Największe pomieszczenie w zamku, to tu odbywają się wszystkie uczty i bale. Oświetlone jest przez lewitujące w powietrzy tysiące świec. Wspaniałe, wysokie sklepienie zawsze odzwierciedla prawdziwe niebo, bez względu na to czy świeci Słońce, czy pada deszcz. Każdego ranka, przy śniadaniu zlatują się sowy przynosząc gazety i listy od rodziców oraz znajomych. Lądują przy stołach czterech domów - Slytherinu, Ravenclawu, Hufflepuffu i Gryffindoru, które zawsze zastawione są mnóstwem pysznego jedzenia. Na samym końcu sali ustawiony jest mniejszy stół, nauczycielski, gdzie na honorowym miejscu zasiada dyrektor.
Niepewnie spojrzała na niego swoimi dużymi, czekoladowymi oczami. Co jak co ale nie miała zamiaru eksperymentować z alkoholem. Czemu? Zawsze po większej jego dawce zaczynała się śmiać i mówić osobą w okół niej, że ich kocha. Niby nic takiego i niektórzy mogliby to uznać za słodkie, jednak ona sama nie uważała tego za takie. Było to dla niej za każdym razem krępujące przeżycie i nie chciała aby chłopak był tego świadkiem. Czuła jednak, że nie będzie w stanie go oderwać od amfor. Pokręciła głową w rozbawieniu. Czuła, że nie chce o tym rozmawiać tak więc nic więcej nie powiedziała zatapiając się w swoich myślach. Zastanawiała się jak miewa się jej brat. Niby utrzymywali ze sobą kontakt listowy, wiedziała mniej więcej co dzieje się w domu jednak to nie było to samo co kontakt cielesny. Odbierając kieliszek od Rasha uśmiechnęła się, niepewnie spoglądając na trzymany przez nią kieliszek. Czerwona ciecz wyglądała przepysznie, a je zapach aż ślinka sama ciekła do ust. Za wtórowała mu w toaście i uniosła naczynie do ust. Kompozycja smakowa wina uderzyła w jej kubki smakowe. Musiała przyznać, iż było przepyszne. Słodkie. - Pyszne. - uwielbiała słodkie wina. Inne była dla niej gorzkie. Po spróbowaniu tego konkretnego nie miała najmniejszej ochoty przestawać na jednym czy dwóch kieliszkach. Wiedziała doskonale, iż może tego żałować na drugi dzień lecz teraz było jej to obojętne. - Możemy zostać przy tym. Jest wyśmienite. Nie dane jej było cieszyć się tym zbyt długo. Widząc spanikowanych ludzi i słysząc trzask rozbijanego szkła rozejrzała się w około siebie. Scena na której jeszcze chwilę temu grali muzycy była w ogniu przez co dym po woli wypełniał Wielką salę. Jednak na scenie ogień nie poprzestał. Jego zasięg zaczął się niebezpiecznie poszerzać schodząc ze sceny na parkiet na którym była trawa. Ludzie w panice próbowali wydostać się z Sali. Nie chcąc zgubić Rasheeda złapała go mocno za rękę. Nie sądziła, że coś może ją tak bardzo wystraszyć, a jednak. Wystraszona spojrzała na chłopaka. Od dziecka Oriane bała się ognia. Widok jego przywołał wspomnienia które za wszelką cenę chciała ukryć. Chciała jak najszybciej wyjść z sali i uciec od tego miejsca jak najdalej jednak nie było jej to dane. jednak z fontann znajdująca się najbliżej nich eksplodowała. Może i dziewczyna by się tym nie przejęła gdyby nie fakt, iż odłamki tej felernej fontanny wbiły się w jej ramię. Krótki krzyk wydobył się z jej gardła. Szybko puściła rękę partnera i złapała się za zranioną rękę w duchu modląc się aby ten koszmar szybko się skończył.
DYNIA III Zaraz po sprawdzeniu niebieskiej dynii, chłopak postanowił przetestować swoje szczęście raz jeszcze, podchodząc do Scoota i Jackie, którzy najwyraźniej również sprawdzali, co może im się wylosować. Ba, te dynie mogą cię wyśmiać, ale jakimś cudem - Sinclair jeszcze tego nie doświadczył. Cóż, głupi ponoć ma farta, nie? Niemniej podszedł do białej dynii, która była jedną z ostatnich, rozłożonych po pomieszczeniu i otworzył ją, zastanawiając się czy i tam razem szczęście go nie opuści. Niepewnie zerkając do środka zauważył.. 20 galeonów, kryjących się na dnie dynii. Bez szczególnego wahania wyjął je i schował do kieszenii. Pieniądze to pieniądze, ich nie ma po co zostawiać - w końcu to jest coś, co przyda się zawsze. Rozglądając się za swoją partnerką, zauważył, że zniknęła mu w tłumie, więc zaraz po schowaniu kolejnego przedmiotu - ruszył na poszukiwania swojej przyjaciółki, jej siostry i nowego kumpla. Nie wypadało mu ot tak się od nich odciąć, nie?
Wspólny taniec należało uznać za sfinalizowany, ale Jackie postanowiła mieć jeszcze Scoota na oku. W pierwszej chwili chciała wrócić do siostry i wraz z nią opuścić Wielką Salę, bo Noc Duchów miała się ku końcowi, jednak ta wciąż udawała taniec wraz z drugim, równie udanym tanecznie, Gryfonem. Młodsza z sióstr Berkeley po raz kolejny zatem udała się w stronę stołu z poczęstunkiem, jednak zanim znów wpakowała się w nieciekawe doświadczenia z oferowanymi ciastami, ujrzała swego tanecznego partnera w kłopotach. Lała się krew, lały się bluzgi. Podbiegła na ratunek. - Vulnerra Ferre! - inkantację musiała powtórzyć dwukrotnie, bo za pierwszym razem nie przyniosła żadnego skutku. Wokół dłoni Scoota owinął się bandaż, aby przynajmniej w ramach pierwszej pomocy opatrzyć ranę. Może nie zagrażającą życiu, ale z pewnością uporczywą. Ukłoniła się przed Ślizgonem, gdy zobaczyła skutki swoich starań i uśmiechnęła się pocieszająco. Następnie doskoczyła do stołu z poczęstunkiem po tartę. Wreszcie trafiła na to, czego chciała spróbować od początku i ręka jej nie drgnęła ani na sekundę. Wskutek konsumpcji słodyczy wyrósł jej wielki, rudy, wiewiórczy ogon. Prawie nie przeszkadzał w poruszaniu się, choć mógł wydawać się dość ciężki. - Gdybyś miał poroże zamiast rogów, mogłabym się na nie wspiąć. - zażartowała, aby następnie czujnie przyjrzeć się ranie Ravenwooda. Może nie ratowała mu życia swoim czarowaniem, ale coś tam udało jej się zdziałać. Postanowiła jeszcze kilkukrotnie machnąć różdżką, aby posprzątać ślady krwi i ujarzmić nieco ból Ślizgona (Chłoszczyść na posadzkę + Levatur Dolor na rozciętą dłoń). - Jak się czujesz? - zapytała z troską, jednocześnie zdając sobie sprawę, że najpierw jedno z nich chciało zabrać drugie do Skrzydła Szpitalnego, a teraz poniekąd sytuacja się odwróciła. Ciekawy zbieg okoliczności.
C. szczególne : Kruczoczarne, kręcone, długie włosy (od ostatniego pobytu w szkole jeszcze dłuższe) luźno opadające. Ubrany w wszystko co wygodne i swobodne - brak garniturów. Karnacja skóry znacznie ciemniejsza. Opalił się w tym Meksyku.
Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że nikt za tym nie stał, a jedynie dziewczyna miała dziwnego pecha co do brudzenia się. Bo jak nie bomby to plamy po jedzeniu spowodowane latającymi talerzami. Prawie zawsze podczas jakiejś imprezy przytrafiało się jej coś bardzo podobnego. Dlatego trochę go to bawiło, lecz też współczuł kuzynce, bo się domyślał jak bardzo męczące mogło być to na dłuższą metę. - A próbowałaś zaklęciem czyszczącym? - zapytał się, bo o ile pamiętał to wystarczało to by pozbyć się brudu i nieprzyjemnego zapachu. Nadal bolał go brzuch przez co nie miał ochoty na tańce, ale widząc jej minę wziął głęboki wdech i uśmiechnął się złośliwie. - Przy takim naszym połączeniu to w moment przegonimy wszelakich konkurentów. - powiedział i ruszył w stronę parkietu. Stanął naprzeciwko kuzynki i wyciągnął ręce tworząc sztywną ramę. - Dawno razem nie tańczyliśmy, może nie jest to szybka, latynoska muzyka, ale też można się brzy tym bawić -powiedział do dziewczyny pozwalając się jej prowadzić podczas tańca, lecz gdy tylko się zgrali to przejął pałeczkę i to on dominował w tańcu, choć robił wszystko by to dziewczyna była jak najbardziej widoczna.
