Na przedmieściach Londynu znajduje się stare i opuszczone centrum handlowe, tak naprawdę wewnątrz niego znajduje się największa w kraju Klinika Magicznych Chorób i Urazów. Pracuje tam wielu uzdrowicieli, zawsze mających ręce pełne roboty. W recepcji znajduje się rozpiska jakie działy znajdują się na poszczególnych piętrach tego wysokiego budynku. Można także uzyskać informację od pracujących tam recepcjonistów.
Znajdowała się w sali z jakąś nieznajomą kobietą zapewne z uzdrowicielką, która jej pomagała podleczyć rany. Wszystko ją bolało i miała problemy z najmniejszym poruszeniem się. Powoli rozejrzała się po czym zaczęła przyglądać się swoim rękom, skóra pokryta była ciemno sinymi plamami. No tak, nic dziwnego skoro spadła ze schodów. Dobrze, że zębów sobie nie wybiła to byłby dopiero problem. Eliksir spokoju, który niedawno został jej podany zaczynał działać. Czuła spokój, wyciszenie fala wściekłości zniknęła. Nie czuła już złości ani strachu. Kobieta która znajdowała się z tobą w sali wydawała jej się jakaś dziwna. Puchonka była co do niej bardzo podejrzliwa, przyglądała się jej ruchom z ogromną uwagą. Obserwowała każdy nawet najmniejszy z nich. Co jakiś czas uzdrowicielka próbowała nawiązać z nią kontakt nie przerywając diagnozować i leczyć kolejnych ran. Sunny nie była jednak skłonna do rozmowy gdyż nie była pewna i ufna co do kobiety. Obserwowała w milczeniu nie wypowiadając ani jednego słowa. W końcu po ciągłych próbach nawiązania kontaktu przez kobietę Sunny uległa. -Coś o tutaj, boli gdy oddycham..-powiedziała cichutko i spróbowała wskazać ręką, ale od razu syknęła z bólu który poczuła przy próbie poruszenia. Spojrzała na prawą rękę i skrzywiła się. Złamana i nie tylko ta ręka. No niestety takie są skutki bycia głupią. -powiedziała do siebie w myślach i wzrokiem wróciła do kobiety. Na prawdę dziewczyna nie była w humorze na rozmowy z obcą babą. Czuła się w jej obecności mało komfortowo, nie podobało jej się iż była przez nią dotykana jednak nie było innej opcji. Uzdrowicielka musiała ją dotykać by sprawdzić co się dzieje. Kolejna fala dziwnych pytań wypłynęła z ust kobiety. Puchonka zmrużyła powieki i spojrzała na nią. -Nie mam ochoty o tym rozmawiać. -wymamrotała z niezadowoleniem. Nie miała ochoty rozmawiać o tym co się stało. Po pytaniach uzdrowicielki można było wywnioskować iż była obeznana w magipsychiatrii. Sunny nie była z tego odkrycia zadowolona. Nie potrzebowała pomocy a może jednak potrzebowała? Poczuła jak jej ciało robi się cięższe tak jak i powieki. Fala otępienia zalała całe jej ciało. Dziewczyna westchnęła cichutko i przymknęła powieki. A więc eliksir spokoju zaczął działać całkowicie. Puchonka drgnęła delikatnie. -Jestem zmęczona, mogę odpocząć? Źle się czuje..-wymamrotała pod nosem na tyle głośno by kobieta ją usłyszała. Marzyła tylko o tym by mieć spokój, by odpłynąć w krainę snów. Chciała odpocząć i przemyśleć to co się stało. Wtedy przypomniał jej się Felinus. -Przepraszam, jak czuje się ten chłopak który ze mną był? Czy nic mu nie jest?-spytała spoglądając pytająco na kobietę która wciąż oglądała jej ciało i diagnozowała.
Zastanawiał się nad tą nocą - chciał tylko i wyłącznie odzyskać swoją własność. Zamiast tego udało mu się znaleźć starą znajomą, uniknąć jej upadku z wieży i przewalić się po schodach niczym jakiś worek z ziemniakami. Wrażenia ewidentnie były przednie, ale też, powoli się do nich przyzwyczajał, jak za starych lat. Albo miesięcy, zwróciwszy uwagę na to, iż dopiero od dwóch miesięcy unikał niebezpiecznych sytuacji, nie wpychając własnych czterech liter na ulice mniej przyjemnej dzielnicy magicznego Londynu. Na szczęście testosteron był jedynym hormonem, jaki to musiał przyjmować, ażeby zachować względną stabilność i większość męskich cech. Kiwnąwszy głową, wiedział, że nie wpływało to aż nadto na wybór eliksirów. Druga kwestia pozostawała jednak trochę pod względem zapytania i musiał się nad nią zastanowić we własnych myślach. - Na nic nie choruję i nie chorowałem. - problemy z czuciem w prawej ręce nie były objawem choroby, a wcześniejszego urazu, który wlókł się za nim zatrważającą ilość czasu. Wskazywało to tym samym na uszkodzenia nerwowe, jakich się nabawił w wyniku porażenia czarnomagicznym zaklęciem. Na szczęście wszelkie dowody udało mu się wymazać, nawet jeżeli już wcześniej miał okazję tutaj być. Sprawa dość nieźle ucichła, co wynikało bezpośrednio ze współpracy z szefem Biura Bezpieczeństwa. Nie każdy chciał mieć na sumieniu zdrowie drugiego człowieka i tym samym szkołę na karku. Tym samym nie czuł się swojo, patrząc w tęczówki należące do recepcjonisty; ukrywał pewne rzeczy, bo zwyczajnie nie został o nie zapytany. Siedział zatem - spokojnie, bez żadnych gwałtownych ruchów, zdając sobie sprawę z tego, że jakiekolwiek niezadowolenie i niechęć do współpracy przyczyniłyby się tak naprawdę do utrudnienia wykonywania diagnozy i wdrożenia odpowiedniego leczenia. Poczuł, jak zaklęcie znieczulające przejmuje kontrolę nad jego łopatką, a charakterystyczne chrupnięcie kości wzbiło się w powietrze, nie zagłuszając jednak tego, o czym intensywnie myślał. - Wiem, znam skutki podejścia w beztroski sposób do tego typu urazów. Dzięki. - samemu preferował prędzej możliwość całkowitej ruchomości, ale i tak, nie mógł jej obiecać. Głównie ze względu na pracę, jaką wykonywał, bo o ile niby pracował na stanowisku sprzedawcy, o tyle tak naprawdę dowoził towar do innych magicznych sklepów i zajmował się jego przenoszeniem. Głębszy wdech, podejście do tych wszystkich procedur bez cienia niechęci - stan ten był niezwykle trudny do osiągnięcia, ale powoli się przyzwyczajał. Samemu nie widział samego siebie na stanowisku uzdrowiciela, mając zamiar zająć się swoimi zainteresowaniami w obrębie Hogwartu. Mimo to zawód magicznego lekarza stanowił pożądany zawód - młode dusze, które potrafiły wchłonąć więcej doświadczenie, także były konieczne do przetrwania między innymi właśnie takich placówek. Patrzył zatem, raz po raz, jak dłonie ulegały znacznej poprawie. Nie syczał, nie wydawał z siebie niepokojących dźwięków, bo o ile proces był nieprzyjemny, o tyle jednak potrafił ustać w miejscu. I tak, był to pikuś w porównaniu z bólem, z jakim miał do czynienia po dźgnięciu ostrzem dzierżonym przez profesor Dear. Gdy sobie o nim pomyślał, tak nagle sygnały wysyłane przez układ nerwowy zdawały się tracić na znaczeniu. Kiwnąwszy głową, odpowiedział. - Tak, jest lepiej. - wystawiwszy tym samym odpowiednio łokieć, umożliwił jego sprawdzenie. Czuł się powoli zmęczony, ale jakoś nie chciał tego po sobie pokazywać. Najchętniej to by powrócił do domu i zaszył się na jakiś czas w pokoju lub wynajął jakiś w barze, ale nadal, pozostawała właśnie kwestia tego, co zostało poruszone po ciszy, jaką przedstawił. Nie chciał się dzielić informacjami z naprawdę wielu względów. To, co powiedziała Sunny, powinna sama przyznać podczas rozmowy z magipsychiatrą. Wydobywanie na siłę czegokolwiek z jej przyszłości, dzielenie się tymi faktami bez jej zgody... no cóż, Lowell posiadał wewnątrz dziwną wojnę myśli. Jednocześnie nie wiedział, co się dzieje z dziewczyną, co go zamartwiało, ale nadal, ukrywał to w sobie skrzętnie. No ba, nie czuł nawet, żeby słowo "uratować" było odpowiednie. - Jestem tego świadom. Nie wątpię w to, że uzyska tutaj profesjonalną pomoc. - kiwnąwszy głową, siedział i przyglądał się pierwszemu najbliższemu punktowi. Szukał czegoś, co pozwoliłoby mu na krótki moment zapomnieć o tym, co miało miejsce. Było to jednak trudne do osiągnięcia, czego pozostawał świadom. Narzucał na siebie zbyt szybkie tempo, a dopiero po przespaniu się z tym wszystkim jakoś powróci do względnego funkcjonowania. Na informację o powiadomieniu dyrekcji i opiekuna prychnął z jakimś zrezygnowaniem. Unikanie problemów? Chyba nie w tym życiu. - Podejrzewam, że tam z góry mają już dość rzeczy z moim udziałem. - czy to były pozytywne, czy to były negatywne, nieważne. Kolejny list do dyrektora i opiekun, w szczególności parę dni przed powrotem na salony. Byleby te konsekwencje poszły siną w dal. To, w jakie sytuacje się wplątywał, mogło wyglądać podejrzanie, ale problemy lgnęły w jego stronę jak porąbane. Owszem, nie uważał Saltzman za problem, ale niebezpieczeństwa czekały na niego na każdym kroku. Nadal nie wiedział, czy dobrze zrobił. Odruchowo chwycił prawą dłonią za paczkę papierosów, wyciągając jednego ze szlugów, zapominając o tym, że jest w szpitalu. Na szczęście dość szybko się ogarnął, nie chowając jednak tego zastrzyku. Nie odpalił go, a prędzej stanowił ostoję pewnego spokoju, gdy tak trzymał go między palcami. Czy działał egoistycznie? Możliwe, iż Sunny naprawdę nie miała powodów, by jakkolwiek istnieć. - Tak myślałem. Teraz, dzisiaj, jutro, w ustalonym terminie? - nie był jakoś specjalnie wylewny, ale też, rozmowa od razu nie widziała mu się w repertuarze czynności. Czy to ta w postaci magipsychologa, czy to ta w postaci opisania całej sytuacji. Jednocześnie, chowając szluga do paczki i tracąc tym samym oazę spokoju, wziął do ręki fiolkę i od razu opróżnił jej zawartość. Nieprzyjemny posmak pozostał na języku, drażniąc kubki smakowe, ale nie mógł z tym niczego szczególnego zrobić. - Dzięki. - mruknął, zamykając na chwilę oczy, by przeczekać moment, w którym mikstura zacznie działać. - Masz doświadczenie. Ostatni rok i awansujesz w pełni na uzdrowiciela? Czy jednak coś innego cię interesuje? - zapytał się, choć intrygowała go nadal sprawa Saltzman. Nie wiedział, z czym ona dokładnie ma do czynienia, a wilcze instynkty, no cóż, odzywały się nieustannie. Mimo to postanowił zapytać; z Coltonem nie utrzymywał kontaktu i była to w sumie pierwsza okazja na porozmawianie z kimś, kto interesuje się tą samą dziedziną, potencjalnie wiążąc z nią przyszłość.
