Dom Beatrice i Camaela został zaczarowany w taki sposób, że tylko osoba, która już w nim była, lub bezpośrednio od Beatrice bądź Camaela dowiedziała się o jego położeniu geograficznym, mogła go odnaleźć. W innym wypadku nie było to możliwe. Ten zabieg pozwalał na pozbycie się ewentualnych niechcianych gości.
Front domu
Dom znajduje się w mocno zalesionym miejscu, z dala od wzroku ludzkiego i centrum miasteczka, na delikatnym wzniesieniu. Z jego werandy rozpościera się przepiękny widok na Dolinę Godryka co zdecydowanie zachęca do spędzania wieczorów w tym miejscu. Drewniane ściany i kamienne murki idealnie się ze sobą komponują tworząc bardzo enigmatyczne wrażenie.
Ogród cz.1
Ogród cz.2
Ogród jest mocno zadrzewiony i może sprawiać wrażenie mocno zdziczałego. Jednak w całym tym rozgardiaszu jest jakiś urok, który sprawia, że to miejsce jest jeszcze bardziej magiczne
Parter:
Salon
Duża, otwarta przestrzeń z większością przeszklonych ścian, dzięki którym można podziwiać wspaniały widok, jaki rozpościera się z tego miejsca na całą Dolinę Godryka. Na żyrandolu osiedliły się żywe świetliki, które reagują na klaskanie, dzięki czemu wtedy w mieszkaniu zapala się światło. Wszechobecne drewniane akcenty dodają przytulności całemu pomieszczeniu. Czasami na kanapach można spotkać koty czy figurki smoków Eskila, częściej pośród drewnianych dekoracji pojawiają się nieśmiałki z pobliskiego lasu. Lepiej ich nie głaskać.
Kuchnia i jadalnia
Znajduje się tuż obok salonu, jest na niego kompletnie otwarta. Na parapetach często przesiadują koty, niekiedy zrzucając doniczki z naprawdę drogocennymi ziołami potrzebnymi Beatrice do sporządzania eliksirów (panuje tutaj najlepsze światło dla tych gatunków). Piekarnik otwiera się samodzielnie kiedy tylko wypowie się odpowiednie formuły, niespecjalnie lubi słuchać kogokolwiek innego, niż panią domu, co nieco utrudnia innym pracę, bo Beatrice rzadko gotuje. Kosz na śmieci spod zlewu często przechadza się po tym obszarze i sam zbiera niepotrzebne rzeczy przez co Camael nie raz narzekał na zgubione skarpetki.
Pracownia eliksirów
Miejsce, w którym Beatrice spędza naprawdę dużo czasu, doskonaląc swoje umiejętności ważenia eliksirów. Z pod drzwi często można zobaczyć kłęby pary, które leniwie opuszczają pomieszczenie, bowiem rzadko kiedy jest tak, że w kociołku właśnie nie tworzy się jakiś eliksir. Nikogo tutaj nie wpuszcza i nigdy nie panuje tutaj taki porządek jak na zdjęciach. Pomieszczenie jest obłożone naprawdę potężnymi zaklęciami ochronnymi, które nie pozwalają na pojawienie się tutaj niepożądanych gości.
Piętro:
Sypialnia Beatrice i Camaela
Klimatem idealnie pasuje do całej reszty domu. Ciepłe i bezpieczne miejsce, w którym młode małżeństwo spędza wiele wolnego czasu. Sypialnia posiada nieco mniejszą, osobną łazienkę, tylko do dyspozycji Beatrice i Camaela.
Gabinet Camaela
Zdecydowanie najważniejsza część, w mniemaniu Camaela, domu, jego azyl. Tutaj nigdy nie ma porządku, a półki uginają się pod ciężarem niebotycznej liczby książek (o przeróżnej tematyce i w przeróżnych językach) i pamiątek z jego podróży. Przesiaduje tutaj niezwykle często, a jeśli kiedykolwiek pozwolił Ci wejść do tego pokoju – musisz mieć świadomość, że jesteś dla niego kimś niezwykle ważnym.
Pokój Eskila
Do momentu, kiedy był to tylko pokój gościnny, zawsze był on schludny i zadbany, jednak w momencie gdy zamieszkał w nim rozszalały nastolatek, wszystko uległo zmianie. Beatrice i Camael zadbali o to, aby chłopak czuł się w tym pokoju najlepiej, jak to tylko możliwe, co nie zmienia faktu, że panujący tam elegancki burdel! rozgardiasz doprowadza kobietę do szewskiej pasji. Jest perfekcjonistką i ciężko jej przywyknąć do czegoś podobnego.
Łazienka
Ogólnodostępna, nieco różniąca się od całej reszty, choć nikt zdaje się na to nie narzeka. Na kabinę prysznicową zostało rzucone zaklęcie przez co nie wymaga czyszczenia, sama to robi.
Garderoba
Prawdopodobnie największe pomieszczenie w tym domu (nie licząc połączonego z kuchnią salonu). Beatrice wie od dawna, że ma zdecydowanie za dużo ubrań, jednak wcale nie myśli się ich pozbywać. Pomimo ogromnych rozmiarów i rzuconych zaklęć powiększających i tak ogromnym problemem było wygospodarować dwie szafy na ubrania Eskila. O dziwo, dla Camaela znalazła nawet całą jedną ścianę szafek, półek i wieszaków, gdzie może trzymać swoje ubrania
Ostatnio zmieniony przez Beatrice L. O. Whitelight dnia Czw Lut 17 2022, 10:35, w całości zmieniany 10 razy
Autor
Wiadomość
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Przez te parę dni - czyżby minął już tydzień? - zauważył, że przygnębienie przyspiesza upływ czasu. Odosobnienie z jednej strony stanowiło dla niego straszliwą udrękę, a z drugiej wyjątkowo było mu na rękę, że nikt go nie nagabywał. Przez to siedzenie w domu stracił chęci do gadania z kimkolwiek. Ograniczał się zatem do minimum - nie brakowało również opakowań po zamawianych McMagic, dostarczanych prosto do okna jego pokoju. Fastfood, lenistwo, ciepełko - można to jakoś znieść. Nie słyszał pukania bowiem muzyka zagłuszała wszystko. Nawet nie zorientował się, że ktoś wszedł dopóki radio nie zostało wyciszone. Odwrócił się na łokciu z pretensjonalnym "ej!" i zmrużył oczy kiedy przez otwarte okno wpadło jaskrawe światło dnia. Czyli jednak nie był sam w domu. - Robisz zimno.- poskarżył się kiedy dostał gęsiej skórki. - No to niech się wyprowadzą. - burknął na odczepnego i przekonany, że przyszła go tylko opieprzyć za hałas i bałagan, wrócił do poprzedniej pozycji, gotów oglądać dalej komiksy. Opadł czołem na kartki kiedy okazało się, że jednak pyta co się dzieje. Czemu nawet nie daje mu możliwości zaprzeczenia, żeby cokolwiek miało się dziać? - Mam ochotę siedzieć w pokoju. Przecież to nic złego.- podniósł głowę i zerknął na Beatrice przez ramię jakby chcąc sprawdzić jakie ma względem niego zamiary. On nie miał problemu z przyzwyczajeniem się do faktu, że jest zamężna. Trudniej było mu oswoić się z obecnością Camaela, przy którym wciąż nie czuł się w pełni swobodnie. Naciągnął kaptur bardziej na głowę jakby próbując się schować przed jej wnikliwymi oczami. Lubił Beatrice, nawet bardzo ale w chwili obecnej nastoletnie hormony tworzyły potrzebę spławienia jej z powrotem do świata dorosłych.
Beatrice L. O. O. Dear
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Czarne oczy, przenikliwe spojrzenie, blizny na dłoniach, ukryte po metamorfomagią, tatuaż na łopatkach (kuferek)
Tak, jak się tego spodziewała, Eskil nie był raczej skory do rozmowy, co dawał odczuć całą swoją postawą. Oh, widziała to doskonale i znała z przeszłości, kiedy to nie raz i nie dwa próbowała jakoś współegzystować z młodszym czy starszym rodzeństwem. Pewne było jedno, w opinii Beatrice, nastolatkowie potrafili być straszni, a ona, o ironio, postanowiła przygarnąć jednego pod swój dach. Niemniej, skoro powiedziało się "A", to należało wypowiedzieć też inne literki alfabetu. - A ty smród - odparowała gładko na zarzuty, jakoby przez jej zachowanie w pokoju nastolatka panowała teraz zbyt zimna temperatura. Nie przejmowała się jego gadaniem. Zamiast tego krytycznym spojrzeniem czarnych oczu zmierzyła cały pokój. Na Merlina, nie podejrzewała, że jest aż tak źle. Nigdy nie panował tutaj idealny ład czy porządek, ale teraz chłopak przechodził sam siebie. Uniosła jedną brew kiedy wspomniał o wyprowadzaniu się brudnych naczyń z pokoju. Patrzyła naprawdę bardzo wymownie na Eskila w tamtym momencie. O nie, podobnego zachowania tolerować nie zamierzała. O ile wychodziła z założenia, że w swoim pokoju chłopak mógł robić, co mu się żywnie podobało, tak w tym momencie uważała, że są jednak pewne granice i zasady, których należało przestrzegać. Dotychczas półwil nie miał z tym najmniejszego problemu, ale teraz jak widać problem miał źródło w kompletnie innym miejscu. Użyła znów swojej różdżki, aby zamknąć okno, kiedy uznała, że wywietrzyło się na tyle, aby można było w nim egzystować w jakikolwiek sposób. Słysząc kolejne słowa chłopaka, parsknęła śmiechem i pokręciła głową z niedowierzaniem. - Oczywiście, że tak! Ty nigdy nie siedzisz w swoim pokoju! - odgarnęła z twarzy kosmyk czarnych włosów, który niepotrzebnie się tam pojawił. Wzięła z powrotem w dłoń dwa kubki gorącej czekolady i podeszła z nimi do Eskila. Szturchnęła go delikatnie i wysunęła dłoń w jego kierunku z parującą jeszcze słodyczą w środku. Bita śmietana na wierzchu, dokładnie tak, jak sama Beatrice uwielbiała. - To co, chcesz powiedzieć o co dokładnie chodzi? - zapytała, siadając na krześle przy biurku i automatycznie zakładając nogę na nogę. Wyjęła łyżeczkę ze swojego kubka i oblizała ją z resztek czekolady i bitej śmietany. - Widzę, że coś się dzieje i nie wmówisz mi, że to nic. Trochę za dobrze cię znam - dodała po chwili i wzięła niewielki łyk czekolady. Coś jej nie odpowiadało w tym smaku. Skrzywiła się nieco i powąchała zawartość kubka. Coś w tym ewidentnie ją odpychało, ale kompletnie nie wiedziała co. Skład był dokładnie taki sam jak zawsze, gdy robiła podobny napój. Może śmietana zdążyła się nieco zepsuć?
