Jedną z najbardziej ciekawych i magicznych miejsc na wyspie Agrios była Plaża Łez, która została nazwana tak ze względu na jasne, błękitne punkciki w wodzie, które przypominają, według Greków, łzy nimf wodnych. Nocami to miejsce jest jednym z najpiękniejszych miejsc na wyspach. Mimo pozorów, trudno napotkać na jakiegokolwiek Greka w tym miejscu, nie wiadomo do końca dlaczego.
Autor
Wiadomość
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Ezra kompletnie nie miał nic przeciwko Williamowi, ale i tak poczuł się rozczarowany tym, że chłopak nie miał problemów z odbiciem zaklęcia. Mimo wszystko bardzo by go to usatysfakcjonowało - skoro już mu zaklęcie wyszło, co wcale nie było takie oczywiste, to byłoby miło, gdyby jego przeciwnikowi poszło trochę gorzej. Mruknął pod nosem przekleństwo, kiwając jednak z uznaniem do Walkera, jakby mówił "ładnie zrobione". Przygotował się do odparcia ataku, podejrzewając, że i jego przeciwnik uzna pierwsze zaklęcie za ciekawsze, a raczej wolał uniknąć psychicznego przeżywania swojego strachu. Troska o inne osoby jednak nieszczególnie popłacała, bo mimo że Ezra był świadomy tego, że powinien zostać skupiony, w momencie, kiedy Leonardo pod wpływem zaklęcia Lotty poleciał do przodu, Clarke rzucił na tę dwójkę szybkie, kontrolne spojrzenie. To rozkojarzyło go na tyle, że juz nie miał szansy zrobić udanej obrony. Zaklęcie trafiło w niego i Ezra natychmiast poczuł ogarniające jego umysł sparaliżowanie, kiedy tylko w głowie usłyszał głos ojca, który pokrzykiwał coś pijanym głosem. Natychmiast przypominało mu się to, jak razem z Felicity siedzieli pod kocem, marząc by to się skończyło. Przypomniały mu się pierwsze próby kradzieży, kiedy każde spojrzenie przyprawiały go o palipitacje serca i ogromne fale wstydu. Wstyd i strach, to były najważniejsze emocje, które przewijały się w jego dzieciństwie, a teraz przeżywał to znowu. I każda jego myśl przepełniona była jeszcze jedną obawą - że kiedyś stanie się tym samym, stanie się tak zła osobą, jak jego ojciec. Kiedy efekt zaklęcia wreszcie przeszedł, Ezra zorientował się, że przykucnął. Jego oddech był cięższy, a usta wykrzywione w grymasie mdłości. Podejrzewał, że momentalnie stał się bardzo blady. Podniósł się powoli do pozycji pionowej, a fakt, że został pokonany przez Williama jakoś tak automatycznie stał się mało istotny.
5,3=8 - obrona nieudana
Leonardo O. Vin-Eurico
Wiek : 28
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : Ok. 222cm
C. szczególne : Wzrost; blizny na udzie i łopatce; umięśniony
Leo ogólnie o wiele lepiej radził sobie z mugolskimi bójkami (albo raczej, walkami), niż z magicznymi pojedynkami. Tym razem wcale nie chciał nadrobić brak zdolności czarodziejskich, bo w życiu by nie zaatakował dziewczyny, a co dopiero swojej byłej partnerki i aktualnej koleżanki. Rzucone przez nią zaklęcie niestety wytrąciło go z równowagi i, nie mogąc zapanować nad odwrotnie reagującym ciałem, nie udało mu się ustać na nogach. Sam znalazł się w o wiele gorszym położeniu - w dziewczynę uderzył swoim bolącym ramieniem, a lądując na piasku nawet nie miał jak się podeprzeć. Ostatecznie skończył z twarzą wciśniętą w piasek, tak dosłownie, że nigdy by się tego nie spodziewał. Ledwo dotarła do niego prośba Lotty, żeby się nie ruszał. Zupełnie nie wiedział jak cokolwiek zrobić, a w ustach, oczach i nawet nosie miał drażniace ziarenka piasku. Dodatkowo zdążył się jeszcze zmartwić, że zrobił coś swojej partnerce. Zdjęcie zaklęcia przyjął z ogromną ulgą i od razu odbił się od ziemi, siadając i otrzepując. Splunął sobie gdzieś na bok i dopiero przymrużonymi oczami zerknął na Hudsonównę. - "Uważaj"? - Powtórzył z rozbawieniem. Bolała go twarz, ramię i kolano, w które się jakoś mocno uderzył. Podniósł się powoli, przeczesując palcami włosy. - Przecież normalnie nie wywalam się na ludzi. Przepraszam, to przez tamto zaklęcie - wyjaśnił krótko. Jego spojrzenie odruchowo poleciało na bok, gdzie ćwiczyli Ezra i Will. Leo był niezaprzeczalnie bardziej zainteresowany wynikami tego pierwszego, ale niestety do najlepszych one nie należały (i kompletnie nie czuł się winny). Vin-Eurico aż coś ścisnęło w środku na widok przykucniętego Krukona, którego najprawdopodobniej zalała fala koszmarnych wspomnień. Zdusił jednak w sobie jakieś głupie pytanie, czy wszystko w porządku. Pomasował sobie lekko ramię, niby się odwracając, ale dalej kątem oka dyskretnie obserwując sytuację. Nie pozostało mu nic innego, jak tylko czekać, aż Reed postanowi przejść do kolejnego etapu lekcji.
Isabelle Davies
Rok Nauki : VI
Wiek : 22
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 1.67 m
C. szczególne : niewielka blizna na zewnętrznej stronie, prawej dłoni
Obserwowała efekty swojego zaklęcia. Najwidoczniej magiczne anomalie nie mieszały się w jej zaklęcia. Naeris za to miała kompletnego pecha. Właściwie można było to dość prosto wytłumaczyć - zaburzenia magii. Może to i dobrze, że miały miejsce. Pewnie tak to dostałaby łomot od Sourwolf, a tego nie chciała. Chociaż nie musiałaby się wtedy czuć zbytnio upokorzona. W końcu Nae należała do studentów. Isabelle nawet się cieszyła, że do pary dostała tą dziewczynę, a nie jakiegoś okrutnego skrzata. Wiadomo? Niektórzy tutaj byli bardzo dziwni i nie mili, albo jacyś zadufani w sobie. Izzy miała nadzieje, że taka nie była. Odczarowała ponownie krukonke z zaklęcia Mutatio Lateribus. - A no działa. - Potwierdziła słowa koleżanki, ale mniej entuzjastycznie. Nie chciała się jakoś przechwalać w końcu to nie wina Nae, że miała dzisiaj gorszy dzień, a raczej noc w rzucaniu zaklęć. - Myślę, że możemy spróbować. - Zgodziła się na propozycje poznania tego dość nieprzyjemnego czaru. Ponownie obrała pozycje obronną, czekając na atak. Tym razem nic się nie wydarzyło. Może to i dobrze. - Mam nadzieje, że też mi się nie uda. - Westchnęła i zacisnęła usta w kreskę. Nie chciała rzucać Visco Nocturna na Naeris Sourwolf, którą co dopiero poznała. Nigdy nie dostała tym zaklęciem, ale już sobie wyobrażała co może czynić ta magia. Zamachnęła się różdżką wypowiadając te dwa słowa: "Visco Nocturna." Chciała zamknąć oczy, albo źle to wypowiedzieć. Nie zrobiła jednak niczego takiego. Czar się udał tylko, że zmienił kierunek i trafił prosto w Izzy. Nie mogła dostać lepszym zaklęciem. Nie krzyczała. Jej oczy, jakby zaszły łzami. Poczuła, że nie ma ochoty, ani siły żeby nadal tak stać, żeby żyć. Pierwszy raz doświadczała całego swojego strachu i złych wspomnień. Zapomniane wydarzenia z przed lat błahe i mniej błahe wracały. Wyobraźnia stwarzała dziwne obrazy, bardzo smutne. Tylko Davies widziała co teraz dzieje się w jej głowie. Upadła kolanami w piasek. Usiadła i tępo patrzyła gdzieś w dal. Jej umysł był gdzie indziej.
