Jest to duża powierzchnia o owalnym kształcie, rozmiarów około 55 na 152 metry. Po dwóch przeciwnych końcach, na polach bramkowych umieszczone są trzy tyczki, każda z obręczą na czubku, do których to wrzuca się kafla. Po środku znajduje się koło środkowe, skąd na początku meczu wypuszcza się piłki. Odbywają się tu wszystkie rozgrywki Quidditcha między domami, a także treningi drużyn. Czasem uczniowie przychodzą sami, bądź większymi grupami by polatać sobie dla przyjemności.
Wydawało się, że Daisy gra całkiem spokojnie, bo ani nikt w nią nie uderzał tłuczkami, ani ona sama nie próbowała tego robić. Nic dziwnego, że łapanie kamyków wychodziło jej tak świetnie i miała ich już dobry tuzin. Śmigała na swojej super miotle, nie dając się trafić żadnemu tłuczkowi, które chociaż nie odbijane w jej stronę, to wydawały się same za nią latać. I znowu jeden z nich był wyjątkowo uparty i Daisy już widziała śmierć w oczach i niemalże wyobraziła sobie jak ląduje na ziemi razem z koszem kamyków, które rozsypują się dookoła i może jeszcze połamaną miotłą. Przyśpieszyła jednak i przechytrzyła wszystkie te okropne piłki, w końcu miała z nimi niemałe doświadczenie. Złapała przy okazji jeszcze parę kamyków, szło jej naprawdę wyśmienicie.
Leo nie lubił eleganckich imprez i bardzo drażnił go fakt, że na zakończenie roku powinien założyć coś porządnego. Nie było to po prostu w jego stylu, a w dodatku nie miał aż tak dobrego humoru - w końcu powinien właśnie kończyć Hogwart, a on wiedział, że za dwa miesiące tutaj wróci. Tak czy inaczej, założył ciemne spodnie i czerwoną koszulę, aby czuć się mocniej związanym z Gryffindorem i nie wyglądać jak zwykły pajacyk w garniturze. Uznał, że jako prefekt powinien zjawić się na balu trochę wcześniej i ewentualnie z czymś pomóc - a poza tym, nie miał nic lepszego do roboty. Przyszedł zatem jeszcze przed wszystkimi i ogarnęło go ogromne zaskoczenie na widok basenu i wodnych atrakcji. Wrócił się biegiem do dormitorium, aby trochę przebrać. Domyślał się, że dużo osób może być niezadowolonych z takiego biegu wydarzeń, ale on sam kochał wodę do takiego stopnia, że w ogóle zapomniał o jakiejkolwiek irytacji. Pewnie, powinni im powiedzieć wcześniej - ale nie ma już co płakać! Leo założył zielone spodenki w kratkę i białą koszulkę na ramiączka, z głębokimi wycięciami pod pachami. Z racji tego, że niedawno podcinał włosy i były teraz nieznośnie nieposłuszne, narzucił na nie czapkę z daszkiem. Wyszedł z dormitorium pogwizdując wesoło i szczerząc się do każdego, kogo napotkał po drodze. Na "balu" dalej nie było zbyt wielu osób, toteż stanął sobie przy basenie. Najchętniej to po prostu wskoczyłby do wody i już nie wychodził. Zdjął koszulkę i już miał wchodzić do basenu... Ale jego uwagę przyciągnęła Fire. Nie tylko miała na sobie piękną sukienkę i wyglądała zjawiskowo... czy ona miała partnera?! Leo aż otworzył buzię z zaskoczeniem, obserwując jak rudowłosa przemyka z jakimś mężczyzną do miejsca oddalonego od basenu. Gryfon nigdy nie był zbyt taktowny. - YOU GO GIIIIIIIRL!- Ryknął na całe boisko, machając do pani prefekt Gryffindoru i szczerząc się jak nienormalny. A więc to tak zginie...
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
To dziś. To dziś był ten wielki dzień, przez który obroty najbliższych sklepów wzrosły kilkakrotnie. (Nie żeby Ezra się do tego przyczynił...) Bal na zakończenie roku szkolnego. Niestety nie obiło mu się o uszy, że ma być to impreza tematyczna, więc do momentu pojawienia się na miejscu, był całkiem zadowolony ze swojej koszuli w biało-niebieską kratkę i ciemnej marynarki. A potem poczuł się naprawdę głupio. Rozumiał, że chodziło o niespodziankę i w ogóle, ale powiedzieć chociaż na godzinę przed? Dlaczego nie? Ezra chętnie oszczędziłby sobie etapu pieczołowitego przeglądania szafy w celu doboru odpowiedniego ubioru, skoro wraz z pojawieniem się na boisku do Quidditcha zrozumiał, że trzy czwarte z nich mógł sobie zaraz w krzaczki rzucić. Przez chwilę stał tak niezręcznie, wahając się czy lepiej już zostać i poszukać kogoś znajomego czy wrócić do dormitorium i się przebrać. (Bo nie ufał swoim zakleciom transmutacyjnym na tyle, żeby robić to przy wszystkich. Kto wie, co by tam wyczarował...) Na szczęście nie musiał tej trudnej decyzji podejmować samodzielnie. Donośny krzyk okazał się być jego przewodnikiem. Ruszył w kierunku @Leonardo O. Vin-Eurico, który zajęty był zwracaniem uwagi wszystkich obecnych na Fire (nawet Ezra na moment się zawiesił, bo serio wyglądała niesamowicie) i jej partnera. Zaszedł go w ten sposób, by do ostatniego momentu chłopak go nie dostrzegł. Potem szybko nachylił się do basenu i zlośliwie prysnął w przyjaciela wodą, która prawdopodobnie jeszcze nie była taka ciepła, tym bardziej dla nagrzanego ciała. - Załóż tę koszulkę. I tak wszyscy cierpimy z powodu globalnego ocieplenia - przywitał go, wywracając z rozbawieniem oczami. No ale trzeba było przyznać, jeśli komuś pasowały klimaty basenowe w ubiorze, to był to Leo. W jego przypadki zgadzało się, że im mniej, tym lepiej...
Leonardo O. Vin-Eurico
Wiek : 28
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : Ok. 222cm
C. szczególne : Wzrost; blizny na udzie i łopatce; umięśniony
Bardzo miał nadzieję, że Fire go nie zabije - a jeśli już, to że zrobi to po imprezie. Po tym jak tak radośnie sobie do niej krzyknął, szybciutko odwrócił się niewinnie... chociaż i tak najprawdopodobniej przyciągnął uwagę wszystkich. Trochę go bolało, że Gryfonka ma kogoś i mu o tym nie powiedziała. On jej opowiadał nawet o pijackich pocałunkach, halo! Z drugiej strony doskonale wiedział, że Fire nie należy do tych, co lubią się zwierzać. Dobrze, że był ten bal, bo Leo mógłby się w ogóle nie dowiedzieć o partnerze przyjaciółki... Poczuł chłodne kropelki wody opadające na jego ciało i przebiegł go wzdłuż kręgosłupa dreszcz. Leo przeniósł spojrzenie na swojego "napastnika" i zamierzał mu wygarnąć, żeby sobie tak nie pozwalał, ale... Ale to był Ezra, który zaraz Gryfona kompletnie rozbroił. Wybuchnął śmiechem, kręcąc głową z niedowierzaniem. - Jedynie umilam wam to cierpienie - obronił się szybko, po czym przetaksował swojego przyjaciela spojrzeniem pełnym dezaprobaty. - I co, przepraszam, nie odwdzięczysz się jakoś ładnie? - Zrobił minę smutnego szczeniaczka, trącając lekko dłonią jego marynarkę. Zamierzał popływać, ale w końcu mógł spędzić trochę czasu na przekonywaniu Ezry, aby do niego dołączył, prawda?
