Największe pomieszczenie w zamku, to tu odbywają się wszystkie uczty i bale. Oświetlone jest przez lewitujące w powietrzy tysiące świec. Wspaniałe, wysokie sklepienie zawsze odzwierciedla prawdziwe niebo, bez względu na to czy świeci Słońce, czy pada deszcz. Każdego ranka, przy śniadaniu zlatują się sowy przynosząc gazety i listy od rodziców oraz znajomych. Lądują przy stołach czterech domów - Slytherinu, Ravenclawu, Hufflepuffu i Gryffindoru, które zawsze zastawione są mnóstwem pysznego jedzenia. Na samym końcu sali ustawiony jest mniejszy stół, nauczycielski, gdzie na honorowym miejscu zasiada dyrektor.
Niepewnie spojrzała na niego swoimi dużymi, czekoladowymi oczami. Co jak co ale nie miała zamiaru eksperymentować z alkoholem. Czemu? Zawsze po większej jego dawce zaczynała się śmiać i mówić osobą w okół niej, że ich kocha. Niby nic takiego i niektórzy mogliby to uznać za słodkie, jednak ona sama nie uważała tego za takie. Było to dla niej za każdym razem krępujące przeżycie i nie chciała aby chłopak był tego świadkiem. Czuła jednak, że nie będzie w stanie go oderwać od amfor. Pokręciła głową w rozbawieniu. Czuła, że nie chce o tym rozmawiać tak więc nic więcej nie powiedziała zatapiając się w swoich myślach. Zastanawiała się jak miewa się jej brat. Niby utrzymywali ze sobą kontakt listowy, wiedziała mniej więcej co dzieje się w domu jednak to nie było to samo co kontakt cielesny. Odbierając kieliszek od Rasha uśmiechnęła się, niepewnie spoglądając na trzymany przez nią kieliszek. Czerwona ciecz wyglądała przepysznie, a je zapach aż ślinka sama ciekła do ust. Za wtórowała mu w toaście i uniosła naczynie do ust. Kompozycja smakowa wina uderzyła w jej kubki smakowe. Musiała przyznać, iż było przepyszne. Słodkie. - Pyszne. - uwielbiała słodkie wina. Inne była dla niej gorzkie. Po spróbowaniu tego konkretnego nie miała najmniejszej ochoty przestawać na jednym czy dwóch kieliszkach. Wiedziała doskonale, iż może tego żałować na drugi dzień lecz teraz było jej to obojętne. - Możemy zostać przy tym. Jest wyśmienite. Nie dane jej było cieszyć się tym zbyt długo. Widząc spanikowanych ludzi i słysząc trzask rozbijanego szkła rozejrzała się w około siebie. Scena na której jeszcze chwilę temu grali muzycy była w ogniu przez co dym po woli wypełniał Wielką salę. Jednak na scenie ogień nie poprzestał. Jego zasięg zaczął się niebezpiecznie poszerzać schodząc ze sceny na parkiet na którym była trawa. Ludzie w panice próbowali wydostać się z Sali. Nie chcąc zgubić Rasheeda złapała go mocno za rękę. Nie sądziła, że coś może ją tak bardzo wystraszyć, a jednak. Wystraszona spojrzała na chłopaka. Od dziecka Oriane bała się ognia. Widok jego przywołał wspomnienia które za wszelką cenę chciała ukryć. Chciała jak najszybciej wyjść z sali i uciec od tego miejsca jak najdalej jednak nie było jej to dane. jednak z fontann znajdująca się najbliżej nich eksplodowała. Może i dziewczyna by się tym nie przejęła gdyby nie fakt, iż odłamki tej felernej fontanny wbiły się w jej ramię. Krótki krzyk wydobył się z jej gardła. Szybko puściła rękę partnera i złapała się za zranioną rękę w duchu modląc się aby ten koszmar szybko się skończył.
Zawsze chciało mu się śmiać z tego jak z Is różnili się od siebie. Nie trzeba było daleko szukać, aby zobaczyć przeciwieństwa. Niektóre były widoczne już na pierwszy rzut oka, inne niekoniecznie. Nie przeszkadzało im to jednak, a nawet jeśli to i tak odnajdywali coś w drugiej osobie co nie pozwalało im za bardzo oddalić się od siebie. Pozwalał jej wyciągać z siebie różne rzeczy, ale tylko dlatego, że czuł się przy niej na swój sposób bezpiecznie. Wiedział, że nie obróci jego słów przeciwko niemu, tylko będzie mu się starała pomóc. Nie zawsze tego oczekiwał, bo czasem chodziło tylko i wyłącznie o możliwość wyrzucenia z siebie niektórych spraw. Ona to rozumiała, akceptowała i nie zadawała zbędnych pytań. Powinna dostać normalnie jakąś nagrodę za to, że przez tyle lat go znosiła i nie zanosiło się na to, że miało to ulec zmianie. - Jeszcze się pytasz? Halloween i te sprawy, a tutaj jakieś kwiatki i inne gówna. To tak jakbym zamówił w barze whisky, a dostał drinka bezalkoholowego ze słomką, palemką i innym… gównem - wytłumaczył jak najlepiej umiał, mając nadzieję, że przedstawił wszystko wystarczająco obrazowo. Może i trochę szarżował, ale nie zamierzał sobie żałować. W końcu to bal, a nie jakaś stypa. Chociaż gdyby nie wiedział jak to nazwali to mając do wyboru właśnie takie opcje wybrałby tą drugą. - Nie no spoko, użyczę ramienia, koszuli i czego tam jeszcze będzie trzeba - to akurat mógł zrobić, ale jeżeli chodziło o pocieszanie i mówienie do osoby, która przy nim się rozklejała to wolał tego unikać. Zawsze walnął coś od czego ta druga osoba zamiast poczuć się zanosiła się jeszcze większymi łzami. Jednak jeżeli chciała to mógł spróbować, w końcu nie było takiej rzeczy której odmówiłby Is - Taaa… Jeżeli chcesz wylądować na miękkiej trawce to możemy to zrobić bez uprzednich prób tańczenia. Mówisz słowo, a ja to w pół sekundy załatwiam. Kolejne tatuaże? Czemu nie… - miał właśnie ruszyć z Is w odpowiednim kierunku, kiedy w wielkiej sali spadł śnieg, uderzył piorun czy co to tam się stało. - Chyba ktoś w końcu zrozumiał, że to jednak halloween - jakoś nie specjalnie się przejął tym wszystkim co miało tutaj miejsce - Chodźmy zanim nas dosięgnie piorun, chociaż jak salemczycy maczali w tym palce to niewykluczone, że niedługo ktoś spłonie żywcem - tak sobie zażartował, nie wiedząc, że zaraz zacznie płonąć scena. Kiedy pierwsze płomienie pojawiły się tuż za muzykami zaczął się głośno śmiać - Ci to dopiero mają wyczucie - miał niezłą zabawę w obserwowaniu tego wszystkiego, bo do głowy mu nie przyszło, że ten ogień nie jest jakimś efektem specjalnym. Wzruszył tylko ramionami widząc, że Is nie podziela jego rozbawienia i kiedy już w końcu mieli sobie powróżyć zapanował chaos. - Łooops - wyrwało się Madnessowi, który nadal się bawił wyśmienicie. Przynajmniej do momentu w którym fontanna znajdująca się niedaleko ich eksplodowała - To chyba nie było zaplanowane - zauważył bystrze po czym złapał Is za nadgarstek i pociągnął w stronę wyjścia. I byłoby pięknie gdyby jak zawsze w jego przypadku coś poszło nie tak… Zaczął się palić? Czy jeszcze nie? Sam już nie ogarniał co się dzieje, a płomieni tych co były najbliżej w ogóle nie widział. Powinien udać się do jakiegoś uzdrowiciela, który zbada mu wzrok. Może Is mu jakiegoś poleci? Spyta się później, bo na razie próbował się nie spalić.
1.