Kostka: 5 Opis: 5 - Zaklęcie zmieniło kierunek i trafiłeś sam w siebie.
Odwróciła się nieznacznie, kiedy Ezra ją zaczepił. Tyle lat się znali, a ten pozostawał niezmiennie dotykalski i Ruth nie potrafiła go oduczyć, że okrutnie nie lubiła, kiedy ktokolwiek (w tym momencie prócz Doriena) ją dotykał, nawet w celu zwrócenia na siebie uwagi dziewczyny. Nie zdążyli jednak zamienić nawet paru słów, bo szanowny pan Reed zaczął swój nudnawy wstęp, którego Ruth prawdopodobnie nawet nie słuchałaby zbyt uważnie, gdyby nie to, że...właściwie niczego nie wyjaśnił. Nie, nie właściwie - on nie wyjaśnił kompletnie niczego. Kobieta otworzyła szerzej oczy i spojrzała po ludziach, którzy mogli zarówno znać, jak i nie znać formuły inkantacji zaklęć, które asystent polecił im rzucać na siebie nawzajem. Jeden z czarów był w dodatku dość nieprzyjemny w skutkach, a Shawn dobierając ludzi w pary, jakby celowo omijał Wittenberg, żeby finalnie okazało się, że nie ma jej do kogo dobrać, przez co... przydzielił ją do samego siebie, co było równoznaczne z niemożliwością pilnowania pozostałych uczniów. -Chyba pan sobie żartuje - zaczęła z niedowierzaniem pomieszanym z irytacją, marszcząc brwi w grymasie niezadowolenia - Chce pan pozostawić pojedynki bez asysty nauczycielskiej? Jeśli na zajęciach w parach jest nieparzysta liczba osób to w normalnych warunkach tworzy się jedną trójkę i uczniowie się wymieniają... Ale rozumiem, że to nie są normalne warunki - stwierdziła patrząc na Reeda trochę jak na idiotę, ale w jej oczach przeważało przerażenie, że dyrektor dopuścił osobę tak nieodpowiedzialną do prowadzenia jakichkolwiek lekcji. Ruth zrozumiałaby taki manewr podczas transmutacji, gdy u Liama zamieniali się nawzajem w lisy, ale, litości, to były pojedynki! Co on sobie, do jasnej cholery, myślał? Że zrobi show, przydzielając się do "pary" z Wittenberg, trzaśnie ją zaklęciem pokazując, jaki to z niego fantastyczny czarodziej i po sekundzie wróci do pilnowania reszty. Niedoczekanie. Poza tym - to się ślizgało o zgłoszenie do Hampsona, serio, panie Reed. Choćby nie wiadomo jak wszyscy zebrani byli zdolni, to tylko uczniowie - nie wiadomo, co komu strzeli do głowy, a i zakłócenia w magii mogły sprawić, że wymierzona w kolegę różdżka spowoduje koszmarną krzywdę i błyskawiczna reakcja była w takim przypadku niezbędna. Pojedynkowanie się w tym samym czasie z innym uczniem uniemożliwiało zapobieżenie katastrofie, ale... kto by o tym myślał, prawda? W końcu trzeba utrzeć nosa zarozumiałej Wittenberg - bardzo to wszystko przemyślane, bardzo. Kiedy stanęli razem do pojedynku, Ruth nie zastanawiała się nawet sekundę, usiłując skrócić tę farsę do minimum. Machnęła różdżką, aż zaświszczało powietrze wokół. Była pewna tego, co robi i rzuciła zaklęcie werbalnie, poza tym z całym swoim zaparciem i - prawdopodobnie - Shawn po prostu jej nie docenił lub się rozproszył (może jednak poczuł się do doglądania uczniów), przez co nie miał szans na obronę. -Visco nocturna - rzuciła i opuściła różdżkę - Wyjaśnij mi, jak ty w takim stanie chciałeś pilnować uczniów? Ile razy mam cię jeszcze skompromitować, żeby dotarło do ciebie, że obok nauczycielstwa to ty nawet nie stałeś? Finite - zapytała rozkładając bezradnie ręce, kręcąc głową z niedowierzaniem. Nie miała na celu pokazania innym, że jej zdaniem Reed się nie nadaje na asystenta. Miała na celu pokazanie to jemu samemu, poza tym - sam ją zaczepiał, mógł pomyśleć dwa razy, zanim podjął tę dziwną, choć dla jego urażonej dumy po ostatnim opcmie (czyż nie?) całkiem zrozumiałą opcję.
Na szczęście Hope zauważyła, że siostra czuje się już zdecydowanie lepiej. Odetchnęła z ulgą, ale w tym momencie Faith wypowiedziała zaklęcie. Puchonka próbowała rzucić zaklęcie ochronne, jednak zanim zdążyła machnąć różdżką - przełożyła ją do lewej ręki. Odwróciła się do tyłu. Ale gdzie jest Faith? - Pomyślała . Jak to możliwe, że tak nagle zniknęła? Hope próbowała przejść kawałek dalej, aby dostrzec siostrę, jednak na próżno. Gdy chciała zrobić krok, dosłownie zaczęły jej się plątać nogi, kompletnie straciła nad nimi panowanie. Próbowała najpierw podnieść prawą nogę, zamiast tego jednak, podnosiła nogę lewą. Everett uznała, że na pewno właśnie tak czują się ludzie po alkoholu. - Dzięki Merlinie, że ja nie piję. - Powiedziała pod nosem z głębokim przekonaniem. Po chwili zaklęcie zakończyło swe działanie i Hope znów mogła swobodnie się poruszać. Uświadomiła sobie, że przez ostatnie parę minut stała plecami do siostry - szukając jej. Cóż, magia pewnie jeszcze nie raz zaskoczy młodą czarownicę. Puchonka poczuła jak rozpiera ją duma. Nie dość, że sama bezbłędnie użyła nowego zaklęcia, to jeszcze Faith świetnie sobie poradziła. Naprawdę bardzo ją to ucieszyło. - Gratulacje. - Powiedziała do siostry chcąc podzielić się z nią radością, jednak głos odmówił jej posłuszeństwa i przełamała ciszę wyjątkowo oschłym tonem. Może to dobrze, ponieważ po krótkiej chwili całe podekscytowanie minęło i przypomniała sobie o swojej bardzo skomplikowanej relacji z siostrą. Odwróciła więc wzrok i nie czekając na odpowiedź podeszła w kierunku morza i stanęła na brzegu wpatrując się w migoczące w wodzie światełka.
Trochę wcześniej Faith zajęło zanim doszła do siebie, nie chciałaby już kiedykolwiek tak się czuć. Kiedy rzuciła zaklęcie w stronę siostry można było w oczach Gryfonki dostrzec ogromny gniew. Była wściekła na bliźniaczkę, nie wszystko w życiu było jej winą. Tym bardziej nie miała zamiaru już więcej wyciągnąć rękę na zgodę. Miała dość tego wszystkiego. O dziwo, zaklęcie podziałało, Hope nie zdążyła nawet do końca się obronić. Świetnie, przynajmniej ma za swoje. Powoli emocje Everett zaczynały opadać. Zerkała co chwilę na siostrę, czy ta odzyskała już świadomość ciała, czy jeszcze nie. Spoglądała w pewnym sensie z niepokojem na plecy bliźniaczki, powoli zaklęcie traciło swoją moc. – Gratulacje. – usłyszała w pewnym momencie, jednak według brunetki zabrzmiało to dość sarkastycznie, oschle, zero dobrych intencji. W odpowiedzi tylko posłała Hope wredny uśmieszek, to oznaczało dalszy ciąg wojny między siostrami. Puchonka oddaliła się w kierunku brzegu morza. Faith usiadła po turecku odgarniając włosy z twarzy, westchnęła głośno. Nie zwracała uwagi na to co dzieje się dookoła. Naprawdę chciała żeby już wszystko wróciło do normy. Ciężko spędzało się resztę wakacji, kiedy sprawy tak bardzo się pokomplikowały.
