Znajdująca się w Hogsmeade cukiernia przyciąga już z daleka osoby, które pragną spróbować różnych słodkości, siadając przy tym w ciepłym miejscu. Można tu skosztować przeróżnych lodów, ciastek, czy napić się pysznej gorącej czekolady. Do tego wnętrze utrzymane jest w bardzo cukierkowych barwach, co sprawia, że po przekroczeniu progu owego budynku, można się poczuć jak z zupełnie innej krainie. Do tego wszystkiego roznoszący się w powietrzu zapach wanilii i cynamonu... Każdy kto raz tu wejdzie, miewa problemy z szybkim opuszczeniem tego przytulnego miejsca.
Wychodziło wciąż na to, że ci, którzy byli od Holly młodsi, byli również bardziej rozrywkowi. A może to i lepiej. Ktoś pokazywał jej jak się rozluźnić, prawda? Aczkolwiek Mooler nie podejrzewała nigdy, że to Gwen namówi ją na alkohol. Oraz, co ważne, bez żadnego „supermega” tricku. To się nazywa mieć talent! - Może... ognista. – Zdecydowała się Hollywood, po krótszej chwili. Właściwie to… tylko z tym płynem miała do czynienia. W rzeczy samej. Szkockiej nigdy jeszcze nie próbowała. A ognistą i owszem, dlatego mniej więcej miała zarys tego, co będzie się dziać. Ej no, ale sekunda. Czy to aby przypadkiem nie było tak, iż za twoim pierwszym łykiem jest fatalnie, a potem idzie samo z siebie? Tym bardziej po jakimś czasie? No cóż. Nawet największa-głowa-świata-i-chodząca-encyklopedia Holly tego nie wiedziała. Och, przydałoby się jej spędzić teraz trochę czasu z braćmi. Co jak co, ale oni się na tym wszystkim… bardziej znali. A dziewiętnastolatka? Phi. Jeszcze czego. Jak już wcześniej wspominałam to raz miała do czynienia z alkoholem z przymusu. Nie sama z siebie. O nie. Znowu ukazuje się obraz „im młodszy, tym bardziej szalony”. Hollywood chyba zaczynała dostrzegać jakim jest nudziarzem. Zero życia. Totalny, książkowy no-life.
- No to zdecydowane - ucieszyła się Gwen. - Bierzemy kolejką, co nie? Butelki to nie ma szans, żebyśmy wypiły. Nie wypadało w stanie nietrzeźwym wracać do szkoły, co nie? Jeszcze się szlaban dostanie i karne punkty. W końcu siedemnaście lat skończyła więc i napić się oficjalnie mogła. Dobrze było mieć praktykę nieco wcześniej, choć Gwen nie znała się za dobrze na alkoholach. Nie należała do koneserów, więc nie miała co szaleć, albo udawać obeznaną. Puchonka nie była aniołkiem, ale szlabanów nie załapała jeszcze. Być może wcale, ale to takie pewnie nie jest. - Zamawiasz coś, do jedzenia? - Spytała Gwen. Podała zamówienie osobie za ladą i czekała na realizację. Zdąrzyła się już rozgrzać, po zmianie otoczenia z basenu na cukiernię. Gwen coś ostatnio czuła, że chyba nie co jej ciałka przybyło. A co tam. Zacznie się odchudzać po kolacji. W końcu zimą dobrze jest mieć trochę więcej tłuszczyku tu i tam. Aby było cieplej.
- Zdecydowanie. – Zaśmiała się Mooler. To i tak było dla niej wiele, że postanowiła przełamać swoją barierę i jednak się napić. Jak na nią, to… można już uznać zwycięstwo. Kto by o to kiedykolwiek podejrzewał taką grzeczną Krukonkę Holly, pff. Jakoś tak się stało, że w tym momencie Hollywood nie myślała dużo o szlabanie, który dziewczyny mogłyby załapać przez pijany powrót do szkoły. Może jeszcze coś w jej rozumie tam krzyczało, że jak się napiją, to potem będzie źle, ale… Krukonka to olała. W rzeczy samej, odbijało jej dzisiaj. Lecz dziewczynie się takie odbicie od grzecznych norm spodobało. No bo, ludzie, Holly chyba nie jest osobą, która każdego dnia zimy pływałaby w basenie oraz, która codziennie dostaje pomysłu, by zlekceważyć rozum i się napić. Dla niektórych to być może jest normalne zachowanie, ale… nie, dla Hollywood stanowczo nie. Dlatego jej też się podobało, to co robiła. - Pewnie. Głodna jestem. – Odparła pogodnie, obserwując nadal te wszystkie pyszności, z których mogła wybrać jedynie… jedno coś. Straszna wizja, ale życie jest brutalne, niesprawiedliwe, i w ogóle. - Chyba pączka... A ty?
