Znajdująca się w Hogsmeade cukiernia przyciąga już z daleka osoby, które pragną spróbować różnych słodkości, siadając przy tym w ciepłym miejscu. Można tu skosztować przeróżnych lodów, ciastek, czy napić się pysznej gorącej czekolady. Do tego wnętrze utrzymane jest w bardzo cukierkowych barwach, co sprawia, że po przekroczeniu progu owego budynku, można się poczuć jak z zupełnie innej krainie. Do tego wszystkiego roznoszący się w powietrzu zapach wanilii i cynamonu... Każdy kto raz tu wejdzie, miewa problemy z szybkim opuszczeniem tego przytulnego miejsca.
- Ja też chętnie wpadnę na parę dni, jeśli mogę oczywiście. - Mimo że stęskniła się za domem, dwa miesiące sam na sam z rodzicami i hipogryfami to nie to, o czym marzyła. - U mnie co prawda nie ma smoków, ale za to są zacne hipogryfy. I jeśli macie ochotę, to możecie do mnie wpaść. Bardzo chętnie was u siebie ugoszczę. Spojrzała w kierunku wskazywanego przed Math chłopaka. - Tak. To jest Daniel. - Potaknęła z uśmiechem. Owszem, do Cukierni wchodziło coraz więcej ludzi, w tym mężczyzn, ale wszyscy mięli już pary. Czyżby kawalerzy ominęli bal, gdyż iż uważali to za zbędne, skoro nie maja pary? Eh... - Może ty zatańczysz, Marg? - Spojrzała na przyjaciółkę, wysoko unosząc brew. Jej spojrzenie, na początku przyjazne, teraz zmieniło się w nieme wyzwanie.
Do cukierni wszedł zupełnie niepostrzeżenie... Wokół niego było sporo ludzi, głównie młodych kobiet, uczennic, w pięknych, kolorowych sukniach, i, oczywiście, maskach zakrywających piękne twarze... Oh, no cóż, on sam także długo myślał, co założyć... Ale w końcu spasował,... sięgnął z kufra jakiś t-shirt z nadrukowanymi przekleństwami w swoim własnym języku, zapisanych oczywiście "krzaczkami", do tego czarną, luźną marynarkę i czarne, obcisłe jeansy. Nie mógł się rozstać ze swoimi trampkami, i mimo chorej, minusowej temperatury, założył je na nogi, licząc się z tym oczywiście, że pewnie znowu sie pochoruje ale... oh! czego się nie robi, żeby pięknie wyglądać! Tak jak pozostali, na jego twarzy była maska , którą kupił kiedyś na wakacjach w Japonii... Wiedział, że kiedyś się przyda... Stał pod ścianą, ciamkając lizaka, oczywiście, bo jakby nie było są walentynki, w kształcie serca. Lizak mienił się na różne kolory, oczywiście tylko te "radosne" jak czerwień, róż, żółcień czy jasna zieleń... Od miłości robiło się Namidzie niedobrze, ale... Taką już miał naturę, że ją uwielbiał i lubił się nią otaczać... Troche chore, ale to w końcu On. Nami z niewielką nadzieją w ciemnych oczach rozglądał się po sali... Mimo masek, rozpoznał kilka dziewczyn, i musiał przyznać, że bajecznie wyglądają w tych sukniach... Stał i patrzył... Nie liczył na rozmowę z kimkolwiek, po prostu nudziło mu się, i postanowił przyjść i poobserwować... Kto wie, może zdarzy sie coś ciekawego, ktoś się pobije, ktoś zdradzi, ktoś się z kimś zwiąże...? Nie mógłby tego przegapić.
- Czyli jesteśmy umówione! – powiedziała z uśmiechem. Chętnie ugości wszystkich, którzy tylko będą chcieli. Była pewna, że jej rodzice też nie będą mieli nic przeciwko. Najwyżej oni zostaną w Londynie! Trzeba im teraz tylko wysłać sowę. Zajmie się tym od razu po balu. – No to drugi miesiąc u ciebie? – zapytała, chcąc się podroczyć. -Ooo…Pasują do siebie. – Powiedziała z szerokim uśmiechem. Więc miała rację : romantyczny chłopak z różą to Daniel. – Ile on ma lat? – zapytała trochę podejrzliwie. Z daleka wyglądał na kogoś młodszego. Ale, w sumie, jej też nikt nigdy nie daje więcej niż trzynaście lat. Miała nadzieję, że pojawi się jeszcze więcej panów. Tak, aby proporcja wynosiła pięćdziesiąt procent do pięćdziesięciu procent. Lub jeden do jednego. Żeby nie musiały podpierać ściany. Popatrzyła nieśmiało na wszystkich obecnych. Nie, nic się nie zmieniło. Wciąż same pary i niewielkie grupy, które nawet nie myślą aby się zasymilować ze sobą.
