Jeszcze zanim plaga pająków dotarła do Hosgsmeade, mieszkańcy Doliny Godryka zamknęli święte miejsce. Podobno od kiedy zamieszkali tu jedynie czarodzieje, w kościele zamieszkało mnóstwo duchów, które są wyjątkowo groźne i bardzo negatywnie nastawione do magicznych ludzi, mieszkających w Dolinie. Stary kościół znajduje się niedaleko placu głównego Doliny Godryka. Jest niewielki, choć zdecydowanie wystarczający dla mieszkańców miejscowości. Najbardziej charakterystycznym elementem jest wielobarwny witraż. W słoneczne dni promienie słoneczne odbijają się od niego, zdobiąc kolorowymi plamkami światła główny plac Doliny.
Uwaga! Wchodzisz tu na własną odpowiedzialność! Kostki, które tu wyrzucisz mogą ci dać bardzo duży potencjał magiczny, niesamowite przedmioty itp. Jednak możesz też zachorować na nieznaną chorobę, poważnie się poranić lub stracić dużo pieniędzy. Zanim rzucisz kostką, upewnij się, że znasz zasady wynikające z rzutu.
1 - Słyszałeś od kogoś, że w kościele można znaleźć bardzo rzadkie przedmioty, na które długo zbierałeś, ale nigdy nie mogłeś ich nigdzie dostać. Przed wejściem do kościoła chwilę się wahasz. Zaglądasz w okna, ale nie widzisz za wiele. Masz nadzieję, że nie spotkasz na swojej drodze duchów. Decydujesz się na wejście. Ostrożnie otwierasz drzwi, wyjmując różdżkę z kieszeni. Na pierwszy rzut oka, w pomieszczeniu nie ma żadnego ducha. Trochę Cię to uspokaja.
Spoiler:
Postanawiasz poszukać szczęścia przy złamanym w pół ołtarzu. To chyba dzieło chuliganów. Przez dobre 10 minut dokładnie badasz dokładnie wszystkie zakamarki. W jednym z nich odnajdujesz krwawe pióro!
2 - Przechodzisz obok kościoła i widzisz grupkę młodych czarodziejów, którzy mogą mieć może po dwanaście lat. Wyglądają na całkiem ogarnięte dzieciaki, więc zatrzymujesz się niepostrzeżenie w pobliżu, nasłuchując, o czym mogą rozmawiać. Wygląda na to, że kłócą się o coś związanego z bitwą o Hogwart. Twoja wiedza zdecydowanie pozwala Ci na rozwiązanie tego sporu. Rozwiewasz więc ich wątpliwości, a oni słuchają Cię jak zahipnotyzowani.
Spoiler:
W nagrodę otrzymujesz +1pkt do kuferka z Historii Magii!
3 - Nie boisz się wejść do opuszczonego kościoła. Uzbrojony w różdżkę wchodzisz głównymi drzwiami, cicho zakradając się się ku ołtarzowi. Duchy? Jakie duchy! Najwyraźniej wszytko to było urojonymi plotkami mieszkańców! Coraz pewniej wchodzisz do środka i frywolniej rozglądasz się po wnętrzu kościoła. Duch nadlatuje nagle. Przenika przez Ciebie gładko, zostawiając w Tobie uczucie niesamowitego chłodu. Cofasz się zaniepokojony sytuacją, a po chwili znikąd pojawia się kolejny duch, który wpada na Ciebie brutalnie. Z sufitu kolejna biała postać leci wprost w Twoją stronę. Musisz się stąd jak najszybciej zbierać! Kiedy w końcu wychodzisz poza mury kościoła, ledwo łapiesz oddech.
Spoiler:
W trakcie szaleńczego biegu w celu ucieczki, wypada Ci z kieszeni portfel, a w nim cenne galeony. Rzuć kostką jeszcze raz. 10-krotność jej wartości to kwota, jaka znajdowała się w Twoim portfelu.
4, 5, 6 - Jesteś bardzo pewny siebie. Co Ci zrobi taki duch. Przecież spotykałeś już wiele różnych duchów i jakoś żyjesz. Zdajesz sobie sprawę, że potrafią być niebezpieczne, ale przecież nie masz złych intencji. Chcesz tylko zobaczyć, jak wygląda słynny kościół od środka. Wchodzisz więc do środka. Jest bardzo ciemno, więc podświetlasz sobie drogę zaklęciem. Nagle Twoim oczom ukazuje się przezroczysta sylwetka jakiejś kobiety, która stała tyłem na końcu głównego korytarza. Podchodzisz bliżej. Kobieta odwraca się do Ciebie.
Jeśli wylosowałeś 4:
Kobieta wpatruje się w Ciebie i zauważa różdżkę, którą trzymasz w dłoni. Zbliża się do Ciebie szybkim susem, że znajduje się dosłownie centymetr od Ciebie. Zamierasz. Nagle kobieta odzywa się skrzeczącym głosem. - Widzę, że życie Ci niemiłe, czarodzieju - mówi groźnie - jakiej jesteś krwi? - pyta. Jeśli jesteś czarodziejem półkrwi lub zawierającej mniej niż 50% czarodziejskiej krwi, duch puszcza Cię wolno. Masz nauczkę, żeby nie lekceważyć ostrzeżeń. Jeśli masz więcej niż 50% czystej krwi, kobieta rzuca na Ciebie klątwę, przez którą na Twój następny wątek tracisz słuch.
Jeśli wylosowałeś 5:
Duch chwilę milczy, po czym pyta. - Czego tu szukasz? - Odpowiadasz zgodnie z prawdą, iż słyszałeś, że można tu znaleźć jakieś cenne przedmioty. Kobieta chwilę się zastanawia, po czym mówi, że jest w stanie Ci pomóc je znaleźć w zamian za przysługę. Zgadzasz się. Kobieta prosi Cię o zostawienie kwiatów na jej grobie, a w zamian dostajesz od niej fiolkę z Felix Felicis, która starczy na użycie go przez jedną osobę w dwóch wątkach. Możesz z niego skorzystać, dopiero kiedy zakupisz kwiaty w kwiaciarni i odwiedzisz cmentarz (Nie musisz rzucać tam kośćmi, jeśli nie chcesz. Jeśli to będzie Twoja druga wizyta na cmentarzu, możesz rzucić kostką ponownie).
Jeśli wylosowałeś 6:
Duch uśmiecha się do Ciebie łobuzersko. Zaczynasz się zastanawiać, co może mieć na myśli. Nagle odzywa się, jakby się z Tobą przekomarzając. Mówi, że ma dla Ciebie nagrodę, jeśli prawidłowo rozwiążesz jej zagadkę. Zgadzasz się na taką grę. Zagadka, którą musisz rozwiązać, wygląda na bardzo łatwą. Nie podejrzewasz w tym jednak podstępu. Kobieta jest wyraźnie zadowolona, że Ci się udało. Wręcza Ci liście jakiejś rośliny. Mówi, że są to liście raptuśnika, a w rzeczywistości były to liście karmazynowego szeptnika. Jeśli masz co najmniej 15pkt z zielarstwa, orientujesz się, że w rzeczywistości to są liście innej rośliny, niż mówiła kobieta, więc dobrze wiesz, jak i do czego ich użyć. Jeśli masz mniej niż 15pkt, w następnym wątku spożywasz herbatę z liśćmi karmazynowego szeptnika, co wywołuje u Ciebie efekty zgodne ze spisem. Żeby się wyleczyć, musisz następnie odwiedzić szpital.
Nie była niczego pewna po tym starciu, jak gdyby wszystko zaczynało wirować i przypominać odległy koszmar, w którym zatracała się od kilkunastu miesięcy. Tonęła w przekonaniu o absurdzie wynikającym z niechcianej relacji i im dłużej trwała wewnętrzna walka, tym bardziej grzęzła w odmętach lęku. Czuła nadal dotyk Pete’a na sobie; jego obrzydliwe ręce przesuwały się wzdłuż wątłej linii sylwetki, jak gdyby czyniły ją żywą marionetką. Pragnęła zapomnieć, podobnie jak o słowach, którymi ją uraczył, ale im bardziej wspomnienia wracały do niej, tym bardziej traciła grunt pod nogami, które zaprowadziły ją pod kościół. Wielokrotnie widywała ów budowlę, ale nigdy nie zbliżała się - teraz chciała czym prędzej znaleźć się w domu, w którym odnalazłaby pozorne bezpieczeństwo. Skrót nie wydawał się trudny, zaś ona czym prędzej ruszyła zaciemnionymi uliczkami, by dotrzeć na główną uliczkę prowadzącą do azylu. Na jej drodze stanął jednak duch, zaś serce zakołowało w piersi, gdy tylko zmierzyła się z bytem kobiety na spojrzenia. Całe szczęście, że była to tylko przestroga, dzięki której podjęła decyzję, że nigdy więcej nie będzie skracała sobie spacery, by nie wpaść w jeszcze większe tarapaty.
