Największe pomieszczenie w zamku, to tu odbywają się wszystkie uczty i bale. Oświetlone jest przez lewitujące w powietrzy tysiące świec. Wspaniałe, wysokie sklepienie zawsze odzwierciedla prawdziwe niebo, bez względu na to czy świeci Słońce, czy pada deszcz. Każdego ranka, przy śniadaniu zlatują się sowy przynosząc gazety i listy od rodziców oraz znajomych. Lądują przy stołach czterech domów - Slytherinu, Ravenclawu, Hufflepuffu i Gryffindoru, które zawsze zastawione są mnóstwem pysznego jedzenia. Na samym końcu sali ustawiony jest mniejszy stół, nauczycielski, gdzie na honorowym miejscu zasiada dyrektor.
Niepewnie spojrzała na niego swoimi dużymi, czekoladowymi oczami. Co jak co ale nie miała zamiaru eksperymentować z alkoholem. Czemu? Zawsze po większej jego dawce zaczynała się śmiać i mówić osobą w okół niej, że ich kocha. Niby nic takiego i niektórzy mogliby to uznać za słodkie, jednak ona sama nie uważała tego za takie. Było to dla niej za każdym razem krępujące przeżycie i nie chciała aby chłopak był tego świadkiem. Czuła jednak, że nie będzie w stanie go oderwać od amfor. Pokręciła głową w rozbawieniu. Czuła, że nie chce o tym rozmawiać tak więc nic więcej nie powiedziała zatapiając się w swoich myślach. Zastanawiała się jak miewa się jej brat. Niby utrzymywali ze sobą kontakt listowy, wiedziała mniej więcej co dzieje się w domu jednak to nie było to samo co kontakt cielesny. Odbierając kieliszek od Rasha uśmiechnęła się, niepewnie spoglądając na trzymany przez nią kieliszek. Czerwona ciecz wyglądała przepysznie, a je zapach aż ślinka sama ciekła do ust. Za wtórowała mu w toaście i uniosła naczynie do ust. Kompozycja smakowa wina uderzyła w jej kubki smakowe. Musiała przyznać, iż było przepyszne. Słodkie. - Pyszne. - uwielbiała słodkie wina. Inne była dla niej gorzkie. Po spróbowaniu tego konkretnego nie miała najmniejszej ochoty przestawać na jednym czy dwóch kieliszkach. Wiedziała doskonale, iż może tego żałować na drugi dzień lecz teraz było jej to obojętne. - Możemy zostać przy tym. Jest wyśmienite. Nie dane jej było cieszyć się tym zbyt długo. Widząc spanikowanych ludzi i słysząc trzask rozbijanego szkła rozejrzała się w około siebie. Scena na której jeszcze chwilę temu grali muzycy była w ogniu przez co dym po woli wypełniał Wielką salę. Jednak na scenie ogień nie poprzestał. Jego zasięg zaczął się niebezpiecznie poszerzać schodząc ze sceny na parkiet na którym była trawa. Ludzie w panice próbowali wydostać się z Sali. Nie chcąc zgubić Rasheeda złapała go mocno za rękę. Nie sądziła, że coś może ją tak bardzo wystraszyć, a jednak. Wystraszona spojrzała na chłopaka. Od dziecka Oriane bała się ognia. Widok jego przywołał wspomnienia które za wszelką cenę chciała ukryć. Chciała jak najszybciej wyjść z sali i uciec od tego miejsca jak najdalej jednak nie było jej to dane. jednak z fontann znajdująca się najbliżej nich eksplodowała. Może i dziewczyna by się tym nie przejęła gdyby nie fakt, iż odłamki tej felernej fontanny wbiły się w jej ramię. Krótki krzyk wydobył się z jej gardła. Szybko puściła rękę partnera i złapała się za zranioną rękę w duchu modląc się aby ten koszmar szybko się skończył.
kostka: 2
Autor
Wiadomość
Alexander D. Voralberg
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 198
C. szczególne : wysoki i wychudzony | blady | blizny wokół ust i na twarzy | nienaturalnie białe oczy i mogące wywołać niepokój spojrzenie
....Nie mógł zaprzeczyć jakoby nie miałby być zadowolony z siebie, po tym jak sufit w ostatecznej formie przybrał kształt naprawdę pięknego, poprzymrozkowego, zimowego nieba z którego co rusz spadały kolejne kaskady śnieżynek, każda - zgodnie z realiami - w całkowicie innym kształcie. Co prawda miał jeszcze ochotę coś poprawić, to tu to tam, ale bał się, że zniszczy swoje dzieło, tak więc jak na pierwszą taką zabawę ze sklepieniem musiał zadowolić się tym, co mu wyszło. A wyszło naprawdę nieźle. ....Uśmiechnął się pod nosem, jeszcze przez chwilę przypatrując się własnej twórczości, w końcu jednak odwracając się w kierunku towarzyszek i całkowicie nieprzenikliwym wyrazem twarzy przyglądając się przeprosinom skrzatki wobec uczennicy z Gryffindoru. Nie wnikał o co poszło, zresztą te stworzenia miały to do siebie, że potrafiły kalać się o wszystko i o nic i dla żadnego z czarodziejów żyjących już dłuższy czas na tym padole nie powinno to być szczególnie zaskakujące. ....Zerknął na leżące przed nim, porozbijane (przez niego) bombki i zacisnął wargi w cienką linię zastanawiając się, czy powinien naprawiać te małe potwory, które jeszcze chwilę temu chciały go pozbawić kolejnej części ciała. Przewrócił oczami, w ostateczności rzucając szybkie reparo, tym razem jednak pozostając mądrzejszym i od razu, zaklęciem, wieszając je gdzieś-na-sali, coby nie plątały się już pod jego długimi nogami. ....Zanim do jego uszu dobiegł krzyk Skoczki zdążył jeszcze powiesić kilka pomniejszych ozdób, głównie za pomocą różdżki, choć i zdarzyły się momenty kiedy dodał je do koncepcji wnętrza własnoręcznie. A później zrobiło się zamieszanie. ....Irytek. ....Przekręcił oczami na wieść o złośliwym poltergeiście, czającym się w tym zamku od zarania dziejów. Sam miał z nim do czynienia zaledwie kilka razy w swojej młodości, ale to wystarczyło, aby wiedzieć jak bardzo złośliwy jest ten pseudo-duch. Powoli ruszył w kierunku wyjścia z Wielkiej Sali gdzie to niby choinka stanęła już w płomieniach, a kiedy stanął w drzwiach i zobaczył przed sobą dantejskie sceny bombardowania Ślizgona, pierwsze co mu przyszło na myśl to to, co zrobił Gunnar, że aż tak rozbestwił demona. ....- Cześć, Irytku. - mruknął, uprzednio niewerbalnie, bezróżdżkowo i niewidocznie rzucając na siebie kilka zaklęć ochronnych, które skutecznie odbiją wszystko to, co przygotował na dzisiejszy dzień poltergeist. - Mijałem niedawno Krwawego Barona, może zechciałbyś się przywitać? Mogę go jeszcze zawołać. - stanął w pozycji wyraźnego znudzenia jego zachowaniem. Uniósł brwi do góry mając różdżkę - i dłoń - w pełnej gotowości do ewentualnej obrony, choć miał szczerą nadzieję, że jego dotychczasowych kilka zaklęć i groźba w postaci ducha Slytherinu skutecznie zadziała.
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Dzięki skrzatce miała zapewnione dodatkowe wrażenia w postaci karkołomnych fikołków w powietrzu. Nie mogła się na nią gniewać po tym, jak chwilę wcześniej ujrzała ją całą zachwyconą widokiem piękniejącej Wielkiej Sali. Zwłaszcza, że najwyraźniej źle reagowała na niepowodzenia, negatywne komentarze, czy chociażby groźne miny. Uśmiechnęła się pokrzepiająco. Kiedy została sprowadzona na ziemię, ruszyła po miotłę i to z niej wróciła do ozdabiania. Co chwilę jednak sobie przerywała, bo jej uwagę bardziej przyciągało śniegotwórcze sklepienie niż proszące o uświątecznienie gargulce. Jak się okazało, cała radosna twórczość nie trwała długo, bo Skoczka zaraz przyleciała do nich z przeraźliwymi wrzaskami. I to nie bez powodu. - A już miałam nadzieję, że chociaż na święta przemówi ludzkim głosem. - z westchnieniem podsumowała pod nosem usłyszane wieści, przewracając przy tym oczami. Dla niego chyba zawsze był dobry dzień na dokuczanki. W ramach reakcji, Davies wróciła na twardy grunt po raz kolejny i z miotłą w ręku udała się za Voralbergiem. Nie dodawała nic od siebie, jeżeli chodziło o dyskusję z Irytkiem. Trudno byłoby o wiarygodność jakichkolwiek słów, gdyby i ona chciała zastraszyć poltergeista czymś kompletnie zmyślonym. - Skoczko. - za sprawą przywołania jej imienia oraz gestu dłonią, chciała przywołać przerażoną uszatkę do siebie. Być może nie czuła się odpowiednią osobą do ochrony skrzatki, ale ona nie musiała o tym wiedzieć. Ona miała obserwować wydarzenia z w miarę możliwości bezpiecznej pozycji i bez niepotrzebnego panikowania.
