Każdy wie, że takich instrumentów, jakie wykonują Lancleyowie, nie da się dostać w żadnym innym miejscu! Staranność ich wykonania jest ogromna i niemalże niemożliwa. A jeżeli coś nie będzie grało, również powinieneś zgłosić się tutaj - Lancleyowski serwis cechuje niesłychana szybkość i dokładność, a także trwałe usuwanie uszkodzeń. Szukasz stroiciela pianin? Może potrzebujesz nowych nut? Żaden problem! Znajdziesz tu wszystko, czego potrzebujesz. Tutaj znajduje się opis magicznych właściwości wszystkich instrumentów.
Cennik:
►Czarodziejski flet - 70 g ► Pianino Lanceley'a - 300 g ► Celtyckie dudy - 110 g ► Gitara różdżkowa - 130 g ► Inteligentna perkusja - 200 g ► Samostrojące się skrzypce/altówka/wiolonczela/kontrabas - 80/90/115/135 g ► Samogrająca harfa - 350 g ► Kwitnąca trąbka - 85 g ► Brzęcząca lira korbowa - 130 g ► Harmonijka Hypnosa - 150 g (trudne do zdobycia) ► Magiczny saksofon - 200 g
kostki na przedmioty trudne do zdobycia:
1, 6 - chyba przypadłeś sprzedawcy do gustu, bo bez problemu podaje ci to, czego chcesz 2, 3 - sprzedawca twierdzi, że obecnie nie mają tego przedmiotu na stanie, ale możesz spróbować za tydzień 4, 5 - sprzedawca dziwnie na ciebie patrzy i twierdzi, że nigdy czegoś takiego nie oferowali
Uwaga! Przedmiotów trudno dostępnych nie można kupować listownie!
Dzisiejszego poranka sklep Lanceleyów przeżywał prawdziwe oblężenie. Jeżeli wydawało ci się, że pięciu klientów z zerwanymi strunami to dużo, musiałaś znacząco zweryfikować swoje poglądy. Zdaje się, że zakłócenia magii zaczęły wpływać na wasze instrumenty, przez co cały dzień jesteś skazana na rzucanie zaklęcia ochronnego na każdy flet czy skrzypce, które ci przyniosą. Ba, nieustannie też naprawiasz i stroisz. Sprawdź jakie dodatkowe przygody przydarzyły ci się podczas tej ciężkiej pracy.
1 i 2 - Może jest to pewien rodzaj pocieszenia, że udało ci się uniknąć czegoś, z czym mogłabyś sobie nie poradzić? Każdy, kto przekroczy próg ma dla ciebie coś znajomego, prostego i łatwego do odwrócenia dla kogoś, kto widział instrument w stanie surowym, przed sprzedażą. Niestety, przez to cała twoja zmiana okazuje się być niezwykle nudna. Ciągle tylko machasz różdżką, szepcząc inkantacje jakby jutra miało nie być i ostatecznie opuszczasz sklep rodzinny tak okrutnie zmęczona, że nie masz nawet siły na nic więcej poza porządnym snem. 3 i 4 - Tutaj podciągniesz strunę, tam naprawisz drobny uszczerbek w instrumencie spowodowany eksplozją magii. W innym przypadku poprawisz akustykę czy pokażesz właścicielowi instrumentu, że wydobywające się z niego fałszywe nuty nie są wadą fabryczną, a powoduje je raczej niewłaściwe użytkowanie. Twoja pracowitość owocuje zdobyciem nowej wiedzy, gdy trafia ci się klientka z niezwykle egzotycznym instrumentem (możesz go wybrać samodzielnie). Nigdy wcześniej nie widziałaś czegoś takiego, więc możesz z zadowoleniem słuchać i chłonąć wiedzę. Niezależnie od tego jak dużo zapamiętałaś, dzięki wyjaśnieniom kobiety udaje ci się naprawić jej cacuszko, a także zdobyć punkt z działalności artystycznej, do odbioru w odpowiednim temacie. 5 i 6 - Jeden z klientów, który przekracza próg sklepu okazuje się być w pewien sposób problematyczny. Gdy naprawiasz jego gitarę cały czas milczy, nawet pomimo niewinnych pytań, którymi próbujesz nawiązać rozmowę. Skończywszy, oddajesz mu jego własność, aby zderzyć się z rzeczywistością. Niezadbany strój okazuje się nie być jedynie częścią stylu. Twój klient nie ma jak zapłacić ci za wykonaną usługę i błaga cię, abyś przyjęła w zamian kupon do sklepu, który ktoś ostatnio wrzucił mu do kapelusza. Jeżeli się zgodzisz, odnotuj w zmianach stanu konta utratę 30G i w upomnieniach zgłoś się po 50% kupon zniżkowy do sklepu Fairwynów. Jeśli nie chcesz zgodzić się na uregulowanie zapłaty w ten sposób, musisz wezwać władze, które wyprowadzają muzyka. Na ladzie pozostaje jego zaczarowana gitara, która niestety nie jest wiele warta. Porysowana i wyeksploatowana po zainwestowaniu w nią pieniędzy będzie zdatna do sprzedaży za całe 30G. Możesz zgłosić się po nie w zmianach stanu konta.
Dzień był okropny. Dawno nie widziała, żeby tylu ludzi przewinęło się przez sklep w poszukiwaniu instrumentów bądź z problemami, które ich dotyczyły. Widocznie zakłócenia artefaktami przywiezionymi z Kolumbii miały bardzo duży wpływ na magiczne przedmioty w Wielkiej Brytanii. Struny pękały, samogrające instrumenty tworzyły dziwne melodie, a pomiędzy tym wszystkim biegała Nessa. Lanceleyówna w pracy zachowywała się normalnie, nie dawała niczego po sobie poznać. Uśmiech nie schodził jej z twarzy, cierpliwie zajmowała się klientami i tłumaczyła sposoby strojenia skrzypiec. Musiała pomóc ojcu, taka była jej rola. Całe szczęście, że miała stały dostęp do kubka z gorącą kawą, której aromat rozchodził się z zaplecza po całym sklepie. Przerwa skończyła się równie szybko, co zaczęła, a ruda wróciła do swoich obowiązków. Kolejny przypadek eksplodującej gitary wywołał u niej ciche westchnięcie, natomiast zapchany i wydobywający fałszywe dźwięki flet za każdym razem wprawiały w zaskoczenie. Przez myśl jej przeszło, że powinni do instrumentów dołączyć instrukcję obsługi, bo widocznie nie każdy potrafił sobie z nimi radzić. Zerknęła na zmęczoną twarz ojca, który dyskutował zawzięcie nad pokrowcem z wiolonczelą z jakimś jegomościem o wyjątkowo nieprzyjemnej twarzy. A mówiła mu, że poradzi sobie sama! Przeciągnęła się, skupiając umysł już tylko na muzyce oraz zajęciach, które miała do wykonania w sklepie i przestała patrzeć na uciekający czas. Z początku nie zwróciła uwagi na kobietę, która przybyła do nich z wyjątkowo nietypowym futerałem, zajmując się młodym chłopakiem poszukującym odpowiedniej altówki dla swojej siostry. Na szczęście poszło szybko, bo dziewczyna była całkiem świeża w grze na tak trudnym i klasycznym instrumencie. Poświęciła więc czas kobiecie, którą zaprosiła do lady, gdzie lepiej mogłaby się przyjrzeć fagotowi. Nietypowy, rzadko spotykany przedmiot z rodziny aerofonów! Drewniany, zdobiony złotem i wyrytymi w drewnie zdobieniami. Uśmiechnęła się pod nosem, bo praca z tak fajnym sprzętem grającym była dla niej rzadkością. Zajęło im to dłuższą chwilę, jednak wspólnymi siłami udało się im uporać z problemami, które kobieta. Była ona bardzo doświadczona w tej kategorii instrumentów, więc sporo Nessie opowiedziała, za co studentka była naprawdę wdzięczna. Całe szczęście, że fagot udało się naprawić i mógł znów cieszyć ucho! Niestety nie miała czasu na dłuższe konwersacje, widząc kolejnych klientów. Zamieniły dwa słowa, pożegnały się i wróciła do pracy. Niestety, wiele jej było do końca dnia, a po zamknięciu wciąż trzeba było oprzątnąć sklep.
