Znajdująca się w Hogsmeade cukiernia przyciąga już z daleka osoby, które pragną spróbować różnych słodkości, siadając przy tym w ciepłym miejscu. Można tu skosztować przeróżnych lodów, ciastek, czy napić się pysznej gorącej czekolady. Do tego wnętrze utrzymane jest w bardzo cukierkowych barwach, co sprawia, że po przekroczeniu progu owego budynku, można się poczuć jak z zupełnie innej krainie. Do tego wszystkiego roznoszący się w powietrzu zapach wanilii i cynamonu... Każdy kto raz tu wejdzie, miewa problemy z szybkim opuszczeniem tego przytulnego miejsca.
Wygięła usta w dzióbek, zastanawiając się, czy ciągnąć dalej tą maskaradę czy też nie. W końcu postanowiła chłopaka jeszcze trochę pomęczyć. - W odpowiedniej chwili się dowiesz, wystarczy odrobina cierpliwości. - Uśmiechnęła się tajemniczo. Jakby tu odpowiedzieć... przecież nie powie, że lubi wymachiwać nożem, prawda? Albo że zamienia ciało w idealnie działającą maszynę. - Sportem. Głównie sztukami walki. Fechtunek, Karate i takie tam. No i fotografią. Dzięki niej mogę stworzyć sobie odrębny świat, taki z marzeń. Trochę głupio to zabrzmiało. Ale cóż... taka była prawda, nie ma co się z tym kryć. Uciekała do zdjęć, kiedy realność wywoływała u niej gorsze odczucia, a z nosa spadały różowe okulary. Odetchnęła rześkim powietrzem i aż się uśmiechnęła. W końcu coś innego od duszącego dymu. Cudownie wręcz. Nie wiedzieć czemu, wyczuwała jakieś zbliżające się niebezpieczeństwo. Obudził się w niej jakiś szósty zmysł, ale zignorowała go, zwalając na przemęczenie i stres. Tymczasem do Cukierni wszedł szanowny dyrcio i ogłosił, kto będzie brał udział w Turnieju. Uśmiechnęła się szeroko, kiedy usłyszała, że Hogwart będzie reprezentować Effie. Dzięki niej mają dużą szansę na wygraną.
- Ok. - szepnął do mistrza. Będzie rozruba... nareszcie! pomyślał i poszedł za Mistrzem. Rozejrzał się dookoła. Wszędzie tyle miłości, ochyda normalnie, ile można? Niedość że codzinnie to jeszcze tutaj, tyle pozytywnych emocji w jednym miejscu... zwariować można od patrzenia na te serduszka. Odszedł w kąt i obserwował.
Kiedy przerwał ten w gruncie rzeczy magiczny pocałunek zrobiła minę niezadowolonego dziecka, czego Ślizgon na szczęście dojrzeć nie mógł. Przynajmniej miała taką nadzieję, bo musiało to wyglądać przekomicznie. - Nie powinniśmy posuwać się dalej...prawda? - Usłyszała. - Dlaczego nie? - Odpowiedziała zawadiacko. Nie chciała, żeby to się nie posuwało dalej. Kiedy ugryzł ją w ucho syknęła tylko, udając, że sprawiło jej to ból. Czekolada, mhm. Nadgryzła kawałek. Smakowało jej. I to cholernie. Uśmiechnęła się do nadgryzionego kawałka. - Przepyszne. - Jęknęła. Ugryzła jeszcze kawałek. Rozbłysło światło. Słuchali przemowy. Krzywiła się w duchu, że na ten moment to raczej koniec tak intensywnych pieszczot. Miała nadzieję, że na tym się nie skończy.
- Oh, jak ładnie. - przyznał. Nie znał wielu dziewczyn, które znały by się na sztukach walki... ale jedno już wiedział - z tą dziewczyna nie będzie zadzierał. - Fotografia? Moja mama się tym zajmuje. Pracuje w studiu, robi zdjęcia ślubne. Ale jej wielką pasją jest fotografowanie natury. Pewnie gdyby mogła przyjechać do Hogwartu, nie wracałaby nawet na noc, tylko non stop robiłaby zdjęcia. - zaśmiał się, przypominając sobie jedną z wypraw z mamą na takie "fotografowanie natury", które trwało prawie 12 godzin. To dopiero była wyprawa! Namida rozejrzał się niepewnie... Coś wisiało w powietrzu, i to na pewno nie chodziło już o mglę, która zaczynała znikać. Przejął swoją różdżkę, którą nadal trzymała koleżanka, gasząc swoje światło. Wolał ją mieć w dłoni, tak na wszelki wypadek. - Masz swoją różdżke? - spytał jeszcze dziewczynę. Wolał się upewnić, czy w razie czego mogłaby się bronić. Ktoś w końcu musiał być odpowiedzialny za to zgaszenie światła, i dym... Czyżby coś się szykowało?
