Jest to duża powierzchnia o owalnym kształcie, rozmiarów około 55 na 152 metry. Po dwóch przeciwnych końcach, na polach bramkowych umieszczone są trzy tyczki, każda z obręczą na czubku, do których to wrzuca się kafla. Po środku znajduje się koło środkowe, skąd na początku meczu wypuszcza się piłki. Odbywają się tu wszystkie rozgrywki Quidditcha między domami, a także treningi drużyn. Czasem uczniowie przychodzą sami, bądź większymi grupami by polatać sobie dla przyjemności.
Wydawało się, że Daisy gra całkiem spokojnie, bo ani nikt w nią nie uderzał tłuczkami, ani ona sama nie próbowała tego robić. Nic dziwnego, że łapanie kamyków wychodziło jej tak świetnie i miała ich już dobry tuzin. Śmigała na swojej super miotle, nie dając się trafić żadnemu tłuczkowi, które chociaż nie odbijane w jej stronę, to wydawały się same za nią latać. I znowu jeden z nich był wyjątkowo uparty i Daisy już widziała śmierć w oczach i niemalże wyobraziła sobie jak ląduje na ziemi razem z koszem kamyków, które rozsypują się dookoła i może jeszcze połamaną miotłą. Przyśpieszyła jednak i przechytrzyła wszystkie te okropne piłki, w końcu miała z nimi niemałe doświadczenie. Złapała przy okazji jeszcze parę kamyków, szło jej naprawdę wyśmienicie.
C. szczególne : Białe włosy, brwi i rzęsy, jasna cera. Akcent cockney. Umięśniona sylwetka. Blizna na jednej brwi po dawnej bójce. Blizny po odmrożeniach na lewej ręce i udach.
Trochę się zgubiła. Tak po ludzku, zapatrzyła o sekundę za długo na napis, zastanawiając się, który z Lwów go zrobił, zanim uniosła głowę. Sytuacja zmieniła się już diametralnie, wystrzeliła więc, aby spróbować nadrobić. Złapała kafla jakoś tak wyjątkowo niezgrabnie, przerzuciła jednak z ręki do ręki, trochę pokluczyła po boisku... I jak na złość piłkę straciła. Chyba to jej zły dzień. Ale zdarzają się i takie. Te mecze traktuje mocno rozrywkowo i tak. Szkoda tylko, jak przegra, ale hej, przeciwnikom należą się gratulacje.
4 > 3 > 4 > 5
Harriette Wykeham
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 168
C. szczególne : za duży, powyciągany wełniany sweter na grzbiecie, łańcuszek z obrączką na szyi
Przelatywała obok tej smarkatej, kiedy usłyszała jej pytanie. Wywróciła tylko oczami i poleciała dalej - kto wpuszczał na boisko takie dzieci? Ettie nie zamierzała dawać młodej fory, tak jak nie miała litości dla niepełnosprawnego. Właściwie to robiła im przysługę, uświadamiając, że być może nie było to miejsce dla nich. Okazja do dania smarkatej lekcji nadarzyła się dość szybko, z tym, że Ettie była pod kiepskim kątem. Gdyby podała... gdyby podała, a na drugiej pale był Franklin to na pewno by się udało. Ale Eastwooda nie było, a zamiast niego grał jakiś typ, którego nazwisko uleciało jej z głowy. I ona mu miała zaufać? Nigdy. Wolała zaryzykować i spróbować sama. Zamachnęła, a tłuczek minął się z Krukonką, która leciała do bramek. Psia krew! - Chcesz wiedzieć o co chodzi z worem?! - krzyknęła za nią, licząc na to, że ją to rozproszy. Nic z tego, mała rzuciła na bramkę, a do tłuczka dobrał się pałkarz Ravenclawu. Kurwa. Było po akcji, a Ette musiała ulokować na kimś swoją złość, żeby odeprzeć od siebie myśl, że była temu winna. - Zapytaj swojej starej - odpowiedziała piewszoklasistce - Znają ją z tego wszyscy na Wyspach. Splunęła przez zęby i poleciała dalej, licząc na to, że uda jej się jeszcze komuś przyładować.
