Największe pomieszczenie w zamku, to tu odbywają się wszystkie uczty i bale. Oświetlone jest przez lewitujące w powietrzy tysiące świec. Wspaniałe, wysokie sklepienie zawsze odzwierciedla prawdziwe niebo, bez względu na to czy świeci Słońce, czy pada deszcz. Każdego ranka, przy śniadaniu zlatują się sowy przynosząc gazety i listy od rodziców oraz znajomych. Lądują przy stołach czterech domów - Slytherinu, Ravenclawu, Hufflepuffu i Gryffindoru, które zawsze zastawione są mnóstwem pysznego jedzenia. Na samym końcu sali ustawiony jest mniejszy stół, nauczycielski, gdzie na honorowym miejscu zasiada dyrektor.
Niepewnie spojrzała na niego swoimi dużymi, czekoladowymi oczami. Co jak co ale nie miała zamiaru eksperymentować z alkoholem. Czemu? Zawsze po większej jego dawce zaczynała się śmiać i mówić osobą w okół niej, że ich kocha. Niby nic takiego i niektórzy mogliby to uznać za słodkie, jednak ona sama nie uważała tego za takie. Było to dla niej za każdym razem krępujące przeżycie i nie chciała aby chłopak był tego świadkiem. Czuła jednak, że nie będzie w stanie go oderwać od amfor. Pokręciła głową w rozbawieniu. Czuła, że nie chce o tym rozmawiać tak więc nic więcej nie powiedziała zatapiając się w swoich myślach. Zastanawiała się jak miewa się jej brat. Niby utrzymywali ze sobą kontakt listowy, wiedziała mniej więcej co dzieje się w domu jednak to nie było to samo co kontakt cielesny. Odbierając kieliszek od Rasha uśmiechnęła się, niepewnie spoglądając na trzymany przez nią kieliszek. Czerwona ciecz wyglądała przepysznie, a je zapach aż ślinka sama ciekła do ust. Za wtórowała mu w toaście i uniosła naczynie do ust. Kompozycja smakowa wina uderzyła w jej kubki smakowe. Musiała przyznać, iż było przepyszne. Słodkie. - Pyszne. - uwielbiała słodkie wina. Inne była dla niej gorzkie. Po spróbowaniu tego konkretnego nie miała najmniejszej ochoty przestawać na jednym czy dwóch kieliszkach. Wiedziała doskonale, iż może tego żałować na drugi dzień lecz teraz było jej to obojętne. - Możemy zostać przy tym. Jest wyśmienite. Nie dane jej było cieszyć się tym zbyt długo. Widząc spanikowanych ludzi i słysząc trzask rozbijanego szkła rozejrzała się w około siebie. Scena na której jeszcze chwilę temu grali muzycy była w ogniu przez co dym po woli wypełniał Wielką salę. Jednak na scenie ogień nie poprzestał. Jego zasięg zaczął się niebezpiecznie poszerzać schodząc ze sceny na parkiet na którym była trawa. Ludzie w panice próbowali wydostać się z Sali. Nie chcąc zgubić Rasheeda złapała go mocno za rękę. Nie sądziła, że coś może ją tak bardzo wystraszyć, a jednak. Wystraszona spojrzała na chłopaka. Od dziecka Oriane bała się ognia. Widok jego przywołał wspomnienia które za wszelką cenę chciała ukryć. Chciała jak najszybciej wyjść z sali i uciec od tego miejsca jak najdalej jednak nie było jej to dane. jednak z fontann znajdująca się najbliżej nich eksplodowała. Może i dziewczyna by się tym nie przejęła gdyby nie fakt, iż odłamki tej felernej fontanny wbiły się w jej ramię. Krótki krzyk wydobył się z jej gardła. Szybko puściła rękę partnera i złapała się za zranioną rękę w duchu modląc się aby ten koszmar szybko się skończył.
Gdyby nie to, że dzień ich święta umarli z Hogwartu wolą spędzać w swoim własnym gronie, to pewnie uznałaby, że ma do czynienia z duchem. Niespotykany w dzisiejszych czasach strój, dobrany w najmniejszych szczegółach, w połączeniu z eteryczną magią Wielkiej Sali sprawiały, że Corteza nietrudno można by pomylić z młodzieńcem zmarłym w okresie, kiedy trójgraniaste kapelusze były w modzie, a mężczyźni pojawiali się na balach z rapierem pod ręką. Eldritch potrzebowała kilku sekund, by dojrzeć w Aleksandrze ucznia, stąd też z lekkim opóźnieniem ukłoniła się, tak jakby tylko kopiowała ruchy Isabelle. Uśmiechnęła się lekko, gdy ślizgon z wyczuciem chwycił jej dłoń i przedstawił się jak na dżentelmena przystało. Nie spodziewała się ujrzeć tego dnia konwenansów znanych jej z arystokratycznych balów, ale ucieszyła się, że znalazł się ktoś, kto postanowił zachować klasę. - Eldritch Rousset - przedstawiła się i po raz kolejny dygnęła, dłońmi przytrzymując fałdy sukni. Z zaciekawieniem wysłuchała kolejnej wróżby, ale tak jak w wypadku poprzednich nie za bardzo ślizgonce pasowała, a krótkiej wymiany zdań kuzynostwa o bójkach w barze słuchało się jej bardzo dziwnie. Zachowanie i ubranie Aleksandra budziło u Eldritch przeświadczenie, że ten młodzieniec na pewno nie uczestniczyłby w jakieś dzikiej bijatyce w barze... Cóż, doszła do wniosku, że jej pierwsze wrażenie mogło być błędne. - Miałam właśnie pochwalić Isabelle za ładny strój, ale cieszę się, że zachowałam ten komplement dla kogoś, komu się on wyjątkowo należy - kiwnęła głową w stronę Corteza, który w jej mniemaniu był najoryginalniej ubraną osobą ze wszystkich, jakie dostrzegała na sali. - Chętnie bym coś zjadła. Macie coś przeciwko, byśmy sprawdzili, co skrzaty nam przygotowały? - zaproponowała sprawdzenie przekąsek i by zachęcić swoich towarzyszy do jedzenia sama wzięła jedną z nich z pobliskiego stołu. Dyniowy pasztecik okazał się jednak niebywale gorący! Zasłoniła usta i odkaszlnęła. Przeprosiła znajomych na chwilę i szybko wspomogła się prostym zaklęciem, który pomógł ugasić dyniowy żar w ustach.
Wciąż siedząc na posadzce, oceniła straty. Jej samej chyba nic się nie stało, owoce jednak w dużej mierze były już stracone. Na szczęście były na metalowej tacy, więc pomimo pokaźnego huku, zastawa uniknęła uszczerbków. Nastolatka pozbierała z podłogi to, co w pośpiechu udało jej się wrzucić na naczynie i odłożyła całość skrzywdzonej, owocowej piramidy na blat niefortunnego stołu. Otrzepała się i sięgnęła po pojedyncze winogronko, które, jako jedno z nielicznych, uniknęło spotkania z płytkami. Jedząc je, udała się w kierunku upatrzonej w środku dyni. Liczyła, że już większej wpadki i ośmieszenia tego wieczoru nie będzie w stanie zaliczyć. - Ziemia do Florence! - krzyknęła jeszcze do starszej siostry, która najwyraźniej po otrzymaniu swojego skarbu nie tylko zaniemówiła, ale i znieruchomiała. - Wiem, że Łańcuch jest wspaniałym prezentem, ale pora wracać do żywych, moja droga, półprzezroczysta Gryfonko. - przewróciła oczami, nie dostrzegając reakcji i zwróciła się z powrotem ku swojej dyni. Nie, nie miała za złe, że siostra nie pobiegła jej na ratunek. Nawet nie przeszło jej to przez myśl. Nie doszukiwała się złośliwości, złych zamiarów, czy lekceważenia groźnych sytuacji. Nic się nie stało. A może Florence milczeniem po prostu powstrzymywała wybuch śmiechu na widok lądującej na bruku Jack? Pech chciał, że tym razem dynia okazała się złośliwą jędzą. Z żółtego warzywa buchnęła jadowicie żółta para, a młodsza z przedstawicielek rodu Berkeley poczuła, jak na jej piegowatej buzi wyskakuje stado pryszczy, potem kolejne, a potem jeszcze chmara. Spojrzała z przerażeniem na Florence, po czym zsunęła się w swej rozpaczy na podłogę i zasłoniła twarz włosami. Czy istniała szansa, że to minie bez konieczności zgłaszania się w skrzydle szpitalnym?
