Miękki, jasny piasek i krystalicznie czysta woda - plaże Meksyku są niesamowite. Trzeba uważać na mocno prażące słońce, które ze względu na chłodniejszą bryzę można łatwo zbagatelizować. Sceneria jak z raju i jednocześnie wymarzone miejsce dla wszystkich fanów sportów wodnych. W okolicy bez problemu znaleźć można budki, w których wypożyczane są różne sprzęty, np. do surfingu. Tubylcy oferują mnóstwo atrakcji i tylko od plażowiczów zależy, czy będą woleli wylegiwać się w spokoju, czy aktywniej spędzić czas.
Autor
Wiadomość
Matthew Alexander
Wiek : 43
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 181
C. szczególne : Blizny na nadgarstkach, pogodne spojrzenie, towarzystwo Euthymiusa oraz zapach wody kolońskiej.
Praca od niego wymagała analizy ludzkiego zachowania, emocji oraz tego, jak doszło do poszczególnego wypadku. Nieraz wymagało to dość sporej wyobraźni przyczynowo-skutkowej, z której z czasem stał się mistrzem - był w stanie z łatwością powiązać konkretne obrażenia z konkretnymi sytuacjami, które spotkały pacjenta. Na początku nie szło mu to zbyt dobrze, aczkolwiek wystarczyło pobyć odrobinę w tej branży, by następnie zdać sobie sprawę ze schematyczności, powtarzalności zdarzeń, z której nie mógł się uwolnić - rutyny. Tak samo było z ludźmi, choć zdawało się, że umysł ludzki nie jest przewidywalny niczym rany - nie ma do niego określonej instrukcji działania, można jedynie snuć mniej lub bardziej trafne określenia, co nie zmienia faktu, że tak, Matthew bez problemów oddaje się powierzchownej analizie zachowania uczennicy. Mózg go fascynował, może nie miał zadatek na psychologa, aczkolwiek wiedział o tym ciut więcej niż inni, nawet jeżeli sam zdawał się topić w rzece składającej się z wielu zmiennych elementów, aż do chwili, kiedy ostatnia przestrzeń w jego płucach zostanie bez problemów poddana działaniu wody. Oddawał się w otchłań, pogrążał nieraz w mroku, czując, jak cień zacieśnia na nim swoje chude, zakończone ostrymi pazurami dłonie, w celu podduszania, nie miał zamiaru stamtąd wyjść, czując się bezpiecznie, nawet jeżeli znajdował się w większej pułapce niż ktokolwiek mógłby się spodziewać. Mówiąc wprost - był zadowolony z takiego stanu rzeczy i nie zamierzał to zmieniać. Starał się po prostu zrozumieć. A im mniej angażował do tego własne emocje, tym gorzej mu szło, aczkolwiek po dłuższym czasie otrzymywał odpowiednią odpowiedź. Nie mógł narzekać - rzadko kto ma do czynienia z czymś tak potężnym w jego wieku - może nie uznawał empatii za coś, co chciałby mieć na stałe, co nie zmienia faktu, iż mógł być jej dumnym posiadaczem. Strasznie pomagała mu w pełnieniu obowiązków uzdrowiciela, chociaż również przydawała się do odczytywania uczuć zawieszonych w powietrzu za pomocą prostych haczyków trzymających się skóry i mięśni. Każde słowo, każdy ruch przesiąknięty był dla niego określonymi emocjami. - Pokojem na świecie tylko byś samą siebie zniewoliła, uwięziła w klatce niczym ptaka chcącego zaznać wolności. - odpowiedział prosto, bez krzty emocji. Te słowa były od niego szczere i płynęły może nie prosto z serca, aczkolwiek postanowił użyć w pewnym rodzaju powiązania motywu stworzenia znajdującego się za kratkami, bo człowiek tak zechciał. Gdyby jednak spojrzeć na to z praktycznej strony, nie da się wprowadzić pokoju na świecie. Ludzie nie zrównaliby się, nie znaleźliby wspólnego języka. Może nie zabijaliby się, co nie zmienia faktu, że inne problemy zostałyby rozwiązane. Matthew bawił się w boga tylko ze samym sobą - wiedział, że świata nie zawojuje w ten sposób, że jako jedna, słaba jednostka, nic nie znaczące ogniwo, nie będzie mógł wpłynąć poprzez takie rzeczy. - Rzeczywiście każda z tych rzeczy powinna być dokładnie sprecyzowana. Może wydaje się, że wojny przynoszą ze sobą zło, co nie jest kłamstwem. Jednak niosą ze sobą także rozwój, pozwalają uświadomić ludzi, można z nich czerpać lekcje. Egoizm? Nie... - odpowiedział, zdając sobie sprawę, że być może powiedział za dużo o wojnach. Znał ich przebieg, wiedział o pierwszej i drugiej, po prostu interesował się bardziej mugolską historią niż tą czarodziejską. Nie zmienia to faktu, że największy rozwój technologiczny był właśnie zza czasów wojen oraz względnego terroru - wiele ludzi ucierpiało, aczkolwiek ludność również wiele zyskała do swojego zasobu portfolio. - Co byś dokładnie w sobie zmieniła? - zapytał, być może sięgając do rzeczy, które nie powinny wyjść na światło dzienne. Nie mógł jej czytać w myślach, mógł zaś jedynie w swoich składać różne domysły, mniej lub bardziej trafne, w zależności od tego, jak Cherry by go naprowadziła na prawidłowy tor. Nie przejawiał żadnych oznak wzgardy ludzkimi zainteresowaniami, chęciami, dlatego śmiało mógł jej wysłuchiwać, stając się pewnego rodzaju wsparciem - czy jednak dziewczyna skorzysta z pomocnej dłoni, zależy to tylko od niej. - Kusi mnie odpowiedzieć, że chciałbym cofnąć czas i wpłynąć na przeszłość. - rozpoczął, aczkolwiek zdawał sobie sprawę z powagi tego życzenia. Nie bez powodu znalazł się w tym punkcie w swoim życiu, który powinien zaakceptować bez większego sprzeczania się, w którym powinien zwyczajnie brnąć na przód i nie martwić się powierzchownymi wartościami, które mógł tylko zbadać za pomocą opuszków własnych palców. - Jednak ingerencja w takie sfery może ze sobą nieść diametralne skutki. Możliwe nawet, iż wtedy byśmy nie rozmawiali. - przyznawszy, pomyślał jeszcze raz o matce. Gdyby ją tylko przy sobie zatrzymał, gdyby tylko się nią bardziej odpowiedzialnie zaopiekował, nie musiałby się męczyć wychowaniem w rozbitej rodzinie. Może wtedy mieściłby się w ramkę wykreowaną przez społeczeństwo, nie wpadł w sidła pracoholizmu, zwyczajnie byłby innym człowiekiem. Nie bałby się, nie zapadłby na osobowość schizoidalną, nie miałby umiarkowanej depresji, nie przejawiałby nadwrażliwości emocjonalnej. Nie chciał jednak ryzykować, wiedząc, że to właśnie przez te doświadczenia ukształtował się jego charakter, nawet jeżeli jest jedynie słabym płomieniem dającym nikłe światło w tunelu. - Jestem jednak bardziej z mugolskiego świata. - bez bicia powiedział te słowa, nie martwiąc się o późniejsze skutki. Gdzieś słyszał nazwisko Eastwood, jednak nie był w stanie stwierdzić, gdzie dokładnie miał z nim do czynienia - czarna, gęsta chmura nieznanego pyłu przyćmiła jego umysł, skutecznie uniemożliwiając korzystanie z dotychczasowych zasobów wiedzy ludzkiej. Żył bardziej po mugolsku - nie używał kuchenek magicznych, nie gotował magicznie, a jedyne, co mu wychodzi, to rosół. Zamiast psidwaków ma zwykle psy znalezione w dość trudnym do zaakceptowania stanie, korzysta z Internetu, gdyż uważa go za przyjemniejszy dostęp do rozrywki niż przykładowo Wizbook, na którym zrobił tylko 15 Happy Days. - Zawsze się zastanawiałem nad tym, w jaki sposób zyskuje się odznakę kapitana... Nie, spokojnie, jestem lepszym słuchaczem niż mówcą. - uspokoił ją, miał oczywiście taką nadzieję, swoimi słowami, by następnie zarejestrować ruch. Zapewnienie mu przestrzeni? Zdystansowanie? A może zwyczajne poczucie tego, iż za dużo informacji o sobie zdradza, mało dostając w zamian? Doskonale Matthew zdawał sobie sprawę z tego, że ten ruch był zamierzony. Na pewno jej stopy nie stały się tak gorące, by poczuła potrzebę muśnięcia ich w fali morskiej. Coś tu nie grało, gdzieś był fałszywy akord, trudny do wychwycenia oraz odnalezienia, aczkolwiek zamaskowany w dość widowiskowy sposób. Tylko pozazdrościć. - Gdybym był Tiarą Przydziału, to myślę, że owszem. - odpowiedział szczerze, biorąc głębszy wdech, kiedy to musiał zastanowić się poważnie nad tym, który dom jest najlepszym domem. Ewidentnie młoda dziewczyna nie wyglądała na Krukonkę ani Ślizgonkę - była rozgadana, jednocześnie w pewnej części odważna. Nie zdawała się posiadać jadu w swoich słowach, nie kąsała jego umysłu bez opamiętania, nie rzucała zgryźliwymi żartami, za które by jej oczywiście nie zjadł. Wybór był oczywisty, między tym a tym. - Albo Hufflepuff, albo Gryffindor. Krukoni w większości przypadków są zamknięci, zaś Ślizgoni... Jakoś niezbyt szczególnie za mną przepadli i pewnie dalej nie przepadają.
Wydawało mu się, że pierwszy raz miał okazję obserwować sztorm, a przynajmniej to, co udało mu się wychwycić spojrzeniem z okna w pokoju. Plaża była przecież dość blisko i choć nie widział znów aż tak wiele, to nic go nie powstrzymywało od trajkotania o tym w pokoju przez blisko godzinę, nim tematy nie zeszły na nieco mniej związane z pogodą… a gdy szarość puściła nieboskłon i na niebie znów zaświeciło słońce, Liam nie omieszkał wyjść na spacer w towarzystwie @Neirin Vaughn. - W zasadzie dopóki nie przyjechaliśmy do Meksyku, to byłem na takiej plaży-plaży może… z raz? Raz w życiu? Dwa? Bardzo mało, wiesz? – zagadywał rudzielca, jak zawsze, gdy wybierali się gdzieś razem. Chyba niejedna osoba byłaby pełna podziwu jego cierpliwości do szatyna. O ile często zdawało się, że Neirin niespecjalnie go słuchał, tak gdy sam otwierał usta, z łatwością dało się wyczuć, że kodował wszystko, co wypluwał z siebie prefekt. W końcu odnosił się do jego wypowiedzi… odpowiadając co prawda często od czapy, ale Liam miał siedem lat, aby się do tego przyzwyczaić. – Dlatego cieszę się, że mamy możliwość chodzenia na nią teraz praktycznie codziennie! I dobrze, że ludzie są tak mili… gdyby nie ten miejscowy, który nam powiedział o tym, że po sztorm… o rany… o niennieneieni…. moje nowe buty! – monolog został przerwany przez rozpaczliwy pisk, gdy nieuważny Puchon zamiast patrzeć pod nogi… wdepnął w coś śluzowatego, oblepiając sobie nowy nabytek w lepkiej mazi. – Fuj, co to w ogóle jest…? Jest jakiś patyk, żeby to ściągnąć…? Chociaż dobra… „patyk” mam ze sobą-… - nawet nie oglądał się na Neirina, nie pilnując czy chłopak się przy nim zatrzymał, czy poszedł dalej… Liam czym prędzej zaczął rzucać chłoszczyść, łudząc się, że pozbędzie się również odoru.