Nie wnikał czy student jest z nim szczery czy nie - Aslan nie brał odpowiedzialności za czyjeś ukrywanie prawdy i tak naprawdę był tutaj od udzielenia pierwszej pomocy i zebrania wywiadu, niezbędnego dla uzdrowicieli. Ufał, że @Felinus Faolán Lowell jest świadomy na czym polega praca w szpitalu, zwłaszcza że prowadził z Maxem laboratorium medyczne, ucząc innych jak postępować w takich przypadkach. Dlatego zanotował informację o braku chorób, tym samym nie widząc przeciwskazań do podania mu różnorakich eliksirów, ułatwiających dojście do zdrowia. Gdy Felinus nadstawił łokieć, sprawdził zaklęciem diagnostycznym jego stan. - Tak jak mówiłem, jest tylko mocno obity. Dispareo Oedema - wymówił uważnie inkantację zmniejszającą obrzęki, a następnie ponowił Levatur Dolor, żeby choć trochę uśmierzyć ból. - Jak przyjdzie uzdrowiciel to poda ci wiggenowy i poczujesz większą ulgę, póki co trzymaj tę rękę w miarę w bezruchu - on sam nie był upoważniony do wydawania eliksirów bez zgody kogoś z góry. Nie było tajemnicą, że Felek często był w centrum różnych wydarzeń - plotki rozchodziły się po zamku błyskawicznie. A Aslan, pomimo braku zainteresowania pomówieniami, również je słyszał, toteż kiwnął tylko głową. - Akurat w tym przypadku nie musisz się niczym martwić. I ja wiem, że moje zdanie jest mało istotne, ale w razie czego, jako pracownik szpitala, potwierdzę, że jej pomogłeś - bo faktycznie nie sądził, żeby ktokolwiek przejmował się jego opinią, aczkolwiek tu, w szpitalu, miał znajomości i możliwość dopilnowania, aby informacje, które dotrą do szkoły, nie zaszkodziły Lowellowi. Uniósł brwi widząc jak chłopak wyciąga z kieszeni papierosy. Dopóki jednak nie odpalił ich na recepcji, nie odezwał się na ten temat słowem - już niejeden raz był świadkiem jak samo trzymanie fajki było dla pacjenta uspokajające i kojące. - To zależy od tego kiedy poskładają Sunny, ale podejrzewam, że będą chcieli z tobą porozmawiać jak najszybciej. Myślę, że w przeciągu 5-10 minut jakiś uzdrowiciel tu zajrzy i się tobą zajmie - odpowiedział zgodnie z prawdą. Na (nie)szczęście Felinusa, dzisiejszej nocy był komplet lekarzy w Mungu i nie musieli nikogo dodatkowego ściągać do szpitala, zwłaszcza że dyżur był w miarę spokojny. W czasie kiedy student z zamkniętymi oczami czekał aż migrenowy zacznie działać, ponownie napełnił szklankę wodą i cierpliwie siedział obok, dyskretnie obserwując jego zachowanie. Po części robił to ze względu na to, iż mieściło się to w zakresie jego obowiązków - jako pierwszy miał z nim kontakt i musiał przekazać uzdrowicielom odpowiednie informacje, a po części z czystej, koleżeńskiej troski. Uśmiechnął się delikatnie, słysząc komplement. - W pół roku nauczyłem się tu więcej niż przez całą edukację w szkole - wzruszył ramionami. To dzięki innym pracującym tu ludziom zdobył doświadczenie, które starał się wykorzystywać i nieść pomoc potrzebującym. - Prawdopodobnie już od lipca zostanę asystentem, ale ze względu na dość długi staż pracy jak na kogoś młodego, pewnie w przeciągu kilku miesięcy będę uzdrowicielem. Przez chwilę myślałem, żeby zostać w Hogwarcie i tam uczyć, jednak doszedłem do wniosku, że tutaj się bardziej sprawdzę - wyjaśnił. Od dziecka marzył o pracy w Mungu i świadomość, iż niebawem się to spełni, napawało go ogromnym entuzjazmem i motywacją do dalszego działania. - A ty zamierzasz robić coś związanego z uzdrawianiem czy jednak obierzesz inny kierunek? - zagaił niezobowiązująco.
* Uzdrowicielka widzi wyraźnie, że podchodzisz do niej nieufnie. Za pomocą różdżki sprawdza twoje kolejne części ciała, aby zdiagnozować czy są złamane czy tylko obite. * Kobieta wyczuwa Twój dyskomfort, a pytania, które zadaje, są niezwykle delikatne i dyskretne. Nie naciska, nie wywiera presji, a ton jej głosu jest ciepły, łagodny i kojący. Widać, że ma spore doświadczenie w obyciu z pacjentami. * Informuje Cię, że będziesz mogła odpocząć jak tylko skończy diagnozę, a także poda Ci odpowiednie eliksiry - regenerujący, wiggenowy, migrenowy oraz oczyści wszystkie rany. * Na pytanie o Felinusa udziela Ci informacji, że jest pod opieką innego specjalisty, który się nim zajmuje. * Rzuć kostką k6: 1 lub 6 - z biegiem czasu masz wrażenie, że trafiłaś na uzdrowicielkę, która faktycznie chce Ci pomóc. Sposób, w jaki się do Ciebie zwraca oraz brak nachalnych pytań powoduje, iż czujesz się przy niej coraz bardziej komfortowo. 2 lub 5 - nie potrafisz się otworzyć przed kobietą; wszystko, co do Ciebie mówi wydaje Ci się irracjonalne. Od natłoku wydarzeń rozbolała Cię głowa, tępy ból rozchodzi się po czaszce, wobec czego tylko leżysz i cierpliwie czekasz aż zakończy się proces wstępnego zaleczania ran. 3 lub 4 - z jednej strony wiesz, że powinnaś współpracować, a z drugiej sytuacja, w której się znalazłaś, sprawia, iż masz mętlik w głowie. Nie jesteś pewna czy możesz zaufać uzdrowicielce, aczkolwiek w jej towarzystwie czujesz się znacznie lepiej niż przy wcześniejszych lekarzach, którzy przyjęli Cię w szpitalu.
Dziewczyna była już lekko podenerwowana całą tą sytuacją. Uzdrowicielka wciąż krążyła wokół niej celując różdżką w różne części ciała i mamrocząc jakieś zaklęcia. Dodatkowo wciąż nie przestawała zadawać pytań co jeszcze bardziej frustrowało Puchonkę. Powoli podniosła wzrok i zaczęła uważnie przyglądać się kobiecie, która wciąż robiła co do niej zależało. Sunny drgnęła poirytowana i westchnęła przymykając powieki. Kiedy nieznajoma odpowiedziała na jej pytanie o Felinusa brunetka odetchnęła z ulgą i leżała dalej w milczeniu. Kolejne słowa kobiety sprawiły, że Sunny odrobinę się rozluźniła. Już niedługo będzie mogła odpocząć i przespać się trochę. Niestety nie dane jej było choć odrobinkę zapomnieć o tym co się dookoła działo. Obecność uzdrowicielki zaczęła coraz bardziej ją irytować. Każdy ruch, słowo a nawet najdrobniejszy szelest denerwowały ją. Otworzyła oczy i spojrzała na uzdrowicielkę. -Długo jeszcze będzie Pani tak krążyć?-spytała markotnie. Zacisnęła wargi zniesmaczona. Wszystko co robiła ta kobieta zaczęło wydawać jej się irracjonalne, nawet słowa. Wpatrywała się w nią uważnie powoli kręcąc głową na boki. W końcu poczuła jak jej czaszkę zaczyna przeszywać okropny ból. No świetnie jeszcze tego jej brakowało. Jeszcze bardziej rozdrażniona bólem głowy mruknęła coś zniesmaczona pod nosem i zacisnęła powieki. Musiała tylko wytrzymać do końca tego dnia a jutro będzie już lepiej. Może wtedy też dowie się czegoś więcej na temat biednego nieszczęśnika, który trafił w nieodpowiednie miejsce w nieodpowiednim czasie i został ranny przez nią. Nie była z tego faktu zadowolona. Chciała i musiała go szybko przeprosić. Biedny chłopak nie był niczemu winien a i tak oberwał i był ranny oczywiście przez jej głupotę.