Kostki:(5,3,2 moje) 10 + 14 (Is) =24
Isabelle L. Cortez
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 163
C. szczególne : leworęczna, blizna na ramieniu zakryta tatuażem, hiszpański akcent, szczupła, długie brązowe włosy, brązowe oczy .
Musiała przyznać mu rację. Sama również o tym pomyślała. Tak dawno nie tańczyła iż miała przez moment obawy, że zapomniała wszystkiego i przy każdym kolejnym kroku będzie deptać kuzynowi po palcach. Nic takiego jednak nie miało miejsca co bardzo ją cieszyło. Przez moment nawet zastanawiała się jak musieli wyglądać z boku. Pochłonięci tańcem. Alek z zielononkawą twarzą, a ona rozsiewajaca dookoła nieprzyjemny zapach. Tym bardziej, że przy każdym obrocie było go czuć że zw. Dwojoną siłą. Całość dopełniała jeszcze ich eteryczne forma. Na samą myśl o tym wszystkim chciało się jej śmiać. - Nie próbowałam. Od kiedy są problemy z magią boję się rzucać zaklęcia na siebie. - przyznała lekko marszcząc nos. Ona nigdy nie rezegnowała z magii a tu proszę, taka niespodzianka. Elisabeth pewnie od razu chciała by się tego pozbyć lub pójść się umyć omijając całą zabawę. Isabelle wolała zostać tutaj smierdzac niemiłosiernie niż rezygnować z czegokolwiek. - Jest idealnie mój drogi. - i mówiła to z uśmiechem na twarzy. Miło było dla odmiany tańczyć z czystej zabawy niż z obowiązku uczestnictwa na jakimś balu szukając przy okazji potencjalnego narzeczonego.
Gdyby ktoś kiedyś zastanawiał się kto jest mistrzem w traceniu punktów dla Gryffindoru, pewnie większość jego mieszkańców wskazałaby mnie i Vidariego. Sama nawet nie wiem jak zaczęła się nasza przyjaźń - wiem jednak, że jest to jedna z najlepszych rzeczy jakie przytrafiła mi się w życiu. I mimo, że rodzeństwa nigdy mi nie brakowało, próżno było wśród nich szukać kogoś równie nieokiełznanego jak ja. A Vid? Vid jakimś dziwnym sposobem mnie rozumiał i znalazł nawet nić porozumienia, która trwa już dobrych kilka lat. -Oh, Vidari. Od gówniarza wiedziałam, że jednak można na Ciebie liczyć! -Chwyciłam go za policzek i parę razy poklepałam, zupełnie tak jak robią to ciotki czy babcie, które tak długo mnie nie widziały. Uśmiechnęłam się i teraz już nieco śmielej ruszałam się na parkiecie. Bo tańcem mimo wszystko nazwać tego nie można. -Z przyjemnością potowarzyszę Panu w tej jakże ekscytującej czynności. -Odpowiedziałam, ruszając po chwili za gryfonem. Wcześniej już próbowałam swojego szczęścia w zabawie z dyniami, jednak chęć ponownego wylosowania czegoś fajnego przeważyła nad obawą nabawienia się pryszczy czy innych nieprzyjemności, które niewątpliwie znajdowały się również w innych lampionach. Już po chwili stanęłam przy żółtej, która okazała się być jednak pusta. Westchnęłam głośno, nie wiedząc czy jest to ostrzeżenie przed następnymi dyniami, czy zaproszenie do otworzenia kolejnej, postanowiłam jednak zaryzykować. Szczególnie w oczy rzuciła mi się ta z czerwonym, iście gryfońskim płomieniem. Szybkim ruchem uniosłam wieczko, a już po chwili na moich ustach zobaczyć można było szeroki, może nieco łobuziarski uśmiech. -To za to, że rodzice w tym miesiącu wysłali mi tylko 10 galeonów. Mieli pretensje do moich ocen, rozumiesz? Zupełnie nie wiem o co im chodzi... -Pokazałam Vidowi znalezione przed chwilą galeony, po czym schowałam je do torebki, a wzrok utkwiłam w przeglądającym się w lusterku chłopaku. Parsknęłam śmiechem, widząc odbijające się w zwierciadle głupie miny i dołączyłam do ich robienia. Nie wiem jak w tamtej chwili wyglądaliśmy, ale zdecydowanie nie jak normalni ludzie. Jedno odwrócenie spojrzenia wystarczyło, abym zgubiła Vidariego, bądź aby on zgubił mnie. Pospiesznie rozejrzałam się naokoło i podeszłam do stojących niedaleko Jackie i Scoota, pytając się przy okazji siostry, czy już wszystko z nią w porządku i co się w ogóle stało. Cóż...mam nadzieje, że zguba sama odnajdzie drogę.
Bal ostatecznie zmierzał ku zakończeniu - ustała rozbrzmiewająca jeszcze niedawno muzyka, sylwetki wstrzymały się w tańcu, szepty rozmyły w oczekującą ciszę; całość uczestników zgromadziła się przed konkretnym punktem, a mianowicie przed wytyczoną sceną. Pozostał właśnie ostatni, zaplanowany etap - przedstawienie odgrywane przez duchy, zamieszkałe na terytorium Hogwartu.
TERMIN OSTATECZNY: 29.11, 23:59
Taniec
Nadeszła chwila, kiedy należało wyłonić najlepszą parę - niemniej, spora część uczestników, doskonale radziła sobie w obecnych zmaganiach. Uczestnicy wykazywali się niemałą pomysłowością oraz harmonią ruchów - co postanowiło korzystnie ocenić jury, z Howardem Foresterem na czele.
KAŻDY, KTO ROZEGRAŁ WSZYSTKIE możliwe etapy tańca otrzymuje jako nagrodę pocieszenia następujące przedmioty: Bon 50% na zakupy w Arts & Gifts oraz Dynię-pozytywkę. Ten unikalny przedmiot, w przeciwieństwie do pozytywki w kształcie złotego znicza, po nakręceniu rozbrzmiewa niepokojącą melodią, wygrywaną na organach w czas burzy. Zwycięska para, w związku z obietnicą, otrzymuje 1 dodatkowy punkt do dowolnej umiejętności.
Ranking par
ROZWIŃ:
Miejsce 1. Daniel Bergmann & Marceline Holmes 55
Miejsce 2. Vidari Sinclair & Florence C. Berkeley 52
Miejsce 5. Fabien E. Arathe-Ricœur & Ariadne T. Fairwyn 46
Miejsce 6. Cassius Swansea & Lilah Sørensen 40
Miejsce 7. Jacqueline A. Berkeley & Scoot Ravenwood 38
Miejsce 8. Silvia Valenti & Thomen J. Wessberg 24 Aleksander Cortez & Isabelle L. Cortez 24
Przedstawienie
W obecnym roku hogwarckie duchy postanowiły odegrać jedną z amatorskich, nieznanych dotąd sztuk pióra dawnego nauczyciela w szkole. Jak można było wywnioskować ze wstępu - był on niespełnionym artystą, które pomimo trudności wierzył o spełnienie się w innej dziedzinie aniżeli zielarstwo, przez kilkadziesiąt lat przybliżane młodym osobom. Inscenizowana historia, dotycząca nieszczęśliwej miłości arystokratki oraz jej sługi, pomimo zapowiadania się na zupełnie dobrą - okazała się być przeraźliwie nudna oraz, co najgorsze, kompletnie niezrozumiała dla publiczności - z przesadnym, wręcz karykaturalnym patosem. Słowa sprawiały wrażenie pozbawionego charakteru bełkotu, a wydarzenia - wyzbytych z kontekstu, bez ciągu przyczyn i skutków. Koniec końców, na przedstawieniu najbardziej bawiły się duchy - nawet obecna kadra wydawała się się ostatkami sił powstrzymywać ziewanie oraz pragnienie wyjścia.
Kiedy już nadszedł oczekiwany koniec, a duchy-aktorzy ukłonili się przed widownią, nagle zapanowała wręcz przeraźliwa ciemność. Sufit Wielkiej Sali stał się niewidoczny; zniknęły wszelkie podtrzymywane magią płomienie. Wszystko było spowodowane - jak się nietrudno domyślić - anomaliami magii. Każde wyczarowane światło, niesamowicie szybko ulegało pochłonięciu i posiadało niezwykle ograniczoną siłę. Całe szczęście, zanim wybuchła panika, Ursulla Bennett podjęła się szybkich działań. Nakazała opiekunom domów oraz prefektom odprowadzić wszystkich, w miarę możliwości do dormitoriów. Chcąc nie chcąc jednak - w tak dużym tłumie mogło wydarzyć się absolutnie wszystko...