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Wiele razem przeszli zanim dotarli do zadowalającego poziomu relacji opartej na zaufaniu. Mimo tego dzisiaj nie miał ochoty wykonywać żadnych obowiązków. Nawet jutro, pojutrze, w ogóle. Chciał mieć święty spokój i miejsce gdzie będzie mógł nic nie robić, jeść byle co, wyglądać byle jak i czuć się byle jak. Nie miał ochoty siebie z tego wyrywać na siłę i udawać, że jest wesolutki. Nie potrafił odpędzić się od tego uczucia samotności ale z drugiej strony cały czas tkwiła w nim zadra, mówiąca, że sam uwarzył sobie ten eliksir i trzeba teraz wypić to obrzydlistwo. Bałagan mu nie przeszkadzał. Po co miałby się starać o czystość? Przecież i tak się zaraz nabrudzi. Wykrzywił twarz w grymasie kiedy Trice machała sobie tak różdżką w jego dżungli. Zastanawiał się czy jeśli schowa głowę pod poduszką to Trice nabierze się na to, że zasnął. Jej energia i wesołość burzyły jego dotychczasowy spokój i ciche przygnębienie. Usiadł na łóżku na tyłku, ze skrzyżowanymi nogami. Bez słowa wziął od niej kubek z czekoladą i choć zapach nęcił to uniesienie naczynia do ust było teraz za trudne. Nie patrzył na Trice tylko głęboko westchnął, z rezygnacją. Oparł kubek o swoją stopę i gapił się na bitą śmietanę. Mógłby teraz zapierać się nogami i rękami, że nic się nie dzieje ale to wymagałoby za dużo energii. Minę miał smętną. - Przed świętami zerwałem z Doireann. A po świętach Hunter i Robin też zerwali... przeze mnie bo okazało się, że kocham Robin. - mówił to zrezygnowany, jakby nie chciało mu się już usprawiedliwiać i zapewniać, że przecież nie zrobił nic złego i niczemu nie zaradzi ani tym bardziej nie będzie się poświęcać dla wszystkich wokół. Podwinął nogę bliżej siebie, aby oprzeć brodę o swoje kolano. Zerknął na Trice aby sprawdzić czy przy takiej informacji też udało się jej zachować kamienną twarz. - Wszyscy pojechali sobie na Malediwy więc nie mam po co wychodzić z pokoju. Nie chce mi się. - wyjaśnił krótko, zwięźle i dobitnie. Nie mówił jej o rozstaniu z Dori, bo zajmowała się ślubem, weselem i przeżywaniem zmiany nazwiska, stanu cywilnego i ogólnie, wszystkiego. Poza tym nigdy nie zwierzał się dorosłym z takich nastoletnich rozsterek, a jeśli już to jedyna na świecie była ku temu Trice. Z tego powodu powiedział jej od razu o co chodzi. Nie powinna na niego krzyczeć ani robić mu wyrzutów.
Beatrice L. O. O. Dear
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Czarne oczy, przenikliwe spojrzenie, blizny na dłoniach, ukryte po metamorfomagią, tatuaż na łopatkach (kuferek)
Nie spodziewała się tego, że tak szybko osiągnie jakikolwiek efekt i że Eskil otworzy się faktycznie przed nią. Co prawda wiedziała, że zyskali pełen typ relacji, która był nieporównywalna do niczego innego, ale wciąż, ona była jego opiekunem, on jej podopiecznym, w dodatku ona była dorosłą, więc kompletnie nie dziwił by ja fakt, że półwil nie zamierzał jej jakoś mocno ufać. Tymczasem szybko okazało się, że Beatrice chyba w jakiś sposób zapracowała sobie na jego zaufanie, bo nawet nie przypuszczała, a ten nagle kompletnie zmienił swoją pozycję i wyraźnie mogła zauważyć, że chciał z nią porozmawiać. Podejrzewała, że była nieliczną spośród tych, które miały przyjemność słyszeć o tym, co go spotkało i tym bardziej doceniała ten fakt. Tym bardziej chciała pomóc półwilowim aby potwierdzić, że nie bez powodu powierzał jej swoje problemy i faktycznie mógł na nią liczyć, bez względu na to, czego jego problem miałby dotyczyć. Nie wiedziała, co mogłaby powiedzieć na to wyzwanie. Kompletnie nie zdawała sobie sprawy z tego, jakie problemy dotykały jej podopiecznego. Zbyt skupiona na sobie, na ślubie i dopilnowaniu wszystkiego wokół, zapomniała o tak podstawowych osobach, jak chociażby Eskil. A jak widać, ten kompletnie nie próżnował. Nie wiedziała, jak na to zareagować. Przeczesała dłonią czarne kosmyki włosów na jej głowie, przyglądała się półwilowi, próbując zrozumieć więcej oraz dopatrzeć się tego, czego nie mówił wprost, a co mogło powiedzieć jej jego zachowanie. I faktycznie pośród jego odruchów bezwarunkowych widziała to dziwne skrępowanie sytuacją, to że nie czuł się dobrze, raniąc swoich najbliższych... a przynajmniej tak przypuszczała, bazując na tym, co dotychczas powiedział jej na temat tych osób. - Uczucia nie wybierają - stwierdziła krótko, w odpowiedzi na to, co od niego usłyszała. Zgadzała się z tym stwierdzeniem w stu procentach, ale jak widać, musiała do tego przekonać jeszcze Eskila. - Ta dziewczyna... od dawna masz względem niej takie czucia? - zapytała, znacznie spokojniejszym tonem. Nie robiła tego bez powodu. Chciała lepiej zrozumieć sytuację, wczuć się w to, co on odczuwał. Zrozumieć, co dokładnie leżało mu na sercu, bo dzięki temu będzie w stanie mu pomóc i coś więcej doradzić. Wciąż patrzyła na niego niewzruszonym wzrokiem, choć w jej ocenie to nie oznaczało, że ignorowała chłopaka i jego problemy. Skupiała się na nich i próbowała dotrzeć do sedna, które nie zawsze było widoczne na pierwszy rzut oka. - Wiesz, że w Dolinie Godryka jest wiele miejsc do zwiedzenia, prawda? Poza tym, to, że nie mogłeś udać się na Malediwy, nie znaczy, że nie możesz udać się gdzieś indziej. Ja do końca ferii zimowych, też mam wolne - próbowała wymyślić coś, co rozrusza półwila, ale wcale nie było to łatwym zadaniem. Nie wiedziała, co ostatnio go interesuje, więc było to mocno utrudnione. Uniosła szklankę do ust i upiła łyk, ale od razu się skrzywiła mocniej niż za pierwszym razem. - Wiesz co, może lepiej tego nie pij... To mleko chyba było nie świeże, bo coś mi dziwnie pachnie - powiedziała jeszcze, jakby uprzedzając go żeby nie popełniał błędu, który ona popełniła. Sama odstawiła ledwie naruszony kubek na blat biurka przy którym siedziała, dalej się krzywiąc.
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Choć zmienił swoją pozycję i zgodził się (pod pewnym przymusem obecności Beatrice) na rozmowę to jednak dotykanie tych wszystkich trapiących go problemów wywoływało dyskomfort. Wcale tego nie chciał jednak wiedział, za Trice prędzej czy później do tego wróci i wszystko wyjdzie na wierzch. Wolał mieć to za sobą już teraz. Wystarczająco wiele razy zapewniała go, że nigdy nie wyśmieje ani nie zbagatelizuje jego problemów. To sporo ułatwiało. Mimo wszystko jego jasną twarz wykrzywił grymas gdy zapytany został o czas trwania zakochania w Robin. Nieprzyzwoicie długo. Z lekkim trudem podniósł wzrok na ciemne oczy Beatrice. - Długo.- nie odpowiadał wprost. - Nie gadajmy o tym. - poprosił (!) i głośno westchnął. - Wystarczająco mnie to gnębi w głowie żeby jeszcze o tym rozmawiać. - mimo wszystko był nastolatkiem, który potrafił zmieniać zdanie z sekundy na sekundę. Propozycja wyjścia do Doliny Godryka była straszliwie kusząca jednak nie rozbudził się dzisiaj w nim zew przygody. Odruchowo chciał odmówić ale tylko otworzył usta to zmienił strategię. - Jasne, czemu nie. - przystroił usta w swój półuśmiech, lekki, może kapkę nieprzytomny, ale jednak pierwszy od dawna. Otoczenie lasu powinno ożywić jego zmysły. Chciał też w ten sposób podziękować jej, że została choć mogła jechać z resztą osób. Powąchał bitej śmietany kiedy ostrzegła go przed otruciem się. Nie czuł niczego dziwnego więc zanurzył palucha w bitej śmietanie i oblizał go, oceniając tym samym świeżość słodkości. - E tam, dobre jest.- upił łyk czekolady i ucieszył się ze słodkiego posmaku. - Byłoby lepsze z lodami. - jak przystało na człowieka z zaburzonym instynktem zachowawczym pił letnią czekoladę i oblizywał wąsy z bitej śmietany. - Mogę wypić twoje. Co ma się marnować?- zaproponował, zerkając z niepokojem na jej minę. - Jesteś blada.- nastroszył brwi i gotów był wołać Camaela aby coś zrobił, zapominając przy tym, że nie było go w domu.
Beatrice L. O. O. Dear
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Czarne oczy, przenikliwe spojrzenie, blizny na dłoniach, ukryte po metamorfomagią, tatuaż na łopatkach (kuferek)
Nie sądziła, że tak szybko osiągnie jakikolwiek sukces. Było wyraźnym jak na dłoni, że Eskila coś mocno dręczyło i nie chciał o tym rozmawiać, tymczasem już po kilku chwilach mówił jej dokładnie, co to jest. Nie pozostawało jej nic innego jak wysłuchać go i spróbować mu pomóc. Bo co innego mogła zrobić? Nawet nie wiedziała, w którym momencie chłopak stał się dla niej tak ważnym, ale tak po prostu było. Pewnie właśnie dlatego siedziała tutaj i słuchała go, gotowa wymyślić jakieś genialne rozwiązanie. Tyle że w problemach miłosnych, nie ma gotowych rozwiązań, którymi można by było się posłużyć. Należało to wszystko robić z gracją i odpowiednią dozą subtelności tak, aby nie zrazić chłopaka. Powstrzymała się, aby nie unieść brwi ku górze, gdy oznajmił, że nie chce kontynuować tematu. Nie powiedziała nawet słowa, tylko delikatnie pokiwała głową, gotowa uszanować jego decyzję. Bądź co bądź, w świetle prawa, był dorosły, powinna mu zaufać i temu, że wie, co robi, choć prawdopodobnie nie wiedział, co jest dla niego najlepsze. Lecz czy ona mogła posiadać taką wiedzę po niespełna roku wspólnego życia? Śmiała w to wątpić. - W takim razie, przebiorę się i będę gotowa do drogi - oznajmiła, uśmiechając się w jego stronę szeroko. Jednak jej uśmiech nieco zelżał, w momencie gdy Eskil jej oznajmił, że jest blada. Sama też poczuła, że coś bardzo wyraźnie jest nie tak. Nawet nie wiedziała w którym momencie zakręciło się jej w głowie. Poczuła, jakby w jej żołądku rozlał się ogień, który promieniował na wszystkie pobliskie organy. Zgięła się w pół zamykając oczy. Nim się obejrzała i zrozumiała co się dzieje, już wymiotowała na posadzkę. Towarzyszył temu paskudny odgłos i jeszcze gorszy zapach, choć w tym momencie mało ją to obchodziło. Gdy tylko pierwsza fala torsji odpuściła, zerwała się na równe nogi i pognała do łazienki, licząc na to, że tym razem zdąży do toalety, bo wcale nie była tego taka pewna. Chwilę później trzasnęła głośno drzwiami i tylko cudem zdążyła do muszli klozetowej, gdzie zwymiotowała ponownie.