- Ja już zamówiłam deser złożony z galaretek - powiedziała Gwen uśmiechając się szeroko. - Ta wizyta na basenie nastroiła mnie optymistycznie na wszelkiego rodzaju kolory. Mam wrażenie, że zaczynam dostawać świra na punkcie kolorów. Nawet ten wystrój jakiś mi dzisiaj szczególnie nie przeszkadza. Możliwe, że Gwen już nawet nie potrzebowała alkoholu. Czy można się upić samymi kolorami? Kto to właściwe wie? W każdym razie Puchonka czuła się lekko i szczęśliwie, choć tak na prawdę nic ekscytującego się nie wydarzyło. Dziwna sprawa. - Pójdę zająć miejsce, żebyśmy miały gdzie usiąść, a ty złóż zamówienie - powiedziała Gwen, kiedy zostało podane jej zamówienie. Jaka śliczna ta galaretka przemknęło jej przez myśl, kiedy szła przez salę ku wolnemu miejscu po środku sali. Taka kolorowa. Puchonka postawiła tacę na stole i opadła na fotel. Nadal miała wyśmienity nastrój, co było dziwnie podejrzane. Czekała, aż dołączy do niej Holly oglądając kolorową galaretkę ze wszystkich stron.
Hollywood zaśmiała się. Właściwie ona jakoś tak nigdy za dużej uwagi nie zwracała na kolory… Jej tam podobała się biel oraz szarość. No i wystarczy. A patrząc z drugiej perspektywy, to fajna sprawa tak „nachlać się kolorami”, jak przeleciało Holly przez myśl. - Okay. Kiedy Gwen zajęła stolik, Mooler starała się złożyć jak najszybciej zamówienie, na które musiała czekać nie całe pięć sekund. Oj, to dla Hollywood przecież tak dużo, bo taaaak pragnęła skosztować już pączka… tak baaardzooo… Drogi Merlinie, chwała dla ciebie, że Krukonka z tym swoim zamiłowaniem do pączków jeszcze nie wygląda jak jeden z nich. Jesteś tym, co jesz. Aż ciarki przelatywały dziewczynę, kiedy zdawała sobie sprawę, że od nadmiaru jedzenia swoich pyszności może wyglądać jak taki jeden, ogromny, tłusty… pączek. Zaraz po dostaniu przysmaku, odnalazła Puchonkę wzrokiem i poleciała do niej starając się nie skupiać na jedzeniu, lub może na tym, że pączka zjeść może dopiero za moment. Mooler to takie małe, biedne dziecko, kiedy w grę wchodzą słodycze. Będzie dla nich zabijać, będzie dla nich oddawać swoje najlepsze lalki. Znaczy się… oddawałaby je, gdyby jakieś jeszcze posiadała. Z morderstwem ludzi pewnie poszłoby łatwo, na przykład gdyby Hollywood chciała z kimś dzielić się swoją pasją - nauką, przez kilka godzin... W końcu ten upragniony moment nastąpił. Holly „rozwaliła się” na fotelu i od razu wsadziła pączka do ust. Wyglądała wtedy dosyć głupawo, no ale cóż… Dobrze, że przynajmniej udało jej się szybko przełknąć spory kawałek przysmaku. Taka tam ot co wprawa…
Wpatrując się w kolorowe kwadraciki galaretki, Gwen dopiero po chwili zwróciła uwagę, że Hollywood do niej dołączyła. Co ta galaretka może zrobić z człowiekiem? Gwen zawsze miała słabość do słodyczy. Lubiła galaretkę, ale jakoś zawsze bez szału. Nie mniej jednak dzisiaj coś ją musiało opętać. Zdecydowanie. Galaretkowy demon! W końcu podniosła łyżeczkę i zabrała się do zaatakowania nieco trzęsącej się substancji. Dzisiejszego dnia, Puchonka odnosiła wrażenie, jakby w pewnych momentach cofnęła się o parę lat do tyłu. Dzień był jakiś taki zwariowany, ale w sumie to dobrze. Gwen bardzo bała sie wpaść w rutynę, dlatego też pomimo zimy poszła na odkryty basen. Aby sobie urozmaicić czas, który musi spędzić w szkole. Nawet zwierzęta, które bardzo kocha, czasami ją nudzą. Dlatego też trzeba od czasu do czasu zrobić coś szalonego. - No to zdrówko - Gwenllian podniosła szklaneczkę z ognistą do góry.
A no właśnie, takie codzienne wpadanie w rutynę – Hollywood się w tym specjalizowała. Pobudka, kibel, książka, lekcje, książka, nauka, więcej książek, jedzenie, nauka, kibel, spanie. Zazwyczaj nie narzekała, ale zdarzały jej się też dni, w których zwyczajnie nie mogła dalej ciągnąć takiej monotonii. Tak, nawet Mooler potrzebowała od czasu do czasu rozrywek… - Zdrowie. – Hollywood podniosła swój kieliszek i stuknęła nim o kieliszek Gwenllian. Szybka decyzja: wlała do ust zawartość kieliszka. Och, jak ona tęskniła za uczuciem wypalania gardła. Zaraz. Nie, nie tęskniła! Raz, gdy się przypadkowo upiła, obiecała sobie, że nigdy więcej tego stanu nie doświadczy, bo jest… okropny. A teraz – o proszę bardzo. Aż się Krukonka uśmiechnęła do siebie. Olewanie reguł było przyjemne.
