Największe pomieszczenie w zamku, to tu odbywają się wszystkie uczty i bale. Oświetlone jest przez lewitujące w powietrzy tysiące świec. Wspaniałe, wysokie sklepienie zawsze odzwierciedla prawdziwe niebo, bez względu na to czy świeci Słońce, czy pada deszcz. Każdego ranka, przy śniadaniu zlatują się sowy przynosząc gazety i listy od rodziców oraz znajomych. Lądują przy stołach czterech domów - Slytherinu, Ravenclawu, Hufflepuffu i Gryffindoru, które zawsze zastawione są mnóstwem pysznego jedzenia. Na samym końcu sali ustawiony jest mniejszy stół, nauczycielski, gdzie na honorowym miejscu zasiada dyrektor.
Niepewnie spojrzała na niego swoimi dużymi, czekoladowymi oczami. Co jak co ale nie miała zamiaru eksperymentować z alkoholem. Czemu? Zawsze po większej jego dawce zaczynała się śmiać i mówić osobą w okół niej, że ich kocha. Niby nic takiego i niektórzy mogliby to uznać za słodkie, jednak ona sama nie uważała tego za takie. Było to dla niej za każdym razem krępujące przeżycie i nie chciała aby chłopak był tego świadkiem. Czuła jednak, że nie będzie w stanie go oderwać od amfor. Pokręciła głową w rozbawieniu. Czuła, że nie chce o tym rozmawiać tak więc nic więcej nie powiedziała zatapiając się w swoich myślach. Zastanawiała się jak miewa się jej brat. Niby utrzymywali ze sobą kontakt listowy, wiedziała mniej więcej co dzieje się w domu jednak to nie było to samo co kontakt cielesny. Odbierając kieliszek od Rasha uśmiechnęła się, niepewnie spoglądając na trzymany przez nią kieliszek. Czerwona ciecz wyglądała przepysznie, a je zapach aż ślinka sama ciekła do ust. Za wtórowała mu w toaście i uniosła naczynie do ust. Kompozycja smakowa wina uderzyła w jej kubki smakowe. Musiała przyznać, iż było przepyszne. Słodkie. - Pyszne. - uwielbiała słodkie wina. Inne była dla niej gorzkie. Po spróbowaniu tego konkretnego nie miała najmniejszej ochoty przestawać na jednym czy dwóch kieliszkach. Wiedziała doskonale, iż może tego żałować na drugi dzień lecz teraz było jej to obojętne. - Możemy zostać przy tym. Jest wyśmienite. Nie dane jej było cieszyć się tym zbyt długo. Widząc spanikowanych ludzi i słysząc trzask rozbijanego szkła rozejrzała się w około siebie. Scena na której jeszcze chwilę temu grali muzycy była w ogniu przez co dym po woli wypełniał Wielką salę. Jednak na scenie ogień nie poprzestał. Jego zasięg zaczął się niebezpiecznie poszerzać schodząc ze sceny na parkiet na którym była trawa. Ludzie w panice próbowali wydostać się z Sali. Nie chcąc zgubić Rasheeda złapała go mocno za rękę. Nie sądziła, że coś może ją tak bardzo wystraszyć, a jednak. Wystraszona spojrzała na chłopaka. Od dziecka Oriane bała się ognia. Widok jego przywołał wspomnienia które za wszelką cenę chciała ukryć. Chciała jak najszybciej wyjść z sali i uciec od tego miejsca jak najdalej jednak nie było jej to dane. jednak z fontann znajdująca się najbliżej nich eksplodowała. Może i dziewczyna by się tym nie przejęła gdyby nie fakt, iż odłamki tej felernej fontanny wbiły się w jej ramię. Krótki krzyk wydobył się z jej gardła. Szybko puściła rękę partnera i złapała się za zranioną rękę w duchu modląc się aby ten koszmar szybko się skończył.
kostka: 2
Autor
Wiadomość
Katherine Russeau
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : kolczyk w języku i pępku, blizna na dłoni od noża, tatuaż jaszczurka na łydce
Katherine przyjrzała się mu uważnie. Był przystojny ale ona ostatnio jakoś miała też ochotę na tego przystojnego Salemczyka Cyrusa, jeśli jednak ze Slizgonem poszłoby jej szybciej to tamtego zostawi sobie na później. Sama w tej chwili nie wiedziała jak postąpić. Doszła w końcu do wniosku, że zajmie się tym później. -Jeśli masz dobrego informatora to wiesz, że sprawiam problemy i mam trudny charakter- powiedziała uśmiechając się szeroko by zaraz zjeść jakąś wyjątowo soczystą wisienką na kawałku ciasta, które pojawiły się na stołach. -My mamy później rodzinny obiad w Londynie. Ojciec zaprosił nas do restauracji. Wcześniej ma rozprawę w sądzie- powiedziała gładko i bez ogródek. Zawsze uwielbiała mówić o swoim ojcu mimo iż był tak naprawdę bardziej dyktatorem niż ojcem. -Mam słabość do przystojnych mężczyzn i dobrego alkoholu- przyznała tym samym dając mu w myślach punkt za pomysłowość. -Nie lubię zimy i mrozu. Grasz może w Qudditcha?- zapytala z lekkim zainteresowaniem w głosie. Ostatnio straciła pasję do sportu zespołowego z racji zespołu w jakim się znalazła a to było po prostu porażką. Nie czuła tego by byli jedną drużyną a kapitanowi miała ochotę przywalić z całej siły swoją pałką. -
- Trudny charakter i sprawianie problemów to drugie imię każdego ślizgona.. tego akurat mogłem się w sumie spodziewać. - Rozejrzał się po stole, niby mógł sobie zrobić jeszcze drobny deser w postaci kawałka ciasta lecz chyba jednak odmówi. Słodycz zabiła by smak alkoholu w ustach, a to on jest tutaj elementem deseru. - Rodzinny obiad, widzę że jednak stosunki brat-siostra są na dobrym poziomie. A sądziłem że drzecie wzajemnie koty gdy tylko nadarzy się taka możliwość, najwidoczniej jeszcze wiele o tobie nie wiem. - Rozpiął kurtkę, organizm zdążył przyjąć alkohol i nieco rozgrzał Lucasa. Podparł się dłonią i z zaciekawieniem muskał palcami swój kilkudniowy zarost. Zawsze brak mu czasu, a teraz jakoś.. znalazło się go wiele. Lenistwo czasem góruje, chociaż Luc nie zdaje sobie z tego wprawdzie sprawy. - Uznam to za komplement, a co do alkoholu to przyznam że mam całkiem dobry gust. Szczerze mówiąc zima w Szkocji wygląda inaczej niż tutaj, dlatego też stwierdzę że.. uwielbiam zimę. Tylko dlatego że w moim kraju we właśnie tą porę roku pada ciągle deszcz i wieje niezbyt silny wiatr. - Wzruszył ramionami dodając po chwili. - Grałem na pozycji ścigającego, co jak co ale coś najprawdopodobniej jeszcze potrafię. - Wspomniał w tej chwili Tom'a, któremu najpewniej w tej chwili właśnie przywalił gdyby tylko nadarzyła się taka okazja. Co jak co ale umiejętnościami przeważał nad ślizgonem, co spowodowało spory rozgłos i Lucas zajął się po prostu nękaniem chłopaka.. dawno nie dał mu w kość, może czas to zmienić?
-No... aż takie, po prostu niewiele ludzi jest tego świadome, za dobrze się ukrywa.- Stwierdziła ze smutkiem w głosie. Ucieszyła się, że puchonka podłapała jej żart, przynajmniej nie wyszła na idiotkę, na którą patrzyłaby krzywo nie wiedząc o co chodzi. Faktycznie zeszło się trochę ludzi. Jej samej taki tłum nie przeszkadzał, nie miała nic przeciwko kontaktowi z ludźmi, ale po prostu średnio miały jak rozmawiać. Na jej twarzy pojawił się szeroki uśmiech na wieść, że szykuje się coś przy chatce u gajowego. -Świetnie!-Ucieszyła się i miała już się zrywać z miejsca kiedy jej wzrok przyciągnął jeszcze pełny talerz przed nią.-Ale potrzebuję jeszcze moment!- Stwierdziła szybko wracając do jedzenia, pochłaniając wszystko z zawrotną prędkością. No cóż... na zewnątrz liczy się duża ilość energii... poza tym ona KOOOOCHA jeść!-Teraz już możemy iść!- Stwierdziła wstając szybko z miejsca, zdążyła jeszcze złapać Vulpes za nadgarstek, tak by móc ciągnąć ją za sobą. Nie mogła przecież pozwolić aby jej się gdzieś tu zgubiła.