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Przeszli razem niejedne kłopoty. W głównej mierze to Beatrice wyciągała Eskila za uszy z kłopotów a nie na odwrót jednak przecież musiała wiedzieć, że "w razie czego" może na niego liczyć, co nie? Merlinie, kto by pomyślał, że tak szybko będzie musiał to udowodnić. Choć nie chciało mu się wychodzić ze swojej dżungli zwanej potocznie pokojem to gotów był wyłonić się z tej dziury i zaczerpnąć świeżego powietrza. Nie zamierzał się ani przebierać ani myć przed wyjściem bo przecież i tak zaraz się cały zabrudzi. Dawał z siebie całkowite minimum ale miał nadzieję, że ten spacer postawi go na nogi. Cieszył się, że Beatrice nie drążyła. Chciał zapomnieć o goryczy więc lepiej nie poruszać tego drażliwego tematu. To i tak nie przyniesie niczego dobrego. Zastanawiał się czy jednak nie przełożyć tego wyjścia na później bo jednak blade policzki i lśniące czoło Beatrice budziły niepokój. Nie musiał być ekspertem z uzdrawiania aby zorientować się, że coś ją chyba chce rozłożyć. Kiedy jednak nagle zwymiotowała, odruchowo... odskoczył w kierunku wezgłowia łóżka wylewając przy tym na siebie i pościel ciepłą czekoladę. Gdzieś w międzyczasie wyrwało mu się "co do kurwy" kiedy Beatrice pognała sprintem w kierunku łazienki. Nieźle skonfundowany gapił się na kolorowo-cuchnące malowidło na podłodze i tylko zzieleniał. Sięgnął po jasnobrązową różdżkę i pierwszy raz w życiu bardzo, ale to bardzo chciał, aby "Chłoszczyść" zadziałało perfekcyjnie. Cóż, wyszło mu ale za trzecim razem. Zdjął z siebie mokrą bluzę i w spodenkach oraz podkoszulku na ramiączka wyślizgnął się ze swojej nory, szukając przy okazji gdzieś truchła... - Trice...? - zapukał dwukrotnie w brązowe drzwi łazienki i wykrzywił się słysząc nieprzyjemne dźwięki. - Ale płuc nie wypluwaj, dobra? - żałośnie próbował... sam nie wiedział co. Zażartować? Rozładować atmosferę? Wzdrygnął się i wychylił przez balustradę schodów. Skierował różdżkę w kierunku kuchni i mrużąc oczy inkantował kilka drobnych zaklęć pomagających mu nalać wody do szklanki i przylewitować do jego ręki. Miałby zejść na dół i zrobić to osobiście? Nie chciało mu się. Oparł pośladki o barierkę schodów i czekał aż Beatrice się otrząśnie. Był zbyt przerażony, aby wchodzić do środka i oferować pomoc. - Eee... zamówić taksówkę? - przecież nie zaoferuje teleportacji podczas której żołądek wywraca się na drugą stronę.
Beatrice L. O. O. Dear
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Czarne oczy, przenikliwe spojrzenie, blizny na dłoniach, ukryte po metamorfomagią, tatuaż na łopatkach (kuferek)
Dawno nie czuła się tak paskudnie, jak właśnie w tym momencie. Miała ochotę umrzeć, ale torsje, które wstrząsały jej ciałem, skutecznie jej to uniemożliwiały. Próbowała znaleźć w swoich wspomnieniach coś, co wyjaśni jej samopoczucie, jednak na marne. Gdyby to faktycznie była wina tej bitej śmietany, to prawdopodobnie również Eskil odczuwałby jakieś niepożądane efekty. Tymczasem cierpiała tylko ona. Dlaczego do cholery? Usiadła w końcu ciężko na podłodze tuż obok toalety i zamknęła oczy. Oparła potylicę o zimne płytki ściany za jej plecami. Otarła pot z czoła. A może… Nie, to nie możliwe… Tyle że coś podpowiadało jej, że to jednak bardzo możliwy scenariusz. Uchyliła powieki nieświadoma faktu, że pobladła jeszcze bardziej. W myślach natrętnie liczyła kolejne dni, wspomagając się własnymi palcami. Pomyliła się, więc zaczęła liczyć od nowa. I potem jeszcze jeden raz dla potwierdzenia. I jeszcze jeden, bo choć już miała stuprocentową pewność, że się nie pomyliła to i tak nie dowierzała w to, do czego doszła. Merlinie… Owszem, zarówno ona jak i Camael podczas ich miesiąca miodowego kompletnie nie zwracali uwagi na należyte zabezpieczenie. Ale żeby tak od razu. Ta myśl wydawała jej się nierealna. Tyle że spóźniający się o ponad dwa tygodnie okres, mówił jej coś zgoła innego. Zupełnie nie zwracała uwagi na to, że Eskil był za drzwiami i coś do niej mówił. Jakby wszystko przestało mieć znaczenie, gdy uderzyła w nią świadomość, że musiała być w ciąży. Nie było innego wytłumaczenia tej sytuacji. Podniosła się z ziemi, zmęczona wymiotami. Uniosła koszulkę i przez minutę czy dwie wpatrywała się w swój brzuch, jakby spodziewała się, że za chwilę zauważy, jak magicznie się powiększa. Oczywiście było na to jeszcze o wiele za wcześnie. Ale wiedziała, że za kilka miesięcy to się zmieni. Poprawiła swój wygląd i wyszła z łazienki. Na korytarzu od razu natknęła się na Eskila ze szklanką wody. Wzięła ją drżącą dłonią, bo czuła, że faktycznie woda jest jej w tym momencie potrzebna. - Nie mów nic Camowi o tym - zastrzegła, patrząc na niego, jak jej się zdawało, mocnym wzrokiem. Tyle że przez fakt, który praktycznie zmiótł ją z nóg, bardzo brakowało mocy jej spojrzeniu. Podeszła i oparła się plecami o tę samą barierkę. Upiła nieco wody, wpatrując się niewidzącym wzrokiem w przestrzeń. - Sama będę musiała mu powiedzieć - dodała po chwili, jakby sama do siebie. Szlag by to trafił…
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Widział Beatrice już w kilku wydaniach - wściekła, szczęśliwa, zażenowana, zniecierpliwiona, spokojna, radosna, zagubiona, przerażona... a ten wyraz twarzy który teraz zobaczył do złudzenia przypominał mu minę w przeddzień jej ślubu. Strach. Beatrice Dear, a teraz Whitelight przecież niczego się nie bała, a jeśli faktycznie coś ją przerażało to i ten strach przechodził trochę na Eskila. Powiódł za nią nieco tępym wzrokiem, zbyt zdziwiony jej zewnętrznym wyglądem. - Zawsze wyglądam bosko więc nie rozumiem czemu patrzysz na mnie z takim tłumionym strachem. Co jest? - gotów był posunąć się do szantażu jeśli będzie go zbywać! - Przecież tylko się czymś zatrułaś. Wiesz, wyleżysz to, najwyżej zapytam Felinusa czy wpadnie na kawę i może zerknie na ciebie... - nie miał nigdy do czynienia z kobietą w ciąży, a tym bardziej z jakimikolwiek dziećmi więc nie miał podstaw twierdzić, że coś mogłoby się w tej kwestii dziać. - Czy ty kiedykolwiek byłaś na coś chora? - może to jej pierwszy raz i dlatego jest taka zestresowana? Cholera by to wiedziała. Pewnym było, że został już solidnie wyrwany ze swojej nory, przygnębienia i otępienia. Beatrice się udało.
Beatrice L. O. O. Dear
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Czarne oczy, przenikliwe spojrzenie, blizny na dłoniach, ukryte po metamorfomagią, tatuaż na łopatkach (kuferek)
Nie miało dla niej znaczenia, w jaki sposób aktualnie się prezentowała. Z pewnością magiczna bariera, nazywana metamorfomagią, opadła w tym momencie i odsłoniła wszystkie niedoskonałości, które na co dzień tak skutecznie maskowała. Kto by jednak myślał o swoim wyglądzie w momencie takim jak ten? Kiedy nagle należało podjąć naprawdę wiele decyzji, które prawdopodobnie będą rzutowały na całe jej dalsze życie. To oczywiste, że aparycja w takiej sytuacji schodziła na dalszy plan. Jeszcze pozostawała kwestia Eskila, o którym kompletnie zapomniała w tym momencie. Nic dziwnego, że powiodła na nim nieco nieobecnym spojrzeniem. Dopiero kiedy wspomniał o Felinusie i sprowadzeniu go tutaj, w momencie uniosła różdżkę do góry, nawet nie wiedząc, kiedy znalazła się ona w jej dłoni. Wycelowała w jego podbródek z miną, która wyraźnie mówiła, że nie życzyła sobie czegoś podobnego. - Żadnego. Felinusa. Ani. Nikogo. Innego.- Wyartykułowała kolejne słowa, z naprawdę niebezpiecznym tonem. Dopiero po chwili wzięła głęboki oddech i opuściła różdżkę, przymykając powieki, jakby zmęczona tym, co właśnie zrobiła. - Nie, nie byłam chora. I teraz też nie jestem - powiedziała po chwili, przecierając knykciem zmarszczkę, która pojawiła się pomiędzy jej brwiami. - Z tego co mi wiadomo i z obliczeń, które wykonałam, to nie jest choroba, tylko ciąża. Raczej nie czuła potrzeby, aby w tym momencie tłumaczyć Eskilowi, skąd się biorą dzieci, świadoma faktu, że tego typu rozmowy na pewno miał już dawno za sobą. Zamiast tego skupiła się na mętliku, który w przeciągu kilku minut zawitał w jej głowie. Wiedziała, co powinna robić, jak się zachować, a i tak stała tutaj, opierając się o barierkę, patrząc niewidzącym wzrokiem w przeciwną ścianę, ściskając różdżkę w jednej dłoni i popijając wodę ze szklanki, która znajdowała się w drugiej jej dłoni. Świetnie, po prostu świetnie…
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Chyba wolał swoje rozleniwienie i dżunglę. Z Beatrice w wersji "martwię się o ciebie, ty kochany idioto" przeszło do "nawet nie próbuj się teraz o mnie martwić!!" Popatrzył z niepokojem na wyciągniętą w jego stronę różdżkę i odruchowo uniósł ręce w geście obronnym. - No dobra, ale po co ta agresja? Nie możesz mnie przerobić na składnik alchemiczny. - co było oczywiste jak słońce ale nigdy nie wypowiedziane na głos powody typu: przywiązaliśmy się do siebie, jesteś w porządku, mogę Ci zaufać etc. Uniósł brwi pytająco bo jednak wolałby aby mu nie mdlała bo wątpił w wyrozumiałość Camaela gdyby zastał go nad leżącą na podłodze Beatrice. Choć minęło już trochę czasu od ich ślubu to jednak wciąż nie był pewien czy Camael toleruje go z lekkością czy z przymusem. - Jak to nie jesteś chora? - wszedł w jej słowo bo gadała już od rzeczy. Wyglądała na chorą, puściła pawia, miała mord w oczach... no klasyczne objawy przeziębienia czy jakiegoś tam zatrucia! - Że co? - ach, te mądre dopytywanie czy aby się nie przesłyszał? Gapił się na Trice nie do końca rozumiejąc co ma na myśli "ciąża". Dla Eskila to słowo było tak samo obce jak numerologia. Choć wiedział jak doprowadzić do ciąży i co z tej ciąży wyniknie to nigdy w życiu nie poświęcił temu ani jednej myśli. I nagle do jego mózgu dotarła prawda. Trice będzie miała dziecko. Prawdziwe dziecko, pierworodne. Będzie matką. Będzie mieć dziecko. Kuźwa. Krew nieco odpłynęła mu z twarzy, a wzrok nabrał zagubienia. Przeraził się! - Eee... t-to dobre wieści, c-co nie? - popatrzył na jej brzuch jakby właśnie miało urosnąć na jego oczach. Jego spaczony mózg powtarzał mu właśnie, że Trice będzie miała swoją rodzinę, a więc Eskil nie będzie jej "potrzebny". To dlatego zaczął się bać... sam nie wiedział czego. Czuł, że musi jeszcze coś dopowiedzieć choć najbardziej to miał ochotę wiać. - T-o teraz zamiast jednej Trice będą tu d-dwie Trice. Hog-Hogwart nie jest gotowy na taki zaszczyt. - normalnie próbował żartować ale już nawet nie kontrolował tego, co mówi. Co się mówi w takich momentach?!