A Brooklynka tylko stała, popijała poncz i bacznym, aczkolwiek lekko znudzonym wzrokiem obserwowała salę. No, może trochę większą uwagę poświęcała zerkaniu co chwila na parę Holdenik - Vera, ale to już zupełnie inna sprawa. Tak w ogóle, to jak oni mogli jej nie zauważyć? Nie pomachać, albo chociażby skinąć głową na przywitanie? No, kurfa, szczyt wszystkiego! Przecież miała taaaaak wyróżniającą się z tłumu maskę! Sukienkę w sumie nie, bo swoim cukierkowym odcieniem i falbanami idealnie wtapiała się w całą resztę słodkiego wystroju cukierni. No, ale nie to jest teraz ważne! Jeszcze raz pytam, jak jej przyjaciele mogli ją tak bezczelnie olać? To straszne. Uh, gdyby nie miała w ręku szklanki, a jakiś delikatny kieliszek, już pewnie zbiłaby go siłą dłoni, wkładając w to oczywiście całą tą frustrację, która właśnie jej towarzyszyła. I wcale nie miała nadąsanej miny, wcale. Teraz miała zaciśnięte w cienką kreskę usta i zmarszczone brwi. Ah, dobrze chociaż, że pod maską nie było aż tak widać tego nieładnego grymasu twarzy. Szkoda było, że każdy był tu kimś zajęty. Holden Verą, Dżoelek rozmawiał z Colinkiem, Bell zachwycała się królikiem Hani, a Brook? Brook jakoś nie miała ochoty wpychać się tam, gdzie mogłaby się czuć jak to piąte koło u wozu. Postanowiła pokręcić się jeszcze chwilę po sali, poparadować i eksponować sukienkę i maskę, po czym wrócić do Hogwartu. Jednakże, na całe szczęście, ktoś do niej podszedł. - Witam - przywitała się nadzwyczaj pogodnie, przynajmniej jak na nią. No ale jak można nie być miłym dla kogoś, kto tak skomplementował jej kreację i docenił starania? - Um, dziękuję, twojej też nie można niczego zarzucić - odpowiedziała Felixowi, bo właśnie jego twarz rozpoznała pod niewiele zakrywającą maską. Toxic spojrzała na chłopaka sceptycznie, bo zastanawiała się, czy owy Krukon w ogóle wiedział, do kogo rozmawia. - Rozpoznałeś mnie pod tą maską? - spytała zaciekawiona, przekrzywiając głowę.
Przywitałam się z Danielem ,kątem oka obserwując Jane. Jak to było możliwe, że jej nie zauważył. - Witaj, szukasz swojej damy? Nie zdążyłam jeszcze usiąść po delikatnym pchnięciu Jane w jego kierunku. W głębi duszy ubolewałam nad swoją gorącą herbatą, chyba nie będzie mi dane simę nią delektować nim ostygnie. Widziałam co dzieje się z kruklonką, była śliczna i w jakiś sposób inna dzisiejszego wieczoru. Skoro ja jej nie poznałam... - Mam dobrą radę rozejrzyj się dobrze i szukaj biało-czarnej sukienki. W moich oczach igrały wesołe iskierki. już dokładniejszej podpowiedzi dać nie mogłam, tym bardziej, że dziewczyna stała tuż obok i nie podnosiła wzroku.
- Doskonale. - Przyklasnęła w dłonie. U niej miejsca nie brakowało. Właściwie... dom wydawał się pusty, kiedy była w nim tylko z rodzicami. - Jest w moim wieku. Czyli szesnaście. Nie wygląda na takiego. Aż dziw, że ma więcej lat od Jane. - Zachichotała. Rzeczywiście, nikt by nie powiedział, że Puchon jest starszy od swojej dziewczyny. Ale cóż... pozory mylą. I tyle. Wtem do sali wszedł chłopak. I mylił się, że niezauważony, gdyż iż ona go widziała. Wyglądało na to, że jest sam. Nie poznała go, choć wydawał jej się znajomy. Uniosła wysoko brew, uśmiechając się w sumie bardziej do siebie, niż kogoś w jej otoczeniu. - Przepraszam was na chwilę. - Spojrzała przepraszająco na dziewczyny i podeszła do znajomego nieznajomego. Po drodze uśmiechnęła się do Jane, która stała przy fontannie z ponczem. - Cześć, nie przeszkadzam? - Oparła się o ścianę obok chłopaka, tyle że bokiem, by go lepiej widzieć.