Nieoczekiwany zwrot akcji
Zasady
1. Pod koniec przedstawienia, niespodziewanie zapanowała niemożliwa do rozproszenia przez magię ciemność. Zakłócenia ponownie zaatakowały społeczność Hogwartu - obecnie wszyscy usiłują wydostać się z Wielkiej Sali, z mniejszym lub większym szczęściem. Lumos działa, jednak jest osłabione i bardzo szybko zanika.
2. Aktywny udział w tym etapie nie jest obowiązkowy, jeśli jednak wyrazisz chęć do ryzyka, otrzymasz 1 punkt do dowolnej umiejętności.
3. Samo postępowanie jest proste - wykonujesz rzut kością i postępujesz zgodnie z instrukcjami poniżej. Jeśli podejmiesz się tego wyzwania, musisz rozegrać każdą wylosowaną konsekwencję. W przypadku nieuwzględniania jej na fabule, otrzymasz inną karę od Mistrza Gry, o wiele bardziej uderzającą w postać.
Wydarzenia losowe
1, 6 - kierując się intuicją - lub najzwyczajniej mając dziś szczęście, lawirujesz wśród tłumu, znajdując się coraz bliżej upragnionego wyjścia...
RZUĆ JESZCZE RAZ KOŚCIĄ:
1,3 - udaje ci się wydostać z Wielkiej Sali bez żadnych, doznanych uszczerbków. Kiedy przemieszczasz się korytarzem, gdzie światłość wróciła do normy, zauważasz porzucone 10 galeonów! Swój zysk odnotuj w odpowiednim temacie.
2 - tłum oraz ciemność to idealna okazja dla złodziejaszków. Zostałeś okradziony! Tracisz 20 galeonów oraz - jeśli zdobyłeś podczas eventu - jeden (wybrany) z przedmiotów. Zgłoś utratę tutaj i tutaj.
4,5 - całą drogę przemierzasz bez najmniejszego szwanku, wydostajesz się całkowicie bezpiecznie!
6 - starasz się wyjść jak najszybciej, jednak zakłócenia nie zdają się chociaż trochę ustąpić. Kiedy próbujesz rzucić Lumos, aby utorować sobie drogę, zamiast strumienia światła - z twojej różdżki wydostaje się drobny płomień. Płomień parzy osobę, która napisze po tobie posta! Wyróżnij koniecznie tę informację, zawierając ją w poniższym, proponowanym kodzie
Kod:
<zg> </zg>
2 - kiedy próbujesz się stąd wydostać, nagle tracisz grunt pod nogami... Ktoś ciebie popchnął!
RZUĆ JESZCZE RAZ KOŚCIĄ:
1 - nieszczęśliwie uderzasz głową w kant najbliższego stołu; tracisz przytomność. Pierwsza osoba, która napisze po tobie posta, ma obowiązek pomocy! Wyróżnij koniecznie tę informację, zawierając ją w poniższym, proponowanym kodzie
Kod:
<zg> </zg>
Budzisz się w skrzydle szpitalnym, napisz tam jeden post.
2,5,6 - całe szczęście, udaje się tobie odzyskać równowagę.
3 - pech chciał, że upadasz bokiem, rozbijając swoje przedramię na delikatnym kieliszku. Kawałki szkła boleśnie wbijają się w twoją skórę. Jesteś zobowiązany napisać jednego posta w skrzydle szpitalnym.
4 - upadasz na stół z jedzeniem; co prawda twoja kreacja nadaje się do czyszczenia, jednak poza tym, nie ucierpiałeś szczególnie.
3 - co prawda - uszedłeś bez najmniejszego szwanku, lecz podczas drogi wzdłuż korytarza, dociera do ciebie chłód i wyjący przeciąg...
RZUĆ JESZCZE RAZ KOŚCIĄ:
1,2 - zarażasz się Lebetusem. Kup eliksir pieprzowy w odpowiednim sklepie albo napisz jednego posta w skrzydle szpitalnym.
3,4,5 - całe szczęście, niepotrzebnie zaniepokoiłeś się tym odgłosem. W dalszej drodze, znajdujesz porzucone przez kogoś 10 galeonów! Odnotuj swój zysk w odpowiednim temacie.
6 - czyżby przed chwilą był tutaj woźny? Podłoga jest przeraźliwie wilgotna i śliska; potykasz się oraz łamiesz rękę. Rzuć jeszcze raz kością. Wynik parzysty - łamiesz prawą rękę. Wynik nieparzysty - łamiesz lewą. W kolejnych dwóch wątkach musisz uwzględniać obniżoną sprawność kończyny. Jeśli kończyna jest twoją dominującą, przez te dwa wątki tracisz jedną z możliwości przerzutu (w przypadku każdej umiejętności).
4 - kiedy, podobnie jak inni, kierujesz się w stronę wyjścia - odkrywasz, że coś jest nie tak; nie czujesz się w zupełności dobrze...
RZUĆ JESZCZE RAZ KOŚCIĄ:
1,2 - mimo ustania efektu półprzezroczystości, twoja ręka zaczyna stawać się niewidzialna! Odkrywasz to, kiedy wychodzisz już z Wielkiej Sali. Zachorowałeś na znikanie epidemiczne; jesteś zobowiązany do napisania jednego posta w Szpitalu św. Munga.
3,4 - niespodziewanie rozwija się u ciebie potworny ból głowy. Nie pozwoli tobie efektywnie spać oraz będzie się utrzymywać przez następny, pisany przez ciebie wątek; będziesz rozdrażniony i w złym nastroju.
5,6 - całe szczęście, niepotrzebnie się przejmowałeś dziwnymi odgłosami, słyszanymi na korytarzu odległym od Wielkiej Sali. Znajdujesz porzucony przez kogoś dźwięk niezgody! Upomnij się o niego w odpowiednim temacie.
5 - jeden z pierwszorocznych dotkliwie się zranił! Zauważasz, jak upada pod drzwiami do Wielkiej Sali; w przypadku tak wielu spojrzeń, jesteś zmuszony choć odrobinę pomóc.
RZUĆ JESZCZE RAZ KOŚCIĄ:
1,5 - z mniejszym lub większym udziałem szczęścia, udaje się tobie zastosować odpowiednie zaklęcie lecznicze. Gratuluję, udzieliłeś pierwszej pomocy! W dalszym momencie docierają po ucznia starsze osoby z domu.
2,3 - zakłócenia, brak koncentracji a może - posiadanych umiejętności? Rzucając zaklęcie, wyłącznie powiększyłeś krwawienie z rany! Nauczycielka, która dociera na miejsce, spogląda na ciebie z lekką dezaprobatą. Cóż, jeśli nieszczególnie przejmujesz się czyimś losem - możesz w spokoju odejść.
4 - zaklęcie nie daje choć najmniejszego efektu. Twoja różdżka uległa zablokowaniu - całe szczęście, zachowujesz w tej sytuacji rozsądek. Prędko zatrzymujesz nauczyciela - uczeń będzie mieć zagwarantowaną właściwą pomoc, a ty możesz udać się w swoją stronę.
6 - rzucony przez ciebie czar okazuje się być zbyt słaby, aby ograniczyć krwawienie. Całe szczęście, niedługo później do ucznia przybywa pomoc.
Organizacyjnie
Wszystkie punkty za obecną imprezę zostały już wam rozdane. Rozpiętość punktów wynosi 1-3 do dowolnej umiejętności, zależnie od tego, jak wiele napisaliście postów. Niezmiernie dziękuję wszystkim za aktywny udział! i napisanie mnóstwa ciekawych rozgrywek. Punkt za obecny etap podsumowania, będzie rozdany po upłynięciu terminu - tak jak poprzednim razem, nie zgłaszamy się po niego w upomnieniach! Jeśli masz jakieś pytania, jeśli zostały ci przydzielone niewłaściwe punkty bądź omyłkowo nie otrzymałeś ich wcale - napisz do @Daniel Bergmann.