[z/t]
Katherine Russeau
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : kolczyk w języku i pępku, blizna na dłoni od noża, tatuaż jaszczurka na łydce
-Niestety z Nadią....-tutaj na moment przerwała - moją siostrą bliźniaczką, niestety kontakty nie zawsze są idealne. No, ale mój brat Brandon oddałby za mnie swoje życie. Jako rodzeńswo ogólnie jesteśmy bardzo zżytą rodzinką. Mimo charakterów potrafimy się zjednoczyć. Wiadomo, trudne dzieciństwo i te sprawy, ciągła próba zwracania na siebie uwagi- powiedziała z lekko zadziornym uśmiechem na twarzy. Odstawiła swój widelczyk i odsunęła lekko talerz od siebie. Miała dość jedzenia na dziś. -Jestem typową Angielką i od dziecka mieszkam w Londynie. Nie lubię zimna i śniegu. Mimo iż ponoć sama bywam zimna jak lód. Dla ciebie jednak mogę zrobić wyjątek. Chętnie zobaczyłabym jak obecnie wygląda nasze jezioro. Potrafisz pływać?- zapytała przyglądając mu się z lekkim zainteresowaniem. Jej spojrzenie mimo iż chłodne teraz jakby odrobinę się rozpromieniło, a przynajmniej można było w nich dostrzec mała iskierkę. -Ja jestem pałkarzem. Niedługo powinien być u nas jakiś trening pojawisz się? Może będę miała okazję spuścić ci łomot? - zapytała puszczając mu przy tym zalotne oczko, tylko i specjalnie zarezerwowane dla Katherine. -Proponuję stąd wyjść, za moment wrosnę w krzesło i zapuszczę korzenie- powiedziała uśmiechając się przy tym przepraszająco. Chciała po prostu już opuścić to miejsce i trochę się ruszyć.
- Szczerze mówiąc nie sądziłem że posiadasz tak sporą rodzinę, w porównaniu do mojej to tłum. - Wzruszył ramionami przeciągając się przy okazji. I jemu wreszcie skończyło się miejsce w żołądku, czuł wręcz przesyt. - Ja mogę uznać się za typowego Szkota, co wieczór nie obejdzie się bez szklanki czystej whisky z lodem. Czy to pierwszy krok do zostania alkoholikiem? Wątpię, nazwałbym się raczej smakoszem. - Westchnął cicho wspomniając ostatnią przerwę gdzie siedział w warsztacie kończąc robotę, a także delektując się wspomnianym wcześniej napojem. Podparł się po chwili spoglądając jej głęboko w oczy, czyżby ślizgon wzbudził w niej element zainteresowania i tym samym sprawił że nieco rozpromieniała? Jeżeli tak to tym razem Lucas nie spartaczył sprawy i może z tego coś wyjdzie. - Nie jestem szczególnym fanatykiem pływania, ale pływać potrafię całkiem nieźle.. chociaż minęło trochę czasu i musiałbym wszystko na bierząco sobie przypomnieć. - Chciał jakby coś powiedzieć ale w tej chwili dziewczyna puściła mu oczko i dodała fakt o najbliższej lekcji, może warto jej nie ominąć tylko i wyłącznie po to by pobyć nieco dłużej w jej towarzystwie..albo aby jej zaimponować, co będzie niezłym wyzwaniem. - Proponuję udać się na wspomniane przez Ciebie jezioro, jeżeli nadal chcesz je zobaczyć. - Stwierdził wstając od stolika, szybkim ruchem znalazł się po jej prawej. Wystawił w jej kierunku dłoń by pomóc jej wstać. Skoro uważa się za wyżej postawioną od wszystkicy, to niech tak myśli dalej. Lucas szczerze mówiąc woli porozmawiać z taką osobą niż z byle Gryfonką na temat wczorajszej pogody, o zgrozo..
Gdy otworzyła oczy pierwszym co zobaczyła był sufit. Tylko dziwiła się dlaczego to jego właśnie widzi. Przetarła swoje niebieskie oczy i podpierając się rękami uniosła swoje ciało na tyle by móc zobaczyć swój pokój. Znów zasnęła przy czytaniu. Wokół niej porozkładane były książki,a kilka zwiniętych w rulonik pergaminów leżało na podłodze. Dziewczyna przeciągnęła się, wstała z łóżka i posprzątała ten bałagan. Tak, nie znosiła bałaganu. Człowiek się w nim gubi a potem nie wie gdzie co ma. Po co czegoś szukać skoro można odkładać to na miejsce. To proste i...czyste. Widząc porządek który zapanował w jej części pokoju, uśmiechnęła się, wzięła kosmetyczkę i podreptała w kierunku łazienki. Musiała wziąć prysznic, w końcu chciała wyjść do ludzi. Szybko zrzuciła z siebie ubrania, a po jej ciele popłynął kojący strumień wody. Umyła się, przeczesała swoje rude włosy i wróciła do pustego pokoju. Na jej łóżku czekał stały zestaw ubrań. Czarne legginsy, granatowa lekko obcisła bluza i trampki. Ubrała się i wyszła na korytarz. Idąc korytarzem, rozkoszowała się ciszą jaka tu panowała. Lubiła ciszę, przy niej łatwiej jest myśleć. Niestety tą sielankę przerwało długie burknięcie dobiegające gdzieś z dołu. Najwyraźniej pan brzuch domagał się posiłku. Policzki Krukonki zaróżowiły się a ona przyspieszyła kroku i skręciła w kierunku Wielkiej Sali. Miała szczerą nadzieję że nikt nie słyszał tego koncertu życzeń. Po chwili Wielka Sala ukazała się jej oczom. Odetchnęła z ulgą, usiadła przy stole Krukonów a przed jej nosem pojawiły się tosty z serem. Kochane skrzaty, wiedziały dokładnie na co Ayse ma ochotę. Czym prędzej zabrała się do jedzenia, raz po raz zerkając na wchodzących i opuszczających salę uczniów.
Winona ciągnie za sobą wielki kufer z magicznymi, kolorowymi nalepkami, które poruszają się rytmicznie. Anglii i tak udało się zaskoczyć ją pogodą. Wiedziała, że nie będzie tu przyjemnie, ale marny jeden stopień przechodzi jej najśmielsze wyobrażenia. Pojawia się w kominku dyrektora zgodnie z ustaleniami, uśmiecha się szeroko i kieruje się w stronę dormiotirum Salemczyków. Po chwili jednak zmienia zdanie, widząc, że jest końcówka pory obiadowej i zmierza ku Wielkiej Sali, dalej ciągnąc za sobą bagaż. Ogromne pomieszczenie jest równie chłodne co cały zamek. A jej stylkówka zdecydowanie była przeznaczona na amerykańskie słońce, więc gęsia skóra obsypuje jej opalone ręce. Winnie tarasuje przejście i rozgląda się dookoła. Dopiero po jakimś czasie zauważa Cyrusa i dziarsko idzie w jego stronę. Czuje się znacznie lepiej niż przed wyjazdem do Stanów. Jej cera znowu lśni złociście, a słońce rozświetliło jej blond włosy. Z pewnością nikt nie uwierzyłby, że była na jakimś chorobowym, który jej wąsaty ojciec załatwił tuż po sylwestrze. Ciężka choroba, która zmusiła jej do dwumiesięcznej nauki w domu. Tylko tęsknota za znajomymi sprawiła, że Winnie oznajmiła rodzince, że chce wrócić. Więc wróciła. Stoi za Cyrusem i puka go w ramię. - W Teksasie jest dwadzieścia stopni – rozpoczyna marudnie. Po tak długim okresie, gdy przebywała u siebie, wydaje jej się, że jej akcent jest jeszcze bardziej oporny i widoczny przy tych wszystkich gładko mówiących Anglikach. Jak zwykle czuje się kompletnie nie na miejscu, więc dotyka swojego naszyjnika, który dzisiaj robi za zwykłą ozdobę, a nie czarnomagiczny przedmiot. Jednak niezrażona Winona siada obok przyjaciela i cmoka go w obydwa policzki. Zajmuje się poprawianiem spiętego warkocza, rozglądając się po potrawach, które zostały.
Nie potrafiłem rozwiązać konkursu na to, co jest najgorszą rzeczą w tej szkole. W tej jednak chwili ponownie skłaniałem się ku temu, iż korona należała się jedzeniu. Kiedy patrzyłem na dziwne, Brytyjskie puddingi i inne dziwaczne papki, miałem wrażenie, że Angole po prostu chcieli jeść to co obrzydliwe, aby tym samym udowadniać swe męstwo. Czy coś w tym guście. Innego wytłumaczenia dla tej stołówki nie mogłem odnaleźć. Przepaść między pysznym, niezdrowym, amerykańskim żarciem, a tym, co serwowali tutaj w szkole, była tak ogromna, że głodówka zdawała się być już stałym punktem w moim życiu. Siedziałem na ławce, popijając bogato sok pomarańczowy, by jak najszybciej zapomnieć o smaku spróbowanej przez mnie zupy, co chwila sięgając po bezpiecznie wyglądające grzanki, by choć nieco się zapchać czymkolwiek jadalnym. Gdyby tylko w Hogsmeade były jakiekolwiek lepsze restauracje, wcale by mnie tu nie było. No, i gdybym znów miał hajs na codzienne jedzenie w takich miejscach. Pukający ktoś w me ramie, na pewno nie wzbudził we mnie radości. Raczej mą wyobraźnie nawiedziła wizja, że to jakaś paskudna Angielka, która przed chwilą jadła paluchami, teraz dotykała mej drogiej marynarki, zostawiając na niej tłuste plamy. Już ciężko wzdychnąłem, by wygłosić tyradę o jakości tych ubrań, gdy dotarł do mnie jeden z najpiękniejszych, marudnych głosów, ever. Właściwie, że ten głos jest tak bardzo super, zorientowałem się akurat teraz, dokładnie po tej dwumiesięcznej rozłące. Wins złożyła mi dwa buziaki na powitanie, gdy jeszcze patrzyłem na nią wielkimi oczami, jakbym dostrzegł zjawę. Gdzie tam, to moja południowa przyjaciółka stała przede mną, ze swą słoneczną cerą i sukienką rozkosznie prześwitującą. Nie wiele myśląc, złapałem ją za ramiona, by na jej opalonym czole złożyć mocnego buziaka. - Chryste, Wionona, już sądziłem, że pojechałaś własnymi rękoma stawiać cegły w Salem i zostanę tu już na wieki sam - rzuciłem jej nawet przerażone spojrzenie, że tak realnie mogłoby być. Co ja by tu robił wiecznie bez niej? To znaczy, pewnie jakoś bym sobie zajął ten wolny czas, ale wiadomo, fajniej było go zajmować towarzystwem Wins. - To następnym razem zabierz mnie ze sobą - dodałem jeszcze, zauważając, że wcale mnie tam nie zaprosiła. Przecież byłem tam stałym gościem. Nie wiem, jak mogła nie pomyśleć o tym, że jej były chłopak chciałby razem z nią uciec z Hogwartu i zaszyć się na jej pornofarmie. To takie oczywiste.