Kostki: 6, 3, 4, 2. Zdarzenie losowe: 2
Alise L. Argent
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : dołeczki w policzkach przy uśmiechu, zawsze nosi bransoletkę ze smoczym akcentem i łańcuszek z zawieszką z Irlandzką Koniczynką
Przyglądała się brunetce w milczeniu, mając jednak ten swój pogodny wyraz twarzy i delikatny uśmiech, który zdawał się częścią osobowości Alise. Nigdy nie była wścibska i się nie narzucała, pomimo talentu do słuchania i obserwowania ludzi. Doskonale wiedziała, kiedy coś było nie tak. Była na tyle życzliwą i bezinteresowanie dobrą osobą, że nie potrafiłaby zagubionej istoty zostawić ot tak, więc na jej odpowiedź i ona zmrużyła nieco oczy, przekręcając głowę w bok. Jasne włosy opadły do przodu, a wolna dłoń wsunęła się do kieszeni spodenek. - Każdy ma w życiu takie chwile, nie przejmuj się. Nawet ocean nie jest stały, ma gorsze i lepsze dni. - odparła z delikatnym wzruszeniem ramion, przenosząc spojrzenie błękitnych oczu z @Isabelle L. Cortez, na kołyszącą się, wciąż niespokojną taflę wody. Sztorm wciąż wyczuwalny był w morskiej bryzie, dominował nad rozjuszonymi falami. Zaraz jednak jej uwaga skupiła się znów na nieznajomej. Roześmiała się, kiwając głową na jej słowa. Faktycznie, było nieznośnie gorąco w ostatnich dniach, duszno. Spacery w ciągu dnia po brukowanych alejkach miasteczka były bardzo uciążliwie i młoda czarownica ich unikała, skupiając się na plaży czy wychodzeniu popołudniami, gdy słońce znikało za horyzontem. - Nie wiem, jak oni znoszą takie upały cały rok. - westchnęła tylko, pełna podziwu dla rdzennych mieszkańców Meksyku. Było tu przecież praktycznie zawsze gorąco, nie mieli nawet śniegu. -Tak! Razem z Hogwartem, a Ty? Nie kojarzę Cię ze szkoły. Ah, właśnie! Jestem Alise, Alise Argent! Miło mi! Na policzki wstąpił jej delikatny rumieniec, gdy zapomniała o czymś tak ważnym, jak przedstawienie się. Zaraz jednak uśmiechnęła się, lustrując wzrokiem jej twarz i zdając sobie sprawę, że nazwisko Cortez było jej znane. Czy to nie był jeden z tych sławnych rodów, którego mieszkańcy zawsze trafiali do Slytherinu? Nie była jednak na tyle niegrzeczna, aby zapytać bezpośrednio. Powędrowała spojrzeniem za jej dłońmi, gdy ta się rozbudziła i wyjęła z wody coś błyszczącego, co niestety okazało się tylko szkłem. Poklepała ją po ramieniu, wzdychając ciężko — jak widać, nie miała problemów z przestrzenią osobistą. - Dobrze, że na to nie weszłaś. Mogło też jakieś zwierzę ucierpieć.. Ludzie są tacy nieodpowiedzialni... - przerwała, słysząc znajomy głos, wołający jej imię. Jej twarz rozpromieniła się jeszcze bardziej, gdy dostrzegła zbliżającą się @Carson Gilliams. Odgarnęła ruchem dłoni włosy za ucho, przyglądając się przyjaciółce i stając tak, aby mogła na obydwie dziewczęta swobodnie patrzeć. Kiwnęła głową do krukonki, unosząc dłoń i pokazując fragment instrumentu . - To jakiś popękany flet. Musiał go sztorm uszkodzić, jednak myślę, że dam radę coś zagrać, gdy go wyczyszczę. A jak u Ciebie, Car? Znalazłaś cos ciekawego? Zapytała z ciekawością, trącając dziewczynę łokciem i zaraz łapiąc pod rękę, aby się przytulić. Były przyjaciółkami od początku Hogwartu, bardzo ją kochała. Jej buzia skierowała się jednak w stronę brunetki. - Może spróbujemy coś znaleźć dla Ciebie razem, Isabelle?
Neirin Vaughn
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 196cm/106kg
C. szczególne : Oparzenia: prawa noga, część nogi lewej, część torsu, wnętrze prawej ręki. Blizny po porażeniu prądem: wewnętrzna część lewej dłoni i przedramienia.
Sztorm był piękny. Dziki, nieokiełznany, potężny. Przyglądał się burzy, śledząc ją z okna pensjonatu, acz gdyby nie przyjaciele, zapewne już dawno wyszedłby na zewnątrz, aby doświadczyć porywistego wiatru i kropelek słonej wody, rozbijających się na policzku. Trzymali go jednak, pilnując, by nie robił głupot. Ale potęga burzy nadal robiła na nim wrażenie. Nie odzywał się od paru godzin. W milczeniu szedł obok Liama, słuchając go wyjątkowo mało uważnie. Zatopiony był we własnych myślach, skupiony na tym, co zaobserwował. Nie powinno to też niepokoić. Miewał takie momenty milczenia. Nigdy też nie był nadmiernie rozmowny. Liam wyrabiał za wszystkich. Ten jednak dzień był inny. Im dłużej szli, im więcej słuchał szatyna, tym coraz mocniej czuł coś dziwnego. Ukłucia pewnego poddenerwowania, jakie uderzały w Walijczyka. Może to niezadowolenie z powodu przegapionego sztormu? Może fakt, że Liam przywlókł coś śmierdzącego? Może to, że nic nie znajduje? Kopnął jakiś kamyk, posyłając go kilka metrów w przód, nie przejmując się nawet tym, że siła kopnięcia sprawiła, iż rozwalił sobie paznokieć. Klapki zdecydowanie są złymi butami do tego typu zadań. Zatrzymał się, wsuwając ręce w kieszenie szortów i czekając, aż łaskawie Liam się ruszy i przestanie rozpaczać z powodu byle butów. Jakby nie miał dzianych rodziców i nie mógł kupić sobie nowych, jak uzna, że te mu szkoda czyścić. Też ma biedak w życiu problemy. Nic, tylko pozazdrościć.
Mefisto planował po plaży pobiegać. Sztorm zagnał go wgłąb wyspy i teraz przyjemnie było ponownie wrócić na brzeg... niezbyt wierzył w to, że fale wyrzuciły jakieś tajemnicze skarby. Raczej doszedł do wniosku, że chodzi o nieszczególnie wartościowe bursztynki, albo inne kamyczki, które miejscowi przemieniali w ozdóbki dla turystów. No bo czy poważnie mogło chodzić o coś więcej? Natknął się na zbyt dużo ludzi, żeby biec samym brzegiem. Przeniósł się zatem na suchy piasek, pozwalając aby skrzypiał mu pod butami przy każdym kroku. Mefistofeles oddał się aktywności fizycznej, chcąc odzyskać sprawność sprzed najprzeróżniejszych urazów... chcąc po prostu odpocząć. Kiedy był w ruchu, nie pozwalał aby przytłoczyły go emocje, a i nad myślami znacznie łatwiej się panowało. Nie dopuszczał do siebie nieznośnych wspomnień, nie bawił się w durne przypuszczenia... - Co jest, Chapman? - Zawołał, widząc jak znany mu Puchon jakoś mało zgrabnie potyka się niedaleko wody i - zanim jeszcze dźwięk głosu Noxa zdołał ucichnąć - ląduje na tyłku. Mefisto i tak już zwolnił, zaraz zatem się zatrzymał i podszedł bliżej, marszcząc nos w odpowiedzi na tajemniczy nieprzyjemny zapach. - Na Merlina, co to? - Ten jeden raz miał przy sobie różdżkę; zwykle nie wciskał patyczka do kieszeni, kiedy wychodził poćwiczyć. Najwyraźniej przeczucie mu podpowiedziało, że tym razem się przyda... Kucnął obok Charliego i rzucił staranne Chłoszczyść, doprowadzając go do porządku. Podniósł wzrok na brązowe tęczówki chłopaka i uniósł lekko kącik ust, chociaż coś w klatce piersiowej drgnęło niespokojnie. Cóż, ich ostatnie spotkanie nie należało do ulubionych wspomnień Mefisto, to musiał przyznać... - Szukasz skarbów? - Kątem oka dostrzegł niewielką muszelkę o ciekawych kolorach, którą całkiem bezmyślnie wsunął do kieszeni. Nie miał pojęcia co to, ale spodobało mu się w te wakacje dodawanie wzorków na tego typu obiekty; a tu znalazł muszelkę, która już się czymś wyróżniała!
Może rzeczywiście nie powinien ruszać tyłka z domu, skoro naprawdę przyciągał do siebie nieszczęścia? Plaża wydawała się być zbiorowiskiem nieznanych skarbów, on zaś, jak na złość, trafił pierwsze na papierek będący brakiem szacunku do okolicznej natury, by następnie wdepnąć w jakieś cholerstwo - ślizgowate i niezbyt przyjemnie pachnące, dodatkowo niefortunnie upadł na swoje cztery litery. No na brodę Merlina! Czy zawsze będzie musiał działać niczym magnes na takie typu rzeczy? Nie może choć jeden raz zaznać spokoju? Nie zmienia to faktu, iż okoliczne zwierzęta bardzo go lubiły, o dziwo - nie szczerzyły do niego swoich kłów z zamiarem zatopienia ich w jego miękkiej skórze. Wydawało mu się to wyjątkowo dziwne, wszak jakoś nigdy ręki do stworzeń magicznych nie miał, a tu proszę - różecznik go polubił i najwidoczniej uznał za żółwią matkę, zaś hipokampus zechciał się z nim pobawić. To wszystko wydawało się po prostu śmierdzieć. Nim jednak zdołał zareagować na cokolwiek ze strony otoczenia, zarejestrował zaklęcie wydane w jego stronę - Chłoszczyć najwidoczniej załatwiło sprawę niezbyt przyjemnego śluzu w który wdepnął. Zadowolony Puszek zorientował się, że ma do czynienia z osobą poznaną na festynie - szkoda, o słodka Morgano, że niestety - nie kojarzył go zbytnio ze szkoły. Niemniej jednak, przypomniał sobie o tym, że jakoś niefortunnie otrzymał pocałunek na obudzenie się, jednak nie miał sobie nic szczególnego do zarzucenia - prostym gestem oznajmił Liamowi, iż po prostu sobie nie życzy takich czułości. Tyle dobrego, że zdołał się, wbrew słodkości bijącej z jego piwnych tęczówek, jakoś się przeciwstawić delikatnie, wszcząć bunt. - Dzięki! - powiedział przyjaźnie, aczkolwiek miał jakieś dziwne przeczucie, że zrobił z siebie typowego idiotę. Szkoda tylko, że nie znał imienia swojego wybawcy, no ale potem się zastanowi nad tym, jak wykręcić się z dość nieprzyjemnej sytuacji. Siły witalne mu powróciły do ciała, zbyt długo nie trzeba było czekać, by nos został odetkany, wszak zapach nie należał do zbyt wspaniałych, żeby można było z obojętnością przejść obok studenta. Siadł po turecku, jeżeli oczywiście Nox nadal jakoś przy nim kucał - w przeciwnym przypadku wstał na dwie nogi, utrzymując względnie dobrą równowagę. - Tak trochę, ale jak zwykle nie mam szczęścia do takich rzeczy... Wcześniej znalazłem jakiś papierek pozostawiony przez turystów. - przyznawszy, spojrzał następnie na skarb znaleziony przez Ślizgona - że też był ślepy, iż nie zdołał zauważyć go między drobinkami piasku - no żesz jasna ciasna! Nie mógł jednak być typowym przedstawicielem Polaków, dlatego uśmiechnął się szerzej, charyzmatyczniej, kiedy to muszelka trafiła w ręce Mefistofelesa. - Jednak Tobie szczęście dopisuje! - przekręcił głowę niczym szczeniak, zaciekawiony znaleziskiem Noxa - długo jego myśli nie wędrowały wokół muszelki, która zniknęła w odmętach kieszeni poznanego na festynie starszaka. Zauważył zaś inną, względnie charakterystyczną rzecz - ubiór. Ubiór świadczący o tym, że są przeciwieństwami, bo kiedy to przedstawiciel Slytherinu był przystosowany do biegania, Charlie wolał zwyczajnie się turlać, nawet jeżeli oznaczałoby to, że w chwili obecnej musiałby zmagać się z ogromną ilością piasku we włosach. No i jakoś chłopak nie miał miejsca na więcej rzeczy... - Zgaduję jednak, że bieegaaaasz... - przedłużył to słowo, podnosząc delikatnie kąciki ust do góry. No tak. Sam jakoś nie przepadał za tym sportem - i miał cichą nadzieję, że ten go jakoś nie zmusi do aktywności fizycznej.
Daisy Bennett
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 173
C. szczególne : Tatuaż na żebrach w kształcie różdżki z trzema gwiazdkami; czarodziejski tatuaż z ruszającą się palmą na nadgarstku.
Nie mogło być tak pięknie, aby całe wakacje trwała piękna pogoda. Większość czasu utrzymywała się idealna dla Daisy temperatura, ale czasem było za gorąco, a czasem... pojawił się silny wiatr i sztorm. Niestety, opcja pójścia na plażę nie wchodziła w grę, w taką pogodę w ogóle nie chciało jej się wychodzić na zewnątrz. Jednak w pensjonacie nie mogła znaleźć sobie miejsca, snuła się po obiekcie, tęskniąc już za słońcem i meksykańskim powietrzem. Chciała gdzieś się wybrać, coś porobić... Jak większość Meksyku zrobiła na niej pozytywne wrażenie, tak pensjonat wcale jej nie urzekł i nie miała ochoty tu siedzieć i badać jego tajemnic. Przynajmniej teraz. W związku z powyższym kiedy tylko pogoda się uspokoiła, a ktoś powiedział, że plaża po sztormie moż obfitować w przeróżne ciekawe skarby Daisy od razu zebrała się i skierowała w stronę plaży. Widziała, że nie była pierwsza. Spora grupka osób spacerowała już po brzegu, a niektórzy badali już jakieś przedmioty trzymane w rękach. Postanowiła na razie poszukać czegoś sama i odeszła do miejsca, gdzie nie było ludzi. Szła brzegiem wody, wcześniej zdejmując buty. Chłodna woda omywała jej kostki, kiedy ze skupieniem przypatrywała się ziemi. Jakiś czas widziała tylko zwykłe muszle i niepotrzebne rzeczy wyrzucone przez fale. W pewnym momencie jednak dostrzegła kolorowe światło, które błysnęło do niej zachęcająco w słońcu. Ukucnęła. Przedmiot był do połowy zakopany w mokrym piasku i Daisy chwilę kopała wokół niego palcami, aby łatwiej było go wyjąć. W końcu w jej dłoniach pojawiła się muszla i to nie byle jaka. Dorodna, kolorowa muszla, która zachwyczała ilością i barwą kolorów, widniejących na jej powierzchni. Na jej oczach muszla zmieniła kolory na inny zestaw i błysnęła do niej złotem. Daisy, trzymając muszelkę w ciepłych dłoniach, pomyślała, że chciałaby zobaczyć ją w kolorach Gryffindoru, a muszla, ku jej zdziwieniu, zmieniła na sekundę kolor na szkarłat i złoto, by po chwili znów powrócić do poprzedniego zestawu. Całkiem niezłe znalezisko! Daisy wyraźnie wyczuwała jak od muszli bije magia. Ciągle trzymając przedmiot w ręku ruszyła przed siebie, nadal rozglądając się po ziemi, ale co i raz unosząc głowę, szukając wzrokiem kogoś znajomego. Uśmiechnęła się, gdy kilkanaście metrów przed sobą ujrzała @Nessa M. Lanceley. Pomachała do niej i ruszyła w stronę Ślizgonki. - Hej, słońce! Co znalazłaś ciekawego? - zapytała, będąc już na tyle blisko, by rudowłosa mogła ją usłyszeć.
