Na przedmieściach Londynu znajduje się stare i opuszczone centrum handlowe, tak naprawdę wewnątrz niego znajduje się największa w kraju Klinika Magicznych Chorób i Urazów. Pracuje tam wielu uzdrowicieli, zawsze mających ręce pełne roboty. W recepcji znajduje się rozpiska jakie działy znajdują się na poszczególnych piętrach tego wysokiego budynku. Można także uzyskać informację od pracujących tam recepcjonistów.
Autor
Wiadomość
Yuri Sikorsky
Wiek : 34
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 178
C. szczególne : Liczne tatuaże, lewa noga pokryta bliznami po walce z mantykorą
Ledwo wtoczyłem się do recepcji z powodu bólu nogi. Co prawda nieznajomy prowizorycznie opatrzył mi nogę i pomógł się dostać do Londynu niemniej jednak moje zdolności chodzenia były mocno ograniczone. Kiedy spojrzałem na znajdująca się w środku kolejkę jęknąłem w duchu i klepnąłem na najbliższym miejscu siedzącym. Wtedy przypomniałem sobie, że przecież nie poinformowałem rodziny o tym, że niebezpieczeństwo, które przeżywałem już minęło. Wyczarowałem patronusa, któremu przekazałem wiadomość. -Udało mi się przeżyć ale jestem ciężko ranny. Muszę spędzić trochę czasu w szpitalu św. Munga. Kiedy wrócę mam wam trochę nowych informacji do przekazania Półprzytomny z bólu wysłałem patronusa do Symphony. Dopiero po kwadransie uświadomiłem sobie, że popełniłem błąd, gdyż powinien on trafić do Harmony. Wyczarowałem więc następnego, którego posłałem już do właściwej adresatki. Patronusy wywołały małe zamieszanie, które zwróciło na mnie uwagę personelu medycznego. Kiedy jedna z lekarek podeszła z oburzoną miną zanim otworzyła usta podwinąłem nogawkę i pokazałem jej ranę. Jej mina zmieniła się natychmiast ze złej na zaniepokojoną. Poza kolejką przeniesiono mnie do odpowiedniej sali i zaczęto terapię.
Dokumentacja jej drobnych dłoniach stworzonych do trącania strun smyczkiem, również układała się melodyjnie. Segregacja, sprawdzanie, czy pacjenci odpowiednio wypełnili rubryczki i nie zapomnieli o niczym, odbieranie poczty, wysyłanie listów... Jak zwykle na recepcji było pełno pracy, ale wydawało się, że dzisiejszy dzień będzie należał do jednych z tych przyjemniejszych. Najważniejsza była organizacja pracy, a Sierra odkąd tylko zaczęła pracę na recepcji, odnajdywała się w tym, jak ryba w wodzie. Przy takiej chwili, jak ta, kiedy wszystko wydawało przebiegać, jakby sam Merlin maczał w tym palce, krukonka nuciła sobie w myślach Vivaldiego, wizualizując niemal odruchowo nuty i ich ułożenie na skrzypcach, zdarzało też, że czasami się zapominała, a wtedy melodia wyrywała się jej tak sama z siebie. Nuciła więc, przeglądając listy z odwołaniem wizyt, czy przełożeniem terminów, kiedy pacjent nie mógł się stawić w wyznaczonym terminie. Oczywiście były to przypadki, które nie wymagały natychmiastowych interwencji, ale w szpitalu świętego Munga, na to można było liczyć jak na słońce w deszczowy, jesienny londyński poranek. Dlatego Sierra nie miała tego za wiele, nie chciała jednak odkładać takich spraw na później, skoro miała teraz okienko spokoju. Spokoju, jak mawiali magimedycy, który mógł tylko zwiastować coś niespodziewanego. Ale przecież na dwoje babka wróżyła.
