił się nieco. Nie na taką pomoc liczył… już otwierał usta, by powiedzieć coś w kierunku towarzysza, gdy… otoczyło ich jeszcze kilka innych świateł, które zgodnie zaczęły przybierać postacie najróżniejszych zwierząt. - Och… - zdążył jedynie jęknąć, nie spodziewając się, że jego panda wywoła aż taką burzę. Nie minęła chwila, a już stał przed nimi hipogryf, omiatając każdego z dwójki mężczyzn chłodnym, zdystansowanym spojrzeniem. „W co ty się wpakowałeś, synu? Mam zacząć żałować wysłania ci tego prezentu? Miałeś skupiać się na odpoczynku, ale wygląda na to, że ci nie służy.” Głos ojca chłopaka przepadł, tak samo opierzony stwór. Na jego miejsce szybko zawitała srebrna, ogromna akromantula, która odezwała się damskim, acz niskim i nieco skrzekliwym głosem. „Nox?! Nie kojarzę tego nazwiska z niczym dobrym. Kochanie, nie lepiej ci zająć się swoimi problemami? Jak na przykład OPCM? Na twoim świadectwie OPCM wyglądało jak duży problem.” Ubodła go kąśliwa uwaga babci Varinii, ale starał się tego po sobie nie pokazywać, posyłając Mefisto nieco wymuszony, ale jednak uśmieszek. - Chyba trafiłem na rodzinne spotkanie... – naprawdę wolałby, uzyskiwać te wszystkie komentarze na osobności. Napiął nieco mięśnie, czując się najzwyczajniej w świecie głupio z powodu takiego odzewu, acz nie potracił wszelkiej nadziei i szybko się pozbierał, prezentując zawzięcie w pełnej krasie. Nieco chaotycznym ruchem podniósł swoją różdżkę i już przymierzał się do rzucenia następnego zaklęcia. – Dobra… szybko poproszę mamę jeszcze raz, nim nie zatańczy przed nami patronus dziadka, upominając mnie o naukę gry na skrzypcach… ugh…
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Prawda była taka, że gdyby Liam nie uwierzył w niewinność Mefisto, ciężko byłoby mu się dziwić. Puchon sam na własne oczy przekonywał się o tym, jak bardzo chwiejny był jego towarzysz, kiedy tylko przybierał postać pokrytą futrem. Nox był w stanie stanąć naprzeciwko, ba - nawet pomóc... ale to było zaraz po tym, jak prawie się na niego rzucił, zapominając się tylko na chwilę. Tak ciężko byłoby uwierzyć, że słabość dopadła go na kilka sekund więcej? Że wyskoczył do przodu, nie zastanawiając się nad tym czy to jego znajomy, czy obcy człowiek? Że czuł już pulsującą krew pod zębami i w ostatnim przebłysku świadomości doszedł do wniosku, że rozkosz z opijania się czyjąś posoką wynagrodzi mu wszelkie zmartwienia? Nawet teraz wystarczało, by wspomniał majową pełnię, przepełnioną bólem swoim i kłusowników, aby przez ciało Ślizgona przebiegł zdradziecki dreszcz. To wspomnienie zdawało się... uzależniać. A jednak, to słodkie słoneczko nie brało takiej opcji pod uwagę i cholera, serce Mefistofelesa topiło się dokładnie tak, jak trzymany w jego ręku sorbet. Tym drugim mógł zająć się bez problemu, chłodem zabijając niesatysfakcjonujący smak; to pierwsze jedynie pogarszał, obserwując małego Borsuka. Czemu Rivai mu wierzył, skoro Mefisto podkładał się na każdym kroku? Chrzanić likantropię, na innych polach też potrafił zawieść. - Wystarczająco, żeby prosić o wspomnienie... Nie wiedziałem nawet, że to legalne - palnął, by zaraz przetrzeć lekko twarz i zmarszczyć brwi. Cóż, miało to trochę sensu, bo raczej łatwo było zbadać wspomnienia i można było szybko dojść do prawdy... jednocześnie solidnie naruszało prywatność. Ciekawe, jak często dochodziło do nadużycia takich procedur... przecież ludzie to tylko ludzie. - Próbuję właśnie. Wyjechałem do Meksyku - westchnął cierpiętniczo. No akurat teraz to był grzeczny i obrywał przez jakieś bzdury. Fakt faktem, sugestii nie połączył z Therią, a zamiast tego przejrzał w myślach znacznie więcej głupich akcji, które mu się przytrafiły... I również lekko się uśmiechnął, w taki odrobinę przepraszający sposób. Przyciągał kłopoty. - Pomóc? - Powtórzył po swoim rozmówcy, a potem zupełnie stracił głos, bo dawno nie był w takim szoku. "Hej, mamo"?! Szczęka Noxa chyba otarła się o piasek, kiedy student wpatrywał się w Liama z kompletnym niedowierzaniem; nie wiedział, co myśli. W głowie mieszał mu się zachwyt, przerażenie i nagana tak potężna, że nawet nie był w stanie jej wyrazić. Skończyło się na tym, że wydał z siebie jakiś bliżej nieokreślony jęk - przyszedł patronus z odpowiedzią. Gazela. To był najbardziej dosłowny facepalm, jaki ten świat widział; donośne plaśnięcie przemknęło wzdłuż plaży, gdy Mefisto uderzył otwartą dłonią w czoło. Ależ oczywiście, że pani Rivai chciała jakichś wyjaśnień. Kto miałby tego typu problem? Normalny człowiek zebrałby dupę i zostawił ten Meksyk w cholerę, załatwił przekazywanie wspomnień bez wysługiwania się innymi i... i co tu robiły inne patronusy? Hipogryf. Normalnie Mefisto uznałby, że to dobry znak - takie zwierzę mogło zwiastować interesujący charakter. W tym wypadku po prostu przejął się tym, że dzieciak przed chwilą prawie skakał pod niebo ze szczęścia wywołanego jakąś książką; teraz był niemalże besztany i wszystko obracano przeciwko niemu. I z czyjej winy? Mefistofelesa, oczywiście. Który czuł się, swoją drogą, zajebiście niekomfortowo podczas takiego odsłuchiwania prywatnych wiadomości. Nie miał czasu na zrobienie niczego poza wytrzeszczaniem oczu i pilnowaniem, żeby ostatnie krople sorbetu nie spłynęły na piasek. Akromantula. Well, fuck. - NIE. - Złapał Liama za rękę, zmuszając go do opuszczenia różdżki. Nie myślał i działał pochopnie, czy po prostu podejmował takie beznadziejne decyzje w pełni świadomie? Ciężko stwierdzić kto o zdrowych zmysłach tak podkładałby się własnej rodzinie; nie brzmieli zbyt przyjemnie, co - niestety - miało od cholery dużo sensu. - Nie proś. Poradzę sobie... dziękuję, ale Liam, co ty... Merlinie, przecież... jak ty to zamierzasz wyjaśnić? - Przetwarzał informacje z wyraźnym opóźnieniem, teraz jeszcze niewielką wagę przykładając do wzmianki o skrzypcach. Jego myśli zafiksowały się wokół tego, że ktoś - babcia? Ciotka? Cholera wie, kto to był - rozpoznał jego nazwisko i teraz pewnie siał większy zamęt, niż nieszczęsna Liamowa panda. - I serio, po pełni bierzemy się za to OPCM, bo szastasz patronusami, a ludzie cię nie doceniają...