Beatrice L. O. O. Dear
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Czarne oczy, przenikliwe spojrzenie, blizny na dłoniach, ukryte po metamorfomagią, tatuaż na łopatkach (kuferek)
Nie zarejestrowała nawet faktu że zareagowała agresywnie do momentu, kiedy Eskil jej o tym nie poinformował. Potrzebowała chwili, aby się zreflektować i nieco spuścić z tonu, bo faktycznie, grożenie półwilowi różdżką, nie było przesadnie rozsądną decyzją. Tyle że nic w tym momencie nie było rozsądnym. Wszystko wyrwało się spod jakiejkolwiek kontroli, a Beatrice nie lubiła, kiedy coś działo się wbrew jej woli. Ciąża to było ostatnie, czego w tym momencie potrzebowała. To nie to, że nigdy nie chciała mieć dzieci, ale na Merlina, oboje z Camaelem byli młodzi, dopiero wzięli ślub, mieli ogrom pracy i jeszcze więcej prywatnych problemów. Gdzie w tym wszystkim miejsce na małe dziecko?! Tyle do przeorganizowania, do przemyślenia. Tyle decyzji do podjęcia a ona nie była w stanie zrobić nic ponad to, co robiła obecnie. Czyli dalej stała obok Eskila, wpatrując się tępym wzrokiem w przestrzeń i tak nic nie rejestrując. Szlag by to trafił... - Chyba tak... - odpowiedziała cicho na jego pytanie. Sama nie wiedziała, czy ciąża to dobra, czy niedobra wiadomość. Nie wiedziała w tym momencie nic, nie miała kontroli nad niczym i prawdopodobnie to w tym wszystkim było dla niej najstraszniejsze. Ona, maniaczka kontroli, nie wiedziała, co się zdarzy. Jak w ogóle do tego doszło, nie miała pojęcia... Jej życie właśnie wywróciło się do góry nogami, o sto osiemdziesiąt stopni. No i jeszcze musiała powiedzieć o tym swojemu mężowi. - Nie wiem, czy będą dwie Trice. Może będzie dwóch Camaelów? - Oczywiście nie wyłapała w jego słowach żartu, tylko potraktowała to zbyt poważnie. Myśli krążyły w jej głowie z zawrotną prędkością, a ona nie była zdolna do tego, aby je poukładać. Traciła kontrolę, co objawiło się poprzez uwidocznienie jej blizn na przedramionach. Nawet nie była tego świadoma. - Wychodzi na to, że będziesz starszym bratem - powiedziała w końcu po dłuższej chwili, zerkając w jego kierunku. Próbowała się nawet uśmiechnąć, ale Merlin jej świadkiem, że nie była w stanie. Była przerażona. Nie pamiętała, kiedy ostatni raz w życiu tak się bała...
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Mieli identyczne miny - ta konsternacja, niedowierzanie i zastanawianie się ile się zmieni i czy temu podołają. Nie wiedział co ma o tym myśleć. To było niespodziewane, a i reakcja Beatrice trochę go... niepokoiła? Nie powinna się cieszyć? Przecież z tego co tam kiedyś Dori streszczała ze swoich romansideł to kobiety cieszyły się, że zostają matkami. - Może będzie metamorfomagiem. - skomentował i wyobraził sobie takie małe ledwo co odstające od ziemi z czerwonymi włosami. Dziwnie się czuł kiedy przypomniała mu, że zostanie starszym bratem. Podniósł na nią zdziwiony wzrok. - Że ja? - czyżby był skrępowany? To tak jakby właśnie miała nazwać się jego matką. Była od niego trochę starsza, ale doświadczona bardziej niż niejeden czarodziej. Podrapał się po swojej blond łepetynie i próbował się odnaleźć w tej sytuacji. Dostrzegłszy jej przerażenie i on się przeraził. Postanowił jednak zrobić coś, co dotąd nieźle mu wychodziło - wyrwanie jej z przerażenia. - Ej, w sumie to zajebisty pomysł. - nie brzmiał może mega naturalnie ale też nie było w nim kłamstwa. Ewidentnie nastawiał się pozytywnie do tej sytuacji i nazwania ciąży "pomysłem". Nawet nie zwrócił uwagi na to, że sobie przy niej przeklina. - Ja gapiłem się w Lucasa jak w obrazek więc fajnie będzie mieć zapatrzoną w siebie małą Trice. - wyszczerzył się do niej. - Przynajmniej jedna z was nie będzie patrzeć na mnie z mordem w oczach. - dodał jeszcze, próbując nieco na siłę zmazać z twarzy kobiety ten strach. Wbiło mu się do łba, że to będzie dziewczyna choć absolutnie nie miał podstaw aby tak sądzić. Cóż, próbował.
Beatrice L. O. O. Dear
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Czarne oczy, przenikliwe spojrzenie, blizny na dłoniach, ukryte po metamorfomagią, tatuaż na łopatkach (kuferek)
Prawdopodobnie, gdyby była normalną czarownicą, to faktycznie taka wiadomość by ją ucieszyła. Tyle że normalną czarownicą nie była. Nawet nie planowała tego, że w najbliższej przyszłości zajdzie w ciążę, a tu proszę, okazywało się, że najbliższa przyszłość dopadła ją szybciej, niż ktokolwiek mógłby przypuszczać. Nic dziwnego, że tak zwyczajnie, po ludzku, bała się tego, co będzie dalej. Nie wiedziała, jak Camael na to zareaguje. Pewnie będzie w takim samym szoku jak i ona, co nie napawało ją dodatkowo optymizmem. Szlag by to wszystko trafił. Na kolejne słowa Eskila, tylko spojrzała na niego, nierozumiejącym wzrokiem. Nawet nie pomyślała o tym, że dziecko mogłoby być metamorfomagiem, ale przecież było to cholernie prawdopodobne. Może i nie przejęłaby się zbyt mocno tym faktem, gdyby nie to, że przecież Cam miał siostrę która również nim była. Obciążenie genetyczne szło z dwóch stron. - A kto, ja? - oczywiście pytanie wymsknęło się z jej ust szybciej, niż mogłaby przypuszczać, że tak się stanie. Ale przecież nawet jeśli nie była formalnie matką Eskila, to wciąż pozostawała jego opiekunem prawnym. O ile tych dwoje nie będą łączyć prawdziwe więzy krwi, tak nie wątpiła, że Eskil stanie się dla jej dziecka kimś w rodzaju starszego brata. - Skąd wiesz, że to będzie dziewczynka? - zapytała, dalej patrząc się na niego nierozumiejącym wzrokiem. Merlinie, naprawdę czuła przerażenie, ale teraz i tak nie mogła nic z tym zrobić. Najpierw musiała porozmawiać ze swoim mężem, potem podjąć jakąś decyzję. Wciąż był jeszcze czas na wszystkie rozwiązania, choć nie była pewna, czy jakiekolwiek inne prócz urodzenia, wchodziły w grę. Zt x2
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Ciągle czuł się w chuj dziwnie z myślą o tym, co chciał zrobić. Czy raczej z myślą o tym, czego się dowiedział, co udało mu się zdobyć, gdy ostatecznie zdecydował się pójść do Ministerstwa i po prostu poszukać informacji o swojej przeszłości. Ostatecznie bowiem nie mógł być całkowicie zawieszony w przestrzeni, bez żadnych konkretnych przodków i wiedział, że może to, czego szukał, nie da mu żadnych odpowiedzi. Mimo to chciał wiedzieć, chciał sprawdzić, chciał się przekonać, co kryło się w przeszłości, nie spodziewał się jednak, że z takim fasonem wpierdoli się w prawdziwe gówno, z którego nie był w stanie wybrnąć i nawet nie wiedział, jak się do tego zabrać. Dlatego też zwlekał w chuj długo z napisaniem listu do profesora, zastanawiając się, czy w ogóle powinien to robić, czy może jednak powinien zostawić pewne sprawy tam, gdzie ich miejsce, czyli na jebanym śmietniku historii. Tylko nie mógł, skoro już pewne rzeczy rozgrzebał. Dlatego wysłał ten pierdolony list, dlatego spotkał się z mężczyzną w wyznaczonym miejscu, żeby teleportować się do jego domu po krótkim powitaniu, dlatego teraz sterczał przed profesorem, jakby był jakiś popierdolony i zaciskał z całej siły palce na papierach, które otrzymał z Ministerstwa. Pamiętał minę czarownicy, która je dla niego szykowała i nie wiedział, czy była bardziej zdziwiona, czy zniesmaczona, on sam był z całą pewnością całkowicie zjebany i odnosił wrażenie, że ktoś porządnie mu przypierdolił, tak żeby aż do tej pory dzwoniło mu w uszach. Mimo to był tutaj, bo wiedział, że musi wiele spraw zamknąć, jeśli chce iść naprzód. Wszyscy jego opiekunowie powtarzali mu, że jeśli naprawdę chce widzieć przyszłość, musi przestać patrzeć w przeszłość. Dlatego próbował rozwiązać wszystkie jebane problemy. Dlatego był u Skylera, dlatego wniósł o wyczyszczenie pamięci swojej rodziny, dlatego poszedł szukać tych pieprzonych papierów, którymi obecnie dusił się, jakby były jadowite. Bo właściwie, w pewnym sensie, były jadowite, co go wpierdalało, ale jednocześnie pozwalało mu poczuć, że w końcu coś wiedział, w końcu coś zrozumiał, coś do niego dotarło. Wiedział już, skąd wziął się jego dar, nie miał jednak pojęcia, co miał z tą zjebaną sprawą zrobić i nadal nie wiedział, jak profesor zareaguje na jego popierdolone rewelacje, od których mogło się wszystko we łbie, dupie i całym organizmie, przewrócić do góry nogami. I chociaż Max należał do zdecydowanie odważnych osób, chociaż miał w dupie wiele spraw, tak teraz nie wiedział, jak ma się zachować. Pewnie dlatego raz jeszcze łypnął wściekle na trzymane papiery, jakby zapisane tam imiona miały mu cokolwiek wyjaśnić, zastanawiając się jednocześnie, jak do chuja ciężkiego powinien je właściwie odczytywać, a potem odetchnął głęboko, starając się przypomnieć sobie, że musiał to załatwić, że musiał się upewnić, jak wyglądała jego przeszłość, by móc ostatecznie zamknąć jej drzwi i skoncentrować się na tym, co do chuja ciężkiego było dla niego ważne w tej właśnie chwili. Mimo to nie umiał zacząć tej rozmowy, zgniatając nieustannie papiery, jakby chciał się ich pozbyć, zerkając w stronę starszego mężczyzny, żałując, że pewnych spraw nie dało się przekazać jakąś telepatycznie. Podświadomie. Chuj wie jak. - Więc… - mruknął i się zaciął, a potem w końcu wyciągnął rękę w stronę Camaela, próbując podsunąć mu papiery pod sam nos.