Harriette Wykeham
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 168
C. szczególne : za duży, powyciągany wełniany sweter na grzbiecie, łańcuszek z obrączką na szyi
Zdecydowanie nie był to najlepszy pomysł... Chociaż z drugiej strony, kto nie ryzykuje, nie pije szampana. Właściwie było to życiowe motto Ettie, tylko ze jakoś przestało być takie pokrzepiające, kiedy trafiło ją rzucone przez Lysa zaklęcie. Światło kul, nagle gdzieś znikło. Znowu miała pięć lat, znowu była w ciemnym pokoju, a mrok z każdej strony materializował się i wyciągał po nią ręce. Trzęsąc się ze strachu, cofnęła się, ale zaczepiła się o coś (co to było?!) i upadła, gubiąc różdżkę. Zresztą cofanie się wcale nie było lepsze - z tyłu było równie ciemno. Otoczona, skuliła się najbardziej jak mogła. Musiała skądś wziąć światło, jakiekolwiek, choćby oznaczało to podpalenie samej siebie, kiedy wróciło światło. Dopiero po chwili uświadomiła sobie, że siedzi na plaży, a nad jej głowami nadal świecą kule. Szybko złapała leżącą obok różdżkę i podniosła się, mimo że nogi nadal miała jak z waty. Spojrzała na Lysa i uśmiechnęła się blado. - Dobre jest – stwierdziła, mając na myśli zaklęcie.
Naeris Sourwolf
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 167 cm
C. szczególne : Tatuaż anielskich skrzydeł na plecach
W sumie z jednej strony dobrze, że ta magia świrowała. Dzięki temu nie wychodziła na skończoną niezdarę, która nawet zaklęcia nie umie rzucić... Co z tego, że nikt im nie tłumaczył, jak to zrobić ani nawet jak intonować czar. Naeris miała niedługo kończyć studia (czuła, że dwa lata miną w mgnieniu oka), a z takimi umiejętnościami to chyba nawet charłak sobie z nią poradzi. Nie była na siebie zła, była sobą nieco zawiedziona. Przynajmniej Isabelle rozumiała sytuację i nie wyśmiewała starszej dziewczyny. Od razu poczuła, że naprawdę lubi pannę Davies. Naeris nie zajęło dłużej niż parę sekund, żeby zorientować się, że dziewczynę spotkało to samo, co ją wcześniej, mianowicie odbicie zaklęcia w samą siebie. Przez chwilę z rosnącym niepokojem obserwowała twarz Krukonki, nie wiedząc czy zawołać Reeda (który chyba w tym samym czasie przeżywał identyczne zaklęcie), czy jej jakoś pomóc... Naeris nie chciała zrobić jej jeszcze większej krzywdy swoją własną różdżką, ale rozumiała, że tak po prostu zostawić tego nie może. W chwilę znalazła się obok jasnowłosej, delikatnie chwyciła ją za ramiona. Uważała przy tym, bo w swoim koszmarze mogła uznać ją za jakiegoś napastnika. - Isabelle? - spróbowała mówić spokojnie i łagodnie. Ten czar nie mógł przecież trwać wieczność, prawda? - To zaraz minie albo czekaj, spróbuję je zdjąć... Nie do końca ufała swojej różdżce, która tego dnia dosłownie wszystko partaczyła. Jednak nikt inny najwyraźniej nie zamierzał pomóc, dlatego szepnęła Finite i miała nadzieję, że to jakoś pomogło. Chyba niczego nie pogorszyła. Trzymała jeszcze zapobiegawczo dłoń na ramieniu młodszej Krukonki. No to był głupi pomysł, żeby próbować z gorszym zaklęciem... - Przepraszam, nie wiedziałam, że tak się stanie. - powiedziała cicho. Nie potrafiła sobie wyobrazić, że sama miałaby stanąć twarzą z twarz z najgorszymi koszmarami. Gotowa była zrobić coś jeszcze dla Isabelle, ale nie wiedziała do czego jeszcze może się przydać.
Dante, słysząc, że lekcja się zaczyna, wstał i poszedł leniwym krokiem w stronę asystenta, słysząc co ten do nich mówił i na jakie pary ich podzielił. Odpowiadało mu, że trafiła mu się Blaithin, jednakże w głębi duszy wiedział, że pokona go jak chuj. Nie miał z nią szans, ale przynajmniej będzie… zabawnie, o ile można tak nazwać pojedynek, w którym używali zaklęcia paraliżującego przez strach. Na jej uwagę, uśmiechnął się do niej i rzucił: - Cóż, skoro jesteś młodą studentką, to owszem, zacząłem. Poszli gdzieś na bok, gdzie było wystarczająco miejsca i mogli zaczynać. Rudowłosa była pierwsza, więc liczył się z tym, że zaraz będzie mieć naprawdę przejebane. Czekał na ten moment, z wyciągniętą różdżką, trochę śmiejąc się w duchu, w jakiej dupiatej sytuacji był. Pamiętał już rok temu, że Fire była lepsza od niego w takich „pojedynkach”, a co dopiero po rocznej nieobecności, kiedy Blaith przez ten czas ćwiczyła, chociażby na lekcjach. O ile na nie uczęszczała, a domniemywał, że na zaklęcia i opcm chodziła bo te lekcje potrafią być przyjemne. Wreszcie, rudowłosa małpa wypowiedziała zaklęcie, a on patrzył jedynie jak promień leci z niebywałą szybkością w jego stronę. Nie zdążył nawet wpaść na zaklęcie, którym odbiłby te przeciwniczki. Został ugodzony i padł na ziemie, nie mogąc się ruszyć, a w jego głowie pojawiały się wizje, których nie chciał widzieć… Śmierć rodziców, przyjaciół, a nawet jego dziecka, to wszystko wydawało mu się teraz tak realne, że nigdy nie powiedziałby, że to była jedynie iluzja. Serce zaczęło mu szybciej bić, a on sam czuł jakby miało mu zaraz wyskoczyć z klatki piersiowej. Było mu gorąco i nie mógł tego znieść, zaczynał wariować, przed oczyma widział matkę, całą we krwi, leżącą obok niego z otwartymi powiekami, lecz jej oczy były nieobecne. Dante chciał, żeby to się skończyło, żeby tego nie było. Prosił o to. I nagle poczuł ulgę, upust emocji, kiedy Blaithin ściągnęła zaklęcie. Leżał jeszcze chwile, oddychając głęboko i patrząc gdzieś przed siebie. Nie chciał przyznać się do porażki, jednak nie mógł przeciwstawić się prawdzie. Zjebał i to były… konsekwencje jego zbyt wolnej reakcji. Wstał wreszcie i otrzepawszy się z piasku, ręką przejechał po włosach, tak żeby nie wpadały mu do oczu. Już się uspokoił i nie było po nim widać, że to co się przed chwilą stało było dla niego czymś… koszmarnym. Spojrzał na Fire i uśmiechnął się lekko. - To było… mocne. – Powiedział i bez większych przerw, przeszli do kolejnej części tego pojedynku, czyli jego kolej. Ręce wciąż mu się lekko trzęsły i miał wątpliwości, czy mu się uda. Wycelował różdżką w dziewczynę i wypowiedział formułę: - Visco Nocturna - Oczywiście mu się nie udało, jego różdżka nawet nie zareagowała. W tym momencie nie była niczym więcej niż zwykły patyk, leżący gdzieś w piasku. Przeklął pod nosem i zwrócił się do Blaith: - No i chuj. – Zaśmiał się i ich pojedynek się zakończył jego porażką. Nic dziwnego. Teraz przyglądał się reszcie, czekając na kolejny etap.
