Sala ta jest bardzo nasłoneczniona, a z jej okien widać obszerny dziedziniec. Pełno tu klatek, w których czasami pojawiają się kociaki do ćwiczeń, jedna szafa jest pełna kufrów, a omnikulary ułożone na regale mają tendencję do uciekania, bowiem te egzemplarze mają albo królicze łapy, uszy lub ogony.
Wjechałem do klasy zaledwie kilka sekund przed czasem co doprowadziło do tego, że wszystkie ciekawsze miejsca były zajęte, więc zasiadłem sam z tyłu sali rozglądając się po sali. Chciałam tutaj być dokładnie tak samo jak pragnąłem wymywać dupska wszystkim hipogryfom z Zakazanego Lasu. Jasne, Bergmann nie był wprawdzie chujem jak Craine, ale brakowało mu czegoś co miał Dear, a fakt, że wcześniej uczył mnie w Trausnitz wcale nie ułatwiał sprawy. Mimo że nie byłem fanem tego przedmiotu to lekcje z Dearem jakoś mnie przyciągały, a tutaj pojawiałem się tylko po to by pod koniec roku dostać upragnioną parafkę na świadectwie ukończenia studiów i móc rozpocząć upragnioną karierę. Pewnie normalnie miałbym wszystko w głębokim poważaniu, ale z racji tego, że siedziałem sam to nie miałem specjalnie wyboru i postanowiłem przynajmniej spróbować skupić się na lekcji, a czekając na to aż nauczyciel w końcu zacznie mówić przejrzałem nawet moje transmutacyjne bazgroły z zeszłego roku - wiele z nich nie wyciągnąłem, ale zawsze coś. Musiałem chociaż trochę poudawać, że mi zależy dlatego wpatrywałem się w profesora i zmusiłem się do maksymalnego skupienia - może nie nie przepadałem za przedmiotem, ale starałem się zrobić dobrą minę do złej gry.
SZCZĘŚCIE: 2 PREFERENCJE: 0,5 - bo Bergmann jednak nie jest Crainem XD KONCENTRACJA: 4 TALENT: 1 CAŁOŚĆ: 7,5
Finnigan za nic w świecie nie przegapiłaby zajęć z transmutacji!...Huh? Czy nie myślała tak o każdych zajęciach na które uczęszcza? No, może poza działalnością artystyczną. Czyżby powinna zastanowić się nad pójściem na jakieś lekcje spoza jej strefy komfortu...? ...Tak czy siak, Finn uwielbiała transmutację. A przynajmniej jej część. Serce jej się łamało za każdym razem, gdy musiała przemieniać zwierzęta w filiżanki ("Czy one jeszcze żyją...?"), a gdy miała zamieniać filiżanki w zwierzęta dostawała kryzysu egzystencjalnego ("Czy ja właśnie stworzyłam życie? Czy jest to rzeczywiste zwierzę, czy tylko jego imitacja? Czy filiżanki żyją? Jakie znaczenie ma życie, jeśli można je tak łatwo włączać i wyłączać przy użyciu transmutacji? Ile z rzeczy, które dotykam na co dzień jest zaklętymi zwierzętami i ludźmi? Czy “Piękna i Bestia” oraz "Człowiek-krzesło” są oparte na faktach? ...Brzmi to w sumie jak genialny sposób na stalking albo podglądanie ludzi. Co jeśli drzwi w damskiej łazience są tak naprawdę uczniem z XX wieku, który wpadł na ten pomysł, ale nie umiał się odczarować?”). Tak więc przez większość czasu próbowała się skupiać wyłącznie na zaklęciu i jego efekcie, ale nierzadko zdarzało jej się rozpraszać od nadmiaru rozkmin. Wchodząc do sali zastanawiała się, czy jest specjalny dział nauki zajmująca się fizycznym badaniem magii. Powinna być, czyż nie? Nie kojarzyła żadnych książek na ten temat, więc może była to niszowa dziedzina? Pogrążona w zadumie zajęła jedną z wolnych ławek.
Nie pamiętała kiedy ostatnio (czy kiedykolwiek?) namawiała @Ezra T. Clarke do pójścia na lekcje. Jeśli już, to działało raczej na odwrót. To on był tym dobrym uczniem. No właśnie. Był. Chociaż nigdy nie siedział z nosem w książkach, to inteligencja i błyskotliwość, jaka była w nim tak po prostu, pozwalała mu błyszczeć na lekcjach. Teraz jednak wątpiła, żeby z jego dawnego błysku pozostało cokolwiek. Był raczej zmarnowany i zszarzały, czy to w klasie, czy poza nią. Wiedziała jednak, że jeśli coś ma mu pomóc, to może właśnie kontakt z ludźmi. Jakimś cudem udało jej się przemówić mu w tej kwestii do rozsądku. Trochę musiała go przekonywać, ale ostatecznie wyciągnęła go z mieszkania do Hogwartu, a nawet poszli razem na transmutację. Ciąża coraz bardziej jej doskwierała, ale nie zamierzała leżeć w łóżku i się nudzić. W normalnym stanie mogła robić to bez przerwy, ale teraz robiła wszystko, żeby znaleźć w sobie jakąkolwiek mobilizację do działania. W drzwiach natknęła się na @William S. Fitzgerald. Chcieli przejść dosłownie w tym samym momencie, co skończyło się pewną kolizją. Cóż, Heaven teraz do najmniejszych nie należała, więc łatwo jej było utknąć w ciasnych przestrzeniach. - Jak zwykle, dżentelmen. Kobietom w ciąży to się chyba ustępuje, a nie pcha gdzie popadnie - przewróciła oczami i w końcu przecisnęła się siłą na drugą stronę klasy. Razem z krukonem usiadła w jednej z ławek z tyłu. Nie zamierzała rzucać się w oczy nauczycielowi. Nie witała się z nikim, chwilowo nie miała ochoty na większe interakcje z ludźmi. Zresztą, transmutacja to nie był raczej przedmiot, na którym można było sobie poplotkować.
Blaithin 'Fire' A. Dear
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : chuda, opaska na twarzy, blizny, tatuaż, zapach damasceńskich róż
Fire nie czuła się w nastroju na wychodzenie z łóżka w jej domu w Londynie. Bardzo rzadko byłą Gryfonkę łapało lenistwo, a jak już to wiązało się z niezbyt dobrym humorem, rozdrażnieniem, a przy tym znacznie większą sztywnością niż na co dzień. Próbowała rozluźnić się przy grze na skrzypcach. Korzystała z uroków samotnego mieszkania, przygrywając w wyciszonych ścianach pokoju. Muzyka jednak nie ukoiła nerwów dziewczyny, a palce pulsowały bólem przez zbyt mocne szarpanie smyczkiem po strunach. Instrument pozostawiła w spokoju, decydując się na nieco ryzykowną lekcję. Transmutacja z Craine'm stała się legendarna w Hogwarcie i biada wszystkim przyjezdnym, którzy nie mieli pojęcia, co ich czeka. Profesora pamiętała z wielu jego sadystycznych zachowań. Działał Szkotce na nerwy, a co ciekawe, niegdyś wprost groził jednej z uczennic. Powinna się ze zgrzybiałym dziadkiem utożsamiać, ale tkwiła w przekonaniu, że nawet ona nie jest tak zła. Założyła wymięty, zielony sweter, przyniosła torbę z różnymi notatkami, po czym weszła do klasy, gdzie rozbrzmiewało sporo rozmów. O dziwo, ludzie zdawali się nie obawiać zajęć i tłumnie schodzili na transmutację. Co widzieli w tym przedmiocie? Fire ciężko akceptowała fakt, że umiejętność przemiany jednych rzeczy w inne może być przydatna. Usiadła obok @Finnigan O'Callaghan bez pytania o zgodę. Nie kojarzyła imienia Krukonki, ale jednocześnie nie chciała wpychać się pomiędzy innych swoich znajomych. Uniosła rękę na powitanie swojej ślizgońskiej przyjaciółki - @Nessa M. Lanceley zawsze zasługiwała na wyróżnienie spośród reszty osób. Podobnie jak grupka innych ludzi, która też zgarnęła uwagę dziewczyny... Wyciągnęła kartkę, nabazgrała po niej piórem, po czym za pomocą różdżki złożyła zgrabne origami smoka o długiej szyi i szerokich skrzydłach. Ożywiła papierowego gada, następnie posłała go wprost w stronę @Elijah J. Swansea, @Gabriel R. Swansea i @Morgan A. Davies, którzy siedzieli na przedzie sali. Tak się złożyło, że smok wylądował na ramieniu Krukona, z którym Fire się pojedynkowała. Przeszedł aż do jego dłoni, żeby złapać miękkimi ząbkami palec chłopaka. Wydawał się dość agresywnie nastawiony, ale co taki drobny smok mógłby zrobić oprócz połaskotania skóry? Zastygł później już w bezruchu na dłoni Gabriela, ujawniając, co było na nim napisane.
Scared? - F
Obok słowa widniał koślawy patyczak przypominający karykaturę Pattona, który skakał po kolei po trzech głowach - dwóch zamalowanych na niebiesko i jednej na czerwono. Wszystkie zamieniały się wtedy w płaskie plamy, a potem rysunek na powrót zaczynał brutalną zabawę od nowa.
Transmutacja to był ciekawy przedmiot i Asphodel chętnie chodził na zajęcia, nawet jeśli nie był w tym zbyt dobry. Nigdy nie skupiał na nim większej uwagi, ale dość systematycznie chodził na zajęcia i ostatecznie coś przecież z nich wyciągał. Nauczyciel był surowy, więc na tych lekcjach chłopak raczej starał się być cicho i bez potrzeby z nim nie zadzierać. Dlatego też raczej się przygotowywał i powtarzał zawsze materiał wcześniej. Nie, żeby to miało uratować mu skórę zawsze, sam brak umiejętności mógł go pogrążyć, ale zawsze to było coś. Kiedy przekroczył próg klasy, zaskoczyła go bardzo wysoka frekwencja. Cóż, początek roku, widocznie wszyscy byli jeszcze zmotywowani i dbali o to, żeby pojawiać się na lekcjach regularnie. Sam nie wiedział do końca gdzie usiąść, ale nagle zwrócił uwagę na @Blaithin 'Fire' A. Dear, która siedziała sama. Pewnie nieprzypadkowo, ale tak czy inaczej postanowił uraczyć ją swoim towarzystwem. W końcu ostatnio całkiem przyjemnie im się rozmawiało. - Cześć. Można? - oczywiście najpierw zapytał, wskazując na krzesło obok dziewczyny. Wcale nie był taki pewien twierdzącej odpowiedzi, więc na zachętę jeszcze dodał: - Uczyłem się, więc mogę się przydać w razie kartkówki - z tego co wiedział, dziewczyna była dobrą studentką, zresztą była starsza i na pewno miała materiał lepiej opanowany, ale kto wie? Nigdy nie zaszkodziło mieć kogoś przygotowanego obok siebie.