+
______________________
Never love
a wild thing
Camael Whitelight
Wiek : 29
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 185
C. szczególne : tęczówki w kolorze oceanu; bransoletka z morskiego szkła i syrenia bransoleta; zapach Lordków i drzewa sandałowego; tatuaż z Oazy Cudów na łopatce; pierścień kameleona
Czuł się tak, jakby przejechał go błędny rycerz. Był zmęczony, zły i zwyczajnie smutny, żeby nie powiedzieć zrozpaczony. Starał się jak mógł, próbował zamknąć emocje w sobie, nie wypuszczać żalu na zewnątrz, a jednak doskonale wiedział, że przed pewnymi osobami nie był w stanie tego ukryć. Właśnie taką osobą była jego żona, do której tylko smutno się uśmiechał, nie potrafiąc jej nawet powiedzieć jak bardzo doceniał samą jej obecność. Nie potrafił się odnaleźć w nowej rzeczywistości, miał wrażenie, że wszystko go przytłacza. Dopiero co wrócił z ostatniej lancasterowej wyprawy, a już mierzył się z żałobą, której fali nie potrafił powstrzymać. Bał się, zwyczajnie się bał tego co będzie. Był świadomy buforu dla ojca, który stanowiła matka i który teraz zniknął. Doskonale wiedział do czego był zdolny jego ojciec i nic go tak nie przerażało. Był gotów heroicznie się poświęcić dla bliskich, bo przecież właśnie to robił całe życie. List od młodego Gryfona go zaskoczył, ale nie miał siły się nad tym dłużej zastanawiać. Skoro prosił go o spotkanie, to nie widział powodu, dla którego miałby się nie zgodzić. Westchnął tylko, pozerkując na swoje odbicie w lustrze, w którym widział zaledwie cień siebie. Bo właśnie tym teraz był, wrakiem czarodzieja, zbyt zmęczonym, by się tym przejmować. Ciemne cienie jawiły się pod jego oczami, wydawał się jakby starszy w czarnym stroju i z imitacją uśmiechu na wargach, który tak usilnie próbował utrzymać na swojej twarzy. Nie myśląc wiele więcej – teleportował się w umówione miejsce, a po krótkim przywitaniu chwycił chłopaka za rękę i teleportował ich z powrotem do domu. — Wejdź, Max — powiedział, samemu przechodząc przez próg i odwieszając czarną marynarkę na wieszak przy drzwiach — Wybacz to wszystko, Beatrice zadbała, żeby nikt nie mógł się tu dostać, jeśli wcześniej tu nie był, a listownie bym ci tego nie wytłumaczył — wzruszył ramionami i jakby nigdy nic skierował się do kuchni, zbierając wcześniej z kawowego stolika szklankę po wczorajszej whisky, wrzucając ją do zlewu i rzucając krótkie zaklęcie myjące — Napijesz się czegoś? — zapytał, starając się zachować wszelkie pozory, że wcale nie przeżywał osobistej tragedii, wiedząc, że Maximilianowi nic było do tego. Codziennie sobie powtarzał, że po prostu musiał żyć dalej. Miał po co i przede wszystkim miał dla kogo. Uniósł lekko kącik ust, przypominając sobie, że jeszcze trochę i przywita na świecie swoją córkę. Cieszył się, że problemy księżycowe zostały już zażegnane, choć musiał zmierzyć się z nową rzeczywistością, nieważne jak była trudna. Nie maił pojęcia, że nie tylko jego świat się walił, a chłopaka stojącego przed nim również. Zmarszczył brwi, kiedy dostrzegł papiery w ręce chłopaka i bez słowa je wziął, rozumiejąc, że powinien. Usiadł więc przy stole i zaczął przeglądać pergaminy z Ministerstwa – jak szybko się przekonał. Czytał słowo po słowie, czując jak ogromna konsternacja wkrada się do jego głowy. Widział imiona, które niewiele mu mówiły. Westchnął ze zmęczeniem i spojrzał na Maxa. — Cóż, nie powiem, że mnie to szczególnie zaskoczyło — wzruszył ramionami — Ta rodzina nie jest szczególnie, hm, uprzejma — powiedział, siląc się na uśmiech, choć wyszedł z tego zaledwie grymas — Nie wiem czego oczekujesz — zawiesił spojrzenie lazurowych tęczówek na Gryfonie, czekając na to co powie.
She couldn't care less, and I never cared more, so there's no more to say about that.
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Gdyby wiedział, że Camael przechodził teraz przez naprawdę trudny czas, być może wstrzymałby się z tą wizytą. Mówiąc inaczej, po prostu znowu by stchórzył i spierdolił, nie chcąc rozwiązać własnych problemów, z którymi musiał sobie poradzić. Napomnienia, przypomnienia i uwagi o tym, że musi poradzić sobie z przeszłością, żeby zadbać o przyszłość, nieustannie go prześladowały i nie wiedział, że powinien w końcu stawić temu czoła. Dlatego tutaj przyszedł, dlatego poprosił o to spotkanie, dlatego również rozmawiał z profesorem, czy raczej – słuchał tego, co ten miał do powiedzenia, nie bardzo wiedząc, co ma zrobić, czując się w dużej mierze, jak jakiś kołek w płocie. Dlatego też jedynie wymamrotał, że nic się nie stało, dodając, że to w sumie całkiem dobry pomysł, a później ruszył w głąb domu razem ze starszym mężczyzną, nie bardzo zwracając uwagę na tym, co się dookoła niego działo. Podziękował za coś do picia, mając wrażenie, że i tak nic nie przełknie, a kiedy Camael odebrał od niego papiery, ostatecznie zajął miejsce naprzeciwko niego, pocierając przy okazji dłonią kark. Znał je na pamięć, imiona, wskazane przez Ministerstwo, imiona, które jemu nic nie mówiły, a jednocześnie opowiadały całą jego historię. Był pewien, że jego mama posługiwała się imieniem mugolskim, że dlatego on również takie imię posiadał, zaraz obok tego, które brzmiało dla niego tak obco. W końcu dziwnie było spoglądać na słowo, które miało w domyśle cię określać, ale nie miał pewności, czy faktycznie tak było. Eleleth, Sarathiel, Mitzrael. Nie rozumiał, czemu jego mama i babka wciąż trzymały się tej tradycji, skoro zapewne wydarzyło się coś, co zmusiło je, by odeszły od rodziny. Coś, jak związek z mugolem. - Niczego – powiedział cicho, patrząc niepewnie na papiery, które trzymał teraz starszy mężczyzna. – Moi nauczyciele… Wróżbici, jasnowidze, wszyscy, którzy mają taki sam pierdolnik w głowie, jak ja, przestrzegali mnie, że muszę rozwiązać problemy swojej przeszłości, żebym mógł skoncentrować się na przyszłości. A ja… Nie wiem, kim jestem. W końcu takiego daru nie otrzymałby dzieciak pochodzący z prawie mugolskiej rodziny, prawda? Więc… Chciałem tylko wiedzieć. Nie sądziłem, że… Nie mam żadnych wymagań, czy żądań, czy… Wie pan profesor, kim ona była? – odpowiedział zupełnie nieskładnie, nie potrafiąc do końca wyrazić swoich słów, wątpliwości, nadziei. Bo i te na pewno się w nim znajdowały, chociaż wiedział, że były niepoważne. Nie mógł należeć do rodziny Camaela, nie w sposób, w jaki być może by chciał, ale mimo to czuł, że w końcu gdzieś, w dziwny sposób, przynależał. To też było pewne pierdolenie, ale wiedział już, skąd wzięły się jego zdolności widzenia przyszłości, wiedział, skąd wziął się w nim ten dar, skoro do tej pory uważał się za zupełne zero i gówno spod najbliższego płotu. Nie sądził, żeby historia jego babki – Eleleth Whitelight – była zbyt przyjemna, ale przynajmniej istniała. Miał się czego chwycić, miał na kogo spojrzeć, mógł zrozumieć, gdzie początek wzięła jego historia. - Nie mam… nie miałem… nie mam tak naprawdę nikogo. Po tym, jak wniosłem o usunięcie pamięci… swojej… tak zwanej rodzinie – dodał i wzruszył ramionami, jakby to cokolwiek miało wyjaśniać, chociaż zapewne mówiło więcej, niż sądził. – Więc może pomyślałem… Ostatecznie to znaczy, że jakoś jesteśmy spokrewnieni. Czy coś. Więc pomyślałem, że mogę z panem pogadać.
C. szczególne : tęczówki w kolorze oceanu; bransoletka z morskiego szkła i syrenia bransoleta; zapach Lordków i drzewa sandałowego; tatuaż z Oazy Cudów na łopatce; pierścień kameleona
Miał wrażenie, że już nic nie było w stanie go zaskoczyć, jeśli chodziło o jego rodzinę. Powstrzymywał się przed kręceniem z irytacją głową i prychnięciem złości, bo to wszystko było nie tak, nie takie jakie być powinno. Powtarzał sobie, że nie może zbawić świata, starał się słuchać Trice, że musi zadbać też o siebie, ale w chwilach takich jak ta czuł jedynie złość. Podejrzewał dlaczego historia Maxa była taka, a nie inna i nie mógł powstrzymać wspomnieć Azy, z którą rok wcześniej odbywał podobną rozmowę. Widział jednak, że tutaj było zgoła inaczej. Aza bowiem nie chciała przynależności, nie zależało jej na tym, chciała jedynie dać mu znać kim jest, skoro miał ją uczyć. W oczach Gryfona widział zagubienie i poniekąd rozpacz, kiedy nie rozumiał nic z tego, co właśnie działo się w jego życiu. Westchnął, patrząc na imiona, które widniały na papierach, próbując przypomnieć sobie, gdzie dokładnie powinien ułożyć je w drzewie genealogicznym. Tym, które pokazywał mu ojciec, tym, które nie pokazywało nikogo, kto został wydziedziczony, bo przecież tak było wygodniej. Sięgnął do kieszenie spodni i wyciągnął z niej paczkę lordków, by niespiesznym ruchem odpalić jednego papierosa smoczą zapalniczką. Przez chwilę obserwował latającego, małego smoka, by w końcu zamknąć zapalniczkę i spojrzeć na chłopaka, siedzącego przed nim. — Nie — pokręcił głową, to zestawienie imion niewiele mu mówiło — Nie wiem jakie masz wyobrażenie o mojej rodzinie, ale uwierz mi, że wszelkie niewygodne sprawy, cóż przestają istnieć szybciej niż się pojawiły — prychnął z wyczuwalną pogardą i zaciągnął się papierosowym dymem. Ostatnimi dniami palił więcej, choć nigdy w obecności ciężarnej Beatrice. A jednak tragedia, która miała miejsce tak niedawno sprawiała, że gdyby tylko mógł, paliłby lordka za lordkiem. Słuchał słów chłopaka i czuł jak zalewa go smutek. Nikt nie zasłużył na to, by nie mieć nikogo. Whitelight nie miał jednak pojęcia co może dla niego zrobić. Nie wiedział czego Max tak naprawdę chciał. Był skłonny nazwać się jego kuzynem, choć prawdę mówiąc niewiele ich łączyło, chciał mu pomóc, jednocześnie doskonale zdając sobie sprawę, że grzebanie w tym wszystkim nie ma prawa dobrze się skończyć. Bez względu na to co chłopak mówił o rozliczeniu przeszłości, nie w tej rodzinie. — Oczywiście, że możemy, nie wiem jednak jak mam ci pomóc. — powiedział całkiem szczerze, bo nie było sensu tego ukrywać, przejechał dłonią po zmęczonej twarzy i ponownie spojrzał na Maxa — Posłuchaj mnie uważnie teraz, nie wiem co czujesz, nie wiem czego chcesz, ale jeśli pytasz mnie o zdanie – rzuciłbym to w cholerę. To, co możesz jeszcze znaleźć, na dziewięćdziesiąt dziewięć procent ci się wcale nie spodoba i najgorsze jest to, że nie będzie odwrotu. Grzebanie w przeszłości mojej rodziny nigdy nie kończy się dobrze. — nie zamierzał udawać, że byli kochającą się rodziną, która co niedziele jadła wspólne obiadki. Doskonale wiedział jak to się skończy i miał wrażenie, że pomoże chłopakowi jedynie jeśli skłoni go do odwrotu zanim będzie za późno. Tutaj nie było miejsca na błędy, niewygodne tematy ucinało się w mgnieniu oka, a brudne sprawy zamiatało pod dywan. Camael nie był pewien, czy Max był na to gotowy. Chyba nikt nie był.
