Szukasz miejsca, żeby się nieco rozerwać? Na pewno słyszałeś o Oasis! Jeden z najpopularniejszych klubów, w dodatku prowadzony przez osobę znaną wielu z Hogwartu (lub ulicy), @Casper Angel Tease. Imprezy są tu wielkie, głośne, szalone i oryginalne. Jest pomysłowo i magicznie! Tak, w nocy można szaleć, zaś za dnia jest to idealne miejsce na drobnego drinka z przyjacielem... no, nawet kawę. Asortyment oferuje różne słodkości, ale mimo wszystko lokal jest bardziej klubem, niż barem. W trakcie imprez muzyka jest typowo klubowa, ale z wyższej półki, bo ceni się tu klientów. W trakcie zwykłego dnia muzyka jest stonowana. Jeśli masz farta, trafisz na właściciela przygrywającego na stojącym na piętrze fortepianie. Parter to wielka sala, w której za dnia porozstawiane są stoliki niczym w bardzo przestronnej kawiarence. Tam też stoi bar, w którym oferowane są napoje wymyślone lub zmodyfikowane przez właściciela. Podczas imprez większość stolików przenosi się na górę, skąd można podziwiać tańczących i przy okazji nieco odpocząć. Obsługa wszędzie cie znajdzie i nigdy nie poczujesz się zaniedbany. Podobno w piwnicy jest, oprócz składziku, gabinet właściciela, ale on sam większość czasu spędza z gośćmi.
Nieobowiązkowy rzut kością przy wejściu do lokalu:
Spoiler:
Na zachętę proponowane ci są darmowe próbki nowości i zarazem specjału klubu - shoty o specjalnych, tajemniczych właściwościach. Wszystko jest bezpieczne, smaczne i wymyślone przez właściciela! Takich drinków nie znajdziesz nigdzie indziej! 1 - Trafia ci się drink o nazwie Trytoniak. Jest pyszny, słodki i ma w sobie dwie krople eliksiru spokoju. Wszystkie twoje zmartwienia i bóle znikają na całe dwa posty, które możesz poświęcić zabawie! 2 - Czy to Raj Jednorożca? Ten drink ma w sobie to do rzeczy, że jest wielokolorowy. Co więcej, kiedy go wypijesz i przetrwasz ten niesamowicie słodki smak przywodzący na myśl włoskie likiery, to twoje włosy przez trzy posty będą mienić się niekontrolowanie na różne kolory. Czy to mieszanka jakiegoś eliksiru z neonowym? Możliwe, bo przy okazji świecisz w ciemności. 3 - Smak mocnego alkoholu, gdyby nie ozdobny kieliszek uznałbyś to po prostu za wódkę. Na szczęście posmak Prawdzika jest przyjemniejszy, choć mocny i rozgrzewający. Jest tam dokładnie wymierzona jedna kropla rozcieńczonego veritaserum. Przez dwa posty uważaj na słowa, bo mówisz samą prawdę! Na szczęście, jest tu trochę czaru rozweselającego i nie możesz powiedzieć prawdy, która kogoś skrzywdzi. 4 - Wesoły Memortek! Tak, to klasyczna mieszanka Miętowego Memortka z odrobiną eliksiru wyostrzającego poczucie humoru. Ma orzeźwiający smak i pobudza do zabawy. Dwa posty prawie wszystko cię bawi, ale spokojnie. To nie jakaś męcząca głupawka, jedynie dobry humor! 5 - Twój drink ma bardzo subtelny, owocowy smak. Dowiadujesz się, że to Unilamia Euforia. Czujesz się cudownie, wszystko ci pasuje i masz ochotę na zabawę tak, jak nigdy! Będziesz w tym błogim stanie szczęścia przez trzy posty! 6 - Smoczas ma zabawną nazwę i w gruncie rzeczy, o to chodzi. Ma nikłą zawartość alkoholu, przez co nawet nieletni mogą go próbować. Smakuje trochę jak mugolska fanta, z łagodnie miętowym posmakiem. Po wypiciu Smoczasa pierwsza osoba, z jaką nawiążesz relację, trzy posty będzie dla ciebie niczym najlepszy przyjaciel. Czyżby nutka eliksiru Gregory'ego?
Dyniowe paszteciki Kociołkowe pieguski Kierowe orzechy Rymujące dropsy Lodowe myszy Miętuwełko - te pudełeczka porozstawiane są na każdym stoliku i ich zawartość jest kompletnie darmowa!
O wszystko inne pytaj właściciela. Może za umowną ceną coś się w składziku znajdzie?
Palenie jest dozwolone na terenie klubu, ale tylko w wyznaczonej części (stoliki na piętrze po jednej stronie). Dym utrzymywany jest z dala od reszty klubu przez specjalne zaklęcie. Co więcej, można tu nabyć paczkę dowolnych papierosów. O używki musisz bezpośrednio zwracać się do właściciela klubu (posty fabularne!)
Ostatnio zmieniony przez Casper Angel Tease dnia Wto 1 Lis 2016 - 22:52, w całości zmieniany 1 raz
@Katherine Russeau jako młoda i atrakcyjna dziewczyna, przyciągałą wzrok wielu osób w klubie. Niejeden mężczyzna zatrzymywał się przy niej i zagadywał, proponując drinka, a później taniec. Ślizgonka z pewnością dobrze się bawiła wypijając coraz więcej i zapominając o całym świecie. Łatwo było w takich okolicznościach stracić czujność i nie zauważyć tego, na co normalnie pewnie zwróciłoby się uwagę. Na przykład podejrzanego mężczyzny koło trzydziestki, który kręcił się obok niej znacznie dłużej niż inni. Był przeciętnej urody brunetem, który nie odstępował baru ani na moment, ale kiedy tylko pojawiała się tam dziewczyna od razu pochłaniała całą jego uwagę. W pewny momencie wykorzystując jej zaangażowanie w zabawę na parkiecie, zamówił drinka i dyskretnie wsypał do niego fruwosidła. Kiedy dziewczyna podeszła do baru uśmiechnął się i podał jej szklankę. - Pewnie pragnienie doskwiera, co? Mam nadzieje, że nie masz nic przeciwko temu, że postawiłem ci drinka? - uśmiechnął się do niej całkiem sympatycznie i właściwie łatwo było się naprawdę na jego dobre zamiary. Zmierzył dziewczynę jedynie spojrzeniem i zrobił jej miejsce obok siebie. Wystarczyło poczekać, aż weźmie parę łyków a narkotyk zadziała jak należy i będzie mógł ją stąd dyskretnie wyprowadzić. Tylko czekał na tę chwilę. Kiedy Katherine została już otumaniona spojrzał na nią spokojnie, udając zmartwienie. - Dobrze się czujesz? Może chcesz stąd wyjść?
______________________
Katherine Russeau
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : kolczyk w języku i pępku, blizna na dłoni od noża, tatuaż jaszczurka na łydce
Kattie już dawno zauważyła pewnego bruneta siedzącego przy barze ale nie zwracała na niego zbytniej uwagi ponieważ nie miała w zwyczaju pierwsza podchodzić do jakiegoś faceta by do niego zagadać i by go zakręcić. Była na tyle słodka i urocza, że wystarczył jej sam urok osobisty by facet chciał z nią choćby przez chwilę zatańczyć. W każdej normalnej sytuacji nigdy , ale to przenigdy nie wzięłaby drinka od obcego faceta, ale teraz była na tyle wstawiona i na tyle czuła się beznadziejnie, że się zgodziła. Skinęła głową i praktycznie duszkiem go wypiła. Na początku było ok, ale potem poczuła się jakoś dziwnie. Miała się spotkać z kimś tutaj... chyba... sama już nie pamiętała. Wstała od baru, a potem znów usiadła. -Jest tu trochę za gorąco, muszę wyjść na zewnątrz, przepraszam- powiedziała po czym chwiejnym krokiem ruszyła w stronę wyjścia z lokalu. Miała nadzieję, że facet za nią nie pójdzie. Nie ufała mu też na tyle by od razu mu o wszystkim mówić i traktować jak kumpla.
Od razu dostrzegł moment, w którym dziewczyna straciła rezon. Nie dało się ukryć - narkotyk zadziałał szybko i skutecznie, dokładnie tak jak było to zaplanowane. Nie ruszył za nią czym prędzej, nie zamierzał wzbudzać podejrzeń. Dlatego w spokoju dopił drinka, posyłając uśmiech kolejnej dziewczynie. W końcu opróżnił szklankę, zostawił barmanowi na blacie hojny napiwek i wyszedł z zatłoczonego, dusznego miejsca na świeże powietrze. Rozejrzał się i od razu dostrzegł ślizgonkę, która wciąż stała nieopodal klubu. Nie było to dla niego zaskoczenie, w tym stanie nie byłaby w stanie zajść zbyt daleko. Sam się w końcu o to postarał. Podszedł do niej i spojrzał na nią z udawaną troską. - Żyjesz mała? Niewyraźnie coś wyglądasz. Chodź, zabiorę cię stąd - rzucił spokojnie w jej kierunku i zwyczajnie pociągnął ją za ramię, nie zważając na jej ewentualny opór. Nie była w stanie zaprzeć się zbyt mocno, z każdą chwilą jej kroki były coraz bardziej chwiejne a stabilizacja pozostawiała wiele do życzenia. Kiedy pociągnął ją w ciemny zaułek darował sobie dalszą grę i pchnął ją na murek. Zerwał z jej szyi naszyjnik i schował go do kieszeni. Po chwili dziewczynie wypadło 20 galeonów, które również zabrał. Na pewno nie planował wszystkiego kończyć w tym momencie - nie po to ją odurzył, żeby skończyć na zwykłej kradzieży, w dodatku tak żałosnej sumy i jakiejś śmiesznej biżuterii. Zbliżył się do niej na dość niebezpieczną odległość, a kiedy próbowała się wyszarpnąć uderzył ją mocno. Mimo wszystko dziewczyna miała trochę energii i samozaparcia, więc mogła się opierać. Szybko zamierzał zgasić jej zapał, zaklęciem rozcinającym trafiając akurat w jej policzek. Ten wieczór nie skończyłby się dla Katherine dobrze, jednak na jej szczęście po chwili usłyszeli śmiech przechodzącej w pobliżu pary. Chyba właśnie tutaj zmierzali, co trochę rozbiło mężczyznę. Zawahał się, czy uda mu się jeszcze wyczyścić jej pamięć, ale uznał, że po takiej dawce nie będzie w stanie sobie przypomnieć jego twarzy. Teleportował się, porzucając dziewczynę w ciemnym zaułku obok klubu.
