Niestandardowa plaża, znajdująca się wewnątrz wyspy. Formacja typowa dla Meksyku. To wyjątkowe i mało uczęszczane miejsce, do którego nie łatwo się dostać. A jednak to co tam zastaniemy wynagradza nam mniejszą dostępność i trud związany z dotarciem na tę oryginalną plaże. UWAGA! Należy rzucić kostkę na wejście. Parzysta - udaje ci się wejść. Nieparzysta - niestety nie znajdujesz tego miejsca. Próbować można raz na dobę, Lokacje możesz zdradzić maksymalnie 3 osobom.
Kostki dla chętnych:
To wyjątkowe miejsce ze swoją własną, magiczną aurą. Może ci przysporzyć różnych niespodzianek. Jeżeli chcesz, rzuć jedną kostką: 1: Jeśli spróbujesz wejść do wody - choćby zamoczyć kostki, poczujesz silne i nieznośne pieczenie. Twoja skóra zrobi się czerwona, a ty czym prędzej wrócisz na brzeg, bo ból z każdą chwilą będzie nasilał się coraz bardziej. Niestety do końca wątku nie jesteś w stanie dotknąć wody bez tego efektu, więc pozostało ci bierne leżenie i odpoczynek na piasku. 2: Zaczynasz czuć ogromne uderzenia gorąca. Może i jest lato, a ty jesteś w Meksyku, więc upał jest jak najbardziej zrozumiały, ale to co dzieje się w tej chwili przechodzi wszelkie pojęcie. Ciężko ci to wytrzymać, ale wygląda na to, że nie masz wyboru. Nie pozbędziesz się tego do końca pobytu w tej lokacji. 3: Z nieba zaczyna prószyć śnieg. Pomimo niewątpliwie dodatniej temperatury, czujesz jak na twoje ciało (i osób towarzyszących) spadają zimne płatki. Może warto narzucić coś cieplejszego? Szczególnie, że nie wygląda na to, aby opady miały kiedykolwiek ustać. Nie zadziała tutaj żadne zaklęcie, jesteście skazani na małą zimę tego letniego dnia. 4: Robisz się senny. Niezależnie od tego, czy masz za sobą nieprzespaną noc, czy może pół doby spędziłeś na odpoczynku. W tej chwili oczy same ci się kleją i masz ochotę oprzeć głowę na piasku i zażyć odrobinę błogiego snu. Możesz nad tym panować, jednak przez cały wątek będzie sprawiało ci to trudność. 5: To miejsce działa na ciebie trochę jak... afrodisia? Czujesz wyjątkowy pociąg do każdej osoby, która towarzyszy ci w tym pięknym zakątku. Może to urok tej niecodziennej plaży, a może czar rzucony na te wyspę, na który akurat ty silnie reagujesz? Niestety z tym problemem borykać się będziesz do końca wątku. 6: Wylegując się na miękkim piasku nie trudno wyczuć każdy twardszy element. Czujesz, że coś cię uwiera, więc zatapiasz badawczo rękę pod ręcznikiem, w celu znalezienia intruza. Rzuć kolejną kostką: Parzysta: Wykopujesz niewielką, ale jak cenną fiolkę Felix felicis! To chyba twój szczęśliwy dzień, a już z pewnością taki będzie, jeżeli wypijesz swoje płynne szczęście. Możesz również zostawić je na później i zgłosić się po to do kuferka! (Ilość na 1 użycie!) Nieparzysta: Coś boleśnie kąsa cię w palec! Okazuje się, że przeszkoda pod twoim legowiskiem to mała jaszczurka, którą zdenerwowałeś niepotrzebnym gmeraniem. Rana jest niewielka, ale pewnie trochę poboli.
Autor
Wiadomość
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
Dzień mijał, a w życiu Bridget nie działo się nic szczególnego. Wciąż przeżywała swoje ostatnie odkrycie, którego dokonała podczas czytania najnowszego artykułu Obserwatora na wizbooku, starała się jednak zepchnąć wszelkie negatywne emocje gdzieś na bok i skupić się na przeżyciu ostatnich dni, które miała w Meksyku, w jak najlepszym humorze i z jak najlepszymi wspomnieniami. Chodziła po miasteczku, zatrzymywała się z koleżankami na kawę i ciastka, próbowała lokalnych potraw zarówno tych w restauracjach, jak i tych z foodtrucków i ogólnie rzecz biorąc korzystała z wyjazdu tak bardzo, jak tylko mogła. Nie była w stanie zliczyć godzin, które przeleżała na plaży, za to cieszyła się bardzo z efektów w postaci brązowej, opalonej skóry. W zasadzie nie miała konkretnego celu - po prostu przyszła na plażę z ręcznikiem, książką do trytońskiego, różdżką i resztą pierdół w materiałowej torbie przewieszonej przez ramię i rozpoczęła poszukiwanie dogodnego miejsca, w którym mogłaby się rozłożyć. Dzień był bardzo słoneczny i ciepły, wiał delikatny wiaterek i pogoda była wprost idealna na kąpiele, stąd też całe mnóstwo ludzi wylęgło na złoty piach. Bridget chwilę krążyła, aż prawie zrezygnowała i podjęła decyzję powrotu do pensjonatu, gdy nagle pewien chłopak zwrócił jej uwagę. Nie kojarzyła za bardzo twarzy, nawet nie wiedziała, czy był na wycieczce z Hogwartu tak jak ona - szedł on jednak w nieco dziwnym kierunku. Zaraz później zniknął w okolicznej roślinności i widziała go jeszcze tylko przez chwilę, jak przedzierał się dalej w sobie tylko znanym kierunku. Co skusiło Bridget, by iść za nim? Tego i sam Merlin nie wiedział. W każdym razie przewiesiła ręcznik przez ramię i zaczęła kroczyć w tę stronę, w którą udał się tajemniczy nieznajomy. Nie spodziewała się, że podążanie jego tropem doprowadzi ją do jednej z piękniejszych rzeczy, jakie widziała w życiu. Plaża wewnątrz wyspy! Dziewczyna stanęła z rozdziawioną buzią i z zachwytem patrzyła na rozciągający się przed nią obraz. - Wow! Dopiero po kilku sekundach zorientowała się, że powiedziała to całkiem głośno, w dodatku stojąc w dość widocznym miejscu. A nie była tu przecież sama...