Lowell oczekiwał - patrzył, jak poszczególne czary poszły w ruch, a obrzęk łokcia został znacząco zmniejszony. Mógł poniekąd odetchnąć z ulgą, ale nadal nie czuł się zbyt swojo, kiedy to samemu się nie leczył. Siłą rzeczy, gdyby sytuacja nie była aż tak poważna - w kwestii Sunny oczywiście - z własnej woli by się tutaj nie pojawił, wiedząc doskonale, jak poradzić sobie z zaistniałym problemem. To wszystko pozostawało czystą formalnością oraz obowiązkiem, czego był świadom w stu procentach, dlatego nie sprawiał żadnych problemów. Utrzymywał się we względnym porządku, nie utrudniając pracy Aslanowi. Może wynikało to z tego, że za często się rozwalał, a może wewnętrzne blokady nadal gdzieś działały i starały się wpłynąć na jego własne zachowanie. Progres i tak był duży - przynajmniej nie protestował, siedział spokojnie i nawiązywał dialog. Wcześniej zapewne by się zamknął i tylko Merlin zdołałby pociągnąć go w jakikolwiek sposób za język. Kiwnął głową, przybliżając łokieć do siebie, by tym samym położyć go w taki sposób, ażeby ruszać nim w najmniejszym stopniu. Na kolejne słowa Felinus podniósł wzrok w stronę Coltona, jakoby z niemym pytaniem cisnącym się na usta. Ostatnio było ciężko w życiu i ogólnie samemu nie chciał widzieć siebie tłumaczącego się z tego całego zajścia dyrektorowi. Kłopoty trzymały się go kurczowo i nie zamierzały tak szybko puścić, a znajdowanie się w centrum najróżniejszych problemów, no cóż, wiązało się z nadszarpaną opinią. Czy ktoś by mu w to uwierzył - tego nie wiedział. Był z początku zaskoczony, jakoby chciał z tym walczyć, ale krótsza chwila przyczyniła się do przywrócenia go do porządku. - Dziękuję. - czasami ciężko było wydobyć z siebie te najprostsze słowa, a nie bez powodu jeden z kącików ust studenta podniósł się lekko, aczkolwiek widocznie do góry. Trzymanie papierosa pozwoliło mu się częściowo uspokoić, ale, na całe szczęście, nie chwycił zapalniczki, by płomień zaczął trawić znajdujący się w środku gilzy tytoń. Znał zasady i nie zamierzał ich w żaden sposób łamać, dlatego trwał w tej pozycji, zastanawiając się nad tym, co będzie dalej. Saltzman nie znał aż nadto, ale tak - martwił się - bo był człowiekiem, który zwracał uwagę na to, co się dzieje dookoła. Kiedyś odszedłby z dozą ironii, nie przejmując się tym, co będzie miało miejsce, a teraz, kiedy otworzył się na innych, rozumiał własne błędy i starał się je naprawiać. Jeszcze raz kiwnął głową, tym razem na słowa o tym, że zaraz przyjdzie uzdrowiciel, by ten się nim zajął. Zamknąwszy oczy, skupiał się na działaniu eliksiru migrenowego, by tym samym zająć myśli czymś innym. Odruchowo chciał założyć ręce na piersi, przed czym się powstrzymał, jako że łokieć nadal pozostawał stłuczony i powinien tak naprawdę unikać jakiegokolwiek poruszania nim. Ciche westchnięcie raz jeszcze wydobyło się spomiędzy ust, kiedy to ból głowy i zawroty powoli mijały. Zaburzenia błędnika stawały się mniej odczuwalne, co wiązało się z ponownym otworzeniem oczu i skupieniem na rozmowie z recepcjonistą. - Nie dziwię się. Kiedy pracowałem tutaj jako sprzątacz, też się nauczyłem więcej podczas przebywania na najróżniejszych oddziałach. - ot, niewielka informacja z jego strony. Teraz nie zajmował się tym zawodem, wszak nie dawał on zbyt wielu korzyści. Niezbyt dobrze płatna praca, ryzyko potencjalnego ataku ze strony pacjenta, a to wszystko okraszone robotą fizyczną, nie należało do najprzyjemniejszych zawodów. Mimo to obserwowanie tego, jak działają osoby pełniące kwalifikacje magicznych lekarzy w poszczególnych przypadkach, dało mu wgląd do wielu zaklęć, z którymi musiał się wtedy bardziej zaznajomić. W ruch szły wówczas najróżniejsze księgi. - To brzmi jak niezły start. Znasz większość pomieszczeń i ogólnie jesteś rozeznany w procedurach szpitalnych, więc nie dziwię się, gdyby cię przyjęli szybciej na pełnoprawnego uzdrowiciela. Też, nie ma co się męczyć tam, gdzie ci robota nie sprawiałaby radości. - odpowiedział zgodnie z prawdą. Wykonywanie pracy, która polegała tylko na przymusie, a nie rzeczywistej satysfakcji, no cóż, nie było zbyt dobrą opcją. Na pytanie ze strony Coltona trochę się zastanowił, myśląc też nad tym, jak ma się teraz Sunny. Pewien cień świadomości przedostawał się przez struktury umysłu i skutecznie zakażał okoliczne tkanki. - Jak mnie dyrektor przyjmie, to pójdę na asystenta nauczyciela uzdrawiania. Zawsze lubiłem przekazywać wiedzę, więc w sumie połączyłbym ulubioną dziedzinę z ulubionym zajęciem. Jeżeli się to nie uda, no cóż, zapewne będę udzielał prywatnie korepetycji i coś tam wymyślał przy okazji. Jeżeli ten plan się nie uda... - zamyślił się. - To może pójdę gdzieś do Ministerstwa Magii. Auror czy coś w ten deseń, byleby się czegoś lepszego chwycić. - wzruszył lekko ramionami. Działanie na tak rozległej płaszczyźnie zdawało się być nierealne, ale Lowell łatwo się do wszystkiego dostosowywał. Na szczęście liczyły się obecnie te pierwsze schematy, a dalsze mógł modyfikować.
Uzdrowicielka, która się Tobą zajmuje, zauważa dalsze zamknięcie się w sobie i ogólną niechęć, które to przejawiasz. Wykonuje swoją pracę jednak skrupulatnie i bez większych wyjątków, podając odpowiednie eliksiry poprzez użycie zaklęcia Iniecto. Poszczególne obrażenia oczyszcza za pomocą Czyszczącego Rany, zaleczając je należycie Wiggenowym.
Ogólne informacje: - Wszelkie widoczne rany zostały zaleczone. Siniaki występują, ale, poprzez użycie odpowiedniego eliksiru, powoli zanikają. Mimo to ból występuje i zapewne zbyt szybko nie zniknie. Jakby nie było, spadłaś ze schodów, wiele części ciała masz obitych. - Uzdrowicielka podchodzi do ciebie na spokojnie, zadając tylko konieczne pytania. Jej ruchy są spokojne i łagodne; widać, że jej mowa ciała ewidentnie Ci pokazuje, że ta nie ma wobec Ciebie żadnych złych zamiarów. - Po zadaniu pytań dotyczących głównie Twojej osoby - imienia i nazwiska, co ma na celu nawiązanie poszczególnej więzi i pierwszego, ważniejszego kontaktu - możesz przez chwilę odpocząć.
Rzuć dodatkowo kostką k6, by przekonać się, jak się czułaś.
k6:
Parzysta - powoli zaczęłaś się przyzwyczajać do obecnej sytuacji. Wiadomo, nie było zbyt łatwo, wszak głowa pękała nieustannie, ale leki zaczynały odpowiednio działać. Twoje nastawienie do uzdrowicielki z czasem zaczęło łagodnieć, a jej słowa - z początku irracjonalne - nabierały odpowiednich barw.
Nieparzysta - nadal stawiasz wokół siebie mury, nie chcąc nikogo do siebie dopuścić. I chociaż z czasem te zostają opuszczone w dół, o tyle niesmak pozostał. Nadal nie chcesz nawiązywać aż nadto współpracy, a głos uzdrowicielki, mimo że łagodny i kojący, zdaje się nie być tym, czego oczekujesz. Pozostajesz zamknięta i nieufna.
Dodatkowe informacje: - Długość Twojego pobytu w szpitalu jest uzależniony od rzutu literką i dostosowania się do poniższego wzoru: litera / 2 + 5 = ilość dni spędzonych w szpitalu W przypadku wartości ułamkowej, liczbę należy zaokrąglić w górę. Minimalnie musisz spędzić w szpitalu sześć dni, maksymalnie - dziesięć. Czas jest liczony od momentu rozpoczęcia fabuły w Opuszczonej Wieży. - Pozafabularnie musisz uczęszczać na sesje z magipsychologiem i magipsychiatrą dwa razy w tygodniu. Nie musisz pisać żadnych postów powiązanych z przeprowadzeniem odpowiedniej terapii. Te sesje są obowiązkowe - Sunny jest po próbie samobójczej i monitorowanie stanu psychicznego jest jedną z kluczowych kwestii w przypadku zastosowania odpowiedniego leczenia. - Przez Twoje trzy następne będziesz obolała, co jest powiązane bezpośrednio z upadkiem ze schodów. Powinnaś unikać z tego powodu wszelkich aktywności fizycznych i pojedynków magicznych. Również - jeżeli pracujesz - powinnaś podejmować się tylko lekkich prac. - Informacja o wydarzeniach dotarła parę dni później pozafabularnie zarówno do dyrektora szkoły, jak i opiekun domu. Pamiętaj, że nikt poza kadrą - jak również Lowellem oraz Aslanem - nie ma prawa wiedzieć o tym, co się wydarzyło. Chyba, że im o tym powiesz.
Spokojnie obserwowała poczynania uzdrowicielki a z czasem zaczęła przyglądać się swojemu ciału i ranom które powoli zaczynały się goić na tyle na ile mogła. Czuła jednak ból, w końcu była poobijana. Przez kilka dni będzie miała problemy z poruszaniem i była tego doskonale świadoma. Powoli i z rozwagą odpowiedziała na najprostsze pytania, które zadała kobieta. Pytała o imię wiek i kilka innych prostych rzeczy. Sunny dalej nie była co do niej przekonana, ale odpowiedziała spokojnie nie chcąc aż za nad to utrudniać pracy kobiecie, która w końcu jej pomagała. Wciąż nie chciała nawiązywać z nią bliższego kontaktu jednak musiała podać tak proste informacje bo były one potrzebne a Saltzman doskonale o tym wiedziała. Po skończeniu pracy uzdrowicielka powiedziała, że dziewczyna mogła odpocząć przez jakiś czas i jak długo musi zostać w szpitalu. Informację o odpoczynku przyjęła z ogromną ulgą tę drugą już nie koniecznie. Skrzywiła się na myśl ile będzie musiała tu siedzieć, ale nie odpowiedziała ani słowem. Westchnęła cichutko i wbiła wzrok w sufit doszukując się w nim czegoś. Czego? Sama dokładnie nie wiedziała, ale to pozwoliło jej na chwilę zapomnieć o tym co się stało i przestać myśleć. To było jej teraz potrzebne. Sunn doskonale wiedziała, że wszyscy pewnie już wiedzą o tym co zaszło w Opuszczonej Wierzy, dyrektor, nauczyciele a może i uczniowie. Pewnie zamkną ją w jakimś szpitalu psychiatrycznym albo w pokoju bez klamek. Zdawała sobie sprawę z tego co zrobiła źle i nie chodziło tu o próbę odebrania sobie życia. Jej głupie i bezmyślne oraz samolubne zachowanie poskutkowało narażeniem niewinnego człowieka na utratę zdrowia a co gorsza życia. Chciała zostać uzdrowicielem a dopuściła się czegoś okropnego. Ta myśl nie dawała jej spokoju, mimo iż czuła że eliksiry podane przez uzdrowicielkę zaczynały działać to nie mogła pozbyć się tego niepokoju o stan Lowella. Z czasem wyłączyła wszystkie niepotrzebne funkcje mózgowe jak to zrobiła kiedyś. Nie było to najlepsze rozwiązanie, ale nie dała rady. Poczucie winy by ją zabiło od środka. Wbiła pusty wzrok w szpitalną pościel i nie wydała z siebie żadnego dźwięku. Leżała tak bez ruchu wpatrując się w pościel nie myśląc o niczym i na nic nie czekając.
