Tutaj trafiają osoby, które po przebywaniu na innym oddziale, nie doszły do siebie. Ta część budynku składa się z małych, dwuosobowych sal z białymi ścianami. To jedne z najwygodniejszych sal w szpitalu, pacjenci mogą przyjmować gości w dowolnych porach, przy każdy łóżku znajduje się wygodny fotel dla odwiedzających. W pobliżu znajduję się niewielka biblioteka, z której mogą korzystać pacjenci różnych oddziałów, jednak najczęściej używana jest właśnie przez pacjentów specjalistycznej opieki, którzy spędzają w szpitalu dużo czasu.
Daisy doniosła w swych rosłych w mięśnie ramionach łóżko dziewczynki, wraz z Dianą. Pacjentkę położyła na bialutkim łóżku. Potem przykryła ją kołdrą po uszy, żeby było jej ciepło. Spostrzegła, że za nią truchta kawaler pacjentki -Jakież to romantyczne...- pomyślała Daisy. - Dziewczyna zostanie tu na czas badań. Podejrzewamy małe nieprawidłowości w jej główce, ja ustale co i jak, a kawaler jak chce, to może odwiedzać czasami. Zechce kawaler ciaseczko może? - powiedziała, i pogrzebała w tylnej kieszeni swojej kusej spódniczki, wyciągając z niej pokruszone, pachnące nieświeżością ciastka truskawkowe.
W tym momencie stało się coś dziwnego. Diana uniosła swoją klatkę piersiowa i gwałtownie otworzyła oczy i usta. łapczywie łykała powietrze i widać było, ze się dusi. Serce jej gwałtownie przyspieszyło, a naczynka krwionośne w jej oczach zaczęły pękać. To była reakcja na środek usypiający, który podała jej kobieta.
Kobieta ani trochę nie przejełą się reakcją dziewczyny. Przyzwyczaiła się, że niektórzy specyficzni pacjenci czasem symulują. -Przestań łypać tak na mnie tymi oczyskami, bo pomyślę, że cię co opętało - powiedziała spokojnie, rozkoszując się kolejnym połykanym ciastkiem. -Środek uspokajający zadzaiała za jakieś dziesięć minut, więc mozesz jeszcze trochę poudawać - powiedziała swym akcentem zbyt długim, by go tu wymieniać.
Diana nie słyszała głosu kobiety. W uszach jej coś dudniło, serce tak obijało sie żebra, że aż bolało. Złapała się za gardło i kaszlała, a z jej ust wypływała ślina zmieszana z krwią. Zaczęła się nią krztusić.
Kobieta nachmurzyła się, stawiając ciężkie kroki, aż podłoga zaczęła skrzypieć. Osoby znajdujące się na piętrze niżej mogły się wystraszyć, sądząc, że budynek się wali. Podeszła do dziewczyny, patrząc na nia sceptycznie, a po chwili uśmiechając się tryumfalnie. Nachyliła się nad Dianą, uderzając brzuchem o podłogę, a cyckami przygniatając dziewczynę. Zatkała jej nos, otwierając usta. Objęła swoimi mięsistymi wargami jej otwór gębowym, po czym wdmuchała jej powietrze, przy okazji częstując ją swoją śliną. Powtórzyła czynność kilkakrotnie, po czym wyciągnęła z małej kieszonki eliksir. Wlała jej do otwartych ust eliksir uspokajający, a następne zrobiła zastrzyk w tyłek grubą i dużą igłą. Kiedy dziewczyna miała unormowany oddech i nie pluła krwią, wyszła, zostawiając śpiącą Dianę i marka z dziwną miną. Ni to zdziwienie, ni odraza. Mieszanka.
Kobieta, mając na sobie różowa miniówę, wkroczyła do sali trzynaście, razem z Blavem w ramionach. Popatrzyła na niego czule. Był taki słodki, kiedy był nieprzytomny. Aż chciała go pocałować, ale powstrzymała się. Przecież tu są dzieci! – skarciła się w myślach. Położyła mężczyzna na łóżku. Tak, to jest miłość od pierwszego wejrzenia! Złapała się teatralnie za serce. - Trzeba go przypiąć… - mruknęła, co po chwili zrobiła. -Teraz już nigdzie mi nie uciekniesz! - wykrzyknęła podekscytowana. Z tego całego szczęścia, przyszła jej ochota na śpiewanie.