Przecisnął się za ladę sprzedawcy i skrył się za nią. W pewnym momencie uniósł różdżkę i wymierzył w dziewczynę zajmującą się tą drugą uchlaną. - Crucio! Rzucił zaklęcie niewerbalnie. Czar trafił w nic nie spodziewający się cel. Patrzył z za lady jak dziewczyna zwija się z bólu. Teraz czuł przemożną chęć rżenia ze śmiechu, jednak nadal pozostawał w ukryciu.
Ver jakimś cudem odzyskała równowagę i nie wywaliła się z Hanką, ale teraz nie wiedziała już co ma robić. Nigdy przecież nie zajmowała się pijaną osobą, a na dodatek nikt nie łaskaw był jej pomóc. Strzeżcie się, dosięgnie was zemsta Verosławy! Stała więc z tą Hanią, dopóki niespodziewanie nie poczuła przerażającej fali bólu, której by nawet pewnie Pudzian nie wytrzymał. Wiedziała już jak musiały się czuć te wszystkie ofiary z "Piły" czy innego horroru, chociaż nie, to pewnie było gorsze. Opadła na kolana, wydając z siebie zduszony krzyk. Cholera, nie miała pojęcia, co miała robić, tym bardziej nie zastanawiała się nad przyczyną tego cierpienia.
Było całkiem miło i przyjemnie i Hanna na serio stwierdziła, że Holden musi być Irkiem bo tylko fan ogórków tulił ją z takim uczuciem ! Nie zauważyła tego, że światła zgasły i coś tam jeszcze się stało, więc i nie mogła ocenić, że reakcja krukona jest spowodowana tylko strachem. Może i lepiej, że nie dojrzała gdy nagle światło zgasło bo wtedy już wpadłaby w panikę. - Co ty do kurfy nędzy wyprawiasz Ver ? - Zapytała wieszając się na ramieniu przyjaciółki gdy ta niezbyt delikatnie wyszarpnęła ją z ramion Irka, który, o zgrozo, okazał się nim nie być, więc i momentalnie zrobiła dziwną i wielce przerażającą minę pt : ' Za udawanie Irka ci się dostanie', choć pewnie tylko ona wiedziała dlaczego biedny Holdenek został o cokolwiek posądzony. Nie ważne, stała sobie tak, gdy nagle Verosława wydarła się straszliwie, więc pomyślała, że to jakiś żart i za nią rzuciła się na kolana. Ów kawał przestał być tak zabawny gdy i ona dostała zaklęciem, które zamieniło jej chichot w jakieś jęki no i biedaczka momentalnie otrzeźwiała i wijąc się obok ślizgonki wymyśliła parę nowych przekleństw na kretyna który jej i przyjaciółce obok to zrobił.
Objął Angie i kołysali się tak, przytuleni do siebie. Nieważne, że nie umiała tańczyć, teraz nie musiała wykazywać się jakimiś specjalnymi zdolnościami, ważne, że byli razem. Leciała spokojna muzyka, piosenka zmieniła się na następną, ale nie zwrócili na to uwagi i dalej się kołysali. Kiedy położyła głowę na jego ramieniu, pogładził ją po głowie i uśmiechnął się sam do siebie. W tym momencie zrobiło się zupełnie ciemno, nawet przez okna wychodzące przecież na główną ulice Hogsmeade nie było widać latarni. Nie żeby Twanowi to przeszkadzało, niektórzy uczniowie starali się coś z tym zrobić, zapalając różdżki (nikt nie wpadł, żeby zapalić światło główne…), ale i to na nic się nie zdało, bo pomieszczenie dla odmiany wypełniło się mgłą, tak gęsto, że nic nie było widać. A potem jeszcze świeczki, delikatnie rozświetlające przestrzeń, a przy tym i wydające z siebie ciekawy zapach. Trzeba przyznać, że nawet jeśli to wszystko miało być tylko kawałem, to pasowało to atmosfery dzisiejszego dnia. Twan odsunął Angie od siebie, z tej odległości jeszcze mógł zobaczyć jej twarz, tak, żeby jej twarz znalazła się tuż przed jego. Obdarował jej usta lekkim pocałunkiem i pociągnął w stronę, gdzie powinny stać stoliki. Tymczasem gdzieś tam pojawił się dyrektor i ogłaszał wyniki. Gryfon nie za bardzo zwracał na niego uwagę, bo po pierwsze, przez mgłę go nie widział, a po drugie kto wygrał zbytnio go nie chodziło. I tak nikogo nie znał… Natomiast jeśli chodzi o dwóch wariatów którzy pojawili się nagle w cukierni to nawet ich nie zauważył. - Boisz się bielości, Angie? - spytał, siadając na krzesełku przed jednym ze stolików odgrodzonych od innych cienkim materiałem i oczekując, że dziewczyna zrobi to samo.
