Jest to duża powierzchnia o owalnym kształcie, rozmiarów około 55 na 152 metry. Po dwóch przeciwnych końcach, na polach bramkowych umieszczone są trzy tyczki, każda z obręczą na czubku, do których to wrzuca się kafla. Po środku znajduje się koło środkowe, skąd na początku meczu wypuszcza się piłki. Odbywają się tu wszystkie rozgrywki Quidditcha między domami, a także treningi drużyn. Czasem uczniowie przychodzą sami, bądź większymi grupami by polatać sobie dla przyjemności.
Wydawało się, że Daisy gra całkiem spokojnie, bo ani nikt w nią nie uderzał tłuczkami, ani ona sama nie próbowała tego robić. Nic dziwnego, że łapanie kamyków wychodziło jej tak świetnie i miała ich już dobry tuzin. Śmigała na swojej super miotle, nie dając się trafić żadnemu tłuczkowi, które chociaż nie odbijane w jej stronę, to wydawały się same za nią latać. I znowu jeden z nich był wyjątkowo uparty i Daisy już widziała śmierć w oczach i niemalże wyobraziła sobie jak ląduje na ziemi razem z koszem kamyków, które rozsypują się dookoła i może jeszcze połamaną miotłą. Przyśpieszyła jednak i przechytrzyła wszystkie te okropne piłki, w końcu miała z nimi niemałe doświadczenie. Złapała przy okazji jeszcze parę kamyków, szło jej naprawdę wyśmienicie.
Po swej małej defiladzie wreszcie zwolnił lot i przygotował się do lądowania. Zręcznym ruchem zeskoczył z miotły, jeszcze raz pokazując wszystkim trzymany w dłoni złoty znicz. Wśród głośnych okrzyków Ślizgonów, a także i sympatyków ich drużyny z innych domów, czuł się niczym gwiazda. Właśnie tego mu brakowało, wiatru we włosach, nutki adrenaliny i satysfakcji ze spektakularnego zwycięstwa. Czuł się po prostu wspaniale, chociaż miara tego sukcesu chyba jeszcze do niego nie dotarła, a jego umysł był nieco stępiony. Z tego pięknego letargu wybudziła go dopiero ślizgońska pani kapitan, która wręcz wbiegła na niego, rzucając mu się w ramiona. Odruchowo przytulił ją do siebie i uniósł do góry, okręcając się wraz z nią wokół własnej osi. Na dodatek dostał jeszcze buziaka w policzek, na co uśmiechnął się od ucha do ucha. - Dzięki! – Rzucił do niej radośnie, a banan nie schodził mu w ogóle z twarzy i chyba taki stan rzeczy miał utrzymać się już do samego wieczora. – Jak ja się cieszę, że w końcu zagrałem jakiś mecz… I co, myślisz, że teraz pozwolą mi wrócić na stałe do drużyny? – Zagadnął jeszcze do niej a propos swej nieciekawej sytuacji. Grał przecież w tym składzie od małego, a przez ten swój cholerny wybryk grono pedagogicznego musiało go wywalić. Starał się teraz jak mógł, żeby odzyskać utraconą pozycję, dostał nawet pozwolenie na rozegranie próbnego meczu, bo potrzeba było gracza rezerwowego, ale nadal nie miał pewności czy zostanie tutaj na dłużej. To sprawiło, że jednak uśmiech na jego twarzy stał się nieco subtelniejszy niż wcześniej. Z drugiej strony… złapał znicza, chyba powinien liczyć u nauczycieli na jakąś taryfę ulgową? Może wreszcie zdołają mu wybaczyć dawne błędy i zdecydują się przywrócić go do gry? - Tak, musimy to opić! Ustawiamy wieczorne spotkanie całą drużyną. – Przyklasnął jej pomysłowi, ciesząc się, że będzie mógł spędzić więcej czasu ze swoimi dawnymi współgraczami również poza szkolnym boiskiem. A skoro już byli umówieni, chyba mógł ukradkiem zwinąć się na trybuny, gdzie czekali na niego Jeremy i Carmel? Ah, zapomniałby jeszcze o jednym. - Gratulacje dla wszystkich! To był świetny mecz! – Swej wypowiedzi nie kierował jedynie do Cherry, ale do wszystkich Puchonów, którzy tego dnia także pokazali na boisku klasę. W końcu do znicza prowadzili, więc nie było co się oszukiwać, że mecz z nimi wcale nie należał do najłatwiejszych.