Spojrzała na zegarek tkwiący na nadgarstku, wpadając do sklepu chwilę przed rozpoczęciem zmiany. Niezbyt często zdarzało się, żeby nie zostawiła sobie czasu na kawę przed otwarciem, jednak dzisiejszego dnia musiała zrobić wyjątek. Od razu poszła na zaplecze, ściągając płaszcz i wieszając go na jednym z haczyków, podobnie robiąc z torbą. Upewniła się, że wszystkie guziki żółtej koszuli są zapięte, a spódnica nie uniosła się przesadnie ku górze, następnie kierując się do głównej części sklepu, gdzie był jej ojciec. Przywitała się z nim i porozmawiali chwilę o dzisiejszych obowiązkach oraz planie dnia. Gdy rozległ się dźwięk dzwonka, który oznajmiał nadejście klienta, Nessa przywdziała firmowy uśmiech i skierowała się w stronę jegomościa, który jak się okazało — szukał nowych skrzypiec. Lepiej trafić nie mógł. Chętnie udzielała mu wskazówek, opowiadała o drewnie oraz możliwym doborze strun, podpowiadając też odpowiednie zeszyty nutowe z zapisami prostych piosenek, od których naukę na skrzypcach każdy powinien zacząć. Zapakowała mu instrument, dając nawet mały rabat i żegnając go z promiennym uśmiechem, skierowała kroki w stronę zaplecza, chcąc sprawdzić, co robi ojciec. Ruchu dziś dużego nie było, większość czarodziejów przerzuciła się na listowne zamawianie przedmiotów, co w przypadku akcesoriów muzycznych wydawało się rudej okropne. Hipokrytka. Sama raz tak zrobiła, wypierając to z pamięci. Korzystając z wolnej chwili, pomogła pakować paczki i uzupełniać adresy, a następnie przygotowywać sowy do dostarczenia. O dziwo Pan Lanceley nie poruszał niewygodnych tematów, więc popołudnie minęło raczej w spokojnej i miłej atmosferze, za co córka w głębi ducha była mu wdzięczna. Do końca dnia pojawiło się jeszcze kilku klientów — jeden po flet, inny po akcesoria do czyszczenia gitary, a mała dziewczynka z babcią przyszła po nowy smyczek do wiolonczeli, ponieważ stary uszkodził jej pies. Kolejny owocny dzień w pracy, który pozwolił ślizgonce odświeżyć wiedzę i spędzić trochę czasu z rodziną. Po zamknięciu lokalu pożegnała się z rodzicem i teleportowała przed zamkowe mury, następnie kierując się do dormitorium. Dawno nie była tak wyciszona i pełna ochoty na grę na skrzypcach.
Dzisiejszego dnia w sklepie panował ruch. Nessa nie była pewna, czy to nie czasem pukająca w szyby wiosna zachęciła wszystkich do odświeżenia starych instrumentów lub wręcz przeciwnie, rozpoczęli naukę gry na czymś nowym. Sklep jej rodziny był najlepszy, jeśli chodziło o personalizowanie przedmioty, jak i ściąganie mało pospolitych rzeczy z całego świata. Rudowłosa uśmiechnęła się do nieco młodszego od siebie chłopaka, wydając mu resztę i podając nowiutką gitarę, zapakowaną w futerał. To było jedno z takich indywidualnych zamówień, klient sam wybrał sobie drewno, wzmacniane struny oraz zdobienia na przedzie pudełka. Rozejrzała się po sklepie, wychodząc zza lady i podchodząc do jednej z krzątających się po izbie osób, która przeglądała stojące nieopodal okna harfy. Był to intrygujący widok, niewiele osób pamiętało o istnieniu tego instrumentu. Wygładziła materiał spódnicy dłońmi, a następnie upewniła się, że wszystkie guziki od koszuli pozostają zapięte. Zgarnęła kosmyk miedzianych włosów za ucho, posyłając kobiecie uśmiech oraz proponując jej pomoc. Okazało się, że jest ona muzykiem w teatrze w Londynie i szuka nowej harfy, bo stara wymagała wymiany. Była interesującą osobą, szybko złapały wspólne tematy. Dzięki niej Lanceleyówna dowiedziała się wielu ciekawych rzeczy na temat gry oraz aktualnego repertuaru. Sally zaprosiła ją nawet na przedstawienie, gdzie była jednym z głównych muzyków. Podeszły do lady, szybko kompletując i personalizując zamówienie, dała jej nawet drobną zniżkę, mając nadzieję, że młoda artystka zostanie stałym klientem ich rodziny. Po wpłaceniu zaliczki i ustaleniu terminów, Nessa wróciła do obowiązków. Miała do obsłużenia kilka osób, a do tego obiecała ojcu, że posprząta sklep po zamknięciu. Zerknęła na zegarek, wzdychając ciężko — dzień leciał naprawdę szybko! Nim się obejrzała, wyszedł ostatni klient, a potem Pan Lanceley. Cisza była błoga, pozwoliła jej dopić kawę i złapać oddech. Mieli dziś naprawdę dobry utarg, lista nowych zamówień była duża. Gdy uwinęła się ze sprzątaniem, przygotowaniem zamówień do wysłania i poprawieniem wystawy, zamknęła sklep i wróciła do domu.
z/t
Holden A. Thatcher II
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 175
C. szczególne : anorektycznie chudy, ma kilka tatuaży i kolczyków, naderwane ucho, blizny na twarzy, rękach i plecach, bardzo widoczne cienie pod oczami
Jeden łyk i mogę być kimkolwiek chcę. Jeden łyk i zupełnie nikt nie zorientuje się, że nie powinno mnie tu być. Jeden łyk, a być może okaże się, że jestem lepszym aktorem niż Ezra Clarke na spotkaniach koła teatralnego. Odkryję w sobie nowy talent, który pozwoli mi obserwować ludzi, na których niegdyś mi zależało. A może zależy nadal? Wspomnienia lekko się zacierają, a z nerwów zaczynam pocierać sobie kark, choć palce nie rozpoznają znajomych loków. Ocieram opuszkami o grube, kasztanowe włosy jakiegoś mugola, któremu ukradłem czapkę w metrze. Palce ma dużo dłuższe od moich, typowe dla pianisty, co potwierdzały trzymane przez niego wtedy nuty. Ich widok narodził w mojej głowie plan, na który wcześniej bym się nie odważył. Czuję, że przez moje ciało przechodzą dreszcze, więc upijam spory łyk płynu, który mam w kubku po kawie na wynos. Na brzegu wieczka nadal pozostaje gorzkawy smak napoju, ale ten, który do nich przelałem, smakuje ohydnie. Jakby ktoś przesadził z ilością cynamonu wsypaną do soku cytrynowego. Wzdrygam się jeszcze bardziej, ale po chwili dreszcze przechodzą. Idę znajomymi ulicami, aż docieram do sklepu muzycznego Lanceleyów. Przez chwilę jeszcze się waham, ale przecież nie jestem teraz sobą. W każdej chwili mogę uciec, stwierdzając, że się rozmyśliłem. A muszę Ją zobaczyć chociaż na chwilę. Sprawdzić, jak bardzo zmieniła się od maja, o ile w ogóle pracuje jeszcze u rodziców. Popycham drzwi i zaczepiam głową o wiszący przy nich dzwonek, bo wypada mi z głowy, że chwilowo jestem wyższy niż zazwyczaj. Nie mam pojęcia, jak ten facet radzi sobie w życiu, mając wzrost drabiny, ale zdecydowanie mu współczuję. Chociaż z drugiej strony w metrze mogłem się oprzeć głową o górną barierkę bez trzymania i przysypiać na całej trasie. Wiem, że teleportacja byłaby dużo prostsza, ale tak długo tego nie robiłem, że od razu wywołuje u mnie wymioty, gdy tylko próbuję przenieść się choćby o krok. Rozglądam się, ale nikogo nie widzę, choć słyszę jakieś odgłosy dochodzę z zaplecza. Kieruję się do lady, po drodze zatrzymując przy jednym z fortepianów, na którym próbuję wybić początek Dla Elizy. Strasznie fałszuję, więc trochę mi wstyd, ale śmieję się pod nosem, bo przecież jestem obcym człowiekiem. Jakimś mugolem z londyńskiego metra. - Fortepian chyba nie jest instrumentem dla mnie – mówię wesołym tonem. Nie wiem jednak, czy bardziej do siebie, czy do Niej. O ile w ogóle tu jest.