W jakiś sposób może i ładnie. Choć przede wszystkim niebezpiecznie. Ot co. Ale ona lubiła niebezpieczeństwo i jazdę na krawędzi, więc jej to nie przeszkadzało. Wręcz przeciwnie! Kochała dreszczyk adrenaliny, który przebiegał wzdłuż jej kręgosłupa podczas jakiejś walki czy czegoś w tym rodzaju. - Tak, często tak z fotografami bywa. Tak jak wszyscy, lubią się oddawać pasji bez reszty. Założę się, że ty też nie wytrzymałbyś kilku godzin bez muzyki. - Uśmiechnęła się. Taka prawda. Sama nie wytrzymywała. Czasami nawet zdarzało się, że nuciła przez sen, o czym dowiadywała się od współlokatorek. Pokręciła głową. Nie miała. Chociaż chwila... w torbie ukryty był schowek. Kiedyś schowała do niego zapasową różdżkę. Może nadal tam jest. Zostawiła ją koło stolika, który stał w sumie dość blisko. - Poczekaj chwilę. - Uśmiechnęła się do towarzysza i ruszyła w poszukiwaniu owej torebki. Aha, jest! Chwyciła ją i szybko wróciła do chłopaka. Po drodze jednak stanęła jak sparaliżowana. Była w pobliżu baru, przy którym zwijała się z bólu jakaś dziewczyna. Wciągnęła głośno powietrze. Jak jej pomóc? Myśl, myśl, myśl. W końcu zdecydowała się iść do chłopaka. On na pewno coś wymyśli, a w tym czasie ona dostanie się do swojego magicznego patyczka. Chwyciła partnera za ramię i wyszeptała do ucha roztrzęsionym głosem. - Tam się coś dzieje. Ktoś tam jest. Niewidzialny, ale jest. - Popatrzyła mu głęboko w oczy. - Rzucił na jakąś dziewczynę zaklęciem niewybaczalnym. Wskazała delikatnie głową w tamtym kierunku, po czym schyliła się i wyciągnęła spod paseczków sandałka nóż. A właściwie nożyk. Przecięła nim materiał torebki i dostała się do różdżki, pozwoliła sobie nawet na nikły uśmiech. Serce waliło jej jakby chciało się wydostać z klatki piersiowej. Tylko nie panikuj!
Dobrze by było, żeby chłopcy z ministerstwa też się trochę zabawili bo się nudzą biedacy. - Expecto Patronum! Pomyślał i srebrno biały wilk wyleciał przez okno. Po chwili zdjął z siebie zaklęcie kameleona i krzyknął. - Bombarda! Wycelował zaklęcie w sam środek sali, które rozwaliło podłogę. W tym samym momencie przybyło dziesięciu ludzi z ministerstwa, każdy z różdżką w ręku wycelowaną w tłum. Mike zaśmiał się ochryple i zdjął kaptur z głowy. - Mała balanga co? Z jakiej to okazji? Spytał retorycznie i zrobił minę myśliciela, po czym powiedział. - No tak dziś walentynki tak? Jak miło. Jego lodowaty głos był donośny i bezlitosny. Po chwili zwrócił się do ludzi z ministerstwa. - Chłopcy bawcie się dobrze. Zaśmiał się, a jego śmiech był pozbawiony humoru był to zimny śmiech tak jak jego głos. Strząsnął włosy z oczu i spojrzał po wszystkich. - No no no bardzo dobrze bardzo dobrze. Powiedział i podszedł do dwóch dziewczyn leżących na podłodze. - Incarcerous! Rzekł i obie dziewczyny były związane ze sobą mocnymi więzami.