kostka dodatkowa: 6, 4
@Kai I. S. Snowflake wyrzucił parzystą i zdradza mi lokację, ale bardzo nie chce zaczynać gry, wobec czego mój post jest pierwszy xD
Wakacje wcale nie zwalniały Cię z obowiązków, które miałeś jako fotograf. Los chciał, że zaraz przed wyjazdem zgłosił się do Ciebie pewien mężczyzna pracujący dla jednej z gazet i poprosił Cię o zdjęcie jakiegoś niesamowitego, tropikalnego miejsca! Kompletnie o tym zapomniałeś, jednak jegomość wysłał Ci list i sprawił, że zacząłeś szukać odpowiedniej lokacji. Od miejscowych słyszałeś opowieści o przepięknej plaży, ukrytej przed większością turystów i właśnie tam postanowiłeś się wybrać, zabierając ze sobą aparat oraz najpotrzebniejsze rzeczy..
Możliwe Scenariusze: Rzuć Kostką! 1,3 Dotarłeś do plaży bez żadnych problemów. Miejsce było niezwykle piękne, na wpół dzikie. Szybko dostrzegłeś potencjał, zabierając się za robienie zdjęć. Tu kołyszące się palmy, tam odpoczywający żółw.. Materiału było naprawdę dużo! Pracowałeś w ciszy i skupieniu, otoczony rozbijającymi się o brzeg falami. Uśmiechnąłeś się pod nosem, a po powrocie do pensjonatu wysłałeś zamówione prace do klienta. List przyszedł szybko! Mężczyzna był zachwycony, a do nóżki sowy przyczepiony był mieszek z 35 Galeonami w środku! Upomnij się o nie w odpowiednim temacie!
2,6 Chodziłeś po plaży, długo szukając idealnego do uchwycenia momentu. Pogoda Cię nie rozpieszczała. Wiatr był porywczy, a ocean wzbudzony, zupełnie jakby zapowiadało się na deszcz. Zrobiłeś jedno czy dwa zdjęcia, jednak to nie było to! Zniechęcony zacząłeś spacerować wzdłuż linii brzegowej, gdy z nieba runęły pierwsze krople! Szybko schowałeś aparat i schowałeś się pod palmą, chcąc uniknąć przemoczenia! Wygląda na to, że dziś nie uda Ci się wykonać zlecenia i wrócisz do pensjonatu z niczym..
4,5 Spędziłeś już na plaży pół dnia i nadal nie miałeś dość! Zdjęcia wyszły Ci naprawdę cudownie, a do tego przygotowałeś się i zabrałeś ze sobą prowiant, dzięki temu mogłeś spędzić tu niemalże cały dzień. Korzystałeś z uroków tego miejsca! Po skończonej pracy było Ci ciepło, więc zdecydowałeś się wykąpać.. Wbiegałeś do wody, kiedy potknąłeś się o coś wystającego z piasku i poleciałeś na kolana, zaskoczony. Szybko obejrzałeś się za siebie, czy aby na pewno nie uszkodziłeś jakiegoś żółwia, a Twoim oczom ukazał się wystający z ziemi Magiczny Flet ! Znalezisko sprawiło, że uśmiechnąłeś się pod nosem — to był Twój szczęśliwy dzień! Zgłoś się po przedmiot w odpowiednim temacie!