She couldn't care less, and I never cared more, so there's no more to say about that.
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Max nie wiedział nawet, że przez chwilę wstrzymywał oddech, jakby faktycznie wierzył w to, że za moment mimo wszystko zostanie oświecony, że dowie się tego, co zostało przed nim ukryte, choć jednocześnie miał świadomość, jak durne i zjebane było to marzenie. Dlatego też, mimo wszystko, słowa Camaela ani trochę go nie zdziwiły. - Podejrzewałem coś podobnego, panie profesorze. Gdyby było inaczej, raczej miałbym pojęcie, kim jestem i kim była moja babka. A nie zachowywałbym się, jak jakiś pieprzony gumochłon, który nie ma pojęcia, co się dookoła niego dzieje. Nie mam żadnego wyobrażenia, ale nie jestem na tyle głupi, żeby nie domyślać się, że została wykreślona z rodu - odparł nieco gorzko, zerkając ponownie na papiery, jakby te mimo wszystko miały mu coś więcej powiedzieć. Max czuł się dziwnie, czuł się od dłuższego czasu, jakby ktoś srogo mu przypierdolił, bo ostatecznie nie każdego dnia odkrywało się taką prawdę. Nie każdego dnia okazywało się, że nosisz tak naprawdę dwa imiona, a twoje korzenie sięgają jednego z wielkich rodów, o którym nawet nigdy nie myślałeś. To było tak chujowe, tak kurewsko chujowe, że Max mimowolnie nieznacznie się trząsł, naprężał mięśnie, jakby chciał się przed tym bronić, a jednocześnie chciał wiedzieć. Tak zwyczajnie chciał się czegoś dowiedzieć, chciał coś zrozumieć, chciał do czegoś dotrzeć, chciał spojrzeć na to pieprzone drzewo genealogiczne i zorientować się, gdzie dokładnie należy. Bo to, że nie należał do rodziny człowieka, który go spłodził, było dla niego oczywiste. Był tam obcy, ale podejrzewał, że dokładnie to samo dotyczyło Whitelightów, zaś zachowanie Camaela pokazywało mu jasno, że nie powinien w tym grzebać. Że nie powinien się wpierdalać, a to spowodowało, że uniósł nieznacznie ramiona, przyjmując zdecydowanie obronną postawę, zaciskając dłonie w pięści. Czuł, że wbija paznokcie w skórę, ale wiedział, że nie może wybuchnąć w obecności starszego mężczyzny, później mógł odreagować, później mógł złapać głębszy oddech, mógł w coś pierdolnąć i w ten sposób poradzić sobie z ciężarem, jaki nieoczekiwanie na niego opadł, niemalże go dusząc i powodując, że chciał wyć. - Całe moje życie jest zjebane, więc jestem przekonany, że trafię na bardzo mało miłą historię. Ale naprawdę chciałbym wiedzieć, kim ona była. Nie znałem ani jej, ani mojej mamy i zupełnie nic o sobie nie wiem. Domyślam się, że dla pana rodziny jestem kolejnym problem albo kundlem, który się nie liczy i naprawdę niczego nie chcę. Tylko… Tylko zrozumieć. Tylko dowiedzieć się, czy naprawdę jest tak, jak podejrzewam i… i jej decyzja spowodowała, że nic pan o niej nie wie - stwierdził w końcu, mając świadomość, że to nieznacznie kłóci się z tym, co czuł, ale jednocześnie miał świadomość, że nie powinien wtrącać się w życie Camaela. Max nawet nie wiedział, że wszystkie sprzeczne emocje mimo wszystko malowały się na jego twarzy, że nie był w stanie zatrzymać ich tym razem dla siebie, błądząc gdzieś po omacku, próbując sięgnąć po wyjaśnienie, które zdawało się być tuż na wyciągnięcie ręki, które zdawało się być tuż przed nim. Chciał gdzieś przynależeć, chciał w końcu wiedzieć, kim jest, co spowodowało, że otrzymał swój dar, chciał wielu zwyczajnych rzeczy, jednocześnie wiedząc, że nie może na nie liczyć.
C. szczególne : tęczówki w kolorze oceanu; bransoletka z morskiego szkła i syrenia bransoleta; zapach Lordków i drzewa sandałowego; tatuaż z Oazy Cudów na łopatce; pierścień kameleona
Chciał mu pomóc, naprawdę chciał, chociaż nie miał pojęcia jak. Nie uśmiechało mu się w obecnej sytuacji pędzić do ojca, albo co gorsza – dziadka i powiedzieć, że znalazł jakiegoś zgubionego Whitelighta, ale kompletnie nie pamięta tych imion z drzew genealogicznych, których idiotycznie kazano mu się uczyć na pamięć. Westchnął, po raz kolejny tego popołudnia, a cienie padające na jego twarz się wydłużyły. Czuł się dziesięć lat starszy, widział zagubienie chłopaka przed nim, a jednocześnie zupełnie nie miał teraz na to sił, nie potrafiąc uporać się z własnymi problemami i żałobą, która jak ciemna masa pożerała choćby i żar wszelkiej radości z jego życia. Przymknął na chwilę oczy, aż w końcu uniósł je na Gryfona. — Wykreślona to całkiem łagodne określenie, jeśli chodzi o ten ród, wierz mi — powiedział, powoli wypowiadając słowa, próbując przekazać Maxowi w jak wielkie gówno wchodził, jak bardzo powinien trzymać się od tego wszystkiego z daleka, zakopać i uznać, że ta część jego życia nigdy nie istniała. Camael wierzył, że tak będzie dla niego najlepiej. Sam przecież nie raz i nie dwa marzył o takiej szansie, zapomnienia i wymazania z przeszłości tych wszystkich lat, kiedy indoktrynowano go w whitelightowych przekonaniach, chcąc z niego zrobić dziedzica. Ale on nie miał takiej szansy, nie mógł się wycofać, nigdy nie było mu to dane. Z biegiem lat nauczył się tak żyć, nie dla siebie – dla rodzeństwa, które próbował uchronić przed najgorszymi kartami rodu. Właśnie to próbował zrobić też teraz, wyperswadować ten pomysł z głowy chłopaka, zanim nie będzie za późno. Widział wszystkie sprzeczne emocje, malujące się na twarzy Gryfona. Wstał więc i sięgnął z blatu paczkę Lordków, otwierając w międzyczasie okno i podsuwając chłopakowi paczkę. Odpalił bez słowa papierosa i przez chwilę trzymał dym w płucach, by po chwili powoli go wypuścić. — I będzie jeszcze bardziej zjebane, jeśli zaczniesz grzebać w historii Whitelightów — powiedział jakby nigdy nic. Nie zamierzał tego przed nim ukrywać, naprawdę nie chciał rzucać go na pożarcie lwom. Doskonale zdawał sobie sprawę, że czy to Jahoel, czy to Gabriel zmiażdżą tego chłopaka w kilkuminutowej rozmowie, bo nie sądził, by Max był nauczony tej gry słów, której Camael uczył się całe życie. Tej wiecznej walki o wyższość i władzę. — Zobrazować ci to? Jestem pierworodnym główniej linii rodu, a rodzina była na tyle niepocieszona moim ślubem z Beatrice, że grozili mi wydziedziczeniem — przerwał, by słowa do niego dotarły, i zaciągnął się papierosowym dymem, równie niespiesznie co poprzednio — Oczywiście ostatecznie do tego nie doszło, bo byłoby to niesamowicie niewygodne przy pieczołowitej dbałości o wizerunek — w jego głosie była pogarda pomieszana z goryczą i nutą złości — Jak myślisz, co się stanie z tobą, jeśli nagle oznajmisz, że jesteś wnukiem wydziedziczonej kobiety tego rodu, którą uznali za na tyle nieważną, że się jej po prostu pozbyli, jak szybko zamkną ci usta? — bo nie przyjmą go z otwartymi ramionami i Whitelight aż za bardzo zdawał sobie z tego sprawę. Nie odezwał się przez kilka kolejnych chwil, dopalając papierosa. Podniósł przenikliwe spojrzenie lazurowych tęczówek z powrotem na chłopaka. — Jeśli zdecydujesz się na spotkanie z kimś starszym ode mnie... Max to nie będzie miła rozmowa, a ja nie jestem pewien czy mnie posłuchają, nie teraz, kiedy... — przerwał, bo słowa o śmierci jego matki nie chciały przejść mu przez gardło.
She couldn't care less, and I never cared more, so there's no more to say about that.
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Max miał świadomość, że swoją obecnością i kolejnymi rewelacjami na pewno nie pomaga w niczym Camaelowi, ale nie mógł odpuścić. Człowiek, który po latach poznaje prawdę, nigdy nie chce jej puścić, może próbować ją odrzucać, ale ta mimo wszystko zdaje się go trzymać ze wszystkich sił, zdaje się go prześladować, nie opuszczać i towarzyszyć na każdym kroku. Właśnie to działo się teraz z Maxem, który próbował być racjonalny, który uciekał od tej prawdy, by znowu się od niej odbić, plątał się w niej, aż w końcu zdecydował, że to najwyższy czas, by spojrzeć jej prosto w twarz. Bez jebanego wahania, bez zastanawiania się, bez uciekania. I chociaż czuł się jak intruz, walczył dalej, starając się zrozumieć cokolwiek z tego, co się dookoła niego działo. - Dobrze, mogę powiedzieć, że zapewne wypierdolili ją na ryj, pozbyli się wszystkiego, co z nią związane i postanowili o niej zapomnieć, skoro nic pan o niej nie wie. Efekt jest tak samo gówniany - mruknął nieco buntowniczo, czując, że mimo wszystko rozmowa z Camaelem nie toczy się tak, jak się tego spodziewał. Bo nigdy w życiu nie przyszłoby do głowy, że mężczyzna może wyrażać się w taki sposób o swojej rodzinie, nie wpadłby również na to, że profesor będzie tak uparcie próbował odciągnąć go od rodu, jakby spodziewał się, że go wpierdolą na śniadanie i zrobią z nim coś gorszego, niż wszystko to, przez co przeszedł. Kurwa, to, że go zniszczą, było dla niego niemalże oczywiste, ale nawet mądre, górnolotne słowa, które mogły ranić, nie mogły wyrządzić mu tak wielu szkód, jak wściekły ojciec, jak jego postawa i nieustanne wytykanie Maxowi, że jest psychiczny, że jest popierdolony, że na pewno nie jest jego synem. W gruncie rzeczy - chciałby, żeby naprawdę tak było, chciałby, żeby ta kreatura wypierdoliła raz na zawsze z jego życia, ale problem polegał na tym, że to właśnie krew tego faceta krążyła w jego żyłach, mieszając się z krwią Whitelightów, stawiając go na pozycji, na której każdy mógł go zbić, gdzie dosłownie każdy mógł zrobić z niego pierdoloną papkę, splunąć na niego, podeptać go i kurwa jeszcze na nim zatańczyć z zadowoleniem. Był nikim i naprawdę mógł pozostać nikim, nie potrzebował ani tego drugiego imienia, ani nazwiska rodowego, potrzebował wyjaśnień, potrzebował odpowiedzi, potrzebował świadomości, gdzie jest ziemia, a gdzie niebo, bo na razie wszystko w jego życiu zapierdalało, jak jakaś pojebana karuzela. Najgorsze zaś w tym wszystkim było to, że im bardziej Camael próbował przekonać go, że grzebanie w przeszłości i wśród rodu Whitelightów, jest złym pomysłem, tym bardziej Max tego chciał, zupełnie, jakby to jedynie podburzało go do działania. - Sądzi pan, że nie wiedzą? - zapytał ironicznie, biorąc od niego papierosa. - Mina kobiety, która przygotowała dla mnie ta papiery, mówiła wszystko. Że zaraz o tym opowie każdemu, kogo spotka. I co? I gówno. A ja nie zamierzam biegać do gazet, czy domagać się chuj wie czego. Chcę tylko wiedzieć, kim była moja babka, chcę zobaczyć, skąd ja pochodzę, żeby móc przestać zastanawiać się, czy za chwilę mój dar ostatecznie mnie nie pokona. Jeśli boi się pan, że mnie zniszczą, to gówno pan o mnie wie - stwierdził, nie umiejąc się już zupełnie powstrzymać przed wyrażaniem w ten sposób, mając jednak wrażenie, że wbrew pozorom Camael się na niego za to nie obrazi, w końcu grali tutaj w otwarte karty i nie było tutaj miejsca na wahanie, wątpliwości, czy słodkie słowa albo cokolwiek podobnego. Sprawa musiała być po prostu jasna, chociaż Max był pewien, że te wyjaśnienia na pewno nie nadejdą teraz.