- Żaden problem - odparł z uśmiechem na podziękowania. Może i nie wyglądał na szczególnie empatycznego typa (postura chucherka, wytatuowane ciało, zobojętniałe spojrzenie), ale nie bez powodu rozważał pracę jako uzdrowiciel. Już od kilku lat skutecznie pracował nad tym, aby pomagać innym - nieważne czy to w szpitalu składając poranione ciała czy ot tak, w życiu, trzymając czyjeś plecy i dowodząc prawdy. A ta bezsprzecznie leżała po stronie Felka. Sunny miała niewyobrażalne szczęście, że trafiła na swojej drodze, tego felernego dnia, na Lowella, który wykazał się pełnym profesjonalizmem i wrażliwością, której potrzebowała, aby przeżyć. W swojej krótkiej szpitalnej karierze miał już do czynienia z samobójcami i naprawdę mało kto wiedział jak udzielić im tej pierwszej pomocy. - Praca tutaj to moje marzenie od dziecka, a Munga traktuję jak dom, co może zabrzmieć trochę dziwnie, zważając na sytuacje, jakie mają tu miejsce. I mam nadzieję, że ci się uda załapać do Hogwartu. Nadajesz się, co mówię z doświadczenia, labmed z tobą to czysta przyjemność - powiedział szczerze, w międzyczasie kończąc notatki na temat stanu zdrowia Felinusa i tego, co dowiedział się o Sunny. Widząc uzdrowiciela zmierzającego w ich stronę, wstał i szybko streścił mu swoją dotychczasową wiedzę o całej tej sytuacji. - Przekazuje cię w dobre ręce. Pamiętaj co mówiłem, możesz na mnie w szkole liczyć. W razie czego będę na recepcji. Trzymaj się - poklepał Puchona w ramię, odchodząc do biurka. Miał nadzieję, że reszta nocy upłynie mu nieco spokojniej niż dotychczas.
- Carter. C-A-R-T-E-R. – bynajmniej nie był pomocny fakt, że na recepcji miał przyjemność zderzyć się z mało rozgarniętą, prawdopodobnie nową stażystką Munga, która zdawała się nie rozróżniać jeszcze twarzy tutejszych specjalistów, a już na pewno nie znać ich nazwisk. Voralberg wpatrywał się w nią tępo, starając się trzymać swoje nerwy na wodzy, a nie było to proste zważywszy, że martwił się o Sam. A jak on się martwił i chciał się upewnić, że wszystko jest w porządku to broń Cię Merlinie stać mu na drodze, bo wtedy mogło być gorzej nawet niż wtedy kiedy po prostu obejmował go gniew. Może i by nie panikował, gdyby nie fakt, że to już drugi dzień kiedy nie pojawiła się w domu a było to do niej co najmniej niepodobne, albo po prostu nie zdawał sobie z tego sprawy pod własne nieobecności w Hogwarcie. Kiedy nie wróciła na drugą noc to pierwsze co pomyślał, to właśnie fakt, że była w pracy i znów wpadła w jej ferwor, co nie do końca było dla niej dobre, a już na pewno o ironio nie zdrowe. Najpierw opieprza go za pracoholizm, a później robi to samo? Typowe. - Psychiatria, na górze. Proszę ją zawołać, albo mnie wpuścić. – westchnął, słysząc jak kobieta przerzuca kolejne kartki, to kogoś pyta, to próbuje połączyć styki w swojej głowie odnośnie wspomnianej wcześniej carterówny. Zatrzymał powietrze w płucach próbując nie wybuchnąć na miejscu, bo naprawdę zależało mu aby pójść, odnaleźć rudowłosą i zaciągnąć ją do domu. Zrobić jej gorącą herbatę z malinami i kazać odpocząć, przytulić i gładzić jej włosy kiedy będzie spała u jego boku. Czuł się za nią cholernie odpowiedzialny i nad wyraz opiekuńczy i już raczej nikt nie wypleni z niego tych uczuć. Wpatrywał się w dziewczę swoimi białymi oczami, nerwowo stukając palcami o blat i czekając aż go wpuszczą. Nie chciał tu robić sceny, awantury i burdy, bo wiedział że prędzej go wyrzucą albo zabierze go magiczna policja, a tego naprawdę teraz nie chciał. Trzymał więc swoją cierpliwość hardo. A minuty mijały.
na CD w tym wątku dręczyć Alexa będzie Eskil Clearwater
Panna Susan Brown miała sporo na głowie. Jak to stażystka, obarczana była najgorszą robotą. Dzisiejszego dnia musiała przeprowadzać rozmowy z interesantami i dopilnować wszelkich formalności. Ordynator dyżurny dał jej jasno do zrozumienia, że kolejne najmniejsze potknięcie zostanie "nagrodzone" odesłaniem do zmian pieluch u osób na wieki przykutych do łóżka. Tak więc zanim miała uwierzyć temu ogromnemu mężczyźnie, że pracuje tu ktoś taki jak "Carter" to postanowiła się upewnić. Nie znała nikogo o takim... imieniu. Przecież była tu od niedawna, a i sama wspomniana osobistość nie pracowała w tym szpitalu na tyle długo, aby szary stażysta miał prawo pamiętać wszystkie nazwiska. - Proszę uzbroić się w cierpliwość i wypełnić formularz zgłoszeniowy dotyczący wydania tymczasowej, jednorazowej przepustki umożliwiającej wejście na oddział psychiatrii. - podała mu czterostronicowy formularz oraz atrament wraz z nieco zakrzywionym gęsim piórem. Przy okazji wysyłała drobne liściki do swojego kolegi-stażysty, aby na szybko sprawdził czy jakaś Carter w ogóle pracuje na terenie psychiatrii. Mogłaby zerknąć do odpowiedniej księgi jednak takowa znajdowała się na zapleczu a Susan nie wolno było opuszczać recepcji. - Tutaj proszę wpisać powód wizyty, kogo dokładnie pan chce odwiedzić, tutaj proszę podać swoje dane, dzisiejszą datę... - wskazała kilka najważniejszych rubryczek. W międzyczasie podała podobny formularz osobie wychodzącej z oddziału, bowiem zdanie przepustki też wymagało odpowiedniego udokumentowania. Odebrała cztery liściki, ogólnie rzecz biorąc - kręciła się i nie było nawet takiej opcji, aby miała opuścić recepcję nawet na pół minuty.
Alexander D. Voralberg
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 198
C. szczególne : wysoki i wychudzony | blady | blizny wokół ust i na twarzy | nienaturalnie białe oczy i mogące wywołać niepokój spojrzenie
Nie obchodziło go kim jest Susan Brown i jak długo tu pracuje, ale miał szczerą nadzieję, że w końcu załapie co i jak, i zrozumie, że Alexander naprawdę się spieszy do swojej partnerki, a nie do jakiegoś pacjenta pod opieką oddziału psychiatrycznego. I naprawdę musi mieć do tego jakąś przepustkę? Nienawidził tego miejsca całym sercem odkąd pamiętał, tak więc fakt, że teraz jeszcze musi prosić o wejście tam irytowało go jeszcze bardziej. Najchętniej by stąd wyszedł w cholerę, ale skoro Samantha już tu musi pracować, to chyba nie miał wyjścia. Może namówi ją na indywidualną praktykę lekarską. Nawet jej zbuduje gabinet przy domu jak będzie chciała. - Ale ja nie odwiedzam pacjenta. – mruknął. Nie miał pojęcia o tych wszystkich procedurach i zależnościach czy wpada się na chwilę do pracownika czy leżącego na oddziale człowieka. Ostatnim razem, czy też paroma kiedy tu był, to albo był pacjentem albo wpuszczano go w ferworze ratowania osoby mu towarzyszącej po takim a nie innym wydarzeniu. Przewrócił oczami, widząc jak kobieta podsuwa mu mimo wszystko formularz i wzdychając ciężko, a próbując się przy tym uspokoić, zaczął powoli wypełniać ten cholerny papier. Naprawdę mu zależało, aby zobaczyć co działo się z Samanthą i czy w ogóle tu była. A miał taką nadzieję, bo jeśli nie, to będzie musiał przetrzepać pół miasta. Myślał w duchu, aby czas który teraz poświęcał nie był podany na marne. - Czy możemy to jakoś przyspieszyć? Naprawdę. Wchodzę, zobaczę że jest i wyjdę. – z nią ale tego oczywiście nie dodał. Patrzył wyczekująco na recepcjonistkę i nawet delikatnie się uśmiechnął, próbując zgrywać bardziej sympatycznego niż w istocie miał teraz ochotę być.
Niestety, zdecydowanie zbyt mocno bała się niedociągnięć dokumentacyjnych, a więc nie robiła wyjątków. Wiele osób tutaj spieszyło się, cierpiało, a i poczekalnia non stop była wypełniona po brzegi. Jeśli zdarzały się luki to z reguły łapała oddech i w międzyczasie sprzątała stanowisko pracy. Choć zapisywała coś w księdze to jednak zerkała na olbrzymiego mężczyznę wypisującego dużymi dłońmi małe literki. - Proszę pana, codziennie jestem proszona o przyspieszenie pewnych spraw i niestety, nie wszystko da się tak skrócić. - jego uśmiech udowodnił światu, że potrafił być zewnętrznie bardziej sympatyczny aniżeli na pierwszy rzut oka. Może trochę... ale tylko troszeczkę zmiękły jej nogi. - Czyli mam rozumieć, że chce pan odwiedzić pracującą tu lekarkę? Nie jako pacjent? - przynajmniej zainteresowała się tą sprawą bardziej, a nuż istniałaby szansa... co prawda nie powinna... nie może... nie, powinna wybić sobie takie rzeczy z głowy! - Mogę jedynie panu zasugerować... aby zapisał pan w formularzu... - zniżyła głos do szeptu choć i tak trudno było w tym gwarze usłyszeć cokolwiek innego poza własnym oddechem - ... że potrzebuje pan konsultacji. Pani Carter, tutaj właśnie to znalazłam, aktualnie nie ma żadnego pacjenta. Zawsze istnieje szansa... że wie pan, że może zechce przyjąć pana w tak zwanym międzyczasie. Musiałby pan założyć nam tutaj kartę, to bezwzględny wymóg, ale... - urwała bo jednak nie mogła iść mu na rękę za ten jeden krótki uśmiech! Skąd, nie ma takiej opcji. Przybrała minę profesjonalistki choć widać było, że zauważała go nieco bardziej niż do tej pory.