Kai musiał przyznać, że całkiem mu się w Meksyku podobało. Po tym jak cały rok jeździł w poszukiwaniu wrażeń, odpoczynku szukał w domu starszej siostry... I różnie to wychodziło, bo Miranda zawsze wiedziała jak zagonić go do pracy. Z ręką na sercu mógłby stwierdzić, że jego rok przerwy wcale nie oznaczał niekończącej się balangi, bowiem Kai pracował, uczył się i robił naprawdę, naprawdę wiele. Wyjazd wakacyjny wpasował się idealnie, a w dodatku klimat Meksyku potrafił urzec chyba każdego. Oczywiście, wszelkie ruiny Majów były niesamowicie ciekawe, nawet dla kogoś kompletnie niezainteresowanego historią. Snowflake nie miał smykałki do tej dziedziny nauki, a jednak z zaciekawieniem słuchał i starał się zapamiętać jak najwięcej. Teraz też postanowił, że plaża to będzie ostateczność, ten odpoczynek bierny, ten prawdziwy chillout. Kręcił się po okolicy, nadrabiając zaległości związane z późniejszym przyjazdem; zupełnie przypadkiem usłyszał rozmowę dwóch Hogwartczyków dotyczącą jakiejś tajemniczej plaży, ulokowanej na lądzie. Sam z siebie zawsze ochoczo podejmował się tego typu poszukiwań, a teraz dodatkowo w głowie mignęła mu myśl, że w tak spektakularnym miejscu musi znajdować się wiele niesamowitych roślin... I szybko pokierował się na tę ukrytą plażę. Włosy spięte miał w koka, okulary zsunięte na nos przyjemnie chroniły przed słońcem, do pływania zawsze był gotowy, a w dodatku miał torebkę z ziarnami dymnicy. Chrupał, rozkoszując się słodkością smakołyku. Ze znalezieniem plaży nie miał problemu - gorzej, że było tam piekielnie gorąco! Planował pobuszować odrobinę na wydmach, ale zgrzał się do tego stopnia, że czym prędzej zsunął się na piasek, marząc o wejściu do wody. Pewnie by tam nawet wbiegł, gdyby nie zainteresował go czyjś okrzyk. Odwrócił się, przywołując na twarz uśmiech, którym powitał ciemnowłosą dziewczynę. - Pięknie tu, nie? Jeszcze z tą roślinnością... - Pokręcił lekko głową z niedowierzaniem, zerkając na białą kępę kwiatostanu mikołajków. - Żeby jeszcze nie było takiego upału...
/Odkurzam strasznie stary wątek i przepraszam mocniutko @Ezra T. Clarke/
Nie chciał się zastanawiać nad motywami Ezry; nie chciał w ogóle wspominać tamtej sprzeczki. Leonardo sam nie wiedział jakim cudem spoglądał na swojego byłego chłopaka i jednocześnie utrzymywał z daleka nękające go wspomnienia o fenomenalnym związku. Zdecydowanie bardziej podobało mu się rozmawianie na temat surfowania, tu przynajmniej czuł się stabilnie. - Skoro mnie utrzymuje... - Wzruszył ramionami łagodnie, uważając ten argument za trafny i, poniekąd, kończący dyskusję. Miał nawet jeszcze na poparcie pociągnąć monolog odnośnie konstrukcji desek do sportów wodnych, wspominając przy tym o samej w sobie technice owych aktywności uprawiania, ale Ezra dalej szukał dziury w całym. Co więcej, jego narzekania sprawiały, że Gryfon czuł się coraz bliżej celu - w końcu dostał okazję na obalanie głupich wymówek swojego rozmówcy! - Może są, trzeba być ostrożnym. Woda jest przejrzysta, raczej ciężko przegapić jakieś skały czy kamienie... Zresztą, mógłbyś trafić na gorszego ratownika ode mnie - zauważył, dumnie wypinając pierś i jakby upominając Krukona, że miał styczność z meksykańską syrenką, której w wodzie warto było zaufać. Czuł już posmak wygranej (albo raczej zaskoczenia, bo w życiu by się nie spodziewał, że jego luźno rzucona propozycja przerodzi się w debatę i zakończy zaciągnięciem Ezry na deskę; w szczególności teraz, kiedy ich relacja jeszcze bardziej się pokomplikowała), gdy kolejnym problemem okazały się żyjątka czyhające na smaczne mięsko Anglika. - Och, daj spokój. Gdybym chciał cię skrzywdzić, to nie w ten sposób. Szkoda na ciebie rekinów - zapewnił, a potem aż go zatkało, bo Clarke rzeczywiście wstał i ruszył do wody, pozbywając się koszulki. Leonardo gapił się na niego chwilę zbyt długo, ostatecznie próbując uratować się szerszym (acz bardziej wymuszonym i nerwowym) uśmiechem. Ezra wyglądał dobrze; zawsze wyglądał dobrze. Szkoda, że wraz z zerwaniem nie udało się Gryfonowi powrócić do stanu, w którym bezproblemowo mógł nazywać chłopaka patyczakiem. Wtedy mniej żenująco wpatrywałby się w jego odsłonięty tors. - Jaka zimna? Niesamowicie przyjemna - protest przemknął cicho, niezbyt przyciągając uwagę - Leo wychylał się niezgrabnie i pospiesznie, żeby jakoś pomóc temu szczurowi lądowemu, który przedzierał się przez niewielkie fale. Wiele mogło się wydarzyć, ale nie można było nazwać Leo niechętnym do nawiązania kontaktu fizycznego... Po prostu uważał go za coś zupełnie normalnego. Jak się okazuje - do czasu. - Ezra - nie miał pojęcia czy w jego głosie dało się wyczuć jakąś naganę, bo sam wychwycił coś na kształt nuty pytającej; nie miał pojęcia co jego były chłopak wyczyniał, ale ten błysk w zielonych tęczówkach przypominał Leonardo o tym, o czym pamiętać nie chciał. To było stanowczo zbyt... kuszące? Zsunął się z deski, jednocześnie odrobinę od Krukona oddalając. - No powiem ci, że to niezły zaszczyt dla Reiny... - Gestem zaprosił chłopaka, żeby po prostu na desce usiadł. Leo wielokrotnie miał styczność z osobami, które się za surfing w życiu nie porywały... Ale chyba dopiero teraz aż tak wahał się odnośnie możliwych do udzielenia instrukcji. O tyle dobrze, że stał w wodzie i fale przyjemnie go obmywały, dzięki czemu trochę zapominał o duszącym go gorącu.