Minął próg sali z myślą, że i tym razem spotka wyłącznie kilkoro zainteresowanych jego przedmiotem osób - zwykle całkowicie oddanych tej dziedzinie magii i zdeterminowanych na zdobywanie wiedzy. W takich warunkach nie musiał martwić się o to, że którykolwiek zacofany matoł nie będzie nadążał za jego naukami i spowolni swoją ciemnotą rozwój tych bardziej światłych jednostek. Było już długo po rozpoczęciu roku szkolnego, zatem tym razem przygotował w ramach lekcji coś poniekąd specjalnego. Coś, czego sam po sobie raczej by się nie spodziewał, bo to miała być jedna z tych 'luźnych' lekcji. Takich, w których zostawiał uczniom i ich wyobraźni niemałe pole do popisu. Po zajrzeniu w stronę ławek zastygł. Już na korytarzu słyszał specyficzny, niepokojący gwar, jednak to, co zastał w środku sprawiło, że na moment był kompletnie oniemiały. Być może nie było tego widać po jego ubogiej w zdradzane szczegóły mimice, jednak musiało minąć kilka sekund, nim stanął przy swoim biurku, zebrał myśli na nowo i odezwał się. - Cisza. - jego stanowczy, przenikliwy głos rozniósł się po sali specyficznym echem, jasno dając do zrozumienia, że aktualnie oczekiwał, by zebrany tłum (!) słuchał go bez jednego szmeru. - Podzielę Was w pary. W tej części lekcji będziecie rzucać na siebie nawzajem zaklęcia transmutacyjne. Jakie chcecie. - gdyby w sali byli wyłącznie ambitni i rozumni uczniowie, na tym poleceniu już by skończył. Ale, że w tym gronie spodziewał się jakichś kompletnych tragedii, ciągnął dalej. - Obowiązuje kilka zasad. Pierwsza - każdy z Was rzuca w partnera jedno zaklęcie. Druga - rzucacie zaklęcia jednocześnie, będę kolejno wybierał pary i odliczał, w którym momencie czarujecie. Trzecia i czwarta - nie rzucacie przed czasem, a tym bardziej nie rzucacie niczego, co uniemożliwiłoby partnerowi potraktowanie Was zaklęciem zwrotnym. Piąta - nie chcę na mojej lekcji widzieć żadnych obscenicznych scen. Szósta i kolejne - możecie manipulować zarówno wyglądem partnera, jak i jego ubiorem. Możecie, ale nie musicie być bardzo koleżeńscy. Drobne, jak to mówicie, psikusy, puszczam dziś płazem. Wszelkie powstałe niesnaski rozliczajcie między sobą po lekcji. Albo na szlabanie, jeżeli komuś będzie bardzo zależało, by dziś na niego zasłużyć. - podejrzewał, że jeszcze jakaś zasada wypadła mu z głowy, ale wierzył, że o tym przypomną mu zebrani uczniowie, na pewno szukający od samego początku dziury w całym jego dobrodusznym planie. Żeby nie było im jednak tak lekko z rujnowaniem jego założeń, przygotował dla zebranych pewną niespodziankę. Ot, drobny 'psikus' z jego strony, skoro i im pozwalał je robić sobie nawzajem. Podczas opowiadania o zasadach, ławki w sali zamieniały się w same blaty i składały w rogu sali. To samo działo się z krzesłami, które niezbyt subtelnie uciekały spod jego uczniów, jednak wcześniej popychając ich do wstania, a nie po prostu wysuwając się i skazując ich na upadek. W ten sposób sala opustoszała. Wszelkie torby i plecaki przeniosły się na parapety. Kiedy Craine skończył tłumaczyć, przeszedł się wzdłuż sali i porozdzielał pary zgodnie z jego przekonaniami, ustawiając ich od siebie w bezpiecznych odległościach. Przynajmniej na tyle, na ile pozwalał metraż pomieszczenia. - A teraz do dzieła. Para numer jeden. Namyślcie się i przygotujcie. Na trzy rzucacie zaklęcie. Raz, dwa, TRZY.
Praktyka:
1. W dowolnej kolejności rzucacie na partnera wybrane przez siebie zaklęcie transmutacyjne i opisujecie, co chcecie nim zdziałać. Jeżeli łamiecie przy tym którąś z zasad Craine'a, lepiej piszcie w formie niedokonanej i przygotujcie się na opcjonalne przeciwzaklęcie, a potem nieopcjonalne poniesienie konsekwencji.
Osoba, która pierwsza z pary napisze post liczy się z tym, że partner/ka rzuca zaklęcie jednocześnie, o ile nie decyduje się na oszustwo. Kolejność par jest zupełnie dowolna, ale jeżeli dana osoba napisze post jako pierwsza, to fabularnie zakładamy, że on i jego partner/ka są parą numer 1. I tak po kolei.
2. Na lekcji możecie rzucać zaklęcia z wymaganiami przekraczającymi Wasze punkty kuferkowe nawet o 10 punktów. Możecie śmiało założyć, że słyszeliście o jakimś ciekawym zaklęciu i chcecie go wypróbować. Na to, czy wyjdzie, są kostki:
A) Dla zaklęć między 6, a 10 pkt ponad Waszymi kuferkami, parzysta liczba oczek - działa, nieparzysta liczba oczek - nie działa.
B) Dla zaklęć między 1, a 5 pkt ponad Waszymi kuferkami, 2,4,5,6 - sukces, 1,3 - nic z tego.
Spróbować rzucić wybrane nieznane zaklęcie możecie w kostkach tylko raz. Jeżeli nie wyjdzie, opiszcie w poście próbę, a potem wybierzcie inne, również może być niepoznane przez Waszą postać. Próbujcie do skutku. Poniekąd zależy mi, żebyście, zwłaszcza nie mając zbyt wiele w kuferkach, poznawali postaciami nowe zaklęcia.
4. Termin odpisów - do 22.10.19 do 23:59, macie nieco ponad tydzień. Za brak oczekiwanej aktywności (napisania posta) odejmuję punkty domu, bo marnujecie mój czas. #PatoMoe
P.S. Niepowodzenie w pierwszym rzuceniu zaklęcia (i każdym kolejnym) oznacza, że rzucicie swoje zaklęcie kilka sekund po drugiej osobie z pary - chyba, że i on/a ma podobny problem.
P.P.S. Jeżeli Wasza postać potrafi używać wybranego zaklęcia, nie musicie rzucać kostkami. Jeżeli jednak koniecznie chcecie turlać, możecie śmiało zaniżać Wasze punkty kuferkowe - zwłaszcza, gdy ma to fabularne podstawy. W razie pytań wiecie, gdzie mnie szukać - @Morgan A. Davies
P.P.P.S. Niech Wam nie przychodzi do głowy zdejmowanie z siebie efektów wzajemnych zaklęć zanim nie pojawi się post Pattona z reakcją. Najlepiej, gdybyście póki co w ogóle unikali magii poza tym jednym zaklęciem w ramach zajęć.
Ostatnio zmieniony przez Patton Craine dnia Wto Paź 15 2019, 20:13, w całości zmieniany 1 raz
Gabrielle Levasseur
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : długie, blond włosy, w okresie letnim - piegi na nosie i policzkach, tatuaż kwiatu niezapominajki na prawym obojczyku
Powrót do szkolnej rzeczywistości był dla Gabrielle, jak zderzenie ze ścianą; za każdym razem uderzała mocniej. Teraz patrząc na zgromadzony w klasie tłum ludzi zaczynały dopadać ją wątpliwości czy, aby na pewno dobrze zrobiła wracając. Ścisk w żołądku odczuwała coraz boleśniej, choć za wszelką cenę pragnęła zachować pozory spokoju. Tymczasem czuła, jakby od środka palił ją żywy ogień, a serce bije tak mocno, jakby chciało zaraz wyskoczyć z klatki piersiowej. Starała się oddychać miarowo, jednak co i raz zapomniała, że jest to czynność, którą musi wykonywać sama, dopiero kiedy płuca zaczęły boleśnie dawać o sobie znać, nabierała w nie powietrza. Wzrok blondynki co i raz uciekał w stronę siedzącego kilka ławek dalej Finna. W pierwszej chwili, gdy zdała sobie sprawę z jego obecności chciała rzucić się w jego ramiona, poczuć znajomy zapach i usłyszeć "wszystko będzie dobrze" wypowiadane charakterystycznym szeptem, ostatecznie jednak nie ruszyła się z miejsca, udając zainteresowanie leżąca na ławce książką. Nie była pewna, czy Gard chce jej towarzystwa, zwłaszcza, że wokół niego znajdowali się inni Puchoni. I czy tylko jej zdawało się, że czas stanął w miejscu? Za każdym razem, kiedy drzwi sali otwierały się uniosła delikatnie głowie do góry patrząc w tamtym kierunku, zaś na swoim ciele wciąż czuła czyjś wzrok; skutecznie to uczucie ignorowała. W pewnym momencie, kiedy spojrzenie zielonych oczu padło na znajomą postać otworzyła zaskoczona usta. Powinna była spodziewać się, że Elijah zjawi się na transmutacji, zupełnie pominęła ten fakt, teraz kląć na siebie w myślach. Mimochodem spięła się prostując przy tym plecy. Przekładana przez dziewczynę kartka papieru wysunęła się spomiędzy jej palców z niebywałą lekkością opadając. Gabrielle chwyciła zębami wewnętrzna stronę policzka, przygryzając ją tak mocno, że w ustach poczuła metaliczny smak krwi. Dopiero to ją ocuciło, zmusiło do umknięcia spojrzeniem w drugą stronę sali. Cholera jasna! warknęła w myślach. Chciała, jak najdłużej unikać spotkania z młodym Swansea, dla ich dobra. Przez głowę przemknęła Gabrielle myśl, że gorzej już być nie może. Jak bardzo się myliła okazało się kilka minut później, kiedy w stali zjawił się nauczyciel. Nigdy nie była najlepsza z transmutacji, zdawała sobie z tego doskonale sprawę, dlatego kiedy Patron połączył ich w pary naprzeciwko blondynki stawiając Finna, doskonale wiedziała, że nie skończy się to dobrze. Przygryzła dolną wargę starając się zachować powagę, chociaż patrząc w oczy kuzyna ciężko było jej się skupić. Wzięła głęboki wdech, odnajdując w myślach zaklęcie, które znała i które jako tako była w stanie wykonać. - Dobra Levasseur, dasz radę - mruknęła do siebie samej raz jeszcze rozglądając się po uczniach znajdujących się w klasie, wycelowała końcem różdżki w głowę Finna, starając się by jak najprecyzyjniej trafić w blond czuprynę chłopaka. Herbifor - powiedziała, wykonując odpowiedni ruch nadgarstka, kiedy nauczyciel dał znak, chcąc zmienić kosmyki włosów kuzyna w kwiaty.