- Świetnie! – zazwyczaj wakacje spędzała ze swoim licznym kuzynostwem od strony ojca. Cieszyła się na jakieś urozmaicenie. Przyklasnęła w dłonie: plan wydawał jej się doskonały. - Szesnaście? – otworzyła szeroko oczy. Nie dałaby mu więcej niż czternaście. Chłopak był niski i w jakiś sposób dziecięcy. Może to z powodu blond włosów, jak u małego dziecka? Dziewczyno, ciesz się, że nikt tutaj nie czyta w myślach, bo musiałabyś się ostro tłumaczyć! Z doświadczenia wiedziała, że chłopcy nie lubią być oceniani jako dzieci. Lubią być macho. Grande kokones i te sprawy. Widząc, że Elliott odchodzi, aby podejść do jakiegoś chłopaka, Mathilde uśmiechnęła się pod nosem. Widać, ze Walentynkowy nastrój zaczął działaś i na tę Gryfonkę.
Namida drgnął, słysząc obok siebie dziewczęcy głos. Stanowczo się zamyślił... Nie powinien odrywać się od rzeczywistości w tłumie ludzi, to mogłoby się źle skończyć, wiedział to, ale... samo wyszło. Spojrzał w bok, a później w dół - stojąca obok dziewczyna była sporo niższa od niego. Miała ładną, jasną sukienkę i ewidentnie ręcznie robioną maskę... Musiał przyznać, że wyglądała ślicznie i... znajomo... Chyba nawet wiedział, z kim ma przyjemność jednak, jak zwykle, zapomniał imienia... Ehm... coś na O... nie, nie ma zbyt wielu imion na O... Ale to na pewno była jakaś samogłoska! ... myślał gorączkowo... Szybko jednak dotarło coś do niego, hej! to "bal maskowy" maski są po to, żeby nie rozpoznawać się! Porzucił więc szukanie w myślach imienia dziewczyny. Zamiast tego, uśmiechnął się do niej grzecznie. - Hej, ależ skąd, nie przeszkadzasz. Jak widać, nie mam za dużo na głowie w tym momencie. - zaśmiał się, gestykulując żywo, machając przy tym lizakiem na boki. Cieszył się, że ktoś do niego zagadał, na dodatek była to... no, Ona.
Margaret wyszczerzyła się do Elliott. - Mój najcudowniejszy skarbie! Wyglądasz jak kobieta z moich snów! Jesteś tak słodka i tak piękna, że brakuje mi jakichkolwiek słów, żeby wyrazić to, co czuję. - Pokłoniła się Gryfonce. Margaret źle się poczuła. I psychicznie, i fizycznie. W głowie jej pulsowało. - Musze usiąść. - Westchnęła do wszystkich towarzyszących jej w tej chwili osób. Podeszła do pierwszego lepsze stolika i usiadła przy nim kładąc głowę na stole. Oddychała głęboko, wciągając powietrze nosem, a wydychając ustami. Oczywiście, że się zadręczała, cóż innego. Nie, tak być nie może. Wzięła jeszcze głębszy wdech i wstała, podchodząc do opuszczonego przed momentem towarzystwa. - No, już mi lepiej. - W tym momencie postanowiła bawić się wyśmienicie. Wyglądała jakiego osobnika płci przeciwnej. Chciała zatańczyć.
Czekając na odpowiedź, rozejrzała się po sali. Pełno tu było wszelkiego rodzaju serduszek. Jak to w Walentynki zresztą. Niekoniecznie przepadała za tym aspektem tego święta. Czasami zastanawiała się, po co w ogóle taki dzień powstał. Bell mówiła jej co prawda, że jest on potrzebny, ale nie do końca się do niego przekonała. Przecież miłość powinno się okazywać kiedy tylko można było. Nie potrzebne były te wszystkie dekoracje, kwiaty czy czekoladki. Miłość tego nie wymaga. Wystarczą drobne gesty. Przytulenie, pocałowanie, powiedzenie tych magicznych dziewięciu liter. Ciekawe dlaczego coraz częściej się o tym zapomina. Dlaczego przekłada się ponad owe gesty prezenty. Czyżby uważano teraz, że to wystarczy? Że dzięki temu można zaskarbić sobie kogoś serce? Cóż... najwyraźniej. Niestety. Ale czekoladki i kwiaty były nietrwałe. A pocałunki czy inne gesty, jak chociażby trzymanie się za ręce wryje się w pamięć. - Hej, ależ skąd, nie przeszkadzasz. Jak widać, nie mam za dużo na głowie w tym momencie. Uśmiechnęła się do niego. Zwykle poznawała ludzi po głosie. Tym razem jednak jej się to nie udało. Nie rozpoznała tajemniczego towarzysza, choć czuła, że powinna. - Biorąc pod uwagę twoje zamyślenie, to coś tam jednak masz. Ale skoro uważasz, że nie przeszkadzam, to tym lepiej dla mnie. - W oczach pojawił się trudny do określenia ognik. Gdyby popatrzyła na siebie w lustrze, pewnie by go nie rozpoznała. Czasami trudno zrozumieć samego siebie, cóż zrobić. - Czy mi się wydaje, czy my się już kiedyś spotkaliśmy? - Przekrzywiła delikatnie głowę. Spojrzała zaniepokojona w stronę dziewczyn. Margaret nie wyglądała za dobrze. Obserwowała uważnie każdy jej ruch i odetchnęła z ulgą, kiedy ta się uśmiechnęła.