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
Było za późno, żeby się schować, mimo że wkoło rosła piękna, bujna roślinność, toteż Bridget wyłącznie zastygła w miejscu, na twarzy mają wymalowane przerażenie wymieszane z jeszcze niedawnym zachwytem nad roztaczającymi się wkoło widokami. Bardziej jednak obawiała się reakcji chłopaka, którego, jakby nie było, śledziła aż do tego punktu. Miała nadzieję, że uzna całą tę sytuację za zwyczajny zbieg okoliczności - w końcu nie było wykluczone, by przybyli w prawie tym samym czasie w jedno miejsce, prawda? Uśmiechnęła się w pierwszej sekundzie nieco niemrawo, lecz usłyszawszy jego pierwsze słowa, odetchnęła z ulgą i pozwoliła sobie rozluźnić się nieco, rozciągając usta w szerszym uśmiechu. - Tak, to prawda, jest pięknie - przyznała, kiwając głową na potwierdzenie swoich słów. Wyprostowała palce, wcześniej nieświadomie zaciśnięte i formujące piąstki, po czym przeczesała nimi rozpuszczone, czekoladowe włosy. Przyjrzała się chłopakowi, próbując rozpoznać w jego twarzy coś znajomego, lecz z przykrością (czy aby na pewno?) stwierdziła, że nie ma pojęcia kim był jegomość w koczku na głowie. To jednak nie zniechęciło jej do dalszej rozmowy - wręcz przeciwnie, była bardzo ciekawa i chętna do poznania nowego człowieka! Ostatnimi czasami obracała się wyłącznie w towarzystwie znanych jej już ludzi i nie miała zbyt wielu sposobności, by poszerzyć grono znajomych. Słyszała po jego głosie i płynnej, poprawnej angielszczyźnie, że prawdopodobnie był uczestnikiem szkolnej wycieczki lub turystą z Wysp. - Na upał najlepsze są kąpiele - stwierdziła, skinąwszy w kierunku pięknej plaży i pieniących się fal obmywających piaszczysty brzeg. Sama marzyła o zanurzeniu nóg w zimnej wodzie... Zeszła nieco niżej, by znaleźć się bliżej chłopaka, wciąż przyglądając mu się z uwagą. - Przepraszam, ale czy Ty jesteś tu na wycieczce z... ze szkoły? - odważyła się zadać chodzące jej po głowie pytanie, w ostatniej chwili rezygnując z nazywania Hogwartu jego nazwą. A co jeśli rozmawia z mugolem?
Wakacje wcale nie oznaczały dla Tylera odpoczynku od fotografii, wręcz przeciwnie - obecność tylu pięknych miejsc naokoło jeszcze bardziej rozbudzała w nim chęć do biegania z aparatem w ręce. Zwłaszcza, kiedy dostawał w zamian parę galeonów, które przecież mógł przeznaczyć na swoje przyszłe mieszkanie w Hogsmeade. I choć w Meksyku było pełno ciekawych rzeczy do roboty, postanowił poświęcić jeden dzień, by wykonać jakieś zlecenie. Był pewien, że będzie ciekawe, niezależnie od tego czy dostanie do pracy modelkę, czy będzie musiał fotografować martwą naturę. Każdy wariant dobrze się zapowiadał. Tuż przed wyjazdem, Woods otrzymał list od jakiegoś faceta, który poprosił go o zdjęcie jakiegoś egzotycznego meksykańskiego miejsca. Fotkę miał umieścić w najbliższym numerze lokalnej gazety. Chłopak nie mógł przegapić takiej okazji, więc natychmiast zabrał się za poszukiwanie jakiejś ciekawej lokacji. Od miejscowych słyszał o ukrytej dla większości turystów plaży. Do tej pory jeszcze nigdy tam nie był, więc oczywistym dla niego było to, że się tam wybierze. Wziął ze sobą aparat i suchy prowiant. Na plaży spędził ponad pół dnia i o dziwo, wcale nie miał dość! Zdjęcia wychodziły mu dziś naprawdę przepięknie. Co więcej, decyzja o wzięciu zapasów była słuszna, bo dzięki temu Ślizgon mógł siedzieć tam aż do zachodu słońca. Człowiek nie żyje jedynie pracą, więc po skończonej sesji, korzystając z uroków tego miejsca, postanowił zasmakować fal słonej wody na skórze. Spragniony schłodzenia, wbiegł i potknął się o coś wystającego. Pospiesznie obejrzał się za siebie, sprawdzając czy to przypadkiem nie jakiś żółw albo inne morskie stworzenie, ale jedynie co dostrzegł, to Magiczny Flet. No proszę, kto by pomyślał, że znajdzie takie fanty?