Isolde Bloodworth
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : zjawiskowo długie nogi, blizna na prawym boku, arystokratyczny akcent, tytanowy pierścień (pierścień działania)
Naprawdę nie wiedziała, jak wytrzymali ze sobą tyle lat. Naprawdę, w końcu dojdzie do tego, że sterani życiem i nieudanymi związkami postanowią na stare lata zostać parą, bo skoro ze sobą są w stanie wytrzymać, a ich uroda i młodość przeminęły, to chyba czas na rozsądek i stabilne układy. Lubiła tego głupola, który ciągle ładował się w tarapaty. W gruncie rzeczy sprawiał, że czuła się potrzebna, zresztą wiedziała, że gdyby tylko poprosiła, nie zawahałby się, żeby jej pomóc. Dobrze było mieć tę świadomość, nawet jeśli się w rzeczywistości w żaden sposób tego nie wykorzystywało. Wywróciła oczami, a jej mina mówiła, że jest największym zrzędą na świecie, po czym mimo woli roześmiała się, bo to porównanie tak dobrze oddawało jego rozczarowanie i oburzenie, że po prostu nie mogła się powstrzymać. Bardzo plastycznie do przedstawił, trzeba było to przyznać. Och, nie daj Merlinie, żeby Madness brał się za pocieszanie kogokolwiek. Zwykle wychodziło to gorzej niż źle i Isolde naprawdę nie chciała jego słów wsparcia. Wystarczyła świadomość, że może na niego liczyć, naprawdę. Teraz zmiażdżyła go spojrzeniem, po czym splotła ramiona na piersi i pokręciła głową z miną nauczycielki, która po raz kolejny zawiodła się na uczniu, po którym właściwie niczego lepszego się nie spodziewała. - Żadnych miękkich trawek. Twardych też nie, ty niewyżyty samcu - ofuknęła go z irytacją, oczywiście nie biorąc tego gadania na serio. To właściwie należało do tradycji. Madness drażni, Is się złości. Już miała za nim ruszyć w kierunku stoiska z tatuażami, kiedy z sufitu sypnęło śniegiem. To wszystko byłoby nawet zabawne, gdyby nie fakt, że nagle wybuchł pożar. Jeśli jest coś, czego Isolde naprawdę panicznie się boi, to jest to ogień. Puszczała słowa Madnessa mimo uszu, wpatrując się jak zahipnotyzowana w płonącą scenę. Jego może to bawiło, ale ona nie miała siły się ruszyć. Nawet jeśli była to tylko iluzja, to Isolde i tak czuła, że ma miękkie kolana, a w gardle prawdziwą Saharę. Kiedy fontanna eksplodowała, dziewczyna wydała z siebie coś w rodzaju zduszonego jęku i pozwoliła się pociągnąć Ślizgonowi w stronę wyjścia. Coś upadło jej na głowę, a kiedy odruchowo sięgnęła po to coś, uzmysłowiła sobie, że to ciało kolibra, które na jej oczach zmieniło się w szkielet. Krzyknęła z obrzydzeniem, czując, że balansuje na granicy histerii, ale kiedy zobaczyła, że spodnie Madnessa zajęły się ogniem, złapała go mocniej za rękę. - To iluzja? Powiedz, że to iluzja! Na Merlina, gdzie moja cholerna różdżka! - wydusiła, grzebiąc rozpaczliwie w torebce, która została potraktowana odpowiednim zaklęciem, zwiększającym jej pojemność. Czuła duszący dym, bała się, jak nigdy dotąd, ale przecież trzeba było jakoś interweniować!
Na Halloween przyszła sama. Potrzebowała oderwać się od nauki. Ostatnio często wykorzystywała każdą możliwą wymówkę. Zanim jednak się zebrała, dokończyła wypracowania (jednak obowiązki wzięły górę), nastała ją prawie północ. Przyszła więc spóźniona i bez pary. Nie wydawało jej się, żeby #Enzo lubił takie spędy… może wybrała sobie złego brata bliźniaka? Dostrzegając #Ettore gdzieś dalej, posłała mu krótkie skinienie głowy, nie odmawiając sobie przetaksować spojrzeniem jego koleżanki. Tak, żeby w razie czego miała tematy do rozmów z drugim Halvorsenem. Zauważyła, ze Gryfon miał tendencję do nad wyraz niechcianej ciekawości. Był wnikliwy w listach, więc i ona założyła sobie, że od teraz zacznie interesować się jego prywatnymi sprawami. Jak jeszcze raczkującym związkiem, czy… koleżeństwem ze ślizgonką. Jak się okazuje, nie miała więcej nic do roboty, w takich okolicznościach. Obserwowała bardzo pstrokate, słodkie stworzonka wokół (które chyba nawet takiemu fanatykowi zwierząt jak #Enzo by się wcale nie spodobały) i odetchnęła zrezygnowana, przeciągając dłonią po materiału sukienki. Opierała się o ścianę za sobą, licząc w głowie czas, jaki tu spędziła. Niespełna kilka minut. To i tak za dużo. Jej zainteresowanie obudził dopiero latający szkielet kolibra. Zmarszczyła brwi. To co wcześniej uznała za performens na scenie, teraz nabrało barw. Odruchowo cofnęła się na chwiejnych, wyższych butach w tył, widząc jak płomienie ze sceny powoli zaczynają trawić ją całą i zmierzać po barwnych dekoracjach coraz bliżej ludzi, którzy przyszli się tu rozrwać. — O Merlinie. Wyciągnęła z kopertówki różdżkę, używając pierwszego zaklęcia, które przyszło jej na myśl: — Subjugatio! — ale nie mogło ono przynieść żadnych efektów. Ogień był zbyt wielki, żeby go opanować. Potrzebowała wsparcia innych uczniów, a przecież nie miała tu ze sobą nawet swojej pary. Drugim zaklęciem było: — Rigentibus — tak samo chyba niezdatne. Dla bezpieczeństwa na miejscu tych ludzi, zaczęła by się tym martwić, inaczej ogień zamknie ich w klatce bez wyjscia. Syknęła wściekła, bo niektórzy totalnie zbagatelizowali sprawę. Podeszła, o dziwo bardzo szybkim krokiem, na tak eleganckie buty, do grupki bawiących się z ogniem czwartoklasistów, kilku z nich odciągając za kołnierze do tyłu. — Co wy wyprawiacie? Z jakiego jesteście domu?
Kostka: 4
Rasheed Sharker
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 191cm
C. szczególne : Wysoki wzrost, blizny: trzy linie oplatające jego prawą dłoń
Ucieszył się, kiedy okazało się, że jej smakuje. Niby nic takiego, ale okazało się, że amfora, którą wybrał była strzałem w dziesiątkę. To na pewno zasługa jego wspaniałej intuicji. Zdaje się, że miał dużo szczęścia, bo skoro im obojgu to wino przypadło do gustu to chyba znak, że powinien wysłać swoją skrzatkę domową na przeszpiegi do zamku. Może uda jej się dostać butelkę na ich wyłączny użytek i razem z Oriane dokończą je we względnie przyjaźniejszych warunkach? Czemu? Ano temu, że oto wielka sala zaczęła się palić. To przecież normalne. W Hogwarcie na każdym kroku dzieją się dziwne rzeczy, dlatego wybuch ognia nie jest niczym specjalnym, nawet kiedy jedni zaczynają się palić, a tuż obok drugich eksplodują fontanny. Nie no, gdyby nie to, że martwy koliber prawie spadł mu na głowę to Sharker czułby się jak w domu. Wrzaski, krew i tak dalej… familiarny nastrój! A tak poważniej. Ledwie skosztowali wina, a w ich kieliszkach nagle zaczęło chlupotać coś więcej niż tylko efekt przetworzenia winogron. Ślizgon powąchał krótko, aby zaraz odrzucić lampkę ze wstrętem. Pachniało rdzą i solą, a nie okazał się na tyle głupim czy odważnym, aby kosztować krwi. Spojrzał na Carstairs, niezdecydowany czy powinien ją stąd wyprowadzić czy spróbować pomóc innym. Teoretycznie to był jego obowiązek, a z drugiej strony miał nadzieję, że przynajmniej kilkoro z nich jednak przygniecie fontanna. Hm, a jeśli o niej już mowa… kiedy eksplodowała, odłamki przeleciały co prawda tuż obok Rasheeda, ale jego partnerka nie miała chyba tyle szczęścia. Zaklął po szwedzku i podjął błyskawiczną decyzję. Zamiast starać się pomóc komukolwiek innemu, chłopak chwycił Oriane w talii i wyprowadził ją z Wielkiej Sali, ale nie skierował się w stronę wielkich schodów, a wręcz wprost przeciwnie - poprowadził ją po błoniach, aby aportować się tuż za granicami Hogwartu.
Ostatnie, co bardzo kłopotliwie dotarło do moich myśli, było pytanie zadane przez Winnie. Otworzyłem bezgłośnie usta, zastanawiając się jednocześnie co mam jej sprytnego odpowiedzieć. - Angielki? Daj spokój, wszystkie mają ten sam, zdechły wyraz twarzy - rzuciłem w końcu cokolwiek. I być może normalnie nie zastanawiałbym się aż tak długo nad tą odpowiedzią, ale zważywszy na obecną sytuację, było to nieco bardziej skomplikowane. Przeczesałem nerwowo włosy, szukając nowej atrakcji, którą być może zapomnieliśmy zwiedzić, a która wyciągnęłaby nas z tego morza zażenowania. Me nadzieje się spełniły, niestety nie tak idyllicznie, jak to sobie zaplanowałem. Pogoda gwałtownie się zmieniła - wreszcie przekonałem się, czy z tych chmur w Wielkiej Sali mógł padać deszcz. Otóż mógł. Mogły też strzelać pioruny. Nawet w uczniów. - O kurwa - wspomnienie pożaru w Salem nawiedziło moje myśli, sprawiając, że zrobiło mi się niepokojąco gorąco. Kiedy gładziłem głowę wtulonej we mnie Winnie, czułem, że drżą mi ręce. Szlochała w moich ramionach, a ja jedynie mocno ją do siebie przyciągałem. Jednocześnie nie mogłem oderwać wzroku od tego, co działo się z Ceres. Wypatrywałem, licząc, że wszystko będzie ok. Gdzieś jednak w głowie miałem bardzo pesymistyczne myśli, że tym razem nie wyjdzie z tego cało. Szczęście jej jednak znów dopisało. Wróciła do nas w porwanej sukience, wyglądając jak prawdziwy strach halloweenowy. Winnie podbiegła do niej pierwsza, ja jeszcze chwilę w osłupieniu patrzyłem. Z odległości próbowałem dojrzeć, czy na pewno jest z nią wszystko w porządku. - Ceres, nie wiem czy to sobie zaplanowałaś tutaj, ale wyglądało to wszystko mega przerażająco - powiedziałem, dotykając ręką jej włosów, które stały na sztorc. Już sam nie byłem pewien, czy to co się stało, było przypadkiem, czy jakąś celową akcją związaną z pożarem. Niemniej jednak, było to niezłe rozpoczęcie wieczoru. Swoją drogą, moje słowa przypomniały mi dość dobrze o tym, co nas czekało tego wieczoru. - Chyba powinniśmy już wziąć się do roboty i stąd znikać - powiedziałem patrząc szczególnie na ubranie Ceres w strzępach. Pewnie nie chciała tu stać w takiej wersji. Ja bym nie chciał. Pogłaskałem ostatni raz Winnie po gładkich włosach, ot w geście otuchy, nim wszyscy się rozeszliśmy. Przepychając się przez, teraz już tłumną salę, a będąc za jednym ze stoisk, wyciągnąłem różdżkę, rzucając w stronę fontanny bombarę. Moje zaklęcie sprawiło, że ta gwałtownie się rozbiła, rozpryskując dużymi odłamkami na boki. My natomiast, bezpiecznie szliśmy w stronę wyjścia. Tylko dłonie, wciąż nerwowo mi się trzęsły, gdy docierał do mnie widok fałszywego pożaru. Tak bardzo nie chciałem teraz spać. Może Winnie, którą trzymałem za rękę, to czuła? Trochę mnie już znała, wiedziała, jak to jest.
