Jest to duża powierzchnia o owalnym kształcie, rozmiarów około 55 na 152 metry. Po dwóch przeciwnych końcach, na polach bramkowych umieszczone są trzy tyczki, każda z obręczą na czubku, do których to wrzuca się kafla. Po środku znajduje się koło środkowe, skąd na początku meczu wypuszcza się piłki. Odbywają się tu wszystkie rozgrywki Quidditcha między domami, a także treningi drużyn. Czasem uczniowie przychodzą sami, bądź większymi grupami by polatać sobie dla przyjemności.
Wydawało się, że Daisy gra całkiem spokojnie, bo ani nikt w nią nie uderzał tłuczkami, ani ona sama nie próbowała tego robić. Nic dziwnego, że łapanie kamyków wychodziło jej tak świetnie i miała ich już dobry tuzin. Śmigała na swojej super miotle, nie dając się trafić żadnemu tłuczkowi, które chociaż nie odbijane w jej stronę, to wydawały się same za nią latać. I znowu jeden z nich był wyjątkowo uparty i Daisy już widziała śmierć w oczach i niemalże wyobraziła sobie jak ląduje na ziemi razem z koszem kamyków, które rozsypują się dookoła i może jeszcze połamaną miotłą. Przyśpieszyła jednak i przechytrzyła wszystkie te okropne piłki, w końcu miała z nimi niemałe doświadczenie. Złapała przy okazji jeszcze parę kamyków, szło jej naprawdę wyśmienicie.
Wszystko coraz bardziej się plątało, w płucach było coraz mniej oddechu, a mecz dalej trwał. Theo naprawdę już nie miał siły na pokrzykiwanie do swojej drużyny, na babranie się z tymi kaflami i na stresowanie się tym, czy ktoś złapie czy też nie. Widział po innych zawodnikach, że również robią się zmęczeni, a to nie świadczyło o niczym dobrym. Evermore usłyszał swoją ukochaną szukającą, ale niestety nie miał jak teraz rozwalić Puchonów - podał kafla do innego ścigającego, nie mogąc powstrzymać frustracji. Doprawdy, żałosny się już robił! Powinien dalej śmigać, a jego energia opuściła. TRZEBA TO ZMIENIĆ!
No pięknie! Misha na szczęście wybronił, więc nie byli wcale w takiej krytycznej sytuacji... Zawsze mogło być gorzej. Ścigający nie wiedział w sumie, gdzie tu się podziać, wszyscy latali nabuzowani i miał wrażenie, że lada chwila ktoś po prostu rąbnie prosto w niego jak pocisk. Jeszcze te pieprzone tłuczki, no kto je ciągle wysyła w jego stronę?! Dostrzegł, że Theo ma kafla i pomknął ku niemu, chcąc ocalić go od napastników. Wyminął ich zgrabnym slalomem, przejął podanie i miał zamiar zwrócić miotłę ku pętlom, żeby dowalić do pieca, kiedy nagle... Znowu ta ruda odebrała mu kafel! Warknął za nią jakiś brzydki komentarz, ale nie miał już okazji do ponownego przejęcia piłki. No pięknie, pięknie...
W powietrzu aż trzeszczało od emocji, a pałkarz latał jakby dostał mocnego kopa energii. Walił tłuczkami na prawo i lewo, nacierając na poszczególnych graczy. Pilnował przy tym, żeby nikt nie zasadził się na któregoś Krukona, a to wszystko wychodziło mu tak dobrze, że nawet mógł odrobinkę zerknąć na to, kto ma kafla. Dostrzegł panią kapitan Puchonów, która napsuła im mnóstwo krwi w tym meczu... Nie namyślając się długo, zacisnął palce na pałce, wycelował i wybił tłuczek w powietrze. Okazało się, że zrobił to trochę za mocno, bo piłka przeleciała przed Twisleton i niestety chybił. Ale na pewno zaraz zdobędzie kolejną szansę i będzie mógł udupić tę rudą.
