Nazwa tego urokliwego pomostu nie jest trudna, zatem można zrozumieć ją nawet bez doskonałej znajomości języka hiszpańskiego. Meksykanie ostrzegają, że deski są mocno wytarte i śliskie, a bardziej zburzone fale jedynie zwiększają ryzyko zsunięcia się do wody. Pomost otoczony jest skałami, które przysłaniają promienie słoneczne i przez to nawet w ciągu dnia panuje tutaj dość ponura, tajemnicza atmosfera. Dno jest kamieniste, więc lepiej uważaj! "Droga do śmierci" wydaje się trochę przesadą, jednak nie ma co się tym przejmować. Porozstawiane wszędzie lampiony dodają przyjemnej atmosfery... ale również oświetlają wodę tak, jak zwykłe promienie słońca nie mają odwagi. Dostrzegasz dziwne cienie przesuwające się w głębinie. Czyżby Meksykanie próbowali ostrzec cię przed najprawdziwszym wężem morskim, zamieszkującym pobliskie wody?
Rzuć kostką, aby zobaczyć co cię tu spotka:
1 - Tajemnicze kształty pod wodą nijak nie wpływają na jakość spaceru. W oko wpada ci za to jeden szczególny lampion, ozdobiony niesamowitymi wzorami. Nie jest zapalony! Po głębszych oględzinach dochodzisz do wniosku, że to lampion wspomnień, o którego możesz upomnieć się w odpowiednim temacie. 2 - Powinieneś bardziej uważać pod nogi... Wystarczył jeden nierozważny krok, byś wylądował w wodzie! Wpadasz o tyle niefortunnie, że akurat tutaj jest dość płytko. Rozcinasz sobie przedramię o jedną z ostrzejszych skał spoczywających na dnie. Nie wydaje się to być poważnym obrażeniem, a jednak krwawisz dość obficie i wypadałoby coś z tym zrobić. 3 - Wiesz, że węże morskie tylko wyglądają groźnie? Ten wydaje się całkiem zainteresowany spacerowiczami pomostu, bo co chwilę wychyla się ponad powierzchnię wody. Możesz zatem podziwiać niesamowite, ogromne stworzenie, którego charakterystyka owiana jest serią tajemnic. Dzięki tym obserwacjom do twojego kuferka wpada 1 punkt z ONMS, po który możesz upomnieć się w odpowiednim temacie. 4 - Tracisz równowagę na jednej z obluzowanych desek starego pomostu. Już prawie lądujesz w wodzie, gdy nagle czujesz jak się o coś mocno obijasz. Żebra pobolą, ale czy wiele osób może pochwalić się, że od przymusowej kąpieli ocalił ich grzbiet przepływającego obok węża morskiego? 5 - Wąż morski chyba po prostu chce cię nastraszyć. Nieustannie wysuwa się ponad taflę wody, a w pewnym momencie robi to tak gwałtownie, że ogromna fala zalewa cały pomost. Nie tylko jesteś przemoknięty do suchej nitki, ale dodatkowo wszystkie lampiony gasną. Teraz jest ślisko i ciemno, lepiej uważaj! 6 - Podczas spaceru dostrzegasz wyrastające spomiędzy desek pomostu liście jakiegoś dziwnego krzaczka. Jeśli masz przynajmniej 10 punktów z Zielarstwa, to z pewnością rozpoznasz oprylaka - jeśli nie, potrzebujesz pomocy w kwestii identyfikacji. Tak czy inaczej, podwójna dawka trafia w twoje posiadanie i możesz upomnieć się o nią w odpowiednim temacie.
Lilah od kilku godzin była w prawdziwej ekscytacji. Pensjonat wywarł na niej ogromne wrażenie, podobnie jak ploteczki, które opisywały to wspaniałe miejsce, ale przecież nie byłaby sobą, gdyby w pierwszej chwili nie podjęła się próby zagarnięcia kogoś (prawie) znajomego i namówienia na przechadzkę po okolicy. Zamierzała to uczynić czym prędzej, wszak dla niej wędrowanie w samotności była jak wycieczka do grobu. Życie w oczach Islandki jawiło się jako niedościgniony ideał, który należy czcić na wiele sposobów, tak jak dawniej byli wielbieni bożkowie, a skoro miała już szansę na zapoznanie się z kulturą Meksyku, dlaczego winna robić to sama? Wychodziła z założenia, że spać i leniuchować można po śmierci, a teraz trzeba korzystać z uroków młodości. - Wiesz, Daisy... - zaczęła z cieniem błąkającego się uśmiechu na twarzy. - Nie mogę wyjść z podziwu, że wybrali ten kraj, ale powiem ci w sekrecie, że jest wspaniale! - dodała radośnie i zaklasnęła w dłonie. Zdążyła jeszcze wygładzić swoją krótką spódnicę, która idealnie wpasowywała się w zwiewny materiał bluzki na ramiączka i choć było to sportowe wydanie panny Sørensen, tak należało przyznać, że jak zawsze trafiła w punkt. Obserwowała też koleżankę z domu, z którą nigdy wcześniej nie miała okazji zamienić zbyt wielu słów, ale to pewnie dlatego, że była zbyt zabiegana i skupiona na samodoskonaleniu własnych umiejętności. Uniosła ciemniejące spojrzenie na twarz towarzyszki, by zaraz potem zatrzymać się w pół kroku i skupić się na ogromnym stworzeniu, które ewidentnie je obserwowało. - Och, wow! Spójrz! - powiedziała niezbyt głośno, ale z jawnym zachwytem. Wcześniej nie udało się Lilsonowi spotkać morskiego węża, ale z pewnością był to ten przedstawiciel gatunku, który uwielbiał zaskarbiać sobie uwagę turystów. Uśmiechnęła się szeroko, wszak początek wakacji wydawał się niezwykle imponujący, toteż od razu przeszła do rzeczy i podeszła bliżej, chcąc zapamiętać każdy szczegół nieoczekiwanego gościa ich spotkania. - Nie bój się, chyba przywykł już do licznych grup spacerowiczów - zachęciła jeszcze Bennett, po czym sama kucnęła i poddała się wnikliwej obserwacji stworzenia.
Kostka: 3, hehe Nagroda: 1 pkt ONMS
Daisy Bennett
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 173
C. szczególne : Tatuaż na żebrach w kształcie różdżki z trzema gwiazdkami; czarodziejski tatuaż z ruszającą się palmą na nadgarstku.
Daisy nie mogła doczekać się wakacyjnego wyjazdu. Myślała o nim od kilku tygodni i nie mogła ukryć rozczarowania, że będzie to Meksyk! Liczyła na jakiś inny kraj, coś jeszcze bardziej egzotycznego, może jakieś wyspy? Nigdy nie ciągnęło jej ani do Meksyku, ani w ogóle do krajów obu Ameryk. Postanowiła jednak nie wprawiać się od razu w zły nastrój i nastrajać się na wyjazd negatywnie. Dobrze, że nie zabrali ich na jakiś lodowiec, bo ona miała zamiar opalić się na ciemny brąz i kąpać w promieniach słońca i falach wody. Gdyby im wymyślili jakiś ekstremalny wyjazd albo survival bez plażowania to chyba by zrezygnowała. Nie chodzi o to, że ma coś przeciwko, nie, zwykle cieszyłaby się na przygodę. Ale mocno nastawiła się na słońce i odpoczynek. Meksyk to nie było spełnienie jej marzeń, ale na pewno będzie spełniał te oczekiwania. I rzeczywiście. Gdy tylko zobaczyła kraj, tak samo jak Lilah, nie mogła ukryć ekscytacji. Chyba to je do siebie przyciągnęło, bo Gryfonka porwała ją od razu na zwiedzanie okolicy. Obie kiedyś się poznały, ale zamieniły ze sobą ledwo kilka zdań i nie miały zbyt wielu okazji wpadać na siebie częściej. Wakacje to dobry czas, aby zacieśnić więzy z osobami, z którymi w szkole się mijamy. Z zachwytem obserwowała okolicę, w której przyjdzie jej spędzić najbliższe dni. O, tak, wybrzeże jest zdecydowanie piękne. Widziała cudowna plażę, z której na pewno będzie korzystać. Jednak w końcu opuściły sielski obrazek i niespodziewanie znalazły się na drewnianym pomoście. Daisy, nieprzygotowana, poślizgnęła się nawet na pierwszej desce i mocno uchwyciła się ramienia koleżanki. - Och, przepraszam – powiedziała z poczuciem winy i wyprostowała się, stając stabilniej. Teraz już wiedziała jak musi stawiać kroki, aby śliskie deski nie wpędziły jej do wody. Rozejrzała się po pomoście. Było to bardzo tajemnicze miejsce, wręcz owiane magiczną aurą. Daisy poczuła dreszcz adrenaliny i jakiegoś oczekiwania. Czy coś ich tutaj fascynującego spotka? - Ja tak samo – odpowiedziała dziewczynie. – Szczerze mówiąc, nie byłam zachwycona lokalizacją, łagodnie mówiąc. Ale teraz… – powiedziała, rozkładając ręce, aby pokazać okolicę – wcale nie żałuje. Jest przepięknie! – dodała jeszcze i miała wrażenie, że zachowują się jak dwie małe dziewczynki. Ale… kto im zabroni się cieszyć? Wiatr zawiał mocniej, szarpiąc jej zwiewną, długa spódnicę, jakby chciał potwierdzić jej słowa. Daisy uśmiechnęła się tajemniczo. To muszą być świetne wakacje! Przeniosła wzrok na wodę, która kołysała się lekko, rozbijając fale o skały. Zmarszczyła brwi i wytężyła wzrok, bo wydawało jej się, że jakieś tajemnicze cienie przesuwają się pod wodą. Po chwili jednak zniknęło i Daisy oderwała wzrok od wody do czasu, kiedy za sekundę Lilah z zachwytem zwróciła ponownie jej uwagę. Gryfonka wydała zduszony okrzyk, kiedy znad powierzchni wody wbił w nią ślepia… wąż morski? Naprawdę? Zawahała się, zastanawiając intensywnie czy wąż może zrobić im krzywdę, ale mimo groźnego wyglądu wyglądał całkiem sympatycznie i całkiem był zainteresowany ich obecnością. Zachęcona przez Lilkę podeszła bliżej, kiedy pierwszy szok minął. Kucnęła obok niej i obserwowała węża. - Rzeczywiście, chyba nas polubił – uśmiechnęła się. – Aż bym go pogłaskała, ale chyba rozsądniej będzie tego nie robić. Nie wiem w końcu na ile ten wąż może sobie pozwolić – zachichotała, wyobrażając sobie siebie w przyjaznym uścisku z wężem morskim. A potem w swojej wizji zobaczyła jak wąż zgniata ją i wrzuca sobie do paszczy. Świetna wizja. Ale, ale! Jaki interesujący powód śmierci, prawda? Jej uwagę zwróciły dziwne liście, które wyrastały spomiędzy desek. Przeniosła się z klęczek do pozycji siedzącej, nie zważając, że spódnica nasiąka jej woda. Jest na wakacjach i nikt nie będzie zwracał na to uwagi. Choć może dla pewności potem zamoczy w wodzie całą spódnice, bo jeszcze ktoś stwierdzi, że przydarzył jej się wstydliwy wypadek, a tego by na pewno nie chciała. Mogła równie dobrze po prostu wysuszyć spódnice różdżką, ale to by było za proste! Wróciła myślami do roślinki. Wyglądało znajomo, pewnie uczyli się o tym w szkole, ale widocznie wypadło jej z głowy. - Hej, wiesz co to jest? – zapytała towarzyszki, marszcząc brwi i usiłując przypomnieć sobie nazwę. – Kojarzę to z zielarstwa, to na pewno, ale nazwy kompletnie nie pamiętam – powiedziała, dając za wygraną. – W każdym razie, może być przydatne! - stwierdziła i zerwała trochę krzaczków, wsadzając liście do torby, którą wzięła ze sobą. - Pochlupałabym się w tej wodzie, ale boje się co zrobi nasz nowy znajomy, kiedy jakiś człowiek zajmie jego terytorium – oznajmiła, wskazując palcem na węża, który nadal z zainteresowaniem krążył w wodzie obok nich. – A może on tylko próbuje zdobyć nasze zaufanie, aby je potem wykorzystać? – spojrzała nieufnie na węża.