Przedstawienie było do zapomnienia. W jego trakcie zdążyła jeszcze sięgnąć po kolejne ciasto ze stołu z poczęstunkiem (tym razem bez żadnych magicznych konsekwencji) oraz dotrzeć do siostry, aby nie zgubić jej w tłumie. Nie komentowała duchowych popisów, choć niekiedy pojawiały się w jej głowie uszczypliwe uwagi. Gdy wreszcie się skończyło, nastała ciemność. I tym razem nie była to kontrolowana atrakcja wieczoru. Sięgnęła po różdżkę, Lumos zadziałał bez problemu, ale natychmiast zgasł, więc chyba jednak nie zadziałał bez problemu [=)]. Coś większego niż cała magia w Wielkiej Sali nullifikowało magiczne starania Jack. W tych warunkach powinna przede wszystkim słuchać instrukcji nauczycieli i prefektów, jednocześnie usiłując kierować się w kierunku wyjścia z Sali. I to ostatnie nawet jej się udało, choć nie miała pewności, co do losu pozostałych uczestników balu. Postanowiła ruszyć korytarzami w stronę swojego dormitorium, aby nie pogarszać sprawy i nie przyczyniać się do panującego chaosu. W pewnym momencie poczuła na sobie chłodny powiew, a do tego przeraźliwe wycie wydobyło się zza jej pleców. Natychmiast się odwróciła, szukając źródła dźwięku, jednak przekonała się, że był to wyłącznie przeciąg, nawet, jeżeli był on niezbyt określonego pochodzenia. Do tego, jej oczom ukazały się jakieś zagubione galeony. Chyba na pocieszenie. Zorientowała się, że mimo długiego spaceru i kluczenia w ciemnościach, nie zaszła zbyt daleko od Wielkiej Sali. Postanowiła poczekać gdzieś na nieco lepiej oświetlonych schodach z widokiem na wyjście z dotkniętego anomaliami pomieszczenia i wyglądać rudych kosmyków siostry. Może starszej Berkeley udało się wyjść wcześniej i już była bezpieczna? Ale dopóki nie miała tej pewności, wolała poczekać. Dopiero po dłuższej chwili dostrzegła Florence w towarzystwie Vidariego zmierzających schodami w górę. Gryfonka miała nietęgą minę i raczej nie wynikało to z jej towarzystwa. Jack, odchodząc w stronę swojego dormitorium, postanowiła, że niedługo się do siostry odezwie, aby to sprawdzić.
Ostatnio zmieniony przez Jacqueline A. Berkeley dnia Sob 1 Gru 2018 - 0:16, w całości zmieniany 1 raz
Aleksander Cortez
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 194
C. szczególne : Kruczoczarne, kręcone, długie włosy (od ostatniego pobytu w szkole jeszcze dłuższe) luźno opadające. Ubrany w wszystko co wygodne i swobodne - brak garniturów. Karnacja skóry znacznie ciemniejsza. Opalił się w tym Meksyku.
Aleksander natomiast w ogóle nie martwił się o umiejętności taneczne swojej kuzynki. Może to nie była muzyka do, której to zdarzało im się już razem tańczyć i zdecydowanie lepiej by się czuli tańcząc przy latynoskich brzmieniach. Wiedział, że z taką partnerką nie był w stanie się zbłaźnić. - Poprawia się mi już - Powiedział do Is, czując, że mdłości mu już przechodzą. - Więc z twoich planów chyba nici- dodał podczas tańca, kiedy to tylko na powrót się do niej przybliżył. I zauważył, że nieprzyjemny zapach jaki ich otaczał również zaczyna mu mniej przeszkadzać, co musiało oznaczać, że on również szybko wietrzał. Bo wątpił szczerze w to, by mógł do niego przywyknąć i dlatego mógłby mniej doskwierać. - Zresztą nie tylko mój przypadek mija, więc nie będzie trzeba rzucać rzadnych zaklęć - powiedział cicho jej do ucha nie przestając tańczyć do momentu, aż muzyka przestała grać i postanowili zakończyć bal. Do tego czasu już całkowicie ból brzucha przeszedł, a i smród łajnobomb nie był wyczuwalny. Po przydługim i nudnym przedstawieniu nastała całkowita ciemność. - Co jest? - rzucił przez moment zastanawiając się czy to jakaś kolejna atrakcja przewidziana przez dyrektorkę. Lecz słysząc już po chwili jak wydaje polecenia nauczycielom i prefektom by wszystkich wyprowadzili z sali uznał, że pora najwyższa się stąd wydostać. - Wychodzimy Is, trzymaj się jak coś, postaram się nas wyprowadzić w jednym kawałku. - Złapał kuzynkę za rękę i ruszył do wyjścia dosyć sprawnie przedzierając się przez cały tłum. Wyszedł z Wielkiej sali bez najmniejszego szwanku. Tańczył jednak długi czas nie oszczędzając się przy tym, przez co dosyć mocno się zgrzał. A idąc korytarzem ktoś postanowił wyjść ze szkoły na nocny spacer, przez co podczas przechodzenia obok wrót wejściowych mocno go przewiało, co jak się później okazało zaowocowało to chorobą.
Każdy ich krok przypominał Isabelle o wspólnych tańcach. Każde z tych wspomnień było miłe i z uśmiechem na twarzy chłonęła tę chwilę. Znów czuła się jak mała dziewczynka. Jednak nie trwało to długo. Ciemność ogarnęła całą wielką skalę jakby ktoś postanowił pobawić się świecą mroku. Każde zaklecie wydobywające z różdżki światło kończyło się szybko. Jakby ciemność wchłaniała je głodna promieni. Nie spanikowała. Niby czemu? Ciemności się nie bała. Bardziej bała się stworów ukrytych wśród niej lecz na wielkiej sali watpiła aby jakiekolwiek były. Słysząc głos Alka spojrzała w stronę gdzie według niej powinien się on znajdować. Nie dostrzegła go jednak. Mimo wszystko złapała się go kurczowo nie mając najmniejszego zamiaru puścić. Alek szedł pewnie przez co Izzy przestała uważać. To był błąd. Jedno z przewruconych krzeseł zagrodzilo jej drogę, a przynajmniej myślała, że było to krzesło. Potknęła się o nie tracąc równowagę, jednak w porę rozeznała się w sytuacji. Zanim wylądowała na tyłku złapała równowagę wychodząc z wielkiej sali na jasny korytarz. - Wielka sala jest przeklęta? - zadała to pytanie patrząc na kuzyna z poważną miną. Za każdym razem, gdy odbywało się na niej jakieś wydarzenie ona jak na złość starała się wszystkich przepedzić robiąc przy tym niezłe zamieszanie.
- Obydwoje. - odpowiedział na ostatnie pytanie ze strony rudzielca. Jakby nie było, mieszanka krwi mugolskiej mu nie zaszkodziła - nigdy, przenigdy. Prowadzona wcześniej dyskusja z młodzieńcem wydawała się być całkiem niezłą odskocznią od tych gburów zasiadających w kadrze nauczycielskiej. Nie żeby był przesadnie wybredny - po prostu bardziej młoda dusza przejawiała u niego większe zainteresowanie, choć do ludzi starał się podchodzić w miarę podobnie. Nie zmienia to faktu, iż po prostu zawsze to było całkiem odmienne doświadczenie - pozbawione wydźwięku formalności, a jak wiadomo, Aaron za czymś takim nie przepadał. Do końca, spokojnymi krokami, choć zjedzenie czegoś, co mu zaszkodziło, zakończyło się czymś o wiele gorszym, niż mógłby się na początku spodziewać. - W p-porządku... - wymamrotał, czując dotyk na czole. No tak, był oblany zimnym potem, do tego niezwykle łatwo było nim kierować, tudzież po chwili po prostu... zemdlał. Czuł się na początku słabo, zakończyło się utratą kontaktu z otoczeniem, potem nagły, niespodziewany zastrzyk, jakby ktoś wylał na niego kubeł zimnej wody z lodem, postawił go na nogi. Na chwilę, albowiem anomalie nie ustąpiły; tuż po tym wydarzeniu rozległa się ogromna ciemność. - Szlag by to trafił! - wymamrotał pod nosem, siadając na chwilę na krzesełku, choć nie trwało to zbyt długo. Trzeba było się stąd wydostać - on zaś nie był w stanie przeprowadzić odpowiedniej ewakuacji uczniów. - Lumos. - wypowiedział pod nosem, a tylko na chwilę poświata pojawiła się przed jego oczami, jakoby znikając po krótszej chwili.Czyżby coś zaczęło się dziać? Nie wiedział. - Chodź, lepiej będzie, jak stąd wyjdziemy. - powiedział w kierunku rudzielca, wstając z miejsca. Zbyt długo jego radość nie trwała, kiedy to ktoś go popchnął z taką siłą, że przedramię wylądowało na kieliszku, który przeszył pod wpływem pęknięcia membranę skóry i zabarwił stół swoją czerwienią. - Cholera. - zdołał powiedzieć - zdołał, zanim oczywiście zniknął. Trzeba by opatrzyć te rany i zadbać o siebie.
| zt
Kostki: 2, 3, HEHE
Cassius Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Niewielkie blizny łobuza weterana, dość często ma ślady farby na dłoniach. Na lewej dłoni nosi prostą i cienką złotą obrączkę.
