Znajdująca się w Hogsmeade cukiernia przyciąga już z daleka osoby, które pragną spróbować różnych słodkości, siadając przy tym w ciepłym miejscu. Można tu skosztować przeróżnych lodów, ciastek, czy napić się pysznej gorącej czekolady. Do tego wnętrze utrzymane jest w bardzo cukierkowych barwach, co sprawia, że po przekroczeniu progu owego budynku, można się poczuć jak z zupełnie innej krainie. Do tego wszystkiego roznoszący się w powietrzu zapach wanilii i cynamonu... Każdy kto raz tu wejdzie, miewa problemy z szybkim opuszczeniem tego przytulnego miejsca.
Ano właśnie, co do tego luzackiego stania, to tak naprawdę podświadomym motywem nie wykonania tejże pozy była chęć niedopuszczenia do tego, by Dżoel wypuścił go z objęć! Tak, moi drodzy, trafiony zatopiony. Zapomniał! A to nikczemnik z tego Dżoelosława, gdyby nie był taki uroczasty i słitaśny, zapewne bym się teraz oburzyła, ale chyba nie jestem w stanie, bo nawet ja nie jestem na tyle nikczemna, by mieć do niego jakiekolwiek pretensje. Tym bardziej, że to (NIESTETY) urodziny Kolinosława, a nie moje, a wszak on nie miał pojęcia o tym okrutnym błędzie, jaki popełnił Garcon (ach, wybaczcie, że tak po nazwisku, ale muszę jakoś urozmaicić mą narrację i unikać powtórzeń!) i uwierzył w kłamstewko o czekaniu na dobry moment, hihi. No, ale z początku niczego się nie spodziewał, więc przyznam, że Joel nieświadomie wprowadził jakże interesujący element niespodzianki, huehe. Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło! Czy jakoś tak. No, w każdym razie gdy nasz zacny solenizant usłyszał jakże wspaniałe życzenia, już-już miał znowu rzucać się na chłopaka, jednak okazało się, że do powinszowań (okej, jest w ogóle takie słowo?) miał dołączyć jeszcze prezent! Postanowił więc zrobić to wówczas, ale dotarło do niego, że powinien go wpierw rozpakować, co też rzecz jasna uczynił! Gdy jego oczom ukazał się owy tiszercik (i teraz proszę, by na scenę wszedł facet z tabliczką z napisem „Ooooooo”), znów niemalże rozpłynął się z zachwytu! I w sumie Naomi dobrze uczyniła, oddalając się, bo z pewnością zostałaby staranowana. - Awwwwwwwww, dziękuję, to takie rozkoszne! – zawołał, WRESZCIE się na niego rzucając. Właśnie, rzucanie się ludziom na szyję jest takie fajne, czyż nie? Teraz zaś czas na element dramatyczny – Kolinosław miał zamiar bowiem powiedzieć jeszcze cos efektownego, lecz niestety, wydarzyło się coś strasznego. ZAPADŁA CIEMNOŚĆ, niszcząca ich romantyczną idyllę, ich cudowne nastroje, ich romantyczną atmosferę… Kolinosław zachichotał. - Ale czaaaaaaaad – skomentował elokwentnie, nie widząc większego problemu! E, kto by się tam przejmował ciemnością i podejrzaną, okropnie gęstą mgłą? Na pewno nie on!
No, a więc Holdenik stał sobie obok trzech jakże uroczych, słitaśnych dam(!), miział uszko Kefirka i w ogóle wszystko zdawało się być idealnie - nawet przybycie paru mrocznych osobistości, których sama obecność mrozi krew w żyłach (no, ale bez wymieniania nazwisk) nie zburzyła tego pięknego obrazka. A tak przynajmniej mogłoby się wydawać, hihi, no ale nie wyprzedzajmy faktów, na chwilę obecną jest naprawdę pięknie. Holdenosław rozważał, czy Verosława dalej strzela na niego focha, ale nie mógł tego wywnioskować z jej zachowania, bo chwilowo milczała i nie oskarżała go o lalusiowatość czy inne wady. Bell tymczasem wdała się w rozmowę z kimś innym, a Hanka... Hanka zaś chwiała się nieco i miała doprawdy dziwny wyraz twarzy. Holden, jako prawdziwy mistrz dedukcji, dość szybko doszedł do wniosku, że to przez nadmiar ponczu; już miał się odzywać, wyrażając rzecz jasna swą troskę o jej stan i chęć pomocy, ale niestety, nie miał okazji tego zrobić, bo coś się na niego rzuciło, wołając "Ireczek!". Zgłupiał przez chwilę, bo nie wiedział, o co chodzi, aż wreszcie dotarło do niego, że to przecież mowa o jego miszczu, skrzacie Irosławie, fanie ogórków i w ogóle, ach. Poczuł się tak cholernie dowartościowany, że został z nim pomylony, że aż się wzruszył, ale chyba najpierw powinien, w trosce o związek Hani i Irka, ją od siebie odsunąć, by nikt nie sugerował, że się miziają publicznie. Już miał zacząć subtelny proces pt. "Spadaj, Hanka!", ale nie zdążył się nawet poruszyć, bo w jednej sekundzie zgasło światło, a następnie wszystko wypełniło się mhroczną mgłą. Cocococococcocoto?! Tak, Holdenosław zdecydowanie był tchórzem i nie miał zamiaru udawać twardziela - nie ma się zatem co dziwić, że odruchem bezwarunkowym było to, że przytulił się do ściskającej go Hani. Rzecz jasna, bez miziania, tylko jak... jak zagubiony przedszkolak do swojej matki. Ale wyglądało dwuznacznie, hehe.