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Jak na razie na imprezie nie było zbyt wielu osób i może dlatego Ezra wciąż czuł się trochę nieswojo. Wydawało mu się, że jednak wolał te nadęte bale i bankiety, gdzie wszystko było eleganckie, a widelce wyglądały na droższe niż cokolwiek, co posiadał Ezra. To było mu już dobrze znane i się sprawdzało. Nie mniej, choć w pierwszym skojarzeniu ten bal przypominał po prostu wielką domówkę, wszystko zrobione było z rozmachem. Basen, tam wodny bar, jakiś tor przeszkód... To zapowiadało się naprawdę w porządku. Zabawnie było obserwować, jak widok Ezry staje się dla Leonarda taką gaśnicą temperamentu. Coś w stylu "alarm odwołany, alarm odwołany, to tylko ten wredny Krukonik". - No dobra, chciałbym móc zaprzeczyć... - wydał z siebie westchnienie w stylu mdlejącej nastolatki i powachlował się ręką. Cóż, nie pomogło. Za to szczenięcy wzrok przyjaciela już prawie tak! Przez chwilę miał minę, jakby rozważał pytanie Leo, potem jednak zmarszczył nos i zacmokał nieprzekonany. Chyba ostatnio rozmawiali o perswazji! - Nie, co ty myślisz, że wystarczy jedna prośba i już się będę dla ciebie rozbierał? - odparował, śmiejąc się wesoło z intencją pod tytułem "postaraj się bardziej".
Leonardo O. Vin-Eurico
Wiek : 28
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : Ok. 222cm
C. szczególne : Wzrost; blizny na udzie i łopatce; umięśniony
Leo bywał tragicznie wybuchowy, ale kiedy miał dobry humor jakoś sobie z tym dawał radę. Bardzo pomagali oczywiście sami ludzie - Ezrze zdarzało się często prowokować Gryfona, ale jakoś nie wychodził na tym źle. Podobnie z Fire, która pozwalała sobie zdecydowanie na zbyt wiele. Najwyraźniej u Leo przeważała lojalność i nie był w stanie skrzywdzić tych, na których mu zależało. Teraz jednak Krukonowi należała się jakaś zemsta, tylko Leo nie chciał masakrować go tak już na wstępie. Trzeba zaczekać aż opadnie czujność... Na cudowną grę aktorską przyjaciela uśmiechnął się dumnie i uniósł ręce, prężąc mięśnie jak na jakimś pokazie. Ostatecznie znowu się roześmiał, wsuwając dłonie do kieszeni spodni. - Trochę liczyłem na to, że jest ci ciepło i rozbierzesz się sam dla siebie - przyznał, patrząc krytycznie na te warstwy ubrań, w których Clarke się męczył. Leo uwielbiał plażowe stroje i kompletnie nie rozumiał, jak ktoś może w takiej sytuacji upierać się przy eleganckich kreacjach. Przecież Ezra będzie wyglądał świetnie bez tej marynarki i koszuli... - Ej - zaczął, nie patrząc na Ezrę, tylko na kuszącą wodę w basenie, która znajdowała się za plecami jego rozmówcy. - Myślałeś, że możesz tak po prostu mnie ochlapać? - Zahaczył stopą tył nóg chłopaka i jednocześnie przyłożył dłoń do jego klatki piersiowej. Uśmiechnął się promiennie, po czym popchnął Ezrę do tyłu, podcinając go tak, aby nie miał szans na utrzymanie równowagi. Był pewien, że woda w basenie nie jest taka zła!
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Najwyraźniej Ezra pokładał zbyt wielką ufność w dobrym sercu Vin-Eurico. Uniósł więc brwi z pytającym "hm?", kompletnie nie wyczuwając zbliżającego się zagrożenia. Ezra go tak ładnie komplementował, a on jeszcze chciał się mścić. To już nawet nie bezczelność. To zwyczajna podłość. Jeszcze w dodatku z tym promiennym uśmieszkiem - Ezra wiedział, że to się dobrze nie skończy. - Nawet się... - Nie zdążył mu zagrozić, bo w tym momencie stracił równowagę i z olbrzymim pluskiem wpadł do wody. Trochę dostało mu się do oczu, trochę do ust, a reszta no to generalnie przyprawiała go o szok termiczny. Zakasłał, przez chwilę dochodząc do siebie. - Momentami cię nienawidzę. Głupi Gryfon - rzucił do niego, przejeżdżając palcami po włosach i odgarniając je z czoła. To byłoby na tyle z jego pięknie wywijającej się do góry fryzury... - Zdajesz sobie sprawę, że układałem te włosy, prawda? I że ta marynarka nie kosztowała pięciu galeonów? - Już nie mówiąc o butach... No to teraz Leonardo uruchomił w nim tryb marudy. Podparł się rękami o brzeg, żeby wydostać się z basenu. Wszystko teraz było takie ciężkie, że Ezra nawet nie miał wyboru i musiał zacząć te warstwy zdejmować. Bo ostatnie na co miał ochotę to bawić się teraz w suszenie. Aż tak źle w głowie nie miał. Nie parząc na Leo, zaczął zdejmować buty, skarpetki, marynarkę i tę piękną nową koszulę, która teraz ciasno przylegała do jego ciała. No i Leo dopiął swego. Trzeba było jednak przyznać, że Ezrze ulżyło, kiedy zdjął te wszystkie ubrania, więc nienawidził Vin-Eurico trochę mniej. - Jak brzmiało to zaklęcie transmutujące? - Skoro już mieli pływać to jednak z tymi spodniami trzeba było coś zrobić...
Leonardo O. Vin-Eurico
Wiek : 28
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : Ok. 222cm
C. szczególne : Wzrost; blizny na udzie i łopatce; umięśniony
Chyba troszkę przegiął - kara nie była adekwatna do zbrodni... ale Leo miał za dobry humor, a Ezra zbyt uroczo wyglądał cły przemoczony, aby się tym przejmować. - Rzecz w tym, że resztę czasu mnie uwielbiasz. - Przysiadł na brzegu basenu, wsuwając nogi do wody. Chłodna, przyjemnie orzeźwiająca. Clarke nie miał na co narzekać! - Zdajesz sobie sprawę, że marudzisz gorzej niż kobieta, która ma okres? Przeżyjesz, wyglądasz całkiem seksi - machnął lekceważąco ręką na zrzędzenie przyjaciela. Nie mógł się powstrzymać od obserwowania tego małego striptizu i uśmiechnął się słodko, żeby Ezra też się przestał boczyć. - No, jednak się rozbierasz, dobrze. Gdybyś zrobił to wcześniej, tak jak prosiłem... - przymknął się, aby nie dolewać oliwy do ognia. Gwizdnął żartobliwie, gdy Krukon w końcu pozbył się też koszuli - poważnie, Leo nie rozumiał problemu, przecież wyglądał dobrze! Nie można było tak od razu?... - Pytasz mnie o zaklęcie? Musisz być serio zdesperowany... - podparł się rękoma o trawę za sobą i odrzucił lekko głowę do tyłu, spoglądając na jasne niebo. - Jeśli myślisz, żeby jakoś się zemścić za zemstę... to nie rób tego. - Przymknął powieki, napawając się ciepłym popołudniem i czekając, aż Krukon doprowadzi się do porządku.