Irytek nie wydawał się przekonany słowami Gunnara. Wydął wargi, jakby wiking obraził go w jakiś paskudny sposób swoją ignorancją, ale nie było to absolutnie nic, co pomogłoby w pozbyciu się duszka z przedsionka. Alexander, jaki nagle zjawił się w progu, wykazał się nieco większą znajomością słabości tego małego złośnika, co wcale nie sprawiło, że Irytek odleciał bez słowa. Mina nieco mu zrzedła, ale zadarł jednocześnie głowę do góry, aby butnie udać, że wcale nie przejmuje się Baronem. - Krwawy Baron, pfu! Irytek nie boi się żadnego Barona! - Zaśmiał się złośliwie, nic nie robiąc sobie z zaklęć, które zaczęli na siebie nakładać mężczyźni. Zamiast tego wyglądał jakby coś obliczał i pewnie wyliczyłby to o wiele lepiej, gdyby nie dosłyszał marudnego przeklinania woźnego, dobiegającego od strony schodów. Dopiero stanięcie oko w oko z nauczycielem przekonało go, że może jednak warto skorzystać z okazji do psocenia i zszargania nerwów staremu. Uśmiechnął się szeroko, prezentując niemalże cały rozstaw zębów, a potem cisnął w was tym, co trzymał w dłoniach i odleciał, aby wrócić do swojego ukochanego zajęcia czyli doprowadzania woźnego na skraj załamania psychicznego. Po drodze rąbnął jeszcze w zbroję wywracając ją, dzięki czemu rozpadła się na części i zerwał żółtobrązowy materiał z borsukiem, który to smętnie zakrył „zwłoki rycerza”. Jednakże to nie było waszym największym zmartwieniem. Okazało się, że Irytek miotnął w Alexa czymś więcej, niż jedynie niewielkim pakunkiem, jak mogło wam się zdawać na początku. Odbił się on od zaklęć ochronnych i od choinki, rozwijając się tuż pod stopami Gunnara. Nie minęła sekunda, a wasze nosy zaatakował przeokrutny smród. Kieszonkowe bagno oddzieliło choinkę od Wielkiej Sali i tylko dlatego, że zadziałał tutaj czar wikinga, nie musieliście załatwiać sobie nowej. Niemniej, najwidoczniej musieliście teraz poradzić sobie z tą drobną niedogodnością i dopiero później mogliście w spokoju ubierać drzewko i dokańczać ozdabianie. Skoczka nawet nie zamierzała zbliżać się do wyjścia z sali, zaszyła się przy pudełkach z ozdobami aż po samą brodę i jej pozycję zdradzało tylko lekkie podrygiwanie uszu ponad połaciami elfów, korali i jemioły. Pomoże wam dopiero, gdy wciągniecie choinkę do środka i zamkniecie za sobą drzwi. Gunnar, rzuć dodatkową kostką. Jeżeli będzie ona parzysta, zdążyłeś zrobić unik przed bagnem. Jeśli nie, Morgan i Alexander musieli cię z niego wyciągać.
Każde z was rzuca jedną kością k6 na post. Liczba oczek oznacza wasz wkład w pozbywanie się bagna, ewentualne ratowanie Gunnara od skutków tego śmierdzącego prezentu i dokańczanie ozdabiania. Treść postów powinna oscylować wokół wskazanych wyżej elementów, ale docelowy efekt pozostawiam wam (w razie potrzeby podpowiedzenia, zapraszam na priv). Dążycie do osiągnięcia progu 30 punktów (łącznie za wszystkich z was - proszę was o sumowanie wspólnego wyniku wraz z każdą wiadomością), wtedy kończycie ozdabianie i czekacie na moją reakcję. Każdy niski rzut możecie, a nawet powinniście traktować jako niewielką porażkę. Wskazane jest np. uderzenie się w mały palec o krzesło, przypadkowe oparzenie się różdżką, oczarowanie się przypadkowym stanięciem pod jemiołą - interpretacja mocno dowolna, ale proszę, aby były jakieś fabularne konsekwencje. Alex, twoja liczba punktów z kuferka z zaklęć sprawia, że twój wkład w każdym poście będzie miał bonus +3pkt.
Każde z was ma 24h na napisanie posta. Nie obowiązuje was żadna wskazana kolejka, poza obowiązkową jedną wiadomością na turę (tj. czekacie aż napisze każde z was). Po upłynięciu doby i braku odpowiedzi od jednego z graczy, można pominąć jego kolejkę. Uwaga: pomijanie kolejek będzie miało odzwierciedlenie w nagrodach za event.
______________________
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Zwłoki rycerza Hufflepuffu spoczęły gdzieś poza centrum wydarzeń. Nie one były zresztą najważniejszym ich zmartwieniem - było nim bagno rozpościerające się przez połowę sali. I wcale nie było ono pochodzenia Dunbarowego, który jakiś czas temu odgrażał się takim psikusem podczas którejś z lekcji. Irytek zaginął w akcji, woźnego, poza odgłosami, właściwie nie udało jej się zarejestrować. Skoczka ukryła się z dala od nich. Całą trójką byli zdani na siebie nawzajem. Davies, nie chcąc wyrywać się do czarowania, postanowiła wskoczyć na miotłę i być może wrócić do ozdabiania ścian, gargulców, herbów i innego tałatajstwa. Z niepewną ręką do zaklęć raczej nie przydałaby się Voralbergowi. Pech chciał, że jej decyzja nieco odbiła się na jej zdrowiu. Miotła, owszem, latała bez problemu, ale tylko do przodu, bo jej witki były całe w bagnistym błocie - najwyraźniej i miotle oberwało się w jakiś sposób rykoszetem. Zanim Davies zorientowała się, co poszło nie tak, wydzwoniła w ścianę i upadła razem ze swoim wspaniałym Zmiataczem, czy co to było, na ziemię. Dobrze, że nawet nie udało jej się odpowiednio unieść, bo jeszcze by się z tego wszystkiego połamała. Będąc na ziemi, postanowiła zabrać się za swoje dekoracyjne zadanie tak dobrze, jak potrafiła. Już bez unoszenia się w górę i bez miotły. Pozostawała czujna, jeżeli chodziło o nauczyciela oraz Gunnara - być może niedługo mogłaby być potrzebna. Tymczasem, użytą z powodzeniem Leviosą przenosiła kolejne bombki na swoje miejsca.
Kość wkładu w starania: 2 Wingardium: też 2, działa
Gunnar Ragnarsson
Wiek : 26
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 188 cm
C. szczególne : blizna z pazurów wzdłuż kręgosłupa do połowy pleców; na ramionach tatuaże run nordyckich wpisanych w islandzką, mistyczną symbolikę i zarys skalnych grani
— Serio, kurwa, Morgan?! — warknął w kierunku gryfonki, kiedy wsiadła na miotłę, kiedy on tonął w cuchnącym bagnie. Pomijając jej niechęć do pomocy, to wieszanie bombek w Wielkiej Sali mijało sie z celem, kiedy przestrzeń wokół zaczynała walić od przykrych skutków kieszonkowego bagna. Parsknął rozwścieczony, bo chociaż mógł zdążyć się uchylić, niestety mu się to nie udało. Dlatego tonął teraz w tym gównie, a gówniara, prefekt... wieszała bombeczki. — Wspaniałe priorytety, Davies! Gratuluję geniuszu. — krzyknął za nią, dziękując w duchu losowi, że wcześniej przeklinał w obecności profesora w swoim ojczystym języku, mogąc mieć jedynie nadzieję, że Alexander nie znał islandzkiego... O tym sobie przypominawszy, zerknął w kierunku nauczyciela, posyłając mu marne, zrezygnowane spojrzenie. Spodziewał się po profesorze większego rozsądku niż po Gryfonce, dlatego jego obecnosć nieco uspokoiła jego zszargane nerwy. — Mogę... ech... pomoże mi profesor? — wydusił to z siebie ledwie co, nie lubiąc wcale o pomoc zabiegać, ale nie miał innego wyboru. Dopiero, kiedy (mam nadzieję) z pomocą mężczyzny, udało mu się opuścić tonące piaski, mógł przyczynić się do ogarniecia tego burdelu. Przez moment zastanawiał się, czy nie zacząć porządków od siebie, bo każdy krok jaki stawiał, z plaskiem, pozostawiał za nim bagienny ślad. Mimo to, w przeciwieńśtwie do pewnej gryfonki, ułożył sobie lepiej ważność wydarzeń w głowie, dlatego zamiast ogarnąć swoje cuchnące ciuchy i włosy, które lepiły się do zanurzonej wcześniej aż po szyję twarzy w przenośnym gównie, wycelował różdżkę w stronę tegoż właśnie, żeby nikt nie podzielił jego losu. Robił to ze szczególną determinacją, więc chociaż w pojedynkę nie mógł pozbyć się całego szlamu i brudu, w dużej mierze pozbył się przynajmniej pierwszej (z wielu) warstwy niebezpiecznych, tonących piasków, choć pozostały nad nimi cuchnące opary.
Kość wkładu w starania: 3 + 3 bonus = 6 Łącznie z poprzednimi postami: 14 Wybaczcie jakość tego posta, nie mam zbyt dużo czasu bo robię jarzynową XD #święta
Irytek nie bał się Krwawego Barona, też mu coś. Jakoś nie chciało mu się w to wierzyć i był święcie przekonany, że gdyby tylko usłyszeliby głos starego ducha to poltergeist uciekałby w podskokach. Teraz nie było to jednak ważne, bowiem tamten wolał wyrzucić co miał i pomęczyć woźnego. Alexander zmrużył oczy z nikło widocznym zadowoleniem, kiedy bomba Irytka odbiła się od jego tarczy, aczkolwiek mina mu nieco zrzedła kiedy celem stał się Gunnar. Nie zrozumiał tego, co zrobiła w tym momencie Morgan, ale zważywszy na jej ciekawe zaklęciowe przypadłości, to może i nawet dobrze wyszło. Nie odpowiedział chłopakowi, celując jednak w niego różdżką. Szybkim finite, a tuż po nim rzuconym chłoszczyść miał nadzieję pozbyć się tego całego syfu jaki pojawił się dzięki Irytkowi, ale choć włożył w to naprawdę dużo skupienia i siły, to jednak nie był jego dzień i choć uwolnił Ślizgona od tałatajstwa, to bagno nie ustąpiło za pierwszym razem, na dodatek zdając się powiększać. - Panie Ragnarsson, może rzućmy zaklęcie wspólnie, zadziała mocniej. - zaproponował, wpatrując się jasnymi oczami w chłopaka. Grymas na jego twarzy sugerował, że całość nie padnie zbyt ładnie, ale osoba Voralberga miała w sobie ten plus, że zmysłu powonienia nie posiadał. Wygryw.