Simon był sam zaskoczony że poszedł na ten bal! Generalnie słowo bal,było dość odstraszające. Gdy nasz bohater wszedł do Cukierni. Wszędzie był jakaś osobliwa mgła. Simon wzruszył tylko ramionami. Po spojrzał w dół aby zorientować się czy na pewno wygląda przyzwoicie.Dziś rządził kolor czarny! Czarne spodnie,Czarna koszula,Czarna marynarka i niespodzianka! Czerwone Serduszko które widniało na lewej pole marynarki,zdecydowanie rzucało się w oczy, No ale co robić? Simon miał wielki sentyment do tego serca,dostał je kiedyś od dziewczyny,która zostawił go parę dni później, ok ale resumując Simon poprawił Skromna czarną maskę i wytężył swoje szare oczy. (Jak tak rzucić na niego wzrokiem nie trudno było się domyślić że to on.) Gdzieś na parkiecie zauważył Elliott i Namidę! Tak musiał przyznać że wyglądali na zajętych sobą. Przejechał wzrokiem po twarzach zebranych dostrzegając paru znajomych,lecz 90 % było kompletnie obca. Simon nie zauważył wiele ,wiec podszedł do pustego stolika,przysiadł na krześle,bawiąc się swoja broszką.
Ostatnio zmieniony przez Simon Lewis dnia Pon 14 Lut 2011 - 20:15, w całości zmieniany 1 raz
Nagle do cukierni wchodzi nowa dziewczyna. Jak dotąd nikt jej nie widział w magicznym świecie. Jej włosy lśnią w świetle magicznych świec. Nie zamienia z nikim słowa, podchodzi do baru i zamawia kufel karmelowego piwa, który wypija w milczeniu. Jej wejście zauważyło kilka, może kilkanaście osób. Pozostali są zbyt zajęci zabawą, by zwrócić uwagę na nieznajomą.
Dziewczyna niezwykle się podekscytowała widząc błyszczące spojrzenie młodzieńca. Rozpoznała go dopiero po jego głosie. Był taki aksamitny... Fascynująco i zmysłowo wyglądam, cholera jasna! Gryfonka nie pamiętała, żeby ktokolwiek kiedykolwiek tak do niej powiedział. Kiedy Yavan spytał jak bawi się Marg zgasło światło. Nie wiadomo było o co dokładnie chodzi. Wyciągnęła różdżkę. Lumos - Mrukęła, ale nic to nie dało, ponieważ w całym pomieszczeniu znajdowała się dziwnie gęsta mgła. - No, cudownie. - Powiedziała tak cicho, żeby tylko ona mogła słyszeć te słowa. Schowała różdżkę. Przysunęła się do chłopaka i przytknęła swoje usta do jego ucha. - Boisz się ciemności? - Użyła zmysłowego szeptu, a jej wargi lekko dotykały jego ucha podczas mówienia.
Po zgaśnięciu świateł parsknęła cicho. "Cudownie" pomyślała z rozbawieniem "teraz przynajmniej nikt nie będzie mnie zaczepiał i wypytywał, skąd jestem, w której klasie i w jakim domu...". I, jak zwykle w takich sprawach, miała dziwne przeczucie, że będzie dokładnie na odwrót
Przeczytaj moje pw uważnie i przestań pisać posty w fabule, inaczej będę zmuszona cię zbanować.