3
Isabelle Davies
Rok Nauki : VI
Wiek : 22
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 1.67 m
C. szczególne : niewielka blizna na zewnętrznej stronie, prawej dłoni
Nie powinni eksperymentować z takimi zaklęciami. Dobrze, że miała piętnaście lat, a nie jedenaście. Na początku nie wiedziała co się z nią dzieje. W końcu jej umysł gdzieś tam dryfował. Myślała, że jest całkowicie gdzie indziej. Niespodziewanie do jej umysłu wkradł się głos, który wypowiedział jej imię, a na jej ramionach coś spoczęło. Nie była wstanie nawet krzyknąć z przerażenia, chyba to było najgorsze. Mrugnęła zaskoczona, kiedy przed sobą ujrzała plaże. A no tak, odbywały się zajęcia. Miała dziwne szklany wzrok. Dobrze, że się nie rozpłakała. Matko, ale wtedy byłby wstyd. Wstała powoli, przetwarzając co w ogóle miało teraz miejsce. - Nie masz za co przepraszać. - Otrzepała kolana z piasku i spojrzała na Naeris. - Dobrze, że nie kazali nam rzucać jakimiś Avadami bo byśmy się same wykończyły. - Uśmiechnęła się, chcąc zapomnieć o tym co ją przed chwilą spotkało. W głębi duszy czuła się paskudnie. Wiedziała, że anomalie magiczne mają miejsce non stop, ale wkurzyło ją to, że akurat musiała trafić sama w siebie zaklęciem. Co za żal i wstyd. Sourwolf zapewne też nie czuła się najlepiej, kiedy jej zaklęcia kompletnie nie wychodziły. - A tak w ogóle to jesteśmy kwita. - W końcu Nae ją odczarowała, tak jak wcześniej zrobiła to Izzy. Obydwie miały czyste konta.
Shawn E. Reed
Wiek : 33
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 184 cm
C. szczególne : Tatuaże, magiczna metalowa proteza prawej ręki, Gwiazda Południa zawieszona na łańcuszku na szyi.
Obowiązek opiekowania się uczniami, który obarczał Shawna sprawiał, że nie mógł się skupić na pojedynku z Ruth w całym stopniu, dać z siebie sto procent. Z jednej strony, to przecież dobrze, że jednak zwracał uwagę (jakąkolwiek) na to co się działo, a nie skupił jedynie na walce z przeciwniczką. Widział jednak, że nie było żadnej takiej sytuacji, w której by musiał improwizować. Wybrał właśnie takie zaklęcia, które nie były szczególnie szkodliwe, albo takie, które mogły wyrządzić krzywdę. No chyba, że ktoś był naprawdę udany, ale takich to by nawet Hampson nie uratował. Ich „rundę” zaczęła dziewczyna i wiedział, że nie będzie ona łatwym przeciwnikiem. Wręcz wymagającym. I jak się spodziewał, jej atak był szybki i bezbłędny. Shawn niestety musiał sobie przyznać, że nie potrafił tego uniknąć, a tym bardziej szybko skontrować. W jednym momencie przed oczyma pojawiły mu się najgorsze obrazy z jego przeszłości, ludzie, którzy przeminęli z czasem i też tacy, których wciąż poszukiwał. Nie mógł się przez to ruszyć, choćby ruszyć paluszkiem i dopiero zdołał odetchnąć, gdy Ruth tak ładnie go odczarowała i chciała ośmieszyć przed wszystkimi. On zaś, podnosząc się z jednego kolana (na które nawet nie zarejestrował kiedy upadł), spojrzał jej w twarz… i uśmiechnął się. To był chyba najbardziej szyderczy uśmiech jaki kiedykolwiek pojawił się na jego twarzy. Co mógł oznaczać? Bardzo wiele, gdyż Reed nie odezwał się ani słowem. Po prostu się szczerzył do tej zbyt pewnej siebie idiotki. Jego różdżka leżała w piasku, więc może czuła się pewniej. Błąd. Wyprowadził błyskawicznie rękę do przodu, po czym w myślach rzekł „ Visco Nocturna i przez jego dłoń przenikła ciepła, ogrzewająca go moc, która po ułamku sekundy wystrzeliła jako promień z zawrotną prędkością, ugadzając Ruth. Ta, legła jak kłoda, zaś Shawn zaczął się śmiać. - Już przestałaś gadać? Dziękuje, bardzo mi przyjemnie. – Ściągnął z siebie płaszcz i okrył nią nim, żeby przypadkiem jej nie było za zimno, leżąc tak sparaliżowana. No bo odczarowywać jej od razu nie będzie. I też pilnował, żeby żadnemu z młodych uczniaków-obrońców nie próbowało jej tknąć. Przyglądał się końcowym walkom i jego mimika znów zmieniła się na bezemocjonalną, zimną. Łypał na każdego, dopatrując się błędów i czasem rzucając do kogoś „cóż, to już nie są anomalia magiczne, to po prostu twoje beztalencie” – akurat to wypowiedział, zwracając się do Arielle C. Tender, która nawet nie wykrzesała iskry z swojego „magicznego” badyla. To samo było z Dante, który był równie nieudaczny i takich powinno się po prostu wyrzucać z magicznego świata, oficjalnie dając im tytuł charłaków. Cóż, lecz o takich prawach mógł jedynie pomarzyć w własnej głowie. Gdy już wszyscy skończyli, niektórzy zrobili coś, o co ich nie prosił, czyli wykonali jeszcze jedną kolejkę i wypróbowali drugie zaklęcie. Byli wśród tych idiotów i ludzie z talentem, którym się udało coś wyczarować, ale też tacy, którzy niby próbowali, a nie byli w stanie. Jakby widział swego ojca, starającego się o kolejne dziecko… oczywiście parę już lat temu, kiedy jeszcze potrafił myśleć jakkolwiek. Pomyślał o Ruth i postanowił, że teraz była pora, żeby ją odczarować. Rzucił szybkie Finite i nie patrząc już na dziewczynę powiedział chłodnym tonem: - Żegnam. – Wskazał jej różdżką drogę powrotną i zajął się resztą. - Drugi etap to będzie już najzwyklejszy pojedynek, w którym możecie użyć każdego zaklęcia, jakie przyjdzie wam na myśl. Ci, którzy zostali ugodzeni Visco Nocturna, teraz zostaną odczarowani… – rzucił okiem na wszystkich i odczarował tych, których musiał – Zaś ci, którzy zostawi trafieni drugim zaklęciem… musicie sobie radzić w takim stanie. Pary pozostają bez zmian, ja będę teraz dokładnie obserwował co robicie… – Bo tak mi nakazała pani Ruth, prawda? – Rzekł do siebie w myślach i już nic nie mówił, a patrzył jak reszta znów układa się do pojedynków. - A i jeszcze. Zaczyna teraz osoba, która była wcześniej druga. Jest to zrozumiałe, prawda? – Rzucił i usiadł na piasku, z różdżką w pogotowiu. Był na lekkim wzniesieniu, więc widział dokładnie każdego. Pomagały mu również magiczne światełka z wody. Po chwili wpadł na pewien pomysł, więc szybko wstał i krzyknął, tak żeby wszyscy słyszeli: - Czekajcie jeszcze chwile... - Rozejrzał się, gdzie każdy wybrał sobie miejsce do pojedynku i zaczął czarować. Przewrócił drzewo, tam wyczarował kamień z piasku, a dokładniej mówiąc, transmutował piasek, żeby był piaskowcem w przeróżnych formach, czy długich czy krótkich. Każdy miał w pojedynku miejsce, za którym mógł się ukryć. - Możecie zaczynać. - Wrócił na swoje miejsce i ziewnął przeciągle.
z/t dla Ruth.
kostki:
Wybierasz zaklęcie, którym chcesz zaatakować przeciwnika. Jeśli w poprzednim etapie wybrałeś i udało ci się użyć "Mutatio Lateribus", efekty znikną dopiero po lekcji. W przypadku "Visco Nocturna", efekty Shawn (lub twój towarzysz) ściągnął po zakończeniu I etapu.
