Dom Beatrice i Camaela został zaczarowany w taki sposób, że tylko osoba, która już w nim była, lub bezpośrednio od Beatrice bądź Camaela dowiedziała się o jego położeniu geograficznym, mogła go odnaleźć. W innym wypadku nie było to możliwe. Ten zabieg pozwalał na pozbycie się ewentualnych niechcianych gości.
Front domu
Dom znajduje się w mocno zalesionym miejscu, z dala od wzroku ludzkiego i centrum miasteczka, na delikatnym wzniesieniu. Z jego werandy rozpościera się przepiękny widok na Dolinę Godryka co zdecydowanie zachęca do spędzania wieczorów w tym miejscu. Drewniane ściany i kamienne murki idealnie się ze sobą komponują tworząc bardzo enigmatyczne wrażenie.
Ogród cz.1
Ogród cz.2
Ogród jest mocno zadrzewiony i może sprawiać wrażenie mocno zdziczałego. Jednak w całym tym rozgardiaszu jest jakiś urok, który sprawia, że to miejsce jest jeszcze bardziej magiczne
Parter:
Salon
Duża, otwarta przestrzeń z większością przeszklonych ścian, dzięki którym można podziwiać wspaniały widok, jaki rozpościera się z tego miejsca na całą Dolinę Godryka. Na żyrandolu osiedliły się żywe świetliki, które reagują na klaskanie, dzięki czemu wtedy w mieszkaniu zapala się światło. Wszechobecne drewniane akcenty dodają przytulności całemu pomieszczeniu. Czasami na kanapach można spotkać koty czy figurki smoków Eskila, częściej pośród drewnianych dekoracji pojawiają się nieśmiałki z pobliskiego lasu. Lepiej ich nie głaskać.
Kuchnia i jadalnia
Znajduje się tuż obok salonu, jest na niego kompletnie otwarta. Na parapetach często przesiadują koty, niekiedy zrzucając doniczki z naprawdę drogocennymi ziołami potrzebnymi Beatrice do sporządzania eliksirów (panuje tutaj najlepsze światło dla tych gatunków). Piekarnik otwiera się samodzielnie kiedy tylko wypowie się odpowiednie formuły, niespecjalnie lubi słuchać kogokolwiek innego, niż panią domu, co nieco utrudnia innym pracę, bo Beatrice rzadko gotuje. Kosz na śmieci spod zlewu często przechadza się po tym obszarze i sam zbiera niepotrzebne rzeczy przez co Camael nie raz narzekał na zgubione skarpetki.
Pracownia eliksirów
Miejsce, w którym Beatrice spędza naprawdę dużo czasu, doskonaląc swoje umiejętności ważenia eliksirów. Z pod drzwi często można zobaczyć kłęby pary, które leniwie opuszczają pomieszczenie, bowiem rzadko kiedy jest tak, że w kociołku właśnie nie tworzy się jakiś eliksir. Nikogo tutaj nie wpuszcza i nigdy nie panuje tutaj taki porządek jak na zdjęciach. Pomieszczenie jest obłożone naprawdę potężnymi zaklęciami ochronnymi, które nie pozwalają na pojawienie się tutaj niepożądanych gości.
Piętro:
Sypialnia Beatrice i Camaela
Klimatem idealnie pasuje do całej reszty domu. Ciepłe i bezpieczne miejsce, w którym młode małżeństwo spędza wiele wolnego czasu. Sypialnia posiada nieco mniejszą, osobną łazienkę, tylko do dyspozycji Beatrice i Camaela.
Gabinet Camaela
Zdecydowanie najważniejsza część, w mniemaniu Camaela, domu, jego azyl. Tutaj nigdy nie ma porządku, a półki uginają się pod ciężarem niebotycznej liczby książek (o przeróżnej tematyce i w przeróżnych językach) i pamiątek z jego podróży. Przesiaduje tutaj niezwykle często, a jeśli kiedykolwiek pozwolił Ci wejść do tego pokoju – musisz mieć świadomość, że jesteś dla niego kimś niezwykle ważnym.
Pokój Eskila
Do momentu, kiedy był to tylko pokój gościnny, zawsze był on schludny i zadbany, jednak w momencie gdy zamieszkał w nim rozszalały nastolatek, wszystko uległo zmianie. Beatrice i Camael zadbali o to, aby chłopak czuł się w tym pokoju najlepiej, jak to tylko możliwe, co nie zmienia faktu, że panujący tam elegancki burdel! rozgardiasz doprowadza kobietę do szewskiej pasji. Jest perfekcjonistką i ciężko jej przywyknąć do czegoś podobnego.
Łazienka
Ogólnodostępna, nieco różniąca się od całej reszty, choć nikt zdaje się na to nie narzeka. Na kabinę prysznicową zostało rzucone zaklęcie przez co nie wymaga czyszczenia, sama to robi.
Garderoba
Prawdopodobnie największe pomieszczenie w tym domu (nie licząc połączonego z kuchnią salonu). Beatrice wie od dawna, że ma zdecydowanie za dużo ubrań, jednak wcale nie myśli się ich pozbywać. Pomimo ogromnych rozmiarów i rzuconych zaklęć powiększających i tak ogromnym problemem było wygospodarować dwie szafy na ubrania Eskila. O dziwo, dla Camaela znalazła nawet całą jedną ścianę szafek, półek i wieszaków, gdzie może trzymać swoje ubrania
Ostatnio zmieniony przez Beatrice L. O. Whitelight dnia Czw Lut 17 2022, 10:35, w całości zmieniany 10 razy
Autor
Wiadomość
Camael Whitelight
Wiek : 29
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 185
C. szczególne : tęczówki w kolorze oceanu; bransoletka z morskiego szkła i syrenia bransoleta; zapach Lordków i drzewa sandałowego; tatuaż z Oazy Cudów na łopatce; pierścień kameleona
Może trochę marudził, na tę nieszczęsną koszulę, którą przywiózł z Alaski i która tragicznie skończyła swój żywot na skutek zalania eliksirem. I może dlatego zakładał właśnie swoją kolejną, jedną z najlepszych koszul, właśnie wtedy, kiedy wychodził od siebie, zapalając Lordka w tym swoim nawyku i roztaczając wokół siebie zupełnie charakterystyczny dlań zapach. Szedł spokojnie przez Hogsmeade, w klapkach, bowiem rozwiązane na skutek klątwy buty niemiłosiernie go denerwowały, wyglądając całkiem groteskowo, gdy na zewnątrz szalał wiatr i Angielska mżawka, a Camael łudził się, że zaraz nie będzie musiał łykać eliksirów pieprzowych. Zaszedł jednak do jednej z kawiarni, zamawiając ulubioną kawę Trice i tę czarną, koszmarnie słodką dla siebie, by chwilę potem zabezpieczyć je zaklęciem i teleportować się do Doliny przed dom swojej narzeczonej. Martwił się o zbliżającą się nieubłaganie kolację i cholernie nie chciał jej tam zabierać, a jednak doskonale zdawał sobie sprawę, że niespecjalnie mieli jakikolwiek wybór. Nie mogli tego odwlekać w nieskończoność, nie kiedy ślub miał być lada moment i też z tego względu, z zamiarem ogarnięcia go chociaż trochę z Beatrice, przechodził przez próg jej domu. Ale wiedział jak to się skończy, wiedział, że zarówno on jak i Bea wyjdą stamtąd z nerwami w strzępkach, że jego ojciec nie przepuści takiej okazji, do wytknięcia im dosłownie wszystkiego i czuł się koszmarnie, że poniekąd zmuszał narzeczoną do spotkania z jego rodzicami. Ale wiedział też, że jeśli pójdzie sam, bo wcale się nie pojawić po prostu nie mógł, da ojcu jedynie pożywkę, na którą ten tak bardzo liczył. A oni przecież nie byli zastraszonymi dziećmi i żadne z nich nie będzie trzymało języka za zębami, jeśli tylko zajdzie taka potrzeba. A nie wątpił, że zajdzie. Nie kwapił się do zapukania, jedynie przechodząc przez drzwi, zupełnie tak jakby dom był jego i odkładając kawy na najbliższy stolik, zdjął płaszcz ze swoich ramion, rzecz jasna kulturalnie go odwieszając i ponownie chwytając kawy w ręce, wszedł wgłąb domu w celu znalezienia swojej ukochanej. Sęk w tym, że niespecjalnie widziało mu się chodzenie po wszystkich pomieszczeniach. — Jestem! — zawołał więc, przechodząc do salonu i przypominając sobie jak bardzo ten ucierpiał wraz z końcem wakacji. Prychnął pod nosem, stwierdziwszy, że chyba oboje nie mogli mieć spokoju we własnych domach, bo przecież jeszcze nie tak dawno witał się u siebie rano z prefektką Gryffindoru, kiedy jego brat uznał za wspaniały pomysł przespać się z nią właśnie u Camaela. Wszedł jednak do pomieszczenia i właśnie w tym momencie klątwa postanowiła zadziałać, odpinając pasek jego spodni i guzik. — Och, na Merlina, dostanę szału z tą klątwą... — mruknął, doskonale wiedząc, że jeśli się teraz ruszy, by odłożyć gdzieś parujące kubki, to ubranie przestanie spełniać swoją funkcję. Nie dało się ukryć, że wskutek stresu ostatnio trochę stracił na wadze i chociaż niespecjalnie mu się to podobało, to nawet nie próbował się oszukiwać.
Co mogła robić Beatrice, kiedy przebywała w swoim domu, poza godzinami pracy? Oczywiście wolny czas spędzała w swojej prywatnej pracowni. Niekwestionowanie było to jej ukochane miejsce na całym świecie. Pośród wysuszonych roślin, wywarowych oparów i nieskończonych eliksirów, czuła się niczym ryba w wodzie. W takich momentach, jak ten, nic innego nie było jej potrzebne do szczęścia. Odcinała się kompletnie od wszystkich bodźców, jakie dostarczało jej otoczenie, skupiając wyłącznie na tym, co tutaj i teraz. W końcu precyzja była nader ważna w procesie tworzenia eliksirów. Nic dziwnego, że w tym czasie skupiała się wyłącznie na prawidłowym wykonywaniu wszystkich instrukcji. Nie potrzebowała na nie patrzeć, by wykonywać poprawnie. Większość prostych w jej odczuciu (czyli takich, które zapewne dla innych wydawałyby się nieosiągalne..) wywarów potrafiła przygotować bez żadnych podpowiedzi. Działała instynktownie, a jej instynkt nie zawodził w tym konkretnym przypadku. Można to było nazywać wrodzonym darem, bądź po prostu wyćwiczonymi na przestrzeni lat umiejętnościami. Sama Beatrice twierdziła, że to kombinacja jednego jak i drugiego. To nie tak, że kompletnie zapomniała o tym, że Camael miał się tutaj pojawić. Po prostu była tak bardzo skupiona na nowym eliksirze, który właśnie tworzyła, że zupełnie straciła poczucie czasu. Kto by się spodziewał, że zejdzie jej z tym tak długo… Właśnie odmierzała precyzyjnie ilość śluzu gumochłona. Nie był to (oczywiście) zwykły półprodukt, bo odpowiednio przez Beatrice wcześniej zmodyfikowany. Zawsze zależało jej jak na najlepszych rezultatach. A tylko dzięki pozyskiwaniu tego, co najlepsze z odpowiednich składników, mogła takie rezultaty posiadać. Powoli skraplała odpowiednia ilość śluzu do kociołka, kiedy usłyszała głośne obwieszenie Camaela, że właśnie przybył do jej domu. Dłoń jej zadrżała, przez co wpuściła o jedną kroplę za dużo. Efekt był natychmiastowy. Wywar z czarnej barwy, przybrał wściekle niebieską, a powinien przecież mieć odcień granatowy. Kobieta zaklęła siarczyście pod nosem, po czym się wyprostowała. Ugasiła ogień pod kociołkiem, nieco zrezygnowana po tym, co się stało, po czym ruszyła przywitać swojego narzeczonego. Widok, który zastała w salonie, był doprawdy rozbrajającym. Camael stał tam z dwoma kubkami kawy, w jednej z tych przeklętych koszul, nie mogąc za bardzo się ruszyć, bo w innym wypadku jego spodnie wylądowały by na podłodze. - Myślałam, że z rozbieraniem się odczekasz chwilę, ale podoba mi się taki rozwój wypadków - powiedziała, opierając się ramieniem o framugę. Zlustrowała go bezczelnie, zaplatając dłonie na wysokości klatki piersiowej, kompletnie nie spiesząc się do ratowania jego godności. Zamiast tego, jej czarne spojrzenie zatrzymało się nieco dłużej na jego kroczu. Parsknęła śmiechem i pokręciła z niedowierzaniem głową. W końcu uznała, że wystarczy tego pastwienia się nad nim. Oderwała się od ściany i podeszła do mężczyzny. Przejęła od niego kubki z kawą i skradła z jego ust krótki acz czuły pocałunek. Podsunęła pod nos oba kubki, aby od razu wyczuć, z którego aż buchał zapach niezmierzonej ilości cukru, jaką wsypał tam Camael. - Jak ty to możesz pić… - stwierdziła zdegustowana. Pociągnęła długi łyk, z kubka, w którym znajdowała się czarna kawa, bez żadnych udziwnień w postaci cukru, czy mleka. Tak, to smakowało zdecydowanie lepiej.