Siedząc obok Rileya grzecznie sobie czytała książkę od transmutacji przypominając sobie ostatnią lekcję. Nie zwracała szczególnej uwagi na przychodzących będąc pogrążoną w lekturze. Prawdopodobnie to z powodu bliźniaczej więzi bądź kobiecej intuicji podniosła wzrok w odpowiednim momencie, aby dostrzec w progu Elijaha i Gabriela. Już na jej twarzy pojawiał się uśmiech, gdy coś na ich twarzach powstrzymało radość. Blady brat to rzadki widok. Powędrowała trasą jego wzroku i wstrzymała oddech dostrzegłszy jasnowłosą dziewczynę z Huffelpuffu. To by wszystko wyjaśniało. Momentalnie zamknęła książkę i nachyliła się ku Rileyowi. - Muszę szybko iść do brata. Yhm... coś jest nie tak. - szepnęła i ścisnęła mocno jego dłoń leżącą na ławce. Barwa włosów wiernie zafalowała białym odcieniem i po chwili zniknęła, wracając do koloru początkowego. Wstała, pozostawiając swoje rzeczy - aby przypadkiem nikt nie zajął jej miejsca (!) - i pomknęła w kierunku siedzącego Elijaha i obok Gabrysia. - Cześć chłopcy. - powitała się melodyjnym tonem, a spoglądała zmartwiona na brata. Nachyliła się nad ławką i popatrzyła Elijahowi w oczy, kładąc jednocześnie dłoń na jego ramieniu. Nie wiedziała jakich słów użyć, a jednak zaufała ich niememu porozumieniu. Popatrzyła na niego ciepło, w taki sposób jaki może spoglądać jedynie bliźniacza siostra. - Przesiądę się z Rileyem tuż za wami. - gdybyś mnie potrzebował, dokończyła w myślach. Niestety nawet nie zdążyła wrócić do Rileya, bo już do klasy wszedł nauczyciel i po prostu... rozesłał ławki na krańce klasy. Dzięki czemu stała teraz między obojgiem Swansea, a więc sięgnęła do dłoni brata i mocno ją ścisnęła. Gabrielle omijała wzrokiem w obawie o reakcję metamorfomagiczną. Usłyszawszy kto będzie jej parą zadarła głowę i popatrzyła z zachwytem na Gabriela. Sięgnęła teraz po jego rękę, przytuliła się krótko do jego ramienia i pociągnęła go na środek klasy. Zahaczyła jeszcze wzrokiem o Rileya i mogła się koncentrować na rzucaniu na kuzyna zaklęcia. Posłała mu olśniewający uśmiech odsłaniając rząd białych, równych zębów. Kochała go nad życie i wiedziała, że nie będzie dawać mu żadnych ulg, by nie urazić jego męskiej dumy. Dzierżąc w dłoniach nowiutką, jasnobrązową różdżkę wyciągnęła ją równocześnie z kuzynem. Przyjęła odpowiednią pozycję, po raz kolejny posłała mu ciepły uśmiech i stosując zaklęcie niewerbalne posłała ku Gabrielowi wiązkę bladego światła, które było Zaklęciem Kameleona. Z radością obserwowała jak ten wtapia się w tło. - Pobladłeś, misiu. - zachichotała, zasłaniając usta dłonią.
Podniósł wzrok na Jonasa, gdy do nich podszedł. - Nie ominęło cię nic szczególnego. Cześć. - tym razem przypomniał sobie, aby się przywitać i nawet wyciągnął ku niemu rękę, aby uścisnąć mu dłoń. Ledwie przyszedł czwarty Puchon do ich towarzystwa, a lekcja rozpoczęła się ku jego uldze. Spakował wszystkie swoje szkolne pierdołki i wstał, kiedy krzesła i ławki zaczęły zmykać na krańce sali. Stał wśród swoich i odnosił wrażenie, że nieco od nich odstaje. Potrząsnął głową, aby się nie przejmować głupotami. Poprawił krawat i zawiesił wzrok na nauczycielu. Słuchał łapczywie każdego słowa, nie odrywając od psora spojrzenia. Ucieszył się, że będzie mógł doszlifować trochę zaklęcia transmutacyjne, które ostatnio tak często przydawały mu się w życiu. Usłyszawszy jednak do kogo został przydzielony, znów zesztywniał. Nie umiał ukryć sztuczności i spięcia swoich mięśni, gdy skinął wzrokiem Cealestine, Skylerowi i Jonasowi, by stanąć naprzeciwko kuzynki. Skinął jej głową czując, że nie potrafi nic powiedzieć. Głos ugrzązł mu w gardle. Bał się spojrzeć jej w oczy, a jednak musiał, skoro rzucali na siebie zaklęcia. Uniósł różdżkę i gdy dojrzał mknące ku sobie światło, niewerbalnie zastosował Sumptuariae Leges, wyobrażając sobie, iż zmieni ubranie Gabrielle w sukienkę, w której go niegdyś powitała na stacji kolejowej Doliny Godryka. Zapewne odzież nie miała wielu detali co pierwowzór, a jednak ewidentnie kojarzyła się z czerwcowym dniem. Kącik jego ust zadrgał, a policzek się nieznacznie uniósł, gdy poczuł na twarzy woń kwiatów. Podrapał się po nich unosząc wzrok ku grzywce, potrząsnął nią i zgarnął dwa do wnętrza dłoni. Posłał dwa bladoróżowe kwiatki w kierunku kuzynki, by mogła je zabrać albo zignorować - zupełnie jakby miała być to odpowiedź na niezadane pytanie. Popatrzył jej w oczy. Krótko, ale pytająco.
Gabrielle Levasseur
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : długie, blond włosy, w okresie letnim - piegi na nosie i policzkach, tatuaż kwiatu niezapominajki na prawym obojczyku
Gabrielle wystarczyło jedno spojrzenie; krótka chwila, wręcz tak samo ulotna jak trzepot motylich skrzydeł w czasie, której spojrzała wprost w niebieskie oczy kuzyna, aby dostrzec tak wiele emocji, że ugięły się pod nią nogi. Tęsknota, miłość, próba bycia obojętnym i zachowywania pozorów, smutek żal oraz strach. Burzliwa mieszkanka uczuć - właściwie nie wiedziała do kogo należy. Czy to odczucia Finna czy może już jej? Umysł blondynki przypominał coraz mocniej rozpadającą się ruinę. Wciąż trawiły ją liczne wątpliwości, które zabierały jej szanse na normalne funkcjonowanie. Pierwszy raz tak bardzo odczuła stratę kogoś, a to jedynie pogarszało stan, w którym znajdowała się już od jakiegoś czasu… Stojąc naprzeciw blondyna uświadomiła sobie, jak głupia była. Sądząc, że samotność jest najlepszym rozwiązaniem; idiotyczne, egoistyczne przekonanie. Warknęła na siebie w myślach, już chciała zabrać głos, gdy w tym samym momencie jej strój nagle zmienił się. Zaskoczona spojrzała w dół; zamiast typowej szaty miała na sobie zwiewną sukienkę, którą doskonale pamiętała. Nie była dokładnie taka sama, brakowało jej kilku detali, lecz to nie miało znaczenia. Mimochodem w oczach dziewczyny stanęły łzy, nie potrafiła zapanować nad reakcja swojego organizmu. Drżącymi z emocji dłońmi wygładziła delikatny materiał, kierując spojrzenia na Finna, który zamiast włosów na głowie miał kwiaty. Była zadowolona z efektu swojego zaklęcia, na jej ustach pojawił się delikatny uśmiech, choć oczy wciąż szkliły się od łez. Poczuła jak coś mokrego płynie po jej policzku, chwyciła wysłane przez kuzyna kwiaty zamykając je w swojej dłoni. Nie musiał nic mówić, całkowicie ignorując wszystkich wokół Gabrielle podeszła do chłopaka i przytuliła go. Przymknęła powieki zaciągając się jego zapachem oraz delektując się ciepłem jego ciała, wciąż dając mu szansę na to, żeby się odsunął, jeśliby tylko tego zapragnął.
Finn Gard
Rok Nauki : II
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177
C. szczególne : Podkrążone oczy, nerwowość i spięcie widoczne w każdym ruchu i grymasie, trochę nieprzytomny wzrok.
Nie wiedział jak długo będzie w stanie spoglądać na kuzynkę zważywszy, że jednocześnie obawiał się jej obecności, z drugiej był ciekaw, z trzeciej przecież nie wypadało wpatrywać się w nią w taki natarczywy sposób. Gdy zamknęła w dłoni kwiatki z jego włosów, poruszył niespokojnie barkami, jakby ziściły się jego obawy. Nie przejął się tym, że wygląda komicznie. Zacisnął mocno zęby dojrzawszy na jej policzku łzę. Zaklął pod nosem, cicho, szeptem, a ona już do niego podeszła i go przytulała tak, jak robiła to zawsze od lat. Skamieniał, przez chwilę nie oddychał zaskoczony wylewnością uczuć na oczach cóż... wszystkich. Trochę sztywno uniósł jedną rękę i położył między jej łopatkami. Nie umiał odwzajemnić gestu tak jak powinien. Zamiast tego przesunął dłoń na jej przedramię, by odrobinę się odsunęła. Zaprowadził ich pod ścianę, by nie stali na środku, na widoku. Musiał przerwać przytulenie, ale by załagodzić ten gest, otarł kciukiem z jej policzka łzę. Nie uśmiechał się, nie pokazywał mimiką nic z tych rzeczy, które powinien. Rozejrzał się po klasie, aby sprawdzić kto się im przygląda, a minę miał... zaciętą. Po paru chwilach w końcu odważył się popatrzeć na dziewczynę dłużej niż kilka sekund. Czuł bijące od niej ciepło, które kusiło by go dotknąć. A on stał obok, tuż przy jej ramieniu i zastanawiał się coż ma zrobić. Miał mętlik w głowie, nie umiał otworzyć ust i mówić. Uniósł więc kącik ust w kolejnym, skromnym uśmiechu skierowanym tylko do niej. Musnął delikatnie jej dłoń, tym gestem zwracając jej uwagę na to, co się dzieje w klasie. Chciał obserwować obok niej poczynania reszty uczniów, a ich rozmowa... ich rozmowa odbędzie się w innym miejscu i innym czasie. Jeśli nie stchórzy i nie ucieknie. Zahaczył wzrokiem o jednego ze Swansea, przypominając sobie historię Gabrielle. Elijah. Nieznacznie zmarszczył brwi i tym samym podjął decyzję pozostania przy kuzynce do końca lekcji. Skrzyżował ręce na ramionach, a ten gest mówił sam za siebie.
Skyler Schuester
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 179 i PÓŁ!