Były w stanie porozumieć się w tej materii bezbłędnie! Lilah spędziła ostatni rok w Japonii, gdzie to uczęszczała do Mahoutokoro, doszkalając nieustannie swoje umiejętności w krawiectwie i szyciu, co było od lat jej pasją, a o czym z pewnością pamiętali najbliżsi z otoczenia dziewczęcia. Lawirowała na pograniczu chęci zdobywania kolejnych metod, by jej prace były doskonałe, perfekcyjne, dzięki czemu udało jej się zawiązać kontrakt z pewnym domem mody, który bardzo chętnie przyjmował przygotowane przez nią szkice i wykończone kreacje. Czy wymagała zatem zbyt wiele od organizatorów wyprawy? Jamajska kultura byłaby dostatecznie dobra, podobnie jak kubańska, a nawet!, afrykańska. Owszem, słyszała o tych wszystkich tradycjach wynikających z odwiedzonego przez nich miejsca, jednak nie znalazła dla siebie dostatecznie dobrej inspiracji, dzięki której zagłębiłaby się w kolejny twórczy proces. Widoki, podobnie jak tutejsi ludzie napawali jednak panienkę chodząca perfekcja pozytywnym nastawieniem, stąd zdawała się na własne przeczucie, by to czas był tym, który pozwoli na pełnię oddania w swojej sztuce. Musiała zaczekać, odpuścić, poddać się iluzorycznej aurze, przez co im dalsze zakamarki Meksyku poznawała – tym mocniej ufała przeczuciu. Popełniała błąd? N i e m o ż l i w e. - Spokojnie, jeszcze wpadniesz mi do wody i będzie trzeba cię ratować – powiedziała z pełną powagą, a następnie dodała: - A może dałabyś mi czas, żebym pobiegła po jakiegoś przystojnego ratownika? Wtedy zapewne sama spróbowałabym tonąć… – uśmiech wykwitł na opalonej buzi Lilki, która aż się rozmarzyła na myśl o tych wszystkich młodych i nieco starszych mężczyznach, którzy pognaliby na ratunek! Owszem, była zapaloną miłośniczką wpadania w kłopoty, ale woda stanowiła jeden z tych szkopułów, których być może nigdy nie pokona. Uwielbiała pływać, choć robiła to zazwyczaj z dala od gapiów, by czasem nie zaczęli się z niej nabijać, bo koordynacja ruchowa była daleka od tej prawidłowej. Pech, a może raczej szczęście – nie pozwoliły na to, ażeby dziewczyny zbyt długo marzyły o opalonych ciałach wybawców, bo to morski wąż zaskarbił sobie pełnię ich uwagi, a przynajmniej Lilsona. Uwielbiała czarodziejskie i mugolskie stworzenia, podobnie jak ich towarzystwo, które w wielu przypadkach było nieokiełznane. Szczególnie ukochała sobie pegazy, za sprawą których oddawała się dzikim wojażom i wpadaniu w podróż ponad wymiarową. Gnanie na granianach i aetonanach napawało ją pozytywną energią i czyniło zeń uciekinierkę przed codziennymi obawami. Zbyt wiele wymagała? To nic. Zupełnie nic w obliczu zamarzłych zdarzeń. - A co jak wciągnie cię do wody, a potem zje? – zapytała, a w głosie dało się wyczuć przestrach, choć tak naprawdę była to jedynie gra aktorska, w którą popadała za każdym razem, kiedy chciała kogoś nabrać. Z ciekawością poczęła obserwować Daisy, a także jej zachowanie, bo kiedy tylko zbliżyła się do jakiejś roślinki, nie mogła wygrać z zaintrygowaniem wynikającym z niewiedzy. Wolnym krokiem podeszła do koleżanki i nachyliła się przez jej ramię, by odkryć tajemniczy sekret związany ze znaleziskiem. - To… To… – zamyśliła się, po czym wzruszyła lekko ramionami, bo nic nie przychodziło gryffonce do głowy. Równie dobrze mogłaby powiedzieć, że jest to pęczek chwastów, bo czy była kiedykolwiek dobra z zielarstwa? Oczywiście, że nie! - Och, a ja myślę, że możemy poszukać plaży, żeby się popluskać, o ile masz ochotę, bo jednak nie ufam temu naszemu podejrzanemu koleżce… – rzuciła z rozbawieniem i już obie obserwowały jak wąż znika w odmętach wody. - To co? Wyruszamy na poszukiwania?
Daisy Bennett
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 173
C. szczególne : Tatuaż na żebrach w kształcie różdżki z trzema gwiazdkami; czarodziejski tatuaż z ruszającą się palmą na nadgarstku.
Daisy już dawno zauważyła oryginalny styl ubierania się Lilah. Wiedziała, że Gryfonka sama projektuje i szyje ciuchy i była naprawdę pod wrażeniem. Uważała, że ma ogromny talent i kiedyś pomyślała, że poprosi dziewczynę o zaprojektowanie jej coś na jakąś okazję! Świetnie byłoby mieć coś niepowtarzalnego, prawda? Coś, czego nikt nie ma, coś specjalnie dla niej! A podejrzewała, że o Lilah może być kiedyś głośno. Daisy spojrzała na Lilah, zastanawiając się nad czymś usilnie. - Ratownika, mówisz? - zmrużyła lekko oczy. - I to jeszcze przystojnego? - spojrzała na wodę z błyskiem w oku. - Brzmi jak dobry plan. Najgorzej, że nie widziałam pod drodze ratowników, ale... może się nie rozglądałam - odwróciła się, rzucając okiem na drogę, z której przyszły. Postanowiła sobie szaleństwa w te wakacje, a romans z ratownikiem mógłby się wpisać w te plany, prawda? Jednak po prawdzie to naprawdę nie widziała ich po drodze, nawet na plaży. Może na tych plażach nie ma ratowników? Byłaby ogromna szkoda, zwłaszcze, że miały taki fajny plan! - Tylko właśnie... Jak nasz nowy znajomy - tu wskazała głową na mieszkańca wodu - postanowi mnie pożreć to chyba ratownik nawet nie zdąży wyciągnąć do mnie ręki - powiedziała z udawanym smutkiem. Przecież nie miała zamiaru kąpać się tutaj, kiedy wąż okupował swoje terytorium. Aż tak szalona jeszcze nie była! Choć kto wie co przydarzy się jeszcze na wyjeździe. Lilah poszła za nią, kiedy badała roślinkę, a nastepnie schowała ją do torby. Obie nie pamiętały co to jest, ale Daisy i tak miała zamiar to zabrać. Może zapyta potem kogoś w pensjonacie. Próbowała sobie przypomnieć kto jest dobry z zielarstwa, ale miała wrażenie, że w wakacje wszystko co związane ze szkołą po prostu wyparowało z jej pamięci. No i trudno, może kiedyś się dowie. Entuzjastycznie zareagowała na propozycję Lilah. Chyba tyle było z ich zwiedzania, obie coś ciągnęło jednak do leżakowania na plaży. Dobry kawałek wybrzeża zobaczyły, teraz odpoczynek! - Jestem za! Mimo całej sympatii wybacz kolego - zwróciła się do węża. - Za mało cię jeszcze znamy, aby się tak spoufalać - powiedziała, zadzierając nos jak "panienka z dobrego domu". Wąż jakby zrozumiał jej słowa i rzucił dziewczynie nienawistne spojrzenie (albo to sobie wyobraziła). Z pluskiem zatopił łeb pod wodą i za chwilę końcówka jego ogona zniknęła im z oczu. Woda zrobiła się spokojna, jakby tajemniczego gościa wcale tu nie było. Daisy poczuła się już nieco pewniej, bo mimo żartów nie wiedziała czego dokładnie może się spodziewać po gadzie. I rzeczywiście, odpoczynek na plaży był jak najbardziej dobrym pomysłem. - Wyruszamy! - zawołała i ruszyła z kopyta na poszukiwania plaży.
-- Myślałam, żeby iść tu ale oczywiście wyrzuciłam 1 :') Może Tobie się uda wyrzucić parzystą i wtedy możesz mnie tam zabrać xD Jak nie to musimy iść na standardową plażę :D (na plaży ma wątek Dominik i Em, ale Dominik jest mój, więc jakby co tam możemy też iść xD)
Matthew Alexander
Wiek : 43
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 181
C. szczególne : Blizny na nadgarstkach, pogodne spojrzenie, towarzystwo Euthymiusa oraz zapach wody kolońskiej.
Życie postanowiło dać mu porządnego kopniaka w dupę - gdyby nie powiedzieć, że odwiedził inne galaktyki, to i tak czy siak nie mógł się z nimi w jakikolwiek sposób zapoznać. Samotne wędrówki w świetle księżyca, który przybrał kształt sierpa, postanowiły się na nim zemścić, choć nie wrócił kompletnie bez niczego. Mogłoby się wydawać, że pech naśladuje uzdrowiciela w najgorszym wydaniu, aczkolwiek, w porównaniu do chociażby ucznia, który stał się ofiarą wilkołaka, jego obrażenia były niewielkie, nawet jeżeli stał się kompletnie ślepy. Tak, nie widział, a jak już otwierał oczy, to tylko widział plamki o różnym natężeniu, w zależności od tego, jak padało światło na jego twarz. I tak miał się z czego cieszyć, zachowując świadomość umysłu poprzez wykorzystanie zaklęcia, które wyssało truciznę z jego organizmu - aczkolwiek nie mogło przeciwdziałać temu, że w jakiś sposób toksyny wpłynęły na funkcjonowanie całego organizmu. Jednocześnie, wbrew wszelkim pozorom, mógł się pochwalić różecznikiem, który najwidoczniej zobaczył w nim któregoś z rodzicieli, przez co Matthew wziął go do siebie, zastanawiając się, co dalej począć. Jeszcze wtedy, kiedy narząd wzroku działał, zdołał załatwić prowizoryczne terrarium i nakarmić żółwia przed całkowitym osunięciem się w niewiedzę wypływającą ze strony braku kontaktu ze światem. Jednak, co zaskakujące, inne narządy, widząc dysfunkcję jednego z nich, wyostrzyły się na tyle, iż doznawał dość dziwnych olśnieni w postaci węchu bądź słuchu. Szedł prostym krokiem przez pomost z towarzyszką Thalią, która, miejmy nadzieję, nie była w jakikolwiek sposób zła na to, iż stała się jego przewodnikiem. Świeże powietrze oraz bryza delikatnie muskały jego szatynowe włosy, zachęcając również koszulkę do tańca, a szum morskich fal docierał w jeszcze dziwniejszym, aczkolwiek o wiele przyjemniejszym wydaniu - był w stanie sobie wyobrazić, jak woda osuwa się po zamoczeniu skał oraz pozostawia białą pianę na ich powierzchni, a ptaki dryfują w poszukiwaniu pożywienia. To wszystko było dla niego czymś nowym i niesamowitym, mimo bycia w pewnym stopniu kaleką, za którego się nie uznawał. - Mam nadzieję, że nie sprawiam żadnego problemu. - powiedział spokojnie do Thalii, nie chcąc być w żaden sposób ciężarem na jej barkach, jak gdyby Ślizgonka nie miała własnych zmartwień i problemów. Jednocześnie jego twarz obarczył niewielki uśmiech, jak gdyby pokazujący to, iż znajduje się w niekorzystnej dla siebie sytuacji i mimo wszystko musi skorzystać z pomocnej dłoni dziewczyny. Jednocześnie w drugiej dłoni trzymał sobie prowizoryczny kij, dzięki któremu mógł rozpoznać, czy przypadkiem na ziemi nie znajduje się jakieś zagrożenie w postaci niezbyt miłego żartu tutejszych mieszkańców. - Też do końca nie wiedziałem, że zdołam cię tutaj spotkać. - oznajmiwszy, oddał się nasłuchiwaniu i dziwnym, harmonijnym wyobrażeniu tutejszego miejsca. Pomost, jak zdołał wywnioskować po wejściu na kamienne płytki, zdawał wrażenie solidnego, aczkolwiek również tajemniczego. Od czasu do czasu fale morskie były zakłócane przez nieznanego rodzaju stworzenie, które najwidoczniej zamieszkiwało tutejsze wody - jakby brak symetryczności w dźwiękach fal uderzających o podstawy konstrukcji dawał o sobie znać, a bryza, docierająca do nosa, zawierała w sobie cząstkę czegoś nieznanego. Lampionów jednak nie widział i nie był w stanie powiedzieć o nich jakiegokolwiek słowa. - Jak mijają wakacje poza rodzinnym domem? Masz jakieś ciekawe towarzystwo w pokoju? - zapytał się, stawiając ostrożnie kolejne kroki, jakoby nie chcąc popełnić gapy i wpaść z hukiem do wody.