Już miał odpowiedzieć Bell kiedy ni stąd ni z owąt dostał odłamkiem podłogi w głowę. Przytknął dłoń w to miejsce gdzie dostał i poczuł ciepłą maź, krwawił. Deska lecąca z taką siłą rozcięła mu głowę. Po krótkiej chwili nogi zaczęły się pod nim uginać, więc złapał Bell za ramię. - Cholera. Łeb mam rozcięty. Powiedział głosem nie podobnym do jego zwykłego tonu. Trochę nie wyraźnym, gdyż powoli tracił świadomość. Oparł się dodatkowo o ścianę i poczuł, że zaczyna odpływać. Wszystko już widział jak przez mgłę. Ścisnął jedynie mocniej ramię Bell, jednak nogi odmawiały mu posłuszeństwa. Nie docierały do niego głosy innych. Upadł bez świadomości na podłogę. dodatkowo uszkadzając rozciętą głowę.
- Co? - spojrzał na dziewczynę zszokowany. Jak to możliwe, żeby ktoś rzucał niewybaczalnymi, tak zupełnie publicznie, na imprezie! Jak ktoś chciał się kłócić, to powinien to robić na zewnątrz, czy coś. Kiedy tylko dziewczyna dobyła swoją różdżkę, nastąpił wielki huk, i podłoga wybuchła. Namida od razu chwycił dziewczynę w ramiona, starając się ją zakryć. Już wiedział, ze nie była słabym dziewczęciem... ale nadal była dziewczyną, no! Nagle w sali pojawili się jacyś obcy ludzi, ktoś coś do nich krzyknął, chociaż w powstałym hałasie nie wiele było słychać. Zacisnął dłoń na różdżce... Jednak dobrze czuł, że coś się święci... Nie spodziewał się jednak takiego ataku! Kawałek dalej, na podłodze zobaczył, teraz już związane ze sobą, Ver i Hanne... Oj, stanowczo nie dobrze. Chciał od razu do nich podbiec, ale zobaczył jakiegoś mężczyznę, który stał nad nimi... Jeszcze gorzej, jeszcze gorzej... Jeżeli to on stał za tą zadymą, to mogli mieć problem.
Nie zdążyła powtórzyć niczego, co wcześniej powiedziała. W sali rozległ się huk. No pięknie. Czuła przepływające przez całe ciało dreszcze, mówiące, że kroi się coś niedobrego. Ale nie! Wolała sobie pogawędzić. Wprost cudownie! O nic wielkiego nie prosiła. Tylko o jeden spokojny wieczór do cholery. Jej tajemniczy towarzysz ochronił ją przed spadającymi odłamkami. Podniosła głowę i ujrzała przed nimi jakiegoś faceta. Nie... no po prostu bosko. Podniosła różdżkę i wymamrotała pierwsze lepsze zaklęcie. - Bubbleforce - No... facet był teraz przynajmniej jakoś unieruchomiony. Dopóki ktoś go nie uwolni, oczywiście. Syknęła, czując na ramieniu lepką maź. Cholera, cholera, cholera. No trudno. Przecież nie będzie się teraz nad sobą użalać. Jakoś wyswobodziła się z objęć chłopaka i wstała, rozglądając się wokoło. Chaos, czysty chaos po prostu. Jakiś inny mężczyzna związał dwie dziewczyny. Korzystając z ciemności, podeszła po cichutku w ich kierunku. Przed tym jeszcze zdjęła buty, bo robiły okropny wręcz hałas. - Diffindo - rozcięła więzy unieruchamiające uczennice, czy kim były owe persony. - Depulso. Zaklęcie skierowała w stronę mężczyzny stojącego nad nimi. Och, miała nadzieję, że to pomoże. Nie miała planu awaryjnego. Zaniepokojona spojrzała w kierunku swojego towarzysza. - Wszystko okej? - Spytała przed chwilą uwolnione dziewczyny.
To wszystko było nie do ogarnięcia... Nie do ogarnięcia, powtarzam wam! No, ale ogarnąć trzeba było jakoś sytuacje... Kiedy on tak stał, i w sumie zastanawiał się dopiero, co zrobić, jego partnerka już poleciała na ratunek dziewczynom. Kto by pomyślał, ze Solidarność Jajników jest aż tak silna...?! Nie to, że Namida jakiekolwiek jajniki posiadał, ale nie miał zamiaru dłużej sterczeć w miejscu. Rzucił Drętwotą na dwóch nadchodzących facetów, kiedy reszta była zajęta... resztą. Podbiegł do dziewczyn, cały czas trzymając głowę wysoko podniesioną, uważając, czy nikt ich nie atakuje. Najchętniej ominąłby te wszystkie problemy i po prostu zmył się do domu (lub poszedł za przykładem pewnego Gryfona i zemdlał]. On jednak postanowił być bohaterem, i pomóc przyjaciołom.