Wpatrywał się w srebrzyste mgiełki, które beształy go głosem jego najbliższych. Liam wydawał się lekko zażenowany, musząc sam przed sobą przyznać, że chyba niekoniecznie przemyślał całą sprawę: gdyby miał zawracać głowę tylko matce, to pół biedy. Wyraźnie była jedyną osobą, która odpowiedziała mu na pytanie względnie na temat. Nie wziął jednak pod rozwagę możliwości rodzinnych odwiedzin… a znał swoją familię na tyle dobrze, że wiedział, iż wtrącanie się w jego życie i dyktowanie jakim torem miał iść, mieli zakodowane w głowach równie wyraźnie, co inkantacje zaklęć codziennego użytku. Teraz płacił za swoje gapowe, przysłuchując się, jak babcia marudzi… Ale po drodze z rozważań nad swoją nie za ciekawą sytuacją, wyrwał go… plask. - Czemu bijesz się po twarzy? – bardzo zwyczajne, jakże powszednie pytanie. – Taak… babcia taka jest, jeśli o to chodzi. Nie przejmuj się jej komentarzem. Generalnie ma w zwyczaju narzekać i psioczyć na wszystko, co możliwe, ale jeśli pogada się z nią trochę dłużej, to bardzo fajna z niej kobie-… ugh, Mef! – z salwy trajkotek wyrwało go lekkie szarpnięcie za rękę, w efekcie którego różdżka skierowana została ku dołowi, niezdolna do puszczenia kolejnej srebrnej flary. Nie był zadowolony z odzewu rodziny, ale… absolutnie nie zamierzał pozostawiać tej sprawy otwartej. I nie obawiał się kolejnych komentarzy, które Mefisto miałby ewentualnie zasłyszeć. Jasne, były niesamowicie żenujące. Uważał jednak, że to mała cena, za ułatwienie mu załatwienia sprawy z rzekomym zarażeniem. – O rany… - zaśmiał się, całkiem rozbawiony taką paniczną reakcją towarzysza. – Wybacz, że musisz słuchać, jak gani mnie hipogryf i akromantula. Trochę głupio wyszło, bo uderzałem raczej tylko do mamy, ale nie wypada mi tak tego zostawić. Mało tego… nawet nie chcę! Zobaczysz… w tym meksykańskim Ministerstwie Magii przyjdziesz już na gotowe! - powiedział z entuzjazmem, próbując się delikatnie wyszarpać. – Poza tym, proszę cię, musiałem wyjaśniać przed rodziną gorsze rzeczy, niż Chciałbym pomóc przyjacielowi. Raz znaleźli jeden z moich komiksów z całującymi się po klacie gościami… trochę słaby wstęp do powiedzenia tacie, że jestem gejem, nie? – roześmiał się wyjątkowo naturalnie, z tego poziomu wydając się traktować ten epizod swojej przeszłości z rozbawieniem. Niemniej tamtego dnia myślał, że umrze. – No i znają Neirina. Mam wprawę w wyjaśnianiu naprawdę wielu osobliwych sytuacji… wiesz na pewno, jak dziwnie czasem potrafi poprowadzić rozmowę. – znów szczery, miły uśmiech na wspomnienie rudzielca, a później, zupełnie bez ostrzeżenia, znów wyczarował pandę, a przynajmniej coś, co ją w miarę przypominało. Trochę się rozkojarzył tą całą rozmową i patronus nie wyszedł mu już tak klarowny. - „To mój kolega. Student, z tego samego domu, co ty, mamo. Wynikło małe nieporozumienie… ale to nieważne! Po prostu chcę pomóc mu przesłać to, co musi, jak najszybciej się da. Dałabyś radę to zrobić, proszę?” – a później jakby drgnął i ponownie rzucił patronusa. Tym razem panda ukazała się tylko jako mgliste światełko i szybko zniknęło.. ale Liam tylko parsknął na to śmiechem. – No i wykrakałeś z tym szastaniem patronusami! – poskarżył się, a później spróbował ponownie i tym razem panda nadawała się na przekazanie kolejnej wiadomości. – „A! I cześć tato, babciu… i pewnie dziadku… nie martwcie się. Mefi obiecał dać mi korepetycje z OPCM!” – pochwalił się, puszczając oczko do wilkołaka. Uznał, że wypada go trochę zaróżowić w oczach rodziny. Może tak ugłaskani oszczędzą sobie większych uwag? – Nie musisz się obawiać. Nie będę nikomu mówił o szczegółach… chcę tylko, żebyś wysłał wspomnienia bez przeszkód. – powiedział już trochę spokojniej, chcąc łagodnie wyjaśnić swoje intencje. Nie zamierzał żadnego swojego członka rodziny informować o okolicznościach. Nie musieli czekać długo na kolejną gazelę. „Ehh… dobrze. Skontaktuję się z tamtejszym Ministerstwem. I oczekuję listu od Ciebie w najbliższym czasie. Trzymaj się, kochanie.” Głos kobiety był niezwykle opanowany, a przy tym na tyle mocny, by nie nazwać go monotonnym. Sprawił Liamowi tylko szerszy uśmiech na twarzy. – Ha, widzisz? – rzucił wesoło, odwracając się rozchichotany do Mefa. Odczekał jeszcze dłuższą chwilę i… żadnej odpowiedzi od akromantul czy hipogryfów. – I nawet obyło si-…. Tuż za nimi wyrósł jak spod ziemi wysoki, okazały żubr, zdając się buchać z nozdrzy ciężkim oddechem. „Cześć, Liam. Spałem i nie wiem za bardzo o czym mówiliście, ale przestań bawić się w patronusy i idź ćwiczyć. Chcę jeszcze dożyć twojej gry.” Rivai zrobił się odrobinę czerwony na twarzy. Typowy dziadek.