______________________
Gemma Twisleton
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 0%
Dodatkowo : vel ENEMA - one man band, prefekt fabularny
Jej krzyk był o tyle głupi, że Nanę też zaalarmował. Doszła do wniosku, że może powinna pozwolić Sammy'emu robić swoje, szczególnie, że kiedy ona orgazmowała się zniczem, Theo znów gwizdną im kafla. Dupek obsrany. Poleciała za nim jak oszalała i sama nie wiedząc jak i kiedy zabrała mu piłkę. To się nazywa amok! Nie budząc się z niego pognała do pętli. Gdzieś za głową śmignął jej tłuczek, ale nie zwracała na to uwagi. Była tylko ona kafel i lewa pętla, aktualnie nie broniona.
No co się dzieje z tymi ludźmi, ledwo co testament napisałem, a oni już chcę mnie zabijać. Tym razem do zabawy w ,,kto pierwszy zabije Sammy'ego '' dołączył Theo, w sumie on był najdelikatniejszy. Nie mając co robić podleciałem mniej więcej w okolicę Eris, nagle w mej głowie zaczęły roić się piękne filozoficzne pytania. - Hej, pozwolisz, że zadam ci szybko niezwykle nurtujące mnie pytanie? - zapytałem i zanim dziewczyna zdążyła odpowiedzieć pociągnąłem dalej - Jak myślisz? Nic to nic, czy nic to coś?
Tym razem podniosłem ruszyć się i polecieć za ścigającymi. Teraz kolej na nich. Pomyślałem i przyśpieszyłem by dodatkowo nadać siły swojemu uderzeniowi. Chociaż to może był i błąd bo tluczek poleciał z taką prędkością że nawet nikogo nie trafił. Znów się skarciłem za mój nie celny strzał. Ja tam w przeciwieństwie do reszty mojej drużyny nie krzyczałem w końcu od tego był kapitan. Swoją drogę Gemma doskonale sobie radziła z całą tą presją oraz tymi krukonami którzy postanowili jej uprzykrzać życie.
Szukający rzucili się w pogoń za chuj widział czym i Misha już miał nadzieję na koniec tej farsy, kiedy zobaczył, że w jego stronę, znów leci ta ruda. I znowu ten debil z pałą nad jego głową. Odchędożyliby się od niego wszyscy. Nie widzieli, że zaraz pewnie skończą. W ostatniej chwili podleciał do prawej obręczy, do którego leciał kafel, omijając po drodze tłuczka i wybił piłkę gdzieś w pizdu. Nie interesowało go co się z nią stanie. Obejrzał się tyko na szukających, ale ci znowu krążyli nad boiskiem bez sensu. Bezużyteczne spierdoliny...
Misha znowu obronił - Theo nie mógł w to uwierzyć. Ten chłopak był niesamowity! Kapitan zapisał sobie w pamięci, aby tak cudownego obrońcę czymś potem nagrodzić. Piwo, ciastka, cokolwiek. Nie było teraz czasu na zastanawianie się, ale Misha zasługiwał na coś niesamowitego. Swoją drogą, Evermore powinien wziąć się do roboty, a nie tylko pokładać nadzieję w obrońcy! Po tych rozmyślaniach nie pozostało mu nic innego, jak polecieć i zdobyć jakieś punkciki dla Ravenclaw. Chciał podać jakiemuś innemu ścigającemu, aby nie rozgrywać akcji w samotności - ale niestety nie miałby czystego rzutu. Cisnął tę piłkę jak najmocniej i czuł, po prostu czuł, że trafi. Obrońca Hufflepuff nie miał szans!