Rozgadywał się często i gęsto, a wiedziały o tym uszy każdego delikwenta, który zbliżył się do tej gadającej bomy na odległość mniej więcej metra lub też nie daj boże z własnej woli zdecydował się na interakcję. Neirin faktycznie nie zawsze odpowiadał mu od razu, a już tym bardziej nie z sensem, mając tendencję do przepadania we własnych myślach. Dlatego Liam faktycznie nie czuł się specjalnie zaalarmowany.. może nawet sam sobie dopowiadał, że rudy idąc, zdaje się kiwać na jego paplaninę głową? Przede wszystkim – nie czuł się ignorowany, będąc przyzwyczajonym, że cieszy się z samej obecności Walijczyka. Poza tym… jak mógł zauważyć cokolwiek, gdy cała jego uwaga spadła na oblepiony śluzem but? - Fujfujfufjfujfufkdjfkfd… - mamrotał nieszczęśliwy pod nosem, z paniką patrząc na swoje buty. Był… modnisiem, mówiąc kolokwialnie. Uwielbiał dobry styl, miał drogie ubrania i chociaż nigdy nie przedkładał jakichś szmat nad komfort drugiej osoby, tak jego komfort zdecydowanie cierpiał, gdy najnowsze nabytki zaczynały przybierać na skazach. Dlatego teraz wydawał się wysoce niepocieszony. – Chłoszczyść! – rzucił od razu, marszcząc okrutnie nos na obrzydliwy zapach, który zaczął go otaczać. Szczęśliwie dla niego – urok się powiódł i zostawił buty Liama w stanie niemal nienaruszony. – Rany… jak dobrze. Zauważyłeś, że w Meksyku czarowanie idzie zdecydowanie łatwiej? Myślisz, że te zakłócenia obejmują tylko Londyn czy moż… Nei? – uniósł głowę i… nie zobaczył tam rudzielca. Nie odezwał się? Nie patrzył w jego stronę? Przekrzywił nieznacznie łeb, dopiero teraz orientując się, że coś było nie tak. Jakkolwiek Neirin nie bywał milczący… raczej reagował, gdy Liam zaczynał piać i piszczeć, choćby to był najgłupszy powód pod słońcem. – Hej? Wszystko w porządku? Wydajesz się jakiś inny. – zaczął ostrożnie, nieco się tonując. Zostawił już tego buta w spokoju i schował różdżkę, podchodząc do niego bliżej, by.. znów zacząć piać i piszczeć. - O kurczę, Nei! – jego wzrok zatrzymał się na stopach przyjaciela. – Zdecydowanie za mocno kopnąłeś ten kamyk-… i zdecydowanie zbyt niefortunnie, o rany, ochh.. krwawisz! – nie panikował, ale wydawał się wyraźnie przejęty. Nie lubił, gdy przyjacielowi cokolwiek się działo. Rudy miał ubogą gamę emocji, więc Liam nadrabiał za ich oboje, wykazując się wyjątkową troską. Przykucnął przy nim, i starał się poszukać jakiejś ściereczki, chusteczki czy czegokolwiek co mógłby mieć przy sobie, by jakoś wytrzeć lejącą się krew i zabezpieczyć palec. – Pospacerujmy jeszcze tylko chwilkę.. trzeba Ci to jakoś lepiej obmyć… o, chyba, że rzucisz jakieś zaklęcie? W sumie no tak.. – pacnął się w głowę. – .. to dość oczywiste. Jesteś dobry w uzdrawianiu. Mam dzisiaj jakieś zaćmienie umysłowe. W przypadku buta też nie skojarzyłem od razu, że przecież można się uporać byle różdżką~ - trajkotał już weselej z delikatnym chichotem. Będąc przekonanym, że Neirin zaraz się uleczy, pozwolił sobie przenieś spojrzenie dalej, by odnaleźć… coś. - Patrz, patrz! – podekscytował się i podbiegł do wskazanej przez siebie rzeczy, z energią porównywalną do ucieszonego szczeniaka. Schylił się i uchwycił przedmiot, dumnie unosząc go nad sobą, jeszcze nie przyglądając się temu zbyt wnikliwie, szczęśliwy, że w ogóle miał coś w rękach. - Ha!
Kostki: 2, 5, 5, 5.
Harriette Wykeham
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 168
C. szczególne : za duży, powyciągany wełniany sweter na grzbiecie, łańcuszek z obrączką na szyi
Kiedy sztorm uderzył w meksykańskie brzegi, trzeba ją było niemal siłą przytrzymywać, żeby nie wybiegła na plażę, a tym bardziej, żeby nie skombinowała sobie żadnego jachciku i nie wypłynęła po przygodę na spienione fale. Biorąc pod uwagę, że w pokoju miała Lysa, misja ta zakończyła się sukcesem, a ona grzecznie musiała poczekać, aż aura się uspokoi. Była zawiedziona tym, że przeszła jej koło nosa okazja do walki z żywiołem, nie mniej jednak planowała jeszcze coś na tej swojej pierwszej w życiu burzy morskiej ugrać. Fale wyrzuciły ponoć na brzeg mnóstwo skarbów. Może i była już trochę za stara na zabawę w piratów, ale i tak przyszła na plażę, ze swoją magiczną lunetą, którą znalazła dwa lata temu w Kolumbii. Klimat psuł trochę fakt, że na wybrzeżu roiło się od ludzi, którzy także chcieli się obłowić, ale zdecydowała się ich ignorować. Stanęła na jakiejś wyższej wydmie i lustrując okolicę lunetą, która prześwietlała trochę piasek, szukała skarbów w miejscach, gdzie nikt za bardzo nie łaził. W końcu udało jej się coś wypatrzeć. Pobiegła w tamto miejsce i wyciągnęła z piasku... muszlę. Trochę słabo. Przyglądała jej się dłuższą chwilę i chociaż zaczęła zmieniać kolory, nie wydawała się ponad to jakaś niesamowicie wyjątkowa. Mimo to, Ettie schowała ją do torby, planując później zbadać ją dokładniej, po czym wróciła do prześwietlania pisaku lunetą.
Nadal boczył się na cały świat. Nie tylko przez ten dziwny festyn oraz wydarzenia w które z ledwością sam był w stanie uwierzyć, ale i stan w jakim Neirin wrócił do pensjonatu. Albo raczej do szpitala. Potrzebował przerwy i wyciszenia. Zaś w tym zazwyczaj pomagał mu szum fal. Co więcej akurat idealnie się złożyło, bowiem dopiero co przeminął sztorm. Zatem powietrze wypełnione charakterystycznym zapachem ozonu oraz słonej wody powinno być rześkie i przyjemne. Także napełniony pozytywnymi emocjami i nadzieją na chwilę spokoju... patrzył jak wszystko szlak trafił! Tłumy... tłumy ludzi rozdeptujące piasek, grzebiące w piasku, z nosem wbitym w grajdoły niczym jakieś popieprzone zombie, już od rana oblegały spokojną jak dotąd plażę, szukając... właściwie czego? Co tu można w ogóle znaleźć? Jakiś turysta zgubił wczoraj Rolexa? Nie do końca wiedząc o co chodzi, już po niedługim czasie - idąc za presją tłumu - sam zaczął wpatrywać się w piasek. Jedynie zaciągając kaptur na głowę - by chociaż udawać, że nie zależy mu na znaleziskach - przez co wyglądał jak jakiś szemrany diler przed spotkaniem z dostawcą. Niestety nic nie znalazł. Jakieś patyki, jakieś glony pełne robali,kilka kapsli od butelek... co za śmieciarze. Już miał sobie iść z tego miejsca, gdy jeden z badyli dosłownie podstawił mu się pod nogi. Cokolwiek to było, mógł jedynie być wdzięczny za to, że piasek okazał się w miarę miękki. To znacznie mniej bolesne aniżeli tłuczone szkło. Podniósł się do siadu i obejrzał przedmiot, który pozbawił go pionu. Pewnie by go wyrzucił w morze, gdyby nie fakt iż okazał się ciekawym znaleziskiem. To instrument? Otrzepał go dokładnie, obracając w palcach. Chyba nie miał siły na dalsze przemieszczanie się. Zatem pozostał w miejscu, obserwując innych poszukiwaczy szczęścia. Ten jeden skarb mu wystarczył.
Kostki: 18 (Flet Pana)
Neirin Vaughn
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 196cm/106kg
C. szczególne : Oparzenia: prawa noga, część nogi lewej, część torsu, wnętrze prawej ręki. Blizny po porażeniu prądem: wewnętrzna część lewej dłoni i przedramienia.
Nie przejmował się obrażeniami. Miał pęknięty paznokieć i sącząca się z niego krew barwiła buta oraz okoliczny piasek na czerwono. Mógłby z łatwością się wyleczyć. To kwestia jednego zaklęcia. Ale pewna osobliwa irytacja całą sytuacją sprawiała, iż nie chciał nawet sięgać po różdżkę. Ruch ten wymagałby jedynie wyjęcia ręki z kieszonki, ale ta trywialna oraz znikoma aktywność wydawała się zbyteczna. Nadprogramowa. Denerwująca w swojej zbędności. Nie bolało, nie przeszkadzało. Po co Liam robi scenę? Uderzył językiem o podniebienie, cmokając z dezaprobatą. Odsunął się też, gdy szatyn się doń zbliżył. Spojrzał gdzieś w bok, odwracając głowę, a za chwilę całą sylwetkę. - Zostaw. Skup się na swoich butach. Są ważniejsze - mruknął, a ton ten był nacechowany subtelną niechęcią. Coś, czego praktycznie nigdy Liam nie słyszał w głosie Neirina. Wrócił do szukania skarbów, na pytanie o samopoczucie wzruszając ramionami. Nie stało się nic, o czym warto mówić. Tak po prawdzie nie stało się dosłownie nic, co mogłoby wywołać złość. Ot, poszli na spacer. Liam gada jak zawsze. Neirin milczy jak zwykle. Nie wie, co Walijczyka przysłowiowo "ugryzło". Gdyby jego choroba odpuściła i te emocje przyszły same, potrafiłby je nazwać. Wskazać ich źródło, określić, że to irytacja. Doznania te są jednak sztuczne. Zesłane przez magię, a przez to całkowicie obce. Niezrozumiałe oraz niemożliwe do zidentyfikowania. Już miał zostawić to szukanie w cholerę, gdy Liam zwrócił uwagę rudzielca na tkwiący w piachu przedmiot. Podszedł bliżej w momencie, w którym szatyn uniósł przedmiot, dumnie prezentując... Ułamany flet. Delikatnie skrzywił swą fizjonomię w wyrazie niezadowolenia. - Oh cudowanie. Znalazłeś kawałek śmiecia. Gratulacje - sarkazm. Coś, czego Vaughn nigdy nie używał. Rzecz zapewne szokująca dla Liama, a jednak dobywająca się z ust chłopaka. Odszedł, uznając poświęcanie czasu na rozmyślania o zepsutym instrumencie za jałowe i bezsensowne. Tylko po to, aby potknąć się o drugi fragment fletu. - Uh - odzyskał równowagę i spojrzał z najwyższą pogardą na wystający z piachu kawałek, zanim wydostał go z plaży. Rzucił pod stopy Liama. - Masz. Może jak jeszcze pozbieramy śmieci, uda się skleić jakiś działający flet - dodał, wkładając znów ręce w kieszonki chwilę po tym.
Śmiałkowie poszukujący skarbów, dotarli obecnie na obszar już dzikiej plaży - samej w sobie, roztaczającej poświatę magii. Nierówna linia brzegowa, wrastająca w piaszczysty teren roślinność, kamienie - utrudniają niekiedy swobodny spacer. Nie powinno to jednak odstraszać - nagrody są niebywale satysfakcjonujące!
Zapoznaj się ze zmienioną mechaniką.