Puchonka przez chwilę żuła galaretkę próbując rozszyfrować jaki kolor odpowiada, jakiemu owocowi. No, ale dość szybko się jej to znudziło. Wymagało to za wiele czasu. - Zdrówko - dziewczęta stuknęły szklaneczkami. Gwen poczuła, jak alkohol spływa jej do gardła. Od razu zrobiło jej się lepiej. Umiała się bawić bez alkoholu. W końcu wszystko jest dla ludzi, tylko trzeba umieć z tego korzystać bez nadmiaru. Wszystko trzeba umieć dawkować w odpowiednich ilościach. - Nadal w stanie wolnym? - Spytała Puchonka odstawiając szklaneczkę na stół. Wzięła do ręki łyżeczkę i wybrała zieloną galaretkę. Może to będzie kiwi? Oby nie agrest, bo jego Gwen nie lubiła. Był jakiś taki, jej zdaniem dziwny. Kojarzył się jej ze ślimakiem.
No cóż. Bez zmian. Hollywood czuła w gardle jedynie alkohol, gorąco. A na to narzekać nie mogła. Zgadza się, zgadza się… oszalała i już nawet do Ognistej się przekonała. Oj, niegrzeczna Mooler. - Tak, i raczej się to nie zmieni. – Krukonka wzruszyła z obojętnością ramionami, na razie odrywając się od płynu. Odstawiła kieliszek na stół i przypatrywała się przenikliwym, aczkolwiek przyjaznym wzrokiem Puchonce. – A jak z tobą? – zapytała, uśmiechając się szeroko. Dziewczyna sięgnęła po swojego pączka i teraz to nim zaczęła się objadać. Nie ma to jak połączenie Ognistej z pączkiem, ach. Dobra, nie ważne czy koniecznie z pączkiem, ważne, żeby jakiś tam ukochany słodycz z tym "diabelskim", jakby to pewnie nazwała Hollywood w innej sytuacji, płynem był złączony. Jaka ta Holly szalona, łu...
- Ja tak samo, Holly - przyznała Gwenllian. - Jeśli tak dalej pójdzie, grozi nam staropanieństwo. Wyłowiła czerwoną kosteczkę. Może to truskawka? Gwen włożyła ją do buzi i zaczęła gryźć. Zdecydowanie nie truskawka. Wiśnia. Też może być. Lubiła wiśnie. Najbardziej jednak smakowały jej w stanie nie przerobionym. Takie prosto z drzewa, jakie rosły u sąsiadów jej dziadków. - Bywasz na wakacjach na jakiś imprezach? - Spytała Puchonka. Odwróciła się w stronę okna. Szkoda, że nie ma mrozu. Tak lubię zimie i śnieg. Rozmarzyła się na chwilę i odpłyneła w stronę zim, kiedy jeszcze nie chodziła do szkoły i mogła bezustannie tarzać się po śniegu. Oderwała wzrok od okna i spojrzała ponownie na Hollywood. - Znamy się już jakiś czas, a pijemy razem po raz pierwszy, wiesz?
- A może to wcale nie jest takie złe! – zaśmiała się Holly, kończąc już prawie pączka. Proszę, jak jej szybko poszedł! Może zamówi sobie jeszcze jednego. M o ż e . Zależy, czy jej serce znowu będzie głośniej krzyczeć od rozumu, który będzie tak cichutko szeptał, że jeszcze przytyje. A no właśnie, olać rozum, póki co zdarzyło mu się już porządnie zawodzić. – Wiesz, nie ma faceta, nie ma problemów. – Stwierdziła, zostawiając te ostatnie dwa gryzy pączka na za chwilę. Gdzieś kiedyś taki tekst usłyszała, więc mądra ona mogła się jego wiedzą pochwalić. No a czy naprawdę się tak z tym zgadzała?... Hm. Krukonka była pewna, że każda osoba, pomimo pozorów, marzy chociażby w najmniejszym stopniu o miłości. Czemu by i ona miała nie marzyć? Marzyła… tak troszkę… - Tylko gdy zostaję do tego zmuszona. – Wyznała, odgarniając pasemko brązowych włosów, które naszło jej zbyt bardzo na oko. Nie była zbyt imprezową osobą. Okay. Zupełnie nie imprezową. Ale jej to nie kręciło, no i… te imprezy u niej, w Londynie, nie były zbyt f a j n e. Nie na tyle, by Holly miała jeszcze ochotę na nie chodzić, ma się rozumieć. Hm, z tym wspólnym piciem... właściwie, się zgadza! To był ich pierwszy raz, razem. Ale Hollywood nie narzekała. W tej chwili czuła się tak, jakby picie z Puchonką mogłoby być dla niej codziennością. A jak. Naprawdę lubiła Gwen! - Haha, rzeczywiście!