To była jakaś totalna masakra! Starał się nie przejmować tak bardzo, bo śliskimi rękami ledwo już trzymał się trzonka miotły, ale wszyscy wywierali taką presję. Tłum skandujący na widowni, sama pani kapitan, a także Krukoni, którzy byli wyjątkowo zaciekli. Szanse nagle się wyrównały, więc po raz kolejny miotły zwarły się na niebie i obrońca musiał przełknąć ślinę, żeby nie pokazać, że boi się spieprzenia kolejnej obrony. Dostrzegł znowu tego samego chłopaka, który chyba był skazany na strzelanie samych goli... Rzucił się ku pętli, gdzie pomknął kafel, ale zdążył jedynie musnąć piłkę dłonią. Wpadła za obręcz, sprawiając, że niebiescy zaczęli prowadzić. Obrońca wziął kafla i podał jednemu z Puchonów, licząc na to, że następnym razem już na pewno obroni.
Może i wszyscy byli zmęczeni, ale nie było sensu w pozwalaniu sobie na odpoczynek. Na boisku nie byli sami ścigający! Szukający dalej śmigali za zniczem, obrońcy czekali cierpliwie przy obręczach, a pałkarze... No właśnie! Pałkarze też mogli się wykazać. Ten z drużyny Ravenclaw upatrzył sobie na cel panią kapitan Hufflepuff, która akurat dzierżyła dumnie kafla. Gdyby teraz w nią trafił, nie miałaby szans strzelić do obręczy. Gracz wyczekał na odpowiedni moment i odbił tłuczka prosto w Gemmę chwilę przed tym, jak ta miała rzucić do bramki. Cios był precyzyjny i płynny, rudowłosa nie miała jak się wybronić. Z kolei kafel znowu trafił do drużyny Krukonów! No, za takie zachowanie kapitan powinien być dumny!
40:30 dla Ravu!
______________________
Naeris Sourwolf
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 167 cm
C. szczególne : Tatuaż anielskich skrzydeł na plecach
Naeris miała wrażenie, że zaraz padnie. Zrobiło się strasznie gorąco, wszyscy krzyczeli, a Krukonkę bolała już głowa i gardło. Mimo wszystko pruła do przodu, chcąc za wszelką cenę wygrać. Już nawet nie ogarniała, czy wygrywali czy nie, ale chyba Misha obronił kolejny raz, więc wydała z siebie pełen szczęścia okrzyk. Jeszcze pokażą tym borsuczym gówniakom swoją siłę! - THEO TAK TRZYMAJ! - krzyknęła, gdy miała okazję i łapała oddech w tym szalonym locie. Rzuciła się znowu na poszukiwanie złotej piłeczki, kiedy nagle wyczuła obok obecność tego nieznajomego szukającego. - Pogięło cię? - spytała, parskając śmiechem. - Szukaj znicza! - doradziła mu. Wszędzie lała się krew, pot i łzy, każdy wrzeszczał, bluzgał i mało brakowało, a poleciałyby jakieś zaklęcia... A on z takim pytaniem? Znalazł się filozof. Naeris nie miała czasu na zastanawianie się, ale akurat nie mogła dostrzec znicza, więc zdecydowała się mu odpowiedzieć. - Nic to także coś! - stwierdziła, bo nic nie było niczym innym jak brakiem czegoś... Czyli chyba czymś. Zresztą nie miała głowy do tego, bo zaraz przed oczami mignął jej znicz i rzuciła się w jego stronę jak umysłowo chora.
nie złapałam
Gemma Twisleton
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 0%
Dodatkowo : vel ENEMA - one man band, prefekt fabularny
- Nic się nie martw! - krzyknęła do obrońcy, kiedy podawał jej piłkę - ODROBIĘĘĘĘĘĘĘĘĘĘĘĘĘĘĘĘĘĘĘĄAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA! I tak drąc mordę jak Hunowie atakujący północne granice Cesarstwa Rzymskiego w VI wieku, poleciała przez całe boisko i już miała rzucać do obręczy kiedy dostała tłuczkiem niemal centralnie w twarz. - TY KURWIU OBSRANY! DOWIEM SIĘ GDZIE MIESZKASZ I WYRUCHAM TWOJĄ MATKĘ!!!! - wrzasnęła na całe gardło i prawdopodobnie na całe boisko. Skończyło się, kurwa, bajlando! Teraz była gotowa do mordu i nie zatrzyma jej nic, nawet opuchlizna na prawym oku, która powoli zaczęła przysłaniać jej cały świat po tej stronie głowy.
