Szukasz miejsca, żeby się nieco rozerwać? Na pewno słyszałeś o Oasis! Jeden z najpopularniejszych klubów, w dodatku prowadzony przez osobę znaną wielu z Hogwartu (lub ulicy), @Casper Angel Tease. Imprezy są tu wielkie, głośne, szalone i oryginalne. Jest pomysłowo i magicznie! Tak, w nocy można szaleć, zaś za dnia jest to idealne miejsce na drobnego drinka z przyjacielem... no, nawet kawę. Asortyment oferuje różne słodkości, ale mimo wszystko lokal jest bardziej klubem, niż barem. W trakcie imprez muzyka jest typowo klubowa, ale z wyższej półki, bo ceni się tu klientów. W trakcie zwykłego dnia muzyka jest stonowana. Jeśli masz farta, trafisz na właściciela przygrywającego na stojącym na piętrze fortepianie. Parter to wielka sala, w której za dnia porozstawiane są stoliki niczym w bardzo przestronnej kawiarence. Tam też stoi bar, w którym oferowane są napoje wymyślone lub zmodyfikowane przez właściciela. Podczas imprez większość stolików przenosi się na górę, skąd można podziwiać tańczących i przy okazji nieco odpocząć. Obsługa wszędzie cie znajdzie i nigdy nie poczujesz się zaniedbany. Podobno w piwnicy jest, oprócz składziku, gabinet właściciela, ale on sam większość czasu spędza z gośćmi.
Nieobowiązkowy rzut kością przy wejściu do lokalu:
Spoiler:
Na zachętę proponowane ci są darmowe próbki nowości i zarazem specjału klubu - shoty o specjalnych, tajemniczych właściwościach. Wszystko jest bezpieczne, smaczne i wymyślone przez właściciela! Takich drinków nie znajdziesz nigdzie indziej! 1 - Trafia ci się drink o nazwie Trytoniak. Jest pyszny, słodki i ma w sobie dwie krople eliksiru spokoju. Wszystkie twoje zmartwienia i bóle znikają na całe dwa posty, które możesz poświęcić zabawie! 2 - Czy to Raj Jednorożca? Ten drink ma w sobie to do rzeczy, że jest wielokolorowy. Co więcej, kiedy go wypijesz i przetrwasz ten niesamowicie słodki smak przywodzący na myśl włoskie likiery, to twoje włosy przez trzy posty będą mienić się niekontrolowanie na różne kolory. Czy to mieszanka jakiegoś eliksiru z neonowym? Możliwe, bo przy okazji świecisz w ciemności. 3 - Smak mocnego alkoholu, gdyby nie ozdobny kieliszek uznałbyś to po prostu za wódkę. Na szczęście posmak Prawdzika jest przyjemniejszy, choć mocny i rozgrzewający. Jest tam dokładnie wymierzona jedna kropla rozcieńczonego veritaserum. Przez dwa posty uważaj na słowa, bo mówisz samą prawdę! Na szczęście, jest tu trochę czaru rozweselającego i nie możesz powiedzieć prawdy, która kogoś skrzywdzi. 4 - Wesoły Memortek! Tak, to klasyczna mieszanka Miętowego Memortka z odrobiną eliksiru wyostrzającego poczucie humoru. Ma orzeźwiający smak i pobudza do zabawy. Dwa posty prawie wszystko cię bawi, ale spokojnie. To nie jakaś męcząca głupawka, jedynie dobry humor! 5 - Twój drink ma bardzo subtelny, owocowy smak. Dowiadujesz się, że to Unilamia Euforia. Czujesz się cudownie, wszystko ci pasuje i masz ochotę na zabawę tak, jak nigdy! Będziesz w tym błogim stanie szczęścia przez trzy posty! 6 - Smoczas ma zabawną nazwę i w gruncie rzeczy, o to chodzi. Ma nikłą zawartość alkoholu, przez co nawet nieletni mogą go próbować. Smakuje trochę jak mugolska fanta, z łagodnie miętowym posmakiem. Po wypiciu Smoczasa pierwsza osoba, z jaką nawiążesz relację, trzy posty będzie dla ciebie niczym najlepszy przyjaciel. Czyżby nutka eliksiru Gregory'ego?
Dyniowe paszteciki Kociołkowe pieguski Kierowe orzechy Rymujące dropsy Lodowe myszy Miętuwełko - te pudełeczka porozstawiane są na każdym stoliku i ich zawartość jest kompletnie darmowa!
O wszystko inne pytaj właściciela. Może za umowną ceną coś się w składziku znajdzie?
Palenie jest dozwolone na terenie klubu, ale tylko w wyznaczonej części (stoliki na piętrze po jednej stronie). Dym utrzymywany jest z dala od reszty klubu przez specjalne zaklęcie. Co więcej, można tu nabyć paczkę dowolnych papierosów. O używki musisz bezpośrednio zwracać się do właściciela klubu (posty fabularne!)
Ostatnio zmieniony przez Casper Angel Tease dnia Wto Lis 01 2016, 22:52, w całości zmieniany 1 raz
Znużenie ogarniało go zewsząd; wdrażało - rozliczne wiązki, tonące pośród zawiłej struktury półkul. Świąteczny teatr przeminął - Hogwart ponownie, rozpościerał swe mury, wnętrze antykwariatu witało alejką okrytych kurzem regałów. Codzienność. W tym wszystkim, zarazem - snuł plany, aby wyniszczać choć odrobinę banalne egzystowanie powtarzalności; ociężałego, wytwarzanego przez rzeczywistość rytmu. Hogsmeade tonęło - nakrapiane wciąż przez ruchomość cząsteczek śniegu. Zapalił. Drażniące kłęby tytoniu ocierały się z przyjemnością o ściany gardła; papieros, oddał ostatnie tchnienie ulotnej mgiełki tuż nieopodal klubu. Zakosztowanie rozrywki było niezmiernie kuszące, było - uwodzicielską, gładką melodią szeptu - której nie było w sposób kategorycznie odrzucić. Mężczyzna? Kobieta? Zrzuceni przez nieodzowną niepoczytalność losu? To bez znaczenia. Rolę odgrywał wyłącznie głód ciekawości, który niezmiernie czekał na nasycenie. Wkroczył w głąb sali. Mnogość ulatujących dźwięków, wplecionych ciągle w przewodnią warstwę muzyki - wniknęła do jego uszu. Gwar, urywane słowa. Nieistotne. Tembr kobiecego głosu dopiero zerwał uwagę, dotychczas skuloną, nieporuszoną gdzieś wśród przestrzeni umysłu. Skierował swoje tęczówki na idealnie, z perfekcją ukształtowaną postać Lancaster, rzeźbioną jakby przez wspaniałego twórcę. Pamiętał. Wielokrotnie - postanowiła odrzucić obecność jego osoby - tym razem - jednak, sytuacja zdawała się diametralnie odmienna. Skaza zdziwienia przeszyła jego oblicze; krótkotrwale, na szczęście - zdławiona wkrótce przez uśmiech. Jeden element tej układanki pozostał wybrakowany; nie pasował, wybijał się - wyskakiwał z całości wymarzonego schematu. – Miałbym usychać z tęsknoty? – dopytał, poddając się tej bliskości, niepoprawnemu spoufaleniu w stosunku do niestabilnej, nawet nieutworzonej relacji. – Nie jestem równie okrutny – dodał. Przecież to ona nie chciała się dotąd spotkać, wymykała; wiecznie, przesadnie jakby odległa. Odczuwał intuicyjnie napięcie oraz odgrywał przychylność. Stawał się wszystkim; wszystkim, co tylko chciała od niego teraz uzyskać. – Przypadek nam sprzyja. – Nieprzewidziane zrządzenie. Korzystne. Odgarnął figlarny kosmyk jej włosów, opadających prostym strumieniem poniżej ramion; pasemka, gdzieniegdzie, przypominały wręcz białe złoto. W końcu - posłusznie, udał się w stronę baru - bez najmniejszego sprzeciwu. Nie marzył o niczym innym, chociaż - był w tym bezwzględnie trzeźwy. – Opowiadaj. Z pewnością masz dużo do powiedzenia – zachęcił, wdrażając się intensywniej w rozmowę. Dawno się nie widzieli; nie widzieli się zresztą od zawsze, na Merlina, prócz przypadkowej wymiany spojrzeń, oprócz dojrzenia jej, otoczonej łańcuszkiem wiernych oraz naiwnych chłopców. Był jednym z wielu? Całe szczęście, miał zbyt dosadne poczucie wyjątkowości. – Czyżby uznali mnie za kobietę? – spytał, z fałszywym rozczarowaniem, lustrując otrzymywany trunek. Likier - mienił się absolutnie wszystkimi barwami tęczy. Spróbował; słodki, wręcz przeraźliwie słodki. Nie wiedział (jeszcze) o zaistniałych zmianach.
Wylosowane: 2, mam tęczowe włosy!
Odetta Lancaster
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170
C. szczególne : Długie, jasne blond włosy- nigdy nie nosi ich upiętych; przenikliwe spojrzenie; roztaczana aura wili
Lubiła towarzystwo pięknych ludzi. Uwielbiała otaczać się tymi, którzy w swej prostocie zdawali się być jedynie iluzją pragnień kreowanych w podświadomości, a która wypełniała tunele żylne półwili. Obecność dziedzica Therrathielów była zatem doskonałą perspektywą, w której zamierzała się chełpić w ciągu najbliższych godzin, gdy to przekroczą wszelkie granice przyzwoitości. Amoralne perspektywy kusiły swym kształtem, przy każdym kolejnym kieliszku. Błękit tęczówek osiadł na twarzy Hectora, który właśnie t e r a z, dokładnie w tym miejscu i o tej porze wydawał się być cholernie pociągający; dlaczego nie dostrzegała tego wcześniej? Niemożliwym było w końcu, że jawił się jako śmiertelnik, bez perspektyw, bez magicznych możliwości… Och, jakże cholerny błąd popełniała, spłycając jego osobę i oceniając go przez pryzmat szarawej, zbyt nudnej typowości. - Byłoby miło – szepnęła przekornie, obdarzając go przy tym słodkim, rozkosznym uśmiechem. - Przynajmniej sprawiłbyś mi przyjemność… – dodała dwuznacznie, nie odsuwając się od niego; z czystą premedytacją tkwiąc bliżej, aniżeli kiedykolwiek wcześniej, odczuwając jego oddech na swoich idealnie skrojonych wargach. Przyjemny zapach perfum krukona wydawał się być otumaniający, lecz nie dla niej – nie dla Odetty, która trzymała się z dala od emocjonalnej brei, pomimo iż było to niebywale intensywne. Przypadek? Czymże on jest, Hectorze? Uśmiech przyozdobił jej twarz, bo pomimo iż alkohol dudnił w podświadomości Lancaster, tak próbował wydawać się trzeźwiejsza. Skąd w niej taka otwartość względem przystojnego młodzieńca? Dlaczego tak bardzo odczuwała potrzebę bycia nieustępliwie blisko? Drinki zdawały się być skomponowane w cudacznej konsystencji, lecz nie przypuszczała, że to magia zmuszała ją do tak cudacznych reakcji. - Dużo? Poza tym, że nikt nie był dla mnie równie intrygującym towarzystwem, co ty – nie mam do powiedzenia nic – powiedziała z pełną powagą. - Nie widziałam cię na balu sylwestrowym? W gruncie rzeczy… Nic nie straciłeś; ludzie próbowali wykreować się na snobistycznych imbecylów, co na pewno nie zadowoliłoby cię na tyle, by czuć się wśród nich tak dobrze jak teraz, ze mną – zaakcentowała ostatnie słowa. Oczekiwała, że przyzna jej rację, że pod płachtą oniryczności skryją się przed światem, tak cholernie odległym w tym jednym momencie. - Nie wiem, ale masz fantastycznie kolorowe włosy – rzuciła skonsternowana, a smukłe palce wplątała w kosmyki Therrathiela. Raz po raz dotykała ich z subtelnością, aż wreszcie opuszkami dotknęła jego skóry, bo przecież póki nie wykorzystała z perfidią uroku, mogła jedynie zarzucać połowiczną sieć, by pożądał jej bardziej, aniżeli mógł to przewidzieć.