Ludzka ciekawość to naprawdę okropna sprawa. A on był nią przesiąknięty... A może to zwyczajna nuda. Jednak kiedy szedł ulicami Doliny, zatrzymał się wpatrując w budynek Kościoła. Nigdy tam nie był, słyszał jednak trochę o nim. Nie pamiętał jak bardzo wybujałą wyobraźnię miała ów osoba, postanowił to jednak sprawdzić. Co może mu zrobić duch? Był postacią bezcielesną... Więc w grę wchodziło chyba jedynie wystraszenie na śmierć. Nic dziwnego, że wszedł do tego miejsca z wysoko uniesioną głową, gotowy na to, co może przynieść mu ten dzień. Rozejrzał się po pomieszczeniu, jednak było zbyt ciemno aby mógł dokładnie wszystko obejrzeć. Wysunął różdżkę i podświetlił sobie drogę, coby nie wpaść na coś lub kogoś przypadkowo. Naprawdę chciał zobaczyć to miejsce od środka, zapewne ze względu na to jak długo tutaj stało. Nie był znawcą, nawet nie był żadnym pasjonatem... Czasem jednak lubił popatrzeć na coś, co nie wiązało się jedynie z odebraniem komuś godności. Przystanął, kiedy na końcu korytarza zmaterializowała się przeźroczysta postać. Jego serce zabiło szybciej. Powoli podszedł do ducha, nie wiedząc na co dokładnie powinien się przygotować. Odwróciła się i wpatrywała w niego jasnymi oczami. Trudno było rzec, jaki mogły mieć kiedyś kolor. Kiedy wreszcie się odzywa, Thomen oddycha z ulgą... Rozejrzał się jeszcze raz spokojnie.-Słyszałem, że można znaleźć tutaj coś ciekawego... Więc jestem.-Powiedział spokojnie. Przez moment myślał, że duch mu nie odpowie i zniknie tak szybko jak się pojawił. Jednak kiedy mówi, że może mu pomóc w znalezieniu czegoś cennego, chłopak zamienia się w słuch. Kupić kwiaty i zanieść je na grób, tak? Nic łatwiejszego. Pokiwał głową na znak, że zrozumiał i ruszył do wyjścia, chcąc jeszcze dzisiaj załatwić wszystko, o co poprosiła go kobieta. Bez sensu było zwlekać. Kiedy kupił bukiet, niezwłocznie udał się na cmentarz, gdzie położył bukiet konwalii przed nagrobkiem. Po kilku godzinach wrócił do kościoła i poczekał, aż kobieta ponownie się przed nim zmaterializuje. -Zrobione.-Powiedział. Duch pokiwał głową i wskazuje miejsce, gdzie ów fiolka z eliksirem się znajduje. Nie powie, oczy zaświeciły mu na widok Felixa. Odwrócił się aby podziękować, jednak kobieta już zniknęła. Jego w pół niedokończone zdanie rozeszło się po pustym pomieszczeniu. Zaraz potem wyszedł i ruszył do szkoły.
Kiedy znalazł się przy Kościele... Dziwne uczucie go uderzyło. Może dlatego, że jeszcze niedawno temu właśnie tutaj go przywiało? Miał jedynie nadzieję, że tym razem nie będzie musiał ponownie biegać po kwiaciarniach czy cmentarzach, aby dostać się do domu Potterów. Kiedy znalazł się w środku, chłopak, który go tutaj przyprowadził zniknął. Cudownie. Rozejrzał się po ciemnym pomieszczeniu, wyjął różdżkę aby oświetlić sobie drogę. Nie chciał na coś czy na kogoś wpaść. Kiedy jednak dostrzegł kobietę na samym końcu pomieszczenia, coś mówiło mu aby nie podchodzić bliżej. To ta sama co ostatnio? Trudno było rzec z tej odległości. Odwróciła się niespodziewanie, a jej wzrok spoczął na wyciągniętej różdżce chłopaka. Dosłownie w jednym momencie znalazła się przed nim, może dzieliła ich odległość kilku centymetrów. Chłopak zamarzł, nie wiedział czy ze strachu, czy dlatego, że tak na niego wpływała jej obecność. - Widzę, że życie Ci nie miłe, czarodzieju - Jej głos przepełniony był groźbą. - Jakiej jesteś krwi? - Spytała... - 90 procent.-Odpowiedział cicho. Jej oczy się rozszerzyły, a twarz wykrzywił dziwny grymas. Była przerażająca. Uniosła dłoń i wymruczała coś pod nosem, co nie mówiło o niczym dobrym. Kiedy się odsunęła, wycofał się powoli, jakby chciał sprawdzić czy odzyskał siłę w nogach. Po chwili spieprzał ile sił mu pozostało.
/zt- klątwa na następny wątek
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Z kościołami było mu nie po drodze chyba bardziej niż jakiemukolwiek innemu czarodziejowi... niemniej to właśnie tutaj skierował swoje kroki tuż po tym, gdy załatwił pewne sprawy, które wymagały jego osobistej wizyty w Dolinie Godryka i użycia różdżki, do czego wolałby się jednak nie przyznawać. Choć jeszcze przed momentem był stanowczy i nieco brutalny, choć osobiście wolał nazywać to skutecznością. Czego nie robiło się dla odpowiednich informacji, prawda? Te były z kolei całkiem zadowalające. Po pouczającej rozmowie, jaką odbył w ślepej uliczce, wiedział doskonale, gdzie powinien skierować swoje kroki. Wyglądał jak każdy inny przechodzień – z zimna chował się w ramionach, otulał się szczelniej płaszczem i brnął przed siebie spokojnie, ani myśląc zwracać na siebie niepotrzebną uwagę. Jedną rękę trzymał w kieszeni, w niej zaś bez przerwy ściskał różdżkę, wiedząc, że kościół św Klementyny nie jest najbezpieczniejszym miejscem. Nie bał się duchów – chyba że tych z własnej przeszłości, ale spodziewał się zastać tam coś więcej. Cokolwiek, skoro miało się tam kryć tak wiele drogocennych wspaniałości. Zwolnił kroku przed samym budynkiem i obrzucił go nieufnym spojrzeniem, od fundamentów aż po najwyższą z wieżyczek. Nie rozejrzał się – być może był to błąd – po prostu wszedł do środka, starając się nie spieszyć, choć przyspieszony puls gnał go do środka jak imperius.
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Wielokrotnie zastanawiał się co by zrobił, gdyby teraz zupełnie przypadkiem spotkał Nathaniela - początkowo bardziej w ramach zemsty, której potrzeba jeszcze czasem wyrywała go z nocnych koszmarów; później bardziej ze względu na Emily, której ból nie mógł nie odbijać się na Mefisto. I plątał się gdzieś między próbą spokojnej rozmowy, rzuconym z zaskoczenia zaklęciem czy kłótnią, by za każdym razem dochodzić do tego samego wniosku: dobrze, że go nie spotykał. Nie chciał dawać się znowu wciągnąć w otaczającą Bloodwortha toksyczność i definitywnie wolał cicho cieszyć się, że wreszcie była jakaś szansa na całkowite wycięcie go z życia, bo przecież wierzył, że Emily znajdzie kogoś tysiąc razy lepszego i ostatecznie będzie dobrze. A potem go zobaczył. Nie dotarło do niego pod jaki kościół się zbliża, zbaczając ze swojej trasy do domu. Nie myślał o żadnych duchach czy ostrzeżeniach, nie wyciągnął nawet różdżki aż do momentu podejścia do samych drzwi, niegdyś jeszcze pewnie zabitych deskami. Nie pamiętał o trzymanej w jednym ręku torbie z zakupami, które miały posłużyć za szybką kolację, jaką chciał zaskoczyć Sky'a po powrocie z Cynką od jego dziadków. Nie zastanawiał się nad tym, czy powinien. Po prostu wszedł do środka w ślad za Nathanielem, obracając różdżkę w palcach, ale wcale jej nie unosząc. - Bloodworth - wyrzucił z siebie zdecydowanie ostrzej, niż planował. - Naprawdę ciężko się ciebie pozbyć...
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Jego twarz wykrzywiła się w wyrazie, który zwykle ma się, kiedy dopiero w domu przekona się o tym, że na spacerze w zamyśleniu wdepnęło się w psidwakowe gówno. Ostatnim, czego sobie życzył, było usłyszenie swojego nazwiska w takiej sytuacji. Już sam fakt, że ktoś nakrył go w tym miejscu, był niepożądany i działał mu na nerwy. A przecież to nie był jakiś tam głos, znał go zdecydowanie lepiej, niż by sobie tego życzył. Przecież to właśnie dlatego poczuł w sobie tak nagłą odrazę. Zwolnił kroku, westchnął ciężko i przywoławszy na twarz nieco krzywy uśmiech, odwrócił się w stronę źródła negatywnej energii burzącej jego wewnętrzny spokój. — Nox — odpowiedział mu z przesadną wesołością i nawet oparł się nonszalancko o jedną z wspierających sklepienie kolumn, nierozważnie stając tyłem do ołtarza. — Cóż za niespodzianka. Dostrzegam w Tobie tęsknotę, to całkiem wzruszające. W innym wypadku nie szedłbyś przecież za mną aż tutaj. Nie omieszkał wypomnieć mu, że to przecież nie on go tutaj zapraszał, że nie on tutaj za nim przyszedł i w efekcie – że to nie on był niepozbytą psią wszą. Oglądanie Mefisto było w końcu ostatnią rzeczą, jaką miał ochotę robić, nawet gdyby przez większość czasu miał widok wyłącznie na jego plecy. Wyraźnie zaznaczał to przy każdym z ich, cóż, licznych spotkań. — Spacerek? Randka? — z wyraźnym rozbawieniem zerknął na torbę z zakupami. Takie miejsce wcale by go nie zdziwiło, spodziewał się po nim absolutnie wszystkiego. Po nim i tej jego szlamie. — A może wręcz przeciwnie, widząc mnie, zatęskniłeś nie za swoim konkubentem, a za gorącym Cruciatusem?