Lotta Hudson
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174
C. szczególne : Mała blizna na palcu dłoni, mocne oparzeliny na rękach i lekkie na szyi
Bardzo cieszyłam się, że Will jednak pojawi się na balu kończącym rok - zmienił swoje plany by przyjść tutaj chociaż na chwilę, za co byłam mu piekielnie wdzięczna. Zupełnie wyparłam z pamięci naszą sprzeczkę, ale również to jak się o niego martwiłam - tego dnia istniał dla mnie tylko bal i wspólnie spędzone chwile. Założyłam czarną sukienkę, która mimo swojej długości była bardzo przewiewna i idealni pasowała na taką pogodę. Gdy już się spotkaliśmy objęliśmy się ramiona i podążyliśmy w stronę boiska. - Przestań, Walker, nikt nie będzie mnie pożerał wzrokiem - rzuciłam z uśmiechem - Masz zbyt bujną wyobraźnię. Wiedziałam, że w ten sposób Will mnie komplementuje i trudno ukryć, że cieszyło mnie to, aczkolwiek odrobinę bałam się, że może go ponieść z zazdrości. Gdy doszliśmy do boiska Quidditcha z trudem powstrzymałam przekleństwo - kto wpadł na pomysł by zalać boisko wodą? Spojrzałam na Willa nie mogąc wydusić z siebie słowa. Nawet się nie obejrzałam, a podeszliśmy do nauczyciela transmutacji, który zmienił nasze ubrania w stroje kąpielowe - mój był jednoczęściowy i miał taką samą górę jak sukienka, którą jeszcze przed chwilą miałam na sobie. - Świetny gust, pani profesorze - rzuciłam ze śmiechem do @Liam S. Dear, bo mój strój był naprawdę gustowny. Ścisnęłam dłoń Willa i zbliżyliśmy się do basenu. - Opanuj się - rzuciłam z uśmiechem - Tutaj będzie mnóstwo dziewcząt w większym negliżu niż ja.
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
Bridget zawsze starała się zrobić dobre wrażenie na chłopcach znajomych, kiedy szykowała się na tego typu imprezy. Zazwyczaj stawiała na klasyczne kroje, suknie do ziemi, mocniejszy makijaż - lecz gdy tylko zaczęło robić się cieplej na zewnątrz, dziewczyna stwierdziła, że nie ma opcji, by wpakowała się w ubrania sięgające od szyi do stóp, bo definitywnie umrze z gorąca. Postanowiła więc ubrać krótszą sukienkę, zwiewną, lecz wciąż nadającą się na zakończenie roku. Co prawda była czarna, lecz odsłaniała plecy. Nie umalowała się jakoś mocno ze względu na pogodę i nawet nie wiecie, jak się ucieszyła z tego powodu, gdy tylko zjawiła się nad... basenem? Woda?! Bridget stanęła jak wryta i rozejrzała się dookoła. Całe boisko było zmienione w ogromny zbiornik z wodą, co było o tyle dziwaczne, że prawie nikt nie wyglądał na przygotowanego na tego typu wydarzenie. Nieopodal stała @Lotta Hudson razem z @William Walker. Bridget podeszła do nich i uśmiechnęła się na powitanie. - Cześć - powiedziała, obdarzając siostrę buziakiem w policzek, a Williama delikatnym skinieniem. Powoli zaczynała się przekonywać do tego wyniosłego Krukona. Może nie był najprzyjemniejszym człowiekiem na tym świecie, ale Lotta wydawała się być z nim szczęśliwa, a dla Bridget to było zdecydowanie ważniejsze niż jej własna opinia na temat chłopaka. - Will, wiedziałeś o tym? - zapytała skinąwszy głową w stronę wody. On też był prefektem, może wiedział o czymś wcześniej i to Bridget była spóźniona?
Otrzymałam kilka zaproszeń na ten bal - kilku naprawdę miłych chłopców chciało zabrać mnie ze sobą, ja wiedziałam jednak, że przyjęcie kończące szkołę jest bardzo ważne i, że zamiast tracić ten czas na flirty powinnam spędzić go z najdroższą mi osobą, więc postanowiłam się wybrać się tam w towarzystwie mojego najdroższego przyjaciela - @Rayener Arthas. Nie wystroiłam się jakoś szczególnie - ze względu na to, że bal odbywał się na powietrzu wybrałam trochę luźniejszą, aczkolwiek wciąż dość elegancką sukienkę. Całość zwieńczyłam delikatnym makijażem i lekko skręciłam włosy. Umówiłam się z Rayem w pokoju wspólnym. - Cześć Ray - rzuciłam całując chłopaka w policzek - Idziemy? Mój przyjaciel wyglądał oczywiście niezmiernie przystojnie, więc w towarzystwie tak uroczej panny stanowił idealny obiekt zazdrości i westchnień. Ruszyliśmy z pokoju wzbudzając zazdrość - no bo w końcu byliśmy najbardziej uroczą parą tego wieczoru! Już po chwili wędrówki znaleźliśmy się przy szkolnym boisku Quidditcha - widok który ujrzałam totalnie mnie zatkał. - O CHOLERA RAY CZY TY TO WIDZISZ!!!? - wykrzyczałam ściskając ramiona przyjaciela. Kochałam pływać i w wodzie czułam się jak ryba, Ray również wykazywał zamiłowanie do sportów wodnych, więc boisko wypełnione wodą było spełnieniem (przynajmniej moich marzeń). Pociągnąłem Ślizgona za rękę i podbiegłam do mojego brata (@Liam S. Dear), który jako nauczyciel transmutacji przemieniał piękne suknie w stroje kąpielowe. - Cześć braciszku - powiedziałam ku niezadowoleniu Liama całując go w policzek na powitanie. Nie lubił zbytnio, gdy w tak otwarty sposób okazaliśmy całemu światu, że jest naszym bratem. Nie przedstawiłam Raya - w końcu Liam go uczył, poza tym mój brat przynajmniej kojarzył moich najbliższych znajomych, więc wydawało mi się naturalne, że nie muszę tego robić. - Proszę o ten biały, jednocześciowy w niebieskie wzorki, pamiętasz? - rzuciłam w stronę brata. Na szczęście Liam pamiętał ten strój, więc już po chwili w nim stałam. Gdy Ray również wylądował w kąpielówkach rzuciłam do niego z promiennym uśmiechem: - Idziemy? Wiedziałam, że to będzie udana impreza.