C. szczególne : Ciepłe spojrzenie, zapach cynamonu i Błękitnych Gryfów/mugolskich fajek; łatwy do wywołania uśmiech; czasem da się wypatrzeć malinkę czy dwie (jedna to tatuaż przy obojczyku); ciepły, niski głos i raczej spokojne tempo mówienia, tatuaże (dziennik); pierścionek zaręczynowy
Posłał Caelestine rozbawione spojrzenie, nie zaprzeczając jednak jej pytaniu. Uznał za absurdalną zazdrość o Finna w sytuacji, gdy nie rozmawiali ze sobą od kilku miesięcy, ale jednocześnie pomyślał też, że zabawne będzie nie wyprowadzanie jej z błędu. Zbyt dużo zostało już wyjaśnione, żeby nie namieszać tutaj chociaż trochę. Złe decyzje tworzą dobre historie, czy jakoś tak. Z resztą... chyba nikogo tym nie krzywdził, prawda? - Celeste - zaczął, żeby zapewnić ją, że zdecydowanie powinna zostać przy nich, jeżeli tylko nadal ma na to ochotę, ale przerwał słysząc zdecydowane polecenia Finna. Spojrzał się na niego lekko zdziwiony jego zachowaniem, sam czując coś na kształt poczucia winy. Mógł sobie odpuścić i nie próbować wyciągnąć z Puchona informacji w tak dziwny sposób. Ta świadomość ciążyła mu teraz na granicy świadomości. - Jonas! - zareagował z uśmiechem może nawet nieco zbyt żywo, czując ulgę, że Rosenberg odciągnie ich uwagę od tych niezręcznych tematów - Zdecydowanie nic szczególnego - potwierdził słowa Finna, nie chcąc teraz wracać do żadnego z omawianych tematów. Bo co właściwie miałby powiedzieć? "Hej, Jonas, a wiesz, Finn strasznie sztywno się zachowuje, chyba ma jakąś traumę. Caelestine straciła cenną zawartość notesu, a no tak.... a ja właśnie udawałem, że lecę na kuzynkę Finna, ale potem jednak dałem wszystkim do zrozumienia, że jestem gejem. A co u Ciebie?" Ta, zdecydowanie na trzeźwo coś takiego odpada. Spojrzał uważnie na Szweda, gdy okazało się, że trafił do pary z Gabrielle, jednak wydawało mu się, że odebrał to całkiem spokojnie. Póki nie wiedział na kogo trafi, przyglądał się im, zamiast myśleć nad zaklęciem. Wydawało się, że poszło lepiej, niż mógłby się spodziewać. Pomyślał właśnie, że w takim razie nie mogło wydarzyć się między nimi nic aż tak złego, gdy nagle zobaczył łzy w ogromnych oczach @Gabrielle Levasseur. Odruchowo chciał wstać, by móc zareagować jakkolwiek, jednak szybko uzmysłowił sobie, że to sprawa między nimi. Nic mu do tego. Z ulgą dostrzegł, że objęli się i chociaż był to krótki gest, uspokoił nieco Skylera, że z Finnem będzie już tylko lepiej. Poczuł się jak jakiś podglądacz, więc speszony odwrócił wzrok za okno, żeby móc w spokoju wyciągnąć jakieś wnioski. - Masz okazję, żeby dać mi nauczkę - mruknął do rudowłosej, gdy dowiedział się, że są razem w parze. Nawiązywał oczywiście do jej słów, że nie powinien był mówić o podrywaniu innych dziewczyn w jej obecności, chociaż nie posądzał Puchonki o mściwość. Chciał po prostu dać jej do zrozumienia, że nie musi się hamować. Sam znał niewiele zaklęć z transmutacji, a nie miał na tyle odwagi, aby próbować na dziewczynie formułek, których dobrze nie umie. Nie wybaczyłby sobie, gdy przez niego się jej coś stało. Po zastanowieniu, z braku czasu na głębsze przeanalizowanie sytuacji, postanowił rzucić zaklęcie na jej ubrania z wielką nadzieją, że niechcący nie sprawi, że zniknął... To byłoby naprawdę ciężko wytłumaczyć. Ustawili się i nauczyciel zaczął odliczać: RAZ, DWA... - Secare - rzucił, gdy tylko usłyszał "TRZY", modląc się w duchu, aby zaklęcie zadziałało. Nigdy wcześniej go nie rzucał, ale wydawało się dosyć proste i postanowił zaryzykować, skoro na szali kładzie jedynie życie ubrań, a nie urodę jednej z gangu Swansea. Widział jak pewien gość przy jego pomocy obnażał uda jednej z Krukonek, jednak Skylerowi chodziło o całkowicie odwrotny efekt. Przy pomocy zaklęcia wydłużył dekolt Celeste w ten sposób, że przypominał teraz golf, a jej spódniczkę wydłużając aż do ziemi. - Oczywiście o kobiecie nie świadczy to w jakim procencie ubrania zakrywają jej ciało - powiedział szybko, po czym odchrząknął zmieszany. Czy to było seksistowskie? Czy jego komentarz, którym próbował naprawić sytuację, tak naprawdę ją pogorszył?
C. szczególne : blizna z pazurów wzdłuż kręgosłupa do połowy pleców; na ramionach tatuaże run nordyckich wpisanych w islandzką, mistyczną symbolikę i zarys skalnych grani
Wepchnięty do klasy jeszcze był spokojny, bo jak widać angażował się w inny temat, który zainteresował też kilka ślizgonek w klasie. Machnął jednej – @Dina Harlow, kiedy najgłośniejsza z nich – @Beverly O. S. Shercliffe właśnie wystawiała mu środkowy palec, pokazując swoją wyższość nad facetami. Mógłby się uśmiechnąć perfidnie, wrednie, ale @Cassius Swansea dźgał go, jak woźne bydło, więc odwrócił się w jego stronę, piorunując go zimnym spojrzeniem błękitnych oczu. — Swansea, jebana cioto. Tym podsumował wszystko co chciał, zanim wrócił wzrokiem do stolika dziewcząt z Domu Węża i uniósł ręce do góry, niby obronnie, choć z premedytacją rzucił zdecydowane: — Nie ja, Shercliffe. Jakby próbował jej powiedzieć: “Bo jakbym mógł z tobą chcieć?”. Choć wyraźnie to przemyślał, bo nie rzucił tego głośno, kiedy trzy baby siedziały przy jednym stoliku, a jedna z nich skupiła jego uwagę. Wiedział zbyt dobrze, że kobiety, zaprzysiężone przeciwko facetowi to wróg gorszy niż rozwścieczona harpia. W gruncie rzeczy, stado harpii jest lepsze od trzech, rozeźlonych przedstawicielek płci – ponoć – pięknej. Za tym pięknem kryła się jednak pradawna, jeszcze przez nikogo nieodkryta magia. W to wierzył, dlatego dla swojego świętego spokoju zachowywał dystans. Przysiadł razem z Cassiusem przy jednej z ławek, nie spuszczając jednak wzroku z @Melusine O. Pennifold. Ani nawet wtedy, kiedy go na nim przyłapała. Zmrużył powieki, niezadowolony, że odwróciła spojrzenie. Sam zrobił to samo dopiero wtedy, kiedy Cassius zdradził mu jej imię. Parsknął, niekontrolowanie. — Meluzyna — wymówił jej imię z naciskiem, dziwiąc się, że Cassius nie parska z nim, bo to przecież było całkiem zabawne – nie łapiesz, nie? — dodał niby wcale niezaskoczony z niewiedzy kolegi, ale jednak trochę zawiedziony, że nie mógł z nim podzielić swojego rozbawienia — To zabawne. Meluzyna… skrzydlaty wąż. Syrena. Femme fatale żeglarzy. Zgubna piękność ściągająca nieszczęście. — podpowiadał mu dalej, ale Swansea raz, że nie wyglądał na zaznajomionego z opowieściami z folkloru i legend, a dwa, że sprawiał wrażenie zupełnie niezainteresowanego, dlatego machnął ręką. — Dobra. Mądrzejszy nie będziesz. Pogodził się z tym faktem, splatając ręce na piersi i pokiwał głową w zrozumieniu, na znak, że akceptuje przykry stan rzeczy. Ten, w którym historie opowiadane mu za dzieciaka przy domowym ognisku w Islandii musiał pozostawić wyłącznie dla siebie. Może pięknej syreniej potomkini, jeśli przyjdzie im porozmawiać. Skuszony samym brzmieniem jej imienia, wrócił do niej spojrzeniem, kiedy ona sama już koncentrowała swoją uwagę na koleżankach. — Cass, orientuj dupę – trącił go końcem różdżki, ale nic więcej nie zdążył zrobić, bo zaraz ich złączyli w pary i szybko zapomniał o kumplu, kiedy stanął przed krukonką w turbanie. — Gunnar Ragnarsson, syn Svena — przedstawił się jej, czując się w obowiązku zaznaczyć, że jego ojciec nie był Ragnarem, mimo znanej w Islandii tradycji nadawania nazwisk po ojcu. Oni respektowali tradycje czarodziejskie, a ojciec skuszony charyzmą matki nigdy nie pytał dlaczego. — Melusine, prawda? Nawet wyglądasz na kusicielkę. Rozsiadłby się najchętniej wygodnie na krześle przed nią, ale Craine rozdzielił ich na spore odległości, karząc im na siebie patrzeć z dwóch końców sali, dlatego do tego też właśnie się ograniczył. Splótł ręce na piersi, nawet nie odnotowując wcześniej użytych przez dwie pierwsze pary zaklęć. Nie próbował też szczególnie zabłysnąć wiedzą już na samym starcie lekcji. Zamiast tego, spełnił swoją zachciankę, celując różdźką w turban dziewczyny. — Occidere — załatwił tym dwie sprawy na raz. Pozbył się turbanu, ciekaw długości i dokładnego koloru włosów dziewczyny, a tym samym oblał ją niebieską cieczą. Tak, że teraz naprawdę wyglądała jak wyjęta z morskich opowieści. Nie przemyślał tego jednak, bo teraz kosmyki włosów lepiące się do twarzy barwą zbliżone były do zwykłej czerni.
następnym razem będzie coś trudniejszego, ale jest tylko jedno zaklęcie, do którego muszę użyć kostek, które mogę użyć na Melu T___T
Gabrielle Levasseur
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : długie, blond włosy, w okresie letnim - piegi na nosie i policzkach, tatuaż kwiatu niezapominajki na prawym obojczyku
Gabrielle również miała swoje obawy, nie była pewna jak jej dłuższa nieobecność wpłynie na relacje między nią a Finnem. Już w czerwcu chłopak potrzebował jej bliskości, jak nigdy wcześniej, a ona? Na samą myśl o tym w jaki sposób postąpiła chciało się jej płakać. Zbyt mocno zaabsorbowana swoimi rozterkami miłosnymi z Elijahem zapomniała kto tak naprawdę jest dla niej najważniejszy. W oczach rodziny zawsze uchodziła za altruistkę, oddaną najbliższym, a tymczasem zachowała się jak zwykły egoista, który poza czubkiem własnego nosa nie widzi nic innego. I nie ważne było to, jaki horror w tym czasie przechodziła, jak szalejące w niej emocje wpłynęły na stan zdrowia, to były nic nie warte szczegóły, o których nie zamierzała mówić nikomu - nawet Finnowi. Chciała wymazać ze swojej pamięci ten czas, kiedy czuła się bezsilna a jednocześnie miała tyle sił, aby w ruinę popadł jeden z pokoi we francuskim dworku dziadków. Chciała o tym zapomnieć równie mocno, jak wówczas nie chciała, by młody Gard widział ją w takim stanie; wtedy wręcz błagała Nathaniela by się przy niej zjawił, pomógł - on odpuścił. Głupio wzięła z niego przykład sądząc, że tak będzie najlepiej dla wszystkich: dla niej, dla Finna, dla Nathaniela... i dla Elijaha. Dopiero teraz patrząc w niebieskie tęczówki docierało do niej, jak naiwna była w swoim myśleniu. Niby była już na progu dorosłości, a wciąż zachowywała się, jak nieporadne dziecko. Zagubiona w rzeczywistości podejmowała coraz to gorsze decyzje kierując się w nich rozumem, zamiast tym, co podpowiadało jej serce. Ktoś w końcu powinien nią mocno potrząsnąć, aby ocknęła się z tego dziwnego stanu, czy tym kimś miał okazać się Finn? Dla Gabrielle nie miało znaczenia to, że nie łączyły ich więzy krwi, był jej kuzynem bez względu na wszystko i wszystkich. Był osobą, której mogła powierzyć swoje życie. Nie potrafiła dłużej utrzymywać dzielącej ich odległości, nie potrafiła udawać, że znajdują się po drugiej stronie rwącej rzeki, a most między ich brzegami nie istnieje. Mimo ochłodzenia, relacja między nimi wciąż istniała, czy im się to podobało czy też nie. Czuła, jak pod wpływem dotyku ciało blondyna spięło się. Początkowo wywołało to u niej smutek, jednak szybko uczuciu temu ustąpiła radość, kiedy poczuła między łopatkami jego dłoń. Wciąż zapomniała, że Finn nigdy nie był dobry w wyrażaniu uczuć, a gest który wykonał mówił wiele. Dała się prowadzić chłopakowi, nie stawiając oporu, stopy zwolna wprawione w ruch w końcu zatrzymały się z dala od pozostałych. Była pewna, że swoim zachowaniem zwróciła uwagę nie tylko kuzyna, ale ludzi obecnych w klasie oraz nauczyciela, była gotowa Ponieść konsekwencje za swój "wybryk", jednak gdyby nie zrobiła nic, zapewne nie byłaby w stanie wytrzymać do końca lekcji stojąc naprzeciwko blondyna. Wszystko co zrobił później Finn dało Gabrielle jasno do zrozumienia, że mimo jej alienacji wciąż ma przy sobie kogoś, na kogo może liczyć. To wywołało delikatny uśmiech na ustach dziewczyny, choć wiedziała, że czeka ich poważna, długa i wyczerpująca rozmowa. - Powinniśmy… - odchrząknęła, kiedy rozbrzmiał jej głos: niepewny i zachrypnięty. - Powinniśmy wrócić na swoje miejsca, bo jeszcze dostaniemy szlaban - oznajmiła pewniej, spojrzała na Finna i ruszyła do miejsca gdzie stali wcześniej, wśród akompaniamencie rzucanych zaklęć.