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Potrzebował chwili, żeby pozbierać myśli. Kiedy wszystkie patronusy już poznikały, to Mefistofeles mógł zabrać się za przetwarzanie informacji. Liam trochę ułatwiał sprawę, sam wyraźnie zwracając uwagę na niektóre podobne fragmenty. Akromantula - tfu, babcia Puchona - znała Noxów, co nie zaskakiwało, ale niepokoiło. Dziwna lampeczka zaświeciła się z tyłu głowy chłopaka, jednak nie miał czasu i możliwości na dociekanie o co dokładnie chodziło. - "Wybacz"? To ja powinienem to mówić, wplątujesz swoją rodzinę w moje problemy, a ja jeszcze siedzę i słucham - no dobra, przeszkadzało mu trochę to podsłuchiwanie prywatnych rozmów, chociaż wpływu na to nie miał żadnego. To już była w pełni kwestia Liama; Mefisto jedynie nie chciał, żeby chłopak czuł się speszony. Puścił jego rękę wyraźnie niechętnie, słuchając bez większego przekonania. - Jeden z? Masz tego więcej? - Ciężko było się martwić, kiedy chłopak wyznawał tak rozbrajające fakty. Słodkie puchonie maleństwo potrafiło zaskakiwać... - Chcę poznać tę historię... - Tu już można było samemu interpretować, czemu. Z jednej strony po prostu wizja takiej sytuacji wydawała się czymś kosmicznym, z drugiej Mefistofeles nigdy nie musiał bawić się w coming outy. - A to już mnie trochę uspokaja. - Neirina to nie przebiłyby chyba nawet zawiłe historie Noxów; niby chodziło o coś zupełnie innego, ale jednak Walijczyk robił niesamowite wrażenie. Gadać sobie mógł, ale w życiu nie miał szans przegadać Liama. Poddał się zatem zupełnie, poprawiając zwisającą z karku wilgotną koszulkę i czekając, aż kolejna panda pomknie w świat. Uśmiechnął się trochę szerzej na drobną wtopę z patronusem, a potem jęknął z niedowierzaniem, kiedy oficjalnie został korepetytorem. O wiele chętniej podciągnąłby Puchona z Opieki Nad Magicznymi Stworzeniami, ale to chyba tylko jego tak bolało... A teraz spadł na niego obowiązek ogarnięcia dzieciaka z Obrony Przed Czarną Magią - teraz już nie mógł się wymigać, ani tego zawalić. Dobrze, że przynajmniej trafił mu się ambitny, zawzięty uczeń. Pomijając lenistwo związane ze wstawaniem z łóżka, Rivai na lekcjach sobie raczej radził, nie? - Dziękuję - mruknął z odrobiną zażenowania, bo w gruncie rzeczy Mefisto nie przywyknął do dostawania prezentów, a to z pewnością uchodziło za coś takiego. Może jeśli uda się załatwić transport wspomnienia przez Ministerstwo, to pokaże, że zależy mu na ogarnięciu tej sprawy? Bo nawet wróciłby do Wielkiej Brytanii, gdyby nie drobny paraliż na samą myśl o wskakiwaniu prosto w łapki aurorów i sędziów. Żubr. Poważnie? - Dziadek? - Strzelił, dopiero teraz orientując się, dlaczego tak bardzo go to wszystko peszyło. Zetknięcie się z normalną, dużą - średnią? - rodziną było dla Ślizgona zupełnie abstrakcyjne i samo wymówienie słowa "dziadek" sprawiało, że czuł się nie na miejscu. Pewnie powinien wziąć przykład z Liama i posłać wiadomość do ojca, by ten nie martwił się w razie wieści o prowadzonej w Ministerstwie Magii sprawie... - Czemu skrzypce? Nie pasują ci skrzyp... - Urwał, marszcząc brwi. Tracił rozum przez ten upał? - To zabrzmi strasznie dziwnie, ale zaraz mnie szlag trafi, jeśli nie skojarzę skąd znam głos twojej babci. - Był pewien, że go zna, w dodatku ta świadomość nie dawała mu spokoju.
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Miał wrażenie, że w te wakacje słońce jakoś kapryśnie go omijało i pomimo niemal miesiąca spędzonego w Meksyku, jego skóra wcale nie złociła się zdrową opalenizną, krzyczącą do wszystkich, że właśnie spędzał wakacje swojego życia. Być może była to wina tego, że Clarke dużo czasu szlajał się po pensjonacie - droga do wybrzeża przy takich temperaturach była katorgą i nie był pewny, czy w połowie nie straciłby motywacji i nie położył plackiem na ziemi. Nie ryzykował więc, częściej korzystając z pensjonarskiego basenu. O ukrytej plaży dowiedział się całkiem przypadkiem (odkrycie tygodnia: Meksykanie nie potrafili trzymać języka za zębami) podczas śniadania od sympatycznego pracownika pensjonatu, który dowiedział się tego od swojego znajomego, którego syn często chodził tam ze znajomymi i niesamowicie wychwalał magiczną aurę tego miejsca... W każdym razie można było uznać, że właśnie ta poczta pantoflowa przywiodła ciekawskiego Ezrę na plażę, by mógł się na własnej skórze przekonać, czy miejsce zasługiwało na wyróżnienie spośród innych piaszczystych powierzchni. Ezra z jednej strony miał silny instynkt stadny i do takich interesujących miejsc uwielbiał zaciągać znajomych. Pechowo jednak nikt nie nawinął mu się pod rękę, jakby tacy jak Heaven czy Ruth podświadomie wyczuwali, że to nie jest najlepszy moment, aby wchodzić mu w drogę. Nawet Fire, której rude kosmyki zazwyczaj zaskakująco łatwo wychwytywał nawet wśród tłumu ludzi, musiała znaleźć sobie jakieś ciekawsze zajęcie. A szkoda, bo tak przynajmniej komuś mógłby ponarzekać na koszulkę, która nieprzyjemnie kleiła się mu do ciała i żaru od którego na jego karku pojawiały się małe kropelki potu. Zejście na ukrytą plażę nie było wcale takie oczywiste - w końcu z jakiegoś powodu miała w nazwie ukryta, nie? - ale Clarke jakoś sobie poradził... i nie żałował włożonego w to wysiłku. Znajdujące się wewnątrz wyspy miejsce przede wszystkim nie było zatłoczone; Ezra może nie był jedyną osobą, która szukała tu schronienia, ale zdecydowanie nikt wzajemnie sobie nie przeszkadzał. Clarke niespiesznie podszedł do podmywanego przez fale brzegu i porzucił obuwie. Chłodna fala przyjemnie uderzyła o jego kostki, a przez jego ciało przeszedł mały dreszcz. Nie wiedział czemu, ale narastało w nim jakieś dziwne uczucie, którego nie potrafił zidentyfikować, a przede wszystkim ulokować. Uniósł głowę, rozglądając się, jakby podświadomie czegoś poszukiwał, lecz zmarszczka, kształtująca się pomiędzy brwiami, sugerowała, że nie znajdowało się to w zasięgu jego wzroku...