Musiała coś zrobić. Codziennie szukała sobie zajęcia żeby tylko nie siedzieć w domu i myśleć o czymś o czym nie wolno było myśleć. Wiedziała, że powrót do starych nawyków nie będzie dla niej dobry, tak więc włóczyła się, chociażby i sama po okolicy, chodziła na lekcje i wróciła do treningów. Myślała nawet o remoncie pokoju i małym wyjeździe, ale to zostawiła na później. Słyszała nawet o jakimś balu, lecz na początku niespecjalnie chciało jej się na niego iść, nabrała chęci dopiero po tym jak She powiedziała, że zaniecha focha, kiedy przyjdzie na tą całą imprezę. Trochę dziwny sposób na naprawienie relacji jednak się zgodziła. Rzeczywiście ostatnio była gapą i sama nie rozumiała jak mogła jej nie zauważyć w sklepie, nie chciała tego powtarzać. W końcu nadszedł ten wieczór, a nawet godzina rozpoczęcia, starała się zdążyć, choć w sumie nie umówiła się na jakąś konkretną godzinę. Co z tego wyszło? A no ubrała się jakoś tak i ruszyła do zamku. Spóźniła się, po prostu zaginęła w akcji, jednak po jakimś czasie dotarła do wielkiej sali, z której właśnie wszyscy uciekali, fajna impreza. Ogień, krew i martwe kolibry, klimatycznie. Nie zrażając się atmosferą wkroczyła do środka, westchnęła z obojętnością i zaczęła szukać D'Angelo. Ogarniając pomieszczenie zauważyła, że wszyscy radzą sobie z hmm... pożarem. Nie, nie czuła się dobrze, nie psychicznie. W końcu odnalazła Krukonkę, która właśnie miotała zaklęciami próbując ogarnąć ogień. - Co tu się kurwa dzieje? To takie teraz organizujecie imprezy? Dzięki, za zaciągniecie mnie w ten rozpierdol - rzuciła będąc już obok niej, w sumie to prawie się zaśmiała, jednak w czas się opamiętała. - Dobra tak na serio, o co się rozchodzi? - dodała podnosząc ton głosu, przez to miotanie się innych mogli się nie usłyszeć. W międzyczasie próbowała pomóc jakoś ogarnąć ten burdel.
Uważał, że Morti jest naprawdę słodka gdy tak łapała spadające płatki śniegu, a później się w niego wtulała i pytała, czy nic mu nie będzie. Zaprzeczył ruchem głowy uśmiechając się pogodnie mimo tego, że wyglądał teraz jak parodia samego siebie. Chodziło mu głównie o włosy, w końcu zawsze, nawet podczas pobytu na wakacjach uważał, żeby się nie zmoczyły bez potrzeby, jedynie przy poszukiwaniu diamentów postanowił je trochę poświęcić. A teraz w sumie miał gdzieś swoje włosy, liczyło się dla niego tylko to, żeby jego partnerka nie zmokła i nie nabawiła się żadnej choroby. - Wszystko będzie w porządku - odparł z uśmiechem. Gdy deszcz przestał padać rzucił na Morticię i na siebie zaklęcie dzięki któremu od razu wyschli. Już miał poprosić dziewczynę do tańca, kiedy to niebo zrobiło się jeszcze ciemniejsze niż wcześniej i zaczął z niego padać popiół. To było dziwne, do tego zaczęło robić się coraz cieplej. Rozejrzał się po sali i ujrzał... Ogień. Wszędzie wokół niego i Morticii był ogień. Chwycił szybko rękę dziewczyny i trzymając ją mocno rzucił się w najmniej płonącym kierunku. I wtedy poczuł, jak jego noga w czymś się plącze, nie mógł biec dalej. - Uciekaj, Mort! - krzyknął, spoglądając na dziewczynę.
Ostatnio na przekleństwa była wyczulona. Aż nieznacznie się skrzywiła, słysząc Julkę z nad ramienia, ale nie skomentowała tego w żaden sposób. D’Angelo nierzadko te nie szczędziła w słowach. W gruncie rzeczy była nawet zadowolona, ze z tym całym bajzlem nie musiała sobie radzić sama. Spojrzała przez ramię na blondynkę, taksując ją spojrzeniem i na chwilę się zawiesiła. — Nie chodzisz w sukienkach? — zagadała od tak, bo chociaż sama na ogół chodziła tylko w mundurkach, poza szkołą, zaskakująco, ubierała się dość dziewczęco, jak na kogoś kto sprawiał wrażenie, że nosi na sobie wyłącznie bardo aseksualne czarne jeansy i odpowiednio dobraną do tego górę stroju. A najlepiej, jeszcze nie zapomina o pasie cnoty. — Nie zaglądałam ci do szafy, ale wygląda na to, ze będę musiała — skwitowała, przynajmniej chwilowo pozwalając sobie oderwać koncentrację od ognia i odsapnąć. Przystanęła prosto, wpatrując się w zastanowieniu w Heikkonen, uśmiechając się przy tym kwaśno, — Nie mam pojęcia. Inscenizacja nie wyszła? I nagle wszyscy powoli zaczęli się zwijać, zostawiając to w rękach tych naiwnych, którzy będą próbowali to poogarniać. Odetchnęła, odpoczywając na chwilę. Ten ogień był na tyle uparty, że ich działania nic nie wskórały. Pozwoliła więc działać kadrze nauczycielskiej. W końcu od tego tu byli, żeby pilnować zdrowia uczniów. — Pytasz zresztą o ogień, czy o coś głębszego? O co się rozchodzi miało wiele płaszczyzn odpowiedzi. Mogła na przykład opowiedzieć Julce, że ma faceta… w sumie byłaby pierwszą osobą, która by o tym usłyszała. Albo… mogła dociekać właśnie, co jest między nimi dwiema. Są współlokatorkami, tak kiedy oficjalnie nikt o tym nie wie, a publicznie się do siebie nie przyznawały? O to chodziło wtedy w sklepie z miotłami?
Ależ ten @Madness Toinen był domyślny. Wszystko działo się tak jakby to on stał za podpaleniem... a przede wszystkim za efektami specjalnymi. Nie wglądał nawet na zbytnio przerażonego, kiedy ogień zaczął się wspinać po jego nogach. A może tylko tak udawał przed Isolde? Mógł nawet przez chwilę pomyśleć, że rzeczywiście zaraz się spali, bo nagle zrobiło mu się cieplej. Ale jeśli tylko pozostał twardzielem dłużej, poczuł, że jego wcześniej przypuszczenia były całkowicie słuszne. Ogień był jedna wielką bujdą, nie parzył ani nie trawił ubrań, chociaż chyba chciał wyglądać bardzo przekonującą, bo uparcie wspinał się po ciele chłopaka.
Płomienie na dolnych kończynach @Haeil Yong skwierczały wesoło i trochę jakby upiornie. Ale czy chłopak w przypływie paniki poczuł, że ogień wcale nie parzył a tylko był bardzo ciepły? Być może jego uwagę pochłonął fakt, że chcąc pomóc @Morticia Slippery zrobił wręcz odwrotnie... Kiedy jego noga gdzieś się zaplątała, dziewczyna wyślizgnęła mu się z uścisku i upadła, prosto w wielką ścianę ognia tuż obok. Gryfonka poczuła nagły przypływ gorąca - raczej nieprzyjemnego ale takiego, które dało się wytrzymać - i gilgotanie na wszystkich odsłoniętych partiach ciała. Przez dziwną iluzję płomieni widziała falujące, żółte postaci panikujących ludzi.