W najdalszej z ławek, tam gdzie wzrok nauczyciela już nie sięga, gdzie zdawać by się mogło kwitnie spokój i błogie nieróbstwo, przykryta kotkami z kurzu i grubą transmutacyjną literaturą, w najlepsze spała sobie przeklęta Puchonka. Dlaczego przeklęta? To bardzo proste. Czarnomagiczną klątwę rzucił na nią sam księżyc, zsyłając niezaspokojone pokłady twórczej weny, zamiast chęci snu i zmuszając ją do całonocnego maratony artystycznego. Spokojny dźwięk jej oddechu, niknął w szumie rozmów. Ukryta pod opasłym tomem, czuła się bezpiecznie, ciepło i na pewno nie przewidywała tego, co już za chwilkę miało się stać. W swojej kryjówce prawdopodobnie przespałaby spokojnie całą lekcję, tę i jeszcze kilka następnych, gdyby nagle jakaś pozbawiona Boga w sercu, siła nie wyciągnęła jej krzesła spod szacownych czterech liter. - Aaa - wydała z siebie dźwięk zaskoczenia, kiedy rozkojarzona bliżej zapoznawała się z kamienną podłogą. Rozczochrana, z zaspanymi oczami rozejrzała się dookoła. Przez chwilę nie rozumiejąc jak znalazła się w tym miejscu i dlaczego jej łóżko stało się kamienną posadzką, czyżby to był jeden z tych snów, kiedy budzisz się nago przed całą szkołą? Przerażona spojrzała na siebie. Fiuu, na szczęście miała jeszcze (albo już) na sobie ubranie. Masz szczęście Di, nawet jeżeli nadal śpisz, przynajmniej robisz mniejszy wstyd niż zazwyczaj - pocieszyła samą siebie, powoli podnosząc się na równe nogi. Gdy stanęła już na równe nogi, ze zdziwieniem zauważyła profesora, który z mało szczęśliwą miną starał się im wytłumaczyć, na czym będzie polegało ich zadanie. Z urywek i ogólnego kontekstu, zrozumiała, że będą się pojedynkować, why, Leo why - zawyła smętnie do swojego ciężkiego losu. Starając się ukryć zmęczenie, co nie było łatwe (w trakcie próby ogarnięcia swojej osoby, zaczęła ziewać, ale to tak ziewać, że gdy próbowała to ukryć to wyglądała jakby chciała pożreć własną rękę), zaczęła rozglądać się za swoim partnerem, starszym Puchonem. - Czeeeeść - zaczęła mówić, jednak w trakcie tej czynności jej organizm postanowił zademonstrować całemu światu, jak bardzo jest niezadowolony, że musi tu być i dziewczę w trakcie wymawiania litery "e", zaczęło przeraźliwie ziewać. - Przepraszam, ostatnio słabo sypiam. - Dodała na swoje usprawiedliwienie, starając się odwrócić wzrok. - Zaczynamy? - Zapytała, kiedy kilka pierwszych par już zademonstrowało swoje umiejętności. Kiedy przyszła ich kolej, lekko skłoniła się Jonasowi. - Exemplar - rzucając zaklęcie wyobrażała sobie, że mundurek chłopaka jest cały w zielonych słoniach, które mają różowe kokardki na ogonach i jeżdżą na monocyklu, całkiem uroczy trzeba powiedzieć zabieg.
kostki 2 - udało się
Melusine O. Pennifold
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 169
C. szczególne : turban na głowie z magicznymi wzorami, piegi na twarzy, płynne ruchy, zwiewne ubrania;
Nie orientuję się jeszcze w niesnaskach czy tam snaskach między wami wszystkimi. Ale spokojnie, jestem niebywale pojętnym uczniem. Próbuję wyłapać co Dina pokazuje do kolegów ze Slytherinu, a wcześniej wyłapać kto tu do siebie rzuca obelgami. Prycham też na pytanie @Beverly O. S. Shercliffe o zaufanie. - Jestem najgodniejsza na świecie - zaczynam paplać, ale niestety szybko się rozpraszam i zapominam o rzucaniu klątw, czy skomplikowanych dla mnie relacji, bo widzę jak @Nessa M. Lanceley kiwa głową w moją stronę. Ach, minęły setki lat odkąd zbierałyśmy wspólnie świecące się kupy i takie tam inne przyjemności. Porzucam dla niej próby rozwikłania więzi między Ślizgonami i bynajmniej nie posyłam tu delikatnego uśmiechu, a setkę całusów, które wysyłam, dopóki nie przerywa mi niegrzecznie Patton. Wtedy dopiero robię niezadowoloną minę i zostawiam w spokoju kolejną Ślizgonkę, którą zaczepiałam. Moje upodobania wyglądają dziś na dziwnie proste. Nie udaje mi się dowiedzieć w końcu niemalże nic konkretnego na temat nikogo, a słysząc jakie mamy dziś zadania, planuję umrzeć. Jęczę w stronę koleżanek. Przecież ja ledwo znam jedno czy dwa zaklęcia z transmutacji, jak mam sama wymyślić co rzucić! Skandal. - Umrę. A raczej prędzej zabiję kogoś, moją niekompetencją w transmutacji - oznajmiam moim towarzyszkom z westchnieniem, trzymam się gdzieś w ich okolicy, żeby być chociaż w parze z kimś świadomym niebezpieczeństwa z mojej strony, ale zostaję rozdzielona jakże brutalnie, by stanąć twarzą w twarz z @Gunnar Ragnarsson. Przez krótką chwilę oceniam stojącego przede mną chłopca jako atrakcyjnego, chociaż Twoja pewność siebie, ekscytacja, nie wiem jeszcze co, wylewają się z Ciebie przesadnie w moim mniemaniu. W życiu nie pomyślałabym, że jesteśmy spod tego samego żywiołu. A jak mocno bym się myliła! Kiedy mi się przedstawiasz unoszę brwi do góry. Z pewnością miałeś jakiś cel w wymienianiu Twojego ojca i nie będę się przyznawać do swojej jakiejkolwiek niewiedzy dla powodu z jakiego to robisz. Nadrobię to w wolnym czasie, zanim się zorientujesz. Bo widzę, że przyszedłeś na dzisiejszą lekcję znacznie bardziej przygotowany niż ja, a przynajmniej takie odnoszę wrażenie, kiedy mówisz moje imię. - Melusine Pennifold, córka Melusine - mówię kompletną prawdę z uprzejmym uśmiechem. Nie mam pojęcia czy wiesz coś więcej o moim rodzie, skoro tak specyficznie się przedstawiłeś. Krzyżuję ręce na piersi i mrużę podejrzliwie oczy, kiedy prawisz mi komplement powiązany z moją kulturą. - Ty niespecjalnie na wikinga - stwierdzam machając ręką w okolicach twarzy, na której brakowało Ci zarostu i dzikich warkoczy. Twoje pochodzenie zgaduję sobie po nazwisku, chociaż pewnie kraj z którego jesteś przypomniałabym sobie jako ostatni. Podobają mi się Twoje nawiązania w paru zdaniach i interesujący przodkowie, ale trudno mi jeszcze do końca pozbyć się pierwszego wrażenia. Czy nie krzyczałeś coś nieprzyzwoitego o mojej koleżance? Musimy szybko się rozstać więc rzucam Ci ostatni lekki uśmiech przez ramię, kiedy idę z gracją na drugi koniec sali, zabić Cię moim nieudanym zaklęciem. Planowałam rzucić Priopriari, wymyślałam już w jaki sposób zmienię Twoją jakąś część ubrania na coś innego, ale tak naprawdę ledwo zdążyłam zacząć zaklęcie, a pisnęłam głośno, kiedy poczułam jak wylewa się na mnie woda, zaś z mojej różdżki nie poleciało nawet lekkie światło. - Octopode - powiedziałam głośno zaklęcie, które zakładałam, że mi dobrze pójdzie, wciąż z włosami na twarzy. Dopiero po chwili odgarnęłam mokre strąki z jękiem i spróbowałam wycisnąć wodę z moich długich włosów. W trakcie gdy Twoje właśnie zmieniły się w poruszające się krótkie macki ośmiornicy. - Mój turban - mówię ze szczerym niepokojem, brodząc w kałuży, zrobionej z mojego nakrycia głowy, zdecydowanie bardziej przejęta tym niż tym jak wygląda jak mój partner.
Kostka 1: 1 ! Kostka 2: 6!
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Craine chyba nie był dziś sobą. Lekcja nie była precyzyjnie zaplanowanym, pełnym skupienia marszem przez dolinę rozpaczy, zwątpienia i precyzji. Zamiast tego - zdał się na byle jakich uczniów. Żeby chociaż oddał pole do popisu wyłącznie jakimś pupilkom. Nic z tego! Wolność Tomku. Oszalał. Albo nowa żona dała mu się zrzucić ze schodów. Jego zachowanie było wręcz niepokojące. Nawet pomimo wszystkich tych zasad, które w ramach 'rzucania, czego chcieli' im przedstawił. - Nie znamy się. Znikaj mi z oczu. - kiedy nadszedł czas na czarowanie jej pary, zerknęła na Ślizgona, którego w ogóle z trudem kojarzyła choćby ze szkolnych korytarzy, aby następnie wycelować w niego różdżką i na polecenie nauczyciela rzucić wybrane przez siebie zaklęcie. Padło na kameleona - tego samego, którego zastosowała Elaine. Z tym, że czar Moe postanowił otrzymać własne życie i wolną wolę za sprawą jej różdżkowej klątwy, o której jeszcze nie miała pojęcia. Skończyło się na tym, że William nie tyle pobladł, co kompletnie zniknął. Oczywiście nie dosłownie, jednak śmiało można było powiedzieć, że stał się kompletnie niewidzialny. Puff! - Ej?! - przeraziła się. Jej różdżka już wcześniej odpieprzała niezłe cuda, ale tym razem przeszła samą siebie. Jej partner najzwyczajniej na jej oczach wyparował. To, że niezbyt sympatycznie się wyraziła nie znaczyło, że dokładnie to miała na myśli. Zresztą już jej ton podpowiadał, że robiła sobie głupie żarty, chcąc zaznaczyć, jakim zaklęciem miała zamiar się posłużyć. Zdębiała. I co, co teraz?! Co się z nim stało?