Kolejny weekend, który musiała spędzić w rodzinnym sklepie, dzieląc czas na korepetycje i patrole, które brała już nawet w niedziele, by się czymś zająć. Każdy miał swoje metody, aby radzić sobie z nieposkromionymi, chaotycznymi myślami, które w przypadku Nessy nazbyt natrętnie i głośno próbowały przejąć nad nią kontrolę. Na szczęście to był ostatni rok studiów, więc poza wykręcaniem się od spotkań towarzyskich, miała jeszcze pełno roboty związanej z pisaniem pracy końcowej, wyborem odpowiedniej ścieżki kariery, rozpatrzenie ksiąg potrzebnych aurorowi, a także zagłębianie tajników prowadzenia rodzinnego interesu. Dominująca w jej życiu ambicja umożliwiała wielofunkcyjność, skupienie się tylko na obowiązkach i niwelowaniu innych potrzeb. Dziś nie było inaczej. Siedziała na zapleczu przed rozłożonymi księgami o zaawansowanej transmutacji czy zaklęciach czarno magicznej, robiąc w kompletnej ciszy notatki. Nawet grająca w sklepie muzyka doprowadzała ja do szału, musiała się jej pozbyć. Ciche westchnięcie sprawiło, że dłoń jej drgnęła i sięgnęła do kubka z kawą irlandzką o słodkawym posmaku bitej śmietany i whiskey. Solidny łyk pozwolił rozlać się fali ciepła po ciele, wywołać cień uśmiechu na drobnej, bladej buzi. I wtedy rozległ się dzwonek oznajmiający przybycie klienta. Przymknęła oczy, bo czar prysł. - Kurwa. Szepnięcie przerwało ciszę panującą dookoła, niknąc jednak zaraz w półmroku. Paliła się tu tylko jedna lampka, rzucając światłem na notatki. Wstała, otrzepując materiał czarnych szortów. Poprawiła też bluzkę, upewniając się, że żaden z guzików białej koszuli się nie rozpiął. Wsunęła leżące obok szpilki, kierując się w stronę głównej części sklepu i niemalże od razu wychodząc zza lady, skierowała się do mężczyzny przy fortepianie. - Dzień dobry. Przepraszam, że Pan czekał, przygotowywałam zamówienie? Szuka Pan fortepianu? To jeden z najlepszych modeli. Możemy go wykonać z dowolnego drewna, chociaż polecam kasztan. - powiedziała ze spokojem, niczym automat, lustrując go spojrzeniem karmelowych tęczówek. Ruchem dłoni zgarnęła kosmyk luźnych włosów za ucho, dotykając palcami kolczyka z perełką. Od maja marchewkowe włosy nie widziały nożyczek, sięgając już daleko za pas. Dziś proste, pozbawione wstążek czy zmyślnych spinek. Czarne szorty, w które wsunięta była biała koszula bez dekoltu, sprawiała, że wyglądała blado i mizernie, bo pozbawiona makijażu twarz nosiła oznaki zmęczenia. Podkrążone oczy delikatnie zamaskowała, chociaż cienie i tak się przebijały. Była przeraźliwie chuda, obojętna. Wszystko to, co robiła, każdy gest czy uśmiech był wybrany niczym z katalogu drewna w sklepie, ubierany w każdą sobotę i niedzielę, gdy musiała zajmować się rodzinnym interesem. Jednocześnie w głowie panowała prawdziwa dyskoteka, myśli niczym utwory zmieniały się, nakierowując jej stymulowany kofeiną umysł na tory inne, niż powinien. Czy oddała książkę do biblioteki? Czy dobrze odrobiła zadanie? Czy zostawiła kotu jeść? Po buzi jednak nie dało się niczego zauważyć. - Jeśli Pan ma życzenie, mogę pokazać próbki drewna. - dodała jeszcze z delikatnym wzruszeniem ramion, próbując udawać optymizm i siląc się na uśmiech. Jak ona nie znosiła marnowania czasu w tym sklepie, gdy akurat ten wymykał się jej z rąk. Tyle było jeszcze do zrobienia! Obróciła się, krzyżując ręce na biuście i patrząc w milczeniu na fortepian. Była tu, bo tak kazano. Tylko dlatego. Westchnęła bezgłośnie, zaciskając usta. Mógłby sobie już iść.
Holden A. Thatcher II
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 175
C. szczególne : anorektycznie chudy, ma kilka tatuaży i kolczyków, naderwane ucho, blizny na twarzy, rękach i plecach, bardzo widoczne cienie pod oczami
Trochę tu gorąco, więc odwijam szalik, zdobyty dawno temu w sklepie z używaną odzieżą, ukazując kołnierz białej koszuli. Jak już udaję tego mugola, to chociaż mogę wyglądać niepodobnie do siebie, tak niepozornie. Czarny, wełniany płaszcz drapie jednak niemiłosiernie, mimo że dzieli mnie od niego inny materiał. Co mi strzeliło do łba, żeby zrezygnować z bluzy i dżinsów? Przynajmniej trampki pozostały na miejscu, choć przy tej pogodzie powinienem zmienić obuwie. Kogo to jednak obchodzi? Czarodzieje się teleportują, więc równie dobrze mógłbym przyjść w szortach. Tak jak Nessa, która wyłania się zza lady, a mnie zamurowuje na jej widok. Wiem, że to ona, a czuję się, jakbym patrzył na kogoś zupełnie obcego. Jej twarzy nie pokrywa makijaż, a na włosach nie ma żadnych ozdób, choć niegdyś nie powstrzymywała się od wplatania w nie wstążek. Tylko strój pozostaje znajomy, ale i tak brakuje mi w nim tego jej naturalnego pazura. - Dzień dobry – odzywam się w końcu, uświadomiwszy sobie, że mam rozdziawione usta, wiec wyglądam jak idiota. Chorobliwie wysoki idiota, który gdyby tylko stanął na palcach, chyba przerósłby Ślizgonkę o połowę. Nie zdążę jednak wydusić z siebie ani jednego słowa więcej, kiedy Nessa wpada w mechaniczny słowotok typowego sprzedawcy, który za wszelką cenę chce komuś opchnąć swój towar. Słucham jej z uwagą, chociaż dostrzegam sztuczność w jej tonie i uśmiechu. Oczy jej nie błyszczą, czuję, że chce się mnie pozbyć, ale zmiana postaci była jedyną możliwością, żeby nie wyrzuciła mnie od razu za drzwi. - Właściwie to nie potrzebuję fortepianu – urywam jej szybko, nim postanowi się ruszyć i przywołać zaklęciem kawałki drzew. Nawet nie wiem, gdzie miałbym go postawić. Chyba musiałbym wyrzucić wszystkie meble. I jeszcze zburzyć ścianę między pokojem a łazienką. O ile cokolwiek jeszcze zostało z tego mieszkania, bo nie odważyłem się tam zajrzeć, bojąc się, że Nessa będzie tam mieszkać, skoro jej na to pozwoliłem. – Szukam…eee…skrzypiec – mówię w końcu, drapiąc się w zamyśleniu po brodzie, na której czuję zarost mężczyzny, w którego się przemieniłem. Mogłem jednak ugryźć się w język, bo na tym instrumencie też nie umiem grać, a jeśli dziewczyna mi go poda, żebym wypróbował współpracę z nim, wpadnę po uszy.