TERMIN DRUGIEGO ETAPU: 28.08, 23:59
Instrukcja
1 - wykonaj rzut raz kostką w odpowiednim temacie losowań. Jeśli wypadnie tobie 3 lub 6 oczek, możesz poprzez kolejny rzut wylosować skarb dla twojej postaci (patrz niżej). Jeśli uzyskasz inny wynik - rzucasz jeszcze raz na wydarzenie losowe. Uwaga! Nie zapominaj o konkretnym opisie swojego rzutu, na przykład - "po sztormie - pierwszy rzut", "po sztormie - przerzut". Wszelkie nieintuicyjne opisy, odniesienia wyników do postów z emotkami i tym podobne, nie będą przez nas rozpatrywane!
2 - w obecnym etapie, możesz rzucić kostkami raz jeszcze (tylko jeden raz, jeśli nie wylosowałeś przy pierwszym podejściu żadnego przedmiotu). Do uznania drugiego podejścia, wymagane jest napisanie drugiego posta o długości minimum 2000 znaków ze spacjami (pierwszy post posiada długość dowolną). Zachęcamy do interakcji pomiędzy sobą, będzie o wiele raźniej. Pamiętaj, nie funkcjonuje to na zasadzie przerzutów! Tak czy inaczej, w początkowym, osobnym poście musisz zawrzeć efekty z pierwszego wyniku
3 - to już ostatni etap mini-eventu
4 - każdy, kto napisze przynajmniej jeden post na etap, otrzyma 1 punkt do dowolnej umiejętności
5 - przede wszystkim, dalej bawcie się dobrze!
Kostki - skarby
UWAGA! Przeznaczone dla osób, które wylosowały najpierw 3 lub 6.
1
przekonaj się:
Zauważyłeś błyszczący wśród piasku duży bursztyn. Będziesz mógł sprzedać go za 70 galeonów. Rozlicz się w odpowiednim temacie.
2
przekonaj się:
Czyżbyś ponownie się natknął na zakopany, wystający jedynie częściowo kawałek fletu? Wręcz przeciwnie, znajdujesz prastarą lunetę. Przedmiot wydaje się rzeczywiście mieć swoje lata - jest gdzieniegdzie na swojej powierzchni wytarty. Odznacza się pozłacaną, ze zdobieniami powierzchnią. Ukazuje korzystającemu z niej - jak wyglądało miejsce, w które została nakierowana, w zupełnie losowym czasie. Posiadacz jest w stanie oglądać widok zarówno sprzed kilku bądź kilkunastu wieków jak i dziesięciu lat. Wszystko zależne jest od kaprysu przedmiotu, nad którym nie można zapanować (jak na ironię, nie chce współpracować przy wszelkich, owianych przez tajemnice miejscach...). Gwarantuje +2pkt do Historii magii. Zgłoś się po nią tutaj.
3
przekonaj się:
Twoje zainteresowanie wzbudza porzucony na brzegu pierścień. Jest to pochłaniacz magii. Przyjmuje formę eleganckiego pierścienia, wykonanego ze srebra, ze skromną ilością zdobień. Każdy, ktokolwiek się jego dotknie - jeśli jest założony na ręce swojego posiadacza, będzie czuł osłabienie i senność. Gwarantuje +2pkt do czarnej magii. Zgłoś się po niego tutaj. Przedmiot możesz sprzedać za 70g u Bogina i Burkesa (wymaga fabularnego posta oraz napisania w rozliczeniach).
4
przekonaj się:
Przechadzając się bliżej roślinności, zauważasz zawinięty w nią podniszczony syreni kielich. Przedmiot ten, całe szczęście zachował w sobie ułamek magii. Wyglądem przypomina eleganckie naczynie, z wykonanymi zdobieniami w postaci morskich motywów: z syrenami oraz grzbietami fal. Napełniony dowolnym napojem (dotyczy zwyczajnych oraz eliksirów, które wymagają maksymalnie 6pkt do uwarzenia), nadaje jemu konsystencję, kolor oraz smak zwykłej wody. Gwarantuje +1pkt do eliksirów oraz +1pkt do transmutacji. Zgłoś się po niego tutaj.
5
przekonaj się:
Zmierzając bardziej w kierunku wydm porośniętych przez zieleń, zauważasz pozostawiony przez kogoś, tajemniczy zielnik. Z pozoru, wygląda jak zwykły zeszyt o wytartej, skórzanej okładce. Zawiera różne, intrygujące - spisane rośliny i obserwacje. Rysunki, wykonane własnoręcznie przed laty - przez dawnego właściciela, wzbudzają niemały podziw swą dokładnością. Gwarantuje +2pkt do zielarstwa. Zgłoś się po niego tutaj.
6
przekonaj się:
Twoja intuicja nakazuje wędrować w pobliżu fal - ruch wody cyklicznie obmywa stopy, kiedy podążasz wzdłuż wilgotnego piasku. Jakiś czas później, dostrzegasz muzyczną muszlę. Jest to intrygująca muszla, niezwykle ładna, wielkości pomniejszej pięści. Jeśli przyłożysz ją do ucha, usłyszysz (wyłącznie ty) swoją aktualnie ulubioną melodię. Bez wątpienia odznacza się wyraźną aurą magii. Gwarantuje +2pkt do działalności artystycznej. Zgłoś się po nią tutaj.
Kostki - wydarzenia losowe
Przeznaczone dla wyników innych niż 3 i 6. Dla identycznego za drugim razem wyniku obowiązuje przerzut!
1 - nieostrożnie stąpasz, brodząc po kostki w wodzie. W tym samym czasie, parzy ciebie wyrzucona na brzeg tajemnicza, magiczna meduza - od tej pory, do końca przebywania tutaj, będziesz postrzegać wszystko wyłącznie w odcieniach szarości. Nie umiesz rozróżniać barw do skończenia eventu.
2 - co za pech! Owijają się wokół ciebie łodygi magicznych roślin oraz nie jesteś w stanie się ruszyć - skutecznie oplatają twe nogi aż po wysokość łydek. Jeśli masz powyżej 10pkt w zaklęciach i 5pkt w zielarstwie, możesz uwolnić się sam. W przeciwnym wypadku, musisz liczyć na pomoc innej osoby... (wówczas możecie mieć dowolną ilość punktów, wymagania zostają zniesione - sukces zawdzięczacie swej wspólnej pracy).
3 - atmosfera miejsca skłania cię do ogromnych rozmyślań; pogrążasz się w swoim świecie, nie dostrzegając wystającego na twojej drodze kamienia. Przewracasz się - nic jednak się tobie nie stało, na szczęście - oprócz drobin, osiadających na twym ubraniu oraz nieprzyjemności związanej z samym upadkiem.
4 - wszystko w porządku! Co prawda nie znajdujesz przedmiotu, niemniej - nie spotyka cię żadne z pechowych zdarzeń.
5 - ktoś był prawdziwym niegodziwcem - znajdujesz, porzuconego wśród roślinności, zagubionego puszka pigmejskiego! Stworzenie wydaje się przerażone i smutne oraz łaknie twojego kontaktu. Raz zauważone, zostanie już twoim towarzyszem. Czy chcesz czy niekoniecznie, zyskałeś nowego pupila.
6 - pewnie dotarłeś na niewłaściwy obszar... Zaczyna gonić cię rój latających owadów, wyłaniających się z roślinności! Jeśli masz więcej niż 20pkt w zaklęciach, możesz się sam obronić - w przeciwnym wypadku, pozostaje tobie ucieczka oraz liczenie na pomoc innej osoby (wówczas możecie mieć dowolną ilość punktów, wymagania zostają zniesione - sukces zawdzięczacie swej wspólnej pracy).
Masz pytanie dotyczące eventu? Napisz prywatną wiadomość do @Daniel Bergmann.
Siedziała w milczeniu, obracając znalezioną wcześniej muszlę w dłoniach. Uwielbiała przyglądać się kolorom, które na niej tańczyły. Aura sprzyjała żuciu listka, który miała w buzi, a który był nieodłącznym elementem jej persony przez następny miesiąc. Przesunęła go z prawej strony na lewą, wypuszczając ze świstem powietrze spomiędzy warg i ostatecznie zsuwając plecak z ramion, aby wsunąć do niego znalezisko — zawinęła je wcześniej starannie w swoją narzutkę. Pomimo wszystko, noce nad oceanem były dość chłodne, a po sztormie nadal odczuwało się budzący dreszcz wiatr. Wyciągnęła następnie ręce do góry, przeciągając się leniwie i wydając z siebie ciche mruknięcie zadowolenia. Naprawdę dobrze było odpocząć od upału. Nessa zgrabnie wstała, opierając dłonie na biodrach i rozglądając się dookoła z zaciekawieniem. Ludzie byli zaabsorbowani poszukiwaniami skarbów, mignęło jej sporo znajomych twarzy i do uszu dobiegały znajome głosy. Miała nadzieję, że szczęście dopisze wszystkim, bo ona już wiedziała, że plażowe znalezisko będzie jej największym skarbem z wakacji. Wtedy też usłyszała @Daisy Bennett, której widok wywołał na jej twarzy radosny uśmiech. Bezceremonialnie wyciągnęła w jej stronę ręce, obejmując ją na przywitanie i wpatrując się w jej twarz błyszczącymi oczyma. Zdecydowanie nie widziały się za długo! Przytuliła ją mocno, następnie zostawiając dłonie na jej ramionach i przyglądając się jej uważnie. Jak zwykle nie miała problemu z naruszeniem czyjeś przestrzeni osobistej. — Nie sądziłam, że Cię tu spotkam, Stokrotko! Ostatnio nie miałyśmy okazji na siebie wpaść. — zaczęła pogodnie, zsuwając w końcu z niej dłonie i opierając je znów na biodrach. — Tęczową muszelkę! A Ty? Dodała z ciekawością, przekręcając głowę w bok i przesuwając brązowymi oczyma po ciele przyjaciółki w poszukiwaniu jakichś wskazówek. Nic jednak nie znalazła, może schowała swój skarb w kieszeni? Nessa rozejrzała się w końcu, łapiąc Daisy pod rękę i ruszając wolno do przodu, wzdłuż brzegu. Miała wrażenie, że będzie tam mniej ludzi i znajdą coś ciekawego. Westchnęła, rozkoszując się chłodną, morską bryzą. — I jak podoba Ci się Meksyk? Poznałaś kogoś ciekawego, miałaś letni romans? Strasznie szybko ucieka tutaj czas! Nie zdążyłam nawet przeczytać wszystkich książek, które tu przywiozłam.—kontynuowała rozmowę z rozbawieniem na twarzy, wzruszając delikatnie ramionami. Była ambitna i nie mogła sobie wybaczyć jakieś fali lenistwa, która ją ogarnęła. Oczywiście, że się uczyła czy ćwiczyła grę na instrumentach, nadal jednak nie było to ten poziom, który obiecała sobie w dniu wyjazdu. Po krótkim spacerze dotarły do bardziej dzikiej części plaży, gdzie ruda poczuła się znacznie lepiej. Rozglądając się dookoła, dostrzegła wystający z ziemi element i zostawiła Daisy w spokoju, pokazując ręką, o co jej chodzi. Ruszyła w jego stronę, jednak zamiast skarbu, znalazła tylko jakiś śmieć. Westchnęła, rozkładając bezradnie ramiona i wtedy też usłyszała bzyczenie. Najpierw uniosła brew, a potem zaczęła machać rękoma, chcąc odgonić natrętne robactwo, które wyleciało nie wiadomo skąd. Niewiele myśląc, zsunęła plecak z ramion i sięgnęła różdżkę, zaciskając na niej palce. Zastosowała chwyt beta, który wcześniej ćwiczyła z gryfonką i z pomocą zaklęcia, pozbyła się natrętnych robaków. Jęknęła, kręcąc głową i odwracając się w stronę dziewczyny z miną męczennika. — Karma mnie ostatnio nienawidzi, naprawdę. — mruknęła z rezygnacją, robiąc trochę podkuwkę. Oby jej towarzyszka miała więcej szczęścia.— Może Ty znajdziesz prawdziwy skarb.. Ahh, chciałabym coś z aurą tej muszelki!