Gryfon nie mógł doczekać się tegorocznego balu. Tym razem nie chodziło jednak tylko o to, że oznaczał oficjalne zakończenie roku i kilka godzin niezobowiązującej zabawy. Dzisiejszy wieczór Eric miał spędzić z poznaną kilka dni temu na trybunach dziewczyną, w której prawdopodobnie udało mu się już zadurzyć. No a tak przynajmniej wynikałoby z korespondencji wymienianej z Valentine, jego starszą siostrą. Jako przyszła pani doktor miała Ona tendencję do stawiania diagnoz w najróżniejszych przypadkach, a te związane z życiem uczuciowym młodszego braciszka należały bez wątpienia do jej ulubionych. Właściwie to nawet nie planował zdradzać jej szczegółów spotkania, a tylko pochwalić się faktem posiadania partnerki na bal, ale ostatecznie Val wyciągnęła z niego dosłownie wszystko. Z jednej strony uświadomienie mu, że rodziło się w nim jakieś uczucie nie było najlepszym pomysłem, wprowadzało bowiem jeszcze większe napięcie, ale twierdziła Ona jednak, że ta Ślizgonka też nie jest obojętna na jego osobę, może nawet jej się podobał, a to z kolei napawało go sporym optymizmem. Poza tym zasypała go całą setką porad dotyczących odpowiedniego zachowania przy dziewczynie, nie wspominając już o tych odnośnie właściwego stroju. Tych ostatnich oczywiście nie miał zamiaru wprowadzać w życie, nie chciał wyglądać jak minister magii, zwłaszcza, że było o wiele za ciepło na fraki czy coś w tym rodzaju. Zamiast tego założył proste, brązowe spodnie, schludną, białą koszulę, której rękawów Val zabroniła mu podciągać i ciemnoniebieską muchę zawiązaną pod szyją. Włosy też miał względnie uczesane, albo nawet trochę ulizane, ale co jakiś czas łapał się na tym, że próbował zmierzwić je dłonią, bo czuł się nieswojo z takim ładem na głowie. I tak maszerował w wyznaczone, trochę z obawami o przebieg tego wieczoru, w końcu nieczęsto chodził na randki, ale raczej pełen optymizmu. Ostatecznie pozostanie mu darmowy bufet, drinki i przyjaciele, których nie udało mu się jeszcze dostrzec w drodze na stadion zamieniony w salę balową, ku jego uciesze zresztą. Eric pałał ogromną sympatią do imprez na świeżym powietrzu, zwłaszcza po ostatnim hucznym weselu jego kuzynki w Irlandii, na którym to zresztą odkrył swój taneczny talent. Bawił się wtedy niesamowicie, dlatego liczył, że i tym razem będzie podobnie, nawet bez Valentine. Liczył na jakiś solidny, drewniany parkiet do szalonych pląsów, prawdziwą orkiestrę grającą jakieś skoczne kawałki i kilkuosobowe stoliki przy których spędziłby czas z przyjaciółmi objadając się bez opamiętania. Tym większe było jego zdziwienie, gdy zobaczył basen i kilku roznegliżowanych uczniów, w tym tego wielkoluda Leonardo. Na ten widok najzwyczajniej w świecie opadła mu szczęka i prawie wypuścił trzymane w dłoniach lilie, jedną białą, drugą czerwoną. Natychmiast poczuł się głupio i nie na miejscu w swoim stroju, ale też dziękował w duchu, że zachował się asertywnie i nie wdział fraku, jak sugerowała mu siostra. Nie do końca wiedział co o tym wszystkim myśleć. Rozejrzał się po całym tym miejscu i z ulgą stwierdził, że inni też są tak samo skonsternowani jak On. Dobrze, czyli to chyba jednak nie wina niedoczytania ogłoszenia, co w gruncie rzeczy zdarzało mu się dość regularnie, a tej całej niespodzianki. Kurczę, spodziewał się co najwyżej jakiejś sławnej osoby czy zespołu muzycznego, ale nie czegoś takiego. Nie wiedział jak się zachować, nigdy nie był na tego typu imprezie, po prostu stanął jak wryty. Po chwili zastanowienia przypomniał sobie, że przecież czekał na swoją partnerkę, dlatego cofnął się i stanął obok wejścia na stadion eksponując trzymane Lilie.
Ostatnio zmieniony przez Eric Henley dnia Pon Cze 26 2017, 20:15, w całości zmieniany 1 raz
To była długa podróż. Ledwo wróciła z Hiszpanii, a już musiała szukać sukienki odpowiedniej na bal kończący szkołę. Wraz z wrześniem miała już nigdy nie wrócić w mury tego zamku, a przynajmniej do momentu podjęcia pracy. Jednak wróćmy do balu... Sukienek miała masę, jednak żadna nie nadawała się na tę "szczególną" okazję. Reszcie natrafiła na jednyną, która jej zdaniem się nadawała. Czarna sukienka prezentowała się na niej znakomicie, tym bardziej z rozpuszczonymi włosami. Ostatnio zauważyła, że chodziła tylko w czarnym. Założenie szpilek nie było najlepszym posunięciem zważywszy na to, gdzie odbywała się impreza. Z grymasem na ustach ściągnęła swoje buty i trzymając je za paski ruszyła w stronę basenu, gdzie przez chwilę zanurzała to wynurzała swoje palce. Musiała przyznać iż woda była idealna do pływania. Dobrze, że miała ładną bieliznę. Mimochodem rozejrzała się po zebranych szukając osoby z którą byłą tutaj umówiona. @Lucas Kray. Ciekawa również była czy @William ''Olii'' Olsson przyjdzie na zakończenie czy też nadal leczył kaca. Ria przynajmniej była na tyle mądra aby zażyć eliksir na niego.
Mikkel nie znosił pogody, w której nie mógł ubrać kurtki. Dlatego dzień balu był dla niego tragedią od samego początku. Nie mógł ubrać garnituru, bo impreza była w plenerze. Nie mógł też przecież wyjść w zwykłym t-shircie, bo to jednak wciąż był bal. Słowem, był w kompletnym rozdarciu. Koniec końców zdecydował jednak, że większą wagę przywiąże do słowa "plener" niż do słowa "bal". Wybrał więc białą koszulę z krótkim rękawem oraz bakłażanowe spodenki. Wyglądał mało odświętnie, ale tak jak zwykle dobrze. Przyszedł w miejsce podane na ogłoszeniu - boisko Quidditcha i zaczął w duchu dziękować Merlinowi. Udało mu się wstrzelić idealnie. Było to bardziej beach party a nie żaden bal. Wtem jego oczom ukazał się najpiękniejszy widok tego dnia. Basen! Basen wielkości bosika Quidditcha. Uwielbiał wodę. W jakiejkolwiek postaci. A basen to była zdecydowanie ta najlepsza. Zauważył jakieś niepocieszone miny wśród tłumu, ale nie zamierzał się nimi przejmować. Co to im przeszkadzało? Nie umieli jednego prostego zaklęcia transmutującego? Jakoś nie mógł w to uwierzyć. A jednak profesor Dear dzielnie pomagał tym gapom, którzy rzeczywiście nie umieli zmienić sobie ubrania. Mikkel zdecydował się od razu wejść do basenu. Nie potrzebował nauczyciela. Sam rzucił zaklęcie i już był w długich spodenkach do pływania. Po chorobie wyglądał jak małe chucherko. Co prawda, powinien unikać zbyt dużej aktywności fizycznej, ale nie odpuściłby takiej okazji. Praktycznie wbiegł do wody i chwilę później był całkowicie zanurzony. Nie chciał jednak wyglądać na idiotę, więc przepłynął tylko kawałek i wrócił do krawędzi basenu. Zauważył, że @Oriane L. Carstairs wyraźnie na coś czekała. Zamierzał więc zaoferować jej wejście do środka. - Zapewniam, że lepsza impreza będzie w środku - krzyknął, zbliżając się w jej kierunku, rozchlapując trochę wody. Była idealna temperatura na pływanie. Organizatorzy także zadbali, żeby woda w basenie nie była lodowata, ale też nie gorąca. Dokładnie kilka stopni niższa od temperatury powietrza. Cudownie.