Coś stuka. Nierytmicznie. Bez schematu, David od razu to zauważył. Nie dało się przewidzieć kiedy i w jaki sposób usłyszy owe „stuk”. A jednak nie było to tylko „stuk”. Coś więcej, nieokreślonego dla Gryfona, a intrygującego na tyle… …by wstać o pierwszej w nocy z łóżka, ubrać się i pójść do Hogsmeade, w ukryciu przed innymi i potencjalnymi nauczycielami czy prefektami, patrolujących korytarze. Wszystko działo się od tak, nie miało sensownego wytłumaczenia, którym mógł się chronić, gdyby jednak przyłapał go Morris. Po raz kolejny. A jednak każda myśl racjonalna, normalna wątpliwość była przygłuszana pewną melodią, która z stukania nagle stała się burczeniem. Niezidentyfikowanym, David nigdy wcześniej nie słyszał czegoś podobnego. Nigdy by nie powiedział, że to odgłos jakiejś istoty. A jednak czuł jakby faktycznie to istniało. Burczało. Tak też doszedł do Hogsmeade. Wszystko brzmiało już inaczej. Raz stuknięcie, a drugi raz było to burknięcie, a za trzecim jeszcze inny dźwięk, który trudno mu było jakkolwiek nazwać. Zaczęło się przeplatanie wszystkiego – czuł, że głowa mu zaraz eksploduje. Nie był świadomy tego co się dzieje – a był trzeźwy. Nie pił, ani nic nie brał mocniejszego, bardziej wyjątkowego. Wszystko to, co się działo, było wytworem jego własnej wyobraźni. Wszedł do Oasis, klubu w którym nieraz już siedział i robił rzeczy raz bardziej przypałowe, raz mniej. Tym razem jednak nie zamierzał niczego pić, palić, tańczyć. Jego głowa była jego prywatną imprezą, pełną blasków, kolorów i wszystkiego naraz, tak że czuł się wyraźnie oszołomiony. Usiadł w strefie dla palących na pierwszym piętrze i poprosił o jakiekolwiek chusteczki i długopis – innego zestawu nie posiadał. Miał przy sobie tylko paczkę papierosów i zapalniczkę (najnormalniejszą, mugolską), nawet różdżkę zostawił na stoliczku przy łóżku w dormitorium. Gdy już dostał to, o co poprosił, odpalił papierosa i zaczął szybko spisywać… literki, cyferki zmieszane z nutami, co razem nie tworzyło absolutnie nic. Na chusteczkach napisane było to, co aktualnie czuł w głowie.
Była w wieku, gdzie nie musiała przejmować się wychodzeniem z zamku o dowolnej porze i pożytkowaniem własnego czasu wedle własnego widzimisię. Dzień był męczący i długi. Zajęcia, korepetycje, trening i jeszcze bieganie, a wieczorem matka przysłała Patronusa, aby pomogła ojcu w sklepie z rozłożeniem towaru. W końcu przyjechały nowe gitary, które różniły się drewnem i strunami od poprzednich, dumnie reprezentując sobą umiejętności Lanceleyów w tworzeniu instrumentów. I takim oto sposobem wolna była po dwudziestej trzeciej, nie mając ochoty na nic innego niż dobrego, zimnego drinka lub piwo. Nie było sensu w pójściu spać, a noc była jeszcze młoda. Tkwiąc więc w Hogsmade po teleportowaniu się tu z Doliny Godryka, udała się do miejsca, w którym kiedyś pracowała — popularnego wśród studentów klubu Oasis. Przywitała się ze znajomym ochroniarzem, wchodząc do środka z uśmiechem i zagadując wciąż pracujące tu barmanki i barmanów, które doskonale pamiętała. O dziwo głowa dziś nie była irytująca, dźwięki nie rozbrzmiewały echem w jej uszach. Muzyka była więc przyjemna, podobnie jak widok tańczących i zajmujących się sobą młodych ludzi. Dostała swojego drinka, siadając przy barze i dyskutując mającym zmianę chłopakiem, który widocznie zajął jej miejsce w grafiku na nocnych zmianach. Miała sentyment do tego miejsca, nawet jeśli za pracą nie tęskniła wcale. Minęła godzina, może dwie. Miała już kilka kolejek za sobą i naprawdę dobry humor, chociaż nadal wiele brakowało do stanu upojenia. Dała się wyciągnąć na papierosa Lucy, wyższej od niej blondynce, która zajmowała się obsługą stolików. Strefa dla palących była na piętrze, więc wzięła swój napój i wesołej, pełnej śmiechu atmosferze skierowały się ku górze, gubiąc odgłos niosących się obcasów gdzieś po drodze, pochłoniętych przez muzykę. Omiotła wzrokiem salę. Tu też było pełno. I już miała zająć miejsce, kiedy to karmelowe ślepia dostrzegły znajomą postać. Zamrugała zdziwiona, kojarząc ze sobą fakty i unosząc dłoń, rozcierając nią oczy. No idiota! Musiała przeprosić rozbawioną całą sytuacją koleżankę. Podeszła bezceremonialnie do Davida, przeczesując dłonią kaskady rudych włosów, puszczonych wolno w chaotycznym nieładzie. Kucnęła przed nim, jedną z dłoni unosząc do góry i stukając pomalowanymi na czerwono paznokciami w kartkę papieru. W drugiej wciąż tkwił drink. - Nie wiem, czy Bóg Cię opuścił, czy do reszty zwariowałeś, ale jak złapię Cię tu ktoś z kadry albo ktoś, kto za dużo gada.. David, czy Ty wiesz, która jest godzina i jaki mamy dzień tygodnia? - zapytała poważnie, chociaż dość cicho, tak, aby nikt poza nim nie usłyszał. I nie była na pewno teraz prefektem ani starszą, przykładną uczennicą. Ostrzegała go jako kumpel. Nie chciała, aby pochłonięty muzyką gryfon wyleciał ze szkoły za przesiadywanie nocą w klubach! Swoją drogą, jakim cudem tu wszedł? Kiedy ona tu pracowała, ochrona była znacznie lepsza. Upiła solidnego łyka alkoholu, przesuwając palcami po trzymanej przez niego kartce i z ciekawością zerkając na jej zawartość w oczekiwaniu na odpowiedź.
Co było zabawne, całe otoczenie było dla niego tylko drugim planem z rodzaju tych, na które nie zwraca się należytej uwagi. Po prostu nie przeszkadzał mu fakt, że siedzi w jednym z najbardziej obleganych klubów w Hogsmeade, gdzie może być mnóstwo potencjalnych "tajniaków". Ha, nawet więcej - lał na nich ciepłym moczem. Teraz to muzyka w jego głowie była głównym aktorem w tym teatrze. Zapisywał ją szyfrem, który potrafił odczytać tylko on, nie było zachowanego schematu czy określonej zasady. Nawet komputer miałby problem z podporządkowaniem słów pod konkretny algorytm. Po prostu go nie było. Najprawdopodobniej już jutro spoglądając na tę kartkę nie będzie wiedział o co mu chodziło, choć miał nadzieje, że będzie w stanie przetłumaczyć to na ludzki i stworzyć z tego coś ambitnego. Jednym słowem arcydzieło. W stukaniu, pukaniu, piszczeniu znalazł pewną harmonię, stabilizację, która nagle została zakłócona. Kucnęła przed nim nieznajoma mu kobieta, która zaczęła coś mówić. Co? Przez sekundę nawet nie zareagował. Potem trochę minęło, zanim jego umysł przełączył się na odpowiedni tok rozumowania słów w języku angielskim. Dla Nessy mógł wydać się pijany, naćpany, cokolwiek. A tu niespodzianka, był na pewno bardziej trzeźwy od niej. - Kadry? Nie wiedziałem, że nauczyciele tu przychodzą. Wiesz może po co? Zapijają smutki, walą krechę, żeby jakoś ogarnąć swoje definitywnie spierdolone życie? A teraz jakbyś mogła dać mi chwilkę...- I tak powrócił do pisania melodii. Zapełnił chusteczkę, odłożył długopis (zaskakujące, że w ogóle go tu mieli) i pokazał jej miejsce naprzeciwko, by usiadła. - Hmm, chyba nie mogę pozwolić byś piła tu tak samotnie, zaraz wracam. - Odszedł na chwile poprosić kelnerkę o jakiegoś naprawdę mocnego drinka. Dostał tajemniczą czerwoną ciecz, nie miał pojęcia czym to było. Usiadł ponownie na swoim miejscu i uśmiechnął się do rudowłosej. - Nie pytam nawet skąd mnie znasz, bo ja cię za chuja nie znam. Masz jakieś normalne imię czy tak jak połowa tej szkoły jakieś abstrakcyjne, jakby rodzice przy jego nadawaniu byli pod mocnym wpływem jadu bazyliszka? - Zapytał, pociągając łyk "czegoś". Od razu się zakrztusił, prawie nie wypluwając alkoholu. - O chuj, mocne to coś - skomentował i jeszcze raz popił szkarłatnego drinka. Nie wróci do Hogwartu w dobrym stanie, już był tego pewien. O ile w ogóle wróci. Tej nocy na pewno zapewni sobie konkretnego kaca.