Alexander D. Voralberg
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 198
C. szczególne : wysoki i wychudzony | blady | blizny wokół ust i na twarzy | nienaturalnie białe oczy i mogące wywołać niepokój spojrzenie
Naprawdę nie miał już do tego głowy, ale chyba musiał poddać się recepcjonistce i to bynajmniej nie dlatego, że pałała jakimś głębokim urokiem osobistym. Nie, była nieporadna i cholernie go irytowała. Zapewne w innych okolicznościach nic by do niej nie miał, ale teraz naprawdę, NAPRAWDĘ bardzo mu się spieszyło, a wcale nie pomagał fakt, że znajdował się w szpitalu świętego Munga, którego nienawidził swoim całym alexowym sercem (tak, posiada je). - Tak, dokładnie. – jeszcze tego by brakowało, aby zgłaszał się tu jako pacjent, co chwilę później mu… zaproponowano… No cóż, jeżeli miało to przyspieszyć jego zobaczenie się z Samanthą, to chyba nie miał wyjścia. Westchnął ciężko, zerkając spod byka na kobietę, ale nie było w tym żadnej wrogości, czy niczego podobnego, ot po prostu zmęczenie. – - W zasadzie to mam tu kartę… – zaczął. I to niemałą. [zt -> gabinet Sam]
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Christopherowi wcale nie podobało się to, że musiał wybrać się do Munga, nie podobało mu się również to, że towarzyszył mu Josh, bo by prawie pewien, że jednak chwila nieuwagi wystarczyła, żeby ich problemy ujrzały światło dnia. Gdyby tego było mało, istniały jeszcze jego problemy ze wzrokiem i to irracjonalne poczucie, że ktoś go obserwował, że ktoś go śledził, że każdy jego krok był błędny. To zaś powodowało, że zielarz mimo wszystko obawiał się, że za chwilę okaże się, że któryś z napotkanych uzdrowicieli uzna, że powinien zostać w szpitalu na obserwacji. Może byłoby to nawet dobre, może znaleźliby klątwy, jakie spowodowały, że obecnie znajdował się w takim, a nie innym stanie, ale mimo wszystko Christopher chciał tego uniknąć. Chciał, w miarę możliwości, przebywać w domu, gdzie czuł się stosunkowo pewnie i bezpiecznie, gdzie nikt nie zadawał głupich pytań. Jednocześnie jednak musiał zgodzić się z Joshem, że czuł się źle, a skoro było mu tak niepojęcie wręcz zimno, nie było w tym niczego dobrego, wręcz przeciwnie. To zaś oznaczało, że musiał skoncentrować się na sobie, swoim zdrowiu i tym, żeby jakoś poprawnie funkcjonować. Właściwie ucieszył się, kiedy okazało się, że jego brata nie ma akurat w pracy i ze spokojem poddał się oględzinom innego uzdrowiciela, przyznając, że od pewnego czasu było mu zimno, że zaczął doświadczać lekkiego drżenia mięśni i czuł się mniej więcej tak, jakby próbowało złapać go jakieś silniejsze przeziębienie. Nic miłego, rzecz jasna, ale również nic na tyle strasznego, żeby faktycznie chciał od razu wybierać się do Munga. Miał oczywiście cień podejrzenia co do stanu własnego zdrowia, ale dopiero kiedy te domysły zostały potwierdzone, Christopher westchnął lekko. Glacialisistus nie brzmiał jak wyrok, w końcu był czymś tylko trochę gorszym od przeziębienia, ale, prawdę mówiąc, zielarz miał już serdecznie dość wszystkich problemów, jakie go dopadły po wakacyjnym wyjeździe. Wiedział oczywiście, że sam się o to prosił, że pchał palce między drzwi i zrobił wszystko, żeby skończyć tak, jak skończył, ale i tak odnosił wrażenie, że jak na jednego człowieka, doświadczał zdecydowanie zbyt wiele. Ze spokojem przyjął pouczenia uzdrowiciela dotyczące konieczności utrzymywania stałej temperatury ciała oraz konieczności właściwego dawkowania eliksiru pieprzowego, który otrzymał chwilę wcześniej. Wiedział mniej więcej, z czym jadło się tą uporczywą chorobę, więc jedynie karnie kiwał głową na wszystkie polecenia, wiedząc, że najbliższy czas powinien spędzić w łóżku, nie próbując się dodatkowo przemęczać. Prawdę mówiąc, może to było nawet lepsze, bo ratowało go od konieczności tłumaczenia się z problemów ze wzrokiem, z amnezją i całym tym bałaganem, jaki z tego wszystkiego powstał. Uznał również, że lepiej będzie, kiedy wszystkie zalecenia przekaże także Joshowi i Mędrce, bo w ostatnich dniach nie do końca ufał własnemu spojrzeniu na świat, jakby miało się za chwilę okazać, że wszystko, co robił, robił źle. Dlatego też bardzo skrupulatnie odnotował w pamięci całe dawkowanie, czas podawania eliksiru oraz inne wskazania, do jakich zamierzał stosować się co do joty, a gdy tylko opuścił gabinet i miał okazję porozmawiać z Joshem, przekazał mu te zalecenia, wracając wraz z nim do domu.
z.t
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Harmony Seaver
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 156 cm
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
Nie do końca pamiętała co się stało. Trudno jej się jednak dziwić, skoro ostatnim jej wspomnieniem było zajebanie głową z wyskoku w kamień. W jednej chwili wykręcała potężnego axla, w drugie… Po prostu upadła. Z całą siłą swojego skoku, wpadła pod cienką taflę wody, zarywając głową prosto w jeden z większych głazów. Straciła przytomność na chwile, przebudziła się z ogromnym bólem, chyba gdy trener ją podnosił, nie była pewna, a później znów ją wyłączyła. Nie miała pojęcia co się do końca z nią działo, w krótkich urywkach wracania do świadomości krzyczała jej każda część ciała. Nie wiedziała, co było gorsze, jej ręka, biodro, głowa i to, że cały czas jej się w niej kręciło i było niedobrze, czy jednak to, że była pewna, że coś stało się z jej butami do jazdy. Nie czuła ich tak jak zwykle, ale znowu, mogły to być tylko utraty świadomości. Następne co wiedziała to to, że już nie była przy płytkim jeziorze, a w szpitalu. Powoli zaczynała się budzić, ale, chociaż jeszcze nie kontaktowała do końca, była pewna, że nawet martwy powstałby z grobu na to wydzieranie się. - Неужели здесь нет гребаных врачей?! Разве ты не можешь делать свою гребаную работу?! Какого хрена ты здесь, как ты можешь никого не принимать?! Блять, заставить людей ждать, чтобы их трахнули в зале ожидания?! – i wiele, wiele innych przekleństw, które zlepiały się w jedną litanię. Przez lata współpracy z Rozanovem nauczyła się kilku „upiękrzaczy”, ale tylu jeszcze nigdy na raz nie słyszała, nawet jak lądowała krzywo flipa… Lądowanie. Ta myśl obudziła ją jeszcze bardziej i dopiero teraz poczuła, że była u kogoś na rękach. No tak, musiał ich tu teleportować. A po tym jednym uczucia przyszły falą kolejne. Ból, który ją w pełni ocucił. - Kurwa…! Moje biodro! – syknęła, czując jak łzy samoistnie zbierają jej się w oczach. – I ręka… Zaraz zwymiotuję… – jęknął, bo kiedy tylko spojrzała na spuchniętą ze trzy rozmiary i siną rękę, zawroty w głowie powróciły, a nie pomagał fakt, że nieźle ją chwilę temu przypieprzyła. - Не переживайте, скоро все будет хорошо – powiedział do niej po rosyjsku z tego całego zdenerwowania, a zaraz wrócił do wydzierania się na Merlina ducha winny personel szpitala. – Как будут спешить эти ленивые шлюхи! I tak to się właśnie zaczęło – dzień pełen wypadków i ogromnych braków w personelu, panikująca, półprzytomna łyżwiarka, która się czuła, jakby połamali jej pół kości w ciele i Siergiej, rzucający na bok każdym istniejącym przekleństwem i wymyślający po drodze swoje własne. Bo jeżeli czegoś nie wolno było rosyjskiemu trenerowi powiedzieć to „musisz zaczekać” i „nie da się teraz tego zrobić”, a oba te zdania próbowały być mu wiele razy wyperswadowane.
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Widać z braku laku nawet praktykant nadawał się do tego, żeby posłać go na pierwszą linię frontu. Może dlatego, że za chwilę miał kończyć studia, może dlatego, że był po kursie, który poszedł mu naprawdę dobrze, może dlatego, że spędzać sporo czasu w Mungu, a może dlatego, że znowu mieli pożary, problemy i nie wiadomo, co jeszcze. A może dlatego, że chwilowo magicznych wypadków zagwarantowanych przez równie magiczne stworzenia było całkiem niewiele. Lub też, czego Max nie wykluczał, Fairwyn uznał, że to doskonały moment na to, żeby sprawdzić, jak jego nowy podopieczny poradzi sobie z zaistniałą sytuacją. Prawdę mówiąc, Max nie zdziwiłby się nawet gdyby to ze strony jego przełożonego był jakiś test, któremu musiał podołać, więc kiedy znaleźli się razem w recepcji, a Franklin kazał mu opanować zaistniałą sytuację, Max nie miał nic do gadania, poza prostym: oczywiście, tak jest, nie ma sprawy i chuj wie, czym jeszcze. A później okazało się, że wydzierającą się dziewczyną w objęciach jakiegoś rosyjskiego pomyleńca, był nie kto inny, a Harmony. - Levatur Dolor - powiedział spokojnie, chcąc złagodzić ból, jaki dziewczyna musiała odczuwać, starając się jakoś pomóc już na dzień dobry, bo nie dało się pracować, kiedy pacjent i jego opiekun wydzierali się wniebogłosy. Domyślał się, że ten Rusek nie będzie za bardzo zadowolony z faktu, że jego podopieczną miał zająć się jakiś dzieciak, ale nie mógł się teraz odwrócić i powiedzieć Fairwynowi, żeby się walił i sam zajął się tym pierdolnikiem, w który wpakował go z zadziwiającą wręcz łatwością, w sposób godny znudzonego człowieka. - Wiem, że jak krzyczysz, to ci lepiej, ale ułatwisz nam pracę, jak wyjaśnisz mi, co się stało. Poza tym, że masz tutaj piękne złamanie, wyglądasz niezwykle atrakcyjnie z tą słoniową ręką, jestem pewien, że kilku atletów też by taką chciało mieć. Może podzielisz się z nimi swoim przepisem na takie efekty? - odezwał się, starając się dotrzeć do dziewczyny i przy okazji nie zarobić od jej ochroniarza, bo biorąc pod uwagę te kilka słów, które zrozumiał, to ten nie był w najlepszym nastroju. - Możemy przejść do sali obok, o ile obiecasz, że za chwilę mnie nie zabijesz.