Kostka: 3>3 Przerzuty: 4/5
Cassandra Hawkins
Rok Nauki : VI
Wiek : 17
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 165cm
C. szczególne : promienieje radością i pozytywną energią
Walka była niezwykle zacięta. Kafel latał wte i wewte, a Cassandra ledwo się w tym wszystkim łapała. Latała jak szalona i gdyby tylko poświęciła własnej sytuacji choć odrobinę uwagi, błogosławiła by to, że kapitan uzbroił ją w gogle. Przydawały się jak nic! No i dobrze, że mama nie patrzyła, bo by z pewnością dostała zawału widząc, jak jej podopieczna bez żadnych oporów rozwija najwyższe możliwe prędkości na tak szybkiej miotle. Przejęła ponownie kafla i tą samą taktyką, co wcześniej, podleciała do pętli i rzuciła, chcąc zdobyć kolejny punkt dla swojej druzyny.
Wyposażenie: kask własny (+1), Nimbus 2015 (+6), zestaw ochraniaczy (+1), google (+1), koszulka (+1) RAZEM: +10 pkt
1!!!
Elijah J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Hemah zdawała się być wszędzie tam gdzie kafel... ten na szczęście nie trzymał się za dobrze jej dłoni i wkrótce przejęła go Cassie, która popędziła na bramkę. Chciał ponowić poprzedni manewr, ale niestety tłuczki były poza jego zasięgiem i zanim w ogóle zdążył znaleźć piłkę, dziewczynka już rzuciła. I było całkiem nieźle, naprawdę! To nie była jej wina, że Franek zdołał to obronić, był przecież kapitanem z długim stażem, doświadczonym i utalentowanym graczem. No i był przecież Eastwoodem. Mieli moment na złapanie oddechu nim obrońca przekaże kafla swojej ścigającej i Billie wykorzystała to, aby do niego podlecieć. Popatrzył na nią, dość zaskoczony, lecz szybko pojął w czym rzecz. Przygryzł wargę, zmarszczył brwi, a potem pokręcił delikatnie głową, tak by nie był to gest nazbyt oczywisty. – Poczekaj jeszcze chwilę, Łabądku, musimy zdobyć jeszcze jednego gola. Cassie jest dzisiaj w formie. – odpowiedział nie bez dumy, po czym odleciał w swoją stronę, gdyż powrócili do gry. Hemah grała ostro, ale na szczęście straciła kafla, którego w swoje ręce – a raczej rączki – dorwała najmłodsza zawodniczka ich drużyny. Widział, że Hariette czai się na nią z tłuczkiem, ale na całe szczęście nie udało jej się zniweczyć planów małej Krukonki, dziewczynka mknęła prosto na bramkę, a on wyczaił tłuczka, którego odbił ku Franklinowi, mierząc prosto w jego twarz. Nawet nie krzyczał niczego do Cass, za bardzo skupił się na precyzji i sile odbicia, a ona i tak przecież dobrze wiedziała co robić.
Wszystko to było bardzo nieśmieszne. Po udanej obronie Gryfoni chyba nie byli w stanie poradzić sobie z latającymi po boisku piłkami. Franklin niestety też nie. Chyba zapomniał, że kręcąc ósemki przy pętlach też jest narażony na tłuczki - chociaż w sumie jak mógł zapomnieć, wszak niedawno jednym oberwał! Coś jednak nie styknęło i chłopak nie skupił się na tym, że leci w niego rozpędzona piłka. Znów oberwał, znów wywaliło mu gały i znów to cholerne dziecko przyleciało i wsadziło kafel prosto w pętlę. Był najchujowszym obrońcą świata. Po tym meczu powinien poszukać wolnego miejsca na cmentarzu, albowiem jego życie z pewnością dobiegnie końca.