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
- Przestań - warknął, nie do końca rozumiejąc dlaczego uśmiech Nathaniela - nawet taki sztuczny, nawet taki obrzydliwie krzywy - aż tak bardzo działał mu na nerwy. Chciał być spokojny, chciał sobie żartować i chciał zaplątać się w tych słownych przepychankach, które zawsze przychodziły im z taką łatwością... ale nie mógł, zbyt szybko odnajdując w sobie gorące pokłady żalu i wyrzutów, bo na Merlina, jeden człowiek potrafił zasiać naprawdę cholernie dużo złego i Mefisto nie rozumiał jak miałby mu po prostu pozwolić dalej... być. Dalej się uśmiechać, dalej chodzić po Dolinie Godryka i dalej ryzykować, że się spotkają, ale tym razem nie z torbą zakupową, a z Cynką w wózku albo Sky'em obok. - Czy dla ciebie wszystko jest grą? - Sam nie wiedział, kiedy mocniej zacisnął palce na różdżce i kiedy uniósł ją nieco wyżej, czując automatyczną potrzebę odgradzania się od Bloodwortha samą możliwością rzucenia jakiegoś zaklęcia. - Emily też była tylko zabawą? Nawet nie wiesz jak cholernie trudne było udawanie, że nie robi mi się niedobrze na samą myśl o tobie, kiedy byłeś dla niej ważny - wyrzucił z siebie, niemal drżąc od spinających się w złości mięśni. - Tylko po to, żeby potem usłyszeć od niej, że to koniec. Że zmusiłeś ją do wyrzucenia cię. - Potrząsnął głową, wcale nie chcąc dawać Nathanielowi szansę na odpowiedź, bo mając świadomość, że nie uwierzy w żadne zakłamane słowo, jakie padnie z jego ust. I nie wiedział czy ma liczyć na szczęście, czy element zaskoczenia, ale kiedy wyrywało mu się ciche "Legilimens", automatycznie zaczął się wyciszać. Chciał zobaczyć co się wydarzyło, czego Emily nie mogła wyjaśnić i co Nathaniel rzeczywiście miał na swoim sumieniu; miał bardzo prosty cel i czuł, że wcale nie uderzył w tę barierę, jaką tak często napotykał na początku, a jednak coś było nie tak. Nie chciał przecież widzieć torby zakupowej, nie chciał czuć tej odrazy i nie chciał słyszeć gorzkiego wydźwięku może niewypowiedzianych, ale niewątpliwie pomyślanych słów. Nie chciał zobaczyć opinii Nathaniela o Sky'u. - KURWA! - Wyrwało mu się wściekle, jakby w ten sposób miał szansę zagłuszyć rozrywający czaszkę echem myśli ból, a jeśli to nie pomogło, to przecież głupio rzucił też w Bloodwortha torbą, nie wiedząc nawet czy próbuje uciszyć siebie, czy jego. - Jak śmiesz? - Wydusił, ledwo łapiąc oddech. - JAK ŚMIESZ W OGÓLE O NIM KURWA MYŚLEĆ?!
Saskia Larson
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 161cm
C. szczególne : Duże, piwne oczy oraz charakterystyczny pierścionek z lisem na lewej dłoni.
P i e t r a s z? Ona się niczego nie bała. Oprócz: wody, bylejakości, porażki, braku spełnienia, upadu całkowitego, powrotu do rodzinnego domu, konfrontacji z ojcem, pewnej obietnicy i tego, co odciąga w czasie. Może więc składała się z małych strachów, ale zdecydowanie nie dotyczyły one przychodzenia w potencjalnie niebezpieczne, opuszczone miejsca owiane miejscowymi opowiastkami. Nie, ona uwielbiała się szwędać i odkrywać, wrodzona ciekawość często biła na łeb wyuczony rozsądek. Gdy ryzykowała czuła więcej - a niczego nie celebrowała tak jak uczuciowych zalewisk, które posuwały ją do niecodziennych rozmyślań i burzyły wszelkie rutyny. Włożyła ręce w kieszenie, wbijając czubek buta w miękką od deszczu kępkę trawy. Szósta wybijała za kilka minut, a kolor nieba świadczył, że wieczór nieubłagalnie się zbliżał. Zaraz zapadnie zmrok i kij będzie widać. Miała nadzieję, że Lockie będzie miał chociaż szczyptę godności i jej nie wystawi - nie wiedziała jednak o nim nic ponad to, co widziała na jego na jego Wizzbooku. Była szansa, że kiedyś minęli się na korytarzach szkoły, bo na pierwszy rzut oka można było ich uznać za równieśników - ba, być może nawet siedzieli obok siebie w ławce. Niestety nic takiego nie pamiętała, a równie prawdopodobny był fakt, że będzie to ich pierwsze spotkanie. Przewagę miała jedną, pracując w galerii sztuki Swansea, chcąc nie chcąc miała oczywistą przyjemność poznania historii o członkach tego starego rodu, a niektóre pokolenia Larsonów zawiązywało z nimi mniej i bardziej biznesowe przyjaźnie.Może czas kontynuować tradycje? Kiedy w końcu go zobaczy, przyklaśnie w dłonie i z uśmiechem zapyta: — Czy to standardowe miejsce, w które zabierasz dziewczyny na pierwszą randkę? — gdyby coś poszło nie tak, to cmentarz się tuż obok, pomyśli, zerkając na otaczające mogiły i kapliczki. Wiatr wprawi jej włosy w ruch i nawet czarna kokarda będzie miała problem, by utrzymać je w ryzach. Wieczór się zbliża, niosąc ze sobą obietnicę mrożnej nocy.
Oklepując kieszenie wyszedł zza zakrętu, z petem w buzi, który tak bardzo nie pasował do jego schludnego ubranka pazia. Pomimo słońca i tak zawsze nosił golf, a przy dzisiejszych zrywach wiatru tym bardziej zadowolony był ze swoich preferencji odzieżowych. Zauważywszy brunetkę, stojącą pod kościołem wyjął nieodpalonego kiepa z buzi i wcisnął do papierośnicy, która później zniknęła w jednej z magicznych, przepastnych kieszeni. Dobrze, że pooglądał jej zdjęcia na wizzbooku, to przynajmniej wiedział w kogo stronę się udaje. Nie dość, że i tak średnio zapamiętywał ludzi, to dwa lata nieobecności w szkole wcale nie pomagały nadrobić zaległości, bo tych nieznajomych twarzy było jakby więcej. - Myślisz, że to randka? - uśmiechnął się. Odważnie tak na start- Musisz mieć albo bardzo niskie standardy. Albo bardzo mocno chcieć w to wierzyć. - przez myśl mu przeszło, że nie pamiętał kiedy ostatnio był na jakiejś randce. W piątej? Szóstej klasie? Według własnych wspomnień zarzygał dziewczynie krwią pół kawalerki, a potem wynosili go uzdrowiciele z Munga. Randki stały się zbyt ryzykowne, zajmowały za dużo czasu, a on nie mógł przewidzieć kiedy wysiądzie mu który organ. - Znasz historię tego miejsca? - zapytał, odwracając wzrok w stronę kościoła - W ramach wycieczki szlakiem architektury sakralnej... - wskazał palcem na wielką, barwną rozetę z witraża- To mugolska robota. - pchnął drzwi, które jęknęły zastałymi zawiasami- Pomimo tego, że są charakterystyczne dla zachodniego chrześcijaństwa, nie ma tu ani jednej wieży, przez co na pierwszy rzut oka kościół nie wygląda na romański. - zaprosił ją gestem do środka, wyciągając rękę w stronę jej twarzy, by w ostatniej chwili uchwycić wstążkę, która głaskana wiatrem zdecydowała się podjąć karkołomną próbę ucieczki na wolność. - Civitas Dei. Miasto boga. - podał jej ozdobę do włosów i uśmiechnął się, ale jakoś tak okropnie, jakby jego twarz nie umiała tego wykonać w przyjemny sposób. Wszedł za nią do kwadratowego przedsionka - Pracujesz w muzeum, prawda? Jest tu rzeźba, która może Ci sie spodobać. - powiedział chytrym tonem, ruszając w głąb budynku.