Camael Whitelight
Wiek : 29
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 185
C. szczególne : tęczówki w kolorze oceanu; bransoletka z morskiego szkła i syrenia bransoleta; zapach Lordków i drzewa sandałowego; tatuaż z Oazy Cudów na łopatce; pierścień kameleona
Spodziewał się, że przesiaduje w swojej pracowni i chociaż wiedział, że może tam wejść, to niespecjalnie się do tego kwapił, od zawsze szanując prywatność Trice, szczególnie jeśli chodziło o tego typu miejsca, które zdawały się być jej samotnią, do której nie powinien mieć wstępu nikt poza nią. Poniekąd porównywał to do swojego gabinetu, w którym trzymał dosłownie wszystko co związane było z transmutacją, co traktowało o niej w wielu językach, przepełnionego pamiątkami z podróży, do których Cam wracał tęsknym spojrzeniem, choć już dawno postanowił zmienić swoje życie. Nie wiedział jednak, że jego głos zepsuje cały jej eliksir, i gdyby tylko był tego świadom, już by ją przepraszał, a jednak nie sądził też, że jego pojawienie się w progu pracowni cokolwiek by zmieniło. A kiedy tylko ona pojawiła się w progu salonu – rozciągnął swoje wargi w szerokim uśmiechu, tym jednym konkretnym, który rezerwował tylko dla niej. Obserwował jak lustruje go wzrokiem i nawet rozłożył swoje ręce, prezentując się jeszcze lepiej, kiedy bez żadnych skrupułów się nad nim pastwiła. — Przecież cierpliwość to moje drugie imię. — odparł i mrugnął do niej jednym okiem, cierpliwie czekając, aż łaskawie do niego podejdzie i wybawi go od niedoli spadających spodni. Albo zdejmie je całkowicie, bowiem skąd mógł mieć pewność co działo się w jej głowie, nie władał legilimencją. Kiedy jednak zabrała od niego kubki, zapiął swoje ubranie, choć podejrzewając, że zbyt długo nie nacieszy się takim stanem rzeczy. Nachylił się do jej ucha, stanąwszy za nią, machinalnie układając dłonie na jej biodra. — Ale wolę kiedy ty je odpinasz, jeśli pytasz mnie o zdanie. — mruknął, by zaraz potem, wziąć od niej kubek z kawą i z błogim uśmiechem pociągnąć z niego spory łyk. Merlinie, jak on kochał kawę, tak bardzo, że prawie zapomniał, że powinien żywić się czymś więcej niż kofeiną. Usiadł na kanapie, ciągnąc ją rzecz jasna za sobą, opierając się o miękkie poduszki i przymyknął na chwilę oczy, by sekundę później je otworzyć, kiedy jego pasek ponownie postanowił nie spełniać swojej roli. Westchnął, uznając, że nie może mieć spokoju, a może to był jakiś znak z niebios? Nie fatygował się już jednak, by to wszystko pozapinać, uznając to za syzyfową pracę i coś właściwie zbędnego. I tak był przy niej całkiem bezwstydny. — Naprawiłaś już moją koszulę? — rzucił, drocząc się z nią, bowiem kompletnie nie miał jej tego za złe, a jednak nie mógł się powstrzymać od wypominania jej tej sytuacji przy każdej okazji, aż mu się nie znudzi rzecz jasna — Ostatnio spotkałem rano we własnej kuchni Hope Griffin, życie z bratem okazuje się bardziej zaskakujące niż zapamiętałem. — powiedział, chwytając jej dłoń, na której nosiła pierścionek zaręczynowy, zaczynając machinalnie bawić się jej palcami, zupełnie tak jakby cały czas musiał coś robić. Nie odrywał przez chwilę wzroku od sygnetu, jakby nie mógł się napatrzeć jak doskonale z nim wyglądała, jakby wciąż nie do końca sobie uświadomił, że niedługo będą brać ślub, formalnie należąc do siebie na zawsze. Na tę myśl ciepło rozlało się w jego sercu i pocałował jej dłoń w iście dżentelmeńskim geście, choć cała ta jego klątwa zupełnie odbierała mu powagi.
______________________
She couldn't care less, and I never cared more, so there's no more to say about that.
Beatrice L. O. O. Dear
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Czarne oczy, przenikliwe spojrzenie, blizny na dłoniach, ukryte po metamorfomagią, tatuaż na łopatkach (kuferek)
Znał ją na tyle, że bez problemu mógł stwierdzić, gdzie jest i co robi. Nie ulegał wątpliwości fakt, że dziedzinie alchemii oddawała się w pełni i tak było od zawsze. Działo się tak z jednego, bardzo prostego powodu: kochała to co robi i widziała w tym wiele radości. I przede wszystkim niesamowicie fascynowała ją wizja tworzenia nowych receptur i mikstur, które nie pojawiły się nigdy wcześniej na rynku. Poza tym, naprawdę ufała swojemu przyszłemu mężowi, ale nawet on prawdopodobnie były bardziej niż zaskoczony, gdyby zobaczył do jakich roślin i ingerencji odzwierzęcych Beatrice miała nieoficjalny dostęp. Nazwisko Dear wciąż jednak coś znaczyło, przez co kolekcja przedmiotów gromadzonych w jej pracowni eliksirów była przynajmniej imponująca. I zdecydowanie nie nadawała się do wglądu dla osób trzecich. Tak samo jak ona nie zaglądała do jego pracowni, tak on szanował jej prywatność. Czy mogła pragnąć czegoś więcej? Widok tak cudownego, ukochanego przez nią uśmiechu na jego twarzy, od razu poprawiał jej nastrój, bez względu na to, jak paskudny by on nie był. A jeszcze ta rozbrajająca sytuacja działała zdecydowanie na korzyść. Uratowała go w końcu od kawy i konieczności tracenia godności spodni. Nic nie mogła poradzić na to, że przeszedł ją dreszcz, gdy stanął tak za nią i powiedział te kilka słów wprost do jej ucha. - Też wolę taki stan rzeczy. - odpowiedziała, uśmiechając się lubieżnie. Tak, zdecydowanie bardziej wolała, kiedy był bez spodni, a najlepiej to już w ogóle bez jakiegokolwiek ubrania. Niemniej, wiedziała, że dzisiaj mają nieco inne rzeczy na głowie i tymi bardziej cielesnymi będą mieli z pewnością czas zająć się później. Usiadła obok niego, gdy pociągnął ją w stronę kanapy. Mimowolnie zaczęła mu się przyglądać, wolną dłonią odsuwając kilka kosmyków z jego czoła. Zmarszczyła nieco brwi, wyraźnie czymś zmartwiona. - Związek ze mną aż tak ci nie służy, że wyglądasz coraz gorzej? - zapytała, dalej bawiąc się jego włosami. Pieszczotę tę jednak szybko przerwała, gdy zapytał o nieszczęsną koszulę. Prychnęła pod nosem i wykonała efektownego młynka czarnymi oczami. Toż to kompletnie nieprawdopodobne, że tak przystojny mężczyzna świadomie i z premedytacją ubierał się w tak paskudne szmaty! I nie, Beatrice nie zamierzała odpuścić tej wojny! - Nie naprawiłam i naprawiać nie zamierzam. A tą tutaj - palcem wskazała to, co dziś na siebie ubrał - zutylizuję równie szybko, jeśli dalej będziesz ją nosił - nie, ona wcale mu nie groziła. Ona zapoznawała go z planem rozprawienia się z częścią jego paskudnej garderoby. A plan ten był jak najbardziej konkretny i możliwy do wprowadzenia w życie, jeśli zostanie do tego zmuszona. Słuchała go, przyglądając się własnej dłoni, na której to mienił się zaręczynowy sygnet rodu Whitelight. Przywykła do tej ozdoby szybciej, niż się tego spodziewała. Prawdopodobnie szybciej, niż ktokolwiek się tego spodziewał. - W takim razie, po co z nim mieszkasz? Przecież możesz mieszkać tutaj. Albo możemy znaleźć swój własny kąt, w którym nie mieszkał nikt z rodziny prócz nas - stwierdziła luźnym tonem, spoglądając na niego. Uśmiechnęła się przy tych słowach, a potem upiła nieco czarnej kawy. W zasadzie, to po ślubie zapewne i tak razem zamieszkają, bo jaki byłby sens go brać, gdyby dalej wiedli życie takie, jak dotychczas. Przynajmniej takiego zdania była ona. - Swoją drogą, myślałeś już nad listą gości na ślub? - zapytała jeszcze, dalej przyglądając się jego twarzy. Sama nie myślała o tym wcale, ale nie zamierzała mówić o tym głośno. Prawda była taka, że kompletnie nie wiedziała, kogo chce zaprosić na to wydarzenie, natomiast posiadała długą listę ludzi, których z pewnością nie chciała tam widzieć.
Camael Whitelight
Wiek : 29
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 185
C. szczególne : tęczówki w kolorze oceanu; bransoletka z morskiego szkła i syrenia bransoleta; zapach Lordków i drzewa sandałowego; tatuaż z Oazy Cudów na łopatce; pierścień kameleona
— Hm? — mruknął, jakby wyrywając się z zamyślenia, kiedy zadała mu pytanie. Zmarszczył też brwi, nie do końca wiedząc co ma na myśli. Jasne, nie sypiał najlepiej, ale to ciągnęło się już tyle czasu, że przestał zwracać na to uwagę. Cienie pod oczami były permanentne, może nieco odbierając mu ten nieskalana, anielski wygląd, ale przyzwyczaił się do tego. Może właśnie taki był jego urok? Prawdę mówiąc, zaczął się jednak zastanawiać czy nie powinien udać się do uzdrowiciela, nawet postanowił, że to zrobi – ale nie miał czasu, nieważne jak bardzo chciał go znaleźć, to jego godziny pracy mu nie pozwalały. Zbywał więc to wszystko wzruszeniem ramion, uznając, że widocznie nie ma takiej potrzeby. I może potrzebował kopa w dupę, by jednak ten czas znalazł. — Związek z tobą to najwspanialsza rzecz w moim życiu i bardzo się cieszę, że już jesteś na zawsze na mnie skazana. — odparł z błądzącym w kącikach ust uśmiechem, zupełnie szczerym, który pojawiał się w jej obecności niezwykle często, jakby rozjaśniając jego twarz. Prychnął pod nosem na jej kolejne słowa i pokręcił głową. Nie dość, że zniszczyła mu jedną z ulubionych koszul – nieważne jak paskudna była – to jeszcze nie wykazywała zupełnie żadnej skruchy! Zmrużył lekko oczy i nawet nieco, za to bardzo teatralnie, się od niej odsunął, jakby właśnie miała wylać na niego cały kubek kawy. — Jesteś okropna. — odparł, a jednak w jego głosie była wyraźnie słyszalna nuta czułości, która jasno dawała do zrozumienia, że zbyt wiele powagi w tym określeniu nie ma — Nie możesz pozbyć się wszystkich moich ulubionych koszul! Co będzie kolejne, swetry? — dodał oburzony, choć w duchu już wzdychał, wiedząc, że pomimo to będzie musiał nieco ograniczyć ubieranie jej, choć wcale mu się to nie podobało. Te koszule miały wartość sentymentalną i na pewno nie zamierzał się ich pozbywać. No przecież nie będzie codziennie chodził w garniturach jak jego ojciec, i dziadek, i prawdopodobnie każdy „szanujący się” Whitelight, ale Camael miał to niesamowite szczęście, że w Ministerstwie nie wylądował, mógł więc nosić swoje koszule. Uniósł brew, bo oczywiście myślał – chciał – z nią zamieszkać już na dobre, ale nie do końca wiedział jak to ugryźć. Bo nie chodziło o jego zupełnie dorosłe rodzeństwo, co o Eskila, z którym nie bardzo wciąż wiedział na jakiej relacji stoją. Prócz tego, że ostatnim razem ratował go po urodzinowym incydencie. Westchnął i wyciągnął paczkę papierosów, by nakarmić swój nałóg, którego miał się nigdy nie pozbyć. — O niczym innym nie marzę, by mieszkać z tobą Trice, a jednak myślisz, że to będzie komfortowe dla Eskila? — odpalił Lordka i zaciągnął się nikotynowym dymem, by powoli wypuścić go spomiędzy warg — Bo jeśli zupełnie nie widzisz nic przeciwko, ani nikt kto ma na Was oko, póki Eskil nie skończył szkoły, to mogę się wprowadzić choćby i jutro. — powiedział i cicho się zaśmiał, transmutował też jedną z drewnianych ozdób na stole w popielniczkę. Mówił całkiem szczerze, bo już zaczynało go też nieco irytować, to całe skakanie między Doliną, a Hogsmeade. Ale nie był pewny jak to będzie się miało do chłopaka, nad którym opiekę prawną sprawowała Trice. Gdyby tylko ich życie nie było tak skomplikowane. — Myślałem… — zaczął zgodnie z prawdą, mając już w głowie w ogóle zarys całej uroczystości, listy gości również — Ale nie potrafię zdecydować czy zapraszać rodziców, z jednej strony nie chcąc z wiadomych przyczyn, z drugiej jednak uznając, że na ten najważniejszy dzień w moim życiu — tu połączył swoje niebieskie spojrzenie z jej zupełnie czarnym — spróbować zawrzeć jakiś rozejm. Chyba przekonamy się jutro na kolacji, czy to w ogóle będzie możliwe. — wzruszył ramionami, przypominając sobie o innej uroczystości, która zbliżała się wielkimi krokami.
______________________
She couldn't care less, and I never cared more, so there's no more to say about that.