Jeremy Dunbar
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 179
C. szczególne : Ruchome tatuaże na prawym ramieniu, wyszczerz na gębie, kocia sierść na ubraniu, zapach gumy balonowej.
Zaczął się zastanawiać po cholerę Franklin go przywlókł na boisko. Przecież Dunbar nie był dobry w sporcie, należał do przeciętniaków. A tu proszę - kazano szukać mu igły w stogu siana. Korzystając z tego, że tamta ładna Krukonka doprowadza Elijaha do załamania rąk, Jeremy wykonał szeroki zakręt i gwałtownie zmienił tor lotu. - Gdzie jesteś, cholero ty jedna? - mruknął pod nosem i poszwendał się w powietrzu w tamtej okolicy, w której wydawało mu się wcześniej widzieć znicz. Leciał, wyginął szyję i… czy to jest tą cholera, której wszyscy pożądają? O dziwo Jeremy nie rzucił się tam jak szalony. Serce zabiło mu mocno, oddech przyspieszył. Starał się nie zwrócić na siebie uwagi tak, by podlecieć chociaż nieco bliżej. Ostrożnie wyciągnął dłoń przed siebie, pokonał te kilka metrów i… znicz zaczął spieprzać. - Ejj! - zawołał i o dziwo udało mu się przewidzieć, w którą stronę to cholerstwo planowało skręcić. To szczęście żółtodzioba. Skręcił instynktownie w lewo i znicz zrobił dokładnie to samo, uderzył w jego nadgarstek, a dokładnie sekundę później druga dłoń Jeremy'ego zamknęła go między palcami. Zapomniał zatrzymać miotły, leciała leniwie przed siebie a Dunbar zdziwiony patrzył na szamoczące między palcami złote skrzydełka . Nie wierzył w to, co widzi. - Hej, Franklin, mam go! - zawołał do kapitana i pomachał zamknięta pięścią by pokazać dowód. Jeremy miał bardzo zdziwiona mimikę. Nie szczerzył się, bowiem nie ogarniał jak to możliwe, że chłopaki mają rację i faktycznie ma jakiś w sobie talent sportowy. Wybuch radości na trybunach nieco go orzeźwił i w końcu zrozumiał, że doprowadził Gryffindor do zwycięstwa meczu. O cholera, Elijah będzie załamany. O cholera, Matthew będzie wniebowzięty. To on powinien się cieszyć czy nie? Chyba wypada się upić. Podleciał do kapitana i uśmiechnął się pogodnie. - No dobra, miałeś rację z tym "warto spróbować". - wzruszył ramionami i po chwili wyszczerzył się od ucha do ucha.
Tegoroczne rozgrywki były naprawdę pasjonujące. Zaczęło się od powtórki meczu i remisu (Hufflepuff vs. Gryffindor) i na remisie się skończyło. Gryffindor i Slytherin zebrały równą ilość punktów we wszystkich meczach i oba domy prowadziły w tabeli. Dlatego zarządzona została dogrywka. Fani qudditcha byli wniebowzięci z powodu kolejnego meczu, który miał zapewnić im jeszcze trochę rozrywki, zanim na dobre pochłoną wszystkich przygotowania do egzaminów końcowych. Dla wielu rozwiązanie poprzedniego spotkania było po prostu idealne.