Theo miał wrażenie, że gra byłaby prostsza, gdyby nie te koszmarne tłuczki. Tylko latały i stwarzały niebezpieczeństwo dla... DOBRA NIEWAŻNE, GEMMA ZNOWU OBERWAŁA! Krukon bez zastanowienia pomknął, aby odzyskać kafla, którego straciła pani kapitan. Wyrwał mu się przy tym pełen zadowolenia śmiech, ale to już lepiej pominąć. Nie miał niestety jak dopchać się do obręczy Hufflepuffu, toteż odrzucił kafla swojemu koledze z drużyny. - Dalej! Rozwalamy ich! - Wrzasnął, dając się ponieść w pełni emocjom. Cios za ciosem, dadzą radę! Puchoni już powinni odczuwać smak porażki...
Po tamtym pudle zacząłem uważnie przyglądać się poczynanią ścigających. Wkońcu to była jakaś metoda by wykorzystać szanse. Gdy tylko taka okazja się nadarzyła rzuciłem się w stronę tłuczka którego z impetem uderzyłem. Tym razem miałem trochę więcej szczęścia bo trafiłem. Oj z całą pewnością tego nie spodziewali się krukoni i o to właśnie nam chodziło. Teraz też miałem chwilę by sprawdzić co dzieje się z naszym szukającym. Nie miałem najmniejszego zamiaru pozwolić na to by tłuczek go zponiewierał. Wkońcu byliśmy przyjaciółmi, a czego dla nich się nie robi.
Ścigający krukonów próbował złapać kafla, ale jakoś nikt go nie zauważał. Pogubił się już dawno jaki jest wynik, czy wygrywali? Nie miał biedny pojęcia, błąkał się od pętli do pętli, starając się być pomocnym, ale jakoś nie za bardzo mu to wychodziło. Wreszcie zastępczy kapitan podał ma kafla. Ścigający bardzo się tym podekscytował i niczym strzała chciał zmierzać do pętli, żeby wykonać najlepszy rzut w swoim życiu i na zawsze pozostać na ustach kolegów z domu. Być może błędem było, że nie patrzył na nic co nie było przed nim. Wydawało mu się, że trasę ma idealnie czystą, przynajmniej do czasu, kiedy coś boleśnie uderzyło do w bok. Zaćmiło mu się przed oczami, nawet nie zauważył kiedy wypuścił kafla. Żegnaj, wymarzona kariero!
______________________
Gemma Twisleton
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 0%
Dodatkowo : vel ENEMA - one man band, prefekt fabularny
Gdzie był ten jebany kafel? Wściekła jak osa i niewidoma na prawe oko jak... coś bardzo niewidomego na prawe oko, rozglądała się po boisku szukając piłki. W końcu ją dostrzegła w łapach jakiegoś Krukona. Oddawaj, cioto! Moje! Rzuciła się się w tamtym kierunku i w ostatnie j chwili wyhamowała przed tłuczkiem, który rykoszetował od jej ofiary. Machnęła w stronę Grega okejką i pognała za piłką do obręczy. Wtedy coś wpadło na nią z prawej strony i wyrwało kafel spod pachy. Obróciła głowę, żeby sprawdzić kto to. Evermore... Ty pindo, jesteś martwy.
Chociaż na co dzień jestem zwyczajnym chłopakiem, który czasem lubi sobie zażartować, czy powygłupiać z przyjaciółmi to jednak nie rozumiem, jak można nagle robić taki hałas o jedną małą piłeczkę. Chyba zrobiłem już wszystko na co potrzebowałem się odizolować pomyślałem o życiu, o śmierci, napisałem testament, podziękowałem chociaż jednemu z moich przyjaciół, dostałem odpowiedź na pytanie które nurtuje mnie od lat. Gdybyśmy wygrali to na pewno wszyscy byli z nas dumni, ciekawe czy ojciec też byłby dumny, że jego syn zajmuje się Quidiczem? Albo, że w ogóle się czymś zajmuje?