Śmieje się głośno kiedy kwaśna mina Cyrusa robi się rozkosznie zdziwiona. Jej niezadowolenie z pogody mija w ciągu sekundy, dzięki reakcji najlepszego przyjaciela i przy okazji byłego chłopaka. Piszczy kiedy ten łapie ją za ramiona, ale oczywiście pozwala się pocałować w czółko. Mierzwi jego elegancką czuprynę i ściska jego schludną marynarkę. - Z przyjemnością bym to zrobiła, ale wiesz, byłam poważnie chora – mówi Winona z diabelskim uśmiechem i wzrusza niewinnie ramionami. – Kiedy moje zdrowie pozwoli mi na takie prace fizyczne jak odbudowywanie szkoły, z pewnością dam ci wtedy znać. Chociaż muszę przyznać nie wyobrażam sobie jak brudzisz sobie ubrania. Ale przemyślę to czy nie zaprosić cię na moją farmę. Było świetnie – powiedziała pogodnie, unosząc oczy oraz ręce ku niebu, by podkreślić niesamowitość tego zdarzenia. Winnie objedzona niezdrowym amerykańskim jedzeniem z ciekawością zerka na rozległe stoły. Już nie pamięta jak bardzo kuchnia angielska nie jest w jej guście. Bez opornych mięs, niewielkiej ilości warzyw i góry frytek. Póki co chłonie wzrokiem nowe potrawy, przekonana, że coś tak ładnie wyglądającego musi być równie pyszne co magiczne hamburgery McMagica. A propo tych pysznych, wyjątkowo niezdrowych potraw, Winona otwiera swój kufer machnięciem różdżki. - Mam coś dla ciebie – oznajmia i wyjmuje z walizki wielką torbę McMagica, po czym kładzie ją przed chłopakiem. – Wiem, że oprócz mnie jest to rzecz, której najbardziej ci brakowało z Ameryki– mówi z uśmiechem, a sama nakłada sobie jakieś angielskie ziemniaczki. - Jak było kiedy mnie nie było, opowiadaj? – pogania go z pełną buzią. Większość ludzi mdli od podróży proszkiem Fiuu. Winnie stawała się po niej okrutnie głodna.
Kiedy Winona zajęta była unoszeniem rąk do góry na znak zdziwienia wizją mnie przenoszącego cegły, ja pośpiesznie poprawiłem rozwalone przez nią włosy, by wprowadzić w nie ponownie porządek. Co swoją drogą stanowiło swoistą odpowiedź na to, iż absolutnie nie nadawałbym, się do takiego rodzaju brudnych prac. - Z Salem będę Cię wspierać mentalnie. Mi wystarczy, jak dasz znać z tym twoim domem - szybko dodałem, bojąc się, że jeszcze kiedyś realnie będą toczyć się jakieś charytatywne prace polegające na budowaniu Salem i ktoś przypadkiem zapragnie mnie tam wciągnąć. Bez przesady, moja tęsknota za szkołą miała jednak jakieś granice. Uniosłem zaciekawiony brwi, gdy blondwłosa przegrzebała swój kufer w poszukiwaniu prezentu dla mnie. Nigdy nie ukrywałem, że lubię podarunki. Dlatego, gdy okazało się, że Wins zabrała ze sobą jakieś ludzkie jedzenie, szybko je od niej wziąłem, dobierając się do zawartości. Matko boska, jak to dobrze pachniało klasycznym, niezdrowym, amerykańskim jedzeniem! Aż przez sekundę miałem ochotę zostać grubasem jedzącym wyłącznie hamburgery. - Jak ty mnie cudownie znasz - rzuciłem jeszcze nim napchałem usta kawałkiem super magicznego jedzenia. Uniosłem jeszcze kciuk do góry, co by pokazać jej, że doskonale się spisała i tym samym dokonała perfekcyjnego rewanżu za mój bożonarodzeniowy prezent dla niej. Odpowiadanie na jej pytanie nie było najłatwiejsze, bo jednocześnie musiałem się rozkoszować moim doskonałym obiadem, poza tym, sam nie wiedziałem od czego powinienem zacząć. Postawiłem na najważniejsze. - Chcę zrobić imprezę, żeby Anglicy też na nią przyszli, żeby wybrać nowych - nie mogłem zupełnie wprost mówić o co mi chodzi, bo to była wielka sala. Średnio dyskretne miejsce na bractwowe pogawędki. - Muszę się tym zająć, bo Julius jest bezużyteczny - dodałem swobodnie, sięgając po garść frytek z paczki McMagica. Chyba Winona rozumiała, co miałem na myśli, że to był sposób na jego zastąpienie? Takie, definitywne. - Caroline uznała, że to dobry pomysł. Daisy też już o tym napisałem.
- Jakby całe Salem zabrało się na odbudowanie i machało różdżkami stawiając cegły na pewno szybciej byśmy mogli wrócić do naszej szkoły – bełkocze Winnie z pełną buzią, jeszcze bardzie ją zapychając wszystkim co miała pod ręką. – Do tego myślę, że to byłaby spoko zabawa spędzać cały czas z Salemczykami, nie sądzisz? Wizja wspólnych prac nad szkołą wydawała się być całkiem nęcąca. Szczególnie, że tam jest cieplej i tak… swojsko. Winnie na chwilę nic nie mówi, tylko milczy zasmucona, pełna tęsknoty do rodzinnego kraju. Uśmiecha się z pełną buzią, kiedy Cyrus niemalże roni łzy radości na widok niezdrowego jedzenia. - Mój ojciec obiecał mi wysyłać paczkę w każdy weekend. Nie mam pojęcia czy będzie przeżywać trudy takiej sowiej podróży, ale jeśli tak, z pewnością będę się z tobą dzielić – mówi dobre wieści. Teraz wymieniają się informacjami z pełnymi buziami, nie do końca wyraźnie, ale zupełnie nie przejmując się swoimi bełkotami, wszakże z pewnością rozumieją się bez słów. Winona kiwa głową na słowa przyjaciela, bo przecież jeszcze przed jej wyjazdem Cyrus narzekał na poczynania swojego kolegi Julka. Próby jego obalenia przez przyjaciela były tylko kwestią czasu. Dlatego wcale się nie dziwi, że Cy ma takie plany. Bardziej ją zaskakuje, że ma zamiar wciągnąć w to Anglików. Unosi do góry brwi, żując coś powoli. - Wszyscy chcą imprezować z Anglikami, czy ty, Daisy i… Caroline? – pyta równie zagadkowo co on. Wins teraz z kolei marszczy brwi zastanawiając się nad tym o kim właściwie mówi jej były chłopak. Myśli o wszystkich Caroline, które zna, a jej przedmiot płata jej figla. Policzki Wins robią się nagle pulchne i okrągłe, takie jak jej znajomej ze Stanów, zaś jej niedbałe paznokcie stają się eleganckie i zadbane. Widząc tą zmianę Winnie próbuje schować je pod stół, bo nie widzi zmiany kształtu swojej twarzy.
Rzeczywiście, za parę chwil wyłącznie w Amerykańskim towarzystwie - najlepiej tym jeszcze sprzed fatalnych wydarzeń w Salem, dałbym wiele. Chyba nawet przełknąłbym możliwość pobrudzenia cennych ubrań, a przynajmniej w pierwszych minutach, mógłbym o tym zapomnieć. Dlatego kiwnąłem głową, tym samym potwierdzając jej słowa i tak naprawdę nic więcej nie dodając, a zamiast tego zapychając się kolejnym gryzem mej bułki. - Chyba bym nie wpuścił McGilla do tej szkoły, jakbym machnął różdżką chociaż na jedną cegłę - mruknąłem po chwili, wyobrażając sobie, że po tym, jak ja bym się natrudził, dyrektor ponownie by ją spalił. Sam bym został lepszym dyrektorem! Posłałem jeszcze w powietrze kolejnego całusa do Wins, bo zbyt byłem teraz zajęty jedzeniem, by faktycznie ucałować jej buźkę, a chciałem tak podziękować za to, że zamierzała się ze mną dzielić taką cenną zdobyczą, jaką był McMagic. Zauważyłem zrozumienie, z jakim kiwnęła głową, gdy wspomniałem o Julianie. Jak na razie, nikt, zupełnie nikt nie powstrzymywał mnie przed planami obalenia jego rządów. Wyglądało na to, że wszyscy tego chcą. Miałem tylko nadzieję, że po tym jak go wykopię, te osoby równie ochoczo zagłosują na to, bym teraz to ja rządził. - Jeszcze nie wiem - odparłem trochę tak naprawdę zaniepokojony tym, że być może Amerykanie serio nie chcieli imprezować z Brytyjczykami. Z resztą to mogło działać też w drugą stronę. Miałem nadzieję, że moje kontakty z Angielkami mogły spowodować, że te przyprowadzą swoje koleżanki i tak dalej. - Wiem, że Sheila ich lubi, parę innych osób też bardziej zajętych jest łażeniem z Anglikami, niż z nami. Zacząłem jej tłumaczyć, mnąc w rękach opakowanie po super kanapce i rzucając ją gdzieś na stół. Dopiero, gdy wykonałem tą czynność i przeniosłem spojrzenie znów na Wins, zauważyłem, że ta gwałtownie się zmieniła. Oczy te same, włosy też, tylko policzki nagle jakby... od Caroline? - Chryste Wins, co jest z tobą? - Powiedziałem, szybko się do niej przysuwając i dotykając jej nowych policzków, a potem przenosząc rękę, na jej elegancki naszyjnik, którego właściwości doskonale znałem. Rozejrzałem się konspiracyjnie po sali, sprawdzając, czy inni ludzie tego nie zauważyli. Raczej nie powinniśmy się zanadto obnosić z mocami swoich przedmiotów. - Często tak nie panujesz nad nim?