Nie miała pojęcia, jak on przetrwał lata w Hogwarcie bez cienia strachu wobec regulaminu, który łamał. I niby jaki był z niej prefekt, skoro, zamiast wziąć go za frak, odjąć punkty i zaprowadzić do opiekuna domu, wpatrywała w niego całkiem zbita z tropu z rozdziawionymi wręcz ustami? Zamrugała kilkakrotnie, wlepiając w niego brązowe ślepia i mocniej zaciskając palce na swoim drinku, który zaraz został uniesiony ku górze, a ona upiła solidnego łyka, sprawdzając tym samym, czy nie ma złudzeń. - Że co proszę? -zapytała w końcu, przetrawiając to, co wcześniej do niej powiedział i dochodząc do wniosku, że jednak wcale się nie przesłyszała. Zmarszczyła brwi i nos, wstając i siadając obok niego, wciąż z grymasem niedowierzania wymalowanym na bladej buzi. Oparła się wygodnie, zakładając nogę na nogę i krzyżując ręce pod biustem, kątem oka zerkając jednak w stronę zapisków tak pieczołowicie prowadzonych przez młodzieńca. Z pewnością nie była ta praca domowa, bo w takich warunkach nie dało się jej odrabiać. Kolejny łyk sprawił, że odetchnęła głośniej i przymknęła na chwilę oczy, starając się uciszyć wewnętrzną obowiązkowość. Nie było jej sprawą, co robił nocą, skoro akcja działa się poza murami zamku, prawda? Teoretycznie była odpowiedzialna za młodszych uczniów, ale czy zakres tych obowiązków wychodził poza tereny szkoły i godziny nocne, gdy ona wcale w tym dormitorium siedzieć nie musiała? Z zamyślenia wyrwał ją głos chłopaka.- Huh? Odprowadziła go wzrokiem, ostatecznie kiwając głową i bez słowa siedząc. Jakoś tak zrobiła się nieco trzeźwiejsza niż wcześniej i odechciało się jej tańczyć, stąd też brązowe ślepia w stronę parkietu nie sunęły już praktycznie wcale. - Jakiś Ty wspaniałomyślny, naprawdę. - zaczęła, gdy usiadł i zawiesiła spojrzenie w wybranym przez niego napoju, prychając cicho pod nosem z rozbawieniem. Czy on to w ogóle kiedyś pił, że rzucił się na tak mocny trunek? Wzruszyła ramionami, sunąc spojrzeniem po jego sylwetce i zatrzymując dłuższe spojrzenie na jego twarzy.- Znam Cię z zajęć. Kojarzę. Nie wiem, jak masz na imię, ale kojarzę Cię w czerwono-złotych szatach. Hmmm.. Nazwałabym swoje imię dość przeciętnym, typowo Szkockim, nawiązującym do legend i tradycji. Jestem Nessa, a Ty too...? Poza byciem Panem łamiącym regulamin. Zakończyła z delikatnym wzruszeniem ramion, wyciągając w jego stronę dłoń. I tak niewiele mogła z tym zrobić, przecież nie złapała go na wychodzeniu z zamku, tylko gdy był już tutaj. Równie dobrze, mógł wcześniej wrócić do rodziców na weekend i mieć zgodę dyrektorki na opuszczenie placówki. Plus chodzenia na wszystkie lekcje był taki, że faktycznie twarze uczniów kojarzyła, potrafiąc je powiązać z jakimś przedmiotem, na który uczęszczali. Nigdy jednak nie zastanawiała się nad tym, jak brzmi jej imię - czy abstrakcyjnie i śmiesznie, czy może jednak miało w sobie coś przyzwoitego? Wiedziała tylko, że mama przywiązywała uwagę do kraju, gdzie przyszło się jej urodzić. Osobiście zawsze sądziła, że musiała być za młodu fanką potwora z Loch Ness, z którym w obecnej chwili jej jedyna córka nawet się utożsamiała. Milczała, gdy krztusił się napojem, upijając następnie końcówkę swojego, znacznie słabszego. Już kiedyś miała przygodę z krwistym napitkiem, po którym niemiłosiernie bolała na drugi dzień głowa. - Mocne. Nie pij szybko, bo zwali Cię z nóg w połączeniu z tym, jak tu gorąco i przez oświetlenie. A nie poradzę Cię na plecach do dormitorium złotko, wybacz.
Zasady dla Davida zawsze były tylko pewną sugestią od czego zacząć przygodę w danej placówce. W Hogwarcie większość punktów regulaminu złamał, bądź się do nich zwyczajnie nie stosował, mając je w tych sławetnych czterech literach. Adrenalina przy podejmowaniu ryzyka była dla niego jak paliwo dla samochodu, napędzała go. Dużo ciekawiej się mu żyło w niepewności czy tym razem zostanie przyłapany. No i życie jest nieporównywalnie prostsze, mógł skupić się na większych celach i marzeniach nie przestrzegając tych zasad. Zaśmiał się w odpowiedzi na pytanie dziewczyny. Czasami zapominał, że jego własny styl wysławiania się dla kogoś z zewnątrz, spoza jego towarzystwa może być bardzo zaskakujący i nie na miejscu. Nie miał zamiaru się jednak jakkolwiek płaszczyć i przepraszać za swoje słowa. - W skrócie poddałem w wątpliwość sens twojego założenia, że możemy spotkać tu jakiegoś nauczyciela. W dość specyficzny sposób. I jakbyś mogła, nie proś mnie ponownie o tłumaczenie czegoś tak dobitnego. - Uśmiechnął się i już miał zamiar skończyć ten temat. Ten kto go zna, wie, że jego słowa wcale nie były ubliżające, przynajmniej nie według niego samego. Spojrzał dokładniej w kierunku dziewczyny, przetwarzając w głowie każdy widoczny detal jej twarzy. Skądś mógł ją kojarzyć, wiedział, że jest z Hogwartu, ale to by było chyba na tyle. W końcu gdy skończył pisać, mógł się jej dokładniej przyglądnąć. Dość charakterystyczna uroda, nawet ciekawa. Rude włosy były pewną cechą wyróżniającą się wśród tłumu. Znał jedynie Blaithin i też ich relacje nie były najciekawsze. Tym bardziej po treningu, na którym doszło do dość nieciekawej sytuacji, która wciąż siedziała mu w głowie. Potrzebował pilnie nauczyciela, takiego, który nauczyłby go... czegokolwiek co by mu pomogła dobrać się do skóry Dearowej. - No z samotności rodzi się najpowszechniejsza choroba obu społeczności, czyli depresja, a od niej to już tylko krok do śmierci - mówiąc to zrobił smutną minę - a nikt by nie chciał byś umarła bo siedziałaś sama w klubie, sama rozumiesz. - Mrugnął do niej i z uśmiechem poszedł po drinka. Wróciwszy, wrócili do rozmowy. - Ja za to nie pamiętam cię. Kojarzę jakiś zarys, ale tak ogólnie to zwróciłem na ciebie uwagę dopiero teraz. Nawet nie wiedziałem, że mieliśmy razem zajęcia, ciekawe! Imię nawiązujące do legend i tradycji, kocham takie! Ja niestety takiego nie posiadam, jestem tylko Davidem. Rodzice cię chyba bardziej kochali ode mnie. - Zaśmiał się i popił alkohol. Kurwa, jakie to gówno jest niesmaczne - pomyślał, odkładając kieliszek na stół. - To napij się ze mną! - Pokrętna logika zawsze była jego mocną stroną. Zawołał kelnerkę i zamówił jeszcze jeden kieliszek tego magicznego napoju, który też podał dziewczynie. Nawet nie zapytał czy miała ochotę - założył, że skoro jeszcze tu siedzi to chętnie się z nim napije. - No dajesz słodziutka, na raz! - Orzekł głośno, po czym poczekał na Nesse i razem wypili jednym haustem. Chyba, że Ślizgonka się nie zgodziła, wtedy popatrzył na nią i zaśmiał się, mówiąc: - Nie graj w chuja, lecimy, za wspólną i świetlaną znajomość!
Cassius Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Niewielkie blizny łobuza weterana, dość często ma ślady farby na dłoniach. Na lewej dłoni nosi prostą i cienką złotą obrączkę.
Wyprawa na szybkiego drinka nie mogła mnie usatysfakcjonować. Potrzebowałem wyrwać się z domu, chociażby na kilka godzin. Wszystko po to, aby nie myśleć i nie skupiać się na własnych potrzebach. Tak silnie stymulujących mnie do działania, a zarazem zakazanych. Nie mogłem pozwolić sobie na taki upadek. Może dlatego tak uparcie zagłębiałem się w księgach traktujących o hipnozie i nieustannie męczyłem Hemah, aby wybrała się ze mną do baru? Kiedy tylko trafił się nam wspólny wolny wieczór, pozostawałem uparty i nareszcie udało mi się wyciągnąć ją na miasto... no dobra, miasteczko. Nie byłem częstym bywalcem zatłoczonych klubów, najczęściej gardząc muzyką, za którą nie przepadałem i tłumem spoconych, tańczących nieznajomych, którym nie chciałem się narzucać. Dzisiejszego wieczoru zrobiłem wyjątek, dochodząc do wniosku, że tego mi właśnie potrzeba. Odrobiny rozluźnienia i prostej rozrywki, która mógłbym podzielić z wyjątkową dziewczyną. - Ema - spróbowałem sparodiować jej akcent, ale chyba marnie mi poszło. - Umiesz tańczyć? - Zapytałem na wejściu, gdy przyjmowałem od obsługi darmową próbkę jakiegoś alkoholu. Zajrzałem w kieliszek, nie do końca pewien czy powinienem korzystać z okazji, ale póki co bardziej interesowała mnie poprzednia kwestia. - Bo wiesz, dzisiaj cholernie chce mi się tańczyć i lepiej, żebyś nadążała. - Kilkoma krótkimi ruchami poprawiłem włosy, nim weszliśmy do środka. Na progu zdołałem wychylić swojego powitalnego szota, ale jeszcze nie zdołałem poczuć efektów. Na razie jedynie rozkoszowałem się słodkim, owocowym smakiem.
5
Hemah E. L. Peril
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175 cm
C. szczególne : Białe włosy, brwi i rzęsy, jasna cera. Akcent cockney. Umięśniona sylwetka. Blizna na jednej brwi po dawnej bójce. Blizny po odmrożeniach na lewej ręce i udach.