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Uśmiechnęła się pod nosem, słysząc jadowite uwagi Ragnaroka. Prawda, jak zwykle zresztą, była gdzieś pośrodku, bo i to zadanie, którym ona początkowo się zajęła, czekało na zakończenie. - Nie słyszę Cię z tej kupy gówna, Twojej głupocie nic nie dorówna... - zaśpiewała sobie pod nosem, stojąc do pozostałych plecami, po czym jednak zdecydowała się na pomoc, coby nie wyjść na taką całkiem złą i niewspółpracującą. Miotłę zostawiła w swoim kącie, pokonała dzielącą ją od Voralberga odległość, z każdym krokiem coraz bardziej krzywiąc się od smrodu, po czym na miejscu stanęła niewzruszona i skinęła do Skandynawa. - Co, nagle sobie przypomniałeś o duchu zespołu? - na Historii Magii jakoś nie brał pod uwagę priorytetów swojej strony konfliktu i nie widział problemów z kopaniem pod nią dołków. Skoro był w stanie zdecydować się na taki zdradziecki krok podczas pierdoły, jaką była lekcja, Davies wolała nie wiedzieć, jaką szumowiną okazywał się dla ewentualnych 'przyjaciół'. Ponad wszystko miała ochotę go w tym zostawić i niech się zacuchnie na śmierć albo udławi tym świństwem. Ale obecność nauczyciela miała spory wpływ na jej ostateczną decyzję o tym, by chociaż poudawać, że z zaangażowaniem ratuje mu skórę. - Chłoszczyść. - rzuciła od niechcenia i chyba różdżka zorientowała się w jej zamiarach, bo oparzyła ją, jakby chciała dać znać, że wolałaby skupienie i oddanie sprawie. Gryfonka wyrzuciła z siebie szepcząco-syczące 'szlag', ale nie chciała zdradzać niczego więcej. Może uznają, że to była reakcja na brak większego wpływu jej zaklęcia na doprowadzanie Wielkiej Sali do porządku.
Wpływ: 3 Kość zaklęciowa: 6 robi aua Łącznie: 17
Darcy U. Hirrland
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : amerykański akcent, blizna na lewym przedramieniu, przygarbiona postawa i czerwona szminka na ustach
Prychnęła cicho ze śmiechu, unosząc brew nieco wyżej i posyłając Gryfonowi powątpiewające spojrzenie. Ona sama nic by nie zrobiła z wiedzą o ewentualnych potomkach Callahana, ale jeśli przy innych też mówił bez zastanowienia, to dziewczyna życzyła mu powodzenia w odkręcaniu nieprawdziwych historii i plotek. Wiedziała, jak szybko informacje potrafią krążyć po Hogwarcie, sama się o tym przekonała, kiedy zapomniawszy hasła do pokoju wspólnego, pewnego wrześniowego wieczoru ostro pokłóciła się z Grubą Damą. Na następny dzień cały zamek wiedział, że "ta nowa dziewczyna najwyraźniej nie wie, jak działają portrety". Do dziś ilekroć przechodziła przez obraz będący wejściem do wieży Gryffindoru, Hirrlandówna czasami wyłapywała rozbawione spojrzenia, szczególnie młodszych uczniów. -Wyluzuj, gromadka dzieci w domu to chyba nic strasznego? - zapytała lekceważąco. Ona sama wychowywała się z dala od innych dzieci, zamknięta w złotej klatce, która w założeniach miała być dla niej lepszą opcją niż pójście do szkoły. Niekiedy podczas wielu godzin spędzanych samotnie nad książkami, malutka Darcy wyobrażała sobie, że ma brata albo siostrę, z którą mogą płatać różne figle domownikom. Ilekroć jednak dała się zbyt ponieść fantazji, zaczarowany zegarek skutecznie sprowadzał ją na ziemię, każąc wracać do nauki. Wizja domu pełnego biegających i rozrabiających urwisów, wiecznego nieładu, krzyków i śmiechu wydawała się więc dziewczynie niezwykle kuszącą. -Ile masz tego rodzeństwa? - pociągnęła wątek i - idąc za przykładem Gryfona - nałożyła sobie trochę sałatki, starając się przerzucić na swój talerz tyle pomidorów, ile się da. Słuchała uważnie, jak chłopak rozpływa się nad quidditchem, miotłami i lataniem, coraz bardziej przekonując się do swojego pomysłu. Był ryzykowny, w końcu odsłaniała karty przed kimś obcym, ale z drugiej strony mogła wiele zyskać, o ile tylko Callahan zgodziłby się jej pomóc. Wzdrygnęła się na sama myśl...pomóc? Jej? Przecież ona nigdy nie prosi o pomoc. Tym razem zmuszona była jednak schować dumę do kieszeni, bo ani godziny spędzone w bibliotece ani te przesiedziane na trybunach nie nauczyły jej wiele w kwestii quidditcha. Słysząc twierdzącą odpowiedź na swoje pytanie, Darcy ostatecznie zdecydowała się wprowadzić w życie swój mały plan, toteż odsunęła od Gryfona półmiski z jedzeniem robiąc między ich dwójką wolną przestrzeń. -Okej, słuchaj Callahan. Mam propozycję nie do odrzucenia. - spojrzała na niego morderczo poważnym wzrokiem, ignorując całkowicie jego pytanie. -Wytłumaczysz mi, na czym polega ten cały quidditch, tak żebym wiedziała co się dzieje na boisku podczas meczu bożonarodzeniowego i nie wyszła na durnia, kiedy ktoś mnie o to zapyta. - wyłożyła karty na stół, kończąc wypowiedź najbardziej sarkastycznym "Proszę" jakie Gryfon usłyszał. Jeszcze nie wiedziała, co mogłaby zaoferować chłopakowi w zamian, ale liczyła, że odwalenie za niego jakiejś pracy domowej powinno załatwić sprawę. Na razie jednak przemilczała kwestię rewanżu ze swojej strony, jakby zapominając, że układ działa przecież w dwie strony.
Gunnar Ragnarsson
Wiek : 26
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 188 cm
C. szczególne : blizna z pazurów wzdłuż kręgosłupa do połowy pleców; na ramionach tatuaże run nordyckich wpisanych w islandzką, mistyczną symbolikę i zarys skalnych grani
Przewrócił oczami, wyraźnie nie rozumiejąc zachowania dziewczyny. O ile wcześniej sam do niej niczego nie miał, o tyle dzisiaj i ostatnio w ogóle, Morgan nie okazywała mu zbyt dużej sympatii, a on nie wiedział skąd ta nagła zmiana. Nadaremnie było mu sobie przypominać sytuację z historii magii, bo nie odnalazłby jej w swojej pamięci jako wredne czy nieprzyjazne zachowanie. Nie podchodził do zajęć personalnie, ani do Davies. Nie wpadłby nawet na to, że kradzież dokumentów może być dla kogoś tak wielkim problemem. Dlatego jego myśli szukały w pamięci innych możliwych przyczyn zachowania Morgan. — Co Ci zrobiłem? Ukradłem psa? Zabiłem babcię? Poplamiłem mundurek? Otaksował ją spojrzeniem, jej nienaganny strój, łącznie z tymi śmiesznymi, dziewczęcymi podkolanówkami, jakie kazali nosić Hogwartczykom. On sam, kiedy mógł uwalniał się od krępującego go krawata i białej koszuli. Teraz jednak, trzeba przyznać, Morgan prezentowała się o niebo lepiej od niego. Pociągnął koszulkę, odejmując ją, lepiącą się, od skóry i zmarszczył brwi. — Jaki znowu duch zespołu? — nie do końca zrozumiał zarzut — Tu nie chodzi o mnie. Rozejrzyj się dookoła, księżniczko. Były ważniejsze rzeczy do ogarnięcia niż bombki, które przecież nikomu nie uciekną (może z wyjątkiem żywych elfów, one wyglądały podejrzanie ruchliwe w swoich klatkach). Prychnął, rozdrażniony, bo przecież nie pomyślał nawet o sobie, bo jak dotąd nie zdjął z siebie całego tego gówna i szlamu, myśląc o tym, jak ogarnąć rozprzestrzeniające się mokre piaski w sali. — Zresztą, rób co chcesz. Może na drugim końcu szkoły potrzebują pomocy w rozwieszeniu lampek. Na pewno będzie pięknie. Z tym jebiącym bagnem szczególnie — mruknął posępnie, zwracając się ostatni raz do gryfonki, zanim przerzucił swoją uwagę na profesora, który przypomniał mu o swojej obecności sugestią podjęcia wspólnego działania. — Chłoczyść czy finite? — skontrolował, czy myśleli z opiekunem Ravenclawu podobnie, bo jeśli miało to wyjść, musieli użyć jednej inkantacji. Na którąkolwiek Alexander się nie zdecydował, Gunnar zastosował się do polecenia, wdzięczny mężczyźnie za jego spokój i zdystansowanie. Inaczej nie miałby do kogo czerpać siły przy tej dziecinadzie. Absorbując od profesora jego skupienie, wyraźnie usprawnił swoją skuteczność, bo zdawało się, że zaklęcie rzucane we dwoje rzeczywiście przynosiło lepsze efekty.
Rzut: 6 + 3 bonus = 9 Łącznie: 32/30 i wielka prośba ode mnie, żeby przez te trzy świąteczne dni dać trochę wyrozumiałości z czasem na odpis ;)
Wziął głęboki wdech patrząc na zachowanie nie tyle co Ślizgona, co w zasadzie ich obojga. Gorszej mieszanki chyba nie mógł dzisiaj otrzymać, no, może pan Clarke mógłby mieć tu sporo do powiedzenia, ale ta dwójka wcale nie pozostawała w tyle swoim zachowaniem. - Panie Ragnarsson, nalegam jednak na wstrzemięźliwość w używaniu wulgaryzmów. Zwyczajnie nie wypada. I proszę Was oboje o spokój. - mruknął, zdecydowanie, ale bardzo spokojnie. Zlustrował oboje spojrzeniem, aby już po chwili na powrót przyjrzec się bagnu. Jego uwagę zwróciło zaklęcie rzucone przez pannę Davies, a raczej jego brak, a bardziej jej reakcja. Nie skomentował jednak, powracając spojrzeniem na Ślizgona. - Chłoszczyść. - zaczekał aż Gunnar przyjmie tę informację do wiadomości i kiedy był gotowy obaj skierowali różdżkę na ten ruchliwy syf, aby skutecznie, łączonym zaklęciem się go pozbyć. Uniósł kącik ust do góry, zadowolony z takiego stanu rzeczy i kiwnął porozumiewawczo do chłopaka. - Doskonała robota. - rzucił krótko, podchodząc do choinki, a tym samym o mało nie tracąc równowagi na śliskich pozostałościach po bombie Irytka. Zerknął na drzewo i machnął różdżką na ozdoby, które pomknęły na iglaka, układając się w całkiem zgrabny wzór. Nawet nie wiedział, kiedy tak bardzo uwielbiający go świąteczny łańcuch wydostał się ze swojego kartonu i znów oplątał się wokół jego nóg, ponownie kładąc go na ziemię. - Szlag. - mruknął, lądując na podłodze. No jak Merlina kocha, jeszcze raz, a autentycznie go spali. Rozplątał nogi i rzucił krnąbrną błyskotkę na choinkę, mając nadzieję, że da już mu spokój.