Jakby się nad tym dłużej zastanowić, to jej pytanie było bezsensowne. Jak może być okej? Wokół nich latali jacyś ludzie, którzy rzucali na prawo i lewo zaklęciami niewybaczalnymi, a te dwie dziewczyny przed chwilą przeżyły spotkanie pierwszego stopnia z jednym z nich. Miała ochotę walnąć się porządnie w głowę, ale nie czas teraz na użalanie się nad swoją głupotą. Podała rękę jednej z dziewczyn, pomagając jej tym samym wstać. Uniosła głowę do góry, a tu, dosłownie o włos, przelatuje jakieś zaklęcie. No pięknie. Rzuciła w kierunku napastnika Drętwotą i rozejrzała się dookoła. Właściciel Cukierni nie będzie zadowolony. Spojrzała na chłopaka, który przed chwilą do nich podbiegł. - Masz pojęcie, co się tutaj w ogóle dzieje? - Próbowała przekrzyknąć cały ten hałas.
Zamieszanie poruszyło Margaret. Nie miała pojęcia co robić, jak się zachować. Jeśli chodziło o takie sprawy nie była zbyt rozgarnięta i tylko spojrzała z rozdziawionymi ustami na Ślizgona. Jej oczy wyrażały, że nic nie pojmuje i żeby albo jej to wytłumaczył, albo jakoś stąd zabrał. Chyba pierwszy raz w życiu się bała. I to tak naprawdę. Nie chciała patrzeć co dzieje się dalej we wnętrzu cukierni. Wpatrywała się tylko uporczywie w jego oczy. Zrób coś, cokolwiek, błagam.
Zrobiło się ciemno i biało, więc problem tańca został w jakiś sposób rozwiązany. Co poniektórzy wpadli w panikę, inni udawali, że nic nie zauważyli, a to drugie można było potwierdzić tym, że po chwili w cukierni pojawił się Hampson, żeby ogłosić reprezentantów poszczególnych szkół. ten najzwyczajniej mówił i chociaż Bell nie mogła dostrzec jego twarzy, a jedynie zarys sylwetki, to pewna była, że się przy tym uśmiechał. Więc może to wszystko było zaplanowane? W końcu taka mgła stwarzała pewną intymność, tak przydatną w Walentynki... już jakiś czas doszła do wniosku, że ześwirował, więc nie byłoby to niczym dziwnym. Nie kojarzyła żadnych nazwiska... poza jednym oczywiście, Effka! Wieeedziała, że wygra! Mogłaby zacząć klaskać, pogratulować gdyby tylko wiedziała gdzie ona się znajduje, ale usłyszała charakterystyczne pyk. Ktoś się teleportował do wnętrza cukierni? Rozejrzała się, ale przez zalegającą mgłę nie mogła dostrzec zbyt wiele. Tylko "bombarda", huk, zawalające się pomieszczenie, upadający Max, który nadal stał blisko niej. Jakiś koszmar czy co? Dogramoliła się jakoś do chłopaka. Jej sukienka nieco zniszczyła się na dole, ale i oryginalnie była tam nieco poszarpana, więc nadal dość ładnie wyglądała... poza tym, ze na całe powierzchni osiadł pył który wezbrał się w powietrze po rozwaleniu podłogi. - Cholera, Max, tylko tu teraz się nie wykrwawiaj - syknęła, wyciągnęła różdżkę i rzuciła na jego głowę niedbałe Episkey żeby chociaż trochę zatamować krwawienie. Złapała go za nogi i ciągnęła w stronę wyjścia. Jednak dobrze, że znalazła się tutaj tam mgłą... przynajmniej będąc w białym stroju trudno było ją dostrzec, więc w miarę niezauważona dostała się do wyjścia. Zostawiła Maxa na ziemi potraktowała go Enervate, mając nadzieję, że dzięki zaklęciu odzyska przytomność. Usiadła sobie na barierce i się na niego patrzyła.