Wolny wieczór zawsze się znajdzie. Gorzej jednak z chęcią na wypady do baru. Unikała ludzi. Wolała przebywać w samotności, kontemplując nieszczęśliwe wypadki ostatnich dni. Musiała jednak wychodzić: po rzeczy trywialne jak szybka wizyta w kuchni czy dłuższe włamanie się do łazienki na gorącą kąpiel. Ciężko jest zrobić to niezauważenie, kiedy musisz przejść siedem pięter i masz włosy niemalże białe jak mleko. Z natury rzuca się w oczy, co dopiero teraz zaczęło dziewczynie przeszkadzać. Cassius męczył ją o wyjście na miasto od jakiegoś czasu. Miał dziwny talent do przyłapywania Peril ilekroć zeszła do kuchni. Spodziewałaby się Puchona czatującego na nią przed wejściem do borsuczego dormitorium (i obawiała tego wyobrażenia za każdym razem), ale Ślizgon był swoistym zaskoczeniem. W pewnym momencie skończyły się dziewczynie wymówki. Z resztą też gdzieś w głębi czuła, że leżenie i pogrążanie się w czarnych myślach nie sprawi, że sytuacja się poprawi. Ale powrót do normalności był ciężki. Nie potrafiła tak z miejsca wskoczyć znów w postawę tej przebojowej, pewnej siebie dziewczyny. Zrobiła się zauważalnie cichsza i z większą rezerwą. Niemalże jak pies, którego już raz bito i utracił zaufanie do ludzi. Ale zgodziła się. Nie miała już, czym się zasłonić, więc przystała na którąś z kolei propozycję na wizytę w klubie. Wybrała pasujące do okoliczności ubrania, a potem zeszła z wieży Gryffindoru, aby spotkać się z Cassem w umówionym wcześniej miejscu. Uniosła brwi, słysząc parodię jej akcentu. - To wyzwanie? - Spytała, starając się zabrzmieć z tą samą zadziornością co zawsze. Uniosła nawet kącik ust w kpiącym uśmiechu. Już czuła, że to będzie ciężki wieczór. Raczej nie da rady długo utrzymywać postawy szczęścia i niezachwianej pewności siebie. Na ratunek przybył alkohol. Słodki shot, którym nie delektowała się tak jak Cassius. Zamiast tego wychyliła na raz, pozwalając, aby owocowy posmak rozszedł się po ustach, a alkohol przyjemnie zapiekł w gardło. Liczyła, że zdąży relatywnie szybko upić się, by nie myśleć o nieprzyjemnych rzeczach. Końcem języka zlizała kropelkę płynu z warg, zanim spojrzała na Cassa ze znacznie szczerszym uśmiechem. Wyzywająco, z wesołymi ognikami skaczącymi w błękitnych oczach. Jednak nie trzeba było wielu procentów, aby poprawić dziewczynie humor. Starczył jeden shot zaprawiony eliksirem. - Panie prowadzą panów? Ciekawe czy sam nadążysz - odstawiła komuś z obsługi szkło na tacę, zanim wyprzedziła o krok Ślizgona, kierując się na parkiet. Odwróciła się następnie przodem do niego. Wyciągnąwszy rękę, przyciągnęła chłopaka do siebie.
Cassius Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Niewielkie blizny łobuza weterana, dość często ma ślady farby na dłoniach. Na lewej dłoni nosi prostą i cienką złotą obrączkę.
Zdawałem się nie zauważać jej podłego nastroju, najwyraźniej przekonany, że jej rozliczne odmowy są jedynie zasłoną dymną przed czymś większym. A w tak prywatne sprawy nigdy nie chciałem ingerować. Nie interesowały mnie jej problemy tak długo, jak Hemah nie postanawiała się nimi ze mną podzielić. A warto przypomnieć, że ostatnio... no, nie zdarzało jej się to. Nie nalegałem. Zamiast tego, wykorzystywałem wszelkie możliwe okazje, aby pomóc jej w powrocie do życia na swój własny, Swansea'owy sposób. Nie było lepszego od niezobowiązującej wizyty w klubie. Od alkoholu i narkotyków. Od słodkich papierosów, relaksujących i ciało i umysł. Od tańca z zawziętym na dobrą zabawę znajomym. - A jak myślisz? - Spytałem, gdy tak głupio zwątpiła, chociaż widziałem, że wciąż coś z nią nie tak. Nie byłem domyślny, a już tym bardziej nie zdarzało mi się być empatycznym, więc może to i lepiej, że alkohol wypchnął nas z tego bagna powagi i ostrożnego smakowania życia? Mogłem znów udawać, że nie widzę jak ucieka przede mną spojrzeniem, bo... faktycznie przestała to robić. W końcu uśmiechnęła się szczerze, a i ja odruchowo odpowiedziałem na ten wyraz twarzy... chociaż może to była po prostu reakcja na podjęcie rękawicy? Cóż, nie zamierzałem nie skorzystać z okazji. Rad, że zdołałem wyciągnąć ją na parkiet, bezzwłocznie dołączyłem, gdy już wychyliłem swojego shota. Zastrzyk dobrego humoru nie był mi specjalnie potrzebny, ale nieco stępił moje zwyczajowe poczucie bycia ponad prawem i zagroził mi pokorą. Straciwszy pierwiastek złośliwości, byłem jedynie roześmianym dzieciakiem. Dzieciakiem, który ująwszy dłoń Hemah porwał ją do tańca jak gdyby świat miał jutro stanąć w ogniu. Nie tańczyłem zawodowo, co to to nie, lecz miałem ogromną świadomość własnego ciała. Nawet, jeżeli wszystko to było jedynie wygłupem, włącznie z moją dłonią zadziornie skubiącą krawędź jej spodni. - Z życiem maleńka, ruszasz się jak wyschnięty ślimak - prowokowałem ją do angażu, bujając się z rytm muzyki i co jakiś czas rozglądając się za obsługą, aby zamówić nam coś, czym moglibyśmy zwilżyć gardła. - Długo dałaś się prosić. - Wypomniałem jej w końcu opieszałość względem odniesienia się pozytywnie do mojej propozycji, łypiąc na nią niby to groźnie, chociaż końcowy efekt był raczej zabawny. - Czy kiedykolwiek zawiodłaś się w moim towarzystwie? Nie musiałem dodawać, że to pytanie było absurdalnie retoryczne.
Hemah E. L. Peril
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175 cm
C. szczególne : Białe włosy, brwi i rzęsy, jasna cera. Akcent cockney. Umięśniona sylwetka. Blizna na jednej brwi po dawnej bójce. Blizny po odmrożeniach na lewej ręce i udach.
Nie była osobą, która zarzucała innych swoimi problemami. Dusiła je, chciała zawsze rozwiązywać samodzielnie. Pozując na silną? A może udowadniając sobie, że jest silna? Raczej uważała się za hardą i z większością rzeczy naprawdę sobie radziła. To był pierwszy moment, gdy coś dziewczynę przytłoczyło. Nie wiedziała, jak poradzić sobie z problemem tego kalibru. Teraz jednak to nie miało znaczenia. Eliksir przyjemnie szumiał w głowie, odwodząc myśli od smętnych tematów. Zmrużyła subtelnie oczy, unosząc brodę. Oczywiście, że przyjęła wyzwanie. W tym stanie zgodziłaby się na wszystko, co niewiele odbiegało od jej normalnego jestestwa. Zwykła przyjmować głupie zakłady, ryzykować, odnajdywać zabawę w krążącej w żyłach adrenalinie. A tutaj? To tylko taniec. Nic, przed czym powinna się wzbraniać. Słysząc uwagę odnośnie własnego tempa, złośliwie zwolniła. Przysuwając się i zarzucając mu ręce na barki. Nie obejmując, ale jednak utrzymując kontakt fizyczny. Wbrew muzyce, jaka grała - energicznej i pobudzającej - zmieniła na trochę ten taniec w parodię przytulańca, nie przejmując się dłonią chłopaka na krawędzi spodni. - A może ja lubię zacząć wolno? - Spytała rozbawiona, cicho, przysuwając się do niego. Wręcz mrukliwie, zanim odsunęła się, aby przerwać te zabawy i wrócić do rytmu muzyki. Nie tańczyła profesjonalnie, ale też nie przejmowała się, co inni pomyślą. I to nawet nie pod wpływem eliksiru. Z natury nie zaprzątała sobie głowy opiniami ludzi. Bawiła się, to najważniejsza. Zauważyła nagle kelnerkę. Albo to ona wyczuła wzrok Cassa, że podeszła do nich? Pracownica znalazła się jednak na tyle blisko, by Hem mogła zgarnąć dwa kieliszki. Zielony absynt zalśnił w światłach klubu. - Darujemy sobie rytuał ognia, co? Bo na trzeźwo ciebie nie zniosę - dogryzła chłopakowi, wychylając swoją porcję na raz, a drugą podając Ślizgonowi. Skrzywiła się. Niesłodzony palił, gorzki w smaku. Wywoływał kaszel, powstrzymała go jednak, odstawiając puste naczynie na tacę kelnerki. Tej nocy raczej stracą wiele galeonów, ale tym się nie przejmowała. Po tym, jak oszczędzała każdego knuta przez kilka miesięcy, może raz poszaleć. Poczuć znów, że żyje nawet, jeśli oznacza to upicie się i taniec do utraty sił.
Cassius Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Niewielkie blizny łobuza weterana, dość często ma ślady farby na dłoniach. Na lewej dłoni nosi prostą i cienką złotą obrączkę.
Prychnąłem, gdy tak starała się zrobić mi na przekór. Momentalnie chwyciłem jej biodra i uniosłem ją w górę, aby zakręcić nami w parodii tańca baletowego. Chciałem zmusić ją do porzucenia wolnego tempa, ale w międzyczasie zmieniłem zdanie i opuściwszy ją, włączyłem się do gry. - Głupia jesteś - podsumowałem, przytulając ją do siebie wolną ręką i odkrywając, że nawet mi się to podobało. Nigdy nie postrzegałem Hemah w kategorii „dziewczyny”, więc takie zaskoczenie nie było dla mnie niczym przesadnie dziwnym. Zawsze miała być tylko kumplem, co udowadniała nawet teraz, gdy z taką łatwością znajdowała drobne słowa złośliwości, którymi mogła mnie obdarzyć. Pozwoliłem jej na odsunięcie się bez większego bólu. Dzisiejszego wieczoru miałem ochotę na trzymanie tempa. Ba, chciałem wyjść stąd na czworakach z papierosem w zębach i wizją zwymiotowania alkoholem gdzieś po drodze. Takie nieambitne miałem te priorytety, że aż zupełnie mnie od nich nie odrzucało. - I vice versa, dzieciaku. - Chciałem szturchnąć ją w bok, ale w tej samej chwili podała mi kieliszek. Zanim wychyliła shota, splotłem nasze ramiona i dopiero wlałem alkohol w usta. Różnica pomiędzy poprzednią, słodką próbką była zatrważająca. Skrzywiłem się, ale zachowałem pełen profesjonalizm starego pijaka, dzielnie przełykając swoją porcję. Ba, nie pytając Hem o jej zdanie zamówiłem nam natychmiast całą butelkę z dostawą do stolika na piętrze. - Nie ma za co… ale wiesz, po pijanemu wcale nie jestem bardziej znośny. Chyba jest nawet gorzej. - Przyznałem się natychmiast, klepiąc się po kieszeniach, aby namierzyć papierosy. - Palisz, mała? - Spytałem i pokazałem jej zawartość cudem ocalałej, nieco już wygniecionej paczki po Błękitnych Gryfach. To co znajdowało się wewnątrz niej wcale nie wyglądało na normalne papierosy. - Chodź na górę. - Splotłem nasze palce i skrzyżowawszy z nią spojrzenia, uśmiechnąłem się lekko. Byłem ciekaw czy ma pewne podejrzenia co do zawartości skrętów. Ponadto, chciałem sprawdzić czy podejmie wyzwanie czy jest raczej jedną z tych nudziar, jakie zarzekają się, że nigdy nie tkną peruwiańskiego zioła.