- Może w snach? - rzucił bezmyślnie... Cóż, niektóre dziewczyny lubiły takie głupie teksty na podryw... A jeśli nie, to miał chociaż nadzieje, że ją rozbawi - Nie mogę uwierzyć, że tak piękna dziewczyna, jak Ty, naprawdę istnieje, i stoi tuż obok mnie... - zakończył, przez kilka sekund nawet utrzymując poważną minę, jednak nie wytrzymał długo. Roześmiał się, opierając się plecami o ścianę. - Eh, przepraszam... chyba udzielił mi się walentynkowy nastrój... albo to efekty uboczne tego lizaka. - zaśmiał się, znowu przyglądając się uważnie dziewczynie... - Ale faktycznie, chyba możemy się znać - przyznał. Był tego wręcz pewien...
Przez chwilę Puchonka myślała, że się wygłupiła i chłopak jej odmówi. Lecz była to tylko chwila, bo z ust Gryfona wypłynęła zgoda. Och tak, oczywiście na jej policzki wystąpił już nieco pohamowany róż. Chcąc być kobiecą powabną i tak dalej, podała rękę Tłanowi delikatnie. Nie do końca jej się ta kobiecość udała, no ale cóż poradzimy, że dziewczyna ma jeszcze ruchy dziecka. - Z przyjemnością – odparła i uśmiechnęła się lekko. Gdy wyszli na parkiet, z przerażeniem przypomniała sobie, że kompletnie nie umie tańczyć. Tak więc unikając oficjalnej ramy, zarzuciła Tłanowi ręce na szyję. Patrząc w jego magiczne wręcz tęczówki. Kołysali się tak na środku parkietu niezgrabnie. Angie czuła, że wszystkie troski ją opuszczają, mogłaby tak tańczyć z Tłanikiem przez całą wieczność. Po wystarczającej chwili patrzenia sobie w oczy (jakież to romantyczne, aaaach) położyła głowę na ramieniu chłopaka rozkoszując się chwilą jak i zapachem jego perfum. Nie chciała się pierwsza odezwać po cichu chcąc, aby on to pierwszy zrobił.
Chlopak uniosl wysoko brwi. On tu chcial znalezc i obsypac Panne Stivenson komplementami, a ta mu proponowala zabawe w zgadywanki. Ubral maske i zrobil tak jak powiedziala, rzucajac krotkie "do zobaczenia pozniej" I odszedl od niej znajdujac sobie lepszy punkt widokowy przy stole. Gdy tylko obok niego cos ogromnego i bialego sie poruszylo odskoczyl mchinalnie. Wzybko jednak zdal sobie sprawe, ze to maska. Zasmial sie cicho ze swojej strachliwosci, no ale to raczej bylo zaskoczenie. Bialo-czarna suknia, bialo-czarna, powtarzal w myslach odwracajac glowe w kazda strone. I jest! w kilku krokach dotarl do Jane, chowajac rece za plecami. -Witaj piekna. Sklonil sie w iscie dworskim stylu, ktory cwiczyl wczesniej do oporu przed lustrem. -Wygladasz olsniewajaca kochanie. Odslonil maske przesuwajac na czolo. Zlozyl lekki pocalunek na jej ustach i wreczyl roze, a po chwili czekoladki usmiechajac sie zalotnie. -Zatanczysz Mon Cheri? Wusunal lekko reke w jej strone.
- W snach powiadasz? Cóż... bardzo możliwe. Często śnią mi się przystojni faceci. - Nie mogła się powstrzymać od śmiechu. Snów najczęściej nie pamiętała. Niestety. Czasami tylko kojarzyła, o co chodziło. Może właśnie dlatego lubiła interpretować czyjeś? Możliwe, możliwe. - Mogę cię uszczypnąć, jeśli chcesz. Dzisiaj sala pełna jest pięknych dziewczyn, a ja bynajmniej nie przoduję tutaj. - Mrugnęła do niego zawadiacko. - Może coś do niego wsypali? Ja wiem... pokruszone grzybki halucynogenne albo dodali jakiś afrodyzjak. Nigdy nic nie wiadomo, prawda? Często spotykała osoby, które wymieniały się czekoladkami z napojami miłosnymi czy czymś podobnym. Pewnie liczyli na miłość. Ale przecież takie rzeczy nie działają na dłuższą metę i nie dają prawdziwego uczucia. Tylko złudzenie. Ktoś musiałby być naprawdę zdesperowany, żeby go użyć.