/nie przejmujcie się, to post do prowadzonego tu wcześniej wątku z @Emily Rowle
To, że się buntowała Dominik wiedział, aż za dobrze, ale co poradzić? Domyślał się, że zachowywał się jak nadopiekuńczy ojciec (albo i matka), ale taki pozostał mu nawyk. Nie chciał sobie wyobrażać co by zrobił, gdyby jego rodzeństwu coś się stało albo komu by zrobił, jeśli ktoś ośmieliłby się skrzywdzić jego siostrę. To była trochę zaleta, a trochę wada, ale chyba lepsza taka niż jakaś gorsza, prawda? Przynajmniej dziewczyna wiedziała, że co by się nie działo to zawsze ma się do kogo zwrócić. A bunt jest nieodłącznym elementem dorastania, myślał czasem Dominik, jakby sam miał już czterdzieści lat. - To dobrze – pochwalił tego nieznanego tatuatora. – Przynajmniej wiem, że trafiłas w dobre ręce – powiedział na spokojnie. – Trochę. Ale jak jeszcze będziesz mi robić jakieś niespodzianki to chyba nigdy nie zaznam spokoju – powiedział, rzucając jej ostrzegawcze spojrzenie. Jak ojciec bał się tego momentu dorastania swojej siostry, nawet nie chciał myśleć jakie niespodzianki szykuje dla niego na przyszłość kochana siostrzyczka. Powinna w każdym razie wiedzieć, że może zwrócić się do niego z każdym kłopotem. To chyba jest jakaś nagroda w zamian za lekką nadopiekuńczość? Wzniósł oczy i ręce do nieba. - Patrzcie, no, zaakceptowałem tatuaż, mimo zatajenia prawdy przede mną, a ta – powiedział dobitnie, patrząc na siostrę – nawet nie chce, żebym ją tatuował. Czuję się urażony! – powiedział z rozbawieniem. Po kilku minutach przyzwyczaił się do tej myśli, nawet całkiem szybko jak na niego i naprawdę był skłonny zrobić jej nowy malunek, ale skoro nie chciała… Może kiedyś się przekona! Przekręcił głowę w kierunku baru, który pokazywała Emily. Czy to są te niespodzianki, które, zdecydowanie za szybko, przygotowała mu siostra? Miał nadzieję, że ma na myśli sok dyniowy… Zaśmiał się pod nosem. Tatuaże, alkohol… Ledwo siedemnaście lat skończyła i już jaka dorosła! Jednak gdy naprawdę zamówiła drinka Dominik zmarszczył brwi. - Usiłujesz mnie dzisiaj wykończyć – zapytał, patrząc z niesmakiem jak upija pierwszy łyk. Uspokój się, karcił się w myślach. Obiecał, że będzie normalny, powtarzał sobie w myślach, że Em jest pełnoletnia, ale to z jaką łatwością zamówiła i piła napój dało mu do myślenia, że to nie jest pierwszy raz. O, naiwności, a czego się spodziewał? Miał wrażenie, że Emily w te wakacje próbuje na siłę udowodnić mu, że formalnie jest już dorosła i może wszystko! Ponownie chyba sam zapomniał, jak sam był w szkole i kiedy próbował pierwszego alkoholu. Bynajmniej nie miał wtedy siedemnastu lat… - Jak wrócimy do domu zamknę cię w klatce za karę. Robisz to specjalnie! – zmrużył oczy, przyglądając się jak sączy drinka. – Oj, nie wyprowadzisz mnie już z równowagi! – postanowił i skrzyżował ramiona na klatce piersiowej. W końcu zamówił ulubione whisky. Na początek, chciał wypić coś, co zna i go rozluźni, kiedy obok alkoholizowała się jego młodsza siostra. Może kiedyś sam będzie chciał z nią pić, ale teraz był trochę… w szoku. Jego względny spokój ducha ulotnił się, kiedy dostrzegł spojrzenia siostry rzucane w kierunku barmana. Z hukiem odstawił szklankę z whisky na bar. - Teraz to już chyba przesadzasz? – powiedział ostro w jej kierunku. – Tatuaż, drinki, dobra, przełknąłem, ale chcesz mnie doprowadzić do ostateczności podrywaniem barmana na moich oczach?! – powiedział zszokowany, bo chociaż tyle mogłaby mieć dla niego litości. Merlinie, nawet nie chciał myśleć o siostrze w czyichś ramionach. Na to, według niego, była zdecydowanie za młoda i naiwnie myślał, że ona jeszcze o tym nie myśli. A tu kolejna niespodzianka! Mógł się tego spodziewać, ale naprawde mogła to sobie darować. Co, kolejną radosną nowiną będzie - jak to mówią mugole - wizyta bociana? Merlinie, ile trosk z tymi dorastającymi nastolatkami! Jeśli tak się czują rodzice to nie był pewny, że chce mieć własne potomstwo w przyszłości, bo chyba osiwieje!
Wycieczka na plaże, pod wpływem pogłosek o niesłychanych skarbach wyrzucanych przez morze, była srogim błędem. Nasłuchałem się opowiastek i dzielnie tuż po śniadaniu ruszyłem na wybrzeże, z planem poszukiwania szczęścia w głębokim piachu. Od razu poczułem się zniechęcony, kiedy okazało się, że plaża nadal jest ogromna, tylko teraz jeszcze zabałaganiona przez pozostałości po sztormie, inaczej mówiąc nie dało się nic znaleźć, bo wszystko co wystawało z piachu wyglądało jak potencjalny skarb, a okazywało się kolejną zwykłą kłodą. Słońce od razu niemożliwie piekło mnie w czoło więc przeklinałem pod nosem moment, w którym uznałem, że moja czapka z daszkiem rodem z lat osiemdziesiątych, pozostała gdzieś w okolicach bałaganu przy moim łóżku. Teraz byłem pewien, że to śniadanie należało przedłużyć aż do obiadu. W pewnej chwili, widząc kolejną łodygę, do której podszedłem z wyjątkowym entuzjazmem, przekonany, że to na pewno ciekawsze znalezisko, w złości kopnąłem ją porządnie ze swej stopy przyodzianej w klapek. Oczywiście kopanie czegokolwiek w klapku to zawsze fatalny pomysł, tym razem podwójnie, bowiem roślina niespodziewanie ukazała swe magiczne właściwości, silnie oplatając moją nogę! Cholerny krzak postanowił się na mnie zemścić oplatając mnie silnie aż do łydek. Próbowałem rzucić na nie jakieś zaklęcie, niestety moja wiedza na temat roślin ograniczała się do tego, że lubią wodę, to też nie miałem pojęcia czym ją unieszkodliwić, a wszystko czym w nią strzelałem, powodowało, że jeszcze mocniej mnie oplatała. Zakląłem niczym typowy Anglik na meczu Armat z Goblinami i desperacko zacząłem się rozglądać za jakąś łaskawą twarzą, która postanowi uratować mnie, pierdołę tysiąclecia, z tej żenującej sytuacji. Zwłaszcza, że słońce skutecznie wydobywało z mego nosa opaleniznę w kolorze gryfońskiej czerwieni.
Szukam pomocnika, który bohatersko uratuje pannę w opałach Terryego z oplatających go roślinek!!!
„Zostaw. Skup się na swoich butach. Są ważniejsze.” Słucham? Podniósł na niego zdziwione spojrzenie, kompletnie nie spodziewając się podobnych słów ze strony rudzielca. Chyba nikt nie musiał wspominać, że Neirin był dla niego jedną z ważniejszych osób i specjalnie dla niego, mógłby bez najmniejszego zawahania spalić wszystkie swoje ubrania, włączając w to limitowane edycje najdroższych projektantów… rana na jego nodze była nieporównywalnie istotniejsza od pobrudzonych butów. - Hej… co cię ugryzło? – rzucił, trochę dotknięty tonem jego głosu. Spojrzał na niego z delikatnym smutkiem, naprawdę nie rozumiejąc o co chodziło przyjacielowi. Przecież jeszcze dziś rano wszystko było normalnie. Tak zdenerwowały go te buty? A później go niemalże zignorował, na odwal wzruszając ramionami… naprawdę? Liam westchnął ciężko i ruszył dalej z nieco przytępionym humorem, ale spróbował wykorzystać chociaż jego resztki przy okazji znalezionego fletu. W końcu po to tu przyszli, prawda? Żeby szukać skarbów, wyrzuconych przez morze… i nareszcie im się udało. Uważał, że to dobry pomysł, by się ucieszyć, więc zareagował na znalezisko wyjątkowo pozytywnie. „Oh cudowanie. Znalazłeś kawałek śmiecia. Gratulacje.” Poczuł się tak, jakby dostał w pysk. Walijczyk zabił w nim wszelką ochotę na uśmiechanie się. Wyraźnie posmutniał, patrząc na niego mimo wszystko z troską. Przecież to nie był jego Neirin… musiało się coś stać. - Nei, trochę się martwię. Zazwyczaj się tak nie zachowuj-… - i rzucił mu pod nogi kolejny flet, odchodząc dalej. Aż go zatkało… uznał, że mimo wszystko pozbiera znaleziska i spróbował dogonić rudzielca, by znów się z nim zrównać. – Ej, serio, Neirin… - zaczął już poważniej, aż niepodobnie do siebie, chwytając go za ramię, by Walijczyk przynajmniej na niego spojrzał. – Jeśli coś ci nie pasuje, to przecież możesz mi powiedzieć. Nie obrażę się, a nie chcę, żeby były między nami niejasności. Znamy się za długo i za dobrze, żeby teraz nic sobie nie mówić. Powiedziałem coś nie tak w drodze na plażę? Czymś cię zdenerwowałem? Czy chodzi o coś innego? – zapytał, patrząc na niego z powagą. Przejmował się tą sytuacją. Lubił żartować, zaczepiać, a najlepiej wieszać się na nim lub domagać uwagi w inny, infantylny sposób, ale potrafił też rozmawiać normalnie. A w międzyczasie przeszli przez spory kawałek plaży, dostając się w jej nieco dziksze rejony. Spacer utrudniały mu kamienie i chaotycznie wyrastająca roślinność. Choć starał się je omijać, boleśnie odczuł pod podeszwą buta, że nadepnął na coś twardego, gdy zatrzymał się z Neirinem, by móc go wypytać o sytuację. Choć kątem oka zdążył dojrzeć, że był to niebywale piękny bursztyn, którym z pewnością cieszyłby się jak dziecko, na razie się po niego nie schylił, chcąc odpowiedzi od rudego. Wlepił w niego spojrzenie.
Kostki: 6 i 1.
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Cóż, Mefisto również nie powinien wysuwać nosa poza próg drzwi pensjonatu, chociaż zapewne i tam udałoby mu się coś zmajstrować. Nie chodziło o niezdarność, o którą łatwo było posądzać Charliego - nie tyle pech prześladował Ślizgona, co może raczej niebezpieczeństwo. Wiecznie pierwszy do zranienia się, naumyślnie bądź też nie... Ale to właśnie Nox wpadał na dzikiego wilkołaka, to on jakimś cudem wdawał się w walkę z trollami, to on padał ofiarą karmazynowego szeptnika i denerwował hipogryfa... Z drugiej strony, mógłby też za to wszystko winić Neirina; Puchon był stałym czynnikiem we wszystkich powyżej wymienionych sytuacjach. Tak czy inaczej, Mefistofeles ani myślał zamykać się w czterech ścianach, nawet jeśli potem działy się dziwne rzeczy. Skinął lekko głową na podziękowania Charliego, zastanawiając się jakim cudem Puchoni jeszcze nie wyginęli; wychowankowie Hufflepuffu strasznie często byli niedoceniani, z kolei Mefisto uważał ich za najdziwniejsze stworzenia w Hogwarcie. A żeby tak trafił na jakiegoś normalnego Puchona... Pomógł mu jednak wstać, samemu otrzepując się z piasku. - Nie łam się, może jeszcze coś znajdziesz - przeczesał palcami włosy i pomknął wzrokiem przed siebie. Z tego co kojarzył, dalej miała być dzika plaża; tam to dopiero mogliby wpaść na jakieś cuda! Tutaj wszyscy pewnie wszystko wybrali; skoro tubylcy tak ochoczo opowiadali o skarbach wyrzucanych po sztormie, to każdy ciekawski już to sprawdził. Powrócił spojrzeniem do Chapmana, prychając cicho na jego słowa. - Zgaduję jednak, że ty nie - krytycznie zlustrował go wzrokiem, po czym pokręcił głową. Odrobina rozbawienia wkradła mu się do tonu głosu. - Nie wiem, co wszyscy mają do biegania; próbowałeś chociaż? Strasznie wciąga. - Gestem pokazał chłopakowi, żeby się kawałek przeszli - właśnie w stronę dzikiej plaży. Skoro Charlie nie był skory do biegania, to musieli znaleźć jakiś kompromis. Mefisto potrzebował ruchu... Lepszy spacer niż nic, nie?