Jego słowa na temat budowania szkoły kwituje wesołym śmiechem i ochoczym kiwaniem głowy. Z kolejnymi tematami czeka chwilę aż obydwoje zjedzą. Jeśli mowa o Anglikach, Winnie przypomniała sobie o milczącym Indianinie, którego zostawiła tutaj bez zbytnich wyjaśnień. Tak bardzo skupiła się na swoich potrzebach kiedy postanowiła zostać u siebie na dłużej, że znowu zapomniała o reszcie. Wobec tego też zadawała się w sumie z Anglikiem. No nie do końca, raczej kimś z Hogwartu, bo ma przecież korzenie należące do jej rodzimego kontynentu. Dlatego wcale nie czuje się hipokrytką, kiedy zakwestionowała przystępowanie do ich grupy wielbicieli herbaty. - Nie chcę ich całkowicie skreślać… znaczy chcę, ale im więcej tym lepiej. Ale im nie ufam. Jeśli przyjmiemy kogoś z zewnątrz to musi być bardzo przemyślane. Najpierw impreza, potem ewentualne głosowanie kogo przyjmiemy – Winnie nie chce się mówić kodami, więc tłumaczy wszystko dokładnie do ucha swojego przyjaciela. Oczywiście już bez żadnych ziemniaków w buzi, więc raczej nie napluła na niego. Kiedy kończy ten odwraca się w jej stronę i dotyka policzków. Dopiero teraz Winnie czuje, że najwyraźniej coś jeszcze oprócz paznokci się w niej zmieniło. - Już? – pyta gorączkowo. Jej policzki znikają dość szybko. – Nie jestem pewna kiedy nad tym kontroluję. Czy wiem kiedy to wyłączam czy nie. Jeśli się nie skupiam to mi się wymyka spod kontroli- tłumaczy i sprawdza w pucharze z sokiem czy wszystko wróciło do normy. – Raz ktoś zauważył, to zaczęłam rozsiewać plotkę, że ktoś w mojej rodzinie był metamorfomagiem i teraz mam… no cóż, coś takiego. Winona wie, że nie powinni, ale jak miała inaczej się do niego przyzwyczajać i poznawać, jeśli nie przez noszenie. A w Texasie raczej niezbyt często nosiła mundurki pod którymi mogła go schować. - Po prostu myślałam o Caroline z Salem. Słusznie? – pyta i podnosi do góry dłoń, by odgarnąć włosy. – Pasują mi? – pyta pokazują czerwone długie paznokcie, których jeszcze nie miała zdążyła zmienić.
Winona z jednej strony mówiła, że Anglicy są potrzebni, z drugiej strony, że im nie ufa, a ja na to wszystko, mogłem tylko kiwać głową. Tak naprawdę my wszyscy mieliśmy takie właśnie podejście. Byliśmy ich niepewni, jakby chociażby ich dotknięcie mogło spowodować u nas epidemiczne znikanie, czy inną dziwaczną chorobę. Z drugiej strony potrzebowaliśmy ich na tyle, że osobiście byłem gotów zaryzykować. - Tak, wiadomo, nie przyjmę nikogo bez dyskusji z resztą - ależ mi weszło w krew mówienie o sobie jako o przywódcy bractwa. - Musimy jeszcze dowiedzieć się, kto byłby zainteresowany przynależeniem do nas. - Nie byłem pewien jak to zorganizować. Umieścić jakąś sugestię w ogłoszeniu? Musiałem sprawić, by ludzie o tym mówili i się tym interesowali, by chcieli wstąpić do naszego elitarnego kółka, by w ogóle o nim usłyszeli. Rozreklamowanie tajnej grupy na nowym kontynencie było bardzo skomplikowaną sprawą. Policzki Winony wróciły do normy, choć ja jeszcze przez chwilę obserwowałem jej naszyjnik. Ostatnio mój nóż był na tyle upierdliwy ze swoim gadaniem do mnie o wilkołakach, że trzymałem go głęboko schowanego w kufrze. Nie mogłem już słuchać tego nawiedzonego głosu. - To dobra wymówka. Jak już go idealnie opanujesz, to będziesz mogła nieźle wykorzystać to, że możesz się pod każdego podszyć - zauważyłem, stwierdzając, że to naprawdę może się przydać do różnych rzeczy. Zaraz jednak temat z przedmiotów zszedł na klasyczne nastoletnie ploty, to też przeczesałem swe gęste włosy, przyjmując znacznie mniej poważny ton, niż w kwestiach spiskowo-bractwowych. - No tak, Carrier z bractwa, spotykam się z nią teraz - wyjaśniłem, wodząc wzrokiem za czerwonymi pazurami Wins. Caroline miała bardzo dużo zalet, a jako, że Wins dość dobrze mnie znała, to pewnie nie musiałem wymieniać jakie z nich były dla mnie kluczowymi. - Ja tam bym nie narzekał, jakbyś takie nosiła - odparłem posyłając jej rozbawione spojrzenie. Być może czerwone drapieżne pazury to nie był styl Wins, a może i był? Niemniej jednak, całkiem by mnie kręciła wizja takich czerwonych paznokci na mojej skórze. Ale o czym ja w ogóle myślałem?
Podejrzliwi Amerykanie, na wszelki wypadek nie zadają się z Anglikami u których mieszkają ostatnie pół roku. Winnie też kiwa głową na jego słowa. Wydaje jej się, że mimo wszystko Cy jest odrobinę pozytywniej nastawiony do obywateli tego chłodnego kraju niż ona. Winona jest bardziej radykalna w wielu kwestiach. Jej zdaniem Cyrusowi wystarczy głęboki portfel ładnej dziewczyny ze szkockim akcentem, żeby jego uprzedzenia względem tego kraju natychmiast zniknęły. Winnie nie zawarła bliższej znajomości z żadnym rodowitym Hogwartczykiem. - I jak to wytłumaczyć tym ludziom, żeby nie zdradzać wszystkiego? – pyta Winnie sceptycznie. To wszystko brzmi jej zdaniem bardzo skomplikowanie. Też zauważa, że zaczyna mówić o sobie jako o przewodniczącym. Szczerze mówiąc Hensley nie jest przekonana, że jej przyjaciel będzie nadawał się na lidera takiej grupy. Oczywiście nie powie tego na głos, w końcu to jej Cy, ale uważała, że chce być przewodniczącym z nieodpowiednich pobudek. Zakładała, że wiele będzie potrafił poświęcić dla popularności, nawet jeśli to oznaczałoby rozłamy, czy problemy w ich grupie. Jednak faktycznie nikt inny nie zgłaszał się do rządzenia, a gorzej niż Julek nie mogłoby mu pójść. A przynajmniej miała taką nadzieję. - Może i tak. Nie wiem jeszcze pod kogo miałabym się podszywać – mówi Winnie, która tak dobrze czuje się w swojej skórze, że nie myśli o tym by być kimś innym. Jej przedmiot powinien trafić do kogoś innego. Zerka na niego podejrzliwie kiedy oznajmia, że się spotyka z Caroline. W zasadzie chodziła z nią do klasy, ale na tym by się skończyła ich znajomość. - Mogłabym zamienić się w ciebie i iść się z nią ogarniać – zauważa nagle ciekawe wykorzystanie swojego naszyjnika. Winnie stuka paznokciami po blacie stołu i z powrotem zamieniają się na proste, muśnięte bezbarwnym lakierem płytki. Jednak zostawi taką ostrą stalówkę jego dziewczynie. – Jak to się stało? Nie ma mnie chwilę i okazuje się, że wszystkie dobre laski na ciebie lecą? Może je odstraszam? – dopytuje Winnie, dźgając go w bok łokciem. Już nie pamiętała kiedy ostatnio Cyrus był w jakimś związku. Aktualnie uważa, że wcale jej to nie przeszkadza. Raczej cieszy się ze szczęścia przyjaciela. Szczególnie, że aktualnie ona również ma zajętą głowę kimś innym. Pewnie gdyby nie to, wcale nie byłaby zadowolona, że nie ma z kim się całować od czasu do czasu. A przynajmniej tak obecnie wygląda to w toku myślenia Winony i pewnie niewiele w tym wszystkim prawdziwej racji.