Cha, Cha, Cha, Cha Wiedząc że życie jedno masz Wiedząc że szybko skończy sie Czy Ci nie szkoda biernie trwać? Czy Ci jest nie żal trwonić dni? Dam Ci receptę na to byś Mógł kiedyś usiąść i jak ja Zaśpiewać o tym że Ty też Nie przegapiłeś swego dnia
Blaaaaav piękne usta maaaasz, komu je dasz? takie ładne usta, takie ładne usta....
Mówią mi: jesteś kimś, Możesz mieć każdego, bo Fajna dżaga z ciebie jest"
Daisy postanowiła usiąść na łóżku Blava, i uśmiechać się zalotnie, w razie jakby się obudził. - Ooo - szepnęła podekscytowana Daisy. - Kawaler ciągle tu siedzi? - To niech poczeka, ja po gitarę pójdę i kawalerowi pośpiewam. Wybiegła z pokoju, po chwili wracając z gitarą w ręku. Popstrykała chwilę palcami (dla rozgrzewki) i zaraz złapała gitarę, układając ją wygodnie na grubym udzie.
You know that I want you And you know that I need you I want it bad, a Bad Romance
I want your love and I want your revenge You and me could write a Bad Romance (Oh-oh-oh-oh-oooh) I want your love and All your lover's revenge You and me could write a Bad Romance
Zaczęła wyć. Oczywiście to była muzyka dla jej uszu. Dla innych z pewnością też, tak więc kontynuowała. Przestała, kiedy zaschło jej w gardle. Wypiła litr wody, wyciągnięty z szafki i rzuciła butelkę do Marka. - A ty się chłopcze nie przejmuj - pokazała krzywy rządek żółtych zębów. Nawet kilku było brak! - My sobie poromansujemy... - szepnęła. – No i nie zapomnij wyrzucić butelki! – dodała, wsłuchując się w bicie serca Blava.
Ta kobieta zaczęła go coraz bardziej przerażać. Nie wiedział czy się śmiać, czy płakać, ale zdecydowanie bardziej chciał się śmiać. Zachichotał pod nosem, słysząc gdy śpiewa o Blavie. Jeszcze nigdy nie odpierał tak silnej pokusy wybuchnięcia śmiechem. Przytulił Dianę, słuchając jej ballady. Na jej ostatnie ,,My sobie poromansujemy", zamarł. Wybuchnął tak głośnym śmiechem, że pewnie było słychać go w całym szpitalu. Upuścił butelkę, i podniósł ją, uspokoiwszy wybuch śmiechu. -Dziękuje, ja nie nie chcę pić. - Powiedział, i grzecznie oddał jej butelkę.
Jeszcze nie straciła przytomności, więc słyszała cały "śpiew" babsztyla. Myślała, że jej głowa pęknie. -Yyy... Mark, masz wyrzucić butelkę.- powiedziała cicho do swojego chłopaka.
Celnym rzutem trafił pustą butelką do kosza z odległości trzech metrów. Uśmiechnął się do Diany, patrząc jak kobieta przysłuchuje się biciu serca Blava. A jednak go złapali. I dobrze... w końcu o mało co nie zabił Marka, jednak zabił Marvola. Ta myśl do teraz nim wstrząsała. -Wiesz że ten cały Blav zabił Marvola, i o mało mnie nie zabił? - Zapytał cicho Diany.
-Co?!- zawołała na cały głos. Nagle w jej oczach pojawiło się przerażenie. -A ja już mu współczułam!- zawołała i... no po prostu nie mogła... zaśmiała się. -Ale... dlaczego chciał cie zabić?- spytała cicho.- I dlaczego zabił Marvola?
Mark spojrzał wściekle na Slytherina. Zastanowił się nad swoją wypowiedzią, i po chwili rzekł: -Niewiem. Go się zapytał, chociaż nie radzę, bo ciebie jeszcze zabiję. Po prostu on bawi się w Voldemorta. Pewnie to był jego fan czy coś. Na szczęście został złapany. - Powiedział, patrząc na kobietę.