Saskia Larson
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 161cm
C. szczególne : Duże, piwne oczy oraz charakterystyczny pierścionek z lisem na lewej dłoni.
Chociaż deszcz nie padał, to powietrze wydawało się wilgotne, a drzewa rosnące w okolicy zbutwiałe, jakby cały czas tu siąpiło. Właściwie nie była aż tak zdziwiona, że o miejscu takim jak to krążą legendy - ciężko było wyobrazić sobie bardziej idealną przestrzeń bytowania duchów i wszelkich mar. Czy jednak w nie wierzyła? Nie. Wyjęła, spomiędzy dwóch uszkodzonych przez czas cegieł, mały kamyk, co poskutkowało osypem drobnego żwirku. Często lubiła dotykać murów, smyrać ramy obrazów, przykładać policzek przykładać do okiennic - zastnawiała się wtedy, jak wiele one widziały, ile oddechów na sobie czuły, co słyszały, czego były świadkiem, ile zachwytów i rozpaczy rozgrywało się w ich obecności. Saskia czuła się wtedy tak mała w obliczu minionego czasu. Nie bardziej mała, niż w obliczu Lockiego, który górował nad nią wzrostem, bardziej niż sobie wyobrażała. Gdyby nie regularne rozciąganie, pewnie wkrótce bolałby ją kark od usilnych prób odnajdowania jego spojrzenia gdzieś tam hen, na wysokości. — Tak właśnie myślę — odpowiedziała z uśmiechem na ustach, zaplatając ręce za plecami, jednocześnie bujając się na stopach. Totalnie, jakby coś kombinowała. — A o moje standardy to się Ty nie martw! Szczerze mówiąc, obojętnie było jej czy to randka, randomowe spotkanie czy wstęp do założenia klubu łowców duchów. Po prostu cieszyła się, że mogła gdzieś wyjść, tęskniąc za swoją spontanicznością. Anglia, w przeciwieństwie do Włoch, miała w sobie jakiś ciężar. Bliżej była tutaj oczekiwań wobec siebie, a uciekanie wychodziło jej coraz gorzej. Pokręciła głową na jego pytanie. Nie, nawet nigdy tu nie byłam. Uśmiechnęła się jednak szerzej, słuchając jego odpowiedzi. Skoro wycieczka szlakiem, to znaczy, że były też kolejne punkty. Uśmiech jednak szybko zamienił się w minę pełną zainteresowania i zupełnie nieskrywanego podziwu do jego wiedzy. — Nie wygląda na romański, bo to typowy przykład stylu gotyckiego — nawet nie zawahała się jednak, by go poprawić. Tym bardziej że wydawał się wiedzieć tyle o tym miejscu, że ta pomyłka brzmiała niczym jak celowa. Może sprawdza, czy go w ogóle słucha? Najwyżej zaraz będą się spierać czy to trzynasty, czy czternasty wiek. That’s fun. O miejscu nie wiedziała nic, za to o sztuce wiele. Gdy otworzył drzwi do kościoła, od razu zapach wilgoci się wzmógł. — Tylko nie próbuj się gdzieś tu ukryć i mnie straszyć! Uniosła palec, by mu pogrozić, a on w tej chwili złapał jej wstążkę. Nawet nie czuła, że ta już była o krok od wolności. Wyszło dziwnie - ona z tym uniesionym palcem, on ze wstążką pomiędzy swoimi. Pochwyciła ją, zawiązując tym razem na nadgarstku i zniknęła w środku. Podłoga zaskrzypiała głośno, gdy tylko zrobiła krok. — Oho, widzę, że odrobiłeś lekcję — skomentowała fakt, że najwyraźniej wie o niej więcej, niż ona o nim. Ale potem powiedział o tej rzeźbie, a Saśka była miękką bułą na wszelakie artystyczne artefakty i znajdźki — Rzeźba, gdzie? I skąd wiedziałeś... Coś nieopodal trzasnęło i zawyło, a zaraz nagle ucichło, że nawet echem nie odbiło się od ścian. Sasia spoglądając w przód, w kierunku witrażu, cofnęła się o krok, ale oprócz pięknie zachowanych kolorowych szkiełek nie było niczego, co mogło przykuwać spojrzenie.
Lockie I. Swansea
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : zawsze długi rękaw, nosi bransoletkę z ayahuascą, zapach cytrusowo-drzewny, piżmowy, ziemisty, jest *duży*, mówi z akcentem
Pokręcił głową, unosząc dłonie ku górze w geście poddania. Dziewczęta i ich nieistniejące standardy to oczywiście to, co Lockie Swansea lubił w tym świecie najbardziej. - Okej, okej - obnażył zęby w nieśmiesznym uśmiechu- Ale skoro to randka, to musimy się całować. - puścił jej oko. Na jej słowa uśmiechnął się nieco szerzej i pokręcił przecząco głową. Dlatego właśnie kościół Klementyny wydawał mu się takim ciekawym miejscem do pokazania komuś, kogo historia sztuki interesowałaby choćby w najmniejszym stopniu. - Otóż... nie. Nie wygląda na romański, ale nie jest to gotyk. - kiedy drzwi rozpostarły przed nimi widok wnętrza budowli, wydawała się ona równie ponura co na zewnątrz- Budynek stanowił schronienie mieszkańcom miasteczka podczas Plagi Pająków. Grube mury, masywne drzwi i wąskie okna tego miejsca czyniły z niego bezpieczny bunkier. - zaczął, wchodząc za nią głębiej - Przybywający do doliny czarodzieje przegonili jednak wszystkich mugoli, czyniąc z miasteczka miejsce całkowicie magiczne. Wtedy też zaklęcia odmieniły formę tego budynku, kształt sklepień, wysokość naw, stworzyły też ten witraż. - wskazał główną atrakcję tego miejsca, która latem tak intrygowała przechodniów- Czasem można dostrzec w ścianach takie cienkie żyłki, jak blizny i rozstępy, pozostawione w kamieniu przez zaklęcia, które uformowały ten budynek w coś, czym nie był. - powiedział zamyślonym tonem, bo jakże bliski był to wniosek jego własnemu ciału. Zaśmiał się, gdy tak cofając, wpadła na niego i położył jej dłonie na ramionach, by pochylić się lekko. - Jak już przegonili stąd wszystkich żywych mugoli, to ten kościół stał się ich ostatnią ostoją. Jest pełen wkurwionych duchów, nienawidzących czarodziejów czystej krwi. - wyjaśnił - Nie będę Cię straszył, jeśli ktoś będzie to robić, to właśnie one. - dodał gwoli wyjaśnienia jękom i stukaniu dochodzącemu ze ścian. Wyciągnął rękę, wskazując jedną z naw głębiej w stronę ołtarza. - Tam, chodź. - i ruszył, by pokazać jej swoje ulubione dziwadełko tego miejsca.
Saskia Larson
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 161cm
C. szczególne : Duże, piwne oczy oraz charakterystyczny pierścionek z lisem na lewej dłoni.
Cocky Lockie, pomyślała, gdy słuchała, co mówi i jak pewny siebie przy tym jest. Zastanawiało ją czy to wrodzona pewność, czy fasada, która ma zasłaniać jakieś braki czy kompleksy. Jeszcze uśmiechał się - nie, to nie był uśmiech, a obnażanie zębów, jak polujące zwierze, które większą przyjemność czerpie z bawienia się ofiarą, niż jej zjedzenia. Dziwny typ. Podobał jej się. — Całuję się tak na drugiej randce — uśmiechnęła się kątem ust, nadal wyglądając, jakby w głowie miała same psoty — a dopiero na trzeciej możesz mnie wziąć za rękę. Plaga Pająków? Wysiedlenie mugoli? To drugie brzmiało szczególnie... okrutnie. Czy możliwość zamieszkania przez czarodziejów w dolinie była warta na tyle, by przerywać toczące się tu życia? Dolina Godryka miała w sobie urok, otoczona była przez gęste lasy i wzgórza, które chowały ją przed światem, ale czy to jakiekolwiek usprawiedliwienie? To, co uderzyło ją jednak bardziej, to fakt, że nawet powieka by jej nie drgnęła, gdyby ktoś powiedział, że jej przodkowie brali w tym udział. Larsonowie chełpili się czystością swojej krwi, uważając, że to daje im prawo poczucia wyższości - temat ten często wałkowała z ojcem, który siłą próbował wpychać jej przekonania w gardło, tak by połknęła je całe, a w brzuchu zakwitło ziarenko jego wartości. Jej ciało jednak było jałowym gruntem, bo nic nie chciało tam rosnąć, oprócz poczucia osamotnienia i obcości. — Skąd tyle o tym miejscu wiesz? — zapytała szeptem, gdy znajdowali się już w środku, a ona pozwoliła sobie na pozorne eskapady, powoli krocząc głównym przejściem, starając się dostrzec w ścianach to, o czym mówił: cienkie, połyskujące żyłki magii - żywy dowód na prawdziwość jego słów. Później jednak usłyszała ten jęk, cofnęła się i wpadła na coś miękkiego, co nie odsunęło się, a stało w miejscu i do tego położyło jej ręce na ramionach. Uniosła głowę, chcąc nie chcąc, opierając ją o jego bark: — Swansea, no to w takim razie jest zajebiste miejsce na przechadzkę dwóch czarodziejów. — ironizowała, zastanawiając się, czy duchy mogą spuścić komuś wpierdol. Być może kulminacja złości sprawia, że ich materia gęstnieje na tyle, by zyskać poza grobowe umiejętności sztuk walki. - Co złego może się stać, nie? Wydostała się z jego dotyku, burcząc pod nosem coś o tym, że czemu w takim razie od razu nie zwiedzą piwnicy i jakichś ukrytych lochów, skoro i tak ich obecność została już przywitana tak miłymi okrzykami zaprosin. Pokornie jednak poszła za nim, prowadzona swoją ciekawością. Im dalej wchodzili, tym wycie było coraz częstsze i głośniejsze. Raz po raz miała nawet wrażenie, że coś widzi kątem oka - jakiś ruch, który ustawał za każdym razem, gdy kierowała tam wzrok. Dreszcz przeszedł jej po skórze. Nie licząc duchów w zamku, to raczej niewiele miała kontaktów z umarłymi. A z tymi nastawionymi negatywnie to już w ogóle. — Obiecuję, że jeśli tu zginę, to będę Cię straszyć do końca Twoich dni, rozumiesz?