Ten mecz był z pewnością odmianą po poprzednich, dość krótkich, rozgrywkach. Cherry z dumą obserwowała wszystkie piękne zagrania swoich graczy - ścigający przerzucali się kaflem jak profesjonaliści, ale w gruncie rzeczy można było podobnie ocenić wszystkich innych. Wkradły się tam w międzyczasie jakieś zmiany, niektórych należało zabrać już z boiska, innych wrzucić w wir walki; Wiśnia nie odpuszczała, dbając o to, żeby tłuczek uprzykrzał grę Ślizgonom. Nie szło im może już tak zjawiskowo, chociaż może po prostu wychowankowie Slytherina zaczęli się rozkręcać. Tak czy inaczej, szli niemalże łeb w łeb i teraz już każdy liczył po prostu na znicza... Chociaż Cher miała nadzieję, że uda im się wbić jeszcze trochę punktów, coby faktycznie kopnąć punktację Hufflepuffu w górę. Borsuki i Węże nie miały już zbyt wielkich szans na Puchar, ale nie oznaczało to wcale, że ktokolwiek zamierzał się poddać... - CHOLERA - wyrwało się Puchonce, kiedy mecz dobiegł końca na rzecz machającego zniczem Gallaghera. Eastwoodówna skrzywiła się nieznacznie, obniżając lot i ostatecznie lądując na ziemi. Zanim zabrała się za gratulowanie Ślizgonom, to obdarowała najszczerszymi życzeniami swoich współzawodników - wychwalała pod niebiosa i zapewniała, że to oni są prawdziwymi zwycięzcami, bo grali perfekcyjnie. Była pewna, że chwila dłużej i to oni mieliby znicza... - Poświętujemy potem, dobra? Jest co, byliście świetni! Cudowne zakończenie sezonu! Zwykle zalewała się łzami, ale teraz jakimś cudem żadna wilgoć nie wdarła jej się pod powieki. Cherry cieszyła się, dalej nabuzowana tyloma pięknymi akcjami, które przeprowadzili w powietrzu. Zresztą, tutaj już nie mieli wiele do powiedzenia, bo przecież był to ostatni mecz... - Hej! Gratulacje! - Zawołała do @Heaven O. O. Dear, która do niej zagadała. Wiśnia bez zastanowienia wyciągnęła do dziewczyny rękę, żeby ją uścisnąć - tak, jak na początku, tak i na zakończenie. Zaśmiała się też, czując jak na jej policzki wylewają się rumieńce. - No, z tym Pucharem to jeszcze zobaczymy... Ale to była zażarta walka, świetnie się grało. Dzięki - wyszczerzyła się, zanim uciekła do swoich. Nie mogła dopuścić do tego, by ktokolwiek z Hufflepuffu smucił się przegraną!
/zt
Finnegan Gilliams
Wiek : 20
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 173
C. szczególne : blizny: podłużna na lewym nagarstku, po pogryzieniu na prawej kostce, pooperacyjne na klatce piersiowej
To był jej pomysł, ale sama nigdy nie wprowadziłaby go w życie. Od czego jednak miało się znajomych w Gryffindorze? Podejrzewała, że spodobałby im się, nawet gdyby nie dotyczył bezpośrednio ich domu. Sama była na tyle podekscytowana tą misją, że nie skończyła na podrzuceniu im pomysłu, ale nawet postanowiła wybrać się razem z nimi. Kiedy w noc przed meczem wymykali się z zamku, pluła sobie co prawda w brodę, ale jednak bardziej bała się przyznać przed znajomymi, że się cyka, niż brutalnie zgwałcić z nimi szkolny regulamin. Zresztą nie była pewna, czy pozwoliliby jej odejść. Jakby nie patrzeć jej współuczestnictwo było zapewnieniem, że ich nie wsypie. Pobiegli w stronę boiska i kiedy już się tam znaleźli cały strach ustąpił miejsca ekscytacji. Prawdę mówiąc nie był to pierwszy dokonany przez nią akt wandalizmu, ale żaden poprzedni nie miał takiego znaczenia, ani nie miała zobaczyć go praktycznie cała szkoła. To nie był drobny kutas na blacie ławki, ani nawet duży kutas na tablicy w pustej klasie. Strzyżenie trawnika zaklęciem Acuero grupce średnio zdolnych czwartoklasistów zajęło sporo czasu, zwłaszcza, że dwóch z nich stało na trybunach - jedno pilnując wzoru, drugie, czy nikt się nie zbliżał. Zaczynało już świtać, kiedy skończyli, dla efektu warto było jednak zarwać nockę. Trawnik zdobił teraz, wystrzyżony w trawie napis RAV SSIE WORA, widoczny tylko z góry. Finn nie mogła się doczekać, kiedy zawodnicy drużyny wsiądą na miotły i zobaczą ich dzieło.
Przez ostatnie kilka dni pogoda była raczej zmienna i momentami tak niesprzyjająca, że lepiej było w ogóle nie wychodzić z zamku. Podobno przez wylewające jezioro odwołano nawet część jakichś lekcji na błoniach. Nikt co prawda nie wątpił w to, że mecz quidditcha odbędzie się, choćby przez Hogwart miało przejść tornado, mimo to na pewno wszyscy ucieszyli się, że o dwóch dni było sucho, ciepło i przyjemnie. Walczące dziś drużyny z powodzeniem zamówiły sobie pogodę. Sędzia wszedł na boisko razem z zawodnikami obu drużyn, dla formalności przypomniał im zasady, a także całkiem poważnie nakazał grać czysto, po czym wypuścił piłki oraz zawodników i kiedy wszyscy i wszystko co należało znalazło się już w powietrzu sam wsiadł na miotłę. Dopiero wtedy zauważył obelżywy wobec jednej z drużyn napis na płycie boiska, ale cóż miał zrobić? Mecz trwał. Kafel był już w rękach jednego ze ścigających.