Gwen uśmiechnęła się. Wstyd, że przez tyle lat ani razu się nie napiły. Choć trzeba przyznać, że Gwen do niedawna była nie pełnoletnia. A z racji dwuletniej różnicy wieku, kiedy Holly miała siedemnaście, Gwen dopiero szykowała się do sumów. - Ale z nas gapy, nie? - Podciągnęła rękawy bluzki. Zrobiło jej się ciepło. - Musimy to powtarzać i nie tak od wielkiego dzwonu. Puchnka ponownie zaatakowała galaretkę wybierając pomarańczowe dwie kostki. Pomarańcza? Znów źle. Tym razem brzoskwinia. Ale, co tam. Puchonka lubiła praktycznie wszystkie owoce. Po za agrestem ma się rozumieć. - Szkoda, że nie ma tu takich miejsc, gdzie można sobie przyjść i potańczyć, co nie? Gwen oparła się wygodniej i rozejrzała po cukierni. W sumie potańczyłaby sobie. Nie da sie temu zaprzeczyć.
- Racja. – Zaśmiała się Holly. Z Gwen dobrze jej się rozmawiało i jak widać – nawet tak samo dobrze piło. Choć Mooler nie była wielką fanką alkoholu, to… może nie było złym pomysłem, by czasami upijać się z młodszą Puchonką. No, nie tak upijać, że do nie wiadomo jakiego stanu! Ale przy Gwenllian, Krukonka miała pewność, że nie przesadzi. Co jest złego w piciu bez szaleństwa? Nic. A więc właśnie – wszystko w porządku. Hollywood dokończyła swojego pączka, tym razem starając się nie robić tego w szaleńczo szybkim tempie. Zabolał ją brzuch. Poczuła, że więcej w siebie nie wciśnie. A to nowość! Mooler, która traci ochotę na słodycze! - Mhm. Fajnie byłoby gdzieś się trochę rozruszać. – Stwierdziła, jak najszczerzej. Nie lubiła tańczyć. Wcześniej. A przynajmniej w tej chwili miała ochotę potańczyć!
Puchonka lubiła muzykę. Zarówno słuchać jak i śpiewać, choć głosu raczej nie miała. Mówili jej, że śpiewa jak słowik, który zaraz wyzionie ducha, albo zepsute skrzypce. Nigdy jej nawet na karaoke nie zabrali do miasta! - Znamy się tyle lat, a tak mało rzeczy robimy razem - zauważyła Gwen. - Chyba najwyższy czas to nadrobić. Zawsze znajdzie się jakiś dobry powód, żeby gdzieś poszaleć. Gwen z żalem zobaczyła, jak kostki galaretki topnieją w oczach. Czy to możliwie, że jakieś złośliwe chochliki jej deser podjadają? Puchonka odgoniła tę myśl. Z resztą o czym ona rozmyśla! Możliwe, że na mózg jej się coś rzuciło. Istniało takie prawdopodobieństwo, co nie? - Zbliża się coś, jakieś wydarzenie, aby coś świętować? - Zastanawiała się na głos Gwenllian. - Chociaż każdy powód jest dobry. Wystarczy mieć dobre towarzystwo, takie jak ty. Puchonka naprawdę dobrze się czuła w towarzystwie Hollywood. Dwa lata to nie tak dużo, prawda? Chociaż przeważnie przyjęło się, że Krukoni są nieco drętwi. A zdaniem Gwen, panna Mooler taka nie była.
Hollywood natomiast do muzyki nie ciągnęło. Fakt, lubiła muzykę klasyczną, a nawet, do czego raczej by się nie przyznała i podejrzewana by nie była – rock. Natomiast żeby jakoś ciągle jej słuchać… nie. Wolała ciszę. A tego też dnia poczuła, że jej nogi się okropnie zastały! Dziewczyna nigdy nie tańczyła. Była przekonana, że nie umie, no i bała się, gdyż jej bezczelny, durny brat, EJ, nagrał kiedyś na jakimś mugolskim sprzęcie jak w wieku jedenastu lat głupio tańczyła do swojej ulubionej piosenki zespołu Rozszalałe Mantykory. Od tamtego też czasu obawia się, iż ktoś znów postanowi nagrać jej „szalone wyczyny taneczne”. Łamiąc jednak jej zasadę „brak tańca”… tak, tak, miała ochotę potańczyć do głośnej muzyki. Nie koniecznie może kolejny raz jak głuptas! Ech, Merlinie, Merlinie. Miała jedenaście lat… każdy popełnia błędy w tym wieku! - Pewnie, że się znajdzie! Cóż, jakieś wydarzenie… - Jedyne co, do głowy przyszły jej walentynki. Ugh. One już wkrótce. Nienawidziła tego święta, aleee! – Raczej nie. - Próbowała zignorować ten temat walentynek, ale samo wyszło jej nagle z ust: - Oprócz walentynek, ale… czy to dobry powód do świętowania? Prędzej dzień singla! – Uśmiechnęła się od ucha do ucha. Pewnie, że liczył się jakikolwiek pomysł, powód, wydarzenie. W ostatniej chwili Holly miałaby właśnie wytłumaczenie, dlaczego nie siedziała wtedy przy książkach!