Hemah E. L. Peril
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175 cm
C. szczególne : Białe włosy, brwi i rzęsy, jasna cera. Akcent cockney. Umięśniona sylwetka. Blizna na jednej brwi po dawnej bójce. Blizny po odmrożeniach na lewej ręce i udach.
Nie zareagowała na te słowa, chwilę po prostu czerpiąc przyjemność z kontaktu fizycznego. Trzeba jej było zwykłego, banalnego przytulenia. Ciepła drugiej osoby oraz poczucia bezpieczeństwa w czyichś ramionach. Odetchnęła lekko, kiedy się odsuwali, a potem nie oponowała przed wzięciem pod rękę. Rozbawiło to dziewczynę. - Dzieciaku? - Nie poczuła się tym urażona, zamiast tego uśmiechnęła się z rozbawieniem. - Deprawujesz dzieci w takim razie. Jak to dobrze, że nie masz sumienia, bo by cię zagryzło - zauważyła i spojrzała za kelnerką. Cała butelka absyntu? Na dwoje? Na brodę Merlina i wszystkiego jego kapcie. Nie, by się bała tej ilości alkoholu. Miała mocną głowę oraz silne ciało. Co prawda treningi nie zaprawiają jej w stronę wytrzymywania stanu zatrucia etanolem, ale hej... Im zdrowszy organizm, tym łatwiej przetrawi procenty. A ona na swój nie narzekała. Mocniej bała się halucynacji. Chociaż "bała" to nad wyraz powiedziane, kiedy już dwa shoty zdążyły znacząco wpłynąć na ocenę sytuacji w wydaniu Gryfonki. Gdzieś tam na dnie umysłu wciąż było zawahanie, szybko jednak zabite. Przyszła tu poszaleć i szaleć zamierza. Szerszy uśmiech rozjaśnił jej twarz, gdy zaczęli iść w stronę stolika, który Cass zarezerwował. Ujęła go mocniej za dłoń. - Po pijanemu to ja nie będę się przejmować - stwierdziła, zerkając po paczce. Wzruszyła ramionami. - Nigdy jeszcze nie paliłam - a co ona będzie zgrywać doświadczoną? Wprost mówi, że skręta w ustach nie miała. Lepiej chyba tak niż potem się zbłaźnić, bo pojęcie odnośnie kultury jarania posiada zerowe. Czy nawet samego postępowania z zielem. - To się pali jak zwykłego papierosa? - Wykazała się zainteresowaniem, sugerującym, iż nudziarą bynajmniej być nie zamierza. Ale też wariatką, co godzi się na wszystko również nie.
Cassius Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Niewielkie blizny łobuza weterana, dość często ma ślady farby na dłoniach. Na lewej dłoni nosi prostą i cienką złotą obrączkę.
Poczucie bezpieczeństwa w pobliżu Cassiusa, ale ta Hemah miała wyobraźnie. - Jak można zdeprawować zdeprawowaną? - Spytałem, łapiąc ją za słowo i zerkając na nią wymownie. Kto jak kto, ale Peril nie powinna udawać, że nie ma niczego za uszami. Akurat ja rozumiałem ją (i to) bardzo dobrze, więc jedynie uśmiechnąłem się samym kącikiem warg, milcząco przyznając jej rację w kwestii mojego sumienia. Nie musiałem wyprowadzać jej z błędu. Tej strony Cassiusa jeszcze nie zdążyła odkryć, niech będzie to dla niej tajemnica. Trzeba przyznać, że wyjątkowo starannie ukryta. Zauważyłem wahanie Gryfonki i uniosłem brew w wyrazie zdziwienia. - Tylko nie wymiękaj - spróbowałem rozwiać jej ewentualne wątpliwości, sądząc że spłoszyła ją cała butelka dzielona pomiędzy nas dwoje. W razie, gdyby któreś z nas nie czuło się na siłach, nie zamierzałem narzucać presji i Hemah powinna to wiedzieć. Po chwili dostrzegłem jej uśmiech, więc uznałem, że problem przestał istnieć. Nawet nie podejrzewałem, że jej zawahanie mogło mieć jakiekolwiek inne podłoże. Prowadząc ją do stolika uśmiechałem się enigmatycznie, a wespnąwszy się wreszcie na schody i wsunąwszy jednego skręta pomiędzy zęby, wymruczałem natychmiast. - Sprawdź sama. - Ależ jej pomogłem! - Płonie równie jasnym ogniem co wszystkie znane mi papierosy. - Nastawiłem różdżkę, oferując, że przypalę jej skręta.
Hemah E. L. Peril
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175 cm
C. szczególne : Białe włosy, brwi i rzęsy, jasna cera. Akcent cockney. Umięśniona sylwetka. Blizna na jednej brwi po dawnej bójce. Blizny po odmrożeniach na lewej ręce i udach.
Hemah? I cokolwiek za uszami? Czy na pewno mówimy o tej samej osobie? Przecież ta dziewczyna to było czyste złoto! A że czasem i złotym sygnetem można mieć zęby wybite, to inna sprawa. Uniosła brwi, uśmiechając się lekko. - Oh? Powinno mi schlebiać, że masz mnie za taką królową grzechu? Ale wydaje mi się, że ona była ruda - rzuciła, naiwnie chyba myśląc, że Cass zna wierzenia chrześcijańskie. Z resztą, teraz i tak małe to miało znaczenie, bowiem nad ranem żadne z nich nie będzie pamiętać tej rozmowy. Ani nie mieli ochoty na tłumaczenia. Idąc po schodach, spojrzała na niego z z rozbawieniem. - Nie bój się. Umiem dotrzymać tempa niegrzecznym chłopcom - uznała, nie bojąc się akurat picia. Jedynie nie wiedziała, jak procenty zareagują z narkotykami... I cóż, miała przekonać się już niedługo. Może i dla Ślizgona ziele było normalną częścią każdej zabawy, ale dla Hem nie. Nie zmierzała jednak stchórzyć, głupio wchodząc w typowe gierki gimnazjalistów. Bo co, miałaby odmówić? Ze zdrowego rozsądku? Ten umarł w momencie, w którym wyciągnęła dłoń po skręta. Poczęstowała się jednym, zerkając, co robi Cass. Ten kuźwa jest prawdziwym mistrzem rad. Powinien na nauczyciela iść. Uczyć młode pokolenie ze swoim brakiem sumienia. Ta "instrukcja" może i by zadziałała względem kogoś, kto ma doświadczenie z tytoniem, a Hem, cóż.. Nie ma żadnego poza oglądaniem filmów czy jarających w kiblach uczniaków. Ujęła koniec skręta w zęby (oby właściwy, ale kurna z każdej strony wyglądał identycznie), zanim przysunęła twarz do szczytu różdżki Swansea. Miała trochę problem odpalić, niezbyt rozumiejąc, że trzeba jednocześnie zassać powietrze w płuca. Za chwilę jednak pojęła technikę (zapewne przypominając sobie, jak to inni palacze robią) i koniec zaczął się ładnie żarzyć. Dziewczyna z kolei kaszlnęła cicho. Zdążyli znaleźć się już na balkonie oraz przy swoim stoliku, gdzie stało całe potrzebne im szkło. Usiadła pierwsza i dla zajęcia czymś rąk - zapewne, aby mieć pretekst do niebrania przez dłuższą chwilę skręta do ust - nalała im po kolejnej porcji absyntu.
Cassius Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Niewielkie blizny łobuza weterana, dość często ma ślady farby na dłoniach. Na lewej dłoni nosi prostą i cienką złotą obrączkę.
Spojrzałem na nią pytająco, gdyż w istocie o rudych królowych grzechu nie miałem większego pojęcia. Jakoś tak się składało, że gdy chodziło o kulturę mugolską, wolałem poznawać aspekty, które mnie interesowały. A akurat do wiary nie było mi po drodze nie od dzisiaj. - Która królowa była ruda? - Zapytałem, marszcząc przy tym brwi i daremnie zastanawiając się o kim Hem może mówić. Kiedy jednak nie wpadłem na żaden pomysł, bez żalu porzuciłem te bezcelowe rozmyślania, skupiając myśli w obrębie znacznie bardziej interesujących mnie spraw. - Na to liczę. - Oznajmiłem niepotrzebnie. Wiedziała przecież jakie są moje priorytety, a to, że Gryfonka zupełnie nie miała nic przeciwko nadążaniu za mną przez ten wieczór lub dwa raz na jakiś czas, w zupełności mi odpowiadało. Jednak wciąż nie do końca pojmowałem jej zawahanie i chociaż powoli przestawałem się już nad nim zastanawiać, pozostawało pewną bladą nicią niepewności, jaka wczepiła się w barwne szaty naszego wieczoru. Chciało mi się śmiać, gdy czułem na sobie jej wzrok. Spojrzałem na nią wymownie, zaciągając się skrętem dokładnie tak samo jak to czyniłem z każdym innym papierosem. Prawdę mówiąc, nawet przez myśl mi nie przeszło, że można się z nim obchodzić w inny sposób. Póki ta metoda skutkowała, zamierzałem z niej korzystać. - Co tam? Już zacząłem ci się podobać? - Spytałem, gdy tak uparcie mi się przyglądała. Byłem lojalny i zignorowałem jej niepewność, wykazując zaskakującą nawet mnie wrażliwość w kwestii nie płoszenia jej właśnie w tym momencie. Niemniej, głupiej odzywki już powstrzymać nie mogłem. Uśmiechnąłem się doń półgębkiem, przyglądając się w zamyśleniu tańczącym poniżej nam parom i grupom. Śledziłem spojrzeniem wyjątkowo zgrabną ciemnowłosą piękność... a ku gwoli ścisłości, fascynowały mnie pewne, wyjątkowo rozbudowane elementy jej budowy, falujące wdzięcznie w rytmie jej kroków. - Szkoda, że takie jak ona nie chodzą do Hogwartu. Może w końcu miałbym po co przychodzić na lekcje. - Mój głos stał się zaskakująco ponury. Aby zmazać z siebie nieprzystającą mi ponurość, wyciągnąłem dłoń po szklankę z alkoholem, lecz zamiast się napić, jedynie zakręciłem bezmyślnie absyntem, obserwując jak płyn obmywa ścianki naczynia.