Kostki:6 +1 -> klątwa sprawiła, że zaklęcie zadziałało z dwukrotną siłą. Druga kostka zignorowana za zgodą MG, który narzucił klątwę. No i w kontekście lekcji taki przebieg brzmi po prostu ciekawiej.
Pochyliła się nieco naprzód, by zdradzić swój straszny sekret - mianowicie to jest jej największym wrogiem, jakby cały świat już o tym nie wiedział. Wystawiła nawet przemądrzale i oskarżycielsko palec otwierając usta i unosząc brwi... jednak w tym samym momencie Craine wszedł do sali na co Harlow zamarła jak jakiś transmutowany, kamienny gargulec. - Potem wam powiem. - szepnęła konspiracyjnie.- Zastanówcie się nad dobrymi klątwami. - zmarszczyła brwi z poważną miną, po czym zaczęła słuchać profesora. Zamierzała dziś zdobyć okrągłą sumkę na zajęciach, żeby ten pierdziel Fairwyn nie kręcił znów nosem, że się nie starali. Dinie w zasadzie było wszystko jedno w kwestii pucharu domów, ani ją to grzało ani ziębiło - nie miała żadnych przyjemności ani nagród związanych ze zwycięstwem więc jedyną motywacją jaka mogła ją zachęcić do konkurowania był strach przed ewentualną przegraną - wiadomo jednak z kart historii dziejów świata, że nagroda jest znacznie lepszym motywatorem niż kara. Dlatego też zależało jej tak tylko fifty-fifty. Poderwała się z krzesła, które mało subtelnie popchnęło ją w przód, jednak zamiast wyrznąć w blat ławki jedynie wstała, bo ławka też zdecydowała się uciec jej sprzed nosa. Spakowała trzymaną książkę do torby zanim ta odfrunęła na parapet i wyjęła z kieszeni swoją smutną różdżkę. Smutna Różdżka byłą smutną różdżką, ponieważ Dina i jej różdżka się nie lubiły. Od zawsze, od pierwszej klasy, coś było w ich relacji złego - ama Harlow żyła przekonaniem, że to ten palant Ollivander wcisnął jej bubel tak szybko podmieniał jej różdżki w ręku, że w końcu sama nie wiedziała co kupiła. Finalnie była zmuszona już dziewiąty rok borykać się ze swoją Smutną Różdżką. Pomachała patykiem jakby na rozgrzewkę, chcąc obudzić w niej choćby iskrę magicznego entuzjazmu i stanęła wezwana na swoją kolej naprzeciwko @Beverly O. S. Shercliffe. - Gotowa? - uśmiechnęła się wesołkowato z chochlikowym błyskiem w oku. Słyszała o pewnym zaklęciu, choć nie była pewna, czy będzie w stanie je rzucić. Znała inkantację i odpowiedni ruch nadgarstka, jednak nie używała go nigdy wcześniej. To nie zmieniało faktu, że zamierzała spróbować! - Sumptuariae Leges! - machnęła różdżką wyobrażając sobie Bev w przepięknej, koronkowej sukience pełnej kokardek i kwiatów w oczojebnym kolorze różu. Mała Sweet Lolitka, to był obraz, który planowała w swojej głowie.
— Nie gniewam się na ciebie. Nie mam powodu — przyznała przed Skylerem, bo źle odebrał jej słowa. Chciała ochronić Finna przed nieprzyjemnościami, ale tak naprawdę nie było w tym dużego zastrzeżenia do samego prefekta. Przez swoją niezdarność w wyrażaniu swojego zdania, nie potrafiła inaczej przedstawić im swojego stanowiska. Spróbowała posłać Skylerowi łagodny uśmiech zanim stanęła przed nim gotowa do rzucenia zaklęcia jako kolejna z par. Na znak profesora wyciągnęła różdżkę przed siebie, choć z niepokojem zerkała na Finna i Gabrielle i na to, co działo się u nich. Zamrugała kilkakrotnie z rozrposzeniem, ale udało jej sie rzucić zaklęcie z sukcesem. — Exemplar — w ostatniej chwili wyobraziła sobie w głowie wzór, w który chciała zamienić sweter Skylera. Przez swoją dekoncentrację nie dopracowała go w swojej pamięci. Myślała o pociągnięciach pędzla, ale chociaż zwykle jej dzieła były bardziej dopracowane, tym razem koszula wydawała się... prostacko, spartańsko wykończona. Przysłoniła dłonią własne oczy i połowę twarzy, starając się nie patrząc na ten efekt. Aż poczuła się ciężka i dociążona do ziemi, tak bardzo niezadowolona była ze swojego zaklęcia. Nie wiedziała, że to Skyler obciążył ją dodatkowymi fałdami materiału. Dopiero kiedy odsunęła palce od buzi, spojrzała w dół na swój mundurek i golf. Chodziłaby tak. Golf bardzo jej się podobał. Spódnica też. Może jedynie nie miała wzrostu do tego typu sukien. Wyższe dziewczęta wyglądały w nich lepiej.
Podniosła spojrzenie, gdy w klasie znów rozeszły się kroki — tym razem prowadzące do krzesła obok niej. Uśmiechnęła się na widok @Matthew C. Gallagher, który raptem kilka dni wcześniej mówił o swoich problemach z transmutacją. Ważne było przełamywanie się, próbowanie. Wychodziła z założenia, że człowiek jest w stanie podnieść się zawsze jeden raz więcej, niż upaść. Przesunęła wzrok z twarzy chłopaka prosto na księgi, które ze sobą przyniósł. Czy on wypożyczył wszystko z biblioteki, czy może zakradł się do jej sypialni, wynosząc tomy z walizki? Nie mogła powstrzymać rozbawienia, kiwając jednak przy tym głową. - Cześć Matt. Myślę, że wystarczyłby obecny podręcznik, ewentualnie ten podstawowy od przedmiotu. Cała reszta treści tych książek siedzi obok Ciebie, nabierając kształtu człowieka. - zaczęła z delikatnym wzruszeniem ramion, bo znała je praktycznie na pamięć. Cieszyła się, że tak się zaangażował i próbował poprawić, że w ogóle przyszedł. Dominowała jednak u niego aura jakiegoś zestresowania, która w ogóle do nonszalanckiego stylu bycia ślizgona nie pasowała. Posłała mu pocieszający uśmiech, unosząc dłoń i klepiąc go delikatnie po ramieniu. Te zajęcia wcale nie były takie straszne, więc na jego wzmiankę o tym, że nie powinien przychodzić, prychnęła. - Daj spokój, bardzo dobrze, że jesteś. Trochę wiary, poradzisz sobie. Pomogę Ci, jeśli będę mogła. I pamiętaj, siła tkwi w prostocie i podstawach. Nie komplikuj sobie na siłę. Zamilkła, ponieważ Craine wszedł do klasy. Usiadła prosto, zakładając nogę na nogę i spojrzała na nauczyciela, który wydawał się w lepszym humorze niż zwykle. Kto wie, może miał dobre wakacje albo stęsknił się za dręczeniem uczniów? W przeciwieństwie jednak do większości z nich, Nessa w żaden sposób nie czuła przed nim strachu. Pomimo negatywnych uczuć, w klasie było sporo osób. Nie sądziła, że na pierwsze zajęcia w tym roku pofatyguje się ich aż tylu. Jak to Patton miał w zwyczaju, szybko przeszedł do rzeczy, objaśniając zasady najpierw pokrótce, a potem w formie rozszerzonej dla początkujących. Odwróciła głowę w stronę siedzącego obok Matta, życząc mu powodzenia i poszła z różdżką w dłoni na swoje miejsce, zaraz naprzeciw @Riley Fairwyn, również prefekta naczelnego, z którym miała okazję pełnić obowiązki. Uśmiechnęła się do niego, kiwając głową na przywitanie. Obydwoje byli dość rozsądni i odpowiedzialni, dobrzy z transmutacji. Nie sądziła więc, że użyją niepotrzebnie widowiskowych zaklęć, bo nie o to w tym chodziło. Chociaż równie dobrze mogli zmienić się w centaury.. Jakkolwiek kusząca się jej ta propozycja wydała, zostawi ją na później. - Cześć Riley. Dawno nie pracowaliśmy razem na zajęciach. Gotowy? Zadziorny wyraz twarzy zdominował jej buzię. Ruchem głowy odsunęła rude pukle do tyłu, unosząc różdżkę, stosując odpowiedni chwyt. Patrzyli na siebie w milczeniu, chcąc rzucić czar równocześnie, zgodnie z oczekiwaniami profesora. Ruda wyobraziła sobie to, co chciała zobaczyć, koncentrując się na detalach efektu, który miało wywołać zaklęcie. - Sumptuariae Leges! Dokładna inkantacja, perfekcyjny ruch, a światło z końca różdżki uderzyło w Fairwryna. Zostawiło go w niebieskim ubraniu jednorożca z różowym ogonem zamiast mundurka, zatrzymanym jednak w kolorystyce godnej krukona. Zaklęcie się udało, podobnie jak to rzucone przez chłopaka na nią. Nessa spojrzała w dół, lustrując wzrokiem swoje ubranie — z delikatnym niedowierzaniem. Zaśmiała się zaraz jednak pod nosem, opierając dłoń na biodrze. Wciąż wierzyła, że Riley miał lepszy efekt "WOW" niż ona. - Pasuje Ci, zwłaszcza grzywka i róg. Skomentowała z rozbawieniem, obracając różdżką w dłoni. Drewniany patyk z rdzeniem ze żmijoptaka przyjemnie rozgrzewał dłoń. Lance nigdy nie miała dość zabaw z transmutacją. Rozejrzała się po sali zaciekawiona tym, co zrobili pozostali.