Uginał się. Dostosował; tańczył - w zupełnej zgodzie z melodycznością jej dźwięczącego głosu. Poddawał się tej dziwacznej, wynaturzonej wizji; nieadekwatnej do splatającej ich ciała, łamliwej nici kontaktu, nakreślonej wyłącznie poprzez znajomość z widzenia. Nie znali - swoich prawdziwych twarzy, zagłębiając się z każdą chwilą w równie zakłamujący scenariusz niedopowiedzeń; niejasności, przemile rozbudzającej zmysły. Żałował? Nie. Nie żałował; przyszedł, egzystował obecnie właśnie dla tych momentów. Chciał uosobić odwzorowanie każdego z jej ukrywanych pragnień. – Ludzie próbują, usilnie – przyznał z pozornym smutkiem – w każdym momencie udowodnić swą wartość. – Żałośni. W rozpaczy, rzucali się - odwiecznie chcieli dorównać niedoścignionym swym ideałom. Niestety, bal Ministerstwa Magii zdecydowanie podkreślał niechęć - adresowaną do młodocianych studentów; z kolei on, nie zamierzał zabiegać o pozwolenie na uczestnictwo. Nie ulegało zwątpieniu - przygotowane sale nagromadziły tłumy najwyśmienitszych sylwetek; ogromna część jego krewnych, podobnie deklarowała udział. – Nie byłem na przyjęciu, niestety. Jeśli mam czegoś żałować, to braku twojej obecności – ośmielił się przyznać. Drobne ukłucie zazdrości? wbijane, niczym hak ciernia prosto w sercowe włókna. Obecnie zabiegał o nią, kierował wszelkie, swoje pokłady uwagi. Nie zdawał się zauważać odmiennych, rozmytych wśród mozaiki tła twarzy; rysów, namalowanych w półmroku, przepływających wraz z nieustanną grą świateł. Bliskość; rozkoszował się nią, każdą cząstką, na równi z zaczerpywanym oddechem. – Naprawdę? – ożywił się, słysząc cudowne wieści na temat jego wyglądu. Upił kolejną porcję; porażająca słodycz była niewielkim z poświęceń. – Kiedyś chciałem być metamorfomagiem. Naiwne marzenie, chociaż kusząca wizja - zmieniać się, zgodnie z istniejącym kaprysem – oznajmił, z początku bierny. Zastygnął, chłonąc dotyk subtelnych, dziewczęcych dłoni, wplecionych w jasne, mieniące się nieustannie paletą barw włosy. Nie upadł w grząską zachłanność; z niespieszną premedytacją, dopiero później - musnął opuszkami swych palców, poznając fakturę jej twarzy. Lekko, stopniowo, dotknął wzniesienia zaróżowionych warg. – Wszystko przerasta dzisiaj oczekiwania – oznajmił w tej ulotności momentu; możliwie najciszej - choć dostatecznie, aby głos przedarł się przez skłębienia otaczających dźwięków. – Też odczuwałaś znużenie? Powrót do nieodzownej rutyny. Powinienem być bardziej pilny, bardziej ambitny – zaśmiał się krótko – chociaż, mam zwyczaj zajmowania się przede wszystkim sprawami wzbudzającymi ciekawość – zakończył swoje wyznanie. Hogwart - nie zawsze zdawał się zaspokajać. Czujesz to samo? Żywię ogromną nadzieję.
Odetta Lancaster
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170
C. szczególne : Długie, jasne blond włosy- nigdy nie nosi ich upiętych; przenikliwe spojrzenie; roztaczana aura wili
Pragnęła iluzorycznej rozpusty, zabawy słowem, gestem, a przede wszystkim – onirycznością e m o c j i, które niczym płachta otulałyby rozbudzone ciała. Wydawać się więc mogło, że potrzeby zakrawały o wiele więcej, aniżeli chwilowe podniety, bo o tych Odetta jeszcze nie myślała, wszak obecność Hectora rozpraszała ją dostatecznie. Spoglądała w jego oczy, eskalowała tę niestosowną bliskość, a zarazem bezczelnie starała się omamić jego umysł, by patrzeć jak traci dla niej głowę, jak wariuje, jak poszukuje tego, co mogła dać mu tylko ona. Naiwna, tak cholernie i zgubnie naiwna. - Ludzie to głupcy, marionetki niespełnionych fantazji – powiedziała przekornie, kiedy to obdarzyła krukona słodkim, prowokacyjnym uśmiechem. Pchała go w ramiona obłędu, sama przekraczając kolejne granice, mimo że była pewna błędu, który być może popełnią. Spontaniczność, tak obce pojęcie, a zarazem pożądane przez półwilę. - Teraz masz mnie na wyłączność – wyszeptała wprost do ust chłopaka, lecz nie zezwoliła na ten efemeryczny dotyk, od którego mogli uzależnić się oboje. Słowa Therrathiela łechtały ego Lancaster, dlatego też przesunęła z lekkością opuszkami palców po linii żuchwy Hectora, a zaraz potem cofnęła się, byleby pozostawić mu niedosyt. Głupia zabawa nastolatków, tak intensywnie prowadząca do zguby. Czuła jak ironiczny żart w postaci alkoholu, który krążył w jej krwiobiegu powoli ustępuje trzeźwości. Nagła otwartość względem niegdyś obcego kolegi zszokowała blondwłosą istotę, obserwowała go badawczo, lecz nie wycofywała się do sfery dystansu; kontynuowała tę grę. - Wiesz co jest kuszącą wizją? – zapytała, po czym nachyliła się bardziej. - Taniec! Chcę z tobą zatańczyć, bawić się do rana i jeszcze dłużej, a potem udawać, że wcale nas tu nie było – ostatnie słowa wyszeptała wprost do ucha Hectora, bo pomimo że zgadzała się z jego zdaniem, tak teraz pragnęła rozkoszować się momentem, dla niej tak rzadkim. Niemal splotła z nim palce, lecz uprzednio złożyła na nich krótki pocałunek, gdy badał fakturę nieskalanej faktury bladej skóry. - Gdybyś był metamorfomagiem – wykorzystywałbyś to w niecnych celach – tak ja – postępuję teraz z tobą. Pociągnęła za sobą Hectora i bezpardonowo, a także bez pytania o pozwolenie, zarzuciła wątłe ramiona na jego barki. Przekraczali kolejne centymetry umownej bariery, dlatego też Odetta nie hamowała się, gdy to jej wątłe ciało ocierało się o krukona, eskalując elementarność ułudy. - Rutyna nas obecnie nie dotyczy, prawda? – mruknęła ledwie słyszalnie, a muzyka zdawała się przedzierać pomiędzy ich postaciami. - Wierzę, że jestem dla ciebie dostatecznie ciekawa.
Z pewnością. Fascynacja wzrastała; wnikała wciąż - w jego duszę, nasiąkła materiał myśli. Była niezwykłym - intrygującym zjawiskiem, istotą niemal mityczną - trudną do wpasowania w szorstkie reguły świata. Obserwował ją - owszem - mógłby wyłącznie, z rozradowaniem poprzestać na obserwacji. Nie chciał - jej całkowicie podporządkować, nie chciał zaskarbić, zniewolić w klatce egoistycznych pragnień. W jego, osobistym odczuciu, było to niemożliwe - tak samo, jak niemożliwym jest uginanie pulsującego żywiołu, jak niedostępnym jest poskromienie fal muskających wybrzeże. Nikt nie może cię mieć na wyłączność. - Wystarczy mi chociaż moment - przekrzywił swą głowę, poddając się - wciąż niestałości dotyku. Uśmiechnął się. Szeroko, jakby urzekająco. Jak śmiałby? Żałośni ludzie, żałosne kłamstwa, zdolne zamienić w mogiłę popiołu rozsądek. Znał swoje miejsce. Niektórym bytom - trzeba pozwolić barwnie, bez pośpieszenia rozkwitać. Zuchwałość bywała złudna. - Niezależność jest skarbem. - Nie wyobrażał jej sobie, zdławionej i pozbawionej tajemnic. Nie widział jej, absolutnie - zupełnie, boleśnie zwyczajnej, wetkniętej w ludzką stabilność. Teraz; owszem - słowo będące kluczem, otwierającym wrota analogicznych zdarzeń. Teraz mógł z nią mieć kontakt. Nigdy więcej? Co - jeśli gorzka samotność - oczekiwała z nadejściem pierwszych promieni słońca? - Jestem prostym człowiekiem - piękne kłamstwo, drogi Hectorze, cudowne. - Chcę tylko spędzić czas w towarzystwie, zanim ulotność chwili wypadnie znów z moich dłoni. - Zakończył. Owszem; taniec - był w tym momencie najbardziej kuszącą wizją. Nie miał zamiaru tkwić, skamieniały, w jednym wyłącznie miejscu. Chciał ją poznawać - poznać obecnie jej ciało, płynące zgodnie, w harmonii z dyktandem rytmu. - Byłbym aktorem. Wspaniałym aktorem, codziennie w innym przebraniu - ośmielił się jeszcze wtrącić. Nieskromnie, chociaż prawdziwie - metamorfomagia od zawsze była niezwykle absorbującą zdolnością. Bez zawahania, ruszył w kierunku parkietu. Poddawał się. Ciągle. Zatracał? - Udam, że nie słyszałem pytania - powiedział. Musiała być przecież świadoma, jak nieuchronnie zdołała posiąść jego uwagę. Był w upojeniu bliskością, jednak zaskakująco trzeźwy; każde, z jego zachowań, podszyte było niezbitą premedytacją. W szaleństwie tkwiła metoda. Rytm zwolnił; utwór znów zmienił się - stał się - przepełnioną spokojem oraz klimatem melodią. Nie zawahał się wykorzystać - niemal sennego układu, któremu zdołały się poddać nagromadzone sylwetki. - Jesteś pewna, że pragniesz zostać tak długo? - wyszeptał, tym razem sam - do jej ucha. Ton jego głosu wybrzmiewał z lekkim akcentem przekory. Złośliwości? Odważysz się - wciąż pozostać? (Dziesiątki osiadających i wygłodniałych spojrzeń, zostaje utkwionych w tobie podczas mijania w tańcu.)