Jedno jest jednak pewne - w przypadku wystąpienia niebezpieczeństwa Mefisto raczej da sobie radę, nie to, co wcześniej znajdujący się na wilgotnym piasku chłopczyna o włosach zafarbionych na kolor iście żółty, niczym elektryczność. Charlie raczej nie powinien się wpakowywać w sytuacje niebezpieczne, zdając sobie sprawę ze swoich własnych (nie)możliwości, które wynikają po prostu z braku rozgarnięcia się oraz jego dość nietypowego, komicznego wręcz charakteru. Niemniej jednak za jego broń można uznać charyzmę, przez którą zdołał zdobyć po swojej stronie wiele znajomości, nawet jeżeli potrafi wkurzać niezwykłym darem do nieszczęść w postaci nagłych eksplozji różdżki, nietypowego o dość dużej mocy Relashio i tym pochodnych - mało kto potrafił być na niego zły. Pomijając oczywiście kadrę nauczycielską, nieraz zastanawiającą się dokładnie nad tym, za jakie grzechy ten oto okularnik musi chodzić do szkoły - co nie zmienia faktu, iż odbywanie szlabanu było dla niego czymś w rodzaju nietypowej rozrywki. Zawsze mógł wtedy się wyszaleć, nawet jeżeli sprzątanie śmierdzących kibli nie było najlepszą robotą, a przede wszystkim - wymarzoną. Zawsze aczkolwiek lepiej niż w domu, z którego wyniósł tyle wartości, co kot napłakał - rodzice zwyczajnie nie mogli zrozumieć, że ktoś może być w ich familiadzie czarodziejem - przecież to się niczego nie trzyma! Co to by był jednak za okularnik, który nie wychodzi na zewnątrz? Nie miał zamiaru, tak jak Mef, zamykać się w czterech ścianach - to byłoby dla niego nienormalne, nienaturalne. Jako ekstrawertyk potrzebował towarzystwa ludzi, nawet tych mało co znanych - a sympatię zdołał już sobie zbudować u Meksykanów, którzy z miłą chęcią, gdy tylko go widzieli, pociągali niższego od siebie chłopaczka do kręgu, śpiewając z nim różne piosenki wchodzące w skład tej jakże dziwnej, aczkolwiek niezwykle energicznej kultury. Sam zaś należał do grona osób o dużym potencjale działania - pomijając oczywiście aktywność fizyczną. Ciągle go dziwił fakt, jak sam przetrwał w tym dziwnym świecie - zawsze przecież ktoś go mógł porwać na ulicy i sprzedać, właśnie tak, jak to zrobił Neirin na jego Wizbooku. Nie obroniłby się, co najwyżej rzuciłby mniej lub bardziej skuteczne zaklęcie - alternatywnie teleportował, jednak z ryzykiem rozszczepienia po drodze (byleby nie pomyślał o jakimś odległym miejscu). Puchoni... byli niczym ptaki dodo. Pozbawione lęku, strachu, lgnące do sytuacji zagrożenia zdrowia i życia niczym ćmy w ciepłą noc, szukające odrobiny światła. - W to nie wątpię! - nie wiedział, czy Ślizgon osądzał, że z tego powodu może być smutny, niemniej jednak - nie był. On i smutek? No gdzie panie, idź pan w pizdu, to połączenie nie ma prawa istnieć, nie przy nim! Uśmiechnął się szerzej, otrzepując tyłek z piasku, mając nadzieję na to, że ciemne spodnie względnie nie stały się brudne z faktu wylądowania (niefortunnego) na podłożu. Zawsze widział jakieś pozytywy, a przede wszystkim jakieś drobnostki, które z łatwością powodowały, iż jego kąciki ust podnosiły się znacznie do góry w charakterystycznym nań uśmiechu. - Co prawda to prawda, hehe... Ewidentnie nie moja działka, poza tym, jeszcze bym się o coś potknął i sobie ten głupi ryj rozwalił. - zaśmiał się głośniej, zachowując dystans do samego siebie; przyznawszy, chwycił się zakłopotany za łeb - no tak, takich ambicji nie miał. Jakoś nie przepadał za tą formą aktywności fizycznej - co prawda nic do niej nie miał, nie osądzał jej o jakieś szatańskie zło, że zmienia ludzi na gorsze, kusi głosem niczym kochanka i tak dalej... po prostu, nawet jeżeli należy do dość zwinnych osób, to jego kondycja leży i kwiczy, niczym jakiś żul proszący o dwa galeony pod spożywczakiem. - Kiedyś próbowałem, ale jakoś tak trudno jest mi się zmusić. Chyba wolałbym się turlać, o. - przyznawszy, zarejestrował gest ze strony Ślizgona, by następnie przejść się kawałek do Dzikiej Plaży - nie kojarzył tego miejsca, w pełni zdając się na Nox'a, co mu jakoś szczególnie nie przeszkadzało. - Właśnie, wiem, że to może być nieuprzejme z mojej strony i tak dalej, ogólnie mam tak, że zapominam wiele rzeczy - nie żebym był jakiś ignorant, bo zawsze staram się robić tak, żeby zapamiętać, ale- - nim jednak dokończył, wypierdolił się z hukiem, potykając butem o jeden z kamieni znajdujących się na piasku. Spektakularnie wyrżnął ryjem w piach - może nie było to najprzyjemniejsze zdarzenie, co nie zmienia faktu, iż musiało wyglądać na tyle komicznie, iż młody, odwróciwszy się na plecy, a potem siadający na chwilę po turecku na wilgotnym piasku, z brudnymi okularami oraz całą koszulką, czując odrobinę piachu w ustach, zaśmiał się głośno, nie zważając na to, iż mógł się jakoś poważniej pokaleczyć - zakończyło się tylko na drobnym obtarciu od drobinek. - Chłoszczyść! - wypowiedziawszy zaklęcie, kiedy przeszukał spodnie w znalezieniu różdżki, wykonał prawidłowy ruch ręką na ubraniu i okularach, które zdołały się w jakiś sposób ubrudzić. Udało mu się użyć czaru, jej! Tyle dobrego. Wstał, najprawdopodobniej samodzielnie, chyba że towarzysz zechciał mu udzielić pomocy, by następnie powrócić do rozmowy. Tylko, czekaj, o czym ona była? - Kurczę, o czym się tak rozpaplałem... - zamyśliwszy się, poprawił bryle znajdujące się na nosie, czując się wyjątkowo lekko na duchu. - No tak! Skąd ja Cię kojarzę? Z festynu oczywiście zapamiętałem, jednak chyba wcześniej miałem z Tobą do czynienia... - zrobił pozę Sherlocka Holmesa, by następnie zmrużyć charakterystycznie oczy, zastanawiając się nad tym, skąd rzeczywiście kojarzy tę mordkę.[/b]
Sama nie chciała zagłębiać się w temat wojen - jakże skomplikowany, prawdę mówiąc, dla niej odrobinę niezrozumiały. Miała trochę oleju w głowie i zauważyła oczywiście, że tego typu życzenie nie jest wystarczająco precyzyjne, aby osiągnęło pożądany pozytywny skutek. Słuchała Alexandra z zainteresowaniem, w milczeniu; patrzyła na niego ciekawie, chłonąc każde słowo. Szybko można było się zorientować, że wiedział o czym mówił, a Cherry bardzo to ceniła. Nawet, jeśli historią nie interesowała się za grosz... Pokiwała tylko głową, zgadzając się z nim, że podjęli dobrą decyzję, skoro nie rzucali takimi hasłami w obecności muszli, być może spełniającej życzenia (dalej wierzyła, że nic nie jest stracone!). Tematyka wcale nie była w jej guście, ale Matthew trochę się rozgadał - to już jej się podobało. Gorzej, że zaraz zaczął dopytywać co by w sobie zmieniła. Wiśni wystarczyło, że sama zaczęła się nad tym zastanawiać; nie chciała teraz dodatkowo wyjaśniać. Podobno nieznajomym najlepiej się zwierzało, ale to nie był czas na takie zachowanie. Zamiast tego uśmiechnęła się tajemniczo, chociaż głównie z zakłopotaniem, wzruszając ramionami. Chyba nie powinien odbierać tego zbyt poważnie... jaka nastoletnia dziewczyna nie miałaby w sobie czegoś, co chciałaby zmienić? - Zmiana przeszłości zawsze kusi, nie? - Tyle błędów; tyle mądrości po fakcie... Każdy miał chwile zawahania, podczas których marzył o zmieniaczu czasu. Cherry zaśmiała się cicho, w pełni zgadzając się z mężczyzną - lepiej było nie ryzykować. Biorąc pod uwagę, że sama nie zdradziła zbyt wiele, to i z Matthew więcej nie wyciągała. Najchętniej każdego posadziłaby na miotłę, gotowa przekonywać do Quidditcha całymi godzinami... Ale Cherry już jakiś czas temu zorientowała się, że niestety niektórzy po prostu nie byli sportowymi duszami, albo preferowali cokolwiek innego. - Och, no wiesz, kilka czynników na to wpływa - pozwolił mówić? No to mówiła. - Trzeba mieć jakąś stałą pozycję w drużynie, dobrze latać, radzić sobie z ludźmi... Wiesz, to jednak szkoła, więc pozostałe oceny się liczą. U mnie w domu wszyscy panikują, że jak dostałam odznakę, to teraz oleję wszystkie przedmioty, ale przecież nie mogłabym, bo dyrektor Bennett by mi tę odznakę zabrała. - Wydawało jej się oczywiste, że to nie jest tylko nagroda czy okazja do sprawdzenia własnych umiejętności, ale też obowiązek. Cherry bardzo dobrze odnajdowała się w temacie Quidditcha i chociaż w tym roku nie udało jej się Puchonów pociągnąć ku zwycięstwu, pokładała wielkie nadzieje na nadchodzący sezon. - Chyba różnie bywa - stwierdziła, jednocześnie trochę mężczyźnie przytakując; znała zarówno rozgadanych Krukonów, jak i bardziej zamkniętych w sobie. Ciężko było nie narzucać drobnych stereotypów, skoro w każdym trochę prawdy można było znaleźć. Cherry ruszyła niespiesznie przed siebie, dostrzegłszy coś ciekawego w piasku; okazało się, że to tylko kamień, ale zachęciło ją to do drobnego spaceru. - Hufflepuff - pochwalił się w końcu, przykładając odruchowo dłoń do serca. Oj, była przywiązana do żółto-czarnych. - No to teraz domyślam się, że nie byłeś ani Krukonem, ani Ślizgonem...
Kostki: 4, na wydarzenie losowe - też 4!