Choinka w końcu stanęła, a wielokolorowe bombki pomknęły ku niej chętnie. Łańcuch, jak widać, był odrobinę bardziej krnąbrny, gdyż ewidentnie zakochany w nauczycielu zaklęć, szczerze pragnął zawzięcie tulić się do jego nóg. Skoczka o mało nie dostała palpitacji, kiedy tuż obok niej o ziemię rąbnął ponownie tyłek Voralberga. Podskoczyła aż wysoko w miejscu, prawie wywracając stroik, który dopiero co stworzyła z kilku elfów i podobnego do Alexowego, złotego łańcucha ze świecących w ciemności korali. Nie podobał jej się Irytek. Nie podobało bagno i kłótnie w zespole, obrażone miny uczestników i przewracający się ludzie. Nic z tego nie mieściło się w jej lękliwej konwencji świąt. Lekko wstrząsając ramionami machnęła krótko palcem, stawiając nauczyciela do pionu delikatnym zaklęciem lewitującym. - Skoczka myśli, że wy powinniście się pogodzić. - Zadeklarowała, notabene wyjątkowo odważnie jak na siebie i nawet nie zorientowaliście się kiedy to nastąpiło, a już nad głową Morgan i Gunnara pojawiła się jedna z jemioł przygotowanych do zawieszenia. W następnym wątku, w którym się spotkacie, będziecie czuli do siebie nieokreśloną sympatię. Nie musi być to miłość, ale mile widziana będzie po prostu chęć wspólnej rozmowy i okazywanie sobie życzliwości. Poza tą drobną manipulacją, nie zrobiła nic więcej. Jemioła wkrótce zawisła nad stołami, a skrzatka wręczyła każdemu z was niewielką zawieszkę w kształcie młota z doczepioną do niej lśniącą śnieżynką. Zarówno jednio jak i drugie nigdy nie pozwoli ogrzać się ciepłem waszych dłoni i zawsze będzie emitowało chłód. - Skoczka dziękuje za pomoc, zwłaszcza z Irytkiem. - Dygnęła wam nieznacznie sugerując, że dalej już poradzi sobie sama. W zasadzie, trudno jej się dziwić, skoro ewidentnie niedobrze znosiła nerwową atmosferę, jaka zapanowała między wami w tym szczególnym, przedświątecznym okresie. Zresztą, nie zostało jej do zrobienia aż tak dużo - w pudełku z ozdobami było już widać dno. No... może przydałoby się jeszcze, żeby ktoś jej tutaj wywietrzył?
Po reakcji Darcy wiedział już, że raczej nie dzieliła jego niedoli, a może nawet nigdy nie miała do czynienia z upierdliwym dzieciakiem, a już na pewno nie z całą ekipą takowych, bo gdyby miała, to doświadczenie kazałoby jej przekazać mu uprzejme wyrazy współczucia; taka wizja posiadania świętego spokoju i wszystkich rzeczy tylko dla siebie przez całe dzieciństwo wydawała mu się oczywiście szalenie kusząca, ale czy pokusiłby się o stwierdzenie, że zazdrości i chciałby się zamienić? W chwilach wielkiego gniewu, gdy bracia i siostry zachowywali się jak małe łajdaki z pewnością tak, bo sam niejednokrotnie groził, że powyrzuca ich przez okno, ale po przekalkulowaniu wszystkich za i przeciw - zdecydowanie nie. Dlatego też, gdy dziewczyna lekceważąco podsumowała jego narzekanie, nie do końca zaprzeczył. - Straszne może nie, ale męczące tak - przyznał - Masz tak czasem, że chciałabyś posiedzieć sama i w ciszy i spokoju? Jak mieszkasz z taką zgrają, to zapomnij. Zawsze się któreś przypierdoli i będzie coś chciało, zawsze, nawet jak śpią, to się któreś obudzi. W wakacje jak jestem w domu to średnio trzy razy w tygodniu muszę odczarowywać im potwory spod łóżek w środku nocy, bo wystarczy że jeden podniesie alarm, że widział rękę dementora, i jest panika - wyjaśnił, chcąc przedstawić jej obrazowo jak to wygląda; oprócz wspomnianego wyżej poskramiania wyimaginowanych bestii musiał też robić mnóstwo innych, dużo bardziej odpowiedzialnych i angażujących rzeczy, ale to postanowił przemilczeć, w końcu nie chciał się chwalić prawie obcej osobie, że jego starzy mają wszystko w nosie. Musiał się chwilę zastanowić, grzebiąc w pozostałych na talerzu ziemniakach, gdy spytała go o liczbę, bo czasem tracił rachubę. - Dziewiątkę - odparł, doliczywszy się wszystkich, i przyszło mu do głowy, że znając życie za rok zrobi się z tego okrągłe dziesięć, bo czemu nie - Czasem jest bardzo wesoło, więc jakbyś cierpiała na niedobór dziecięcego towarzystwa to wiesz gdzie wpaść - zażartował, bo tak na poważnie to w życiu by jej nie zaprosił do domu; ani jej, ani nikogo innego, bo raz, że nie byłoby miejsca, bo niewielki domek miał metraż zapewniający przestrzeń dwóch centymetrów kwadratowych na osobę, a w dodatku był zawalony łóżkami piętrowymi, kołyskami, zabawkami i różnymi pierdołami, a dwa, że byłoby mu zwyczajnie wstyd. Zdziwił się nieco, gdy Darcy podczas luźnej rozmowy o quidditchu nagle zrobiła się szalenie poważna i poprosiła go o przysługę takim tonem, jakby zlecała mu płatne zabójstwo Ministra Magii; gdy jednak usłyszał jej prośbę, czy raczej polecenie, uśmiechnął się, bo co jak co, ale o tej grze mógłby mówić w nieskończoność. Pewnie niejedna osoba na jego miejscu złapałaby się za głowę, nie dowierzając, jak można nie wiedzieć nic nic o najpopularniejszej grze czarodziejów, ale Boyd postanowił nie wnikać w powody tej niewiedzy (może w Stanach traktują to jeszcze bardziej pobieżnie niż tutaj, może Darcy olała temat tak jak on nowożytną historię magii, co za różnica), w końcu sam nie był alfą i omegą i na wielu rzeczach się nie znał, i nie było w tym nic złego. Grunt, że się przyznała, a kto pyta, nie błądzi. - Z przyjemnością - oznajmił bez cienia ironii; skoro był już samozwańczym nauczycielem praktycznych angielskich zwrotów dla Albiny, równie dobrze mógł być też nauczycielem quidditcha dla Darcy, nie ma sprawy. Już-już miał zaczynać swój wywód, ale uświadomił sobie, jeszcze jedną kwestię, którą Gryfonka pominęła. - Ale wiesz, że nie ma nic za darmo? - zagaił; tak naprawdę to mógłby jej bez problemu opowiedzieć o grze bez żadnej przysługi w zamian, bo nie była to dla niego żadna fatyga, ale postanowił wykorzystać sytuację, by lepiej poznać Amerykankę i dowiedzieć się o niej czegoś więcej - Ja cię nauczę zasad quidditcha tak, że na trybunach wszystkim kapcie pospadają jak się odezwiesz na meczu, ale w zamian ty mnie nauczysz czegoś, co ty umiesz a ja nie. Czegokolwiek. - zaproponował, dając jej możliwość popisania się swoimi umiejętnościami w dowolnej dziedzinie, magicznej czy nie, było mu wszystko jedno.
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Irytek zadbał o to, aby przed świętami nikt nie zapomniał o jego obecności w szkolnych murach. Na szczęście jakoś udało im się usunąć efekty jego brzydkich zagrywek, a Wielka Sala, w której ozdabianiu wzięli dobrowolny przecież udział, z czasem zaczęła wyglądać naprawdę pięknie. Nie skomentowała słów skrzatki niczym poza krótkim westchnięciem. W końcu Skoczka miała rację - przynajmniej na czas świąt powinna sobie odpuścić jakiekolwiek konflikty. Dzień dobroci dla zwierząt i inne takie. - Piękne niebo, profesorze. Gunnar. - uśmiechnęła się, wpatrując w spadające na nich śnieżynki, aby potem jeszcze skinąć głową do Ślizgona. Tymi dwoma komunikatami postanowiła pożegnać się z zebranymi i ruszyć w stronę drzwi wejściowych, które przed chwilą zamykali po wtarganiu choinki. - Zostawię otwarte. - ogłosiła, mocno biorąc pod uwagę aromaty, których nadal nie udało im się całkowicie pozbyć z pomieszczenia. Całą resztę zostawiła dla nich. Być może Ragnarok miał zamiar jeszcze wziąć się za ozdoby z elfich żyjątek, a profesora zaklęć nadal frapowało nieidealne w jego oczach sklepienie. Swoje już zrobili, a przebywanie przy Skoczce raczej nie działało na kobietkę zbyt dobrze. Nie tylko ze względu na zabójczy wzrost.