Odetta Lancaster
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170
C. szczególne : Długie, jasne blond włosy- nigdy nie nosi ich upiętych; przenikliwe spojrzenie; roztaczana aura wili
Nie jesteś jedną z nich. Pragnienie narastało z każdą chwilą, która przelewała się przez smukłe palce. Los nakazywał wręcz zaciskać się na krtani przeznaczenia, jakby powstrzymując zdarzenia przed obrotem w pełnej sytuacji. Blondwłosa istota o ledwie szczątkowej nucie człowieczeństwa poszukiwała perspektywy, by łaknąć, eskalować, rozwarstwiać się na pomniejsze emocje wypełniające w tym momencie ścieżki żylne, napawając je cudacznością spontanicznego spotkania. Nawet t y? - Czym on będzie w obliczu zakorzenionego pożądania? – wyszeptała; głos wdzierał się z impetem do podświadomości Hectora, lecz nie pozostając zdystansowanymi wobec krukonki. Przyjemny zapach perfum młodego mężczyzny drażnił wyczulony nos półwili i im bardziej napawała się wonią jego skóry, tym bardziej przylegała do niego swą kruchą sylwetką. Odczuwała bijące serce, które wyrywało się spomiędzy spętanych krat żeber, a gdy tylko światło uciekało od ich postaci, układała dłonie na linii klatki piersiowej, by przełamać pozostałe bariery. Ile mieli do stracenia? Nic niewiele być może wcale nie istnieli. - A co jeśli ja zniknę w ułamku sekundy i nie pozwolę się znaleźć? – kolejna, ledwie słyszalna fraza przyozdobiona znakiem zapytania. Potrafił odpowiedzieć wchodząc w posiadanie wizji rychłej ucieczki? Zdawał sobie sprawę, że nie jest to jedynie enigmą fikcji? Alkohol i feeria emocji nie pozwalała na utrzymanie naturalnej aury w sobie, dlatego też wygłodniałe spojrzenia osiadały na niej, zaś sama Odetta poświęcała pełnię uwagi Therrathielowi. Nie przypuszczała wszak, że złamała utkane w podświadomości reguły, kiedy to jej smukłe palce niemal pogwałcały intymną strefę chłopaka, nieustannie podążając za głosem intuicji. - Och, tak? Powinnam być zatem uległa wobec twoich słów i nie protestować zaprzeczeniom – powiedziała z rozbawieniem, a uśmiech przyozdobił jej delikatne lico. Mimowolnie splotła z krukonem dłoń i pociągnęła go za sobą, lecz zatrzymała się w pół kroku i przylgnęła do jego torsu, widząc jakim spojrzeniem obdarzają ją ludzie. Chciała odpowiedzieć teraz na jego ostatnie pytanie, jednak musiała odepchnąć to na dalszy plan, póki nie znajdą się w oddali od tych wścibskich osób. Serce uderzało coraz szybciej, wyrywało się na zewnątrz, choć w jego obecności, otulona niemal w onirycznym materiale ramion Hectora, czuła się bezpiecznie. Bezsprzeczność tego odczucia pojawiła się dopiero w momencie, gdy usiedli w loży, w której pozostawali odlegli, skryci przed zgromadzonymi. - Jestem pewna, że pragnę zostać tak długo z tobą – jej głos brzmiał nader pewnie, zaś wargi pozostawiały efemeryczne ślady na wrażliwej skórze szyi partnera. Prowokowała, nęciła i przesuwała granice; czuła przyzwolenie na to – nie protestował, nadal pozostając równym, bo nie przedmiotem hedonistycznej zachcianki. Postępował tak samo. C e l o w o? Nie wydawał się być otumanionym jej czarem. Jak to możliwe? Oszukiwał? Igrał z najgorszym tworem własnego umysłu? Nie był przecież głupcem.
Muzyka huczała Ci w uszach, a od widoku kotłujących się na parkiecie ludzi, nie mówiąc już o rażących kolorami światłach lasera, można było dostać oczopląsu. Nie wiadomo, czy fakt, iż twoja pierwsza zmiana wypadła w ten dzień, był szczęściem, czy też nie. Impreza, która rozkręcała się pod dachem klubu Oasis zapowiadała się na największą w tym roku, zaraz po tej sylwestrowej. Z jednej strony mogłaś sprawdzić się i skorzystać z tego wrzucenia na głęboką wodę, by nauczyć się jak najwięcej rzeczy w swojej nowej pracy, z drugiej jednak panujący wokół szum i rozgardiasz mógł Cię skutecznie zniechęcić. Nie zmieniało to jednak tego, że musiałaś wykonywać swoje obowiązki. Do baru podszedł mężczyzna w wieku raczej średnim niż młodzieńczym, całkiem przystojny, lecz o aparycji budzącej pewnego rodzaju niepokój. Sądząc jednak po reputacji właściciela, nic dziwnego, że w Oasis zjawiali się ludzie tego pokroju, może więc nie wzbudził on w Tobie żadnego niepokoju? - Ognistej whisky - rzucił w twoim kierunku od niechcenia, wykładając na bar kilka srebrnych monet. Odliczonych, stały bywalec. W czasie, gdy odwróciłaś się, by znaleźć odpowiedni trunek oraz czystą szklankę, mężczyzna wyciągnął z wewnętrznej kieszeni kurtki skręta i położył go obok pieniędzy, ewidentnie szukając jeszcze czegoś. Następne rzeczy wydarzyły się bardzo szybko. Chciałaś wlać whisky do szklanki, lecz dostałaś łokciem w plecy. Wszystko dlatego, że dziewczyna będąca z Tobą na zmianie potknęła się o niedbale porzuconą na ziemi torbę (może twoją?). Alkohol zamiast do szkła, poleciał prosto na sykle i leżącego w pobliżu skręta, zalewając go. Mężczyzna spojrzał na szkody i wytrzeszczył oczy. Marsowe oblicze nie zwiastowało niczego dobrego. - Durna małolato, coś Ty narobiła! - Chwycił w palce niezdatnego do użytku skręta. - Wyskakuj z oprylaka albo inaczej się policzymy - dodał, a ton jego głosu wskazywał, że wcale nie żartował. @Heaven O. O. Dear, co zrobisz?
Nie przywykłam do pracy. Sama myśl o znalezieniu jakiegoś zajęcia wydawała mi się abstrakcją, ale wiedziałam, że muszę się w końcu usamodzielnić. Prawdę mówiąc, nie uśmiechało mi się być całkowicie finansowo uzależnioną od rodziców, aż do ukończenia studiów i znalezienia jakiejś normalnej, wygodnej posady. Jako studentka nie miałam zbyt dużego pola do popisu, praca barmanki wydawała mi się być idealna. Postać, zrobić kilka drinków, pogadać z klientami. To w moich oczach nie było nic wielkiego, jedynym minusem była konieczność zwleczenia się z łóżka. Mimo wszystko zmobilizowałam się i to zrobiłam. Udało mi się znaleźć prace w przypadkowym klubie. Miejsce było głośne, ale to niespecjalnie mi przeszkadzało. Szczerze mówiąc, czułam, że odnajdę się tam idealnie. Pierwszy dzień dawał mi w kość. Okazało się, że stanie za barem kilkanaście godzin to nie przelewki a ta praca jest naprawdę ciężka. Cóż, to była pewnego rodzaju nauczka, żeby zostawiać większe napiwki, bo szlag człowieka trafiał jak najbardziej roszczeniowi klienci, rzucali odliczoną kwotą, albo z łaską dodawali do niej galeona, dyskretnie wlepiając wzrok w mój dekolt. Kiedy mężczyzna podszedł i złożył zamówienie, nie zwróciłam na niego nawet większej uwagi. Był całkiem przystojny i może nie patrzyło mu z oczu zbyt dobrze, ale to był setny klient tego dnia, a oni zaczęli mi się już naprawdę ze sobą zlewać. Niemal przewróciłam oczami, widząc odliczoną kwotę, ale w milczeniu zabrałam się za przygotowywanie napoju. Nie byłam w tym jeszcze mistrzem, udało mi się potłuc kilka szklanek, ale to był w końcu pierwszy dzień. Kiedy położyłam szklankę gotowa przelać alkohol do środka, dziewczyna z mojej zmiany (za którą szczerze mówiąc od pierwszej chwili nie przepadałam) potknęła się o moją torbę, z której przed chwilą wyciągałam coś do przekąszenia. Szturchnęła mnie, a ja wylałam napój na galeony i jak się okazało - skręta, który klient bezczelnie wyłożył na blat. Uniosłam brew, słysząc jego reakcje. Niektórzy naprawdę mieli tupet większy niż ja, byłam pełna podziwu. - Wyluzuj, to nie moja wina. W tym miejscu i tak nie można palić. Niczego. Może to znak od losu - uśmiechnęła się uroczo i wróciła do swojej pracy, zagadując kolejnego klienta. Gość mógł wyglądać na kogoś, z kim się nie zadziera, ale Heaven w tej chwili miała to gdzieś. Była po całym dniu pracy, zmęczona i zła i prawdę mówiąc przekonana, że to jej lepiej już dzisiaj nie nadepnąć na odcisk. Poza tym, byliśmy w publicznym miejscu i pewnie najgorsze co mógł zrobić to poskarżyć się szefowi, a była pewna, że z tym jakoś sobie poradzi. A nawet gdyby miała wylecieć to w tej chwili była zbyt zmarnowana, żeby się tym przejmować. Może dobrą opcją by było zamiane tej pracy na cichą robotę w kawiarni? Nalewasz ciepłe napoje i uśmiechasz się do ludzi, łatwizna. Z drugiej strony dzisiaj rano tę pracę również uważała za banał, a teraz marzyła, żeby znaleźć się w ciepłym łóżku i uwolnić od tego jazgotu. Niesamowite, że kiedy była w takich miejscach na imprezie wszystkie dźwięki wydawały jej się przyjemne, a kiedy była w pracy głowa jej aż pękała. W sumie, można było znaleźć na to łatwo konkretne wytłumaczenie. Dzisiejszą noc w klubie musiała znieść bez ani odrobiny alkoholu i jak daleko by nie sięgała pamięcią - to był jej pierwszy raz.
Raz nadanej łatki czasami bardzo ciężko było się pozbyć - doskonale wiedziała o tym @Heaven O. O. Dear odkąd tylko zaczela pracować w klubie Oasis. Nie wszystkim współpracownikom odpowiadała jej obecność, utożsamiając dziewczynę z wartościami przyświecającymi nie jej, a jej rodowi. Jak dotąd nie powodowało to jednak większych komplikacji; być może niekiedy padł jakiś złośliwy komentarz, być może było to tylko złe spojrzenie - nic co w rzeczywistości mogłoby mieć znaczenie. To był ciężki wieczór. Nawet nie ze względu na ilość gości, co ich uciążliwe charaktery. Każda pomyłka, każda opieszałość mogła poskutkować posypaniem się niezadowolonych uwag. Heaven kończyła przygotowywać ostatnie drinki dla wyjątkowo dużej grupy głośnych mężczyzn - dokładnie takich, którzy pojawiali się w wyobraźni razem ze słowem "kłopoty". Ich sposób bycia i stroje podpowiadały za to "duże napiwki", a to bez wątpienia nie było coś, czym Heaven mogła pogardzić. Zazwyczaj to klient musiał pofatygować się do lady po odbiór alkoholu, tym razem jednak ciężka taca chwiejnie znajdowała się w rękach Heaven. Radziła sobie - do czasu. Nieważne czy przypadek, złośliwość czy zwykła zawiść pokierowała drugiego barmana, by przeciął jej drogę. Ważne było, że trącając ją ramieniem spowodował katastrofę - kieliszki przywróciły się niczym w efekcie domino, oblewając nie tylko tacę, Heaven, ale i co najmniej dwóch najbliższych jej klientów. - Głupia dziewczyno! - wykrzyknął, gwałtownie podrywając się z krzesła jeden z nich, nieomal je przywracając. Jego wściekły wzrok dosłownie świdrował barmankę. - Czy to dla ciebie zbyt trudne, przenieść kilka kieliszków do stolika? Jeśli tak, to może nie powinnaś być barmanką? Do cholery, żadna kobieta nie powinna być barmanką! - Mężczyzna uderzył pięścią w stolik, przez co coraz więcej osób zwracało na całe zdarzenie uwagę. - Zdjęłaby trochę ubrań i wskoczyła na ladę, to może by zrobiła coś przydatnego dla tego klubu... - dorzucił ktoś inny, a szmer śmiechu przebiegł przez klientów. Nie wydawało się, aby ktokolwiek miał pomóc Heaven w tej sytuacji, gdy niespodziewanie wciął się Tobias - barman, przez którego to wszystko w ogóle miało miejsce. - Proszę się na nią nie złościć, proszę pana. Heaven nie jest naszą najzdolniejszą pracownicą... Trudno oczekiwać dużych umiejętności po kimś, kto nigdy wcześniej nie wiedział, czym jest praca. Pozwólcie, że wam to wynagrodzę. Na koszt klubu. A ty posprzątaj ten bałagan i idź do zmywaka, gdzie twoje miejsce - dodał przyciszonym głosem do Heaven, popychając ją w stronę baru i chcąc odebrać jej klientów.