Atak:
1- twoje zaklęcie nie działa tak jakbyś sobie tego życzył. Promień, który wystrzeliłeś, w połowie drogi ulatnia się i znika nie robiąc krzywdy przeciwnikowi. 2- udało ci się, lecz czujesz, że twoja różdżka gwałtownie nabiera temperatury, jakby miała wybuchnąć i nagle wylatuje w powietrze, lecąc gdzieś za ciebie. Jesteś rozbrojony. 3- perfekcyjnie udaje ci się rzucić zaklęcie, które bezbłędnie trafia w przeciwnika, który nie ma szans na obronę. 4- nie udaje ci się, różdżka odmawia posłuszeństwa i wydaje ci się, że to zwykły bezużyteczny patyk. 5- zaklęcie wyprowadzone dobrze, jednak przeciwnik ma szansę na obronę 6- zaklęcie obosieczne, gdyż trafia zarówno w przeciwnika, jak i w ciebie. Nie ma szans na obronę.
Przerzut: 14 punktów z zaklęć
Obrona: Rzucasz dwoma kostkami, jeśli wynik jest wyższy niż dziewięć, obrona udana. Każdy ma jeden przerzut. Albo do obrony, albo do ataku, więc jeśli przy ataku rzuciłeś drugi raz, przy obronie nie możesz zmienić pierwszego wyniku! WYJĄTEK: Jeśli wypadło ci 3 albo 2, obrona się udała i uwzględniasz w poście, że ukryłeś się za jakąś zasłoną (drzewo, kamień np)
Teraz pojedynek ma nieograniczoną ilość tur, walczycie dopóki a) uznacie, że jedna postać jest już powalona b) do póki Shawn nie przerwie wszystkich pojedynków, czyli do 30.08.2017
Nie wiem, może o czymś zapomniałem… w takim wypadku proszę mnie informować!
Isabelle Davies
Rok Nauki : VI
Wiek : 22
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 1.67 m
C. szczególne : niewielka blizna na zewnętrznej stronie, prawej dłoni
Ten @Shawn E. Reed był okropny. Na pewno mieli lekcje z odpowiednim kolesiem? Na zdrowego psychicznie to on nie wyglądał. Isabelle obserwowała, jak @Ruth Wittenberg skompromitowała Reeda. Pewnie żaden nauczyciel by sobie na to nie pozwolił, ale jego sama reakcja świadczyła o tym, że był niedojrzałym emocjonalnie palantem. Oczywiście Davies w życiu by tego nie powiedziała na głos. W końcu była słabsza, młodsza i na pewno nie głupia. Oberwanie Visco Nocturna podlegało po hardcorowe struktury jej umysłu. No sorry, ale nigdy nie rzucała nawet dla żartów w siebie czy braci takim pojebanym zaklęciem. Zresztą rzucenie na rodzeństwo czegoś takiego w złości byłoby jeszcze wybaczalne, ale kurwa na lekcji? Reed to psychopata! Już Patton nie miał tak nasrane w głowie. Właściwie Craine był tylko zgorzkniałym psychopatą zrzędą, racjonalnie myślącym (jeśli to w ogóle możliwe). To jak dostała się Ruth zaklęciem to było normalne bo w większości każdy obrywał. Najgorsze, jak Shawn się odezwał w jaki arogancki sposób to zrobił i nadal robił. „Cóż, to już nie są anomalia magiczne, to po prostu twoje beztalencie” Te jego do gryzki w ogóle nie były potrzebne. - Zrozumiałe bez dwóch zdań. - Czyli musieli się teraz wykończyć na tych zajęciach. Davies po raz pierwszy w życiu sobie pomyślała, że nie powinna przychodzić na zajęcia z zaklęć. Nie miała zamiaru uciekać. Być arogancka. Po prostu należało wykonać to czego oczekiwał Reed, miejmy nadzieje, że nigdy nie dojdzie do tego, aby został nauczycielem w Hogwarcie. Chociaż... Izzy ustawiła się do pojedynku i stworzyła sobie w głowie listę zaklęć najmniej szkodzących. Jakby przed nią stał ktoś inny niż @Naeris Sourwolf to by bez wahania użyła czegoś paskudnego, co miała w zanadrzu. W przypadku tej miłej krukonki dążyła do tego, aby obie przeżyły. W końcu Ravenclaw! Trzymamy się razem. - Więc... Powodzenia. - Uśmiechnęła się przyjaźnie. - Expelliarmus. - Machnęła różdżką, używając prostego zaklęcia rozbrajającego. W końcu podchodziło pod zaklęcie ofensywne, a Shawn powiedział, że rzucać zaklęcia jakie przyjdą na myśl. Strumień magii ruszył na Nae i w połowie drogi znikł. Pewnie, jakby rzuciła coś gorszego to by zadziałało, albo co gorsza w nią samą trafiło. No cóż... Pech!
Kostki na Atak: 1 (Chociaż nie trafiłam w siebie, nie robię żadnych przerzutów. Zostawię na obronę tą jedną szanse xd) Opis:1- twoje zaklęcie nie działa tak jakbyś sobie tego życzył. Promień, który wystrzeliłeś, w połowie drogi ulatnia się i znika nie robiąc krzywdy przeciwnikowi.
Harriette Wykeham
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 168
C. szczególne : za duży, powyciągany wełniany sweter na grzbiecie, łańcuszek z obrączką na szyi
Jej tam nie przeszkadzało, że Reed im się nie przyglądał. Nawet lepiej. Nie mieli przecież dwunastu lat, żeby nie poradzić sobie z kilkoma zaklęciami. W ogóle nie zwracała uwagi na to co robił z Wittenberg. Co ona tu w ogóle robiła? Ettie myślała, że Krukonka skończyła szkołę i już nigdy nie będzie musiała jej oglądać, a ona cały czas gdzieś jej migała. Pojedynek był super zabawą, ale w ogólnie ustalonej formie przestał jej się podobać kilka lat temu. Czekanie, aż ktoś pierwszy rzuci zaklęcie było zwyczajnie głupie. Kto tak robił w prawdziwym starciu? - Ej, a może zamiast ustalać kolejność, będziemy w siebie miotać bez ostrzeżenia, co? Sygnałem startowym niech będzie pierwsze rzucenie zaklęcia przez kogokolwiek tutaj – przypatrywała się reszcie zebranych na plaży, czekając aż ktoś zaatakuje. Troszeczkę żałowała, że pojedynkuje się z Lysem, bo miała w głowie mnóstwo wrednych zaklęć, które chciałaby wypróbować w walce, ale jednak nie na przyjacielu. Gdyby na przykład była w parze z Davies… Pokazałby jej kto jest lepszy. Akurat kiedy o niej myślała (i na nią patrzyła), Krukonka rzuciła zaklęcie. Zapewne to dało jej przewagę nad Lysem. - Everte Statum – rzuciła szybko i sama natychmiast wyleciała w powietrze. Czyżby różdżka znowu wypaliła do tyłu? Poderwała się na nogi i zobaczyła, że Lys też znajdował się trochę dalej niż przedtem i już w nią celował. Strach pomyśleć, co zrobi jej różdżka teraz… Tego jednak nie miała okazji się dowiedzieć.