PARZYSTA – zaczyna Gryff NIEPARZYSTA – zaczyna Rav
Cassie była niezwykle podekscytowana. To był jej pierwszy mecz! Nigdy wcześniej nie załapała się do składu, w końcu była pierwszoklasistką. No ale oto nadszedł jej dzień. Uzbrojona w najlepszy na świecie kask od Ezry, najszybszą miotłę jaka istnieje, w ochraniacze, gogle i koszulkę wraz z drużyną wleciała na boisko. Kafel poszedł w górę i...! ZŁAPAŁA! O rany, złapała! Tak zupełnie serio! Totalnie nie wiedziała co zrobić z piłką, bo było pełno graczy przeciwnej drużyny na jej drodze. No to co? Podała! Ha, rzut do swojego! W końcu to gra zespołowa!
Penny S. trochę było głupio, że jakaś pierwszoroczniaczka dostała się do głównego składu, podczas gdy ona grzała ławę na rezerwie już od dwóch lat. Do tej pory udało jej się zagrać tylko w jednym meczu - na początku zeszłego roku - i zaczynała wątpić, czy kiedyś jeszcze wejdzie na boisko. Aż w końcu nadarzyła się okazja. Rozpoczęli mecz i Penny przejęła podanie od tej młodej. Musiała przyznać, że latała nieźle i podanie też było czyste. Przeleciawszy kawałek piłką, chciała podać z powrotem do Cassandry, ale... kafla przejęli Gryfoni. Ale siara...
Kostka: 5
______________________
Hemah E. L. Peril
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175 cm
C. szczególne : Białe włosy, brwi i rzęsy, jasna cera. Akcent cockney. Umięśniona sylwetka. Blizna na jednej brwi po dawnej bójce. Blizny po odmrożeniach na lewej ręce i udach.
Przejęcie piłki było wręcz banalne. Nie miała serca rzucać się na kafla tuż po rozpoczęciu meczu. Przeciwnicy grali w jeszcze gorszym składzie niż zwykle, wystawiając jakąś pokrytą kurzem rezerwową, dziecko, ślepego... Kogo jeszcze? Nie rozglądała się aż tak, ale ta drużyna ciągnęła na ostatkach od dawna. Niemniej mieli dobrą szukającą... Która nota bene podszywała się raz pod Gryfonkę. To zostawiło pewien niesmak u Hemah, jaka teraz mniej przychylnie spoglądała na @Billie Jean. Podleciała, przejmując piłkę od rezerwowej Ravu i potem trochę się nim bawiąc. Dawała młodej nadzieję na przejęcie kafla, grając z nią w kotkę i myszkę. Skończyło się pobłażanie, zaczęła złośliwość. Młoda wiedziała, na co się pisze, zaczynając z nimi mecz. Ale nie mogła ciągnąć tego w nieskończoność, odleciała też dość daleko od pętli niebieskich. Rzuciła więc daleko w stronę własnego ścigającego, podając mu, a sama zamierzała wrócić na dogodniejszą część boiska.
Tommy Gunn wstąpił do drużyny niedawno, więc nie przejmował się zbytnio tym, że jest dopiero na rezerwie. No dobra, trochę mu to przeszkadzało - gdy pisał ojcu, że go przyjęli, przemilczał zupełnie, że nie do głównego składu. Trochę go to gryzło, gdy uświadomił sobie, że prędzej czy później będzie musiał się przyznać, że nie zagrał w meczu, a tylko grzał ławę, ale los był po jego stronie. Jeden ze ścigających złamał rękę trzy dni przed meczem, a więc to jego wzięli do gry. Na boisku działo się wszystko działo się bardzo szybko i w pierwszej chwili miał problem z ogarnięciem. Trochę przypadkiem, a może z automatu, złapała podanego mu kafla, ale nie wiedząc co zrobić, rzucił go w pierwszym lepszym kierunku. Niestety - w ręce przeciwnika.
Kostka: 3
______________________
Cassandra Hawkins
Rok Nauki : VI
Wiek : 17
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 165cm
C. szczególne : promienieje radością i pozytywną energią
Cass tak pięknie podała kafla starszej koleżance z drużyny, a ona… straciła go! Oh nie! Ale Cass nie poddawała się tak łatwo! Latała jak szalona, wykorzystując pełnię prędkości, na którą pozwalała ekskluzywna miotła. Hemah była świetna w tym co robiła, ale Cassandra w ogóle nie była zmartwiona swoim niepowodzeniem. W jej oczach płonęła pasja, a na twarzyczce malowała się zaciętość. W ogóle nie zdawała sobie sprawy ze złośliwości, w pełni ciesząc się sportową rywalizacją. Przeciwniczka podała kafla, Cass ruszyła do przodu iiii przejęła piłkę! O tak! A pętle były niedaleko! Nie podając już dziewczynie, która wcześniej kafla straciła, poleciała jak błyskawica i rzucił prosto w obręcz!