Tik, tak, tik, tak. Zegar tykał cicho, wyznaczając kolejne sekundy spokoju. Sekundy, które nieubłaganie dobiegały końca, zwiastując napływ spraw, z którymi trzeba będzie mierzyć się jednocześnie. Tik, tak. Kolejna odłożona kartoteka. Tik, tak. Zaadresowany list. Tik, tak. Kolejny stosik papierów przygotowany do podpisu przez dyżurnego. Tylko że praca w rejestracji była zmienna w swym tempie jak Lato Vivaldiego i ze spokojnego początku rychło przeszła w pogoń za nawarstwiającymi się sprawami. - Sierra, złotko, gdzie są kartoteki dla doktor Heartling? - zapytała pielęgniarka, sprawiając wrażenie, jakby się spieszyła. W tym samym momencie na biurku wylądowała sowa z listem opatrzonym pieczęcią Ministerstwa, a na dodatek do rejestracji przykicał patronus w kształcie zająca, który odezwał się niecierpliwym głosem Emmetta Smallflowera - Dokumentacja Georgea Padawella na zatrucia eliksiralne NA CITO! Trzeba było podjąć decyzję, czym się zająć najpierw. Kartoteki miałaś przygotowane, listy z Ministerstwa zawsze miały priorytet, ale głos uzdrowiciela kazał sądzić, że chodziło o sprawę najwyższej wagi. Jak na złość dokładnie w tym samym momencie do szpitala wparowała czarownica z dzieckiem na rękach. - Pomocy! Mój syn...! - zanosiła się histerycznym płaczem, mimo że po kilkuletnim dziecku nie było widać, żeby coś się działo. Ot, chyba spało. Ale czy na pewno?
@Sierra O. Swansea, rzuć kością k6. Im wyższy wynik, tym lepiej sobie radzisz w ogarnięciu tego chaosu i ustalaniu priorytetów. W swoim odpisie oznacz @Nicholas Seaver
Sierra O. Swansea
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 1.76 m
C. szczególne : piegi na twarzy | łagodne spojrzenie | zapach olejku pomarańczowego i miętowego
Spokój przed burzą. Burza za to nastąpiła łagodnie od niewinnego pytania o kartoteki dla doktor Heartling, które Sierra już miała przygotowane, aby zaraz to powiał huragan ważnego listu od Ministerstwa, gadającego patronusa w kształcie zająca i kobiety z dzieckiem. Nie pracowała tu pierwszy dzień, a jednak natłok obowiązków zaczął ją przytłaczać. Czy nie nadawała się do tego? Była za wrażliwa? Nie myślała o tym, wierzyła, że jest stworzona do tej pracy i że to jest to, co w życiu chce robić, to znaczy nie pracować na recepcji, ale być magimedykiem. - Tam są... - Za nim wskazała na kartoteki, reszta czynników zewnętrznych ją rozproszyła, jakby nuty grające w jej głowie Vivaldiego rozsypały się w rytm jakiegoś zdradliwego fałszu, który postanowił wkraść się w tę harmonię. Sierra zrobiła to, co zawsze uważała za najważniejsze w tym zawodzie — pomaganie ludziom. Dlatego zignorowała kartoteki, niebieskiego zająca i listy, a zajęła się kobietą z dzieckiem. Nawet jeśli chłopiec nie wyglądał na umierającego, w pracy nie liczyła się jakaś biurokracja a człowiek, którego miała przed sobą, nawet jeśli dokumentacja Georgea Padawella na zatrucia eliksiralne, niedostarczona na już mogła spowodować poważne konsekwencje. Jako artystka skupiała się na tym, co widzi i słyszy, dlatego podeszła do wystraszonej kobiety z synem na rękach. - Proszę powiedzieć, co się stało...? - Zaczęła łagodnym głosem, dotknęła ramienia kobiety, aby zwrócić jej uwagę i wesprzeć, gdy tak szlochała, a następnie przeniosła wzrok na chłopca. Nie była lekarzem, wyglądał jakby spał. Przytknęła dłoń do jego czoła, sprawdzając, czy nie obudzi się pod jej dotykiem, czy może ma ciepłe czoło. Wiedziała, że decyzje, którą podjęła, będzie kosztować ją w tym chaosie wiele nerwów, tak samo, jak kolejna decyzja, którą zamierzała podjąć, a wszystko zależało od słów kobiety.