Zupełnie nie wiem co strzeliło Jackie do głowy. Czasem rzeczywiście mogła brzmieć jakby była starsza, jednak dzisiaj kompletnie się nie popisała. Wciąż stałam koło pustej już dyni i chowałam wylosowany łańcuch do torebki - wcześniej oczywiście potraktowałam ją zaklęciem zwiększająco-zmniejszającym, kiedy usłyszałam głuchy łomot, zaledwie parę metrów ode mnie. Pospiesznie uniosłam głowę, nie spodziewając się jednak leżącej prawie pod stołem Puchonki. Próbując powstrzymać się od głośnego wybuchu śmiechu, odwracam wzrok i przez chwilę wpatruję się w jakiś odległy kąt Wielkiej Sali, a gdy z powrotem wracam na miejsce wypadku, Jackie już stoi naprzeciwko mnie i z uśmiechem zjada pojedyncze winogrono - zapewne jedno z niewielu, które uniknęło bliskiego spotkania z podłogą. -Nie wiem co chciałaś tym osiągnąć, oświeć mnie proszę. -Zaśmiałam się i podeszłam do prowizorycznie naprawionego stołu. Wszystkie ciasta, ciasteczka i puddingi wyglądały przepysznie, moją uwagę jednak przykuła apetycznie wyglądająca tarta ze śliwkami, po którą koniec końców sięgnęłam. Wzrok wciąż miałam skierowany w młodszą siostrę, nie wiedząc co jeszcze dzisiaj postanowi uczynić - w końcu czasem potrafi być naprawdę nieobliczalna, a sama oparłam się o chłodną ścianę, kawałek po kawałku jedząc śliwkową tartę. Była naprawdę pyszna i już chciałam iść po kolejny kawałek, kiedy zobaczyłam osuwającą się na posadzkę Jackie. Pospiesznie odłożyłam talerz na wolny kawałek blatu i podbiegłam do siostry. -Co się stało, Jack? -Kucnęłam, próbując zobaczyć schowaną pod toną włosów twarz. -Hej, pokaż mi się. -Powiedziałam i palcami lekko odgarnęłam niesforne, rude kosmyki. Czasem budzi się we mnie instynkt starszej siostry, a teraz, gdy udało mi się w końcu spojrzeć na zwykle perfekcyjną cerę Puchonki, poczułam go jakby dwa razy mocniej. Całe szczęście, że młoda nie miała chyba żadnych wrogów - w innym przypadku mogliby tu już stać i się z niej nabijać. -Kto jak kto, ale ty powinnaś wiedzieć, że wciąż jesteś śliczna. -Rzuciłam po chwili, siadając koło niej i lekko ją szturchając. Znając życie efekt wkrótce minie sam i nie będzie potrzeby odwiedzania skrzydła szpitalnego, w końcu prawie na każdym balu zdarzają się również te niemiłe niespodzianki. Westchnęłam ciężko i wyprostowałam nogi. To nie tak, że byłam zmęczona, czy obolała - po prostu jestem typem osoby, która zawsze znajdzie wymówkę do klapnięcia, chociażby na chwilę i to na wcale nie takiej przyjemnej podłodze. -Chcesz się schować pod stół? Zaraz powinno Ci to cholerstwo zejść z twarzy, ale kto tam wie...W innym przypadku będziesz musiała się udać do Skrzydła, ja niestety nigdy nie byłam orłem z uzdrawiania, więc Ci nie pomogę. Mogłabym jeszcze pogorszyć sytuację. -Dodałam, drapiąc się po głowie. Szybko jednak odsunęłam rękę i ze strachem sięgnęłam po leżącą na pobliskim stole łyżkę, chcąc użyć ją jako najbardziej prowizoryczne lustro. -Ha, patrz - wyrosły mi kocie uszy! To chyba ta tarta, którą przed chwilą pochłonęłam w tempie światła. Była przepyszna, przynieść Ci kawałek? -Popatrzyłam na Jackie, próbując spojrzeć na jej twarz, wciąż skrupulatnie osłoniętą przez grubą zasłonę włosów.
- Ja mam udzielać korepetycji? – jęknęła, gdy tylko usłyszała wróżbę, a zaraz potem wywróciła na swój charakterystyczny sposób oczami. - Merlinie słodki! Tym tumanom? Tym bezsensownie generującym na każdej lekcji problemu… Mał-pi-szo-nom? – tego było już za wiele! Owsem, uwielbiała, kiedy ktoś zgłębiał przekazywaną przez nią wiedzę, ale żeby jeszcze o tym w kartach było? Zirytowana odeszła w bok, jak gdyby śledząc nieustannie wzrokiem zgromadzonych. Od razu doszła do wniosku, że jest to zwykłe kłamstwo, któremu należy zaradzić, wszak nie zamierzała bawić się w dobrą, pomocną duszę, chyba że na jej drodze stanąłby niezwykły mężczyzny, wobec którego byłaby uległa. Obserwując Hogwartczyków – nie widziała takowych, toteż wycofała się w bok, a jej oczom ukazała się sylwetka zbyt znajoma, która w mniemaniu Islandki winna wpaść w czeluści skalistych gór i tam pozostać na wieki wieków, by nikomu nie zatruwał już egzystencji. Jak można być takim idiotom? Wywróciła teatralnie oczami, ale przez wzgląd iż Lysandra nie było już w pobliżu – musiała odreagować ostatnie wydarzenia. - Szanowny artysta nie miał z kim przyjść? – ironizowała; głos Lilah przesiąknięty był nutą kpiny, lecz strój, który założyła perfekcyjnie odciągał wzrok od jej diabolicznego temperamentu. - Szkoda, pewnie twoje trzpiotki zrozumiały, co z ciebie za dupek, Swansea – dodała z drwiną, a zaraz potem wsparła się o ścianę, wygładzając przy tym karminowy materiał sukienki, która opinała jej jakże kobiecą sylwetkę. Głęboko także wierzyła, że może, jakimś dziwnym sposobem, w niewytłumaczalny sposób wręcz – Zakrzewski zjawi się na balu, lecz prawda była zgoła inna. Jego ostatnia kadencja w Gryffindorze minęła, zaś brunetce zostało raptem kilka miesięcy. Wiele? Zbyt wiele? Niewystarczająca ilość, by wpisać się na karty historii.
Wróżby: Kapłan, hehe
Odetta Lancaster
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170
C. szczególne : Długie, jasne blond włosy- nigdy nie nosi ich upiętych; przenikliwe spojrzenie; roztaczana aura wili
Sama Odetta nie pojmowała nic ponad to, co się wydarzyło parę sekund wcześniej. Głęboko wierzyła, że to tylko żart, ale ograniczone widzenie zdawało się doskwierać jej nader mocno. Nie sądziła, że powrót do Hogwatu może być aż tak okropny i pomimo szczerych chęci Rileya – miała ochotę w tym momencie uciec, niwelując wszelkie przeszkody na własnej drodze. Nie powinna opuszczać lasu. N i g d y. - Dobrze – szepnęła ledwie słyszalnie, po czym podała dłoń dawnemu chłopakowi, a obecnemu przyjacielowi(?), o ile mogła go w ten sposób nazywać. Nie zamierzała wszak narzucać kształtu relacji Fairwynowi, bo równie dobrze mógł tu teraz tkwić z bardziej ludzką partnerką, która nie wpadłaby w tarapaty tuż po przekroczeniu progu Wielkiej Sali, ale widocznie nad Odettą wisiało jakieś parszywe fatum. Stawiała niepewne kroki, przemierzała kolejne centymetry z pomocą krukoną, nieświadomie wykorzystując własną naturę, by czasem nie postanowił jej zostawić. Owszem, aura i tak nieustannie otulała jej drobne ciało, lecz w chwilach kulminacji emocjonalnej wszystko przybierało na sile, nad czym ona nie panowała, a czego nie czyniła z jawną premedytacją. Aktualnie powątpiewała nawet w samą siebie, co skutkowało jedynie załamaniem i niemą prośbą zachęcającą do powrotu. Riley, tam będziemy sami… – nie, nie była w stanie mu tego zrobić; wszystkim, ale nie jemu. Przyjemność płynącą z ów objęcia zakończyła się niezwykle szybko, zaś ona sama podjęła się próby splecenia z nim smukłych palców, dając sobie egoistyczne poczucie bezpieczeństwa. Taksowała tęczówkami najbliższy teren, lecz obraz wciąż pozostawał rozmazany. - Poproszę poncz i… – zawiesiła głos, by zaraz potem dotknąć opuszkami palców kawałka jakiegoś ciasta. - Co to? – spytała i bez czekania na odpowiedź wzięła w dłoń struclę, którą od razu ugryzła. Jakiż to był pech, gdyż po ledwie jednym kawałku osunęła się w ramiona Fairwyna, czując nieopisaną słabość, jaka ogarnęła jej wątłą sylwetkę. Miała wrażenie, że świat wiruje, podobnie jak parkiet, a przecież stali w miejscu. Cóż właściwie się stało? - Prze-przepraszam… Ja… To chyba zakłócenia – skwitowała, bo w jaki sposób powinna wyjaśnić taki stan rzeczy? Ten wieczór z pewnością nie należał do jej wymarzonych.
Pamiętała bal z zeszłego roku. We wspomnieniach wróciło również spojrzenie dawnej profesor astronomii, która wydawać się nie kryła uczucia zazdrości, jakie kotłowało się pod jej bladą membraną skóry. W tych samych wspomnieniach dostrzegła także konkretnego mężczyznę, który i tym razem przyszedł z kimś? A może – w y j ą t k o w o – doskwierała mu samotność? Jednego była pewna; wszyscy zapomnieli. Wszyscy bez wyjątku – przyjaciele. Ukłucie w serce sprawiło, że Marceline zastygła w bezruchu przy stole z wróżbami, które wydawały się nader cudaczne, a szczególnie te kierowane pod jej adresem. Doprawdy – miała poznać czyjś sekret?, tajemnice zdawały się być nieodłączną częścią francuskiej egzystencji, lecz starała się tego wyrzekać, zapominając o przeszłości, która nieustannie tłamsiła jej kruchą osobę swym ciężarem. Tkwiła nadal z boku, bez afiszowania swojej obecności, dla wielu będącej nic nieznaczącą wartości, jednak ona w tym przedstawieniu dostrzegała hedonistyczne spełnienie, które rozpalało ogień emocjonalnej brei, w której brodziła aż po kostki. Uczucia zlewały się z półmrokiem, a wzrok podążał za kolejnymi, znanymi sylwetkami. Tęczówki osiadły na postaci @Bridget Hudson, następnie @Ariadne T. Fairwyn i @Riley Fairwyn, co zmusiło Holmes do chwilowej zadumy. Uśmiech zagościł na karminowych wargach, gdy prefekt Hufflepuffu poddał się chwilowej zabawie z profesorem, bo dlaczego ona nie mogła postępować w ten sposób z @Daniel Bergmann? Czy doprawdy byli tak różni od zgromadzonych? Męski, nader znajomy głos wyrwał ją z zamyślenia. - Ja… – szepnęła cicho, a rumieniec oblał jej oszronione piegami lico. Nie umiała odpowiedzieć, zapewne nie była w stanie. - To taniec dla par, a ja tylko przyszłam tu na chwilę, poza tym – jestem sama – przyznała bez ogródek, bo to nie było już ważne, kto jej towarzyszył. U swego boku nie miała dzisiaj nikogo, a tym samym spoglądała na nauczyciela z ufnością, by nie ciągnął jej za język, wszak nie mogła przypuszczać, że przełamałby kolejną granicę w ich amoralnej relacji. Był w stanie? Zrobię to, czego właśnie teraz chcesz.
Wróżby: Sprawiedliwość
Cassius Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Niewielkie blizny łobuza weterana, dość często ma ślady farby na dłoniach. Na lewej dłoni nosi prostą i cienką złotą obrączkę.