Brooklyn zniecierpliwiona wyprowadzila go na parkiet, az tu nagle... pyk. Swiatlo zgaszone, a pozniej przed oczami gesty mlecznobialy kolor. Chwycil mocno Panne Toxic za reke nie puszczajac jej. Cos sie swieci. Zagryzl wargi dobywajac rozdzki. -Brook, trzymaj sie. Nie lubil tego, ale sytuacja wymagala. Poczul uscisk w zoladku i po pomieszczeniu rozlegl sie glosny trzask. Aportowal sie z panna Toxic przed cukiernie. -Cos sie dzieje. Wiej do zamku. Bum! rozlegl sie glosny wybuch i Felix uslyszal krzyki i glosne trzaski. Co kurwa!? Zacisnal mocno rozdzke i uslyszal multum glosnych trzaskow, ktore przeobrazily sie w jeden wielki halas. Pozniej tylko krzyki i odglosy demolowanych rzeczy. -Brook, wiej! zwolaj nauczycieli! Wrzasnal do dziewczyny i sciskajac mocno rozdzke w dloni wbiegl do ponieszczenia. Musial ratowac znajomych. Elliot, Bell, Margaret i inni- byli w niebezpieczenstwie! -Abdico Visus. Wymowil szeptem stajac sie niewidzialnym. Niemalze bezszelestnym krokiem wszedl do pomieszczenia i przesuwal sie wzdluz sciany. Widzial tylko blyski i jakis doroslych ciskajacych niewybaczalnymi zakleciami! Zobaczyl jednego i wycelowal w niego rozdzka. -Dretwota. Facet padl. Zobaczyl kolejnego. -Bracchium Emedno! Spokojnie patrzyl jak cialo pozbawione kosci opada bezwladnie na ziemie niczym poszwa koldry. Zauwazyl Bell, podchodzac do niej cicho. -Bell, to ja Felix. Musimy ich odeprzec. Nie odwracaj sie. Jestem nie widzialny. Wyszeptal jej do ucha.
Już miałem zadać kilka pytań, cóż interesowało mnie kim jest ten człowiek na podwyższeniu, oraz o czym dokładnie mówił, nigdy nie słyszałem o żadnym turnieju...Kiedy nastąpiła eksplozja zbiegiem okoliczności byliśmy przy ścianie, niewiele odłamków doleciało do nas reszcie nie pozwoliłem dosięgnąć dziewczyny. Szybko pojawili się czarodzieje atakujący uczniów. Usłyszałem. - Zrób coś, cokolwiek, błagam. - przestraszony głos Margaret rozbrzmiał w moim umyśle. - Spokojnie, napastnicy może są silni, ale całkowicie odkryci, skup się na swoich zaklęciach, a wszystko będzie dobrze. - trzeba było walczyć nie było odwrotu, klika osób podjęło już inicjatywę, szybkimi ruchami posłałem parę noży w dwóch napastników. Dosięgły celów, kto by przypuszczał zastać mugolską broń w akademii magii, krew słynęła na posadzkę, oraz dwójka ludzi. Chwyciłem rękę dziewczyny i szybko odprowadziłem za pierwszą lepszą sofę która mogła służyć za kryjówkę. - Zostań tu! - przykazałem, „ śpiesz się powoli” zawsze mawiali moi nauczyciele, rozejrzałem się ponownie w sytuacji zdejmując opaskę i otwierając moje drugie oko.
Bell nadal siedziała na barierce, na zewnątrz cukierni. Max coś się nie budził, widocznie oberwał znacznie mocniej niż jej się wydawało... no, ale w końcu mu przejdzie. Jednym uchem nasłuchiwała odgłosów dochodzących ze środka pomieszczenia, ktoś krzyczał pomieszczenia, inna osoba wyła ze strachu czy też z bólu, gdzieś tam spychać było odgłosy kroków. Całkowita normalka podczas takiej rozróby przez... ach, nawet nie wiedziała przez kogo. Na wszelki wypadek, różdżkę trzymała w ręku, jakby jakiś delikwent zechciał ją zaatakować, w końcu nigdy nic nie wiadomo. Jednak wchodzić do środka nie miała zamiaru, tym bardzie, jak pojawiło się tam więcej wrogo nastawionych postaci, przecież nie była głupia. Kiedy za jej plecami rozległ się głos, mimowolnie drgnęła jej głowa i prawie by się obróciła, ale jednak się powstrzymała. Zresztą i tak nikogo nie tu nie było... - Felix... ale jak ja mam pomóc? - spytała cicho, czując się trochę winna. Co prawda nic nie zrobiła... właśnie dlatego, on pewnie już zabił połowę ludzi z ministerstwa w środku, a ona siedziała tutaj sobie, machała nogami i nie miała najmniejszego zamiaru się stąd ruszać.