______________________
Never love
a wild thing
Harmony Seaver
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 156 cm
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
Shitshow jaki się tam dzięki łyżwiarce i jego trenerowi odbywał był wprost cudowny. W sumie sama nie wiedziała od kiedy Rozanow krzyczał, ona sama z początku wyzwała na ból i w ręce i nodze, a później na NIEGO, żeby się uspokoił bo nie pomaga sytuacji. Co nie pomagało z kolei jego uspokojeniu się, bo i na nią zaczął mówić w zdecydowanie zbyt szybki sposób w swoim ojczystym języku, żeby w ogóle mogła pojąć, ile pokoleń wstecz przeklął właśnie ją i jej rodzinę. To błędne koło przerwał dopiero Max swoim zaklęciem, za które „była mu wdzięczna” to cholerne niedopowiedzenie. Miała wrażenie, że wreszcie mogła zacząć myśleć i tylko nie miała pewności, czy to dlatego, że ból trochę zelżał, czy że Siergiej przestał się drzeć nad jej uchem. - Oh tak, mów mi tak dalej, uwódź mnie dalej – chciała zażartować i się zaśmiać, ale gdy tylko spróbowała i napięła mięśnie w chichocie… No poszło jej w biodra i żebra z dwukrotną siłą. – Ja pierdole, śmiać się nie mogę… – skrzywiła się, łapiąc się za brzuch. Jak widać zaklęcie uśmierzające mały ból pomogło z jedną z kilku rzeczy. – Obiecuję nikogo nie zabić, jeżeli dacie mi coś mocniejszego – uśmiechnęła się do Gryfona. Może gdyby nie była tak roztrzęsiona wypadkiem, a raczej małą po nim świadomością, ucieszyłaby się dużo bardziej na widok kolegi. Aktualnie jednak było trochę zaćmiona i wewnętrznie rozhisteryzowana, kiedy na zewnątrz starała się już jakoś zachować spokój. Przeszli do sali. Pomimo usilnych prób z jej strony, żeby trener został na zewnątrz, on uparł się słuchać. Cóż, fakt faktem musiał dokładnie wiedzieć, co z nią było i czy mogła startować w zawodach, bo nawet jakby nie dostała takiej zgody, obydwoje wiedzieli, że by mu skłamała. - Nie do końca wiem co się stało… – świetne zaczęcie Remy, oby tak dalej. – Trochę mi niedobrze, mogę się położyć? – jęknęła i po prostu oklapła na łóżku, oczywiście kładąc się, wszystkie obite mięśnie się napięły, a co za tym szło pociągnęły ją jak skurwysyn. – Ał…! Coś się stało z moimi butami do jazdy… Ja pierdole! Moje buty! Co z moimi butami?! – ale ostry wzrok trenera upomniał ją, że to nie był na to moment. – Upadłam, woda… Ach, bo trenowaliśmy już na tafli jeziora. Woda była płytka, były w niej kamienie. Coś się stało i na nie upadłam. Zaryłam głową, biodrem i jak widać ręką – tylko zerknęła na swoją słoniową dłoń, bo nie miała nawet zamiaru próbować jej podnosić. – Boli, kręci się, zabawa w chuj przednia – zażartowała i zasłoniła zdrową ręką oczy, światło też ją beznadziejnie raziło.
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Prawdę mówiąc, Max zdążył się zgrzać, jak prosiak. Do tej pory w większości asystował przy prostych problemach, zajmował się niezbyt wielkimi ranami, chociaż faktycznie musiał radzić sobie z nimi sam, a jego przełożeni jedynie uważnie patrzyli mu na ręce. Teraz nie było inaczej, ale mimo wszystko było o wiele gorzej, bo diagnoza właściwie w pełni spadła na niego, a sam Fairwyn świdrował go spojrzeniem tak intensywnie, że Gryfon miał wrażenie, że za chwilę sam padnie tutaj trupem. Problem polegał na tym, że nie mógł się zesrać ze strachu, bo inaczej nigdy w życiu nie mógłby zostać uzdrowicielem. To zaś oznaczało, że musiał się skoncentrować i w pełni skupić na tym, co robił, żeby faktycznie postawić właściwą diagnozę i nie zrobić jakiegoś skończonego chujstwa, które nie zakończyłoby się dla niego zbyt dobrze. Dlatego też uśmiechnął się na uwagę Harmony, by zaraz do niej mrugnąć, kiedy przechodzili do właściwej sali. - Mógłbym opowiadać ci w nieskończoność, jaki z ciebie wyjątkowy kwiatek, ale najpierw jednak chciałbym wiedzieć, co dokładnie się wydarzyło - powiedział prosto, kiedy dziewczyna opadła już na łóżko, a do niego właściwie od razu dotarło, że uszkodzenia w jej organizmie musiały być o wiele poważniejsze, niż jedynie złamana ręka. To dało się zobaczyć od razu, na pierwszy rzut oka, ale biorąc pod uwagę to, że było jej niedobrze, nie wróżyło to niczego dobrego. Kamienie, upadek, woda. Nic z tych rzeczy nie było dobre. Max był właściwie pewien, że w takim razie Harmony dorobiła się większego albo mniejszego wstrząsu mózgu, więc od razu zadecydował, że dziewczyna będzie musiała zostać w szpitalu, żeby upewnili się, co się dokładnie wydarzyło. Takie uderzenie musiało również pozostawić po sobie ślady i miał szczerą nadzieję, że nie było na tyle mocne, żeby doszło do uszkodzenia czaszki albo wewnętrznego krwotoku. Musiał wykluczyć obie te rzeczy, żeby zabrać się do dalszej pracy, a zatem składania w całość jej ręki. Skupienie się na tym, co robił, pomagało mu przestać myśleć o dwóch mężczyznach, którzy wpatrywali się teraz w niego, jak jakieś sroki w gnat. Fairwyn jedynie pilnował, żeby nie zrobił czegoś skończenie głupiego, trener najpewniej zamierzał go zamordować, a on miał wrażenie, że za chwilę zwymiotuje. Tylko to nie mogło się za chuja pana wydarzyć. - Dobrze, zacznę od tego, że sprawdzę, czy nie masz innych złamanych kości, dobrze? I upewnię się, że w wyniku tego wypadku nie doszło do jakiegoś wewnętrznego krwawienia, więc przez chwilę się nie ruszaj i oddychaj głęboko - poprosił Harmony, by zaraz przełknąć ślinę i w pełnym skupieniu rzucić najpierw: Flumine Sanguinis, a później Surexposition, przyglądając się uważnie przebiegowi jej żył, z ulgą przyjmując brak zatorów i krwotoków, których się obawiał, a później dostrzegając złamania, do któych doszło. Zmarszczył lekko brwi, przyglądając się przez chwilę jej biodru, nie do końca wiedząc, w czym leżał w nim problem, ale wiedział, że jakoś będzie musiał sobie z nim poradzić, więc zapytał ją, czy pamiętała coś jeszcze z tego uderzenia, ostrożnie starając się wyczuć, co dokładnie poszło tutaj nie tak, jak powinno.
______________________
Never love
a wild thing
Harmony Seaver
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 156 cm
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
- Bardzo dobrze, że wiesz, że taki wyjątkowy kwiatek-pacjent ze mnie. Obiecałam być najwierniejszą pacjentka i oto jestem – chciała rozłożyć ręce na boki dla podkreślenia, ale skończyło się to tylko większym bólem, więc jęknęła cicho i zaśmiała się sama z siebie. Przynajmniej humor powoli jej wracał, ale to chyba akurat z całego absurdu tej sytuacji. Była naprawdę wdzięczna, że mimo wszystkich sytuacji naokoło jej egzaminacji, chłopaka trzymały się żarty. Jakby nie patrzeć dwóch dorosłych mężczyzn próbowała zamordować Maxa wzrokiem, a i jej wejście do szpitala, było… Cóż, spektakularne (i wolała nie wyobrażać sobie co się działo, jak była nieprzytomna). Miał merlińskie prawo się zestresować czy zgubić fason, ale trzymał się twardo i dzięki temu ona sama nie myślała o konsekwencjach tego całe zdarzenia, które zakradały jej się z tyłu głowy. Kontuzja, upadek, zawody, coś było nie tak z butami. Pewnie już dawno by spanikowała i się tutaj popłakała, gdyby nie obecność Gryfona, przy którym bardzo dzielnie starała się zachować twarz. Nawet swoim usposobieniem dał radę odwrócić jej uwagę od tego, że aktualnie to była w sumie zestrachanym, zlęknionym i cholernie ambitnym sportowcem, a to było wybuchowe połączenie. - Krwawienia wewnętrznego…? – pisnęła cichutko w zapytaniu. No i do by było na tyle z jej dzielności. Oddech jej trochę przyspieszył, spojrzała się na swojego trenera, jakby szukając odpowiedzi co powinna robić, później znowu na Maxa, bardzo zmartwiona. – Okej, okej. Nie ruszać się, oddychać głęboko – powtórzyła, starając się uspokoić. Przecież ją poskładają i będzie mogła startować w zawodach, prawda? Kurwa… Teraz o tym nie myśl, bo się posypiesz, upomniała samą siebie i przygryzła wargi. Oddychała tak głęboko jak mogła, do punktu, w którym nie było to nieprzyjemnie bolesne. Musiała tylko zachować spokój. Miała wrażenie, że mogła odetchnąć dopiero, jak Max potwierdził, że krwotoku nie znalazł. Dobrze, bardzo dobrze, może jeszcze następnego dnia wróci do treningów. Złamanie w ręce brzmiało trochę gorzej, ale ej, nic, czego nie mogliby naprawić szybko i sprawnie, prawda? - Nie za dużo – odpowiedziała na pytanie o to, co pamiętała. – W jeziorze były duże kamienie, no i na nie upadłam… Ze skoku, jeżeli to coś podpowie. Ćwiczyliśmy skoki i zamiast wylądować, wpadłam prosto w te kamienie. Upadłam, hmm, chyba na bok? – posłała pytający wzrok do Rozanova, który kiwnął głową. – Tak, na bok. Nie zdążyłam w żaden sposób zamortyzować tego upadku czy go wyratować. A później od uderzenia straciłam przytomność… To tyle – wzruszyła lekko ramionami. – To jaka diagnoza? Szybkie składanie kości i mogę wracać do treningów? – spróbowała zażartować, więcej niż trochę licząc na to, że tak faktycznie będzie.