Meksyk niby nie był dla Leonardo niczym nadzwyczajnym, a jednak cieszył się jak dziecko. Każdego dnia pokazywał współlokatorom (i wszystkim napotkanym osobom) ten sam szeroki, promienny uśmiech, cieplejszy nawet bardziej od prażącego z nieba słońca. Nie były to wcale ojczyste strony chłopaka, bo przecież jego rodzina mieszkała w Puebli, a to był kawał drogi stąd - fakt faktem, wybrzeża tego półwyspu znane były jako te najpiękniejsze, zatem młody surfer (i fan wszelkich innych sportów wodnych i plażowych, bo nie ma co bawić się w dyskryminowanie pozostałych aktywności) wielokrotnie właśnie tutaj udawał się na wakacje, weekendy, czy też jeszcze poprzedzające lata szkolne chwile wolności. Coś w tej znajomej nieznajomości wyjątkowo mu się podobało; czuł się jak w domu, a jednocześnie zupełnie inaczej. Pasowało mu to rozmawianie w ojczystym języku, z przyjemnym dla ucha akcentem meksykańskim, a nie europejskim - nawet jeśli różne części państwa zaskakiwały na inny sposób, mimo wszystko jakoś tam się łączyły, a dostrzec mógł to jedynie rodowity Meksykanin. Nic dziwnego, że Gryfon tryskał entuzjazmem, pokazując Hogwartczykom to, co winno być jego codziennością, a teraz było przynajmniej jego rajem. Nie spędzał czasu na leniuchowaniu - nigdy tego nie robił. Zdradliwa pogoda Wielkiej Brytanii również nie sprawiła, że nagle zakochał się w chowaniu pod kocykiem. Jedno co można było przyznać, to oddanie w związku, bo rzeczywiście druga osoba dostawała czarodziejskiego pilota, którym można było chłopaka usidlić w jednym miejscu. Teraz był zupełnie wolny, zatem już od wczesnych poranków zrywał się na treningi, spacery, albo co tylko mógł - coś tam spontanicznego mu się od czasu do czasu wkradało, jak chociażby jakieś spotkanie, którego nie planował. Tego dnia akurat jedynym zamiarem Leonardo było spędzenie czasu w wodzie, najlepiej z deską surfingową przywiązaną do kostki i solą morską wichrzącą włosy. Słyszał o jakimś niesamowitym miejscu, w którym amatorzy wodnych rozrywek mogli popisać się w przyjemnym zaciszu, a jednocześnie w ciekawych warunkach... Całość brzmiała jak wyzwanie, któremu chłopak nie mógłby się oprzeć. Ze swoją najukochańszą Reiną udał się na poszukiwania, dość długo błądząc po wydmach meksykańskiego wybrzeża. Ostatecznie miał już nawet zawrócić bardziej w stronę cywilizacji i dopytać o jakieś wskazówki - wtedy też dostrzegł czyjeś ślady odciśnięte pomiędzy trawami, po których zaraz zaczął grzecznie podążać. Rozważał nawet przemianę w niedźwiedzia i zabawę w poważne tropienie, ale nie chciał komuś sprawić niemałego szoku. Kto by się spodziewał miśka wyskakującego na plażę? Zresztą, Reina należała do zbyt cennych osobistości, by targać ją opazurzonymi łapami, czy też nieść w zębach. Dotarł; jakimś cudem, już zmęczony dłuższym spacerkiem w słońcu, ale niesamowicie zadowolony i dumny. Od razu znalazł sobie odpowiedni kącik, jeszcze zakrawający o wydmy, gdzie schował swój plecak. Miał tam jakieś ubrania, wodę, różdżkę, wszelkie drobne bzdety, które wypadało nosić, nawet jeśli nie planowało się ich używać. Teraz zostały subtelnie ukryte za trawiastymi krzakami, trochę pod piaskiem, ale głównie po prostu zasłonięte dużą dawką nadziei, że nic się z nimi nie wydarzy. Leo wybrał się na samotne pływanie i z własnego doświadczenia wiedział, że lepiej zaufać takiej skrytce, niżeli nowopoznanym surferom. Potem? Potem mógł już pobawić się w niewielką rozgrzewkę, nie chcąc wskoczyć do wody ot tak. Ostatecznie przez ciepły piasek przechodził już w piance, z Reiną pod pachą i przypiętą do kostki. Było mu pioruńsko gorąco i zupełnie nie wiedział czemu; nie zmęczył się jakoś bardzo, a słońce przecież nie mogło prażyć tak mocno... W każdym razie, nie analizował zbyt intensywnie, chcąc po prostu wejść do cudownie chłodnej wody - tak ją sobie wyobrażał, gdy tęsknym spojrzeniem przesuwał po rozbijających się o brzeg falach. Nawet się nie rozglądał, ani nie zastanawiał. Po prostu wszedł do wody, zaraz rzucając deskę luzem i chlapiąc na siebie, żeby przyzwyczaić nagrzane ciało do odrobiny zimna. Było lepiej, chociaż dalej co chwilę zatykało go z gorąca, zupełnie jak gdyby siły miał na ten dzień znacznie mniejsze, niż na każdy inny. Nie powstrzymało go to, oczywiście, od położenia się na Reinie i przepłynięcia dalej - miał fale do złapania i triki do przećwiczenia! Do powrotu spieszno mu nie było, jednak ze względu na żar lejący się z nieba musiał robić drobne przerwy, raz po raz przysiadając na desce i przepływając wraz z nią bliżej lądu. Tak spokojnie, delikatnie sobie ćwicząc, ale głównie po prostu się ciesząc i odpoczywając.