Podążyłbym dalej, bez zbędnego wahania chcąc napełnić żołądek ciepłym, sycącym posiłkiem, lecz nie dane było dotrzeć mi do stołu. Nie teraz, nie w samotności. - Kurwa, znowu Ty? - Jęknąłem, niemalże wywracając oczami na widok Sorensen. Zanim zwróciłem jakąkolwiek uwagę na to, że znowu otwierała gębę - jak zawsze nieproszona - mój wzrok zadziałał jako pierwszy. Cholera, czy ja naprawdę zagapiłem się na jej cycki? Jedynie przez sekundę. Potem uśmiechnąłem się zaskakująco wesoło, a dołeczki w policzkach dodały mi (jak zawsze) co najmniej szczyptę dodatkowego uroku. Dodajcie do tego nienaganną fryzurę i elegancki garnitur, a prawie przestanę przypominać wam człowieka. Będę kimś więcej. - Nie miałem - przyznałem bez chwili wahania, przypatrując się Lilah nie jak koleżance, wrogowi czy nawet zwykłej, nic nie wartej uczennicy. Taksowałem ją spojrzeniem jak klacz. Jak gdybym był w stanie dopuścić do siebie myśl o odwzorowaniu jej ciała na jednym ze swoich obrazów. Całe szczęście, oboje wiedzieliśmy, że do tego to akurat NIGDY nie dojdzie. Niemniej, takie rozbieranie spojrzeniem mogło być niepokojące, zwłaszcza, gdy mówimy o mnie. - Żadna nie była dziś godna mojego towarzystwa. - Wzruszyłem ramionami. W istocie, samotność zupełnie mi nie przeszkadzała. Ba, dzięki niej mogłem bez problemów unieść jedną z brwi, gdy zawiesiłem wzrok na biodrze Gryfonki. - Widzę, że Ty także nie grzeszysz towarzystwem. Następnym razem spróbuj przyjść bez ubrania. Co Ci szkodzi, skoro spod tej szmaty i tak wystają Ci stringi? - Chwyciłem za różdżkę i beztrosko nią machnąłem. Mrucząc pod nosem formułę zaklęcia nieco skróciłem (a może pociąłem? Nie zwróciłem uwagi) fragment jej sukienki tak, że ledwo zakrywał jej pośladki. Prawdę mówiąc, przez chwilę NAPRAWDĘ mogłem zobaczyć koronkową bieliznę, jaką włożyła. Drwiąco zagwizdałem, wsuwając różdżkę do kieszeni. - Prawdziwa Miss Nocy Duchów. Przebrana za byłą pracownicę domu publicznego i... - powiedziałbym coś jeszcze. Naprawdę złośliwego, bo na mojej twarzy już rozlewał się pełen satysfakcji uśmiech, kiedy to w plecy uderzyło mnie zaklęcie. Poleciałem do przodu, wprost na Lilah kryjącą się pod ścianą. Przewróciliśmy się, łącząc się w splotach kończyn. Przy okazji rozbiłem też jedną z dyń, jaka pozostawiła po sobie kilka drobnych. Kląłem zawzięcie, próbując jak najszybciej stanąć na nogi, ale nie byłem w stanie wypatrzeć dowcipnisiów, którzy nam to zrobili. - Ja pierdolę! - Krzyknąłem, najpewniej budząc jeszcze większe zainteresowanie niż dotychczas. - Jebane smarkacze. Pozabijam ich... - Udało mi się w końcu wstać. Wyprostowałem się na pełną wysokość i chciałem wyrwać się do przodu, aby zrealizować swoje groźby. Niestety, nie miałem ku temu okazji, gdyż coś zatrzymało mnie w tyle. - Co robisz? Puść mnie, wariatko. - Fuknąłem na Bogu ducha winną Lilah, której materiał sukienki zrósł się z moim garniturem. Szarpnąłem nim raz czy dwa, ale nie udało mi się nawet naderwać materiału. - No bez jaj - otworzyłem szerzej oczy, nie mogąc uwierzyć we własnego pecha. - Szybciej połamię wszystkie pędzle, niż rozbiorę się przy Tobie. Rusz się, musimy się zemścić! - Pochyliłem się, aby zgarnąć leżącą na ziemi kasę, a potem chwyciłem Lilke za ramię, aby pociągnąć ją w tłum.
1 zaklęcie: 2
Riley Fairwyn
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
W głowie szalał mi sztorm. Mnogość emocji dławiła wszystkie racjonalne odruchy, jakie tylko przemykały mi przez umysł. Nie potrafiłem uciec od jej obecności. Ta myśl nawet nie postała mi w głowie. Czułem się tak szczęśliwy, że mogę być tutaj przy niej, iż zbywałem każdą przeszkodę, stającą nam na drodze do spełnienia, próbą pomocy w kłopocie. A Oddie... miała dzisiaj okropnego pecha. Skonsternowany własnym komentarzem, poskubałem trochę ziemniaków, dając jej czas na podjęcie decyzji. Okazało się, że miałem niebywale dużo szczęścia. Nie padłem martwy, mdleć też nie zamierzałem. Moje danie było zwyczajnie smaczne i bezpieczne. A jednak porzuciłem je natychmiast, gdy tylko Lancaster zdecydowała się na poncz. Nalewałem jej go właśnie, kiedy zadała mi pytanie. Zanim zdołałem jej odpowiedzieć, strucla już wylądowała w jej ustach. Upuściłem szklankę. Szkło rozprysło się tuż pod naszymi stopami, ochlapując moje nogawki i łydki półwili słodkim, kleistym napojem. Ja jednak zwracałem większą uwagę na to, co działo się z dziewczyną, zamiast skupiać się na ponczu, więc zupełnie to zignorowałem. Chwyciłem ją w ramiona zanim wpadła wprost na posypaną przezroczystymi drobinami posadzkę. - Cholera, co się stało? - Spytałem, otulając jej talię uściskiem własnych ramion. Silniejszym, niż mogłaby się spodziewać. Nie pozwolę jej skrzywdzić. Nigdy... Moje myśli zawzięcie tańczyły wokół jej osoby. Buzując pod kopułą stworzoną z opanowania i wycofania, prawdziwym cudem powstrzymałem się od schwytania jej oddechu we własne usta. A jednak czując go tutaj, tuż przy swoim policzku, miałem wrażenie, że to ja za moment stracę przytomność. Jej piękno było tutaj tak wyraźne. W bladym blasku rzucanym przez latające dynie, wyglądałaby jak prawdziwa zjawa nawet bez tej całej charakteryzacji na ducha. Jej oczy świdrowały moją duszę. Jedno słowo, a ryzykowałbym całkowitą uległość. Mogłem zatonąć w tych uczuciach. Pragnąłem je przyjąć, zupełnie teraz nie myśląc o prawdziwych ciągotach do innej kobiety. Tej, która już od dawna nie uczestniczyła w żadnych podejrzanych balach. Zilya już dla mnie nie istniała. Nie teraz, gdy nie potrafiłem pozbyć się wrażenia, iż żyję wyłącznie po to, aby być z Odettą. Zupełnie straciłem zdrowy rozsądek. Normalni ludzie wyszliby z sali i podarowali Lancaster chwilę spokoju. Z daleka od tłumów, podejrzanych strucli i ślepoty, ale ja byłem w stanie myśleć tylko o tym, aby być jak najbliżej mojej słodkiej przyjaciółki. Przytrzymałem ją przy sobie. Zdecydowanie zbyt długo, za blisko. - Tak bardzo chciałbym z Tobą zatańczyć. - Zdusiłem w sobie chęć sprawienia jej komplementu. - Wyglądasz dziś zjawiskowo. - Cóż mi po powstrzymywaniu się, skoro i tak urok wyduszał mi z ust całą prawdę? Zachichotałem, tak jakby bawiło mnie robienie z siebie idioty przy tych wszystkich ludziach. Ale oni dzisiaj nie istnieli. Była tylko ta wiotka kibić w mych ramionach i kobieta, do której ów cud na stałe przynależał.
Wzruszyła bezradnie ramionami, jednocześnie delektując się pysznym winogronkiem i nie mogąc przeboleć doprowadzenia do tragedii tak wielu pozostałych owocków. Być może jednak siostrze należały się jakieś słowa wyjaśnień, a nie tylko mało wnoszący gest. - No bo... - westchnęła, zanim podjęła się kontynuowania swojej wypowiedzi. - Ta przezroczystość mnie zdradziła. Z jakiegoś powodu nie wpadłam na to, że skoro bez problemu dotykam przedmiotów będących atrakcjami wieczoru, to i na stół z pysznościami mogę się wtrynić i stać się zagrożeniem dla siebie i innych. - z jednej strony było jej trochę głupio. Z drugiej, finalnie prawie do niczego nie doszło. Na dłuższą metę nie było o czym mówić. Na następny raz wskazane byłoby jednak użycie szarych komórek przed działaniem. Tyle z wniosków na przyszłość. Po kolejnej dyni zrobiło się jednak trochę gorzej. Na szczęście Flo pojawiła się na ratunek. Młodsza z sióstr uśmiechnęła się po pokrzepiających słowach, jednak pokazywanie się szerszemu kręgowi osób nadal pozostawało ostatnią rzeczą, na jaką by się zdecydowała. - Ciacho. - zadecydowała z błyskiem w oczach, po czym w ciągu ułamków sekund zdążyła podnieść się z podłogi, capnąć pierwszą rzecz ze stołu z przygotowanym poczęstunkiem i, zgodnie z radą Florence, zanurkować ze zdobyczą pod stół. Potrzebowała chwili, aby dojść do siebie, a to wymagało prywatności, nawet, jeżeli w środku szkolnego balu wcale nie było o to łatwo. Być może danie sobie czasu było również dobrym pomysłem, jeżeli chodziło o nagły atak pryszczy. - Miało być ciacho. - przewróciła oczami, widząc, że miała przy sobie magiczne macchiato zamiast słodkiego wypieku. Wypiła jednak swój napój jednym duszkiem, licząc, że choć trochę pomoże na ubodnięte samopoczucie. I rzeczywiście trochę tak było - poczuła jakąś tajemniczą siłę w sobie, jakby coś dawno temu uśpionego nagle się w niej budziło. Ale i tak nie miała zamiaru rezygnować ze spróbowania któregoś z ciast. - Jeszcze. - zarządziła dalsze łasuchowanie, choć nie do końca chciała narzucać cokolwiek siostrze. Być może bardziej pasowałoby jej zaglądnięcie do kolejnej dyni, licząc, że i ona nie zostanie potraktowana falą pryszczy?