- Wypił moje eliksiry nasenne - chlipała czarownica w odpowiedzi na pytanie Sierry. - Siostrzyczko, czy on umrze?! Słyszałam, że dla dziecka cała fiolka jest wręcz śmiertelna! Nie wiem jak to się stało, nie patrzyłam zaledwie moment, to był tylko manicure, a jak wróciłam do pokoju on już spał... Och, proszę go ratować! Proszę... - Sierra, na litość Merlina! - pielęgniarka wkroczyła do akcji. - Karta dla Smallflowera na cito. A pani poczeka! Syn ma uczulenie? - N-nie ma... - To czego beczy i panike sieje?! Siada i czeka! Tu są prawdziwie pilne przypadki! Pielęgniarka bystro się rozejrzała i znalazła stosik, o którym mówiłaś, a potem czekała, aż wyciągniesz kartotekę potrzebną uzdrowicielowi. Matka chłopca chlipała z synkiem na kolanach, ale pani Alice Blueberry, która już niejedno w szpitalu widziała, wyjaśniła ci, co i jak. - Eliksir Słodkiego Snu nic mu nie zrobi, a Smallflower nigdy nie woła cito niepotrzebnie. Ja zaniosę mu dokumenty, a ty zajmij się sową. Komenderowanie Tobą szło jej sprawnie i już po chwili chaos został jako tako wyprowadzony. Tymczasem przy okienku zebrała się kolejeczka interesantów, z czego pierwszy z nich miał bardzo zakłopotaną minę i wyglądał, jakby resztki siły woli trzymały go przed ucieczką z tego miejsca. - Cz-czy ja m-mogę? - zająknął się, zdejmując z głowy kapelusz. Był starszym panem w podniszczonych, ale czystych i starannie zacerowanych ubraniach. Za nim z kolei stała stukający niecierpliwie podkutym obcasem Amerykanin w średnim wieku, trzymający za rękę kilkulatkę z garnkiem na głowie. Sowa wciąż stała, stukając niecierpliwie dziobem, a w dodatku wszyscy patrzyli właśnie na Ciebie.
Sierra O. Swansea
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 1.76 m
C. szczególne : piegi na twarzy | łagodne spojrzenie | zapach olejku pomarańczowego i miętowego
Uśmiechnęła się, ale nie był to uśmiech z tych rozbawionych zabawną anegdotką, ani uśmiech przesadzony. Sierra miała coś w swojej twarzy łagodnego, coś, co nie można było odebrać w żaden negatywny sposób. W każdym jej wysyłanym przez ciało geście czy ruchu odnajdywało się bezpieczeństwo i troskę. Dlatego na słowo siostrzyczka wydawałoby się, że wyraz ciepła na ustach studentki jeszcze bardziej się pogłębił. Nie była pielęgniarką, tylko recepcjonistką, a jednak wiele osób zwracało się do niej tak jak do równej ich — kobiet w białych fartuchach, wyszkolonych, rozumiejących jak ogarniać ten chaos. Wiedziała, że jeszcze wiele jej brakuje do tych doświadczonych siostrzyczek, a jednak nawet w tym bezładzie, mimo nerwów, z jakimi wiązała się ta praca, Sierra nie poddawała się, dzielnie stawiając się do wyzwań każdego dnia. Dzisiaj właśnie był jeden z tych dni, przez które wracało się wykończonym do swojego pokoju, ale i pełnym poczucia wypełnionego obowiązku. Chociaż krukonka z początku przejęła się tym, co powiedziała matka chłopca to wyjaśnienia Blueberry, uspokoiły ją tak więc mimo stanowczego głosu Alice, Sierra nie dała się nerwom, które odbijały się od jej serdeczności, jaką wokół siebie roztaczała. - Słyszała Pani, proszę usiąść i poczekać. Wszystko będzie dobrze. - Powiedziała to tak spokojnie, że z pewnością nic nie miała wspólnego z rządzącą na nie jednym dyżurze twardą ręką Alice Blueberry. Wskazała miejsce zatroskanej kobiecie z maluchem na rękach, po czym bez protestów wróciła do swojego stanowiska, wyciągnęła potrzebną dokumentacje dla uzdrowiciela i podała ją pielęgniarce, a następnie zajęła się pocztą; list z Ministerstwa magii nadal czekał. Zerknęła jeszcze na kolejkę interesantów, wystraszonych, niecierpliwych z garnkami na głowie, układali się jak nuty rozsypane chaotycznie po kluczu wiolinowym. - Tak, proszę śmiało. - Zwróciła się do starszego pana, który zdjął kapelusz i z niepewnością zbliżył się do okienka; nie chciała przecież, żeby uciekł. - Ale proszę chwilkę zaczekać, sprawy Ministerstwa. - Mrugnęła do dżentelmena i otworzyła list, aby sprawdzić, co jest tak pilnego, że aż sowa się niecierpliwiła, stukają dziobem, wpatrzona w Sierrę — nie ona jedna, jak w Tilly Toke znaną czarownicę, która uratowała grupkę mugoli przed smokiem walijskim zielonym. Może faktycznie była jak Tilly, a Alice Blueberry była tym smokiem, ale gdyby nie Alice, Sierra z pewnością nikogo by nie uratowała.