Matthew Alexander
Wiek : 43
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 181
C. szczególne : Blizny na nadgarstkach, pogodne spojrzenie, towarzystwo Euthymiusa oraz zapach wody kolońskiej.
Temat wojen był dla niego niczym kurz zalęgły na starych stronicach książek od historii przeżartych porządnie przez mole; charakterystyczny zapach, który dostawał się do jego nozdrzy, tłumiąc w sobie słodką chęć przyznania się od walki toczącej się w głowie, wiedział doskonale o znaczeniu wojny. Może nie malował jej sobie samodzielnie, co nie zmienia faktu, iż dwa światy zdawały się ze sobą spotykać, zderzać; melancholiczne oblicze osoby pociągającej za marionetki wydawało się być czymś okrutnym. Nieraz sam siebie porównywał do kogoś, kto znajduje się na samej górze: kieruje całą akcją, decyduje o tym, które dywizje wysłać na określone tereny i jakiego planu użyć ostatecznie, by wyjść z najmniejszymi stratami; jednocześnie udając idealnego, rzymskiego stratega, poruszywszy się po platformach swojego tajemniczego umysłu, będącego jednocześnie czymś, przez co on sam nie potrafi przebrnąć, zdawał się popełniać błędy godne kilkuletniego dziecka. Nienawidził wojen, starał się im zapobiec, a jednak we własnej czaszce był malarzem, który nanosi kolejne barwy na płótno pełne nieokreślonej melancholii - zwyczajny hipokryta czy może ofiara własnego systemu więzienia emocji gdzieś poza rzeczywistością, nie pozwalając na ich dopuszczenie do obiegu niczym pełen wad towar, który powinien spotkać się raczej z pobratymcami - na śmietnisku? Może nie powinien zadawać tak personalnego pytania - rzadko kiedy stawiane kroki wydawały się być słuszne, nawet jeżeli chciał poruszać się niczym tancerz z należytą gracją; nie wymagał od niej słownej odpowiedzi. Wystarczył drobny gest - Matthew był w stanie go z łatwością zarejestrować, wdrożyć do zapamiętanych informacji, zapisać gdzieś na kartce, schować w jednym z pokoi utworzonych we własnym umyśle, pełnym koszmarów, których nie może kontrolować, by nie stały się jego katem. Czyżby był masochistą? Nie dopytywał jednak, zauważywszy, że dziewczyna nie jest skora do wypowiedzenia słowa - może przekroczył granicę prywatności? A mógł jednak ugryźć się w język, byleby nie sprawiać nikomu żadnych problemów. - Zawsze wydaje się być najlepszym rozwiązaniem. Nie wiem jednak, czy byłbym w stanie porzucić te wszystkie lekcje, których zdołałem się wówczas nauczyć. - przyznawszy, uśmiechnął się słabo, jakoby nadal zastanawiając się nad tym, czy użycie zmieniacza czasu byłoby względnie dobrym krokiem - nie był bogiem w takiej kwestii, tudzież zawsze mógł coś zepsuć, spowodować, że coś przestanie grać harmonijną całość, wygryzie się z charakterystycznego nań schematu. Wiele rzeczy wpłynęło na jego życie, dlaczego miałby zatem ryzykować ich usunięcie z możliwością uniknięcia tego miejsca? A co, gdyby stał się o wiele gorszym człowiekiem? Powinien dziękować, że przypadkiem nie uderzył go po drodze samochód chociaż jemu by tam nie zależało. Quidditch był dla niego nieznaną masą, w której nie zamierzał zbytnio moczyć rąk. To znaczy się, nic nie miał przeciwko względnej rozgrywce, aczkolwiek nadal istniało pewnego rodzaju ryzyko, że sobie zwyczajnie nie da rady na miotle - poza tym, był tak cholernie niedoceniany w szkole pod względem aktywności fizycznej (słabe, chude cielsko, które jednak z czasem stało się dostatecznie umięśnione, z dostatkiem blizn na sercu), że nie miał okazji jakkolwiek się wykazać podczas gry na miotle. - Odebrali Ci ją? - zapytał się, wyraźnie zdziwiony - sam względnie starał się pogodzić w szkole wiele przedmiotów, co nie oznacza, że mu się udało - więcej czasu poświęcał jednak ONMS i Magii Leczniczej, a głównie ten drugi przedmiot spotykał się ze względnym brakiem szacunku ze strony uczniów. Mało kto go pilnował, mało kto z jego rodziny chciał z nim rozmawiać - nieraz po prostu czuł większy szacunek do nauczycieli niż do własnego ojca, z którym winien mieć lepsze kontakty. Winien. - Pogodziłabyś pewnie pozostałe przedmioty - nikt nie mówi, że musisz być ze wszystkiego dobra. Takich ludzi po prostu nie ma. - przyznał, uśmiechnąwszy się szerzej w jej stronę. Rzadko kiedy to robił, ale po prostu uważał, że czasami może uchylić rąbka własnej księgi. Czasami. Wiedział jednak, że nie ma ludzi doskonałych - Ci muszą się nawzajem uzupełniać, by dotrzeć do wymarzonego celu. Sam był cholernie oporny z transmutacji, niby jakieś tam zaklęcia znał, co nie zmienia faktu, iż szło mu to po prostu źle. - Ludzie też się zmieniają. - odpowiedział prosto - miał po prostu rację. Wiele się zmienia w życiu, i może sam kiedyś był względnie pracowitym Puchonem, to teraz prędzej nadawałby się na Krukona, skoro zaczął więcej czytać i zapoznawać się z tematami mniej znanymi dla czarodziejów. To było też takie... szufladkowanie? - Ślizgonem owszem, nie mógłbym być - miałem matkę mugolkę. - przyznał bez bicia. Kochał ją, nawet jeżeli zniknęła, zaginęła, cokolwiek, byleby oddać stan, że nie wiadomo, co się z nią dokładnie stało. - Hufflepuff. - powiedziawszy te słowa, poczuł, jak podczas poszukiwań jakieś dziwne i nieznajome pnącze owinęło się wokół jego nóg, skutecznie uniemożliwiając dalszy ruch. Nie bał się, co nie zmienia faktu, iż zwyczajnie nie było to zbyt przyjemne uczucie - wyciągnął zatem różdżkę, skierował w stronę roślin oraz samodzielnie uporał się z problemem, wydostając z sideł własne dolne kończyny - było to dość dziwne, niemniej jednak nie zajmował głowy takimi bzdetami. Kostki: 6,2
Mógł zakładać, że chodzi o jakieś dziwne kompleksy... Że zrobiłaby sobie czarodziejską operację na zmniejszenie nosa, powiększenie biustu; że zafarbowałaby sobie włosy trwale na jakiś niesamowity kolor, którego żadna farba czy zaklęcie nigdy by nie podrobiły; że marzy jej się głos śpiewaczki operowej, albo niesamowita pamięć do dat. Cherry nie chciała przyznawać, że jej problemem jest coś znacznie bardziej prywatnego. W jej rodzinie odmienna orientacja seksualna była tematem tabu; matka prawdopodobnie by się zabiła, gdyby usłyszała o preferencjach córki, niezgodnych z jej własnymi standardami. Ojciec... ojciec chyba ten jeden jedyny raz zgodziłby się ze swoją byłą żoną. Po prostu nie chciała nikomu zrobić przykrości. - Dojrzałe rozumowanie - westchnęła zazdrośnie, pozerkując na swego rozmówcę. Całkiem to było sensowne, skoro był dorosłym facetem i takie tam. Fakt faktem, ona sama by się pewnie nie porwała na użycie zmieniacza czasu - przynajmniej nie, żeby zmienić coś wielkiego i dawnego. Mogłaby tylko napawać się pokusą, ale i ona nie należała do zbyt realnych. Nie miała takich środków, aby bawić się czasem. Mimo wszystko jej decyzja kierowana była bardziej obawą przed dokonaniem zmian niemożliwych do odratowania... Matthew patrzył już na coś bardziej skomplikowanego. On widział lekcje, które zorganizowało mu życie. - Odebraliby- poprawiła go, precyzując. Nie była szczególnie dobrą uczennicą; miała sporo problemów, jednak należała do osób starannych i względnie sumiennych. Nie chciała robić sobie okropnych zaległości, nie pozwalała by czas przeciekał jej pomiędzy palcami... Wiedziała, że musi się uczyć, więc nawet to robiła, chociaż wielkich ambicji nigdy nie posiadała. Starała się zarówno dla siebie, jak i - cóż, nie dało się tego ukryć - rodziców. No bo jak to tak... Eastwoodówna miałaby ciągnąć na samych Nędznych czy Okropnych? - Oj, we wszystkim to z pewnością nie jestem... Ale radzę sobie. - Krótsza wypowiedź, czego pewnie wiele osób by nie zauważyło, w przypadku Cherry miała znaczenie. Dobrze jej się rozmawiało z Mattem, w szczególności kiedy trzymali się zwykłych rozmów i nie budowali tego dystansu dziecko-dorosły. Zwyczajnie nie chciała się w to bawić, nie chciała słuchać rad, nie chciała tracić w jego oczach. Może zdołała trochę przewrażliwić się na punkcie bycia traktowaną jak dziecko, które jeszcze nic nie wie? Bądź co bądź, miała od cholery starszych braci... - No mówiłam, że najlepszy dom - mrugnęła do niego porozumiewawczo, po tym jak uporał się z jakimiś tajemniczymi roślinkami. Wtedy też okazało się, że mogłaby bardziej patrzeć pod nogi, zamiast bawić się w tajemne sygnały... I zwieńczeniem tej teorii było zjawiskowe potknięcie. Cherry pisnęła z zaskoczeniem, tracąc grunt pod nogami i lecąc wprzód. Myślała, że zatrzyma się twarzą w piasku, ale jakimś cudem z impetem zdołała przekoziołkować i wylądować na tyłku. Chwilę siedziała w milczeniu, sprawdzając czy nie połamała sobie kręgosłupa i czy w ogóle to wszystko przeżyła, ale ostatecznie wyszczerzyła się i odwróciła do Alexandra. - To się nazywa gracja, nie? Obiecuję - to nie jest zaraźliwe. Nogi mi się plączą. Znacznie bezpieczniejsze jest dla mnie latanie na miotle.
Druga próba: 1 i 3 ._.'
Matthew Alexander
Wiek : 43
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 181
C. szczególne : Blizny na nadgarstkach, pogodne spojrzenie, towarzystwo Euthymiusa oraz zapach wody kolońskiej.
Owszem - typowe dla nastolatków problemy wynikały głównie z niskiej samooceny - nie bez powodu mógł zatem przypuszczać, snuć różne teorie i spiski, że Cherry jest niezadowolona z jakiejś części siebie, która stanowi, wbrew wszystkiemu, spójną, harmonijną całość. Nie śmiał jednak sądzić, że ten problem leżał po stronie fizycznej młodej dziewczyny - sam jakoś nie mógł tego stwierdzić, aczkolwiek dla niego wyglądała po prostu w porządku. Mógł co prawda domyślać się, że chodzi o coś psychologicznego - zbyt słabe mniemanie o sobie dawałoby się we znaki, aczkolwiek dziewczyna nie wydawała się mieć go poniżej poziomu parkingu samochodowego jednego z licznych sklepów mugolskich w Londynie. Jakiś dziwny akord wdarł się do jego czaszki, skutecznie ją penetrując myślami o tym, co leżało na sercu uczennicy - nie wiedział jednak, no ba, nie miał nawet prawa znajdować się gdzieś wokół jej orientacji seksualnej - jemu naprawdę była rybka to, z kim się ona spotyka. Dla Matthewa świat pod względem tej mechaniki był niezwykle prosty - jeżeli nie krzywdzisz miłością drugiej osoby, jeżeli nie sprawiasz jej przykrości, możesz śmiało kochać kogo tylko chcesz, niezależnie od tego, co inni sądzą o takiej relacji. Sam jednak nie wiedział nic o własnej orientacji - nie ciągnęło go ku poznaniu swojej drugiej strony psychiki, nie odczuwał potrzeby miłości w zakresie fizyczności - prędzej wsparcia emocjonalnego. Pod tym zagadnięciem był naprawdę niezwykle trudnym do rozwiązania zadaniem matematycznym - do którego nawet zastosowanie delty po prostu nie działa. Prawda leżała też po bardziej ponurej stronie - faktu, iż wcześniej, zza czasów szkolnych, był traktowany niczym śmieć, bezwartościowy; wrzucany do kosza jak śmieć - bezużyteczny; segregowany jak śmieć - problematyczny. Nie zdołał podejść do żadnej koleżanki (czy też i kolegi) bliżej - nie miał styczności z cielesnością, nadal znajdował się w kręgu prawiczków. Po studiach - zatracił się w pracy. Okazyjne przygody spędzenia upojnych nocy w łóżku odrzucał w mgnieniu oka - niemniej jednak, osoby, które zna o wiele dłużej, jest w stanie obdarzyć dziwnym uczuciem, którego nie znał. Które wydawało mu się być... obce. Uśmiechnął się delikatnie - wiedział, iż jest tym ponurym dorosłym bez jakiejkolwiek krzty zabawy, gburowatym starcem pozbawionym poczucia humoru i jakichkolwiek emocji. No tak, takiego siebie budował przez lata - niedostępnego, niezrozumiałego, aczkolwiek, w zależności oczywiście od tego, z kim ma do czynienia, niezwykle intrygującego. Już nieraz próbowano go zmusić do obowiązkowych badań w zakresie psychiki - niemniej jednak wybronił się znajomością odpowiedzi, które przefarbował tak, żeby nie wyglądały na zbyt czyste, ale też i nie budziły żadnych podejrzeń. W tej kwestii był istnym kłamcą - i niezbyt go to obchodziło. Nie chciał uzyskać pomocy, nie chciał po nią sięgać niepotrzebnie, udając, że wszystko jest w porządku i poradzi sam sobie z problemem. - Przepraszam. - wydostało się z jego słów - czyżby tracił powoli jeden ze zmysłów, który przecież tak cenił? Długo starał się o tym nie rozmyślać, gdzieś umknęło mu słowo "by", a przed chwilą przecież mówił, że jest dobrym słuchaczem... Taaa. Weź się kopnij w zadek, Matthew. Wziął głębszy wdech, zastanawiając się nad tym, jakiego z siebie idiotę zrobił - zamyśliwszy się, spojrzał spokojnie w stronę Cherry. Czy się uczył w porządku? Owszem, wiedział, że bez tego skończy praktycznie jak ojciec, którego nadal gdzieś tam głęboko w sercu kochał i szczątki tego uczucia można byłoby wyciągnąć po dłuższym przeszukaniu. Nie chciał być zmuszanym do ciągłych podróży, potrzebował stabilności. - Szlaban już jakiś otrzymałaś? - zapytawszy się przyjaźnie, jakimś cudem przebrnął przez szkołę bez szlabanu na koncie. No tak - nigdy się nie spóźniał, był pilnym uczniem, brał udział w zajęciach pozaszkolnych, bo tylko na tym opierało się jego wcześniejsze życie. Relacja z ojcem nie należała do najlepszych - nie mógł z nim spędzać czasu; był traktowany gorzej wśród kręgu znajomych. Dziwny błysk pojawił się w charakterystycznych tęczówkach mężczyzny, jakoby już coś zdołał usłyszeć o jednej z kar wymierzonych w studentów, jednak nie był pewien, kto dokładnie ją otrzymał. Podobno z dymem poszły drzwi oraz ściana - zastanawiało go to, jakim cudem można w tak szybkim czasie użyć zaklęcia do sfajczenia drzwi oraz reszty dekoracji. Były z tego powodu dodatkowo niezbyt przyjemne tłumaczenia się personelowi. - Jak żeby inaczej. - powiedział, by następnie uwolnić się z jakichś dziwnych roślinek, które postanowiły oplątać się wokół jego nóg. Na szczęście posiadał wystarczające umiejętności do uporania się z problemem - nie spodziewał się jednak nagłego potknięcia ze strony Cherry - już wyciągnął rękę z zamiarem złapania jej w ostrożny sposób, jednak nie zdążył - dziewczyna w dość spektakularny sposób przekoziołkowała kilka razy, by następnie wylądować na szanownych czterech literach. Matthew zmarszczył brwi, zastanawiając się nad tym, czy z dziewczyną jest wszystko w porządku - niemniej jednak, pierwsze wrażenie ewidentnie wskazywało na to, że nic się z nią nie stało - kręgosłup przynajmniej znajdował się w odpowiednim miejscu. - Szkoda, zaraziłbym się. - przyznał, wyciągnąwszy dłoń w stronę uczennicy, jeżeli ta oczywiście zechciała skorzystać z jego pomocy. O dziwo, ręce miał wyjątkowo zimne, nawet jeżeli na zewnątrz było po prostu ciepło - obniżenie ciśnienia spowodowane zanikiem dobrej pogody dawało się we znaki. Zawsze, ale to zawsze chmurowe niebo powodowało u niego słabe krążenie - typowe objawy meteopatii. Nastrój u niego był po prostu zależny od wielu czynników - nie tylko własnej psychiki. - Nawet jeżeli istnieje ryzyko, iż spadniesz z miotły? - zastanowił się.