[z/t]
Alexander D. Voralberg
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 198
C. szczególne : wysoki i wychudzony | blady | blizny wokół ust i na twarzy | nienaturalnie białe oczy i mogące wywołać niepokój spojrzenie
Nie mógł powstrzymać uśmiechu, który wstąpił na jego twarz w momencie pojawienia się nad Gunnarem i Morgan świątecznej jemioły, najwyraźniej działającej nieco wyraźniej niż taka zwyczajna. Mimowolnie nieco obawiał się jej skutków, ale śmiał również sądzić, że dzieci z tego nie będzie, a przynajmniej taką miał nadzieję. Wystarczyła mu jedna informacja o ciąży pewnej ślizgonki, zresztą mającej rozwiązać się wkrótce. Nie chciał raczej znać szczegółów zarówno powstania jak i zakończenia tego przedsięwzięcia. Zerknął na choinkę, poprawiając co nieco niektóre ozdoby na niej wiszące, zajmując się również zakochanym w nim łańcuchem tak bardzo spoglądającym na jego nogi i zapewne chcącym pozbawić go pionu po raz trzeci. Spojrzał również na Skoczkę, najwyraźniej niezbyt zadowoloną z ich pomocy, ale jakby nie patrzeć w ostateczności w pewien sposób nią usatysfakcjonowaną i uśmiechnął się lekko. No cóż. Skłonił się jej lekko i rzucił krótkie dziękuję, a później rzucił ostatnie zaklęcie mające za zadanie oczyścić powietrze w Wielkiej Sali, aby na koniec skierować swoje kroki w kierunku wyjścia. [zt]
Dickens V. Vardana
Rok Nauki : I
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : ścięte na wojskowo włosy, kilka tatuaży, kolczyk w uchu, jednak najbardziej charakterystyczne jest jego zagryzanie dolnej wargi lub własnych kości u dłoni
Interesujący ludzie zwykle nie mieli wiele do zaoferowania, gdy człowiek bliżej im się przyjrzał. Ktoś, kto rzuca się w oczy, nie musi być kimś, kto faktycznie mógłby coś wnieść do naszego życia. Inność, nie musiała oznaczać coś interesującego. Owszem, na pierwszy rzut oka. Później? Już niekoniecznie. Ile razy spotkaliśmy się z osobowościami, które swoją obecnością aż krzyczały... A kiedy przychodziło co do czego, nic tam w środku nie było wartego uwagi. Nie była taką osobą. Nie pasował do żadnych ścieżek, które ktoś wcześniej wydeptał. Chociaż tak bardzo by chcieli, aby kroczył którąś z nich... Tak uparcie trzymał się gruzów, które przed nim stały i które sam musiał przenieść. Wybrał bolesny proces, słyszał za plecami dobrze znany sobie płacz. Jednak parł dalej. Jak najdalej od miejsca, które znał. Jak zawsze potrafiła go przejrzeć, prawda? Może teraz był to wydźwięk jedynie powierzchowny, jednak wiedziała, czuła. Może sam dawał jej to do zrozumienia, jakoś nie szczególnie ukrywając swoje prawdziwe oblicze. Nie przed kimś, kto wiedział kim... No właśnie. Tu pojawia się ta nieznośna myśl, myśl, że o nim zapomniała. Czy to naprawdę mogło Cię zaboleć? Ciebie? Kogoś, kto potrafił jeszcze bijące serce wyrwać przez pełnego wrzasku gardło? Chyba nie spodziewała się, że będzie siedział cicho. Nie zamierzał stać i patrzeć jak powoli gubi się w wizji, którą sama stworzyła. Czemu za cel wybrał właśnie ją? Czemu nie mógł dać spokoju jej wyobrażeniom o sobie w tym miejscu... Mierziło go na samą myśl, że miałaby taka być. Wyuczona, sztuczna... Nijaka. To nie był sentyment z dawnych czasów, nie robił tego z myślą o niej... Nie był altruistą. Coś jednak śmierdziało i wiedział, że to jego śmieszne wymówki. Chciał nią wstrząsnąć, chciał ją zbudzić z koszmaru, w który sama się wrzuciła. Nieistotne było dla niego to, jak wygodne to dla niej było. Wiedział, że powoli mu się to udawało. Potrafił dążyć po trupach do celu, nie chciał jednak, by ona była jednym z nich. Nie chciał, aby stała się szkieletem, którego pękanie będzie słyszał i czuł pod stopami. Kiedyś uważał ją za kwintesencję życia, bezpośredniości i szczerości bijącej z nawet najprostszych czynności. Uśmiechnął się kącikiem ust, słysząc znajome słowa czy słysząc szczerość płynącą z jej ust. Nie mógł się powstrzymać przed tym, co zobaczyła na jego twarzy. Tego samego chłopaka, z którym biegała ramię w ramię. Może jego rysy były teraz ostrzejsze, a spojrzenie surowsze... Pochylił się i przyciągnął ją ku sobie za szyję, składając całusa na jej czole. Zbyt długiego i zbyt ckliwego, jak na kogoś o spaczonych uczuciach, które ktoś próbował z niego wyrwać siłą. Odsunął się. -до скорой встречи-To była jak złożona obietnica, której nigdy nie chciałby złożyć. Nie był człowiekiem, który mógłby to zrobić. Obietnice sprawiały, że ktoś stawał się tobie bliższy, łączyło was coś nienamacalnego, coś, czego nikt inny nie byłby w stanie nawet zniszczyć. Puścił jej perskie oczko i wstał, zabierając wszystko, co ze sobą przyniósł, czyli niewiele. Jeszcze zanim zniknął z pomieszczenia, odwrócił się i spojrzał w jej kierunku. Chciał zobaczyć, co widniało na jej twarzy, kiedy nie było go w pobliżu. Czy rozmyślała o tym, co powiedział, o tym, czego sama nie powiedziała, czy odprowadziła go wzrokiem, jak coś, czego szybko chciałaby się pozbyć...
Poznawanie się na nowo okazywało się być sztuką dużo trudniejszą, ale i dużo bardziej podniecającą niźli mogłaby się tego spodziewać. Czy przychodząc tu dziś na posiłek mogła przewidzieć jak się los potoczy, kogo spotka i jak będzie to spotkanie wyglądać? Absolutnie nie. Teraz jednak miała wrażenie, że te kilka wymienionych zdań, spojrzenie jego oczu i powściągliwy uśmiech powoli rozerwały i zaczęły rozpakowywać ją z kokonu, jakby była przesyłką z Rosji którą ktoś zapomniał odpakować, wciąż leżącą w przedpokoju zawiniętą w szary papier, zapomnianą, a jednak zawierającą coś nader interesującego. Nią samą. Zamknęła oczy gdy chwycił ją za kark i złapała jego przedramię. Z jednej strony z zaskoczenia tym gestem, z drugiej wprost przeciwnie, jakby chciała by trwał jak najdłużej. Gdy się odsunął spojrzała mu w oczy. - хорошо. To trwało tylko ułamek chwili, podniósł się i pognał żyć swoim życiem - tak jak kiedyś, tak jak zawsze. Echo minionych lat niosło się gdzieś w jej głowie jakby ten pocałunek był uderzeniem w wielki, stary i uśpiony dzwon. Palcami dotknęła czoła w geście nie tyle ostrożnym co wręcz pieszczotliwym. To była najmilsza rzecz jaka przytrafiła się jej od dawna, ktoś ją zobaczył, zobaczył naprawdę ją i obiecał zobaczyć ją wkrótce ponownie. Kto wie, potem może jeszcze raz? Odprowadziłą go wzrokiem wyglądając wyjątkowo głupio, tak trzymając się za czoło, a jednak gdy obejrzał się przez ramię na jej ustach zakwitł zaczepny uśmieszek małej Albiny z pierwszej klasy w Durmstrangu, uśmiech, którym wymieniali się z dwóch przeciwległych końców klasy, uśmiech, który zapowiadał kłopoty!
zt
Darcy U. Hirrland
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : amerykański akcent, blizna na lewym przedramieniu, przygarbiona postawa i czerwona szminka na ustach
Darcy nie planowała mieć dzieci, w każdym razie nie w najbliższym czasie. Nie wiedziała, czy potrafiłaby być dobrą matką, jeżeli jedynym wzorcem, który miała, był apodyktyczny potwór niespełnionych ambicji. Dziecko wymagało ciepła, cierpliwości i wyrozumiałości, a tych cech zdecydowanie nie można było dziewczynie przypisać. Nie wyniosła ich z domu, a życie nauczyło ją raczej podejrzliwości niż ufności, toteż wychowywany przez nią potomek miałby do czynienia z chłodną obojętnością, a tego Darcy nie życzyła nikomu. Jednak rodzeństwo...Darcy czasami zastanawiała się, jak to jet mieć brata albo siostrę. Wychowywać się z kimś u boku. Ona sama praktycznie nie miała styczności z rówieśnikami, może dlatego wyrosła na odludka. -Rzucasz patronusami na prawo i lewo, kiedy jesteś w domu? - uniosła brew, powątpiewając w całą tę historię. Przecież dzieci nie są tak głupie, żeby wierzyć w dementory pod łóżkiem? Spróbowała sobie przypomnieć, czego ona bała się jako kilkulatka, ale do głowy nie przychodziło jej nic, poza kłótniami rodziców. Cóż, te przynajmniej były prawdziwe. - Nawet jeśli, to na co narzekasz, możesz czuć się potrzebny. Pomyśl w ten sposób, dla nich jesteś bohaterem, który ratuje ich od potworów. - dodała, akcentując z powątpiewaniem ostatnie słowo. Ona co prawda preferowała samotniczy tryb życia, z dala od kłopotów, ale myśl, że ktoś mógłby patrzeć na nią z podziwem, niczym na herosa, należała raczej do tych przyjemnych wizji. Akurat przechyliła kielich z sokiem do ust, kiedy słysząc liczbę padającą z ust rozmówcy, zakrztusiła się, marszcząc brwi. -Dziewięć? Tak się da w ogóle? - zapytała, licząc na to, że może się przesłyszała. Wyobrażała sobie Callahana w towarzystwie dwójki, może trójki małych brzdąców, ale dziewiątka? - Jakieś bliźniaki albo trojaczki? - drążyła, licząc w myślach, jaka musi być różnica w wieku całej zgrai. Zaproszenie do domu Gryfona skwitowała jedynie pogardliwym spojrzeniem, po którym wróciła do słuchania o quidditchu. Nikt jej nigdy do siebie nie zaprosił, więc nie wiedziałaby, jak się zachować. Co innego bowiem oficjalne wizyty, a co innego odwiedziny u znajomych. Wolała więc szybko uciąć temat, niwelując tym samym szansę na ośmieszenie się w oczach Callahana. Wykładając mu swój plan, uważnie obserwowała jego reakcję, jakby starając się ocenić, czy chłopak popiera ten pomysł, czy też nie. Badawczym wzrokiem śledziła każde drgnięcie na jego policzkach, każdą iskierkę w oczach i cień uśmiechu, próbując odgadnąć co się dzieje w głowie rozmówcy. Odetchnęła z ulgą, słysząc odpowiedź i powróciła do normalnej pozycji przy stole, tak jakby nic przed chwilą nie zaszło. Powróciła do swojego obiadu składającego się z sałaty i kartofli, kiedy przerwał jej Callahan, dopominając się swojej części układu. Darcy spokojnie przeżuła i przełknęła, zastanawiając się, co mogłaby zaoferować w zamian za naukę zasad quidditcha. - Co powiesz o nauce wyraźnej wymowy? - zapytała, nie podnosząc oczu znad półmiska - Chociaż to przydałoby się wszystkim Brytyjczykom, więc średnio Cię to urządza. W takim razie może...pojedynki? Chyba że wolisz balet. - dodała już bardziej poważnie, wreszcie spoglądając na chłopaka i oczekując szybkiej odpowiedzi. Skończyła już obiad i najchętniej zbierałaby manatki i wyszła na spacer, jednak nie lubiła zostawiać spraw niedokończonych. - To jak?