kostka:5
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Nie miał nic przeciwko temu, aby kotara milczenia opadła na przeszłe wydarzenia. Ezra był dobry w omijaniu trudnych tematów. - U ciebie wszystko ładnie się równoważy. Natomiast u mnie poczucie godności przerasta ciało i Reina może chcieć pozbyć się niepotrzebnego balastu - wyjaśnił (i jednocześnie przypomniał sobie, że o desce Leonardo nie wypada mówić to) już nie z pesymizmem, ale rozbawieniem, w którego tle pobrzmiewała złośliwość. Jej ofiarą na razie był sam Clarke, ale Leo lepiej niż ktokolwiek wiedział, że ezrowy humor był niczym zaraza i dopadał każdego, kto chociaż na moment stracił czujność. Na razie jednak Ezra był zmuszony zamknąć niewyparzoną buźkę, aby Vin-Eurico mógł obalić jego wszystkie obawy. Nawet posłusznie kiwał głową, potwierdzając słowa osobistego nauczyciela (aczkolwiek należało zaznaczyć, że Ezra nie martwił się, iż skały przegapi. Raczej tym, że brak umiejętności sprawi, że Reina wpłynie w nie jakby z premedytacją). Dopiero przy ostatnim stwierdzeniu zmarszczył brwi i niemal wciął się Gryfonowi w zdanie. - I tu się mylisz, kole-eanie - zająknął się, nie mogąc się zdecydować pomiędzy "kolegą" a "kochaniem" (podpowiedź: obie opcje były złe) i ostatecznie niemal kończąc na "kolanie". Uśmiechnął się ze zmieszaniem, pokrywając tę pomyłkę kolejnymi słowami. - Nie mogłem trafić na lepszego. Komu jak komu, ale Ezra ufał Leonardo, jeżeli w grę wchodziła woda - i osoby pamiętające zeszłoroczny bal końcoworoczny powinny być tym bardzo zszokowani! Kto inny, jak nie Vin-Eurico, podtapiał Ezrę na tym basenie? Dwukrotnie! To nie były dobre referencje na ratownika, a chłopak wciąż mógł się cieszyć zaufaniem. (Kto by nie ufał facetowi z taką klatką piersiową?) Jednak po raz kolejny Leo dał popis tego, jak bardzo nie potrafił odwdzięczać się komplementami. Ezra prychnął z oburzeniem, uzbrajając swoje spojrzenie w dezaprobatę. - Czy ty, Vin-Eurico, chcesz mi powiedzieć, że nie jestem wystarczająco dobry na śmierć z paszczy rekina? - Uważał, że to raczej jego krukońskiego i już wcale nie tak patyczakowatego mięska było szkoda na jakieś tam pierwsze lepsze rekiny. Ale Leo nigdy nie przykładał wagi do takich subtelnych szczegółów, więc Ezra rzucił krzywdzący komentarz w niepamięć. Były rzeczy ważniejsze, jak choćby dotarcie do tego morskiego wilka. Lekki uśmiech cały czas utrzymywał się na jego ustach; Clarke nie wypełniał go żadnymi celowymi znaczeniami, lecz spokojnie dało się z niego odczytać zadowolenie. Stąpał po niestabilnym gruncie, lecz był to szlak, który przetarł już dawno temu; teraz jedynie próbował przypomnieć sobie odpowiednie kroki. I biła od niego ta pewność siebie pomieszana z przekorą - źródło całej charyzmy, którą posiadał. - Leonardo - odparł miękko, zupełnie nie słysząc (lub sprawnie ignorując) jakąkolwiek naganę. - Tylko stwierdzam fakty. Słońce nieźle cię... rozpaliło. Aprobuję, jako specjalista od tego. - Clarke niewątpliwie był mistrzem sprzeczności; kto inny potrafił zmierzyć czyjąś sylwetkę tak oceniająco-łakomym spojrzeniem, a jednocześnie uśmiechać się w prawie czysty i niewinny sposób? Jego palce zsunęły się po ramieniu Leo, gdy ten zwiększył między nimi odległość. Zdusił w sobie zirytowane westchnienie, jak i komentarz, że to nie Reinę chciał obdarzać zaszczytem. Palce niemiłosiernie go mrowiły w doskwierającym uczuciu pustki. Merlinie, Ezra w tym momencie mógłby zabić, gdyby ktoś znajomy wciął się pomiędzy nich. Usiadł posłusznie na desce - nie wykonywanie poleceń Gryfona mogłoby zostać odebrane jako niechęć do współpracy, a to z kolei mogłoby pokrzyżować plany Clarke'a. - I co dalej? - Niestety podejrzewał, że Leonardo sam nie wpadnie na to, że deska może stanowić dobrą podporę dla przyjemniejszych czynności niż surfowanie. - Czy jeśli dobrze mi pójdzie, będę mógł sobie wybrać nagrodę? - zagadnął, na końcu języka mając już inne pytanie. Czy jeśli pójdzie mi źle, mogę liczyć na nagrodę pocieszenia?