Wcale nie zdziwiła się, że jej koleżanka wolała strój Alka od jej. W końcu ona miała zwykłą spudnicee w kwiaty i top. Może trochę w hiszpańskim stylu. Natomiast Alek... On wyglądał jak zagubiona dusza jednego z marynarzy który nie dotarł powrotu do domu. Delikatnie uśmiechnęła się słysząc jakimimi komplementami go obsypywałam. Gdyby nie to, że było to ich pierwsze spotkanie mogła by przysiądz, że Eldritch poczuła do niego miete. A może i nutkę sympatii... - Czyli jam nie godna twojego zachwytu? - przechyliła delikatnie głowę na bok patrząc na koleżankę z domu. Isabelle wiedziała, że slizgonka zrozumie żart i nie obrazi się z tego powodu. Znały się już na tyle dobrze aby wiedzieć co było żartem, a co mówiły całkowicie poważnie. - Umieram z głodu więc zgadzam się na to od razu. Mam tylko nadzieję, że połowa dań nie będzie z dyni. Ja rozumiem, że są one wykorzystywane podczas tego świta ale nie chce zejść wam tutaj. - na samą myśl o czymkolwiek zrobionym z tego warzywa wzdrygnęła się. I wcale. Ie chodziło o to, że nie lubiła go. Wręcz przeciwnie, jednak alergia nie pozwalała jej na to aby cieszyć się jego smakiem. Od tego momentu stoisko z jedzeniem Wszystko wyglądało smakowicie. Paszteciki dyniowe, marchwkowe. Galaretki przypominające wyglądem akromantule bądź trytony. Ciastka cytrynowe. Soki. Na sam ten widok oczy Isabelle zaiskrzyły. Chciała spróbować wszystkiego. Dosłownie. Dziewczyna może i nie umiała gotować ale uwielbiała jeść. Widząc jak Eldritch sięga po jeden z Pasztecików dyniowych Isa aż się wzdrygnęła. Już sam widok przyprawiał ją o ciarki. Już miała powiedzieć coś na ten temat, gdy ślizgonka zaczęła kaszleć po czym udała się na bok w celu rzucenia zaklęcia. Isabelle jedynie pokreciła głową. - Przecież któreś z nas mogło rzucić zaklecie. Nie musiałaś robić tego sama .- delikatnie zganiła przyjaciółkę. Nie krzyczała na nią i nie robiła grymasów. Przecież to była decyzja dziewczyny. IS tylko jej przypomniała, że nie jest sama. Rozglądając się po sali złapała za jeden z marchewkowych Pasztecików. To był błąd. Zaraz po jego ugryzieniu zaczęła kaszleć i robiąc to samo co wcześniej jej koleżanka udała się na bok aby rzucić na siebie zaklecie. Dopiero ,gdy odkaszlnęła i wyrównała oddech odwróciła się do Alka i Eldritch płonąc rumieńcem. - Przepraszam. - doskonale wiedziała co chcieli powiedzieć. W końcu przed chwilą pouczała Ślizgonke.
Stan jej skóry na twarzy ani trochę nie wskazywał, ani niestety nie zapowiadał poprawy, jednak wciąż miała nadzieję, że wszystko rzeczywiście jest tylko chwilowym heloimowych psikusem i niedługo cera wróci jej do odpowiedniego stanu. Korzystając z przypływu energii, jaki dało jej bazyliszkowe kawsko, ponownie wystrzeliła spod stołu i poczęstowała się kolejnym przysmakiem. Tym razem okazał się pasztecikiem. Cholernie gorącym pasztecikiem, którego smaku nawet nie było jej dane poznać, bo natychmiast skończyło się na oparzeniu jęzora. Błyskawicznie pomogła sobie różdżką. Nie musiała nawet korzystać z Fringere, którego swoją drogą i tak dotychczas nie zdążyła opanować. Kontuzja wydała się zareagować na samą bliskość z różdżką i natychmiast przestała dokuczać pannie Berkeley, która w tej samej chwili poczuła się nieco mocniejszym zawodnikiem, jeżeli chodziło o leczenie. Czy było to złudne wrażenie, czy może rzeczywiście jej zdolności się nieco podniosły? Wróciła pod blat stołu. Przekąski trochę poprawiły jej humor, nawet, jeżeli w pierwszym wrażeniu okazały się dosyć niefortunne. Kawa i oparzenie zamiast pieczonych ciast? Pff. A jednak zostawiły po sobie pozytywne wspomnienia. Pierwszą rzeczą, jaką zrobiła, kiedy już wróciła do siostry, było przyciągnięcie jej do siebie i pieszczenie po jej nowo nabytych uszach. - Są świetnie! Zupełnie, jak Sagi. - w swym zachwycie podniosła nieco głos, aby następnie skupić się na drapaniu, głaskaniu i memłaniu puchatych uszków. Była pod wrażeniem ich bliskości do oryginalnych, choć jeszcze nie miała wcale pewności, czy Florence jest w stanie za ich pomocą słyszeć równie intensywnie, co kot, a przede wszystkim, czy ich mizianie sprawiało jej przyjemność, ból, czy może w ogóle ich nie czuła.
Bridget nie potrafiła przywołać z pamięci tego, co słyszała dotychczas o lekcjach Aarona. Prawdopodobnie połowę swojej opinii na temat jego zajęć opierała na jakichś swoich przekonaniach lub wręcz dopowiedzeniach, które sama zrobiła do cudzych historii. Czy kiedyś spróbuje własnych sił? Bardzo możliwe, szczególnie po uwadze, że nauczyciel zamierza uczyć ich tańca na sali lustrzanej. Bridget lubił tę salę, czasami sama do niej chodziła poćwiczyć i pobujać się w rytm puszczanej z gramofonu muzyki. Duże lustra i poziome drążki kojarzyły jej się z bardzo fajnym etapem dzieciństwa, kiedy to wybłagała mamę, by zapisała ją na zajęcia z baletu do mugolskiej szkoły. Nie miała okazji ćwiczyć długo i nie nauczyła się zbyt wiele, bowiem jej ujawniające się magiczne zdolności zaczynały być przeszkodą podczas zajęć - nagle podłoga stawała się śliska i dziewczynki prawie skręcały na niej kostki, łącznie z Puchonką; czasem okna otwierały się same, przez co zimne powietrze obmywało rozgrzane ciała dziewczynek, u niektórych powodując uporczywy kaszel i katar. Kimbra, jej mama, zabrała ją stamtąd czym prędzej. Uśmiechnęła się i pokiwała głową z uznaniem. - Na taką na pewno z chęcią wpadnę! - Wszak umiejętność poruszania się do muzyki była pożądana wśród młodych osób, które tak często miały okazję bywać na uroczystościach, balach i domowych imprezach. Nikt nie lubił podpierać ścian, na pewno nie jeśli miał wybór powyginać się z kimś fajnym na parkiecie. - Kiedyś tańczyłam, ale bardzo krótko - przyznała mu się, lecz jednocześnie wzruszyła ramionami. Przecież to nic wielkiego. - W jakim był pan domu? - zapytała, po czym zaczęła się zastanawiać, w jakich barwach widziałaby go najbardziej. Postanowiła jednak nie wyciągać pochopnych wniosków tylko i wyłącznie przez wzgląd na jakieś swoje widzimisię. - Dużo krajów pan zwiedził? - zadała mu kolejne pytanie, będąc naprawdę zainteresowana. Nie potrafiła wiele poradzić, ludzie światowi zawsze jej imponowali.
Franklin zjawił się na balu z jasnym celem - pić, jeść, tańczyć - i zamierzał go osiągnąć! Zaczął od zagadania do kilku dziewcząt, potem coś tam wsunął, a następnie zainteresował się wróżbami, do których ustawiały się całe kolejki! On sam także postanowił sprawdzić, co przepowie mu buchająca ogniem czara. Ustawił się w kolejce, trochę się przy tym zagapił i przypadkiem przepuścił ze dwie osoby przed siebie, aż w końcu stanął przed naczyniem i spojrzał w błękitne płomienie. Czara wypluła dla niego kartkę, którą złapał w powietrzu i na którą zerknął z zaciekawieniem. Parsknął śmiechem wyczytawszy, że miał się w najbliższym czasie kimś zauroczyć - no tak, typowe, nic odkrywczego. Gdy miał to już za sobą, zaczął szukać innych atrakcji. Dynie z nagrodami wydawały się być kuszące, toteż to do nich skierował swoje kroki. Niebieska wydawała mu się obiecująca - niestety pomylił się. Gdy tylko uchylił jej wieczko, z wydrążonego środka buchnął na niego strumień zimnej wody, oblewając go od głowy aż po pas! Wzdrygnął się, kompletnie nie spodziewając się chłodnego prysznica, po czym zaczął się otrzepywać, przez co na podłodze wokół niego zaczęły gromadzić się małe kałuże. Oby nikt się na nich nie poślizgnął...