Protego Horriblis Silna tarcza ochronna otoczyła mnie i Sig hamując odłamki i fale wybuchu... Spokojny jak tafla wody górskiego jeziora otworzyłem swoje Żółte w tej chwili czy a na twarzy pojawił się mroczny uśmiech... Naiwni sądząc po sile czarów przeciwnicy byli silni i mieli moc. Nie macie szans z tymi waszymi werbalnymi czarami zdradzając jaki czar zamierzacie użyć oni i tak są przed wami o krok do przodu. - Zostań ! Warknąłem do dziewczyny i rzuciłem się w stronę Czarnoksiężnika. Nie istotne czy padł wątpiłem by te czary przebiły się ba tyle by od tak obezwładnić przeciwników. Abdico Visus rzucone nie werbalnie ukryło me ruchy a Fiendfyre ciśnięte równie bezgłośnie przecięło teren i pomknęło w stronę obu mrocznych postaci. Nawet jeśli mieli osłony czar będzie płoną na nich trawiąc je i dając światło w tym mrocznym miejscu podpalając parkiet pod ich nogami ... A jeśli nie założyli żadnej ochrony? Cóż będzie mniej o jednego szalonego czarnoksiężnika na tym świecie. Umrze lub rany i poparzenia unieruchomią go na dobre. Swoją drogą to smutne że poznałem go w tak niekorzystny sposób dla nas obu, bo mógł być idealnie przydatny dla moich planów...
(Faktycznie mój błąd w czyimś oku drzazgę a w swoim belki nie widzę )
Ostatnio zmieniony przez Nataniel Kruk dnia Wto 15 Lut 2011 - 10:29, w całości zmieniany 7 razy
[Chciałabym zauważyć, że o w opisie tego "dymu" nie użyłeś żadnej wzmianki chociażby o afrodyzjaku. Żebyś nie musiał latać: "Jednakże to na nic, bowiem w tej samej chwili w sali zaczęła pojawiać się bardzo gęsta i nietypowa mgła. Mimo, iż uczniowie mogli mieć światła dzięki różdżkom, nadal widoczność była niebywale ciężka przez dziwną mleczną osłonę. Wypełniła ona całe wnętrze, co w połączeniu z brakiem głównego światła, dawało bardzo tajemnicze\y i nieco nieprzyjemny klimat." To tyle na temat mgły. Może i chciałeś napisać, że to afrodyzjak, ale ci z góffki wyleciało. A co do zaklęć... to ktos mówi, że trafiamy? Nie. Jak wróci autor czarnoksiężnika to napisze naprzykład, że na ich nędzne próby bronienia się, zaśmiałem się tylko i dalej rzucałem sobie Cruciatusami. I tyle. ]
Gdy tak siedział sobie przy stole i pił, pił, pił usłyszał głos Hani. Ja jestem tutaj, kochanie! Stanął na stole, żeby mieć lepszą widoczność. Łomamusiucotojest ? HANIA OBEJMUJE HOLDENA ?! HOLDEN OBEJMUJE HANIĘ ?! Tego było za wiele dla zdesperowanego skrzata. Zawył cicho i wlazł pod stół z kilkoma butelkami alkoholu. Nie był tam sam. Czekała na niego wierna sówka Irka. - Ireczka - szepnął cicho i pomiział ją za uszkiem. Hm, dokładnie nie wiadomo ile czasu spędził pod stołem. Pamiętał jedynie, że do jego nosa doleciał jakiś dziwny zapach, a w dodatku te głosy pełne paniki! Poprosił Irkę, aby ta pod żadnym pozorem nie wychodziła stamtąd, chyba że groziłoby jej jakieś niebezpieczeństwo. Wygramolił się i co zobaczył ? Jakiegoś mężczyznę i chłopca, który prosił o rzucenie zaklęcia niewidzialności. Co za imbecyle, pomyślał. Chcecie przechytrzyć skrzata ?! Na Irka nie działały takie zaklęcia. Bycie magicznym stworzeniem ma swoje mocne strony. Nie musiał mieć nawet różdżki! Usłyszał calutką rozmowę. Wstrząsnęły nim dreszcze. Uważnie przyglądał się owemu intruzowi. Jaka rozpierducha ? Nowy Lord Voldemort ? Litości, zginie tak szybko jak się tu pojawił. Zwłaszcza, iż jest tu SuperIrek! CO ?! Walnął Cruciatusem Ver! I HANIĘ! Chciał do nich podbiec i powiedzieć, że wszystko będzie w porządku, ale musiał podjąć odpowiednie kroki. Przecież nie ujawni się. Jest nauczycielem, a to trochę komplikuje sprawę. Zostałby pierwszym celem! No nie, związał je i wziął jako zakładniczki! Wściekły Irek podbiegł do mężczyzny i... Najpierw ugryzł go w kostkę tak, że rzekomy Mistrz zawył z bólu. Następnie... Cóż, to było bardzo brutalne ze strony Ireneusza, ale czego się nie robi dla miłości ? Odgryzł mu palca. Musiał się nieźle nagimnastykować, aby dosięgnąć do jego dłoni, bo kozak wywijał nią na wszystkie strony. Się chłopak zdziwił. Teraz ma dwadzieścia palców. No, dwadzieścia i pół. - Precz od mojej... ŻONY - warknął, a potem wypluł z buzi palec. Powiedział "żona", żeby zabrzmiało to bardziej dramatycznie. - No i od mojej zastępczyni! - dodał szybko, żeby Ver nie poczuła się urażona. Irek widział, jak Czarnoksiężnik próbuje walnąć w niego Avadą, ale nie ma to jak być wysportowanym, małym skrzatem. Z łatwością robił uniki. W końcu to SuperIrek!