Beatrice L. O. O. Dear
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Czarne oczy, przenikliwe spojrzenie, blizny na dłoniach, ukryte po metamorfomagią, tatuaż na łopatkach (kuferek)
Westchnęła, kręcąc głową i przymykając na sekundę czy dwie powieki. Wykorzystała ten czas na upicie niewielkiej ilości czarnej kawy. - Cam, wiesz co mam na myśli - oznajmiła, patrząc mu prosto w oczy, bez cienia wesołości malującego się na twarzy. - Ostatnio wyglądasz bardzo źle. Nie wiem, co konkretnie ma na to wpływ, ale ty wiesz równie dobrze, jak i ja, że nie może to trwać wiecznie. Papierosy i kofeina to nie są jedyne składniki, którymi powinieneś się żywić - nie zamierzała skapitulować na tym polu. Tak samo jak i w temacie tych nieszczęsnych koszul, które to stały się jego przyjaciółmi w ostatnim czasie. Drażniły ją niemiłosiernie, a Beatrice nie nawykła milczeć na temat niektórych spraw. - Ja jestem okropna? - zapytała, szczerze zaskoczona, unosząc brwi do góry. W teatralnym geście, przyłożyła wolną dłoń do klatki piersiowej, próbując swoje zaskoczenie jeszcze bardziej zakomunikować narzeczonemu. No, może teraz nieco przesadzała, jednak robiła to w szczytnym celu! - Jeśli będą tak szkaradne, jak to, co aktualnie masz na sobie, to uczynię to z ogromną przyjemnością - oznajmiła po chwili, uśmiechając się przy tym uroczo. Zatrzepotała nawet rzęsami, jakby dla podkreślenia, że nie żartowała na ten temat. Zdecydowanie nie. Dla niej nie chodziło o to, by non stop chodził w szytych na miarę garniturach, czy pod krawatem. Po prostu chciała, by wyglądał dobrze, a obecnie prezentował się… źle… Temat wspólnego mieszkania był trudniejszy, niż komukolwiek mogłoby się to wydawać. Mieli przecież tak dziwne relacje rodzinne, jak to tylko możliwe. I faktycznie, istniał jeszcze Eskil, który o ile rok szkolny spędzał w Hogwarcie, tak przecież musiał gdzieś wracać w wakacje. I to nie tak, że Beatrice miała cokolwiek przeciwko temu, wręcz przeciwnie! Z czasem uważała, że decyzja o przejęciu opieki nad Ślizgonem, była najlepszą w tamtej sytuacji. Dogadywała się z chłopakiem i nawet śmiała twierdzić, że ten obdarzył ją zaufaniem. Słuchała słów Camaela, kiedy ten palił papierosa. Patrzyła przed siebie, kontemplując nad tym, co powiedział. Miał sporo racji i musiała to przyznać. - Wiesz - zaczęła powoli, przenosząc na niego swoje spojrzenie. - Wydaje mi się, że nie powinien mieć nic przeciwko. Rozmawiałam z nim kiedyś na ten temat. On liczy się z faktem, że prędzej czy później weźmiemy ślub i będziemy chcieli razem mieszkać. Nie zamierzam odstawiać go wtedy na bok i również mu o tym mówiłam. Czuję się za niego odpowiedzialna i pewnie się to nie zmieni. - powiedziała jeszcze. Biorąc na siebie odpowiedzialność opiekowania się Eskilem, nie żartowała. Pomimo tego, że był to nastolatek, który zapewne był w stanie całkowicie sam o sobie decydować, nie chciała się od niego odsuwać. Przynajmniej nie, póki on sobie tego wyraźnie nie zażyczy. Słuchała go uważnie, kiedy mówił o swojej liście gości. Pokiwała głową w zamyśleniu, odgarniając kilka niesfornych, czarnych kosmyków z twarzy. - Mimo wszystko, wydaje mi się, że powinieneś to zrobić. To są Twoi rodzice. I ty mimo wszystko masz jeszcze szansę naprawić te relacje. Ja ich już nie posiadam - odwoływała się do swoich własnych doświadczeń. Jednocześnie dosyć jasno stawiała swoje spojrzenia na tą sytuację. Ona swoich rodziców zapraszać nie zamierzała. Prawdopodobnie i tak nie przybyliby tutaj…
Camael Whitelight
Wiek : 29
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 185
C. szczególne : tęczówki w kolorze oceanu; bransoletka z morskiego szkła i syrenia bransoleta; zapach Lordków i drzewa sandałowego; tatuaż z Oazy Cudów na łopatce; pierścień kameleona
Jęknął niczym dziecko, kiedy poruszyła temat jego zdrowia. Wiedział, że ma rację i wiedział też, że nie odpuści, więc już właściwie był na przegranej pozycji i nawet nie miał co podejmować walki. Rzecz w tym, że nie bardzo wiedział co z tym wszystkim zrobić, bo sam na uzdrawianiu znał się prawie tak dobrze jak na gotowaniu – czyli wcale praktycznie, jego umiejętności ograniczały się do bardzo podstawowych zaklęć, choć pewnie lepsze i to niż nic. Opadł jednak plecami na oparcie kanapy, trochę się w niej zapadając, jakby ze skruchą, kiedy wciąż czuł na sobie wzrok swojej narzeczonej. — Zapewniam, że w mojej diecie są też inne rzeczy — odparł i nawet położył jedną dłoń na sercu, by drugą unieść w geście obietnicy i w końcu też na nią spojrzał, tonąc w czerni jej tęczówek, westchnął — Dobrze, obiecuję pójść do uzdrowiciela, kiedy tylko znajdę czas — i nie kłamał, ba! nawet sam już dawno na to wpadł, to, że nie miał zbyt dużo czasu, a ten wolny wolał spędzać z nią, było już inną kwestią. Zachowywał się jak dziecko i doskonale o tym wiedział, a jednak nie cierpiał wizyt u uzdrowicieli i unikał ich jak ognia, zawsze wychodząc z założenia, że ostatecznie wszystko rozwiąże się samo. Nie jego wina, że nie brała pod uwagę fakt skąd miał te wszystkie rzeczy, i że właśnie tym sposobem na nowo nieco zatracał się w podróżach, kiedy miłe wspomnienia zalewały jego głowę. Zmrużył jednak oczy, kiedy to jawnie mu zagroziła i prychnął pod nosem. Kto by pomyślał, że oboje byli dwójką jakże dorosłych czarodziejów, przy niej jednak cała ta kontrola, której już dawno się nauczył, go opuszczała, pozostawiając go otwartego jak czytana właśnie książka i nie chciał by kiedykolwiek to się zmieniło. — Bezczelna — powiedział praktycznie bezgłośnie, a jednak nachylając się w jej kierunku i ujmując jej podbródek, złożył na jej wargach pełen czułości pocałunek, leniwy, niespieszny, bo przecież mieli czas, całą wieczność, którą już niedługo będą sobie przysięgać. Nie do końca wiedział jak ten temat ugryźć. Zgodził się z nią, że adopcja chłopaka była najlepszym rozwiązaniem, zamierzał ją wspierać choćby nie wiem co, a jednak jakoś sam niespecjalnie potrafił się do Ślizgona zbliżyć, nawet nie wiedział czy powinien. Zaciągnął się nikotyną, z uwagą kiwając głową na jej słowa. Nie tylko on miał rację, przecież po ślubie nie będą mieszkać osobno, więc prędzej czy później taki moment nastąpi. Nie chciał, broń Merlinie, żeby Trice teraz odsuwała Eskila na bok, był tylko nastolatkiem, z niespecjalnie łatwą życiową sytuacją, a Camael nie był, przynajmniej starał się nie być, złym człowiekiem, więc nawet by jej na to nie pozwolił. — Oczywiście, że nie, daj spokój, to nie wchodzi w ogóle w grę — odpowiedział, parząc wprost na nią — Jeżeli — zaczął, gasząc papierosa i ponownie wracając do niej spojrzeniem — nie uważasz, że to będzie miało jakikolwiek wpływ na twoją relację z nim, to i ja nie będę widział żadnych przeszkód, ale uważam, że w takim układzie decyzja należy do ciebie — uśmiechnął się — No w każdym razie ja z wielką chęcią będę się budził u twojego boku już do końca moich dni, nawet jeśli czasem chrapiesz — jakoś nie mógł się powstrzymać od ostatnich słów, choć te nie były szczególnie prawdziwe, jakiś odwet za obrażanie jego koszul musiał mieć miejsce! Nie był przekonany do tego pomysłu, ale nie wyciągał pochopnych wniosków przed jutrzejszą kolacją. Nie rozstał się z ojcem ostatnio w najlepszych stosunkach, ale wciąż miał nadzieję, że może matkę miał w jakimś stopniu po swojej stronie. Może chociaż raz nie będzie stała aż tak bardzo z boku. Czasem miał wrażenie, że im był starszy, tym bardziej oddawała go w ręce ojca. Rzecz w tym, że im był starszy, tym na mniej im pozwalał. — I tak, i nie, oni się nie zmienią — wzruszył ramionami i uśmiechnął się lekko, choć bez cienia wesołości, przyciągnął ją jednak do siebie i pocałował w czubek głowy, teraz miała jego, na dobre i na złe — A ty? Zamierzasz zaprosić kogokolwiek z rodziny? — zapytał z czystą ciekawością, coś czuł, że tworzenie przez nich listy gości będzie prawdziwym wyzwaniem — Zawsze możemy wszystko rzucić i pojechać wziąć w ślub w Vegas. — zawsze należało rozważyć wszystkie opcje.
______________________
She couldn't care less, and I never cared more, so there's no more to say about that.
Beatrice L. O. O. Dear
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Czarne oczy, przenikliwe spojrzenie, blizny na dłoniach, ukryte po metamorfomagią, tatuaż na łopatkach (kuferek)
Beatrice miała to do siebie, że kiedy bardzo tego chciała, potrafiła być niesamowicie uparta. Wyciągać z rękawa argumenty, które były nie do podważenia przez rozmówcę. Tak jak i w tym konkretnym wypadku, gdy uważała, że Camael powinien udać się do uzdrowiciela na wizytę. Wiedziała, że ma rację i nie zamierzała odpuszczać. Nie chciała aby cokolwiek mu się stało, stąd też jej troska i upór. Chyba każdy postąpiłby podobnie w takiej sytuacji. Pod tym względem nie różniła się od innych ludzi. - Gwarantuję, że znajdę ci na to czas - oznajmiła, uśmiechając się uroczo przy tych słowach. Już ona dopilnuje, by znalazł czas na to, co najważniejsze. Choćby miała posłużyć się jakimś paskudnym podstępem… Czego to człowiek nie zrobi w imię miłości? Uwielbiała się z nim przekomarzać. Niesamowitą satysfakcję sprawiało jej obserwowanie tego, jak zmienia swoje nastawienie względem różnych aspektów. Miód na jej serce! Już miała coś odpowiedzieć na to paskudne oskarżenie, kiedy to skutecznie pozbawił ją wszelkich argumentów i zamknął jej usta. Prawdopodobnie żadna spośród poznanych przez nią w życiu osób nie potrafiła tak skutecznie odwracać jej uwagę od problemu, jak właśnie Camael. Miała dziwne wrażenie, że Whitelight doskonale zdawał sobie z tego sprawę i coraz częściej korzystał z tej broni, jednak nie zamierzała narzekać. Jeśli zamierzał korzystać z takiej broni, kimże była, by nawet próbować kontynuację dyskusji? Później wpatrywała się w przestrzeń rozważając wszystko to, co sama przed chwilą powiedziała. Zapach papierosowego dymu palonego przez Camaela rozchodził się po pomieszczeniu. Nie przeszkadzało jej to. Przywykła do tej konkretnej używki narzeczonego. Zerknęła na swoją dłoń, gdzie wciąż lśnił sygnet rodowy Whitelightów, przy pomocy którego Camael obiecywał jej miłość. Zerknęła na niego kątem oka, gdy odgasił papierosa. Odstawiła niemalże opróżniony kubek z kawą na pobliską ławę. Po chwili podciągnęła jedną nogę na kanapie, obracając się bardziej w jego stronę całym ciałem. Patrzyła wprost w jego jasne tęczówki, słuchając go uważnie. - Czyli co, chcesz się tutaj wprowadzić? - upewniła się jeszcze, nieznacznie marszcząc brwi. Nie to, że tego nie chciała ale… no właśnie… To wszystko było tak skomplikowane, że niekiedy brakowało jej słów. Mimo to uśmiechnęła się szeroko i nawet puściła płazem wzmiankę o chrapaniu. Zamiast tego pochyliła się w jego stronę, otaczając jego kark swoimi dłońmi. Złożyła na jego wargach pocałunek, który prawdopodobnie mówił o wiele więcej, niż ona była w stanie. Czuła radość rozpierającą się w jej ciele. Naprawdę dużą radość. Która kobieta nie pragnęła budzić się codziennie u boku mężczyzny swojego życia? Pogłębiła pocałunek, nie spiesząc się nigdzie. To było wspaniałe, całować jego usta, bez żadnego skrępowania. Odsuwał od niej zbędne myśli, uspokajał umysł. Niekiedy zastanawiała się, co takiego zrobiła w poprzednim życiu, że trafiła na kogoś tak wyjątkowego jak Camael. Odsunęła się od jego ust po jakimś czasie na kilka milimetrów. Rozchyliła powieki, uśmiechając się szeroko. - Już się ode mnie nie uwolnisz i nawet nasyłanie na mnie Twojej rodziny nic ci nie da - ostrzegła go wesołym głosem. Cóż, nie miał wyjścia, był na nią skazany, a ona postanowiła do końca swoich dni udowadniać mu, że ta decyzja była jak najbardziej słuszną. Odsunęła się od niego, jednak zaraz to wtuliła w jego bok, opierając głowę gdzieś na wysokości jego klatki piersiowej. Wpatrywała się w bliżej nieokreślone miejsce w salonie, rozkoszując ciepłem, które płynęło od jego ciała. - Masz jeszcze szansę. To ich decyzja, czy postanowią po raz ostatni cię zawieść, czy jednak zechcą stanąć tego dnia u twego boku - powiedziała wolno, ważąc każde wypowiadane słowo. Nie chciała, by kiedykolwiek powiedział, że to przez nią stracił kontakt z rodziną. Nie wybaczyłaby sobie tego po tym, co spotkało ja samą. Westchnęła przeciągle, gdy zapytał o to, kogo ona widziała na ich ślubie. - W zasadzie, to kuzynostwo oraz wujkowie i ciotki mnie nie wyklęli. Wręcz raz usłyszałam, że ojciec postąpił źle i powinien przemyśleć swoje słowa i czyny, ale to oczywiście nierealne. - wywróciła oczami, choć Camael i tak nie mógł zauważyć tego gestu. - Myślę, że tę część rodziny mogłabym zaprosić- dodała po chwili, choć w jej głosie słychać było niepewność. Uniosła głowę tak, aby zerknąć na jego twarz, gdy zaproponował najprostsze a zarazem chyba najlepsze rozwiązanie. - Ja bym nie miała nic przeciwko. Przynajmniej ominęła by nas cała ta szopka. - wyznała uśmiechając się przy tym. Może poważnie powinni wziąć to pod rozwagę?