2
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Bez wątpienia nie doceniał tych niesamowitych możliwości, które poukrywane były gdzieś pomiędzy ziarenkami piasku na wybrzeżu; Ezra oczywiście dostrzegał niewątpliwy urok meksykańskich plaż, ale greckie plaże również były bardzo klimatyczne. Tak jak chorwackie, włoskie i hiszpańskie. Zapewne głośno nie powinien się zatem przyznawać, że jeszcze nie dotarł do niego fenomen, który nakazywał ludziom wybrzeża właśnie tego półwyspu nazywać najpiękniejszymi. Ale może po prostu Ezrze trzeba było trochę brutalniej zdzierać klapki z oczu... Clarke zresztą zupełnie się tym nie przejmował, bo sam fakt posiadania na wyciągnięcie ręki litrów orzeźwiającej wody sprawiał, że miejsce miało pełne prawo nazywać się rajem i ósmym cudem świata. Reszta nie była mu potrzebna, bo Krukon nie zamierzał wystawiać na próbę żywiołu; przy Fire mógł się popisywać na basenie, ale z Ezry wcale nie było takie wodne stworzenie. Nigdy nie miał pod stopami deski surfingowej, - Merlinie, kwestia jej stabilności pozostawiała wiele do życzenia... -za nurkowaniem też nie przepadał, - włosy suszone przez wiatr były okropne w stylizacji - a bieganie po brzegu zdecydowanie nie było jego rzeczą. Bieganie w ogóle nie było jego rzeczą. Na szczęście Ezra nie wykluczał sportu całkowicie ze swojego życia. Na przykład bardzo przyjemnie mu się go oglądało, kiedy sam wylegiwał się na leżaku lub - w bardziej mugolskich warunkach - przed telewizorem. Tu niestety zabrakło leżaka, ale Clarke postanowił nie wybrzydzać i po niespiesznym spacerze po brzegu, mógł uznać piasek za pełnoprawną powierzchnię do odpoczynku. Jego spojrzenie leniwie przemierzało wędrówkę po raczej nieobfitującym w wiele atrakcji otoczeniu, a jego uwagę ostatecznie przykuł punkt na wodzie. Clarke usiadł na piasku, nieświadomie bawiąc się w przesypywanie ziarenek pomiędzy palcami i obserwując człowieka, który wypuścił się w morze. Zawsze imponowały mu popisy Leonardo i od zeszłego roku uznawał ich oglądanie za miłą rozrywkę - przy okazji w głowie robił sobie statystyki, oceniając umiejętności zarówno swojego byłego chłopaka, jak i osób, którzy z nim konkurowali. Surfer, którego Ezra miał przed sobą teraz, radził sobie jednak na tyle dobrze, że Krukon nie mógł niestety poprawić sobie humoru poprzez wyśmianie triku kończącego się głową w wodzie. Co ciekawe, rozbawienie mógł przynosić on sam, gdyby tylko ktoś zwrócił uwagę na to jak uważnie jego spojrzenie wędrowało za sylwetką nieznajomego. Był gorszy niż sroka czy niuchacz na przeciwko połyskliwej monety, która sama prosiła się o wzięcie... Poprawił się nieznacznie, kiedy surfer opadł na deskę, pozwalając się łagodnie kołysać falom, które niosły go spokojnie ku brzegowi. Promienie słonecznie niefortunnie grały na nosie Clarke'a, ustawiając się w taki sposób, aby go oślepić. Może dlatego nie od razu rozpoznał wysportowaną sylwetkę, której powierzchnię zdołał niejednokrotnie zbadać, zarówno palcami, jak i ustami. I dlatego do głowy mu nie przyszło, aby łagodnie kręcące się kosmyki włosów skojarzyć z tymi, które tak lubił zakręcać sobie wokół palców. A już na pewno dlatego pozwolił sobie na przeciągłe gwizdnięcie, nieco rozbawione, ale przede wszystkim stanowiące wyrazisty zamiennik komplementu. Gwizdnięcie, które nie powinno być skierowane w stronę byłego chłopaka...
Leonardo O. Vin-Eurico
Wiek : 28
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : Ok. 222cm
C. szczególne : Wzrost; blizny na udzie i łopatce; umięśniony
Dobra, początkowo mu się to podobało, ale teraz to już zaczynało się robić jakieś przegięcie. Leonardo miał wrażenie, że zaczyna się roztapiać - ogarniało go coraz silniejsze przekonanie, że jeszcze tylko chwila, a podniesie poziom wód na tej plaży, samemu się z nimi łącząc. Nigdy nie miał jakiegoś większego problemu z nadmierną potliwością, co więcej zawsze wydawało mu się to zjawisko stuprocentowo naturalne i w pewien sposób nawet pozytywne... jako człowiek wiernie i regularnie ćwiczący, nie potrafił sobie psuć humoru takimi drobiazgami. Teraz wyraźnie męczył się w tej piance, choć i tak zdecydował się na krótszą, odsłaniającą ręce i część nóg. Nie miał pojęcia o co chodziło, ale nie mógł sobie poradzić, oczarowany urokiem skrytej wśród wydm plaży, której fale - poza linią brzegową - zalewały jego serce prawdziwym upałem. Szybko skończył swoje wodne popisy, przechodząc na triki lepiej znane, a także te mniej wymagające. Gdzieś tam w oddali mógł dopatrzeć się kilku innych surferów, bardziej skorych do chwytania większych fal; nie konkurował z nimi aż tak, cierpiąc tylko trochę, w duchu. Surfing był, jego zdaniem, szalenie przyjemnym sportem. Jeśli już traciło się siły i ochoty na zrywanie się wbrew prądom morskim, zawsze można było po prostu usiąść na desce, lub się na niej położyć; złapać odrobinę słońca, pozostając w wodzie; mylić oko mniej czujnych plażowiczów, podając się za niestrudzonego sportowca. Zaaferowany tym, co działo się obok Reiny, w ogóle nie zwrócił uwagi na to, co też mogło odbywać się na lądzie. Ledwie się w ogóle przejął faktem, że zbliżył się znacząco do brzegu - gdyby nie charakterystyczny dźwięk, rozpoznawany chyba w każdym zakątku na ziemi, to w ogóle by nie spojrzał w tamtą stronę. Teraz najpierw uzbroił się w szelmowski uśmiech, potem odwrócił się i spojrzał śmiało przez ramię na tego, który poświęcił mu odrobinę uwagi. I, cóż, w pierwszej chwili trochę zamarł, rozpoznając siedzącą na piasku postać. Szybko pozbył się całej niezręczności, po prostu wydając z siebie donośny odgłos przyjemnego, radosnego śmiechu. - Podoba się? - Palnął, nie pozwalając sobie ani odrobinę na to, żeby myśli uciekły w nieodpowiednim kierunku. Chciał, żeby te słowa były puste i powierzchowne; by patrzenie na Ezrę nie bolało; by odbierał to wszystko jako jeden wielki, przesympatyczny żart. Nawet nieźle wychodziło mu wmawianie sobie, że dokładnie tak było, a jedyną nieprzyzwoitością zaistniałej sytuacji było piekielne gorąco. - Mógłbyś w końcu sam wskoczyć na deskę... - Skoro został zauważony, to nie miał możliwości po prostu odpłynąć i zniknąć pomiędzy falami. Poza tym wydawało mu się, że dostał całkiem oczywisty znak odnośnie chęci rozpoczęcia rozmowy - z tego to już w ogóle nie mógł się wymigać.