Wycieczka po wałówkę okazała się najlepszą z dzisiejszych decyzji. Już zupełnie się nie spieszyłem, więc mogłem w spokoju skoncentrować się na wrzucaniu w siebie porcji tarty i innych smakołyków. Nagle muzyka ucichła i zapowiedziano jeszcze jakieś przedstawienie. Przewróciłem oczami, naprawdę nie mając ochoty na wzięcie udziału w tym idiotycznym spektaklu. Dobrze wiedziałem co się stanie, gdy pozwolimy duchom na wzięcie się za cokolwiek. Wystarczyło popatrzeć na frekwencję, jaką swego czasu miał ten przeźroczysty od historii magii. Zacząłem przepychać się w stronę wyjścia jeszcze zanim ta żenada dobiegła końca, ale nie chciano mnie wypuścić przed czasem. Próbowałem tłumaczyć, prosić, nawet grozić, lecz musiałem przetrwać to tak jak wszyscy inni. A kiedy już myślałem, że jeszcze jedno słowo, a to ja wyzionę ducha, nareszcie umilkli. Tyle, że po sekundzie podniósł się jeszcze większy rwetes. Wielką salę ogarnęła panika. Widząc co się dzieje, nawet nie kłopotałem się zapalaniem różdżki. Po prostu pobiegłem korytarzem, nie mając ochoty na zostanie zadeptanym i chyba dobrze zrobiłem, bo udało mi się jeszcze zebrać dziesięć galeonów. Świat płonie, a Swansea zarabia. Cudownie. Miałem jeszcze nadzieje, że ktoś poślizgnął się na kawałku tarty, jaki porzuciłem przy wyjściu.
Na szczęście Scoot miał swojego małego anioła stróża @Jacqueline A. Berkeley ta dziewczyna nie przestała go zaskakiwać. Miał nadzieje, że nie usłyszała jego brzydkich słów, ale każdy byłby zaskoczony dyniową niespodzianką, która wbija się w ręce i wcale nie przypomina róż. Nie miał dzisiaj szczęścia do skrywających się tam prezentów, a raczej bardziej do niespodzianek, kwalifikujących się do działu "niebezpieczne". Pokusiłby się nawet o zagrażające życiu. - Dziękuje, Jacqueline. - Obserwował, jak stara się rzucić zaklęcie, które na szczęście zadziałało. Teraz to on miał ją na oku. Przyglądał się, jak coś zjadła, a on już był gotowy, aby ją złapać. Nawet z bolącymi, krwawymi dłoniami. Jednak nie musiał. Spojrzał na jej rudą kitę i zaśmiał się na jej żart. Żałował, że jednak nie ma tych poroży. - Już lepiej. - Uśmiechnął się do niej. - Zdecydowanie lepiej. - Spojrzał na swoje dłonie, gdy nagle ustały przyjemne melodie. Nastała cisza, która zapowiadała finał balu. Scoot spodziewał się czegoś na miarę Hogwartu, czyli na pewno jakieś bombowe zakończenie. Młodsi uczniowie mogli się nieco przerazić, współczuł im i sobie, jeśli mógł podziurawić sobie ręce "niespodzianką" to co jeszcze mogło się wydarzyć? Prawie zasnął. Przedstawienie zorganizowane przez duchy było naprawdę beznadziejne. Nie miał zamiaru, jednak się wypowiadać. Wpatrywał się bezmyślnie w aktorów-duchów i powstrzymywał się jak większość od ziewania. Nawet grono pedagogiczne wyglądało, jakby się męczyło. Kto pozwolił na takie przedstawienie? Ravenwood był zawiedziony, jednak to szybko uległo zmianie. Nastała ciemność. Światła zgasły, a on nadal tkwił w tym samym miejscu, spodziewając się paniki. Nagle usłyszał głos dyrektorki, która starała się chociaż trochę zaprowadzić porządek. Teraz to można było spodziewać się wszystkiego. A on narzekał na nudne zakończenie? Nie mógł za bardzo użyć różdżki, ale już widział jak inni próbują wyczarować Lumos, które szybko znikało. Skierował się do wyjścia. Znał Wielką Salę od prawie dziesięciu lat, tak dobrze, jak swój własny pokój w Dolinie Godryka. Nie mylił się! Ktoś go popchnął, zapewne nie specjalnie, ale Scoota, który mierzył sobie metr osiemdziesiąt dziewięć nie łatwo przewrócić. Szybko odzyskał równowagę i znalazł się na korytarzu.
Myślałam, że umrę ze śmiechu, gdy ogłoszone zostały wyniki konkursu tanecznego. Pomijając fakt, że nie wiedziałam nawet iż takowy właśnie się odbywa, okazało się, że razem z Vidarim zdobyliśmy dumne drugie miejsce, zajmując tym samym prawie najwyższy stopień na podium. Prawie płacząc ze śmiechu spojrzałam się na stojących obok Jackie i Scoota, po czym postanowiłam odszukać wzrokiem zagubioną owieczkę. -Może drzemię we mnie jakiś ukryty talent. -Rzuciłam w stronę siostry i jej partnera, stając na palcach, aby w tłumie wyłapać włóczącego się po sali Vida. Nie byłam pewna, czy w ogóle słuchał, gdy nasze nazwiska zostały wyczytane na drugiej lokacie, dlatego czym prędzej chciałam mu o tym powiedzieć. Z całą pewnością nie było to zaskoczenie tylko dla mnie. -Czy ty to słyszałeś? -Zapytałam, podchodząc do niego nieco bliżej. Szczerze mówiąc wciąż niesamowicie mnie to śmieszyło i byłam bardzo ciekawa, czy para, która wygrała, tańczyła równie dobrze jak my. Przedstawienie odgrywane przez duchy okazało się być niemiłosiernie nudne. Niejednokrotnie odwracałam wzrok, chcąc przestudiować twarze stojących naokoło mnie ludzi i z ulgą stwierdziłam, iż nie tylko ja niemal zasypiałam na stojąco. Nieładnie byłoby jednak wyjść, dlatego dzielnie udawałam zainteresowaną, a na zakończenie głośno biłam brawo, częściowo również po to, aby dzisiejsi aktorzy jak najszybciej zeszli ze sceny. -To co, pora się zbierać moi drodzy. W sumie marzy mi się już łóżko... -Powiedziałam, uśmiechając się do stojących obok znajomych. Dłonie oparłam na biodrach i kiedy już chciałam ruszać w kierunku wyjścia, nagle zgasły wszystkie światła. Nie widziałam kompletnie niczego, zważając zresztą na podniesione głosy, wszyscy w jednej sekundzie poczuli się niezwykle mali i bezwartościowi. Szybkim ruchem wyjęłam różdżkę i rzuciłam krótkie lumos, jednak i dzisiaj magia kompletnie ze mną nie współpracowała. Westchnęłam ciężko i chwytając stojącą obok mnie chyba Jackie, ruszyłam w stronę małego, jaśniejszego punktu, który mógł być rozświetlonym od lamp korytarzem. Wszystko szło w dobrym kierunku, udało mi się nawet dojść do samego wyjścia, nie uszkadzając sobie przy tym żadnej kończyny. W pewnym momencie jednak naszedł mnie tak okropny ból głowy, iż musiałam stanąć i niezgrabnie oprzeć się o zimną ścianę z nadzieją, że jest to jedynie chwilowy incydent. Z zaciśniętymi powiekami patrzyłam na uciekających z pomieszczenia ludzi, zazdroszcząc, że prócz niesamowitej wręcz ciemności, nie mają w tej chwili większych problemów. Ostrożnie oderwałam się od przyjemnie chłodnych murów i wolno ruszyłam w stronę schodów. W tej chwili jedyną rzeczą, o której marzyłam, było położenie się do łóżka i nie wychodzenie z niego przez najbliższy tydzień. Czy ktoś może mi to zapewnić?
z/t
Kostki: 4 i 4
Odetta Lancaster
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170
C. szczególne : Długie, jasne blond włosy- nigdy nie nosi ich upiętych; przenikliwe spojrzenie; roztaczana aura wili
Chciała znaleźć się z nim jak najdalej stąd. Pragnęła tej samotni, podobnie jak ucieczki na Niebiańską Polanę, choć przecież osoba Rileya Fairwyna całkowicie pozbawiała ją potrzeby zanurzenia się w iluzorycznie piękniej otchłani piekła. Obdarzyła chłopaka nader czułym uśmiechem, kiedy niemal przylgnęła do jego ciała, a zaraz potem musnęła opuszkami palców podbrzusze krukona, dając mu jasny sygnał, że klamka zapadła; nie było już drogi odwrotu. - W takim razie, dlaczego jeszcze tu stoimy? – parsknęła śmiechem. Czuła przyjemne mrowienie biegnące wzdłuż jej kręgosłupa, a kiedy zorientowała się, że przyczyną jest dłoń Rileya, zastygła w bezruchu. Pragnęła tego zbliżenia, pragnęła go tak samo mocno, jak niegdyś. Wypuściła powietrze ze świstem i kiedy już mieli opuszczać salę, ktoś ją popchnął (dokładnie w tym samym momencie, gdy zgasło światło). Mimowolnie zacisnęła silniej palce na ręce towarzysza, odzyskując znikomą równowagę, a zaraz potem zasugerowała mu, by wyszli; nie powinni tuj tkwić, ani minuty dłużej. - Zabierz mnie stąd – nienawidziła ciemności, budziły w niej cudacznego rodzaju strach, który przypominał o nie tak dawnych problemach, zbyt brutalnych, by móc o nich mówić.