Odetta Lancaster
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170
C. szczególne : Długie, jasne blond włosy- nigdy nie nosi ich upiętych; przenikliwe spojrzenie; roztaczana aura wili
Nieadekwatność ostatnich wydarzeń sprawiła, że Odetta zapragnęła wyjść do ludzi, skorzystać z tych odruchów społeczeństwa, które sięga po alkohol, gdy dzieje się coś złego. Czy tak aby na pewno było teraz – w jej życiu – w szarej codzienności wypełnionej po brzegi niechcianymi emocjami? Ulegała im bardziej, niż kiedykolwiek wcześniej, jak gdyby poczucie zespolenia z ludzką odmiennością zaczynało przyświecać jej bardziej. Czarna sukienka opinała jej ciało, które posiadało delikatną, nader subtelną linię, zaś nastawienie z każdym kolejnym krokiem rosło, jakby podniecenie wypełniało jej tunele żylne. O ile w pierwotnej wersji mijała się z Hectorem, tak teraz zapragnęła jego obecności w swoim życiu, podczas tego jednego wieczoru, kiedy to mogli zbliżyć się do siebie, wykorzystać ten czas, eskalować cudaczność chwili. Chciała wierzyć, że krukon nie będzie świadomy, czego dokona półwila i z jaką premedytacją użyje swojego uroku, by wykorzystać jego słabość, prawdopodobnie – pójść nawet o krok dalej, lecz czy nie było to dla niego niebywałe wyróżnienie? Och, jakże ona była dziecinnie naiwna. Zjawiła się kilka minut przed czasem i nim wybrała odpowiednią lożę, została uraczona drinkiem. Nie dopytywała – co to jest i z czego zostało zrobione, a jedynie poprosiła o dwa szoty, by czasem nie siedzieć jak diva, którą nie była; w milczeniu i z pełnym dystansem. Oczekiwała, że spędzi ten wieczór w towarzystwie Hectora, że zapomną o świecie, który ich otacza, że ulegną ułudzie kreowanej t y l k o w umysłach zazdrosnych osób spędzających czas w tym samym miejscu. Dostrzegła go po upływie chwili i aż poderwała się na równe nogi, by go przywitać, lecz język dyktował jej zupełnie inne naprawienie dawnych grzechów. Zbliżyła się dostatecznie i rozłożyła ręce, by wreszcie zarzucić je na szyję krukona. Ucałowała lekko jego policzek i przesunęła opuszkami po karku chłopaka. - Mój najlepszy przyjaciel! Nie mogłam się doczekać! Gdzie ty byłeś? Myślałam, że już nie przyjdziesz, a wtedy byłoby mi bardzo smutno… – powiedziała, choć szokowały ją frazy ulatujące spomiędzy jej spierzchniętych warg. Nieświadomie wykorzystywała swój urok, którym go chciała uraczyć, lecz nie w takim stopniu, by stracił głowę od razu. - Usiądziemy przy barze? – zaproponowała, po czym zachichotała, co również było w jej przypadku nieznacznie absurdalne. - Na pewno usiądziemy, serwują tu takie pyszne drinki… Musisz koniecznie spróbować, kochanie!
Znużenie ogarniało go zewsząd; wdrażało - rozliczne wiązki, tonące pośród zawiłej struktury półkul. Świąteczny teatr przeminął - Hogwart ponownie, rozpościerał swe mury, wnętrze antykwariatu witało alejką okrytych kurzem regałów. Codzienność. W tym wszystkim, zarazem - snuł plany, aby wyniszczać choć odrobinę banalne egzystowanie powtarzalności; ociężałego, wytwarzanego przez rzeczywistość rytmu. Hogsmeade tonęło - nakrapiane wciąż przez ruchomość cząsteczek śniegu. Zapalił. Drażniące kłęby tytoniu ocierały się z przyjemnością o ściany gardła; papieros, oddał ostatnie tchnienie ulotnej mgiełki tuż nieopodal klubu. Zakosztowanie rozrywki było niezmiernie kuszące, było - uwodzicielską, gładką melodią szeptu - której nie było w sposób kategorycznie odrzucić. Mężczyzna? Kobieta? Zrzuceni przez nieodzowną niepoczytalność losu? To bez znaczenia. Rolę odgrywał wyłącznie głód ciekawości, który niezmiernie czekał na nasycenie. Wkroczył w głąb sali. Mnogość ulatujących dźwięków, wplecionych ciągle w przewodnią warstwę muzyki - wniknęła do jego uszu. Gwar, urywane słowa. Nieistotne. Tembr kobiecego głosu dopiero zerwał uwagę, dotychczas skuloną, nieporuszoną gdzieś wśród przestrzeni umysłu. Skierował swoje tęczówki na idealnie, z perfekcją ukształtowaną postać Lancaster, rzeźbioną jakby przez wspaniałego twórcę. Pamiętał. Wielokrotnie - postanowiła odrzucić obecność jego osoby - tym razem - jednak, sytuacja zdawała się diametralnie odmienna. Skaza zdziwienia przeszyła jego oblicze; krótkotrwale, na szczęście - zdławiona wkrótce przez uśmiech. Jeden element tej układanki pozostał wybrakowany; nie pasował, wybijał się - wyskakiwał z całości wymarzonego schematu. – Miałbym usychać z tęsknoty? – dopytał, poddając się tej bliskości, niepoprawnemu spoufaleniu w stosunku do niestabilnej, nawet nieutworzonej relacji. – Nie jestem równie okrutny – dodał. Przecież to ona nie chciała się dotąd spotkać, wymykała; wiecznie, przesadnie jakby odległa. Odczuwał intuicyjnie napięcie oraz odgrywał przychylność. Stawał się wszystkim; wszystkim, co tylko chciała od niego teraz uzyskać. – Przypadek nam sprzyja. – Nieprzewidziane zrządzenie. Korzystne. Odgarnął figlarny kosmyk jej włosów, opadających prostym strumieniem poniżej ramion; pasemka, gdzieniegdzie, przypominały wręcz białe złoto. W końcu - posłusznie, udał się w stronę baru - bez najmniejszego sprzeciwu. Nie marzył o niczym innym, chociaż - był w tym bezwzględnie trzeźwy. – Opowiadaj. Z pewnością masz dużo do powiedzenia – zachęcił, wdrażając się intensywniej w rozmowę. Dawno się nie widzieli; nie widzieli się zresztą od zawsze, na Merlina, prócz przypadkowej wymiany spojrzeń, oprócz dojrzenia jej, otoczonej łańcuszkiem wiernych oraz naiwnych chłopców. Był jednym z wielu? Całe szczęście, miał zbyt dosadne poczucie wyjątkowości. – Czyżby uznali mnie za kobietę? – spytał, z fałszywym rozczarowaniem, lustrując otrzymywany trunek. Likier - mienił się absolutnie wszystkimi barwami tęczy. Spróbował; słodki, wręcz przeraźliwie słodki. Nie wiedział (jeszcze) o zaistniałych zmianach.
Wylosowane: 2, mam tęczowe włosy!
Odetta Lancaster
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170
C. szczególne : Długie, jasne blond włosy- nigdy nie nosi ich upiętych; przenikliwe spojrzenie; roztaczana aura wili
Lubiła towarzystwo pięknych ludzi. Uwielbiała otaczać się tymi, którzy w swej prostocie zdawali się być jedynie iluzją pragnień kreowanych w podświadomości, a która wypełniała tunele żylne półwili. Obecność dziedzica Therrathielów była zatem doskonałą perspektywą, w której zamierzała się chełpić w ciągu najbliższych godzin, gdy to przekroczą wszelkie granice przyzwoitości. Amoralne perspektywy kusiły swym kształtem, przy każdym kolejnym kieliszku. Błękit tęczówek osiadł na twarzy Hectora, który właśnie t e r a z, dokładnie w tym miejscu i o tej porze wydawał się być cholernie pociągający; dlaczego nie dostrzegała tego wcześniej? Niemożliwym było w końcu, że jawił się jako śmiertelnik, bez perspektyw, bez magicznych możliwości… Och, jakże cholerny błąd popełniała, spłycając jego osobę i oceniając go przez pryzmat szarawej, zbyt nudnej typowości. - Byłoby miło – szepnęła przekornie, obdarzając go przy tym słodkim, rozkosznym uśmiechem. - Przynajmniej sprawiłbyś mi przyjemność… – dodała dwuznacznie, nie odsuwając się od niego; z czystą premedytacją tkwiąc bliżej, aniżeli kiedykolwiek wcześniej, odczuwając jego oddech na swoich idealnie skrojonych wargach. Przyjemny zapach perfum krukona wydawał się być otumaniający, lecz nie dla niej – nie dla Odetty, która trzymała się z dala od emocjonalnej brei, pomimo iż było to niebywale intensywne. Przypadek? Czymże on jest, Hectorze? Uśmiech przyozdobił jej twarz, bo pomimo iż alkohol dudnił w podświadomości Lancaster, tak próbował wydawać się trzeźwiejsza. Skąd w niej taka otwartość względem przystojnego młodzieńca? Dlaczego tak bardzo odczuwała potrzebę bycia nieustępliwie blisko? Drinki zdawały się być skomponowane w cudacznej konsystencji, lecz nie przypuszczała, że to magia zmuszała ją do tak cudacznych reakcji. - Dużo? Poza tym, że nikt nie był dla mnie równie intrygującym towarzystwem, co ty – nie mam do powiedzenia nic – powiedziała z pełną powagą. - Nie widziałam cię na balu sylwestrowym? W gruncie rzeczy… Nic nie straciłeś; ludzie próbowali wykreować się na snobistycznych imbecylów, co na pewno nie zadowoliłoby cię na tyle, by czuć się wśród nich tak dobrze jak teraz, ze mną – zaakcentowała ostatnie słowa. Oczekiwała, że przyzna jej rację, że pod płachtą oniryczności skryją się przed światem, tak cholernie odległym w tym jednym momencie. - Nie wiem, ale masz fantastycznie kolorowe włosy – rzuciła skonsternowana, a smukłe palce wplątała w kosmyki Therrathiela. Raz po raz dotykała ich z subtelnością, aż wreszcie opuszkami dotknęła jego skóry, bo przecież póki nie wykorzystała z perfidią uroku, mogła jedynie zarzucać połowiczną sieć, by pożądał jej bardziej, aniżeli mógł to przewidzieć.