Mogła jednak nie przychodzić na ten bal, gdyby wiedziała, że to się tak skończy. Zapowiadało się fajnie, no właśnie - zapowiadało. Jeszcze rano była podekscytowana tym balem? Teraz najchętniej poszłaby do dormitorium i położyła spać. Jeszcze chwilę temu stała z Hae i zachwycała się sokiem porzeczkowym, miała cudowny nastrój i była zadowolona. Na początku przeraził ją ten parasol i sukienka jakiejś dziewczyny z Salem, później zachwycała się śniegiem. Wszystko się oczywiście zepsuło, bo lunął deszcz a za deszczem... Pojawił się ogień. Była tak zapatrzona w płomienie i wystraszona, że nawet nie zauważyła kiedy ogień znalazł się tuż obok niej. Hae był na szczęście czujniejszy i złapał ją za dłoń, to nie pomogło. Upadła. Prosto w ścianę ognia. Nie miała jak uciec, otoczona była przez ogień. Było jej cholernie gorąco, nie podobało jej się to. Siedziała w kręgu ognia, obserwując sylwetki panikujących osób. Chwila. Przecież to nie mogło być prawdziwe! Dyrektor by do tego nie dopuścił, może to była jedna z wielu atrakcji? Iluzja? Tak jak w przypadku ,,klątw" na ostatniej lekcji zaklęć? Wydawało jej się, że to działało na tej samej podstawie. Nie była poparzona, ten ogień był tak jakby.... Delikatny. Ogólnie rzecz biorąc te tańczące płomienie zaczęły się jej podobać, były po prostu śliczne.
Wzdrygnęła się, widząc ogień, chociaż przecież doskonale wiedziała, że nie jest prawdziwy. Tak naprawdę największymi zniszczeniami jakie wywołali była rozbita fontanna... no i ludzie, którzy stali akurat obok niej. Słyszała krzyki, kiedy Cyrus rzucił zaklęcie, niewątpliwie ktoś miał nieszczęście być w pobliżu. No ale jakby to tak miało być, pożar bez żadnych ofiar, chociażby w postaci niewielkich zranień? Mimo wszystko czuła zadowolenie, kiedy obserwowała narastającą panikę hogwartczyków. Należało im się - za wszystko, głównie za to, że po prostu byli stąd, a ich szkoła nie spaliła się naprawdę. Rozejrzała się za Gabrielem, który mignął jej gdzieś tam wcześniej, ale nie mogła go dostrzec. W końcu uznała, że przecież sobie poradzi. Ogień nic mu nie zrobi, nawet gdyby miał z nim bliższy kontakt. Wyślizgnęła się z Wielkiej Sali razem z resztą bractwa.
Przez ten głupi przedmiot przestraszyli się jeszcze bardziej niż wszyscy Anglicy razem wzięci! Winnie szybko umyka zadowolenie z odpowiedzi Cyrusa, bo dzieją się jakieś same okropne rzeczy. Całe szczęście Ceres wychodzi bez szwanku, a opiekuńcze dłonie przyjaciela doskonale pocieszają rozdygotaną Winonę. - Zaplanowałaś to? – piszczy spanikowana Królowa Rodeo, kiedy Cy to zasugerował. Faktycznie, to może było wliczone w atrakcje, czy coś? Nie pomyślała o tym. Pewnie dlatego, że dziś niewiele myślała. W zasadzie ktoś może jej powiedzieć czemu akurat dziś tak bardzo spili się wraz z Cyrusem? W końcu mieli robić mnóstwo niecnych planów, zniszczenia Hogwartu. Winnie patrzy jak włoski Cyrusa zaczyna pokrywać szary popiół i rozumie, że już nic tutaj po nich. Ociera swoje oczka, próbuje ogarnąć się raz dwa, równocześnie kiwa głową, kiedy przyjaciel pogania ich do roboty. Zaczyna przepychać się wraz z ziomkami do wyjścia. Ona też po drodze rzuca zaklęcie, ale w stronę wesołych ptaszków, robiąc z nich makabryczne szkielety. Kiedy tak próbują wyjść w tym niezwykłym rozgardiaszu, Wins dopiero z czasem czuje jak bardzo ręce są niestabilne. Odwraca się, by zobaczyć zbyt bladą twarz byłego chłopaka. - O nie… - zaczyna mu grozić w momencie, kiedy ten osuwa się na ziemię, zapadając w słodki sen. Winona łapie chłopaka i jęczy do Ceres, by jej pomogła. Jakimś cudem obydwie dziewczyny wyciągają śpiącego Lynforda z WS w akompaniamencie obelg ze strony Winony.
Carter z każdą chwilą był coraz pewniejszy, że chłód nie był sprawką organizatorów. Piorun tym bardziej. - Tak, znam ją. - odpowiedział Sethowi. Znał ją bardzo dobrze, dlatego był biały jak kreda, gdy jej suknia zaczęła płonąć. Gdyby to nie była Ceres, pewnie podobnie jak jego towarzysz, przyglądałby się ze zdziwieniem. Ale to była Ceres. Ceres we własnej osobie. Kiedy chłopak zapytał, czy wszystko w porządku blondyn kiwnął głową. Nie chciał, żeby się o niego martwił. Teraz sytuacja była opanowana. Udali się w stronę kuferków z napojami. Młodszy mimowolnie cały czas spoglądał w stronę znajomych. Wypatrywał i nagle ją zobaczył. Daisy. Czyli jeszcze chwila i najprawdopodobniej będzie po balu. Czuł wyrzuty sumienia, ale teraz było za późno. Z resztą on sam sprzeciwił się idiotycznemu pomysłowi, ale nie miał wyboru, ponieważ pomysł wygrał większością głosów. Zaraz się zacznie. Zastanawiał się, czy powiedzieć Sethowi, żeby ten opuścił salę, lecz stwierdził, że koniec końców i tak nikomu nic się nie stanie. Przynajmniej tak uważał. Niebo zasłoniły ciemne chmury, a zamiast deszczu zaczął padać popiół. Większość uczniów była zdezorientowana, a on chciał jak najszybciej stąd wyjść. Gdy usłyszał dźwięk tłuczonego szkła, serce podeszło mu do gardła. Obejrzał się w stronę Setha i zauważył odłamek szkła w jego ramieniu. - Nic mi się nie stało. Chodźmy stąd lepiej. - złapał go za rękę i pociągnął w stronę wyjścia. Nie czekał na reakcję, ponieważ stwierdził, że w tym przypadku to on lepiej wie co robić. Zbliżał się w stronę drzwi wyjściowych i nie miał zamiaru rzucać żadnego zaklęcia. W tym momencie nie obchodziły go żadne konsekwencje. Nie zrobi tego i tyle.
Nie znalazła by lepszego partnera od niego? To chyba… dobrze? Prawda? Tak, raczej na pewno. Czego by tu nie mówić, uśmiechnął się na te słowa, nawet zarumienił lekko. I ciepło mu się zrobiło mimo tego całego deszczu i mrozu. W każdym razie, nieważne. Grunt, że ona była już sucha. Co do samego siebie.. Odpowiednie zaklęcie zadziałało. Myślałby kto, niby szkoły nie skończył, a czarować umiał! I gdzie są ci wszyscy nauczyciele, który zawsze mówili, że jest nikim, co?! No właśnie, pewnie gdzieś tutaj na balu, prawdopodobnie. Rozmawiali, tańcowali, albo popijali poncz. Zakładając, że w ogóle raczyli się tutaj pojawić. – Wiesz..? – rzucił lekko, słysząc jej uwagę. – Jest wodoodporny. – dodał po chwili, puszczając do niej oczko. Następnie powoli zbliżył w kierunku dziewczęcia, wyciągając dłoń. – Mieliśmy w końcu tańczyć. – wyjaśnił, po chwili. I tak się jakoś działo. Trzeba powiedzieć, ze Joshowi całkiem nieźle wychodziły podrygi z Destiny. Nie deptał jej po nogach, nawet trafiał w rytm, przede wszystkim stwarzał – i starał się – zachowywać pozór człowieka doskonale się bawiącego i nie bardzo zważającego na to, jczy dobrze stawia kroki i tak dalej. I było naprawdę bardzo, bardzo miło. I bardzo, ale to bardzo przyjemnie. Naprawdę. Tańczyli tak i tańczyli, aż w końcu przestali, a Mistaen zaproponował jej coś do picia. W efekcie wybrał się po napoje dla obojga i wtedy zaczęły się dziać dziwne rzeczy. Jakieś dziwne płomienie zaczęły pojawiać się w Sali. Zapanował ogolny popłoch, chłopak szukał wzrokiem śmieszka, który mógł to wywołać znowu jakimś zaklęciem, albo innym przedmiotem, nic takiego jednak się nie stało. Aż tu nagle.. Pożar zapanował na całego. Szczęśliwie jemu samemu nic się nie stało. No, ale.. DESTINY! CO Z NIĄ?! Żyje? Prawda? Prawda?! Musi! Musi! Na pewno! Znaczy nic jej się nie stało. Ej, a Scarlett? Tak! Obie żyją na pewno! Tylko musiał ich poszukać. Tylko wpierw znajdzie Destiny. Gdzież ona była?