Westchnęła, czekając na odpowiedź. Naprawdę usiłowała być miła i się uśmiechać, jednak zdawała sobie sprawę, jak musi to wyglądać. Nieważne zresztą, zobaczy go raz i nigdy więcej, jak zniknie ze swoim instrumentem. Nie potrzebowała ludzi na więcej niż jedno spotkanie w miesiącu. Wpatrując się fortepian, zapragnęła go dotknąć. Smukła dłoń o zadbanych, pomalowanych jasnym, beżowym lakierem paznokciach wysunęła się do przodu, czując pod palcami chłód instrumentu. Kiedy ostatnio grała? Nawet nie potrafiła sobie przypomnieć. Widząc jednak buty wielkoluda, zadarła nieco głowę, patrząc na niego z wyczekiwaniem. Skoro nie wiedział, czego chce, może po prostu go zostawi, a on sobie pomaca i poszuka czegoś odpowiedniego? Myśl wydała się kusząca, głośniejsza niż inne. Uniosła brew mimowolnie na jego słowa, aby zaraz zagryźć wargę i pokręcić głową, uśmiechając się przepraszająco. Klient, nie mogła przecież być nieuprzejma, mieli doskonałą renomę. Cofnęła rękę z instrumentu, unosząc dłoń i gładząc się po brodzie, wydała z siebie ciche "hmm", udając zainteresowanie. - Rozumiem. Nie każdy odnajduje się na instrumentach klawiszowych. W takim razie, jak mogę pomóc? - [i]zapytała w końcu, przekręcając głowę na bok i pozwalając, aby pasmo włosów spłynęło jej do przodu, przysłaniając guziki od koszuli. Drgnęła z miejsca, robiąc kilka kroków w stronę wieszaków z innymi przedmiotami, które były w ofercie sklepu. Przesunęła po nich spojrzeniem, czując wewnątrz jakąś nostalgię i sentyment. Na wzmiankę o skrzypcach, uśmiechnęła się ciepło.[/i] - Moje ulubione, co? - szepnęła bardziej do siebie niż do niego, nawet nie przejmując się, czy usłyszał. Westchnęła, obracając się do niego przodem, klaszcząc z udawanym entuzjazmem w dłonie i znów na niego patrząc. Całe szczęście, że miała szpilki, bo już bolałaby ją szyja. - Doskonały wybór. Jest Pan początkującym czy ma już Pan doświadczenie z instrumentem? Dzięki temu będę mogła polecić Panu odpowiedni model. Mamy doskonałe struny z grzyw magicznych stworzeń, bardzo trwałe. Wskazała ręką na regał, gdzie wystawione były pudełka z akcesoriami do skrzypiec, altówek czy wiolonczeli. Pozwoliła sobie ruchem dłoni poprawić rękawy od bluzki, wbijając spojrzenie gdzieś w przestrzeń przed sobą i czekając na odpowiedź. Może szczęście jej dopisze i to będzie ostatni klient, a ona będzie mogła dalej robić rzeczy, które były jej niezbędne do prawidłowego funkcjonowania. Jak długo będzie jeszcze błądził po omacku i zajmował jej czas?
Yuuko Kanoe
Wiek : 23
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 166cm
C. szczególne : azjatycka uroda, zawsze na nadgarstku ma bransoletkę z wiecznych fiołków i drugą czarno-żółtą z zawieszką borsuka
Sklep muzyczny był jednym z tych miejsc, które z pewnością musiała odwiedzić. Tym bardziej, że zależało jej na zakupie własnych samostrojących się skrzypiec. Co prawda strojenie instrumentów nie wadziło jej jakoś szczególnie, a i miało swój pewien urok, ale być może oprócz tego poczuje jakiś nowy komfort grania? Kto wie. Dlatego też weszła do sklepu i rozejrzawszy się po nim uważnie, spoglądała na kolejne obecne w nim przedmioty. Fortepian również ją kusił swoim wyglądem i potencjalnym brzmieniem, ale zdecydowanie nie miała w tej chwili odpowiedniej ilości galeonów, by sobie na podobny zakup pozwolić. Dlatego też zbliżyła się do wystawy instrumentów smyczkowych i po wybraniu jednego z egzemplarzy skrzypiec, udała się do kasy by sfinalizować zakup. Pozostało jej jedynie wykorzystać instrument w praktyce i zobaczyć czy faktycznie jest on tak świetny jak głosiła reklama.
Praca To było kolejne przedpołudnie, które spędzała w rodzinnym sklepie. Ojciec czuł się coraz gorzej, więc częściej niż w zeszłym roku niezbędna była jej pomoc oraz wiedza. Krzątała się po lokalu, doszkalając młodą czarownicę, którą wzięli do pomocy. Starała się, jednak nie mogła zapamiętać ułożenia towarów na zapleczu, a także sposobu wysyłania zamówień do domu. Rudowłosa poprawiła rękawy białej koszuli, zerkając jeszcze, czy wszystkie z perłowych guzików są nienagannie zapięte, zanim podeszła do stojącego nieopodal gitar klienta. Młody chłopak musiał być uczniem Hogwartu, kojarzyła jego buzię z zajęć. Wyglądał na niezdecydowanego, przyglądając się na przemian gitarze z ciemnego, kasztanowego drewna oraz całkiem jasnej, klasycznie kojarzonej z akustyczną. Uśmiechnęła się pod nosem, przystając obok i krzyżując ręce na biuście, posłała mu krótkie, zaciekawione spojrzenie. - Dzień dobry. Mogę w czymś pomóc? -zapytała uprzejmie, wskazując głową na rozwieszone instrumenty. Nieśmiało przytaknął, zabierając się do tłumaczenia, czego tak właściwie szukał, co dość energicznie gestykulował. Lanceleyówna słuchała w milczeniu, kiwając głową. Okazało się, że dopiero zaczynał przygodę z muzyką i chciał zaimponować dziewczynie, która od dawna mu się podobała. Wiele ich nie łączyło, ale dowiedział się, że była dużą fanką muzyki i zawsze miała słabość do gitarzystów, dlatego odłożył trochę pieniędzy i postanowił spróbować swoich sił na tym sprzęcie. Musiała przyznać, że romantyzm i jego starania w tak młodym wieku były godne podziwu. Przytaknęła, rozluźniając ręce i podchodząc bliżej sklepowych gitar. - Myślę, że to fajny pomysł, o ile sam jesteś ciekawy i chętny gry. Bez serca do tego — nie wyjdzie. Na początek zacznij od tej najprostszej, klasycznej. Weź też zapas strun. Nastroję Ci ją i dam mały prezent od firmy, nie martw się. Potrzebujesz jeszcze futerału! Tłumaczyła mu wszystko spokojnie, po kolei. Przemieszczając się po sklepie, zabierała z półek kolejne rzeczy i skierowała się do lady. Zapakowała piękną, jasną gitarę w czarny futerał. Przygotowała zestaw kostek, arkuszy do nut i zapasową paczkę podstawowych, najtańszych strun. Nie było sensu od początku kupować najlepszych, bo nie jedne jeszcze zerwie. Oczywiście nastroiła gitarę, a także dała mu dwadzieścia procent zniżki, bo zwyczajnie mogła. Rodzice na pewno nie mieliby nic przeciwko, że chciała zaszczepić miłość do muzyki i instrumentów kolejnej osobie. Gdy zapłacił, odprowadziła go do drzwi i się pożegnali. Sama poszła sprawdzić, jak Charlotte radzi sobie na zapleczu i upewniła się, że nie pomyliła adresów zamówień. Dokładnie przeczesała listę, sprawdziła zawartość paczek i dopiero pozwoliła wysłać, wzdychając cicho. Zerknęła na zegarek, słysząc kolejny dzwonek przy drzwiach. Wciąż miała przed sobą połowę dnia pracy, a stary sklep Lanceleyów zdawał się cieszyć dziś olbrzymim zainteresowaniem. Obsługiwała więc klientów z cierpliwością i uśmiechem, mając całkiem przyzwoity utarg, a do tego udzielając im cennych rad w zakresie dbania o instrumenty. Gdy nastał czas zamknięcia, ogarnęła wszystko i wypuściła pracownika do domu, zamykając i zabezpieczając lokal na noc. Mogła wrócić do nauki.
Chciałabym zakupić u Państwa gitarę różdżkową. Odliczona kwota wraz z kuponem zniżkowym została umieszczona w sakiewce, która to jest doczepiona do nóżki sowy.