To było fantastyczne ujęcie mych pobudek, poprzez sugerowanie, że potrafię odpowiednio nagiąć swą opinię pod względem głębokości portfela. Akurat tak się składało, że dziewczyna, która nieco pozytywniej nastawiła mnie do Brytyjczyków miała ładną aparycję i, na co wskazywały jej liczne słowa, skrytkę w banku wypchaną po brzegi galeonami. Może Winona też powinna ustalić tak jasne kryterium wymagań, przy poznawaniu ludzi? Znacznie łatwiej byłoby jej wówczas nawiązać bliższe relacje z Brytyjczykami! - No nie wiem, ale jak coś Ci przyjdzie do głowy to chętnie to wykorzystam - odparłem zupełnie spokojnie, bo wcale się nie martwiłem tym, że na razie mój plan miał luki. Przecież od tego miałem przyjaciół, żeby pomogli mi to wszystko ogarnąć, prawda? Nie miałem jeszcze poukładanego całego planu działania, bo ten tworzył się bardzo spontanicznie. W sumie trochę pod wpływem ostatniej pogawędki z Caro, która mnie jakoś obudziła. I przypomniała o tym, że chce być przewodniczącym. To jednak prawda, robiłem to dla popularności, nie dla dobrego imienia samego bractwa. Nie na nim, a na moim nazwisku, m tutaj głównie zależało. Winnie była sprawnym obserwatorem. Przekręciłem nieco głowę, gdy spoglądałem na Wins i wyobrażałem sobie, że ta zamieni się we mnie, po czym pójdzie się ogarniać z Caro. Właściwie skupiłem się tylko na tym, na ile ten widok byłby tym, który chciałbym oglądać. To coś jak oglądanie porno ze sobą w roli głównej, albo robienie tego przed lustrem? Nie mogłem się zdecydować, czy to byłoby dobre. Najwyraźniej odkąd bywałem na pornofarmie Winony, wziąłem sobie do serca, by się otworzyć na nowości! - W takim razie musiałbym to kontrolować i podglądać, a i w odpowiednim momencie powinnaś się zamienić w siebie - uznałem, wyobrażając sobie taki rozwój akcji. Nie będę zaprzeczać, ta część z przemianą i dalszym kontynuowaniem całej tej akcji, brzmiała doskonale. Dlaczego dziewczyny tak rzadko się zgadzały na tego typu rzeczy? Posłałem jej trochę mrożące spojrzenie, bo sugerowała, że te dobre laski dopiero teraz, nagle zaczęły na mnie lecieć, a przecież prawda taka, że leciały zawsze. Ale coś w tym było, gdy trzymałem się Winony, no to trzymałem się tylko jej. - Zawsze na mnie leciały! Widzisz, spuściłaś mnie z oka, to od razu się tłumnie rzuciły - wzruszyłem niedbale ramionami z rozbawioną minką. A tak poważnie, to może rzeczywiście te dziewczyny nie wiedziały co dokładnie łączy mnie z Wins, skoro przychodziłem z nią ostatnio na wszystkie bale? Czasem ja się gubiłem w naszej relacji, co dopiero ludzie z zewnątrz. - A ty? Coś planujesz? - Byłem całkiem ciekaw, czy Wins ma jakieś zamiary wobec kogoś w zamku, bo oczywiście martwiłem się o nią, i takie tam.
To prawda, powinna jakieś ustalić. Bo póki co wydaje się, że zupełnie nie toleruje żadnego Anglika, chyba że Cyrus na niej to wymusi, jak Mikkel dla przykładu. Wins jednak nie wie co może skłonić ją pozytywniej wobec Hogwartczyków, oprócz przymusu ze strony Lynforda. Wywraca oczami, kiedy Cyrus przyznaje się do kompletnego braku jakiegokolwiek planu, oprócz tego, że zrobi imprezę. Winonie nie chciało się nad tym specjalnie myśleć. Nigdy nie wykazała chęci bycia przewodniczącym, bo to nie było na jej biedną głowę. Szczerze mówiąc, Wins uważała, że to ona mogłaby być nowym przewodniczącym gdyby tylko chciała, bo ma o sobie zbyt wygórowane mniemanie. Winnie wcale nie była sprawnym obserwatorem, wręcz przeciwnie. Hensey zna po prostu Cyrusa od wielu lat. - Cyrus – jęczy Wins, kiedy ten proponuje jej, by po prostu ogarniała się z Caroline. Cóż za prostota męskiego myślenia. Niezadowolona cmoka kilka razy na chłopaka. - Teraz będę musiała wysłać listy z zaproszeniem, żeby się z tobą spotkać – mówi rozbawiona Wins, która jeszcze nie rozmawiała z Devenem, więc nie zdaje sobie sprawy jak bardzo jej bliskie relacje z Cyrusem są zagrożeniem dla wszelkiego rodzaju związków. - Może – mówi tajemniczo Wins i macha szybko brwiami. – Jednak w tej chwili jedyne o czym marzę, to zrobić coś z tym przedmiotem. Nie mam pojęcia jak go dobrze kontrolować – wzdycha, dotyka naszyjnika i zerka na przyjaciela. – A jak twój… twoje… coś tam? – pyta i macha ręką zaciśniętą w pięść, bo nie może sobie przypomnieć co w zasadzie Cyrus posiada.
Boże to najdłuższy wątek na świecie, w którym mocno się już gubię. Tak czy siak, siedziałem z Winoną, rozmawiając o jakichś nastoletnich sprawach. Kręciłem właśnie głową, zaprzeczając, że blondynka na pewno nigdy nie będzie musiała wysyłać mi listów, bym łaskawie się z nią spotkał, bo przecież zawsze miałem od reki wiele czasu dla niej. Przynajmniej tak było do tej pory i chyba nie sądziłem, by mogło się to łatwo zmienić. Ale jak wiadomo, tego typu rewolucje dzieją się dość samoistnie, niekoniecznie spodziewanie. Zaraz bardziej niż na aspekcie częstotliwości naszych widywań, skupiłem się na rozmowie o przedmiocie, którą swoją drogą, któryś raz już tu podejmowaliśmy. Patrzyłem jak blondynka wymachuje ręką, wyobrażając sobie, jak mógłbym nim przypadkiem dźgnąć potencjalnego wilkołaka. Może powinienem po prostu zwerbować takowego do bractwa, powiedzieć mu co jest grane i liczyć, że mi pozwoli się trochę nakłuwać? - Kijowo. Wygląda na to, że powinienem znaleźć wilkołaka i rzucić się na niego z tym kastetem, żeby zobaczyć co się wydarzy. W sensie, co poza tym, że ten prawdopodobnie mnie rozszarpie - mruknąłem bardzo mało przekonany wizją tego planu. A później wreszcie się stąd ruszyliśmy, bo wyglądało to tak, jakbyśmy spędzili tu miesiąc gadając. Z resztą pewnie jeszcze idąc w stronę tych naszych komnat, dalej wymienialiśmy ploteczki o teen dramach. Tylko ja jeszcze mogłem po drodze jeść swojego mc magica. Co pewnie było rozsądniejsze, niż wpadnięcie do naszego skrzydła z torbą amerykańskiego żarcia. Pewnie nie tylko mi go brakowało na co dzień.
Tegoroczny bal nawiązywać miał do zakończenia podziałów. Bo jak słusznie zauważył Gareth Hampson, wydzielanie uczniów z Salem, choć miało ułatwić im adaptację w nowym miejscu, stworzyło tylko więcej konfliktów na tle narodowościowym. Dlatego też w dzisiejszej przemowie dyrektor długo mówił o tym, iż wszyscy powinni się do siebie zbliżyć, zamiast tworzyć dalsze podziały. Jak zapowiedział, wszyscy przyjezdni, którzy zostaną w Hogwarcie na następny rok, będą wcieleni do klasycznych, hogwarckich domów. Kolejnym tematem dzisiejszego przemówienia był oczywiście puchar domów. Na klaśnięcie dłońmi sala przybrała barwy niebiesko-szare, symbolizujące zwycięstwo Ravenclaw. Ich sukces miał być później również ukazany w elementach dekoracyjnych z okazji balu.
Wielka Sala została otwarta równo o osiemnastej, choć ludzie przed wrotami nerwowo zbierali się już nieco wcześniej. Ogólne poddenerwowanie udzielało się szczególnie tym, którzy postawili na losowanie partnera. Jeden ze skrzatów domowych, ubrany w fikuśny kowbojski kapelusz, przy drzwiach rozdawał elementy stroju, po których późniejsi partnerzy mieli się rozpoznać.
Otwarcie wrót przeniosło uczniów Hogwartu do niemalże innego świata. Cała sala była utrzymana w odcieniach brązu. Jedyne niektóre wstawki miały niebieski kolor - ze względu na zwycięstwo Ravenclaw. Część parkietu była przysypana piachem, nawiązując do scenerii południa Ameryki. W powietrzu, nad głowami uczniów lewitowały kolorowe pióra, jakby Indianie właśnie zrzucili je ze swych pióropuszy. Nie brakowało także dekoracyjnych łapaczy snów, ostróg czy kilku lasso. Na scenie swe kawałki grał znany zarówno w Ameryce, jak i w innych zakątkach świata zespół Tęczowe Jednorożce, tym samym wyciągając uczniów na środek parkietu. W opozycji do tańców, znaleźć było można klika atrakcji przygotowanych specjalnie na ten dzień. W wolnej chwili było można spróbować amerykańskich smakołyków, takich jak kolorowe cukierki, czekoladowe lody, różne batoniki, lemoniady, czy ostatecznie (wyłącznie dla pełnoletnich) klasyczny amerykański, doprawiany poncz.