Jakimś cudem Theo znowu odebrał kafla Gemmie. Zupełnie już o całym zmęczeniu zapomniał - jakby pojawiły się w nim nowe zasoby energii! Gotów był dalej walczyć i teraz już tylko czekał, aż Naeris złapie znicza. Był pewien, że jej się uda... Tutaj nie było nic do kwestionowania! - ŁAP! - Wrzasnął do @Calum O. L. Dear, który akurat był w pobliżu. Cudownie, niech się wykaże jako ścigający! Żaden z niego profesjonalista, ale przecież Theo również nie był mistrzem quidditcha. Wierzył, że dadzą sobie radę!
Sam nie wiedziałem, co ja tu kurwa robiłem. Moja obecność w tej drużynie świadczyła o poważnej desperacji kapitana, bo naprawdę należy być tonącym, żeby chwycić się brzytwy, którą byłem. O miotłach miałem marne pojęcie, o lataniu jeszcze mniejsze. W sumie najwięcej wiedziałem o spadaniu, bo to moje jedyne doświadczenia. Ale jakoś szło, już kilka minut meczu i nawet miałem obie ręce i zero guzów na głowie - czyli bilans na plus! W pewnej chwili dostałem kafla od Theo, którego odrzuciłem najszybciej jak zdołałem: - Kurwa, weź to, bo mnie tłuczek pierdolnie - krzyknąłem. Naprawdę wierzyłem, że między kaflem a tłuczkami są jakieś magnesy...
wpisz pozycję ścigający, w kuferku okrągłe zero kostka: 2 (podanie)
Dobra, ten manewr niezbyt im wyszedł, bo Calum musiał oddać kafla - ale Theo w gruncie rzeczy nie narzekał, bo sam był teraz w tak dobrym ustawieniu, że mógł spokojnie pomknąć do obręczy. Bri na obronie chyba nie czuła się zbyt pewnie... Tak czy inaczej, Theo rzucił kafla wraz ze zwycięskim okrzykiem - tak pewny był swojej celności! W końcu czemu niby miałby nie trafić? Cały ten mecz szedł mu tak zaskakująco dobrze, że Evermore nie mógł w to uwierzyć...
1
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
Nie można było powiedzieć, że Bridget szło dobrze - dziewczyna była zatrważająco beznadziejna. Straciła już rachubę, ile goli przepuściła i była tak bardzo zestresowana, że aż ciężko było jej się utrzymać na miotle. To nie był jej dobry dzień, a na widowni był Ezra - cudownie. A co było cudowniejsze? Theo jako jej przeciwnik! To znaczy to było straszne, bo Bridget nie mogła się skupić. Z jednej strony bardzo chciała obronić, a z drugiej się bała, bo chłopak silnie rzucał piłkę w stronę obręczy. Poza tym to był Theo, co by było, jakby broniła każdy jego rzut? A co będzie, jak przepuści wszystkie? Za dużo myśli, za mała głowa. A piłka wpadła, bo Bridget znów nie zdążyła do niej dolecieć. Normalnie chciało jej się płakać.
kostka: 1 (czyli gorzej być nie może) 50:30 dla Ravu :(
Gemma Twisleton
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 0%
Dodatkowo : vel ENEMA - one man band, prefekt fabularny
Chuja, nic już nie widziała, ale po ryku tłumu, który brzmiał jak kujonowate picze z Ravu domyślała się, że stracili kolejny punkt. A tak ładnie łep w łep szli... Nic to, ach, nic - wszystko szło jakoś odrobić. Sammy'm na przykład. Wszystko bolało ją już tak bardzo, że tego nie czuła. Największym problemem była jej prawooczna ślepota, ale nieważne. Zamierzała grać, póki względnie trzymała pion. Później zresztą też. Przejęła kafla od Bri i poleciała w drugą stronę. Z jej lewej pojawił się drugi ścigający zamaszyście wskazując coś w jej w jej martwej strefie. Gemm nie traciła czasu na obracanie głowy, tylko podała piłkę dalej.