Heaven, możesz się wycofać lub spróbować obłaskawić klientów. Tym samym możesz ich jednak bardziej rozzłościć. W zależności od tego jak zareagujesz możesz odnotować duży zysk lub stratę, a nawet stracić pracę. Wybieraj rozważnie, ale zgodnie z własną postacią
Prawdę mówiąc, miałam w głębokim poważaniu co myślą o mnie współpracownicy. Też ich nie lubiłam, byli irytujący, mieli wieczne pretensje i bez żadnej sensownej przyczyny posyłali mi krzywe spojrzenia. Tak jakby robiło to na mnie jakiekolwiek wrażenie. Nie zamierzałam wstydzić się swojego nazwiska przed grupą kompletnie nic nie znaczących ludzi. Czuli się lepsi tylko dlatego, że sami musieli się utrzymywać, a nazwisko nie dawało im żadnych ulg w prawdziwym świecie. Zbyt dobrze wiedziałam, jak to wszystko działa i że nie ma nic za darmo, a swoje pochodzenie częściej przeklinałam, niż się z niego cieszyłam. Nie zamierzałam więc mieć żadnych wyrzutów sumienia z tego powodu. Uważałam raczej, że to oni są żałośni i w pewnym momencie faktycznie zaczynałam czuć się od nich lepsza, mimo, że tutaj byłam raczej sama przeciwko wszystkim. Nienawidziłam sytuacji, w których ktoś próbował mną pomiatać. Ledwo godziłam się z układem, w którym musiałam wykonywać polecenia przełożonego, żeby jeszcze dostosowywać się do jakichś śmiesznych współpracowników. Zastanawiałam się, czy przypadkiem ministerstwo, w którym wszyscy od początku traktowaliby mnie z szacunkiem nie byłoby lepszym pomysłem na dodatkowy zarobek. Prawda była też taka, że nie zdawałam sobie sprawy, jak ciężka może być praca fizyczna. Stanie godzinami za barem, sprzątanie, gadanie z klientami i użeranie się z trudnymi przypadkami szybko zaczęło mnie przerastać. Nie wspominając już o tym, że byłam w tym raczej kiepska. Nie potrafiłam być przesadnie miła dla bogatych klientów, podlizywać się im i przymykać oka na głupie, obraźliwe teksty. Sprzątałam niedokładnie, bo nie umiałam tego robić. Po co mi zresztą była taka umiejętność? Robienie drinków szło mi z tego wszystkiego chyba najlepiej. W końcu coś, w czym miałam jakiekolwiek doświadczenie, nawet amatorskie. Kiedy na sali pojawiła się grupka mężczyzn, miałam dziwne przeczucie, że będzie z nimi więcej kłopotów niż pożytku. Nawet, jeśli mieli zostawić wysokie napiwki. Źle im z oczu patrzyło, przynajmniej jak na moje oko. Zresztą, jak się po chwili okazało, miałam całkowitą rację. Pech chciał, że trafiło akurat na mnie. Niektórzy kelnerzy pewnie pozazdrościli mi wizji dodatkowego zarobku, ale ja byłam do tego nastawiona bardzo sceptycznie. Mimo wszystko poszłam do stolika z przygotowanymi napojami. No, a przynajmniej taki miałam plan. Jeden z bardziej irytujących współpracowników postanowił bezczelnie przeciąć mi drogą. Nie miałam nawet wątpliwości, że to było celowe zagranie. Drinki wyślizgnęły mi się z ręki i poleciały do przodu. Już miałam przeprosić poszkodowanych, kiedy ci otworzyli usta tylko po to, żeby rzucić swoje niewybredne komentarze. Aż mnie zmroziło. Nie trzeba dodawać, że w połączeniu z moimi ostatnimi humorkami, to była mieszanka wybuchowa. - A dla ciebie - nie siliła się nawet na żadnego "pana" - za trudne jest zachowywanie się jak człowiek? Skoro tak uważasz, to sam wskocz za bar, ja chętnie posiedzę, popije sobie drinki i odbije frustrację znęcając się nad ludźmi, którzy nie mogą mi powiedzieć jaką jestem suką, bo są akurat w pracy - prychnęłam, ale następnego komentarza, tego wypowiedzianego przez kolejnego mężczyznę, nie mogłam puścić mimo uszu. Odłożyłam tacę (a raczej rzuciła nią w pierwszego mężczyznę, sprawiając, że resztka zawartości kieliszków, którą zatrzymała taca, znalazła się teraz na nim) i uderzyłam drugiego, tego jeszcze bardziej bezczelnego faceta w twarz z otwartej dłoni. W sumie i tak się pohamowałam, skoro nie wybrałam zwiniętej pięści. Nie sądziłam jednak, żeby ktokolwiek miał to docenić. - A ty lepiej milcz i naucz się chodzić. Wpychasz mnie w klientów, udajesz, że im pomagasz i masz się za sprytnego. Nie sądzisz, że to żałosne? Serce mi się kraja, że musisz utrzymywać się za te marne grosze, ale gratuluje, z takim podejściem szybko zrobisz karierę poza tą budą. I to całkiem serio. Bycie skończonym dupkiem wszystkim wychodzi na dobre. Pozwól, że nie będę trzymała za to kciuków - prychnęłam. Tamtego seksistowskiego komentarza poza uderzeniem nie zamierzałam nawet komentować. To mówiło samo za siebie.
Powoli podążała w stronę przybytku, w którym spędzała kilka dni przed rozpoczęciem roku szkolnego. Co śmiesznie bardzo niewygodnie jej się spało na normalnym łóżku, przez poprzednie kilka miesięcy przywykła do hamaka rozwieszonego w powietrzu i spokojnego kołysania łodzi płynącej na pełnym morzu. Na szczęście albo i nie szczęście, wielkimi krokami zbliżał się koniec edukacji Killi i jednocześnie dzień ślubu dziewczyny, które miało się odbyć w Ukrytej Wiosce. Wreszcie miała być wolna, ale chyba nie do końca. Niezbyt była zadowolona z tej perspektywy, ale obecnie o tym nie myślała. Alkohol skutecznie pozbawił pieguskę wszelkich zmartwień i przykrych myśli związanych z małżeństwem i tymi wszystkimi rzeczami, które totalnie młodej kobiety nie interesowały. Była wolnym duchem, a uziemienie, przywiązanie do drugiego człowieka, do praktycznie obcego mężczyzny, którego znała jedynie z opowieści matki, babki i koleżanek zafascynowanych jego dobrym i czystym sercem. Podobno był facetem jak z marzeń, ale ona śniła o otwartym morzu, podróżach i własnej łodzi. Niczego innego tak naprawdę nie pragnęła. Z klubu, pod którym znalazła się zupełnie przypadkiem (zwyczajowo wybierała trochę dłuższą, ale spokojniejszą drogę przez park), wydobywała się głośna muzyka i szalone krzyki. Zniesmaczona zmarszczyła mocno brwi, a właściwie to całą twarz zmarszczyła, bo obrzydzeniem takie miejsca Kille napawały wielkim. Już miała się odwrócić na pięcie i iść w swą stronę, ale wyjątkowo niespodziewanie i z zaskoczenia, pod jej nogami pojawił się jakiś dziwny typek. Normalnie, w jednej chwili stał oparty o mur baru kopcąc w ustach papierosa i za chwilę leżał przed nią na chodniku. Każdy normalny człowiek, by tym bardziej stamtąd uciekał, ale przecież nie Killa, bo Killa to się niesamowicie zmartwiła tą sytuacją i błyskawicznie, jakby działała w amoku, klęknęła przed nim, obracając go na plecy i klepać po twarzy coby go w jakikolwiek sposób ogarnąć, a potem ewentualnie sprawdzić czy oddycha i zacząć ratować. Ahhh, po kilku piwkach była, więc ruchy jej były raczej niepewne, ale chyba nie miał się o co martwić, bo umysł puchonki działał na najwyższych obrotach. - Halo, żyjesz? - rzuciła pomiędzy jednym, a drugim klepnięciem w policzek. W głowie pojawiły się najgorsze scenariusze. Mocno go krew nie zalała, krew mu leciała z zranionego łuku brwiowego i nos mu siniał, więc go przerzuciła na boczek żeby się przypadkiem krwią z nosa nie udławił jeśli stamtąd również krwawił. Ehhhh, lubiła pomagać ludziom, ale że też musieli tak przed nią padać w środku nocy, kiedy totalnie nie miała sił i czasu?