------------------------------ W praktyce dogrywka zostanie rozwiązana w oparciu o zrzut kośćmi Mistrza Gry, według zasad o kończeniu meczu przez Mistrza Gry. W tym celu rzucone zostaną TRZY kości dla każdej drużyny. Pierwsze dwie kości to liczba trafionych bramek. Trzecia kość dotyczy znicza - drużyna, która ma większą sumę oczek łapie znicza. Rzut I: Gryffindor Rzut II: Slytherin
W tym roku w pierwszy meczu nie miały rywalizować ze sobą żadne domu. Tym razem składy były mieszane, co miała według władz szkoły służyć integracji. Trudno powiedzieć kto z kim się miał integrować, gdyż przyjezdni nie byli zbyt chętni do udziału. Krążyła też opinia, że zmieszane składy drużyn miały wpłynąć w późniejszych meczach na przestrzeganie zasad sprawiedliwej gry, ale w to chyba już zupełnie nikt nie wierzył. Przez cały dzień świeciło słońce i wyglądało na to, że w meczu otwarcia dopisze pogoda. Wierzyć w to mogli przede wszystkim uczniowie z wymiany, nieprzyzwyczajeni do zdradliwej, brytyjskiej aury. Wyspiarze zapewne podchodzili do sprawy bardziej sceptycznie i mieli rację, bowiem tuż przed meczem - gdy zawodnicy szykowali się w szatniach - rozpętała się prawdziwa ulewa. Nikt jednak nie zamierzał się tym przejmować. Jak ogólnie wiadomo na quidditcha pogoda jest dobra lub lepsza. Zawodnicy w końcu pojawili się na boisku i sędzia nie przedłużając jedynie napomknął coś o zasadach i fair playu. Jak moknąć, to chociaż w powietrzu. Zabrzmiał gwizdek i czternaścnie mioteł wzbiło się w górę. Zaraz potem dołączyły do nich piłki i sędzia
The member 'Mistrz Gry' has done the following action : Rzut kośćmi
'Kostki' :
______________________
Riley Fairwyn
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
Nie był to dobry moment na mecz quidditcha. Zapisałem się wcześniej, czego pożałowałem już w dniu, w którym miał się on odbyć, nie wsiadając jeszcze na miotłę. Uraz pleców, którego doznałem podczas ostatniej wizyty w lesie był już zagojony, ale wciąż czułem pewną sztywność mięśni, ciągnięcie skóry i inne podobne przyjemności, mające utrudniać mi koncentrację na swoim. Jakby było tego mało, tuż przed meczem, gdy przebieraliśmy się i wkładaliśmy na siebie wszystkie te sprzęty okropnie się rozpadało. Żeby cokolwiek widzieć, zaczarowałem swoje gogle zaklęciem odpychającym krople wody i to samo zaproponowałem pozostałym członkom mojej drużyny, służąc im w tym przypadku własną różdżką. Kiedy wzbiliśmy się w powietrze, od razu do rąk trafił mi kafel. Zgrabnie wyminąłem zawodnika drużyny przeciwnej, nie mogąc nadziwić się precyzji własnej, nowiutkiej miotły, którą zakupiłem tuż przed spotkaniem. Zdawało się, że nie reaguje na dotyk, a już na samą moją myśl. Prowadzony przez nią, znacznie wyprzedziwszy ścigającego drużyny przeciwnej, rzuciłem celnie w kierunku pętli.
12p + 11p z ekwipunku = +23% Rzut: G = 70%+23% > 60% (sukces)
Redmond wcale nie chciał tutaj być. Czuł ogromny strach przed lataniem, spowodowany przeszłą traumą po spadnięciu z miotły na sporej wysokości. Jednak przegrał zakład, a jego honor nie pozwalał mu na wycofanie się z raz danej obietnicy. Tak oto skończył jako obrońca, co w zasadzie nie było najgorszym wyborem ze wszystkich. Czuł jednak pewnego rodzaju presję, której nie mógł się pozbyć. W duchu dziękował temu, że w sumie nie musi teraz z nikim rozmawiać. Wiedział bowiem, że zacząłby się jąkać, jak jakiś frajer. Nagle dostrzegł piłkę, lecącą w jego stronę. Cholera, pomyślał do siebie, starając się jak najlepiej wywiązać ze swojej roli. Cholera-cholera-cholera, pomyślał ponownie, kiedy piłka przeleciała przez jedną z trzech pętli, których miał bronić. Poczuł pewnego rodzaju wstyd, mimo tego, że Quidditch i tak nie był jego najmocniejszą stroną. Świetny początek meczu, Red. Obyś reszty tak nie zawalił, durniu.