Reakcja dziewczyny zdziwiła mnie, nie żebym był przeciwny takiemu potoczeniu się spraw, jej usta były delikatne, a tonacja głosu niebezpieczna dla niej. - drapieżny uśmiech wykwitł na moich ustach - jeśli zaczęła grę to oczywiście ją podejmę, ale nie był to najlepszy czas, przynajmniej dopóki nie dowiem się co tu właściwie się dzieje. Nie dożyłbym tego dnia gdybym w obliczu potencjalnego zagrożenia pozwolił się rozkojarzyć. - Uwielbiam ciemność – odpowiedziałem na jej pytanie jak najciszej by nie wzburzyć morza ciszy wokół nas – ciiiii – dokończyłem, mam nadzieję, że zrozumie. I ponownie wyczekiwałem niebezpieczeństwa.
Tak kotku i ja mam być grzeczny gdy sami bogowie podsuwają mi losem zesłane możliwości ? Spojrzałem na Sigrid i delikatnie przeczesałem jej włosy. Zabawna sytuacja ale nie zamierzałem choć było mi to na rękę czekać aż to miłe przyjątko zmieni się w zamieszanie i totalny bezład... Bez ociągania sięgnąłem do kieszeni po zmniejszoną torbę i powiększyłem ją wraz z zawartością jednym celnym zaklęciem. Wytrawny Kruk zawsze powinien być gotów na wszystko łącznie z taką sytuacją. Kilkoma celnymi zaklęciami rozmieściłem 20 świec we wnętrzu cukierni i zapaliłem prostą magią ognia... Płomyki tak małe i rzucające cienie nie rozświetlą sali lecz dadzą na tyle światła by móc się dalej bawić... Prócz tego ogień zawsze miał w sobie coś tajemniczego i pociągającego co natchnie zebranych tu klimatem tajemniczości i stworzy intymniejszą atmosferę. Dziwny korzenny zapach rozszedł się po pomieszczeniu... Zioła zawarte w wosku pobudzały zmysły i pragnienia poczęły z wolna wypełniając salę delikatną uwodzicielską zmysłową wonią ... Mroczny uśmiech rozjaśnił moją twarz... Tak to powinno rozruszać nieco zebranych nawet jeśli ceną było poświęcenie wszystkich moich cennych świec.
Dobrze zrozumiała, że teraz powinna być zupełnie cicho. Odsunęła się z lekkim szelestem sukni i stanęła obok niego tak, żeby móc czuć, że jest przy niej i że nigdzie sobie nie poszedł. Miała nadzieję, że to, co się stało niedługo minie, bo chciała kontynuować to dziwne uwodzenie. Dobrze, że Marg była z natury odważna i śmiała. Czuła jego ramię przy swoim. Zastanawiała się czy on wie, że jest Gryfonką. Dziwiła się, że Ślizgon akceptuje takie sposób zachowania się Gryfona wobec niego. Niech to światło wróci, nooo.
Ostatnio zmieniony przez Margaret Gate dnia Pon 14 Lut 2011 - 14:39, w całości zmieniany 1 raz
- Przyjmij proszę jako mój skromny wyraz uczuć jakie do ciebie żywię i wybacz śmiałość lecz czy zgodzisz się zatańczyć z twym cichym wielbicielem? Ofiarował mi różę... Nie byłam zaskoczona, ale mimo wszystko.... - Dziękuję... Pocałowałam go delikatnie w usta. Wszędzie rozpoznałabym Nataniela, tylko on jeden nie był w stanie zdradzić swojej ukochanej czerni...i do tego ten delikatny zapach ziół. Ten sam, jaki zapamiętałam podczas naszego pierwszego pocałunku w lochach... Zgasło światło...O tak, nic tak nie zbliża ludzi jak ciemność. Uśmiechnęłam się do swoich myśli. Po chwili wokół zapłonęło z dwadzieścia świec, tylko lekko rozświetlając mroki pomieszczenia. Byłam pewna, że to sprawka Nataniela, jego oczy lśniły rozbawieniem. Poczułam delikatny, korzenny zapach... - Coś ty do nich dodał? Nachyliłam się i wyszeptałam mu to pytanie prosto do ucha. Czułam lekkie wirowanie w głowie a moje ciało nabierało przyjemnej ociężałości.