Przemoczona deszczem bała się nawet na chwilę poruszyć, żeby ani jedna kropla wody z jej włosów nie spadła przypadkiem na aparat Josha. Mimo tego, że zawsze był względem niej spokojny obawiała się jego reakcji, w końcu ten aparat na pewno był dla niego bardzo cenny. Ciągle siedziała z głową opartą skrzyneczkę i obejmowała rękami aparat mimo tego, że deszcz ustał i Scarlett zdawało się, że pogoda w Wielkiej Sali zaczęła się normować. Ostrożnie wyciągnęła różdżkę zza pończochy i rzuciła odpowiednie zaklęcie. Dopiero wtedy się wyprostowała, poprawiła swoją fryzurę i rozejrzała się po pomieszczeniu. Ludzie wokół tańczyli, pili, rozmawiali o tym co przed chwilą się zdarzyło. Wszystko wróciło do normy. A przynajmniej tak jej się zdawało. Cierpliwie czekała, aż Josh i Destiny wrócą, chociażby tylko po ten aparat. Męczyło ją to nicnierobienie i świadomość tego, że po pierwsze jest olewana przez osobę na której w jakiś sposób jej zależy, a po drugie to, że starsza Ślizgonka dodatkowo działa jej na nerwy. Chciała stąd wyjść, zamknąć się w jakiejś toalecie i się naćpać, może nawet przedawkować by jej się w końcu udało. Gdy zauważyła, że ludzie wpadają w popłoch od razu zerwała się na równe nogi rozglądając się po Wielkiej Sali. Ogień. Wszędzie był ogień. Przez chwilę tylko stała bez ruchu i szeroko otwartymi oczami gapiła się na płomienie. Dobrze pamiętała dzień w którym zginęli jej rodzice, wtedy też wszędzie było pełno ognia. Pomimo gorąca, jakie zapanowało w Wielkiej Sali czuła jak jej ciało staje się zimne ze strachu. Odruchowo zrobiła kilka kroków w tył, w kierunku wyjścia, jednak... Joshua. W jej umyśle kołatało się tylko to imię. Nie mogła stąd wyjść, nie mogła go tam zostawić. Gdyby coś mu się stało, nigdy w życiu by sobie tego nie wybaczyła. Nie dopuszczała nawet do siebie myśli, że mogłaby stracić jedyną ważną dla niej osobę. Bez dłuższego namysłu, trzymając jedną ręką aparat zaczęła biec w kierunku parkietu. Ludzi było sporo, dlatego też chwilę zajęło jej zanim go zauważyła. Przedarła się przez ludzi uciekających z Wielkiej Sali i w końcu chwyciła jego nadgarstek. - Joshua! - rzuciła, wyraźnie wystraszona patrząc na starszego. - Josh, nic ci nie jest? - widząc jednak, że wszystko z nim w porządku poczuła, jak łzy napływają do jej oczu. Jaka ulga... Mimo to ciągle była blada i drżała. - Co z Destiny? Gdzie ona jest? Nie miała pojęcia dlaczego przejmuje się ciemnowłosą Ślizgonką, chyba przez to, że również znaczyła coś dla Josha.
5
Ostatnio zmieniony przez Scarlett Jung dnia Czw 22 Paź - 16:06, w całości zmieniany 1 raz
-Bardziej się już nie da. – odpowiedziała złośliwie. Co prawda postanowiła, że nie będzie go traktowała jak kompletnie obcego, ale jednocześnie nadal pamiętała, że połamał on serce Utopii, więc w ramach zemsty co jakiś czas przytyk mu się należał, prawda? W końcu zrzucił ją z swojego ramienia. Ale zrobił to tak niefortunnie, że Tuna już widziała oczami wyobraźni jak dupskiem grzmoci o posadzkę w Wielkiej Sali. Zamknęła więc oczy, jakby ten fakt miał jej pomóc w zmniejszeniu bólu. Nic takiego się jednak nie stało. Wspaniałomyślny Quintus postanowił utrzymać ją w pozycji pionowej dosłownie w ostatniej chwili chroniąc przed upadkiem. Otworzyła ślepia i spojrzała na jego twarz przyodzianą w złośliwy uśmiech. Już nabierała powietrza by mu wygarnąć, albo go znów grzmotnąć, kiedyś mrugnął do niej i łaskawie postanowiła mu wybaczyć. A niech wie, że ma serce. I zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć jego łapsko znów ją objęło i zaczęło ciągnąć cholera wie gdzie. W końcu znaleźli się przy wróżbach z kwiatów i Tuna nie mogła się powstrzymać przed wywróceniem oczami. Serio? -Te kwiaty przepowiedziały Ci władzę, widać, że mają poczucie humoru. – powiedziała sceptycznie komentując całą sytuację, ale w końcu zamknęła oczy i wyciągnęła rękę, by na chwilę zastygnąć. Jakby to miało znaczenie co wylosuje i tak nic się nie sprawdzi. Złapała za konwalię i nasłuchała się wykładu o pokorze i łagodności. Tuna odwróciła się w stronę Cichego wzruszając ramionami. -Zadowo…- zaczęła ale nie zdążyła skończyć, bo niebo przybrało niebezpiecznie ciemny odcień, a Cichy pociągnął w gwałtownie dalej od fontanny i nim się obejrzała w Wielkiej Sali wybuch chaos. Płomienie otaczały ludzi a na podłogę spadały martw kolibry. Pozwoliła ciągnąć się chłopakowi W końcu coś pacnęło ją w głowę i na niej zostało. Tuna sięgnęła po to, ale prawie od razu wypuściła to z rąk. Bowiem w na jej głowie spoczął koliber. A raczej jego szkielet, którego dotknęła swoimi dłońmi. Automatycznie zrobiła się zielona, ale nie przestawała iść. Do czasu, kiedy ten odepchnął ją od siebie. Już zamierzała coś powiedzieć, kiedy zobaczyła chłopaka otoczonego płomieniami. Oczy automatycznie zrobiły jej się jak pięciozłotówki a ona sama zastygła kompletnie nie wiedząc co robić. Na szczęście sam sobie poradził, bo dzisiaj Tuna kompletnie nawaliła. Zastygła i nie potrafiła się ruszyć a gdy do niej podszedł tylko spojrzała na niego bezradnie nie potrafiąc nawet sklecić zdania. Musiała stąd wyjść. Cichy znów objął ją ramieniem, ale tym razem tego potrzebowała, by ktoś ją poprowadził, sama nie umiałaby zrobić kroku.
- To dobrze!- uśmiechnęła się i złapała partnera za dłoń.- Więc tańczmy- powiedziała zbliżając się do niego. Nie czuła się spięta. Starała się jedynie nie pomylić kroków i nie nadepnąć na stopę Joshuy. Było bardzo przyjemnie, a Destiny chciała coraz więcej czasu spędzać z mężczyzną. Wiedziała, że musi uważać, aby się w nim nie zakochać. Nie chciała być znowu skrzywdzona, bo przecież związki zawsze tak się kończą. Jednak na razie za dużo o tym nie myślała, ponieważ niedawno się poznała z Mistaenem i wątpliwe było, aby coś z tego wyszło. Z resztą była jeszcze Scarlett... Świetnie spędzała czas, aż musieli przerwać, ponieważ zachciało jej się pić. Jak zawsze świetne wyczucie czasu... Kiedy Joshua poszedł po napoje, stanęła dęba. Zobaczyła zwiększające się płomienie w całej Wielkiej Sali. Niczego bardziej się nie bała niż ognia. Cóż skoro dobrze czuła się w wodzie, a woda jest przeciwieństwem ognia to normalne, że nie przepadała za jego obecnością, prawda? Prawda... Chyba. W każdym razie Des chciała się ruszyć, ale z przerażenia nie mogła użyć żadnego mięśnia. Stała blisko fontanny, co nie wyszło na jej korzyść. Akurat ta musiała eksplodować, a jej odłamki wbiły się w jej ramię. Chyba nigdy wcześniej nie zaznała takiego bólu. Upadła, a szczątki fontanny chciała jak najszybciej wyjąć z ręki. Szukała wzrokiem partnera, ale nie udało jej się go z lokalizować. Zdecydowała, że je wyciągnie na własną rękę. Gorzej być nie może. Pocieszała się, ale się myliła. Po wyjęciu jednego małego kawałka, ból wcale nie ustał. Nie powstrzymała się i łzy poleciały jej po policzkach. Modliła się, aby Joshua albo ktokolwiek kto mógłby jej teraz pomóc, zrobił to. Wiedziała, że sama sobie nie poradzi. Zaczęło jej się kręcić w głowie. Czuła jakby miała zaraz zemdleć, ale starała się trzymać równowagę i siedzieć prosto, co było trudne, bo w końcu miała jakieś gówno w ramieniu. Nawet w skrajnych warunkach myślała o tym, aby nie wyjść na słabą. Typowa Des...