Szkoda, że nie wszyscy ludzie mieli takie refleksje jak Darcy, bo gdyby na dzieci decydowali się tylko i wyłącznie ci, którzy są na to naprawdę gotowi i w dodatku posiadają odpowiednie predyspozycje, świat byłby znacznie lepszy – z tym, że ich obojga by na nim nie było. - Na szczęście na wyimaginowane dementory i inne takie nie trzeba patronusa, najczęściej rzucam Terego, to przy okazji mają odkurzone pod łóżkiem – odparł, trochę rozbawiony sceptyczną reakcją dziewczyny; nie wiedział, czy tak sobie żartuje, czy naprawdę dopuszczała możliwość, że miał w domu dementory. No chyba nie wyglądał aż tak źle, by podejrzewała, że mieszka w Azkabanie? Na jej kolejne słowa, choć teoretycznie miłe i całkiem krzepiące, zrobiło się mu już mniej wesoło, starał się jednak nie dać tego po sobie poznać i przytaknął, jednocześnie nalewając sobie hojnie soku dyniowego, bo od tych zwierzeń zaschło mu w gardle – Masz rację, to nic takiego. Po prostu lubię sobie czasem pomarudzić – dodał na tyle niefrasobliwie, na ile dał radę, bo przecież nie mógł jej powiedzieć, że tak naprawdę, to wolałby, żeby zamiast niego to jego stary zajął się byciem bohaterem we własnym domu, i że chciałby nie być tak bardzo potrzebny, żeby móc się poczuć niezależnym, i żeby dla odmiany to ktoś zajął się nim; trochę robił to na własne życzenie, bo fizycznie nikt go nie zmuszał do przejmowania się losem krewnych i dzielenia się z nimi swoim czasem, wysiłkiem i galeonem, jednak wciąż był przekonany, że jeśli on nie dopilnuje, żeby było inaczej, to cała ekipa wyrośnie na życiowe niemoty, albo gorzej, małych łobuzów, karmionych płatkami z mlekiem, biernie wdychanym dymem papierosowym i poczuciem beznadziei. Pożałował, że w ogóle zaczął temat rodziny, ale Darcy najwyraźniej się zainteresowała, albo udawała taką z uprzejmości, a jej kolejna reakcja znowu wywołała u niego wesołość, bo chociaż większość osób wyrażała zdziwienie, słysząc te liczbę, to jednak nikt do tej pory nie poddał w wątpliwość tego, czy tak się w ogóle da. Zaśmiał się, na chwilę zapominając, że ta rozmowa wywołała u niego takie przykre przemyślenia. - Jak widać, da się – potwierdził, usiłując zachować powagę, ale nie bardzo mu to wyszło – Podejrzewam, że wystarczy co najmniej dziewięć razy powtórzyć uniwersalną procedurę robienia dzieci i już – uściślił, powstrzymując się od spytania, czy ten proces też ma jej wytłumaczyć, bo nie był pewny, czy Darcy nie poczułaby się nim urażona, a miał złe doświadczenia związane z nieprzemyślanymi żartami i nieznajomymi dziewczętami; zamiast tego zupełnie poważnie odpowiedział na jej pytanie: – Żadnych bliźniaków, więc tak średnio co dwa lata. Ale może powiedz coś lepiej o swojej rodzinie? – dodał, licząc na zmianę tematu, bo stwierdził, że już wystarczająco się uzewnętrznił. Czekał z zainteresowaniem, aż rozmówczyni zaproponuje mu coś w zamian za naukę, bo sam nie miał nawet zalążka pomysłu co do tego, co mogłoby to być; słysząc sugestię poprawy dykcji, parsknął śmiechem. Nie mógł zaprzeczyć, zdawał sobie sprawę, że w uszach nie-rodaka musiał brzmieć mało zrozumiale; mógłby może postarać się bardziej panować nad akcentem, żeby ułatwić jej rozmowę, ale nie zrobił tego. - Ty mnie lepiej doceń, już robię ci przysługę, mówiąc po angielsku zamiast irlandzku! – oznajmił, oburzony na niby jej krytyką tego pięknego zaśpiewu, po czym zamyślił się głęboko nad kolejnymi, realniejszymi opcjami; choć niczego konkretnego się po niej nie spodziewał, to nie był zaskoczony, bo bez problemu był w stanie ją sobie wyobrazić, jak w tiulowej spódnicy gracją z pląsa w rytm klasycznych melodii, jednocześnie skłonny uwierzyć w to, że mogłaby kogoś powalić na ziemię jednym zaklęciem, założywszy, że uroki potrafi rzucać równie straszne, co niektóre spojrzenia. Wybór był prosty. – To pokażesz mi jak się napierdalacie w Ameryce i będziemy kwita – przystał entuzjastycznie na tę propozycję, która wydawała mu się bardziej kusząca, a następnie, zauważywszy, że oboje już skończyli jeść, a dziewczyna zaczyna się niecierpliwić, zerknął na zegarek, by upewnić się, czy może jej poświęcić jeszcze dłuższą chwilę. Mógł. - Dobra, Hirrland, to chodź – zarządził dziarsko, wstając; w końcu mecz bożonarodzeniowy był już za kilka dni, mieli zatem niewiele czasu – Pójdziemy od razu na boisko, w praktyce się szybciej nauczysz.
Darcy U. Hirrland
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : amerykański akcent, blizna na lewym przedramieniu, przygarbiona postawa i czerwona szminka na ustach
Wielka Sala stopniowo pustoszała, kiedy kolejni maruderzy kończyli powoli swoje posiłki i tak spożywane kilka godzin po porze obiadowej. Co jakiś czas rozlegał się donośny trzask drzwi wejściowych zamykających się za uczniami opuszczającymi jadalnię. Przy stole Gryfonów zostali tylko oni, a w pomieszczeniu towarzyszyła im tylko grupa Puchonów, którzy najwidoczniej również nie skończyli swojej debaty. Darcy również coraz częściej kierowała swój wzrok w stronę wyjścia, zastanawiając się, czy na spacer wybrać się nad jezioro, czy może lepiej na skraj lasu, jednak rozmowa z chłopakiem nawet się kleiła, a co tu dużo mówić, dziewczyna nie miała ostatnio zbyt wielu okazji do dłuższej pogawędki. Odkąd postanowiła sobie, że nie zaprzepaści szansy, jaką ta szkoła jej dawała, Gryfonka większość czasu spędzała nad książkami lub w pracy, próbując poradzić sobie bez pieniędzy rodziców. Zresztą nawet gdyby chciała, to nie potrafiła przełamać się i podejść do kogoś, żeby ot tak po prostu zacząć konwersację. Jak żałosne by to było? Skupiała się więc na nauce, udając, że robi dokładnie to, co sobie zaplanowała. Rozważała właśnie, czy nad jeziorem nie będzie o tej porze zbyt wiele osób - w końcu była ładna pogoda, a pokryte szronem drewniane ławeczki na brzegu musiały kusić nie jedną parę - kiedy Boyd odbił pytanie. To nie tak, że go do tej pory nie słuchała, w końcu z podzielnością uwagi nie było u niej aż tak źle, ale nie przywiązywała większej wagi do zwierzeń chłopaka. -Moja rodzina? Jebani pozoranci, udający idealnych rodziców, przykładne małżeństwo i nienagannych pracowników. - uśmiechnęła się pogardliwie. Nie zamierzała streszczać mu całej swojej historii, zresztą miała za sobą czasy, kiedy wykorzystywała każdą okazję do obrażania matki. Jeszcze kilka lat temu z żarliwością opowiedziałaby mu, jaką wiedźmą kobieta potrafiła być i jakie to życie jest pojebane, ale teraz? Nie miałoby to największego sensu, a kto wie, jaką by sobie wyrobiła opinię. Zresztą bardzo rzadko zastanawiała się, co się mogło stać z jej rodzicami. Pewnie wcisnęli wszystkim kit, że wysłali ją do szkoły z internetem, Merlin jeden raczy wiedzieć gdzie. Może nawet na początku jej szukali, ale nie podejrzewała, żeby trwało to długo. - Nie utrzymujemy kontaktu. - dodała tonem kończącym temat. Kwestia douczania z teorii Quidditcha o wiele bardziej pochłonęła dziewczynę. Już wyobrażała sobie sytuacje, w których nie będzie odstawać od reszty uczniów dyskutujących o grze miotlarskiej, tym samym lepiej wtapiając się w tłum. Pokój wspólny, atmosfera przepełniona emocjami po ostatnim meczu i ona, w jednej z grupek siedzących przy kominku, kiwająca ochoczo głową, kiedy ktoś pochwali jakiś manewr, który ona doskonale zna. W brązowych oczach błysnęły dwie iskierki, po których można było poznać, że Darcy zawzięła się i nie spocznie, póki celu nie osiągnie. -Irlandzki to język? - spytała z powątpiewaniem. Stereotyp o tym, że Amerykanie nie trochę nie znają się na geografii Europy sprawdzał się w jej przypadku doskonale. Nie zdziwiło ją, że chłopak wybrał pojedynki, w końcu opcja nauki baletu była czysto ironiczna. Sama nie miała na stopach baletek od kilku ładnych lat i nie była pewna, czy po takim czasie byłaby w stanie czegokolwiek nauczyć. Niemniej rozbawił ją dobór słów użyty przez Callahana, toteż posłała mu szczerze rozbawione spojrzenie. Na pięści też biła się niczego sobie, ale tego Gryfon nie musi na razie wiedzieć. Mina jej jednak trochę zrzedła, bo nie dość, że chłopak wydał jej polecenie, to jeszcze zamierzał zabrać ją na boisko. Spróbowała nie dać po sobie znać, że wizja lotu na miotle bardzo ją stresowała. Spróbowała zatem odwrócić uwagę Gryfona, wstając z ociąganiem od stołu i zbierając swoje rzeczy. - Zobaczymy, jaki z ciebie nauczyciel Callahan. - uniosła brew i wyszła z Wielkiej Sali.