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Nie miał pojęcia, co go podkusiło, aby zaczepiać tak obcesowo nieznajomego sportowca, kiedy przecież wcale tak bardzo nie było mu potrzebne towarzystwo. Ezra bardzo swobodnie czuł się już ze swoimi upodobaniami, nie wszyscy jednak byli tak otwarci i niejeden mężczyzna mógł źle przyjąć taki przebłysk zainteresowania ze strony kogoś tej samej płci. Ezra łatwo się zapominał i zanim zdążył się zreflektować lub przynajmniej odrobinkę zawstydzić, surfer odsłonił przed nim swoją twarz. Clarke nie sądził, że w jednym momencie może mu się zrobić tak chłodno przez zażenowanie i swego rodzaju strach - nie rozmawiali z Leonardo zbyt wiele, ich sporadycznych i wymuszonych spotkań w ogóle nie należało zaliczać do prób kontaktu. Z drugiej strony zraz zalał go żar, lecz nie ten płynący z nieba, tylko mający swój początek wewnątrz Clarke'a. Jego serce zabiło odrobinę szybciej, a zaskoczenie musiało odbić się na jego twarzy w postaci bardzo głupiej miny... Jego wzrok zupełnie bezwolnie opadł trochę niżej, by zaczepić o mięśnie klatki piersiowej, które wyraźnie rysowały się pod materiałem pianki. Ezra nigdy nie zapomniał, jak dobrze zbudowany był jego chłopak - to jest, były chłopak - ale po tak długim oddaleniu jego widok zupełnie wytrącił go z równowagi. Był niemal pewny, że jego policzki łagodnie zapiekły, kiedy ze świadomością przyłapania na gorącym uczynku wrócił wzrokiem na twarz Leo. A ona nie była naznaczona żadną niezręcznością ani zagubieniem i dopiero to było motywacją dla Ezry by wziąć się w garść. Na tyle, na ile potrafił. - A kiedy się nie podobało? - odparł więc, kurczowo chwytając się tej nonszalancko zawadiackiej pozie. Wyprostował się, jakby chciał pokazać Leo, że i on przez ten czas nie stracił nic w sylwetce, jednakże u niego koszulka grała raczej na niekorzyść. Jak niesubtelne byłoby jej nagle zrzucenie? - Wiesz, że sobie z tym nie radzę. Nie ma szans, żebym sam się próbował nauczyć, nie jest mi tęskno do guzów - zaśmiał się, wzruszając ramionami, przekonany że to wystarczy, aby utrzymać ich mały kompromis. Leonardo nigdy szczególnie nie próbował przekonywać Ezry do swoich zainteresowań, a Clarke'owi bardzo to odpowiadało. Nie było dla niego niczego gorszego niż porażki. Ezra nie znosił, kiedy coś mu nie wychodziło i kiedy robił z siebie głupka, a nie wątpił, że właśnie to stałoby się na desce. - Zresztą, nie każdemu byłoby tak do twarzy w tej scenerii, jak tobie - skomplementował Leo odruchowo, rzucając mu oceniające spojrzenie i zupełnie nieświadomie przygryzając wargę. Jego myśli zaczynały rozpierzchać się po mniej przyzwoitych rejonach i Ezrze coraz ciężej było utrzymać nad nimi kontrolę, choć po części wiedział, że było to niewłaściwe. Ale przecież był tylko człowiekiem. Bardzo słabym człowiekiem.