Był tak zaaferowany przybyciem do Wielkiej Sali z Cordelią, że nawet nie zauważył, że grał tam jakiś zespół. Wiecie te motywy ze zwolnionym tempem i nie ogarnianiem otaczającego go świata. Cud, że spostrzegł tyle szczegółów wystroju pomieszczenia, bo prawie cały czas patrzył na nią. Wiedz, że coś się dzieje. Szczerze mówiąc ten cały bal to trochę nie jego klimaty, więc liczył na to, że skorzystają z co ciekawszych atrakcji, a potem pójdą gdzieś indziej. Chociażby na spacer, przy okazji mógłby poobserwować gwiazdy. Ten śnieg... można by powiedzieć, nagła zima zaskoczyła kierowców, w tym wypadku nich można zastąpić po prostu obecnych na sali. Kiedy w momencie uderzenia pioruna Cordelia na niego wpadła automatycznie złapał ja lekko za ramiona - Spokojnie, nic się nie stało - powiedział, po czym ją puścił uśmiechając się lekko. Skinął głową na jej podziękowania i przyjął z powrotem swoją marynarkę - Wolałbym być przyzwyczajony do mrozu, niestety Aash Al Maleek to zupełnie inna historia. Szkoda, że akurat w wytrzymywaniu mrozu ich nie szkolili, nadchodziła zima i wyglądało na to, że musi się uzbroić w jakieś ubrania, które zapewnią mu przetrwanie. Zaśmiał się słysząc jak towarzyszka informuje resztę obecnych co sądzi o balu, taka była prawda. Jednak wszystko zależało od tego co kto lubi, niestety nie dało się trafić w gusta wszystkich. Nie komentując powyższego ruszył za nią w kierunku stoiska, cierpliwe czekał kiedy z zapewne niemałym zainteresowaniem sprawdzała każdą z perfum, dziewczyny i zakupy yup? - Dziękuję - przyjął prezent z zaciekawieniem przyglądając się buteleczce i chowając ją potem do kieszeni spodni. Piwonia, zawsze myślał, że te kwiatowe są dla kobiet, może się nie znał? Możliwe. Poza tym po raz kolejny dostał od niej prezent, kiedy on jeszcze jej nic nie dał, musiał jak najszybciej to naprawić. Tylko co mógłby dla niej kupić, perfumy już miała, to musiało być coś innego. - Zobaczmy co tam mają - zarządził, od razu kierując się w stronę napojów nie rezygnując z trzymania się za rękę. W drodze znów zaczęło dziać się coś dziwnego, spadający popiół, robiło się coraz ciemniej, spojrzał na sufit, chmury - Nie jest dobrze, spójrz - wskazał ręką w górę, potem było jeszcze gorzej. Już wcześniej był nieco zaniepokojony, a teraz chciał jak najszybciej stąd wyjść, nie mógł narażać Delii na niebezpieczeństwo, wszechobecnego ognia nie dało się już nie zauważyć - Idziemy stąd - objął koleżankę ramieniem ruszając w stronę wyjścia. W oddali było słuchać wybuch, na szczęście nie dostało im się żadnym odłamkiem, martwił się o innych, co chwilę rozglądał się za siebie, nauczyciele już próbowali ogarnąć ten burdel, dobrze. Niestety nawet nie zauważył kiedy jego noga utknęła w bliżej nieokreślonym czymś, nie mógł jej wydostać, ogień był coraz bliżej, aż w końcu zajął się nim. Spojrzał w dół, a potem na Cordelie, co teraz? - Uciekaj - powiedział stanowczo i wystarczająco głośno, aby to usłyszała. Znów wrócił spojrzeniem na ogień, chcąc się wydostać w końcu zaczął przeklinać, musiał znaleźć jakiś sposób.
Spojrzała na siebie, a potem na D'Angelo, że sukienka? Niee, raz nie miała ich dużo dwa wolała spodnie i już. Wyobrażenie siebie z kiecce sprawiło, że prawie się zaśmiała, chociaż... może kiedyś. To musiała by być okazja z serii bardzo wow, ale i tak długo by się nad tym zastanawiała. - Nie, coś ty, ja i sukienki? - odpowiedziała rozbawiona jej pytaniem, tymczasem w jej głowie trwało przetwarzanie w celu przypomnienia sobie kiedy ostatnio miała ją na sobie, bo kiedyś na pewno miała. Na szczęście, albo dla innych niestety w pewnym momencie swojego życia całkowicie się zmieniła, kto wie, może następna zmiana, która byłaby raczej powrotem właśnie nadchodziła? - Raczej ich tam nie znajdziesz, ale powodzenia - to jej się przyda, bo rzeczywiście musiałaby się nieźle namęczyć, już to widziała. Juls radośnie siedząca na łóżku przyglądająca się Shenae, która próbuje znaleźć sukienke, to kiedy? - Ja tym bardziej nie wiem i chyba nie warto o to kogokolwiek pytać - faktycznie, wszyscy uciekali, próbowali uciec albo radzić sobie z tym bajzlem, a one po prostu sobie rozmawiały jak gdyby nigdy nic. Po co te nerwy? Przecież impreza dopiero się rozkręcała, gdzie napoje? - W sumie obie opcje pasują, ale może opowiesz mi o tym gdzie indziej? - zapytała nie czekając jednak na odpowiedź, złapała rękę D'Angelo i od tak wyszła z nią z Wielkiej Sali.
Tak jakoś się zadziało, że powędrowali do amfor w bardzo niekorzystnym momencie. Czerpanie ze źródełka napojów, po przeciwnej stronie sali niż wyjście, na pewno utrudniłoby im wydostanie się, skoro w Wielkiej Sali zapewne wybuchła panika. Masa ludzi wokół na szczęście ich nie rozdzieliła. Bardzo szczęśliwy zbieg okoliczności, bo Nashword zwyczajnie trochę spanikowała. Może nie przejęłaby się ogniem aż tak bardzo, gdyby nie jeden z martwych kolibrów. Kierowali się w stronę wyjścia, tak jak zadecydował Ettore obejmując ją ramieniem, tak swoją drogą to była mu wdzięczna za ten gest, kiedy wydarzyło się coś nieoczekiwanego. Coś pacnęło Ślizgonkę w ramię. Zatrzymała się gwałtownie, zapewne niemalże przewracając tym Halvorsena, zaciekawiona tajemniczym obiektem, a potem krzyknęła głośno, najwyraźniej przerażona. Martwy koliber leżał u jej stóp, a jego malutkie oczy wpatrywały się przed siebie w taki sposób, że natychmiast wyrwała się do przodu. Znowu pociągnęła za sobą Gryfona, tym razem naprzód, ale nie zaszła daleko. Jego noga zaplątała się w coś, co sprawiło, że gwałtownie zatrzymał się w miejscu, lądując na podłodze, a Cordelia… po prostu poślizgnęła się na czymś czerwonym i śliskim, lądując w kałuży krwi lub wina. Jęknęła, czując pulsujący ból w głowie, którą dopiero co zaznała spotkania z posadzką, a nim odzyskała wzrok, musiała dopomóc sobie kilkoma mrugnięciami. Spojrzała na Ettore, kiedy usłyszała jego głos, ale ponowny krzyk utknął jej w gardle. Rozdziawiła usta, wpatrując się w jego płonącą nogę, klepiąc się po biodrze w poszukiwaniu różdżki. Wymacała ją wreszcie, ale w torebce leżącej obok i wycelowała w chłopaka drżącymi rękoma, wyrzucając z siebie piskliwie formułę zaklęcia. Słaby strumień wody ochlapał mu głowę, nim udało jej się dosięgnąć nim do ognia, lecz czy cokolwiek to dało?
@Ettore Halvorsen początkowo wydawało się, że jego noga zaraz się usmaży, ale potem uwagę bardziej zaprzątnęła Cordelia, która zamiast uciekać, próbowała go ratować. Co jeśli ogień dosięgnie i ją? Wyczarowana przez nią woda nie przyniosła żadnych efektów, Ettore palił się wciąż tak samo. Dopiero teraz zorientował się, że tak naprawdę nic go nie bolało, ale płomienie raczej łaskotały niż rzeczywiście wyrządzały prawdziwą krzywdę.
Nagle do Wielkiej Sali wkroczyła poważna postać dyrektora. Minęło trochę czasu, nim został poinformowany o tym, co działo się na balu. Przybył jak najprędzej, chociaż już od progu wiedział, że nie jest to prawdziwy ogień. Uczniowie nie mogli poradzić sobie z pożarem, ponieważ nie należało go ugasić, a przerwać zaklęcie iluzji, które ktoś całkiem sprytnie stworzył. Nie było to problemem dla takiego wybitnego czarodzieja, jakim był Hampson. Po paru minutach ogień zniknął, a największymi, widocznymi szkodami były rozbite fontanny. Dyrektor sprawił, że jego głos stał się magiczne głośniejszy. Uspokoił uczniów, zapewniając, że był to jedynie głupi żart, a pożar nie był prawdziwy, obiecał też, że znajdzie sprawców i odpowiednio ich ukarze. Rannym zalecił natychmiastowe udanie się do Skrzydła Szpitalnego. Wśród zebranych zaczęły się kręcić nauczycielki Amelia Hall i Estella Vicario, które pomagały tym, którzy zostali mocniej ranni.
parę uwag:
bal zostaje oficjalnie zakończony, ale wciąż można pisać posty
pożar został ugaszony (czy raczej zniknięty)
osoby, które nie zdążyły rzucić kostką, wciąż mogą to zrobić, należy jednak uwzględnić, że pożar po pewnym czasie został ugaszony, a w przypadku wyrzucenia 1 - postać powinna się zorientować, że nie jest to prawdziwy ogień
Ten ogień był na tyle fajny, że nie parzył. Ta iluzja wywołała dość duże zamieszanie na sali, Morti również na początku się przeraziła. Strach minął, gdy znalazła się bliżej płomieni, które nie parzyły tylko łaskotały. To nie mógł być prawdziwy ogień, to siedzenie w jego kręgu sporo pomogło. Wyszukała wzrokiem Hae, po czym podniosła się z podłogi, gdy do sali wkroczył dyrektor. Chwilę później cały ogień zniknął, ot tak - znikąd. Dziewczyna popatrzyła na azjate z furą w oczach. - Obiecuje Ci, że jak dorwę kogoś z tych Salemczyków to im coś zrobię! Idiotyzm, zajebistą zabawę sobie zrobili. - Warknęła, po czym poprawiła sukienkę i zaśmiała się do chłopaka. Ten bal na pewno nie będzie zapomniany, ale już odechciało jej się imprezy. - Ej, nie chce mi się tu siedzieć! No, ale też nie wiem dokąd moglibyśmy iść. - Dodała, zastanawiając się przez chwilę. No cóż, coś się później wymyśli. - Dobra tam, zobaczymy. Idziemy! - Powiedziała, po czym bez pytania złapała chłopaka za rękę i wyprowadziła z sali.