- Dzień singla to jak najlepszy pomysł - zaśmiała się Gwen. - Jako, że obie same spijemy się do nie przytomności! Gwen raczej powątpiewała, żeby obie były w stanie, aż tak się upić. Puchonka nie lubiła skutków ubocznych. Ból głowy to jeszcze nic w porównaniu z wymiotami. Tego po prostu nie była w stanie znieść. - Teraz będę wymyślać jakieś swoje święta, żeby odciągnąć się od książek - uznała Puchonka. - Zdecydowanie za dużo czasu przy nich spędzasz. Oczywiście nie przed egzaminami. Wtedy to ja muszę ślęczy nad książkami. Jakie to niesprawiedliwe. Ogólnie, Gwen nie narzekała dość często. Jednakże na naukę robiła to bardzo chętnie. Było to zajęcie, którego nie lubiła, a musiała. Zwłaszcza, że w przyszłości widziała się we współpracy ze zwierzętami. - Mówiłam już, że cieszę się, że cię spotkałam? - Spytała Gwenllian.
- O tak… - zaśmiała się Krukonka, kończąc pić swój pierwszy kieliszek. Wszystko było w jak najlepszym porządku. A więc jednak! Nie jest to jeszcze taka czarna magia! Choć, mimo wszystko, dziewczyna wolała nie przesadzać. No chyba, że… z Gwen! - Świetny pomysł. – Oceniła. To rzeczywiście było dobrą ideą, ponieważ każdy powinien mieć jeszcze swoje, małe święta… życie nie powinno być aż tak nudne, prawda? Każdy wie, że te „specjalne dnie” choć trochę różnią się od zwyczajnego dnia, w którym chce się jedynie spać i przeklinać całe życie za nudę. – No cóż… ale, pozytywem uczenia jest to, że gdy już będziesz „wykuta”, to zniknie cały stres przed egzaminami. – Uśmiechnęła się Holly. No tak. Dla niej przecież uczenie się było codziennością, do sprawdzianów podchodziła zupełnie na luzie, jak do śniadania, czy mycia zębów. Za to przed dostaniem oceny pociła się jak mało kto. Pomimo tego, iż była pewna swojej niesamowicie dobrej oceny. - Hm… nie wiem! Ale ja też się bardzo cieszę z naszego spotkania. – Moolerówna nie przestawała się uśmiechać. Rzeczywiście, to spotkanie było dla niej bardzo miłe.
- Ja też się cieszę - uśmiechnęła się Gwen. No to sobie wzajemnie pocukrowały i było dobrze. Gwen dokończyła galaretkę i z żalem stwierdziła, że pucharek jest prawie pusty. Czemu jedzonko, ale takie dobre, tak szybko się kończy? Typowa złośliwość rzeczy martwych. - Nasze małe specjalne okazje - zamyśliła się Puchonka spoglądając z powagą na stół. Jakby on mógł coś jej podpowiedzieć? - Zdanie egzaminu chyba będzie zbyt banalne, co nie? Wiem! Spotkanie przed, aby podnieść się na duchu przed rozpoczęciem nauki! Tego to raczej potrzebowała Gwen, aniżeli Hollywood. No, ale znaleźć coś trzeba było. A że Puchonka nie była orłem ze wszystkich przedmiotów, dobra motywacja stanowiła połowę sukcesów. Nie licząc tego, co w miarę łatwo wchodziło, Gwen nie lubiła się uczyć. Zawsze traciła połowę czasu na myślenie o niebieskich migdałach. - Co powiesz na jeszcze jedną kolejkę? - Spytała Gwen spoglądając na Holly. - Nie żebym chciała cię upić - dodała. - Nie wypada, żeby młodsza koleżanka rozpijała starszą - wyszczerzyła zęby w szerokim uśmiechu.
Hollywood już wiele razy cierpiała z tego nie innego powodu: najlepsze jedzenie to te najmniejsze, a to najmniejsze kończy się najszybciej. No i jak tu zaspokoić żołądek?! Nie da rady, po prostu nie da rady. - To byłoby dobre. - Uśmiechnęła się kolejny już raz Moolerówna. No tak, jej to by się raczej nie przydało, ale kto wie, może nadejdzie kiedyś sytuacja, w której nawet Chodząca Encyklopedia Hollywood będzie potrzebować jakiegoś wsparcia przed zabraniem się do nauki. Ludzie byli pewni, że ona to tak kocha się uczyć. Ha, otóż nie! Kocha czytać książki, ale jeśli chodzi o naukę, to... przyzwyczaiła się do uczenia. Nie jest to wcale jej ulubione zajęcie. Po prostu bardzo motywuje się rzeczami takimi jak jej przyszłość, jak to, że będzie z siebie dumna. No i co? Wychodzi jej, jak widać. - Nie mam nic przeciwko. - Bo nie miała. Czuła się jak najbardziej zadowolona z tego, że jeszcze czuje się jak przed piciem. Och, jakieś tam zmiany w gardle poczuła, no bo pobolało ją przez sekundę, a potem dało pozytywne odczucia. - Hahaha, oczywiście! - Roześmiało się. No, nie wypadało, nie wypadało... ale jestem pewna, że byłoby strasznie zabawne.