Duchowy towarzysz
Stara szamanka siedzi w wejściu prowizorycznego indiańskiego szałasu. Nieobecnym wzrokiem wodzi wśród zebranych. Podobna ma ona w sobie wielką, pradawną moc, a dyrektor sam szukał jej we wciąż dzikich lasach Ameryki. A może to po prostu podstawiona, starsza kobieta. Jedno jest pewne – odkryje Twoje totemiczne zwierzę. Wystarczy, że podasz jej obie ręce, a obok Ciebie pojawi się Twój nowy towarzysz do balu. Jest to stworzenie związane z kulturą Indian, które najbardziej oddaje Twój charakter. Pojawi się on obok Ciebie i czy chcesz czy nie - będzie Ci towarzyszył do końca balu. Rzuć literką w odpowiednim temacie.
A - Koń - ogromne zwierzę pojawia się obok Ciebie. Jego maść jest dokładnie taka sama jak Twój kolor włosów. To z pewnością nie przypadek! Teraz będzie chodził za Tobą grzecznie przez całą imprezę. Możesz przejechać się na nim ze swoją drugą połówką, bo jest to bardzo oswojony osobnik. Jedyne co może Ci później przeszkadzać to jego obfite wypróżnienia!
B - Łabędź - dumne zwierzę patrzy na Ciebie przez chwilę po czym wznosi się ku sufitowi, by polecieć kilka kółek wokół Wielkiej Sali. Przynajmniej rzadko będzie Ci zawracał głowę! Szamanka jest jednak zachwycona, że to Twój totem. Podobno świadczy o olbrzymiej duchowości! Wręcz ze łzami w oczach wręcza Ci tajemniczy pakunek, w którym znajdziesz łapacz snów.
C - Motyl – piękny, kolorowy motyl ląduje na Twoim raminieu. Wyglądasz z pewnością niezwykle estetycznie. W końcu kto nie poczułby się atrakcyjniej, gdyby takie barwne zwierzę lądowało na jego dłoniach, czy włosach raz na jakiś czas. Jeśli podczas całego balu będziesz zaznaczał obecność motyla w postach, oznacza to, że nie dotknąłeś nieuważnie jego skrzydła ani razu i dzięki temu owad spokojnie przeżył cały wieczór, a to całkiem spory wyczyn! Dostajesz 1 punkt z ONMS do kuferka. głoś się po niego w [/url]odpowiednim temacie.
D- Wilk – to majestatyczne zwierzę wygląda niezwykle groźnie. Jednak okazuje się, że jest to tylko uroczy piesek! Który nieustannie chce się z Tobą bawić. Teraz do końca balu będzie za Tobą chodził potulny wilk, przynosząc Ci najróżniejsze fanty, byś mógł mu rzucać, a on aportować. To chyba nie był dokładnie Twój plan na dziś?
E - Wieloryb – ku Twojemu zaskoczeniu ogromny wieloryb pojawia się obok was, zajmując pół wielkiej Sali. Niestety przygniótł on odrobinę Twojego partnera, z pewnością wyrządzając mu jakąś krzywdę! Na szczęście zwierzę szybko zniknęło, dzięki jednemu z nauczycieli. Najwyraźniej nie jesteś jedyną osobą z takim kłopotliwym totemem.
F - Delfin – siedzisz z szamanką, trzymając ją za ręce. Przymykacie oczy i jesteście razem na plaży. Cóż za sielski obrazek! Piękny ocean mieni się przed tobą, a tam... skaczące delfiny! Teraz przez resztę balu będzie Ci się wydawało, że je widzisz, chociaż wcale się nie pojawiły obok Ciebie.
G - Lis - może na początku jesteś podniecony wizją własnego liska. Niestety szybko się okazuje, że jest to dzikie zwierzę. Nie tylko nie chce Cię nigdzie samego wypuścić, ale też nieustannie gryzie Cię po nogach. Co jakiś czas ucieka od Ciebie, żeby po sekundzie wrócić i dziabnąć Cię ponownie. Po tym balu będziesz mieć wyjątkowo obgryzione pęciny.
H - Żaba - cóż, może nie jest tak efektowna, jak inna totemy. Za to ma bardzo ładne ubarwienie i wydaje się być przyjazna. Skacze za Tobą radośnie, kumkając wesoło, gdy tańczysz. Na dodatek po balu wcale nie znika. Wygląda na to, że czy chcesz czy nie, masz nowe zwierzątko.
I - Puma – nie ciesz się, aż tak, bo wygląda spektakularnie. Wygląda na to, że Twój totem jest wyjątkowo zazdrosny o Twojego partnera i chce się na niego rzucić za każdym razem, gdy próbuje Cię dotknąć! Musicie jakoś wspólnie zaradzić temu problemowi.
J - Obok Ciebie pojawia się … cóż, po prostu Twój patronus. Jeśli go nie znasz, przynajmniej właśnie go poznałeś. Teraz masz wiernego towarzysza, ale zirytowana szamanka, uważa, że jeśli żaden indiański totem nie chce się obok Ciebie pojawić. Rzuca na Ciebie klątwę i teraz do końca balu będziesz się potykał, nawet jeśli na drodze nic nie będzie!
Pojedynek na rewolwery
Specjalnie wydzielona część wielkiej sali, która kryje się za ruchomymi drzwiami niczym do saloonu z dzikiego zachodu, zachęca was, tajemniczymi odgłosami strzałów. Ci z was, którzy zaznajomieni są z mugolską kulturą, domyślają się, że odbywają się tam pojedynki na broń. Oczywiście, zupełnie magiczną i bezpieczną! Ty i twój partner postanawiacie stanąć do pojedynku na magiczne rewolwery. Każdy z was otrzymuje po jednym, ciężkim pistolecie, a następnie dostajecie polecenie odwrócenia się do siebie plecami i odejścia dwudziestu kroków. Na dźwięk wystrzału gwałtownie odwracacie się do siebie i strzelacie w siebie z tej zaczarowanej broni. Ten, kto ma większy wynik rzutu, zakłada, że trafił partnera jako pierwszy. Każdy z was rzuca jedną kostką, by dowiedzieć się, co zaczarowana broń robi partnerowi.
1 - Broń głośno wystrzeliwuje, roztaczając przy tym chmarę różowego dymu. Przez parę dobrych minut nie wiesz, czy trafiasz swojego partnera. Kiedy już aura opada, okazuje się, że twojego wybranka dopadł strzał miłości. Miłość do grobowej deski? Co najwyżej przez jego kolejne cztery posty!
2 - Twój pocisk uderza w partnera niczym błyskawica. Żółty blask sprawia, że teraz będzie on lewitować, a ty powinieneś go przywiązać sobie do ręki, niczym dziecko balonik. To nie żart, jeśli tego nie zrobisz, odleci po sam sufit, co trwać będzie trzy posty!
3 - Nie jesteś strzelcem wyborowym. Strzelasz na oślep, przez co zupełnie nie trafiasz swojego partnera. Pocisk trafia w ścianę, która przybiera czerwono-krwawy odcień. Ten strzał wywołuję reakcję w zaczarowanym suficie Wielkiej Sali. Niebo robi się wyjątkowo pochmurne i nagle wprost nad miejsce, gdzie właśnie rozgrywałeś pojedynek, na chwilę ściągają ciemne, deszczowe chmury. Obfite opady z nich, skutecznie moczą Ciebie i twojego partnera.
4 - Twój rewolwer strzela delikatną smugą. Kiedy uderza w twego partnera, rozpryskuje się, tworząc dużą bańkę. W jej wnętrzu nie tylko zostaje umieszczony twój partner, ale zaraz po tym, jak bańka lewituje do Ciebie, i ty w nią wpadasz. Oboje unosicie się w niej około metra nad ziemią, przez kolejne dwa posty.
5 - Kiepsko poszło Ci celowanie w partnera. Pocisk odbił się od ruchomych drzwi i z ogromną prędkością poszybował ponownie do Ciebie. Nie było chwili, by się odsunąć. Zostajesz trafiony własnym pociskiem, który na kolejne 2 posty zmusza Cię do wydawania z siebie dźwięków takie, jakie wydaje twój patronus. Jeśli jest niemy - ty również.
6 - Twój strzał z pistoletu okazał się być strzałem kowbojskiego lasso, które mocno owija twojego partnera. Nie kontrolujesz tego ruchu, a wszystko dzieje się bardzo szybko. Magiczna lina przyciąga partnera do Ciebie, sprawiając, że ten bezwarunkowo składa buziaka na twoich ustach!
Fajka Pokoju
Na posadzce rozłożono dziesiątki kolorowych poduszek, na których należy spocząć, a kalumet krąży z rąk do rąk i każdy chętny ma okazję przez chwilę delektować się niezwykle wonnym, nieco wręcz otumaniającym dymem. Nie masz ochoty na palenie? Daj spokój, to przecież tradycja! Fajkę pokoju palono nie tylko w trakcie ceremonii religijnych, ale również podczas ważnych spotkań towarzyskich, a do takich niewątpliwie zalicza się ten bal. Dasz się skusić? Każdy chętny rzuca jedną kostką - literą w odpowiednim temacie.