Meksyk zachwycał na każdym kroku - a to niesamowitymi widokami, niewiarygodnie ciepłą wodą, pysznym jedzeniem i atrakcjami, które czekały na wczasowiczów. Żal było spędzać wolny czas w pokoju, dusząc się w czterech ścianach, gdy na zewnątrz była tak piękna pogoda. Thalia nie lubiła gorąca, męczyło ją i sprawiało, że nic jej się nie chciało, dlatego też czas, w którym słońce prażyło najbardziej spędzała zwykle w wodzie lub w jednym z wielu barów, gdzie próbowała coraz to inne przysmaki lokalnej kuchni. Wieczorem natomiast, kiedy temperatura wciąż była wysoka, ale promienie słońca nie były takie ostre, chętnie wybierała się na penetrowanie terenu. Odkrywanie nowych miejsc było dobrym pochłaniaczem czasu, a i można było na swojej drodze spotkać magiczne stworzenia i rośliny, jeśli tylko wiedziało się, gdzie ich szukać. Meksyk skrywał naprawdę wiele sekretów. Ubrana w biały kombinezon i wysokie rzymianki, szła powolnym krokiem z przyjacielem zarówno matki, jak i swoim, przez stary pomost. Od Meksykanów usłyszała po drodze niejedno ostrzeżenie na temat tego, że spacer po tych deskach jest ryzykowny, ale ignorowała je lub odpowiadała po hiszpańsku, że dadzą sobie radę. Utrudnieniem mogła być tylko sytuacja, w której znalazł się Matthew, dlatego za wszelką cenę musiała mieć oczy dokoła głowy i uważać na ewentualne "niepewne" deski, przez które mogłoby dojść do upadku. Była już zaznajomiona z historią o grzechotniku, ugryzieniu oraz różeczniku i szczerze współczuła towarzyszowi, co w jej przypadku zdarzało się rzadko, zapewne przez to, że bardziej martwiła się o siebie, niż o innych. - Oczywiście, że nie. Właściwie to chciałam napisać do ciebie list i poprosić o spotkanie. - powiedziała i czubkiem sandała kopnęła kamyczek leżący na desce, który potoczył się po niej i z pluskiem spadł do wody. Przez ukończenie szkoły i wiążące się z tym obowiązki, długo już nie miała okazji rozmawiać z Matthew i bardzo dobrze się złożyło, że trafili na siebie w pensjonacie, skąd wybrali się na małą wędrówkę na pomost. Jego jakże przyjemna nazwa idealnie pasowała do ponurej atmosfery, która panowała, chociaż słońce jeszcze nie schowało się za horyzontem. Porozstawiane co i rusz lampiony oświetlały wodę, umożliwiając przyjrzenie się jej tafli i dodając miejscu uroku. Całość prosiła o przystanięcie na chwilę refleksji i zachwycanie się widokiem. - Aż za bardzo ciekawe. Pierwszego dnia z jednym z moich współlokatorów już prawie rzucaliśmy w siebie obrazami zdjętymi ze ścian. - uśmiechnęła się pod nosem na wspomnienie tego jakże cudownego rozpoczęcia wakacyjnego wyjazdu. Ostra wymiana zdań głównie na temat błota, które zdobiło korytarz przed wejściem do pokoju była zabawna zarówno wtedy, jak i teraz. Cała zaistniała sytuacja była wręcz tragikomiczna. Czy naprawdę tak bardzi wyprowadziła z równowagi tamtego chłopaka, którego imienia nawet nie poznała? Ktoś chyba mówił do niego Lennox, ale nie dałaby sobie za to uciąć ręki. W zasadzie to śmieszn, być w pokoju z osobami, których imion się nie zna. - A ty? Z kim dzielisz pokój? - spytała i przekręciła głowę w jego stronę. I jak na złość, akurat w tym momencie noga dziewczyny natrafiła na jedną z obluzowanych desek pomostu, przez co zaczęła niebezpiecznie się chwiać, żeby w końcu runąć w prawo - prosto do wody. Z jej ust wydarł się zduszony okrzyk, a myśli zaczęły gorączkowo krążyć po głowie, desperacko szukając jakiegokolwiek sposobu na ocalenie się z tego niefortunnego wypadku. Matt nie był w stanie jej pomóc i tym razem musiała liczyć tylko na siebie. Przygotowała się już na najgorsze, włącznie z ubytkiem na zdrowiu spowodowanym niechcianym zderzeniem z kamieniem, wynurzającym się z wody czy nawet możliwością zaplątania się o jakąś roślinę na dnie i zdanie się na łaskę lub niełaskę morskich stworzeń. Zamknęła oczy i nabrała w płuca dużo powietrza, czekając, aż zimna ręka wody wciągnie ją w ciemną otchłań. Czuła na sobie kropelki i już, już prawie wpadła do królestwa Neptuna, kiedy mocno się o coś obiła. Pewna, że wylądowała na skale i zaraz będzie miała pełno ran od jej ostrych końców, otworzyła ze zgrozą oczy i spojrzawszy za siebie, zobaczyła grzbiet. Grzbiet, który mógł należeć tylko do węża morskiego. Przerażenie momentalnie zmieniło się w zaskoczenie, a to z kolei w zachwyt. Upadek już nie był straszny, wręcz przeciwnie, stał się nagle cudownym zrządzeniem losu. Podtrzymana przez stwora, z powrotem znalazła się na pomoście. - Wąż morski mnie ocalił, dasz wiarę?! - podekscytowana aż krzyknęła, sama nie mogąc uwierzyć w to, co stało się przed niecałą minutą. Co z tego, że bolały ją żebra i miała miejscami mokre ubranie, skoro to właśnie jej przytrafiło się coś tak niesamowitego? Kto inny mógł pochwalić się ratunkiem ze strony węża morskiego? Obejrzała się za siebie, chcąc znowu ujrzeć to wielkie stworzenie, ale mogła już zobaczyć tylko jego cień pod wodą.
Nie ulegało to żadnym wątpliwościom - Meksyk opływał wręcz urokiem oraz kolorami. Wyróżniał się, w przeciwieństwie do oklepanej przez rutynę Wielkiej Brytanii, gdzie ulice były takie same, a kostka brukowa, przedeptana przez zapracowanych ludzi, zdawała się być niemalże koloru zachmurzonego nieba. Nie było deszczowo, nie było zimno, na niebie nie kłębiły się szare obłoki, a zamiast tego dookoła wszędzie wydawało się, że kraj tryska wręcz nieznaną dotychczas mężczyźnie energią. Uliczne zabawy łatwo wpadały w pamięć, muzyka z radia również znajdowała miejsce w myślach, niezwykle rytmiczna oraz charakterystyczna dla tego rejonu na świecie. Aż żal było nie wychodzić z domu - jednak uzdrowiciel bardziej preferował nocne pory na opuszczanie pensjonatu. Wywodziło się to nie tylko z powodu nagminnych upałów, uderzających niemiłosiernie w skórę promieni słońca, ale także faktu, iż dopiero wtedy czuł, że żyje. I choć przestawił się on na życie o innej porze stosunkowo niedawno, teraz, poprzez brak uwagi oraz niedbałość o szczegóły na plaży żółwi, został skazany trochę na samotniczy tryb życia, pozbawiony tych wszelkich atrakcji. Już nie mógł nacieszyć oczu kolorowymi ręcznikami, twarzami oraz niezapomnianymi, zapierającymi dech w piersiach widokami. Zamiast tego został skazany na wędrówkę w zupełnych ciemnościach, zdany tylko i wyłącznie na kogokolwiek, kto zechce stać się jego choć chwilowym przewodnikiem. Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło - zdobył nowego towarzysza, a nawet jeżeli nie widział, jakie imię mu jeszcze nada, to zrozumiał, że stał się jego nowym opiekunem, nawiązał tę więź, mimo że mógł zapoznawać się z jego wyglądem tylko poprzez dotyk charakterystycznych łusek. Dotarli do pomostu, gdzie fale morskie muskały bez problemów fundamenty, a przyjemny szum dochodził do jego uszu. Wyobraźnia zdawała się mieć tutaj magiczną moc, wręcz potężną, aczkolwiek nadal zaskakująco prostą. W odmętach umysłu, które ciągnęły go jak za rączkę, rekonstruował miejsce, w którym znalazł się wraz z Thalią - wykorzystując do tego tylko i wyłącznie inne zmysły. Z łatwością Matthew zrozumiał, że z prawej strony znajduje się woda, wydająca charakterystyczny dźwięk w postaci pluskania, z lewej zaś ta charakterystycznie uderzała o tutejszy brzeg. Pomost, wbrew pozorom, zdawał się być wykonany solidnie, ze starannością, jednak bezpośrednio tego uzdrowiciel nie mógł stwierdzić, stąpając w charakterystycznych klapkach po tutejszych terenach. - Teraz to bym nawet listu nie odczytał. - powiedział ironicznie, rozbawiony samym faktem tego, że jest ślepy. Ktoś musiałby mu pomóc się z nim zapoznać, a przede wszystkim przekazać fakt, iż trzyma niefortunnie kopertę do góry nogami. Do umysłu z łatwością dotarło kopnięcie kamienia, który następnie przeturlał się po posadzce oraz zwyczajnie wpadł do wody, wydając specyficzne "plum". Uzdrowiciel aż nie mógł uwierzyć, że wyłączenie jednego zmysłu tak silnie wpływa na drugie i je wyostrza. Niefortunnie nie miał możliwości napawania się widokiem, zaś na natężenie światła mógł reagować jedynie pomrukiem wydanym w akcie zastanowienia się nad tym, czy rzeczywiście gdzieś znajdują się świeczki, ustawione w równej odległości od siebie, bijące ciepłym światłem. Jakie będzie jego zaskoczenie, gdy przyjdzie tu raz jeszcze, jednak tym razem ze sprawnym narządem wzroku. - Co się takiego wydarzyło? - zapytał się, pozwalając na to, by spokojny, aczkolwiek ciepły uśmiech, którego nie potrafił kontrolować, pojawił się na jego licu. Być może zwrócił twarz delikatnie w stronę miejsca, skąd wydobywał się głos Ślizgonki, jednak nie był w stanie znaleźć punktu zaczepienia i zwyczajnie utkwić oczu na jej twarzy. - To znaczy się, niecodziennie można zaobserwować zjawisko latających obrazów. - przyznawszy, w głowie wyobraził sobie te śmigające nad głowami malunki, które niefortunnie stały się ciężką artylerią w rękach osób, z którymi Thalia znalazła się w jednym pokoju. Może Alexander nie był aż tak skłonny do tego, by niszczyć i dewastować, aczkolwiek w jego mniemaniu cała ta sytuacja musiała wyglądać po prostu zabawnie. Podejrzewał konflikt na tle tego, kto jakie łóżka zajmie, choć nie był pewien, snując tylko nietrafne i kompletnie nieprzydatne przypuszczenia. Ale zgadywać warto, czyż nie? Tym bardziej, że nie zauważył przy żadnym z pokoi, kiedy to przybył do Meksyku, naniesionego błota, mimo dość wysokiej spostrzegawczości, którą wyniósł z wieloletniej pracy w Mungu. - Z Bergmannem, reszty opiekunów nawet nie kojarzę. - przyznał, wyczuwając to, że nagle, bez ostrzeżenia, powietrze delikatnie musnęło jego skórę. Coś musiało się poruszyć, coś musiało się stać, tym bardziej, że poczuł, iż coś się chwiało. Chciał pomóc, chciał chwycić, chciał sprawdzić, czy wszystko jego w porządku, jednak jego zdolności spostrzegania świata i rzeczywistości zostały zbyt mocno zaburzone - na tyle, iż nie mógł bezpośrednio zareagować, kiedy dziewczyna zachwiała się, zupełnie tracąc równowagę i niemalże wpadając do wody. - T-Thalia? Wszystko w porządku...? - zapytawszy się, usłyszał, jak z morskich odmętów wyskakuje nieznane stworzenie, z pluskiem dostając się do kolejnego końca pomostu, tym samym ratując młodą dziewczynę. Nie wiedział jednak i nie miał nawet prawa wiedzieć, co się wydarzyło - mógł jedynie, jak w przypadku konfliktu w jej pokoju, snuć nietrafne teorie i zgadywać dalej. Ostrożnie przystanął w miejscu, odwracając głowę w stronę miejsca, gdzie usłyszał ruch wody oraz tym samym jej muskanie belek niefortunnego pomostu. Zachował spokój, choć nie wiedział, co się dzieje, czekając na rozwój zdarzeń. Miał tylko nadzieję, że ta nie wpadła niefortunnie do wody, nabawiając się dodatkowych obrażeń - jednak te negatywne myśli zostały przerwane przez okrzyk, jaki wydała - pełen radości oraz najwidoczniej wskazujący na to, iż stało się coś niezwykłego. - Wąż morski? - zapytał się, jakby nie dosłyszał, łącząc fakty ze sobą - no tak, opowiadano o ich istnieniu w tym miejscu, a dodatkowo to on zdawał się zaburzać harmonię fal morskich. Poczuł się trochę głupio, aczkolwiek nie widział stworzenia, a przede wszystkim nie mógł go zobaczyć na żywe oczy, napawając się tylko zapamiętanym obrazkiem z podręcznika do OMNS. - Jakie to uczucie być ocalonym przez stworzenie, które mugole uznają za pełne grozy i niebezpieczeństwa? - rzucił kolejnym pytaniem, wszak czytał o tych zwierzętach.