-Tak... teraz czeka go coś o wiele gorszego niż Azkaban...- powiedziała śmiejąc się. Nagle coś sobie przypomniała. -Właśnie Mark! Słuchaj, napisz do mojej siostry, do tej do której pojechali moi rodzice, tu masz adres...- podała mu małą karteczkę z jakimś adresem, którą trzymała w kieszonce sukienki. Jeszcze jej nie przebrali w piżamę.- Napisz do niej, niech powie rodzicom, co się stało. Maja prawo zażądać leczenia w domu. mój ojciec jest wysoko postawionym urzędnikiem w Ministerstwie Maggi, więc z tym nie będzie problemu. Popatrzyła na niego przejęta. Po lekach zawsze tak miała. Nastrój zmieniał jej się pięćdziesiąt razy na minutę.
Wziął od niej karteczke z adresem. Zastanowił się chwilę, i zapytał: -Hej, ale ja mam się podpisać jako twój chłopak, czy jako kto, bo już w sumie nie wiem. - Zapytał przytulając ją do siebie. Dalej był w dobrym humorze po tym co wydarzyło się na sali.
-Obojętnie... chociaż najpierw lepiej się przedstaw... jak napiszesz, że jesteś z Gryffindoru, to ojciec nie będzie się tak denerwował...- powiedziała z uśmiechem. Też go przytuliła.
- Nie. Ma. Mowy – wycedziła, tuląc „drobne” ciałko mężczyzny na łóżku do siebie. Nie pozwoli przecież, aby ktoś zabrał pacjentkę bez jej zgody. Zagwizdała, wkładając paluchy do ust. Nie minęła sekunda, a pojawił się wysoki mężczyzna, z szpitalnym ubraniem i igłą. – Uśpijcie ją. Najlepiej na dobę. I przebierzcie – zarządziła. Wyjęła pomiętą chusteczkę, dmuchnęła kilka dwukrotnie, czyszcząc nos, po czym, z gracją baletnicy, wyrzuciła ją do kosza. – Żegnaj, mój Romeo! Do jutra, dzieciaczki… A, zapomniałabym, Dan, wyprowadź, a najlepiej zawieź tego chłopczusia kochanego, do domu. Żwawym, tanecznym krokiem Daisy opuściła pomieszczenie. Mężczyzna wkuł się w rękę Diany, wstrzykując lek. Wolałby dać eliksir, ale, jako że kobieta wolała mugolskie sposoby, musiał zrobić zastrzyk. - Śpij i się nie martw – powiedziała cicho. Wypchnął Marka za drzwi, zdjął z Puchonki ubranie, zostawiając ją w bieliźnie, po czym założył jej szpitalny fartuch. – No, gotowe. Wyszedł, ciągnąć Marka do recepcji, stamtąd teleportując go na Malediwy.
Daisy Butterfly-Makharone zgrabnym krokiem weszła do sali za Danem, który niósł jej dwa nowe "maleństwa" . Kazała pielęgniarzowi położyć je na dwóch sąsiadujących łóżkach. - Och moje kruszynki! Jak one rozkosznie wyglądają na tych łóżeczkach, aż chciałoby się je poprzytulać - zachwycała się. - Poprawię im podusie. Muszą mieć tu jak w raju!- wykrzyknęła, poprawiając poduszkę blondynce. Zaraz potem podeszła do bruneta, dłużej męcząc się nad jego poduszką. Nie mogła oprzeć się, więc uszczypnęła go zalotnie po policzku.
Gdy Daisy uszczypnęła go po policzku nagle oprzytomniał. Już po sekundzie poczuł, że leży nie na zimnej posadzce, a miękkim łóżku. W potęgującym z każdą chwilą zdezorientowaniu rozwarł powieki; powitał go sufit o absurdalnie białej barwie. Ten fakt totalnie go przeraził. Chcąc więc zlokalizować swoje położenie uniósł tułów. Za szybko. Gdy wyprostował się, mignęło mu przed oczami łóżko z dziewczyną, którą skądś kojarzył i konkretna kobieta w białym stroju. Głowa rozbolała go do tego stopnia, że sam wyłożył się na łóżku jak długi, a ręce mimowolnie podążyły w kierunku źródła tych katuszy. Z elementów, które zdążył dostrzec, wywnioskował, że znajdują się w jakiejś izolatce. Nie chciał znów ryzykować, więc nie podnosił się. Po chwili zaś skojarzył, że blondwłosa dziewczyna, która leży obok niego nieprzytomnie to Topielec, z którą miał się spotkać pod latarnią. Wyciągnął z kieszeni różdżkę i nawet nie patrząc wycelował w jej stronę. - Aquamenti - wyszeptał, chcąc by się obudziła. Różdżka jednak ani drgnęła. Gdy obrócił głowę by zobaczyć dlaczego nie jest mu posłuszna dostrzegł, że ta przełamała się wpół i wisi na dosłownie ostatnim włosku.