Lockie I. Swansea
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : zawsze długi rękaw, nosi bransoletkę z ayahuascą, zapach cytrusowo-drzewny, piżmowy, ziemisty, jest *duży*, mówi z akcentem
Cmoknął w odpowiedzi na jej słowa, jednoznacznie więc skreślając randkowy potencjał tego spotkania. Bez fizyczności i intymności nie było randek, w innym wypadku można byłoby wszystkie inne spotkania w życiu nazywać randkami, a z takim Fairwynem wolałby jednak nie zbliżać się do tego poziomu relacji. Nawet po śmierci. Wzruszył ramionami na jej pytanie, przebiegając wzrokiem po wnętrzu kościoła. Wiedząc o tym, jaka jest historia tego miejsca ,łatwo było zobaczyć na pozór niewidoczne różnice w kamieniu, formie, sposobach jego kształtowania. Na pierwszy rzut oka wszystko wydawało się kompletne, a jednak bystry wzrok mógł zauważyć gdzie dokładnie i w jak maleńkiej ilości zachowane zostały oryginalne fasady tego budynku. - Czytam. - odpowiedział z rozbawieniem w głosie, unosząc zaczepnie brwi, bo przecież to powinno być oczywiste dla wychowanków domu kruka, znanych ze swojego umiłowania do poszerzania wiedzy. Czytał dużo dziwnych książek, przypadkowych, o niczym, o wszystkim, swojej matce leżącej na oddziale zamkniętym Świętego Munga, naszprycowanej eliksirami, odklejającymi ją od rzeczywistości. Bywały tygodnie, miesiące, kiedy to był jedyny sposób, w jaki mógł się z nią komunikować, kiedy zdawała się reagować jedynie na słowa z książek, pozostając głucha i obojętna na cokolwiek co płynęło prosto z jego serca. - Już pietrasz? - zaśmiał się lisim szczekiem. Swansea miał wielkie pragnienie zakończenia swojego życia jak najszybciej, każdy kolejny dzień był w jakimś stopniu agonią, bóle tu i tam, krwotoki stąd i zowąd, był jednak stanowczo zbyt zakochany w sobie, by się sam targnąć na swój los, więc pchał się gdzie popadnie, bez poszanowania dla rozsądku, a nuż się wypadek nawinie, noga powinie i bieda się skończy szybciej, niż później- To tylko duchy, najwyżej któryś nas przeklnie. A bo to pierwszy raz. - wzruszył niedbale ramionami. Chciałby czasem, w takich momentach, żeby te wszystkie protekcyjne runy, które mu matka skrupulatnie wycinała w skórze, rzeczywiście przynosiły szczęście albo dawały ochronę. Niestety, w najmniejszym stopniu tak nie było. Wprost przeciwnie. - Aż tak Ci się podoba, że od spirytualnej wolności wybierzesz moje towarzystwo? - zaśmiał się, skręcając za solidne drzwi, prowadzące na zakrystię. Podszedł tam do jednego z filarów, podpierających kolebkowe sklepienie sufitu z kąta pomieszczenia i wskazał nań dłonią, zachęcając by podeszła bliżej. Na kolumnie znajdowała się płaskorzeźba człowieka, obejmującego filar ciasno ramionami. Była niewidoczna od strony drzwi, obrośnięta szarym mchem, nie pasowała do budowli w najmniejszym stopniu. - Nigdy nie udało mi się znaleźć, co autor miał na myśli. Jakieś opinie, pani artystko z muzeum? - zmrużył do niej jedno oko.
Przewróciła oczami, słysząc jego komentarz o jej spirytualnej wolności. Pyskate to takie i zadziorne, a przy tym pewne siebie - Saskia palec dałaby sobie odgryźć, że chłopak jest z wężowatych. Poza tym kogoś jej przypominał, z każdą minutą coraz bardziej i zmroziło ją to od środka. Ten ktoś był ostatnią osobą, o której chciała myśleć. Teraz tutaj, ale i w ogóle. Nerwowo dotknęła palca, gdzie jeszcze jakiś czas temu czuła bolesny ciężar odpowiedzialności w postaci pierścionka zaręczynowego, upewniając się, że jest nagi. Jest bezpieczna. Jesteś bezpieczna. Weszła przez kolejne masywne drzwi do pomieszczenia, które wyglądał jak zakrystia. Naznaczone śladem czasu resztki mebli, jakie się tu znajdowały, wyglądały na dosyć standardowe wyposażenie (tak jej się wydawało, nigdy nie szlajała się po kościelnych zakrystiach, jeśli już w ogóle po kościołach), gdyby nie filar. Właśnie, filar, wyrośnięty pośrodku, jakby na siłę wklejony w przestrzeń. — A to ciekawe... — mruknęła pod nosem, przyglądając się płaskorzeźbie. Dwukrotnie obeszła filar, w niektórych miejscach dotykając go dłońmi, badając fakturę, sposób prowadzenia dłuta, gładkość wykonania. Gdzieniegdzie wyrwała nawet rosnący na kamieniach mech, jeśli ten przysłaniał szczegóły. Co chwila wydawała z siebie westchnienia, ale raczej takie związane z głębokim zastanowieniem i zdziwieniem, niż jakimś zachwytem. — Nie do końca rozumiem, skąd to tu się wzięło, nie ma to zbytnio sensu, bo widzisz, to jest olbrzym. Troll. Wielkolud? No zwał jak zwał. Kucnęła przy stopach olbrzyma, analizując je z bliska, po czym klapnęła pośladkami na posadzkę. Zimną jak cholerą i wilgotną, ale niezbyt jej to przeszkadzało. Liczyła tylko, że nie przyprowadzi do domu wilka. Poklepała dłonią miejsca obok siebie, proponując by dołączył. — Czytano Ci kiedyś nordyckie bajki? A szczególnie tą o Wulfrigu, zjadaczu dzieci? Nie pamiętam już do końca, jak brzmiała, ale olbrzym był postrachem okolicznych wiosek, napadał w lasach na dzieci i podobno nabierał siły wraz z wypijaną z ich krwi magią. Rósł i, rósł i nikt nie mógł go pokonać, zaklęcia się od niego odbijały, pozostawiając na ciele tylko płytkie szramy. Mieszkańcy byli bezsilni, do czasu, gdy podczas pełni niebieskiego księżyca nie zaczęli masowo śnić o tym samym. Przerwała, pocierając dłońmi zmarznięte kolana, jednocześnie dając sobie czas na przełknięcie śliny. Gdy tak umilkła, zdawało się, że wszystkie dźwięki świata zniknęły z powierzchni ziemi. I ta cisza była jeszcze bardziej martwiąca niż wcześniejsze jęki. — Śnili o tym, że muszą zbudować świątynie, która była obietnicą schronienia, ale każdy z mieszkańców musiał postawić własnoręcznie przynajmniej jedną cegłę. Morał był taki, że olbrzym pchany przekonaniami o swojej niezniszczalności wyszedł głodny z lasu i widząc, jak czarownica z dzieckiem w pośpiechu skrywającą się w czeluściach świątyni, postanowił ją zburzyć i zeżreć wszystkich, którzy byli w środku. Gdy jednak tylko jej dotknął, zamienił się w kamień. Ot, koniec historii. — dokończyła, cały czas bawiąc się kokardką zawiązaną na prawym nadgarstku. Nie czuła jej dotyku na skórze, nawet gdy smyrała nią środek swojej dłoni. Nic, totalna odczuciowa pustka. — Ta płaskorzeźba to symbol obrony i skuteczności współpracy, ale jedyne logiczne wytłumaczenie tego, że tu jest to to, że może osiedlili się tu jacyś czarodzieje zza zimnej wody? Norwegowie pewnie maczali w tym palce. Zeszłej wiosny, będąc na stażu we Włoszech, miała okazję zakradać się na wykłady o historii sztuki, dwukrotnie uczestniczyła w słuchowisku o wpływach wierzeń ludowych na symbolikę w obrazie. To nie tak, że były one jakoś wiele ciekawe, ale zwykle po ich zakończeniu odbywał się wieczorek dyskusyjny, a podczas niego dostępne było wino bez limitu. — Jest jeszcze coś, co chcesz mi pokazać, panie przewodniku?
Lockie I. Swansea
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : zawsze długi rękaw, nosi bransoletkę z ayahuascą, zapach cytrusowo-drzewny, piżmowy, ziemisty, jest *duży*, mówi z akcentem
Kiedy ciekawiła się filarem, Lockie, jak to chytry szczur, zdążył przejść się po pomieszczeniu, zaglądając w różne zakamarki, żeby sprawdzić, czy się tu przypadkiem nie marnuje nic cennego, co mogłoby być wdzięczne za zmianę warunków bytowania z zatęchłej półki, na taką, no, kieszeń ślizgona na przykład. Kiedy zaczęła rozprawiać o olbrzymie, podszedł bliżej i przycupnął z dyskomfortem na kamiennej posadzce, delikates, w odróżnieniu od Larsonówny nie był aż takim fanem kamiennych ludków, żeby odmrozić sobie dupę, ale czego się nie robi na pierwszej randce, prawda? Wyciągnął znów swoje wymęczone błękitne gryfy, by wydobyć jednego, tylko po to, by wyciągnąwszy jednego przypomnieć sobie, że w swoim bezkresnym geniuszu nie wziął ani zapalniczki, ani różdżki ze sobą. - Norweski troll w małym kościółku na zadupiu Anglii? - zmarszczył brwi, nim je uniósł, chowając papierosa na powrót do paczki i podpierając się na rękach z tyłu, za plecami, niemal, jakby byli na jakimś przyjemnym pikniku, a nie w obskurnym, nawiedzonym kościele- Ale bym się zcreepował mając ten sam sen co cała wioska i to jeszcze o budowaniu kościoła. -wzdrygnął się. Miałby poważne obawy gdyby w ogóle ktokolwiek śnił to co on, a co dopiero prorocze wizje budowlanych przedsięwzięć. - Wyobrażasz sobie, że później mieli wielkiego, kamiennego trola przyklejonego ręką do dachu kościoła? - powiedział, markując powagę, choć powieki drgnęły mu w rozbawieniu tym głupim żartem - To ci dopiero atrakcja turystyczna. A ile można zarobić. - przeniósł spojrzenie na filar i obejmującą go postać. Przyglądał się chwilę w milczeniu owemu trolowi, którego widział czymś zupełnie innym do dnia dzisiejszego, przypisując sobie wyimaginowaną historię dużo bardziej dramatyczną, niż jakiś symbol obrony. - Troll. A liczyłem na to, że to może zapomniany, lokalny organista, zamieniony w kamień za łakome przyglądanie się księdzu podczas ceremonii. Albo uliczna nierządnica, skazana na wieczne uwięzienie w kącie zakrystii, tuląc kamienny filar zamiast ciał swoich kochanków. - przyznał, obiegając wzrokiem kształt postaci. Może był po prostu głodny, skoro w trollu dopatrzył się walorów prostytutki? Odwrócił twarz w jej stronę na kolejne, zadane przez nią, pytanie i uśmiechnął się, przechylając głowę jak pies. - Tak na pierwszej randce..? Nie przystoi. - pokręcił głową- Dupa mi zmarzła, może jakieś kakao..? zamyślił się, dźwigając ciało z ziemi.