Harriette Wykeham
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 168
C. szczególne : za duży, powyciągany wełniany sweter na grzbiecie, łańcuszek z obrączką na szyi
Za wcześnie wstała. Nie, to nie przejęzyczenie. Przywykła do wstawania późno, ubierania się w biegu, przelewania herbaty w termos i ignorowaniu śniadania. Kiedy więc raz udało jej się wstać jak człowiekowi, postanowiła cały ten poranny rytuał ludzi o uporządkowanym życiu przeprowadzić należycie. Nie spodziewała się jednak, że wymaga to takiej wprawy oraz że jej pojęcie upływu czasu jest najwidoczniej poważnie upośledzone. Kiedy spokojnie odkładała gazetę, którą czytała do śniadania była przekonana, że ma jeszcze co najmniej piętnaście minut, żeby dotrzeć z Hogsmeade do Hogwartu. Spojrzała na zegarek wyłącznie dla formalności, że jest już dwie minuty spóźniona. Szlag! Zerwała się i pobiegła do szkoły, po drodze uświadamiając sobie, że ostatecznie nawet się nie poczesała, co bolało tym bardziej, że dziś spodziewała się pojawić na zajęciach wyjątkowo ogarnięta. Kiedy znalazła się na piątym piętrze, przy drzwiach klasy kręciła się młodsza siostra Carson Gilliams. Tarcza dobra, jak każda inna... - Wchodzisz? - spytała dziewczynkę, a że wyglądała na niezdecydowaną, Ettie podjęła decyzję za nią. Szybko zapukała do drzwi, otworzyła je i wepchnęła młodą do środka. Żeby nie było, nie zamierzała jej tak całkiem zostawić samej. Weszła zaraz za nią i z przekonaniem, że jest już za duża, żeby bać się starego dziada, któremu bezkarnie udało jej się zdemolować gabinet, rzuciła: -Można jeszcze? Puściła mimo uszu komentarze psora, niezbyt wprawnie udając jakąś tam delikatną skruchę. Jak się okazało, dobrze, że zgarnęła ze sobą smarkatą, bo mieli robić ćwiczenie w parach. Jeszcze Craine zechciałby jej partnerować... pewnie zamieniłby ją w karalucha i niby niechcący rozdeptał. Wizja zmiany w zwierzę wyryła się jej w głowie na tyle, że gdy uniosła różdżkę zdecydowała się rzucić na Krukonkę zaklęcie kameleona, z cichą nadzieję, że młoda to wykorzysta, żeby kopnąć Craine'a w dupę.
Ostatnio zmieniony przez Harriette Wykeham dnia Pon Paź 21 2019, 01:00, w całości zmieniany 1 raz
Doskonale wiedział, że coś się jednak wydarzyło, ale jednocześnie rozumiał podejście swoich przyjaciół. To nie był najlepszy czas, by wprowadzać go we wszystko to, o czym rozmawiali wcześniej, skoro lekcja za chwilę miała się rozpocząć. Poza tym, jeśli to faktycznie było coś niemiłego, może lepiej było, by wieść się nie roznosiła. Co prawda był ciekawy, w końcu chodziło o jego najbliższych, ale nie miał komu za złego tego milczenia. Zresztą profesor Craine i tak zaraz kazał im się uciszyć, tłumacząc im na czym będą polegały dzisiejsze zajęcia. Jak się okazało, mieli dobrać się w pary i przeprowadzić coś na wzór pojedynku. Na wzór, bo jednak brakowało tutaj jakiegoś elementu zaskoczenia, a poza tym musieli trzymać się dość sztywnych reguł. Bardziej chodziło chyba nie o samą walkę, a możliwość nauczenia się w odpowiednich warunkach nowych zaklęć transmutacyjnych. Jemu to właściwie odpowiadało, szczególnie że miał współpracować akurat z dziewczyną przynależącą do Hufflepuffu, więc nie obawiał się, że będą próbowali robić sobie na złość. Najtrudniejszą częścią tego zadania okazał się dla niego dobór właściwego zaklęcia. Nie znał ich wiele, a jego wiedza z zakresu transmutacji raczej nie była zbyt obszerna, więc musiał nieźle wytężyć mózgownicę, by przypomnieć sobie cokolwiek użytecznego. - Hm? – Z zamyślenia wyrwał go głos koleżanki z domu. I kto tutaj źle sypiał? Sprawiał chyba wrażenie jeszcze mniej ogarniętego niż ona, ale szybko wziął się w garść i uśmiechnął się do niej przepraszająco. – Tak, jasne. – Potwierdził, że mogą zaczynać, po czym wyciągnął zza paska swych spodni różdżkę, kierując ją w stronę dziewczyny. Poczekał na odliczanie Craine’a, a kiedy ten dał sygnał do ataku, wykonał zamaszysty ruch nadgarstkiem, mając nadzieję, że jego czar się powiedzie. Zdecydował się na zaklęcie niewerbalne, które nie wymagało wypowiedzenia żadnej inkantacji. Dokładniej mówiąc, wypróbował na Daisy zaklęcie dorabianego ogona. Nie był jednak jakimś chamem, żeby dorabiać jej jakiś taki świński, różowy i mocno zakręcony. Co to, to nie. Raczej starał się wyobrazić sobie kocią, futerkową kitę. Nie wiedział dlaczego, jakoś mu pasowała do panny Doyle. Oby się tylko za to na niego nie obraziła… On sam efekt pracy swej przeciwniczki dojrzał dopiero po dłuższej chwili, kiedy zaczął baczniej przyglądać się swoimi mundurkowi. Zielone słoniki z różowymi kokardkami jeżdżące na monocyklu? Musiał przyznać, że Puchonce nie dało się odmówić fantazji. - Urocze. – Mruknął do niej wyraźnie rozbawiony, bo tego rodzaju zabawa zupełnie mu nie przeszkadzała. Najpewniej sam nie wybrałby tak barwnego stroju na wycieczki po szkolnych korytarzach, ale nie wątpił w to, że wielu by się spodobał. Wzór był oryginalny, a to miało ogromne znaczenie.
Próbował się przełamać, choć nie był pewien zjawienie się na lekcji Craine’a przy jego poziomie wiedzy z transmutacji było najlepszym pomysłem. Cały czas myślał tylko o tym, żeby nie odwalić czegoś głupiego i nie stracić punktów domu, żeby żaden z innych Węży nie patrzył na niego jak na jakąś czarną owcę. Nie chciał też zawieść Nessy, z którą przecież przeprowadził ostatnio całkiem dużą i poważną rozmowę na ten temat. Presja sprawiła, że faktycznie przytargał ze sobą wszystkie podręczniki z tego przedmiotu, jakie tylko znalazł w dormitorium. Sęk w tym, że nie potrafiłby powtórzyć najpewniej większość informacji, które zostały tam wypisane. Widząc jednak rozbawienie na twarzy swojej przyjaciółki, sam się roześmiał, zdając sobie sprawę z tego, że takie podejście nie pomoże mu nadrobić zaległości. - Dzięki. – Westchnął ciężko, wzruszając przy tym ramionami. Nie wiedział, co więcej mógłby zrobić, żeby choć w małym stopniu poprawić swój wizerunek na tych zajęciach. Obecność panny Lanceley działała jednak na niego kojąco. W razie problemów w końcu mu pomoże, no nie? Faktycznie ten stres w ogóle do niego nie pasował. Wmówił więc sobie, że będzie luz, a wszelkie nerwy postanowił odrzucić na bok. - Pewnie masz rację. Zobaczymy co z tego wyjdzie. – Tymi słowami podziękował już naprawdę, wierząc również, że z pomocą Nessy uda mu się wykonać zlecone przez Craine’a zadanie. Problem tkwił w tym, że chyba oboje nie spodziewali się tego, że profesor przydzieli im zupełnie inne pary i każe czarować przed całą klasą. Szlag by to… jego deska ratunkowa została mu brutalnie odebrana, a on musiał zdać się na samego siebie. No nic, nie miał innego wyjścia, więc spojrzał tylko porozumiewawczo na Cassiusa, kiedy nadeszła ich kolej, po czym wystąpił na środek klasy. Kurwa mać… nawet nie znał zbyt wielu transmutacyjnych zaklęć. Całe szczęście, że przed nimi swój występ dało również kilka innych duetów, co pozwoliło mu zaczerpnąć inspiracji. Nie pamiętał już, kto rzucił to zaklęcie ze zmianą wzorów na ubraniu, ale przypadło mu nawet do gustu, więc postanowił je na tej lekcji wypróbować. W końcu o to chyba chodziło Craineowi? By poznawali czary, których nigdy wcześniej nie mieli okazji zastosować? Jeśli miał rację, to zamysł nauczyciela trochę pomagał mu w jego nieudolności, a w razie niepowodzenia jego udział w tych zajęciach nie powinien zakończyć się żadną tragedią. Ta myśl nieco go uspokoiła, więc wyciągnął wreszcie zza paska spodni swoją różdżkę, celując jej koniuszkiem w młodego Swansea. Poczekał aż Craine zakończy odliczanie, po czym smagnął swym magicznym kijem niczym batem. - Exemplar. – Wyszeptał cicho pod nosem odpowiednią inkantację. Starał się przy tym wmówić sobie, że z transmutacji jest zajebisty i że skoro zaklęcia z innych dziedziny nie mają przed nim żadnych tajemnic, to dlaczego teraz miałby sobie nie poradzić? Taktyka zdawała się niby banalna, ale właśnie takie rady uzyskał przecież od Nessy, a jeśli mowa o transmutacji, to trudno byłoby jej nie zaufać. Pewność siebie, wiara we własne możliwości i wszystko będzie dobrze. Czy na pewno? Bacznie przyglądał się mundurkowi Ślizgona, powoli tracą swój wcześniejszy optymizm, ale kiedy zobaczył jak na czarnej szacie wyrastają malutkie herby Slytherinu z jaskrawozielonym wężem uśmiechnął się szeroko. Zaraz po tym zaczął jednak poszukiwać zmian, które swoją próbą wywołał u niego Cassius. Po nim nigdy nie wiadomo było czego się spodziewać, więc nie zdziwiłby się, gdyby do końca zajęć musiał paradować ze świńskim ogonem lub inną obrzydliwością. Z drugiej strony… wszystko mu było jedno. I tak miał sporo satysfakcji z tego, że udało mu się skutecznie rzucić jakikolwiek transmutacyjny czar. Ah, przepraszam bardzo, nie jakikolwiek, a zupełnie mu nieznany, co tym bardziej dodawało mu animuszu.