Pielęgniarka z pierwszego piętra przyszła pod drzwi. Nacisnęła na klamkę, a potem drzwi się otworzyły. Chuda pielęgniarka weszła i popatrzyła na wszystkich pacjentów. Zauważyła też Daisy. - Daisy?- Powiedziała pielęgniarka.- W moim oddziale na pierwszym piętrze, czeka na twoje przeniesiecie sama Selena Russo.- Powiedziała. Wyszła z pokoju i poszła na swoje piętro.
Otworzyła szeroko oczy, gwałtownie się podnosząc do siadu. Złapała się natychmiast za głowę. Czuła się fatalnie! Po prostu fatalnie. Ból promieniujący ze skroni, kończył swój bieg gdzieś z tyłu. Przymknęła powieki. Było tu stanowczo za jasno. Stanowczo. Powoli uchylała powieki, spoglądając na świat szarymi oczami. Niemal zerwała się z łóżka i upadła po raz kolejny, kiedy okazało się, że nie wie, gdzie jest. Jedynie ból przywracał jej świadomość, a nogi, które odmawiały posłuszeństwa, utrzymywały ją w pozycji siedzącej. Chcąc nie chcą położyła się, przechylając głowę w bok. Przeraziła się, widząc tłustą babę nachylającą się na Wilkiem. Przerażona zaczęła krzyczeć. - Aaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa!
Gdy tylko spojrzał na swoją przełamaną różdżkę, jego uszy przeszył potworny wrzask i chcąc nie chcąc wyrwało go to z równowagi. Wstrząsnął nim spazm strachu i aż podskoczył na łóżku. Dopiero po chwili skojarzył, że ów pisk wydobywa się z ust dziewczyny, która leży na równoległym do niego łóżku. Ich bliskość dawała w znaki... krzyk dziewczyny niewątpliwie odciśnie piętno w jego psychice. - AAAAAAAAAAAAAAAAA - zawył automatycznie, podnosząc się z łóżka i chwiejnie wstając na nogi. Dopiero po chwili odkrył, że nic się jej nie dzieje i zerknął na nią oczyma, które zmrużył wściekle do tego stopnia, że wielkością przypominały szparki. - Pociągnęłaś mnie za rękaw. - Stwierdził lodowatym tonem, wpatrując się w jej poranioną twarz z politowaniem.
Kobieta pomachała swoim tłustym palcem i zacmokała, widząc, jak chłopak bezradnie próbuje rzucić zaklęcie. Podeszła, wyciągając z ręki chudziaczka złamany patyk. - No, już cichutko - mruknęła, dając mu buziaka w policzek. Właśnie wtedy dziewczyna, leżąca na przeciwległym łóżku zaczęła się drzeć. Kobieta zakręciła swoimi pośladkami, wypinając się w stronę Ślizgona, a patrząc spode łba na Puchonkę. - Nie krzycz, kochanieńka mi tu, bo cię na inną salę wyniosę - zagroziła, oblizując palce, w których przed chwilą trzymała pączka. Daisy podeszła najpierw do Rose, aby unieruchomić ją pasami, a potem wróciła do Wilkiego, robiąc z nim to samo. Postanowiła, ze póki się będą kłócić i skakać sobie do gardeł, będą przypięci. Nie zamierza patrzeć, jak sobie wydrapują oczy. Co to, to nie. Przecież tu sie ludzie leczą, nie zabijają. Najwyżej dokarmi te chuderlaki. Uśmiechnęła się, dłubiąc w nosie. Kichnęła po chwili w rękę, która była cała w smarkach. Skrzywiła się na moment, wytarła dłoń o fartuch na plecach i skierowała się ku drzwiom, które ktoś je zastawił. Spojrzała złowrogo na pielęgniarkę. - Czego? - warknęła. Znowu ktoś jej przeszkadzał. - Jaka, do żelków-cukierków, Relena Susso? - spytała zirytowana. Jak mogą zawracać jej głowę kimś tak mało ważnym. - Co dudziaczkowi? - spytała jednak miło. - Podobno chora psychicznie - szepnęła pielęgniarka. Daisy się ożywiła. - Na prawdę?! - wykrzyknęła podekscytowana. Przepchnęła się przez drzwi, ocierając plecami z glutami o pielęgniarkę i popędziła po pacjentkę. Nie ważne, że była to jakaś Relena Susso. Ważne, że chora! Złapała ruda w objęcia, niosąc do bezpiecznego pokoju... - Dziękuję! - wykrzyczała.