Pani Blueberry przejęła kartoteki i już jej nie było, a Ty zostałaś sama z całym tym chaosem i zniecierpliwionymi westchnięciami. Zatroskana mateczka popłakiwała w kąciku, sówka wciąż stukała zawzięcie w szybkę, a Amerykanin wyciągnął lusterko dwukierunkowe, do którego z mocno południowym akcentem zaczął opowiadać o tym, jak to brytyjska służba zdrowia sobie nie radzi, i że może lepiej poszukać sensownego uzdrowiciela prywatnie. - D-dobrze, wie pani, ja mogę przyjść innym razem, tylko to mi się wydaje dosyć pilne, ale oczywiście ja mogę poczekać, jeśli pani zajęta, tylko moja małżonka, no wie pani jak to jest z kobietami, to znaczy proszę mi wybaczyć, po prostu... - nieśmiały mężczyzna zaczął nadawać ze zmieszaniem o tym, jak bardzo nie chce sprawiać kłopotu, fundując Ci jednocześnie największy kłopot, jaki był w stanie w tych okolicznościach. Wiedziałaś, że jeśli mu przerwiesz, to mężczyzna zamknie się w sobie, z kolei słuchanie tak nieistotnego paplania było tak wielką stratą czasu, że trudno było oczekiwać, że się na nim skupisz. List zawierał pilną prośbę o kopię dokumentacji Alana Collinsa, osiemnastolatka, który wylądował w ciężkim stanie na magipsychiatrii w maju tego roku. Prośba była oficjalna, podpisana przez szefa biura aurorów, Deana Cassidy. Wykonanie kopii było kwestią prostego geminio, ale dokumenty musiały być utrwalone jego nieco silniejszą wersją. A ponieważ do orłów transmutacyjnych nie należałaś, wszystko mogło się przedłużyć w czasie. Potem jeszcze pieczątka szpitalna, pieczątka zgodności z oryginałem, data i Twój podpis na każdej stronie, a jeśli pacjent miał grubą kartotekę, wtedy sprawy się komplikowały.