Już jakiś czas temu Erin upatrzyła sobie sukienkę i uznała, że musi ją mieć na bal. Długo zajęło jej znalezienie i kupienie upatrzonego ciuchu, ponieważ za nic nie potrafiła sobie przypomnieć, gdzie to cudo widziała. Koniec końców, znalazła sukienkę, w której teraz powoli kroczyła w stronę boiska. Zrobiła też delikatny makijaż, ze względu na temperaturę, w końcu bal miał odbyć się na zewnątrz. Liczyła, że teren, na którym będzie odbywać się bal, będzie jakoś pokryty drewnem czy czymś, bo chodzenie po trawie w obcasach nie wydawało się zbyt dobrą perspektywą. Dziewczyna w końcu dotarła do wejścia i rozejrzała się za swoim partnerem. Nie było ciężko go znaleźć, raczej nikt inny nie przyszedł tu z liliami... dwiema. Dziewczynę zamurowało, ale po chwili po prostu chciało jej się śmiać. Wiedziała, że nie każdy wie jak i jakie kwiaty powinno się wręczać, ale żeby i podstawowa wiedza mu umknęła. Szybko jednak przestało jej być do śmiechu gdy mężczyzna odwrócił twarz w jej stronę. Dosłownie ją zamurowało, jak mogła go nie poznać. Oczywiście nie była jeszcze świadoma, że za wejściem czeka ją kolejne zaskoczenie, jeszcze gorsze niż tożsamość kolegi z trybun. Dlaczego ona go nie poznała, te oczy... wtedy wydawały jej się takie znajome, mimo to nie domyśliła się. Dotarło też do niej, że on pewnie też jej nie poznał i tylko dlatego zaprosił ją na bal. W innym przypadku pewnie poczekałby na tłuczek i wyrzucił ją prosto na niego przez barierkę. Wiedziała, że to się dobrze nie skończy ale ruszyła w stronę Erica. Liczyła, że nie zareaguje tak jak ona się spodziewała, albo przynajmniej mniej gwałtownie. Może ten bal pomoże im jakoś się dogadać? Choć właściwe było to wątpliwe. Mimo jej szczerych chęci, chłopak ostatnio nawet nie chciał słuchać jej tłumaczeń. Niby dlaczego miałby teraz jej słuchać? Podeszła do chłopaka od tyłu i nachyliła się do jego ucha. - Wiesz, że cię nie poznałam. Ale Ty mnie chyba tak, skoro już na wejściu dostaję pogrzebowe kwiaty. Wiesz, że parzysta ilość kwiatów, zarezerwowana jest na uroczystości pogrzebowe? - Zaśmiała się cicho i poczekała aż chłopak się odwróci. Uśmiechnęła się do niego ciepło, licząc, że nie wybuchnie i co gorsza, nie zarzuci jej, że go poznała i postanowiła z niego pożartować.
Gdy usłyszał obok ucha melodyjny głos dziewczyny i poczuł jej ciepły oddech na karku, uśmiechnął się pod nosem. Valentine jednak nie miała racji gdy pisała, że dziewczyny mają tendencję do celowego spóźniania się na umówione spotkania. A może miała, ale Ślizgonce aż tak śpieszyło się do spotkania z nim, że postanowiła robić wyjątek i potraktować go w wyjątkowy sposób? Całkiem podobała mu się ta wizja. Już szykował sobie zabawną odpowiedź na jej zgryźliwy komentarz, ale gdy tylko obrócił się do swojej partnerki po raz kolejny tego wieczoru opadła mu szczęka. I to bynajmniej nie dlatego, że dziewczyna wyglądała zjawiskowo - chociaż prawdę mówiąc wyglądała. Wieczór pełen niespodzianek, nie ma co. - Co? - bąknął zaskoczony. Chciał, żeby Erin po prostu przyszła wyśmiać jego brak wiedzy o florystyce, ale ten głos. Nie mógł zapomnieć tego głosu, nie po tym jak na stadionie szeptała mu do ucha . -Tak, to ilość w pełni adekwatna do sytuacji - odparł po chwili z kwaśnym, ale wciąż uśmiechem na twarzy - Proszę - dodał wręczając jej kwiaty – Mam nadzieję, że dobrze bawiłaś się moim kosztem na stadionie, wszyscy w Slytherinie już wiedzą jaki ze mnie frajer? - zapytał z goryczą w głosie - Zresztą nieważne, możesz już wrócić do swojego partnera - powiedział oschle – Ahh, i wyglądasz dziś naprawdę niesamowicie- dodał zupełnie szczerze przełamując ucisk w gardle, tak, żeby chociaż nauki Valentine nie poszły w las.
Ruth miała mieszane uczucia co do tego balu. Po raz pierwszy chciała się pokazać wszystkim z Dorienem i to sprawiało, że czuła się szczęśliwa jak nigdy dotąd, w końcu przechodząc do zupełnej normalności z ich związkiem, ale jednak na balu mogła spotkać Caluma, Mikkela, Liama, Ezrę i kilka innych osób, z którymi nie chciała się dziś sprzeczać. Faktem też było, że po ostatniej wymianie listów z Calumem miała ogromne wyrzuty sumienia i gdyby mężczyzna nie pojawił się na balu, najpewniej odebrałaby to jako swoją winę, całkowicie tracąc dobry humor. Jej wątpliwości i nieustanne zamartwianie się rozwiał sam Dorien, który odebrawszy ją z mieszkania nie pozwolił kobiecie ani przez chwilę przestać się uśmiechać. Kochała go coraz mocniej z każdą minutą i bardzo, ale to bardzo jej zależało, żeby ten wieczór był wyjątkowy, bez starć i niepotrzebnych emocji. Miała u boku kogoś, przy kim czuła się szczęśliwa, tylko to się liczyło. Z tego wszystkiego nawet nie ruszyła tematu sukienki, a przede wszystkim dopasowania jej do tematyki balu. I tak była tajemnicą, więc Ruth jakoś nie przyszło do głowy, żeby jeszcze tym się zamartwiać. Poza tym, jej matka zwariowała przez ten Wizengamot i w ramach jednego z kilkudziesięciu prezentów, jakie przysłała córce od momentu, w którym się dowiedziała, że jednak wybiera magiczny sąd jako swoją ścieżkę kariery, była suknia przeznaczona na bal końcoworoczny, uwaga, z Libanu. Z Libanu. Jej matce tak odbijało na punkcie tego Wizengamotu, że pofatygowała się niemal na drugi koniec świata, żeby finalnie ubrać córkę jak Elsę z Krainy Lodu. Czy ktoś pamięta, jaką fryzurę nosiła Ruth przez cały rok? A jakże, warkocz. Panie @Calum O. L. Dear, już można zacząć śpiewać "Mam tę moc". Zjawili się z @Dorien E. A. Dear, kiedy część osób już się chlapała w wodzie... Zaraz, co? Co to za basen? Ruth stanęła jak wryta, wpatrując się w basen tak mocno, jakby samym wzrokiem miała go przemienić z powrotem w murawę. -Kotku, ja... Kiepsko pływam, tak przede wszystkim - odetchnęła ciężko, zszokowana tematem imprezy, usiłując się skupić na wodzie, w której radośnie pluskali się już @Ezra T. Clarke i @Mikkel Carlsson. Ezra wyglądał jednak na mniej zadowolonego, poza tym - miał na sobie pełne ubranie. -Dorien, przepraszam cię na chwilę - rzuciła szybko i w tej elzowej sukience pobiegła wzdłuż basenu ratować przyjaciela, który zdążył się już wspaniałomyślnie wygramolić i zacząć rozbierać. Panie Clarke, nie tak szybko, może najpierw jakaś kawa? Ruth spojrzała w bok. Oczywiście, Leo. -Ezra... - jęknęła ciężko i wyciągając różdżkę najpierw rzuciła na pozostałości jego ubrania zaklęcie osuszające, a potem przetransmutowała resztę odzienia znajdującą się na krukonie w jakiś normalny strój plażowy. Mógł sobie teraz wybrać, co będzie robił, miał w końcu dwa komplety, tylko buty chyba trochę się wypaczą, niestety. Była czarodziejem, a nie szewcem. - Jak dzieci... - westchnęła jeszcze, nie przeszkadzając im już więcej i wróciła do Doriena, starając się nie zauważać chlapiącego się w wodzie Mikkela. Czy Carlsson w ogóle wiedział, że ona się z kimś spotyka? I gdzie jest Calum?