Ver zamierzała potraktować Holdena swymi arcymistrzowskimi (mistrzowskimi nie brzmi aż tak szpanersko, hyhy) umiejętnościami kung-fu nindży, jednakże musiała najpierw znaleźć osobę do której potem pójdzie się wyżalić i ponarzekać na głupotę partnera. Zaczęła więc się rozglądać. Jest z nami Hanka, no ale do niej przyszła Bell, a Kefirek pewnie przyciągnie do siebie masę słit dziewczynek, które będą chciały go pogłaskać, pomiziać czy coś w tym w stylu, więc ryzyko zdeptania było za duże. Jest z nami Tłan, ale on był zajęty tańcem z jakąś laską, której Ver nawet nie znała. Jest z nami Bruk (Veruś ją poznała, bo tylko ona zdolna była do nałożenia maski królika, hyhy) i dziewczyna już miała zamiar do niej iść, ale niestety uprzedził ją jakiś chłopak! Ej no, to nie było fair! Byli z nami nawet Joel i Colin, ale po ostatnim fighcie w lochach postanowiła się nad nimi zlitować i dać im spokój. Ale nie ma Koni, więc odpadało nawet dręczenie. Ech, więc Verosława została skazana na siedzenie z tym głupkiem. Życie jest bez sensu. Słysząc jego słowa o wyglądzie oburzyła się, bo wcale fajnie nie wyglądał. No dobra, wyglądał, ale trzeba grać osobę o kamiennym sercu, co nie? - Ale laluś z ciebie - i w ten sposób wjechała mu na psychikę, huehue.
Slizgonka zasugerowala, iz ja rozpoznal, aczkolwiek prawda bylo, ze nie mial pojecia z kim rozmawia. Maska ta tak mu sie spodobala, wiec musial po prostu pogratulowac jej i nawet poczucia humoru. Tajemniczy ow glos znal, przynajmniej tak mj sie wydawalo. -Wiesz, przeciez jestem Legilimentem, zapomnialas? Odparl z nutka ironi w glosie, usmiechajac sie szelmowsko. Nawet nie wiedzial czy owa persona go zna, ale jak jak juz zazartowac. -Bardziej wystroj tego pomieszczenia mnie przeraza niz twoja maska. Zaczal sie ponownie rozgladac zaczepnym spojrzeniem. Tak, pary juz zaczely tancowac, a on. Trzeba jednak przyznac, ze mial ochote zatanczyc, ale to bylo sprzeczne z jego natura buntowniczego awanturnika. Chwycil byle jaka szklanke i nalal sobie kremowego piwa. Saczyl ciecz powoli, nadal sie przypatrujac temu wszystkiemu. Hayley najwidoczniej go nie rozpoznala, albo rzeczywiscie udalo mu sie uniknac spojrzen innych. Prawde mowiac nie lubil byc w centrum uwagi. Nachylil sie bokiem do Brook. -No wiec, dowiem sie skad Ciebie znam czy mam sie domyslac, albo zgadywac, bo jestem niemalze pewny, ze Cie znam.
- W sumie, możesz mieć racje... Ale co tam! - wpakował lizaka do ust, ciamkając go z uśmiechem. - Poza tym, uważam, że naprawdę przodujesz, jeśli chodzi o panie na sali... Masz boskie oczy. - przyznał, i to całkiem szczerze. Namida miał chyba słabość do czekoladowych spojrzeń i ślicznych uśmiechów, a takim na pewno mogła się ta dziewczyna pochwalić... Rozejrzał się znowu po sali... Coraz więcej par, a niech to! ... Na dodatek tańczących... Nie to, że Namida nie miał poczucia rytmu, ale jakoś nigdy za dobrze nie tańczył, szczególnie w parze... No, ale cóż, nie mógł pozwolić swojej Tajemniczej Towarzyszce się zanudzić i swego boku, póki dalej przy nim stoi. - Może zatańczymy? - zaproponował, nadal trzymając lizaka w ustach. Wyciągnął dłoń do dziewczyny, posyłając jej jeden ze swoich uwodzicielskich uśmiechów, chociaż patyk wystający z jego ust nieco psuł efekt...