Plotki stanowiły zazwyczaj część jego życia. Myślał, że jest nieuchwytny, że nic nie może wpłynąć i stawić kroku w tym, co zbudował od wielu lat. Co prawda nie był zamknięty - aczkolwiek również nie tolerował nagminnego przekraczania prywatności, w granicy dobrego smaku. Być może właśnie dlatego, z tego powodu, kiedy to stawiał kroki w rytm znajdującej się w tle muzyki, postanowił zasiąść za murami Hogwartu - być może nie było to samodzielne, impulsywne działanie, które zgodne było z rozdzierającymi się sylwetkami na parkiecie. Aaron rzadko kiedy planował, rzadko kiedy pisał dla siebie cokolwiek, by się następnie tego trzymać; prędzej umysł nakierowywał go nieświadomie na poszczególne rozwiązanie, jakby ten był zahipnotyzowany nagłą zmianą gęstej atmosfery bycia tudzież "gwiazdą" - chociaż sam uważał się tylko i wyłącznie za miłośnika muzyki oraz w pewnym stopniu kompozytora. Dopóki jednak różne pogłoski nie dotyczyły jego życia prywatnego, O'Connor mógł spać spokojnie, oddając się różnorakim stanom, chociaż i tak za dużo wypoczynku nie potrzebował, jako że był bardzo elastyczny pod tym względem. Jakby posiadał w swoich żyłach kawę, a nie rzeczywistą krew, która ma za zadanie transportować tlen w całym organizmie. Być może kofeina potrafiła mu zastąpić nie tylko hemoglobinę? Aaron nie chodził do mugolskiej szkoły - tylko podejrzewał, jak tam jest, skoro przecież podróżował po wielu krajach, które odcisnęły piętno na jego trasie koncertowej. Każde państwo posiadało jednak różne sposoby nauki - wiedział, że nie ma podziału na poszczególne domy, zamiast tego jest podział na poszczególne oddziały kolejnych klas, których może być nawet kilkanaście. Ot, mała, funkcjonująca jednostka. Przynajmniej nauczyciele się nie nudzą tak jak w tej szkole. Czterej opiekunowie domów, reszta może tylko leżeć do góry brzuchem i nic nie robić - chociaż nocne warty czasami dawały o sobie znać w najmniej odpowiednich momentach. Uśmiechnął się na słowa ze strony Puchonki - wszak starał się jak najlepiej organizować lekcje, by interesowały każdego. Chyba nie było aż tak źle, chociaż niektórzy mogli podejrzewać, że jest po prostu za lekko. Otóż nie - doskonale Aaron zdawał sobie sprawę z tego, iż Działalność Artystyczna to nie tylko i wyłącznie malowanie, lecz także wiedza teoretyczna. - Na jakichś dodatkowych, pozalekcyjnych zajęciach? - wszak skąd miał wiedzieć, że prefekt chodziła do szkoły mugolskiej? No właśnie.A mógł się dość ciekawych rzeczy dowiedzieć, jeżeli chodzi o ten fakt. Osoby niemagiczne od zawsze go interesowały, czy jednak byłby w stanie w pełni się zaadoptować do ich życia bez magii? Nie sądził. Serdeczne podniesienie kącików ust wskazywało na zaintrygowanie w tej kwestii - chociaż pytanie, które zadała dziewczyna, wydawało się naprowadzić go na działania matematyczne. Był w zbyt wielu krajach. - Byłem praktycznie we wszystkich krajach Europy, również w bardzo małej części w Australii, Ameryce Północnej oraz Ameryce Południowej. - przyznał się szczerze. Nie bez powodu przodował w niektórych językach, skoro były one potrzebne do zapoznawania się z innymi kulturami. Francuskiego uczył się w szkole, potem ostrożnie dążył do zapoznawania się z niemieckim oraz hiszpańskim, oczywiście samodzielnie. Co jak co, ale były to jedne z najpopularniejszych języków, tudzież im więcej się uczył, tym łatwiej mu szło z kolejnymi. Do tego doszły jeszcze inne - włoski, trochę polskiego oraz rosyjskiego. - A Ty? Byłaś za granicą, czy może jednak przepadasz za Wielką Brytanią? - musiał zapytać.
- Gdy byłam mała, mama zapisała mnie na zajęcia baletu w mugolskiej szkole, ale nie chodziłam tam zbyt długo. Potem ćwiczyłam sama, ale jak zaczęła się szkoła to coraz ciężej było mi znaleźć czas na tego typu aktywności. Cała masa zajęć, później dostałam odznakę, zaczęłam pracować, grać w drużynie... Sam pan rozumie, człowiek nie da rady się wiecznie dwoić i troić - powiedziała pokrótce, na koniec uśmiechając się delikatnie. Jej historia prawdopodobnie nie wnosiła niczego konkretnego do obrazu jej osoby w oczach Aarona, najpewniej za parę dni nauczyciel w ogóle o tym zapomni, bo po co miałby nosić w pamięci tak mało istotny fakt na temat życia jednej z naprawdę wielu uczennic w Hogwarcie? Bridget nigdy nie czuła się wyjątkowa i przy osobach takich jak O'Connor to uczucie wyłącznie pogłębiało się. Nie miała mu nic interesującego do powiedzenia, a nawet jeśli już by coś znalazła, byłoby to po stokroć mniej absorbujące niż jakakolwiek jego historia o podróżowaniu po świecie i koncertowaniu, jak się okazało, prawie wszędzie. Słysząc jego odpowiedź rozdziawiła usta w geście niemego podziwu i prawie zgubiła rytm potykając się o własną nogę. - Wow - rzuciła jedynie, próbując pamiętać o tym, że nadal znajdowała się z nim na parkiecie i powinna się jakkolwiek poruszać do muzyki. Jej ciało jednak rozsadzała teraz zupełnie inna energia - budząca się w jej wnętrzu ciekawość, która nakazywała jej dalsze wypytywanie. - Gdzie podobało się panu najbardziej? - Ot, może nie będzie miał problemu z tym pytaniem... Panna Hudson bardzo, ale to bardzo pragnęła podróżować. Wydawało jej się, że było to najlepsze, co można robić w życiu - być raz tu, raz tam, poznawać obce języki, kulturę i obyczaje, uczestniczyć w lokalnych festynach, obrzędach, obcować z naturą, robić zdjęcia dzikim krajobrazom... Obiecała sobie, że po skończeniu studiów wyruszy na wielką podróż dookoła świata, by zaznać jak najwięcej wrażeń. Do tej pory wyjeżdżała wyłącznie na szkolne wycieczki, które rzecz jasna były wspaniałym urozmaiceniem w jej życiu i doskonałym oderwaniem od typowych szarych dni w deszczowej Anglii, lecz podczas tych wyjazdów zawsze była od kogoś zależna, nie mogła sobie pozwolić na samodzielne zwiedzanie ani na samodzielny wybór atrakcji. - Wyłącznie na wycieczkach. Do tej pory była to Grenlandia - wyjechaliśmy tam na ferie zimowe w 2017 roku. Byliśmy też w Egipcie na krótkiej wycieczce po piramidach. W zeszłe wakacje Hogwart zabrał nas do Grecji, a w te byliśmy w Meksyku. Chciałabym jednak zobaczyć znacznie więcej - przyznała, a jej oczy aż zaświeciły się na samą myśl o przeżywaniu przygód. Rozbrzmiewająca wokół muzyka, początkowo szybka, zaczynała nieco zwalniać, co Bridget przyjęła jednocześnie z ulgą i pewnego rodzaju niepewnością. Dobrze się bawiła podczas szybkich tańców, jako że Aaron doskonale panował nad swoim i jej ciałem w całej choreografii licznych obrotów, lecz trochę ją już bolały nogi. Z kolei nieco się speszyła na samą myśl pojawiającą się w jej głowie, jakoby miała swobodnie przejść z rwącego tańcu do wolnego przytulańca z nauczycielem...
Odczepiła się na chwilę od uszu Florence, bo jej uwagę przykuła odłączona od pozostałych, unosząca się tuż nad stołem z przekąskami zielona dynia. Być może wpłynęły na to zakłócenia, a może przypadkowo została potraktowana jakimś zaklęciem. W każdym razie Jackie na pewno nie miała zamiaru przepuścić okazji, aby przechwycić ją dla siebie. Dotychczas miała mieszane uczucia wiązane z dyniowymi atrakcjami, a zielony kolor mógł mieć dosyć niepokojący wydźwięk, ale, jak się po chwili okazało, nie było się czego obawiać, a podjęcie ryzyka przyniosło całkiem wymierny, bardzo sympatyczny skutek. Wewnątrz dyni znajdował się łańcuch Scamandera, a więc ten sam przedmiot, na który w swojej dyni natrafiła Florence. Była to tym bardziej fantastyczna wieść ze względu na spójność przeznaczenia łańcucha z główną pasją najmłodszej przedstawicielki rodu Berkeley. Psikusowe pryszcze wciąż jednak utrzymywały się na twarzy dziewczyny, co skłoniło ją po jej jakże brawurowej eskapadzie do powrotu pod stół. Teraz, kiedy już miała dwa przedmioty, nawet, jeżeli zmniejszone, potrzebowała sposobu na ich tymczasowe przechowywanie, choćby do końca balu. Uratował ją czarny kapelusik, zdobiący stół z przekąskami, który dziewczyna postanowiła sobie przywłaszczyć, niezależnie od tego, czy rzeczywiście był jedynie wizualnym smaczkiem, czy ktoś zostawił go tutaj na przykład na czas tańca. Po wrzuceniu do niego odpowiednio zmniejszonych wcześniej pióra i łańcucha, zaklęciem przytwierdziła sobie miniaturowe nakrycie głowy do włosów i uznała, że jest gotowa na dalsze przygody tego wieczora. No, może gdyby jeszcze nie te cholerne pryszcze.