/zt -> któreś z boisk do quidditcha
Akaiah Sæite
Rok Nauki : VII
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 173 cm.
C. szczególne : Podkulona, przygarbiona sylwetka. Wzrok wbity w ziemię. Jąkanie.
W Wielkiej Sali bywał naprawdę rzadko. Nie lubił wspólnych posiłków, czując się skrępowany faktem jedzenia w obecności innych osób. Ak potrafił czatować niedaleko wejścia, długo wypatrując wolnego, osamotnionego miejsca przy stole, byleby tylko zjeść w spokoju z polem przestrzeni osobistej ustawionym na możliwie jak największą średnicę. Albo jeszcze inaczej: w ogóle nie jadł śniadań, żywiąc się dopiero obiadem, który zanosił sobie po cichu do wieży Ravenclawu, by po prostu pobyć samemu. Później musiał robić rundy na dół, by odnieść naczynia lub korzystał z dobroci skrzatów, które pomagały mu w jego dziwactwach. Niemniej: Wielka Sala po prostu nie kojarzyła mu się dobrze. Za dużo z nią kombinował. Dobrze, że dziś miał okazję wejść do niej bez perspektywy stresowania się, że wygląda idiotycznie, gdy gryzie bułkę. Bez paranoi, że na pewno każdy możliwy uczestnik śniadania szkalował go w myślach za stuknięcie łyżeczką w ściankę kubka po herbacie. Bez zaciskającego się gardła, które finalnie i tak uniemożliwiało mu jedzenie. Dziś przyszedł w godzinach popołudniowych, dość długo po obiedzie. Większość uczniów cieszyła się czasem wolnym w salach głównie zorientowanych na rozrywkę lub po prostu siedziała w swoich pokojach i odpoczywała. Dlatego też Wielka Sala była dość opustoszała, nie licząc kilku osób siedzących przy stole, które albo grały ze sobą w szachy, albo czytały książkę. Ak wsunął się do pomieszczenia, zwyczajowo dla siebie, włócząc spojrzeniem po ziemi. Chciał wejść możliwie jak najciszej i usiąść tuż przy brzegu pierwszej bliższej ławy. Właśnie tutaj umówił się z @Bjørn H. Nordhagen i chciał być możliwie jak najbardziej widoczny. A było to ciężkie: postura Aka była dość drobna. Chłopak ubrał się w ciemne, niewyróżniające się kolory i cały czas wydawał się skulony, jakby wbrew swojej chęci widoczności, najchętniej po prostu zniknął. Trochę stresował się tym spotkaniem – jak zresztą każdym z kimś, kogo nie znał zbyt dobrze. Bał się palnąć coś niemożliwie głupiego i ewentualnych konsekwencji takiej gafy. Głowa Aka potrafiła w mgnieniu oka zapełnić się najczarniejszymi scenariuszami, nawet jeśli poprzednie interakcje z Puchonem w ogóle nie dawały Krukonowi powodów, by czegokolwiek się bać. Miło wspominał pracę nad wspólnym projektem. Otworzył notes i wyjął pióro. Przygotował się niemal jak do lekcji – niemniej poprosił Norwega o spotkanie właśnie w celu zdobycia informacji. Profesor Harrington znów zadał pracę domową wymagającą większej wiedzy na temat mugoli, niż Ak był w stanie wyczytać z podręczników. Dlatego poprosił chłopaka o krótkie spotkanie, byleby tylko dowiedzieć się czegokolwiek, co pomoże mu wykonać zadanie. Czekał, zerkając co jakiś czas na wejście. Zaczął międlić w palcach krańce rękawów swetra. Trochę bał się, że chłopak jednak postanowi go wystawić.
Bjørn H. Nordhagen
Rok Nauki : VI
Wiek : 21
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 182cm
C. szczególne : Blizna na lewej łopatce, włosy w nieładzie, bardzo jasna cera, heterochromia centralna
Wymknięcie się z pokoju wspólnego niezauważenie było naprawdę trudne, nawet na kogoś tak ukrytego w kącie jak on. Nie rzucał się w oczy, pierwszą część poobiedniego wolnego spędził na czytaniu książki i staraniu się nie zwrócić uwagi drugiego blondyna, bo gdyby ten się przykleił, to z pójścia na umówione spotkanie nic by nie wyszło. Nie chciał schrzanić czegoś, co całkiem nieźle się zaczynało. I tak miał mało znajomych, a tacy, którzy nie wymagali od niego długich dialogów czy zasypujący nieznośnym monologiem byli na wagę złota. Kilkanaście minut przed czasem wyśliznął się na korytarz zabierając ze sobą tylko szkicownik i coś do rysowania. W połowie drogi do Wielkiej Sali zauważył, że kot lazł za nim i nawet nie krył się ze swoją ucieczką z puchoniastej kryjówki. Zatrzymał się na schodach, przywołał Pusheena i pozwolił mu wdrapać się na ramię. Łączyło się to niestety z wbiciem pazurów w granatową bluzę i częściowo w skórę, ale przyzwyczaił się do trzymania tego puchatego klocka w ten sposób. Czworonóg rozpłaszczył się i zaczął mruczeć, śliniąc się delikatnie i przymrużając ślepia. Przytrzymując cielsko kota kontynuował swoją niezbyt długą wycieczkę. Hufflepuff miał to szczęście, że nie musiał robić pielgrzymek z najwyższych pięter, dotarcie do najważniejszych miejsc zamku zajmowało wychowankom borsuczego domu niewiele czasu. Dlatego też ani nie był za wcześnie ani też się nie spóźnił na spotkanie – przyszedł idealnie o czasie. Wszedł spokojnie do pomieszczenia, rzucił wzrokiem dookoła, jednej bardziej znanej mu osobie puścił słaby uśmiech. Przecież nie mógł udawać, że kogoś nie zauważył, bo to byłoby naprawdę niemiłe. Zaraz po tym usiadł na ławce obok Krukona. – Cześć – przywitał się cicho i położył swój zestaw do rysowania oraz pisania na blacie, a czworonoga ściągnął na kolana. Był wielki i ciężki, nie miał zamiaru potem rozmasowywać nadwyrężonego barku. Zatopił prawą dłoń w gęstym, jasnym futrze kota co wywołało jeszcze więcej radosnych pomruków zwierzęcia.
Akaiah Sæite
Rok Nauki : VII
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 173 cm.
C. szczególne : Podkulona, przygarbiona sylwetka. Wzrok wbity w ziemię. Jąkanie.
Kiedy tylko zauważył sylwetkę chłopaka, machinalnie spuścił głowę i wrócił spojrzeniem do przytaszczonych ze sobą manatków. Z zewnątrz mogło to wyglądać trochę nieuprzejmie, ale chłopak nad tym nie panował – nie lubił patrzeć ludziom w twarz, w szczycie swoich możliwości zatrzymując się na wysokości ich szyi. Gdy znał kogoś jeszcze mniej, przymus odwracania wzroku był tylko silniejszy. Poczekał aż Bjørn usiądzie obok, zahaczając palcami jednej dłoni o brzeg jednego z pergaminów. - Cześć-ć. – powiedział znacznie ciszej, próbując skupić się do granic swoich możliwości, byleby tylko nie jąkać się aż tak bardzo. Nie chciał brzmieć głupio i potencjalnie kreować sobie opinii kogoś, kogo nie da się zrozumieć. Potrafię mówić normalnie. Potrafię mówić normalnie. Potrafię mówić… Niemniej Ak kątem oka wychwycił, że chłopcy nie byli sami. Norweg nieświadomie dał Krukonowi furtkę do rozwiania negatywnych myśli na swój temat i zastąpienia ich czymś innym: kot! – N-Nie w-wiedz-wiedziałem, ż-że m-masz k-kota. – zdziwił się, natychmiast przenosząc swoją uwagę na futrzaka. Zwierząt nie obejmowała żadna zasada, co do skrępowania chłopaka. Wręcz przeciwnie – Sæite potrafił godzinami gapić się na jakieś zwierzę i bywał przy nich niesamowicie gadatliwy. Ile on się nagadał do swojego psa, gdy był z nim sam na sam… - J-Jak mma n-na i-im-imi-ę? – i tutaj przypomniało mu się, jak żałośnie język potrafił mu się poplątać na jednym słowie. IMIĘ. I.M.I.Ę. To nie jest trudne, debilu. Imię! Trochę się speszył, sięgając po pióro. - P-Przepraszam, ż-że z-zajmuję C-Ci czas, a-ale P-Profesor H-Harrington z-zadał p-pracę z m-mug-mugoloznas-stwa, p-prosząc o p-podanie j-jak-jakiegoś t-transportu. – zaczął, uparcie wpatrując się w postrzępione brzegi piórka. Wyglądał na niesamowicie skupionego i spiętego zarazem. Nie chciał znowu zrobić takiej gafy, jak z tym imieniem. – A j-ja n-nie zn-znam żad-żadnego n-na t-tyle d-dobrze, ż-żeby c-coś n-na-napisać.