Dawno, dawno temu chodziłem do pewnej szkoły magicznej w Szwabolandzie, zwanej Trausnitz. Miałem tam s¬erdecznego ziomka, którego poznałem dzięki mojej siostrze – na imię mu było Bastian, ale wołałem na niego Bas. Bas był obywatelem Serkolandii, zwanej przez niefajnych, poważnych ludzi Szwajcarią, a jego głównym zajęciem było muzykowanie. Niestety przez moje przenosiny do Anglii nasza bliska znajomość bardzo się rozmyła – i chociaż widywaliśmy się w wakacje i pisaliśmy do siebie listy, to niestety nie było tak fajnie jak dotychczas. I nagle zmiana – dostałem list od mojego starego druha, że w przyszłym semestrze przenosi się do Hogwartu (cieszyłem się cholernie, ale byłem zly, bo ten głupi luj niczego mi nie wytłumaczył) i że pojawi się na balu na zakończenie. Totalnie mnie zamurowało, ale nie mogłem narzekać – szczerze powiedziawszy umierałem z radości, chociaż w życiu bym się do tego nie przyznał. Z racji tego, że bal odbywał się na świeżym powietrzu zrezygnował z garniaka i założyłem koszulę w zestawie z luźniejszymi spodenkami (o takie coś) - później gdy szedłem w stronę boiska i dowiedziałem się, o tym że bal odbywa się w wodzie to dziękowałem sobie za tę stylówkę - nie musiałem się przebierać, te spodenki były idealne do pływania. No ale nieważne. Zgodnie z prośbą przyjaciela zaopatrzyłem się w tajny alkohol - trochę się przy tym naczarowałem. Dużą butelkę ognistej whiskey zmniejszyłem i zaczarowałem w taki sposób, by dla każdej osoby, która na nią spojrzy (z wyjątkiem mnie, rzecz jasna) wyglądała na mały flakonik męskich perfum. Szczerze powiedziawszy zupełnie wypadło mi z głowy, że wypadałoby na ten bal ogarnąć jakąś dziewuszkę - no ale cóż, mówi się trudno. Towarzyszkę mogłem sobie znaleźć w każdej chwili, teraz liczył się kumpel. Bros before hoes! Gdy doszedłem na miejsce nie specjalnie oglądałem się za basenem, roznegliżowanymi dziewczynami, ani innymi atrakcjami. Pierwsze czym się zająłem to szukanie w tłumie Szwajcara. Poszło mi dość szybko - oczywiście siedział przy pianinie. - BAS, TY WIELKI KURWIU - wrzasnąłem tak głośno, że najbliżej stojący ludzie zaczęli się na mnie gapić, po czym jak jakiś jebnięty pobiegłem w stronę tych jego cymbałków.
Chłopak zareagował tak jak się spodziewała, czyli po prostu z góry założył, że to wszystko to był jeden wielki żart i chciała Go tym jedynie upokorzyć. Naprawdę zrobiło jej się przykro, na tyle, że nie odezwała się póki chłopak nie skończył mówić. Nic złego nie zrobiła, a Eric i tak dał radę sprawić by przez moment poczuła się tak, jakby naprawdę była winna. Uśmiech zniknął jej z twarzy i opuściła wzrok. - Stoję obok swojego partnera. - Prawie wyszeptała te słowa. Zwykle udawało jej się zachować maskę, jaką wdziewała w takich sytuacjach, ale jeśli na czymś jej zależało, całą ta iluzja znikała, dokładnie jak teraz. - Owszem, dobrze się bawiłam, ale nie twoim kosztem. Jednak jeśli tak uważasz, nie będę ci już psuła balu. - Uśmiechnęła się krzywo i obróciła na pięcie. Skoro On nie miał ochoty na jej towarzystwo to nie zamierzała się narzucać. Z resztą nie mogła się tak przy wszystkich rozpłakać, a jeszcze kilka minut takiej rozmowy i na pewno się to stanie. Jeszcze jakiś czas temu obrzucali się nieprzychylnymi spojrzeniami i czasem wymienili kilka kąśliwych uwag. Ślizgonka zdążyła do tego przywyknąć, chociaż z początku było równie ciężko jak teraz. Ale po tym czasie spędzonym na trybunach, gdzie zachowywali się tak jakby tamto głupie spóźnienie nie miało miejsca, było jej strasznie przykro. Znów zaczęło jej zależeć na tej znajomości, chyba nawet bardziej niż poprzednio. Eric jednak i tym razem założył, że się zabawiła Jego kosztem i znów się mylił. - Też świetnie wyglądasz. - Rzuciła jeszcze przez ramię i go wyminęła. Przeszła jej ochota na ten bal, ale skoro już się tu pojawiła to posiedzi chwilę i zwinie się za jakiś czas.
William Walker
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : legilimencja i oklumencja, prefekt fabularny
Dobra, byłem trochę zazdrosny, ale kto by nie był na moim miejscu? Miałem przy sobie piękną dziewczynę, która teraz będzie latała przy wszystkich w skąpym stroju. Musiałem się ogarnąć, przecież nie ona jedna, prawda? Podeszła do nas @Bridget Hudson, a ja uniosłem brwi. Byłem przekonany, że raczej średnio za mną przepadała. Posłałem jej uśmiech, a potem pokręciłem głową. - Wygląda na to, że postanowili zrobić niespodziankę. – rzuciłem w jej stronę. Wydawało mi się to co najmniej dziwne. Czy pracownicy Hogwartu pragnęli rozrywki, więc postanowili pstrykać zdjęcia z ukrycia reakcjom na basen, żeby później móc się z nich śmiać? Nie rozumiałem zupełnie jaka była korzyść z tej niespodzianki. Wszyscy się szykowali na bal, a tu proszę – impreza nad basenem! Wzruszyłem ramionami, objąłem moją dziewczynę i wtuliłem policzek w jej włosy. - Masz zakaz patrzenia na innych mężczyzn. – mruknąłem widząc te wszystkie gołe klaty. Nie chodziło o to, że byłem niepewny siebie i swojej aparycji. Dajmy spokój byłem nieziemski, ale nie uśmiechało mi się patrzeć jak moja dziewczyna gapi się na innych. Miałem nadzieję, że zadowoli się tym co ma. Tym bardziej, że to nasze ostatnie kilka godzin razem, a potem czar pryśnie kiedy będzie trzeba się pożegnać.
Gemma Twisleton
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 0%
Dodatkowo : vel ENEMA - one man band, prefekt fabularny
Pomysł ze zrobieniem balu na boisku od razu spodobał się Gemmie. Z tym miejscem wiązało się tyle dobrych wspomnień... W zasadzie to jedno, ale za to jakie dobre. Doszła do wniosku, że skoro impreza odbywa się na powietrzu, to pewnie nie jest zbyt oficjalna. A tak przynajmniej tłumaczyła się ze swojej sukienki koleżankom z dormitorium. W rzeczywistości i tak by ją założyła, ale o tym nikt nie musiał wiedzieć. W każdym razie, dziewczyny zaczęły już ją trochę wkurzać prośbami czy mogą jej zrobić makijaż, albo chociaż pożyczyć porządne buty. Czym prędzej uciekła z sypialni do chłopaków i jak się szczęśliwie okazało znalazła towarzysza w postaci @Gregory Wilkox, który nie zdążył się jeszcze z nikim umówić. Przez całą drogę na błonia opowiadała chłopakowi o komiksowych bohaterach, których przedstawiała jej sukienka i zamknęła się dopiero, kiedy dotarli na płytę boiska. Nie, nie zamknęła się - oniemiała. Kilka sekund stała z rozdziawioną buzią, na której w końcu wykwitł szeroki uśmiech. - O w kurweczkę - wykrztusiła w końcu i nim ktokolwiek się obejrzał stała już bez butów. Wcisnęła trampki w dłonie Grega i już w biegu wrzasnęła: - Ostatni w wodzie jest obwisłym cycem! Ani trochę nie zwalniając, odbiła się od krawędzi basenu i wskoczyła do wody na bombę. Nawet nie zdążyła pomyśleć o tym, żeby zmienić strój. Nigdzie nie wisiał żaden regulamin basenu, więc w razie problemów zamierzała się bronić.