Obrona: B (20%)
Rowan Kállai
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 169cm
C. szczególne : Świdrujące spojrzenie i brak manier.
Deszcz. Ciężkie krople spływały jej po twarzy, mocząc właściwie wszystko, co ma na sobie. Czy jej to przeszkadzało? Zupełnie nie, za to miała nadzieję, że przeciwnicy pozsuwają się z drewnianych trzonków, spadając z hukiem na boisko. Kiedy usłyszała gwizdek obwieszczający początek meczu, poprawiła gogle na twarzy i ustawiła się w odpowiedniej pozycji. Riley wydawał się być w niesamowitej formie, trafiając w obręcz w pierwszych sekundach meczu. Oby Cię błyskawica trafiła. Czy to niepewność swoich umiejętności sprawiała, że było w niej tyle nerwów? Chyba tak, bo gdy po nieudanej obronie kafel trafił w jej dłonie, zwyczajnie nie potrafiła trafić w cel, strzelając dosyć... nieudolnie. I tak oto przeszło jej obok nosa 10 punktów. Brawo, drużyno. Genialny początek. Zacisnęła dłonie mocniej na trzonku, prawie robiąc w nim wyżłobienia paznokciami, gdyby tylko nie ograniczały jej rękawice.
Rzut: C (30%)
Riley Fairwyn
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
Celny rzut, piłka przeleciała przez pętle. Przerażona mina obrońcy zdradziła mi, że czuje się dzisiaj na miotle równie pewnie jak ja. Rozumiałem go doskonale, uśmiechnąłem się do niego lekko, pocieszająco, ale ciężko było stwierdzić czy dostrzegł to w deszczu siekącym szaleńczo wokół nas. Ścigający drużyny przeciwnej przejął piłkę i pomknął przed siebie. Rzuciła, celując w nasze pętle. Niecelnie. Wystrzeliłem do przodu, chwytając piłkę jeszcze zanim spadła na ziemię, ale tym razem nie miałem już tyle szczęścia. Kiedy zbliżyłem się do pętli, wiatr uderzył mnie w bok, spychając mnie bez problemu w lewą stronę. Omknęła mi się ręka, nie było szans, że kafel doleci do celu.
Rzut: C = 30%+23% < 60% (niepowodzenie)
Rowan Kállai
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 169cm
C. szczególne : Świdrujące spojrzenie i brak manier.
Dobra passa nie trwa wiecznie. A przynajmniej nie w tym wypadku - jednak nie jej było to oceniać, biorąc pod uwagę kiepski początek. Ale 10:0 to jeszcze nie tragedia, wszystko może się zmienić, jeśli tylko się skupi. Dziewczyna pomknęła w stronę spadającej piłki, która nie miała nawet szans dolecieć do celu. Nie było czemu się dziwić, wiatr wzmagał się na sile, szarpiąc jej szatą tak, że coraz trudniej było jej się utrzymać na miotle. Mimo wszystko, ciężar kafla nieco osadzał ją w siedzisku, jednak jej gogle były coraz bardziej zmoknięte, a widok rozmazywał się przed jej oczami. - Cholera - Mruknęła pod nosem, kiedy kolejny z jej rzutów był niecelny. Tym razem było trochę lepiej, ale błędnie oceniła odległość do obręczy. Kafel zaczął opadać kilka metrów przed nią, czekając, aż ktoś go dosięgnie.
Rzut: D (40%)
Niamh O'Healy
Rok Nauki : V
Wiek : 20
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 178
C. szczególne : irlandzki dialekt, odstające uszy, krzywy ryj
Ona wiedziała, że będzie padać. Zawsze wiedziała, że będzie padać. No prawie zawsze, bo jej dar nie przychodził na zawołanie, ale zwykle miała rację. Kiedy stanęła na boisku i zobaczyła szukającą drugiej drużyny, miała ochotę splunąć przez zęby. Powstrzymała się tylko dlatego, że nie umiała. Przy Nimbusie Gryfonki jej szkolna miotła wyglądała jak jedna ze szczotek z bazaru, które sprzedawali jej starzy. Do tego zaczęła przeczuwać, że przegra. Dobrze wiedziała, że z przeznaczeniem nie było co walczyć, ale i tak miała zamiar spróbować. W końcu była Irlandką, więc nie mogła się poddać. Mecz się zaczął i bardzo szybko wpadła pierwsza bramka. Oczywiście dla przeciwnej drużyny - Niamh to przewidziała. Miała jednak własne zadanie, wiec przestała zwracać uwagę na ścigających. Deszcz niby nie pomagał, ale dość szybko zobaczyła złoty błysk. Popędziła w jego kierunku z nezadowoleniem stwierdzając, że Gryfonka tez już za nim leci.