Machnęła lekceważąco ręką, wyraźnie informując swojego towarzysza, jakoby jego przeprosiny były po prostu zbędne. Nie miała pojęcia czemu tak się tym przejął, nie miała też pojęcia, że w ogóle to zrobił. Zagapiła się na wodę, podziwiając obmywające brzegi fale, zatapiając się we własnych myślach. Należała do osób żywiołowych, często popełniała błędy, a potem płonęła rumieńcem - to wszystko było ulotne i nie zadręczała się. Tak samo starała się też traktować innych... może odrobinę naiwnie, skoro tak szybko odpuszczała? Rzecz w tym, że teraz dla niej sprawa w ogóle nie istniała. - Szlaban? Proszę cię - jęknęła z niedowierzaniem, bo miała pecha i zdarzało jej się wpakować w durne tarapaty. Niektórzy zwykłe spóźnienie karali, jak gdyby miało zaważyć na losach całej ludzkości... Ale teraz miała lepszą historię, bo była rzeczywiście tragicznie niewinna, a ucierpiała. W WAKACJE! - Nawet dopiero co. To było w ogóle strasznie niesprawiedliwe, bo nic nie zrobiłam - mój znajomy przypadkiem podpalił drzwi i... no bo one się zacięły i chciał je otworzyć... i OCZYWIŚCIE profesor Bergmann musiał wbić i dać szlaban wszystkim, bo po co zapytać co się stało, nie? - Przewróciła oczami, wyraźnie oburzona, zapominając o jakiejkolwiek anonimowości. Do głowy jej nie przyszło, że Matt mógł znać hogwarckiego nauczyciela transmutacji. Ogólnie to całkiem profesora lubiła, zawsze wydawał jej się dość normalny i fajnie prowadził lekcje... Zresztą, jego konkurencją był Craine, a tego typa to wszyscy nienawidzili... A jednak, teraz miała do niego spory uraz i nie zamierzała tego ukrywać. - Niezdarnością? - Parsknęła śmiechem, korzystając z ręki wyciągniętej przez mężczyznę. Znowu jej pomagał - może powinna bardziej na siebie na tej plaży uważać? Zauważyła jego zimne dłonie, ale jakoś tego nie skomentowała; zbyt przejęta gadaniem. - No właśnie w powietrzu czuję się znacznie lepiej, nie jestem taka niezdarna. Przeznaczone mi latanie - zapewniła, a następnie zmarszczyła lekko brwi. - Co nie zmienia faktu, że zdarzyło mi się spaść...
Z krótkiej rozmowy z Meluzyną wywnioskowałam, że sztorm wywalił na plażę chyba całą zawartość jakiejś skrzyni pełnej fletów. Co rusz napotykałam osoby dzierżące podobnie wyglądające znaleziska w dłoniach. Cóż, tylko przez chwilę myślałam, że to moje było wyjątkowe. Wzruszyłam jedynie ramionami, skłonna wcisnąć flecik komuś, kto kompletnie niczego nie znalazł. I tak nie zrobiłabym z niego należytego użytku - umówmy się, nie przewidywałam w najbliższym czasie nawet chwili, którą byłabym skłonna poświęcić wyszukaniu informacji o instrumencie, nie mówiąc już o próbie gry na nim czy też inne sprawdzanie jego ewentualnych umiejętności. Im dłużej się przechadzałam, tym bardziej traciłam chęć do jakiegokolwiek dalszego szukania. Wydawało mi się, że wszystko, co mogło być cenne, zostało już odnalezione. Dodatkowo niezbyt uśmiechało mi się brodzenie w wodzie czy też przekopywanie wyrzuconych na brzeg roślin. Idąc niestety nie zauważyłam kamienia, choć był dość spory i potknęłam się o niego. Upadłam na kolana, podpierając się w ostatniej chwili dłońmi o piasek. Nie było to najprzyjemniejsze doświadczenie, lecz nic mi się nie stało, toteż otrzepałam się z piachu i przeszłam jeszcze kawałek, by ostatecznie stanąć i po prostu przyglądać się poczynaniom reszty.
kostki: 2, 3
Matthew Alexander
Wiek : 43
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 181
C. szczególne : Blizny na nadgarstkach, pogodne spojrzenie, towarzystwo Euthymiusa oraz zapach wody kolońskiej.
Wiedział o tym, że szlaban wystąpił, jednak śmiał wątpić w to, żeby ktoś w wakacje dał szlaban – czy nie od tego są wakacje, by zwyczajnie odpocząć od natłoku nauki i zwyczajnie się zabawić? Kiedyś nie miał takiej możliwości – i chociaż sam czasami przyłapał uczniów na jakimś mniej lub bardziej poważnym uczynku, kończył tylko i wyłącznie na upomnieniu słownym – przynajmniej to w jego przypadku wystarczyło. Wyszczerzył ostrożnie, prawie niezauważalnie oczy przyćmione mgiełką nieznanego zdziwienia, wówczas nie mógł uwierzyć, że on, Daniel Bergmann, nie zechciał nawet prowadzić dochodzenia w sprawie winności. To znaczy się, niby gdzieś tam obowiązywała zasada „jeden za wszystkich, wszyscy za jednego”, co nie zmienia faktu, iż dla własnej pozytywnej oceny powinien po prostu dopytać się, doszukać się osoby, która narobiła zniszczeń – zamiast skazywać całą trójkę na prace społeczne ku uciesze pracowników. - Chyba musiał być czymś porządnie wkurzony. - zastanowił się poważnie, chociaż nie miał pewności co do jego humorków – nie zmienia to faktu, iż można było zauważyć, że kiedy nie może po prostu zasnąć, jest bardziej drażliwy niż zazwyczaj. Już sam się o tym przekonał – i raczej nie korciło go do ponownego przetestowania cierpliwości nauczyciela od transmutacji – bo nawet jeżeli go znał, pojawiało się zbyt wiele niewiadomych, przez które czuł się kompletnie obcy, kompletnie niepasujący do całego kontekstu układanki. - Czyli jednak zgaduję, że nie tylko u nas zdarzają się tajemnicze, nieznane rzeczy w postaci gadających obrazów, chłodu jak na Arktyce oraz zamiany rozmowy na śpiew? - zapytawszy, był niezmiernie ciekawy zjawiskami, które spotkały najwidoczniej nie tylko ich – zakłócenia zbierały żniwa w najmniej odpowiednim momencie, co zdołał doskonale wywnioskować po spędzeniu tutaj wakacji. Jednocześnie żal było mu opuszczać to niezwykłe miejsce (nawet jeżeli wystąpiły po drodze jakieś potknięcia), aczkolwiek świadomość tego, że nie widział się z psami od dłuższego czasu, skutecznie powodowała, iż chciał powrócić. - Myślę, że gracją. - powiedział spokojnie, podając jej lodowatą dłoń, by pomóc Cherry wstać na dwie nogi. Nie stronił od pomocy, to prawda – jednocześnie nie przeszkadzał mu fakt niezdarności młodej, zwyczajnie zdarza się – no i tyle w tej kwestii. Sam nie był wybitny, poza tym, nie każdy jest na tyle wyjątkowy i nietykalny, by pod tym względem nie przypominać człowieka. Nigdy nie dane mu było znajdować się w powietrzu, poczuć ten pozorny smak wolności oraz braku zobowiązań, choć to drugie udało mu się doskonale. Zbyt oschły charakter, a raczej udawanie oschłego przy pełnym wnętrzu odbijało się na jego zdrowiu, aczkolwiek nie zwracał na to szczególej uwagi. - Spaść, by się odbić jeszcze wyżej. - powiedział jakoś tak naturalnie. - Na pewno nie jest to coś przyjemnego – sam nawet nie wiem, jak bym osobiście zareagował, gdybym nagle zaczął runąć w dół.
Daisy Bennett
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 173
C. szczególne : Tatuaż na żebrach w kształcie różdżki z trzema gwiazdkami; czarodziejski tatuaż z ruszającą się palmą na nadgarstku.
Niespodziewanie znalazła się w szczupłych ramionach rudowłosej Ślizgonki. Uścisnęła ją serdecznie, a Nessa, trzymając nadal ręce na jej ramionach, przyglądała się Daisy. Gryfonka zdecydowanie nie miała nic przeciwko takiemu naruszaniu przestrzeni osobistej. Stęskniła się za panną Lanceley! Owszem, widziały się kilkukrotnie na tych wakacjach, ale wiadomo jak to bywa. Jest tłum znajomych z Hogwartu i ludzie się ze sobą przeplatają. Też jednak uważała, że nie widziały się za długo! Mimowolnie uśmiechała się szeroko na jej widok. - Ta dam - zawołała, rozkładając ręce na boki. – Właśnie stworzyłam okazję – zaśmiała się wesoło. Wsunęła dłoń do torby, aby wyjąć swoje znalezisko, które schowała na kilka sekund przed tym jak Nessa porwała ją w ramiona. Miała tylko nadzieję, że magiczna muszelka jest na tyle odporna, a nie krucha jak zwykłe muszle, że Daisy w stanie idealnym dostarczy ją do pensjonatu. Pokazała Nessie otwartą dłoń, na której spoczywał jej skarb. - Co za zbieg okoliczności! Ja też! Twoja też tak cudownie mieni się kolorami? – zapytała zaintrygowana, bo skoro obie znalazły taką samą muszelkę to widocznie jest ich tu więcej! Meksyk krył przed nimi jeszcze wiele tajemnic. – Ciekawe co jeszcze tu znajdziemy – zastanawiała się i z przyjaciółką pod rękę ruszyła dalej brzegiem wody. Pogoda po sztormie była zdecydowanie bardziej przystępna niż wcześniej, Daisy musiała przyznać, że zbyt wysokie temperatury dawały jej się we znaki, choć zdecydowanie była ciepłolubem. Lekki wiatr znad wody przyjemnie chłodził jej rozpaloną słońcem Meksyku skórę. - Bardzo – odpowiedziała na pytanie towarzyszki. – Byłam do niego mocno sceptycznie nastawiona, ale okazało się, że skradł moje serce. Ta pogoda, plaża, widoki, tajemnicze ruiny… Naprawdę panuje tu niesamowity klimat iście magiczny! – powiedziała z błogim westchnieniem. Będzie tęskniła za tymi wakacjami. Czuła się jak w innym świecie. Może znaczenie miał fakt, że rzeczywiście znajdowali się na innym kontynencie. - Kogoś ciekawego? – zastanowiła się. – Głównie barmanów – powiedziała, rozciągając usta w wesołym uśmiechu. – Żartowałam, wcale tak często nie próbuję okolicznych alkoholowych specjałów, musiałam zobaczyć tyle miejsc, że często nie było na to czasu. A wakacyjny romans? – powiedziała, krzywiąc się lekko. – Nawet tutaj żaden nie przypadł mi w udziale – westchnęła, udając rozczarowanie. Choć może nie do końca udawała? Miała chyba cichą nadzieję, że coś takiego jej się przydarzy, wakacje to czas szaleństwa! Akurat jednak w tym względzie mogła liczyć tylko na miłe rozmowy i parę flirtów. Machnęła ręką jakby chciała odegnać myśli o końcu wakacji. - Daj spokój, chciałabym jeszcze tyle zobaczyć, a tu już prawie koniec! Zgadzam się, że w ogóle nie czuć tutaj upływu czasu. Książki? – zapytała ze zdziwieniem, ale po chwili w jej oczach mignął błysk zrozumienia. Pokręciła głową ze śmiechem. – Cała Nessa, chyba naprawdę muszę brać z ciebie przykład – powiedziała, trącając ją lekko łokciem. Ona, owszem, wzięła jakąś książkę, ale raczej rozrywkową, a nie edukacyjną i przeczytała jej zaledwie połowę. - A jak u ciebie? – zapytała, spoglądając z ciekawością na Nessę. – Ciekawi ludzie i romanse czy dalej pozostajesz dzielnym Lancelotem? – zaśmiała się, nawiązując do ich rozmów jeszcze w Hogwarcie. Dotarły w końcu na obszar dzikiej plaży, porośniętej bujną roślinnością i z porozrzucanymi w wielu miejscach kamieniami. Nessa dostrzegła coś w trawie i ruszyła w tamtą stronę. Daisy podążyła za nią kilka sekund później, ale zanim zdążyła podejść blisko Nessę zaatakowały jakieś natrętne owady. Ślizgonka błyskawicznie się z nimi rozprawiła. - Zdolniacha – pochwaliła ją Daisy. Sama w tym czasie dotarła do owej roślinności i mając nadzieję, że całe robactwo opuściło zarośla nachyliła się nad nimi. Coś błysnęło i Daisy z lekkim trudem wyciągnęła jakiś przedmiot spomiędzy splątanych zarośli. Przyglądała mu się z zainteresowaniem. Czy to syreni kielich? Miała coś ostatnio szczęście do tych syrenich gadżetów. Pokazała Nessie swoje znalezisko, badając jeszcze na jego powierzchni misterne zdobienia z morskimi motywami. Po chwili jednak dotarły do niej słowa przyjaciółki o karmie, która jej nienawidzi. - Co ty mówisz, coś się stało? – zapytała z troską. Nessa była zwykle opanowana i zawsze potrafiła znaleźć dla kogoś dobre słowo, dlatego tym bardziej Daisy nie zniosłaby, gdyby Ślizgonka chodziła smutna!