Wyposażenie: kask własny (+1), Nimbus 2015 (+6), zestaw ochraniaczy (+1), google (+1), koszulka (+1) RAZEM: +10 pkt
Czekał ich ostatni mecz sezonu. Jak na gust Billie brzmiało to zdecydowanie zbyt poważnie. Wszystko bowiem leżało teraz w ich krukońskich rękach; znali punktację, wiedzieli jak wiele strzałów potrzebują, by przygonić pozostałe drużyny w rankingu. Wobec tego tym razem martwiła się podwójnie - nie tylko o to, by nie pozwolić szukającemu Gryfonów zdobyć znicza przed nią, ale także by samej nie chwycić złotej piłeczki przedwcześnie i tym samym udaremnić Krukom sięgnięcie po puchar. A może dwa puchary? Poniekąd też stresował ją fakt, że grali z Gryfonami. Z tymi samymi, do których wkradła się ba trening... (Z tego powodu unikała spojrzenia @Hemah E. L. Peril bardzo dokładnie!) I z tymi samymi, dla których kapitanem był @Franklin R. E. Eastwood, jedyny Hogwarcki zawodnik tak bardzo imponujący jej stylem lotu i ogólną miotlarską charyzmą. Billie najchętniej po prostu by go obserwowała... Co jednak niestety kłóciło się z jej funkcją w drużynie. Kiedy wyszli na boisko, zauważyła nierówno ciętą trawę. Jednak dopiero, gdy wzbili się w powietrze, dostrzegła że była w tym metoda - zmarszczyła nos na brzydki napis, nie zamierzając się tym jednak przejmować. Billie nie wspierała podziałów domów, a takie zachowanie niewątpliwie podrzegało do kłótni. Wzruszyła więc tylko ramionami na ów akt dziecinności. Akurat murawa była najmniej interesującym elementem boiska, o wiele więcej działo się jednak na tle nieba. Zrobiła rundkę wokół boiska na rozgrzewkę, posyłając szerokie, pełne energii uśmiechy swoim współgraczom. Jaki by ostatecznie nie był wynik, liczyła że przynajmniej dobrze będzie im się grało. Na razie nie wiedziała jak to wszystko oceniać - zawisła w powietrzu i patrzyła. Dosyć szybko stracili na początku kafla, czego na szczęście nie wykorzystał Gryffindor. Z kolei oni bardzo szybko się zrehabilitowali posyłając kafel w obręcz. I oby tak dalej!
8 pkt + 6 za miotłę
Jeremy Dunbar
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 179
C. szczególne : Ruchome tatuaże na prawym ramieniu, wyszczerz na gębie, kocia sierść na ubraniu, zapach gumy balonowej.
Do drużyny został wcielony w ostatniej chwili. Dotychczas siedział w rezerwie i nie wychylał się na meczu, bo zawsze posady w drużynie były zapełnione. Tym razem szukający nagle zachorował i to Jeremy został sprowadzony w trybie nagłym i awaryjnym. W szoku się zgodził. Ledwie wspomniał coś przyjaciołom, a nim się obejrzał siedział już na miotle i latał w powietrzu. Nie ogarniał co właściwie się tu odwala. Dopiero ujrzawszy Elijaha odkrył, że grają przeciwko Krukonom. Przeciwko przyjacielowi! Cóż, to będzie ciekawe. Będą mieli co opijać - zwycięstwo i przegrana. Dunbar wyglądał jakby znalazł się tu z przypadku, a ponoć ma w sobie jakiś talent sportowy. Podobno. Dostał miotłę, ubranie, rękawice i kask ale wcale nie czuł się lepszy. Znał podstawy ale do znalezienia znicza nie potrzeba krzepy. Budowa ciała Dunbara działa na jego korzyść. Wziął sobie do serca porady kapitana i nieprzerwanie krążył po boisku. Nie zatrzymywał się odkąd mecz się rozpoczął. Nawet nie patrzył co się dzieje na boisku, bo szukał znicza. Powtarzał sobie w myślach "Graj jak Matthew, jak Matt. Złap znicza i to znaczy, że wygrywasz. Tylko to. To proste. Chyba". Wytężał wzrok, przytulał się do trzonka miotły i przeczesywał spojrzeniem okolicę. Zaciskał palce na miotle, nabrał ciepłego powietrza do płuc i rozglądał się bez przerwy.