Koskta: F (60%)
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Odwykła od grania w deszczu po wakacjach, gdzie oba mecze, podobnie do rozgrywanego w międzyczasie bludgera, odbywały się w palącym, pustynnym słońcu. Teraz jednak nie miało to znaczenia, swoje zadanie znała aż za dobrze. Była zdeterminowana prawdopodobnie nawet bardziej niż zwykle, zwłaszcza ze względu na zakład z Fire, ale swój udział miał również plac gry - znajdujący się w Hogwarcie, a nie na jakimś mało znaczącym zasypanym piachem pustkowiu. Nawet, jeżeli był to wyłącznie mecz towarzyski, nie miała zamiaru odpuszczać. Zorganizowała sobie miotłę od Wykeham, z poleceniem, aby godnie broniła imienia Lewków (albo jakoś tak), więc czuła się do tegoż właśnie zobowiązana. Choć może powiedziała po prostu, że ma wygrać i uważać na Nimbusa, bo jak jemu się coś stanie, to Davies będzie miała nogi z tyłka wydarte razem z kręgosłupem? Hm, trudno orzec. Brak cholernych gogli w tej nieszczęsnej ulewie... nie miał na nią zupełnie żadnego wpływu. Ujrzała znicz jako pierwsza, jednak nie rzucała się na niego od razu. Najpierw postanowiła udać się migiem w dół, zwodząc tym samym, najwyraźniej nieco mniej doświadczoną w grze, pyskatą Puchonkę-Irlandkę. Ta bowiem ruszyła za nią, najpewniej podpatrując ruchy oponentki, aby przed zetknięciem się z glebą dojrzeć znicz już naprawdę. Wyhamowanie zajęło jej trochę czasu, który to czas Davies poświęciła na śmignięcie pomiędzy kroplami deszczu w stronę znicza. Zyskała przewagę.
Kuferek: 27 Wyposażenie: Nimbus od Ette (+6) Litera:H + 33 -> zauważa pierwsza + kombinacja
To była skrajna głupota. Naprawdę nie wiedziała, co ją podkusiło do wzięcia udziału w tym meczu. Jako pałkarz to raczej ona uderzała, ale na meczu wszystko mogło się wydarzyć i równie dobrze sama mogła oberwać. A jednak zdecydowała się grać, mimo że to był tylko i wyłącznie towarzyski mecz. Naprawdę brakowało w jej życiu rozrywek. Nie chciała zresztą całkowicie wypadać z formy. Pojawiła się na boisku i uniosła brew, widząc w swojej drużynie @Rowan Kállai. - Skoro jesteś tu, rozumiem, że zobaczę cię też na następnym treningu? - zapytała, patrząc na nią i już w głowie rozplanowując najbardziej wykańczające dodatkowe ćwiczenia. Trzeba było popracować nad jej kondycją, z całą pewnością. Kiedy rozpoczął się mecz, czułam, że nie jestem w formie. Byłam wolniejsza i nie tak zwinna jak normalnie, ale w końcu udało mi się uderzyć z całych sił w tłuczek, który poleciał prosto w @Riley Fairwyn w kluczowym momencie.