Kostka na atak: 6
@Lysander S. Zakrzewski, przepraszam, że Ci się wpakowałam w kolejkę, ale mnie nie ma od jutra do 30. Możesz sobie za to założyć, że się nie obroniłam c:
Eric stanął jak wryty i z niedowierzaniem patrzył na poczynania nauczyciela prowadzącego zajęcia. Chłopak widział wszystko dokładnie, bowiem prowadzący był zbyt zajęty udowadnianiem swoich umiejętności by zajmować się innymi podopiecznymi. Nie mógł uwierzyć własnym oczom w to co widział. Reed był nowy, owszem, mógł zatem popełniać błędy wychowawcze wynikające z braku doświadczenia, ale Henley, siedemnastoletni Gryfon, uważał, że sparaliżowanie uczennicy(nawet świeżo upieczonej absolwentki), a później wyśmianie jej umiejętności nie było odpowiednią praktyką. Nawet Craine, który był strasznym gburem i czasem rzucał jakimiś wyzwiskami na lewo i prawo, nigdy nie postąpiłby w ten sposób. Ty obrzydliwa kałużo gumochłomich wymiocin - pomyślał Eric zaciskając zęby ze złości. Gdyby tylko nie był nauczycielem, nasz bohater, który był przecież osobą dość gwałtowną, zapewne spróbowałby potraktować go jakąś bardzo nieprzyjemną klątwą, ale ostatecznie skończyło się tylko na wrogim łypaniu w kierunku tej szui. Tej nocy, Eric mianował go swoim wrogiem, niepożądanym numer jeden, i poprzysiągł sobie, że w trakcie roku szkolnego wywinie mu jakiś obrzydliwy numer. Nawet jeśli jego ewentualny szlaban miały trwać cały semestr, albo i dłużej. Teraz jednak odwrócił się do Sammy'ego i skinięciem głowy dał mu znać, że mogą zaczynać pojedynek. Odszedłszy kilka kroków do tyłu, ukłonił się i machnął klonową różdżką wypowiadając pierwsze pojedynkowe zaklęcie, które przyszło mu do głowy i którym nie wyrządziłby przyjacielowi zbyt dużej krzywdy. -Levicorpus - zawołał głośno, ale promień, który zmierzał w kierunku Puchona, gdzieś w połowie drogi po prostu się rozproszył, wprawiając Erica w niemałe osłupienie. Używał tego zaklęcia już dziesiątki razy i za każdym razem z sukcesem. Co było nie tak tym razem? Czyżby to złość na tego frajera, Reeda, nie pozwalała mu się odpowiednio skupić? Na myśl o tym zapałał jeszcze większą chęcią do stoczenia pojedynku z tym, pożal się boże, nauczycielem. Widząc zdziwienie szykującego się do obrony Sammy'ego, Eric wzruszył jednak tylko ramionami. Pora na defensywę.
Przez cały czas trwania zajęć byłem tak ospany, że nie dochodziło do mnie dosłownie nic! Żadne słowo nauczyciela, czy też jaki i stoki osób. Kiedy zaczęliśmy się pojedynkować, przypomniały mi się stare dobre czasy, gdy to w pierwszej klasie próbowaliśmy się uczyć nowych zaklęć. Początkowo zaklęcie Erika do.mnie nie dochodziło, potem jednak kiedy już zakapowałem, że to zaraz we mnie walnie, zacząłem przygotowywać się do obrony. Gdy nagle znikło. - Ej no, chciałem sobie powisieć ! - rzuciłem w stronę przyjaciela i spróbowałem przewertować całą pamięć w poszukiwania jakiegoś fajnego zaklęcie. -Tarantallegra - krzyknąłem i kierowałem swoją różdżkę w kierunku Erica. Kostka- 5, masz szanse na obronę
Po zupełnym fiasku jakim była próba zaatakowania przyjaciela, Eric Henley przygotował się do obrony. Wlepił w Puchona swoje spojrzenie i spiąwszy mięśnie czekał na jego ruch. Po nerwowej chwili stagnacji, która wydawała się trwać całe wieki, chłopak wycelował różdżkę i cisnął zaklęciem nogopląsu. Wyglądało na to, że Sammy również nie planował go skrzywdzić, ale Eric i tak nie chciał dawać mu satysfakcji z pokonania go. Treningi Quidditcha robiły swoje, dlatego świeżo upieczony ścigający drużyny Gryffindoru, zamiast postawić magiczną tarczę, uskoczył przed promieniem zaklęcia zupełnie jakby wymijał odbity w jego stronę tłuczek, po czym w odpowiedzi wystrzelił własnym zaklęciem - starym, dobrym rozbrajaczem, dzięki któremu wygrał już w życiu kilka pojedynków. -Expelliarmus - zawołał. 5! Broń się!
Na tym polu bitwy ja kompletnie zasypiałem, w dodatku nie pojedynkowałem się już tak dawno. W głowie krążyły mi różnorakie zaklęcia obronne i atakujące, ale na obronę nie miałem sił, a atakiem nie chciałem zranić przyjaciela. -Wiesz, która jest godzina?- zapytałem po utracie różdżki - Może ty nie potrzebujesz snu, ale z takimi zaklęciami, na takiego zaspałego puchona? Gdzie twoja sprawiedliwość gryfku? - od pewnego czasu lubiłam wytykać Ericowi błędy u przypominać mu cechy jego domu. - Acio różdżka- zawołałem, po czym chwyciłem na nowo mój magiczny patyk. -Drętwota- zaklęcie wyszło mi zdumiewająco dobrze. Obrona nie udana :/ Atak-3 sorry ale nie masz żadnych szans na obronę :)
Z pobłażaniem patrzyła na Theo, który podszedł do niej i ją podtrzymał. Czuła się teraz jak jakieś dziecko, które dopiero uczy się chodzić i jeszcze nie za bardzo mu to wychodzi. W pewnym sensie właśnie tak było. - Dzięki. - uśmiechnęła się lekko, gdy już trzymała się w pionie. - Mam nadzieję, że zejdzie. - mruknęła pod nosem. Na wzmiankę o pomocy przy wróceniu do hostelu tylko się skrzywiła. Nie chciała sprawiać chłopakowi problemu, po lekcji może już mniej więcej załapie jak się poruszać pod wpływem tego zaklęcia. A jeśli nie, to najwyżej trochę pobłądzi po wyspie. Pojedynek? Okay. Tylko jeden malutki szczegół jej w tym przeszkadzał. Ciągle działało na nią zaklęcie "Mutatio Lateribus". Próba zrobienia chociażby najmniejszego kroku w lewo kończyła się zrobieniem tego samego, tyle że w prawo. I jak tu w razie czego się ukryć przed zaklęciem rzuconym przez przeciwnika? Jej zdaniem to właśnie efekty tego zaklęcia powinny zostać ściągnięte. Totalny kretynizm. Odgarnęła włosy opadające na twarz i zacisnęła zęby. Po pierwsze nie może teraz sprawiać wrażenia, że się poddała. To, że miała utrudnione zadanie nie oznaczało jeszcze że przegrała. W głowie zaczęła szukać jakiegoś zaklęcia, które by mogła rzucić na chłopaka. Potrzebne jej było coś skutecznego, ale równocześnie niegroźnego. W końcu znalazła. - Ceruisam - powiedziała nagle. Liczyła na punkt zaskoczenia i chyba jej się udało. Zaklęcie trafiło w przeciwnika, który nawet nie miał szans na obronę. Wreszcie coś jej się dzisiaj udało. Zadowolona podskoczyła i zaśmiała się. Czekała teraz na reakcję chłopaka.