- W takim razie postanowione - klasnęła Gwen w dłonie. - Przed egzaminami w lecie przyjdziemy się zmotywować do nauki. A mi się to na pewno przyda. Że też nie wymyślili jakiegoś innego sposoby na dobywanie wiedzy. Puchonka wstała od stolika i powędrowała po jeszcze jedną kolejkę dla siebie i Holly. Zamówiła i czekała chwilę, aż zamówienie zostanie zrealizowane. Po chwili jeszcze poprosiła o Fasolki wszystkich smaków. Jak szaleć to szaleć. Dostawszy ognistą i fasolki wróciła do stolika i postawiła wszystko na blacie. - Proszę bardzo, Holly - powiedziała siadając na swoim miejscu. Już zapomniała nawet, że miała nie spodobała jej się kolorystyka tego miejsca. - Wzięłam coś na podgryzanie - Puchonka sięgnęła po fasolkę. Fioletowa. Ciekawe jaki smak? Ugryzła i przez chwilę żuła. Nie rozpoznała jednak smaku. - No to do dna Holly - Gwenllian uniosła szklaneczkę i stuknęła się z Hollywood, po czym jednym haustem wypiła wszystko, jak powiedziała do dna.
Skakanie z nogi na nogę jest nudne. Tak więc Ursula Litwin od drzwi dormitorium aż do drzwi w cukierni w Hogsmeade poruszała się skacząc z nogi na nogę, wymachując do tego rytmicznie nogami jak najdalej środka ścieżki i układając sobie w głowie jakąś melodyjkę i od razu nucąc ją pod publikę. Podróż minęła jej dość szybko i bezproblemowo. Co prawda potknęła się o kilka korzeni, przypadkowo (och, naiwne puchoniątko) wystawionych nóg i innych rzeczy, które zrobiły z Ulkowej drogi istny tor przeszkód (chodź ona sama sobie zbytnio nie ułatwiała), ale zdrowy rozsądek o imieniu Adeline podpowiedział jej żeby założyć ciemne rajstopy na których ziemia i błoto są mniej widoczne, więc noł problem. Żółta się zatrzymała przed wejściem do cukierni żeby trochę odetchnąć i wytrzepać kolana z matki ziemi. Złapała się pod bok próbując przeczekać dręczącą kolkę, a po dłuższej chwili weszła do środka. Podeszła do lady żeby od razu dowiedzieć się, czy dostanie tu sernik bananowy, ale kolejka była taka długa, a ludzie wyjątkowo niezdecydowani, więc blondynka grzecznie ustawiła się w kolejce, śledząc wzrokiem wejście do cukierni, wypatrując przyjaciółki. Nananana, dirikraki czekają.
Bardzo niepijani Ced i Janek po wybiegnięciu z pubu strzelili sobie oczywiście parę pamiątkowych fotek skradzionym aparatem, szczerząc się i robiąc bardzobardzo mądre miny! Przynajmniej tak właśnie pozował Bennett, modelka z wyboru i zamiłowania, wiadomka. Jakimiś dziwnym trafem paniusia z baru nie biegła za nimi długo, może bieg na niesamowicie wysokich obcasach ją zmęczył? Nie wpadła na to, aby owe buty zdjąć, a inni klienci "U Nieudacznika" nie byli zainteresowani włączeniem się w pościg, dlatego szczęśliwie Cedric i Janek stali się właścicielami nowego, czarodziejskiego aparatu fotograficznego! W tym stanie, chociaż to w sumie mogło nie mieć w przypadku Bennetta znaczenia, nawet nie pomyślał o tym, czy ktoś ich zapamiętał i jakie będą późniejsze konsekwencje - bo właścicielka aparatu to chyba się zdążyła Cedowi przyjrzeć, ech. Jednakże to nie był czas na takie smutne rozmyślania, kto w ogóle przejmuje się czy pójdzie siedzieć za kradzież czy nie, yyy no błagam? Szkoda, że nie był to ekstra super magiczny aparat, który byłby magicznie połączony z wizbookiem i nie można było od razu publikować ich szalonych zdjęć w stylu Kac Hogwart, ech. Tak sobie hasając, niosąc na ustach wesołe, wcale niepijackie pioseneczki w stylu IDZIE DIABEŁ ŚCIEŻKĄ KRZYWĄ (naprawdę jest taka piosenka hehe, lepiej nie pytać!) czy nawet okrzyki LIFE SUXX, dotarli w końcu przed cukiernię, w której niegodziwa ekspedientka powiedziała niedawno Bennettowi, że lody biało czekoladowe to w ogóle nie istnieją... no, a on był przekonany, że mają je pod ladą. I postanowił tego dowieść, tej nocy, tak. - Jaaaanek, oni majo moje lody pod lado, mówili, że nie mają zdary, muzimy się tam włamać i udowodniś, sze majo oks? - zapytał swojego najlepszego zioma, machając mu przed twarzą ich super aparatem, śmiejąc się przy tym, kawalarz, ach! - Niech Mja wie, sze straziła szansę na ich zpróbowanie, bo jej nie damy, nieee nie nie - pokręcił głową, klepiąc jeszcze zioma po plecach. Jak na przyjaciela przystało!