Wiatr we włosach i lekko powiewające szaty – mimo że miło spędzał wakacyjny czas, brakowało mu trochę szkolnych meczów quidditcha. Nie przeszkadzała mu nawet uletwa. Co prawda ten pojedynek nie był jeszcze aż tak ekscytujący, zważywszy na fakt, że nie toczył się pomiędzy konkretnymi domami, ale za to był on dobrym przygotowaniem do pucharowych rozgrywek. Miał zamiar wykorzystać go do przećwiczenia konkretnych chwytów, które później mogłyby zadziałać na przykład przeciwko Krukonom czy Gryfonom. - Brawo, Riley! – Wykrzyknął do kolegi z drużyny, kiedy ten jako pierwszy wrzucił kafla do obręczy. W normalnych okolicznościach z pewnością nie kibicowałby komuś z Ravenclawu, ale aktualnie grali razem, więc mogli zakopać wojenny topór. Od początku meczu szukał krążących po boisku tłuczków, by jak najprędzej wykluczyć najlepszych graczy drużyny przeciwnej. Wreszcie wypatrzył jednego z nich i podfrunął bliżej na swojej miotle. Znaczy nie swojej, ale na szczęście ślizgońska drużyna nie klepała biedy, a on mógł wypożyczyć dobry sprzęt. Co zabawne, miał trochę szczęścia podczas tej akcji, bo jak się okazało, Moe i Niamh ruszyły w pogoń za zniczem i znajdowały się tuż nad nim. Musiał dobrze wycelować tłuczka, by czasem nie uderzyć przypadkowo swojej szukającej. W końcu jednak nadleciał ponad niego i uderzył mocno w Puchonkę. Zapolował niczym orzeł na swoją ofiarę i chyba miał to orle oko, co?
Ekwipunek: nimbus, rękawice, kompas i koszulka (+9) Kuferek: 31 + 9 = 40 Kostka: I, 70% + 30% = 120% (kombinacja – orle oko) Dostępny przerzut 1/1 (za 40 pktów)
Riley Fairwyn
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
Drgnąłem, słysząc swoje imię przedzierające się przez wycie wiatru i głośny szum spadającego deszczu. Wokół mnie śmigały miotły, a ludzie w różnokolorowych szatach zlewali się w jedną, wielką drużynę. Trudno mi było zapamiętać kto jest w mojej, więc nietrudno się dziwić, że zaskoczył gratulujący mi Ślizgon nieco mnie zaskoczył. Odpowiedziałem mu uniesieniem dłoni, nie chcąc się przekrzykiwać. Chwilę później dostałem piłkę, a jeszcze moment później znowu ją straciłem. Tym razem za sprawą Heaven, która nadleciała znikąd i trzasnęła mnie tłuczkiem prosto w przedramię. Skurcz mięśni odebrał mi władzę nad palcami. Wypuściłem piłkę, zamiast niej łapiąc się za nadgarstek. Rozmasowałem rękę, zerkając na Ślizgonkę z niejasną wdzięcznością. Gdyby trafiła mnie w plecy, w obecnym stanie jak nic spadłbym z miotły…
Rzut: za mało
Rowan Kállai
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 169cm
C. szczególne : Świdrujące spojrzenie i brak manier.
Próbowała śledzić wzrokiem latające w powietrzu punkty, ale zacinający deszcz i wiatr skutecznie jej w tym przeszkadzał. Jedna z sylwetek szczególnie się jednak odznaczała, zwłaszcza w momencie, w którym zamachnęła się pałką i trafiła tłuczkiem ścigającego przeciwnej drużyny. Tych ruchów nie mogła pomylić z nikim innym. Rowan pochyliła się do przodu, by szybciej przemknąć w kierunku Heaven O. O. Dear, przy okazji prawie ocierając się o jej miotłę. Być może i chciała coś jej powiedzieć, rzucić jakąś zaczepką, ale miała ważniejsze rzeczy na głowie. Dokładnie był to kafel, który w bolesnych okolicznościach wypadł Riley Fairwyn z dłoni. Dziewczyna zwinnym ruchem pochwyciła piłkę, kierując się z nią w stronę obręczy. Wdech, wydech. Jeśli nie chciała zostać staranowana, musiała natychmiast rzucać i... trafiła. W sam środek celu. Z uśmiechem wycofała się do tyłu, okrążając Fairwyna, z ciekawością obserwując w jakim jest stanie.