Odczytanie listu faktycznie mogło sprawić teraz Matthew wiele problemów, a poproszenie o to kogoś... Cóż, ona sama by nie chciała, żeby ktoś czytał jej korespodencję z kimś. A nuż jeszcze coś by przekręcił, może nawet specjalnie, i tylko by się narobiło niepotrzebnych problemów? Nie, to nie była najlepsza i najbezpieczniejsza opcja. - Koleś wszedł do pokoju i zaczął mówić o jakimś błocie i oczywiście mu nie wierzyłam, bo kilka minut wcześniej go nie było. No i zaczęła się ostra wymiana zdań, w czasie której otworzył drzwi i pokazał mi to małe bagno w progach naszego pokoju. Sorry, ale chyba nikt normalny nie uwierzyłby, że w tak krótkim czasie nagle pojawiło się błoto i to w dodatku w budynku! - powiedziała i mimowolnie wywróciła oczami. Co on sobie wtedy myślał, że ona łyknie wszystko, co powie? W takim razie trafił na złą osobę, bo ona nie należała do tych łatwowiernych i dopóki czegoś się jej nie udowodniło, uparcie tkwiła przy swoim. Nawet kiedy ktoś dowiódł, że się myliła, raczej nie zdarzało się, żeby zmieniała swoje zdanie. - Co prawda obrazy i inne dekoracje pozostały na swoich miejscach, ale naprawdę niewiele brakowało do tego, aby zmieniły swoje położenie. I formę. - przyznała. Nie było wątpliwości, że gdyby ozdoby zaczęły fruwać pomiędzy nią, a tamtym chłopakiem, z pewnością mogłyby na tym ucierpieć na skutek potłuczenia, odłamania, porysowania czy jeszcze innych uszczerbków. Na dobrą sprawę również pozostałe wyposażenie pokoju mogło zarobić przy tym trochę wad, więc może i dobrze, że jednak obeszło się bez tego? Gniew właścicieli pensjonatu mógł być naprawdę silny zważając na te dziwne zakłócenia magii, które dotknęły ich w budynku. Z racji, że prawie zażyła przymusowej kąpieli w wodzie, nie wiedziała czy Matthew cokolwiek do niej mówił, a jeśli tak, to co. Zbyt była zajęta myśleniem o ratunku, a następnie o magicznym stworzeniu, które ją uratowało, żeby rejestrować inne bodźce. - Tak, najprawdziwszy wąż morski! - wciąż była podekscytowana jak małe dziecko, cieszące się z zabawki, którą dostało po długim czasie proszenia rodziców i oczekiwania. Wcześniej nie wierzyła w słowa Meksykanów o tym wielkim stworzeniu, traktowała je jako swego rodzaju bajkę opowiadaną z pokolenia na pokolenie. - To uczucie nie do opisania. Jestem lekko przerażona, zaskoczona, ale i też zachwycona. - powiedziała i westchnęła. Nie potrafiła określić, co tak dokładnie czuła; nagle pojawił się taki wachlarz emocji... Jedno było pewne - spotkanie tak niesamowitego stworzenia nie mogło tak po prostu wypaść z jej głowy. Była pewna, że szczegóły tego zajścia będzie pamiętać jeszcze długo. - Ugh, nie zgadniesz, co zrobiła moja matka. - jęknęła na samo wspomnienie tego niefortunnego zdarzenia. Przez węża morskiego przypomniała sobie o innych magicznych stworzeniach, a to z kolei ożywiło w jej pamięci pewną niezręczną sytuację, która miała miejsce wcale nie tak dawno temu. A co ona by dała, żeby w ogóle się nie wydarzyła...
Matthew Alexander
Wiek : 43
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 181
C. szczególne : Blizny na nadgarstkach, pogodne spojrzenie, towarzystwo Euthymiusa oraz zapach wody kolońskiej.
Zawsze starał się odbierać możliwość czytania jego korespondencji przez osoby niepowołane. Wynikało to nie tylko z zagrożenia prywatności, ale także faktu, iż ktoś, prędzej czy później, mógłby to wykorzystać przeciwko niemu. Dlatego, kiedy oczywiście poczta do niego dochodziła, starał się ją odczytać w jakimś poufnym miejscu, by ktoś nagle nie wyrwał pergaminu z dłoni oraz zaczął czytać. Oczywiście znajdują się w Meksyku pewne osoby, na które ma totalnie wylane, jeżeli chodzi o wiadomości, jednak czuł, że ten ktosiek się zmienił - a na pewno nie na lepsze. Miał swoje obawy, że wiek i upływ niemiłosiernego czasu wpłynął na osobowość nauczyciela od transmutacji, lecz nie wiedział, jak je odczytać, mając jakoby dziwne wrażenie, że jego język zmienił się, mowa ciała - również. Ale mógł tylko snuć okryte niepewnością podejrzenia, których jednak nie zamierzał wystawiać na światło dzienne, jakoby nie mając zamiaru być w konflikcie z nikim pokoju. Wystarczyło mu to, że ktoś nie był zadowolony, że jeden z opiekunów szlaja się o bardzo późnej porze po mieście, nie wiedząc, czy być może Matthew nie trafił w lepszym lub gorszym wydaniu na Czarny Rynek. Ale to też były tylko nietrafne, dziwne zdania, pojawiające się w jego głowie. - Osobiście podejrzewałbym zakłócenia. - oznajmiwszy, wziął głębszy wdech, zdając się w poruszaniu po pomoście na kijek, który pomagał mu w znajdowaniu potencjalnych przeszkód, mających na celu jeszcze bardziej zawadzić na jego zdrowiu, no i oczywiście Thalii. Nie śmiał wątpić w jej szczerość, skoro świetnie się dogadywali - pozwolił, by ta była przewodnikiem, chociaż przez chwilę byleby nie wpaść z pluskiem do wody lub, co gorsza, na ostre skały, ze skutecznością przecinając skórę. - Jest za gorąco na jakiekolwiek błoto. A winowajcę pewnie zdradziłyby ślady po butach. - przyznał, oddając się dziwnemu poznawaniu świata przez inne zmysły niż wzrok. Mimo to nie miał zamkniętych oczu, wręcz przeciwnie, rozpoznawał natężenie światła, aczkolwiek to nie wystarczało, by mógł się bez problemu poruszać po całym Meksyku. Nie daj Boże jeszcze jakiś autobus by go przejechał i po prostu nie wróciłby już do Wielkiej Brytanii, pozostawiając na pastwę losu Blau i Braun. No i różecznika, którego jeszcze nie nazwał w żaden szczególny sposób. - Podejrzewam, że Reparo zdołałoby przywrócić pokój do porządku po ewentualnym konflikcie. - uśmiechnął się delikatnie, na wspomnienie o tym, że obrazy (oraz prawdopodobnie reszta pomieszczenia) mogłyby zwyczajnie wylecieć w powietrze, zmieniając swój pierwotny kształt. Zawsze ten czar wydawał się być odpowiednim do naprawy własnych błędów. Szkoda, że nie mogą zasklepić ran na sercu. Nie widział, co się stało, aczkolwiek podejrzewał, że nic groźnego, a przynajmniej na tyle, żeby dziewczyna otrzymała jakiekolwiek obrażenia. Podszedł do sytuacji ostrożnie, stojąc w miejscu i korzystając ze słuchu w celu przeanalizowania zdarzenia, długo jednak czekać nie musiał, gdyż Ślizgonka sama mu opowiedziała o tym całym zajściu. - Szkoda, że nie mogłem go zobaczyć. - przyznał, aczkolwiek nie zmienił swojego nastawienia aż nadto - zdarza się być ukąszonym przez żmiję w łydkę codziennie oraz ślepym na ciut długi okres czasu, czyż nie? Jednak mógł sobie wyobrażać to, jak rzeczywiście długie jest to stworzenie, niefortunnie oznaczane przez ludzi jako groźne i niebezpieczne, gdy tak naprawdę nigdy nikogo nie zaatakowały. To stawia sprawę jasno przed światłem realiów - ludzie zwracają uwagę na wygląd. Nim jednak zadał pytanie, zdołał zauważyć pewną nierówność i nietrafność w całej kompozycji pomostu, jakby natężenie światła w jednym miejscu było zbyt niskie i niemożliwe do przeoczenia. Ruszył ostrożnym krokiem, zbliżając się delikatnie do brzegu, dopóki kij nie spotkał się z pustą przestrzenią oraz miejscem, gdzie znajdował się lampion inny od wszystkich. Jednocześnie nie wiedział, czym to jest spowodowane, aczkolwiek pochwycił z łatwością lampion w dłonie, zastanawiając się, czym on dokładnie się wyróżnia od reszty. - Dziwne, aczkolwiek miłe wspomnienie pozostanie z wakacji, czyż nie? Jesteś pierwszą osobą, którą znam i którą uratował wąż morski. - pozwolił, by uśmiech przeszył jego lico. Przecież nie każdy otrzymuje zaszczyt bycia uratowanym przez te stworzenie! Trzymał lampion, jakoby zastanawiając się, czym się różni od innych, jednak nie był w stanie powiedzieć, nawet jeżeli miał go w dłoniach. Kto wie, może jest w jakiś sposób niezwykły? - Zgaduję, że coś, co raczej ci się nie spodobało, hmm...? - mruknął.
- Taaa... Później wpadłam na to, że to niekoniecznie być jego wina, tylko coś dziwnego musi się dziać w tym pensjonacie. Ale cóż, nie przeprosiłam go ani nic z tych rzeczy, to nie leży w mojej naturze. - przyznała zgodnie z prawdą. Tamtego pamiętnego dnia po otworzeniu drzwi dość szybko zorientowała się, że błoto musiało pojawić się tam ot tak, po prostu. Najrozsądniej to to może i nie brzmiało, ale skoro pojawiło się przez zakłócenia, to jak inaczej to wyjaśnić? Pyk! I błotko jest. Magia działała cuda, a że na korytarzu faktycznie nie było żadnych śladów... Pozostawało tylko jedno pytanie: co jeszcze może ich czekać w tym pensjonacie? - Gdzie idziesz? - spytała i ruszyła za Matthew, żeby w razie czego mu pomóc. Nie wiedziała, czemu tak nagle zbliżył się do brzegu, ale już po chwili mogła się o tym przekonać. Jakoś udało mu się zobaczyć niezapalony lampion i go podnieść, choć dziewczyna nie miała pojęcia, po co to wszystko było. Może zgasł albo celowo się nie świecił? Trudno było to określić. - Wiesz, ja też nie widziałam go całego. Jedynie jego grzbiet. - powiedziała, a w jej głosie można było dosłyszeć nutę rozżalenia. Super, że uratował ją wąż morski, ale skoro już to się stało, to czemu nie mogła przy okazji zobaczyć go w całej okazałości? Może i zachowywała się teraz jak dziecko, które zamiast cukierka czekoladowego dostało landrynkę, ale naprawdę z tego powodu była niepocieszona. - Przysłała mi mojego pluszowego hipogryfa, a paczka przyszła do pokoju akurat wtedy, kiedy wszyscy w nim byli! Wyobraź sobie tylko zniszczoną, starą maskotkę, którą podnoszę w górę... Przecież jak oni to komuś powiedzą, to stanę się pośmiewiskiem. - sfrustrowana założyła za ucho kosmyk włosów, co robiła często, gdy się denerwowała. To ostatnie dotarło do niej już po całym zajściu i mogła jedynie liczyć na to, że tamci będą trzymać gęby na kłódkę. Chociaż kto by się tego spodziewał po Ślizgonach? Nie, to było niemożliwe, żeby siedzieli cicho. Z szantażem sobie poradzi, gorzej, jeśli ktoś rozpowie o tym innym... Wtedy gra nie będzie czysta. A wszystko przez jej ukochaną maskotkę z dzieciństwa, którą miała do tej pory. Tylko dlaczego matka musiała ją wysłać? Czy specjalnie zrobiła córce na złość?