Szarpnęła się. Nie można jej tak po prostu przypiąć! To nielegalne! Więzienie i gnębienie nastolatków! Nawet nie są pełnoletni! Wierzgała nogami jak idiotka, ale za nic nie chciała dać się unieruchomić. Jednak ta tłusta świnia, która właśnie się nią zajmowała, była za ciężka. Gdyby tylko usiadła na dziewczynie, jej kości byłyby pogruchotane. Wątpiła, by kiedykolwiek dało się je "naprawić". - Puszczaj, cholerna babo! - warknęła, ale kobieta wyszła jak nigdy nic. Może była głucha? Ale nie, krzyk słyszała, prawda? - I patrz, skretyniały baranie, co zrobiłeś! - wykrzyczała. - Przez ciebie, idioto, leżę tu jak jakaś chora psychicznie pod opieką tłustej świni, która nawet o higienę nie dba! - warknęła głośno. Naburmuszona odwróciła wzrok. Musi się uspokoić. Musi, bo inaczej stąd nie wyjdzie nigdy. - Tak, teraz zwalaj na mnie! A kto walną mnie tymi drzwiami! Planowałeś to! - oskarżyła go. - Zwabiłeś mnie do latarni, aby zabić! - Chciała wytknąć go palcem, ale nie mogła ruszyć rękoma. Spojrzała za okno.
Gdy dziewczyna wyjęła mu różdżkę z ręki zmarszczył gniewnie brwi. Ona to potrafi pocieszyć człowieka! Już gotował się do skoku, by wydłubać jej oczy pazurami, a jego wściekłość sięgała zenitu, gdy ta niespodziewanie cmoknęła go w policzek. Zupełnie zdezorientowany dotknął miejsca w którym jej wargi dotknęły policzka i z obrzydzeniem dostrzegł, że przyczepiła do niego za pomocą śliny kawałek kiszonego ogórka. Ściągnął go szybko z obrzydzeniem, po czym skrzywił się, jakoby przeżywał właśnie jakieś wyjątkowo bolesne katusze. No tak, rzeczywiście, odciągnęła na parę sekund uwagę od jego złamanej różdżki. Nawet skuteczna. - pomyślał zadziornie, po czym spuścił wzrok na podłogę zastanawiając się w jaki sposób mógłby odnowić swoją różdżkę. O ile takowy w ogóle istnieje. Gdy zaś kobieta pomachała mu przed twarzą pośladkami, oniemiały wyprostował się, chcąc uciec jak najdalej, chociaż łóżko skutecznie zawadzało mu ucieczkę. Pielęgniarka unieruchomiła Wilkiego i Rose pasami co skutecznie go zirytowało. To wszystko jej wina! Pchnął ją przecież przez przypadek, nigdy nie pociągnąłby nikogo za sobą ze schodów. Ta kobieta musi być psychiczna. - Myślał i użalał się w środku, resztkami sił broniąc się przed wybuchem. Po chwili do sali wkroczyła jakaś pielęgniarka i pieprzyła coś o jakiejś Selenie Russo. Zastanawiał się w duchu czy określenie 'sama' miało znaczyć, że przyszła sama, a może jest aż taka sławna? Zmarszczył brwi, a gdy ta uciekła w podskokach, nie zdążył nawet jakoś gwałtowniej zareagować, ponieważ Rose skutecznie zajęła czymś jego uwagę. - Nasza dalsza konwersacja nie ma najmniejszego sensu merytorycznego albowiem egzystujesz w zbyt płytkim brodziku intelektualnym, a twoja elokwencja nie jest adekwatna do mojej erudycji - co koliduje z moimi imperatywami - Oświadczył przez zęby, po czym kaszlnął śmiechem. Jednakże szybko opanował się i zaczął zastanawiać co w ogóle powiedział i czy to miało jakikolwiek sens. Po chwili zaś dziewczyna znowu coś powiedziała, a ten słuchał jej z uwagą, nie mając nic lepszego do roboty. - Topielcu, topielcu, topielcu - zaczął tatusiowym tonem, po czym dodał - Pod latarnię umawia się w innym celu - Oświadczył, a kąciki jego ust mimowolnie ukształtowały łobuzerski uśmieszek.