Camael Whitelight
Wiek : 29
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 185
C. szczególne : tęczówki w kolorze oceanu; bransoletka z morskiego szkła i syrenia bransoleta; zapach Lordków i drzewa sandałowego; tatuaż z Oazy Cudów na łopatce; pierścień kameleona
Wszystko zdawało się być tak szalenie skomplikowane, a jednocześnie tak proste w swoim paradoksie, kiedy tylko miał ją obok. Świat mógłby się walić, sam Merlin powstać jako inferius, a on i tak nie zwróciłby na to nawet najmniejszej uwagi, gdy tylko mógł zawiesić spojrzenie swoich oceanicznych tęczówek na swojej ukochanej. Tak też teraz wodził wzrokiem po jej twarzy, ponownie badał krzywiznę jej warg, łuk brwi, będąc tak samo zdumionym jak za pierwszym razem, kiedy tylko uświadamiał sobie, że uczucie w nim płonęło jasnym i wiecznym ogniem. Mogła się z nim przekomarzać do woli, a on raz po raz postanawiał tłumić jej słowa w pocałunku, który oddawał żar, jaki w nim tkwił, kiedy tylko układał swoją dłoń w dolnej części jej pleców, przyciągając lekko bliżej siebie. Cała złość na bezczelne potraktowanie jego koszuli, choć całkowicie udawana, zniknęła, tak samo względna irytacja marudzeniem o uzdrowicielach. Na Merlina, przecież był dorosły! Gdzieś jednak ciepło rozlewało się w jego sercu, gdy troska patrzyła nań z jej ciemnych oczu. Odsunął się nieco, kiedy doszedł do wniosku, że rozproszył jej uwagę dostatecznie, i też doskonale wiedział, że to robi, kiedy lekka mgła przez ułamek sekundy przyćmiła jej oczy, a on bez żadnych skrupułów zdawał się to wykorzystywać. Była jego, a i on był jej całkowicie oddany. Uśmiechnął się delikatnie na jej pytanie, czując na sobie spojrzenie czarnych tęczówek, choć jeszcze jego uwaga była skupiona na gaszonym papierosie. Dopiero po kilku chwilach, przeniósł na nią wzrok, mrugając do niej jednym okiem, jakoby na potwierdzenie własnych słów i zaśmiał się cicho, kiedy jej wargi rozszerzyły się w uśmiechu. A gdy objęła jego kark, mimowolnie ułożył własne dłonie na jej talii, oddając pocałunek z prawdziwą pasją. Wsunął ręce pod jej uda i nie przerywając pocałunku, przeniósł ją na swoje kolana, przyciągając ją jeszcze bliżej siebie. Przesunął językiem po jej podniebieniu, jednocześnie przesuwając dłonie w górę jej ud i odwzajemnił jej uśmiech. — A miałem nadzieję rozkochać cię we mnie, wygryźć z roli eliksirowara, wykorzystując twoje wpływy, zastąpić w roli opiekuna Slytherinu i ostatecznie porzucić w lesie. — odparł żartobliwie i westchnął teatralnie, jakby właśnie cały jego życiowy plan legł w gruzach i nie dało się go uratować. Uśmiech nie schodził z jego twarzy całkowicie, wciąż błądząc w kącikach jego warg, kiedy wodził palcami po jej ramieniu, rozkoszując się tą chwilą, kiedy miał narzeczoną blisko siebie, kiedy wierzył, że żadne przeciwności losu nie są w stanie zachwiać ich relacji. Spoglądał na nią z nieskrywaną miłością, płonącą ognikami w jego oczach i oddychając już miarowo, czując jak jej bliskość go uspokaja, i nawet najmniejsza myśl nie mogła zmącić spokoju, który teraz czuł. Była jego ostoją, bezpieczną przystanią, choć sama skrywała tak wiele. Czasem był pewny, że tylko dzięki niej ma siłę wciąż walczyć z tym, co jego rodzina próbowała od niego wymagać. Zupełnie tak jakby dawała mu całą moc, by nie stał się taki jak ojciec, a od czego czasem zdawało mu się, dzielił go jeden krok w złym kierunku. Nie odpowiedział jej od razu, zatrzymując swoje myśli na jednym słowie – szansa. Nie był wcale pewien czy jeszcze ją posiadał, czy kiedykolwiek ją miał. Zupełnie tak, jakby wszystko było czarne i białe, bez żadnych odcieni szarości pomiędzy. Mógł albo zrobić to czego od niego chcieli – a co nie wchodziło w ogóle w grę – albo walczyć tak jak robił to teraz, z nikłą nadzieją, tlącą się w nim. Ale nadzieja była przecież matką głupich, może już dawno powinien ją porzucić i spojrzeć prawdzie, tej której tak się bał, w oczy? — W tej rodzinie tylko jedna osoba naprawdę zawodzi i nazywa się Camael. — odparł i wzruszył ramionami, może nieco smutno się uśmiechając, a jednak pogodził się z tym już dawno i przestał tak naprawdę wierzyć w ich nagłą zmianę. Co więcej, był wręcz przekonany, że ojciec do ostatniej chwili, albo może nawet i dłużej będzie chciał wybić mu z głowy ten ślub. Cóż, Whitelightom naprawdę nie można było odmówić wytrwałości. Skinął głową na jej słowa. — Myślę, że jest jedna osoba z twojej rodziny, która nie wybaczyłaby ci, gdybyś jej jednak nie zaprosiła, i ma na imię Hunter. — rzucił i cicho się zaśmiał, a nawet pokręcił głową, bowiem z tego chłopaka zawsze znajdywał w szczególnych okolicznościach. Westchnął. — W takim razie wyruszamy za pięć minut, zanim dotrze do mnie, że moje rodzeństwo nie odezwie się do mnie do końca życia, jeśli nie uwzględnię ich w tej uroczystości. — parsknął krótkim śmiechem i splótł palce ich dłoni.
Beatrice L. O. O. Dear
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Czarne oczy, przenikliwe spojrzenie, blizny na dłoniach, ukryte po metamorfomagią, tatuaż na łopatkach (kuferek)
Czasami miała wrażenie, że gdyby nie jego obecność obok, nie poradziłaby sobie z wieloma problemami, które ją w życiu spotykały. Niekestionowanie jej życie stało się o wiele łatwiejsze, kiedy nie musiała ze wszystkim mierzyć się samodzielnie, kiedy mogła liczyć na bezwarunkową obecność osoby obok niej. Wszystko było na swoim miejscu, kiedy mogła go tak całować, jak właśnie teraz. Jakby nic innego się nie liczyło, wszystko odchodziło w zapomnienie, jej umysł spychał to bardzo daleko i głęboko. Jego pocałunki pobudzały do życia, dodawały sił w momencie gdy już uważała, że jej w ogóle nie posiada. Udowodnił jej, jak bardzo się myliła. Kompletnie odcięła od siebie myśli o tym, dlaczego w ogóle i o czym wcześniej dyskutowali. Merlinie, tak bardzo ją rozpraszał i wszystko to robił z taką pewnością siebie, jakby zawsze miała mu ulec i przegrać starcie. Niewątpliwie teraz tak właśnie było. Nie wierzyła, że doszli do jakiegoś konsensusu. Że Camael faktycznie chciał się do niej wprowadzić. Co prawda zdecydował się na to, aby faktycznie spędzić z nią życie, ale przecież ich ślub to był nieco odległy temat. Owszem, rozumiała, że on nastąpi i to dosyć niedługo, jednak wciąż pozostawał odległy. A teraz coś działo się na serio. Nie miała czasu nad tym myśleć, bo znowu ją całował, chyba z jeszcze większą pasją, niż poprzednio. Nawet nie zauważyła kiedy i z jaką łatwością przeniósł ją na swoje kolana. Zaśmiała się szczerze i dźwięcznie, słysząc jego kolejne słowa. Pokręciła z niedowierzaniem głową, jakby nie rozumiejąc jak mógł powiedzieć coś podobnego. - Rozkochałeś mnie, więc już część sukcesu jest. Jeszcze tylko w końcu musisz się z eliksirami polubić. Zabić mnie nie będzie problemem, chyba - Pod koniec zrobiła bardzo poważną minę, która mogła sugerować, że chyba jednak nie dałaby sie zabić tak łatwo. Ale z drugiej strony... Czego się nie robiło, aby zadowolić swojego mężczyznę? Oczywiście ani on ani ona nie brali tego na poważnie pod rozwagę. Tak samo jak wiele innych rzeczy traciło na znaczeniu, kiedy miała go obok siebie. Nie musiała skupiać się na niczym. Był po prostu on, i miłość z jaką na nią patrzył. Ogrom miłości, na którą prawdopodobnie nigdy nie była w stanie zasłużyć i wynagrodzić mu tego uczucia, którym ją obdarzył. Próbowała, naprawdę mocno próbowała i obiecała sobie, że nie przestanie do końca swoich dni. Bo co innego jej pozostawało, gdy miała do czynienia z tak wspaniałym człowiekiem, jakim był Camael? Widziała jego zawahanie, gdy wspomniała o rodzinie i jego relacjach z nią. Kto jak kto, ale ona potrafiła doskonale pojąć tego typu dylematy. To nigdy nie były proste sprawy. To zawsze wymagało chęci i z jednej i z drugiej strony. Kiedy jednak te nie potrafiły się odpowiednio porozumieć, niestety, można było znaleźć się w takiej sytuacji, jak ona. Czyli tej, gdzie nie było już drogi odwrotu. I mimo, że sytuacja była tak daleko od śmiesznych, jak to tylko możliwe, to po prostu parsknęła śmiechem, słysząc jego kolejne słowa. - Czy ty siebie słyszysz? Merlinie, uchowaj... - bez najmniejszego skrępowania ujęła jego twarz w swoje dłonie, poniekąd zmuszając go do spojrzenia w swoje czarne oczy. A z tym, jak zawsze gdy mówiła, spozierała prawda. - Jeśli to, co robisz, uważasz za zawodzenie ich, to śmiem twierdzić, że to oni nie są Ciebie godni, nie ty ich. - I naprawdę tak właśnie uważała. To nie jego wina, że miał taką, a nie inną rodzinę. Tak samo, jak nie jej winą był fakt, że jej rodzina postanowiła wykląć ją za miłość. Za niespełnienie oczekiwań względem własnej osoby. Za powiedzenie głośno i wyraźnie, co sądzi na ten temat i danie ultimatum, albo akceptują ją taką, jaką jest, albo nie akceptują wcale. Nie zamierzała z tym walczyć. Nigdy więcej. Prychnęła pod nosem, gdy wspomniał o Hunterze i teatralnie przewróciła oczami. Jej kuzyn był niereformowalny, to fakt. I nikt tego nie kwestionował. Ale mimo to, kochała go i ten zawsze mógł na nią liczyć. - Z pewnością by tego nie wybaczył - przyznała w końcu, kręcąc z niedowierzaniem głową. A potem znów się zaśmiała, gdy wspomniał o swoim rodzeństwie. Merlinie, ta opcja podobała jej się coraz bardziej, ale wiedziała doskonale, jak bardzo jest ona nierealna. Chyba każdy z nich zdawał sobie z tego sprawę. Spojrzała na ich splecione dłonie i wtedy jej się przypomniało. - A skoro mowa już u Hunterze... - podniosła na niego wzrok i uśmiechnęła się. Pozornie delikatnie i w nic nie znaczący sposób. Jednak Camael znał ją na tyle, że musiał wyczuwać podstęp. - Co się stało na urodzinach Eskila, że mój żyrandol wylądował na podłodze? - zapytała słodkim głosem, dalej patrząc wprost na jego twarz. Chyba nie wiedziała wszystkiego i czas najwyższy się dowiedzieć...