znowu krócej, ehh
Matthew Alexander
Wiek : 43
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 181
C. szczególne : Blizny na nadgarstkach, pogodne spojrzenie, towarzystwo Euthymiusa oraz zapach wody kolońskiej.
Życie wydawało się posiadać wiele niewiadomych w swoim rękawie, skutecznie zakładając na twarz maskę w zależności od sytuacji, w której postanowili się znaleźć; jak doskonały aktor, skutecznie przybierało rolę czułej matki oraz surowego, pozbawionego jakiejkolwiek krzty ojca, gotowego podnieść rękę na swoje dzieci. Wiedział o tym doskonale. Jedna sytuacja z jasnej strony potrafiła przejść na ciemną, stać się niewiadomą w całym zgiełku gęstego, spowitego tajemnicą mroku. Innym razem, choć całkiem rzadziej i zupełnie przypadkiem, mogła ona przejść z ciemnej na jasną, rozbłysnąć nad umysłami młodych ludzi oraz rzucić trochę światła na fakty. Przez lata - i nie tylko - błądził w pozornej jasności, mając tak naprawdę wokół siebie płaszcz mroku, który rozdzierały z łatwością osoby w jakikolwiek sposób wykazujące zainteresowanie lekarzem dalsze niż zwyczajna znajomość ze względu na pracę, którą wykonuje. Przyzwyczaił się do tej melancholii, pustki, samotniczego trybu życia, wędrówki godnej poszanowania prawdziwego ascety, a przede wszystkim braku przyzwyczajenia do jasności. Nie bez powodu te rzeczy się przytrafiają - nie bez powodu zatem błoto znalazło się tuż pod drzwiami pokoju, w którym znajdowała się Thalia. - Ważne jest, by wiedzieć, kiedy odpuścić. - przyznał, choć nie zaaprobował braku przeprosin. Nie wiedział dokładnie, kto jest odpowiedzialny za to, że rozpoczęła się kłótnia ze względu na zwykły brud, który z łatwością można było wyczyścić. Nie był sędzią, nie posiadał w swoich dłoniach pokrytych suchą skórą jakiejkolwiek siły i mocy do wydawania wyroków, stawania się katem, jak również i sprawiedliwym stróżem prawa. Niemniej jednak, znalazł coś ciekawego - jeden z lampionów nie był zapalony, różnice światła docierającego do źrenicy zostały przez niego zauważone. Matthew znajdował się po części w swoim świecie, ciągnięty przez tajemniczość przedmiotu, który wykazał się być czymś innym niż tylko lampionem, a przynajmniej tak zdołał wyczuć. W jego głowie każdy krok miał określoną częstotliwość, określoną falę - z każdym postawionym kolejnym krokiem czuł, jak jezioro, na którym się znajduje, działa synchronicznie do jego rytmu, a okręgi wywołane przez proste kroki znajdują uwolnienie w postaci nieznanego uczucia. Naprawdę dziwnie było być niewidomym. - Ten lampion... On się różni od innych. - powiedział, przejeżdżając spokojnie opuszkami palców po jego strukturze - nie był ciepły. Różnił się od tamtych, posiadał w sobie coś magicznego, coś niezwykłego, co był w stanie wyczuć bez większego zawahania. Zastanawiało go to mocno, jakoby uczepiło się gdzieś z tyłu głowy, nie chcąc puścić w żaden sposób. Jeżeli ruszył w inną stronę, podążając zgodnie z tym, jak kierowała go Ślizgonka, wziął ze sobą nieznany przedmiot. - Może jeszcze się ujawni, jednak tym razem w całej swojej okazałości? - dodał pogodnie, uśmiechając się bardzo delikatnie - pozwalając, żeby lico, wbrew sprzeciwu tego, co go trzymało na sznurkach jak marionetkę, czyli losu, przeszyła nutka emocji. Rzadko kiedy to robił, choć ostatnio czuł, że każdy, kto zobaczy, że ma jakiś słaby punkt, będzie chciał to wykorzystać - oczywiście na swoją korzyść, zaś na niekorzyść Alexander'a. Już raz się tak stało i raczej nie miał zamiaru ponownie pokazywać swojej nieudolności. - Postaraj się to obrócić w żart. - zaleciwszy, wziął głębszy wdech, wyczuwając delikatną bryzę. Lubił, gdy do jego uszu docierał szum fal, czyszcząc jego umysł z negatywnych, przepełnionych obawami, myśli. Nie zawsze jednak mógł zaznać takiej przyjemności, dlatego starał się chodzić jak mógł po terenach, jednak teraz ta możliwość została mu odebrana. Nadal uznawał to za dziwne, aczkolwiek dość miłe doświadczenie - inne zmysły zdawały się działać w całkowicie odmienny sposób. - To zawsze działa - nie ma celu branie tego na poważnie. A jak zauważą, że spływają ich obelgi po Tobie jak po kaczce, uznają za wygraną. Chociaż... zgaduję, iż trzymasz się tam z innymi Ślizgonami? - zapytał, rzucając niewielkim podniesieniem kącików ust do góry. Może w jego przypadku jakoś nie był w stanie przyjąć tych rad, jednak im mniej przejmował się w szkole różnymi uwagami, tym bardziej mu odpuszczano w sprawie prześladowań.
Thalia była raczej zadziorną osóbką, która do większości napotkanych na swojej drodze ludzi po prostu musiała zacząć pyskować i nieważne, czy starszy czy młodszy. Ile razy już dostała reprymendę od rodziców za swoje zachowanie podczas przyjęć, które organizowali w ich domu. I nic sobie z tego nie robiła. Były mały szanse na nagłą zmianę w Ślizgonce, wręcz bliskie zeru procent. Natomiast jak każdy człowiek miała też w sobie te ciepłe uczucia i darzyła nimi w mniejszym lub większym stopniu każdego, kto tylko nie odrzucał jej po pierwszym spotkaniu, a zdarzały się takie osoby. Nie zawsze jednak rozpoczynała rozmowę od przykładowego "to, co jest z przodu Twojej głowy to twarz czy tyłek?" i kiedy tak nie było, dana osoba mogła czuć się wyróżniona. Nie była również jedną z osób, która łatwo lub w ogóle odpuszczała. Nic więc dziwnego, że sytuacja w pokoju pod wspaniałym dwunastym numerem potoczyła się tak, a nie inaczej. - Czy to nie jest lampion wspomnień? - spytała raczej sama siebie. Wątpiła, by wzrok pozwolił Matthew na dokładniejsze oględziny przedmiotu, ale sama po przyjrzeniu mu się wiedziała, że kilka razy już natknęła się na identyczny i była prawie pewna, że trafiła w sedno. Nie odpowiedziała nic na słowa Alexander'a o ponownym pojawieniu się wężą morskiego, tym razem w całej swojej okazałości. To było zbyt wiele i wiedziała, że szanse na to były naprawdę nikłe. Już samo to, że stwór ją uratował i tym samym pokazał, że faktycznie istnieje było czymś, na co turysta czy mieszkaniec miasta nie mógł raczej liczyć. A to, że trafiło się to właśnie jej można było uznać za prawdziwe szczęście. Thalia była teraz żywym dowodem na to, że to wodne stworzenie w rzeczywistości nie było tak groźne, jak opisywali je mugole. Choć nie interesowała się ich światem, to podczas studiowania wielu książek na temat magicznych zwierząt natknęła się na informacje jakoby świadczące o tym, że ich zachowanie jest straszne. Podejście mugoli do wielu spraw było doprawdy zabawne. - Oh, jasne, że tak zrobię. - odparła, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie. Zadanie nie należało do specjalnie trudnych, z którymi dziewczyna by sobie nie poradziła, bo była już niejednokrotnie w "sytuacjach bez wyjścia", a tu tych wyjść miała kilka. Matthew podał tylko jedno z nich. - W pokoju mam tylko jednego Krukona. Reszta jest ze Slytherinu, więc tak, moża tak powiedzieć. - zgodziła się. Na dobrą sprawę swoich współlokatorów kojarzyła jedynie z korytarzy w zamku i dormitorium i nie miała z nimi wcześniej większego kontaktu. No, nie licząc jednej osoby, ale to był epizod sprzed kilku lat. Zdarzyło się, nieważne. - No, ale teraz posłucham chętnie, co u Ciebie. Skupiliśmy się na mnie, więc Twoja kolej. - powiedziała i upewniwszy się, że deski pomostu przed nią są całe, odwróciła głowę w stronę Matthew. Nie miała stuprocentowej pewności, że ponownie nie ryzykuje kąpielą, od której tym razem by się nie wymigała, ale równie dobrze mogła wpaść do wody w każdym innym momencie, nawet patrząc pod nogi.
Matthew Alexander
Wiek : 43
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 181
C. szczególne : Blizny na nadgarstkach, pogodne spojrzenie, towarzystwo Euthymiusa oraz zapach wody kolońskiej.
Całkowite przeciwieństwo Matthewa - ten zaś nigdy nie potrafił być w jakimkolwiek stopniu złośliwym, pozbawionym krzty empatii człowiekiem. Chociaż nie uznawał, że Thalia nie potrafi się wczuwać, to jednak zdawał sobie sprawę z tego, że jak dosłownie każdy uczeń, w mniejszym lub większym stopniu, potrafi dogryzać, nie zatapiając jednak kłów w skórze, a prędzej powodując delikatne, trochę łaskoczące uszczypnięcia. Uzdrowiciel też nie starał się w jakikolwiek sposób zmienić Ślizgonkę na swój własny sposób, wejść do jej głowy i coś poprzestawiać, jak to było w przypadku jednej osoby, która tym oto zachowaniem straciła częściowe zaufanie, które zwyczajnie zdobywała przez lata. Nie lubił manipulować, nie lubił doprowadzać do własnych sytuacji - zwyczajnie rozmawiał z Mercouri, i być może jeżeli nie popierał działania przez nią odegranego w pokoju, to jednak akceptował. Nie bez powodu jest jedną z najmniej konfliktowych osób, bo po prostu nie potrafi postawić na swoim, a przede wszystkim nie potrafi wymuszać. Na szpitalu wiele osób doceniało ten fakt, gdyż nie każdy chciał mówić o tym, co się dokładnie przydarzyło, a on zwyczajnie to akceptował - o ile nie przeszkadzało to w dalszej diagnozie. Przynajmniej pod dwunastką obrazy nie latały i nie przecinały powietrza charakterystycznym świstem, bo wtedy naprawdę byłoby niezbyt ciekawie, gdyby któryś z opiekunów wparował i postanowił pociągnąć ich do szlabanu. - Hm... - mruknął cicho, by następnie wziąć ze sobą przedmiot, nawet jeżeli musiał się na czymś opierać w postaci pseudolaski pomagającej mu w chodzeniu. Taki świat wydawał mu się mieć inne barwy niż dostrzegalne przez oczy, kusząc innymi zmysłami, jak chociażby słuch. I doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że wcześniej go nie doceniał, a nawet jeżeli w chwili obecnej jest odrobinę zmieszany upośledzeniem jednego ze zmysłów, to mimo wszystko wrażenia wywołane innymi skutecznie wyparły z jego głowy negatywne myśli. Nie był zatem w stanie stwierdzić, czy to rzeczywiście jest lampion wspomnień, jednak dało mu to znacząco do myślenia - bo czasami go widział i czasami brał do ręki. No cóż, należy liczyć teraz na szczęście, że zwyczajnie nie zostanie oskarżony o kradzież prawdziwego lampionu, gdyż wtedy byłoby naprawdę nieciekawie. - Czyżby to był... biały kruk w Waszym pokoju? - uśmiechnął się delikatnie, pozwalając na to, by kąciki ust podniosły się na jego licu. Białe kruki były niespotykane, często odrzucane, a przede wszystkim wyjątkowe. Dość trudne życie, niczym Matthew, będący w tym wszystkim raczej czarną owcą. Ślizgonka jest mądra, więc powinna pojąć ten dziwny, aczkolwiek być może trochę trafny żart dotyczący nie tylko tego, że mają jednego Krukona w całym pokoju, a także połączenia stworzeń, z którymi są oni zżyci. Najwyżej uzdrowiciel wyjdzie na idiotę, który nie potrafi stworzyć żadnego sensowniejszego w swoim życiu żartu. - U mnie... - zamyślił się porządnie, albowiem rzadko kiedy gadał o sobie - wolał wbrew wszystkiemu wsłuchiwać się w to, co mają inni do przekazania. Nie był też szczególnie wylewny w tej kwestii, chcąc poszanować nie tylko własną prywatność, ale także innych - by przypadkiem nie zwalić się na barki i nie stać kolejnym problemem. - Dość ciekawie. Już wiesz, że mnie grzechotnik ukąsił, że mam tego różecznika... Ogólnie, zamiast skupiać się na osobach znajdujących się w pokoju, preferuję samotne chodzenie. - przyznawszy, zastanowił się, co jeszcze ma powiedzieć. Jego życie skupiało się wokół określonych schematów, z których nie potrafił się wyrwać. Ewidentnie o wilkołaku, który zaatakował ucznia, nie miał zamiaru mówić, choć krążyły pogłoski, że opiekun ten znał się na medycynie i doprowadził do porządku rudzielca bez większego problemu - tylko wiązało się to jednak z pozbieraniem potłuczonych przez los emocji. - Byłem w Parku ze Szklanym Zamkiem, trafiłem też na Podwodne Jaskinie... Z Bergmannem w pokoju jakoś szczególnie ostatnio nie rozmawiam, choć na pewno relacja jest o wiele lepsza niż w przypadku innych opiekunów. Ach, i jeszcze pociągnięto mnie na komendę policji, bo podczas biegania wszedłem w jakąś mniej bezpieczną uliczkę, ukryłem oraz doszło do pobicia oraz porwania człowieka... - mówił o tym normalnie, choć widok nie należał do najlepszych.