Uśmiechnął się zaczepnie na pociągnięcie tematu o komiksach. Chyba wyrósł już z wieku, w którym specjalnie by się tego wstydził. Znaczy, sprostowanie: wolał, aby nikt nieupoważniony nie oblepiał swoimi brudnymi palcami jego najcenniejszego zbioru literatury lub nie snuł sobie przykrego osądu o jego osobie, ale Mefistofeles miał już swój kredyt zaufania u Puchona i ten wiedział, że nic złego się nie stanie, jeśli wyciągnie na wierzch ten jeden, intrygujący fakt. - Czy mam tego więcej…? – no tak z dwie półki…? – Nie aż tak dużo – jak sam bym tego chciał… Uśmiechnął się uroczo na chęć Mefistofelesa do poznania całej barwnej historii o niepokojącej fascynacji Liama, ale wyjątkowo nie ciągnął tematu dalej, zajęty sprawą rodzinną. Nie omieszkał jednak puścić mu wesoło oczka, że może coś kiedyś mu powie… lub pokaże… „Dziękuję.” - Nie ma za co! Mam nadzieję, że mama da radę załatwić to jak najszybciej i jak najsprawniej się da! – powiedział przyjemnie, melodycznie, zadowolony, że udało mu się dołożyć cegiełkę do przyspieszenia procesu Ślizgona, który jego zdaniem przecież mu się nie należał. – I zbierajmy się, jeśli mama mówi, że chce ode mnie list w „najbliższym czasie”, to ma na myśli teraz. – zaśmiał się głupiutko, wzruszając ramionami. Takie były matki. - Tak, dziadek. – podrapał się nieco niezręcznie po głowie. – Nie wiem, mnie nie pytaj, dlaczego skrzypce! – odparł aż z żałością. – Jestem absolutnie beznadziejny w grze na każdym możliwym instrumencie, ale dziadek jakoś się uparł, żeby…. I zaczął snuć opowieść, wyprowadzając Mefistofelesa z plaży, trajkocząc mu tuż przy uchu historie swojego życia… choć nie omieszkał spojrzeniem pilnować go czy aby na pewno wszystko jest z nim dalej w porządku.
Nie przyznałby tego otwarcie, chociaż alkohol towarzyszył mu nazbyt często i zdawało się, że z tego powodu wyrobił sobie całkiem wysoką tolerancję na procenty. Zwykle nie narzekał więc na syndrom dnia poprzedniego i rzadko doskwierał mu ból głowy. Tym razem jednak miał wrażenie, że czaszka mu pęknie, i kto wie, czy nie był to efekt niezbyt komfortowej podróży przy użyciu teleportacji lub jakiegoś lewego świstoklika. Niezależnie jednak od tego, co było przyczyną złego samopoczucia, sam z chęcią napiłby się wody lub jakiegoś soku, ot na wszelki wypadek, dla uzupełnienia niezbędnych dla organizmu elektrolitów. - Różdżki? – Odpowiedział pytaniem retorycznym, nawet nie kryjąc zrezygnowanego tonu. Co jak co, ale jak można było zgubić różdżkę? Spoglądając na swojego kumpla, pokręcił niechętnie głową. Odpuścił sobie jednak prawienie morałów, bo jakby nie patrzeć, obaj znaleźli się dokładnie po środku niczego i chyba żaden nie pamiętał przebiegu wczorajszej imprezy. Leonel próbował przywołać jakiekolwiek wspomnienia, które mogłyby im pomóc w odgadnięciu obecnej lokalizacji, ale niestety… Do tego trzeba by było chyba wprawionego legilimenty, a i on mógłby się pogubić we wszechobecnym bałaganie. - Co Ty nie powiesz… - Mruknął już łagodniejszym tonem, kiedy Nate posilił się na gorzki żart, z którego chyba obaj nie potrafili się na razie śmiać. Zaraz po tym znów pokręcił głową na znak tego, że obaj jadą na tym samym wózku. Ostatecznie jednak nie było najgorzej. Nadal posiadali przy sobie sporą sumkę galeonów, a także dostęp wizbooka i… jednej różdżki. Można było sobie wyobrazić mniej korzystny scenariusz. Poza tym Bloodworth na szczęście nie stracił zapału, a po chwili namysłu wskazał kierunek ich wspólnej podróży. - Lepsze to niż stanie w miejscu. – Zgodził się z nim w stu procentach, bo sam nie miał żadnej orientacji w tym nieznanym terenie. Powłóczył jednak nogami za kumplem, aż wreszcie dodali na kolejną, nieco okazalszą jeszcze plażę, na której spotkali kolejne żółwie. Fleming nie wiedział czy nudził go ten jakże podobny krajobraz, czy może właśnie do jego mózgu docierał sygnał o zarwanej nocy, ale nagle poczuł, jak bardzo jest zmęczony. - Przespałbym się jeszcze z godzinę. – Wyrzucił więc z siebie, spoglądając z nadzieją na Nathaniela. Coś podpowiadało mu, że ich dalsze poszukiwania jakiejkolwiek cywilizacji i tak jeszcze długo potrwają. Nic nie stało więc na przeszkodzie, by na jakiś czas zatrzymać się i uciąć sobie krótką drzemkę na tym miękkim piasku. Póki co dzielnie walczył z opadającymi powiekami, ale senność brała nad nim górę, a z tego tytułu przestał mu nawet przeszkadzać ten chłodny wiatr.