Chociaż Nessa nie utrzymywała wielkiego kontaktu z rodzicami, wciąż pomagała w sklepie zaważywszy na pogarszający się stan zdrowia ojca. Matka wysłała jej listownie obowiązki i klucze do lokalu, na co rudzielec westchnął ciężko. Teleportowała się niedługo przed otwarciem, przygotowując wszystko — instrumenty musiały być odkurzane codziennie, podobnie jak myta podłoga i wszystko pryskane środkiem przeciw grzybom czy wilgoci, bo przy takim natłoku drewna insekty lub pleśń były tylko kwestią czasu. Zamiotła więc podłogę, pomagając sobie później z zaklęciami. Z tkwiących na zapleczach pudeł wypakowała brakujące towary, uzupełniając sklepowe regały — brakowało pergaminów na nuty, magicznych strun, skończyły się pałeczki do perkusji! Poprawiła koszule w momencie, gdy rozbrzmiał dzwonek i w sklepie pojawił się pierwszy klient, do którego podeszła z wyuczonym uśmiechem. Jegomość poszukiwał nowej altówki dla wnuka, chyba niezbyt znając się na instrumentach oraz muzyce, bo ciągle pokazywał jej skrzypce. Cierpliwie więc tłumaczyła różnice, dawała wskazówki i zaproponowała kupno zapasowych strun. Przedpołudnie minęło jej szybko, zważywszy na ilość klientów. Po przerwie na drugie śniadanie i szybką kawę, a także powtórzenie materiału na późniejsze korepetycje, zdecydowała się zmienić wystawę, która wciąż dominowała w zimowe barwy i dekoracje. Nadeszła wiosna, więc Nessa postawiła na jasną zieleń w tle i mnóstwo jasnych kwiatów, gdzie później ułożyła nowe instrumenty — zmieniając perkusję na wiolonczele i sadzając za nią manekina w wielkim kapeluszu, podwieszając skrzypce i sprawiając, że dookoła latały zaczarowane pergaminy z rozsypanymi na nich nutami, zawierającymi same przyjemne, skoczne melodie. Postanowiła też zmienić melodię wewnątrz sklepu, wybierając inny repertuar na dużym gramofonie, stojącym przy kasie. Miała wrażenie, że świeższy i elegancki wygląd przyciągnie nowych klientów. Wróciła za ladę, wycierając ją i porządkując również tam, przygotowywała się do większego remanentu, który chciała zrobić w przyszłym tygodniu. Musiała też zapisać, czego brakuje i zanieść do pracowników ich wytwórni, którzy musieli jak najszybciej zapełnić kartony. Wychodziła do klientów, gdy tylko któryś przyszedł i z uśmiechem dawała im rady, proponując najlepsze rozwiązania. Ich rodzina znana była z uczciwości, nic więc dziwnego, że z łatwością zyskiwali serca klientów. Po zamknięciu sklepu poszła na zaplecze — gdzie dokończyła przygotowywanie indywidualnych zamówień, które jeszcze dziś miały zostać rozesłane przy pomocy sów sklepowych. Każdą paczuszkę trzeba było odpowiednio zabezpieczyć, zamieścić ręcznie pisany liścik z podziękowaniami, wizytówkę oraz reklamę najnowszych przedmiotów w sklepie. Lanceleyówna dodawała jeszcze zieloną wstążkę, bo wydawało się jej, że tak wyglądało znacznie lepiej. Po nadaniu paczek wzięła się za uprzątnięcie zaplecza, gdzie zdążyła zrobić lekki bałagan. Wszędzie walały się papiery i tasiemki, źle dobrane wcześniej kartony. Mogła pakować to z pomocą czarów, ale Nessa lubiła zajęcia manualne. Oparła dłonie na biodrach, sprawdzając jeszcze, czy wszystko jest w porządku i zebrała się do wyjścia, zamykając uprzednio sklep i przeliczając zyski, aby wysłać wiadomość do rodziców. Kolejny dzień za nią.
z/t
Yuuko Kanoe
Wiek : 23
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 166cm
C. szczególne : azjatycka uroda, zawsze na nadgarstku ma bransoletkę z wiecznych fiołków i drugą czarno-żółtą z zawieszką borsuka
Mogła wszystko załatwić listownie, ale nie chciała dokonywać tak ważnego zakupu bez uprzedniego samodzielnego sprawdzenia instrumentu. I to nawet jeśli zdawała sobie sprawę z tego, że Lanceleyowie zajmują się produkcją muzycznych instrumentów naprawdę wysokiej jakości. Nawet rozmawiała z Nessą na ten temat, gdy tylko udało jej się ją złapać na krótką pogawędkę. Musiała mieć pewność, że z pewnością dostanie to, czego oczekiwała. Dlatego też zjawiła się na miejscu, by przekonać się o tym jak prezentuje się w rzeczywistości pianino, którego kupnem była zainteresowana. Chciała w ten sposób jakoś jakoś ożywić puchońskie mieszkanie, mieszczące się w Hogsmeade, stanowiące w pewnym sensie ich wspólne dzieło choć to oczywiście Sky wyłożył większość środków na zakup nieruchomości. Ona chciała się natomiast zająć sprawami związanymi bardziej z wystrojem. I choć niejako zakup instrumentu niejako wynikał z jej własnych pobudek to jednak myślała, że ogólnie miło byłoby mieć podobny obiekt w mieszkaniu, by różni mieszkańcy mogli z niego korzystać lub rozkoszować się jego dźwiękami. Przyglądała się pianinu wystawionemu w sklepie. Musiała je ocenić pod każdym względem nim przekazała swoje galeony oraz adres dostawy zamówionego produktu. A wyglądało na to, że faktycznie miała do czynienia z naprawdę solidnie wykonanym instrumentem, które wydawało z siebie cudowne dźwięki, gdy tylko palce dotknęły elegancko wykonanych klawiszy.
z|t
Nancy A. Williams
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Burza brązowych loków na głowie i uśmiech przyklejony do twarzy, tatuaż z runą algiz na lewej kostce
Chciałabym złożyć zamówienie na czarodziejski flet. Do listu dołączam odpowiednią sumę galeonów. Poproszę dostarczyć na adres: Hogsmeade, aleja Amortencji, dom nr 2
Zbliżał się koniec miesiąca, a więc najgorszy czas dla pracowników oraz właścicieli sklepów. Coraz śmielej wychylające się zza chmur słońce kusiło do spędzania czasu na zewnątrz i cieszenia się powiewami ciepłego wiatru — a jednak za rogiem czaił się remanent! Nie było chyba bardziej znienawidzonego przez Nessę Lanceley zajęcia, co oznajmiła światu głośnym westchnięciem, zaraz po otwarciu sklepu. Sprzedażą zajmowała się jedna z pracownic, żeby ruda nie musiała skupiać się na klientach i mogła w spokoju przeliczyć towary w sklepie oraz przygotować listę z zamówieniami na nowe instrumenty lub przybory niezbędne muzykom, które później podeśle do warsztatu. Było też kilka paczek do spakowania, więc najpewniej zleci jej tu cały dzień. Zgarnęła włosy za ucho, wygładzając dłońmi koszulę i z początku pomogła uprzątnąć główną izbę w sklepie, zmieniła kwiaty w wazonie i wybrała bardziej wiosenną piosenkę. Następnie złapała za olbrzymi notes w sztywnej oprawie oraz umoczyła pióro w atramencie, przechadzając się pomiędzy półkami i wszystko zapisując — dodatkowo robiąc adnotacje, co sprzedawało się dobrze lub co nie cieszyło się popularnością. Zawsze brakowało czystych stron na nuty oraz strun gitarowych, po które tak często wysyłali listy uczniowie z Hogwartu. Wiolonczele i kontrabasy nie cieszyły się już tak dużą popularnością, jak kiedyś, kurząc się jedynie i roznosząc sobą zapach drewna. Przeszła dalej, przeliczając skrzypce, sprawdzając smyczki oraz futerały, a gdy po dwóch godzinach dotarła na zaplecze, miała już gotową listę. Przepisała wszystko na pergamin do zamówień, uprzednio sprawdzając półki oraz szuflady na tyłach. Było tam wiele przedmiotów, znalazła nawet jakieś nieprodukowane już przez ojca modele fletów, które trzymali chyba z nostalgii. Jej rodzina od wielu pokoleń zajmowała się wykonywaniem ręcznie instrumentów, na których potem została magia. Byli najpopularniejsi w całej Szkocji, Irlandii oraz Wielkiej Brytanii, chociaż Nessa była przekonana, że renomę światową też posiadali. Po zakończeniu papierowej roboty wzięła się za pakowanie zamówień listownych. Ta forma sprzedaży cieszyła się coraz większą popularnością i ślizgonka wolała sama zadbać o każdy detal. Wybierała odpowiedni papier oraz wstążkę, pisała krótki liścik, podpisując się nazwiskiem pod wytworzonym przez rodzinny biznes przedmiotem, zapewniając jego doskonałe działanie. Zerkając na zegarek, znów westchnęła. Było grubo po osiemnastej, a ona wciąż miała wieczorny patrol korytarzy w zamku. Brała je wszystkie, chyba chcąc nacieszyć się na zapas, bo przecież niedługo zakończy edukację — chyba, bo wciąż nie zdecydowała. Nie mogła wyobrazić sobie swojego życia poza murami akademii, wciąż czując niedosyt związany z wiedzą. Rozejrzała się po zapleczu, zamykając szufladę i wcześniej chowając do niej pióro oraz notes, ruszyła w stronę wyjścia. Włożyła cienki płaszcz, zgarnęła torebkę i upewniła się, że wszystko wysłała oraz uzupełniła, zabezpieczając następnie sklep i wracając do zamku, aby przygotować się do wieczornego obchodu, chociaż przez cały ten remanent miała ochotę tylko pograć na skrzypcach.