Camael Whitelight
Wiek : 29
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 185
C. szczególne : tęczówki w kolorze oceanu; bransoletka z morskiego szkła i syrenia bransoleta; zapach Lordków i drzewa sandałowego; tatuaż z Oazy Cudów na łopatce; pierścień kameleona
Parsknął krótkim śmiechem na jej poważną minę, ale chwilę potem zmusił się do teatralnego grymasu, kiedy uświadomił sobie, że jego plan ma niewątpliwą dziurę w postaci eliksirów właśnie. To nie była jego dziedzina i wszystko co wiedział, sprowadzało się do konieczności uwarzenia eliksiru ani magicznego kilka lat temu, potem jednak zdawał się być niesamowicie zadowolonym, że na tym jego przygoda z eliksirami się kończyła. Niemniej jednak wspierał Trice we wszystkim co robiła i podziwiał za każdym razem, gdy widział rumienieć na jej policzkach, czy mniej ułożone włosy, gdy wychodziła ze swojej pracowni. Kochał ją za to, za oddanie, którego niejeden czarodziej mógł je zazdrościć. Na ten obraz w swojej głowie, jego wargi mimowolnie rozciągnęły się w lekkim, może odrobinę nostalgicznym uśmiechu, gdy ponownie uświadamiał sobie jakim szczęściem dla niego była. — Zapomniałem wspomnieć, że na końcu zamierzam zostać ministrem magii. — rzucił, pozwalając, by leniwy uśmiech wypełzł na jego wargi, kiedy opierał się z nonszalancją o oparcie kanapy, zakładając nogę na nogę, zupełnie tak jakby rozmawiali o najzwyklejszej rzeczy na świecie, a Camael wcale nie gardził ministerstwem niczym truskawkami. Rozbawienie jednak tańczyło w jego tęczówkach, kiedy żadna maska nie gościła na jego twarzy i na powrót stawał się jedynie Camaelem, bez żadnym oczekiwań ze strony rozmówcy. Nie był profesorem, nie był dziedzicem Whitelightów, nie był nawet bratem, a jedynie narzeczonym kobiety swojego życia, która niczego od niego nie oczekiwała, a on oddawał jej się w każdej chwili i każdym calu siebie. Tak samo leniwie lustrował ją wzrokiem, na kilka uderzeń serca zatrzymując się na srebrnym pierścieniu zdobiącym jej palec, by uśmiechnąć się szczerze, gdy powrócił niebieskimi tęczówkami do jej oczu. Nigdy nie przestanie go zaskakiwać jak wiele dla niego znaczyła, z każdym dniem coraz bardziej. Wcześniej sam tego nie proponował, jakby w obawie, że Trice nie była gotowa, na wypadek gdyby jeszcze potrzebowała swojej własnej przestrzeni. Nie naciskał na nią, nigdy, i tak też miało pozostać, kiedy dawał jej wybór w każdym aspekcie, który ich łączył. Owszem, zgodziła się zostać jego żoną, ale jeszcze nie przysięgali przed sobą i prawdę mówiąc – jeszcze wszystko mogło się zmienić. A jednak teraz nie zamierzał dać jej innej odpowiedzi niż „tak”, nawet jeśli z początku starał się być rozsądnym, jakby przypominając sobie, że powinien. Cały zdrowy rozsądek jednak zniknął, gdy tak ją trzymał w swoich ramionach i patrzył w te ciemne oczy, zapominając o świecie, który ich otaczał. Zmarszczył brwi. — Musimy znaleźć miejsce na moje książki, nie pozbędę się ani jednej. — powiedział śmiertelnie poważnie, nawet jeśli do połowy nie zaglądał od lat. Camael jednak miał coś do książek, co nie pozwalało mu na porzucenie ani jednej i tak oto jego kolekcja stale rosła, a półki się uginały pod ciężarem woluminów w różnych językach. — Reszta mi bez różnicy. — wzruszył ramionami, bowiem tak właśnie było i nie potrzeba mu było niczego więcej, niż codzienne budzenie się obok niej. Uświadomił sobie, że wszystko zaczynało nabierać tempa i zamiast czuć przerażenie, w jego sercu rozlało się jedynie ciepło. Temat rodziny był trudny i skomplikowany, zawsze i miał wrażenie, że już zawsze miało tak pozostać. Wziął głęboki oddech i w odpowiedzi na jej słowa, jedynie połączył ich usta w kolejnym pocałunku, może nieco smutno się uśmiechając, a niebieskie tęczówki przysłonił cień tego wszystkiego, co spędzało mu sen z powiek i o czym nie mógł przestać myśleć, od lat tak naprawdę się zamartwiając. Nie chciał jednak, żeby to w jakikolwiek sposób popsuło ich dzień, tak więc podejmował tę decyzję z rozwagą, nie będąc pewnym do powinien postanowić. Podążył za jej wzrokiem, również zawieszając spojrzenie na ich splecionych dłoniach, by w końcu spojrzeć jej w oczy. Po jej słowach przez chwilę zastanawiał się jak wiele powinien jej powiedzieć, nie odpowiadając od razu, a przenosząc wzrok na perfekcyjnie wiszący żyrandol i uniósł brew, gdy ponownie na nią spojrzał, dochodząc do wniosku, że może nie wszystkie szczegóły powinna znać. Wtedy z Eskilem na pewno się nie dogadają, a właśnie zdecydowali, że razem zamieszkają. — Jak dla mnie, wygląda w porządku, nie wiem o czym mówisz — odparł więc, wytrzymując jej spojrzenie, które po tylu latach nie robiło na nim aż takiego wrażenia jak na co poniektórych, jak mniemał — Bardzo chciałbym ci powiedzieć, ale zostałem porwany wtedy przez puchonkę, więc niestety nie wiem — dodał, a jego uśmiech jedynie mówił o tym jak bardzo niewinny był.
______________________
She couldn't care less, and I never cared more, so there's no more to say about that.
Beatrice L. O. O. Dear
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Czarne oczy, przenikliwe spojrzenie, blizny na dłoniach, ukryte po metamorfomagią, tatuaż na łopatkach (kuferek)
Mogłaby tak siedzieć bez końca. Naprawdę, spędzanie czasu w towarzystwie Camaela było cudowne i kompletnie odstresowujące. Zapominała o tym, że istniało cokolwiek poza tą miękką kanapą, pustym już kubkiem kawy i przede wszystkim, ciepłymi ramionami, które zawsze obejmowały ją z taką czułością. W jego towarzystwie mogła rozmawiać na każde tematy, żartować na temat wszystkiego, kompletnie nie przejmując się tym, czy przypadkiem nie zostanie uznana za dziwaczkę, czy nieroztropną kobietę. Tak, kochała bo bezbrzeżnie. Wiedziała, że jest dla niej doskonały a i ona całkiem nieźle pasowała do niego. Na Merlina, w życiu nie przypuszczała, że będzie kogoś kochać aż tak, jak kochała jego. - W takim razie zanim mnie zabijesz, ja zostanę zawodowym graczem quidditcha - oznajmiła w odpowiedzi na jego słowa i po prostu zaśmiała się głośno. Tak samo ona wiedziała, że ścieżki ministerstwa magii nie należą do jego planów, jak i on zdawał sobie sprawę z faktu, że ona nigdy nie zamierzała wsiąść na miotłę z własnej i kompletnie nieprzymuszonej woli. To po prostu było nierealne i nic pod tym względem nie mogło się zmienić. Bez najmniejszego skrępowania sięgnęła dłonią w stronę jego blond czupryny, zatapiając w niej palce. Uwielbiała to robić. jego włosy były takie miękkie i wspaniałe w dotyku. Co prawda, jeśli tylko by chciała, to jej własne też by właśnie takie były, ale to jednak nie do końca to samo. Westchnęła głośno, teatralnie, po czym przeniosła spojrzenie na pomieszczenie w którym się znajdowali. Otoczyła je czarnymi tęczówkami, każdy róg i zakamarek. - Chyba znajdzie się jakaś mała szafeczka. Albo piwnica, tam jest dużo miejsca - rzuciła z szerokim uśmiechem na ustach. Tak, wyniesienie wszystkiego do piwnicy było najlepszym rozwiązaniem, nie ulegało to wątpliwości! I Camael musiał doskonale wiedzieć, że tylko żartowała. Sama sądziła, że nie tylko półki na książki są mu potrzebne, ale cały gabinet. Jak widać, przed ślubem czekało ich naprawdę bardzo dużo pracy. Przygotowanie wszystkiego, zakwaterowanie Camaela w Dolinie Godryka. Merlinie… na co oni się porywają?! I gdyby nie pewność co do wyboru partnera, Beatrice ogarnęło by skrajne przerażenie tym wszystkim. Tyle że przy jego boku, była nader spokojna. Nie było sensu dalej roztrząsać tematu rodziny. Dla żadnego z nich nie był on komfortowy. Każde miało swoje doświadczenia, które na pewno nie należały do najprzyjemniejszych. Po co więc rozmawiać o tym, co złe? Camael na pewno podejmie decyzję, jaką uzna za słuszną. Ona podała mu tylko jedno z kilku rozwiązań. - Zostałeś porwany przez puchonkę, powiadasz? - zawiesiła na chwilę głos, wymownie stukając się palcem wskazującym w swoją brodę. A po chwili znów przeniosła na niego spojrzenie swoich czarnych oczu. - Wiesz, ostatnio znalazłam resztki naprawdę ciekawego veritaserum w mojej pracowni. Nie chcesz może napić się herbaty? - nie mogła sobie odmówić tego, aby zaproponować mu podobne rozwiązanie. Jednak widziała, że są łatwiejsze i o wiele ciekawsze sposoby na wyciągnięcie z niego prawdy. Może właśnie dlatego podniosła się z jego kolan i podała mu dłoń. Tak, zamierzała skorzystać ze swoich kobiecych wdzięków, które akurat na niego zawsze działały. Zt. x2
Beatrice L. O. O. Dear
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Czarne oczy, przenikliwe spojrzenie, blizny na dłoniach, ukryte po metamorfomagią, tatuaż na łopatkach (kuferek)
28.12.2021 Ślub zbliżał się wielkimi krokami. W ostatnim czasie Beatrice nie żyła niczym innym jak właśnie tym zbliżającym się wydarzeniem. Nawet święta Bożego Narodzenia nie wywołały w niej takiej ekscytacji jak to, że już za kilka dni, zostanie żoną Camaela. Merlin jej świadkiem, że nie mogła doczekać się tego dnia. Patrzyła na niego jako na ukoronowanie bardzo trudnej drogi, którą obydwoje musieli pokonać, aby być razem, by ogień ich miłości wzniecił się na nowo. Idealne zakończenie krętej i pełnej niejasności historii miłosnej. Rozpoczęcie kompletnie nowego rozdziału w ich życiu. Była perfekcjonistką. Nic dziwnego, że na dwa dni przed datą ich ślubu, wszystko było dopięte na ostatni guzik. Suknia wisiała w garderobie, menu było dopracowane, Camael zadbał o to, aby obrączki trafiły do Viro, Nessa potwierdziła ostatecznie swoją obecność. Tak, wszystko było dokładnie dopracowane i dopieszczone, a ona sama bardzo się o to postarała. Nienawidziła, kiedy cokolwiek szło nie po jej myśli. Jeszcze nie wiedziała, że wiele rzeczy wydarzy się nie tak, jak powinno… Dzień przed ślubem spędzała razem z Eskilem w Dolinie Godryka. Oboje z Camaelem postanowili, że wzorem dawnych standardów zobaczą się dopiero przy ołtarzu. Jeszcze raz przeglądała listę wszystkiego, aby po raz wtóry upewnić się, że o niczym nie zapomnieli. Kompletnie nie spodziewała się poczty. Nic dziwnego, że pionowa zmarszczka pojawiła się pomiędzy jej brwiami, gdy przemierzała salon, aby uchylić okno. Sowa zostawił list po czym odwróciła się na pięcie i odleciała, nie czekając na nic. Beatrice nawet nie poświęciła uwagi na to, aby zobaczyć, w którą stronę się oddaliła, bo co innego skupiło jej wzrok. Charakter pisma, tak dobrze znany i tak cholernie niepożądany. Serce zaczęło jej walić jak oszalałe, kiedy drżącą dłonią otwierała kopertę. Zajęło jej to o wiele więcej czasu niż zazwyczaj. To dziwne, była w końcu dorosłą kobietą, która zaraz miała wyjść za mąż, a list napisany ręką ojca wywarł na niej takie wrażenie! Szybko przebiegła oczami po treści, która została nakreślona na pergaminie. Im dalej czytała, tym bardziej bledła. Osunęła się plecami po ścianie, pod którą stała. Podkuliła nogi i wpatrywała się tępym wzrokiem w list, który otrzymała. Raz po raz czytała kolejne słowa, które się w nim znajdowały, pragnąc, aby zmieniły swoje znaczenie. Niestety, te uparcie tkwiły dokładnie w tym samym miejscu. Nic nie mogło ulec zmianie. Za to ona mogła… Nie myślała. Po prostu działała. Zupełnie niespodziewanie podniosła się do pionu. Chwyciła z pobliskiej ławy różdżkę w dłoń i od razu zmieniła swój wygląd. Nie pamiętała, kiedy ostatni raz zajęło jej to tak niewiele czasu, bo zmiana ta została dokonana w mniej niż sekundę. Nie wyglądała jak Beatrice. Jej naturalne rozmiary też uległy zmianie. Stała się o wiele wyższa, smuklejsza. Nie chciała, aby Beatrice dalej istniała, dlatego ją unicestwiła w ułamku sekundy. Wpadła do garderoby i od razu zaczęła rzucać odpowiednie zaklęcia. Pozornie przypadkowe ciuchy wylatywały z wieszaków i układały się w równym stosie na samym środku pomieszczenia, gdy ona szukała jakichś walizek. - KURWA! - zaklęła siarczyście, bo żadnej nie widziała. A przecież musiały tutaj jakieś być…
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Większa część dnia była poświęcona na grzeczne szlajanie się z Sophie w poszukiwaniu odpowiedniego dla niego garnituru. Męczyło to go niemożebnie ale nawet nie stękał jakoś wymownie bo jednak (nie)kuzynka odwalała za niego całą robotę. Wrócił do domu za pomocą niezbyt zgrabnej deportacji i dosyć zmęczony łażeniem po sklepach udał się bezpośrednio do swojego pokoju, aby łup w postaci odpowiedniego stroju zawiesić na niewidzialnym stojaku (nie umiał tego odczarować, a duma nie pozwalała prosić Camela o pomoc). Starał się nie wchodzić Beatrice za bardzo w drogę bowiem ustawiała wszystko po kątach w ten drapieżny sposób, a to pobudzało instynkt samozachowawczy do zgrabnego schodzenia z linii jej wzroku. Znajdował się jednak w pobliżu ze spiętym oczekiwaniem na wykrzyczane "Eskil, czy przyniosłeś to, zrobiłeś tamto?". Akurat znajdował się boso w kuchni i pił sok bezpośrednio z butelki kiedy usłyszał bardzo donośne i soczyste przekleństwo. Podskoczył w miejscu i z tego wszystkiego trochę się ochlapał. Nie pomyślał jednak o ucieczce. Nigdy w życiu nie słyszał jeszcze wrzeszczanego przekleństwa z jej ust. To oznaczało jedno: coś wytrąciło ją z równowagi na tyle, aby podniosła głos. Bez wahania ruszył w stronę schodów jednak zapalone w garderobie światło zwabiło go w odpowiednie miejsce. - Kogo sprzątnąć? - nieudolnie próbował rozładować atmosferę jeszcze zanim w ogóle zobaczył Beatrice. Stanął w progu garderoby i zdębiał. - Eee... Trice nie lubi bałaganu w ubraniach więc kimkolwiek jesteś to sugeruję szybkie tuszowanie przestępstwa. - nie miał pojęcia co to za baba macała nieswoje ubrania, ale skoro znajdowała się na terenie domu to znaczy, że albo Dear albo Whitelight pozwolili jej tu wejść. Nie panikował bowiem zdawał sobie sprawę, że to miejsce jest wybitnie chronione i byle kto tu nie wparuje. Coś jednak mu tutaj nie pasowało, ale nie umiał określić co. - Kim ty w ogóle...? - nie miał pojęcia, że jest tu ktoś oprócz niego a więc bacznie przyglądał się kobiecinie. Nie uwierzy, że ktoś w rodzinie obojga narzeczonych miał blond włosy.