Zmrużyła oczy, słuchając chłopaka. Tak, na pewno nad swoim jakże długim wywodem musiał długo myśleć. A może mózg mu się przegrzał i to dlatego? Nie zwracając na niego zbytniej uwagi, próbowała pozbyć się przeszkadzających włosów z oczu. Potrząsnęła głową. Z jednej strony była zła na Wilkiego, że potraktował ją tak chamsko, a z drugiej czuła się... dziwnie, będąc tak daleko od niego, dodatkowo nie mogąc się ruszyć, bo jakaś wariatka przypięła ją do łóżka. Nie potrafiła sprecyzować uczucia, które teraz odczuwała. Na pewno było inne niż wszystkie dotychczasowe. - Naprawdę mocno uderzyłeś się w głowę, skarbie - powiedziała ze złością, ledwo wypluwając ostatnie słowo. - Uważaj, bo tak ci zostanie i tępi Ślizgoni cię nie zrozumieją. Och, o ile ty coś rozumiesz z tego, co powiedziałeś - uśmiechnęła się delikatnie, całkiem niewinnie. Wytrzeszczyła komicznie oczy, mówiąc przejętym, teatralnym głosem. - Ślizgonie, który nie łaska się przedstawić, widzę, że masz doświadczenie z latarniami. Powiedz, wielu puszczalskich Ślizgonów znasz? Tak... z pewnością. Chyba pomyliłeś mnie z facetem, wiesz? Nie jestem żadną dziwką, więc racz się odwalić. Po proszę tą szurniętą uzdrowicielkę, aby sprawdziła, czy nie masz kiły czy jakieś innej choroby. W sumie, skoro się puszczasz tak często, to możliwe. A w ogóle ty myślisz o zabezpieczeniu, czy jednak liczysz tylko na przyjemność? - spytała sarkastycznie na sam koniec. Ten Ślizgon kompletnie przegiął. Już chciała wygarnąć mu więcej, ale się powstrzymała. Najchętniej by się na niego rzuciła, bo koleś był irytujący, a do tego chamski. Niech jeszcze powie, że jest pedałem.
Słuchając wywodów dziewczyny, usta chłopaka mimowolnie wciąż kształtowały łobuzerski uśmieszek. Jednakże nie miało to nic wspólnego ze złośliwością. Dziewczyna chcąc nie chcąc wzbudziła w nim, nie do wiary, ale tak, czułość... plus szczyptę rozbawienia. Analizując, dostrzegł nawet strzępkę dumy. Gdy spotkali się po raz pierwszy niewątpliwie mu zaimponowała, polubił ją zdecydowanie najbardziej, chociaż wiedział, że znają się dopiero dzień. Nie czuł żadnego skrępowania rozmawiając z nią, podobnie jak teraz kłócąc się, nie czuł złości. Miał wrażenie, że drażni się z kimś bardzo dobrze mu znanym. Nie miał pojęcia w jaki sposób dziewczyna, której nawet imię było dlań tajemnicą, wzbudziła w nim tak nieznane mu dotąd uczucia. Po chwili ocknął się z chwilowego zamyślenia i dostrzegł, że usta dziewczyny wciąż plączą się w jakimś przemówieniu, który niewątpliwie, zawierał wiele niezłych ripost. Czekał aż skończy, nie wysłuchawszy ani słowa... Patrzył zaś na nią i chłonął łapczywie każdy ruch warg. Dostrzegł, że słowa, które padały z jej ust, wymawiała nie tylko z wściekłością, ale pasją i zadowoleniem, co zauważył z niemałym zadowoleniem. Gdy skończyła nie zdążyła nawet odsapnąć, a do sali wpadł jakiś czarodziej w mugolskim stroju i mało rozumną miną. Wilkie nakłonił go by uwolnił ich z tych krępujących ruchy pasów. Podszedł do Rose i uśmiechnął się do niej promiennie, uśmiechem bezczelnie angażującym oczy. Nie powiedział ani słowa, jedynie patrzył. Po chwili zaś nie mogąc się opanować zbliżył twarz do jej twarzy i zarumieniwszy się, musnął jej usta.