Westchnęła, wchodząc do rodzinnego sklepu. Ojciec czuł się coraz lepiej, chociaż kondycja nadal nie pozwalała mu wrócić do pracy i zająć się tworzeniem instrumentów, w czym był ekspertem. Nessa miała doświadczenie teoretyczne, praktycznego tylko trochę, a jednak to właśnie jej zlecono na dziś przygotowanie altówki z cennego drewna wiśniowego, które sprowadzono specjalnie z Japonii. Miała wymagane kwalifikacje, miała pojęcie, a przede wszystkim była Lanceleyem i to sprawiało, że fach tkwił w ręku. Sprawdziła najpierw główną izbę i pogadała chwilę z pracującą dzisiejszego dnia czarownicą, aby zaraz udać się na tyły. Po przejściu przez zaplecze dotarła do drzwi prowadzących do niewielkiego pokoju, za którymi tkwiły się wszystkie potrzebne narzędzia do obróbki drewna, przygotowania strun oraz nastrojenia powstających tam przedmiotów. Weszła do środka, zamykając za sobą drzwi i zrzuciła torebkę gdzieś na bok, przeciągając się leniwie. Wsunęła na dłonie rękawiczki, okulary ochronne na oczy i związała burzę rudych włosów w koka na czubku głowy, siadając przed olbrzymim spodem, gdzie leżały wycięte w odpowiedni kształt, lecz wciąż wymagające szlifowania, kawałki drewna. Wzięła wiec różdżkę, łapiąc pewniej i mocniej niż zwykle, rzucając odpowiedni czar i przesuwając po drewnie — rzeźbiąc i obrabiając, nadając smukłych wycięć i zagłębień, mających funkcję nie tylko wizualne, ale również akustyczne. Ojciec zawsze jej powtarzał, że kluczem do odpowiedniego kształtu jest brak drżenia oraz pewność ruchów, bo raz popełniony błąd trudno było zakryć i zazwyczaj wymagał on przygotowania nowego kawałka materiału. Po kilku godzinach pracy nad kształtami przyszedł czas na magiczną bejcę — nadającą połysku oraz chroniącą drewno przed czynnikami zewnętrznymi, a także poprawiającą przyczepność. Sunięcie pędzlem po częściach altówki należało do znacznie przyjemniejszych niż praca z zaklęciem. Korzystając z okazji, że wszystko musiało wyschnąć i poleżeć kilka dni, uprzątnęła stanowisko, szukając też odpowiednich strun oraz cienkiego odłamku drewna wiśniowego, z którego mogłaby przygotować pasujący do kompletu smyczek. Niestety, przygotowanie instrumentu w ciągu jednego dnia było niemożliwe, wymagało rozłożenia na etapy. Pracownia lśniła, a ruda przygotowała również listę zamówienia odpowiednich i brakujących narzędzi, dzięki którym jej praca mogła przynosić lepsze efekty. Uśmiechnęła się pod nosem, sprawdzając jeszcze stan drewna, zanim nałożyła drugą warstwę, uprzednio przygotowując sobie kawę. Skrupulatność i szczegółowość była tu bardzo ważna. Studentka zamknęła pracownie na kluczyk, wsuwając go sobie do torebki i spojrzała za okno — było krótko przed zachodem słońca, sklep od dobrych dwóch godzin pozostawał zamknięty. Upewniła się, że pracownica wszystko uprzątnęła i wypełniła papiery związane z obrotem z dzisiejszego dnia, a potem zamknęła rodzinny biznes, teleportując się na tereny zamku. Miała nadzieję, że altówka będzie gotowa na przyszły miesiąc, a klient będzie zadowolony z jej pierwszego, indywidualnego projektu. Oczywiście, korzystała z wiedzy i szkiców ojca, które jednak odrobinę poprawiła i swoim zdaniem — udoskonaliła. Oby produkt końcowy spełniał oczekiwania.
Tworzony instrument nie mógł wyjść jej z głowy, odkąd zostawiła drewno na dwa tygodnie do wyschnięcia. Bejca musiała się przyjąć, zakonserwować wcześniej wycięte i oszlifowane kawałki przedmiotu, na którym zdobienia wykonała już wcześniej. Gdy tylko dotarła do rodzinnego sklepu, praktycznie natychmiast skierowała się na zaplecze, zostawiając pracownicę z krótkim przywitaniem się oraz klientami. Pracowała u nich od kilku miesięcy, miała już wprawę i Nessa była pewna, że przygotowane listy z zamówieniami oraz ze sprawozdaniem czekały na nią na biurku w izbie na zapleczu, do której dostała od ojca kluczyk. Związała włosy w wysoki kok, zamykając się w pokoju i rzucając torbę gdzieś na bok, podeszła do ułożonych na szerokim stole fragmentów instrumentu, które w niedługim czasie miały stworzyć całość. Przeciągnęła się, sięgając następnie do regału po kolejne puszki — z lakierem oraz farbą do drewna, bo zamówienie indywidualne dawało możliwość wyboru koloru. Klient zażyczył sobie czarne. Rozłożyła również pędzle, a następnie ostrożnie wybrała te najmniejsze, najpierw pokrywając farbą zdobienia, a dopiero później łatwiej dostępne elementy drewna. Płynne i pewne ruchy dłoni ślizgonki sprawiały, że farba rozkładana była równomiernie. Wiedziała, aby nie malować pod włos i jak najbardziej w linii prostej, aby faktura drewna dobrze się zachowała. Kilka godzin zeszło jej na pokrywaniu czernią fragmentów, a następnie musiała odczekać kolejną godzinę, aż farba wyschnie. Na szczęście trwało to znacznie krócej niż bejcowanie. Kolejnym krokiem było położenie bezbarwnego lakieru, zabezpieczającego kolor oraz chroniącego przed wilgocią, nad czym również spędziła półtorej godziny, chcąc być jak najdokładniejszą. Najgorszą częścią było składanie wszystkiego w całość za pomocą magicznego kleju, jak i zaklęć. Wystarczył jeden błąd i jeden bąbel powietrza pomiędzy łączeniami, aby skrzypce nie wydawały z siebie prawidłowego dźwięku. Robiła wszystko bardzo powoli, upewniając się, że wszystko jest ze sobą dobrze spasowane, że powietrze nie dostawało się pomiędzy klej, zanim potraktowała go zaklęciem. Gotowy niemalże instrument potrzebował jeszcze strun, dokręcenia drewnianych kołeczków z pokrętłami do ich nawinięcia oraz polerowania i nastrojenia, co było już najłatwiejszymi czynnościami, które jej zostały. Nie sprawiło to jednak, że się rozkojarzyła, wręcz przeciwnie. Lanceleyowie byli znaną marką na ogólnoświatowym rynku rzemieślniczym, związanym z muzyką i ze względu na renomę, nie mogła pozwolić sobie na wpadkę. Zagrała krótką melodię krótko przed północą, gdy czarne, zdobione i jedyne w swoim rodzaju skrzypce były gotowe, uwieńczone wzmocnioną struną z grzywy jednorożca i podpisem twórcy we wnętrzu skrzyni. Nastrojone i błyszczące spakowała w futerał, dorzucając kilka arkuszy pergaminów na nuty, a następnie owinęła papierem oraz rzemykami, zabezpieczając najlepiej, jak umiała przed wysyłką. Ciemnozielony kolor paczki kojarzył się jej Slytherinem, a posrebrzane rzemyki uwieńczone były kokardą. Dodała kartkę i wybrała jedną ze sklepowych sów, mocując dokładnie do jej łapek przesyłkę, a następnie nadając. Skrzypce były prezentem urodzinowym, musiały dotrzeć na czas. Nessa uprzątnęła po sobie pomieszczenie, umyła pędzle i zamknęła farby, uwieńczając wszystko zaklęciem czyszczonym. Zamknęła za sobą drzwi na klucz, upewniając się jeszcze, że pracownica dobrze uprzątnęła główną izbę i dopiero wtedy zamknęła lokal, teleportując się do mieszkania, które dzieliła jeszcze z Fillinem oraz Boydem.