Kostka na atak: 3 (yass, chyba po raz pierwszy kostki się do mnie uśmiechnęły XD) Nie masz szans na obronę, Theo B)
Jak dotąd niezawodny rozbrajacz sprawdził się również i tym razem. Różdżka Sammy'ego została wytrącona z jego dłoni, nim ten zdążył jakkolwiek zareagować. - Spróbuj z takimi argumentami, gdy zaatakuje Cię prawdziwy czarnoksiężnik - powiedział Eric wzruszywszy ramionami. Jego przyjaciel wiedział, że w jego przypadku pojedynki to nie zabawa, a okazja do ćwiczeń dla przyszłego Aurora, którym chciał zostać. W dodatku cała ta sytuacja z Faith sprawiała, że Gryfon nie był w zbyt dobrym humorze, nie podłapał więc luźnego tonu przyjaciela. Nie był skory do żartów, zwłaszcza, że przypomniał sobie właśnie dzieje ostatniej wojny czarodziejów. - Bitwa o Hogwart odbyła się późno w nocy, Sammy, Voldemort nie czekał aż uczniowie zdążą zjeść śniadanie - stwierdził Eric pouczającym tonem, który często towarzyszył mu gdy rozprawiali o czarnoksiężnikch i tego typu sprawach. Generalnie marzenie zostania Aurorem trochę uderzyło Gryfonowi do głowy. – Ja też jestem zaspany i w sumie skoro już mowa o śniadaniu, to bym coś zjadł... ale to właśnie tym lepiej, będziemy lepiej przygotowani na różne warunki - dodał z lekkim uśmiechem, przyznając w duchu, że pomysł lekcji tak późno w nocy nie był wcale aż taki tragiczny. -Dawaj, Sammy - zachęcił przyjaciela, gdy ten odzyskał już utopioną w piaskach plaży różdżkę i sam przygotował się do obrony. A właściwie zaczął przygotowywać się do obrony, bo nim zorientował się, że Puchon atakuje, promień wystrzelony z jego różdżki dzielił może metr od osiągnięcia celu. Aha - pomyślał Eric i padł nieruchomo na plażę. Na szczęście Wilson był dobrym kumplem i szybko ocucił Gryfona, dając mu szansę na rewanż. - Wow, to było dobre - pochwalił Sammy'ego Eric. Cieszył się, że Puchon tak dobrze radzi sobie z zaklęciem oszałamiającym, ale w głębi duszy troszkę bolało go, że dał się pokonać. -Visco Nocturna - zawołał Eric próbując zaklęcia, którego chciał ich nauczyć Reed. 5-Masz szansę na obronę
Leonardo O. Vin-Eurico
Wiek : 28
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : Ok. 222cm
C. szczególne : Wzrost; blizny na udzie i łopatce; umięśniony
To co Reed robił na tej lekcji, to były jakieś żarty. Leo był tak zajęty @Lotta Hudson, że w pierwszej chwili nawet nie zerkał w stronę nauczyciela - później jednak dostrzegł co tam się działo i poczuł, że robi mu się gorąco ze złości. Ten debil pastwił się nad Ruth, a Gryfon może nie był z nią jakoś tragicznie blisko, ale zdążył ją polubić. Poza tym była ważna dla Ezry. Nie powiedział nic jednak, zacisnął wargi w wąską kreskę i zaplótł ręce na klatce piersiowej, wkładając ogrom energii w to, aby nic Reedowi nie powiedzieć. Nie chciał kłopotów no, mieli wakacje. Zresztą pewnie ani Ruth, ani Ezra nie byliby zadowoleni z powodu reakcji Vin-Eurico. Tak czy inaczej słuchanie asystenta kiepsko mu szło, skoncentrowany był na wyrzucaniu mu w myślach wszystkich wad. Kiedy w końcu dotarło do niego, że mają się teraz po prostu pojedynkować, jedynie westchnął. - Dobra Lotuś, lecimy z tym - rzucił, obracając różdżkę w palcach. Wrócili na swój wydzielony kawałek i Leo miał zacząć. Nie był pewny czy to dobry pomysł, dalej nieszczególnie sobie ufał z tymi całymi magicznymi zakłóceniami. Dodatkowo taki ogrom możliwości sprawił, że od razu w myślach pojawiła mu się pustka. Jakie zaklęcie miał niby rzucić? Pojedynek to pojedynek, kwiatków nie wyczaruje. Jednocześnie nie chciał skrzywdzić Krukonki. Wpadło mu do głowy zaklęcie tak idiotyczne, że wprost idealne. Mruknął zatem "Clamor" mając nadzieję, że w ten sposób szybko ich pojedynek się skończy. Jak widać jego wcześniejsze obawy były całkiem trafne - choć zaklęcie wyraźnie trafiło w Lottę, w niego również... Och, jakie to było upokarzające. Gryfon poczuł jak jego ciałem wstrząsa prawdziwy, stuprocentowo realny szloch i zanim udało mu się jakkolwiek zareagować, z kącików oczu popłynęły mu łzy. Błyskawicznie opuścił różdżkę i odwrócił się od Krukonki, zakrywając twarz wolną ręką. No nawet nie chciało mu się płakać, serio, nic go nie smuciło. Jak widać zaklęcie dobrał wyjątkowo głupio, bo zalewał się łzami i nie mógł zapanować nad urywanym oddechem. Trzęsąc się ciężko było w ogóle utrzymać się w pionie. Gorzej niż dziecko...
-Ależ mój drogi gryfoński przyjacielu, żaden czarnoksiężnik mnie nie zaatakuje, bo swoich diabeł nie bierze- wyrecytowałem moją typową wymówkę w takich sytuacjach. Jakoś te małe żarciki bardzo mi pomogły i rozbudziły. -Jak jeszcze raz wspomnisz o czymś z historii magi, to przysięgam utłukę cię gołymi rękami - od razu poprawił mi się humor, do dziś nie rozumiem, jak Eric nie zanudzał się do dziś na historii magi. Po rzuceniu zaklęcie i oddrętwienia przyjaciela usłyszałem jego pochwałę. -dziękuję- powiedziałem spokojnie. Nie zdążyłem się obronić, chociaż w tym przypadku rzeczywiście lepszym rozwiązaniem byłoby ruszyć tyłek. Poczułem się strasznie, dokładnie tak jakbym był sparaliżowany. Nagle wszystkie wspomnienia wróciły, widziałem siebie klęczącego przy łóżku mamy, widziałem jak stoję przy drzwiach sierocińca, jak zobaczyłem twarz mojego taty na liście gończym i wreszcie widziałem mojego bogina, który przedstawiał mojego ojca za kratkami. Gdy tylko Eric rzucił przeciw zaklęcie, ja dalej byłem w szoku, spojrzałam tylko na niego. -Proszę, nie rób tego więcej- błagającym tonem powiedziałem do przyjaciela. -expeliarmus- nie wiedziałem czy zaklęcie w ogóle poleciało do przyjaciela, teraz to nie miało znaczenia. 5- broń się
Lotta Hudson
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174
C. szczególne : Mała blizna na palcu dłoni, mocne oparzeliny na rękach i lekkie na szyi
Mieliśmy się pojedynkować, a wyszła z tego wielka kicha – i tym razem nie była to wina Leo. Gryfon nie był zbyt zdolny w kwestii zaklęć, jednakże nawet on nie byłby w stanie tak zjebać zaklęcia, żebyśmy oberwali nim oboje – co tu dużo mówić, dziwne zakłócenia magii jakie miały miejsce na Lefkó dotknęły i nas. Nie byliśmy w stanie walczyć, bo oboje zaczęliśmy zanosić się dzikim, nieokiełznanym płaczem. Łkanie trzęsło mną tak rozpaczliwie, że nie byłam w stanie rzucić na żadne z nas przeciwzaklęcia. Leo zakrywał twarz dłonią starając się ukryć łzy, jednakże niemal wszyscy widzieli jak kretyńsko się zachowywaliśmy – wprawdzie wszyscy przywykli już do widoku płaczącej mnie (robiłam to ciągle), to płaczący Vin-Eurico był zjawiskiem niemal niemożliwym do uchwycenia. Znałam go już kilka lat i po raz pierwszy widziałam go w tak podłym stanie. Podeszłam do @Leonardo O. Vin-Eurico i po prostu przytuliłam się do niego, czy też raczej ze względu na różnicę wzrostu do jego cycka (ignorujac potencjalną zazdrość naszych partnerów - w końcu wszyscy wiedzieli, że od zerwania ja i Leo byliśmy tylko dobrymi przyjaciółmi) – byliśmy w tej żenui razem, a liczyłam, ze wkrótce ktoś wybawi nas z opresji i zdejmie z nas te durny czar.