Bal? Miałem mętne pojęcie, co to słowo dokładnie oznacza, z tego co zrozumiałem słuchając innych było to wielkie przyjęcie, na którym obowiązywały eleganckie ubrania. Co stwarzało pewien problem, nie posiadałem europejskich ubrań poza mugolską kurtką z kapturem do tego za dużą na mnie, a byłem święcie przekonany, że byłby to zły wybór stroju. Ale czy mogłem nie przyjść Sigrid narysowała nawet mapę bym mógł tu trafić, gdy napomknąłem o balu. Do tego co to w ogóle za święto „ Walentynki”? Pewnikiem dowiem się na miejscu. Wszedłem do sali tak by nikt mnie nie zauważył, byłem szczerze zainteresowany jak całe to przyjęcie będzie wyglądać, oczywiście ubrałem się elegancko, przynajmniej tak sądzę , czyli w czarną zwiewną szatę w niezwykle drobne i pieczołowicie wykonane wzornictwo roślinne którą zakładało się na specjalne okazje na przykład rytualnie przeprowadzony „ Amtal” cóż przykład rytualnego pojedynku na śmierć i życie nie był chyba najlepszym przykładem ale cóż, oraz zakryłem twarz chustą tak by widoczne było moje zdrowe oko z niewielką krwistą łezką pod nim, to chyba po to były maski? Spokojnie stanąłem w koncie i zacząłem przyglądać się otoczeniu.
Przepraszam bardzo, Ślizgonka nic nie zasugerowała, tylko spytała z ciekawości. O taaak, Brooklynka była niewiarygodnie wręcz ciekawską istotą, więc trochę sekretów hogwartczyków znała. Jest się w Slytherinie i w ekipie Irka, to ma się swoje dojścia, co nie? No w każdym razie nie obiło jej się o uszy, żeby Felix posiadał umiejętność legilimencji. Hm, oczywiście mogła mieć złe informacje, ale w to, szczerze mówiąc, wątpiła. - Nie, nie wiedziałam. Po co zawracać sobie głowę tak nieistotnymi faktami z życia innych? - spytała nieco arogancko, popijając poncz. - Ale wiesz, powiem ci coś w sekrecie - zniżyła głos do szeptu, ciągnąc go lekko za muszkę, żeby się do niej nachylił. Przecież tak ważnej informacji nie mogą przechwycić osoby trzecie, jeszcze ktoś to wykorzysta przeciw niej, hle hłe. - Ja wróżę z ponczu! - powiedziała szeptem, głosem tak tajemniczym, jakby co najmniej zdradzała mu kody do baz danych wielce tajnej organizacji NASA. - I coś mi się zdaje, że właśnie kręcisz i nie znasz się ani trochę na legilimencji - mruknęła kpiąco, kręcąc przy tym sceptycznie głową. No,skoro on chciał z niej pożartować, to ona nie będzie mu dłużna. A może Krukon będzie tak naiwny i uwierzy? Mua ha ha, to byłaby jakaś rozrywka, bo znając Ślizgonkę wkręcałaby go tak do końca wieczoru. Podczas gdy Felix nalewał sobie piwa kremowego do szklanki i rozglądał się po sali (jak można w ogóle nie poświęcać Ślizgonce całej uwagi?!) Brooklynka ciekawsko lustrowała wzrokiem całą jego sylwetkę. Hum, był całkiem w porządku. - Hm? No nie mów, że naprawdę się nie domyśliłeś - powiedziała zadowolona. No przecież upodobnianie się do królika, to jej znak rozpoznawczy od... od zawsze, tak właściwie. Ale nie każdy musiał o tym wiedzieć, racja, więc nie ma co chłopaka czepiać. Zamiast udzielić mu jasnej i rzeczowej odpowiedzi brunetka jedną ręką podniosła maskę do góry, żeby zdradzić Krukonowi swoją jakże tajemniczą tożsamość. Oczywiście uśmiechnęła się przy tym tak zawadiacko, ale nie tak jak Tomuś Niecik na teledyskach, tak bardziej dziewczęco. - Teraz już kojarzysz? - spytała, zakładając maskę z powrotem.