Reed miał cholernie zjebany dzień. Gdyby ktoś go spytał dlaczego, sam nie potrafiłby w pełni odpowiedzieć na to pytanie. Wrócił wcześniej z wakacji szkolnych, aby przygotować się do swojego pierwszego roku szkolnego jako nauczyciel. Co ty sobie kurwa myślałeś, biorąc tę robotę – przeszło mu przez myśli, kierując się wzdłuż uliczek Hogsmeade. Nie miał kompletnie pomysłu na dzisiejszy wieczór. Wiedział jedynie, że nie chce go spędzić w stanie pełnej trzeźwości. Chciał się zajebać jak szmata, tak ostatni raz przed obowiązkami w postaci uczenia czegoś dzieciaków, które bądź co bądź, nie były aż tak młodsze od niego. Potrafił znaleźć z nimi wspólny język, choć to było ciężkie, zważywszy na opinię Shawna w szkole, po jego okresie asystentury. Pewnie niektóre dzieciaki będą go kojarzyć z Borgina, czasem stawał za ladą, kiedy akurat inni pracownicy mieli wolne, albo coś w tym rodzaju. Nagle zjawił się pod klubem Oasis, nabytkiem jego starego znajomego. Bardziej dalszego, niż bliższego, ale wciąż pamiętał Caspera, choć jeśli miał być szczery, nie wiedział co się z nim dzieje, czy dalej jest właścicielem tego klubu czy może wpadł w jakieś kłopoty. Szczerze to Shawn miał to w dupie w tamtym momencie. Wyczuł tu dobrą okazję do najebania się, nie do odnowienia starych znajomości. Ruszył w stronę drzwi i zniknął w środku na parę godzin. Oczywiście zamówił o jednego shota za dużo i zagadał do o jednego debila za dużo. Nawet nie pamiętał czym go tak sprowokował, ale był pewien, że nie chciał w tym wypadku używać magii. Skoro miał metalową rękę, to może będzie mieć jakąś przewagę? Dzięki Fire za odjebanie mi ręki, ta jest dużo praktyczniejsza – pomyślał z mrocznym uśmiechem, wspominając starą znajomą. Jak się później okazało, metalowa ręka nie pomogła. Tak czy siak, powinien potrafić się bić, a nigdy nawet nie próbował się nauczyć. Zwykle pojedynkował się zaklęciami i teraz też mógł, przecież nie potrzebował do tego różdżki. Tak czy siak, obrywając po raz kolejny w nos, czuł jakby rozbawienie samym bólem, który mimo wszystko rozpierdalał go od środka. Walczył z dwoma, choć był pewien, że z jednym też by sobie nie poradził. Leżał tak na ziemi, z zamkniętymi oczami, czując jak wszystko go boli i jednocześnie cały świat wokół niego postanowił się napierdolić i kręcić się nieustannie z wielką gwałtownością. Za każdym razem gdy otworzył oczy, brało go na wymioty, dlatego obecnie wolał nie patrzeć. Gdy ktoś zaczął go dotykać, miał w sumie na to wyjebane. Mógł jedynie zgadywać czy to znowu oni i chcą mu coś jeszcze zrobić, czy to może ktoś inny, jakiś zatroskany czarodziej, który akurat przechodził obok. Jak się okazało, to ta druga opcja była prawdziwa. Samo pytanie, jakie zadała z pewnością kobieta, nie mężczyzna, w jakiś absurdalny sposób rozbawiło go. Zaczął się śmiać, choć nie przez długo – złapał go gwałtowny kaszel, który zaraz za sobą pociągnął inne skutki w postaci cholernego bólu głowy. Uspokoił się i nie otwierając dalej oczu powiedział: - A wyglądam jakbym zdechł, Watsonie? – Zapytał retorycznie, przecierając zdrową ręką czoło. Reed dawał jej się przerzucać z boku na bok, miał na to w sumie wyjebane, a po drugie był wciąż zbyt najebany, żeby jakkolwiek interweniować. - Co ty tam właściwie kurwa robisz? – Zapytał, posyłając słowa w nicość, mając nadzieje, że ta kobieta wciąż tu jest. Naszła go ochota na rozmawianie i byłoby mu jeszcze gorzej, gdyby miał tu leżeć samotnie. - Mam p-prośbę. Jestem zbyt najebbany, żeby sięgnąć sobie do kieszeni. Mam tam paczkę papierosów, dałabyś mi jednego? Proszę, w tylniej. – Poprosił, czując, że jakikolwiek ruch sprawiłby wystarczający ból, żeby się albo zrzygać albo paść nieprzytomny i potem wymiotować pod samego siebie.
Ahhh, słowa jakimi ją uraczył naprawdę napawały entuzjazmem. Aż jej się w kiszkach skręciło od tego szczęścia i jakoś niedobrze zrobił, ale może to wina alkoholu, co to domagał się dość gwałtownego opuszczenia ciała pół-Indianki. Z trudem przełknęła ślinę, bo takie szybkie ruchy wywoływały dość nieciekawy efekt i troszkę nawet w główce się Killi zakręciło. Wzięła kilka głębokich wdechów, podziwiając twarz swego chwilowego towarzysza w pełnej krasie. Jakiś hultaj to był wytatuowany i tyle, pewnie też kryminalista straszny, ale czy to było ważne? No nie, bo ona to nie odczuwała strachu czy obrzydzenia przed żadnym, nawet najgorszym typem. - Mam być szczera? Wyglądasz jakbyś umarł ze trzy razy i za każdym razem wrócił zza światów z jakimś ubytkiem w ciele - uśmiechnęła się z rozbrajającą szczerością i skierowała swój wzrok w stronę metalowej protezy, ręki, która zastępowała brakującą kończynę. Od razu się ożywiła, bo interesowała się medycyną w różnej postaci, ale trochę nie wiedziała w jaki sposób go o to zapytać, zresztą, miała teraz dużo ważniejszy problem jego twarz i ten dziwny kaszel, tego też musiała znaleźć przyczyną. Co ona tam właściwie kurwa robiła? Już nic, bo na chwilę zaprzestała klepania nieznajomego po twarzy, chociaż z każdym kolejnym słowem młodego mężczyzny, ta chęć wyżycia na innym człowieku powracała jak bumerang. Zupełnie to nie było po Killowemu i zaprzeczało wszelkim wartościom jakimi się w życiu kierowała, ale alkohol wyzwalał w dziewczynie naprawdę najpaskudniejsze cechy jej charakteru. No i w normalnych warunkach to by mu przecież nie powiedziała, że wygląda jak chodzący trup. - Nic nie robię właściwie, no oprócz łatania twarzy jakiegoś obcego typa co mi się wykopyrtnął wprost pod nogi - rzuciła z rozbrajającą szczerością i westchnęła ciężko, od razu kierując swą dłoń do tylnej kieszeni spodni bruneta i wyciągając z niej paczkę papierosów. Jednego z nich wsadziła mu pomiędzy wargi, mając nadzieje, że przynajmniej to go zatka i przestanie się odzywać w czasie rzucania przez nią kolejnych medycznych zaklęć. Nie, że jakkolwiek Kille irytowało zachowanie mężczyzny, ale potrzebowała potrzebowała pełnego skupienia, nie żeby jej mamrotał pod nosem, jak będzie go naprawiać. Po tym wszystkim wcisnęła mu paczkę w dłoń, wyjęła z torby różdżkę i jednym ruchem odpaliła nią papierosa. - Przez chwile nie memlaj buzią, proszę, no chyba, że chcesz skończyć bez oka - rzekła spokojnie, bez jakiegokolwiek wstydu przybliżając twarz do jego twarzy, żeby z bliska ocenić czym go zacząć leczyć. Na nos wiadomo episkey, ale ona strasznie nie lubiła tego zaklęcia, dużo bardziej ufała własnym dłoniom i tym wszystkim maściom, to też bez uprzedzenia, jednym sprytnym ruchem, złapała za nos Shawna i nastawiła go, ot tak, aż zatrzeszczało, bo jednak nastawianie kości wydobywało przy okazji ten dziwaczny odgłos. W drugiej dłoni dzierżyła różdżkę, więc szybko szepnęła - Anapneo - by udrożnić jego drogi oddechowe w razie jakby go krew zalała, bo takie rzeczy się zdarzały przy nastawianiu nosa. Odsunęła się od niego i przymrużyła oczy, by ocenić czy krzywy nos ma czy może wrócił do poprzedniego stanu, no ale w poprzednim stanie go nie widziała to też wyjęła z swojej torby, co to ją zawsze nosiła przy sobie i gdzie trzymała jakieś zioła i maści tak w razie coś, małe, kieszonkowe lusterko i podstawiła chłopakowi przed twarz - Oceń czy jest taki sam, czy poprawiać, chociaż musiałabym go znów połamać i znów nastawiać, a ani jedna, ani druga czynność nie jest przyjemna - ton miała spokojny i raczej beztroski, zupełnie jakby wszystko było z nim w porządku. Z torby wyciągnęła jakąś ziołową maść uśmierzającą ból, wytarła dłonie w swoje ubranie, zanurzyła w mazi place i delikatnymi, okrężnymi ruchami wsmarowała w czoło oraz nos nieznajomego. No cóż, jej robota była w miarę wykonana, a brew sama się zagoi.
Shawn E. Reed
Wiek : 33
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 184 cm
C. szczególne : Tatuaże, magiczna metalowa proteza prawej ręki, Gwiazda Południa zawieszona na łańcuszku na szyi.
Shawn nawet nie wiedział kto go próbował ratować i miał na to wyjebane. Nie prosił o to, więc też wychodził z założenia, że póki co nie musiał dziękować za okazane wsparcie. Może kiedy wytrzeźwieje jakoś się odwdzięczy, lecz póki co wolał nie myśleć o przyszłości. Za bardzo mu się kręciło w głowie, żeby miał teraz myśleć o niej. Na jej odzywkę wolał nie odpowiadać, nie żeby go uderzyła jakoś szczególnie, a po prostu nie czuł się na siłach, żeby prowadzić tak głupią dyskusję. Dał jej się uśmiechać, choć sam oczywiście tego nie widział, nie zamierzał otwierać póki co oczu. Sam zaś rzadko bywa w aż tak złym stanie. Dziewczyna znała się na magii leczniczej, on sam zaś głównie działał w czarnej magii. Gdyby chciał, mógłby obu tamtych napastników zabić w mgnieniu oka, zdążyłby również usunąć ich ciała tak, że nikt by nawet się nie zorientował, że morderstwo zostało popełnione. Nie miał jednak ochoty nikogo teraz zabijać, sam też nie był pewien, czy nie poczułby się źle – dawno nikomu nic nie zrobił i też jego charakter na przestrzeni ostatnich lat mocno się zmienił. Nie był pewny, czy teraz przyszłoby mu to tak łatwo, jak jeszcze dwa lata temu. - Ludzie przed tobą upadają, musisz być wyjątkowo ładna, albo przeraźliwie obleśna. Jaka jesteś? – Zapytał, wciąż nie otwierając oczu, ciekawy odpowiedzi. Podziękował za wyciągnięcie papierosa i już miał sobie zapalić palcem, kiedy dziewczyna go ubiegła. Podziękował raz jeszcze i wciągnął dym, żeby po chwili go wypuścić, rozkoszując się tytoniowym smakiem. Zrobił tak jak poprosiła i się nie odzywał, do póki nie skończy swoich czary-mary. Okazało się, że dziewczyna wybierze staromodną metodę, a dokładniej bez jakiejkolwiek magii – nastawiła mu nos w jednej chwili, a Shawn nagle poczuł kolejne źródło bólu i syknął głośno, powstrzymując się od krzyku. Powstrzymywał się od wstania i odsunięcia się od niej, gdyż zaczęło go drażnić jej towarzystwo, przynajmniej dopóki zajmowała się jego leczeniem. Po udrożnieniu dróg oddechowych, uznał, że ma dość i odsunął się od dziewczyny. Otworzył w końcu oczy i popatrzył na swoje odbicie, w którym ledwo się rozpoznał – ujrzał zmaltretowanego, pobitego mężczyznę z ranami na twarzy. Dobrze, że maść maskująca działała, nie było widać wszystkich blizn, które miał na ciele. Nie sądził, że będzie ona aż tak trwała, ale chwała Merlinowi za to. - Już kurwa, dzięki za pomoc. Jak będzie źle to sobie naprawię, okej. Na razie to ja muszę się ogarnąć. Znasz jakieś zaklęcia na wytrzeźwienie? Albo chociaż, żeby mnie tak łeb nie nakurwiał. – Wyrzucił niedopałek i od razu wziął nowego i zapalił od palca. Teraz, gdy już wstał powoli i zaczęło mu się polepszać, mógł przyjrzeć się dziewczynie. Jak się okazało, była młoda, dużo młodsza od niego. Nie był pewien czy już po studiach, czy jeszcze w trakcie, tak czy inaczej, była możliwość, że będzie ją uczyć. Kurwa – pomyślał z goryczą. - Tak więc, co cię tu sprowadza? Nie wyglądasz mi na osobę, która gustuje w tego typu miejscach. – Odrzekł, wypuszczając dym i skupiając na tym całą uwagę, gdyż gdy zacznie zauważać za wiele bodźców, znowu się wypierdoli i już się nie pozbiera. - Możemy stąd iść. Nie chce mi się tu przebywać ani sekundy dłużej. Jestem wkurwiony, wiesz? I najebany. Chciałbym przestać pierdolić, a najchętniej spaliłbym to jebane miasteczko, ale chodzi mi tylko o ten klub i tamtych gości. Japierdole, ale się najebałem. Taki miałem plan, ale no nie sądziłem, że tak się to skończy. W ogóle gdzie ty idziesz? Jak nie chcesz to możesz iść sama, w sumie to nawet cię nie znam. – Zakończył swój słowotok, zaś na zakończenie dostał czkawki pijaka, spowodowanej zbyt długą wypowiedzią, bez wzięcia powietrza. Tego mu było jeszcze trzeba…