Mmm Sigrid nawet nie zdawała sobie sprawy jak cudownie wyglądała gdy pozwalała sobie na chwile rozluźnienia.Cóż może troszkę przesadziłem z ilością lecz specyfik był słaby( no jak dla mnie. Od dziecka mam do czynienia z tą stroną magii ... -Co do nich dodałem? ... Lekko zmarszczyłem twarz w wyrazie zamyślenia... Głównie czarno magiczny eliksir Krwi Bachusa rozcieńczony 1/10 z naftą oraz takie tam zwykłe zioła jak cynamon, Imbir oraz goździki. Uśmiechnąłem się łobuzersko do dziewczyny i wciągnąłem nieco więcej upajającej woni... - Nie martw się starzenie jest za małe by wpadli w amok czy bal zamienił się w Rzymską imprezę ku czci boga wina Bachusa , ale... Zawiesiłem głos przyciągając lekko dziewczynę. -Teraz być może zajmą się czymś więcej niż grzeczne flirty i zabawy oraz kłótnie o bzdury, a zajmą się naprawdę sobą... Pocałowałem ją długo i namiętnie rozkoszując się tą chwilą ...
- Mnie również... - Uśmiechnęła się zawadiacko. Chłopak... jakby się trochę na nią zapatrzył. Korzystając z możliwości jej danej, przyjrzała się swojemu partnerowi. Jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie. Mimowolnie spojrzała na jego usta. A gdyby tak... Stop! Taa... chciałoby się. Potrząsnęła delikatnie głową, żeby zamaskować zakłopotanie. Ona też dopiero teraz zauważyła, że w rzeczywistości stoją, a nie tańczą. I szczerze mówiąc wcale jej to nie przeszkadzało. Nagle zgasło światło i po sali rozniosła się tajemnicza, mleczna mgła. Bardzo gęsta zresztą. Aż podskoczyła, w jednej chwili wszystko się zmieniło i nie mogła korzystać ze wzroku. Automatycznie zrobiła krok do przodu, żeby być bliżej towarzysza. I bądź tu człowieku mądry... Nie wzięła różdżki. Nie podejrzewała, że będzie jej potrzebna. Otóż popełniła błąd. Jej motto "Przezorna, zawsze przygotowana" poszło w las. Ale w sumie, na przykładzie chłopaka, widziała, że ona i tak by tutaj nie pomogła. Westchnęła. Rozejrzała się po sali, jednak nie ujrzała nic poza niewyraźnymi kształtami. - Pewnie ktoś postanowił zrobić sobie głupi żart. - Wyszeptała. Właściwie bardziej do siebie. Tajemniczy Partner nadal trzymał ją kurczowo przy sobie. Powinna się czuć niezręcznie, prawda? Tak. Ale tak nie było. Oj Elliott... atmosfera balu chyba za bardzo ci się udzieliła.
Ver zadowolona z zabrania jej siłą do Kefirka zadowolona nie była, bo zamierzała jeszcze trochę poznęcać się nad Holdenosławem i rzucać do niego innymi słit tekstami, no ale niestety. Spotkanie z króliczkiem jednak wynagradzało wszystko, bo przecież był taki cudowny, puchaty i słodki. Bycie ciocią ma swe zalety, huehue. Przywitawszy się więc z dziewczętami, poczęła wpatrywać się w śliczne oczka Kefira, co pewnie musiało być korzystne dla Holdena, bo teraz milczała. Widocznie zwierzątko miało jakieś właściwości uspokajające czy coś. I wszystko byłoby fajnie i wszyscy by się loffciali, gdyby nie to, że nagle zjawiła się Hanka i rzuciła się na Holdenosława nazywając go Irkiem. Widząc to, Ver zrobiła ogromnego połker fejsa i stwierdziła, że Hanka musi być nachlana (szybka jest, no nie?). A na dodatek nagle zrobiło się ciemno. ŁOT DE FAK?! - Hanka, uspokój się!- syknęła wyrywając Hankę z rąk Krukona - Holden, łapy precz! W końcu udało jej się przejąć Hanię, jednakże po chwili poczuła dziwny, nieco duszący, aczkolwiek przyjemny zapach od którego aż w głowie się jej zakręciło i straciła równowagę. - Oł fak.
Rozejrzał się... Oh, no cóż! ... Mimo wszystko nadal trzymał różdżkę w górze, bo w tych egipskich ciemnościach nie widziałby już kompletnie nic, a tak widział chociaż odrobinę... - Cóż... - zaczął, spoglądając znowu na dziewczynę. Na szczęście ją widział! - mamy przynajmniej trochę prywatności. - dodał, śmiejąc się szczerze. Przyjemnie było trzymać kogoś w ramionach, nawet, jeśli nie znali się do końca, bo przecież tyle mieli ze sobą wspólnego!