Nigdy nie zapominał o tym, co mówili uczniowie. Zawsze starał się przechować w swoim umyśle jak najwięcej informacji o dotychczasowym życiu nie tylko studentów, ale także młodszych osób. Nie śmiał uważać, że życie któregokolwiek z nich w stosunku do jego życia jest po prostu nudne i niewarte uwagi. Być może nieświadomie wpływał na samoocenę pani prefekt, owszem, ale robił to bez konkretnej premedytacji oraz przyczyny. Poza tym - o ile jego życie jest interesujące, o tyle ekscentryczna natura mężczyzny powodowała, że nawet drobne historie wydawały mu się być wielce intrygujące oraz wymagające dogłębnego zapoznania. - O, mugolska szkoła! Jak tam jest? Słyszałem, że nie ma podziału na domy, za to są na poszczególne klasy oraz tematyczne przedmioty z nimi związane... choć, czekaj, chodziłaś tylko na tańce czy może uczestniczyłaś także w innych zajęciach? - uśmiechnął się szeroko, jego słowa nie były zaś w żadnym stopniu nasiąknięte jadowitością lub gniewem. Zasada u Aarona była bardzo prosta - im bardziej podnosił kąciki ust do góry, tym był o wiele mocniej zaintrygowany tematem. Ciemnoniebieskie oczy mignęły ostrożnym blaskiem, doszczętnie dogłębiając ten efekt, kiedy to prowadził konwersację z Bridget oraz jednocześnie tańczył. Odmówić mu talentu do wielozadaniowości nie można było; tę dość nietypową sztukę zdołał wyjątkowo łatwo wyćwiczyć, choć wymagało to poświęcenia dość sporej ilości jednostek czasu, by opanować niemalże perfekcyjnie. Przykładowo lewą dłonią pisał, drugą zaś segregował papierkową robotę, za którą jakoś specjalnie nie przepadał; wszelka próba wśród osób, które tego nie próbowały, zakończyłaby się zapewne krzywym tekstem oraz porozwalanymi kartkami na biurku. - Polecam uważać. - rzucił, w dość prostym geście, w ramach asekuracji, kierując dłoń tak, by przypadkiem nie wyrżnęła orła. Zauważył. Dla niego było to normalne, czasami mu także się zdarzało popełniać błędy oraz deptać po piętach, kiedy nie mógł się przystosować do roli tanecznej. Na razie czuł się w tym żywiole doskonale. - Chyba nie jestem w stanie jednoznacznie stwierdzić. To znaczy, wiesz, każdy kraj jest na swój sposób wyjątkowy! - rzucił, wykonując kolejne kroki taneczne. - Aczkolwiek chyba najbardziej związany jestem z Włochami. Ludzie tam są naprawdę fantastyczni oraz otwarci... A jak ktoś z zagranicy nauczył się ich języka, to, nawet jak używałabyś go dość słabo, cieszyli się ogromnie. No, i nie należy zapominać - mają tam także dobre jedzenie! - przyznał ostatecznie, w wyniku czego poczuł się odrobinę głodny, aczkolwiek na razie nie chwytał za żadne jedzenie, oddając się coraz powolniejszej zabawie z prefekt. Podróżowanie po świecie było naprawdę czymś wyjątkowym, co nie zmienia faktu, że również stanowiło w pewnym stopniu zagrożenie, zważywszy uwagę obrączkami źrenic na to, iż występują nadal zakłócenia oraz w pewnym stopniu przestępczość w związku z tym mankamentem wzrasta. - O, nie spodziewałem się, że Hogwart nadal organizuje zagraniczne wycieczki... Nic się w tej szkole chyba nie zmieniło, pomijając nauczycieli.- przyznał, przez chwilę się zamyślając, przechodząc do spokojniejszego tańca, choć w żaden sposób nie zarażał prywatności dziewczyny. To prawda - dystans się znacznie zmniejszył, oczywiście nie robił tego nachalnie, aczkolwiek należało jeszcze odrobinę wytrwać w całej choreografii przygotowanej zabawy. A należy przyznać, że było całkiem fajnie i Aaron nie spodziewał się, że po tylu latach będzie nadal czuł się dobrze w takich zabawach... tylko kiedy on nie czuje się dobrze? - Nawet jeżeli są to wycieczki szkolne, nadal kwalifikuje się to jako okazja do zwiedzenia świata oraz zapoznania się z kulturami! Nie powiem, tęsknić za Wielką Brytanią można, ale ewidentnie nie za tą deszczową pogodą.- skrzywił się ostrożnie, choć potem jeszcze pobujał się chwilę w rytm muzyki, by następnie skierować się z Bridget w stronę wróżb oraz się rozdzielić, tym samym dziękując za wspólny taniec. Nie widział w tym niczego złego - nie posiadał żadnych uczuć wobec uczniów, a uczennic - tym bardziej. Nawet jeżeli wcześniej tańczył z panią prefekt Hufflepuffu, szukał ponownie atencji w zakresie towarzystwa. Jakiegokolwiek. Nie oszukujmy się - towarzyska natura Aarona wywoływała w nim chęć przebywania z ludźmi w niemalże każdym z możliwych przypadków - nie tylko podczas prowadzenia Bridget, kiedy to zachęcił ją do spędzenia wspólnie paru chwil, ale także wtedy, kiedy kręcił się przy nieznanym bliżej ogniu, który wręcz zachwycał swoją ilością barw do tego stopnia, że nie mógł się powstrzymać przed mocniejszym zbliżeniem. Właśnie wtedy poczuł kawałek nieznanej kartki, tudzież wróżby, która śmiała go zawitać podczas swobodnej eksploracji terenu. Czyżby ktoś go śledził? Nie wiedział, co nie zmienia faktu, że to go dość ciekawie zaskoczyło - a jak wiadomo, zaintrygowanie czymś prowadziło go do dość nietypowych rewirów. Spoglądając na @Neirin Vaughn, który był... wysoki, zastanowił się dwa razy nad tym, czy aby na pewno naucza w Hogwarcie. Cholernie wysoki. Czuł się wręcz jak kurdupel, kiedy to stał obok niego i trochę jak w obrazek wpatrywał, zastanawiając się, gdzie indziej można takie wielkoludy znaleźć. Ale jeden plus! Rudy. A rudzi mu się zawsze dobrze kojarzyli.
Most był zbyt wąski, rozchwiany kołysał się nieustannie zdradzieckim ruchem - jak gdyby runąć miał w przepaść. Daniel Bergmann, chciał czerpać niemniej garściami - respektując (niestety) wznoszące się zwalistości murów spisanych odgórnie zasad. Nienawidził ich; zręcznie omijał - obśmiewał - wyszukując pęknięć w pozornie nieskazitelnym podłożu. Roztaczające się przedsięwzięcie było ogromnym, masowym festiwalem sztuczności - przybierał podobnie jak inni maskę na swojej twarzy. Jedynie błysk lodowatych oczu, zabłąkany na wilgotności ich tafli wydawał się tajemniczy - niejednoznaczny, nęcący. - Czyżby? - zapytał, ledwie słyszalnie - tym samym kpiąc z sytuacji. Nie naruszał mimo tego dystansu, świadomy - mógł być obserwowany - uprawiał zbyt niebezpieczny hazard. Wcielał się wobec tego, natychmiast - w rolę nauczyciela, neutralnego mentora, który chce najzwyczajniej pomóc smucącej się podopiecznej. Który nie widzi nic więcej, który pozornie jest ślepy - podobnie jak ślepi są przecież inni. - Jeśli tylko odpowiada pani towarzystwo - powiedział donośniej, z serdecznym, przybieranym na obliczu uśmiechem - możemy spróbować sił razem. - Zaprosił ją. Nie musieli wygrywać - musieli spróbować być ponad regulaminem.
Jackie czasami naprawdę mnie zadziwiała, jednak teraz postanowiłam nie komentować jej wypowiedzi. Uśmiechnęłam się jedynie pod nosem, zastanawiając się ile razy to ona musiała ugryźć się w język, żebym nie musiała słuchać skierowanych w moją stronę narzekań i wzruszyłam lekko ramionami, chcąc zapomnieć o całej sprawie. Stół był cały, nikt nie ucierpiał, a to było w tym wszystkim chyba najważniejsze. Siedzenie pod stołem okazało się być o wiele lepsze, niż wydawało mi się na początku. W międzyczasie siedząca obok mnie Puchonka dostała niespodziewanego przypływu energii, po wypiciu jakiegoś napoju, a chwilę później przywłaszczyła sobie moją głowę. Od zawsze uwielbiałam, gdy ktoś bawił się moimi włosami, dlatego nie protestowałam, czując, jak Jackie kładzie sobie moją głowę na kolanach. Momentalnie zachciało mi się spać, a delikatne palce siostry tylko spotęgowały to uczucie. Po pięciu minutach ocknęłam się jednak i uświadomiwszy sobie, że drzemka pod stołem mimo, że piękna, tak naprawdę wcale na takiej imprezie nie powinna mieć miejsca, podniosłam głowę i placami rozczesałam potargane włosy. -O, Twoja twarz już wygląda lepiej. Jeszcze pięć minut, a całkowicie znikną te okropne pryszcze. -Powiedziałam, zresztą całkowicie zgodnie z prawdą. Tak jak podejrzewałam, stan cery Puchonki pogorszył tylko na paręnaście minut i zapewne już za chwilę będzie mogła znów wyjść do ludzi. Swoją drogą - kto wymyśla takie okropne psikusy? Wychyliłam się spod stołu, chcąc ocenić to, co dzieje się nad i wokół niego. Chciałabym już stąd wyjść i mam szczerą nadzieje, że siedzący koło mnie rudzielec zechce przestać się ukrywać, jednak jedyne co widzę, to nowy nabytek siostry, który już po chwili ląduje na dnie podwędzonego wcześniej kapelusika. Uśmiecham się pod nosem, widząc, że Jackie może jednak wcale nie jest taka grzeczna, po czym wychodzę spod stołu i sięgam po jakieś ciastko. -Idziesz ze mną po wróżbę? -Pytam, zerkając w stronę wystającej spod blatu rudej głowy, po czym kieruję wzrok na znajdujący się parę metrów dalej płomień. To właśnie tam ustawiają się największe kolejki i to właśnie tam znajduje się mój chwilowy, teraźniejszy cel. Momentalnie kieruję się w stronę czary i ustawiam się za ostatnią osobą w kolejce, a kiedy już jestem wystarczająco blisko, chwytam lecący w moją stronę kawałek pergaminu. Nie ukrywam, że wróżby od zawsze w pewnym stopniu mnie fascynowały, dlatego po przeczytaniu swojej, uśmiech jakby automatycznie schodzi mi z twarzy. -Wcale nie cieszę się z tego, co przeczytałam. Ciekawe, czy się spełni...Nie mam ochoty leżeć w łóżku i umierać. -Popatrzyłam się na stojącą obok Puchonkę i pokazałam jej swoją wróżbę. Magiczna choroba nie brzmiała zbyt optymistycznie, miałam jednak nadzieje, że Jackie wylosuje coś przyjemniejszego i przynajmniej ona nie będzie się bała chodzić przez następne parę dni po zamku. W końcu choroba może zaatakować w najbardziej niespodziewanym momencie, prawda?