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
- Jestem wdzięczny za twój wkład w moją wypłatę - stwierdził bardzo poważnie, przykładając dłoń do piersi, mając wrażenie, że dziewczyna mimo wszystko uspokajała się, kiedy traktował ją w ten sposób. Faktem było, że niektórzy niesamowicie mocno się denerwowali, gdy przychodziło im spotkać się z lekarzami i Max wcale się temu nie dziwił, będąc przekonanym, że sam również byłby posrany w podobnej sytuacji. Owszem, reagował nieco inaczej, bo po prostu wiedział, co się dzieje, wiedział, czego się spodziewać, był w stanie dostrzec to, czego nie widzieli inni, niemający pojęcia o kwestiach uzdrawiania. To jednak nie oznaczało, że nie spanikowałby, gdyby znalazł się sam w podobnej, niezbyt korzystnej sytuacji. Grzał się również z uwagi na prowadzone obserwacje i nawet jeśli trener dziewczyny aż tak go nie przerażał, to już jego przełożony tak, bo miał wrażenie, że jeśli tylko popełni jeden błąd, to poważnie za to oberwie. W końcu uzdrowiciel nie powinien się mylić, jeśli chciał być dobry w tym, co robił. Prawie sam spanikował, kiedy Harmony zaczęła panikować, ale przypomniał sobie, że musi poważnie ogarnąć dupę i zapanować nad tą sytuacją, więc zapewnił ją, że to zwyczajne działanie i musi się upewnić, z czym dokładnie się mierzą, a po wypadkach niektórych rzeczy od razu nie widać. - Nie, na pewno nie możesz od razu wrócić do treningu. Będziesz musiała zostać na obserwacji, a jeśli chodzi o twoje biodro, to sądzę, że dobrze byłoby skonsultować się z rehabilitantem - powiedział, rzucając pospieszne spojrzenie Fairwynowi, jakby chciał się upewnić, że ma w tym rację, a ten pokiwał lekko głową na boki, co mogło oznaczać dosłownie wszystko. Max o mało nie przeklął na głos, ale zdał sobie sprawę z tego, że mimo wszystko właśnie znalazł się w czasie jakiejś szalonej próby, jak podczas egzaminu na kursie i niewiele mógł na to poradzić. Ponieważ jego przełożony jeszcze nie wkroczył do akcji, wyglądało na to, że wszystko szło w dobrą stronę, ale musiał się skoncentrować i niczego nie spierdolić. - Zacznę od tego, że poskładamy cię tę rękę i przyda ci się eliksir wiggenowy, żeby wspomóc leczenie. Na pewno musisz teraz odpoczywać i się nie przemęczać - zakomunikował, oddychając nieco głębiej, powtarzając w głowie inkantacje zaklęć, jakie były mu potrzebne, żeby nastawić jej rękę, a także zmniejszyć obrzęk, co pozwoli jej na o wiele wygodniejsze funkcjonowanie.
______________________
Never love
a wild thing
Harmony Seaver
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 156 cm
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
Jak dobrze, że sama była na tyle rozchwiana wewnątrz emocjonalnie i spanikowana, że nie zauważyła, jak i Max na chwilę stracił opanowanie. Pacjent i doktor w popłochu – idealna sytuacja do wracania do zdrowia. Chłopak jednak szybko odzyskał fason, a ona sama czuła się dużo bardziej komfortowo pod jego opieką, niż gdyby był na jego miejscu jakiś nieznany jej doktor. Był gryfonem! Sprawiedliwość, lojalność i tak dalej. - Zostać? – zdziwiła się. Czy naprawdę myślała, że po takim upadku, ostrym poobijaniu się i wesołym oznajmieniu, że kręci jej się w głowie i jest jej niedobrze, będzie mogła od razu wskoczyć na łyżwy?... Tak. Dokładnie tak myślała. Zawsze spadała na cztery łapy! Przecież tym razem też to na pewno nic takiego. – Nie, nie. Aż tak źle przecież nie jest! Zaraz na pewno przestanie boleć. Właściwie… Już jest lepiej! – nie, nie prawda. Totalny bullshit. Ale się uparła, przecież miała niedługo zawody! – Zresztą sam spójrz! – no i spróbowała się podnieść. To był co najmniej debilny pomysł. Chciała wstać za szybko, a wciąż kręciło jej się w głowie. I znów jej zawirowało, aż trochę pobladła. No i zzieleniała, bo zrobiło jej się równocześnie niedobrze i od tej głowy i od bólu, który ją kopnął, gdy tylko napięły jej się mięśnie brzucha przy wstawaniu. - A jednak nie – jęknęła, gdy znów opadła bez sił na łóżko (a jak zawsze spierający kosa-trener zwyzywał ją po rosyjsku). Wprost przewspaniale. Rehabilitacja? Jeszcze tego brakowało. Niecałe trzy tygodnie do startu. Powinna zapierdalać na lodowisku po kilka godzin dziennie codziennie, żeby być w szczytowej formie. Zamiast tego miała właśnie wypaść z treningu. Serce zabiło jej szybciej z przerażenia i znów powstrzymała łzy, dusząc w sobie soczyste „kurwa”. W końcu nie była to wina Maxa, który robił wszystko, co w jego mocy, żeby jej ulżyć. - Aj, aj kapitanie – potwierdziła cicho, zasłaniając oczy przed światłem, które po jej próbie wstawania znów stało się nieznośnie rażące. – Już się nie wydurniam i grzecznie leżę. Podała mu rękę, żeby mógł działać ze swoją magią i odwróciła wzrok. Wystarczy jej tego dnia rewelacji, nie musiała jeszcze patrzeć, jak dzieją się rzeczy w jej kościach, już i tak w duchu przeklinała po rosyjsku, że to czuła. Nie, żeby nie była wdzięczna. Za kilka minut to i nawet by podziękowała Gryfonowi za szybkie poskładanie tego rozgardiaszu w całość. Po prostu w tej konkretnej chwili miała ochotę go kopnąć przez to, że ruszające się kości, cóż za nowina(!), bolały! To nic osobistego. Odetchnęła z ulgą dopiero, gdy obrzęk trochę się zmęczył, a ona czuła coś przyjemniejszego od napierdalania w kości i mrowienia od opuchlizny. - Przepraszam za wszystko od czego się w myślach wyzywałam w trakcie. Jesteś niezastąpiony, nie zmieniaj się – zażartowała i uśmiechnęła się do niego, trochę słabo, ale jak najbardziej szczerze. – Co teraz, skoro kość jest złożona?
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Max nie zdążył powstrzymać jej przed tą szaloną akrobacją i aż pluł sobie z tego powodu w brodę, mając wrażenie, że powinien nieco bardziej uważać na swoich pacjentów. Był pewien, że kiedy skończy się ta miła pogawędka, Fairwyn bardzo starannie wskaże mu jego błędy i chociaż niewątpliwie nie podniesie na niego głosu, to dobitnie pokaże mu, co mógł zrobić lepiej. Na ten przykład przypilnować, żeby pacjentka z potencjalnym wstrząsem mózgu nie próbowała sobie radośnie siadać, udowadniając tym samym światu, że zdecydowanie mogła od razu wrócić do treningów. Harmony była wyraźnie tak samo uparta, jak i Max, jak skończony osioł, który nie do końca wie, kiedy dokładnie powinien dać sobie spokój i jednak odpocząć. W życiu w końcu nie chodziło o to, żeby się nadwyrężać, robić sobie krzywdę i czerpać z tego jakąś idiotyczną, nielogiczną przyjemność. - Musimy mieć pewność, że wypuszczamy cię stąd w dobrej kondycji, a na razie nie oszukasz nawet samej siebie, że wszystko jest w porządku - zauważył dość spokojnie, mając nieodparte wrażenie, że pot płynie mu strumieniem po plecach. To mimo wszystko było nieco przerażające doświadczenie, musieć całkowicie samodzielnie zaordynować leczenie, wprawić je w czyn i jeszcze jakoś zapanować nad pacjentem. W czasie kursu było o wiele łatwiej, nawet w czasie kończących go egzaminów nie było aż tak trudno, ale nie dało się w końcu całe życie pracować z asystą. Locus pozwoliło mu na nastawienie złamanej kości, a później zastosował na wszelki wypadek Dispareo oedema, żeby zmniejszyć obrzęk na jej ręce, a tym samym uśmierzyć ból, jaki musiała cały czas odczuwać. Wciąż nie podobała mu się ta kwestia jej biodra, ale na razie poza uśmierzeniem bólu i zaordynowaniem podania jej faktycznie eliksiru wiggenowego, nie bardzo miał pomysł, co miałby z tym zrobić. Nie wyglądało to na prawdziwe złamanie, raczej naruszenie mięśni lub coś podobnego, dlatego nie próbował tego nastawiać. Nie tak, jak w przypadku jej ręki, która wyglądała w tej chwili niewątpliwie lepiej, niż jeszcze chwilę wcześniej. - Może postaram się być trochę lepszym lekarzem - mruknął, tak, żeby tylko ona go usłyszała. - Będziemy musieli zabrać cię na oddział, żebyś została tam na obserwacji. Podamy ci też eliksiry, żeby wspomóc proces dalszego leczenia i zaraz znajdę rehabilitanta, żeby skonsultować z nim stan twojego biodra - powiedział, starając się brzmieć pewnie, licząc na to, że za chwilę nie usłyszy niezadowolonego cmoknięci albo czegoś podobnego od strony Fairwyna.
______________________
Never love
a wild thing
Harmony Seaver
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 156 cm
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
Tak, upartości Harmony nie można było odmówić, nawet jeżeli ta miałaby doprowadzić ją do grobu. Pewnie gdyby trochę pomyślała, co zdecydowanie z potencjalnym wstrząsem mózgu do prostych nie należało, pewnie zdałaby sobie sprawę, jak bardzo naraziła Maxa na konsekwencje. Ale że jej głowa była na raz kołowrotkiem i paniką, chciała po prostu wiedzieć, że dopuszczą ją do treningów. Od ręki. Mocno tego pożałowała. - Tak jest panie doktorze – uśmiechnęła się do niego słabo. „Nie oszukasz samej siebie”, to prawda, ale jednocześnie to oszukiwanie było jedyną rzeczą, która powstrzymywała ją tam przed popłakaniem się na dobre. Chciała być jak najmniej problematycznym pacjentem, a było to trudne, kiedy co chwilę musiała odpychać myśli o tym, że to mogło zaważyć na jej sezonie. Że mogła nie wystar… Nie, nie, nie. Jeżeli o tym pomyśli, już zupełnie się tutaj Maxowi rozklei, a żadne z nich tego nie potrzebowało. Pierwszy ból przy nastawianiu szybko minął i zmienił się w dyskomfort możliwy do wytrzymania. Szczególnie, jak pozbył się opuchlizny. Uśmiechnęła się też na myśl o wiggenowym, to jej też powinno pomóc bólowo, więc i było bardzo mile widziane. - Jak na mnie to idzie ci świetnie. Wykluczyłeś już krwotok i złamaną rękę, jak dla mnie możesz już nosić plakietkę cudotwórcy – mruknęła zaczepnie, śmiejąc się ze swojej paniki przed chwilą na taką możliwą diagnozę. To, że go nie znalazł był chyba jedyną dobrą informacją tego dnia. – Zapomniałeś tylko dodać, że jesteś pewien, że szybciutko wrócę na łyżwy – szepnęła do niego niby zaczepnie, a jednak z nieukrywaną za dobrze nadzieją, że faktycznie tak będzie. – Aj aj, obiecuję słuchać się zaleceń! Prowadź!... Albo jedźmy? – dodała ze śmiechem, bo nie sądziła, że każą jej samodzielnie dojść na oddział.