Pozdrowił mijającą go Elaine i uniósł rękę w górę, aby się przywitać. Następnie spojrzał na Ślizgona, z którym dzielił ławkę. Nie rozbawiło go to, ani trochę. Popatrzył tylko z milczącą wzgardą na Ragnarssona, bo i ani go nie bawiło słuchanie o jakichś feministycznych syrenach, ani tym bardziej nie doszukiwał się przyjemności w wykpiwaniu jego wiedzy. - Debil jesteś - podsumował tylko. - Ścigaj sobie zguby żeglarzy do woli i utop się, jeśli tego ci w życiu brakuje, ale nie oczekuj, że będę znał te twoje durne, wioskowe przesądy. Jesteś w Wielkiej Brytanii to się kurwa zachowuj stosownie do kraju. - Zaatakował Gunnara, wyjątkowo niezadowolony z wytykania mu czegokolwiek w chwili, w której akurat musiał patrzeć na tę całą Harlow. Psuła mu humor w tak znaczącym stopniu, że kompletnie nie potrafił wykrzesać z siebie cierpliwości dla kolegi idioty, z którym przecież zazwyczaj udawało im się odnaleźć wspólne tematy. Rozprostował palce, rozszerzając je na dwie strony. Przysunąwszy je do ust, przesunął językiem pomiędzy nimi w tak sugestywny sposób, że gdyby tylko ktoś teraz na niego patrzył to z pewnością poczułby się zgorszony. Następnie wycelował tym palcem prosto w Dinę i uniósł wymownie fakowca, aby odpowiednio ją pozdrowić. „Pizda jesteś” zdawał się jej przekazywać. Chwilę później wstał, aby porzucać sobie jakieś bezużyteczne zaklęcia pod okiem równie bezużytecznego profesora. „Dumny jesteś, Craine?” Myślał sobie. Wszak to on niczego go nie nauczył. Więc jakże można było spodziewać się po nim czegokolwiek udanego, skoro Cassius w gruncie rzeczy nie miał pojęcia co robi. Popatrzył na Matthewa trochę dłużej niż powinien. Zastanawiał się czego może na nim użyć, skoro tak na dobrą sprawę nie znał zbyt wielu zaklęć transmutacyjnych, które mógłby mu się udać. - Gravium - zaskoczył samego siebie taką oryginalnością. Zwiększając kilkukrotnie masę Gallaghera nie chciał mu zasugerować zrzucenia kilku kilogramów, absolutnie, a po prostu znudziły go już te wszelkie transmutacje ubrania. Jego własne pokryło się niespodziewanie zielonymi herbami, co w gruncie rzeczy zdecydowanie poprawiło jego prezencje. Zwykły mundurek był cholernie nudny. Mimo tego i tak popatrzył na kolegę z lekkim niesmakiem. - Naprawdę kojarzę ci się tylko ze Slytherinem? - Zapytał, unosząc zaczepnie jedną z brwi i krzywiąc się z powodu tej pospolitości, jaką go obdarował. Już nawet wyczarowanie mu pędzli ukontentowałoby go bardziej. Podczas obserwacji Matta przechylił lekko głowę w bok, najwidoczniej ciekaw czy zwiększona masa za moment nie powali go na kolana, gdy jego stawy nie wytrzymają ponadprzeciętnego obciążenia.
2
Riley Fairwyn
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
Obecność Elaine u mojego boku sprawiła, że uśmiechnąłem się wreszcie. Pomimo nieprzyjemnego ciągnięcia w plecach i dziwnych spojrzeń, które na sobie czułem tak po prostu zapomniałem o dyskomforcie i potrzebie wrócenia się w dniu dzisiejszym prosto do dormitorium. - Całkowicie zwyczajny czyli dokładnie taki jaki lubię - odpowiedziałem, chociaż nie dało się ukryć, że takie słowa dość dziwnie brzmiały w moich ustach w obliczu moich zainteresowań. Ufałem, że zauważy paradoks i go doceni. Zapewne w tym momencie zdążyliśmy wymienić między sobą kilka uwag. Nie trwało to jednak długo, bowiem Elaine coś wyraźnie zaniepokoiło. Spojrzałem dokładnie tak gdzie ona, przez te nieszczęsne plecy odwracając się z niemałym opóźnieniem. Stała tuż przy Elijahu i Gabrielu, a ja nie chciałem im się nachalnie przypatrywać. Zerknąłem więc na Finna, obserwując między nim, a jasnowłosą dziewczynę naprawdę dziwną scenę. Kontynuowałem obserwację nawet wówczas, gdy do klasy wszedł Craine. Płacząca Gabrielle i milczący, zesztywniały Finn? Dziwne było to wszystko. Zanim zdążyłem odwrócić spojrzenie, przede mną pojawiła się moja para. - Hej - odezwałem się miękko, zerkając na nią z uwagą. Kiwnąłem głową, potwierdzając nie tylko gotowość, ale i wzmiankę o niewspółpracowaniu na zajęciach. Prawdę mówiąc, nie mogłem sobie przypomnieć czy i również kiedykolwiek zamieniłem z nią więcej, niż kilka słów. Nie znałem jej dobrze, zdecydowanie lepiej kojarząc jedną z jej kuzynek, z którą swego czasu byłem zaręczony. Nic więc dziwnego, że czułem się przy niej nieco spięty, jak zawsze w towarzystwie nieomal obcej mi osoby. Rzucanie na siebie zaklęć z zaskoczenia trochę krępowało. Nie wiedziałem co wybrać, aby w jakiś sposób może nieco ją zaskoczyć. Jej poziom umiejętności był, zdaje się, podobny do mojego, więc równie dobrze mogliśmy pozamieniać się w parę gumochłonów i żadne z nas zapewne nie miałoby tego drugiemu za złe. Mimo tego wybrałem inne zaklęcie, o wiele subtelniejsze. Na komendę rzuciłem czar, wtapiając Nessę w otoczenie zaklęciem kameleona. Tymczasem moje ręce pokryło coś dziwnie puchatego i ewidentnie niebieskiego. Parsknąłem, nie mogąc znaleźć lepszej reakcji na przemianę w jednorożca. - Ciekawy wybór - podsumowałem, ewidentnie rozbawiony i dotknąłem rzeczonej grzywki zdobiącej teraz mój kaptur. - Chociaż na tobie leżałby zdecydowanie lepiej. - Zauważyłem oczywistość. Przez przeźroczystą postać Nessy przyjrzałem się rzucającej zaklęcie Elaine.
Finnegan Gilliams
Wiek : 20
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 173
C. szczególne : blizny: podłużna na lewym nagarstku, po pogryzieniu na prawej kostce, pooperacyjne na klatce piersiowej
Bolał ją każdy kawałek ciała. Przychodzenie na zajęcia punktualnie wyjątkowo jej ostatnio nie wychodziło, ale dziś miał chyba dobry powód. Kilka godzin temu nie była nawet człowiekiem. Fizyczne pozbieranie się zawsze zajmowało jej trochę czasu - za każdym razem musiała przypomnieć sobie jak się używa ludzkiego szkieletu i tego wszystkiego co było do niego przyklejone, w czym nie pomagał fakt, że to wszystko niemiłosiernie ją bolało. Psychicznie zaś dochodziła do siebie... cóż - od pół roku i nie zapowiadało się, by miała wkrótce dość do celu. Wydawać by się mogło, że ktoś, kto jeszcze przed wschodem słońca był jednym z najniebezpieczniejszych stworzeń na świecie, nie powinien bać jakiegoś starucha. Jednak nie w przypadku, gdy tym kimś była Finn Gilliams... albo nie w przypadku, gdy tym staruchem był Patton Craine... a może była to kwestia tego połączenia. Zatrzymała się pod klasą i długo zastanawiała się, czy faktycznie chce tam wejść spóźniona. Bardzo możliwe, że nie zdecydowałaby się do końca lekcji, gdyby na korytarzu nie pojawiła się starsza Gryfonka. Finn wiedziała o niej tyle, że Carson jej nie lubiła. Dziewczyna zadała jej pytanie, ale nim Finn zdążyła odpowiedzieć, Gryfonka pomogła jej podjąć decyzję, wpychając ją do klasy i włażąc do środka za nią. W sumie to cieszyła się, że ma jakąś obstawę, nawet jeśli Carson miała z tą obstawą spinę. Przestała się jednak cieszyć, gdy Gryfonka bez "dzień dobry" ani innych grzecznościowych zwrotów wyjechała do profesora z pytanie. - Przepraszamy za spóźnienie - wybąknęła, chcąc je ratować, ale tak cicho, że pewnie nikt nawet nie usłyszał. Stanęły na przeciwko siebie, żeby rzucać na siebie zaklęcia. Średnio jej się ta perspektywa podobała, a właściwie to w ogóle. Nigdy by jednak nie zaprotestowała przy Craine... czy kimkolwiek innym. Psor zaczął odliczanie. Finn nie miała za bardzo pomysłu co rzucić. Jej mózg na widok Craine'a zawsze nagle pustoszał, a teraz uwaga nauczyciela była skupiona niemal wyłącznie na niej. Kiedy doliczył do trzech, rzuciła zaklęcie, którego użył ktoś wcześniej. - Octopedo - i nic. Włosy Gryfonki były zwykłymi włosami, poza tym, że były trochę rozczochrane. Finn z resztą nie dałaby sobie ręki uciąć, że wcześniej nie były. Zmuszona była jednak próbować przetransmutować coś na swojej partnerce do skutku. Może Chronicio na wisiorku na jej szyi? Też nie zadziałało. Glacium? Ale na czym? Wycelowała w buty Gryfonki, chcąc zmienić podeszwy w lód, ale nie podziałało. Może i lepiej - to pewnie by bolało. Ale skoro już patrzyła na buty, które były dość znoszone, rzuciła Renevo. Ponownie nic się nie stało. Nie licząc na powodzenie po raz kolejny wycelowała różdżkę w buty dziewczyny, tym razem Sumpturiae Leges. Ku jej zaskoczeniu trampki Gryfonki zmieniły się w botki. Do pięciu razy sztuka najwyraźniej, chociaż wcale się nie cieszyła. Podejrzewała, że Craine i tak nie będzie zadowolony.
To nie był piękny poranek; pierwsze oznaki nadchodzącej jesiennej pluchy dawały o sobie znać w postaci szarego nieba i orkiestry zakatarzonych nosów, od której nie dało się uciekać. Wobec tego stawiał nieco mniej oporu namowom Heaven - nie pozwoliłby sobie psuć transmutacją miłego dnia, w taki nie miał jednak nic do stracenia. Skądkolwiek przyjaciółka wytrzasnęła swoje absurdalne teorie, ich obalanie lepiej było mieć z głowy wcześniej niż później. Tak czy inaczej można było powiedzieć, że miał swój lepszy dzień - na mundurku nie znajdowało się nawet jedno odgniecenie, a Clarke nie zapomniał w tym wszystkim, by zdjąć z ramienia ciężarnej przyjaciółki torbę z ciężkimi szkolnymi książkami. Nie okazał się jednak być szczególnie rozmownym towarzyszem - w tym momencie bańka normalności pryskała. Usiadł razem z Heaven z tyłu klasy i powiódł spojrzeniem po obecnych ludziach, czując się w jakiś sposób obco, mimo że tak wielu spośród nich znał. Cóż. Nawet widok Craine'a nie obudził w nim pokładów antypatii - to jego wyobraźnia, czy stary profesor nie był w formie, że jeszcze nie padły żadne personalne obelgi ani po policzkach żadnego dziewczęcia nie lały się jeszcze strumienie łez? Czy może była to jedynie cisza przed burzą? Zawiesił się na moment, słysząc nazwisko swojej ćwiczebnej pary. Wystarczyło jednak spojrzeć na te charakterystyczne i obecnie rozsławione po wszystkich kątach Hogwartu rysy @Elijah J. Swansea, by w jego głowie przeskoczyło odpowiednie skojarzenie. - Ach, no tak, Kapitan Tłuczek - mruknął cicho na powitanie, a kącik jego ust minimalnie zadrżał ku górze. Różne pogłoski słyszał o Swansea, chlubne i te mniej, oczywiście kłamliwe i warte sprawdzenia... Stając więc do tego małego transmutacyjnego pojedynku, Ezra od razu miał w głowie pewne zaklęcie - w odpowiednim momencie banalnie proste Densaugeo (które rzuciłby nawet dwunastolatek więc i narkoman miał jednak szanse) pomknęło w stronę przeciwnika. W końcu wieść głosiła, że Elijah był metamorfomagiem - czy wobec tego miał szansę zapanować nad przemianą wywodzącą się z ofensywnego zaklęcia?