Westchnęła ciężko, wywracając jedynie oczyma całkowicie zniechęcona jego podejściem. W sensie, nie chodziło nawet o to, że te jego słowa o byciu paskudą w jakikolwiek sposób są raniące, ale totalnie to było niemiłe i raniące. Jakby była normalną dziewczyna albo kimś o niskim poczuciu wartości to zalana łzami by go przeklinała, ale dla niej wygląd był sprawą tak bardzo nieistotną, że jakoś bardzo się nie wysilała ze swoją odpowiedzią. Najwyraźniej nieznajomy nie był wart specjalnej uwagi i troski, co innego, że mimowolnie i przeciwko wszystkim sprzeciwom zdrowego rozsądku nie potrafiła go samego w tym kiepskim stanie zostawić. Naprawdę, okropne to czasem było, ta dobroć pomimo wszystko i czystość serca Killowego. - Piegata - rzuciła krótko, bo to słowo najlepiej w głowie puchonki opisywało jej wygląd. Nie lubiła się zresztą nad nim w żadnym stopniu rozdrabniać, siebie uważając za raczej przeciętną albo i nawet powyżej średniej. Zdecydowanie gustowała w całkowicie innych od siebie kobietach. Mężczyznach zresztą też. - I ciemna, do końca nie pochodzę z Anglii - dodała nie potrafiąc powstrzymać pijańskiego słowotoku. Ze wszystkich sił musiała powstrzymywać siebie przed dalszym paplaniem, bo na co dzień była przyjazna, ale zdecydowanie skryta. Bała się po prostu, że zdradzi Ukrytą Wioskę czy ktoś dowie się o jej prawdziwym pochodzeniu, a tego nie potrzebowała. Zadowolona była ze swojej pracy zdecydowanie, ale może to z powodu upojenia alkoholowego, jakieś wszystko było ładniejsze, świat ją otaczający, kolorowe neony klubu Oasis czy ludzie wychodzący z tego przybytku niedoli. Ciągle uśmiechała się lekko i totalnie niewymuszenie, bo w jednej chwili humor jej się poprawił (to chyba przez te kolorowe neony). Siedziała jednak dalej obok niego czekając na jakaś decyzję czy kolejne osłabienia lub ewentualne omdlenia. W takiej pozycji dużo łatwiej było ludzi łapać po prostu, a nie chciała żeby kolejny raz zarąbał głową o ziemie, co jeśli to uderzenie spowodowało, że taki był niemiły. - Najlepszym zaklęciem na wytrzeźwienie jest niepicie - mruknęła zadowolona, spoglądając się mu uważnie, albo raczej metalowej protezie. Na chwilę o niej zapomniała, ale teraz, kiedy błyszczała pod wpływem ulicznych światem znów dała Killi o sobie znać. Cóż za interesujący wynalazek. Zapatrzona i zamyślona, zapomniała o merlinowskim świecie, dopiero po chwili uświadamiając sobie jak głupio to musi z perspektywy bruneta wyglądać. Odchrząknęła cicho i poprawiła na chodniku, prostując plecy w pionie. - Dalej boli? Najwyraźniej za mało maści wsmarowałam - rzuciła bardziej sama do siebie marszcząc czoło. Wlepiła spojrzenie w siniejącą głowę tego kryminalisty buca i znów zaczęła wsmarowywać w jego potylice nieznane nikomu ziołowe maści. - Taka ilość może spowodować lekkie halucynacje, ale czoło przestanie Cię boleć. Może przez to nie odlecisz, ale zobaczymy. - dodała luźno, zupełnie jakby halucynacje i odloty były szarą codziennością. - Nic mnie tu nie sprowadza - wstała z ziemi otrzepując z ulicznego brudu czarne spodnie oraz tyłek. - Oasis to ostatnie miejsce w którym postanie moja noga, a Twój obecny wygląd jeszcze bardziej zniechęca mnie do przebywania w tym voldemortowskim przybytku. Rozumiem, że ta obita buźka to zupełnie za darmo? - powiedziała spokojnie, przekręcając głowę w bok i spoglądając w górę. Jakiś najwyższy to on nie był, na szczęście nie czuła się przy nim jak pierdzielony krasnoludek. - Po prostu się wywaliłeś to Cię pozbierałam do kupy - beznamiętnie wzruszyła ramionami spoglądając w bok. Chciała go spławić, ale ta ręka, zdecydowanie o zbyt wiele rzeczy musiała chłopaka jeszcze zapytać. Kilka blizn na twarzy również się pod wpływem zmieszania z kremem Killi pojawiło, może mogłaby stworzyć coś jeszcze lepszego na to? Może coś, co by go całkowicie blizn pozbawiło. Hmmm, musiała go o to zapytać. - Jak chcesz to chodź, mi Twoje towarzystwo nie przeszkadza. Gorsi niż oni - machnęła głową w stronę niezbyt dobrze wychowanej parki, co to na zmianę z dziwacznymi krzykami się obcałowywała. - raczej nie jesteś. - oderwała od nich spojrzenie pełne politowanie i znów uśmiechając lekko, ruszyła powoli w stronę hoteliku w którym przed nowym rokiem szkolnym stacjonowała. Nie wiedziała jak zacząć czy może po prostu poczekać chwilę i trochę z nim pogadać i dopiero zacząć temat protezy, czy może walić z grubej rury i zalać go milionem dziwnych pytań. Między innymi o ciężkość, praktyczność i wygodę, no ale stwierdziła, że tak od wejścia go nie będzie molestować, zacznie powolutku i popłynie z prądem. - Niezbyt dobra ta maść na blizny skoro wystarczy trochę mocniejszego specyfiku i już przestaje działać - zupełnie niewzruszona szła przed siebie, ze dwa razy kopnęła jakiś kamień przed nią leżący, w między czasie zarzucając również na głowę kaptur musztardowej, ciepłej bluzy. Pierdzielona Anglia i ich nędzna pogoda, mruknęła w myślach, wzdrygając lekko z zimna. W żadnym razie nie potrzebowała Romea na kiju oddającego jej swą bluzę, ciepłego słońca Killi brakowało i tyle.
Beverly O. S. Shercliffe
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 1.75
C. szczególne : mocny makijaż, włosy w czerwieni, ubiór zwracający uwagę, kolczyki w uszach i jeden na boku w nosie, okulary
W klubie Oasis pracowała już jakiś czas. Nie wiązała z tym miejscem swojej przyszłości. Potrzebowała kasy, jak każdy studencik, który nie miał rodziców bogaczy. Oasis należał do jednych z tych najpopularniejszych klubów w Hogsmeade, a nawet poza granicami tego małego magicznego miasteczka. Imprezy, które tu się odbywały, zawsze były szalone, głośne i oryginalne. Nie brakowało pracy, zwłaszcza wieczorami do późnych godzin nocnych, a częściej nawet do świtu. Na dniu było tu spokojnie i całkiem znośnie, jeśli chodzi o klientów, ale nocne zmiany za to należały do tych najbardziej pracowitych i wykańczających. Praca kelnerki nie należała do łatwych. Kilkanaście godzin na nogach. Przeważnie podawanie kolorowych drinków i mycie stolików, z rozlanego alkoholu; niewdzięczna praca za małe pieniądze. Motto klubu zawsze brzmi: "Obsługa wszędzie cię znajdzie i nigdy nie poczujesz się zaniedbany." Ta jasne. Beverly starała się nie nadwyrężać, jednak ciężko było unikać ludzi, w klubie pełnym ludzi, magicznych ludzi. Gorzej jak po pijaku wyrwało się komuś zaklęcie, jak jakiś ślepy idiota wpadł na lewitujące drinki. Nic tylko wycierać rozlaną wódę. Shercliffe nie miała pojęcia ile alkoholu może się marnować w takich klubach, dopóki nie zaczęła tu pracować. Co za marnotrawstwo! I obrzydlistwo, na niektórych to nie mogła patrzeć, jeszcze te obleśne uśmiechy lub złapanie za tyłek. Nie pracowała tu jako striptizerka na Morgane Le Fay! Znosiła to cierpliwie i potrafiła wiele znieść, jednak jej wybuchowa natura szybko ustawiała innych na miejsca. W końcu wyrobiła sobie reputacje, a żaden napaleniec nawet nie ważył się jej tknąć. Wiele razy była pewna, że zostanie zwolniona, jednak nawet zastępca właściciela cenił sobie ją jako pracownice. Za mało jej płacili, zdecydowanie za mało. Może dlatego, że główny twórca Oasis gdzieś się ulotnił? Potrzebowali pracowników, nawet tych niepokornych, zwłaszcza takich. Chwila przerwy, a godzina dłużyła się za godziną, zwłaszcza pod koniec całej tej imprezy. W klubie Oasis zawsze było co robić. Co z tego, ze nikt dawno nie widział Casper Angel Tease. Tutaj zawsze coś się działo.
/zt
Violetta Strauss
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168cm
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
W zasadzie nawet nie wiedziała, co ją naszło, by wybrać się do klubu Oasis tego konkretnego dnia. Może po prostu miała już dosyć siedzenia w dormitorium lub ciągłych treningów Quidditcha (to byłaby nowość) i postanowiła poszukać sobie jakiejś lepszej rozrywki? Prawda była taka, że chyba chciała po prostu odreagować cały szajs, który miał miejsce jakiś czas temu w jej życiu i najzwyczajniej się wyszaleć. Wyżycie się na kaflu i zajechanie szkolnej miotły nie wchodziło tym razem w grę także postanowiła pójść w jakieś inne miejsce, gdzie mogłaby się pozbyć swoich hamulców i zrobić coś, by zapomnieć o skopanej codzienności. Nie próbowała nawet jakoś specjalnie stroić się na tę okazję. Ot miała na sobie swój nowy równościowy t-shirt, którego zdjęciem pochwaliła się wcześniej tego dnia na wizbooku, a na niego narzuciła jedną ze swoich ulubionych skórzanych kurtek, które po prostu uwielbiała. Żadnych strojnych kiecek, ani niewygodnych szpilek, na których prawdopodobnie by się zabiła. Wystarczyły jej dobre jeansy i dosyć sportowo wyglądające obuwie. Zaraz po wejściu do klubu do jej uszu dobiegła dudniąca muzyka jakiejś magicznej Shakiry czy innej artystki, która tworzyła imprezowe kawałki, do których bawić się mogły tłoczące się w podobnych lokalach tłumy. Może być. Co prawda sama preferowała bardziej ciężkie kawałki, ale i przy takich mogła się dobrze bawić jeśli tylko chciała. Jednak nim zdecydowałaby się na wyjście na parkiet musiała się wpierw czegoś napić. Najlepiej czegoś mocnego. Jeden z ozdobnych kieliszków znalazł się w jej dłoni, a obecna w nim ciecz zaiskrzyła się tajemniczo w świetle klubowego oświetlenia. Strauss przechyliła go płynnym ruchem, łykając na raz całą jego zawartość. Ostry i palący smak alkoholu przypominającego wódkę rozlał się po całym jej ciele począwszy od przełyku. Dopiero wtedy rozejrzała się po wnętrzu klubu, gotowa do tego, by rzucić się w wir imprezowania.
C. szczególne : obecnie różowe włosy, bransoletki, pierścionki, drobny tatuaż na nadgarstku przedstawiający małą gitarę i na paluszkach gwiazdki i serduszka.