Saskia Larson
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 161cm
C. szczególne : Duże, piwne oczy oraz charakterystyczny pierścionek z lisem na lewej dłoni.
Wyjął fajki i nawet nie wpadł na pomysł, by ją poczęstować? To się nie widzi. Takie zachowanie nie przystaje dobrze wychowanemu młodzieńcowi. Saskia widząc paczkę, wyciągnęła dłoń w jego stronę, unosząc brwi do góry: — Jak ładnie poproszę to się podzielisz? Gdy tak siedzieli na posadzce, to kolanem szturchała jego kolano, obijając je od siebie. Czasem przyglądała sie jego tatuażom, szczególnie tych na dłoniach, zastanawiając się czy stoi za nimi jakieś znaczenie czy tylko były artystyczną wizją nieładu i przypadku. — A jakby troll żarł Twoich kumpli to już by nie było dla Ciebie dziwne? Przez wspólny sen byś się tylko obsrał? - zaśmiała się na jego słowa, sama często śniła o tym samym co jej siostra bliźniaczka. Czasem nadal budząc się z rzeczywistych snów, zastanawiała się czy Sol podzielała senne wizje, czy może utraciły ostatnią nić porozumienia. — Ja to byłabym totalnie wystrachana, że ten się w każdej sekundzie obudzi. Wiesz, myślisz, że możesz już na chillu żyć dalej, a tu nagle znikąd on się budzi, łapie Cię i odgryza Ci blond główkę. Stuknęła zębami, udając, że coś chrupie. Tyłek jej już całkowicie skostniał i była prawie pewna, że przemoczyła sobie spodnie, więc wstała zaraz, jak tylko Lockie zaczął się podnosić. Skoro i tak nie miał jej co pokazać, to mogli się stąd wynosić, prawda? Musiała przyznać, że chociaż miejsce było ciekawym wyborem to nawet na sekundę nie straciła wrażenia, że są przez kogoś obserwowani, a znikające i pojawiające się dźwięki nie były powodowane tylko przez wdzierający się poprzez potłuczone okiennice wiatr. — Kakao? Jasne, transmutuj mnie tylko w pięciolatkę, to z chęcią wypiję z Tobą k a k a ł k o. - ironizowała, jednocześnie wyciągając zza paska różdżkę, by osuszyć zaklęciem tyłek. - Ale możemy ogarnąć jakieś miejsce, by się ogrzać. Myślisz, że sprzedają już gdzieś grza...? Nie zdążyła jednak dokończyć, bo nagle drzwi starej szafy otworzyły się z hukiem, a ze środka wyleciała błękita postać. Sądząc po minie, oprócz tego, że była kobietą w średnim wieku, to jeszcze wyglądała na dosyć wkurwioną - szczególnie gdy wlepiała oczy w Saskową różdżkę. Zaczęła krzyczeć i wyzywać, szarżując w stronę dziewczyny, by w końcu przeniknąć jej ciało i zniknąć w przeciwległej ścianie. Atak trwał nie więcej niż kilka sekund, ale Saskia stała z oczami wytrzeszczonymi jak dwa sykle i szeroko rozdziawionymi ustami. Dobry moment zajęło jej dojście do siebie. Wzdrygnęła się z zimna, które zadomowiło się w jej ciele - czuła je nawet w środku kości, jakby materia ducha zmroziła każdą jej komórkę. Różdżkę nadal dzierżyła w dłoni, a ta drżała nieco, jakby niepewnie. Chyba bała się poruszyć.
Lockie I. Swansea
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : zawsze długi rękaw, nosi bransoletkę z ayahuascą, zapach cytrusowo-drzewny, piżmowy, ziemisty, jest *duży*, mówi z akcentem
Nikt nigdy nie mówił, że z Loka dobrze wychowany młodzieniec. Co więcej, widząc, że panienka ma zakusy na jego wymiętolone gryfy, klepnął ją w rękę. - Podejrzewam, że nie umiesz prosić tak ładnie, jak mi się podoba. - odpowiedział lekkim tonem, jednak podał jej paczkę - fajek w takim stanie wstyd oferować, ale z drugiej strony, jak bardzo sie jej chce? Uniósł brwi na jej żart: - Po ostatnich atakach smoków, szaleństwach, pożarach, atakach śmierciożerców na koncercie, potopie i znikaniu księżyca, akurat troll żrący moich kumpli brzmi jak typowa środa w Hogwarcie. - parsknął. Za to tego, by komuś jeszcze śniło się to samo, co męczyło jego samego w nocy, bardzo by nie chciał. Sfera jego marzeń sennych była delikatną materią. Tak delikatną, do delikatności, której Lockie nie chciał się przyznawać. - Faktycznie, byłby przypał, jakby się wyczerpała data przydatności zaklęcia ochronnego wyśnionego w jakiejś grupowej malignie. - przyznał. Kiedy dźwignęli się z ziemi, z nogami zesztywniałymi z zimna, ścierpłymi od wilgoci, zdawało mu się, że jakoś za szybko i zbyt boleśnie te kolana bolały. Zastanawiał się pokątnie, czy to kwestia jakiejś kolejnej jego niewydolności, aktywowanej tym miejscem, czy może rzeczywiście mściwy duch szczypał ich w pośladki przez posadzkę. - No jak jesteś za dorosła na kakałko, to nic nie poradzę. - wzruszył ramionami, zupełnie nieporuszony ironiczną docinką. W końcu z ich dwójki to ona gibała się na piętach, opowiadając o tym, że za rączkę chadza dopiero od trzeciej randki. Niezrozumiałe istoty są te kobiety, ale czy przeszkadzało mu to w jakimkolwiek stopniu? Już odwracał do niej głowę, by wysnuć teorię o tym, że dorwanie grzańca w środku lata może być trudne, kiedy trzask otwieranych drzwi szafy wyrwał go z tych rozmyślań. Odruchowo i absolutnie głupio wyciągnął rękę w stronę dziewczyny, jakby chciał ją wepchnąć za siebie, bohater od siedmiu boleści osłaniający damę własną piersią, kiedy się zreflektował, że to duch odskoczył od krukonki niemal jak oparzony, odbiegając wzrokiem gdzieś w kąt pomieszczenia, z nadzieją, że nie zwróciła uwagi na ten debilny gest. - Z pewnym opóźnieniem, ale zdaje się, że komitet powitalny sobie o nas przypomniał. - powiedział, uśmiechając się kącikiem ust. Duch czarownicy okrążył pomieszczenie i zmrużonymi oczami otaksował Swansea. - Widzę, że życie Ci niemiłe, czarodzieju - wysyczała groźnie - jakiej jesteś krwi? Wycofał się powoli w stronę drzwi, ciągnąc Saskie za nadgarstek by podążała za nim. - ...w obecnych czasach takie pytania to już chyba otwarty przejaw rasizmu, co? - szepnął do dziewczyny luźnym tonem, ale z uwagą wpatrując się w zjawę, która nie wyglądała jakby zamierzała go stąd wypuścić bez odpowiedzi.
Ten ostatni jego komentarz wydawał jej się tak kuriozalny w tej sytuacji pomieszania dyskomfortu ze strasznością, że wybuchnęła śmiechem, prawie dając mu kuksania w bok. Pewnie, gdyby nie była tak poschizowana po spotkaniu pierwszego stopnia z duchem, to nie śmiałaby się tak głośno, ale jakoś rozładował atmosferę i nie mogła się powstrzymać, dając ujście emocjom w ten sposób. Pozwalała się ciągnąć przez pomieszczenia kościoła, odruchowo wkładając paczkę błękitnych gryfów do swojej kieszeni. Ochota na papierosa jej nie przeszła, ale jakby sytuacja wymagała szybkiego zwinięcia się z terenu, a nie spokojnego zaciągania fajeczką. Wyjątkowo nie przeszkadzało jej nawet, że palce Lockiego oplatały jej nadgarstek. Czemu? Bo zewsząd, jak jeden brat, zaczęły pojawiać się duchy. Siedziały w kościelnych nawach, wylatywały z konfesjonałów, szturmowały okiennice, trzaskały drzwiami i jednym głosem wyrażały niezadowolenie z ich obecności. — Nawet po śmierci nie dają nam spokoju! Smród waszej krwi jest gorszy od padliny! Czego tu chcecie, potomkowie barbarzyńców? Wynoś się. Wynoś się. Wynoś się. Głosy dudniły równie mocno, jak serce w jej piersi. Miała wrażenie, jakoby głównie w nią były wycelowane obelgi i bluźnierstwa. Jeden z duchów splunął nawet srebrzystą materią prosto pod jej stopy. — Lockie? — wyszeptała, chcąc, by szept dotarł tylko do jego uszu, ale szansa na to, że cokolwiek usłyszał była bardziej niż marna. Na szczęście wkrótce łuki drzwi wejściowych pojawiły się w zasięgu wzroku i już, tuż tuż, do upragnionego wyjścia, a nią znowu coś szarpnęło. Spojrzała w bok, a tam wpatrywała się w nią najobrzydliwsza twarz, jaką w życiu widziała - mara gapiła się pustymi oczodołami i gdy tylko nawiązali kontakt "wzrokowy", ruszyła w kierunku Saski. Niewiele myśląc, rzuciła się z piskiem do przodu, krzycząc coś, że stąd spierdala i widzą się na zewnątrz. Nie poczuła nawet, że z kieszeni wypada jej woreczek galeonów. Pięćdziesięciu dokładnie. Majątek cały! Zauważy to dopiero kilka godzin później i prawdopodobnie będzie bardzo z tego powodu rozżalona. Tymczasem jednak wypadła z hukiem przez drzwi, prosto na kolana, lądując w mięciutkim, roztaplanym błocie. Gdy Swansea do niej dołączy, powie mu, że zasłużyli, aby się czegoś napić, dłonią wskaże oddalone miasteczko i światła bijące z miejsc, w których tętniło życie, czekające na nich z bardziej otwartym nastawieniem.