Nie uzbieram na przerzut, to nie wymieniam ;D
Elijah J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Ostatni tydzień był dla Elijaha istnym koszmarem. Właściwie wcale nie pokazywał się przez ten czas w zamku, odstawiając studenckie obowiązki na dalszy plan. Nie miał na tyle psychicznych sił by zwlec się rano z łóżka, by ogarnąć się i działać jak przystało na zdrową osobę. Nie potrafił dojść do siebie i dopiero wizja zbliżającego się meczu przywróciła go nieco do rzeczywistości. Miał obowiązki wobec swojej drużyny, musiał więc otrząsnąć się z marazmu, w jaki popadł po spotkaniu z Abeille... z Gabrielle? Sam już nie wiedział, miał mętlik w głowie i nie potrafił go uporządkować żadnym znanym mu sposobem. W chwili gdy wchodził na boisko, wyglądał nienagannie. Zbawienna metamorfomagia i wypracowana umiejętność trzymania emocji na wodzy sprawiły, że nic nie wskazywało na to, że mógłby nie być w najlepszym nastroju. Stanąwszy naprzeciw @Franklin R. E. Eastwood, wyciągnął ku niemu dłoń, uśmiechając się oszczędnie. – Powodzenia. – i choć nie było to może w pełni szczere, nie kipiało też jadem. Nie życzył im źle, wręcz przeciwnie, ale mimo wszystko wolałby to wygrać. Po wzbiciu się w powietrze powitał go nieprzyjemny napis, ale nie zwrócił na to większej uwagi. Był w pełni skupiony i żaden żartowniś nie był w stanie wytrącić go z tej równowagi. Był zadowolony kiedy Cassandra przejęła kafla jako pierwsza. Dziewczynka mogła być ich tajną bronią, miała ku temu wszelkie predyspozycje. Była utalentowana, wiedział o tym – sam ją przecież przyjął. Kiedy po kilku potyczkach z Hemah w końcu pomknęła w stronę bramki przeciwnika, wyważył w rękach pałkę, przyczaił się na tłuczka, który szczęśliwym trafem był akurat w pobliżu. – Dawaj, maleńka! – wrzasnął i z całych sił wymierzył tłuczka we Franklina, by ten nie był w stanie obronić. Był przyjemnie zaskoczony gdy zagranie udało się tak jak sobie zaplanował i zaśmiał się sam do siebie.
8pkt bazowe + moja błyskawica (+6) = 14pkt Wykorzystany jedyny przerzut.
Nie było to może spełnienie marzeń Franklina Eastwooda, który niemalże całe swoje życie dzierżył w dłoni pałkę, lecz okoliczności zmusiły go do oddania drewnianego kija w ręce kogoś innego i zostania na czas meczu obrońcą drużyny. Szkoda, że działo się to akurat w ostatnim meczu w rozgrywkach szkolnych - szczególnie mocno zależało mu na umocnieniu pozycji Gryffindoru w tabeli wyników - ale nie miał innego wyjścia. Nikt się do pętli nie pchał, a ich obecny obrońca nie domagał. Nie zamierzał zniżać się do poziomu Ravenclawu i wprowadzać na boisko schorowanych ludzi lub kaleki... Uścisnąłem sobie ręce z Elijahem, po czym wzbiłem się w powietrze i zawisłem przed pętlami, robiąc wokół nich ósemki i uważnie obserwując grę na boisku. Cały czas myślałem, że obrońca to chyba najgorsza z pozycji - mało widać, nic się nie dzieje... Aż dostałem tłuczkiem i wbito nam gola. Zajebiście.
Hemah E. L. Peril
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175 cm
C. szczególne : Białe włosy, brwi i rzęsy, jasna cera. Akcent cockney. Umięśniona sylwetka. Blizna na jednej brwi po dawnej bójce. Blizny po odmrożeniach na lewej ręce i udach.
- Kurwa jego mać - zaklęła już nawet nie w slangu, a zwyczajowo. Miejscami nie ma nic lepszego od zwykłej kurwy. Chociaż thundercunt czy bitchtits mają swój urok. Nie komentowała jednak Franklina czy Ette. Grają w nieco zmienionym składzie i nim dostosują się do nowych pozycji oraz układu, jakiego jeszcze nie znali, minie parę chwil. Zgarnęła kafla, jaki przeleciał przez pętlę i wystrzeliła w stronę bramek przeciwników. Skończyło się bycie miłym i niegroźne gierki. Zamarkowała podanie, łapiąc po tym kafla i strzelając natychmiast w stronę pętli. Nie przejmowała się nawet ślepym na obronie. Ich wina, że go wystawili, chociaż bywał przerażająco dobry.
3 > 1 Przerzuty 2/6
Harriette Wykeham
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 168
C. szczególne : za duży, powyciągany wełniany sweter na grzbiecie, łańcuszek z obrączką na szyi
Nie mieli obrońcy, więc przeszedł na tę funkcję Franklin. Ette się tym specjalnie nie przejmowała. Była pewna, że chłopak poradzi sobie lepiej niż niewidomy, którego nadal wystawiała drużyna Ravenclawu. A ona na spokojnie mogła pałować sama, nie potrzebowała nawet jakiegoś typa z rezerwy, którego obsadzili tylko dla zasady. Jej głównym celem na ten mecz był obrońca. Miała wątpliwości czy poważnie był ślepy, bo aż się w to wierzyć nie chciało. Gdy tylko nadarzyła się okazja wycelowała tłuczek prosto w jego twarz, szukając na niej jakiegoś cienia drgnięcia przed zderzeniem. Nic. Ale widok i tak był przedni. Na ostatnim meczu, zwaliła obrońcę z miotły. Dlaczego by tego nie powtórzyć? Ślepy, czy nie, nie miała wyrzutów sumienia. Taka gra i wiedział w co się pakuje.