Już go to przestawało śmieszyć. Co laska, to przychodziła w bardziej wystawnej sukni, jakby ktoś bardzo inteligentnie postanowił zapomnieć poinformować o tematyce imprezy całą szkołę. Faceci na szczęście zachowywali jakiś poziom i większość miała ciuchy, w których można było pływać - Bas odetchnął z ulgą, kiedy przypomniał sobie, że skrajny ból powodowany zakładaniem przez niego garnituru po raz pisionty w tym miesiącu sprawił, że sam przyszedł ubrany raczej jak śpiewak, niż jak profesjonalny pianista. Nie było też tak wcale źle. Rzucił na siebie jedyne opanowane przez niego do perfekcji zaklęcie, sonorus, i zaczął śpiewać w ramach umilenia bawiącym się czasu. Mieli szczęście, że fortepian stał daleko od wody (ale nie aż tak daleko, żeby nie widzieć pływających), bo gdyby jeden z drugim wskakujący do basenu jak dziki w szyszki zachlapaliby mu instrument, to Bas chyba by do nich wstał. Śpiewanie szło mu chyba całkiem znośnie, i mówię tu o repertuarze jakiegoś rocko-popu idealnego do pływania w galowych ciuchach, bo nikt na razie nie przyszedł z pretensjami w stylu "Panie didżej, zagraj fruwające szczuroszczety", czy inny szajs, którego Bas nawet nie znał. Grał sobie tak spokojnie, przestając powoli zwracać na kogokolwiek uwagę, kiedy to usłyszał znajomy głos @Lysander S. Zakrzewski, drący się na przywitanie. -Lys, frajerze! - krzyknął w ramach takiego szwajcarskiego "cześć kolego", ale jego głos rozniósł się na cały obiekt. Mądraliński Bas, wielki pan muzyk zapomniał, że wciąż miał rzucone zaklęcie 'Sonorus' na krtań. Jak zabawnie. Nietrudno zgadnąć, że większość osób zwróciło się w jego stronę, więc bardzo w swoim stylu pochylił się nad fortepianem udając, że to jakiś inny retard krzyknął, bo na pewno nie on. On tu tylko śpiewa. I wtedy kolejna narwana laska (@Gemma Twisleton) krzyknęła coś swoim kolegom o wskakiwaniu do basenu. No nie, tylko nie pijane laski w wodzie. Bas podniósł zmęczone oczy z nut i wtedy zobaczył tego rudego anioła w powietrzu, który po chwili zniknął mu z pola widzenia pod taflą wody. Rozdziawił usta, przerywając na chwilę śpiewanie i grę, przez co skonsternowany zespół też na ten osobliwy moment przestał grać (może ma coś ciekawego do powiedzenia, kto go tam, Szwajcara, wie). Tak więc Gemma zyskała jedyny w swoim rodzaju skok do wody w głuchej ciszy. Bas opamiętał się dopiero po chwili i ponowił grę, ale całą resztę wyśpiewał i wygrał już z pamięci, gapiąc się z otwartymi ustami na ten chodzący cud świata. Skąd ona się wzięła? Jakby ten kretyn Lys mu powiedział, że w Hogwarcie są takie piękności to przyjechałby tu już na owutemy, a tak... Nawet podejść trudno, bo uwiązali go do tego fortepianu ciut nie sznurem. Ech, i takie to życie.
Siedziałem sobie w naszym pokoju ubrany w czarne spodnie które właśnie trzymałem na bardziej specjalne okazje, a do nich najzwyczajniej w świecie włożyłem białą koszulę. Teraz została mi kwestia tego czy założyć krawat czy też nie. Wkońcu jednak zrezygnowałem z tego pomysłu i trafiłem rychło w czas bo w tym momencie wpadła do nas @Gemma Twisleton. Jak i ona tak i ja nie mieliśmy partnerów więc nic nie stało nam na przeszkodzie by pójść razem. Na moich ustach pojawił się wielki uśmiech widząc co dziewczyna na siebie założyła. W trakcie drogi nie mogłem przestać się uśmiechać słuchając opowieści o bohaterach z sukienki. Nie da się ukryć że dziewczyna jest wielkim fanem tych całych superbohaterów. Jednak to mi ani przez nie przeszkadzało. Dosłownie zareagowałam tak samo jak Gemma na widok tego co zobaczyliśmy. Zaskoczyła mnie podając mi swoje buty i ruszając przed siebie. - Ty nim będziesz! - Rzuciłem do niej ruszając równie szybko co ona. Nie był bym sobą gdy bym tego skoku jakoś nie ubarwił. Rzuciłem buty zaraz koło basenu po czym łapiąc jedną z dziewczyn co jak się później okazało była @Jeanette Austin która na jej nie szczęście nie miała jeszcze na sobie stroju i wskoczyłem do zbiornika. Lądując wodzie postarałem się oto bym to ja uderzył plecami o taflę wody mogąc tym samym wypchnąć dzieczyne na powierzchnie. Ja sam przez ten impet musiałem się odbić od dna by móc wypłynąć na powierzchnię.
Eric wziął głęboki oddech gdy dziewczyna zaczęła mówić. Twierdziła, że nie zabawiała się jego kosztem, że to wszystko co robili na stadionie było zupełnie szczere. Z każdą sekundą spędzoną przy niej coraz bardziej nie wiedział co było gorsze. Rozgoryczenie z powodu zrobienia z niego kolejny raz kretyna przez bandę Ślizgonów, czy świadomość faktu, że rzeczywiście jest kretynem i rani stojącą przed nim dziewczynę, która przyszła tutaj specjalnie dla niego. Gdy spojrzał ze złością w jej piękne, zielone oczy wydały mu się zupełnie obce. Smutek, który je wypełniał wydał mu się potwornie nie na miejscu, bowiem ostatnim razem ani na sekundę nie przestawały one się śmiać. Głównie z jego nieporadności, ale nie miało to wielkiego znaczenia. Nim zdążył o tym pomyśleć, zdał sobie sprawę z faktu, że nie chciał by kiedykolwiek wyglądały tak jak w tej chwili. Zwłaszcza z jego winy. Chociaż było to trudne, postanowił jej uwierzyć i gdy dziewczyna przeszła obok niego chwycił jej dłoń. -Hej, poczekaj, nie smutaj - zaczął i uśmiechnął się nerwowo nie mając pojęcia co powinien powiedzieć. Wiedział, że Ona jest z nim szczera, nikt nie potrafił kłamać tak sprawnie – Pozwolisz? - zapytał podsuwając jej ramię, tak by mogła się go chwycić i pomaszerować z nim na teren imprezy. Czuł się trochę nieswojo, wciąż nie wybaczył jej ostatniego wystawienia do wiatru, ale postanowił nie psuć tego wieczoru z powodu swojej głupiej, gryfońskiej dumy – Ostatecznie tym razem chociaż się pojawiłaś, powinienem się cieszyć - powiedział złośliwie – Wiesz, że wyglądamy trochę nie na miejscu, prawda? Trzeba coś wymyślić, masz jakiś pomysł? Transmutacja się nie liczy, nie jestem w niej najlepszy - dodał w nieporadnej próbie przełamania lodów.