Kostki: 2 i 6
/zt O.
Riley Fairwyn
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
Nieomal zadrżałem, gdy Odetta tak wyraźnie uzewnętrzniła swoje myśli. W tym momencie po prostu nie mogłem się od niej oderwać. Nasze złączone dłonie niemalże sprawiały mi fizyczny ból. Tak bardzo pragnąłem ją całować i kochać się z nią ponownie po tak długim czasie przerwy. Otumaniony wilowym urokiem i magią tej nocy nie zdawałem sobie sprawy z tego, że te pragnienia tak naprawdę już nie są częścią mnie. Ten rozdział zamknąłem wiele miesięcy temu, a jednak w tym momencie jej ciało, ukryte za delikatnym materiałem, nawoływało mnie tak wyraźnie, iż nie byłem w stanie mu odmówić. Chyba po raz pierwszy od wypadku zdołałem utracić kontrolę nad własnym zachowaniem. - Zabiorę - obiecałem, podtrzymując ją, gdy ktoś ośmielił się wpaść na jej drobną postać i poprowadziłem ją głębiej w korytarz. Nie zwróciłem uwagi na chłodny powiew wiatru, nie zdając sobie sprawy, że to ta krótka chwila, gdy przewiało mnie rozgrzanego po tańcu, zaważyła na moim zdrowiu. Za kilka dni miałem zażywać pierwszą porcję eliksiru pieprzowego, lecz póki co, żadna choroba nie wydawała mi się straszna. Umknęliśmy z Wielkiej Sali, podążając na wieżę Krukonów.
Wyobraźcie sobie dwie totalne łamagi, które jedynie cudem się nie zabiły w trakcie tańca. Udało się? Dobrze, więc teraz pomyślcie, że były onena drugim miejscu w konkursie tanecznym. Cudowny żart, czyż nie? Niewątpliwie takie myśli targały szatynem, gdy zostały ogłoszone wyniki, więc nie dziwne było to, że nagle wybuchnął niekontrolowanym śmiechem, który jedynie przybrał na sile, gdy Flo do niego podeszła i zapytała czy to usłyszał. Wystarczająca to chyba odpowiedź. Reszta przedstawienia przebiegła dosyć spokojnie, jedynie okazyjnie chłopak rzucił jakimś sarkastycznym komentarzem odnośnie owej atrakcji do posiadaczki rudej czupryny. Wydawało mu się, że dzisiaj nic go już nie zaskoczy, lecz szybko okazało się to jedynie fikcją, gdyż ni z gruszki ni z pietruszki zgasły wszystkie światła. Cholera wie, czy skrzaty dzisiaj pobawiły się za mocno, czy to żart któregoś z uczniów, a może zwykła awaria? Niemniej szybko odwrócił się w stronę, gdzie wcześniej stała starsza Berkeley chwycił ją za ramię. - Lepiej będzie jak się tu nie zgubimy teraz - powiedział do niej, starając się przewyższyć tonem głosu panikujący tłum. - Albo nie zabijemy po drodze, nie? Instynkt jednak go nie zawiódł w żadnym stopniu, gdyż udało im się wyjść bez zbędnych problemów z sali, jednak chwilę po tym ruda musiała oprzeć się o ścianę. - Co jest, Flo? - zapytał, przykładając rękę do jej czoła w poszukiwaniu gorączki, której jednak nie znalazł. Po usłyszeniu odpowiedzi dziewczyny skinął głową i postanowił, że pomoże jej dotrzeć bezpiecznie do dormitorium. Co to by było, żeby zostawić najlepszą i najbardziej upierdliwą przyjaciółkę zdaną na siebie w takiej sytuacji? Niemniej odchodząc kawałek od wejścia zauważył 10 galeonów, które najwyraźniej ktoś zagubił. Cóż, znalezione nie kradzione, a pieniądze zawsze się mogą przydać. Po schowaniu ich do kieszeni ponownie ruszył w kierunku dormitorium gryfonów, podtrzymując rudowłosą, aby na pewno nie zrobiła sobie krzywdy.
C. szczególne : Oparzenia: prawa noga, część nogi lewej, część torsu, wnętrze prawej ręki. Blizny po porażeniu prądem: wewnętrzna część lewej dłoni i przedramienia.
Podczas przedstawienia w ogóle nie uważał, co się dzieje. Zajął się innymi rzeczami - pilnowaniem przytomności Aarona, jedzeniem, bawieniem się wylosowaną kartą... Wszystko było ciekawsze aniżeli to, co na scenie. Z resztą nie tylko on tak uważał - jak rozejrzał się po otoczeniu, każdy przejawiał objawy posiadania spektaklu w poważaniu. Światło zgasło niespodziewanie. W sali zrobił się chaos - nic z resztą dziwnego. Uczniowie próbowali rzucać zaklęcia, ktoś krzyczał, krzesła się przewracały. Sam chłopak wstał i poszedł za Aaronem. Chwiejąc się lekko i czując, jak napiera coś na jego skronie. Cała głowa go bolała. Od hałasu? Ludzie uderzali o barki rudzielca. Przedzierał się przez zbiegowisko, starając się trzymać blisko nauczyciela. Rozdzielili się jednak. Nie był w stanie mu pomóc, w tych ciemnościach nie wiedział nawet, co się stało. Ale dotarł do wyjścia, a potem do pokoju. Najgorzej, że nadchodząca noc zapowiadała się na bezsenną.
4, 4 zt
Fabien E. Arathe-Ricœur
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Niewidomy. Cienkie, białe blizny na palcach.
Słuchał sztuki, ale nawet z jego umiłowaniem do kultury... Nie potrafił nie przysypiać. Kawa co prawda pomagała, ale znużenie chłopaka łapało. Za to na zgaśnięcie świateł nie zwrócił uwagi. Jakże by mógł? Dla blondyna nic się nie zmieniło. Jedynie otoczenie zdawało się poruszone. Z rozmów wokół wyłapał, że stało się coś niedobrego. Odczekał, aż inni podejdą do wyjścia. Jemu się nie spieszyło. Ciemność i tak nie przeszkadza niewidomemu. Za to posłyszał głuchy dźwięk upadającego ciała. Niewiele myśląc, podszedł do płaczącego pierwszaka. Był ranny. Chłopaka starał się mu pomóc, rzucić najprostsze zaklęcie lecznicze. Coś jednak sprawiło - prawdopodobnie była to jego własna niewiedza - iż zamiast poprawić stan młodzieńca, tylko owy pogorszył. Zestresował się, na szczęście na ratunek przyszła dość szybko nauczycielka. Krukon z przepraszającym uśmiechem oddał sprawowanie nad pierwszoroczniakiem odpowiedzialniejszej oraz z pewnością kompetentniejszej osobie, a sam cicho się wycofał, prawdopodobnie wychodząc z sali jako jeden z ostatnich. Na spokojnie, kiedy zdezorientowani i oślepieni przez brak światła uczniowie zdążyli już wysypać się na korytarz.
Ciemność zstąpiła w bliżej nieznanej chwili - płynęłam - wraz ze strumieniem czasu, z zaprzepaszczeniem rachuby pozostawianych sekund. Znużenie ogołociło mnie z jakiejkolwiek uwagi - spojrzeniem, bezwiedną trasą zbłąkanych i nieobecnych oczu okrążałam wśród bliżej nieokreślonych punktów. Nie obchodziły mnie słowa - padające na scenie, wydające się ledwie przypadkowym zlepieniem; bez obdarzenia sensem wypowiadanych głosek. Całość - wydłużała się bez litości, niczym wymyślna tortura rozkazująca bierność. Nie wypadało przeciskać się pośród tłumu - chociaż, niejednokrotnie słodka sugestia pokusy zdołała szeptać gdzieś w mojej czaszce. Czekałam - wobec tego, niezwykle cierpliwie do końca. Czekałam. Czerń wydawała się jednolita; zdołałam wychwycić drżące od załadunku emocji stwierdzenia, wypowiadane przez dwóch pierwszaków. Chaos, z jakim przyszło się skonfrontować, był co najgorsze chaosem niedostrzegalnym, chaosem - zamiecionym pod dywan utkany z mroku, gdzie wszyscy - niczym stłoczone drobiny kurzu gnaliśmy zbitą masą uciskających się kończyn i przybliżonych torsów. Chciałam odetchnąć z ulgą - kiedy wyłącznie dostrzegłam otwierające się drzwi. To nie był, niemniej jednak koniec - co najgorsze, sytuacja zmusiła mnie do (próby, jak śmiałam sądzić) udzielenia pomocy jednemu z najmłodszych uczniów. Ku mojemu zdziwieniu, pierwsze, podstawowe zaklęcie uzdrawiające udało mi się pomyślnie - nie jestem specjalnie dobra z magii leczniczej. Niedługo później chłopiec otrzymał bardziej profesjonalną pomoc. Odeszłam, nie oglądając się już za siebie.