Nawet jeśli w tym lizaku coś było, to w sumie co z tego? Miało zapewne działanie chwilowe. A nawet jeśli nie, to i tak trzeba się przecież cieszyć tym co jest teraz i przyjmować wszystko na klatę. Jak każda kobieta lubiła komplementy. Tym bardziej, kiedy wypowiadał je ktoś, kto nie miał w tym żadnego interesu. W domu ojciec często mówił, że wygląda jak gwiazda świecąca na niebie, by zaraz potem poprosić o zrobienie czegoś. Cóż poradzić, że miała sentyment do tego typu gadek i zawsze się na to nabierała, po czym myła za rodziciela hipogryfy, gotowała obiady czy uwarzała eliksiry. Teraz przewróciła tylko oczami, uśmiechając się uroczo. - Dziękuję bardzo. Ty też nie masz się czego wstydzić. - Naprawdę. Miał cudowne oczy, podobnego koloru, co ona zresztą. Mimowolnie spojrzała mu w nie, ale za chwilę odwróciła wzrok. Na szczęście na twarzy nie pojawiły się te głupie i zdradliwe rumieńce. - Bardzo chętnie. - Ujęła dłoń chłopaka i pozwoliła mu poprowadzić się na parkiet.
Och nie, zatem jego wina była aż tak duża, że zmotywowała Verosławę do tak strasznego, wielkiego focha z przytupem i półobrotem? No nie, nie, niemożliwe. I że nawet jego mina skopanego jelonka Bambi jej nie przekonała? To już w ogóle nie może dotrzeć do mej świadomości, doprawdy. Jestem zdruzgotana, tak samo zresztą jak i Holdenosław, który, jak wiadomo, bardzo wrażliwym i uczuciowym chłopaczyną jest. No, muszę przyznać, że gdyby wiedział, że chce go opuścić, byłby bardzo zadowolony, że każdy już ma jakieś towarzycho, bo gdyby teraz został sam, zrobiłoby się jeszcze smutniej, kto wie, może nawet by się popłakał? Hehe, w tym wypadku brak mejkapu byłby plusem, bo nie musiałby przeżywać, że coś mu się rozmazało, ale mniejsza o to. Więc, gdyby Ver sobie poszła, rozpłakałby się, a następnie cały we łzach zaśpiewał jej imprezową balladę pt. Choć prawda boli mnie (zapraszamy do słuchania!), być może nawet z choreografią, a to nie byle co, o. Ale cóż, koniec końców została na miejscu, niestety nadal sfoszona, a w dodatku bardzo bezczelnie mu dokuczyła, boleśnie raniąc jego serduszko. Postanowił się jednak nie dać!!! - Z ciebie też, więc wszystko na swoim miejscu – odparł, nie chcąc pokazać, jak bardzo jest zraniony. Chlip chlip.
Od razu skierował się z dziewczyną na środek parkietu. Ujął pewnie jej dłoń, unosząc ją nieco. Drugą dłoń ułożył na talii, przyciągając ją nieco bliżej do siebie. Nie wyglądał zachwycająco, przy niej, tak pięknie ubranej, w swoich spranych jeansach i trampkach, ale właściwie... miał to gdzieś. Bujali się powoli do spokojnej, można by powiedzieć "romantycznej" melodii. Dyskretnie rozejrzał się po sali, po innych parach, i "samotnych" osobach... Bal walentynkowy nie wydawał się taki kiepski, jakiego się spodziewał. - Zdradzisz mi swoje imię? - spytał zupełnie nagle. Wolał jednak wiedzieć z kim ma przyjemność.
Dobra, dobra. Przecież nie przeżywa. Tylko było mu trochę dziwnie, że on, dotychczas niezależny lekkoduch Dżoelek jest teraz tak sprytnie manipulowany przez Colinka do chodzenia na tego typu imprezy, z okazji święta, którego tak przecież nie lubił. No, ale obiecałam skończyć temat, to okej, już tej sprawy nie poruszam. I wcale nie okazywał niechęci do imprezy! No heloooooł, on się cieszył i radował. Tylko nie mógł tego okazywać przy Colinku, bo przecież udawał, że go wcale nie zna, no! I oto cały sekret jego chwilowego ponuractwa. No, ale skoro Puchon radośnie przerwał całą tą oficjalną wymianę zdań, to Joelek też już nie będzie taki i przestanie marudzić, smęcić, ponuraczyć, whatever. Uśmiechnął się całkiem zadowolony, bo i było z czego, po czym złapał Colinosława w pasie, żeby blondynowi nie strzeliło coś do głowy i oby przypadkiem nie zaprzestawał tego wielce przyjemnego powitania. Uff, najważniejsze, że Puchon już tu dotarł i Joel nie musiał sam luzacko podpierać ściany. - Hum... szczęśliwych walentynek? - zagadnął głupio. - O ile w ogóle powinno się z tej okazji składać życzenia, nie wiem - powiedział nie do końca, jak to się określa, ogarniając sytuację.