Kiedy się zaśmiała to i on się zaśmiał, po trochę z kuriozum sytuacji, a trochę bo sie ucieszył, że jego karkołomna próba wyrwania jej z letargu, w jaki wpadła zmrożona nieproszoną wizytacją ducha, zakończyła się sukcesem. Pociągnął ją dalej, korzystając z tego, że rozluźniła się i śmiali się z duchów jak dwa debile. Miał cichą nadzieję, że w tej wesołej atmosferze uda im się wyjść z kościoła bez uszczerbku na zdrowiu, szczególnie, że dodatkowe punkty należały im się za to, że zasuwali przez świątynię tyłem między rozpadającymi się ławkami. - Oj już tam padliny, już barbarzyńców. - żachnął się, kiedy jedna ze zjaw wzięła się za obrażanie ich i wyganianie jak stara baba fora ze dwora. Kiedy duchy ruszyły na nich, w pewnym momencie zamieszania stracił z uchwytu palców nadgarstek krukonki, nie zdążył jednak jej złapać, bo zjawa zastąpiła mu drogę, odgrażając się za czystość jego krwi, jakby to była jego wina, że się wyczołgał z pizdy swojej matki. - Przeklinam Cie, tak jak Twoi przodkowie byli głusi na nasze prośby, tak i Ty staniesz się głuchy! - wrzasnęła mu w twarz tak głośno, że zadzwoniło mu w uszach, a potem, cóż, nie słyszał już zupełnie nic. Kiedy wypadł na dwór tylko pobocznie zrozumiał z ruchu warg czego chciała Larsonówna, pokiwał w odpowiedzi głową i szybko zawinęli się spod kościoła. Starczyło tych chrześcijańskich ekscytacji jak na ten rok. Tak przynajmniej sądził on sam.
zt
+
Patricia D. Brandon
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170cm
C. szczególne : burza kręconych, jasnych włosów; runa protekcyjna za lewym uchem
Pogłoski o starym kościele w Dolinie Godryka zawsze ją ciekawiły. Podobno jeszcze zanim miasteczko zamieszkali tylko i wyłącznie czarodzieje, świątynia została zamknięta, a ludzie mówili, że zamieszkują ją duchy. Tylko o której opuszczonej ruinie tak się nie mówi? Zwłaszcza niemagicznie mieli tendencje do takich przypuszczeń w co drugim starym kościele. Ale kimże by była Patricia gdyby nie zechciała tego sprawdzić. Korciło ją to od jakiegoś czasu, a teraz kiedy znalazła wolną chwilę i akurat była w Dolinie, postanowiła udać się w tamtą okolice. Kompana nie miała żadnego, a więc kiedy przemierzała kolejne uliczki głównej części miasteczka, przeszło jej przez myśl, że odwiedzenie opuszczonego budynku w pojedynkę i to jeszcze po zmierzchu, nie jest chyba najlepszym pomysłem. Ale kogo jej było trzeba? Doskonale wiedziała gdzie kościół się znajduje, umiała się bronić w razie czego. Wystarczyło teraz tylko dotrzeć na miejsce i zaspokoić ciekawość. Jednak kiedy znalazła się w pobliżu kościoła i przechodziła obok jego bramy, dostrzegła grupę podrostków, zawzięcie o czymś rozmawiających. Zbliżyła się, a kiedy usłyszała słowa jednego z chłopców, nie mogła powstrzymać cichego prychnięcia, co zwróciło na nią ich uwagę. - Kto wam takich głupot naopowiadał? Wężogłowe krasnoludy? - zerknęła na tego, który wypowiedział tę nonsensowną, nieistniejącą nazwę, w dodatku twierdząc, że to te stworzenia broniły Hogwartu, kiedy Voldemort na niego napadł. - Kochani moi, szkołę profesorowie zabezpieczyli jak tylko mogli. Potężnymi zaklęciami, roślinami, ożywionymi posągami. Dołączyły się także centaury, testrale i hipogryfy. Ale gwarantuje wam, nie było tam żadnych wężogłowych krasnoludów - zakończyła z lekkim uśmiechem politowania, po czym poklepała mądrale po ramieniu i kręcąc z niedowierzaniem głową, ruszyła tam gdzie się pierwotnie zabrała. Ku kościołowi Świętej Klementyny.
C. szczególne : Runiczne tatuaże na torsie, plecach i ramionach. Kilka blizn i oparzeń różnej wielkości, rozłożonych po całym ciele, za wyjątkiem twarzy. Srebrny naszyjnik z zawieszonym na nim pierścieniem.
Im dłużej przebywałem w tym kraju, tym więcej miał pytań. Słyszałem wiele pogłosek, opowieści, legend, historii które brzmiały jak bajki wyciągnięte z palca a jednak przeczuwałem, że wszystko to jest prawdą. Nawet biorąc pod uwagę ewentualne zniekształcenia wynikłe na przestrzeni lat, kiedy opowieść była przekazywana z ust do ust, albo została spisana w języku, którego już dzisiaj nie używano. Sam miałem niekiedy problemy z odczytaniem staronordyckiego, który był językiem moich praojców i niemalże płynął w mojej krwi. Stąd też usłyszawszy o skarbach zgromadzonych w starym kościele, byłem skory dać temu wszystkiemu wiarę i podjąć ryzyko zobaczenia tego na własne oczy. Biorąc pod uwagę, że jedyne co mi groziło to stracony czas, to naprawdę nie miałem się czego obawiać. No bo przecież żadne duchy mnie nie zaatakują, prawda? Nie zdziwiłbym się, jakby na mój widok się pochowały. Ciche pyknięcie oznajmiło moje przybycie. Dla świętego spokoju sprawdziłem w świetle lampy chodnikowej, czy mam wszystkie części ciała. Teleportacja wciąż była dla mnie nową umiejętnością, potrafiącą spłatać mi małe figle. Po zakończeniu oględzin, poprawiłem materiał koszuli i ruszyłem w kierunku kościoła, znajdującego się około dwieście metrów od miejsca lądowania. Byłem ubrany schludnie, z zachowanym dla mnie marginesem swobody. Nie spodziewałem się natrafić na innych zwiedzających, szczególnie przez wzgląd na godzinę. Praca w szkole nie pozwalała mi opuścić murów od tak o każdej porze. Teraz, gdy grzeczniejsze dzieci siedziały w dormitoriach, a te mniej grzeczne grasowały po korytarzach i były ścigane przez panią Norris, mogłem nakarmić swój zew przygody. Wyobraźcie sobie zatem moje zdziwienie, kiedy tuż przed bramą natrafiłem na kobietę. Widać było, że sama też zamierza wejść do środka. Przekrzywiłem głowę, obrzucając ją uważnym spojrzeniem, z widocznym śladem niepewności. Widocznym, o ile poświeciła mi w twarz różdżką. - Dość ciekawa pora na zwiedzanie nawiedzonego kościoła. - powiedziałem swoim obojętnym tonem, łącząc ręce za plecami. Obniżyłem nieco brodę, by móc zrównać wzrok z poziomem głowy kobiety. Czy była równie szaloną poszukiwaczką jak ja, czy miała inne zamiary?