Kostka: 6 Przerzuty: 5/5
Fabien E. Arathe-Ricœur
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Niewidomy. Cienkie, białe blizny na palcach.
Znowu tu był. "Ostatni mecz", mówili. "Wygramy to", mówili. "Tyle razy dałeś radę, dasz radę ten ostatni", mówili. Kogo on oszukuje, to @Elijah J. Swansea mówił. Powtarzał, ciągając Fabiena na boisko i wciskając mu świeżo nawoskowany kij między nogi, chociaż blondyn tego nie chciał. Ten niewidomy, bo ten widzący zapalił się mocno na wygraną dla drużyny kalek. Siedział na miotle, pogrążony w czarnych myślach. Ożywił się dopiero w momencie, w którym padła bramka dla Ravu. Hej, jeszcze jedna, może wbiją szybko, znaleźć znicz i może stąd schodzić! Nie skupiał się zupełnie na tym, że teraz nadchodzi kontratak Gryfu. Nie myślał o tym, że tam grają cholernie dobre osoby. I jeśli ma przeżyć, to warto się skoncentrować. Ta myśl wykwitła w jego głowie dopiero w momencie, w którym tłuczek uderzył mocno chłopaka w żuchwę, wbijając w jego pusty czerep nieco oleju. Staw zatrzeszczał, cudem tylko nie wylatując całkiem. Ette miała rację. Najmniejszy mięsień nie drgnął na tej bułkowatej twarzy na sekundy przed uderzeniem. Przypłacił to sporym krwiakiem, rozlewającym się po policzku oraz bólem. Gdyby widział, zapewne też ujrzałby biel pod powiekami. Tak nie było nic poza cierpieniem i szumem w uszach. - I... I really didn't see that coming... - Skomentował niewyraźnie, odnosząc się do własnej ślepoty oraz braku przeczucia.
6 + 6 za miotłę - 12. Przerzuty - 1
Jeremy Dunbar
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 179
C. szczególne : Ruchome tatuaże na prawym ramieniu, wyszczerz na gębie, kocia sierść na ubraniu, zapach gumy balonowej.
Dryfował w powietrzu, dosyć wysoko, a więc nie słyszał czy ktokolwiek zdobywa jakiś punkt. Gdzieś mimochodem mignął mu Elijah, ale też nie miał czasu na żaden uśmiech. Franklin mówił o znalezieniu znicza i tym, że nie musi się przejmować niczym innym. To jedno zadanie. Choć mijał czas Jeremy dalej miał minę osoby całkowicie zaskoczonej swoją obecnością na boisku. Tak też w istocie było. Nie zatrzymywał Błyskawicy. Przeszywał powietrze i krążył nad boiskiem. Mrużył oczy i próbował dojrzeć znicz. Reakcja kibiców dała mu do zrozumienia, że ktoś zdobył gola . Kto? Tego Jeremy nie wiedział, bo właśnie zmieniał wysokość lotu i śmigał innym tempem. Graj jak Matt. Jak Matt. Znicz. Tylko to. Znicz, znicz, znicz. Gdzie on jest? Co tam mignęło? Czyżby to? Ruszył w danym kierunku, ale okazało się, że to tylko gra świateł. Westchnął i zatoczył szeroki łuk.
Poczuła się spokojniejsza, kiedy już zyskali jakieś punkty, choć oczywiście najważniejsze nie było to, jak się zaczynało, a jak się kończyło. Mieli więc jeszcze dużo do zrobienia! Billie zawsze bardzo żal było obrońców, ponieważ niemal zawsze pałkarze celowali właśnie w nich. W tych momentach cieszyła się więc nawet ze swojej niepozornej roli, jaką odgrywała w drużynie, nawet jeśli brakowało jej odrobinę czucia się jako ważny element drużyny. Lubiła to, jak fenomenalnie zgrywali się zawodnicy, przerzucając kafla, jak efektownie potrafili grać pałkarze - było to jedną wielką plątaniną zależności, podczas gdy ona przemykała sobie gdzieś na boku. Cieszyła się, ze pogoda tym razem sprzyjała. Słońce potrafiło czasami przeszkadzać, jednocześnie mogło okazać się sprzymierzeńcem, gdyby promienie słońca padły na złotą piłeczkę. Na razie latała dosyć nisko, co jednak nie dawało jej żadnych rezultatów. Powiodła spojrzeniem, szukając chłopaka łapiącego znicza dla Gryffindoru, ale po jego locie sądziła, że i jemu jak na razie nie szło najlepiej.