W sumie to smutne. I nieco nieprzyzwoite, ale.. zapomniał o niej. O wszystkich. O całym świecie. Na dobrą sprawę liczyła się tylko ta chwila z Destiny, która się właśnie działa. I nic, absolutnie nic, żadna siła sprawcza – nawet te zmienne warunki pogodowe sprzed chwili – nie mogły zniszczyć jego dobrego nastawienia. Zwłaszcza po tym, co mu powiedziała. Że niby był aż tak cudownym partnerem? No, no tego się nie spodziewał doprawdy. Oczywiście było mu miło, komu by nie było? No i teraz jeszcze tańczyli! Nawet im szło! Znaczy się jemu szło, bo tancerzem wybitnym to on nie był, a Destiny oczywiście wszystko wychodzić musiało. No cóż, taki los. Niemniej jednak, udawało mu się prowadzić ten taniec, nawet trzymał ramę i wszystko, więc nie było jakoś najgorzej z nimi. Teraz, będąc na parkiecie Mistaen dostrzegał o wiele gorsze pary, słabszych od niego tancerzy i w ogóle. Serio, powinien się cieszyć, iż nie był takim drewnem, jak na przykład tamten brunet po prawej. Ten tam, jakieś dwie pary dalej. I wszystko było wspaniale. Wszystko szło cudownie, bardzo przyjemnie i w ogóle. Kiedy nagle zachciało jej się pić. Zeszli z parkietu, chłopak zostawił ją na chwilę, celem znalezienia odpowiedniego drinka.. I wtedy wszystko się zaczęło. Całe to piekło. Nagle nie wiadomo skąd wybuchł pożar. Co się działo do jasnej cholery nie miał pojęcia. Wiedział tylko jedno – musiał znaleźć Destiny! I to koniecznie! W międzyczasie, dobiegła do niego także Scarlett. Cudownie było wiedzieć, że nic jej się nie stało, choć miał dziwne przeczucie, że ona właśnie poradziłaby sobie w tej sytuacji lepiej niż on i Ślizgonka razem wzięci. Oczywiście, martwił się o Szkarłatka, z drugiej strony jednak. Znał ją i wiedział, że z niejednej opresji cało wychodziła. Nie mógł tego samego powiedzieć o nowopoznanej w zasadzie pannie Sherwood. – Nie wiem, Scar, nie mam zielonego pojęcia! – rzucił tylko, cały zdenerwowany, gdy nagle usłyszał znajomy głos. To chyba była ona. To musiała być ona. Merlinie, żeby tylko nic złego jej się nie stało! Gdy już do niej dobiegł, zobaczył, że ma w ciele kawałki fontanny. Widać wybuch musiał walnąć ją z rykoszetu. – Spokojnie skarbie, spokojnie. Już tutaj jestem.. – powiedział, starając się jakoś uspokoić dziewczynę. – Będziesz musiała jeszcze chwilę wytrzymać, najpierw musimy się stąd wydostać. – zarządził, niejako także prosząc ją o cierpliwość, wytrwałość ale i wyrozumiałość. Nie był w końcu najlepszy z magii leczniczej, więc może lepiej było zostawić to specjalistą? Zdecydowanie celny pomysł, prawda? Chwilę później cała trójka wybiegła z Wielkiej Sali, kierując się do skrzydła szpitalnego.
Święta za pasem, ale należy się do nich odpowiednio przygotować. Hogwart zapewnił uczniom dużo rozrywki przed nadchodzącą szerokimi krokami, wielką kolacją wigilijną. Dyrektor zaproponował uczniom pozostającym w szkole pewien zbiór atrakcji. Wysłał ich na ponoć dobrowolne spotkania towarzyskie. W rzeczywistości rozpierzchł wszystkich pod nadzorem nauczycieli po Hogwarcie, znajdując im zajęcie, które uniknęłoby wałęsania się studentów szkoły po zaśnieżonych błoniach i śliskich schodach w sowiarni. Każdemu z nich przydzielił jedno z zadań.
Rzuć kością aby dowiedzieć się, jakie przypadło Tobie:
1, 3 – Podtrzymywanie palącego się ognia 2, 4 – Ustrojenie choinki i dekorowanie szkoły 5, 6 – Przygotowania chórku kolędników
Rzuć kością na akcję-niespodziankę, aby dowiedzieć się gdzie odgrywa się Twój wątek, o jego przebiegu dowiesz się z poniższych opisów (kliknij ten tytuł eventu, który dotyczy Ciebie):
Podtrzymywanie palącego się ognia:
Świąteczna tradycja mówi, że im trwalsze, stabilniejsze i większe ognisko się rozpali w te dni i im dłużej utrzyma się ono w tym stanie, tym więcej szczęścia i dostatku będzie nas czekało w kolejnym roku. W tym celu dyrektor ustawił dzienne dla nauczycieli i nocne dla uczniów „patrole ogniskowe” (pewnie po to, aby was zmęczyć, żebyście stali się niegroźnymi, śpiącymi i bezpiecznymi w tą podstępną zimę uczniami).
1 – niestety przypadła Ci nocna warta nad paleniskiem w Salonie Wspólnym, siedząc na miękkim fotelu przy ciepełku ogniska, odrobinkę Ci się przysnęło, budzisz się dopiero nad ranem, a ognisko… zgasło, możesz spróbować odpalić je na nowo. Przyszła kolejna warta, a nauczyciel, który się z Tobą wymieniał oskarżył Cię o niszczenie świątecznej atmosfery i odjął -10 punktów Twojemu Domowi.
2 – noce są długie i zimne, a ty pilnujesz kominków w Wielkiej Sali, jest ich tyle, że nie sposób je wszystkie ogarnąć, marzniesz więc całą noc. Nad ranem padasz z wymęczenia, ale w kominku tli się trochę ognia. Możesz spróbować zaczarować kominki tak, aby ogień wzrósł we wszystkich (6 kominkach). Rzuć kością aby dowiedzieć się czy Ci się to udało. Ilość oczek wskaże ilość uratowanych kominków. Jeśli utrzymałeś wysoki ogień w przynajmniej czterech kominkach, otrzymujesz +1 punkt do Zaklęć.
3 - masz opiekować się paleniskami we swoim Pokoju Wspólnym (Huff / Slyth / Gryff / Rav / Salem), więc nawet nocna eskapada nie jest Ci straszna. Połowę nocy przesiadujesz ze swoimi kolegami z Domu, a druga jej część przebiega Ci całkiem szybko. Nauczyciel wymieniający się z Tobą wartą patrzy na idealnie dopilnowany kominek i przydziela Ci +10 punktów dla Domu za zaangażowanie.
4 – przypadła Ci chyba najnudniejsza rola, masz pilnować wszystkich pochodni w zamku, przechadzasz się więc w nocy po korytarzach, błądząc pomiędzy skrzydłami szkolnymi, potykasz się o coś, co wybucha Ci pod stopą. To Christmas Crackers (ozdobny papierowy „cukierek”, który rozerwany strzela magicznymi iskierkami), a w nim słodycze: lodowe myszy, lodowe płatki śniegu, lukrecjowe pałeczki.
5, 6 – pilnowałeś kominka w Salonie Wspólnym. Uczepiło się Ciebie stwierdzenie: „wysokie palenisko” i zanim zdążyłeś zapanować nad sytuacją, języki ognia wzbiły się w górę tak mocno, że straciłeś nad nimi kontrolę. Osmoliłeś cały kominek. Nauczyciel, który przyszedł Cię wymienić patrzy na Ciebie z politowaniem, ale szybko opanował sytuację, a Ciebie odesłał do dormitorium się umyć. Ponoć wyglądasz nie lepiej od tego kominka.
Ustrojenie choinki i dekorowanie szkoły:
Jeśli jeszcze tego nie wiedziałeś, dowiadujesz się, ze Anglicy mają fioła na punkcie świątecznych ozdób. W te święta też nie mogło zabraknąć dekoracji. Dyrektor wysłał Cię abyś dopilnował wszystkich zajęć związanych z upiększaniem szkoły, aby wszystkim żyło się lepiej, a żebyś ty mógł dostać pod koniec dnia oczopląsów od kolorowych światełek i zasnął spokojnie jak suseł, zanim zdążysz pomyśleć o wyjściu na nieodśnieżone jeszcze, zalodzone błonia.