Bjørn H. Nordhagen
Rok Nauki : VI
Wiek : 21
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 182cm
C. szczególne : Blizna na lewej łopatce, włosy w nieładzie, bardzo jasna cera, heterochromia centralna
Miło było choć raz zostać przywitanym w inny sposób niż twierdząc, że tam nie ma o w jego imieniu bo jest skreślone. Ale tego się nawet od Krukona nie spodziewał. Zanim by to wydukał, Bjørn już dziesięć razy by się domyślił co chce powiedzieć. Nic nie miał do jąkania, po prawdzie to nawet nie zwracał na to większej uwagi. Dobrze wiedział, że i jego wymowa nie jest specjalnie idealna – mówiąc za szybko akcentował z norweskiego, z kolei mówiąc wolno wymawiał słowa zdecydowanie zbyt dokładnie, co nie brzmiało naturalnie. Nie był specem od gadania, więc nie mógł nikogo krytykować za sposób wypowiedzi. Zresztą, na początku swojej nauki w Hogwarcie jeśli już się do kogoś odezwał, to też zwykle się zacinał. – Pusheen – odpowiedział i przeciągnął dłonią od puszystego łba aż po ogon. Biało-szary sierściuch wyglądał na tle ciemnych ubrań jak jakieś rozlane mleko. Albo wysypane wiórki kokosowe. Do tego okrutnie się kłaczył, a od mruczenia ślina zbierała mu się na pyszczku. – Od kota z mugolskiej popkultury. Jego kitku w sumie niewiele miało z tego rysunkowego, poza tym, że był jasny. Ani gruby, ani nie występował w memach, nawet rasa się nie zgadzała. Ale i tak kochał tego wrednego kłaka, nawet jak czasem uciekał albo przeszkadzał innym. – Nie ma problemu – rzucił spokojnie. Lubił pomagać, kiedy mógł. Zwłaszcza jeśli chodziło o rzeczy, na których dobrze się znał. Zwykle jednak starał się podpowiedzieć w taki sposób, żeby nie podawać wszystkiego gotowego na tacy. Był zdania, że ludzie lepiej zapamiętują, jeśli muszą też sami pomyśleć. – Jakie znasz? – spytał na początek dla rozeznania się w temacie. Mógł pomóc uzupełnić mu wiedzę o jakichś szczegółach albo w ogóle przedstawić coś nowego, ale musiał na początek wiedzieć od czego było trzeba zacząć.
Akaiah Sæite
Rok Nauki : VII
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 173 cm.
C. szczególne : Podkulona, przygarbiona sylwetka. Wzrok wbity w ziemię. Jąkanie.
Zmrużył nieznacznie oczy, lekko przekrzywiając głowę. Wyglądało to dość osobliwie z uwagi na fakt, że w dalszym ciągu był pochylony i wpatrywał się w cokolwiek innego, aniżeli twarz swojego rozmówcy. Pomimo tak dziwnej postawy i dość osobliwej natury, chłopak i tak miał prawo się zdziwić. Nie wiedział czy powinien czuć się w obowiązku, żeby znać tego kota. Mugolska popkultura… naprawdę brzmiał jak coś całkiem reprezentatywnego, co wbiło się w świadomość każdej niemagicznej osoby. W końcu kultura czarodziejów też miała swoje niesamowicie znane dzieła i postacie: choćby Baśnie Barda Beedle'a. Kto nie znał insygniów śmierci? Albo chociaż skaczącego kociołka? Podrapał się lekko po skroni w nagłym przypływie zrobienia czegoś z rękoma. Powinien coś więcej o tym powiedzieć? Dopytać? Zanim jednak wziął się na odwagę, by podnieść temat, ten przeminął i zastąpił go nowy, już lepiej zorientowany na cel ich całego spotkania. Chłopak lekko się skulił. Nie pozostało mu nic innego, jak wpatrywanie się w uroczo śliniącego się kociaka i wyobrażanie sobie, że bohater tego… czegokolwiek Pusheen był bohaterem… musiał być równie rozkoszny. „Jakie znasz?” Zastanowił się, przejeżdżając opuszkiem palca po miękkim brzegu pióra. Kręcił się wyłącznie po magicznych częściach miast, więc wszelkie swoje teorie związane z mugolskim transportem snuł na podstawie podręczników. - S-Samoch-chód. M-Motor? – pytał cicho i niepewnie, nie będąc do końca przekonanym co do odpowiedzi. Te urządzenia miały również swoje magiczne odpowiedniki. Czuł, że nie było to dostatecznie „niemagiczne”. – P-Pociągi? - kolejna rzecz, którą używają również czarodzieje. Czemu nie możesz wymyślić nic mniej typowego? Przygarbił się jeszcze bardziej, zaciskając zęby. Czy brzmiał głupio?
Bjørn H. Nordhagen
Rok Nauki : VI
Wiek : 21
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 182cm
C. szczególne : Blizna na lewej łopatce, włosy w nieładzie, bardzo jasna cera, heterochromia centralna
O mugolskiej kulturze mógłby chyba nawijać w nieskończoność. Wszystkie te bajki, filmy, komiksy, całe masy świetnych książek, w których magia przedstawiana jest jako wytwór ludzkiej wyobraźni. I memy, mnóstwo memów, przeogromna zawartość internetu, liczne fikcyjne postacie. Nie starczyłoby im dnia, a może nawet i nocy. Z innej strony miał na tyle neutralny stosunek do Akaiaha, że długie, rozbudowane zdania były dla niego niewygodne. Bałby się, że rzuciłby czymś głupim albo sam by zaczął się jąkać i plątać. Gdyby został zapytany - pewnie by jakoś to streścił. Przynajmniej by się postarał. Nigdy nie odmawiał pomocy, zwłaszcza jeśli chodziło o zdobywanie wiedzy. - Samochody działają prawie jak te magiczne. Tylko nie latają. Podobnie motory i skutery - rozwinął odrobinę temat i zaczął coś rysować na kawałku swojego pergaminu. Dość prosty wizerunek przedstawiał następny ze środków transportu. - Tramwaje są podobne do pociągów. Też jeżdżą po torach, ale muszą być podłączone do trakcji, takich linii z prądem - przerwał na chwilę, żeby naskrobać kilka kolejnych obrazków dotyczących kolejnej pochodnej pociągu i jedną z londyńskich stacji, które zapamiętał. - Metro to też taki pociąg, tylko głównie podziemny. Mugole wybierają go najczęściej podczas dojazdów do pracy, bo unika korków i się nie spóźnia jak na przykład autobusy. - Objaśnił spokojnie, wzrok wlepiając w stół i swoje ilustracje. - Wiesz może czym podróżują po wodzie albo w powietrzu?
Akaiah Sæite
Rok Nauki : VII
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 173 cm.
C. szczególne : Podkulona, przygarbiona sylwetka. Wzrok wbity w ziemię. Jąkanie.
I siedział tak przy nim: skulony, zajmując jak najmniej miejsca się dało, ze wzrokiem wpatrzonym w piszące pióro. Prezentował się co najmniej żałośnie. Jednak Ak po coś te niebieskie elementy przy mundurku nosił: jak rasowy Ravenclaw, nieco się wyprostował i wyciągnąwszy rękę, zaczął notować słowa Norwega. Nie chciał, żeby po powrocie do dormitorium wypadły mu jakieś oczywiste oczywistości, pokroju nazw tych wszystkich środków transportu. Kątem oka wychwycił ruch ze strony Puchona, toteż oderwał wzrok i powiódł go ku pergaminowi chłopaka. Planował szybko rzucić krótkie spojrzenie i wrócić do własnych notatek… ale nie dało się. Wybałuszył oczy, zupełnie nie spodziewając się tak ładnych ilustracji. Sprostowanie: nie spodziewając się jakichkolwiek ilustracji. Jak było wspomniane wyżej: to Krukon. Był przyzwyczajony, że większość podręczników, które go interesowały raczej nie obfitowały w obrazki. Poza tym, Bjørn był naprawdę utalentowany. Ja bym narysował kółko… z dwoma mniejszymi kółkami… Zawiesił się na trochę dłużej, a gdy tylko wychwycił, że się gapi, speszony wrócił do swojej kartki. - Ł-Ładnie. - skomplementował chłopaka, trochę wstydząc się, że w ogóle odbiegł od tematu. Ale hej, niespodzianka bardzo miła. Zanotował szybko resztę objaśnień blondyna, kiwając przy tym głową. Było to całkiem intrygujące. Nigdy w życiu nie widział tramwaju czy metra. Na pytanie uniósł lekko głowę, ale spojrzenie jak zawsze było umiejscowione gdzieś w dół. - O-Oh… w-wiem, ż-że pł-pływaj-ą st-statka-ami. – w głowie rozjaśniały mu ilustracje, przedstawiające wielki statek pasażerski. – N-Nawet zn-znam jeden.– a później pożałował, że poleciał z tematem dalej. – Cz-Czytałem o T-Tita-Titanicu…- wesoły temat, Ak. Trochę się speszył, więc dla ulżenia sobie podrapał się po głowie, czując nagłą potrzebę zrobienia czegoś z rękami. – A t-te latające ma-maszyny n-nazywają si-się sa-samolotami. K-Kiedyś ch-chciałem prz-przeczytać j-jak la-latają… a-ale nic n-nie ro-rozumiałem. – jego wiedza na temat techniki nie była szczególnie wysoka, a nawet typowy, statystyczny mugol często nie wiedział, jak w zasadzie samoloty potrafiły utrzymać się w powietrzu i lecieć. Przygryzł lekko wargę, zerkając na ręce chłopaka. Trochę trwało nim wydukał z siebie coś jeszcze, ale spodobał mu się ten jeden aspekt ich spotkania, więc finalnie się przemógł. – J-Je t-też na-narysujesz?