Kostka: 2 lub 4
Naeris Sourwolf
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 167 cm
C. szczególne : Tatuaż anielskich skrzydeł na plecach
Naprawdę przestała wyrabiać i psychicznie i fizycznie. Wszystko to było bardzo męczące, nie miała sił nawet drzeć się i dopingować swoich. Skrycie podziwiała drugiego szukającego, bo w ogóle nie pokazywał po sobie, że jest mu ciężko... Ale miał chyba trochę wyjebane. Naeris latał to w tą to w tamtą, wypatrując znicza. Wręcz błagała już w myślach, żeby gdzieś się pojawił. Nadal była trochę zła, ale nie manifestowała swojego gniewu. Wpijała tylko palce w trzonek miotły. Wyminęła błyskawicznie jakiegoś Puchona i śmignęła gdzieś niedaleko pętli Huffu. - TAK TO SIĘ ROBI! - ryknęła ostatkiem sił, widząc, że Theo znowu strzelił gola. Zagwizdała głośno, machając Krukonowi. Przynajmniej on mógł zapewnić im zwycięstwo... Nie tracąc nadziei, wzbiła się znowu w niebo. Potrąciła przy tym prawie kolejnego zawodnika, ale nie miała już sił hamować. Po prostu leciała za zniczem, który cały czas umykał Naeris... Można było naprawdę zwariować. Najgorsze, że drużyna tak na nią liczyła. Weź się w garść, Sourwolf.
Puchoni byli o dwadzieścia punktów w plecy, ale wcale się nie poddawali! W końcu mecz wcale się nie kończył i dalej można było tych nieznośnych Krukonów pokonać. Ścigający zgrabnie podawali między sobą kafle, nie chcąc pozwolić już na żadną, nawet najdrobniejszą pomyłkę. Kiedy pani kapitan podała jednemu z nich, ten bardzo chciał strzelić do obręczy... Ale niestety nie miał czystego pola, bo gracze przeciwnej drużyny od razu rzucili się, aby go powstrzymać. Ostatecznie musiał oddać kafla z powrotem do Gemmy, mając nadzieję, że nie dostanie za to zbyt dużego ochrzanu. I tak dokopią Krukonom! Dalej, Gemma!
______________________
Gemma Twisleton
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 0%
Dodatkowo : vel ENEMA - one man band, prefekt fabularny
O, piłka do niej wróciła. Nie wiedziała jak i kiedy, ale spoko. Jak była to do obręczy i tyle. Większej filozofii w tym nie było i bardzo dobrze, bo zupełnie straciła kontakt z rzeczywistością. W tym momencie była pewna tylko dwóch rzeczy: 1. quiddich był pojebaną grą; 2. CHUJ, JEBAĆ, PIŁKA W OBRĘCZ! Leciała przed siebie niewiele widząc i jeszcze mnie widząc, gdy nagle uświadomiła sobie, że leci bez piłki. Jak, kurwa, no jak?! Obróciła się prawie, że w miejscu o 180 stopni i namierzyła ciecia, który pozbawił ją dobra i jak rozjuszony byk, pomknęła w jego stronę.
Latałem jak opętany po całym boisku. To po to by kogoś obronić to po to by komuś przeszkodzić. No i tak też było i tym razem. Wyniosłem sie do groty by po chwili zapikować i tym samym nabrać rozpędu. Zauważyłem jak kapitan krukonow przejmuje kafel i odrazu zamierzałem coś na to poradzić. Znalazłem tłuczek wzrokiem, a później odrazu szarża na niego zakończona mocnym uderzeniem. -Spróbuj przejąć to! - Wydałem się kończąc swój zamach. Sam siebie zeskoczyłem bo nie planowałem wydzierać się, a tu proszę.