Bardzo niepijani. Wręcz emanowali trzeźwością! Szczególnie, kiedy rechotali jak idioci, albo biegli i plątały im się nogi. A aparat z pewnością uwiecznił masę fociaszek, gdzie widać kawałek palca i chodnika na przykład. Bardzo artystycznie. W nowym, kachogwarckim stylu. Kto wie, może wprowadzą nową modę do zamku? Będą... pionierami trendów. Ach, fascynujące. To były z pewnością najskrytsze marzenia Janka, mhm, sure. W każdym razie - a potem się obudzili i wszyscy zaczęli nazywać ich gejuchami, czaro style. Ogółem świetnie, polecamy i pozdrawiamy. W każdym razie nasz boski Ioannis nawet nie zauważył, że jednak tamta paniusia się poderwała i za nimi biegła. Żeby nie nadążyć za tymi uchlejusami to chyba rzeczywiście musiała mieć buty na wysokim obcasie i nie wpaść na to, że można je zdjąć (SMS by ją pouczyła, mistrzyni pakowania szpilek/koturn w kieszenie płaszcza, peace & love). No cóż, kimkolwiek była, nie ukończyła Ravenclawu ani Slytherinu (bogowie poskąpili mądrości i sprytu). A przynajmniej nasz chłopaczek taką żywił po cichu nadzieję, chociaż z niego krukon to też jak z koziej dupy trąbka no ale... nieważne, nie rozkminiajmy teraz wyborów tiary przydziału, akcja czeka! - Znałem kiedyś Chinkę w barze, co śpiewała piosnki sprośne, gdy kimono swe rozdziała, cycki miała skośneeeeee - darł japę nawalony Gavrilidis, fałszując okrutnie i to w dodatku takie liryki, że hohoho. Wszyscy od razu krzywili się zniesmaczeni, ale co tam. On się dopiero rozkręcał! Szczególnie, że chyba czuł się jakimś marynarzem czy tam piratem, bo udawał, że ma hak zamiast dłoni i w przerwach na cudowne teksty piosenek warczał ARRR! No bosko po prostu, szkoda, że czarodzieje nie mieli kamer. Kurwa. Czy on nie umiał bełkotać wyraźniej? Grek stał na swych chwiejnych nóżkach i z miną istnego myśliciela próbował podłapać, o co mu do cholery chodzi. Podrapał się nawet po brodzie, jak na antycznego filozofa przystało, a potem pokiwał ze zrozumieniem głową. Uhm. - AHOJ - zakrzyknął, ukazując w powietrzu swój niby hak, co w sumie miało być chyba aprobatą, ale nie dam sobie nic za to uciąć. W każdym razie pociągnął Bennetta za koszulkę czy co tam miał na sobie, a potem zaczęli się jakże cicho skradać w kierunku cukierni. Nie wróżę im kariery przestępczej. No dobra, Jankowi nie.
Ależ awangarda z tymi zdjęciami! Może trafią kiedyś do jakiejś galerii obok tej słynnej kropki na ścianie? "Niepijane zdjęcia"! I Cedric spełni swoje marzenia z dzieciństwa o zostaniu artystą, chlip! Jednakże, kiedy tak będą jeździć ze swoją wystawą po świecie, muszą zabrać też jakieś osoby towarzyszące, TAKĄ SCARLETT NA PRZYKŁAD, bo faktycznie zaczną ich nazywać gejuchami, ech, dokładnie, to czaro style! No, ale na razie się nie zapędzajmy, wróćmy do niepijanych Janka i Ceda, bo do kariery artystów i prekursorów różnorakich trendów... jeszcze im trochę zostało, oczywiście niczego naszej niepijanej dwójeczce nie ujmując. - Gryyyyyź mnie bez powodu, gryyyyyyź jak kostkę lodu! - wykrzyczał, a może w obecnym stanie bardziej wyryczał, bowiem bardzo mu się przyśpiewka Ioannisa spodobała, może uznał więc, że powyższy tekst bardzo pasuje na refren? - Znam Chinkę, sziku szizku linkę I jej mashkę, sziku sziku lotkę - teraz już się nie wydzierał, za to z bardzo poważnym, niepijanym wyrazem twarzy tłumaczył Ioannisowi tak ważne zagadnienie, jakim był tekst następnej, pijackiej pioseneczki o Chince Czikulince. - no, AHOJ, wy szury lhądowe, ODDAWAĆ LOUDY ALBO Z DESKI DO WOUDY - zakrzyknął jeszcze, zanim schylił się i zaczął się skradać. Cóż, jeśli Cedric będzie w takim stanie bawił się ze Scarlett w mugolskich Bonnie i Clyde'a, to ja im też za wielkiej kariery nie wróżę, prędko będą musieli słać sowy do Skyli, aby zaprojektowała im cele w Azkabanie! - Plaaan jest taki złuchaj zdary, wkradamy zie, bierzemy co nasze i spierdalamy - poinformował zioma z bardzo poważną, niepijaną miną i kiedy zakradli się pod same drzwi cukierni, na wpół schyleni i rozchichotani, Ced wyjął różdżkę, ale bynajmniej nie po to, aby rzucić zaklęcie, nieee! Po prostu postukał nią w drzwi cukierni, aby zaraz bystrze stwierdzić. - TWARDE DRZWI JANIE, trzeba je wywaszhyć!!