Z jej strony, kierowała nią tylko ciekawość, przychodząc w rejony opuszczonego kościoła. Gdyby wierzyła w to, że znajduje się tam jakiś skarb, mogłaby już dawno nazwać siebie głupcem. Przynajmniej w swoim mniemaniu. Nie była z tych osób, które dawały wiarę podobnym pogłoskom. Wiedziała doskonale, że kosztowności nie znajdowały się od tak w zasięgu starych ruin, w miasteczku, które zamieszkiwała spora populacja czarodziejów. Nawet gdyby coś cennego tam się znajdowało, zapewne szybko by się to zmieniło. Jej samotne wędrownictwo też miało swoje powody. Zazwyczaj Patricia mogła liczyć jedynie na samą siebie i dlatego też najczęściej starała się nie opuszczać na nikogo. Nie lubiła być zależna od kogoś, nie cierpiała, kiedy ktoś miał pretekst, aby jej wypomnieć, że coś mu zawdzięczała. Dlatego tak ukochała sobie magiczny sport - bo wszystko co w nim osiągnęła, zawdzięczała sobie i własnym wysiłkom. Bez udziału innych osób, które według niej były tylko zbędne. Kiedy rozjaśniła młodzikom umysły i wyprowadziła ich z błędu odnośnie podstawowych faktów dotyczących bitwy o Hogwart, mogła iść dalej i zając się tym, po co tam przyszła. Wyjmując różdżkę i poprawiając poły długiego granatowego płaszczyka, już miała robić kolejny krok ku bramie, kiedy usłyszała za sobą jeszcze jakiś głos. Odwróciła się machinalnie, a płomień jej różdżki automatycznie oświecił sylwetkę przybysza. Musiała zmrużyć lekko oczy, by udało jej się zobaczyć jakikolwiek zarys jego twarzy. - Najwidoczniej, nie tylko mnie wydawała się odpowiednia. - oznajmiła po chwili, starając się jednocześnie rozszyfrować zamiary chłopaka. Na oko był trochę młodszy od niej, wyższy i z pewnością bardziej pewny siebie niż to było wymagane w tych okolicznościach. - I on nie jest nawiedzony. Mogę postawić o to pięćdziesiąt galeonów. Żadnych duchów tam nie ma. - dodała z lekko ironicznym uśmieszkiem, z powrotem odwracając się ku bramie świątyni. Chwilę później ruszyła tam gdzie miała zamiar, zanim zatrzymał ją chłopak. - Mam nadzieję, że masz za to drobne, jakby przyszło nam odgonić się od lumpów.
C. szczególne : Runiczne tatuaże na torsie, plecach i ramionach. Kilka blizn i oparzeń różnej wielkości, rozłożonych po całym ciele, za wyjątkiem twarzy. Srebrny naszyjnik z zawieszonym na nim pierścieniem.
Kącik moich ust powędrował do góry, słysząc jakże oczywiste odbicie piłeczki. Czego innego mogłem się spodziewać, kiedy sam wędrowałem w ciemnościach. Zwiedzanie czegokolwiek o takiej porze, niezależnie czy nawiedzonego czy nie, budziło wątpliwości i zapalało ostrzegawczą lamkę. A co, jeśli pakowałem się na spotkanie jakieś pokręconej sekty i zostanę złożony jako ofiara dla ubzduranego bóstwa? - Zakład? Wiesz, brzmi to naprawdę zachęcająco... - zrobiłem pauzę w połowie zdanie, z lekko otwartą buzią. Moje oczy powędrowały z różdżki kobiety na zarysy jej twarzy, widoczne w rzucanym świetle. - jednak nie zwykłem się zakładać. Statystycznie druga strona źle na tym wychodzi. - dokończyłem swoją wypowiedź, zamykając usta i uśmiechając się uroczo, co mogło też zostać odebrane jako bardziej złośliwe i złowieszcze. Ogólnie będąc dość miłym i sympatycznym chłopem, nie miałem zbytniego zaufania do obcych. Szczególnie takich, których spotykam po ciemku. - Na lumpów, jak to nazwałaś, mam inny sposób. - wzruszyłem ramionami, wyciągając ręce zza pleców i rozkładając je nieco na boki. Cóż mogłem rzecz, mój niepisany urok osobisty i aura przyjaźni, jaka ode mnie biła, były wystarczającym powodem...a nie, zaraz, przecież u mnie to wszystko leci na odwrót. Podszedłem bliżej drzwi do kościoła, zmniejszając odległość dzielącą mnie od kobiety. W pewnym momencie, o ile nie postanowiła zachowywać dystansu w jakikolwiek sposób, przystanąłem tuż obok niej, bokiem. Przekręciłem głowę w prawo, zerkając na głowę, zawierającą bujną czuprynę. - Wyznajesz zasadę dobrych manier i wchodzisz pierwsza? - zapytałem, mając zamiar otworzyć drzwi i nieco przesadnie teatralnym ruchem ręki zaprosić do środka. W innym scenariuszu, po prostu skierowałem się do drzwi, otwierając je i wchodząc. Szkoda mi było czasu na zbędne gadki pod celem moich poszukiwań. Jeszcze faktycznie obudzimy jakieś cholerstwo z pobliskiego cmentarza. Jak ja nienawidzę cmentarzy.
Lubiła wchodzić w dyskusję z osobami, które potrafiły ją ciekawie prowadzić. Dla Brandonówny każda nieoczywista riposta czy sprytnie zawarta w wypowiedzi docinka, równała się interesującej rozmowie i wtedy kobieta traktowała ją w istocie jak wyzwanie. - Mnie też, osobiście hazard nie sprawia przyjemności. To było bardziej dla uwiarygodnienia mojego przekonania. - wyjaśniła pokrótce, kiedy chłopak rozwinął temat zakładów. Uśmiechnęła się kącikiem ust, słysząc o jego sposobie na bezdomnych błąkających się po pustostanach. - Tak, a jaki? - spytała z nieukrytą ciekawością w głosie, zaplatając ramiona na piersi, tak by różdżka, z której nadal wydobywał się niewielki płomień światła, nie oślepiała ich, a bardziej skrawek zniszczonej kostki brukowej, na której stali. I jakby interesująco ta rozmowa nie przebiegała, Patricia nie zapomniała z jakiego powodu tutaj przyszła. Dlatego już kilka chwil później oboje stali przed głównymi drzwiami kościoła, by po chwili przekroczyć jego próg. Wcześniej usłyszała jednak słowa towarzysza, na które zerknęła na niego spod jasnej, spadającej na czoło grzywki. - Oczywiście, że znam dobre maniery, ale nie zawsze się do nich stosuje. Dlatego będąc wyższy, postawniejszy i bardziej "przyjaźnie nastawiony" do lumpów - wejdź pierwszy - oznajmiła z diabelnie uprzejmym uśmiechem, starając się by wyglądał jak najbardziej nieszczerze. Co to za kultura, skoro puszczało się kobiety przodem nawet na nieznane rejony. Zawsze była przeciwna takim konwenansom. Niezależnie od tego czy chłopak spełnił jej prośbę i wszedł do świątyni przodem czy nie, znaleźli się w środku. Zrujnowane wnętrze nie zachęcało, jednak Pat stawiała kolejne kroki ku oddalonemu o kilkanaście metrów ołtarzowi, rozglądają się uważnie wokół i trzymając różdżkę w pogotowiu. Wszak nie wiedzieli co może spotkać ich w środku. Duchów mogło nie być, ale jest o wiele więcej groźniejszych rzeczy w magicznym świecie niż widma ludzi. - Przypomnij mi, po co tutaj jesteśmy? Przecież to wygląda jak zwyczajna, zawalającaca się ruina... - stwierdziła niezbyt optymistycznie, przechadzając się wzdłuż rytualnego stołu, za którym znajdowały się pozostałości po figurach i posągach, znaczących dla kultu.
Tancred Seaver
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Runiczne tatuaże na torsie, plecach i ramionach. Kilka blizn i oparzeń różnej wielkości, rozłożonych po całym ciele, za wyjątkiem twarzy. Srebrny naszyjnik z zawieszonym na nim pierścieniem.
Przytaknąłem kilka razy głową, wydając z siebie coś na wzór "mhmmm". Niezbyt wierzyłem w to, co mówiła - osoby zakładające się przy pierwszej wolnej chwili nie mogły być równocześnie takimi, co nie przepadają za hazardem. Pozostawiłem tę uwagę dla siebie, zamiast słów posyłając kobiecie cień uśmiechu. - Jeżeli go zdradzę, to nie będzie już mój. - puściłem jej oko, nie mając ochoty odkrywać swoich kart. Im mniej ich było wyłożonych na stole, tym lepiej dla mnie. Wolałem wzbudzać pewnego rodzaju aurę niepewności i mroku, który wręcz się dookoła mnie unosił. Pełzał po ramionach moich rozmówców, jeszcze bardziej wzrastając po spojrzeniu w moje oczy. Zgrywanie okrutnego i niebezpiecznego wychodziło mi niemalże perfekcyjnie - tej bezuczuciowości i obojętności wobec czegokolwiek musiałem się nauczyć, chcąc nie chcąc. Wszystko dla mojego własnego dobra. - Czy to był komplement? - rzuciłem w odpowiedzi, mijając kobietę i otwierając wrota kościoła. Te zaskrzypiały przeraźliwie, oznajmiając wszem i wobec, że przybyliśmy. Wyciągnąłem różdżkę i poświeciłem na najbliższy teren, obserwując porozwalane ławy, stalle i podarte obrazy, przedstawiające świętych. Póki co żadna istota, czy to żywa, czy też martwa, nie ukazywały swojej obecności. Kobieta zdążyła mnie wyminąć i podejść do ołtarza. Słysząc jej pytanie, nieco odbijające się pośród ścian pustego budynku, podszedłem bliżej. - Mam złożyć Ciebie w ofierze dla krwawych bogów. - powiedziałem złowieszczym tonem, zatrzymując się kilka kroków od niej. - Przyszedłem odnaleźć pozostałości po poprzednich właścicielach. - dodałem zaraz po tym, co by kobiecie nie przyszło do głowy strzelić mnie zaklęciem. Nie, żebym się tego bał, po prostu nie chciałem prowadzić walki w ciemnym, zapomnianym miejscu, które kiedyś było uznawane za święte. Podszedłem bliżej ołtarza i zacząłem się jemu przyglądać. Według zapisków z czasów średniowiecza, to właśnie w nim zazwyczaj chowa najbardziej cenne przedmioty. Wszelkiego rodzaju złote kielichy czy inna biżuteria w żaden sposób mnie nie interesowały. Szukał czegoś...magicznego.