Tak, światło z różdżki chłopaka nie dawało za dużo pożytku, jeśli ktoś chciałby się porozglądać po sali. Ale... jej to było po nic. Przynajmniej nie rozmawiała do oparów unoszących się w powietrzu. I widziała twarz Towarzysza w całej okazałości. I bardzo dobrze. - Otóż to. Prywatność ważna rzecz. - Przytaknęła z uśmiechem. Mogła udawać, że trzyma dystans i że nie zależy jej na nikim. Ale... po co? Czuła się na tyle swobodnie, że nie myślała teraz o swojej strefie prywatności, która została, delikatnie mówiąc, naruszona. Uniosła głowę i spojrzała na chłopaka. Choć korciło ją, żeby zostać w jego ramionach, odsunęła się delikatnie z tajemniczym uśmiechem. Wyciągnęła z jego ręki różdżkę i ufając swojej intuicji, doszła do baru. Poprosiła o dwa kieliszki szampana, po czym razem z nimi wróciła do trochę zdezorientowanego towarzysza. Miała nadzieję, że to on. Z daleka nie było go dokładnie widać, lecz kiedy podeszła bliżej, od razu poznała jego czekoladowe oczy. Podała mu jeden z kieliszków, a swój podniosła delikatnie. - Za święto Zakochanych i dobrą zabawę. - Uśmiechnęła się do chłopaka.
Ostatnio zmieniony przez Elliott Redbird dnia Pon 14 Lut 2011 - 18:20, w całości zmieniany 1 raz
Po chwili rozbłysły niewielkie świece rozmieszczone w niewielu miejscach, nie mogły oświetlić całej sali co oczywiście było zamierzone, w dodatku muzyka ponownie rozbrzmiała delikatnie uspokajając i pobudzając zmysły przybyłych. Rozluźniłem się. - Wybacz poniosło mnie – błyskawicznie schowałem nóż by nikt postronny tego nie zobaczył, gdy poczułem woń wydobywającą się ze świec bezwiednie uśmiechnąłem się. Niepierwszy raz ktoś używał tej mieszanki w mojej obecności, spotkania młodzieży trzech magicznych rodów w moich stronach powinny skończyć się przynajmniej jedną przysięgą. - powoli odwróciłem się ku Margaret, zdjąłem chustę z twarzy by mogła zobaczyć moją twarz w tym nikłym świetle. - mam nadzieję że wiesz co robisz – powiedziałem cicho, następnie delikatnie położyłem jej palec na ustach by nie mogła odpowiedzieć, zmysłowo poprowadziłem dłoń ku jej szyi....lekko odchyliłem jej głowę, przeprowadzając palec wskazujący po niezwykle wrażliwym miejscu....całowałem delikatnie ledwo dotykając jej skóry przechodzą w górę aksamitnej szyi, aż osiągnąłem swój cel usta dziewczyny. Przycisnąłem Margaret do ściany – Możesz odmówić....ale nie uciekniesz – wyszeptałem....pocałunek był długi i namiętny, ale w żadnym razie nienatarczywy, spokojnie prowadziłem grę by zadowolić swoją partnerkę.
No jak jemu to pasuje, to jej dwa razy. W końcu nigdy nie dość żartów, prawda? A trzeba przyznać, że ten o wróżeniu z ponczu był wyjątkowo udany. I taaak, niby wiedziała, że on udawał, ale i tak była pewna, że przez chwilę musiał jej uwierzyć! Bądź co bądź, była wielce zdolną aktorką! Dobra, może to nie do końca prawda. Brooklyn nigdy nie miała zadatków na aktorkę, ale kłamać umiała jak z nut, więc jakby się wyrównywało, o. Mwahaha, tak, racja. Panna Toxic może i miała małe skłonności do rozsiewania plotek, ale tylko malutkie.Może nie rozpowiadałaby o Felixie - naiwniaku, ale pewnie pochwaliłaby się Verciosławie i Hance o tym, jak genialnie udało jej się wkręcić Krukona. Hym, no nieważne, czy to ona nie znalazła nikogo, czy to nikt nie znalazł jej. Nie była z nikim, więc i na tą imprezę przyszła sama. Walentynki, święto zakochanych, to chyba logiczne, że powinno się spędzać je z osobą, z którą się jest, no nie? No, a że Brooklynka właśnie spędzała czas z jakimś Krukońskim kolegą, to już inna sprawa. W końcu skoro już tu byli oboje, to czemu nie? Olać prawdziwy sens tego święta. Postanowiła potraktować imprezę w cukierni jak najzwyklejszą potańcówkę, a nie bal z okazji święta zakochanych. - No okej, skoro nalegasz, to może się poświęcę i coś tam dla ciebie z tego ponczu wyczytam - mruknęła od niechcenia, jakby robiła Felixowi jakąś łaskę, tym swoim zgodzeniem się na wróżby. Ślizgonka wywróciła teatralnie oczami, kiedy ten puścił do niej oczko. No niech sobie daruje, to tylko zwykły taniec ze znajomym, niech sobie żadnych nadziei nie robi, o nie. Chwilę potem miała ochotę palnąć go za te wszystkie kurtuazje. Geeezas, oni są na imprezie, czy na herbatce u królowej Anglii? - Chodź już - mruknęła, łapiąc go za rękę. Następnie pociągnęła w stronę parkietu, gdzieś pomiędzy tańczące pary. Ale czemu, czemu akurat teraz ktoś zgasił światło, zasmrodził całą cukiernię jakimiś dziwnymi (i duszącymi) świecami i puścił te dobitnie wolną muzykę? Eh... Jak na złość, naprawdę.