Uginał się. Dostosował; tańczył - w zupełnej zgodzie z melodycznością jej dźwięczącego głosu. Poddawał się tej dziwacznej, wynaturzonej wizji; nieadekwatnej do splatającej ich ciała, łamliwej nici kontaktu, nakreślonej wyłącznie poprzez znajomość z widzenia. Nie znali - swoich prawdziwych twarzy, zagłębiając się z każdą chwilą w równie zakłamujący scenariusz niedopowiedzeń; niejasności, przemile rozbudzającej zmysły. Żałował? Nie. Nie żałował; przyszedł, egzystował obecnie właśnie dla tych momentów. Chciał uosobić odwzorowanie każdego z jej ukrywanych pragnień. – Ludzie próbują, usilnie – przyznał z pozornym smutkiem – w każdym momencie udowodnić swą wartość. – Żałośni. W rozpaczy, rzucali się - odwiecznie chcieli dorównać niedoścignionym swym ideałom. Niestety, bal Ministerstwa Magii zdecydowanie podkreślał niechęć - adresowaną do młodocianych studentów; z kolei on, nie zamierzał zabiegać o pozwolenie na uczestnictwo. Nie ulegało zwątpieniu - przygotowane sale nagromadziły tłumy najwyśmienitszych sylwetek; ogromna część jego krewnych, podobnie deklarowała udział. – Nie byłem na przyjęciu, niestety. Jeśli mam czegoś żałować, to braku twojej obecności – ośmielił się przyznać. Drobne ukłucie zazdrości? wbijane, niczym hak ciernia prosto w sercowe włókna. Obecnie zabiegał o nią, kierował wszelkie, swoje pokłady uwagi. Nie zdawał się zauważać odmiennych, rozmytych wśród mozaiki tła twarzy; rysów, namalowanych w półmroku, przepływających wraz z nieustanną grą świateł. Bliskość; rozkoszował się nią, każdą cząstką, na równi z zaczerpywanym oddechem. – Naprawdę? – ożywił się, słysząc cudowne wieści na temat jego wyglądu. Upił kolejną porcję; porażająca słodycz była niewielkim z poświęceń. – Kiedyś chciałem być metamorfomagiem. Naiwne marzenie, chociaż kusząca wizja - zmieniać się, zgodnie z istniejącym kaprysem – oznajmił, z początku bierny. Zastygnął, chłonąc dotyk subtelnych, dziewczęcych dłoni, wplecionych w jasne, mieniące się nieustannie paletą barw włosy. Nie upadł w grząską zachłanność; z niespieszną premedytacją, dopiero później - musnął opuszkami swych palców, poznając fakturę jej twarzy. Lekko, stopniowo, dotknął wzniesienia zaróżowionych warg. – Wszystko przerasta dzisiaj oczekiwania – oznajmił w tej ulotności momentu; możliwie najciszej - choć dostatecznie, aby głos przedarł się przez skłębienia otaczających dźwięków. – Też odczuwałaś znużenie? Powrót do nieodzownej rutyny. Powinienem być bardziej pilny, bardziej ambitny – zaśmiał się krótko – chociaż, mam zwyczaj zajmowania się przede wszystkim sprawami wzbudzającymi ciekawość – zakończył swoje wyznanie. Hogwart - nie zawsze zdawał się zaspokajać. Czujesz to samo? Żywię ogromną nadzieję.
Odetta Lancaster
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170
C. szczególne : Długie, jasne blond włosy- nigdy nie nosi ich upiętych; przenikliwe spojrzenie; roztaczana aura wili
Pragnęła iluzorycznej rozpusty, zabawy słowem, gestem, a przede wszystkim – onirycznością e m o c j i, które niczym płachta otulałyby rozbudzone ciała. Wydawać się więc mogło, że potrzeby zakrawały o wiele więcej, aniżeli chwilowe podniety, bo o tych Odetta jeszcze nie myślała, wszak obecność Hectora rozpraszała ją dostatecznie. Spoglądała w jego oczy, eskalowała tę niestosowną bliskość, a zarazem bezczelnie starała się omamić jego umysł, by patrzeć jak traci dla niej głowę, jak wariuje, jak poszukuje tego, co mogła dać mu tylko ona. Naiwna, tak cholernie i zgubnie naiwna. - Ludzie to głupcy, marionetki niespełnionych fantazji – powiedziała przekornie, kiedy to obdarzyła krukona słodkim, prowokacyjnym uśmiechem. Pchała go w ramiona obłędu, sama przekraczając kolejne granice, mimo że była pewna błędu, który być może popełnią. Spontaniczność, tak obce pojęcie, a zarazem pożądane przez półwilę. - Teraz masz mnie na wyłączność – wyszeptała wprost do ust chłopaka, lecz nie zezwoliła na ten efemeryczny dotyk, od którego mogli uzależnić się oboje. Słowa Therrathiela łechtały ego Lancaster, dlatego też przesunęła z lekkością opuszkami palców po linii żuchwy Hectora, a zaraz potem cofnęła się, byleby pozostawić mu niedosyt. Głupia zabawa nastolatków, tak intensywnie prowadząca do zguby. Czuła jak ironiczny żart w postaci alkoholu, który krążył w jej krwiobiegu powoli ustępuje trzeźwości. Nagła otwartość względem niegdyś obcego kolegi zszokowała blondwłosą istotę, obserwowała go badawczo, lecz nie wycofywała się do sfery dystansu; kontynuowała tę grę. - Wiesz co jest kuszącą wizją? – zapytała, po czym nachyliła się bardziej. - Taniec! Chcę z tobą zatańczyć, bawić się do rana i jeszcze dłużej, a potem udawać, że wcale nas tu nie było – ostatnie słowa wyszeptała wprost do ucha Hectora, bo pomimo że zgadzała się z jego zdaniem, tak teraz pragnęła rozkoszować się momentem, dla niej tak rzadkim. Niemal splotła z nim palce, lecz uprzednio złożyła na nich krótki pocałunek, gdy badał fakturę nieskalanej faktury bladej skóry. - Gdybyś był metamorfomagiem – wykorzystywałbyś to w niecnych celach – tak ja – postępuję teraz z tobą. Pociągnęła za sobą Hectora i bezpardonowo, a także bez pytania o pozwolenie, zarzuciła wątłe ramiona na jego barki. Przekraczali kolejne centymetry umownej bariery, dlatego też Odetta nie hamowała się, gdy to jej wątłe ciało ocierało się o krukona, eskalując elementarność ułudy. - Rutyna nas obecnie nie dotyczy, prawda? – mruknęła ledwie słyszalnie, a muzyka zdawała się przedzierać pomiędzy ich postaciami. - Wierzę, że jestem dla ciebie dostatecznie ciekawa.
Z pewnością. Fascynacja wzrastała; wnikała wciąż - w jego duszę, nasiąkła materiał myśli. Była niezwykłym - intrygującym zjawiskiem, istotą niemal mityczną - trudną do wpasowania w szorstkie reguły świata. Obserwował ją - owszem - mógłby wyłącznie, z rozradowaniem poprzestać na obserwacji. Nie chciał - jej całkowicie podporządkować, nie chciał zaskarbić, zniewolić w klatce egoistycznych pragnień. W jego, osobistym odczuciu, było to niemożliwe - tak samo, jak niemożliwym jest uginanie pulsującego żywiołu, jak niedostępnym jest poskromienie fal muskających wybrzeże. Nikt nie może cię mieć na wyłączność. - Wystarczy mi chociaż moment - przekrzywił swą głowę, poddając się - wciąż niestałości dotyku. Uśmiechnął się. Szeroko, jakby urzekająco. Jak śmiałby? Żałośni ludzie, żałosne kłamstwa, zdolne zamienić w mogiłę popiołu rozsądek. Znał swoje miejsce. Niektórym bytom - trzeba pozwolić barwnie, bez pośpieszenia rozkwitać. Zuchwałość bywała złudna. - Niezależność jest skarbem. - Nie wyobrażał jej sobie, zdławionej i pozbawionej tajemnic. Nie widział jej, absolutnie - zupełnie, boleśnie zwyczajnej, wetkniętej w ludzką stabilność. Teraz; owszem - słowo będące kluczem, otwierającym wrota analogicznych zdarzeń. Teraz mógł z nią mieć kontakt. Nigdy więcej? Co - jeśli gorzka samotność - oczekiwała z nadejściem pierwszych promieni słońca? - Jestem prostym człowiekiem - piękne kłamstwo, drogi Hectorze, cudowne. - Chcę tylko spędzić czas w towarzystwie, zanim ulotność chwili wypadnie znów z moich dłoni. - Zakończył. Owszem; taniec - był w tym momencie najbardziej kuszącą wizją. Nie miał zamiaru tkwić, skamieniały, w jednym wyłącznie miejscu. Chciał ją poznawać - poznać obecnie jej ciało, płynące zgodnie, w harmonii z dyktandem rytmu. - Byłbym aktorem. Wspaniałym aktorem, codziennie w innym przebraniu - ośmielił się jeszcze wtrącić. Nieskromnie, chociaż prawdziwie - metamorfomagia od zawsze była niezwykle absorbującą zdolnością. Bez zawahania, ruszył w kierunku parkietu. Poddawał się. Ciągle. Zatracał? - Udam, że nie słyszałem pytania - powiedział. Musiała być przecież świadoma, jak nieuchronnie zdołała posiąść jego uwagę. Był w upojeniu bliskością, jednak zaskakująco trzeźwy; każde, z jego zachowań, podszyte było niezbitą premedytacją. W szaleństwie tkwiła metoda. Rytm zwolnił; utwór znów zmienił się - stał się - przepełnioną spokojem oraz klimatem melodią. Nie zawahał się wykorzystać - niemal sennego układu, któremu zdołały się poddać nagromadzone sylwetki. - Jesteś pewna, że pragniesz zostać tak długo? - wyszeptał, tym razem sam - do jej ucha. Ton jego głosu wybrzmiewał z lekkim akcentem przekory. Złośliwości? Odważysz się - wciąż pozostać? (Dziesiątki osiadających i wygłodniałych spojrzeń, zostaje utkwionych w tobie podczas mijania w tańcu.)