A - zaciągasz się bez problemów. Możesz smakować na języku przedziwny aromat dymu, kojarzący się głównie z szałwią i czymś owocowym, ale tylko wtedy, kiedy nie zwrócisz uwagi na to co się z Tobą dzieje. Nad Twoją głową nagle pojawia się coś błyszczącego, a nim zdążysz w jakiś sposób zareagować, spada na Ciebie ogromna ilość złotego brokatu, niezwykle skutecznie klejącego się do szat, włosów i skóry. Do końca balu, będziesz zostawiał złote ślady na wszystkim czego się dotkniesz. B - rozpoznajesz ten smak? Jeśli tak, to zapewne masz za sobą wiele eksperymentów z otumaniającymi roślinami. Fajka z pewnością jest wypchana glicynią błyskawiczną, co tylko potwierdza nagły wstrząs elektryczny przebiegający Ci wzdłuż kręgosłupa. Włosy natychmiast stają Ci dęba, ale Twój wyraz twarzy z pewnością musi wyglądać jeszcze zabawniej! C - nie wyczuwasz w dymie niczego interesującego. Po prostu niespiesznie palisz, starając się czerpać z tego przyjemność, ale kiedy wstajesz, niespodziewanie dzieje się coś, co zaskakuje nie tylko Ciebie, ale zapewne i Twojego partnera. Zamiast stać pewnie na posadzce, nagle unosisz się nad ziemią na kilkanaście centymetrów. Efekt lewitacji będzie utrzymywał się przez trzy Twoje posty. D - nie możesz się wręcz doczekać, aby się zaciągnąć, prawda? Cóż, niezależnie od tego czy tak jest, ledwo otaczasz wargami ustnik i zasysasz dym, a już krztusisz się nim jak dwunastolatek pierwszy raz palący papierosa. Z uszu bucha Ci szarawy dym, który będzie się z nich ulatniał przez dwa Twoje posty. E - zapach dymu kojarzyć Ci się może z duszącymi kadzidłami. Nieco otumaniający, ostrawy w posmaku... nawet bardzo, wręcz parzący! Fajkę wypchano hibiskusem ognistym, jesteś tego pewien odkąd tylko drapanie na podniebieniu tak przybiera na sile, że masz ochotę rzucić aquamenti prosto w swoje gardło. Przez kolejne trzy posty Twój głos będzie zachrypnięty. F - kiedy palisz nie dzieje się nic specjalnego. Zaciąganie się dymem może sprawiać, że będziesz myślał o elementach indiańskiej kultury w stylu powiązań klanowych, mitologicznych kojotach czy tańcach deszczu. Kiedy wstajesz, zaczynasz czuć w powietrzu intrygujący zapach wilgotnej ziemi oraz czegoś, co kojarzy Ci się z wyładowaniami atmosferycznymi. Donośny trzask wyrywa Cię z zamyślenia, a dotyk wilgotnych kropel na ubraniu dodatkowo otrzeźwia. Przez następne dwa posty, będzie nad Tobą latała burzowa chmura, z której nieustannie będzie padał deszcz. G - zabawne, bo smak oraz zapach dymu w żadnym razie nie kojarzy Ci się z aromatem palonych ziół. Wyczuwasz w nich coś, co najbardziej lubisz, co Cię pociąga, a kiedy spoglądasz na swojego partnera lub (jeśli przyszedłeś sam) osobę, która napisała post ponad Tobą, czujesz dziwne sensacje w żołądku oraz towarzyszące im ślepe oddanie. Dotyka Cię efekt amortencji, który będzie utrzymywał się przez dwa kolejne posty. H - energetyzujący zapach palonego zioła przywodzi Ci na myśl wszystkie duże imprezy, w jakich brałeś kiedykolwiek udział. W uszach przez chwilę dudni Ci Twoja ulubiona piosenka, a nogi wręcz same rwą się do tańca... dosłownie! Kiedy wstajesz, nie potrafisz się powstrzymać i przez następne dwa posty jesteś zmuszony do wykonywania dowolnego tańca! Może warto zaangażować w niego również Twojego partnera? I - mdlący aromat wydobywający się z fajki trochę Cię odstręcza. Kojarzy Ci się zapewne z czymś ulotnym i wiotkim jak kwiaty kwitnące wiosną, których aromaty mieszają się ze sobą do tego stopnia, że nie jest się w stanie wyłowić spośród nich tego jedynego, za jakim można by podążyć myślą. W następnym poście odkrywasz, że palce Twojej lewej dłoni stają się jakoś dziwnie przeźroczyste. Okazuje się, że dotknął Cię efekt podobny do tego, jaki towarzyszy znikaniu epidemicznemu. Do końca balu zniknie niemalże cała Twoja ręka. J - słodki zapach tytoniu działa na Ciebie niezwykle pobudzająco. Kojarzy Ci się z bukietami róż, spacerami po plaży i wszystkim innym, co tylko przychodzi Ci na myśl, gdy pomyślisz o tandetnym romantyzmie. Nachodzi Cię nagła ochota na flirtowanie! Dym ma także ma niezwykły wpływ na Twoją aparycję. Włosy Ci się wygładzają, makijaż poprawia, szaty nagle wydają się jakieś porządniejsze. Zdajesz się niemalże lśnić i przez kolejne 3 posty jesteś niezwykle atrakcyjny dla wszystkich wokół.
Zarzucanie Lasso
Stoisko wyglądało dość niepozornie. Stał przy nim mężczyzna przebrany za kowboja, ściskający w dłoni lasso. Kiedy podeszliście do niego, uśmiechnął się i wskazał ruchem głowy na unoszącego się w powietrzu... pegaza! Oczywiście, nie był prawdziwy, to tylko iluzja, ale bardzo materialna, bo po chwili czarodziej zakręcił lassem nad głową i bez trudu zarzucił pętlę na szyję wierzgającego pegaza. Szybko jednak go uwolnił prostym zaklęciem i rzucił jednemu z was lasso. Wasza kolej!
Rzuć jedną kostką w odpowiednim temacie:
1 - O nie! Poszło ci tak źle, jak to tylko możliwe. Próbując zarzucić lasso na szyję pegaza, zarzuciłeś je na siebie i zaplątałeś się tak niefortunnie, że kowboj musiał ci pomóc, żebyś się nie przewrócił! 2 - Poszło ci naprawdę nieźle! Co prawda nie zarzuciłeś lassa na szyję krążącego nad twoją głową pegaza, tylko na jego nogę, ale mimo wszystko możesz być z siebie dumny! 3 - Prawdziwy z ciebie kowboj! Bez trudu zarzuciłeś lasso na szyję pegaza! Zwierzę przeciągnęło cię kilka metrów po podłodze, ale w końcu pogodziło się ze swoim losem, a ty otrzymałeś w prezencie kowbojski kapelusz! 4 - Hm, zamiast pegaza schwytałeś swojego towarzysza (albo dowolną osobę). To całkiem niezły sposób na podryw, ale chyba słaby z ciebie kowboj. 5 - Chyba wychowałeś się na ranczu, bo zabrałeś się do sprawy bardzo profesjonalnie. Przez chwilę mierzyłeś pegaza wzrokiem, kręcąc nad głową lassem, po czym zarzuciłeś mu pętlę na szyję. W nagrodę otrzymujesz atrapę rewolweru, który strzela twoimi ulubionymi słodyczami. 6 - Próbowałeś kilka razy, ale zawsze coś szło nie tak. W końcu zaplątałeś się w lasso i runąłeś jak długi na podłogę ku rozbawieniu wszystkich. Poobijane kolana i dłonie bolą cię równie mocno jak zraniona duma, ale przynajmniej próbowałeś!
Yvette nie mogła doczekać się tego wydarzenia jakim był bal. Po krótkiej przemowie dyrektora Hampson'a, zostali przeniesieni do zupełnie innego świata. Sala pełna w odcieniach brązu. Wyróżniały się tylko drobne elementy błękity, kruki wygrały puchar. Nie była tym poruszona, zasłużyli za swój włożony trud w nauce. Gdy weszła do środka wraz z Marcelem, nad ich głowami zaczęły lewitować kolorowe piórka. Przebrana za Indiankę rozejrzała się po dekoracjach, łapacze snów, ciepły piach pustyni i czego chcieć więcej. Pociągnęła swego towarzysza za rękę w stronę stoiska z szamanką "duchowy towarzysz". - Maaarcel choć tam! - następnie weszła do namiotu zostawiając go przed wejściem do niego. Przywitała się z szamanką i zasiadła obok niej. Podała jej obydwie ręce a w ciągu chwili pojawił się jej nowy towarzysz, był to duchowy łabędź. Dumnie spojrzał na Yv wznosząc się w górę by polecieć kilka kółek po Wielkiej Sali. Szamanka była zachwycona, że to Jej totem. Z łzami w oku, wręczyła jej dziwny pakunek. Nie wiedziała co to jest, otworzy po balu. Wychodząc podziękowała i wróciła do Marcela, oparła swoją rękę o jego ramię. - Marcel, to było niesamowite. Spróbuj..