Kiedy stracił partnerkę z zasięgu rąk, nie był pewien, co się dzieje... Na dodatek, został bez swojej ukochanej różdżki, a to nie było fajne... Dziewczyna jednak, na jego szczęście, szybko wróciła, na dodatek z kieliszkami w dłoni. Nie był pewien, co w nich jest, ale nie miał zbyt wielkich oporów, więc go przyjął. - O tak, za dzień zakochanych. - zaśmiał się. Cóż, nie był z osobą, w której był zakochany... ale wszystko przed nim. Upił nieco z kieliszka, rozpoznając po smaku szampana... Całkiem dostojnie. Uśmiechnął się w stronę Towarzyszki, chociaż nie był pewien, czy ona to widzi.. Całkiem miło spędzał czas i zastanawiał się, czy po balu dziewczyna pozwoli się gdzieś zaprosić, już bez masek.
Zakochana w nikim nie była, więc święto zakochanych było dla niej tylko i wyłącznie okazją do dobrej zabawy. Co, jak widać w tym roku jej się udało. Spędziła wieczór przyjemniej niż przypuszczała. Ciekawe, czy pozostałe dziewczyny bawią się równie dobrze. Miała taką nadzieję, bo zachowała się trochę lekceważąco wobec nich. Eh... będzie przepraszać później. Uśmiechając się, upiła łyczek napoju. Cóż... musiała przyznać, że szampana uwielbiała. Najlepszym przykładem tego było to, że jej ulubionym deserem były truskawki w owym trunku. Nieco niecodzienny przysmak, ale kto powiedział, że często go jadała? Żałowała, ale dane jej było smakować tego frykasu bardzo, ale to bardzo rzadko. Ale w tym momencie autorka trochę odbiegła od fabuły. Widziała go, a owszem. Może nie tak dokładnie, jak przed pojawieniem się dziwnej mgły, ale widziała. - No dobrze... co chcesz jeszcze o mnie wiedzieć? - Uniosła lekko brew do góry i spojrzała zaczepnie w jego kierunku. Mechanicznie zaczęła jeździć palcem po górnej krawędzi kieliszka. Taki nawyk.
Kiedy Yavan odsłonił swoją twarz, Margaret zabrakło tchu. Nie był może zabójczo przystojny, ale miał w sobie coś co podniecało i ciekawiło dziewczynę. Dotknęła dłonią jego policzka i uśmiechnęła się. - Mam nadzieję, że wiesz co robisz. Marg w jednej sekundzie zrobiło się gorąco i czuła, że cała się rumieni. Na szczęście w tym świetle nie było tego widać. Poza tym miała przecież maskę. Wtem chłopak dotknął jej ust. Dotykał jej szyi i całował. W końcu nakrył jej usta swoimi. Teraz to Gryfonka nawet nie potrafiła złapać powietrza. Prawie się nie znali, a ona właśnie odkryła, że pragnęła tego pocałunku odkąd pierwszy raz go zobaczyła. Chciała, żeby to wszystko trwało wiecznie, więc tylko odwzajemniała pocałunek dotykając jego lewego policzka i włosów.