Zdawał się podejrzliwy; spoglądał na nią - być może zbyt uporczywie, zbyt intensywnie, zbyt boleśnie świadomy nieuniknionej rozłąki - aczkolwiek, przypisał sobie w tym absolutne prawo. Dostrzegał - jej nagłą bladość, ogarniającą usłane konstelacjami piegów oblicze, dostrzegał słabość - która wstąpiła w mięśnie niepozornego ciała. Z czystych, nauczycielskich pobudek troski nie mógł dopuścić do zasłabnięcia pośród kotłującego się tłumu. - Jest pani pewna? - dopytał, wyjątkowo dziś dociekliwy. Usłyszał komplement - odpowiedział na jego brzmienie subtelnym, rozciągającym wargi uśmiechem; nie wiedział, na ile był szczery - chociaż - przybrany zgodnie z rytmem muzyki układ spełniany był wyśmienicie. - To również pani zasługa - dodał. Nie sądził - aby potrzebowała więcej potwierdzeń - nigdy nie był specjalnie szczodry w pustych stwierdzeniach pochwał. Oddalił się - z trudem wytrzymywał żałosne, dłużące się przedstawienie. Dopiero później - niepokój został zrzucony raptownie na jego barki. Ciemność wlewała się prosto w rozszerzające się wrota źrenic; gęsta, nieprzenikniona - niepoczytalna. Anomalie magii ponownie zaczęły zwiększać swój wpływ w Hogwarcie; miał złe przeczucie, przechodząc, dryfując wśród wielu - usiłujących się identycznie wydostać prędko sylwetek. Jedna z nich, uderzyła w Bergmanna z impetem; zachwiał się, omal nie uderzając boleśnie o kant pobliskiego stołu. W zamian za to, zdołał wpaść prosto na początkowo nieokreśloną postać. - Przepra… - …szam, chciał wypowiedzieć, choć słowo prędko wraz z konsternacją było zgaszone w obrębie strun krtani. Było to jedno z nieszczerych przepraszam, wymuszonych przez społeczeństwo, ściśle wiążących się z wszechobecnym tłokiem i torowaniem ścieżki. Fala przeczucia, na kogo znowu natrafił - była równie kusząca jak niefortunna. Powinien był się oddalić - nawet - pomimo kurtyny wszechobecnego mroku; niemniej - został odrobinę zbyt dłużej, zatrzymał się później przykładnie zniknął.
- Schlebia mi pan – jak zawsze – skwitowała w myślach, a zaraz potem przystanęła bliżej stołu. Zawroty głowy minęły, podobnie jak nudności. Tkwiła przez kilka chwil obok mężczyzny, raz po raz czując jak jej struny napinają się, jak cała drży pod wpływem iluzorycznych emocji, by zaraz potem zmierzyć się z iluzją zdarzeń. Oddech Marceline spłycił się, gdy ciemność ogarnęła błękit oczu, zaś serce zakołowało w piersi znacznie szybciej, jak gdyby chciało wyrwać się ku ucieczce. Czy doprawdy była ona wskazana? Wolnym krokiem ruszyła w stronę wyjścia, chcąc czym prędzej opuścić Wielką Salę, lecz została powstrzymana przed nader dobrze znaną jej sylwetkę. Męską sylwetkę nalężącą do niego. Dyskomfort wynikający z bliskości spowodowany był tym, że przecież nigdy nie zachowywali się w taki sposób, dlatego też rudowłosa próbowała zrobić dobrą minę do złej gry, lecz jego perfumy, podobnie jak wyczuwalne pod fakturą materiału mięsnie sprawiły, że zastygła w bezruchu. - Dobrej nocy życzę – wydusiła z siebie, po czym zniknęła pod kurtyną mroku.
Kostki: 6,1
/zt
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Powiedzenie głodny jak wilk w czarodziejskim świecie prędko przemieniało się w głodny jak wilkołak, czemu Mefistofeles nie był w stanie się sprzeciwić. Pomijając już fakt, że wilczy apetyt nieporównywalnie przebijał ten zupełnie normalny i ludzki, to ziarno prawdy się w tym kryło... a przynajmniej w przypadku Ślizgona. Nic zatem dziwnego, że chociaż wiernie olewał ustalone godziny zajęć lekcyjnych (to tylko sugestia, prawda?), to posiłków bez porządnej przyczyny nie omijał. W jego domu nie było nawet jednej dziesiątej spośród tych luksusów, które skrzaty domowe serwowały w Hogwarcie. Takim pysznościom nie można było odmówić... Nie był jednym z pierwszych, w Wielkiej Sali znajdowało się już mnóstwo ludzi. Dzięki temu Mefisto mógł raczej niespostrzeżenie przemknąć pomiędzy nieznajomymi, odnajdując kącik przy stole Slytherinu, w którym tłoku się jeszcze nie narobiło. Nigdy nie czuł się tutaj komfortowo i lubił przychodzić wcześniej, albo później - właśnie po to, żeby nie narażać się na kontakt z kimkolwiek ze swojego domu. Zbyt wielu osób tutaj nie lubił... Rozłożył się z książką odnośnie magii bezróżdżkowej, którą znalazł mu znajomy ojca. Nie było tu zbyt wiele konkretów, a prędzej refleksje jednego z bardziej utalentowanych czarodziejów. Tak czy tak, było ciekawe i sprawiało, że wraz z kurczeniem się głodu jedzeniowego, ten od wiedzy jedynie wzrastał. Nie trzeba chyba dodawać, że śniadania w wykonaniu Noxa należały do tych mięsnych?
Przechadzała się korytarzami, wypełniając swoje obowiązki prefekta. Zależało jej na tym, aby poprawić opinię w oczach zarówno nauczycieli, jak i swoich własnych. Krok za krokiem, rozglądając się dookoła i udzielając wskazówek młodszym uczniom, zbliżała się do Wielkiej Sali. Dobiegające z nich zapachy sprawiły, że rudowłose stworzenie poczuło charakterystyczny ścisk żołądka, uwieńczony odgłosami przypominającymi mruczenie tygrysa. Zatrzymała się z westchnięciem rezygnacji, przesuwając dłonią po brzuchu. Niewiele dziś jadła, skupiając się na kawach i obowiązkach. A może jej ostatnim posiłkiem była sałatka na kolacje wczoraj? Nie pamiętała. Prace domowe pojawiały się niczym grzyby po deszczu, a do tego zostało półtora miesiąca do egzaminów i biblioteka wyjątkowo kusiła ja swoją ciszą. Musiała poprawić zielarstwo, runy — całe szczęście, że z latania na miotle czy gotowania nie robili im egzaminów. Rozejrzała się po korytarzu, a nie dostrzegając osób wymagających uwagi czy pomocy, weszła do olbrzymiej sali. Zawsze panował tu tłok. Uczniowie chętnie spędzali czas przy jedzeniu, często przesiadując przy stołach ze swoimi przyjaciółmi, zapominając o podziałach. Posiłki jednoczyły ludzi. Karmelowe ślepia zabłysły, a na ustach pojawił się delikatny uśmiech, gdy dostrzegła znajomą, a tak dawno niewidzianą postać. Podeszła cichutko, korzystając z okazji, że była za plecami Mefisto i bezceremonialnie objęła go za szyję, nachylając się i dając mu całusa w policzek. W końcu byli przyjaciółmi, wiele razy widziała, jak cierpiał — traktowała go trochę jak młodszego brata, którym chciała się opiekować i który jak na złość, tracił punkty domu. - Już myślałam, że mnie unikasz. - rzuciła cicho, puszczając mu oczko. Usiadła zaraz obok niego, zaprzestając molestowania publicznego. Nadal byli w szkole, a ona musiała uważać na to, co robiła. Widać było jednak radość na twarzy studentki, a także jakiś cień ulgi, że nic mu nie jest. - Ciesze się, że Cię widzę - całego, zdrowego i z apetytem! Co słychać? Kiedy pójdziemy pojeździć? Zapytała, a następnie bezceremonialnie sięgnęła ręką w stronę jego talerza, podbierając jeden z tostów i zostawiając mu wspaniałomyślnie mięso. Zajęła się przekąską, przenosząc wzrok na zapełniony blat i szukając nim dzbanka z kawą, przysuwając sobie jednocześnie jeden z wolnych kubków.