3 Lipca 2020 Przyszła do sklepu wcześniej na prośbę ojca, wiedząc, że ma dużo pracy. Odkąd skończyła studia, wykorzystywali ją do pomocy w rodzinnym biznesie znacznie częściej, niż wcześniej, chociaż nie miała im tego za złe. Nowa dziewczyna, która pracowała na sklepie i radziła sobie średnio, ciągle potrzebowała doglądania, a ojciec nie miał już na to zdrowia i siły. Kuzynostwo pomagało, ale nikomu nie ufał tak, jak swojej jedynej córce. Po spędzeniu z dziewczyną dwóch godzin, na dokładniejszym wytłumaczeniu jej obowiązków oraz podkreśleniu, że musi pilnować dostępności towaru oraz zamówień indywidualnych, bo ostatnio zabrakło im strun czy smyczków, wróciła do swojego pokoju na zapleczu. Unoszący się tu zapach drewna uspokajał. Podeszła do biurka, przewieszając torebkę na boku i przejrzała kartki ze zleceniami, gdzie w większości czekała na potrzebne do wykonania instrumentów materiały. Wśród rzeczy była jednak paczka z popsutą wiolonczelą, która poza wymianą części, potrzebowała również nowego lakieru oraz renowacji. Rudzielec zebrał włosy w koka, opierając dłonie na biodrach, a wzrokiem przesuwając po puszkach z olejami oraz farbami, a także szukając odpowiednich pędzli. Przygotowanie instrumentu do całego procesu było czasochłonne. Najpierw musiała ją ułożyć i zdjąć struny, a potem rozdzielić uszkodzone drewno na rękojeści od reszty i poszukać odpowiedniego kawałka, który następnie należało oszlifować i przyciąć tak, by wpasował się idealnie w miejsce starej. Nie mogła pozwolić sobie na błędy, ale Nessa była na szczęście precyzyjna, posługiwała się różdżką z dokładnością, osłaniając oczy przed lecącymi drzazgami drewna, specjalnymi okularami. Potem należało położyć pierwszą warstwę ochronnego lakieru, a zaraz za nim bejcę w identycznym odcieniu. Od razu wiedziała, że wiolonczela będzie musiała być pomalowana dwa razy. Korzystając z czasu pomiędzy schnięciem a kolejną warstwą — odszukała nowych strun oraz przedmiotu do nastrojenia. Czas płynął szybko, chociaż nie była to praca dla ludzi bez cierpliwości lub takich, co szybko się męczyli. Było późne popołudnie, gdy przymocowała nową rękojeść, naciągając struny i sprawdzając, czy wszystko dobrze wyglądało. Rzecz wyglądała jak nowa, dodatkowo odświeżona i zabezpieczona w całości przed czynnikami zewnętrznymi. Ostrożnie zapakowała instrument w futerał, dorzucając dodatkowe struny oraz liścik i rachunek, tłumacząc, co było konieczne do naprawienia. To był jeden z lepszych klientów, wykorzystała więc ciemnozielony papier i obwiązała złotą tasiemką, dorzucając sklepową ulotkę. Następnie sprzątnęła po sobie pokój, zaglądając jeszcze na sklep i sprawdzając, czy wszystko zgadzało się w zamówieniach oraz na półkach, aby ostatecznie zamknąć lokal i po całym dniu dłubania w drewnie, udać się do domu. Trzeba przyznać, że nawet jeśli nie było to jej największą pasją, talent chyba był dziedziczony z nazwiskiem. Zerknęła jeszcze na witrynę, ciesząc oko nową, letnią wystawą. Trzeba przyznać, że białe instrumenty na tle błękitów i beżów, które miały kojarzyć się z plażą, wyglądały wyjątkowo atrakcyjnie. Zaklęciem przeczyściła jeszcze szyby, zanim zabezpieczyła zamek i teleportowała się z Doliny.
|ZT
Yuuko Kanoe
Wiek : 23
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 166cm
C. szczególne : azjatycka uroda, zawsze na nadgarstku ma bransoletkę z wiecznych fiołków i drugą czarno-żółtą z zawieszką borsuka
chciałabym zamówić w Państwa sklepie gitarę różdżkową z dostawą pod wskazany adres. Do listu dołączono sumę galeonów, która powinna pokryć wszelkie koszta.
Wakacje w tym roku się jej dłużyły, a jednocześnie nie wiedziała, kiedy minęły. Wykorzystała je głównie na naukę i realizację projektów, chciała opracować lepszy sposób rozprowadzania instrumentów na rynek zagraniczny, a razem z tym mocniej odciążyć ojca. Odpoczynek mu sprzyjał, jednak wiek i sposób życia odbijał się wciąż na sercu oraz krążeniu, a niestety Pan Lanceley nie był czarodziejem darzącym sympatią eliksiry czy leki. Często o nich zapomniał. Gdy tylko wróciła i się rozpakowała, zgarnęła jeden ze swoich segregatorów i teleportowała się prosto pod sklep, chcąc upewnić się, że wszystko w porządku. Zgodnie z jej prośbę, wystawa nabrała już wrześniowego charakteru, który sugerował zbliżający się powrót do szkoły oraz nadejście jesieni. Jasne błękitny i beże, które dominowały w letniej witrynie, ustąpiły miejsca żółcią, czerwienią oraz odcieniom pomarańczowego. Dla odmiany głównym instrumentem była harfa, zaczarowana tak, aby w formie ballady rozgrywać hymn Hogwartu. Sprawdziła przychód oraz listę zamówień, przejrzała półki i dała pracownicy kilka wskazówek, a potem urządziły sobie krótką pogawędkę, zanim Nessa zniknęła w jednym z pokoi na tyłach sklepu. Od razu otworzyła tu okno, wpuszczając świeże powietrze i zabrała się sprzątanie. Podczas jej nieobecności na stół oraz narzędzia opadło mnóstwo kurzu, pędzle do bejcowania wymagały czyszczenia. Związała więc burzę rudych włosów w koka i wyczarowała miskę, napełniając ją wodą i specjalnym środkiem wyjętym z szuflady, który miał chronić włosie i nadawać mu właściwości nieużywanego. Usiadła na podłodze, kolejno czyszcząc wszystkie rodzaje pędzelków, korytek do lakierów oraz przyrządów do obróbki drewna. Ściereczki do polerowania namoczyła w świeżej wodzie z płynem, po wyjęciu poprzednich narzędzi i po rozłożeniu ich na ręczniku. Czekanie zajęłoby jednak zbyt długo, zdecydowała się więc wyjąć różdżkę i wysuszyć je z pomocą odpowiedniego zaklęcia, a następnie odłożyć we właściwe miejsca. Korzystać z tego, że materiał potrzebował trochę czasu, uprzątnęła półkę z lakierami i wyrzuciła przeterminowane produkty, przygotowując na pergaminie listę nowych do zamówienia. Brakowało jej również odpowiednich strun i małych pokręteł mocowanych do skrzypiec lub gitar. Zamówiła też nowe podstawki pod instrumenty, które ułatwiały ich konserwację lub skręcanie. Wyczyściła stolik, usuwając również zaklęciem zaschnięte na jego blacie preparaty, wyrzuciła śmieci i pozbyła się bałaganu w szufladach, na sam koniec ogarniając podłogę oraz okno. Zadowolona z siebie zmieniła miskę w wazon, którym pierwotnie była i postawiła na parapecie, wyczarowując kwiaty. Usiadła, przeglądając zamówienia – para skrzypiec, pianino oraz saksofon, który będzie chyba dla niej największym wyzwaniem. Zerknęła na godzinę i z westchnięciem sięgając jedynie po leżącą w futerale altówkę od klienta, która wymagała czyszczenia oraz bejcowania. Był to model z 1967 roku, który przygotował jeszcze jej dziadek i drewno nosiło ślady użytkowania, jednak dzięki temu wydawało się rudej unikalne. Spędziła nad nią następne trzy godziny, pozostawiając do wyschnięta. Musiała i tak poczekać na nowe struny, który przyjść miały dopiero jutro oraz na efekt renowacji smyczka. Uprzątnęła po sobie, przymknęła okno i wyszła, zamykając za sobą sklep.