Kostka: 4
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Entuzjazm Leonela był wprost powalający. Nie to żeby szczególnie go zdziwił, znał Fleminga szmat czasu i przywykł do tego, że jest raczej mrukliwy – zwłaszcza w momentach kiedy był nie w humorze. Przez moment przypomniało mu się nawet rozstawianie namiotu na Saharze, kiedy to musiał być jedną z – o zgrozo – bardziej entuzjastycznych osób w ich przedziwnej grupie. Wtedy Leonel też nie był zachwycony... a trzeba przyznać, że ich sytuacja była zgoła lepsza niż w tym momencie, nawet jeśli temperatura była znacznie przyjemniejsza. Niechętnie przyznał się do utraty różdżki, ale wyglądało na to, że na ten moment jej nie odzyska i wolał żeby kumpel był świadomy, że w razie jakichkolwiek problemów nie tylko nie będzie mógł na niego liczyć, ale być może będzie musiał mu pomóc. Gdyby był nieco mniej skacowany, pewnie znacznie bardziej zestresowałaby go własna bezradność, ale na ten moment był jedynie mocno zirytowany swoją nieuwagą. Kiedy Leo oznajmił, że chętnie by się zdrzemnął, przystanął i rozłożył bezradnie ręce. Może rzeczywiście tak będzie dla nich lepiej... może będą mniej marudni albo (choć to bardzo optymistyczne założenie) rozjaśni im się w głowach na tyle mocno, by mogli przypomnieć sobie co nieco z ostatniego wieczoru albo w jakikolwiek inny sposób zorientować się gdzie są. Nawet dziecko zauważyłoby, że ich umiejętności intelektualne w tym konkretnym momencie znajdowały się na wyjątkowo niskim poziomie. — W porządku. Krótka drzemka i idziemy dalej. Gdzieś musi coś być, do cholery. A jak nie, to teleportujesz nas jak trochę lepiej się poczujemy... — ostatnie słowa wypowiedział dość ostrożnie, ale powoli zaczynał to brać za jedyną możliwą opcję. Teleportacja międzykontynentalna była szalenie ryzykowna, ale przecież nie mieli pewności gdzie są – może gdzieś w Hiszpanii? To wciąż byłaby daleka droga, ale nie aż tak przerażająca. Trzeba jednak przyznać, że nie paliło mu się do podróży, bo i bez niej czuł się tak jakby miał lada moment zwymiotować. Tym bardziej poparł więc Fleminga i rozłożył się na chłodnym jeszcze piasku, przymykając oczy i wsłuchując się w szum oceanu. Zasnąłby, gdyby coś nie uwierało go w plecy. Założył, że to kamień, więc podniósł się i próbował go odgarnąć. Wtedy, ku jego zdziwieniu, jego oczom ukazała się fiolka, która wewnątrz wciąż miała eliksir. Całe szczęście, że nie rozbiła się pod naciskiem jego pleców! Brakowało mu tylko skaleczenia i nieznanej substancji dotykającej skóry. Wsadził ją sobie do kieszeni, bo uznał, że przy tym ograniczonym ekwipunku wszystko może mu się przydać. Potem zasnął.
Przez wzgląd na swój fach, jak i udział w licznych rozgrywkach w pokera i Krwawego Barona przywykł już do niewzruszonej mimiki twarzy, jak i ukrywania własnych emocji. Nieczęsto można było więc ujrzeć na jego twarzy uśmiech. W tym przypadku jednak niczego ukrywać nie musiał, a po prostu nie widział powodu do wyginania kącików ust ku górze na siłę, jakby dla ratowania ich beznadziejnej sytuacji. Nie wiedzieli nawet, na której części globu wylądowali, a co gorsza jego kumpel w przypływie alkoholowego szału zgubił gdzieś swoją różdżkę… Co prawda nie spodziewał się tego, że nagle zostaną zaatakowani przez jakąś agresywną grupę tubylców, ale nie oszukujmy się – czułby się znacznie lepiej wiedząc, że i Bloodoworth nie pozostaje w tym towarzystwie bezbronnym. Przede wszystkim jednak, jakkolwiek głupio to nie zabrzmi, czułby się znacznie lepiej… po prostu czują się znacznie lepiej. Głowa bowiem nadal mu pękała na skutek tej nieoczekiwanej podróży, a i powieki opadały, wskazując że czas, jaki przeznaczył tej nocy na sen był zdecydowanie niewystarczający. Szczęście w nieszczęściu, że Nathaniel wcale nie oponował, najwyraźniej sam chętny do ułożenia swego zmaltretowanego ciała na chłodnym piasku. - Jak się lepiej poczujemy. – Powtórzył tylko po nim, bo w obecnym stanie z pewnością nie zaryzykowałby teleportacji. Jeszcze tego im brakowało, żeby rozszczepili się na jakimś wygwizdowie, w zacnym towarzystwie żółwi. Zresztą, skoro już tu trafili, gotów był się przejść i poznać pobliski teren. Oczywiście dopiero po tym jak jego umęczone ślepia przestaną