Z rozbawieniem patrzałem jak mały bojowy skrzacik skacze na mrocznego maga nie przejmując się tym iż ten stoi wraz z okoliczną podłogą w płomieniach... Zabawne stworzonko zrobiło jednak swoje atakując dotkliwie i niespodziewanie. Pytanie czemu do diaska nie użył magi skrzatów tylko gryzł jak małe zwierze? ... Ech widocznie jakiś tępy osobnik z rasy. Ciśnięte wcześniej zaklęcie Fiendfyre wszystko trawiącego ognia które trawiło podłogę i zaatakowaną dwójkę zajęło się już ciuchami pędraka, podpalając je i na ciele stworka. Zamieszanie wywołane przez samobójcze natarcie pędraka odwróciło uwagę Wciąż kiwając głową nad głupotą tego ataku wycofywałem się wciąż będąc ukryty niewidzialnością zmieniając bezgłośnie pozycje po strzale. Bezgłośnym gestem zmaterializowałem mój sztylet do zabijania czarodziejów mogący przenikać przez osłony i przygotowując się do rzutu nożem.
Niedosłyszała wszystkich wypowiedzianych przez Ślizgona słów. Zrozumiała co nieco jak pociągnął ją za pierwszą lepszą sofę i kazał jej tam zostać. Sam wstał, zdjął opaskę zasłaniającą oko, rozejrzał się i wyszedł zza sofy. Margaret wyciągnęła różdżkę i ściskała ją bardzo mocno. Nigdy nie musiała być w takiej sytuacji, więc teraz po prostu cholernie się bała i chciała jak najprędzej stąd wyjść. Oparła się plecami o tył sofy i wciągnęła mocno powietrze. Co robić? Miała ochotę coś zrobić, ale bała się. Poza tym Yavan kazał jej tutaj zostać. Więc postanowiła bronić się tylko w nagłych wypadkach. Siedziała tak spięta bacznie się rozglądając za ewentualnymi napastnikami lub z kimś kto w końcu ją stąd wyciągnie!
Nie, nie zabil nikogo. Jeden lezal dretwy, a drugi... no tylko cialo bezladne bez kosci. Spojrzal na nia, przekrzywiajac brew, ale nie tylko w zdziwieniu ale i w gniewie. Sytuacja byla napieta. -Bell! tam sa twoi przyjaciele, znajomi. Czy chcesz sie pw pewnym momencie dowiedziec, ze ktos z nich zginal!? Wysyczal ciskajac gromami z oczu. Taaa, pani prefekt i nie wie co zrobic w takiej sytuacji. Odwrocil sie i wrocil do pomieszczenia. Pomimo mgly widzial rozpalone ognisko i krzyk mezczyzny. Zaczal isc powoli wzdluz sciany ale tym razem w przeciwnym kierunku. Natrafil lekko popychajac Pracownika MInisterstwa magii a ten uzywajac zaklecia ujawniajacego "Homenum Revelio" dojrzal krukona. Rozgorzala walka miedzy nimi. -Dretwota! Krzyknal Felix, ale ten odparowal atak zakleciem "protego". -Crucio! Krzyknal napastnik, ale Felix odskoczyl za kanape, gdzie cicho siedziala Margaret. Wychylil sie zza kanapy i "Sectumsempra" pracownik ugodzil Jerome'a zakleciem, a ten padl z glebokimi ranami na ziemie zaraz obok Marg. Krew powoli wyplywala z jego ran, splywajac na posadzke. Felix czul przeszywajacy bol calego ciala- jakby zostal przebity kikoma mieczami na wylot. Jerome wydawal z siebie ciche jeki, a napastnik z Ministerstwa podchodzil coraz blizej z rozdzka w dloni.