Zgodziłem się z @Harriette Wykeham i pozwoliłem nam na ten element zaskoczenia. Pojedynki na zasadach Reeda były dla mnie śmieszne, a bycie w parze z kimś kogo się lubiło nie ułatwiało sprawy - jak mieliśmy walczyć na równych zasadach, skoro obojgu zależało na tym by nie zrobić tej drugiej osobie krzywdy? Byłem zamyślony, poza tym Etka jako jedna z nielicznych umiała mnie podejść, wiec już po chwili oberwałem zaklęciem i poleciałem do tyłu. Niespodziewanie dziewczynę spotkało dokładnie to samo, miałem więc nad nią lekką przewagę. Poderwałem się z miejsca i wycelowałem w nią różdżką. - Levicorpus! - krzyknąłem. Ku mojemu zdziwieniu nie tylko Ettie pomknęła do góry. Oboje zostaliśmy wyrwani do góry i zawiśliśmy na kostkach. - Kurwa - mruknąłem zdenerwowany. Musiałem czekać aż ktoś nas odczaruje (nie oszukujmy się, wiszenie za kostkę głową w dół nie jest ani troszkę wygodne), przy okazji znosząc kpiące spojrzenie Walkera. Byłem biegły z zaklęć i nigdy nie zdarzały mi się takie sytuacje, nie rozumiałem więc skąd ten problem.
Zgodnie z zaleceniami Shawna miałabym teraz stanąć do pojedynku z @Lope Mondragón - szczerze powiedziawszy niespecjalnie mi się to uśmiechało. Już nawet nie chodziło o to, że lubiłam Lope, po prostu chłopak (a raczej mężczyzna) był ode mnie starszy i miał znacznie więcej doświadczenia w materii zaklęć. Udana obrona i atak nie dodały mi pewności siebie, wręcz przeciwnie - starszy Ślizgon mógł mieć przecież ochotę, żeby się zemścić. Postanowiłam więc działać z zaskoczenia. Od razu po wysłuchaniu poleceń Reeda bez chwili wahania machnęłam różdżką wypowiadając pierwszą formułę jaka przyszła mi na myśl. - Risatolle! - krzyknęłam bez problemu rzucając zaklęcie. Pytanie brzmiało czy starszemu Ślizgonowi uda się obronić. - Lope - powiedziałam głośno wiedząc, że na pierwsze słowo jakie wypowiem chłopak będzie reagował śmiechem, za każdym razem gdy je usłyszy, przynajmniej dopóki go nie odczaruję.
Kostki: 5
William Walker
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : legilimencja i oklumencja, prefekt fabularny
Zupełnie miałem gdzieś starcie pomiędzy Ruth i Shawnem, wiedziałam, że między nimi zawsze jest coś nie tak. Właściwie to Ruth za każdym razem udowadniała, że jest lepsza od wszystkich innych i powiedzmy sobie szczerze, no po prostu była i koniec. Drugi etap lekcji wydawał mi się zgoła ciekawszy niż jakieś tam dwa zaklęcia. Lubiłem pojedynki i czułem się w nich pewnie, ale ja po prostu czułem się pewnie w zaklęciach, więc nie było o czym mówić. Niepokoiły mnie jednak te całe zakłócenia magii, więc za wszelką cenę starałem się nie skupiać na Lotcie tylko na tym co miałem do zrobienia. Nie było to jednak łatwe. Kto by pomyślał, że prawdziwą przeszkoda nie będą problemy z magią tylko Hudson stojąca kilka metrów dalej. Przymknąłem na chwilę oczy i potem spokojnie wypowiedziałem inkantację zaklęcia. - Aquasudo. - to było pierwsze zaklęcie ofensywne jakie przyszło mi do głowy, nie chciałem jednak zrobić Ezrze prawdziwej krzywdy, więc miałem nadzieję, że tylko trochę się pokrztusi tą wodą. Przestałem jednak myśleć o Clarke'u kiedy dostrzegłem płaczącą @Lotta Hudson. Jakoś z początku umknął mi fakt, że to mogło być zaklęcie i miałem ochotę roztrzaskać głowę Leonardo, ale kiedy zobaczyłem, że ten też ryczy jak bachor wszystko do mnie dotarło. - Finite. - powiedziałem, zdejmując czar z obydwóch i wziąłem dziewczynę w ramiona. - Nie rób mi tak. - mruknąłem jej do ucha, ale w moim głosie dało się już wysłyszeć nutkę rozbawienia. Wróciłem do pojedynku z Ezrą zaledwie po paru chwilach.
Kostka: 5 trafia, ale jest szansa na obronę.
@Ezra T. Clarke najmocniej Cie przepraszam, na śmierć zapomniałam.
-Sugerujesz, że chciałbyś się zaciągnąć do armii jakiegoś czarnoksiężnika? - zapytał niby podejrzliwie Eric – Przydałaby się taka wtyka w szeregach przeciwników, byłby pan bardzo przydatny dla biura Aurorów, panie Wilson - odrzekł na żart przyjaciela. -I tak jestem lepszy w bójkach niż Ty - Stwierdził Gryfon lekceważąco, choć nie był pewien czy to była prawda, już dawno z nikim się nie bił. W zasadzie to ostatni raz zdarzyło mu się w trzeciej klasie, gdy jakiś obślizgły ślizgon przyczepił się do Faith w pubie pod trzema miotłami. Głupi żmijec dostał za swoje, ale i On nie obył się bez ran. Gdyby nie barman, który wyrzucił ich na śnieg i odesłał osobno do zamku, pewnie wszystko skończyłoby się gorzej. - Niedawno była rocznica bitwy nad Litttle Whinging, która swoją drogą też odbyła się w nocy, Sammy - dodał zbyt poważnym jak na Erica głosem, zapewne z powodu wspomnienia związanego z Faith i dlatego, że historia magii, dzieje wojny czarodziejów i tematy towarzyszące walce z czarnoksiężnikami były dla chłopaka bardzo ważne. Kolejny atak Gryfona trafił w cel, Puchon nie zdążył w żaden sposób się obronić, czy to magiczną tarczą, czy unikiem. Eric nie był jednak z siebie dumny, gdy zobaczył jak jego przyjaciel truchleje ze strachu. To zaklęcie było okropne, ale chłopak rozumiał dlaczego Reed próbował im je wpoić. Oczywistym jest, że jeśli teraz oswoją się z tym zaklęciem, będzie ono dla nich mniej szokujące w przyszłości, a może nawet zdołają się mu przeciwstawić. Przez chwilę Eric miał ochotę wyczarować Patronusa by pomóc przyjacielowi w przezwyciężeniu lęku, ale przypomniał sobie, że jak dotąd był w stanie wyczarować jedynie srebrną mgiełkę, która znikała w tempie pary wydobywającej się z ust na mrozie. Gdy Puchon nieco się otrząsnął i do niego przemówił, Eric poczuł ukłucie wyrzutów sumienia. -Tak, oczywiście, nie wiedziałem, że jest aż tak mocne, przepraszam - powiedział Gryfon i sekundę później uskoczył przed promieniem wrogiego zaklęcia. Refleks ścigającego dał o sobie znać i tym razem. Eric aż sam kiwnął sobie z uznaniem, wyglądało na to, że był w naprawdę niezłej formie przed nadchodzącym sezonem Quiddticha. -Incarcerous - wypowiedział zaklęcie tuż po uniku, ale poczuł, że coś wyraźnie poszło nie tak, a chwilę później leżał już na chłodnej plaży. Skrępowany magicznymi linami. -Co na gacie... - zdziwił się Eric, ale wtem zauważył, że Sammy jest w identycznym położeniu co On – Co jest? Co się stało? - wyrzucił z siebie plując piaskiem. Kostka 6 - obosieczne zaklęcie.