Słońce chowające się powoli za horyzontem barwiło niebo i wodę na bajeczne odcienie czerwieni i pomarańczu, ale na pomoście wciąż panowała ponura atmosfera. Thalia pomyślała, że gdyby nie lampiony, to już byłoby na nim zupełnie ciemno. Chociaż nie oświetlały one dokładnie całego pomostu i miejsc znajdujących się blisko niego, to przynajmniej widać było deski i można było iść dalej. Lampion znaleziony przez Matthew otworzył i tak już szeroko otwarte oczy dziewczyny, która patrzyła teraz przed siebie uważniej, niż przedtem. A nuż i ona natknie się na porzucony przez kogoś lampion wspomnień czy inną wartościową rzecz? - Jak widać tak. - zgodziła się i również lekko uśmiechnęła. Żartobliwe porównanie Matthew było jak najbardziej trafne i idealnie oddawało stan sytuacji. - Kruk wpuszczony w gniazdo węży. - dodała po chwili i jej uśmiech jeszcze bardziej się powiększył, żeby zaraz wybuchnąć śmiechem. Sama nie wiedziała czy to dlatego, że to też było prawdą, czy może dlatego, że rozbawiło ją samo stwierdzenie. Prawdopodobnie po trochu i to i to. - Tym mnie akurat nie zaskoczyłeś. - przyznała, wywróciwszy oczami. Nie było dla niej niczym nowym, że Matthew wolał spędzać czas w samotności. Ona zresztą też czasem "uciekała" od ludzi, a jednoosobowe wycieczki bywały równie miłe jak te większą grupą. Przede wszystkim można chodzić, gdzie się chce i nie trzeba pytać o zdanie pozostałych, bo ich po prostu nie ma. Po drugie, nie trzeba użerać się z innymi. Oczywiście nie zawsze towarzystwo jest denerwujące, ale w przypadku, kiedy jednak tak, to wypad staje się przez to uciążliwy. Dlatego też samotność nie zawsze jest taka zła. - Widzę, że w Meksyku Ci się nie nudzi. - powiedziała i zaśmiała się lekko. Z wymienionych przez Matthew "atrakcji", najbardziej spodobało jej się oczywiście to o policji i pobiciu. Jak widać to miasto też miało swoje mroczne zakątki, ale czego ona się spodziewała? To przecież było tak normalne, jak to, że człowiek musi pić, pożywiać się i oddychać. Poza tym to dobrze, bo dzięki temu życie tutaj było ciekawsze i wzbogacone w nie tylko te radosne i wzruszające wydarzenia opisywane w gazetach. Kto by chciał czytać same artykuły skupiające się na powodzeniach różnych ludzi? A plotki, ploteczki... O czym rozmawiałyby kobiety, które przypadkowo spotkały się w sklepie? Potrzebne były chociażby najmniejsze konflikty wzbudzające rozbieżność opinii i pociągające za sobą zawzięte dyskusje. - Innych opiekunów nie znasz czy już miałeś przyjemność się z nimi posprzeczać? - była zbyt ciekawa, żeby to przemilczeć i musiała zapytać. Może i nie było to końca na miejscu, ale wiedziała, że Matthew się obrazi. Znał ją już kupę czasu i nie raz zdarzyła się podobna, czy nawet jeszcze gorsza sytuacja, a jednak wciąż mieli świetny kontakt, co ewidentnie o czymś znaczyło.
Matthew Alexander
Wiek : 43
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 181
C. szczególne : Blizny na nadgarstkach, pogodne spojrzenie, towarzystwo Euthymiusa oraz zapach wody kolońskiej.
Matthew nie miał okazji do obserwowania tego widoku - pomarańcz łączący się na niebie z innymi kolorami był dla niego taki sam jak reszta - jedynie marną wiązką światła, której nie potrafi rozpoznać. Nie ma to jak wychodzić w nocy po to, żeby zwyczajnie przemyśleć parę spraw, a wrócić za to do pensjonatu całkowicie ślepy - no dobra, częściowo, aczkolwiek nadal ślepy. Przeczuwał, że za jakiś czas mu to po prostu minie, lecz na razie będzie musiał zmagać się ze skutkami ukąszenia przez grzechotnika - w sumie, nie było to zbyt przyjemne uczucie, kiedy obraz stawał się zamglony, a całość świata straciła na jakimkolwiek znaczeniu. Teraz, jak na złość, albowiem własnych słabości nie lubił pokazywać, aczkolwiek nie miał zamiaru grać jakiegokolwiek twardziela, musiał korzystać z pomocy - a raczej rzadko kiedy pozwalał na to, żeby ktoś wpływał na jego dalsze działania. Unikał tego, unikał bezmyślnego proszenia o pomoc, samemu ją częściej oferując - sądził jednocześnie, że taka osoba jak on po prostu na to nie zasługuje. W sumie, wiele razy w szpitalu mu ją oferowano, aczkolwiek reakcja była taka sama - zbycie tematu, odsunięcie się w mrok oraz zwyczajne zapomnienie o rozmowie. W tym był mistrzem - może nie aż tak dosłownie starał się oddać rzecz w zapomnienie, ale mimo wszystko i wbrew wszystkiemu nie powracał do wcześniejszych tematów w Świętym Mungu, które wywoływały u niego dyskomfort. Wszyscy coś wiedzieli, lecz ten nikogo nie dopuszczał. - Kurki to mądre stworzenia. Zawsze, czując zagrożenie, mogą polecieć. - odezwał się na temat tego, że ptaszyna została wpuszczona w gniazdo węży - owszem. Jednak, w zależności od tego, jak wysoki był sufit, jakimś cudem stworzenie mogło się obronić przed jadowitymi spojrzeniami oraz syknięciami ze strony gadów. W sumie, żadnego ze stworzeń nie traktował poziomowo - dla niego każde z nich ma jakieś określone znaczenie. Uśmiechnął się szerszej, słysząc reakcję Thalii - przynajmniej mógł sprawić komuś uśmiech na twarzy, o! Szkoda, że w jego przypadku działało to z niezbyt piorunującą siłą. - Czy ja kiedykolwiek Cię zaskoczę? - zapytawszy, podniósł brwi do góry w rozbawieniu. Wiedział, jak prostym człowiekiem jest i że zwyczajnie nie robi niczego, co byłoby godne większej uwagi. Pomijając pracę jako uzdrowiciel, jego życie opierało się na familii, którą stworzył we własnym domu - Braun i Blau, Thalia, którą traktuje jak siostrzenicę, no i Daniel, któremu być może tego nie powie, ale bardziej uważa go za brata. Cóż się dziwić, skoro to są jedyne osoby, które cokolwiek w jego życiu znaczą - i zrobi wszystko, żeby ich nie stracić, prędzej czy później. Teraz jednak potrzebował odpoczynku od ciągłych wydarzeń i akcji, po prostu był tym wszystkim zmęczony - atak wilkołaka, ugryzienie grzechotnika, kłótnia, co jeszcze mu się przytrafi? Nie chce jednak tego sprawdzać, dlatego może jedynie liczyć na to, iż zła passa zwyczajnie zniknie sprzed jego oczu tak szybko, jak się pojawiła. - No... nie miałem przyjemności się z nimi posprzeczać. - przyznał, podnosząc kąciki ust w charakterystycznym uśmiechu. I to była, wbrew pozorom, najszczersza prawda. Z jednym już się pokłócił, z innymi raczej by nie chciał, bo mógłby być na straconej pozycji, chociaż nieraz potrafi sam wbić nieźle szpilkę naszpikowaną jakimś świństwem - chociaż zazwyczaj unika tego typu działań, skoro jemu samemu się nie podobają. Nie obraził się na Thalię za to pytanie, proste oraz być może zahaczające o coś, co go nadal trochę bolało, jednak nie dawał tego po sobie poznać.
Kiedy usłyszała o historii z grzechotnikiem, która przydarzyła się Matthew, przez chwilę nie wiedziała, czy mężczyzna nie robi sobie z niej żartów. W końcu ona tyle razy wycięła mu jakiś kawał, że aż się prosiło o rewanż. Szybko jednak pojęła, że mówił całkiem serio i nie udawał swojej częściowej ślepoty odniesionej na skutek ukąszenia węża. Ona sama nie wyobrażała sobie funkcjonowania bez tego ważnego zmysłu, jakim był wzrok. Nie widzieć potencjalnego zagrożenia, zdawać się jedynie na słuch i ewentualnie węch oraz dotyk... - Tu się muszę zgodzić. - westchnęła. Takie zobrazowanie było jak najbardziej trafne do aktualnej sytuacji w dwunastym pokoju - pięć węży i kruk. Podczas gdy gad może pogryźć się z każdym innym, ptak w tym czasie może bezpiecznie wznieść się w górę, pozostawając nieuchwytnym poza polem bitwy. Tutaj wygrywał - mógł się przemieszczać zarówno na ziemi, jak i w powietrzu. - Możliwe, że kiedyś się to stanie. - odpowiedziała i kąciki jej ust uniosły się w górę. - Ja za to zaskakuję Ciebie i mnie za nas dwoje. - trzeba przyznać, że co prawda, to prawda. Pomysły Thalii raczej nie należały do tych oczywistych i nie zawsze były racjonalne, nie mówiąc już o tym, co potrafiła powiedzieć "bo tak", bo przecież może wyrażać swoje zdanie publicznie. Natura młodej Mercouri dość często dawała się we znaki i - jak się można domyślić - jej to nie przeszkadzało. Czuła wtedy, że jest sobą i nie musi udawać kogoś, kim nie jest. Od siebie również wymagała szczerości, którą tak przecież ceniła, choć nie zawsze okazywała się czymś, co chciałaby usłyszeć. Ale wolała to niż słodkie kłamstewka. - Coraz bardziej się ściemnia. - zauważyła tak oczywisty fakt, że aż miała ochotę przybić sobie facepalm'a. - Myślę, że jeśli nie chcemy żadnych niespodzianek, to powinniśmy już wracać. - powiedziała i obróciwszy się w stronę, z której przyszli, pomogła to samo zrobić Matthew. Ślizgonka uważnie patrzyła pod nogi, kiedy wolnym krokiem kierowali się z powrotem do początku pomostu i na szczęście obyło się bez żadnych przykrych wydarzeń. Mogli spokojnie wrócić do pensjonatu.
/zt x2 Wybacz, że tak krótko, ale pisanie z tą ręką niestety łatwe nie jest :c
S p o g l ą d a n i e. Zbyt częste, zbyt naiwne, za zbyt znajomymi twarzami w ogromie tych nieznajomości. Kroki stawiane niepewnie, jakby nie do końca przekonane czy chcą iść gdziekolwiek dalej, bo tu gdzie są, jest im dobrze. Dłonie świerzbiące, tęskniące do pędzli, do kolorowych farb, do sztuki wszelakiej tęskniące okrutnie. A głowa ciężka, od wspomnień niedawnych. Wczorajszych zapewne, wieczornych miraży, oplecionych w nocne wątpliwości, które wyściełały podszycie świadomości, sącząc w głąb umysłu dziwne scenariusze, mogące zaistnieć, gdyby wiele rzeczy zupełnie inaczej potoczyć się chciało. Mogło. Powinno. To nie pora na rozmyślania o oczach nieśmiałych. Nie teraz, gdy sylwetka Thomena majaczy w oddali swoją kojącą niezmiennością, roztaczając wokół uspokajającą pewność. Nie na długo. – Hej Ty – rzuca do brata, stoi parę kroków od niej, spogląda przed siebie, chyba dopala papierosa. A gdy odwraca twarz, jej własna tężeje. Dziewczęce nogi zatrzymują się w pół kroku, a ona marszczy brwi, jakby zastanawiając się nad kilkoma rzeczami, zupełnie absurdalnymi, ale tak bardzo absurdalnie prawdopodobnymi. Bez sensu. Analizuje. Parę siniaków, rozcięta warga, czy co tam jeszcze. Niby nic poważnego, ale i tak ściśnięte serce maluje na jej twarzy smugi przerażenia. Bo to Wessberg, bo to jej brat, bo to Thomem. – Na Merlina! Co Ci się stało? – szepcze niepewnie, może z dozą przesady, nie wiedząc czy chce w ogóle wiedzieć. Wyciąga rękę przed siebie – jakby dotknąć chciała sińca, jedno drugiego, trzeciego – gdy stoi zaledwie o parę cali od niej, ale opuszcza ją czym prędzej, zaciskając palce w pięść, potem rozprostowując je, jakby zaswędziały niezmiernie. – Nie wygląda to aż tak źle – przyznaje z przekorą. Widywanie brata w tym stanie nie jest niczym nowym, ale zawsze zaskakuje i łapie za gardło. – Było bardzo źle? – pyta, zawsze pyta. Z kim, po co, dlaczego, gdzie, o co, jak długo. – Z nim? – Bo na myśl nie przyszłoby, że to mogłaby być ona. I on.
Nie mógł przestać... Nie mógł przestać wyobrażać sobie ciała rozciągniętego na ziemi. Czy postać przybierała jego twarz, czy też tę drugą... Niechcianą, znienawidzoną. Nie chciał wymazać z pamięci tego wieczoru. Tego uczucia. Tej pustki, która zionęła gdzieś w środku, pozostawiając go samego sobie. Miał się przyglądać jak próżnia go zabiera. Jak zabiera ich oboje. Jak piękny byłby ten widok, gdyby dało się go urzeczywistnić. Jego ciało pragnęło więcej, przypominając sobie dotyk skóry przy skórze. Nasłuchując wyzwisk i świstu pięści. Jego spojrzenie wciąż płonęło, jakby przed sobą miał wątłą postać kretyna, z jakim dane mu było się spotkać. Lewego nasienia, które sprawia, że jego krew się gotuje. Był to już trzeci papieros, który zdążył wypalić w przeciągu piętnastu minut. Od momentu, w którym stanął na pomoście. Nie czekał na nikogo, próbował dojrzeć swoje odbicie w tafli wody. Chciał zobaczyć straty i obrażenia. Ilekroć dotykał twarzy, nie potrafił stwierdzić, jak głębokie były rozcięcia, jak wielkie były siniaki, które rozciągały się po jego twarzy. Próbował... Jednak kolejne uderzenia w niczym nie pomagały... Przypominały mu jedynie to, kim był... A raczej to, kim nie był. Odwrócił głowę w momentu, w którym rozpoznał znajomy głos. Zmarszczył brwi, co powinno stanowić utrudnienie, kiedy jedna z nich jest porządnie naruszona. Próbował doszukać się czegoś znajomego w zamazanej sylwetce, która się do niego zbliżyła. Zamrugał kilka razy, a kontury się wyostrzyły. Earl. Chciał chwycić jej dłoń. Powiedzieć, co się stało... Wytłumaczyć, że tak naprawdę do niczego nie doszło. Przytulić i odetchnąć z ulgą, że nic jej nie jest. W końcu wczoraj wyszedł dlatego, że jej szukał. Wyszedł, bo śmiała poskarżyć się na to, że ją zostawił. Chciał jej pokazać, że nie puszczał obietnic w wiatr. Wyszedł, bo nie mógł znieść myśli, że była z nim. Teraz już to wiedział. Dopiero kiedy jej głos ucichł i ulotnił się z lekkim wiatrem, podniósł na nią swoje spojrzenie. Wciąż gorące, wciąż pożądające zemsty i okrucieństwa. Był nienasycony. -Było cudownie. Jak zawsze.-Mruknął, nie poznając swojego własnego głosu. Zachrypniętego, odległego, zimnego.