Odetta Lancaster
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170
C. szczególne : Długie, jasne blond włosy- nigdy nie nosi ich upiętych; przenikliwe spojrzenie; roztaczana aura wili
Nie jesteś jedną z nich. Pragnienie narastało z każdą chwilą, która przelewała się przez smukłe palce. Los nakazywał wręcz zaciskać się na krtani przeznaczenia, jakby powstrzymując zdarzenia przed obrotem w pełnej sytuacji. Blondwłosa istota o ledwie szczątkowej nucie człowieczeństwa poszukiwała perspektywy, by łaknąć, eskalować, rozwarstwiać się na pomniejsze emocje wypełniające w tym momencie ścieżki żylne, napawając je cudacznością spontanicznego spotkania. Nawet t y? - Czym on będzie w obliczu zakorzenionego pożądania? – wyszeptała; głos wdzierał się z impetem do podświadomości Hectora, lecz nie pozostając zdystansowanymi wobec krukonki. Przyjemny zapach perfum młodego mężczyzny drażnił wyczulony nos półwili i im bardziej napawała się wonią jego skóry, tym bardziej przylegała do niego swą kruchą sylwetką. Odczuwała bijące serce, które wyrywało się spomiędzy spętanych krat żeber, a gdy tylko światło uciekało od ich postaci, układała dłonie na linii klatki piersiowej, by przełamać pozostałe bariery. Ile mieli do stracenia? Nic niewiele być może wcale nie istnieli. - A co jeśli ja zniknę w ułamku sekundy i nie pozwolę się znaleźć? – kolejna, ledwie słyszalna fraza przyozdobiona znakiem zapytania. Potrafił odpowiedzieć wchodząc w posiadanie wizji rychłej ucieczki? Zdawał sobie sprawę, że nie jest to jedynie enigmą fikcji? Alkohol i feeria emocji nie pozwalała na utrzymanie naturalnej aury w sobie, dlatego też wygłodniałe spojrzenia osiadały na niej, zaś sama Odetta poświęcała pełnię uwagi Therrathielowi. Nie przypuszczała wszak, że złamała utkane w podświadomości reguły, kiedy to jej smukłe palce niemal pogwałcały intymną strefę chłopaka, nieustannie podążając za głosem intuicji. - Och, tak? Powinnam być zatem uległa wobec twoich słów i nie protestować zaprzeczeniom – powiedziała z rozbawieniem, a uśmiech przyozdobił jej delikatne lico. Mimowolnie splotła z krukonem dłoń i pociągnęła go za sobą, lecz zatrzymała się w pół kroku i przylgnęła do jego torsu, widząc jakim spojrzeniem obdarzają ją ludzie. Chciała odpowiedzieć teraz na jego ostatnie pytanie, jednak musiała odepchnąć to na dalszy plan, póki nie znajdą się w oddali od tych wścibskich osób. Serce uderzało coraz szybciej, wyrywało się na zewnątrz, choć w jego obecności, otulona niemal w onirycznym materiale ramion Hectora, czuła się bezpiecznie. Bezsprzeczność tego odczucia pojawiła się dopiero w momencie, gdy usiedli w loży, w której pozostawali odlegli, skryci przed zgromadzonymi. - Jestem pewna, że pragnę zostać tak długo z tobą – jej głos brzmiał nader pewnie, zaś wargi pozostawiały efemeryczne ślady na wrażliwej skórze szyi partnera. Prowokowała, nęciła i przesuwała granice; czuła przyzwolenie na to – nie protestował, nadal pozostając równym, bo nie przedmiotem hedonistycznej zachcianki. Postępował tak samo. C e l o w o? Nie wydawał się być otumanionym jej czarem. Jak to możliwe? Oszukiwał? Igrał z najgorszym tworem własnego umysłu? Nie był przecież głupcem.
Muzyka huczała Ci w uszach, a od widoku kotłujących się na parkiecie ludzi, nie mówiąc już o rażących kolorami światłach lasera, można było dostać oczopląsu. Nie wiadomo, czy fakt, iż twoja pierwsza zmiana wypadła w ten dzień, był szczęściem, czy też nie. Impreza, która rozkręcała się pod dachem klubu Oasis zapowiadała się na największą w tym roku, zaraz po tej sylwestrowej. Z jednej strony mogłaś sprawdzić się i skorzystać z tego wrzucenia na głęboką wodę, by nauczyć się jak najwięcej rzeczy w swojej nowej pracy, z drugiej jednak panujący wokół szum i rozgardiasz mógł Cię skutecznie zniechęcić. Nie zmieniało to jednak tego, że musiałaś wykonywać swoje obowiązki. Do baru podszedł mężczyzna w wieku raczej średnim niż młodzieńczym, całkiem przystojny, lecz o aparycji budzącej pewnego rodzaju niepokój. Sądząc jednak po reputacji właściciela, nic dziwnego, że w Oasis zjawiali się ludzie tego pokroju, może więc nie wzbudził on w Tobie żadnego niepokoju? - Ognistej whisky - rzucił w twoim kierunku od niechcenia, wykładając na bar kilka srebrnych monet. Odliczonych, stały bywalec. W czasie, gdy odwróciłaś się, by znaleźć odpowiedni trunek oraz czystą szklankę, mężczyzna wyciągnął z wewnętrznej kieszeni kurtki skręta i położył go obok pieniędzy, ewidentnie szukając jeszcze czegoś. Następne rzeczy wydarzyły się bardzo szybko. Chciałaś wlać whisky do szklanki, lecz dostałaś łokciem w plecy. Wszystko dlatego, że dziewczyna będąca z Tobą na zmianie potknęła się o niedbale porzuconą na ziemi torbę (może twoją?). Alkohol zamiast do szkła, poleciał prosto na sykle i leżącego w pobliżu skręta, zalewając go. Mężczyzna spojrzał na szkody i wytrzeszczył oczy. Marsowe oblicze nie zwiastowało niczego dobrego. - Durna małolato, coś Ty narobiła! - Chwycił w palce niezdatnego do użytku skręta. - Wyskakuj z oprylaka albo inaczej się policzymy - dodał, a ton jego głosu wskazywał, że wcale nie żartował. @Heaven O. O. Dear, co zrobisz?
Nie przywykłam do pracy. Sama myśl o znalezieniu jakiegoś zajęcia wydawała mi się abstrakcją, ale wiedziałam, że muszę się w końcu usamodzielnić. Prawdę mówiąc, nie uśmiechało mi się być całkowicie finansowo uzależnioną od rodziców, aż do ukończenia studiów i znalezienia jakiejś normalnej, wygodnej posady. Jako studentka nie miałam zbyt dużego pola do popisu, praca barmanki wydawała mi się być idealna. Postać, zrobić kilka drinków, pogadać z klientami. To w moich oczach nie było nic wielkiego, jedynym minusem była konieczność zwleczenia się z łóżka. Mimo wszystko zmobilizowałam się i to zrobiłam. Udało mi się znaleźć prace w przypadkowym klubie. Miejsce było głośne, ale to niespecjalnie mi przeszkadzało. Szczerze mówiąc, czułam, że odnajdę się tam idealnie. Pierwszy dzień dawał mi w kość. Okazało się, że stanie za barem kilkanaście godzin to nie przelewki a ta praca jest naprawdę ciężka. Cóż, to była pewnego rodzaju nauczka, żeby zostawiać większe napiwki, bo szlag człowieka trafiał jak najbardziej roszczeniowi klienci, rzucali odliczoną kwotą, albo z łaską dodawali do niej galeona, dyskretnie wlepiając wzrok w mój dekolt. Kiedy mężczyzna podszedł i złożył zamówienie, nie zwróciłam na niego nawet większej uwagi. Był całkiem przystojny i może nie patrzyło mu z oczu zbyt dobrze, ale to był setny klient tego dnia, a oni zaczęli mi się już naprawdę ze sobą zlewać. Niemal przewróciłam oczami, widząc odliczoną kwotę, ale w milczeniu zabrałam się za przygotowywanie napoju. Nie byłam w tym jeszcze mistrzem, udało mi się potłuc kilka szklanek, ale to był w końcu pierwszy dzień. Kiedy położyłam szklankę gotowa przelać alkohol do środka, dziewczyna z mojej zmiany (za którą szczerze mówiąc od pierwszej chwili nie przepadałam) potknęła się o moją torbę, z której przed chwilą wyciągałam coś do przekąszenia. Szturchnęła mnie, a ja wylałam napój na galeony i jak się okazało - skręta, który klient bezczelnie wyłożył na blat. Uniosłam brew, słysząc jego reakcje. Niektórzy naprawdę mieli tupet większy niż ja, byłam pełna podziwu. - Wyluzuj, to nie moja wina. W tym miejscu i tak nie można palić. Niczego. Może to znak od losu - uśmiechnęła się uroczo i wróciła do swojej pracy, zagadując kolejnego klienta. Gość mógł wyglądać na kogoś, z kim się nie zadziera, ale Heaven w tej chwili miała to gdzieś. Była po całym dniu pracy, zmęczona i zła i prawdę mówiąc przekonana, że to jej lepiej już dzisiaj nie nadepnąć na odcisk. Poza tym, byliśmy w publicznym miejscu i pewnie najgorsze co mógł zrobić to poskarżyć się szefowi, a była pewna, że z tym jakoś sobie poradzi. A nawet gdyby miała wylecieć to w tej chwili była zbyt zmarnowana, żeby się tym przejmować. Może dobrą opcją by było zamiane tej pracy na cichą robotę w kawiarni? Nalewasz ciepłe napoje i uśmiechasz się do ludzi, łatwizna. Z drugiej strony dzisiaj rano tę pracę również uważała za banał, a teraz marzyła, żeby znaleźć się w ciepłym łóżku i uwolnić od tego jazgotu. Niesamowite, że kiedy była w takich miejscach na imprezie wszystkie dźwięki wydawały jej się przyjemne, a kiedy była w pracy głowa jej aż pękała. W sumie, można było znaleźć na to łatwo konkretne wytłumaczenie. Dzisiejszą noc w klubie musiała znieść bez ani odrobiny alkoholu i jak daleko by nie sięgała pamięcią - to był jej pierwszy raz.