|ZT
Orla H. Williams
Rok Nauki : VII
Wiek : 21
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : Brokat, cekiny, frędzle i kolory. Hipiska, która jest królową parkietów wszelakich.
Przesuwała palcem po drewnianych półkach, nie mogąc wyjść z zachwytu i rozczarowania jednocześnie. Musiała się hamować, by nie dotykać każdego z instrumentów - wszystkie wołały do niej, wpraszając się w jej objęcia. I pewnie byłaby odważniejsza w swoich poczynaniach z wystawionymi instrumentalnymi eksponatami, gdyby nie fakt, że jej sakiewka mogła pozwolić sobie na kupno najwyżej papierowego opakowania; Lubiła jednak odwiedzać sklep Lanceleyów, kiedy tylko była w Dolinie Godryka, myśląc o przyszłości, która mieniła się jasnym światłem. - Kiedyś będzie mnie stać na to wszystko. Albo chociaż na cokolwiek. Pomyślała, niechętnie kierując swoje kroki do wyjścia. W końcu i tak spędziła tu o wiele za dużo czasu. I kiedy już miała sięgać za klamkę, jej wzrok padł na sklepową wystawę, na której wystawiony był flet. Od razu skojarzyły jej się folkowe dźwięki, które tworzyła Episkey. Instrument ten, chociaż niepozorny, był w stanie zaczarować całą publiczność, niesamowicie pogłębiając i nadając wielowymiarowości dla wokalu piosenkarki. Orla prawie ze strachem spojrzała na kartonik z ceną, ale ku jej zaskoczeniu, mogła sobie na ten wydatek pozwolić. Ot, uzna go za prezent dla samej siebie na urodziny. I święta. Cóż, w domu się nie przelewało, ale uznała to za inwestycję w pasję. I w malującą się w jasnych barwach przyszłość.
Powroty zawsze były ekscytujące, zwłaszcza dla takiego pracoholika, jak ona. Po przywitaniu się z rodzicami i załatwieniu najważniejszych rzeczy, od razu teleportowała się pod rodzinny sklep, aby sprawdzić, czy wszystko w porządku. Ostatnie miesiące spędziła w Stanach, załatwiając kontrakty na nowe materiały rzemieślnicze potrzebne do tworzenia instrumentów. Nowy dostawca strun był czołowym producentem Ameryki, a wyjątkowe rodzaje nowego drewna miały sprawić, że katalog będzie bardziej interesujący dla bogatszych i nowych klientów. Miała też okazję powrócić do korzeni, trochę pograć w towarzystwie — zarówno na fortepianie, jak i swoich ukochanych skrzypcach. Po przywitaniu się z pracownicą i spojrzeniu w dokumentacje zgarnęła papiery pod rękę. Była zadowolona. Sklep był czysty, a wystawa adekwatna do pory roku i kojarzących się z nią instrumentów, chociaż nadchodząca wiosna budziła w jej głowie ekscytację. Wtedy w sklepie było zdecydowanie najładniej. Poleciła zamówić kilka brakujących towarów, po czym skierowała się na zaplecze i zniknęła za drzwiami niewielkiej pracowni połączonej z biurem, gdzie zwykle przesiadywała. Od razu otworzyła okno, chcąc wpuścić świeże powietrze. Zaklęciem uprzątnęła kurz oraz pozbyła się śmieci, a następnie na blat odłożyła dokumentacje. W rogu czekało kilka instrumentów do naprawy lub konserwacji, a także zamówienie na nowy smyczek do wiolonczeli. Uśmiechnęła się pod nosem, nie mogąc odmówić sobie pracy z drewnem. Związała rude pasma w kok, podwinęła rękawy i usiadła wygodnie, zabierając się najpierw za te najprostsze rzeczy — wymiana strun oraz konserwacja drewna w wiekowych skrzypcach. Zdjęła stare, srebrne nitki i wyrzuciła do kosza, sięgając następnie odpowiednią pastę, pędzel oraz kawałek papieru. Wyczyściła instrument, mozolnie zabierając się za nakładanie substancji, która po kontakcie z tworzywem, potrzebowała kilka godzin na wyschnięcie. Wymiana płótna w perkusji również nie zajęła długo, dzięki czemu po dwóch godzinach już miała w dłoniach kawałek dębowego drewna, z którego miał powstać smyczek. Zapaliła mocniejsze światło, biorąc odpowiednią strugaczkę i rozpoczęła wycinanie odpowiedniego kształtu, co rusz wymieniając trzymane narzędzie na inny jego rodzaj, aby twór był jak najbardziej perfekcyjny. Wycinanie zgodne z projektem, który wisiał na jednej ze ścian, zajęło prawie godzinę, przez co szlifowanie oraz lakierowanie zabrała się już późnym popołudniem. Musiała przecież wszystko zrobić przed nocą, aby kolejne piętnaście godzin wszystko leżakowało i dochodziło do siebie, zanim będzie mogła podać to kolejnej obróbce. Ruchy musiały być płynne, aby w delikatnej fakturze nie powstały żadne zbędne zagłębienia, przez które późniejsze pocieranie o struny mogłoby sprawić, że to zostaną uszkodzone. Odetchnęła, odkładając wstępnie przygotowany przedmiot i wstała, przeciągając się leniwie i zerkając za niewielkie okno. Nad miasteczkiem było już ciemno, a jednak nie mogła myśleć jeszcze o kolacji, bo położenie warstwy oleju oraz bejcy było obowiązkowe. Po wypiciu szybkiej kawy i przekąszeniu cynamonowego ciastka wróciła do pędzla i słoika z pastą, którą odpowiednimi ruchami smarowała niewielki, drewniany smyczek. Coraz bardziej przypominał siebie.
Louise, wybacz że listownie, ale nie mam czasu zajrzeć do sklepu. Prosiłam ojca, aby przygotował dla mnie harfę na dziś. Dacie radę podesłać mi ją pod wskazany adres? Mam dodatkowe korepetycje. Niech koniecznie będzie zapakowana. Freya ma pieniądze przy sobie, dopisz zamówienie na nazwisko, żeby wszystko się zgadzało.
Miłego dnia.
Nessa
*do nóżki sowy przywiązana jest sakiewka ze 175 galeonami.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Chciałbym zakupić u Państwa magiczny flet. W sakiewce dołączam potrzebną kwotę. Proszę o wysłanie na adres na odwrocie listu.
M.F. Solberg
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Harmony Seaver
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 156 cm
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.