Czarny smoking Rayenera czekał w szafie na właśnie taką okazję. Wszystko miało być dopięte na ostatni guzik. Nienaganna fryzura, schludne, eleganckie ubranie, mocny, męski zapach. Ślizgon uwielbiał się podobać, a wygląd był jego priorytetem. Tym bardziej, że miał się pokazać tego wieczora z najpiękniejszą dziewczyną w całym Hogwarcie. Czekając w pokoju wspólnym, Rayener zorientował się, że przychodzenie przed czasem nie było najlepszym pomysłem, szczególnie, gdy czeka się na dziewczynę. One nigdy nie przychodzą na czas. Na bal stroją się cały dzień, chociaż w rzeczywistości wszystko robią na ostatnią chwilę. Chłopak był do tego przyzwyczajony, uwielbiał wychodzić gdzieś w towarzystwie kobiet, liczył się z tym, że one ZAWSZE się spóźniają. Nawet teraz, gdy było już kilka drobnych minutek po czasie, Vivien wciąż nie przychodziła do pokoju ślizgonów, Ray czekał i czekał... Opłacało się, bo gdy się pojawiła, po prostu nie mógł oderwać od niej wzroku. Wyglądała niesamowicie. -Jesteś dzisiaj przepiękna, Vivi, wiesz o tym?- Jego kąciki ust uniosły się na jego lekko zaczerwienionej twarzy. Oczywiście, nigdy nie dorówna jej w sprawianiu wspaniałego wrażenia. -Idziemy. Chłopak prowadził ją pod ramię, pojąc się wzrokiem przechodzących obok uczniów. Czuł, że wyglądają razem fantastycznie. Dumnie szedł przez szkołę, z głową skierowaną w górę. Wiedział, że Vivien również czuje się wyjątkowo. Czuł jednak, że coś tutaj nie gra. Dlaczego bal organizowany był na boisku szkolnym? Pokazać się w smokingu... na boisku? Niedopuszczalne. A jego czarne myśli się sprawdziły, boisko było jednym, wielkim basenem. I całe przygotowania na marne, bo zaraz będą mokrzy (hehe if you know what i mean). A może to i lepiej? Basen to coś, co Rayener kochał. A wiedział, że Vivien również to kochała, więc gdy zobaczył reakcję dziewczyny, uśmiechnął się szeroko. -Dobra. Tego się nie spodziewałem. Jak dla mnie genialnie, mogę cię tam wrzucić w tej sukni, czy wolisz się rozebrać? Poczuł mocny uścisk Vivien, oj basen rzeczywiście był spełnieniem jej marzeń. -Jak myślisz, mieszkają tutaj jakieś druzgotki, przed którymi mógłbym cię uratować? Po chwili znaleźli się przy bratu Vivien, który wciąż był nauczycielem Rayenera, więc chłopak miał lekki kłopot z przywitaniem się. Powiedzieć "cześć", czy może "dzień dobry"? Która forma będzie najbardziej odpowiednia, żeby nie wyjść na sztywniaka, ale jednocześnie nie być zbyt śmiałym. Padło więc na neutralne "witaj". Liam z pewnością pełnił na tym balu rolę wybawiciela, ratował każdego, kto przyszedł tak wystrojonym, jak właśnie oni, więc nie było problemu z tym, żeby na strój kąpielowy zamienić nie tylko sukienkę Vivi, ale również smoking Rayenera. Teraz, gdy nie miał na sobie zbędnych ubrań, mogli ruszyć na "bal". -Oczywiście, że idziemy. -Potwierdził i poprowadził ją tam, gdzie znajdowały się główne atrakcje. Wszystko było imponujące. Basen był tak ogromny, że pomieściłby więcej, niż wszystkich uczniów Hogwartu. Może nawet dwa razy więcej. A może tylko takie sprawiał wrażenie? W końcu gości wciąż było dosyć mało. Tak czy inaczej to nie był moment na rozmyślanie o takich głupotach. Atrakcja była tak wspaniała, że nie było czasu, by go marnować. Rayener spojrzał na swoją przyjaciółkę, wyszczerzył zęby w złowieszczym uśmiechu, wziął ją na ręce i razem z nią wbiegł do wody. -Widzę, że nawet nie muszę się specjalnie starać, żebyś była mokra, Vivi. Oj niedobrze. -Zaśmiał się, gdy wypłynęli na powierzchnię. Próbował wyczytać z jej twarzy to, czy jest wkurzona, czy zachwycona, ale Ray nigdy nie był dobry w te klocki. -Spragniona? Napijemy się czegoś?
Już chciała wejść na teren imprezy gdy poczuła Jego dłoń na swojej. Wyrwała ją i zrobiła kolejny krok do przodu. - Zostaw szlam... - Urwała słysząc co do niej powiedział. Znów nastawiła się wrogo, bo w końcu tego chciał, a On tu takie rzeczy. Niech się w końcu zdecyduje, inaczej ona już zupełnie się pogubi. Odwróciła się do Niego spowrotem i spojrzała Mu w oczy ze skruchą. - Przepraszam. Zdenerwowałam się. - Przygryzła wargę, tym razem z powodu zdenerwowania. Teraz pewnie znów się obrazi, że też nie mogła ugryźć się w język. Jednak nie wyglądało na to, że Eric odwróci się i sobie pójdzie, nawet zaproponował jej swoje ramię. Ujęła je i ruszyła w stronę, z której dochodziły krzyki, zupełnie nie pasujące do balu. I tutaj czas na kolejną niespodziankę... - Ostatnio też się pojawiłam. Spóźniona, ale nie z mojej winy... tyle, że ty nawet nie chciałeś mnie posłuchać. - Nie przestawała gryźć warg, dobrze, że zrezygnowała ze szminki i nałożyła tylko błyszczyk. I jak się zaraz przekona, dobrze, że makijaż ma wodoodporny. Uniosła wyżej głowę na Jego kolejne słowa. Że niby dlaczego nie na miejscu, no może jego ciuchy były trochę mało "balowe" ale i ta wyglądał nieźle. Już chciała otworzyć usta, gdy jej oczom ukazał się wielki zbiornik... z WODĄ! Jakiś wielki cholerny BASEN! BASEN! Co za kretyn to wymyślił?! Stanęła jakby wrosła w ziemię i z szeroko otwartymi oczami patrzyła na taflę wody. Pobladła i nawet zapomniała o doprowadzaniu swoich ust do ruiny. - Ja... ja... - Chciała powiedzieć, że z transmutacją w strój kąpielowy to sobie poradzi, ale w jej gardle pojawiła się wielka gula. Z resztą chyba nawet nie potrafiłaby teraz złożyć jakiegoś sensownego zdania.
Edgar T. Fairwyn
Wiek : 48
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : kamienny, lekko znudzony i pogardliwy wyraz twarzy
Fantastyczny pomysł na bal. Po prostu genialny. Edgar w ogóle uważał ideę szkolnego balu za idiotyzm, ale to co się właśnie odwalało na jego oczach było koszmarem na jawie. Fairwyn szczerze liczył na to, że jakiś kretyn w miarę szybko się utopi i będą musieli zamknąć imprezę. Teoretycznie był tu po to, żeby zapobiegać takim wypadkom, ale ani myślał zbliżać się do wody, na co wystarczająco wyraźnie mógł wskazywać fakt, że jak zwykle był w pełnym garniturze. Ulokował się w okolicy stolików i w milczeniu przyglądał się rozwrzeszczanej hałastrze z pogardą. Na Merlina, co on tu w ogóle robił? Jego życie stało się jakimś smutnym żartem. Miał przeogromną ochotę rzucić to wszystko i kontynuować podróże po świecie, nawet jeżeli miałby umrzeć po tygodniu. Wszystko było lepsze od tego co miał przed oczami. Jego zły humor potęgował jeszcze fakt, że dopiero co zaczął rzucać palenie. Kompletnie nie mógł znaleźć zajęcia dla rąk i kiedy już poukładał wszystko na stoliku, obok którego siedział, zaczął się bawić słomką, kręcąc nią w palcach.
Ladies and gentelmen! Mr. Buzzkill has arrived! Zezwala się zawracać dupę, ale na własne ryzyko.
Ostatnio zmieniony przez Edgar T. Fairwyn dnia Wto Cze 27 2017, 03:14, w całości zmieniany 1 raz