Leonardo O. Vin-Eurico
Wiek : 28
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : Ok. 222cm
C. szczególne : Wzrost; blizny na udzie i łopatce; umięśniony
Szybko okazało się, że wszelkie próby Leo w żartobliwym przeinaczaniu sytuacji spełzną na niczym. Kiedy Ezra mu się przyglądał, ten jeszcze nie dostrzegł w tym nic niewłaściwego - zerknął dyskretnie na swój tors, sprawdzając czy pianka jest dobrze zapięta, prześlizgując spojrzeniem po Reinie (znalazł na niej glona. Glona!), no i tyle z tego było. Kwestia podobania się za to sprawiła, że wzruszył ramionami i ostudził lekko swój uśmiech - tyle mógł, bo z zalewającymi go falami gorąca negocjować się nie dało. Cóż, jego zdaniem zakończenie związku było pewnego rodzaju deklaracją, że się nie podoba. Nawet jeśli chodziło o jeden aspekt, to całość szła w pakiecie i nie wypadało zachwycać się jego częściami. To było po prostu nie na miejscu i, cholera, drażniło siedzącego na desce Vin-Eurico. Nie odpowiedział nic, tylko obserwując Krukona z tym zastygniętym na twarzy półuśmiechem. Dobrze, że z tej odległości raczej ciężko byłoby wyczytać z jego czekoladowych tęczówek zagubienie, przynajmniej tym nie musiał się martwić. - Nie wiem - przyznał, wytykając Ezrze błąd w jego rozumowaniu. - Nie próbowałeś... i kto powiedział, że sam? Daję ci niepowtarzalną szansę na wejście do wody ze mną. - Dlaczego on wciąż gadał? Leo zganił się solidnie w myślach, nim doszedł do wniosku, że nic złego w tym nie było. Prawda była taka, że zerwanie nieźle go rozstroiło i czuł, jak wiele stracił. Wiedział, że walka o to nie miała sensu, było za późno i zbyt dziwnie... ale skoro potrafili ze sobą tak normalnie rozmawiać, to może nie spalili wszystkich mostów? Dogadywali się przecież jeszczcze przed tym, jak wylądowali razem w łóżku... - No dobra, jednak dość powtarzalna, bo oferuję już któryś raz - zreflektował się z żartobliwą naganą w głosie. Został obrzucony kolejnym spojrzeniem, które - znowu - uznał za zupełnie normalne, odruchowe, niewinne i niewarte uwagi. Był zbyt zajęty ochlapywaniem się wodą i poszukiwaniem chłodu; z niezadowolonym pomrukiem „que caliente” w końcu rozpiął piankę i zdjął ją z górnej części ciała, pozwalając aby zwinięta zatrzymała się na linii bioder. - Nie wiesz co tracisz. Z bliska widoki są jeszcze lepsze - i na brodę Merlina, w tej chwili szczerze chodziło mu o uroki spienionych fal i przepływających pod powierzchnią kolorowych rybek.
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Trudno było się dziwić, że Leonardo nie brał nawet pod uwagę, iż słowa Ezry mogły nieść za sobą mniej platoniczny wydźwięk. Racjonalna część rozumu Ezry zupełnie to rozumiała; to Gryfon został rzucony i do dziś zapewne nie były dla niego jasne wszystkie motywy Clarke'a, które nie wyszły na jaw podczas ich pierwszej, ale i ostatniej poważnej sprzeczki. Vin-Eurico wiele zatem sam mógł sobie dopowiedzieć. Nie mniej ten zastygnięty półuśmiech frustrował Ezrę, tak jak milczenie ze strony chłopaka. Nie dostrzegał w tym własnej niekonsekwencji, myśląc tylko o tym w jaki sposób mógł podejść Vin-Eurico. Mąciło mu się w głowie i jedyną pewną rzeczą w tym wszystkim było to, że bardzo pragnął chłopaka siedzącego przed nim, a wszelkie okruchy przeszłości był gotowy bez żalu rzucić za siebie. - Skąd pewność, że to w ogóle mnie utrzyma? Takie to chwiejne... A jak pod wodą są jakieś skały? Zakład, że w nie uderzę i jeszcze będziesz mnie musiał ratować? - zatrajkotał w tym swoim charakterystycznym pesymistycznym tonie, krzywiąc się niemiłosiernie i jakże sztucznie. Leonardo znał go na tyle, by wiedzieć, że było to zwykłe strzępienie języka, a Clarke w zasadzie już dał się namówić. Zresztą, nie chodziło o samą naukę surfowania. Nie, nie, po prostu jakże miałby odrzucić taką propozycję, kiedy stanowiła idealną wymówkę, aby zniwelować odległość między nimi? I to wychodzącą z inicjatywy Leonardo... Mimo to Clarke, nawet poddany niezidentyfikowanej magii, nie byłby sobą, gdyby trochę się w tym wszystkim nie podrażnił. - Słyszałem, że w tych wodach mogą być rekiny. To podstęp, prawda? Chcesz mnie rzucić im na pożarcie? Bo lojalnie ostrzegam, że pociągnąłbym cię za sobą. Łagodny uśmiech przecinał jego usta, kiedy wciąż z udawanym ociąganiem podnosił się z piasku. Nie przejmował się tym, że Leonardo bardziej koncentrował się na ochlapywaniu się wodą czy rozbieraniu się. Było mu to w zasadzie całkiem na rękę, bo dzięki temu Gryfon na pewno pominął to ciężkie tchnienie, które wyrwało się Ezrze. - Przekonałeś mnie - mruknął tylko pod nosem i, nie znając myśli Clarke'a, można było nawet założyć, że mówili z Leo o tych samych widokach. Ściągnął więc koszulkę, porzucając ją na brzeg jako dowód przegranej wewnętrznie batalii, i ruszył w kierunku spokojnie dryfującego Leo. - Zimna - zauważył jeszcze marudnie, czując gęsią skórkę w miejscach, gdzie smagała go woda, ale z determinacją idąc na przód. Wyciągnął rękę do Leo, szukając jakiegoś podparcia i nawet jeśli Vin-Eurico nie był skłonny do kontaktu fizycznego, Ezra sam go wymusił, kładąc mokrą rękę na jego rozgrzanym barku. - Gorący... - dodał, a jego oczy błysnęły przekorą. Może i ze swojego poprzedniego miejsca Ezrze nie dane było poznać zagubienia czekoladowych oczu, teraz jednak odległość przestała być ochroną. Ezra nie musiał widzieć swojego odbicia, aby wiedzieć, że zieleni jego tęczówek daleko było do miana niewinnej...
Juan Alvarez Rogelio Corazon miał sędziować na towarzyskim meczu quidditcha zorganizowanym dla przyjezdnych hogwardczyków. Spotkanie zostało zorganizowane na ukrytej plaży, która nie tylko miała idealny boiskowy kształt, lecz także zapewniała spokój od wszechobecnych mugoli. Corazon przybył na miejsce odpowiednio wcześniej i po dwóch stronach plaży wzniósł zaklęciem pętle, a na ścianach jaskini utworzył kamienne trybuny. O wyznaczonym czasie pojawili się chętni do gry uczestnicy wakacji. Chwilę zajęło im podzielenie się w drużyny, a kiedy wszyscy byli już gotowi, dosiedli mioteł i wzbili się w powietrze. Juan rzucił do góry kafla, który natychmiast został przechwycony przez ścigającego drużyny A, po czym sam wzleciał nad uczestników, pilnując czystej gry.
//zasady są tu (wprowadzamy drobną zmianę. Pałkarz może pisać po 3 postach drużyny PRZECIWNEJ). Kostkami rzucamy tu.