3,6
Ostatnio zmieniony przez Billie Jean dnia Sob Cze 01 2019, 20:25, w całości zmieniany 1 raz
Cassandra Hawkins
Rok Nauki : VI
Wiek : 17
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 165cm
C. szczególne : promienieje radością i pozytywną energią
- TAAAAAAAAAAK! - krzyknęła Cassie, aż trzęsąc się ze szczęścia, że udało jej się strzelić gola. I to pierwszego w meczu! Jakie to było wspaniałe! Co prawda zaraz potem to samo zrobiła druzyna przeciwna, ale to nie miało znaczenia. Liczyło się to, że zdobyła swojego pierwszego gola, więc miała co świętować! Po tym jak Hemah strzeliła gola, Cassie przejęła piłkę i podała ją do Penny i wtedy… zupełnie się zawiesiła, zatrzymując się w miejscu. Dlaczego? Otóż, moi państwo, zauważyła napis wykoszony na trawniku! - Ssie wora? - spytała zdziwiona samą siebie. - Co to znaczy ssać wora? W sensie torebkę od herbaty? Tak ją to zaabsorbowało, że nawet nie zauważyła jak przeciwnicy przejęli kafla! No ale cóż. Mogło dziecko być ciekawe!
Wyposażenie: kask własny (+1), Nimbus 2015 (+6), zestaw ochraniaczy (+1), google (+1), koszulka (+1) RAZEM: +10 pkt
4>5>3 (przerzut darmowy i przerzut z punktów, jedyny)
Elijah J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Udany tłuczek, a w efekcie i bramka na konto ich drużyny znacząc poprawiły mu humor. Czuł się... szczęśliwy, tak jak nie było już od jakiegoś czasu. Kto by pomyślał, że zaszczytna funkcja kapitana drużyny przyniesie mu aż tyle radości i satysfakcji? Wcześniej nawet tego nie rozważał, to był impuls... działo się źle, więc wziął sprawy w swoje ręce i póki co szło mu to całkiem dobrze. Nie byli może drużyną, która mogłaby odnieść sukcesy poza szkołą, a reszta śmiała się, że Krukoni to same kaleki i dzieciaki, ale miał to w nosie – kochał te kaleki i dzieciaki i tylko to było ważne. Brakowało mu obecności Elaine przy jego boku, ale rozumiał dlaczego nie mogła wspierać go dziś drugą pałką. Kobiece dolegliwości dały jej dziś w kość do tego stopnia, że widząc w jakim jest stanie, sam stanowczo zabronił jej wsiadać na miotłę. Nie to żeby w ogóle była dziś do tego zdolna. Euforia skończyła się w momencie gdy @Fabien E. Arathe-Ricœur oberwał tłuczkiem. W takich chwilach zawsze odczuwał wyrzuty sumienia, bo miał świadomość, że niewidomy chłopak o niebywałej intuicji był tutaj tylko przez niego... w dodatku na pozycji, która, nie ma się co oszukiwać, była najmniej bezpieczna ze wszystkich możliwych. – Jest dobrze! Nie przejmuj się! – skłamał perfidnie, wykrzykując to do chłopaka. Nie było czasu na dalsze słowa pocieszenia i okazywanie troski o jego zdrowie, bo gra trwała dalej bez względu na to, że jego obrońca właśnie oberwał prosto w twarz. Rozkojarzona Cassie straciła kafla, więc wypatrzył tłuczek i spróbował odbić go ku Hemah... jednak bezskutecznie. Dziewczynie udało się przejąć piłkę, a on zmełł w ustach cisnące się na wargi przekleństwo.
Kostka: 3
Hemah E. L. Peril
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175 cm
C. szczególne : Białe włosy, brwi i rzęsy, jasna cera. Akcent cockney. Umięśniona sylwetka. Blizna na jednej brwi po dawnej bójce. Blizny po odmrożeniach na lewej ręce i udach.
Fabien oberwał. Ale teraz już nie przejmowała się jego kalectwem, skupiając się tylko na meczu. Wbili bramkę i to najważniejsze, a kafel był znów w jej rękach. Śmignęła po boisku, w pewnym momencie robiąc zbyt ostry zakręt. Zagapiła się na napis na murawie, nie zauważając go wcześniej... I musiała gwałtownie wymanewrować, aby nie zderzyć się z przeciwnikiem. Niefortunnie przy tym straciła kafla, ale hej. Wciąż siedzi na miotle. Odrobi stratę.
3 > 3 Przerzuty 3/6
Cassandra Hawkins
Rok Nauki : VI
Wiek : 17
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 165cm
C. szczególne : promienieje radością i pozytywną energią
Oświecenie w kwestii wora nie nadeszło, dlatego Cassie chcąc nie chcąc oderwała wzrok od tajemniczego przesłania wystrzyżonego na trawniku. Wtedy też się zorientowała, że kafel przejęła przeciwna drużyna! O nie! To było jej zadanie, żeby odzyskać piłkę! Jej! I udało się! Znów wystrzeliła niczym rączy pegaz w przestworzach i zdobyła piłkę! HA! Natychmiast też podleciała do pętli przeciwnika, wybrała jedną z bocznych i cisnęła przed siebie z całej siły, jaka tkwiła w jej drobnych ramionach! To była jej szansa! Jej szansa na danie szansy Krukonom na zwycięztwo!