W weekendy obowiązkowo zawsze musiała być impreza. Zazwyczaj Gabs zaczynała już w piątkowe wieczory, jednak czasami trafiał się jakiś trening pod koniec tygodnia, więc wstrzymywała się i szła na całość dopiero w sobotę. Klub Oasis wszyscy znali, był to jeden z tych klubów w Hogsmeade, o którym było głośno w Hogwarcie i nie tylko. Głosiły słuchy, że można dostać czasami coś tam nielegalnego od właściciela, ale chyba teraz było o to ciężko, ponieważ głównego zarządcy ostatnio nie było widać. Wszyscy stali bywalcy znali Tease'a. Często wychodził do ludzi, a jego gęba wręcz robiła za wizytówkę tego klubu. Swansea przekroczyła próg Oasis i od razu poczuła się jak w domu. Głośna muzyka, kolorowe drinki i te kelnereczki, a najbardziej podobała jej się ta z czerwonymi włosami; zawsze miała rozpięty o jeden guzik za dużo przy koszulce. Gryffonka na dzisiejszą imprezę rozjaśniła włosy, nadając im barwę bardziej bliźniaczych krukońskich Swansea'ów. Spięła w u góry w koczek, jak to miała w zwyczaju i wzięła ze sobą te okularki, których obramowania świeciły się na różowo i zielono. Na sobie miała sukienkę, a kiecek to przeważnie nie zakładała, a jeszcze dziwniejsze było to, że nie była ona jaskrawa i ekstrawagancka, a raczej spokojna. Szara u góry, z barwnymi ramiączkami czarna rozkloszowana na dole. Na dłoniach jak zwykle miała masę pierścionków i bransoletek, a jej szyje zdobiły dwa naszyjniki. Wzięła pierwszego lepszego szota z brzegu, którego dostawał każdy na start. Wypiła za jednym przechyleniem, smakując słodkiego trunku. Na pewno miał coś w sobie z Trytoniaka. Na usta cisnęło się jej tylko jedno słowo "pyszny". Poczuła się jeszcze lepiej, niż gdy przekroczyła próg Oasis. Wszystko jak ręką odjął, bo przecież drinki w klubie Oasis sprawiały cuda, ale o tym chyba już każdy wiedział.
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Było gwarno, głośno i wokół aż roiło się od pijanych osobistości. Zapewne mogłaby też podejrzewać, że część z nich wzięła również coś jeszcze innego niż sam alkohol, ale ostatnio w klubie jakoś nie było widać właściciela, z którym można było załatwić naprawdę różne rzeczy z tego, co słyszała, bo niestety raczej nie miała większej okazji do tego, by zawrzeć z nim jakąś znajomość. A szkoda, szkoda... Strauss oderwała się od baru, przy którym przez chwilę stała, obserwując tłum i zastanawiając się na co właściwie miała ochotę. Próbowała jakoś poczuć atmosferę imprezy, bo chwilowo jakoś trudno było jej się w nią wczuć. Może miała jeszcze za mało alkoholu we krwi? Całkiem możliwe. Lub potrzebowała jakiejś mocniejszej muzyki, by móc się w niej w pełni zatracić i wyjść na parkiet. Też było to całkiem możliwe, ale w końcu zdecydowała się na to, żeby mimo wszystko puścić się w tango, gdy rozbrzmiała jedna z piosenek, które wyjątkowo wpasowały się w jej gust. Musiała się jednak nieco rozruszać. Ruszyła na parkiet, by móc wtopić się w obecny tam tłum i poruszać się razem z nim w rytmie aktualnie granego utworu. Krukonka dała się porwać muzyce i już po chwili poruszała biodrami do dosyć mocnego beatu, który zdecydowanie potrafił porwać do tańca, a także sprawić, że w pewnym momencie dziewczyna wprost zaczęła podskakiwać, starając się cieszyć trwającą chwilą. Niestety wszystko co dobre kiedyś się kończy. W tym wypadku był to utwór, który niestety miał swoje granice. Kolejny nie był już tak porywający. Zresztą może jednak doprawienie się jeszcze paroma drinkami pomogłoby jej w znieczuleniu się i dalszej zabawie. Już miała się wycofać do dogodnego punktu, gdy nagle wpadła na całkiem znajomą postać starszej od siebie dziewczyny. W pierwym momencie cofnęła się nieco i już miała przepraszać, ale dopiero po przetworzeniu przez mózg informacji o tożsamości blondynki, z którą zaliczyła kolizję dotarło do niej z kim właściwie ma do czynienia. - O, Swansea! - zawołała na jej widok, starając się jakoś przekrzyczeć dudniącą muzykę. - Prawię cię nie poznałam. Wyglądasz jak nie ty, ale to nie znaczy, że źle. Po prostu przywykła do tego, że w szkole można było ją zobaczyć w bardziej kolorowej wersji, która wyróżniała się już na pierwszy rzut oka, a teraz? Była niezwykle normalna i można byłoby ją pomylić z kimś innym. Na przykład innymi członkami rodziny, których było całkiem sporo w tej szkole. Cóż tak już się jakoś ułożyło.
Gabrielle R. Swansea
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 1.78 m
C. szczególne : obecnie różowe włosy, bransoletki, pierścionki, drobny tatuaż na nadgarstku przedstawiający małą gitarę i na paluszkach gwiazdki i serduszka.
Na pewno potrafiła się bawić na trzeźwo. Chociaż ostatnio nie wyglądała na trzeźwą. Wiecznie chodziła zjarana ziółkami lub eliksirami. Nie często piła alkohol, a także nie miała w zwyczaju go mieszać. Szkoda, że ostatnio nie było widać właściciela klubu, ponieważ chciała zakupić jakieś mniej legalne zapasy. Jebane prawo utrudniało funkcjonowanie w tym dzisiejszym świecie. Ciągle jakieś zakazy, nakazy i ten Hogwart. Kurwa. Nie miała nawet przy sobie fajek, ale o to się nie martwiła, ponieważ można było tu kupić każdy rodzaj papierosów. Zabawa dopiero się rozkręcała. Leciała jakaś dobra muzyka i więcej ludzi zerwało się do tańca, niektórzy chyba tylko bujali się z automatu, ponieważ byli nieźle schlani. Swansea wypiła na starcie tylko jednego drinka, po którym czuła się jakoś naprawdę lekko. Podejrzewała, że musiało być coś w tym trytoniaku. Był zdecydowanie za pyszny. No nie ważne, czuła się świetnie i na razie nie potrzebowała więcej alkoholu we krwi. Zaczęła skakać do muzyki i gibać się na wszystkie strony, rozrzucając swoje blond włosy. W końcu załączyli jakiś mniej lepszy bit i blond włosa Swansea zatrzymała się, aby nieco nabrać tchu. Nie spodziewała się usłyszeć swojego nazwiska, które mogło oznaczać nie tylko zwrócenie się do niej, ale także to, że gdzieś w pobliżu byli jej krewni. Dzisiaj chciała się zabawić, a nie słuchać morałów. - O, Strauss! - Odpowiedziała, niemal przedrzeźniając koleżankę. - Weź, nie pierdol. Wiem, jak wyglądam i co chciałaś powiedzieć. - Przewróciła oczami i złapała krukonke za dłoń. - Cho! Ja stawiam, napijemy się czegoś, bo teraz nie ma do czego tańczyć. - Skierowała się w stronę baru, obracając się z raz na Viole, chcąc upewnić się, czy nigdzie jej się nie wyrwała i nie uciekła.
Violetta Strauss
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168cm
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Owszem można się bawić na trzeźwo, ale trzeba mieć do tego odpowiedni nastrój albo chociaż dobre towarzystwo i atmosferę, a tego akurat chwilowo Strauss brakowało. Ot miała parszywy dzień i szukała sposobu, żeby go sobie jakoś poprawić, ale chwilowo jakoś jej to nie wyszło. W sumie miało to sens bo nie można było się zmusić do tego, by poczuć się nagle wspaniale. Ale alkohol i inne używki mógł dać takie złudzenie i chyba da się temu skusić. Brzmiało to dosyć obiecująco. Drink wypity na wejściu choć mocny w smaku to jednak nie posiadał wystarczającej mocy, by móc ją skłonić do dzikich harców na parkiecie jeśli akurat grana piosenka nie była czymś, co było naprawdę energicznym kawałkiem, napędzającym ludzi do tańczenia w jego rytm. Tym bardziej, że nie była to zwykła łupanina, a naprawdę dobra nuta, która wpadała w ucho i oprócz mocnego beatu posiadała całkiem dobry wokal, który go jedynie urozmaicał. Jednak w przypadku kolejnej pozycji na klubowej playliście? Do tego potrzebowała już większej procentowej zachęty. Słysząc swoje nazwisko padające z ust Gryfonki, a potem jej kolejny komentarz odnośnie jej własnej uwagi po prostu przewróciła oczami, nie wiedząc za bardzo w jaki inny sposób mogłaby na to zareagować. - Człowiek chce cię szczerze skomplementować, a ty mu zarzucasz pierdolenie - stwierdziła chociaż to fakt, że raczej sama z siebie nie rzucała ludziom jakiś miłych tekstów, ale tym razem faktycznie nie dość, że się na podobny zdecydowała to faktycznie powiedziała to co miała na myśli. Rzadka ku temu okazja. Zdarzająca się tylko jak ktoś podaje jej kroplę veritaserum. Nawet nie zamierzała wyrywać swojej dłoni z uścisku Gabrielle. Tym bardziej, że dziewczyna właśnie zaproponowała, że postawi jej drinka, a tego zdecydowanie nie mogła jej odmówić. Przez grzeczność oczywiście, a nie jakieś wyjątkowe umiłowanie do procentów. Dlatego posłusznie dała jej się zaciągnąć do baru, przeciskając się po drodze przez tłoczących się tu i ówdzie ludzi. - Więc co polecasz? - owszem mogła sama wybrać coś do picia, ale szczerze ciekawiło ją jakiego wyboru dokonałaby Swansea. W końcu może uda jej się odkryć jakiś nowy smak z drinkiem, którego jeszcze nie próbowała, przywiązana do jakiś swoich przyzwyczajeń? Kto wie. Jak szaleć to szaleć.
Gabrielle R. Swansea
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 1.78 m
C. szczególne : obecnie różowe włosy, bransoletki, pierścionki, drobny tatuaż na nadgarstku przedstawiający małą gitarę i na paluszkach gwiazdki i serduszka.
Nie miała pojęcia, co jej odbiło, że rozjaśniła włosy i przefarbowała je na blond. Może w klubie tak nie było tego widać. Kolorowe światła tworzyły przeróżne barwne złudzenia. No, ale bez przesady nikt nie był ślepy i pewnie teraz to przypominała swoje Swansea'owskie kuzynostwo z Ravenclawu, kurde. Plus był taki, że jasne włosy szybko nabierały wyraźnego koloru w farbowaniu, więc mugolskie farbowanie jak najbardziej wchodziło w grę. Po imprezce i kacu miała zamiar to uczynić. - Te komplementy są podejrzane, kiedy mam blond włosy. - Prawda była taka, że czasami było trzeba komuś zarzucić pierdolenie. Teraz jednak Gabs zamierzała się świetnie bawić i to ze Strauss. Nie, żeby były jakimiś psiapsiółami od serca. W ogóle, za jakie grzechy Viola trafiła do Ravenclawu? Istniała możliwość, że podkabluje jej bratu, co tu odpierdala na imprezie. - Znasz mojego brata, Gabriela? - Chciała się podpytać. - No wiem, że każdy go pewnie zna z krukońskiej bandy, no ale... Nie jesteś donosicielem? - Spojrzała na nią podejrzliwie, siadając przy barze. - No nie obraź się, ale krukoni są u mnie na celowniku. Zawsze. - Zerknęła w stronę barmana, chcąc zamówić coś dobrego. Lubiła niespodzianki, ale dzisiaj to ona postanowiła postawić drinka, więc musiała wybrać jakąś procentową niespodziankę dla Violetty Strauss. - Na początku polecam Miętowy Memortek. Orzeźwimy się trochę, ale tylko po jednym, bo jak za dużo wypijesz skurwysyna, to wiesz... ciężko sobie przypomnieć. - Powiedziała to nieco z wyrzutem, mając nie jedną przygodę z tym trunkiem. - A jak wiadomo dobra impreza to niezapomniana impreza. - Wzięła swój drink i uniosła przed Violą. - To za udaną imprezkę. - Taki mały, prywatny toaścik, poczekała, aż Strauss stuknie szklaneczkę o jej szklaneczkę i przechyliła kieliszeczek do dna.