C. szczególne : tęczówki w kolorze oceanu; bransoletka z morskiego szkła i syrenia bransoleta; zapach Lordków i drzewa sandałowego; tatuaż z Oazy Cudów na łopatce; pierścień kameleona
Chciał go zrozumieć, chciał postawić się na jego miejscu, uznać, że pewnie byłby tak samo zdeterminowany. Ale nie potrafił, nie był swoją żoną, która stawiała się na miejscu każdego, która brała do serca każdy problem, choć przecież między innymi za to tak ją kochał. Patrzył teraz jednak na Gryfona i choć mu współczuł, to nie rozumiał dlaczego tak bardzo pragnął wchodzić w to całe bagno, w którym Camael tkwił od urodzenia. To ich różniło, nie wątpił, że chłopak nie miał najłatwiejszego życia, ale zdawało się, że mógł jakoś od niego uciec i zamiast korzystać z tej okazji – której sam Whitelight nigdy nie miał – to uparcie brnął w coś w co nie powinien. I co gorsza, nie wyglądał jakby miał posłuchać starszego mężczyzny, za to jego mina stawała się coraz bardziej zacięta. Westchnął, zaplatając ręce na piersi i wpatrując się w Maxa. Nie wiedział co ma zrobić, co powiedzieć, chciał odwieść go od tego głupiego pomysłu, chciał przekonać, że po prostu nie warto. Z każdą jednak sekundą przestawał wierzyć, że to się uda. Nie potrafił mu pomoc, nieważne jak bardzo chciał, jeśli Max pójdzie do kogoś innego – tam jakikolwiek wpływ Cama się skończy, nie wątpił w to. Był przerażony tym co się wydarzyło i miało wydarzyć, nie był głupi, doskonale wiedział, że ojciec teraz nie odpuści, że postawi na swoim bez względu na wszystko. Nie potrafił jednak do odprawić, siedział więc i patrzył na chłopaka, starając się zebrać myśli, choć te stale uciekały w stronę niedawnej tragedii, która jawiła się cieniem w jego głowie. — Sądzę, że od osoby, która potencjalnie może wiedzieć powinieneś trzymać się z daleka, ja się trzymam od niej z daleka — odpowiedział, chłodnym tonem, czując jak traci cierpliwość. Zastanawiał się czy lepiej pozwolić mu działać na własną rękę, czy chociaż spróbować otoczyć go jakąkolwiek protekcją ze strony choć jednego Whitelighta. Był pewien, że jeżeli wybierze drugą opcję – odbije się to na nim rykoszetem. Znał swoją rodzinę, wiedział do czego byli zdolni, odgradzał się i uciekał latami, chronił swoje rodzeństwo najbardziej jak mógł, a teraz chciał ochronić swoją żonę i dziecko. Ale czy był w stanie zostawić Maxa samego tym sępom? Znał odpowiedź. — Masz rację, nie znam cię, jesteś moim studentem, ja jestem profesorem i naprawdę nie powinienem wtrącać się w twoje życie prywatne, więc tak, gówno o tobie wiem — powoli wypowiadał słowa, biorąc z paczki kolejnego papierosa. Wiedział, że kolejne wyrazy będą początkiem szalenie niebezpiecznej gry. — Ale znam ród Whiteligtów, siedzę w tym gównie od dwudziestu siedmiu lat, i za każdym razem kiedy wydaje mi się, że wiem jak grać w tę grę, spada na mnie wiadro zimnej wody, ze świadomością, że w kilka minut przestałem rozdawać karty — patrzył niebieskimi tęczówkami wprost w oczy Maxa, chcąc mieć pewność, że skupia na nim swoją uwagę — Naprawdę jesteś gotowy wejść do tej cholernej gry? Bo ja nie mogę od tego uciec, nie jeśli zależy mi na rodzinie — powiedział, mając na myśli swoje rodzeństwo i żonę — I ty też nie uciekniesz, jeśli rzucisz choć jedną kartę, jeśli nie odwrócisz się w tym momencie i zapomnisz. Nic co słyszałeś o Whitelightach nie jest takie jakie się wydaje, wierz mi, że pewnych sekretów nawet ja nie chcę odkryć i gdybym był tobą, wybrałbym drugą opcję. — w jego głosie była sama gorycz, rozczarowanie i wściekłość. Uciekał od tego najdalej jak mógł, a cały ten syf zawsze wracał do niego jak bumerang. Nie chciał, żeby ktokolwiek musiał przez to przechodzić, nie kiedy miał jakikolwiek wybór. Frustrowało go to, bo nie potrafił mu odmówić, podświadomie wiedział, że sam się w to wplącze i irracjonalnie nie będzie tego żałował, a jednak był zmęczony, potwornie zmęczony i nie próbował tego ukryć.
She couldn't care less, and I never cared more, so there's no more to say about that.
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Znajdowali się po dwóch stronach barykady i chociaż Max nie liczył na nic szczególnego, nie wiedział już teraz, czy profesor naprawdę próbował mu pomóc, czy wręcz przeciwnie. Poplątał się w tym, co się działo, nie będąc pewnym, w jaką powinien odwrócić się stronę, mając świadomość, że mimo wszystko Camael również nie był zbyt szczęśliwy, że również musiał się z tym jakoś zmierzyć, pewnie odkrywając kolejne problemy swojej rodziny. Może zatem Max powinien siedzieć cicho i udawać, że o niczym nie wie? Tylko nie był tym typem człowieka, który wszystko zamiata pod dywan. Po prostu walczył ze wszystkim, na ten czy inny sposób, starając się osiągnąć jakieś wymierne skutki, ale to nie zawsze się udawało. W końcu już parę razy zdarzało mu się walić głową w mur, by ktoś w końcu odwrócił go do niego plecami i kazał ruszyć w inną drogę. Skoro jednak starał się nauczyć chodzić prostymi ścieżkami, skoro zamierzał przestać obijać się w ciemności, to musiał z niej wyjść i pojąć jak najwięcej rzeczy. - Dlaczego? Co takiego mogliby mi zrobić, skoro już i tak jestem niczym? – zapytał nieco ironicznie, jednocześnie jednak widać było, że chciał poznać odpowiedź na to pytanie, bez owijania w bawełnę, bez mydlenia oczu, bez oszukiwania. Chciał wiedzieć, z czym musiał się mierzyć, chciał wiedzieć, co mogło go czekać, jeśli wieść o nim dotrze gdzieś dalej, jeśli zdecyduje się podjąć jakieś dalsze działania, chociaż tak naprawdę nie wiedział, czy powinien. Widział w końcu postawę starszego mężczyzny i domyślał się, że obecnie grzebie w prawdziwym bagnie, co jedynie powodowało, że chciał dotrzeć do jego końca, jednocześnie mając poczucie, że musi jakoś to rozwiązać i nie wplątać w cały ten bałagan profesora. Obawiał się jednak, że wyciągając swoje papiery, już i tak zdołał coś naruszyć, a na pewno doprowadził do tego, że po korytarzach Ministerstwa potoczyło się kilka plotek. - Nigdy nie chciał pan niczego tak mocno, że nie umiał sobie z tym poradzić? Wiem, że to nie jest bezpieczne i wiem, że gówno wiem o pana rodzinie, czy tam, mojej rodzinie, ale to wcale nie jest takie proste, jak się panu wydaje. Pan nie musi zadawać sobie pytania, kim właściwie jest, nie musi zastanawiać się, czy jego życie nie musiało być aż tak zjebane, gdyby potoczyło się inaczej. Nie musi nieustannie pytać, skąd wziął się dar jasnowidzenia, dlaczego życie tak się potoczyło, dlaczego, dlaczego, dlaczego. Nie mam już nikogo, więc chciałbym tylko usłyszeć… tylko dowiedzieć się… – wyrzucił, zaciskając z całej siły palce na przedramieniu, wbijając paznokcie w skórę, wyraźnie miotając się pomiędzy złością, irytacją i bólem, jakimś poczuciem odrzucenia, które wciąż go paliło. Myśląc o tym racjonalnie, zdawał sobie sprawę z tego, że profesor jedynie próbował go chronić, jedynie próbował pokazać mu, że nie powinien wchodzić w to bagno, które najwyraźniej było równie głębokie, co jego dotychczasowe życie. Z drugiej jednak strony emocje go ponosiły, zwyczajne poczucie, że nigdzie nie należy, że nie ma korzeni, że jest jak pieprzony liść, który unosi się na wodzie. - Wie pan, że sieroty bardzo często zadają sobie pytania o to, dlaczego je to spotkało? Kim są? Więc, kim ja jestem? Nie jestem synem swojego ojca, bo on wcale mnie nie chciał. Czy jestem więc częścią pana rodziny? Skoro mam od niej trzymać się jak najdalej? Czy jest ktokolwiek, kto naprawdę by mnie chciał? – wyrzucił, czując, że zaczyna niemalże skręcać skórę pod palcami, w którą zdołał już wbić paznokcie, zostawiając na niej krwawe ślady, czując się jednocześnie, jak jakiś zdesperowany wariat, który nie umie zrozumieć, co się do niego mówi. Walczył jednak wyraźnie sam ze sobą, walczył z tym, co czuł, chociaż nie umiał złamać pewnych barier, nie umiał odwrócić się do tego całkowicie, uciec, nie umiał powiedzieć, że Camael miał rację, że faktycznie powinien zrezygnować, że powinien się poddać, zanim będzie za późno. Nie wierzył jednak w to, że zdołałby się wtedy z tym pogodzić, że zdołałby skinąć głową i pozostać w miejscu, w którym się właśnie znajdował, więc zaczerpnął głęboko tchu. - Może chociaż… może chociaż rok jej urodzenia, albo… cokolwiek… może coś panu powiedzieć. Tyle mi wystarczy – powiedział ostatecznie, spoglądając na blat, nie zwracając w ogóle uwagi na to, że faktycznie robił sobie teraz krzywdę.