Wyposażenie: kask własny (+1), Nimbus 2015 (+6), zestaw ochraniaczy (+1), google (+1), koszulka (+1) RAZEM: +10 pkt
Wybałuszył oczy w niedowierzaniu, gdy kafel przeleciał przez pętlę. I tak wywaliło mu gały po tym, jak oberwał tłuczkiem od pałkarza Krukonów, lecz gdy zobaczył, że Gryffindor był 10 punktów do tyłu, ponieważ DZIECKO cisnęło piłką w pętle, szczęka mu opadła. Czy Hogwart przypadkiem nie był dla ludzi od jedenastu lat wzwyż?! Wkurzył się, naprawdę. Denerwowała go pozycja, w której się znalazł. Grzał go od środka nie tylko wkurw, ale także wstyd, że pierwsze punkty w meczu nie tylko zdobyli przeciwnicy, ale także on nie obronił piłki, którą cisnęły rączki trzy razy mniejsze niż jego. Postanowił jednak nie skupiać się na negatywach i przestawił myślenie na grę. Będąc przy pętlach nie mógł ich opuścić, nie widział też zbyt wiele akcji z dalszych części boiska, ale krzyczał coś do swoich ludzi, że dobrze latają, że są zajebiści i że na pewno wygrają. Nie minęła długa chwila, aż mała dziewczynka znów pojawiła się z kaflem pod pachą. Tym razem jednak nie pozwolił jej trafić. Wyłapał piłkę w locie, a następnie cisnął ją daleko aż do rąk Hemah.
3 -> 6
wykorzystałam przerzut, mam jeszcze 6 (bo mam 66 punktów i latam na nimbusie +6) xD
Miała wrażenie, że idzie jej gorzej niż w poprzednich meczach. A może to znicz w końcu jakoś się wycwanił i poznał sposób latania Krukonki? Dziewczynka wzbiła się w końcu wyżej, pamiętając że to z tej pozycji udało jej się dostrzec piłeczkę poprzednie dwa razy. Krążyła wokół boiska i zatrzymała się tylko na jeden moment - kiedy maleńka Cassie ponownie próbowała swoich sił w zdobyciu punktów. Serce zabiło jej szybciej, choć nie była pewna z jakiego powodu; faktu, że mogli zdobyć gola, czy może tego, jak ładnie wybił piłkę Franek. Wyszło jej to na dobre, bo zaraz przy obręczach dostrzegła wirującą piłeczkę. Już miała ku niej ruszaj... ale się zawahała. Zamiast tego podleciała do Elijaha, wykorzystując moment, gdy tłuczek był daleko. - Widziałam znicza! Czy ja powinnam już go łapać... tak całkowicie na serio? - dopytała chłopaka, zagryzając wargę. W końcu on był kapitanem i do niego należały najtrudniejsze decyzje!
4,3
Jeremy Dunbar
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 179
C. szczególne : Ruchome tatuaże na prawym ramieniu, wyszczerz na gębie, kocia sierść na ubraniu, zapach gumy balonowej.
Potrząsnął głową z frustracji. Krążył nad boiskiem już trzeci raz i nigdzie nie mógł dostrzec znicza. Podziwiał po cichu Matta, że ten w ogóle się podjął grania na tej posadzie - znalezienie takiego malego i narwanego przedmiotu w powietrzu, wiele metrów nad ziemią graniczyło niemal z cudem. Nawet potencjalne zlokalizowanie znicza nie dawało gwarancji, że się je dorwie i to w dodatku przed szukającym Ravenclawu. Zamiast krążyć, zaczął latać bez schematu, spontanicznie i bez planu śmigał w powietrzu i zmieniał co rusz tor lotu. Zwiększał i zmniejszał wysokość. Skoro chce znaleźć znicz, trzeba zachować się jak znicz. Gdybym był takim latającym zniczem, gdzie chciałbym się schować? Z pewnością tam, gdzie nikt się nie spodziewa. Przeleciał tuż pod zawodnikami, których nie miał nawet możliwości przypisać do danego domu, sprawdzał ciemne miejsca na boisku, w żadnym przypadku nie leciał pod słońce. Jeremy zaczął się przykładać do zadania. Mimo, że znalazł się w samym środku meczu z czystego przypadku, spróbuje sprawdzić czy faktycznie ma jakikolwiek dryg do quidditcha tak jak to chłopaki czasami mu wspominali. Czas się przekonać. Krążył, krążył, krążył, aż mu palce rąk zdrętwiały od mocnego zaciskania ich na trzonku Błyskawicy. Nagle kątem oka dostrzegł złoty błysk. Gwałtownie odwrócił głowę w tamtą stronę i też automatycznie nakierował miotłę. Niestety nim zdołał dolecieć, znicz zniknął mu z oczu. Walnął otwartą dłonią w miotłę i zaklął - Kuźwa. - zerknął kątem oka na ładną krukonśką szukająca, która wisiała przy Elijahu i coś opowiadała. Wywrócił oczami i wystrzelił gwałtownie w odwrotna stronę w poszukiwaniu pierdzielonego znicza.