Vladimir nigdy nie lubił walentynek. I nie dlatego, że jak większość nie przepadających za owym świętem ludzi zwyczajnie nie miał z kim ich spędzić. Owszem, on miał. Miał dobrą, kochającą żonę. Miał trojkę wspaniałych dzieci. Miał dochodowy lokal. Ale walentynek wciąż jednak nie lubił. Dlatego też, kiedy tylko wyraził zgodę na odbycie się balu w jego cukierni, z miejsca postanowił opuścić lokal na czas jego trwania, a przybyć jedynie na zakończenie. Nie miał najmniejszego zamiaru przyglądać się jak grupa nastolatków rujnuje jego dorobek życia. Czas ten równie dobrze (a raczej o stokroć lepiej) mógł przecież spędzić w pobliskim barze przy dobrej whisky! Przeglądał oferty wycieczek do Egiptu, na którą miał się wraz z zoną udać, rozmawiał z dawno nie widzianymi znajomymi, odpoczywał. Po pewnym jednak czasie, postanowił wrócić do cukierni, by sprawdzić jak sprawy się mają. Jeszcze dzień wcześniej, dyrektor uprzedzał go o licznych "przezabawnych" wybrykach uczniów. Chciał więc jedynie sprawdzić, czy Morton, jego zastępca, dobrze radzi sobie na tak odpowiedzialnym stanowisku. Do cukierni miał stosunkowo blisko,więc droga nie zabrała mu dużo czasu. Pierwszą rzeczą jaką zobaczył, nie był jednak odpowiedzialnie sprawujący władze nad cukiernią Morton, a... diabelska ciemność. Choć właściwie... czy ciemność możną zobaczyć...? Szybkie Lumos Maxima, nieco oświetliło lokal, ale nie wypędziło duszącego dymu, którym wypełniona była cała cukiernia. Szybkim krokiem, podbiegł do najbliższych okien, i lekkim szarpnięciem je otworzył... Tymczasem Gareth Hampson, tego uroczego, lutowego, nieco mroźnego wieczoru miał dla swoich uczniów bardzo ciekawą wiadomość! Mimo, że mógł ją równie dobrze ogłosić na jutrzejszym śniadaniu w Wielkiej Sali, postanowił uczynić to właśnie dzisiaj - w Walentynki. Otwierając drzwi, niemalże od razu się uśmiechnął - dym, hałas i do granic możliwości zdenerwowany właściciel - tak, to tu bawią się jego kochani uczniowie! Z dobrotliwym uśmiechem wspinał się po stopniach ku szczytowi sceny. Nocne, rześkie powietrze już zdążyło wywietrzyć część cukierni. Użył jeszcze zaklęcia Sonorus, i już mógł zaczynać. - Drodzy uczniowie, studenci i wszyscy wspaniale się tu bawiący czarodzieje! Mam ową przyjemność, ogłosić, że dokładnie przed chwilą zliczyliśmy wszystkie głosy i mogę ogłosić szanownych i z pewnością potężnych uczestników Turnieju Trójmagicznego! Zacznijmy więc, od naszych miłych gości. Reprezentantem stanowczej i dumnej Rosji, został... miłośnik ognia Grigori Orlov! Jego mocnym, kochającym przygody francuskim przewodnikiem będzie... Joel Garcon! Gratulujemy obu Panom. Czas teraz, na nasze drogie Stany Zjednoczone, których reprezentantem będzie... Steve Howard! Samo nazwisko już budzi grozę, hm? Jednakże, wy wszyscy myślący, ze w turnieju wystąpią sami mężczyźni - mylicie się. Czas teraz na piękne, pozornie niewinne panie. Mam przyjemność przedstawić wam reprezentantkę Meksyku - Lottę Ostberg i wreszcie reprezentantkę Hogwartu.... Effie Fontaine! Gratuluję wszystkim reprezentantom i mam nadzieję, że pokażecie nam potęgę czarodziejską waszych domów!
Aportował się na tyłach cukierni.Postanowił zrobić małą rozpierduchę. Użył zaklęcia Kameleona i oparł się o tylną ścianę cukierni czekając na swego sługę Briana, który miał mu pomóc.Towarzyszyło mu dziwne podniecenie jak zawsze przed różnego rodzaju burdami czy morderstwami. Teraz nic nie mogło mu zagrozić. Miał ministerstwo po swojej stronie. Da mały pokaz tego co nastąpi za miesiąc może dwa. Co chwile rozglądał się czy nikt nie idzie.