C. szczególne : tęczówki w kolorze oceanu; bransoletka z morskiego szkła i syrenia bransoleta; zapach Lordków i drzewa sandałowego; tatuaż z Oazy Cudów na łopatce; pierścień kameleona
Więcej ich dzieliło niż łączyło, a jednak to dążenie do celu, które właśnie pokazywał mu Max, gdzieś przypominało mu jego samego sprzed lat, kiedy robił wszystko, żeby uciec od własnej rodziny, której nawet nie chciał tak nazywać. Może dlatego tak desperacko chciał go odwieźć od tego pomysłu, chciał by zrozumiał, że to nic nie da, że wprowadzi jeszcze większy chaos do jego życia, którego nie zdoła opanować, bo nie on będzie miał nad nim władzę. Camael całe życie walczył o kontrolę nad własną rzeczywistością, zapierał się rękami i nogami, żeby wyrwać się spod wpływów rodu, a Gryfon siedzący przed nim nieświadomie chciał wejść w ten syf. Powoli wypalał papierosa, patrząc w punkt za oknem i zastanawiając się czy jest cokolwiek, co jeszcze przemówi chłopakowi do rozsądku. Wahał się, walczył sam ze sobą, będąc zawieszonym pomiędzy przemożną chęcią wyperswadowania Maxowi tego pomysłu, a pozwoleniu mu żyć swoim życiem, samodzielnie podejmować wybory. W głębi siebie był wściekły, że przyszedł z tym akurat do niego, jednocześnie wiedząc, że przecież nie miał pojęcia do kogo się z tym zwrócić. Stawiało to jednak Whitelighta na pozycji, na której nigdy nie chciał się znaleźć. Walczyć o kobietę swojego życia, a studenta, to były dwie różne rzeczy. Tkwił zawieszony między młotem a kowadłem, w obawie, że jeśli mu pomoże, sam na tym ucierpi i jego najbliżsi także, za to brak pomocy – czy będzie potrafił z tym żyć? Nie tylko młody chłopak miał mętlik w głowie. Pokręcił głową. — Chciałem. Do tego stopnia, że po studiach rzuciłem wszystko i wyjechałem z kraju, nie wracając tu przez lata. A kiedy w końcu to zrobiłem… wróciłem do tego samego syfu, który zostawiłem, który zawsze wraca, przed którym starałem się uciec, a teraz ty mówisz mi, że dobrowolnie chcesz w to wejść, chociaż próbuję ci uświadomić, że to nie jest dobry pomysł — powiedział, przenosząc twarde spojrzenie na chłopaka. Zaciągnął się papierosowym dymem, który otaczał go ze wszystkich stron, przypominając kim jest, był czymś znajomym, czymś co się nie zmieniało, co pozwalało mu przypominać sobie, że wciąż był, choć po śmierci matki czuł się tak, jakby znikał. — Myślisz, że kogokolwiek będzie obchodziło, czego chcesz? Sądzisz, że dadzą ci to czego oczekujesz i nie będą chcieli nic w zamian? — pytał raz po raz, a głęboki smutek tkwił w jego oczach. Czuł się tak, jakby ktoś zaciskał palce na jego duszy, czy nie tego sam się obawiał? Wiedział, że w obliczu niedawnej tragedii, czego go właśnie to, przed czym chciał ochronić Maxa. Różnica jednak była taka, że dla niego nie było ratunku, a Gryfon mógł sam się uratować, nim nie jest za późno. Westchnął i przeciągnął dłonią po twarzy. — Nie wiem jak ci pomóc, ja… — przerwał, ważąc słowa, które miał za chwilę wypowiedzieć — Nie chcę się w to wtrącać, ale nie mogę zostawić cię z tym samego, bo przychodząc z tym do mnie, wmieszałeś mnie w to, czy byłeś tego świadomy czy nie. Właśnie tak tu wszystko działa, teraz rozumiesz? To nie twoja gra, więc jeśli masz do mnie choć trochę szacunku, nie będziesz drążył sam, nie póki nie zorientuję się jak bardzo sytuacja w rodzinie się zmieniła po śmierci mojej matki. — wstał i podszedł do okna, ponownie zawieszając spojrzenie na zielonych liściach za nim, próbował opanować drżenie rąk, zaciskając palce na kancie kuchennego blatu. Obawiał się, że kości zostały rzucone, kiedy chłopak przekroczył próg tego domu.
She couldn't care less, and I never cared more, so there's no more to say about that.
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Było w nich wbrew pozorom wiele podobieństw, chociaż zmierzali dokładnie w przeciwnych kierunkach i było to coraz lepiej widać. Max nie miał pojęcia, co powinien myśleć o tym całym, otaczającym go gównie, ale było mu w chuj ciężko ze świadomością, że wpierdolił się właśnie w jakieś zasrane bagno. Tylko dlatego, że chciał zrozumieć, że chciał w końcu poznać prawdę i przekonać się, czy przypadkiem nie miał kogoś, do kogo mógłby się jeszcze zwrócić albo chociaż po to, żeby przekonać się, skąd pochodził i kim był. Ostatecznie bowiem jego dziadkowie nie istnieli tak po prostu w przestrzeni i czasie. Zakładał, że być może jego babka była czarownicą wywodzącą się z mugolskiej rodziny, ale to znowu przeczyło posiadanemu przez niego darowi jasnowidzenia - właściwie dopiero za granicą uświadomiono go w pełni, że ten nie mógł wziąć się z powietrza. To zaś rodziło w jego głowie kolejne pytania, a teraz walił po prostu głową w mur, nie będąc w stanie wykonać żadnego ruchu. - Lepiej, żebym nic nie wiedział? - zapytał gorzko, uśmiechając się kącikiem ust, jakby chciał pokazać, że naprawdę czuł się beznadziejnie. Nie wiedział, na co liczył, prosząc o to spotkanie, być może zakładał, że profesor coś wiedział, coś słyszał albo będzie w stanie go zrozumieć, ale teraz wyraźnie było widać, że stali po różnych stronach barykady i Max nie wiedział, co z tym wszystkim zrobić. Dosłownie wpierdalał się cały czas łbem w mur i nie potrafił przez niego przejść, jednocześnie nie będąc pewnym, czy powinien próbować robić cokolwiek więcej, bo mimo wszystko uwagi Camaela nie brzmiały jak coś, co było cudownie miłe. Aż tak zjebany, żeby tego nie rozumieć, nie był, ale jednak walczyła w nim chęć poznania prawdy z jakąś logiką, która kazała mu uważać. Miał ochotę odszczeknąć, ale ostatecznie zacisnął tylko mocno zęby, widząc, że ta rozmowa chwilowo nigdzie nie prowadziła, na dokładkę była w chuj skomplikowana, bo rzucali w siebie całkowicie przeciwnymi stanowiskami i chociaż Max chciał zrozumieć więcej, to nie była na to najlepsza pora. Była w chuj zjebana, tym bardziej że obaj grali na emocjach, zbudzając je coraz to bardziej, powodując, że to, co być może dało się omówić spokojnie, okazywało się coraz trudniejsze do przejścia. Pewnie właśnie dlatego chłopak po prostu postanowił dopalić papierosa, skupiając się na czymś, co nie było wybuchem jakiejś jebanej łajnobomby, która zdawała się w nim tykać. Uwaga starszego mężczyzny spowodowała, że zacisnął z całej siły zęby, zapewne przegryzając skórę wewnątrz ust, bo jakkolwiek był zjebany, potrafił szanować swoich profesorów. Nie zamierzał również pchać łap między drzwi, chociaż to było coś, co często robił, teraz po prostu nie wiedząc nawet, jak miałby się zachować i co zrobić, więc pokiwał głową, mruknąwszy coś o tym, że nie zamierzał wychodzić przed szereg. Nie skomentował w żaden sposób kwestii śmierci matki Camaela, bo nie wiedział zupełnie, czy to było coś, co go smuciło, czy nie. - To lepiej już pójdę - mruknął, sięgając po papiery, które teraz stanowiły dla niego chwiejną podstawę tego, kim właściwie był. - I… poczekam na… no nie wiem, cokolwiek - dodał i wzruszył ramionami, zupełnie jakby próbował pokazać, że nie interesuje go to, co się stanie.
C. szczególne : tęczówki w kolorze oceanu; bransoletka z morskiego szkła i syrenia bransoleta; zapach Lordków i drzewa sandałowego; tatuaż z Oazy Cudów na łopatce; pierścień kameleona
Wszystkie te słowa miały gorzki smak, którego nie chciał czuć. Ale łudził się, że tylko tak to coś da, że tylko w ten sposób zdoła ochronić Maxa przed niemiłym zaskoczeniem, które to niechybnie na niego czekało. Doskonale wiedział jak z zewnątrz wyglądała jego rodzina. Idealna, perfekcyjna, dbająca o najmniejszy szczegół, który dotyczył wizerunku. Nikt więc, kto nie był wystarczająco blisko, nie miał prawa wiedzieć jakim bagnem to wszystko było. Nie chciał, żeby chłopak w to wchodził, nie chciał, by robił to bez rozeznania w jakie gówno właśnie wchodzi. Rzecz w tym, że poniekąd go rozumiał. Bo chociaż stali po dwóch przeciwnych stronach barykady, to rozumiał tę przemożną chęć poznania samego siebie, nawet jeśli cena była tak wysoka. Ale Camael musiał mieć pewność, że chłopak doskonale wie w co się pakuje i tylko wtedy zdecyduje mu się pomóc. Nie wiedział jednak na co Max tak właściwie liczył. Że Cam wszystko mu powie, że będzie wiedział co się działo kilka pokoleń wstecz, choć babka Gryfona została wydziedziczona i nie było to nic, o czym Whitelightowie rozmawiali. Takie tematy ucinano, nie widziano potrzeby, by mówić o kimś, kto został wymazany z rodu, niegodny imienia na drzewie genealogicznym. A może liczył na to, że Whitelight rzuci wszystko i skupi się całkowicie na tej sprawie? Nie mógł tego zrobić, miał własne problemy i nie mógł za nic w świecie narażać swoich najbliższych. Miał jasno ustawione priorytety i nieważne jak bardzo szkoda mu było chłopaka, jak bardzo mu współczuł – nie poświęci własnej rodziny dla niego. Skinął głową na słowa Gryfona, nie zamierzając go dłużej zatrzymywać. Powiedział wszystko co miał do powiedzenia, zasugerował swoją pomoc, ale na własnych warunkach i cieszył się, że Max nie zamierzał sam grzebać w rzeczach, które mogły zaszkodzić nie tylko mu. Posłał mu smutne spojrzenie, przepełnione znużeniem, wskazującym na to, że sam Camael miał po prostu dość rodzinnych dramatów. Słowo jednak się rzekło, a Cam nigdy nie łamał danych wcześniej obietnic. — Max… Nie licz na zbyt wiele, prawda może być mniej spektakularna niż się spodziewasz, a ja sam podejrzewam, że twoja babka miała po prostu jakieś koneksje z Mugolami, wierz mi, to wystarczyło — powiedział, kładąc mu rękę na ramieniu — Jeśli to wszystko zacznie za bardzo zagrażać mojej rodzinie… Wycofam się i mam nadzieję, że to zrozumiesz — dodał jeszcze, nie mógł ryzykować, by to jakkolwiek wpłynęło na Trice i ich córkę.