Rzut: G (70%)
Ostatnio zmieniony przez Rowan Kállai dnia Sob 28 Wrz - 21:54, w całości zmieniany 1 raz
Nie przepadał za quidditchem, ale przecież nie mógł zrobić przykrości rodzicom i zrezygnować z tego sportu, szczególnie kiedy wiele osób mu mówiło, że ma do niego jakiś talent. Od niechcenia obserwował sytuację na boisku, chociaż musiał przyznać, że kibicujące tłumy uczniów nieco zmotywowały go do gry. Sęk w tym, że zbyt późno zauważył jak ścigająca przeciwnej drużyny – Rowan – kieruje kafel w kierunku obręczy. Cholera jasna, jaką decyzję powinien podjąć? Być może gdyby nie zastanawiał się nad tym o parę sekund zbyt długo, zdążyłby na czas wypiąstkować drewnianą kulę poza obręb boiska, ale nie… nie tym razem. Rzucił się do obrony, ale kafel rozminął się z jego ciałem i trafił idealnie w sam środek jednej z obręczy. - Sorry! – Krzyknął do swoich członków drużyny, choć na usta cisnęły mu się największe przekleństwa. Nie chciał być w tej drużynie, ale skoro już grał w meczu, chciał dać z siebie wszystko, a jakoś nie do końca mu to wychodziło. Może jednak to, że nie lubił tego sportu sprawiało, że grał gorzej, niż wskazywałby na to jego potencjał? Próbował się skoncentrować, ale jego myśli krążyły wokół zupełnie innego tematu, a to sprawiło, że akcja przeciwnej drużyny zakończyła się totalnym sukcesem.
Deszcz nie był w stanie zmyć z jej twarzy satysfakcji, która rysowała się w związku zostawieniem oponentki za sobą już w pierwszej fazie łowów. Mecze w ogóle budziły w niej jakieś nieznane na co dzień, dzikie instynkty. Pozostawała wyjątkowo skupiona, gotowa do reagowania i tak pewna siebie, że nic nie było w stanie zaburzyć jej postawy. Nie zrobił tego Fairwyn-sztywniak, strzelając gola ani Fairwyn-dętka, obrywając tłuczkiem. Ani nawet Fairwyn-patałach, tracąc piłkę zaraz po przyjęciu ciosu. W ogóle jakoś dużo akcji działo się wokół niego. Zdecydowanie nie spodobało jej się, gdy konkurentka Morgan wyłapała uderzenie tłuczka. To był jeden z niezwykle rzadkich momentów, gdy na moment straciła koncentracje, skupiając się wyłącznie na tym, że cała ta farsa nie była fair, a jej zostająca już i tak w tyle przeciwniczka miała wiatr w oczy, deszcz w gębę, a przy tym prześladujące ją tłuczki. Okej, szukającym zdarzały się obrażenia wywołane tłuczkami. Biorąc pod uwagę ich rolę na boisku, to i tak zdarzało się w pewnym sensie zbyt rzadko. Ale Moe nie mogła powstrzymać wrażenia, że jednak coś w tym było nie tak. Czy oczekiwała fair play na tyle intensywnego, że zaburzałoby to rozgrywkę? Być może. Nie ona jednak na szczęście ustalała zasady. Ona po prostu goniła znicz. I goniła na tyle dobrze, że w tym czasie wykonała kolejną kombinację. Sięgając już po znicza, stanęła dwiema nogami na miotle, potężnie się wyciągając i mając go prawie w palcach. Brakowało zaledwie kilku cali, które już za chwili miały zniknąć, a jej bohaterskie wyczyny zakończyłyby mecz.
I tak była z tyłu przez to, że typiara miała lepszą miotłę. Robiła co mogła, żeby dogonić ją chociaż na tyle, by zepchnąć ją z niej bokiem. Prawie zapomniała o zniczu. Teraz głównym celem była druga szukająca. Fakt, że była skupiona zarówno na zniczu, jak i na ogonie Gryfonki, a do tego jeszcze deszcz, spowodował jednak, że nie dojrzała lecącego w jej stronę tłuczka. Wewnętrznym opkiem też go nie zobaczyła. Dostała w ramię tak mocno, że aż zbiło ją z toru. Klnąc pod nosem i ignorując ból, wróciła do pogoni za drugą szukającą. Znicza w ogóle już nie widziała, ale liczyła na to, że znajdzie się po dordze, jak już doleci do tej na Nimbusie.