Violetta Strauss
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168cm
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Szczerze powiedziawszy skomentowała głównie wygląd Swansea przez to, że nie przypominała ona chodzącej tęczy, którą zwykle była przez swoją orgię kolorów, którą urządzała na swoich włosach. Teraz wyglądała... całkiem zwyczajnie chociaż zaskakująco nie był to taki zły widok. Chociaż z pewnością nieco dziwny jeśli ktoś przywykł do tego, że Swansea wyróżniała się w tłumie swoją różnobarwnością. - To nieczęsty widok, okej? - westchnęła, postanawiając w końcu porzucić ten temat, bo dalsza dyskusja nie miała sensu. Raz na jakiś czas zdarzało się, że powiedziała komuś coś miłego i już to było dla nich lekko podejrzane. Nie spodziewała się pytań o Gabriela. Dobra, niby byli w jednym domu, a nawet drużynie, ale to nie znaczy, że znali się jakoś wybitnie. W sumie z Gabrielle też jakoś dotychczas nie miała większej sposobności do tego, by się jakoś bliżej zaznajomić. Ot, widywały się w szkole i tak dalej, ale jakoś nie przyjaźniły się ani nic w tym rodzaju. - Znam go o tyle, że razem gramy w drużynie - odpowiedziała, wzruszając ramionami, bo nic więcej nie miała do dodania w tej kwestii. Dopiero później postanowiła skomentować słowa Gryfonki odnośnie donosicielstwa. - Powiedzmy, że jestem całkowitym przeciwieństwem donosiciela. Nie lubiła plotkować, bo nie widziała sensu w rozmawianiu o życiu innych ludzi, którzy mogliby sobie tego nie życzyć. Poza tym było to dla niej nudne i kompletnie nieinteresujące. W dodatku... prędzej pomogłaby komuś w odwalaniu wszelkich akcji zamiast donosić na niego. Popełniłeś morderstwo? Spokojnie, Violetta tego nie zrobi. Zamiast tego weźmie łopatę i pomoże ci ukrywać zwłoki. Brzmi groteskowo? Cóż, może i tak, ale z pewnością byłaby do tego zdolna. - Nie ma sprawy - nie była osobą, która miałaby się obrazić za podobne uwagi, tym bardziej, że nie były one w żaden sposób personalne. Sama nie miała większego problemu z tym, do którego domu ktoś przynależał i obracała się w towarzystwie każdego kto tylko przypasował jej charakterem. To chyba było w miarę porządne rozwiązanie. - Niektórzy mogliby powiedzieć, że jeśli się nie pamięta to była dobra impreza - rzuciła żartobliwie, chwytając za podstawionego jej Memortka. Dopiero wtedy uniosła szklankę i uderzyła nią w tę należącą do Gabrielle. - Za udaną imprezę. Uśmiechnęła się do niej i również przechyliła naczynie, wypijając od razu całą jego zawartość. Może jednak faktycznie nie było tak źle skoro udało jej się znaleźć jakieś przyzwoite towarzystwo.
Gabrielle R. Swansea
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 1.78 m
C. szczególne : obecnie różowe włosy, bransoletki, pierścionki, drobny tatuaż na nadgarstku przedstawiający małą gitarę i na paluszkach gwiazdki i serduszka.
Poczuła, jak orzeźwiający memortek przechodzi przez jej gardło i wpada do żołądka - zajebiste uczucie. Zastanawiała się, co by tu jeszcze wypić za nim pójdą na parkiet. Dobrze, że kwestie jej włosów zostawiły w spokoju. - Pierdolenie. Nie pamiętać to można urodzin babci, a nie dobrej imprezy. - Odparła, całkowicie pewne swojego zdania. - No właśnie grasz w drużynie. Ostatnio coś tam mój brat oberwał, ale nie jest raczej wylewny. - Wzruszyła ramionami, jakby miała na to wyjebane. Gabriel był specyficzny, spokojny i raczej małomówny to gryffonka zawsze zwracała uwagę swoich najbliższych, odciągając ją od swojego bliźniaka i chyba to mu jakoś nie przeszkadzało; w pewnym sensie jakoś się rozumieli na jakiejś tam dziwnej płaszczyźnie duchowo-kosmicznej. - Myślę, że się dogadamy. - Uśmiechnęła się zadowolona, Violka był niczego sobie. Przez chwile zastanawiała się jakiej jest orientacji. Nie raz Gabs nadziała się na takie chujowe sytuacje. Ładne dziewczyny zawsze były hetero. Ehh, kaszana. Westchnęła teatralnie i założyła jasny kosmyk włosów za ucho, bo jej przeszkadzał. Teraz już nie przeszkadzał. - No to, co teraz pijemy? Zamknę oczy, a ty wybierz coś dobrego. - Wyszczerzyła zęby na krótką chwilę i tak jak powiedziała, zamknęła oczy. Miała nadzieje, że Strauss ją zaskoczy. No bo przecież Gabrielle R. Swansea lubiła niespodzianki.
Violetta Strauss
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168cm
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Cóż w sumie jakaś racja w tym była, bo jeśli ktoś się dobrze bawił to szkoda byłoby tego nie pamiętać, ale z drugiej jeśli odwaliło się coś naprawdę srogiego to może lepiej by było tego nie pamiętać? Oj zdarzały się takie pewne niechlubne momenty, z których Strauss z pewnością nie była dumna i wszystko doskonale pamiętała. Na swoje nieszczęście, bo potem towarzyszył jej kolejnego dnia niesamowity kac moralny. - Niby racja, ale o niektórych rzeczach czasem chciałoby się zapomnieć - stwierdziła na koniec. Nie to, żeby była za amnezją totalną. Broń Merlinie, ale z pewnością nie tęskniłaby za pewnymi szczegółami. - Coś oberwał, ale niestety nie widziałam tego także nie mogę ci opisać szczegółów - powiedziała, nie brzmiąc jakoś współczująco. Ot wypadki w Quidditchu się zdarzały i Gabrielle z pewnością to rozumiała. - Z pewnością - rzuciła jeszcze z uśmiechem. Niestety taki był odwieczny dylemat w kobiecym świecie pod tytułem czy ona flirtuje czy po prostu jest miła, co często prowadziło do niezbyt przyjemnych sytuacji. Całe szczęście, że Strauss jeszcze tego zbytnio nie doświadczyła. Głównie dlatego, że przez długi czas w ogóle nie była zainteresowana jakimikolwiek bliższymi znajomościami, skupiając się w pełni na Quidditchu, a teraz? Teraz była to zupełnie inna bajka. - Niech ci będzie. Tylko nie podglądaj - uprzedziła ją po czym gestem dłoni przywołała do siebie barmana, by następnie podać mu treść swojego zamówienia tak, by Swansea nie mogła tego dosłyszeć. Ten skinął głową i już po chwili przed Krukonką zostały postawione dwie porcyjki absyntu. Jak szaleć to szaleć. - Nie otwieraj jeszcze oczu - powiedziała, przysuwając się bliżej do dziewczyny i unosząc kieliszek i przystawiając go do ust Gabrielle. - Gotowa?
Charlie O. Rowle
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 188cm
C. szczególne : łobuzerski, i rozbrajający uśmiech. nadmiar energii, pali
Miał ochotę się rozerwać. Nauczyciele postradali rozum z ilością lekcji, on tracił rozum od swojej ostatniej zmiany osobowości, a co najgorsze — wkurwiało go absolutnie wszystko i był samotny bez zjebanego Cassiusa, który się wyprowadził w pizdu i go zostawił. Dobra, Cassius nie był zjebany, tylko Rowle nie radził sobie z tęsknotą, ale nie powie przecież o tym głośno. Chodził więc wściekły jak osa po dormitorium, doprowadzając się do porządku i zbierając do wyjścia- gdzie miał nadzieję, spędzić miło czas i nie wpaść w sidła żadnych zobowiązań i tych emocjonalnych sępów, jakimi ostatnio były otaczające go kobiety. Zapiął więc koszulę, rezygnując z dresów na rzecz jeansów i wsunął białe adidasy oraz zegarek. Zaczesał włosy z odrobiną żelu, używając swoich ulubionych perfum i nałożył cieńszą kurtkę, bo wiosna coraz odważniej pukała w okna. Upewnił się, że zabrał fajki, pieniądze i różdżkę, po czym z nieszczęśliwą i obrażoną miną, ślizgoński książę opuścił zamek, ruszając do klubów. Wybór padł na Oasis — bardziej przez kumpli, z którymi był niż przez niego. Muzyka i wystrój były tu w porządku, a i obsługujące dziewczyny naprawdę śliczne. Stanęli przy jednym ze stolików, popijając sobie piwo i popalając w strefie dla palących i prowadząc żywą dyskusję o męskich pierdołach, jednak oczy Charlesa skupione były na czymś innych. Kogo powinien dziś zaczepić? Nie zamierzał przecież całego wieczora zmarnować na kolegów, którzy pewnie znów zrobią zawody z picia i odpadną, jak słabe ogniwa — jeden po drugim. No i wtedy on musi ich taszczyć do zamku. Poprawił koszulę, trzymając fajkę w ustach i wsunął dłoń w kieszeń, przymykając na chwilę oczy, aby zrelaksować się cierpkim dymem w płucach, wzbudzającym dreszcz na jego skórze. Przesunął spojrzeniem po twarzach kolegów — już nieco udobruchany i zrelaksowany, wdając się w żywą i pełną gestów dyskusję. Zgasił niedopałek, dopijając piwo. Chciał się cofnąć, wciąż kłócąc się z Jamesem o to, która drużyna Quidditcha miała szansę na puchar w tym sezonie, kiedy to zabsorbowany głupotami, na kogoś wpadł. Na szczęście Rowle był dość wysportowany i o dziwo bystry, pomimo swojej głupoty, więc zdołał podtrzymać swoją ofiarę jedną ręką przed upadkiem, modląc się, aby nie była szlamą czy innym paskudztwem. Odwrócił się przodem do niej, przesuwając ciemnozielonymi oczyma po jej twarzy i uśmiechnął się czarująco, pokazując dołeczki w policzkach. - Nic Ci nie jest? - zapytał dość uprzejmie, w drugiej dłoni wciąż trzymając pustą szklankę po piwie, na której zacisnął palce. Cóż, ten wieczór może nie skończy się tak tragicznie i nie będzie musiał niańczyć tych głupków, którzy tylko zagwizdali niczym na trzecim roku, na co ostentacyjnie machnął ręką, prychając. - Nie przejmuj się gamoniami.