Beatrice L. O. O. Dear
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Czarne oczy, przenikliwe spojrzenie, blizny na dłoniach, ukryte po metamorfomagią, tatuaż na łopatkach (kuferek)
Kompletnie się nie kontrolowała. Wyglądała jak zupełnie obca osoba i w taki też sposób postępowała. Nie działała według zamierzonego planu, po prostu postawiła na… cholera wie co i uznała, że spakowanie wszystkich swoich rzeczy to będzie najrozsądniejsze rozwiązanie. W jednej dłoni wciąż dzierżyła ten nieszczęsny list, który to trząsł się niemiłosiernie. Gdyby ktoś ją teraz zobaczył, uznałby ją za wariatkę. O ile wcześniej w ogóle by ją rozpoznał. Poza tym, nie miała wiele czasu, więc korzystała z tego, co było jej dane. Dlatego kiedy nie znalazła tej przeklętej walizki, po prostu transmutowała pobliską teczkę Camala w odpowiedni sposób. Nie była zadowolona z efektu, ale czy miało to jakiekolwiek znaczenie w tym momencie? Dla niej, żadnego. Obróciła się nagle, gdy do pomieszczenia wpadł Eskil. Szlag… Kompletnie o nim zapomniała w tamtym momencie, zbyt skupiona na zorganizowaniu jak najszybszej ucieczki dla samej siebie. Nie widziała innego wyjścia a teraz nagle okazuje się, że jeszcze przyjdzie jej tłumaczyć coś chłopakowi. KURWA! Nie mówiła nic, tylko dalej wydobywała potrzebne jej rzeczy, które teraz posłusznie lądowały w dopiero co wyczarowanej walizce. W niej samej buzowało tak wiele emocji, że chyba nie była nawet w stanie nazwać ich w poprawny sposób. Jakim prawem śmiał do niej napisać, zadawała sobie to pytanie raz po raz. Jak mógł mieć czelność niszczyć to, na co pracowała przez tak wiele czasu. Skutecznie udało jej się odciąć kupony od bycia Dearem, zapracowała na siebie i na to, co aktualnie sobą reprezentowała. A ten człowiek w kilku zdaniach potrafił pokazać jej, gdzie jest jej miejsce. Czyli dokładnie tam, gdzie było przez ostatnie kilkadziesiąt lat; pod jego butem… Ostatnia bluzka wylądowała w walizce, po czym Beatrice zamknęła ją za pomocą jednego zaklęcia. Trzasnęło głośno i walizka ponownie opadła z hukiem na podłogę. Nie miała siły ani czasu tego kontrolować. Nie miało to większego znaczenia w tym momencie, tak samo fakt, że prawdopodobnie zapomniała o cholernie dużej ilości rzeczy. Na szczęście miała galeony, sporą ilość, które pozwolą jej na to, aby przez kilka najbliższych miesięcy mogła żyć normalnie. Później, się zobaczy. Obróciła się nagle i ruszyła w kierunku drzwi, ale zatrzymała się po dwóch krokach. Celowała różdżką przed siebie, nie planowała tego, ale była ona wycelowana w stopy Eskila, który stał jej na drodze, wciąż znajdując się w drzwiach garderoby. - Eskil, odsuń się - powiedziała tylko. Jej głos drżał, tak mocno, że sama go nie poznawała. Był podobny do jej własnego, ale jakby zupełnie nowy. Co się z nią na Merlina działo?! Pewne było jedno, musiała jak najszybciej stąd uciec. Nie pozwoli im na wygraną.
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Fakt, wziął ją za wariatkę. Obca kobita chowała nieswoje ubrania w transmutowanej walizce. Przez dłuższy czas nic w jego głowie nie zatrybiło w należyty sposób choć widać było biało na czarnym, że coś jest naprawdę nie tak. Takich widoków nie spotyka się zbyt często. Najpierw słyszał soczyste przekleństwo od Beatrcie a teraz spotkał wariatkę w jej garderobie. To nie trzymało się kupy. Nie poznawał tej osoby, zachowywała się jak porażona glicynią błyskawiczną. Profilaktycznie stanął w przejściu garderoby gotów w razie czego wołać Trice choć odnosił wrażenie, że byłoby to trochę krępujące. Po chwili wariatka celowała w jego buty różdżką i najwyraźniej chciała ewakuować się stąd w trybie natychmiastowym. Uniósł wysoki brwi i dopiero kiedy użyła jego imienia to ślady mądrości zalśniły w jego spojrzeniu. - Co? Becia...? - zacisnął mocno powieki i zaraz je otworzył bo przecież nie przypominała siebie. Nie, to nie ona. Ale to spojrzenie... ostre, wywierające presję. Nie rozumiał co się tutaj dzieje, nie zauważał takich detali jak chociażby ściskany w dłoni list, a więc asekuracyjnie wciąż blokował przejście. - Nie wypuszczę cię dopóki mi nie powiesz co się dzieje. - nic sobie nie robił z celowanej w niego różdżki. Po pierwsze, nawet jeśli unieruchomi jego stopy to i tak nie przejdzie przez wąskie przejście, a po drugie, jeśli to Trice to nie uwierzy, że spełni tę niewypowiedzianą groźbę. Po trzecie, chciał zrozumieć sytuację bo nie wiedział co mysleć. Zerknął niepewnie na trzymaną przez nią walizkę. Strach ścisnął go za gardło. - Trice, kto ci to zrobił? - głos mu zadrżał ale szybko się zreflektował i zrobił krok w jej stronę. Nie pytał o zmianę wyglądu choć była dla niego szokiem i czuł się niefajnie patrząc na roztrzęsioną obcą babę, która była tak naprawdę Beatrice, którą ktoś skrzywdził. Widział to bo nie była sobą. - Poczekaj, nie idź. - cokolwiek się stało to nie powinna wychodzić. Nie wyglądała jakby chciała pędzić w pośpiechu do Camaela, a wspominała mu jasno, że zobaczy się z nim dopiero przed ołtarzem, nie wcześniej.
Beatrice L. O. O. Dear
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Czarne oczy, przenikliwe spojrzenie, blizny na dłoniach, ukryte po metamorfomagią, tatuaż na łopatkach (kuferek)
Nie spodziewała się oporu ze strony Eskila tak samo mocno, jak wszystkiego, co miało miejsce wcześniej. Dlatego stała po prostu dalej w tym samym miejscu, dalej nieświadomie celując w niego różdżką i dalej zaciskając w drugiej dłoni ten przeklęty list. Wpatrywała się w niego wzrokiem, w którym próżno było szukać jej samej. Zamiast Beatrice była zagubiona dziewczynka, która po raz kolejny sprawiła zawód wszystkim wokół, po raz kolejny usłyszała, jak bardzo nie nadaje się, ponownie ktoś jej pokazał, gdzie jest jej miejsce. Merlinie, to było straszne uczucie, nad którym nie była w stanie w żaden sposób zapanować. Próbowała od dwóch lat zapomnieć o tym, kim była, o tym, kim była jej rodzina, w jaki sposób ją potraktowała. Odciąć się od tego wszystkiego, bo przecież nie mogła rozpamiętywać, szczególnie wtedy, gdy uzmysłowiła sobie, że oni jej nie chcą. Teraz to wszystko nagle wróciło, za sprawą pierdolonego listu, który nigdy nie powinien powstać i do niej dotrzeć. Niestety, nie miała tego szczęścia… Wzięła głębszy oddech, jakby próbowała się uspokoić, jednak na nic się to zdało. Nic nie przynosiło ukojenia, a obecność Eskila obok, jeszcze tylko wszystko pogarszała. - E…Eskil, odsuń się - powtórzyła, choć znacznie słabszym głosem, niż jeszcze chwilę temu. Kompletnie traciła szczątki opanowania, które niedawno kiełkowały w jej ciele. Spróbowała jeszcze raz wziąć oddech, wziąć się w garść. - Nie każ mi tego powtórzyć po raz trzeci - tym razem głos jej nie zadrżał, bo podjęła decyzję. A ona przecież nigdy nie kłamała. Więc skoro postanowiła, że za niedługo usunie chłopaka za pomocą odpowiedniego zaklęcia, to wiedziała, że właśnie to zrobi. Nie wiedziała, co dokładnie to sprawiło, czy jego pierwsze, czy kolejne słowa, ale po prostu coś w niej pękło. Zawziętość zniknęła z jej twarzy, jakby zdjęła jakąś maskę, która była kompletnie do niej niedopasowana. Zamiast tego ponownie pojawiło się oblicze zupełnie niepewnej dziewczyny, która nie wiedziała, co robić. Eskil wpatrywał się w nią w jakiś wyczekujący sposób, zrobił jeden krok do przodu. A ona po prostu obserwowała to biernie, nie mogąc wydusić z siebie nawet słowa. Wiedziała, że zamieniłoby się ono w krzyk lub płacz, nie była pewna. Nie zamierzała pokazywać mu podobnych zachowań, mimo wszystko. Zawsze wolała cierpieć w samotności i ciszy, niż pozwolić, by każdy był świadkiem tego, co aktualnie działo się w jej wnętrzu. Bez słowa wyciągnęła rękę przed siebie, tę w której trzymała list i podała go Eskilowi. Teraz mógł wyraźnie zauważyć, jak bardzo drżała przy tym jej dłoń, jak bardzo pognieciony był ten arkusz pergaminu. Stała dalej dokładnie w tym samym miejscu, aż w końcu zdecydowała, że więcej nie ustoi na swoich nogach. Chwiejnie podeszła do pobliskiej pufy i usiadła na niej, od razu chowając twarz w swoich dłoniach. Zapomniała o tym, że ma blond pukle na głowie. Zapomniała, że jej ciało kompletnie straciło swoje naturalne rozmiary. W głowie cały czas brzęczały jej słowa wypisane ręką jej ojca, które w przeciągu tych kilkunastu minut przeczytała tyle razy, że utkwiły one tam na zawsze. Dlaczego kurwa teraz?! Gdy je życie w końcu zaczęło się układać?!
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Czasami nie warto słuchać rozsądku ani tym bardziej słów wyrzucanych nerwowo pod wpływem bolesnej chwili. To była taka sytuacja kiedy świadomie lekceważył jej prośbę o zrobienie jej przejścia. Odnosił wrażenie, że jeśli jej na to pozwoli to wychodząc nawet się nie odwróci. - Nie mogę się odsunąć bo nie jesteś sobą. - odpowiedział ostrożnie, a jego mimikę omiotło szczere zaniepokojenie. To Beatrice była tym murem nie do pokonania. To ona w całym tym świecie była najsilniejsza, a więc to, co teraz widział zaczynało mu uzmysławiać, że ona jest nie tylko silnym człowiekiem, ale też kobietą, która ukrywa to, co smutne. Co musiało się stać aby doprowadzić ją do utraty kontroli i zasłaniania się metamorfomagią? Raz wydawała się o krok od spełnienia groźby a teraz widział w jej oczach taką toń emocji, że zaczynało go to przerażać. Nie do tego go przyzwyczaiła. Bez słowa przejął od niej list, będący najwyraźniej źródłem tego roztrzęsienia i chaosu. Czytając linijkę za linijkę zdawał sobie sprawę jak niewiele wie o Beatrice. Nigdy nie opowiadała mu o swojej rodzinie, a on znowuż nie pytał zbyt zajęty własnymi kłopotami. Czytał i próbował postawić się w jej miejscu. Jakiś dupek... ach, wróć, najwyraźniej jej ojciec wyrażał się w tak nieprzyjemny sposób, aż wykrzywił usta w grymasie. Próbował to ułożyć w głowie i zrozumieć. Rozstali się w sporze, nie zaprosiła ich na ślub, a jednak wpraszali się, łaskawie zgadzając się na kandydaturę Camaela jako jej męża. Podniósł wzrok znad kartki na siedzącą Beatrice i dotarło do niego, że nie może jej zawieść. Tyle razy ona go ratowała przed własnymi emocjami... Bez wahania do niej podszedł i przykucnął. - Hej, Trice. - zagadnął cicho, jakby skrepowany. - Przecież nie mogą się wprosić skoro ich nie chcesz. - nie znał sytuacji, nie znał wpływu jej rodziców na nią, ale widok jaki teraz miał przed oczami podpowiadał jak to mogło wyglądać. Nie posiadał nigdy dwójki rodziców więc też miał ubogą wiedzę na temat relacji z nimi. Czuł się taki słaby w tej rozmowie, ale nie chciał, aby tak się kuliła. Ostrożnie położył dłoń na jej przedramieniu. - Nie chcę zabrzmieć źle, ale ten Jacob brzmi jakby miał zbyt wysokie mniemanie o sobie. - dodał, łudząc się, że Beatrice znajdzie w tych słowach choć nutę pokrzepienia.