Litera: B
Clarissa R. Grigori
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 170
C. szczególne : Rosyjski akcent, rude długie włosy, przeważnie chodzi ubrudzona farbą
Od rana nie mogła usiedzieć w jednym miejscu. Czekała na ten bal od tygodni. To właśnie dziś miała oficjalnie zakończyć swoją naukę. Jeszcze sukienka... Nie mogła sę doczekać kiedy pokaże się w niej w wielkiej sali przed Evanem. Chciała aby patrzył tego wieczora na nią i tylko na nią. Nie pozwoli aby Tori zniszczyła jej ten wieczór. Założyła na siebie zwykłą, czarną sukienkę dobierając do niej dodatki mające oddawać charakter balu. Nie mogła się napatrzeć na siebie w lustrze. Nie czekając jednak na innych domowników opuściła dom teleportując się do zamku. Przed wejściem do wielkiej sali zatrzymała się na chwilę przy szamance. Skoro każdy stawał aby wskazała im jego przewodnika duchowego, to czemu nie miałaby i ona? Podała starszej kobiecie dłonie i czekała z roziskrzonym wzrokiem na jej werdykt. Nie spodziewała się jednak, że wraz z tą kobietą przeniesie się na plażę, gdzie między falami pływały delfiny. Był to niesamowity widok. Szybko jednak powróciły do rzeczywistości. Czyli delfin, tak? Hmm... Będzie ciekawie. Dobrze, że nie pojawił się on jednak koło niej, jak u innych osób. Tego osobnika jedynie ona mogła widzieć na sali. Śmiejąc się cicho i dziękując kobiecie weszła do Sali. Ludzi nie było wiele, jednak ona szukała jedynej osoby. @Evan Randle.
Dziewczyna nie do końca była pewna, czy na prawdę ma ochotę przyjść na ten bal. Wprawdzie miała pojawić się tutaj z Benkiem, ale ostatecznie mieli przyjść osobno i bawić się jako przyjaciele - nie tylko ze sobą, ale też ze wszystkimi. Poza tym miał być Casmir... To zdecydowanie spowodowało, że jej dystans do tej całej imprezy zmalał i ostatecznie z chęcią poszukała stroju, który będzie na nią odpowiedni. Ostatecznie postawiła na kiczowaty strój pani szeryf, który wprawdzie podkreślał wszystkie jej atuty, ale wciąż nie był najbardziej trafionym ubraniem. Czuła się w nim głupio, ale nie mogła znaleźć nic lepszego! Trudno. Najwyżej w trakcie skoczy się przebrać. Jednak jak na razie całość jej stołu dopełniało wielkie orle pióro. Pierwszą rzeczą, jaką postanowiła sprawdzić była siedząca niedaleko szamanka. Uśmiechnęła się serdecznie do kobiety, a gdy chciała się odezwać ta tylko uniosła dłoń. Nim się spostrzegła pojawiła się obok niej... Żaba. Co? Co to ma być? To jakiś żart? Nie uważała, by była to tego podobna. Skrzywiając się planowała zostawić płaza daleko za sobą, jednak ten łaził za nią jak głupi. Poirytowana oparła się o ścianę rozglądając się za jakąkolwiek znaną sobie osobą - oczywiście z tych kręgów, które lubiła, gdyż Clarissa obchodziła ją tyle co zeszłoroczny śnieg.
Axel przebrał się odpowiednio do balu. Przed wyjściem jeszcze raz spojrzał w swoje szklane odbicie i westchnął z udręką - gdyby tylko wiedział z kim przyjdzie mu się bawić... Nie wierzył, że wziął udział w tym losowaniu, ale z drugiej strony, był cholernie ciekawy kto mu się trafi. Kiedy sowa przyniosła mu naszyjnik z miniaturowym tomahawkiem od razu założył go w widocznym miejscu. Axe umówił się z młodszym bratem, że oboje pójdą na ten bal i dopiero tam się rozdzielą. Lepiej się wchodzi na takie przyjęcia z kimś, przynajmniej Rogersi będą się czuli pewniej w swoim towarzystwie. Oboje w miarę ogarnięci - jak to u nich możliwe? - stawili się w Wielkiej Sali chwilę po czasie, uśmiechając się do znajomych wesoło. Starszego Rogersa rozpierała energia i optymizm. Ciekawe tylko jak długo będzie się go to trzymało. Pewnie do czasu, aż zobaczy przydzieloną mu dziewczynę. Miał nadzieję, że nie zacznie się znów tak rumienić. To było dziadowskie i absolutnie niemęskie. W końcu Ax odwrócił się do brata i odetchnął ciężko. - Tylko nie zrób nic głupiego na tym balu - rzucił do Bena, uśmiechając się do niego z rozbawieniem. Kątem oka rozglądał się w poszukiwaniu osoby z takim samym naszyjnikiem jak on. Był trochę przerażony, ale też podekscytowany wizją spotkania - być może - nowej osoby.
Serio ? Kowbojki? I jak niby ma znaleźć swoją towarzyszkę po kowbojkach ? Czy on komuś wyglądał na kowboja ? Czarnoskóry chłopak nie za bardzo kwapił się aby wybrać się na bal. Nie pamiętał nawet co go podkusiło aby zapisać się do tego całego losowania. No ale cóż, skoro się zobowiązał to pójdzie. Już innej wątpliwości nie ma. Chwycił kowbojki w dłoń, związał, po czym przerzucił je sobie przez ramię. W co był ubrany ? Nic specjalnego, prosto i z klasą. Nic więcej nie potrzeba było. Był to bal więc krawat był wręcz obowiązkowy dla kogoś tak świadomego zasad dobrego ubioru jak Thomas. Kierując się pewnym krokiem w stronę sali zauważył Indiankę. Starsza kobieta siedziała przed salą i najwyraźniej wróżyła z rąk. Ten wieczór już i tak dziwniejszy nie będzie więc stwierdził że nic mu nie szkodzi zobaczyć co mu będzie dane. A więc puma, dzika i agresywna. Dość ciekawe połączenie zważywszy na charakter chłopaka i jego totem. No cóż, może być wesoło. Uprzedzony przez starszą panią o to jak zachowuje się puma, wszedł na salę poszukując drugiej pary Kowbojek.
Nie był specjalnie podekscytowany balem. Właściwie to planował nie przyjść wcale na imprezę kończącą nowy rok. Zdanie zmienił praktycznie w ostatnim momencie. Oczywiście w związku z tym nie był przygotowany: nie miał ani stroju, ani partnerki. To drugie mogła załatwić loteria. Zaś co do tego pierwszego, to na dnie kufra znalazł garnitur, z którego ostatni raz korzystał przy podobnej uroczystości rok lub pół roku temu. Nie pamiętał dokładnie. Wystarczyło go odświeżyć odpowiednim zaklęciem. Po przybyciu do sali pospacerował trochę szukając swojej wylosowanej partnerki. Na jego szyi dumnie wisiał naszyjnik w kształcie łapacza snów, lecz póki co nie dostrzegł podobnego symbolu wokół karku żadnej dziewczyny. Cóż, prędzej czy później się znajdzie. Postanowił spróbować na własnej skórze jakie są umiejętności szamanki. Nie oczekiwał jakiś niesamowitych efektów, ale nie szkodziło sprawdzić. Mówiło się, że jest dobra. Podaj jej dłonie. Efektem było pojawienie się lisa. Cas był delikatnie mówiąc niezadowolony. Zwierzę było nieobliczalne. Najpierw skoczyło na jego nogę dziurawiąc nogawki, później odbiegł, jakby czekał na kolejną, dobrą okazję, by zapolować na łydki Spencera-Moona.
Przyjść na bal z bratem to była wiocha. No naprawdę! Ale wiadomo, nie przyszli jako para. Oboje uczestniczyli w losowaniu, ale Ben chyba przeżywał to bardziej niż jego starszy brat. Właściwie to młodszy Rogers od rana niesamowicie dramatyzował na samą myśl o tym balu. Jednak był jednocześnie też podekscytowany. Co prawda najbardziej obawiał się tego, kogo wylosował i tego, że znowu spali buraka na widok Tori, bo wciąż było mu strasznie głupio ze względu na ostatnią akcję po ich małym pojedynku. No ale cóż, powiedział coś głupiego i nie dało się tego odwrócić. Przed balem sowa przyniosła mu przypomnienie i broszkę w kształcie strzały. Wyszykowanie się do imprezy trochę mu zajęło, ale gdy był już gotowy, wyszedł z dormitorium, a następnie z pokoju wspólnego, przypinając jednocześnie broszkę w miejsce, gdzie pierwotnie miała znaleźć się odznaka szeryfa. Przebrał się za kowboja, właściwie za szeryfa, choć jeszcze na początku czerwca zastanawiał się nad Indianinem. Jednak nie miał urody Indianina. W wielkiej sali było tłoczno, ciężko było zauważyć czy ktoś ma taką samą broszkę jak on czy nie. Miał jednak nadzieję, że prędzej czy później dostrzeże swoją towarzyszkę. Lub towarzysza, bo w końcu nie wiadomo kogo wylosował. Słysząc słowa brata, cicho prychnął. - Ja miałbym zrobić coś głupiego? Chyba mnie z kimś pomyliłeś. - no halo, przecież Benio to taki anioł, nie? No niekoniecznie, ale dalej się okłamujmy. Uśmiechnął się do brata i podszedł do szałasu szamanki, który zauważył chwilę wcześniej. Po chwili już znał swojego duchowego towarzysza. Z początku nie miał pojęcia czego się spodziewać, ale po wystawieniu dłoni w stronę starszej kobiety i po pojawieniu się obok niego przepięknego łabędzia, uśmiechnął się sam do siebie. I podziękował z tym samym uśmiechem. Gdy wyszedł z szałasu i wszedł znów do Wielkiej Sali wraz z tym łabędziem, który od teraz będzie się przy nim trzymał, zaczął się uważnie rozglądać w poszukiwaniu swojej tajemniczej towarzyszki. W końcu jednak z powrotem trafił na brata.
Litera B czyli łabędź
Ostatnio zmieniony przez Ben Rogers dnia Nie 26 Cze 2016 - 21:26, w całości zmieniany 1 raz