Przez swoje podekscytowanie kolejnymi atrakcjami i zdobyczami i tak nie byłaby w stanie usiedzieć pod stołem. Rzeczywiście czuła poprawę, jeżeli chodziło o skórę twarzy, więc i to wpłynęło na jej większą chęć do opuszczenia kryjówki. Ruszyła za siostrą w stronę 'płomyka przeznaczenia'. Po cichu liczyła, że z podrabianej czary ognia jej los zostanie wyrzucony z sykiem i towarzyszącymi mu iskrami, jednak nic takiego się nie wydarzyło. W jej dłoni pojawiła się karta Kapłanki. Oceniając po Wieży, która wyskoczyła siostrze, już trochę się domyślała, w jaki sposób spełnią się obie przepowiednie. Puchonka w pierwszej chwili uśmiechnęła się pocieszająco i przytuliła siostrę. Obie dziewczyny trzymały się ze sobą właściwie od zawsze, więc i tym razem nie mogłoby być inaczej, co jasno sugerowały również przepowiedziane wróżby. - Pewnie coś pójdzie nie tak w trakcie lekcji zielarstwa, albo, co gorsza, na eliksirach. Ale bez obaw. Uratuję moją siostrzyczkę. A jak będzie trzeba warzyć jakiś wywar, to zaciągnę Cię do skrzydła szpitalnego i po godzinie będziesz zdrowa. - obiecała, jednocześnie wyciągając w stronę siostry swoją kartę, jakby potwierdzającą całe przyrzeczenie. Po wszystkich przypadkach ze stołem i pryszczami wcale nie dziwiła się, że role się odwrócą. Choć żadnej magicznej choroby, ani innych przykrości, nie życzyłaby nikomu. - Pora się wytańczyć. - zarządziła ze zdeterminowaniem. Ruch bardzo by im się w tej chwili przydał. Biorąc pod uwagę ciążącą nad Florence klątwę i wcześniejsze przypadki młodszej z sióstr, taniec powinien okazać się zbawiennym pomysłem, aby zostawić to wszystko za sobą. Nie myśląc wiele, już-wcale-nie-pryszczata siostra, chwyciła Flo za rękę i zaczęła ją ciągnąć w kierunku bardziej muzycznej i zdecydowanie mocniej roztańczonej części sali.
Nie umiała odpowiedzieć na pytanie, które sama przed sobą postawiła i brzmiało jednoznacznie: o co tak właściwie chodziło Thomenowi? Był dla niej zagadką której w żaden sposób nie była w stanie rozwiązać. Usilnie próbowała, ale klucz od otwarcia skrzynki z odpowiedziami znajdował się daleko poza zasięgiem jej dłoni. Już dawno zorientowała się w tym, że jest to chłopak skomplikowany. Nie umiała go w żaden sposób rozgryźć. Czasami miała wrażenie, że jej negatywna postawa względem niego tylko dodatkowo go zachęcała. Jakby jej cierpienie, złość, jej słabość sprawiały mu jakąś chorą satysfakcję. Potem znów widziała, że kiedy sytuacja zaczynała się robić naprawdę nieciekawa, ten jakby potulniał i zaczynał się martwić o nią. Jakby wszystko to, co wcześniej miało miejsce, w ogóle nie istniało. Teraz, kiedy patrzyła wprost w te zimne oczy, nie wiedziała z jakim stanem miała tym razem do czynienia. Czy zaraz zacznie rzucać jej szyderstwem prosto w twarz, a może zdecyduje się na jakieś delikatniejsze zagranie? W coś ty się Silvia wpakowała... Ale im dłużej na niego patrzyła, tym bardziej wydawało jej się, że nie jest tak samo oziębły i chamski jak zawsze. Jakby dokonała się w nim jakaś dziwna transformacja, której pochodzenia nie umiała wyjaśnić. Westchnęła, kątem oka dostrzegając sterczące za nią skrzydła. A gdyby tak... Nie, to nie miało szans na to, aby zakończyć się dobrze... może jednak warto zaryzykować? -Nie zamierzam dalej uciekać. Im szybciej niosą mnie nogi, tym częściej mnie dogonisz. - zamilkła na chwilę, próbując znaleźć wzrokiem coś, co pozwoli jej na chwilę zatrzymać tam spojrzenie. Byle dalej od jego oczu. W końcu jednak znów spojrzała w ten błękit. - Może nie powinnam uciekać? Może powinnam się poddać i popłynąć z nurtem? Nie oczekiwała odpowiedzi z jego strony, niemniej ciekawa była reakcji. Czy myślał tak samo? Może miał zupełnie odmienne zdanie? Może interesowała go niczym zwierze? Ciekawy okaz, kiedy ucieka, niekoniecznie gdy się poddaje? Nie wierzyła w to, co potem zrobiła, kiedy próbowała sobie przypomnieć zdarzenia z tego balu. Co w nią wstąpiło? Nie mniej, pokonała tą niewielką odległość, która ich oddzielała od siebie i uśmiechnęła się, chyba pierwszy raz szczerze tego wieczoru. - Mimo wszystko, cieszę się, że Cię widzę. - jej głos jakby dziwnie ścichł w porównaniu do poprzedniego tonu. Pozwoliła sobie nawet na delikatne muśnięcie opuszkami palców jego szorstkiej dłoni, jednak równie szybko je cofnęła. - Zechcesz mi towarzyszyć do stołu z dynami? Widziałam, że ciekawe rzeczy można tam wylosować. - nie nalegała, nie prosiła nie wiadomo o co, jednak ponownie, była ciekawa reakcji.
Neirin Vaughn
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 196cm/106kg
C. szczególne : Oparzenia: prawa noga, część nogi lewej, część torsu, wnętrze prawej ręki. Blizny po porażeniu prądem: wewnętrzna część lewej dłoni i przedramienia.
Rudzi to raczej nigdy duszy nie mieli. Ciężko powiedzieć, czemu ta jedna cecha wyglądu sprawiła, iż Aaron poczuł jakiekolwiek pozytywne emocje w stronę Neirina. Szczególnie, iż ten stał od jakiegoś czasu nad płonącą kolorowym ogniem czarą, patrząc się na niego całkowicie bezmyślnym wzrokiem. Parę razy włożył w płomienie rękę, ale mijający go nauczyciel kazał Walijczykowi przestać. Nie tyle było to niebezpieczne, bo płomienie jedynie przyjemnie grzały, co mogło zaburzać jej działanie. Wszak strzelał kartami na wszystkie strony. Nawet Vaughn dostał jedną. Od jakiegoś czasu stał obok niego Aaron. Chłopak zwrócił uwagę na nauczyciela nagle. Nie wtedy, kiedy podszedł, ale po tych paru sekundach, w czasie których zdążył się napatrzeć. Szczególnie, że Neirin na sobie miał tylko spodnie i rozpięty, zakrwawiony kitel. Nie miał żadnego przebrania, zatem na szybko narzucił na siebie ubranie z pracy - rozdarte i brudne po wyjątkowo ciężkim do współpracy pacjencie. Efekt się udał, bo wyglądał niczym z horroru, jeszcze z bliznami na piersi oraz zmierzwionymi włosami. Chwilę w ciszy patrzył na Aarona. Aaron patrzył na niego. A potem Nei wyciągnął rękę, aby poklepać go po głowie. - Chcesz włożyć rękę do ognia? To fajna zabawa - wygląda, że Nei ma w tym dużo doświadczenia, sądząc po bliznach od oparzeń...
Aaron zaś był pozytywnie nastawiony do rudych. Owszem, nieraz wydawało się, że rzeczywiście duszy nie mają, zaś te charakterystyczne kosmyki włosów podwajają ten stan - aczkolwiek w pewnym stopniu jego radosne nastawienie było nie tylko spowodowane otwartością do ludzi, lecz także sentymentem. Tam, skąd pochodził, dość często spotykał osoby o rudych kudłach; też jakoś specjalnie nie wpisywały się w kanon tego, co się o nich bezwzględnie opowiada. Poza tym - O'Connor tyle razy podróżował po świecie, że w sumie chyba nic by go nie zaskoczyło - a przynajmniej nie to, co ludzie przyjmują jako pewnik w płynącym zgodnie z prądem rzeki społeczeństwie. Dlatego, być może trochę nachalnie, wpatrywał się w wyjątkowo wysokiego rudzielca. Tak wysokiego, że dosięgał głową do jego ramienia. Ech, czy te dzieciaki są jakieś zmutowane? Nie wiedział, co o tym sądzić, ale chyba rzeczywiście urodził się jako osoba o niskim wzroście, skoro wszyscy byli od niego wyżsi. Mógł wówczas tylko i wyłącznie wzruszyć ramionami, choć strój ze strony chłopaka wydawał się być na tyle realistyczny, że Aaron aż zastygł przez chwilę, przyglądając się niezwykle uważnie całokształtowi poszarpanego kitla oraz innych dekoracji, które wyglądały wyjątkowo realistycznie. O zgrozo, szkoda tylko, że nie wiedział, iż są one prawdziwe, najprawdziwsze, a blizny rozdzierające klatkę piersiową to wcale nie jest pseudomakijaż... Wzrok się odwrócił. Aaron spoglądał ciemnoniebieskimi tęczówkami na chłopaka. Chłopak spoglądał na Aarona swoimi. To wszystko wydawało się być wyjątkowo dziwne, że aż nauczyciel nie zarejestrował pacnięcia po głowie, chociaż był zaskakująco wrażliwy na tym punkcie - rzadko kiedy pozwalał sobie na ten gest. - Nie, chyba podziękuję. Powoduje oparzenia czy może tylko łaskocze? - przyznał jak najbardziej szczerze, prostując się oraz spoglądając w stronę tęczowego ognia. Dopiero potem zapoznał się z własną wróżbą, która go zaskoczyła, albowiem w Wielkiej Brytanii nie miał zbyt wielu znajomych. Co prawda podczas ekscytujących podróż po świecie poznawał za wiele osób, aczkolwiek Aaron nie był w stanie stwierdzić, kogo trzymał sobie w sercu najbliżej. - Wierzysz we wróżby czy wręcz przeciwnie? No i, powiedz mi - uśmiechnął się szeroko, tym samym podnosząc znacząco kąciki ust do góry - pochodzisz ze Szkocji? A może Irlandii? - w sumie, cieszyła go myśl o tym, że być może ma okazję do spotkania kogoś z jego rodzimego kraju.
Neirin Vaughn
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 196cm/106kg
C. szczególne : Oparzenia: prawa noga, część nogi lewej, część torsu, wnętrze prawej ręki. Blizny po porażeniu prądem: wewnętrzna część lewej dłoni i przedramienia.