Czuje jeszcze chwilę mrowienie w dłoni, która przed sekundą pragnęła dotknąć jego twarzy, by upewnić się, że nie jest z nią tak źle, jak to wygląda. A wyglądało nie za dobrze, chociaż jej usta mówiły co innego. Zawsze udawała, że wszystko jest okej, nawet wtedy, gdy dywan w pokoju gościnnym przesiąkał jego krwią. Może to dlatego tym dziwniej było patrzeć jak znajoma twarz przybiera nieznajome grymasy, omiatając ją spojrzeniem, którego można było się przestraszyć. Zastanawia to uciążliwie, to wszystko co ujrzała. A wiatr świszczy między ich postaciami, nucąc nieznośną melodię, wyśpiewując obcą dla nich ciszę. Zawsze dużo rozmawiali, zawsze mieli dużo sobie do powiedzenia. Czasami przypomina sobie chwile, gdy jedyną niezmiennością w jej życiu był on, Thomen, czując jednocześnie, że to wszystko ulatuje gdzieś, chichocząc przebiegle, drwiąc z jej naiwności. Moment, w którym to się stało nie wyrył się w jej pamięci, tym bardziej zwodząc wciąż i wciąż, że wszystko jest w porządku. – Komu tym razem zawdzięczasz dostarczenie Ci tych wszystkich cudowności? – zadaje pytanie, nieskrępowana pretensją oblekającą tych kilka wypowiedzianych przez niego słów, jeszcze do niedawna formowanych przez znajomy całkiem głos, wydobywający się z równie znajomych ust. Przecież nie mógł być na nią zły, nie powinien, o co miałby? Nic złego nie zrobiła. Czy aby na pewno? Jakaś część jej wiedziała, że jej słabości są zgubne. Gubią ją, gubią ich w gęstwinie pędzących na oślep myśli, słów niewypowiedzianych, które zalegają gęstym bagnem w ich głowach, sprawiając, że trudno poznać siebie. Zawziętość i złośliwości kłębią się w ich ciałach, usiłując znaleźć drogę na powierzchnię. A ona nie może do końca zrozumieć tego zdenerwowania, które widoczne było nawet w lekko rozszerzonych nozdrzach i punkcie na czole, który miał w zwyczaju podrygiwać lekko w nerwach (może po prostu od myśli, które próbowały wydostać się z głowy, a głos im nie pozwalał - więc szukały innej drogi). Dlaczego łudził się, że jest w stanie to ukryć? Albo wcale nie pragnął tego ukryć. Może chciał by wiedziała, że jest na nią zły i wiedział, że wcale nie musiał mówić o co. Był jej bratem. Ten bratem. A tamten przyjacielem. Czy naprawdę musiała dochodzić, kto powinien mieć dla niej większą wartość?
Ostatnio zmieniony przez Earleen E. Wessberg dnia Pon Sie 27 2018, 20:21, w całości zmieniany 2 razy
Wiedział. I udawanie przed nim szło jej równie tragicznie jak jemu... Przed nią. Czuł się jak gówno wiedząc ile widziała, a jeszcze bardziej wiedząc, że nie odczuwał z tego powodu skruchy. Powinien, prawda? Widząc troski i zmartwienia na jej obliczu, już dawno powinien z tym skończyć. Z próbowaniem. Nie potrafił. A może bardziej pasowało, nie chciał. Zachowywał się jak uzależniony... Tak zawsze łatwiej to ująć. Brzmi lepiej w porównaniu z tym, że jest to jego nieprzymuszona wola... Przemyślana decyzja. Lepiej zwalić to na pierwotne pragnienie. Cisza była zbawieniem, którego teraz naprawdę potrzebował. Nie chciał aby z jego ust wydobyły się słowa, których nie chciał rzucać. Brzydził się swoimi myślami, tym, co czuł w danym momencie odnośnie jej osoby. Niczemu winnej, niczego nieświadomej. Narażał ją na krzywdy, które sam sobie wyrządzał. Pozwalał jej obserwować sińce, pozwalał opatrywać rany, pozwalając podnosić go z tej cholernej podłogi. Wiedział, że go nie zostawi, wiedział, że nie przejdzie obojętnie. Kurwa, wiedział to wszystko, a jednak wciąż na to pozwalał. -Spytaj jego.-Powiedział i utkwił swoje spojrzenie w siostrzanych oczach, które podobno miały być odbiciem jego. Oczywiście, że musiała wiedzieć kim był. Z kim dane mu było się spotkać, komu obił twarz, która jeszcze przez jakiś czas nie przybierze innego wyrazu. Innej tożsamości... Tak. Thomen zdecydowanie sprawił, aby ta pomyłka długo o zmianach nie myślała. Czy mógł mieć do niej pretensje? Nie. Byłby to idiotyzm... W końcu skąd mogła wiedzieć, że jej szukał, że w ogóle wpadł na tak poroniony pomysł... I na to, że ze wszystkich osób w tym cholernym miejscu, wpadnie akurat na tego jednego. Ukrywanie swojego zirytowanie przy niej mijało się z celem. Nieważne jak wiele mógłby próbować ukryć, jak dobrze szło mu granie czy oszukiwanie wszystkich wokół. Nie dała się nabrać. Zbyt blisko ją trzymał, aby teraz winić ją za możliwość czytania ze swoich zmarszczek. Znała każdy cal jego duszy, pomimo tego, że sam nigdy tam nie zaglądał... Czy naprawdę musiała to rozważać? -Szukałem Cię wczoraj.-Powiedział spokojnie, wyciągając kolejnego papierosa, jakby ten miał powstrzymać go przed słowami napływającymi na niewyparzony język.
Stoją obok siebie, ale jakby dalej niż kiedykolwiek. Ich głowy oplatają myśli, którym żadne z nich, nie pragnie nadać dźwięku. Trwożą zapewne, że byłyby one nasączone zbyt mocno prawdą i mogłyby siać spustoszenie tam, gdzie znalazłyby szczelinę by wpełznąć i sączyć swoją nikomu niepotrzebną szczerość. Earleen Wessberg patrzy na wzburzone morze, tak samo wzburzone jak jej myśli, które próbuje sobie jakoś poukładać, bo nigdy nie sądziła, że kiedykolwiek nadejdzie taki dzień, w którym będzie musiała ważyć słowa mające dotrzeć do uszu Thomena. Układać je na szali, sprawdzać czy mogą one opuścić jej usta pełne niepewności, w obawie przed prawdopodobieństwem jeszcze większego zaognienia konfliktu. Konfliktu, który kiedyś chciała zrozumieć. Próbowała nawet dojść o co tak naprawdę chodzi i czy to wszystko jest tego warte. Na próżno. Dziś już nawet przestała pytać, ciągle trzęsąc się ze strachu, że któregoś dnia pozabijają się po prostu na ulicy. Tak samo jak przestała liczyć, ile już razy opatrywała jego obitą twarz, jego zakrwawione ręce. Za każdym razem prosząc, by z tym skończył. I za każdym razem wiedząc, że jej słowa uderzą w niego jak w ścianę, odbijając się i roztrzaskując przy tym na miliony kawałków, jakby nigdy w ogóle nie istniały i nie miały żadnego znaczenia. Wciąga ze świstem powietrze, tłocząc w głąb umysły mantrę jego słów. Jego. On. Kto? Jego. On. On. Kogo? Jego? Ale kogo? O nie! Jerry'ego. Mówią słowa w jej głowie i oczy Thomena. Zbyt zimne, by móc je dłużej znieść. Zbyt obce, by móc chcieć je dłużej krzyżować z swoimi własnymi. Ale to nic. Znosi jego spojrzenie z godnością, nie opuszcza głowy, wytrzymuje napięcie kłębiące się między nimi odkąd tylko ją ujrzał. Czuje żal zalegający na jego barkach, jakby spoczął na jej własnych ciężarem dwukrotnie cięższym, ciągnącym do samej ziemi. – Dlaczego? Mogłeś napisać w liście, że chcesz się ze mną zobaczyć. Że chciałeś mnie wczoraj zobaczyć... – mówi równie spokojnie jak Thomen, który aż się trzęsie ze złości. Nie przywykła do jego nerwów kierowanych bezpośrednio w jej stronę, to dość osobliwe uczucie i nie jest pewna, czy jest w stanie sobie z nim poradzić. Spogląda na paczkę papierosów, która spoczywa w jego dłoniach. Nie, że pragnie tego, jak niczego innego na świecie, ale decyduje się zapytać. Chyba paliła już kiedyś przy nim, takie ma przynajmniej wrażenie. – Mogę jednego? – formuje usta w pytanie, niby niewinne, niby zwyczajne, ale mogące nieść ze sobą klęskę.
Zdecydowanie nie chciała poznać jego myśli, tego, jakim jadem sączyły ścieżkę do jego ust. Niemożliwość wypowiedzenia ich była równie bolesna jak samo wytworzenie się ich w jego głowie... Tak okrutnych, obrzydliwych... Nikomu teoretycznie niepotrzebnych. Jednak dzięki temu funkcjonował, potrafił oddzielić rzeczywistość od własnych urojeń. Pomagały mu ustać na nogach, wpatrywać się w postać siostry bez zająknięcia. Uwielbiał szczerość, bo była napędzana czymś pierwotnym. I niszczycielskim. A wessberg uwielbiał siać spustoszenie wokół siebie, jakby krzyki wypełniały to coś, co zionie pustką, wypełniały dziurę, w której znajdowało się wszystko to, czego sam nigdy nie posiadał i nigdy nie będzie posiadał. Brakuje mu słodkiej woni bólu i agonii... Tak jak wtedy na plaży... Zapach palonego mięsa, paraliżujący ból... Może strach, który zagnieździł się gdzieś w kościach. Nagle poczuł dziwną ekscytację, której odzwierciedlenie widoczne było w jasnych tęczówkach. Wczorajszy wieczór... Przestał już tak palić. Przestałby mieć znaczenie gdyby nie postać istniejąca między nim, a jego pięścią. Tak naprawdę to nigdy się nie zaczęło. Nigdy również nie dotrą do końca. Nie miało znaczenia: jak, dlaczego, po co? Ta dwójka nigdy tego nie analizowała, nie poddawała próbom naprawy... Doszukiwanie się rozsądku było bezcelowym przedsięwzięciem. Zarejestrował moment, w którym połączyła ze sobą kilka faktów i doszła do tego, o kim była mowa. Tak. To wyjaśniałoby wszystko, prawda? Wspomnienie straciłoby na swoim znaczeniu, gdyby nie Earl. I jej miejsce w tym całym syfie. Brawura. Tak to widział. Jej postawa godna pożałowania, stania twarzą w twarz z nim. Wiedział jak wygląda, wiedział, że nie był to widok, na który zasługiwała i który powinien być kierowany w jej stronę. Nie zrobiła niczego, za co mógłby ją ukarać. A może zrobiła wszystko. Tylko obydwoje nie byli wstanie dowieść prawdziwości tej teorii. -Co?-To chyba nazywało się niedowierzanie. Zawsze obserwowała tylko rany, bandażowała palce, nakładała maść aby rany szybciej się zagoiły. Nigdy nie widziała jak do tego dochodziło, momentu, w którym skóra ociera się o ciało... Nie obserwowała zmian na twarzy, kiedy to świadomość niczego uderzała ze zdwojoną siłą. Ta złość, irytacja, rozdrażnienie... Było niczym w porównaniu z tym, co nastąpiło później. Było to czyste niedowierzanie, w jej słowa, w to, że w nie wierzyła. I z jaką pewnością z niej uleciały. Jeszcze nigdy nie czuł czegoś podobnego. Drżącą ręką wyciągnął z tylnej kieszeni spodni kilka zmiętych pergaminów. Cholerne nic nieznaczące słowa, bez sensu marnujące tylko miejsce na tym papierze. Wiedziała co to, wiedziała również, że to, co zrobił następnie jest jedynie odpowiedzią na jej bezsensowne słowa. Powolnym ruchem rozdarł je na kilka części i puścił, tak aby wiatr poniósł je w kierunku mu dokładnie nieznanym. Nie wiedział, że musiał się z nią umawiać na konkretną godzinę, czy w konkretnym miejscu, żeby nie trafił na jakiegoś pajaca po drodze, który również jej poszukiwał. Bo ona spędziła wieczór z nim... Kiedy to wcześniej oskarżała go o to, że sam się szlaja i nie spędził z nią ani jednego dnia. Przepraszam kurwa bardzo. Dziecinne. Uniósł wysoko brwi i spojrzał na paczkę papierosów, której jeszcze nie schował. Przez moment doglądał jej struktury, a to co zrobił... Nie zarejestrował momentu, w którym odchylił się do tyłu i rzucił je w kierunku wody. Miał manie na punkcie nieskalanie tego elementu świata... Jednak zrobił to. Odwrócił się w jej kierunku, chyba nawet był bliżej niej niż wcześniej. Nie wiedział. Nie pamiętał.-Jasne. Bierz.-Mruknął. Dziecinne.