/Początek/ Pojawił się z trzaskiem, owszem, ale nikogo to nie zainteresowało. Oparł się szelmowacko o ścianę i patrzył na mistrza. Zaklęcia kameleona do tej pory nie potrafi użyć więc tylko patrzył na mistrza. - Mistrzu Kochany, uczyń mnie niewidzialnym. - powiedział z udawaną powagą, a po chwili jego uśmiech przeszedł w diaboliczny i zadziorny. - Jeżeli jest tutaj Namida to bardzo chętnie się nim zajmę. - powiedział i zarzucił na głowę kaptur, cały miał na sobie czarną szatę z długim kapturem, ale widział przez nią tylko dlatego że była to szata zaczarowana. - To jak, wkraczamy? - zapytał zniecierpliwiony.
- Hmm, najbardziej, to chciałbym poznać Twoje imię... - przyznał, zupełnie szczerze. - Ale skoro to jest niemożliwe, to... Powiedz mi, co Cię tak jeszcze najbardziej interesuje w życiu? - spytał. On sam nie miał żadnej innej szczególnej pasji poza muzyką, a słuchanie historii innych ludzi zawsze go niezmiernie ciekawiły. Nagle zrobiło się jasno, a paskudny dym zaczął ustępować miejsca rześkiemu powietrzu... Szkoda tylko, że tak chłodnemu... Namidzie zrobiło się nagle paskudnie zimno, jednak cóż poradzić. Chwilę później na scenę wkroczył dyrektor szkoły, paplając cos o turnieju trójmagicznym... Ah no tak, racja, prawie o nim zapomniał... Nie znał co prawda za dobrze ludzi biorących w nim udział, ale kiedy usłyszał, że Hogwart ma reprezentować śliczna Pani Prefekt, nie mógł powstrzymać uśmiechu. Nie był pewien tak do końca, czy zwycięstwo mają w kieszeni, ale miał taką nadzieje. Miał też nadzieje, że to nie koniec imprezy, i teraz puszczą jakiegoś ostrego rocka, czy inne hulańce, bo miał ochotę się zabawić... ale co tam, jak nie tu, to czmychnie, może nawet ze swoją partnerką, do szkoły, czy gdzieś indziej w Hogsmeade, żeby naprawdę porządnie się wyszaleć.
Odwrócił głowę, kiedy usłyszał trzask. Ujrzał swego najwierniejszego sługę Briana. - Witaj witaj. Powiedział z lekkim uśmiechem., po czym wycelował w niego różdżkę i pomyślał - Chamaeleonisum! Brian przyjął barwę otoczenia. Po chwili sam nałożył kaptur na głowę i nie było widać mu twarzy. Wciąż chroniony zaklęciem kameleona poprowadził Bariana do drzwi wejściowych i wśliznął się do środka kiedy ktoś otworzył drzwi. Stanął tuż przy ścianie czekając na swego sługę. Zaczął obserwować ludzi i dojrzał dziewczynę zajmującą się jakąś upitą kobietą. Potem jego spojrzenie spoczęło na mężczyźnie odczytującym coś o turnieju trójmagicznym. Czuł lekkie napięcie a zarazem rozbawienie. Dawno czegoś takiego nie przeżywał.
Nie próbowała uciekać co przyjemnie mnie zaskoczyło, podjęła grę którą zaczęła, nie mogłem się nie radować. Poczułem jej ciepłą dłoń na swojej twarzy gdy rozpocząłem pieszczoty, a kiedy odwzajemniła pocałunek, przez myśl przeszło mi że nie zapanuję nad sobą. Powoli z ociąganiem odsunąłem swoje wargi od jej ust, choć nie zamierzałem na tym zakończyć. Spojrzałem w jej błękitne oczy, próbując zrozumieć tą dziewczynę, jednocześnie przesuwając rękę wzdłuż tali ku dołowi. Wiedziałem co nastąpi za chwilę. Obdarzyłem Margaret drapieżnym uśmiechem i nachyliłem się nad jej uchem by wyszeptać. - Nie powinniśmy posuwać się dalej...prawda? - wypowiedziane słowa przepełnione były ironią. Przytuliłem ją do siebie mocniej i delikatnie oraz zmysłowo ugryzłem w ucho. Odsuwając się musnąłem jeszcze ustami jej policzek... - Spróbuj tego – podałem dziewczynie kostkę czekolady którą nadgryzła – wyglądasz uroczo – dodałem zanim zjadłem pozostałą część czekolady. Ostry posmak chilli, oraz owoców cytrusowych zagościł w naszych ustach. Teraz pozostało czekać na jej odpowiedź, przecież grają obydwoje. Nagle zrobiło się jasno i jakiś człowiek zaczął swoją, przemowę. - Może to i dobrze – pomyślałem, nie byłem pewny jak daleko bym zabrnął.