Beatrice L. O. O. Dear
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Czarne oczy, przenikliwe spojrzenie, blizny na dłoniach, ukryte po metamorfomagią, tatuaż na łopatkach (kuferek)
Dużo czasu minęło od tego, kiedy po raz ostatni czuła się tak kompletnie bezradna. Bo w chwili obecnej, właśnie tak było. Miała wrażenie, jakby całkowicie nie panowała nad swoim życiem oraz nad tym, w jaki sposób powinno ono przebiegać. Że działo się coś, czego nie chciała doświadczać, a mimo to, nie mogła w żaden sposób tego powstrzymać. Bomba wybuchła i nic nie mogło cofnąć zmian, które ten wybuch wprowadził. Dlatego właśnie wyglądała tak, jak wyglądała, zachowywała się jak całkowicie inna osoba. Zupełnie wyprowadzona z równowagi, nie mogła znaleźć innego sposobu na poradzenie sobie z sytuacją. Ten, choć pozornie wyglądał na całkowicie irracjonalny, dla niej był najprostszy i najłatwiejszy do zrealizowania. W skrajnych emocjach zawsze uciekała. Byle dalej i byle prędzej. Nie inaczej było w tym wypadku, gdy nie panowała nad sobą, nad tym, co właśnie miało miejsce. I prawdopodobnie, gdyby nie Eskil, kilka minut temu byłaby już w Rumunii czy cholera jeszcze wie jakim innym kraju. Tymczasem chłopak zatrzymał ją w miejscu, czego nie chciała robić. Siedziała na tej przeklętej pufie, nie zdolna do poruszania nogami, zamknięcia oczu, płaczu, kompletnie niezdolna do niczego. Oddychała szybko, próbując znaleźć ukojenie, które za cholerę nie chciało nadejść. W jej oczach był strach, niepewność, ale nikt nie mógł tego dostrzec, bo to nowe oblicze wciąż zasłaniała swoimi dłońmi. Próbowała poukładać sobie to wszystko w głowie, jednak była w tym momencie bezradna. Przygnieciona tym wszystkim, czego nie mogła przetrawić. Odchyliła palce, aby spojrzeć na Eskila i z zaskoczeniem zarejestrowała, jak blisko niej się znajdował. Nie zauważyła nawet kiedy podszedł i kucnął obok niej, a to musiało wyraźnie świadczyć o tym, jak bardzo źle się czuła. Psychicznie w zaledwie kilka minut stała się wrakiem człowieka. Merlinie, jak to w ogóle możliwe… - Ty nic nie rozumiesz… - powiedziała wolno i bardzo cicho. Pokręciła głową, dalej wpatrując się w półwila. Nie miała siły, aby mu to wyjaśniać. Prawdopodobnie nie mógł tego zrozumieć. Zresztą, nie dziwiła się temu. Jej relacje z rodziną były bardziej niż zagmatwane. - Zresztą, nie masz prawa tego rozumieć - dodała po chwili, bardziej do siebie niż bezpośrednio w kierunku Eskila. Wyrwała ten nieszczęsny list z jego dłoni, dalej przyglądając się biednemu chłopakowi z niedowierzaniem wymalowanym na jej/nie jej twarzy. - Ten człowiek mnie wyklął. Ten człowiek zmuszał mnie do małżeństwa a następnie wyklął za to, że wybrałam mugolaka. Ten sam człowiek, co podaje się za mojego ojca, nie miał czelności poinformować że zarówno on, jak i cała moja rodzina się ode mnie odcięła. A teraz śmie… on śmie… - nie dokończyła. Nie była w stanie powiedzieć głośno tego, co siedziało w jej głowie. Że ten człowiek, Jacob Dear po raz kolejny niszczył jej życie poprzez zasiania ziarna zwątpienia w fakt, czy aby na pewno jej ślub z Camaelem jest tym, co powinna zrobić.
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Sytuacja była ciężka. Nie miał pojęcia czego spodziewać się po Beatrice będącej w tak silnym rozbiciu. Cokolwiek przychodziło mu do głowy to wydawało się być nieodpowiednie. Próbował być sobą, a przy tym pokazać, że może na niego liczyć. Treść listu była dziwna, ale wnioskował, że pisał go ktoś o wysoko zadartym nosie. Jakoś tak nie pałał chęcią do nieznajomego za samo rozbicie Trice. To było chore. Drgnął w miejscu gdy znienacka podniosła na niego wzrok i wyrwała mu list. Owszem, nie rozumiał, ale czy to przeszkadzało w wyrażeniu zdania na temat obcego czarodzieja, będącym jej ojcem? Nie przeszkadzało mu to jakoś specjalnie. - Czyli mam rozumieć, że jesteś ukochaną córeczką tylko wtedy kiedy robisz to, co on sobie wymyśli, a jak postanowisz mieć własną wolę i jego samego w poważaniu to jednak nie jesteś ukochana? A teraz uznał, że łaskawie okaże swoją dobroć i pokaże się na ślubie kiedy nikt go na nim nie chce?- pytał retorycznie, a i próbował, aby za bardzo nie pobrzmiewała przy tym kpina ukierunkowana na jej ojca. Sytuacja brzmiała dosyć podobnie do tego, co Doireann miała ze swoimi dziadkami. - Co jest nie tak z mózgami starych czystokrwistych czarodziei?- potrząsnął głową w niedowierzaniu. Jego własna babcia pochodziła z "czystej" linii krwi ale była przy tym ciepłym człowiekiem. Czemu cała reszta to idioci? Podniósł wzrok na obcą mu twarz. - Dlaczego chcesz się ukryć i uciec? Przez to, że ten Jacob uważa się za pępek świata? To twoje życie, Beatrice. Robisz w nim co chcesz. Choćbyś chciała przebierać trolle za baletnice to jemu nic do tego. - prychnął pogardliwie. Zdawał sobie sprawę, że niełatwo jest lekceważyć tego rodzaje persony ale halo, rozmawiała z człowiekiem celebrującym wolność i niekiedy bunt. Oczywiście, że będzie namawiać do podobnego toku postępowania bez względu na tak zwane "konsekwencje". Niechcący nabrał bojowej postawy, gotów tutaj psioczyć na widzimisię obcego faceta i sugerować Trice, aby nie przejmowała się zdziadziałym ojcem.
Beatrice L. O. O. Dear
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Czarne oczy, przenikliwe spojrzenie, blizny na dłoniach, ukryte po metamorfomagią, tatuaż na łopatkach (kuferek)
Wpatrywała się w Eskila bez słowa. W niej samej buzowało tak wiele emocji, że nawet nie wiedziała, która z nich brała nad nią górę. Nie potrafiła tego jednoznacznie stwierdzić. To wszystko było zbyt ciężkie, zbyt mocne, była zbyt poruszona aby racjonalnie myśleć. Merlin jej świadkiem, że jedyne, na co miała w tym momencie ochotę, to po prostu uciec. I prawdopodobnie, gdyby nie młody półwil, który znalazł ją w takim a nie innym stanie, już by to zrobiła. - Nigdy nie byłam ukochaną córeczką tatusia. - prychnęła głośno pod nosem, kręcąc z dezaprobatą głową. - Byłam tylko problemem, z którym należało sobie poradzić, rozwiązać. W naszym pokoleniu nikt nie miał odziedziczyć metamorfomagii, a potem trafiłam się ja, gdzie po kilku godzinach od narodzin, moje włosy zaczęły zmieniać swój kolor. Nawet nie wiedziała, czemu to wszystko mu wyjawiała. Może po prostu wylewała z siebie gniew i złość, które od zawsze czuła, a które tak skutecznie maskowała na przestrzeni tak wielu lat? Oh, od zawsze musiała uczyć się panować nad swoimi emocjami, dostrzegać to, co normalnie było niezauważalne. Udawać, że jest normalną, tak samo jak reszta jej rodziny. Ponownie ukryła twarz w swoich własnych dłoniach. Wzięła głęboki oddech, który miał pomóc jej się uspokoić, jednak zamiast ukojenia przynosił tylko jeszcze więcej bólu. Mogła być kim chciała, powtarzała to sobie od zawsze. Mogła stać się dokładnie taką osobą, jaką sobie wymarzyła. Wiele lat walczyła o to, aby faktycznie przekonać samą siebie, że tak doprawdy jest. Tymczasem wystarczył jeden list, by tak wiele zniweczyć. Gdyby go otrzymała po ślubie, prawdopodobnie jego treść w ogóle by ją nie obchodziła. Niestety, Jacob zdążył zasiać ziarno zwątpienia w jej głowie. - A co jeśli on ma rację? - zapytała, odsuwając palce. Wpatrywała się w Eskila czarnymi oczami, w których próżno było szukać panujących tam zazwyczaj wesołych ogników. - Jeśli faktycznie, nie zasługuję na Camaela i robię to tylko po to, by nawet nieświadomie, wpasować się w wizję dziewczyny z czystokrwistego rodu? - nie wiedziała dlaczego zdecydowała się wygłosić te obawy przed Eskilem. Kompletnie nie potrafiła tego wytłumaczyć. Jednak, kiedy te słowa opuściły jej usta, poczuła się lżej gdy wyrzuciła z siebie to, co tak bardzo ciążyło jej na sercu.
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Musiał na bieżąco układać sobie w myślach poszczególne sceny z jej życia, aby móc odnaleźć się w rozmowie. Im więcej słyszał o jej ojcu tym mniej miał ochoty go poznać - a przekonany był, że kiedyś do tego dojdzie bo jakby nie patrzeć Beatrice stanowiła dla Eskila rodzinę. Przypieczętowała to adopcją, a teraz mógł się w choć minimalnym stopniu odwdzięczyć. - To znaczy, że ten tatusiek od siedmiu boleści uznał twój dar za coś złego? Mówimy o tym darze, którego pozazdrości ci każdy człowiek na ziemi?- co za debil! Nie wierzył, że takie osoby chodzą po ziemi. Podczas gdy każdy czarodziej na świecie popatrzy na umiejętności Beatrice z zazdrością w oku (gdyby tego nie ukrywała) to osoba, która powinna ją wspierać uznaje to za zło? Bogowie. - Mamy dwudziesty pierwszy wiek - on o tym wie czy mentalnie żyje w epoce dinozaurów? Nie jest bogiem, nie da się zapobiec narodzin kogoś z wyjątkowym darem. - nie zachowywał się teraz jakoś specjalnie dojrzale jednak przynajmniej był sobą. Miał teraz podstawy sądzić, że jej tatusiek nie będzie zachwycony na wieści, że adoptowała półwila. Nabrał ochoty popatrzeć wyzywająco w jego, zapewne zimne oczy i zapytać "i co mi zrobisz?". Wrócił do rzeczywistości kiedy Beatrice schowała twarz w dłoniach. Dyskretnie westchnął, podniósł się i przysunął sobie drugą pufę. Sięgnął do jej rąk, aby oderwać je delikatnie acz stanowczo od jej twarzy. - Pozwól, że teraz wyrażę się nieładnie, ale pierdzielisz farmazony. - siedział naprzeciw niej i trzymał jej ręce na wysokości nadgarstków. Patrzył jasnymi oczyma w ciemne tęczówki. - Ty jesteś Trice. Nie musisz pełnić roli czystokrwistej wiedźmy. Możesz być kim chcesz, a skoro on nie potrafi tego zaakceptować to niech spada na drzewo. - mówił ciszej, ale poważnie. Pochylał się i patrzył prosto w jej oczy. - Nie daj Jacobowi przypisać sobie twojej decyzji wzięcia ślubu z Camaelem. - przygryzł kącik ust jakby zastanawiał się czy dopowiadać krystalizującą się w głowie myśl. Wydawało mu się, że Jacob próbuje pokazać, że wszyscy go słuchają, nawet marnotrawne dzieci. Ojciec roku... - Ty nigdy nie uciekasz, pamiętasz? Ty walczysz jak lwica. Zawsze. Skoro walczyłaś o mnie to teraz walcz za siebie. A jak coś będzie nie tak to wiesz, jestem jeszcze ja, Camael i jakaś setka ludzi, która stanie za tobą murem. - w jego oku pojawił się błysk buntu, ta chęć sprostaniu wyzwania i nagadaniu temu staremu bęcwałowi, że nie jest pępkiem świata.