Zdecyduj, co robisz z nieśmiałym pacjentem i jaką ustawiasz sobie kolejność działania. Rzuć kością k6 na to jak obszerna jest kartoteka Alana. Im większa, tym więcej czasu zajmie Ci przygotowanie kopii. Dodatkowo rzuć kością literową na to, jak dobrze idzie Ci wykonanie kopii. Jeśli wylosujesz spółgłoskę, kopie są wystarczająco trwałe, a jeśli samogłoskę, Twoje kopie rozsypują się, kiedy kończysz je podpisywać i musisz poszukać kogoś, kto umie rzucić trwalsze zaklęcie (możesz wprowadzić własnego NPC, albo zdać się na mnie :D) W odpisie oznacz @Nicholas Seaver
Sierra O. Swansea
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 1.76 m
C. szczególne : piegi na twarzy | łagodne spojrzenie | zapach olejku pomarańczowego i miętowego
Pracowała już od dawna na recepcji w szpitalu św. Munga, a dokładniej, gdy tylko rozpoczęła studia, bo wiedziała od samego początku, co chce robić. Może nie od samego, ale z pewnością i tak wcześnie, jak na nastolatkę z nazwiskiem Swansea, która miała tyle możliwości! Trafiały się gorsze i lepsze dni. Dzisiejszy należał do tych zapowiadających się cudownie, aby następnie walić się jak kostki domina, jedno za drugim. Nie dało się tego powstrzymać, ale Sierra robiła, co mogła, wykorzystując swoją empatię, czy też nieziemskie pokłady cierpliwości. Prawda była taka, że nie mogła zająć się wszystkimi naraz, po pierwsze nie miała tyle macek jak kraken, a po drugie, gdyby nawet próbowała tak zrobić z większego chaosu, nastałby z pewnością armagedon. Zabrała się za list od Ministerstwa, który okazał się dokumentacją osiemnastolatką, z prośbą podpisaną przez samą szychę, Sierra zdziwiłaby się, gdyby tak nie było. Rzuciła proste gemino, chociaż wiedziała, że i tu może przyjść jej się zmierzyć z problemem, zwłaszcza że starszy pan rozpraszał ją, a ona starała skupić na dokumentach. Kartoteka Collinsa była całkiem pokaźna, dlatego Swansea wiedziała, że zajmie jej to trochę czasu. Na chwile oderwała się od czynności i spojrzała na staruszka. - Spokojnie, muszę tylko skopiować te dokumenty... Czyli chodzi o pana małżonkę? - Zapytała, nie wiedząc, w co się pakując pewnie w kolejny monolog, po którym nie dowie się niczego konkretnego, z drugiej strony kopiowała kartoteki, a gdy udało jej się to uczynić i przybić wszystkie pieczątki, aby zaraz dodać podpis na każdej stronie, dokumentacja się rozleciała. Inna osoba na jej miejscu z pewnością wyszłaby z siebie, Sierra jedynie odetchnęła, spojrzała na mężczyznę z tym swoim łagodnym uśmiechem. - Umie pan wzmocnić dokumenty, mocniejszą wersją gemino? - Tak, Swansea też potrzebowała pomocy, z pewnością nie zostało to dobrze odebrane przez kolejkę zniecierpliwionych ludzi.
- T-tak, małżonkę - zająknął się staruszek, nie potrafiąc wyartykułować swojego problemu. - M-może jednak to ważne. W-wydaje mi się, że ona... To znaczy, mogę się mylić, nie jestem uzdrowicielem, ale tak mi się zdaje, że to pilny przypadek... Zamknął się w sobie, bo widok tego, jak zajmujesz się dokumentami, najwyraźniej mocno go speszył. Stał sobie cichutko, nie przeszkadzając, czekając aż przyjdzie jego kolej. Kiedy zapytałaś o to, czy umie kopiować dokumenty, pokiwał głową i już wyciągał rękę, żeby przejąć od Ciebie papiery, kiedy nagle w recepcji znów pojawiła się pielęgniarka. - Sierra, co ty najlepszego wyprawiasz?! - huknęła i bezceremonialnie przejęła papiery. - Przecież dokumentacja jest ściśle poufna, nie wolno przekazywać jej nieupoważnionym osobom! W dodatku oryginały, Swansea, gdzie ty... Nie dokończyła, bo w tym momencie do szpitala wparowała jakaś czarownica, robiąc taki raban, że wszyscy zwrócili twarze w jej stronę. - Przed wejściem leży nieprzytomna kobieta! Wszędzie jest pełno krwi! - wołała. Eleganckie ubranie kazało traktować ją poważnie. Wyglądała na urzędniczkę wyższej rangi, może nawet sędzinę Wizengamotu. Tylko kapelusz ewidentnie jej spadł, przez co niegdyś szykowna fryzura teraz rozwiała się, dodając dramaturgii całej sytuacji. - Prawdopodobnie pani mówi właśnie o mojej małżonce - dodał cichutko czarodziej przy okienku, patrząc przepraszająco na ciebie i na pielęgniarkę, która przeszła już do działania, nie czekając na dalsze upominanie kogokolwiek.
Opisz jak sobie radzisz z zaistniałą sytuacją. W swoim poście oznacz @Nicholas Seaver, możesz też dać zt.