Ej, to brzmi całkiem dobrze! Niepijane zdjęcia... jest w tym sens i polot, zdecydowanie. Myślę, że nasza urocza parka krukonów osiągnęłaby niewyobrażalny sukces. Cedric da Bennett i Ioannis da Gavrilidis, świetnie po prostu. Nie wiem w sumie, czemu tak, ale nieważne. I chyba tak, powinni otaczać się jakimiś kobietami, aby znów nie wyjść na gejuchów. Ale halo, akcja dzieje się w momencie, kiedy nasza raverinowa parka przeżywała kryzys! Więc chyba powinni wraz z Jankiem wybrać jakieś randomowe kobietki, które umilałyby im czas, tak. I to nic, że do tego czasu się pogodzą. To znaczy oni, bo on z Mią niezbyt. Ach ten dramat wszechobecny, co robić, jak żyć? Kiedy jego ziom tak sobie wył do księżyca, Grek mu przyklaskiwał do rytmu i to tak, że akompaniament Rubika mógłby się schować. Sam zaś pokiwał jeszcze głową, bo Chinka Czikulinka chwyciła go za serce i porwała w nieznane. A skoro jesteśmy już przy azjatyckim klimacie... - Słuchaj rady młody majtku, strzeż się dziewcząt w Yokohamie, tam są gejsze takie szybkie, zgwałcą nim ci stanieeeee - śpiewał więc dalej, oczywiście kiedy skończył się już refren ich czaderskiej pioseneczki. Powinni gdzieś występować, na jakiejś scenie. Czuję, że mieliby niemałą rzeszę fanów i fanek wszelakiej maści. I sprzedawano by ich płyty na cały świat. To się nazywa biznesplan! A nie jakieś okradanie biednych cukierni... no ale skoro jego kumpel mówił, że sprzedawczyni go obraziła, to trzeba działać, czyż nie? Rzeczywiście, oby w takim stanie nie wpadł na to, aby obrabowywać banki, bo ich przyszłość wygląda wtedy bardzo niekolorowo, heehs. Ioannis machnął ręką na te jego superkowe rymowanki i skupił się jednak na zadaniu. Kiedy przybliżyli się dostatecznie do budynku, nasz super mądry krukon uznał, że trzeba się jakoś dostać do środka. Kiwnął głową na ten jakże genialny plan Ceda i patrzył mętnym wzrokiem, jak ten puka różdżką w drzwi. Cóż, nie da się ukryć, że lepiej, aby Jan nie rzucał zaklęciami. Dlatego rozejrzał się dookoła i znalazł więc gdzieś po koślawej drodze jakiś większy kamień, którym pierdolnął w szybę cukierni. To było magiczne miejsce, więc alarmu nie było! Ale czy wtedy okradanie stawało się jakieś prostsze? Nie mam pojęcia.
Cedric da Bennett i Ioannis da Gavrilidis brzmi naprawdę świetnie! Z takimi nazwiskami, cykl ich Niepijanych Zdjęć odniósłby piorunujący sukces i być może wtedy Ced miałby tyle kasy, że nie musieliby okradać banków w przyszłości? Dobra, żartuję, ja kawalarka, przecież będą mieć z tego tyle frajdy, że kasa to tylko miły dodatek, o. Cóż, faktycznie zaraz się pogodzą, dlatego też wpadłam na wręcz szalony pomysł, żeby Ced miał u swojego boku Scarlett, a Janek... MANDY. Nikt im wtedy nie podskoczy, staną się jeszcze bardziej rozpoznawalni, mając u swojego boku takie bliźniaczki! No i nikt nie powie, że są gejuchami, prędzej, że w zabawy w jakieś czworokąciki uskuteczniają, HEHE. - Raz bosmana rekin pożarł, lecz nie smućcie się kochani, bosman żyje, rekin uuuuumarł - wydarł się znowu, wyjąc pod sam koniec, że szyby w cukierni niebezpiecznie się zatrzęsły. Gdyby jeszcze powył przez chwilkę z taką częstotliwością, ich problem rozwiązałby się sam, bo mogliby wejść do środka przez wybite szyby! Generalnie poradziliby sobie w życiu, mogli śpiewać, zostać artystami fotografikami, okradanie ubogich cukierni też brzmiało jak biznesplan. Dadzą radę! Jeszcze się będą kąpać w galeonach, bogactwo. Ioannisa, który pierdolnął kamieniem w szybę, Ced obserwował z niemalże prawdziwym wzruszeniem wymalowanym na niepijanej twarzy. Te dzieci tak szybko dorastały, tak szybko uczyły się przydatnych w życiu rzeczy! Ehe. Przejdźmy jednak do momentu, w którym do Ced doskoczył do wybitej przez Gavrilidisa szyby. Ponieważ w tym stanie ocena proporcji była znacznie utrudniona, Cedric na własnym przykładzie postanowił sprawdzić, czy wskoczenie do środka pójdzie mu tak łatwo. I poszło, dlatego ryknął wesoło z uciechy, nakazując Ioannisowi wskoczenie za nim. - Widzeu lade pod któro majo moje lody, Ihoaniz choź rzybko! - zawołał przyjaciela głośnym szeptem, bo przed chwilą wcale nie darli japy na całe Hogsmeade i nie wybili szyby, robiąc przy tym znacznie więcej hałasu, niż zrobiłby Ced mówiąc to chociażby normalnym tonem.