Beatrice L. O. O. Dear
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Czarne oczy, przenikliwe spojrzenie, blizny na dłoniach, ukryte po metamorfomagią, tatuaż na łopatkach (kuferek)
Odnalezienie się w tym, co mu aktualnie mówiła z pewnością nie należało do prostych zadań i doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Zawiłości rodziny Dear nigdy nie były łatwe do pojęcia dla kogoś, kto nie miał z tym tak bezpośredniego kontaktu, jak ona, czy jej rodzeństwo. Nie wiedziała, czy powinna być wdzięczna za to, że próbowała z tym wszystkim nadążyć, czy wręcz przeciwnie, być wściekłą za to, że pozwoliła mu wejść tak głęboko w meandry jej wspomnień. - Tak, dokładnie o tym samym - potwierdziła słowami bez żadnych uczuć. DLa niej nie miało to już znaczenia. Przywykła do bycia problemem za to, jaką się urodziła. Do nienawiści siostry z tego samego powodu, do niezrozumienia ze strony braci. - Zresztą, nie tylko dla niego to był problem - dodała po chwili, o wiele cichszym głosem. Z pewnością musieli wiedzieć o tym, co zrobiła dla Eskila. W końcu nawet jeśli nie mieszkali w Wielkiej Brytanii, to wciąż mieli bardzo silne koneksje w Ministerstwie Magii, o czym przekonała się swojego czasu. Niemniej w tamtym momencie nie doczekała się żadnej reakcji z ich strony na to działanie. Tymczasem ojciec jak i matka postanowili skomentować jej wybór życiowego partnera. Świetnie. Zaskoczona nieco mocniej rozchyliła powieki, gdy ujął jej nadgarstki pomiędzy swoje palce. Nie mogła oderwać wzroku od tych jasnych tęczówek spośród których teraz biła taka pewność siebie, taka moc. Słuchała go w milczeniu, choć w normalnych okolicznościach prawdopodobnie przynajmniej kilkukrotnie już upomniała by go o to, w jaki sposób wyraża się względem niej. Nie sądziła, że jego słowa wywrą na niej takie wrażenie. W ogóle nie spodziewała się, że Eskil być może mógły zrobić dla niej coś tak wielkiego. Całkowicie nie wiedziała, co zrobić, powiedzieć, więc tylko dalej wpatrywała się w jego oczy, gdy ten coraz mocniej upewniał ją w fakcie, w który ona pozwoliła sobie zwątpić na chwilę czy dwie. - Jesteś głupkiem - burknęła w końcu pod nosem, marszcząc przy tym mocno wciąż jasne brwi. Niemniej, w czarnych oczach widać było normalną Beatrice, która mieszkała w nich na co dzień. Może jeszcze nie w pełni taką, jaką powinna być każdorazowo, jednak wyraźnie można było zauważyć, że wciąż ona tam była. Powolutku wychodziła na powierzchnię. Sięgnęła dłonią w stronę swojej twarzy, aby odgarnąć niesforny kosmyk włosów. Zmarszczyła brwi jeszcze bardziej, gdy zorientowała się, w jakim są kolorze. Kompletnie zapomniała o fakcie, że nie wygląda tak, jak zawsze.
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Nie był zbyt zaprawiony w takich rozmowach. Zdecydowanie wolałby, aby to Camael tutaj siedział i naprawiał Beatrice bo zapewne znał się na tym lepiej niż taki niedojrzały Eskil. Mimo wszystko ostatnio nie był w nastroju do psocenia i tworzenia chaosu, a to znowuż sprzyjało do zachowania powagi i stronienia od żartów w trudnych chwilach. Nie chciał, aby Beatrice załamała się bo co on wtedy zrobi, jeśli sam będzie potrzebować pomocy? Przecież to ona ma być silna, a on ma ją prosić o ratunek. Nie sądził, że na odwrót też może to tak działać. Nigdy nie podejrzewał, że ktoś dorosły mógłby chcieć na nim polegać. Nie od dziś jednak wiedział, że Beatrice traktowała go z szacunkiem względem jego nienormalnych odczuć to chociaż odpowie tym samym. - To ich problem, nie twój. Jak dziewięćdziesiąt dziewięć osób powie, że jesteś wyjątkowa, a jedna skrzywi się i nazwie cię dziwolągiem to komu uwierzysz? - zapytał, ale retorycznie, bo nie musiała mu odpowiadać. To kwestia do zastanowienia. Z tego co zdążył wywnioskować to jej najbliższa rodzina była dosyć paskudna. Jak miło, że Hunter się w nich nie wdał bo chyba nie wytrzymałby z takim człowiekiem. Potem spoufalił się, bo ujął jej nadgarstki, wyraził się następnie nieprzystojnie, a i nawet ośmielał się wyrażać swoje negatywne zdanie na temat jej ojca. Nie miał z tego powodu wyrzutów sumienia. Powinien za to oberwać i to porządnie, ale to go nie przerażało. Może faktycznie powinien zawołać Camaela przed ślubem. Powinni porozmawiać we dwoje to całą rzeszę pozostałych wątpliwości rozwieje ten, którego pragnęła poślubić. - Ehe, gdybym był głupi to by nie wymyśliłbym właśnie sposobu za zorganizowanie świstoklika w jedną stronę dla pana Jacoba, gdyby postanowił się pojawić. Wiesz, wystarczy jedno twoje słowo, a podsunę mu transport w taki sposób. że nie będzie wiedział co, kto, gdzie, jak i dlaczego. - wyprostował plecy i puścił jej nadgarstki kiedy tylko dostrzegł w jej ciemnych oczach ślady normalnej Beatrice. Mogłaby już powrócić do swojej prawdziwej twarzy bo z tą tutaj bardzo dziwnie się rozmawiało. Podniósł się i zabrał walizkę, którą to tak pospiesznie pakowała. Ba, otworzył ją i z pomocą dwóch ruchów różdżką posłał ubrania w losowe miejsca (zapewne czyniąc na półkach chaos) do szaf, aby ponowne odnalezienie ich stanowiło wyzwanie. - Zostajesz i bierzesz ślub z Camaelem. Gościu ci się oświadczył wiedząc, że jestem w gratisie. Drugiego takiego nie znajdziesz. - próbował zażartować ale nie wyszło mu to tak jak powinno. Mógłby postarać się bardziej, ale ostatnimi dniami wyszedł z wprawy. Zaklęcie skończyło swój bieg więc odwrócił się przodem do siedzącej Trice i wcisnął ręce do kieszeni dresów. Rozmawiali jeszcze z dobre pół godziny. Tylko trzykrotnie upewniał się, że Trice nie postanowi uciec w tak ważnym dniu. Przez kolejną godzinę co rusz na nia spoglądał, nawet wtedy kiedy zajmowała się czymś w kuchni. Dał jej spokój dopiero jak zagroziła mu, że jeśli zaraz nie przestanie się na nią tak gapić to wszelaka jej dotychczasowa groźba zaistnieje tu i teraz. Odetchnął z ulgą kiedy powróciła do swojego wizerunku. Od razu lepiej. Nieco spokojniejszy mógł wybrać się już po Nell.
| zt x2
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Ferie zimowe. Dzień za dniem przesiadywał w swoim pokoju. Po takim nastolatku można oczekiwać miliona pomysłów w czasie wolnym od szkoły. Powinien tryskać energią, wymyślać niebezpieczne zabawy, realizować je albo chociażby namawiać Beatrice do zgody na coś niesamowicie niepoważnego. Nie, on siedział za zamkniętymi drzwiami od świtu do zmierzchu. Raz na jakiś czas wyłaniał się po zapas jedzenia i wracał cichaczem do siebie, nie nawiązując specjalnie z nikim dialogu. Z średniej wielkości radia dobiegała głośna muzyka, której solidne brzmienie nie potrafiło zatrzymać się tylko w jego pokoju. Z reguły leżał na łóżku, standardowo w bluzie z kapturem i rozłożonymi zewsząd zeszytami... nie, nie uczył się. Przeglądał wizbooka, a najwięcej czasu spędzał nad czytaniem mugolskich komiksów, które na okres ferii pożyczyła mu Nell. Na poduszce leżały też dwa lusterka dwukierunkowe na które zerkał przynajmniej raz na pięć minut, jakby z nadzieją, że zauważy oczy Lucasa albo Robin. To oczywiście nie następowało więc z ponurą miną wracał do komiksów. W jego oazie panował chaos, co było do przewidzenia. Nie brakło pustych talerzy i góry kubków, stosu ubrań wrzuconych na krzesło, otwartego bezdennego plecaka, z którego wysypały się dwie figurki smoka, które zajęły się przegryzaniem jakiegoś paska... na biurku zaś stała niedawno otrzymana butelka Flaszki-Niedopitki, czyli piętnastoletniej dobrej whiskey. Cóż rzec, to jedyny poważny alkohol, który mógł trzymać na biurku i Beatrice nie mogła mu go skonfiskować. Dostał, oficjalnie więc przecież nie wyrzuci do śmieci ani też nie będzie kłamać, że nie spróbuje. Póki co jednak alkohol był zamknięty, a Eskil leżał na brzuchu na łóżku i ze smętną miną ósmy raz czytał stronę o Batmanie. Nie miał nastroju na rozmowy czy wyjście poza dom. Zachowywał się niemalże grzecznie, bo nikomu nie właził na głowę, nie trzeba było go pilnować ani też zastanawiać się co kombinuje. Jego największym przestępstwem było popalanie feniksowych kiedy Beatrice wychodziła na chwilę na zewnątrz domu. Gołym okiem było widać, że jest taki nieszczęśliwy. Okropny szlaban od dyrektorki skazał go na totalną samotność bowiem wszyscy ci, którzy go jeszcze lubili pojechali na Malediwy. Nawet nie pytał co u nich słychać. Wyciągnął różdżkę w kierunku radia i pogłośnił muzykę z przekonaniem, że jest sam w domu.
Beatrice L. O. O. Dear
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Czarne oczy, przenikliwe spojrzenie, blizny na dłoniach, ukryte po metamorfomagią, tatuaż na łopatkach (kuferek)
Nigdy nie była fanką biżuterii, która mogłaby przeszkadzać jej w pracy. Dlatego starannie unikała wszelkiego rodzaju bransoletek czy pierścionków, obawiając się tego, że mogą one kiedyś stać się problemem, jeśli jakaś mikstura nie zadziałałaby w poprawny sposób. Tymczasem od niedawna nie dość że coś zdobiło jej dłoń, to w dodatku była to obrączka ślubna. Kto by się spodziewał… Niby miała dwa miesiące na to, aby przywyknąć do obrączki na jej palcu, ale i tak uważała, że to było za mało czasu. Srebrny metal przyciągał jej wzrok ilekroć robiła coś, co wymagało do niej użycia rąk, czyli bardzo często. Chyba musiało minąć jeszcze wiele czasu, aby przeszła względem tej ozdoby do porządku dziennego. Tyle że ostatnio w Dolinie Godryka tak wiele rzeczy odbiega od normy, że na pewno utrudniało to jej przywyknięcie do obecnego stanu rzeczy. Nie pamiętała, kiedy ostatni raz w tym domu było tak spokojnie. Posiadając Eskila pod swoją opieką, Beatrice przyzwyczaiła się do faktu, że nic nie mogło być normalne. Jakieś dziwne odgłosy dochodzące z jego pokoju, stały się normalnością, do której z biegiem czasu już przywykła. Kiedy tylko pojawiał się w Dolinie, razem z nim pojawiał się chaos, ale nie narzekała na ten fakt. Raczej na to, że w chwili obecnej tego chaosu nie było. Niepokoiła się i to było pewne. Chłopak ewidentnie zachowywał się jak nie on sam, a poznałą go już na tyle, że bez problemu była w stanie zauważyć podobne objawy. Niemniej uznała, że może to nie jest jej sprawa, że półwil miał prawo do tego, aby mieć gorszy nastrój dzień czy dwa. Jednak, kiedy sytuacja utrzymywała się któryś dzień z rzędu, Beatrice stwierdziła, że powinna coś z tym zrobić. Nie tylko dlatego, że czuła się za niego odpowiedzialna. Bardziej ze względu na fakt, że Eskil niewątpliwie stał się dla niej bardzo ważny i jego dobro leżało jej na sercu. Teraz jednak zamierzała naruszyć jego prywatność, czy tego chciał, czy nie. Przygotowała dwa kubki gorącej czekolady, co było dla niej nie lada wyczynem. Pomimo znakomitych umiejętności eliksirowara, w kuchni kompletnie sobie nie radziła. Nic dziwnego, że po jej wyczynach w tym miejscu panował straszny rozgardiasz, ale świadomie zignorowała ten fakt, choć wcale nie przyszło jej to łatwo. Z dwoma kubkami w dłoni udała się na piętro. Nie musiała znać rozkładu domu, aby wiedzieć, gdzie Eskil się zaszył. Głośna muzyka prowadziła ją lepiej niż jakakolwiek mapa. Stanęła przed drzwiami, w myślach przeklęła samą siebie, po czym zapukała łokciem w drzwi. Nie słysząc żadnej odpowiedzi, zapukała jeszcze raz. Gdy i tym razem półwil nie raczył jej odpowiedzieć, zirytowana, po prostu otworzyła drzwi. Głośna muzyka zaatakowała jej uszy a nieprzyjemny zapach jej nos. Czym prędzej odstawiła kubki na pobliskiej komodzie i wyjęła z kieszeni spodni różdżkę. Uciszyła radio, otworzyła okna na oścież, wszystko to przy pomocy dwóch zaklęć. - Merlinie, kiedy ty tutaj ostatni raz sprzątałeś? Albo chociaż wietrzyłeś? Jeszcze chwila, a talerze same by się stąd wyprowadziły - wymownie spojrzała na naczynia, walające się na wszystkich wolnych powierzchniach w pokoju nastolatka. Pokręciła głową z niedowierzaniem, jakby wciąż nie wiedziała, czemu to robiła. - Co się dzieje? - zapytała, bez żadnego wstępu. Eskil znał ją na tyle, że wiedział, że interesują ją konkrety i nigdy nie bawiła się w półśrodki. Tak samo jak wiedział to, że zawsze spróbuje mu pomóc, o ile tylko jej na to pozwoli.