Oczywiście, że wybierałam się na mecz Q! Przecież okazało się nie tak dawno, że mam wrodzony talent do sportów drużynowych, aż żałuję, że wcześniej nie zajęłam się tym na poważnie! Żartuję, tak naprawdę to dla mnie zbyt brutalny sport i po ostatnim meczu o mało nie zginęłam. Dlatego kiedy tym razem przy przydzielaniu drużyn dowiedziałam się, że jestem w drużynie z pół- wilem, westchnęłam z ulgą, bo przy poprzednim meczu o mało nie połamał mi wszystkich kości. Może teraz mnie oszczędzi. Bardzo ciasno zawiązałam swój turban na głowie i wybrałam najgrubszy materiał jaki miałam, tak że mogłam główkować tłuczek i nic by mi się nie stało! Pozycja ścigającej była mi bardziej obca niż bliższa, ale uznałam, że mogę sprawdzić się na innych pozycjach, skoro nie jest to żaden poważny mecz. Chyba, że wygrana drużyna otrzymuje jakąś świetną nagrodę i o tym nie wiem. Witam się ze wszystkimi, których znam, obcałowuję Bri, która jest ze mną w drużynie i niezręcznie kiwam głową Terry'emu. Po naszej bardzo nieudolnej randce nie odzywał się, więc założyłam, że raczej nie ma ochotę na powtórkę i trochę mu się nie dziwię. Piłka w grze! Moje umiejętności miotlarskie są znane na szeroką skalę, więc momentalnie łapię kafla. Brnę do bramki przeciwników, a kiedy Vivian zbliża się do mnie z groźną miną, prędko podaję do mojej koleżanki z drużyny.
4
Gemma Twisleton
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 0%
Dodatkowo : vel ENEMA - one man band, prefekt fabularny
Towarzyskie mecze były jej ulubionymi meczami. Nie było w tym co prawda aż tylu emocji co w rozgrywkach domowych, ale biorąc pod uwagę, że nie grała jakoś wybitnie, tak było nawet bezpieczniej. Wbiła się do drużyny z Bridget, którą po cichu uważała za swoje odkrycie i w związku z tym uwielbiała z nią grać (a po części też dlatego, że w tej drużynie znalazł się ultraagresywny jej zdaniem duet gryfońskich pałkarzy. Kafel od razu trafił w posiadanie jej drużyny i zaraz potem Gemm dostała podanie od drugiej ścigającej. Była blisko pętli, więc podleciała kawałek, zamachnęła się i... TRAFIŁA! Zajebisty początek!
Nie wiem czy w pełni kupowałem pomysł o jeszcze większym zbliżeniu się do tego palącego słońca w postaci podlatywania ku niemu na miotle. Pewnie dlatego wybrałem, że sprytnie zajmę pozycję obrońcy, który jako jedyny ma choć minimum cienia padającego z trzech wielkich okręgów. Rozsądnie jak rozsądnie, w końcu jakie ja na Godryka miałem doświadczenie na tej pozycji? Meluzyna niemrawo kiwnęła do mnie głową, co mnie tylko stanowczo upewniło - nasze randki były taką katastrofą, że na stówę nie chciała się już więcej spotykać. Odmachałem jej nonszalancko, ale wyjątkowo szybko zmieniłem punkt swojego wzorku, przenosząc go na niebywale interesującego sędziego. Założyłem, że z Pennifold będę musiał teraz próbować udawać, że nic się nie wydarzyło i ostatecznie wrócić do normalności sprzed randek. Może tak będzie lepiej, bezpieczniej? Nie do końca przekonany, wskoczyłem na miotłę, starając się odrzucić te przemyślenia przynajmniej na późniejszą porę. Być może jednak nie do końca mi się to udało, bo dosłownie zaraz ktoś zaatakował moje trzy okręgi - a ja najwyraźniej zapomniałem, że mam bronić ich wszystkich, a nie tylko tego bezpośrednio za moimi plecami. Efekt był oczywiście koszmarny, fatalny gol. Brawka.
1
Matthew Alexander
Wiek : 43
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 181
C. szczególne : Blizny na nadgarstkach, pogodne spojrzenie, towarzystwo Euthymiusa oraz zapach wody kolońskiej.
Jego myśli skupione były wokół wielu rzeczy, aczkolwiek nie mógł stać w miejscu z powodu jednego wydarzenia, które zapiętnowało jego melancholiczny nastrój. Matthew doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że owijanie się w koc mimo takiej temperatury na zewnątrz nie jest dobrym pomysłem, a zamykanie się w sobie podczas analizowania mugolskich lektur nie wyjdzie mu na dobre. Niemniej jednak, mógł się o coś postarać, mógł wprowadzić szczyptę normalności do swojego świata - i wbrew introwertycznemu charakterowi, zaznać odrobinę rozrywki w jego nudnym oraz wielce żmudnym życiu uzdrowiciela. Nie narzekał na swoją pracę, a bardziej na to, iż nieraz jego nerwy były poddawane zbyt ciężkim próbom, jakoby robota oznaczała, czy człowiek jest w stanie wytrzymać stres większy i cięższy od własnych, niepozornych skrzydeł. Znał naturę dzieciaków i również był świadomy tego, że mecz Quidditcha bez obecności opiekuna może zakończyć się w mniej lub bardziej szczęśliwym czasie. Nie żeby uznawał swoją obecność za konieczność, aczkolwiek po prostu sądził, że po cholerę ma siedzieć w pokoju, skoro może zaznać trochę świeżego powietrza. Uśmiechnął się słabo do siebie, zajmując miejsce na widowni, by obserwować rozgrywającą się akcję, ubrany w rozpiętą koszulę oraz typowe spodenki wakacyjne. Gdzieś w torbie, którą ze sobą przywlókł, miał lekturę, jednak na razie się za nią nie brał, uznając to za szczyt bezczelności, by zwyczajnie zignorować grę. A już punkty zostały nabite. Szkoda tylko, że poczuł się wyjątkowo dziwnie w towarzystwie innych osób, jakby go interesowały bardziej niż pod względem... no właśnie, przecież znajdował się we własnym świecie! Mocno go ta sytuacja zaniepokoiła, zaś zagubionymi oczami przechodził od twarzy do twarzy, czując dziwny ucisk w brzuchu. I co najdziwniejsze, dotyczyło to także tej samej płci. Czyżby jego aseksualność została wyleczona?