Zawsze wie co ma robić i mówić w jego obecności. A teraz? Czuje się jakby poczucie winy pętało jej wiotkie nadgarstki, kneblowało usta, gdy dym papierosowy wgryza się w chmury skłębione nad ich ciężkimi już głowami. Przepełnionymi poszarzałymi, postrzępionymi skrawkami myśli, uciekającymi od oczywistości, skupiającymi się na rozpadlinach naiwności. Chce wszystko rozumieć, chce przyznać rację sobie, jemu, ale nie potrafi. Absurdy krzyczą do niej i machają swoimi powykrzywianymi rękami. Karzą podejmować wybory, wybierać nie te scenariusze, które zrealizować się pragnie i chyba trochę powinno. Tylko czy to pragnienie jest właściwe? A może to tylko mgiełka, ulatniająca się z każdą sekundą w przestrzeń wypełnioną ich zakłamanymi twarzami. Zapewne. To Thomen, jej brat był od zawsze jedyną stałą rzeczą w jej życiu, więc dlaczego próbuje to zmienić? Może przestraszona intensywnością swoich uczuć, czasami wędrujących w niewłaściwą stronę. Albo podmuchem jego zaborczych spojrzeń, które przyklejają się do niej tak mocno, że czuje je na sobie nawet dnia następnego. I jest jakaś jej cząstka, która tego tak bardzo nienawidzi. Ale istnieje też ta druga, której to nie przeszkadza. I właśnie ona pragnie teraz powiedzieć przepraszam, ale tego nie robi, bo zbyt wiele przeprosin padło z jej ust, a zbyt mało z jego – chociaż powinno dużo więcej i obydwoje doskonale zdają sobie z tego sprawę. – Przestań... – wyszeptuje słowa spomiędzy spękanych ust. Patrzy na odlatujące wraz z wiatrem pozostałości po jej listach. Próbuje zatrzymać jego dłonie, ale jest silniejszy, nie inaczej. Nie rozumie. Przywołuje w głowie zdania, jakie kreśliła na delikatnym pergaminie, nie przypomina sobie niczego, co mogłoby jeszcze bardziej go zdenerwować. I jeśli tylko byłaby w stanie usłyszeć jego myśli, zaraz wyjaśniłaby, że to on pierwszy wspomniał o szlajaniu się i doskonale wiedział, że na festynie nie będzie sama. Pewnie wykrzyczałaby mu jeszcze, że to ona pojawiła się pod jego pokojem, by zostać odesłaną z kwitkiem, z informacją, że wyszedł tylko dlatego, bo spodziewa się jej przyjścia, a chciał go za wszelką cenę uniknąć. Ale to już nieważne. Jak te listy, które znikają jeden po drugim, trawione przez niewielkie języczki ognia. A jej spojrzenie staje się twarde i wbija w twarz brata ze srogim wyrzutem, ciało całe sie spina, teraz ona jest zdenerwowana i to nie tak na niby. – Aha, czyli tak będziesz teraz ze mną rozmawiał? W porządku. – Nie zastanawia się ani sekundy, już nieraz miewała takie momenty w życiu, w których wszystko było jej jedno. Może to trochę geny, a może jej głowa już dawno przesiąknięta chorobą, od tego ciągłego patrzenia na masochistyczne zagrywki ukochanego brata. Krew, siniaki, połamane żebra, jej własne łzy szczypiące w popękane usta. Może faktycznie też jest szalona. Najwidoczniej tak. Moment, w którym tafla wody przykrywa ją całą przyćmiewa jej oczekiwania. Słyszy gdzieś za plecami swoje imię, może też jakieś wyzwiska. Tak, pewnie wyzywa ją od idiotek i życzy utonięcia. Nie, nigdy nie chciałby by zginęła, kto wtedy opatrywałby jego rany i znosił jego humory? Ta świadomość pozwala jej Nawet nie wie jak udało jej się mu umknąć, gdy zorientował się w ostatniej sekundzie co chce zrobić. Woda jest lodowata, aż drętwieją wszystkie mięśnie. I okropnie słona, gardło pali, ma wrażenie, że wypiła już prawie cały ocean (czy to jest w ogóle ocean?). Jakby tego było mało, nie najlepiej radzi sobie z pływaniem, a przemoczone ubranie ciągnie w dół, bardziej niż te wszystkie zmartwienia zalegające na barkach. Widzi przed oczami paczkę papierosów, unosi się gdzieś na powierzchni, wcale nie tak daleko. Kazał jej brać, więc weźmie. Niech nigdy z niej nie drwi, niech nigdy nie karze jej się tak czuć, jak poczuła się patrząc na odlatujące strzępki listów. Dobrze, że ich jeszcze nie podarł przez spaleniem, dodałoby to więcej dramaturgii. Cały Thomen. I cała Earleen, przedłożyła cel ponad swoje dość ubogie możliwości, które sprawiają, że częściej znajduje się pod taflą wody, a po różdżkę nie ma jak sięgnąć, pewnie zaraz utonie.
Rzadko kiedy przepraszał, w stu procentach to jedno słowo kierowane było do jej osoby. Na co jeszcze narzekała? Okey! Był tragicznym bratem, tak? Nagle zacznie mu wypominać, jaki to nie jest okropny, jak to źle z nim kurwa miała... Nie to nie. Gdyby tylko wiedział, że właśnie tak myśli... Nigdy by do niej nie szedł, z prośbą wypisaną na twarzy. Skoro był takim problemem... Zachowa je dla siebie. Bo to, co teraz się działo... To jedna wielka pretensja wobec siebie nawzajem. Z tym wyjątkiem, że Thomen miał na myśli jedną sytuację, ona ich całe pieprzone życie. Gdyby tylko powiedziała mu, jak rozdarta się czuje. Jak wiele uczuć ją nawiedza, których sama nie rozumie. Może by się wściekł, może zniknąłby na jakiś czas, sam próbując dojść do ładu z własnymi uczuciami. Z odpowiedziami na jej pytania i obawy. I wróciłby je, wziąłby ją w ramiona i chociaż spróbował... Bo dla niej właśnie to robił. Próbował. Każdego dnia wstać z cholernego łóżka, otworzyć oczy i może udawać, że świat nie jest aż tak spierdolony. Próbował. Próbował przeżyć. Nie wiedział jeszcze, że to ona powoli go zabijała. To, co tak pieczołowicie przed nim próbowała ukryć. I przed sobą. Jego podświadomość wiedziała. Jego wzrok dostrzegał te spojrzenia, ten błysk w jasnych oczach. Wiedział. -Co mam przestać! Co kurwa!-Krzyknął, a głos gdzieś na końcu zdania diametralnie się urwał... Jakby nie starczyło mu głosu.-Najpierw piszesz z niemalże pretensjami, że nie spędziłem z Tobą jednego dnia... A potem jeszcze to moja wina, że poszedłem Cię szukać? Skąd miałem wiedzieć, że wybierzesz akurat... Jego!-Ponowny krzyk, gardłowy, dziki... Kwas zbierał mu się za każdym razem kiedy próbował wypowiedzieć jego imię. Nie potrafił... Jak największa cipa w mieście. J e r r y. Nie wiedział, że będzie sama czy z kimś. Nie doprecyzowała... Od kiedy kurwa musieli cokolwiek precyzować? Kiedy nagle pojawiła się obawa niezrozumienia i faktycznie niezrozumienie? Od kiedy to załatwiali spory myślami, a nie słowami. Gdyby obydwoje mieli na tyle jaj aby otworzyć usta. Wykrzyczeć co leży im na piersi. Ona się bała, on był zbyt dumny. Taka była prawda. Gdyby tylko powiedzieli. Jak doszło do tego, że nie potrafili rozmawiać? Przecież nigdy nie sprawiało im to problemu. Jednak nie napisał do niej po incydencie na plaży, ona również się nie odzywała i uznał, że pozwoli jej spędzić te wakacje jak każdy normalny człowiek. Bez popierdolonego brata(którego ten wypadek nie był winą, nawet go nie sprowokował... no odrobinkę) Jednak uderzenie o taflę wody nastąpiło o kilka sekund przed jego świadomością. Obejrzał się za Earleen. Jedyne co dostrzegł to znikająca postać dziewczyny pod taflą wody. Nie. Stój. Jak posłuszny piesek, czekaj. Sam to wywołałeś. Była równie uparta jak on, dlatego równie uparcie stał w tym samym miejscu. Widział oddalającą się paczkę papierosów, która wciąż nie zatonęła pod ciężarem nasiąkniętego papieru. Earl nie wypływała... J e r r y. -Kurwa.-Warknął pod nosem i wszedł do wody, lub wbiegł. Nie wiedział dokładnie, w którym to momencie nastąpiło i że po drodze uderzył butem o jeden z kamieni. Zanurzył się, pozwolił aby woda otoczyła jego ciało tak jak to robiła już wielokrotnie. Nigdy nie była tak śmiercionośna, tak nieprzyjemna... Jakby doskonale wiedziała co zrobił ponad nią, jakim kutasem się okazał. Karała go według własnego uznania. Przytłaczając sobą jedyną rzecz, na której mu kiedykolwiek tak zależało. Jakby ciemna otchłań próbowała wygrać w konkursie pierwszego miejsca na piedestale rzeczy, które kochał. Chwycił jej lodowatą rękę i przyciągnął do siebie, pozwalając aby jej ciało oparło się na jego klatce piersiowej. Gdzieś miał jej protesty i wciąż oddalającą się paczkę papierosów. Chłód wdarł się w nogawki jego spodni, owinęło jego ramiona i dostało się do uszu. Przez moment unosili się na wodzie, aby po chwili popłynął z nią w kierunku pomostu, do miejsca, w którym to wszystko się zaczęło. Nie mógł przestać się ruszać, wiedział, że to będzie zabójstwo dla niej i dla niego. Jak dobrze, że jego możliwości poddawał codziennej próbie. A w wodzie to prawdopodobnie się urodził. Oparł się o najbliższą skałę przy pomoście i zaczął powoli się unosić, ciągnąć ją za sobą. Jak drugą skórę.-Zgłupiałaś?!-Warknął i zaczął oglądać Earl. Jej uszy, szyję, ramiona, palce. To była jego wina.
/zt x2 uzgodnione
Ostatnio zmieniony przez Thomen J. Wessberg dnia Nie Paź 28 2018, 21:26, w całości zmieniany 1 raz
Carson udała się na pomost z dwóch prostych przyczyn - po pierwsze jeszcze tam nie była, a przysięgła sobie zobaczyć jak najwięcej tuż przed wyjazdem z Meksyku; po drugie podobno był tam jakiś wielki wąż morski i o ile nie chciała mieć z nim zbyt wiele do czynienia, niesamowicie kusiło ją, by zobaczyć go na własne oczy. Z opieki nad magicznymi stworzeniami była naprawdę kiepska i nawet nie chodziło o to, jak się uczyła - wiedzę teoretyczną posiadała całkiem sporą, lecz niestety wiele punktów traciła za praktyce, bowiem każde jedno stworzenie, z którym miała do czynienia, pragnęło wyrządzić jej krzywdę, mimo iż ona sama nic im takiego nie robiła (choć wielokrotnie myślała, to fakt...). Liczyła wobec tego, że jej obecność na pomoście nie sprawi, iż wąż poczuje się rozjuszony i ją zaatakuje. To byłoby doprawdy niefortunne, szczególnie że niedługo mieli opuścić to miejsce i wrócić do szkoły. Kto zda za nią studia? Ślizgała się na mokrych deskach pomostu, więc nie chcąc zbyt wiele ryzykować po prostu usiadła na nim i wpatrywała się w ciemną wodę. Nagle jej oczom ukazał się zarys ogromnego węża - jej serce zabiło mocniej zarówno ze strachu, jak i z podekscytowania. Stwór był doprawdy ogromny! Aż się odchyliła w tył z wrażenia. Zaraz potem zniknął... Aż znów pojawił się bardzo blisko tafli wody! Tym razem był jeszcze bardziej widoczny i Carson przestraszyła się nie na żarty. Odległość dzieląca ją od gada była zdecydowanie zbyt mała, by czuła się z nią komfortowo. Korzystając z okazji, że zniknął z jej pola widzenia, podniosła się i zaczęła iść w kierunku brzegu, gdy nagle usłyszała głośny chlupot i tafla wzburzyła się, produkując wielką falę, która zalała ją praktycznie całą. Krzyknęła z zaskoczenia na ten kubeł zimnej wody na głowę, a potem czym prędzej zeszła z pomostu, kierując się do pensjonatu, wystarczająco zniechęcona do dalszych obserwacji węża morskiego. Ciekawe, czy dla każdego turysty był tak niemiły?