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Sam nie przejmował się nadchodzącym coraz większymi krokami końcem roku - po prostu nie dopuszczał do siebie myśli o nieuniknionym. Mefistofeles wielokrotnie podkreślał jak wiele krzywdy spotkało go w Hogwarcie i jak obco czuł się w zieleni Slytherinu... ale koniec końców miał świadomość ile wynosił z zamku. Poznał niesamowitych ludzi, opanował najprzeróżniejsze umiejętności... I tutaj się błąkał wtedy, kiedy nie miał żadnego innego kąta na Ziemi. Może dlatego potrafił odnaleźć momenty, w których rozkoszował się skrzacim posiłkiem. Podniósł wzrok znad swojej książki jedynie parę razy. Najpierw jakieś pierwszaki z zielonymi kołnierzykami zaczęły się przekrzykiwać i chyba próbowały jakoś ponaśmiewać się z wilkołaka - nie trzeba dodawać, że jedno jego spojrzenie ustawiło ich na swoim miejscu? Potem komuś spadł na posadzkę kubek, ale winnego nie udało się Ślizgonowi odnaleźć w tym tłumie. Na sam koniec głośny wybuch śmiechu ze strony Hufflepuffu sprawił, że Nox zupełnie zapomniał o tym, czym się zajmował. - Hm? - Wyrwało mu się w tej samej chwili, w której chwycił mocno nadgarstek nagle obejmującej go za szyję osoby. Od razu zaniechał jakichkolwiek prób pozbycia się intruza, bowiem bez większego problemu go zidentyfikował. Zamiast tego uśmiechnął się, pozwalając aby kawowo-karmelowy zapach i słodki całus w policzek wyrwały go z zamyślenia. - Mógłbym powiedzieć to samo o tobie... - Molestowanie mu nie przeszkadzało, o czym wiedzieli chyba... cóż, chyba wszyscy. Likantrop zamknął książkę i odsunął ją gdzieś na bok, aby nie przeszkadzała. Sam przekierował swoją uwagę na Nessę, śmiejąc się cicho na wzmiankę o pojazdach. - Kiedy tylko zechcesz, Prudence się za tobą stęskniła - przyznał, nie ukrywając wcale tego, że jego samochód niedługo po zakupie (przy którym Lanceley przecież nawet była!) został ochrzczony dumnym - damskim - imieniem. - Nie za dużo tej kawy? Ja powinienem ciebie pytać, czy znajdziesz dla mnie chwilę... Taka z ciebie zarobiona pszczółka, że nie wiem czemu nie przeskoczyłaś jeszcze do Borsuków. Barwy by odpowiadały! - Czuł się przy niej swobodnie... na tyle, żeby bez większego skrępowania przyznać, o czym dopiero co myślał. Jego relacje z Puchonami potrafiły wywołać niezły ból głowy.
Koniec roku był zawsze smutnym czasem — nawet jeśli lubiła egzaminy, okres pożegnań i uświadomienia sobie, że kolejna część znajomych kończy Hogwart, była straszna. Nie mogła wyobrazić sobie korytarzy bez znajomych twarzy, lekcji bez Ezry, czy pokoju wspólnego ślizgonów bez Mefisto. Znali się tyle lat, a jednak była przekonana, że dorosłość każdego z nich pchnie na własną ścieżkę, weryfikując znajomości i wystawiając je na próbę czasu. Niestety, niewiele ich przetrwało. Musiała być jednak dobrej myśli. Uśmiechnęła się pod nosem na uścisk nadgarstka — jak zwykle pozostawał czujny. Zawsze ujmował ją tym, jak przy swoich gabarytach i sile pochodzącej z wilczego genu, potrafił być opiekuńczy i delikatny. Był dokładnie tym człowiekiem, którego nie wolno było oceniać po okładce, tak jak wiele osób robiło. Tatuaże czy kolczyki były w przypadku Noxa tylko niewinną ozdobą — a przynajmniej tak sobie tłumaczyła, jednocześnie wiedząc, że z niewinnością miał niewiele wspólnego. Kiwnęła głową, przez chwilę jeszcze go przytulając, nieco mocniej, co pewnie było wynikiem krążących po głowie myśli, aż nazbyt sentymentalnych. - Mógłbyś, ale ja powiedziałam pierwsza! Celowo, żebyś Ty nie mógł marudzić. -odparła niewinnym głosem, wzruszając delikatnie ramionami i dając mu następnie spokój, zajmując miejsce obok. Znów poczuła uścisk żołądka, z którego następnie wydobyło się ciche mruczenie. Nawet nie wiedziała, że aż tak zgłodniała! Ukradziony tost będzie idealny — posmarowany masłem, może nawet dżemem i popity mocną, cierpką kawą. Odgryzła kawałek, zawieszając karmelowe ślepia na jego buzi i uśmiechnęła się z łagodnie, na samą myśl o ogniomioce należącym do ślizgona. - Ja za nią też. Wiesz, że planuję kupić auto we wakacje? Już prawie odłożyłam pieniądze. Prudence będzie miała kolegę. Przerwała, przygryzając tosta i popijając go kawą. Usiadła wygodniej, zakładajac nogę na nogę i przesunęła wzrokiem po stole, który aż uginał się od rozmaitych dań. Ich zapachy mieszały się ze sobą i atakowały nos, skutecznie wzmagając apetyt. Następnie utkwiła spojrzenie w talerzu Mefisto — parskając śmiechem na widok góry mięsa, będąc pod autentycznym wrażeniem, że zamierzał to wszystko zjeść i nie wybuchnąć. - Każdy ma jakieś słabości, uwielbiam kawę. Nie wiem, czy mogłabym bez niej żyć, a poza tym słońce, ograniczam! - odparła dumnie, przekręcając głowę w bok i lustrując wzrokiem jego twarz. Faktycznie, piła kubek lub filiżankę mniej dziennie, czasem nawet dwie. Nadal jednak nie mogła całkiem odpuścić kofeiny i zapachowi, który jej towarzyszył. Zaśmiała się cicho na jego słowa, dochodząc jednak do wniosku, że znacznie więcej w niej ambicji, braterstwa, zaradności czy zdolności przywódczych, które były domeną domu Salazara.- Zawsze dla Ciebie znajdę czas głupku, wystarczy powiedzieć, napisać. Cokolwiek. Ja na puchonkę? Coś Ty, sercem jestem wężem. Moja matka była jednak krukonką, sporo cech odziedziczyłam po niej. Faktycznie, borsuki są pracowite — pamiętajmy, że jedna cecha domu nie przypisuje, prawda? Ty byś był doskonałym puchonem przecież też, a jednak tkwisz w zieleni. Swoją drogą, pasuje Ci ten kolor. Trzeba też przyznać, że Hufflepuff może popisać się niezwykłą paletą osobowości. Zakończyła z delikatnym wzruszeniem ramion, przenosząc wzrok na stół wyżej wspomnianego domu. Niestety, żadnej znajomej twarzy tam nie dostrzegła. Przymknęła na chwilę oczy, biorąc kolejny łyk kawy. Nigdy nie przeszkadzała jej zażyłość ślizgona z puchonami, bo sama wierzyła w to, że każdy zasługuje na szansę i nie powinno się wybierać relacji na podstawie przynależności do domu. Ocenianie było złe. Uniosła powieki, znów wpatrując się w twarz przyjaciela. Otoczone wachlarzem kruczoczarnych rzęs ślepia, wypełnione były dziwnym błyskiem nostalgii.
Przyjemną rozmowę dwojga Ślizgonów przerwał przylot sowiej poczty. I nie byłoby w tym może nic dziwnego, gdyby nie fakt, że przed Mefistofelesem wylądowała czerwona koperta, która jednoznacznie wskazywała na zawartość – był to wyjec. Kiedy Mefistofeles otworzył kopertę, dało się słyszeć zimny, nieprzyjemny, kobiecy głos.
SZANOWNY PANIE NOX!
MINISTERSTWO MAGII OTRZYMAŁO DONIESIENIE, ŻE DZIEWIĘTNASTEGO KWIETNIA, DWADZIEŚCIA PIĘĆ MINUT PO PÓŁNOCY W FORMIE WILKA DOPUŚCIŁ SIĘ PAN POGRYZIENIA NIEWINNEGO OBYWATELA. STANOWI TO BARDZO POWAŻNE NARUSZENIE KODEKSU HONOROWEGO WILKOŁAKÓW USTANOWIONEGO PRZEZ DEPARTAMENT KONTROLI NAD MAGICZNYMI STWORZENIAMI, W ZWIĄZKU Z CZYM JESTEM ZMUSZONA POINFORMOWAĆ PANA O OBOWIĄZKU STAWIENIA SIĘ WE WSPOMNIANYM DEPARTAMENCIE W CIĄGU TYGODNIA. W INNYM WYPADKU ZOSTANĄ WOBEC PANA WYCIĄGNIĘTE STOSOWNE KONSEKWENCJE. ŻYCZĘ MIŁEGO DNIA.
Z WYRAZAMI POWAŻANIA PHILLIPA SMEDLEY DEPARTAMENT KONTROLI NAD MAGICZNYMI STWORZENIAMI