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Max nie miał pewności, czy idzie mu tak świetnie, jak mówiła. Owszem, wiedział doskonale, że miał się w czymś specjalizować, ale jeśli miał podejmować w przyszłości decyzje dotyczące pacjentów, to musiał jednak mieć szerokie spojrzenie na sprawę. Dlatego też martwiło go nieco to, że autentycznie nie miał pojęcia, co dokładnie stało się z jej biodrem. Nie było tam faktycznego złamania, a przynajmniej nie takie, które byłby w stanie bez problemu nastawić. Wydawało mu się, że dziewczyna w jakiś sposób uszkodziła mięsień, ale nie wiedział znowu, jak miałby to ocenić, tak więc znalazł się w kropce i to go potwornie wręcz irytowało. Nie miał też już żadnych pomysłów na to, co mógłby jeszcze zrobić, poza dorzuceniem dodatkowego uśmierzenia bólu w biodrze właśnie. - Jestem pewien, że wrócisz na łyżwy, jeśli będziesz faktycznie słuchała zaleceń. Na razie chciałbym, żebyś powiedziała mi, czy coś jeszcze cię boli i na coś dodatkowo powinienem zwrócić uwagę - odpowiedział, uśmiechając się do niej lekko na komplement, ale nie komentował go, bo podejrzewał, że stojący za jego plecami mężczyźni nie byli aż tak pozytywnie nastawieni do jego obecnych działań. Przyjrzał się uważnie dziewczynie, zastanawiając się, czy tylko mu się wydawało, czy jednak były takie momenty, kiedy jakby nieco wolniej mówiła. Nie widział jednak na jej ciele żadnych dodatkowych uszkodzeń, podejrzewał więc, że wszystko wiązało się faktycznie z tym uderzeniem w kamień. Po którym również powinien zostać jakiś ślad, więc po prostu Max jeszcze bardzo uważnie sprawdził głowę Harmony, jednak nie dopatrzył się tam również zewnętrznych obrażeń. Najpewniej siniaki i guz, ale nic bardziej niepokojącego, krwi również tam nie znalazł, zatem uderzenie musiało zostać w jakimś stopniu zamortyzowane.
______________________
Never love
a wild thing
Harmony Seaver
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 156 cm
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
Gdyby ktoś się jej zapytał, ona sama nic by pracy Maxa nie zarzuciła. Prawda też była taka, że aktywnie nie szukała dziur w całości i niedociągnięć, a fakt, że był to kolega tylko dodawał jej otuchy. Ale nawet jak jej opinia do najobiektywniejszych nie należała, to przecież i tak chyba się liczyło, że miała same dobre odczucia z tym co robił. No może oprócz chwilowego wywołania paniki, ale nawet najlepszym się zdarzało. A przecież jak dodał, że na pewno szybko wróci na łyżwy, to już w ogóle humor jej się poprawił. Dalej nie czuła się dobrze, ale przynajmniej psychicznie jakoś tak zrobiło się źle. - Fantastycznie, bo tego bym nie przeżyła. Zeszłabym ci tu na stole, a nie potrzebujesz takich statystyk – szepnęła do niego, uśmiechając się głupkowato. – Czy coś jeszcze boli? Chyba nie? To co mówiłam, w głowie mi nieznośnie pulsuje. Ręka ręką, ona już zaopiekowana – zachichotała, po czym pokazała na biodro. – Ono jest okropne. Rozchodzi się do uda, krzyża i brzucha. Jak spróbowałam wstać, to aż mnie pociągnęło – przyznała, bo choć chciała dzielnie udawać, że zupełnie nic jej nie było i można ją odstawić, coraz przytomniej widziała, co się wokół niej działo. A ta przytomność oznaczała, że zdawała sobie mocniej sprawę z przełożonego Maxa, który uważnie i wcale nie tak przyjacielsko czuwał nad wszystkim. Jakby coś zataiła i diagnoza nie wyszła, pewnie by się jemu oberwało, a to poświęcenie, na które nie była gotowa. Niech się dzieje wola Merlina, westchnęła w duchu, w najgorszym razie po prostu i tak wracając do treningów z kontuzją. +
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Wolał, żeby zdecydowanie nie schodziła na stole. Powinna odzyskiwać siły, a nie umierać, czy robić coś podobnego, więc obdarzył ją spojrzeniem mówiącym tyle, co: lepiej tego nie rób, bo ci sam wpierdolę. Zaraz jednak opanował się, przypominając sobie, że obecnie znajdował się mimo wszystko w pracy i chociaż traktował Harmony po koleżeńsku, doskonale wiedział, że nie mógł w ten sposób podchodzić do innych pacjentów. To, rzecz jasna, ułatwiałoby wiele spraw, ale jednocześnie równie wiele by komplikowało, powodując, że byłby uznawany za co najmniej niekompetentnego człowieka. Nic zatem dziwnego, że ostatecznie skinął lekko głową. - Dobrze, w takim razie przeniesiemy cię teraz na oddział, a ja o wszystkim powiadomię rehabilitanta i przyniosę odpowiednie eliksiry - powiedział, oddychając nieco ciężej, czując jednocześnie, że naprawdę zgrzał się jak prosiak i musiał zdecydowanie popracować nad własną siłą, cierpliwością i lękiem, jaki się w nim pojawił. Naprawdę lepiej mu szło, gdy nikt nie patrzył mu na ręce, ale teraz nie mógł sobie na to pozwolić. Tak czy inaczej, towarzyszył Harmony w drodze na oddział, przyglądając się jej uważnie, by w razie problemów należycie zareagować, a później skierował się do wypełnienia pozostałych obowiązków, które wiązały się z przyjęciem jej do Munga. Wiedział, że będzie musiał później pomówić z Fairwynem, ale teraz nie był jeszcze na to czas. Musiał dopełnić wszystkich obowiązków, żeby przełożony nie mógł mu absolutnie nic zarzucić.
z.t x2
______________________
Never love
a wild thing
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Można było powiedzieć, że drzwi Munga się nie zamykały. Zupełnie, jakby ludziom całkowicie odwaliło i uznali, że to jest wspaniały czas na to, żeby po prostu bawić się w choroby. Chociaż właściwie głównie chodziło o obrażenia, jakich nabawiali się w czasie kibolskich ustawek, drąc się wniebogłosy na temat tego, czy smoka należało zabić, czy ocalić. Równie mądrzy byli ci, którzy próbowali założyć własną, nielegalną hodowlę, nie mając bladego pojęcia o tym, co właściwie robią i w co się w tej chwili pchają. Czyste szaleństwo, które co prawda dawało mu więcej pracy, ale jednocześnie powodowało, że istniał cień szansy na to, że zanim skończy trzydzieści lat, będzie kompletnie siwy. Uzdrowiciele nie mieli teraz czasu na to, żeby się zatrzymać i wszystko wskazywało na to, że większość z nich zapomniała już, że był tylko praktykantem, wciskając mu kolejne przypadki, nie będąc w stanie po prostu wyrobić się z ilością przyjmowanych pacjentów. Patrzył na tego wariata, który najwyraźniej próbował złapać młodego smoka, zastanawiając się, czemu do jasnej cholery wsadził łapy w jego pysk. Czy może, jakim cudem pozwolił na to, żeby magiczne stworzenie najpierw spaliło jego skórę, a później pogryzło to ciało, które w dużej mierze było jedynie mięsem. Max nawet nie chciał tego komentować, odnosząc wrażenie, że to było co najmniej posrane, żeby nie powiedzieć gorzej, ale widział już w swojej karierze naprawdę wiele, więc po prostu pewne kwestie przemilczał. Zamiast tego zabrał się za uśmierzenie bólu i właściwie oćpanie pacjenta, bo inaczej nie byłby w stanie sobie z nim poradzić. Dopiero wtedy faktycznie mógł przystąpić do oczyszczania ran, do upewnienia się, że w to odsłonięte ciało nie wda się żadna infekcja, co byłoby w tej sytuacji jedną z najgorszych rzeczy. Starał się, żeby wszystko przebiegało sprawnie, ale również bez większych problemów, bo nie chodziło o to, żeby robić coś na odpieprz i później musieć się z tym mierzyć. To byłoby co najmniej idiotyczne. Nic za tego, mowy nie ma. Faktem było, że wcale nie było mu łatwo poradzić sobie z zaistniałym problemem, tym bardziej że słyszał, jak wszędzie ktoś biega, jak ktoś krzyczy, na dokładkę dochodziły do niego powiadomienia o tym, że powinien zająć się jeszcze pięcioma innymi pacjentami. Ale zamiast tego próbował złożyć w całość tego jednego, którego miał przed nosem. Z jego obrażeniami nie było to jednak zbyt łatwe, więc kiedy pierwszy kryzys został zażegnany, Max zdecydował o odesłaniu mężczyzny na oddział. Musieli upewnić się, że wszystkie jego rany ostatecznie zaczną się goić, a ze względu na braki w skórze, nie było to zbyt proste. Nie mając czasu na to, żeby się zatrzymać, zerknął jedynie na pielęgniarzy, którzy zabierali jego pacjenta we wskazane przez niego miejsce, a on już skierował się w stronę, gdzie go w tej chwili potrzebowali. Jednocześnie kątem oka dostrzegł kolejne osoby, które właśnie pojawiły się na izbie przyjęć, opowiadające o tym, jak w czasie protestu ktoś zaczął miotać na lewo i prawo zaklęciami, doprowadzając do niezbyt przyjemnych konsekwencji. Kto by się, kurwa, spodziewał. Max naprawdę nie wiedział, co zaczęło się odpierdalać i dlaczego wszyscy postępowali teraz w taki, a nie inny sposób, ale zaczynało go to nieco irytować. Zupełnie, jakby dosłownie wszyscy stracili resztki rozumu. Nie miał czasu na to, żeby dyskutować z kolejnymi pacjentami, po prostu wchodząc na następną salę, gdzie potrzebowali jego pomocy, zastanawiając się, czy będzie musiał zostać w szpitalu również na noc. Wszystko wskazywało na to, że nie miał innej opcji i musiał się z tym po prostu pogodzić, nie próbując się od niczego wykręcać. Dokładnie takie było życie uzdrowiciela i musiał się z tym najnormalniej w świecie pogodzić.