Przekręcił subtelnie głowę do boku. Jak to nie chce wsunąć ręki w ogień? - Łaskocze - ujął go za nadgarstek i zanim nauczyciel zdążył zaprotestować, włożył jego dłoń pomiędzy kolorowe płomienie, prawdopodobnie łamiąc przy tym jakieś milion zasad bhp oraz szacunku do profesorów. Nie pojął nawet, że ma przed sobą prowadzącego. Bardziej zakładał, że jakiegoś ucznia - Aaron nie wyglądał na swój wiek. Neirin nie śledził też magicznej sceny pop, aby ogarniać, że to muzyk. Ot. W danym momencie dla rudzielca był niczym ponad każdego innego studenta. - Wróżby? - Spojrzał na kartę w swoich palcach, zanim puścił Aarona, pozwalając mu cofnąć kończynę. Sam też ją z resztą zabrał, aby przypatrzeć się Rydwanowi. Dłuższą chwilę nic nie robił. - Nie wiem. Chyba tak? Istnieją jasnowidze, więc wydaje mi się, że wróżby też mogą być prawdziwe. Te z ognia wydają się godne zaufania - ocenił, nim pokręcił lekko głową. - Walia - nie słychać tego po nim? Zdawać by się mogło, że wciąż zachował wiele z akcentu. - A ty? Irlandia? - Strzelił w ciemno. Może mu się poszczęści. No i jakoś stereotypowi Szkoci - pomyślał tu o Mefisto - jawili mu się bardziej jako postawni i silni. Aaron taki na pewno nie był.
Fuck, fuck, fuck, fuck. Tyle zdołał pomyśleć, kiedy uczeń ujął go za nadgarstek oraz wsadził w tęczowe płomyki, które żarzyły się różnymi barwami. Nie wiedział, co dokładnie nakłoniło rudzielca do popełnienia takiego czynu, aczkolwiek ostatecznie Aaron uznał, że są wszyscy razem na zabawie i nie mają powodów do wklepywania minusowych punktów dla domu, w którym to zasiadał właśnie inicjator tej dziwnej akcji. Na początku chciał zabrać rękę, aczkolwiek ostatecznie, mimo wewnętrznej walki z samym sobą, zgodził się, jakoby dając za wygraną Vaughn'owi. Całe szczęście, słowa wyższego okazały się być prawdziwe - języki ognia jedynie łaskotały, choć nadal zdawać by się mogło, że w pewnym stopniu chłopak złamał regulamin szkolny. A co, jak jeszcze coś popsują? Nie wiedział. Różne, zmieszane myśli pojawiły się pod kopułą jego czaszki - nigdy wcześniej nie spotkał kogoś tak bezpośredniego w swoich działaniach, aż Aaron podniósł jedną brew do góry, chociaż uśmiech delikatnie upadł, jakby pokazując w pewnym stopniu powagę. Kiedy to już zdołał zabrać dłoń po pytaniu retorycznym Walijczyka, uśmiech powrócił na jego licu, chociaż nadal był w pewnym stopniu zszokowany. Kiwnął głową, jakby w zrozumieniu, że rzeczywiście ogień łaskocze. - Wystarczyło powiedzieć - sprawdziłbym we własnym zakresie. - dodał, wyszczerzając tym samym swoje zęby przez chwilę, jakby w dość diabelskim uśmieszku, chociaż po chwili zaprzestał, powracając to sympatycznej miny nauczyciela działalności artystycznej. Punktów ujemnych nie wlepił - bo i tak nie miał po co. Sprawdzić by sprawdził, nie oszukujmy się - w pewnym stopniu O'Connor przechował pierwiastek bycia dziecinnym, co czasami można w sumie zauważyć. - Dlaczego właśnie z ognia? - podpytał, zaciekawiony tym tematem. Owszem, w szkole mieli jednego jasnowidza, który zdawał się snuć prawidłowe wnioski. Aaron był otwarty na tego typu rzeczy, choć podchodził do nich z odpowiednią rezerwą rozsądku - nie ignorował, ale także nie obnosił się nimi przesadnie, czyniąc z siebie wariata. - O, nie spodziewałbym się! - przyznawszy szczerze, podejrzewał rudzielca jednak o inną strefę państwową, co nie zmienia faktu, że go to miło zaskoczyło. - Wieś czy może miasto? - zapytał się, albowiem różnie z tym bywało. - Dokładnie! - był zaskoczony, co w sumie pokazał w pewnym stopniu; przynajmniej dobrze kontrolował własne emocje, albowiem w dzieciństwie nie potrafił nad nimi odpowiednio przejąć pieczy. - Strzelałeś czy może po czymś wywnioskowałeś? - nie wiedział, czy ma do czynienia z osobą zapoznaną z popkulturą, ale najwidoczniej wychodziło na to, że Neirin nie widział o nim nic, co w pewnym stopniu spowodowało ulgę na duchu. Zawsze lepiej mu się rozmawiało z osobami, które go nie znały - a wynikało to z prostej przyczyny braku skrępowania oraz traktowania się na równi. Choć, biorąc pod uwagę wzrost rudzielca, jakoś na równi to jednak nie byli, a w szczególności wtedy, kiedy jakimś cudem Aaron zdołał zauważyć jedną z dyń, która jarzyła się fioletowym płomieniem. Chwilowo przeniósł swój obiekt zainteresowań na te magiczne rzeczy, choć, otworzywszy wieczko, na chwilę obecną niczego nie zaznał. - Ciekawe, czy z tych wróżb można było wywróżyć sobie szczęście, bo chyba go na razie nie mam. - przyznał szczerze, spoglądając w stronę Walijczyka. Otwierasz?
Prawdopodobnie każdy, kto go zna zadaje sobie to pytanie. I bije się z myślami, tak jak ona teraz. Choć czy na pewno? Czy siedział w głowach innych ludzi tak intensywnie jak w jej? Na pewno nie. Bo po co? To wydawało się jedynie pozornie niemożliwe. Pytanie raczej powinno brzmieć, dlaczego w ogóle tak jest? Nie był przypadkiem chodzącym dupkiem, który uprzykrzał jej życie? Czemu zwyczajnie go nie zignorować... I miała rację. Było w tym coś niepoprawnego, wręcz popieprzonego. Była idealnym okazem osoby, która poddawała się jego wpływowi... A jednak czasem potrafiła go zaskoczyć. Ta niepewność, to, że każda minuta wiązała się ze zmianą nastroju. To wszystko strasznie go kręciło, jakby doprowadzenia jej do granic możliwości stało się swojego rodzaju rozrywką i uzależnieniem w jednym. Sam powinien porządnie przemyśleć to, jak to wygląda... Czemu doszukuje tych wszystkich zmian, czemu nie przechodzi obojętnie obok niej skoro nie było nikim szczególnym. Nie wyróżniała się niczym spośród tłumu ludzi, którzy codziennie go otaczają... A jednak. Sam żył w jednym wielkim kłamstwie, które tak głęboko weszło mu pod skórę, że dawno zapomniał co było czym. Był masochistą. A ona nie była jedynie jego ofiarą, bez kompletnej świadomości stała również po tej drugiej stronie. Szkoda tylko, że bez świadomości Thomena. A może zwyczajnie jej na to pozwolił? Jakaś część jego tego chciała? Był człowiekiem kierującym się instynktem. Nie myśleniem. Obraz uderzającej dziewczyny o ziemię i krzyk wydobywający się z jej gardła był koszmarem, który nawiedzał go od tamtego wydarzenia. Przeważnie nic mu się nie śniło, przynajmniej niczego nie był wstanie zapamiętać... Problemy ze snem teraz nabrały dla niego innego znaczenia. Bo zwyczajnie nie chciał zamykać oczu. To nie była transformacja, jednak co innego mogła powiedzieć osoba, która spotykała tylko te fatalne oblicza? -Co jeżeli powiedziałbym, że tym razem nie zamierzam ruszyć się z miejsca?-Spytał spokojnie, nie mając problemu w ulokowaniu swojego spojrzenia. Thomen... Co Ty wyprawiasz? To wcale nie było to, co chciałeś aby wyszło z twoich ust. Zmarszczył delikatnie brwi. -Poddać? Ja to widzę jako podjęcie walki.-Powiedział. Ucieczka była dosyć adekwatną reakcją na to, co miało tutaj miejsce. Każdy normalny człowiek zapewne w tym momencie użyłby tych skrzydeł i spieprzał stąd jak najszybciej. A ona została tutaj, wypowiadając słowa, które miała na myśli, jednak tym razem mające szczególne znaczenie. Nie miały go urazić, jednak ukuły go mocniej, niżeli się tego spodziewał i chciał. Typowo dla samego siebie, do tego do czego ją przyzwyczaił... Nie zareagował atakiem. Nie wyrzucił z siebie jadu, który ugodziłby ją dwukrotnie. Był w ciężkim szoku i nie wiedział, czy to przez uśmiech który posłała w jego kierunku, a który diametralnie zmienił rysy jej twarzy. Czy to przez dziwne ciepło, które rozeszło się po jego ciele w momencie, w którym to dostrzegł. Jak mocno oszukało go własne ciało? Nie wiedział. A jak mocno oszukało ją własne ciało, które znalazło się niebezpiecznie blisko jego? Również nie znał na to odpowiedzi. -Nie wiem co mam myśleć o tym, że bardzo chciałbym w to uwierzyć. A jak mylna była Twoja pierwsza reakcja...-Sugestywnie spojrzał w kierunku jej dłoni, którą na jego widok ujęła. Odsunął się jednak od stołu, o który się wcześniej oparł i wystawił w jej kierunku ramię, kłaniając się nisko.-Jestem dżentelmenem... Damie nie wypada przeprawiać się przez taki tłum w samotności.-Powiedział, powstrzymując ugryzienie się w język. Ruszyli w kierunku stołu z dynami. A kiedy znaleźli się przy nich, Thomen dosyć niepewnie podszedł do jednej z nich. Znając swoje szczęście, wylosuje coś, co oderwie mu palec albo upieprzy białą koszulę. Otworzył wieko jednej z dyń, a zielony płomień podniósł się do góry. Chłopak zamachał ręką aby odgonić opary i spojrzał do środka. Z dziwnym grymasem na twarzy podniósł przedmiot, który okazał się być Łańcuchem Scamandera. Spojrzał na Silvię.-Myślisz, że dużo za niego dostanę?-Czy mogłoby mu się to kiedyś przydać? W jego głowie przekładały się właśnie plany wykorzystania tego przedmiotu, niekoniecznie legalnego. Uśmiechnął się do siebie, jak chłopiec, który dostał nową zabawkę a przed nim otwierały się możliwości, o których nawet mu się nie śniło. -Teraz Ty.-Powiedział, odsuwając się lekko. Skupiał się na czymkolwiek... Tylko nie na tym, na czym naprawdę powinien pomyśleć.