Och, więc Holdenosław zamiast odpowiedzieć czymś w stylu "Tak, jestem lalusiem, wybacz mi" postanowił obrazić Ver tym samym? Noł fakin łej! Cóż, siłą rzeczy rozpoczął tym fighta słownego, a w fightach słownych Verosława była mimo wszystko niepokonana. A gdyby Krukon zaśpiewałby jej tę zacną piosenką, to choćby wyszłoby nawet lepiej niż w oryginale, jej serce nie zmiękłoby i nie dałaby za wygraną, a poza tym ów pieśń jak na razie bardziej pasowała do innych osób (dla zainteresowanych polecam czytanie podpisów), wiec dam ci dobrą radę Holdenku - poszukaj lepszej. Vera już miała rzucić tekstem typu "emo potnij się", ale Holden mógłby wziąć to sobie do serca i serio się pociąć, więc ostatecznie się powstrzymała. Nie oznaczało to jednak, że zamierza się poddać, oj nie! - Ja przynajmniej dobrze wyglądam bez makijażu - odparła bezlitośnie nie zważając na to, że Holdenik pewnie jest bardzo poruszony nazwaniem go lalusiem. No cóż, lajf is brutal.
Jane stanęła koło jakiejś krukonki i obserwowała Elliott. Dziewczynie najwyraźniej udzielił się urok walentynek, bo już po chwili szła z jakimś chłopakiem na parkiet. Nieźle. Szybka jest. Jane mimowolnie uśmiechnęła się. Gdy uchwyciła wzrok przyjaciółki, drobnym gestem pokazała jej, że trzyma kciuki, gdy za sobą usłyszała znajomy głos. Odwróciła się z poważną minią, by spojrzeć na Daniela. - Ma się znamy?- spytała, nadal wiernie odgrywając swoją rolę. Może jej się uda… Ale po chwili chłopak ją pocałował, więc mimo wszystko, jej wysiłki aktorskie poszły na marne. Przywarła do niego, wplatając dłoń w jego włosy. Gdy się odsunął uśmiechnęła się. - Już myślałam, że mnie w ogóle nie poznasz. Mogłabym się nieźle obrazić, gdyś mnie z kimś pomylił i przywitał tak np. Morgane – zaśmiała się. Ale faktycznie, w masce, sukience, na obcasach, pomalowana i do tego charakterystyczne rude włosy miała upięte… Tak, łatwo szło ją pomylić. Ale Doś już o tym. Jane spojrzała z czułością na kwiatek i czekoladki. Taki mały gest, a potrafił doprowadzić dziewczynę do łez. Ale nie będzie płakać! Makijaż by się jej rozmazał. Zamiast tego uściskała chłopaka jeszcze raz, szepcząc mu do ucha „Dziękuje”. - Z wielką przyjemnością – ujęła dłoń chłopaka i powoli ruszyli na parkiet, gdzie już tańczyli Elliott i... no właśnie, i kto? Z kim tańcowała przyjaciółka? Zapytam ją później – zdecydowała. Spojrzała na swojego towarzysza. I nagle jej się coś przypomniało – Zaczekaj – powiedziała i podbiegł do Math, która beztrosko opierała się o ścianę. - Potrzymasz?- spytała, choć raczej błagała, podając jej czekoladki i róże. Przyjaciółka się zgodziła. - Poczęstuj się. I nie stój jak ten słup, tylko zagadaj do kogoś – powiedziała, całując ją w policzek. Po czym wróciła do Daniela. Kolejny raz ujęła jego dłoń i dała się zaprowadzić na parkiet. Jane trochę się bała, jak się będzie tańczyć na obcasach, ale jakoś da radę!
Przyciagnela go za muszke. Juz fantazje zaczely same sie ukladac. Ale, nie. Hym , jednak chce mu cos powiedziec ino. Wysluchal jej wykrzywiajac brwi. No, cholera wie czego sie ucza na wrozbiarstwie, jak sie wrozy z fusow to i z ponczu tez mozna, chyba. Krukon wahal sie pomiedzy "uwierzyc" a "nie uwierzyc" w koncu postanowil zatrzymac sie gdzies na srodku. -Naprawde? ale fajnie. To wywroz mi z kim bede w przyszlosci. I kim bede z zawodu. Hue hue, dobre, bo watpliwe, ze Mister Jerome sobie kogokolwiek znajdzie jak na jego umiejetnosci rozmowy, a co do zawodu tylko Mrs Rodwick wie i grono tych zaufanych jak Pan Coffler. Nikt poza tym. Dziewcze okropniasto slodka maske sciagnelo, a chlopak rozpoznal od razu super urocza slizgonke z krwi i miesni, nie! cos pomieszalem w kazdym badz razie wiadomo o co chodzi. -Kojarze? teraz juz wiem. Nalal sobie piwa jeszcze raz, zastanawiajac sie czy nie pojsc po cos mocniejszego, wszakze byl pelnoletni.