1 – przypadło Ci przystrajanie choinki w Wielkiej Sali, jest tu tyle kolorowych ozdób, że to była tylko kwestia czasu zanim na którąś z nich wpadniesz. Zakręcasz się w długachny łańcuch świąteczny, a próbując się z niego wyplątać, wpadasz na choinkę. Wyłamujesz kilka gałęzi, a drzewko wygląda teraz jakoś kulawo. Możesz spróbować ratować roślinę specjalnym serum. Rzuć kością, aby dowiedzieć się, czy udaje Ci się poprawnie rozpoznać buteleczkę, z tych pozostawionych jako eliksiry alarmowe. Jeśli wylosowałeś parzyste - udaje Ci się uratować drzewko i uzyskujesz +1pkt Zielarstwa, nieparzyste – niestety musisz czekać na interwencję nauczyciela.
2 – nie dość uważnie rozwiesiłeś bombki na choince w Wielkiej Sali, nie zwracając uwagi na ich gabaryty i ciężkość. Zanim się spostrzegłeś, wieszając z wysokiej drabiny ogromniastą bombkę na malutkiej gałązce, ta spadła ku dołowi i strąciła za sobą dziesiątki innych ozdób. Nauczyciel niezadowolony z twojego braku zaangażowania odejmuje -10 punktów Twojemu Domowi.
3 – porządkując prezenty pod choinką w Wielkiej Sali znajdujesz pod nią drobny pakunek z karteczką zatytułowaną jako podarek dla Ciebie. Nie wiesz, że to tylko zbieżność imion, więc z czystym sumieniem otrzymujesz Christmas Crackers (ozdobny papierowy „cukierek”, który rozerwany wybucha magicznymi iskierkami), znajdujesz w nim słodycze: lodowe myszy, lodowe płatki śniegu, lukrecjowe pałeczki.
4 – Twoja robota przy ozdabianiu balustrad i kolumienek w szkole tak bardzo spodobała się nauczycielowi, ze w nagrodę wręczył Ci drobny dar: +10 punktów dla Domu za wprawne oko.
5, 6 – dostałeś najbardziej niewdzięczną rolę. Tobie przypadło ozdabiać błonia. Zmarzłeś na kość, a Twój nos był tak czerwony, kiedy wszedłeś z powrotem do zamku, że jakiś litościwy człowiek wręczył Ci parujące, świeżo przygotowane w kuchni kakao.
Przygotowania chórku kolędników:
W związku z coraz bardziej zimową, groźną pogodą, wielu z członków chóru przeziębiło się na dzień prób generalnych. Dyrektor posłał ich do Skrzydła Szpitalnego, aby mogli się wykurować do 25 grudnia. Tobie przypadł przykry obowiązek wsparcia hogwarckiego chórku w tych ciężkich dniach, a może dyrektor liczy na to, ze Ciebie też rozłoży choroba i nie będziesz stwarzał dla siebie zagrożenia w czasie zimowego, pechowego przesilenia.
1 – biorąc udział w próbie w dodatkowej auli możliwe, że odkryłeś w sobie nowy talent, nawet jeśli nie starałeś się rzucać w oczy, a przede wszystkim w ucho dyrygenta, wychwycił on Twój ponoć piękny głos. Próbował Cię nawet przekupić za +10 punktów dla Domu i zachęcić do dołączenia do chórku kolędników na uroczystej kolacji. Jeśli tylko masz taką ochotę, możesz spełnić rozentuzjazmowaną prośbę starca.
2 – udało Ci się tak zrujnować przebieg próby swoim widocznie niewspółgrającym z innymi głosem, że jeden z kolędników, nie chcąc zranić Twoich uczuć prosi Cię o zaniesienie prezentu jego przyjacielowi, jak się okazało, kiedy dotarłeś do Skrzydła Szpitalnego, pytając o tą osobę - taka nie istnieje. Możesz uznać ten drobny upominek za prezent dla Ciebie. Jest to Christmas Crackers (ozdobny papierowy „cukierek”, który rozerwany wybucha magicznymi iskierkami), a w nim słodycze: lodowe myszy, lodowe płatki śniegu, lukrecjowe pałeczki.
3 – może nie potrafisz się znaleźć w ściśniętej obok siebie grupce jęczącego chóru, czy specjalnie, czy nie, rozbijając się łokciami na boki, szukając swojego miejsca, trącasz kogoś drobnego, kto wpada na kolędnika za sobą. Zaraz wszyscy padają, jak mugolskie domino, a ty w nagrodę za to druzgoczące dominowe zwycięstwo otrzymujesz -10 punktów dla Domu i zostajesz odeslany z dodatkowej auli.
4 – prowadzący chórek nie ufa chyba Twoim umiejętnościom dlatego zleca Ci inne zadanie, masz ozdobić zaklęciem wszystkie śpiewniki kolędników, jakie znajdziesz w dodatkowej auli. Dzierżąc złotą nitkę i obite skórą śpiewniki. masz za zadanie połączyć te dwa elementy w interesujące dzieło. Rzuć dodatkową kością. Jeśli 1, 2, 3 – udaje Ci się przetransmutować śpiewniki, otrzymujesz +1pkt Transmutacji, jeśli 4, 5, 6 – niestety efekt był marny.
5, 6 – na próbie w dodatkowej auli zdarłeś sobie mocno gardło. Widocznie nie jesteś dostosowany do tego rodzaju, zaawansowanego rodzaju śpiewu. Przez dwa swoje kolejne wątki będziesz miał lekką, aczkolwiek seksowną chrypę.
Jeśli rzuciłeś kością, umieść ten wzór na końcu posta:
Kod:
<zg>Kostka:</zg> wpisz <zg>Zdobyte/odjęte punkty:</zg> +10pkt/-10pkt/nie dotyczy <zg>Zdobyty przedmiot:</zg> tak/nie <zg>Punkty do kuferka:</zg> +1pkt (wpisz z czego)
Po punkty nie musisz się upominać w temacie upomnień.
Jeśli nie skończycie swojej gry do czasu kolejnego posta w Wielkiej Sali, a nie znajdujecie się w tym temacie możecie prowadzić rozgrywkę przygotowań świątecznych równolegle z innymi wątkami.
Magiczny sufit Hogwartu nadawał chłodnym, szarym murom trochę uroku. Lekki śnieżek prószył z góry, topiąc się jeszcze zanim dotarł do pięciu ściśniętych ze sobą stołów, mimo faktu, że większość studentów na wigilijna kolacja i dni świąteczne powróciło do domów. Blaty uginały się pod półmiskami jedzenia. Obfitość potraw i wybór mógł zachwycić mieszkańców Salem, nieprzyzwyczajonych pewnie jeszcze do takiego przesytu, jaki serwowała im szkoła - poprzez różnego rodzaju paszteciki, pieczenie, magiczne, uciekające z talerza nóżki nadziewanego indyka i słodkie ziemniaczki czy inne wykwintności. Nawet zwyczajowe śniadania i posiłki w tej szkole w niczym nie równały się dostatkowi dzisiejszego dnia. Dyrektor wygłosił krótką mowę, aby uczniowie kuszeni smakowitym zapachem korzennych przypraw, pieczonego mięsa i czekolady mogli już teraz skosztować tych wspaniałości. Unoszący się wokół zapach jemioły i jałowca, oraz dźwięki śpiewających kolędników z hogwarckiego chórku sprawia, że łatwo można zakochać się w tym uroczyście obchodzonym w Hogwarcie wydarzeniu.
Przed wejściem na salę każdy rzuca kością:
2, 3, 4, 5 – nic się nie dzieje 1, 6 – wchodząc do sali wylądowałeś w progu drzwi wraz z innym uczniem/nauczycielem pod jemiołą, magiczne zaklęcie zobowiązuje Cię do drobnego, symbolicznego pocałunku z osobą, która wylosowała tą samą kostkę przed Tobą (jeśli takiej nie ma: po Tobie).
Kod:
<zg>Kostka - pocalunek:</zg> wpisz <zg>Z kim:</zg> kimś po mnie/@"nick gracza"/nie dotyczy
Pudding swiateczny
Na stole pojawiają się tzw. Płonące Puddingi, dla dorosłych, studentów i pełnoletnich uczniów jest to czekoladowy pudding okraszony odrobiną rumu i brandy, dla pozostałych alkohole zastąpione zostały innym substytutem. Gasną nagle wszystkie światła świec, pada z mównicy ciche „Incendio”, a desery ulegają podpaleniu, gwarantując niezapomniany widok dziesiątki palących się salaterek. Po ponownym odpaleniu świec, uczniowie mogą spróbować znaleźć w swoim przydziałowym posiłku srebrną monetę. Jak głosi tradycja, każdy ma obowiązek spróbować swojego szczęścia w wyławianiu tego drobnego upominku.
Rzuć kością, aby dowiedzieć się czy udało Ci się znaleźć monetę w swoim deserze:
3, 4, 6 – niestety, nie wyławiasz nic 1, 2 – udało Ci się wyłowić monetę – 1 galeon. 5 – udało Ci się wyłowić monetę – 5 galeonów