odmawiać współpracy. Zamilknął, idąc w ślady swojego towarzysza. Rozłożył się jak długi na plaży, i o ile w normalnych okolicznościach prawdopodobnie nie potrafiłby zmrużyć powiek, tak teraz nawet ten szum morza działał na niego kojąco. Nic go nie uwierało, a i temperatura zdawała się względnie akceptowalna. Inna sprawa, że był tak wyczerpany, że zasnąłby najpewniej i w dużo gorszych warunkach. Kiedy się obudził, nie potrafił precyzyjnie stwierdzić jak wiele czasu minęło, ale jednocześnie nie sądził, by miało to jakiekolwiek znaczenie. I tak wpierw musieli opuścić tę plażę i odnaleźć jakikolwiek zaczątek cywilizacji. Podniósł się więc do pozycji siedzącej, jeszcze raz spoglądając na uderzające o brzeg fale, a następnie szturchnął leżącego obok Nathaniela. - Wstawaj. – Mruknął do niego nieco głośniej, żeby mieć pewność, że Bloodworth ruszy swoje leniwe cztery litery. – Mam dosyć żółwiego towarzystwa. – Dodał jeszcze, zrywając się śmielej na równe nogi. Krótka drzemka przywróciła mu siły witalne, a gwałtowniejsze ruchy nie wywoływały już nieprzyjemnych zawrotów głowy. To zaś oznaczało, że mogli kontynuować marsz w kierunku najbliższego miasteczka… A przynajmniej miał nadzieję, że uda mu się do takiego ich duet doprowadzić.
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Zaraz leniwe! Wszak to Fleming jako pierwszy stwierdził, że drzemka dobrze im zrobi. No i cóż, właściwie nie pomylił się zbytnio, bo w istocie kiedy znów otworzył oczy i po kilku sekundach rozbudził się choć odrobinę, czuł się nieznacznie lepiej. Jego żołądek nie wyczyniał już dzikich harców, jedynie głowa nie zamierzała odpuścić, łupiąc go od wewnątrz. To jednak była niedogodność, którą przez lata nauczył się ignorować; z jakiegoś powodu migreny towarzyszyły mu od dawna i nie zawsze wywoływał je alkohol. Słońce paliło ich nieubłaganie, bo przez czas ich drzemki zdążyło wstać wystarczająco wysoko, by ogrzewać plażę. Z niewyraźnym „hmm?” niechętnie powrócił do rzeczywistości, powoli się podnosząc. A, no tak... nieznana plaża w nieznanym kraju i niewiadomego źródła teleportacja w to przeklęte miejsce. Leo miał rację, powinni dalej iść żeby jakoś się stąd wydostać albo chociaż znaleźć coś do jedzenia. W brzuchu zaczynało mu już burczeć. Sięgnął do paska spodni, gdzie zazwyczaj zatkniętą miałby różdżkę i dopiero kiedy nie wyczuł jej pod palcami, przypomniało mu się, że nie ma jej ze sobą. Zaklął pod nosem i do reszty otrzeźwiały, zerwał się na równe nogi. — Idziemy — zarządził, choć pewnie wcale nie musiał tego robić. Krótko rozeznał się z której strony tutaj przyszli i ruszył dalej, zerkając czy jego kompan idzie razem z nim. Nawet nie próbował ukrywać w jak paskudnym jest humorze.
| z/t x2
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Z pomostu ruszył dalej w poszukiwaniu dobrego miejsca na kąpiel. W Arabii nie było zbyt wielu takich luksusów poza pałacowym basenem, a ten zdecydowanie nie umywał się do dostępnej tutaj naturalnej wody. Max kochał pływać i będąc dziś w wodzie naprawdę poczuł się znów zrelaksowany i dość szczęśliwy. Wciąż był jeszcze lekko mokry po kąpieli w miejscu ukochanym przez samobójców, więc uznał, że najpierw trochę osuszy się na słońcu. Wrzucił na nos okulary przeciwsłoneczne i walnął się na piasku, by zażyć słonecznej kąpieli. Przy okazji wyjął z torby wizza i z radością zauważył, że Feli do niego napisał. Zaczynał już się denerwować tym trwającym między nimi milczeniem. Rozmowa trwała w najlepsze schodząc raz na weselsze, raz na nieco mniej przyjemne tematy. Właśnie miał wysyłać ukochanemu kolejną odpowiedź, gdy coś zaczęło uwierać go w łydkę. Zaczął dłubać w piachu i z zaskoczeniem zauważył, że w rękach została mu fiolka wypełniona charakterystycznym, złotym płynem. Sam nie mógł uwierzyć we własne szczęście. Znalezienie felix felicis na pewno było w pewnym stopniu metaforyczne i na pewno bardzo przydatne. Jeszcze trochę i w kuferku będzie miał samo płynne szczęście. Która to już była jego fiolka. Czwarta? Piąta? Sam nie wiedział. Konwersacja z Felkiem naturalnie dobiegła końca, a Max zamknął wizza, schował go razem z eliksirem do torby i udał się popływać.
//zt
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees