Biegnie przez naprawdę imponujący fragment rezerwatu, przy czym na większości swojej długości znajduje się w zasięgu zaczarowanego, parującego w chłodniejsze dni strumienia, dzięki czemu często spowija ją gęsta mgła. Jako, ze ścieżka znacząco rozmija się z trasą głównego, bezpiecznego szlaku, nierzadko można na niej napotkać jakieś leśne stworzonko mniej lub bardziej przyjaźnie nastawione.
Nieobowiązkowe kostki na zdarzenie losowe:
1 - Spacerujesz, aż na jednym z drzew zauważasz szarego, wyjątkowo wyrośniętego i włochatego owada. Rozpoznajesz w nim trzminorka. Jeśli będziesz miał sumienie przegonić go z daleka od drzewa, będziesz mógł zebrać z niego trochę syropu wywołującego melancholię. Dorzuć wtedy trzy kostki, a jeśli ich suma będzie mniejsza niż 8, podczas zbierania sam padasz ofiarą syropu i pogrążasz się w niezwykłym smutku.
2 - Długie, srebrzyste włosy i taniec pełen gracji przyciągają nagle Twój wzrok. Właśnie zostałeś obserwatorem hipnotycznego, solowego tańca zagubionej wili i jeśli jesteś mężczyzną, bez wahania podążasz za nią aż na niebiańską polanę. Jeśli zaś Twoja postać jest kobietą, możesz wybrać czy ciekawość każe Ci śledzić wile czy może wprost przeciwnie.
3 - Spotykasz rodzinę szpiczaków, wędrującą niespiesznie od jednego drzewa do drugiego. Nic specjalnego.
4 - W oddali widzisz rogatego zająca, w którym rozpoznajesz Jackalope. Jeśli chcesz go jedynie obserwować, nic się nie dzieje, ale gdy postąpisz parę kroków naprzód, jackalope umyka w głąb lasu, spłoszony nagłym ruchem w jego pobliżu.
5 - Spodziewałeś się, że w takim miejscu natrafisz na przerośniętą fretkę przecinającą Ci szlak? Jeśli nie to czeka Cię ogromna niespodzianka, kiedy zza pobliskich drzew wyłoni się grupka szalenie przeklinających wozaków, poszukujących żywności. Masz przy sobie parę szczurów? Jeśli nie to pewnie nie możesz liczyć na nic więcej poza stekiem niewybrednych słów posłanych w Twoim kierunku przez głodne stworzenia.
6 - W oddali widzisz jasnowłosą kobietę. Może w całej swojej naiwności wziąłeś ją za wilę, a może i nie, ale wystarczyło zbliżyć się do niej na kilka kroków, aby odkryć w niej prawdziwą szyszymorę. Nie przerażają Cię ognistoczerwone oczy? Cóż, jej potępieńczy jęk z pewnością sprawi, że Twoje ciało pokryje się gęsią skórką. Dorzuć dodatkową kostkę: jeśli wynik będzie parzysty, szyszymora oddala się, nie przejmując się Twoją obecnością i wkrótce znika gdzieś pomiędzy drzewami. Jeśli jednak wylosujesz kostkę nieparzystą, przerażenie bądź instynkt samozachowawczy przejmą nad Tobą kontrolę. Natychmiast wracasz skąd przyszedłeś i musisz opuścić lokację.
Jack, korzystając z całkiem ładnej pogody, postanowił wybrać się do Doliny Godryka. Nie wiedział o tym miejscu zbyt wiele, bywał tu tylko w wakacje, bo macocha upierała się, że jest to cudowne miejsce i że o tam powinni zamieszkać na stałe i choć ojciec zgodził się jedynie na domek letniskowy, to tam przebywali nieraz przez większą część roku. Oczywiście, nie Jack. Jackson bywał tam raz na ruski rok, bo jak zaczynały mu się wakacje, wolał lecieć do Albuquerque niż spędzać czas z szaleńczo zakochanym w nieznośnej macosze tatą. Przebywanie z młodszym rodzeństwem było spoko, ale ta kobieta doprowadzała go do szału tymi swoimi krzywymi spojrzeniami i komentarzami dotyczącymi jego mieszanej krwi. Jack nieraz czuł się urażony, bo mówienie o nim jak o jakimś kurna mieszańcu, jak o psie, było dla niego ciosem z dumę i pewność siebie, ale wolał do tego nie wracać i unikał tego przy każdej sposobności. Odwiedzał ojca, gdy macochy nie było w domu i tak dalej. Wolał się tej kobiecie nie narażać jeszcze bardziej, już wystarczająco się naraził tym, że żyje. Najwidoczniej. Na łażenie po dolinie zabrał ze sobą torbę przewieszoną przez ramię, szkicownik i kilka zwykłych, mugolskich ołówków, które uważał za najlepsze. Zresztą, to samo uważał o długopisach. W gruncie rzeczy nie lubił magicznych piór. Wracając jednak do jego przechadzce po Dolinie. Gdy dotarł do krętej ścieżki, stwierdził, że w sumie fajnie by było ją jakoś naszkicować. Wiedział, że trochę mu to zajmie, ale naprawdę potrzebował spędzić kilka chwil na świeżym powietrzu, w jakimś spokojnym, cichym i najwidoczniej rzadko uczęszczanym. Pewnie też dlatego rzucił torbę na ziemię, wyjął szkicownik i ołówki, aby po chwili na niej usiąść. Dokładnie w tej chwili zauważył (albo raczej najpierw usłyszał) wozaki, używające bardzo szlachetnych słów. Uniósł lekko brwi i trochę się spiął. No bo niby się spodziewał zobaczyć jakieś stworzenia, ale nie spodziewał się tego, że będą głodne i to głodne jak cholerne wilki. Mógł dogłębniej przemyśleć to, czy ta wycieczka jest aby na pewno dobrym pomysłem. Wozaki jednak nie szczególnie mu przeszkodziły w czymkolwiek, a jedynie urozmaiciły mu pobyt w tym miejscu. Znaczy się, może byłyby bardziej przyjazne, gdyby miał przy sobie jakiś pokarm, ale nie wiedział. Po prostu. Gdy banda stworzonek zniknęła za drzewami, Jack mógł już w spokoju rysować i mieć nadzieję, że nikt mu w tym już nie przeszkodzi.
Kostka: 5, znowu XD
Odetta Lancaster
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170
C. szczególne : Długie, jasne blond włosy- nigdy nie nosi ich upiętych; przenikliwe spojrzenie; roztaczana aura wili
Spacery wydawały się być wybawieniem, w których to myśli uciekały ponad chmury, przynosiły ukojenie, a zarazem powodowały jeszcze większe zagubienie, aniżeli do tej pory. Dla osoby pokroju Odetty była to niemal męczarnia, skrajne popadanie w iluzoryczne emocje, a zarazem łączenie świata rzeczywistego – z tym najbardziej zakłamanym, w którym tkwiła wiele tygodni. Do dziś pamiętała jego spojrzenie. Lawirowała. Nieustannie znajdowała się dalej niż faktycznie miało to miejsce, pragnąc ucieczki, wydobycia się z oków kłamstwa i obłudy. Dolina Godryka dawała ledwie namiastkę tych wszystkich potrzeb, choć dziewczyna pogrążała się coraz chętniej w enigmatyczne wspomnienia, tak dalekie od możliwości realizacji. Pociągała za sznureczki przeznaczenia, by zaraz potem popaść w efemeryczną stagnację, gdzie to w tym momencie podziwiała subtelne ruchy drobnego, kobiecego ciała. Wila. To musiała być ona, a przynajmniej ta elementarna cząstka genu zaszczepiona w postaci pięknej kobiety, wszak poruszała się z gracją, finezją zakrapianą specyficznego rodzaju kokieterią. Oczywiście – nie oddziaływało to na Lancaster, która z taką ciekawością śledziła ją bacznym spojrzeniem. Dopiero po dłuższej chwili zastygła, by usłyszeć niespodziewany hałas, jak gdyby dobiegał on z zupełnie innej strony. Poderwała się na równe nogi, szukając i wypatrując źródła dźwięku. Realny powód wbił ją w niemałe osłupienie. Zaczesała blond włosy za ucho, przekrzywiła głowę, a serce zakołowało w jej piersi. Podeszła odrobinę, przyglądając się bacznie młodemu mężczyźnie, którego kojarzyła w odmętach pamięci, jednak było to zbyt dalekie, by była w stanie umiejscowić go w odpowiedniej sytuacji. Zbliżyła się więc jeszcze, będąc oniryczną ułudą, a zarazem nader prawdziwą, co by wywnioskować jakie zamiary mógłby mieć – czego chcieć. Głos nie rozbrzmiał echem; pojawiła się jedynie o c z e k i w a n i e.
Czas wolny przed szkołą to był idealny moment na ostatnie pożegnania z Doliną Godryka. Za często raczej nie będzie tutaj wracał dopóki nie skończy swojego ostatniego roku. Mimo to, Myrddin wciągnął powietrze, aby przejść się jeszcze raz krętą ścieżką. Z jego przemyśleń wyrwało go nagle niemiłosierne zimno. Cierpkie zimno, mrożące jego krew w żyłach. Przed nim stanęła szyszymora. Dzieło natury magicznej, które potrafiło zabić, lub tak mocno przerazić, że nic więcej nie dało się się zrobić. Na szczęście udało się mu ubiec przed jej wzrokiem, przez co nie był narażony na jej gniew. Ileż było też takich, którzy jednak mieli gdzieś podania ludowe i z werwą szli jej na spotkanie. A potem trzeba było ich nawracać w Mungu na właściwy tor myślenia. Póki co, jednak, unikając spotkania z nią, Myrddin jedynie wydał z siebie głośny swist, mrugając przez chwilę oczami. Nie czuł się teraz w tej atmosferze zdobyty na coś więcej. Musiał po prostu z tego miejsca odejść.
Kostki: 6 i 4
Matthew Alexander
Wiek : 43
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 181
C. szczególne : Blizny na nadgarstkach, pogodne spojrzenie, towarzystwo Euthymiusa oraz zapach wody kolońskiej.
Podróżował, podążał, mroki okrywały jego sylwetkę swoim zgrabnym tańcem, kiedy to poddał się ponownie rozkoszom podróży w samotności. Nie miał nikogo obok siebie - i czuł się z tym o wiele bezpieczniej. Mimo iż ciemności nie wydawały się być jego sprzymierzeńcem, zdawały się go rozumieć, kiedy to przedzierał się w śniegu bez problemu do miejsca, gdzie wreszcie mógł odpocząć od ciągłego zgiełku. Musiał korzystać z pogody, jaką oferowała Dolina Godryka; nawet jeżeli przez większość nie była uznawana za stosowną, dla niego była w sam raz idealna. Może nie była pozbawiona skazy, kiedy to otulał się ciemnym szalikiem, poprawiając płaszcz, a pod nim warstwę ubrań, pozostawiając tym samym ślady na ścieżce od podeszwy własnych butów; aczkolwiek nadal posiadała to coś. Być może przepadał za zimą nie tylko poprzez fakt występowania uczucia samotności oraz braku zrozumienia w tejże kwestii, lecz także przez fakt śniegu? Jakby nie było, kiedy był młodszy, nie przepadał za zimnymi wieczorami, wolał hasać po podwórku podczas upalnych dni. Pójście do Hogwartu oraz brak zainteresowania ze strony ojca przejawiło się tak naprawdę w obojętność; nawet nie wiedział, czy ten żyje. Westchnięcie zaowocowało odwróceniem charakterystycznych tęczówek w stronę nieznanej istoty; istoty, którą przecież wcześniej obserwował, kiedy jednak został zaprowadzony poprzez ciekawość. Nawet jeżeli nie był nią zainteresowany, zaintrygowanie wygrało; udał się zatem w miarę potulnie w stronę miejsca, gdzie miał już okazję być, wiedząc, że nie ma prawa go tam nic złego spotkać. Prawda?
Razem z Nancy postanowiła udać się na poszukiwania roślinnych składników, które przydałyby się w Hogwarcie w okresie zimy. I choć zapewne mogły to zrobić gdzieś w okolicach Hogwartu czy Hogsmeade to jednak Kanoe uznała, że całkiem dobrym pomysłem byłoby spróbowanie swoich sił w położonym przy Dolinie Godryka rezerwacie. W końcu tam z pewnością będą miały okazję do tego, by natknąć się na pewne rośliny. Przebrana w swój niezwykle wygodny dres służący zwykle do prac ogrodowych, szła dosyć swobodnie znajdującą się pośród drzew krętą ścieżką choć zapewne musiały z niej nieco zboczyć, aby dotrzeć w partie lasu, które posiadały interesujące je rośliny. Niewykluczone, że mogły się przy tym natknąć na jakieś magiczne stworzenie, bo w końcu było ich naprawdę sporo na terenie rezerwatu. - Mam nadzieję, że nic nie wpadniemy - mruknęła jeszcze w kierunku swojej współlokatorki, starając się uśmiechnąć do niej pokrzepiająco.
Nancy A. Williams
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Burza brązowych loków na głowie i uśmiech przyklejony do twarzy, tatuaż z runą algiz na lewej kostce
Tak naprawdę jej zainteresowanie zielarstwem zaczęło się właśnie w Dolinie Godryka. Wycieczka do rezerwatu i odnalezienie dziwnej rośliny, która okazała się później oprylakiem, obudziło w niej ciekawość tego, co natura ma do zaoferowania. Dlatego, kiedy Yuu zaproponowała, żeby pracę z koła wykonać nie na terenie Hogwartu, a właśnie w Dolinie, Nancy stwierdziła, że to świetny pomysł. Zadanie było proste, musiały jedynie pozbierać nieco ziół, które już niedługo miały zniknąć pod warstwą śniegu, albo zwiędnąć z powodu nocnych przymrozków. Szkolną apteczkę należało wyposażyć w porządne zapasy, aby nie zabrakło w niej żadnych składników na lecznicze eliksiry. Ostrożnie stawiała kroki, cały czas rozglądając się za kwiatkami i liśćmi, które nadawałyby się do zebrania. Dłonie schowała głęboko w kieszeniach płaszcza, żałując, że nie ubrała czegoś cieplejszego. Jesień, choć przepiękna, była chyba najmniej lubianą przez nią porą roku. Wieczna plucha, deszcz i mgły odbierały chęci do czegokolwiek. - W rezerwacie mieszka mnóstwo uroczych zwierzaków! Ja tam bym chętnie poznała bliżej jakiegoś szpiczaka. - stwierdziła wesoło, nie rozumiejąc kompletnie czym Yuu się przejmowała. Jakoś nie przyszło jej do głowy, że istnieje szansa na spotkanie jakiegoś mniej przyjemnego stworzenia niż futrzaste zające albo słodkie jeżyki. Nie zaprzątała sobie tym głowy i skupiała się głównie na ziemi i poszukiwaniach roślin.
Yuuko Kanoe
Wiek : 23
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 166cm
C. szczególne : azjatycka uroda, zawsze na nadgarstku ma bransoletkę z wiecznych fiołków i drugą czarno-żółtą z zawieszką borsuka
Przygody z zelarstwem dla każdego zaczynały się inaczej. Yuuko po prostu lubiła kwiaty i rośliny od zawsze. Uważała je za piękne, a do tego były one niezwykle pożyteczne. Czuła się dobrze siedząc pomiędzy nimi, a zajmowanie się przydomowym ogródkiem oraz doniczkami porozstawianymi w mieszkaniu, a obserwowanie tego jak rosły sprawiało jej również niesamowitą satysfakcję. Uważnie przyglądała się wszystkim mijanym krzakom, wypatrując którejś z rosnących w pobliżu magicznych roślin lub też jej mugolskiego odpowiednika, który może i nie zawsze posiadał tak silne właściwości, ale nieraz potrafił stanowić dosyć dobry substytut dla pewnych składników, gdy nie posiadało się ich zapasów. Oby jednak udało im się zebrać jak najwięcej składników. - W lesie przy Hogsmeade też można się na nie natknąć. Pamiętam, że znaleźliśmy jednego na warsztatach O'Connora - wspomniała z delikatnym uśmiechem chociaż oczywiście nie bardzo cieszyła się z tego, że owy szpiczak był niestety ranny. Przystanęła na chwilę przy lekkim zagłębieniu w terenie przy rozłożystym drzewie i schyliła się, by zbadać rosnące przy nim kwiaty, które wyglądały dosyć znajomo. Szczerze zdziwił ją nieco ich widok, ale wyglądało na to, że jeszcze udało im się zachować mimo dosyć niskich temperatur. Dlatego też zajęła się zbieraniem ich do przewieszonego przez ramię wiklinowego koszyka.
Nancy A. Williams
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Burza brązowych loków na głowie i uśmiech przyklejony do twarzy, tatuaż z runą algiz na lewej kostce
- Faktycznie! Przeurocze stworzenia! Może jak przygotujemy jakieś schronienie w naszym ogródku, to się jakiś do nas wprowadzi? - zaproponowała z entuzjazmem, zachwycona swoim własnym pomysłem. W końcu kto nie chciałby podglądać dokąd tupta nocą szpiczak, siedząc jesienią na werandzie, pod grubym, plecionym kocem i z kubkiem gorącej herbaty doprawionej goździkami i pomarańczą w zmarzniętych dłoniach. Kwintesencja jesieni. - Chociaż mógłby nam podgryzać roślinki... To chyba nie najlepszy pomysł... - dodała po wstępnej analizie swojego pomysłu, zastanawiając się jeszcze, czy stworzenia te przypadkiem nie zapadają w sen zimowy. - Znalazłaś coś? - zapytała widząc jak Yuu schyla się do ziemi i w zasadzie nawet nie potrzebowała odpowiedzi na to pytanie, bo kawałeczek dalej zauważyła białe kwiatki asfodelusa. Kucnęła, by zerwać rośliny, które później ktoś pewnie wykorzysta do uwarzenia eliksiru wiggenowego. Uzbierała kilka kwiatków i dopiero wtedy zorientowała się, że nie ma ich do czego włożyć, bo oczywiście nie pomyślała o tym przed wyjściem. - Mogę skorzystać z twojego koszyka? Ja oczywiście się nie przygotowałam... - przyznała z lekkim zakłopotaniem, wyraźnie niezadowolona ze swojego gapiostwa. Odruchowo złapała się za kieszeń, by sprawdzić, czy różdżki również nie zostawiła w domu, ale na szczęście przynajmniej magiczna gałązka była na swoim miejscu i w razie problemów mogła z niej skorzystać.
Yuuko Kanoe
Wiek : 23
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 166cm
C. szczególne : azjatycka uroda, zawsze na nadgarstku ma bransoletkę z wiecznych fiołków i drugą czarno-żółtą z zawieszką borsuka
- Możemy spróbować jeśli tylko chcesz. Bo w sumie czemu by nie? Nie widziała powodów, dla których Komuna Puchońska miałaby być miejscem, w którym jedynie ludzie mieliby się czuć dobrze i znaleźć tam schronienie. To samo mogły zrobić dla małych szpiczaków czy innych zbłąkanych stworzeń, które tylko znalazłyby się na terenie ich ogrodu. - Trzeba byłoby je dobrze zabezpieczyć. Choć nie sądzę, by jeden mógł narobić zbyt wielkich szkód. Na pewno mogły coś wymyślić, aby ochronić swoje zbiory jak tylko się dało i pozwolić na swobodne funkcjonowanie małych stworzonek na świeżym powietrzu w obrębie puchońskiego ogniska domowego. Wystarczyło jedynie pomyśleć nad odpowiednim rozwiązaniem. - Znalazłam bieluń. Całe szczęście mamy dosyć ciepły listopad także jeszcze sporo roślin można tu znaleźć. W innych okolicznościach pewnie niektóre z roślin już dawno byłyby zmarznięte i nie mogłyby ich zebrać. Tym razem jednak chyba dopisywało im szczęście, a Kanoe mogła ostrożnie zrywać kolejne rosnące w zagłębieniu przy drzewie kwiaty. - Znalazłam nieco bielunia. Jeszcze kwitnie - stwierdziła z pełnym zadowolenia uśmiechem, a następnie przytaknęła jedynie na pytanie o użyczenie koszyka. Ależ oczywiście, że Nancy mogła z niego skorzystać. - Jasne, że tak. Dopiero po zebraniu wystarczającej ilości bielunia postanowiła rozejrzeć się za innymi roślinami. Dodatkowo jej uwagę przykuło coś, co zaszeleściło w pobliskich krzakach. Odwróciła głowę w tamtym kierunku tylko po to, by dostrzec małego rogatego królika. - Och, jackalope. Spójrz - powiedziała ściszonym głosem i wskazała kierunek, w którym kicał zauważony przez nią zwierzak.
Nancy A. Williams
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Burza brązowych loków na głowie i uśmiech przyklejony do twarzy, tatuaż z runą algiz na lewej kostce
Wizja goszczenia szpiczaków w puchońskim ogródku była naprawdę kusząca. Gdyby zbudować między krzaczkami niewielki domek, to może również inne stworzonka zdecydowałyby się zamieszać w pobliżu? Zbliżała się zima, pewnie wiele zwierzątek będzie poszukiwało bezpiecznych miejsc, gdzie mogłyby schować się przed mrozem i śniegiem. - Masz rację, poza tym teraz już i tak niewiele tam rośnie. Poza tym one chyba zapadają w sen zimowy tak jak jeże? - nie była wcale pewna, dlatego spojrzała na Yuu pytająco, licząc, że współlokatorka może rozwieje jej wątpliwości. Chociaż kochała zwierzaki całym sercem, to ostatnio zdecydowanie bardziej interesowała się roślinami i chyba nabawiła się już lekkich zaległości w temacie ONMSu. Podziękowała za użyczenie koszyka i obok bielunia delikatnie ułożyła kilka kwiatków asfodelusa, które już zdążyła nazbierać. Nie było tego wiele, ale dopiero zaczynały poszukiwania, idąc w głąb rezerwatu, z pewnością trafią na więcej przydatnych roślin. - A może tak wspiąć się na drzewo po jagody jemioły? - zaproponowała, spoglądając w górę. Liście już częściowo opadły z drzew, pozostawiając odsłonięte gałęzie, a na nich zielone kępki jemioły. - Znaczy, no wiesz... Do antidotów... Nie, że... - dodała z rozbawieniem, ale i lekkim zakłopotaniem, przypominając sobie, że ta konkretna roślinka zazwyczaj jest kojarzony z czymś innym niż magiczne eliksiry. Chociaż w sumie w tym roku pierwszy raz miała osobę, którą chętnie zaciągnęłaby pod wiszącą jemiołę. Może zostawić sobie jedną sztukę i przyozdobić pokój? Akurat schylała się do kolejnej kępki asfodelusa, kiedy Yuu zauważyła coś ciekawego. Uniosła wzrok, aby spojrzeć w miejsce, które wskazała Kanoe, ale jej wzrok napotkał po drodze zupełnie inny widok. Białowłosa kobieta w oddali była na tyle hipnotyzująca, że Nancy zapominając o jackalopie (którego w innych okolicznościach bardzo chciałaby pooglądać), wyprostowała się i bez zastanowienia zrobiła kilka kroków w kierunku tajemniczej postaci. Szybko pożałowała tej lekkomyślnej decyzji. Zatrzymała się kiedy dostrzegła upiorne, czerwone oczy, a chwilę później leśną ciszę przerwał przerażający jęk. Zamarła w bezruchu, zgniatając kwiatki tak, że chyba już do niczego się nie nadadzą, ale szyszymora na szczęście szybko postanowiła pozostawić dziewczyny w spokoju i powędrowała w drugą stronę, wciąż donośnie zawodząc. - Słodka Helgo, dlaczego to nie mogły być szpiczaki? - szepnęła, otrząsnąwszy się z tego osobliwego paraliżu i spojrzała na zmasakrowane roślinki, które nadawały się już jedynie do wyrzucenia, a później na Yuu. Cóż, to co było w krzakach, z pewnością zdążyło już stamtąd uciec...
Yuuko Kanoe
Wiek : 23
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 166cm
C. szczególne : azjatycka uroda, zawsze na nadgarstku ma bransoletkę z wiecznych fiołków i drugą czarno-żółtą z zawieszką borsuka
Zdecydowanie mogły próbować stworzyć jakiś taki zwierzęcy zakątek dla wszelkich mniejszych stworzeń, które mogły zawitać u nich w ogrodzie. Karmniki? To również wydawał się niezwykle kuszący pomysł. Trzeba się było jakoś przygotować na nadchodzącą zimę. - Chyba tak. Chociaż chwilowo jest na tyle ciepło, że jeszcze można je spotkać - bo listopad w tym roku był wyjątkowo ciepły i to musiała przyznać. Pomimo odstąpienia koszyka nie zamierzała rezygnować ze zbierania ziół. Wśród kępek trawy rosnących niedaleko dostrzegła też nieco krwawnika, który zdecydowanie mógłby się przydać przy tworzeniu pewnych eliksirów. Dlatego też udała się w tamtym kierunku, by móc zebrać bukiecik z tych niepozornie wyglądających białych kwiatów. - Mogłybyśmy spróbować, ale to byłoby już o wiele bardziej skomplikowane - odpowiedziała jeszcze w kwestii zbierania jagód jemioły. Szczerze powiedziawszy w pierwszym odruchu nawet nie pomyślała o świątecznym zwyczaju związanym z zawieszaniem roślinki. Dopiero kiedy Nancy zaczęła się tłumaczyć z tego, Kanoe uświadomiła sobie do czego jeszcze można byłoby ją zastosować. - Wiesz... Jakbyś chciała zawsze moglibyśmy powiesić jakąś jemiołę w komunie. Tak do ozdoby tylko... Nie żeby planowała ją wykorzystać do czegoś. Po prostu wyglądała dosyć ładnie. I tak w samej komunie nie było nikogo z kim mogłaby pod nią stanąć. Chyba, że ze swoim kotem... Zapewne przeznaczony był jej żywot starej panny z kotem, która będzie dobrą ciocią dla wszystkich dzieci swoich znajomych. Przez chwilę naprawdę nie zwracała uwagi na to, co kryło się w zaroślach po tym jak odprowadziła wzrokiem jachalope'a. Nic dziwnego więc, że przerażający jęk czy też wycie, które rozległo się w lesie sprawiło, że wzdrygnęła się, a zbierany krwawnik niemal wypadł jej z rąk. - Czy to była... szyszymora? - spytała, spoglądając na Williams. Oby tylko naprawdę nie napotkały na nic, co mogłoby je zjeść...
Nancy A. Williams
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Burza brązowych loków na głowie i uśmiech przyklejony do twarzy, tatuaż z runą algiz na lewej kostce
Jeszcze przez chwile widziała przed sobą te czerwone oczy, a przeraźliwy jęk dzwonił w uszach, jakby zmora stała tuż obok. Wiedziała, że żyją tutaj różne stworzenia, zarówno te niegroźne, jak i te bardziej niebezpieczne, ale tego zdecydowanie się nie spodziewała. Całe szczęście, że mimo upiornej aury, szyszymora tak naprawdę nie stwarzała dużego zagrożenia. Ot postraszy, pojęczy, ale szkody nie powinna wyrządzić. Chyba tylko ta wiedza powstrzymała Nancy przed ucieczką z rezerwatu. Potrząsnęła głową, żeby pozbyć się z głowy tego przejmującego zawodzenia i spojrzała na Yuu, już nieco spokojniej. - Chyba tak... Całe szczęście ma chyba ważniejsze sprawy na głowie i poszła krzyczeć gdzieś indziej... - stwierdziła, zdobywając się nawet na wesoły uśmiech. Rozgniecione w dłoniach kwiatki wyrzuciła - i tak nic nie dałoby się już z nich zrobić i zajęła się szukaniem innych okazów. - Pewnie wystraszyła tego jachalope'a, co? - zapytała, chociaż chyba znała odpowiedź. Zdecydowanie wolałaby oglądać króliko-jelenia, ale nie miała tego szczęścia. Zerknęła nawet w kierunku, w którym zwierzak się pojawił, ale zauważyła tam tylko kępkę tojadu, który pewnie przyda się w szkolnej apteczce. Zebrała wszystkie roślinki, które jeszcze jakoś się trzymały mimo coraz niższych temperatur i wrzuciła wszystko do koszyka, który powoli zapełniał się kolejnymi ziołami. Ktoś będzie miał sporo roboty z czyszczeniem tego wszystkiego i suszeniem. Może w tym zadaniu również mogłaby pomóc? Na pewno nie miałaby nic przeciwko, praca z roślinami zawsze sprawiała jej przyjemność.
Yuuko Kanoe
Wiek : 23
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 166cm
C. szczególne : azjatycka uroda, zawsze na nadgarstku ma bransoletkę z wiecznych fiołków i drugą czarno-żółtą z zawieszką borsuka
Cóż zawsze mogłoby się to skończyć o wiele gorzej, bo jakby nie patrzeć w w Dolinie mogły się kręcić niekiedy naprawdę niebezpieczne stworzenia i tylko cieszyć się z tego, że chwilowo raczej nic im nie zagrażało. - Nie jestem pewna, ale na pewno dobrze, że jej już tu nie ma - nie sądziła, by to akurat jackalope przestraszył tą szyszymorę. Odłożyła krwawnik do koszyczka, a następnie zaczęła rozglądać się za innymi gatunkami przydatnych roślin, które mogły się znajdować w pobliżu przy czym zaczęła się kierować do jednego miejsca, w którym widać było nieco większe zarośla.
Nancy A. Williams
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Burza brązowych loków na głowie i uśmiech przyklejony do twarzy, tatuaż z runą algiz na lewej kostce
Niby wszystko było pod kontrolą, a jednak beztroska, która dotychczas im towarzyszyła, nagle gdzieś zniknęła. Zbieranie kwiatków nie jest już tak relaksujące, kiedy wiesz, co może czaić się za drzewem. Z tego wszystkiego nawet zapomniała, że miała zamiar zebrać jemiołę. Nie była to jednak duża strata, w końcu można było ją znaleźć niemal na każdym drzewie, a zaraz dodatkowo będzie w każdym sklepie - uroki zbliżającego się okresu świątecznego. Dlatego nie tracąc czasu, zabrała się za poszukiwania na ziemi, tych rzadziej spotykanych składników i poszła za Yuu, która chyba dostrzegła kolejne skupisko zielonych liści. - Co planujesz robić na święta? Jedziesz do domu? - zapytała, zerkając na przyjaciółkę. Była naprawdę ciekawa jak będą wyglądać te święta, pierwszy raz poza zamkiem, pierwszy raz w Puchońskiej Komunie. Może powinni zorganizować któregoś dnia Puchońską wigilię? Zastanawiając się nad tym wszystkim, prawie zdeptała kępkę pokrzyw, które przecież mogły być wykorzystane do leczniczych eliksirów! Dłońmi uzbrojonymi w rękawiczki zaczęła zbierać roślinki, a następnie ułożyła je w koszyku.
Yuuko Kanoe
Wiek : 23
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 166cm
C. szczególne : azjatycka uroda, zawsze na nadgarstku ma bransoletkę z wiecznych fiołków i drugą czarno-żółtą z zawieszką borsuka
Zdecydowanie w tej chwili mogły odpuścić sobie jemiołę i zabrać się za dokończyć zbieranie innych ziół, a następnie wrócić szybko do komuny. Yuuko zdawało się, że gdzieś jeszcze wypatrzyła dyptam, który również mogłyby zerwać i zanieść do zamku w ramach zadania kółka. - Raczej zostaję w komunie. W Japonii Boże Narodzenie ma zupełnie inny charakter - odpowiedziała, bo jednak nie miała raczej za bardzo po co wracać na to jedno święto do ojczyzny. Zamiast tego mogła spędzić czas ze znajomymi, którzy faktycznie świętowali ten dzień w dosyć rodzinny sposób. - A ty? Ciekawiło ją to czy reszta mieszkańców komuny wyjedzie gdzieś do rodziny czy jednak zostanie na miejscu. W każdym razie zamiast skupiać się głównie na przyjaciółce postanowiła zebrać jeszcze nieco dyptamu, który się ostał gdzieś w pobliskich krzakach.
Nancy A. Williams
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Burza brązowych loków na głowie i uśmiech przyklejony do twarzy, tatuaż z runą algiz na lewej kostce
- Chciałabym spędzić trochę czasu w domu, ale Puchoni to moja druga rodzina, na pewno będę chciała posiedzieć też trochę w komunie i wdychać aromat pieczonych ciastek. Bo będą ciasteczka, prawda? - Naprawdę nie mogła się doczekać świąt. Uwielbiała te najbardziej rodzinne dni w roku i była bardzo ciekawa jak to będzie spędzać ten wyjątkowy czas w domku w Hogsmeade. Sky i Yuu na pewno przygotują jakieś pyszności, wszyscy udekorują salon kolorowymi ozdobami i na pewno przyniosą do komuny największą choinkę! Taką sięgającą czubkiem samego sufitu! Kiedy skończyła z kępką pokrzyw, kawałek dalej znalazła jeszcze nieco rdestu ptasiego. Delikatnie zebrała wszystkie gałązki, które nie zdążyły jeszcze uschnąć i ułożyła je w koszyku, który był już pełen, a kolejne rośliny mogłyby z niego wypaść podczas niesienia. - Chyba wystarczy, co? Myślę, że to zapasy nie tylko na zimę, ale na cały rok. - stwierdziła, otrzepując ręce z ziemi. Wykonały kawał dobrej roboty. - Myślę, że z czystym sumieniem możemy wracać do zamku. - Uniosła koszyk i wracając do swobodnej rozmowy na temat świąt i innych przyjemności, ruszyły ścieżką w drogę powrotną.
|| zt x2
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Po uprzedniej, raczej krótkiej rozmowie z Paco na wizzie udał się w końcu ponownie do znajdującego się w Dolinie Godryka rezerwatu. Nie do końca jednak pojawił się tam w tym celu, w którym powiedział. Oczywiście miał ze sobą różdżkę i był gotów trzymać oczy szeroko otwarte na lokalną roślinność, ale tak naprawdę chciał w ciszy i spokoju poćwiczyć nieco czarną magię. Nie było to dla niego łatwe, gdy czuł się jak totalne gówno mimo wlewanych w siebie eliksirów, ale wiedział jedno - negatywne emocje pomagają przy zakazanych zaklęciach, a to już brzmiało jak światełko w tunelu. Miał też ze sobą kilka szczurów, które miały być dzisiaj jego bogu ducha winnymi ofiarami. Gdy dotarł do pewnej odludnej ścieżki, przy pomocy transmutacji zagęścił jeszcze bardziej swoje otoczenie, po czym położył klatkę ze szczurami przed sobą i otworzył swój notatnik. Sensum Divisio... - głosił nagłówek widoczny tylko dla Solberga. Połączenie ofiar w ten sposób, by wzajemnie odczuwały robioną jednemu z nich krzywdę wydawało się dość ciekawe dla nastolatka, który słyszał o podobnych przedmiotach, mających łączyć dwie osoby przy pomocy krwi, czy magii. On jednak miał skupić się na bólu i cierpieniu. Całe szczęście miał tego w sobie wystarczająco dużo. Wyjął z torby magiczną szarfę i transmutował szczurze łapki tak, by dało się je widocznie naciąć, a gdy zaczęły one krwawić, związał je materiałem i przyczepił, by zwierzaki przypadkiem nie wyswobodziły się z tej nieprzyjemnej pułapki. W końcu zaczął studiować samo zaklęcie. Chwycił nieco pewniej swoją różdżkę i patrząc na grafiki przedstawiające odpowiedni ruch nadgarstka zaczął ćwiczyć "na sucho". Co rusz musiał poprawiać ułożenie palców na drewienku, bo te naturalnie chciały przyjąć inną pozycję. Nie wiedział ile czasu na tym spędził, ale wystarczająco by w końcu mu się to powiodło. Wtedy też przeszedł więc do praktyki na pełną skalę. Wykonał gest i wypowiedział zaklęcie, ale oprócz tego, że szczurki wciąż w panice próbowały wydostać się z klatki nic innego się nie zadziało. Spróbował więc po raz kolejny i kolejny, aż w końcu miał wrażenie, że coś zobaczył. Gdy tak się stało potraktował jednego ze swoich szczurków rumpo, by sprawdzić, czy zaklęcie naprawdę mu wyszło. Okazało się, że nie do końca. Co prawda drugiemu zwierzakowi wygięło dość znacząco kości, ale nie było to tak czyste złamanie jak to, którego doświadczył jego towarzysz niedoli. Solberg spróbował więc raz jeszcze podejść do tego zaklęcia, a następnie wystosował na gryzonie zaklęcie żądlące i tym razem okazało się, że efekt jest znacznie lepszy. Miał oto przed sobą dwa połamane i identycznie pożądlone szczurki, które widocznie błagały już o śmierć. Max nie miał serca zostawiać ich w takich męczarniach. Przerwał więc magiczną wstęgę i uleczył zwierzaki, wypuszczając je następnie z klatki, którą pomniejszył i schował do torby. Właśnie miał zbierać się do domu, gdy nagle zza krzaków wyszła najpiękniejsza kobieta, jaką kiedykolwiek widział. I to naprawdę najpiękniejsza, bo była to wila, czego chłopak na początku nie skojarzył czując, jak wszystkie myśli uciekają mu z głowy. Istota poruszała się z niebywałą gracją czarując młodzieńca ruchem swoich bioder i srebrzystymi włosami, które z gracją wpasowywały się w rytm tylko jej znanej muzyki. Max niczym ślepy i zakochany głupiec chwycił ją za rękę, podążając tam, gdzie tylko sobie to wymarzyła.
//zt - Uciekam na Niebiańską polanę
+
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
A - Pędząc przez płonący las w poszukiwaniu jego prawdopodobnie przerażonych przez siłę żywiołu mieszkańców docierasz do jeziora. Ryby miały o tyle szczęścia że rozszalały ogień praktycznie im nie zagrażał. Jednak nie wszystkie wodne stworzenia przebywały w niej cały czas. Afanc którego leże jest w wysokiej trawie na brzegu był w poważnych opałach kiedy te zajęły się ogniem odcinając mu drogę ucieczki do wody, a przerażony gad nawet jeśli próbował się zbliżyć do trawy, to chwilę później cofał się nie posiadając żadnej drogi ucieczki stając się częściowo niewidzialnym. Jeśli nie chcesz porzucić Afanca w potrzebie musisz zbliżyć się i ugasić płomienie. Następnie rzuć k100. Wynik poniżej 70 oznacza że przerażone zwierzę rzuca się na ciebie dotkliwie Cię gryząc, po czym spierdziela do wody, a ty musisz po tym wszystkim udać się do uzdrowiciela, albo napisać jednopostówkę na 1500 znaków w dowolnej placówce medycznej. Przerzuty przysługują za każde 10pkt ONMS. Potomkowie Wil oraz osoby posiadające cechę Powab wili(zwierzęta) Dodają do swojego wyniku 30 oczek. Jest też możliwość wbiegnięcia w ogień i zabranie gadziny na rękach, jednak skończysz wtedy pogryziony, poparzony, a ten i tak ucieknie. Jeśli odniesiesz obrażenia, a ty bądź osoba w twojej grupie posiada co najmniej 11 punktów uzdrawiania, możesz zostać uleczony na miejscu.
B - Czy to pies? Czy to rozpędzony rower? Nie! To błotoryj z mandragorą w pysku! Możesz mieć podejrzenia że zajumał ją ze szklarni, którą widzisz gdzieś na horyzoncie. Prawdopodobnie był w środku skoku na szklarnie kiedy wybuchł pożar i teraz nie wie gdzie właściwie powinien uciec, skoro wszystko się pali. Po czasie staje w miejscu gapiąc się na ciebie i warcząc. W sumie tego można było się spodziewać po groźnym zwierzęciu jakim był. W dodatku przestraszonym i zdezorientowanym. W geście dobrej woli możesz oczyścić mu drogę przez płomienie. Dorzuć k6, gdzie przerzut przysługuje za każde 10pkt ONMS. Parzysty wynik oznacza że błotoryj natychmiast popędził oczyszczoną ścieżką nawet się na ciebie nie oglądajac. Zgubił przy tym listek mandragory, który możesz przygarnąć. Przy nieparzystym wyniku błotoryj nieco się uspokaja i towarzyszy Ci w dalszej drodze w las bądź do obozu nadal trzymając mandragorę w pysku. Przygarnąć go nie przygarniesz, ale będziesz mieć przynajmniej wspomnienia. UWAGA. Zaatakowanie stworzenia bądź próba odebrania mu mandragory rozjuszy błotoryja i sprowokuje do walki. Rzucasz 4k100 na swój atak, obronę błotoryja, jego atak i twoją obronę. Żeby wygrać potrzebujesz dwóch trafień. Tak samo błotoryj. W przypadku porażki kończysz ciężko pogryziony i musisz dorzucić k100. Wyniki 1 i 100 oznaczają że tracisz dowolną dłoń bezpowrotnie. Do tego czeka cię pilna wizyta u uzdrowiciela albo jednopostówka w dowolnej placówce medycznej. Jeśli nie straciłeś dłoni, musi być ona przynajmniej na 1500znaków. Jeśli została odgryziona, 3000 znaków. Jeśli jesteś w grupie, twoi towarzysze mogą rzucić po jednej k100 na atak. To czy będzie wymierzony w ciebie czy w zwierzę, pozostawiam już im.
C - Z oddali słyszysz cichy, piskliwy dźwięk przypominający miauczenie. Kiedy zmierzasz w jego kierunku dostrzegasz że to siedzący na drzewie Chapalu. Do tego nie dorosły osobnik, a młody kociak. Prawdopodobnie sytuacja nie różniłaby się aż tak mocno od tej jaka występuje podczas gdy kotek wejdzie na drzewo, ale ta nie była tak przyjemna. Drzewo się paliło, a ogień zaczynał powoli ogarniać też gałąź na której przebywał przerażony kotek. Jego matka okazała się być niedaleko. Przygnieciona drzewem i spalona zaledwie parę metrów od sporego zbiornika wodnego w którym prawdopodobnie żyły. Samo kocię nie zeskoczy, jest za wysoko. Jego życie jest teraz w twoich rękach. Jeśli postanowisz go ocalić, młode Chapalu przywiąże się do ciebie i nie będzie chciało odstąpić Cię na krok. Żeby je przygarnąć będziesz potrzebował jednak 4 punkty opieki oraz posiadać licencję.
D - Słyszeliście może o tym żeby ktoś przespał pożar własnego domu? Nie? Poznajcie w takim razie Lunaballe, których nie obudziły nawet płomienie. Nic dziwnego. W końcu tego dnia nie było pełni księżyca i nie wychylały nosów spoza swoich norek. Dlatego więc potrzebowały małego wsparcia. Zwłaszcza że spalone drzewo upadło i zasłoniło wyjście z nory. Do samego otworzenia przejścia wystarczyło proste zaklęcie lewitacji albo niszczące. Dorzuć 2k6. Wynik to liczba lunabalii które udało Ci się znaleźć w norce i wyprowadzić. Jeśli masz conajmniej 11pkt ONMS bądź posiadasz cechę powab wili(zwierzęta) udało Ci się przekonać stworzonka do ruszenia za tobą do obozu. W innym wypadku te po prostu wykicują w kierunku wyjścia z lasu niespecjalnie się tobą przejmując. Jeśli w norce było przynajmniej 7 Lunaballi, możesz natknąć się w środku na ich odchody, które możesz zebrać i wykorzystać jako nawóz. Zużycie ich podczas sadzenia rośliny dodaje +15% powodzenia.
E - O złodziei w tych czasach nie jest szczególnie ciężko. Ewenementy takie czają się nie tylko wśród mugoli i czarodziejów, ale także wśród magicznych stworzeń. Niuchacz zdecydowanie był królem złodziei i nawet wydarzenie takie jak pożar lasu nie stanowił dla niego przeszkód. Ba, mało tego. Dzięki temu ochrona niektórych obiektów była zmniejszona, dzięki czemu z łatwością mógł przeprowadzić skok. Jego celem była jedna z leśniczówek rozsianych po lesie, której drzwi pozostały otwarte prawdopodobnie po pospiesznej ewakuacji znajdujących się w środku pracowników. Maluch obecnie zasuwał po pomieszczeniu robiąc bajzel i kradnąc wszystko co w jakikolwiek sposób przypominało błyskotkę. Nie oszczędził nawet łyżeczek do herbaty. Próba pochwycenia go i wyniesienia z chaty która lada chwila może zająć się ogniem będzie nie lada wyczynem, ponieważ ten osobnik zasuwał wyjatkowo szybko. Rzuć k100. Niuchacza udaje Ci się złapać dopiero od 90 oczek. Możesz spróbować go zwabić i złapać dowolną ilość razy, ale każda próba poza pierwszą kosztuje Cię jednego galeona bądź świecidełko które twoja postać posiada przy sobie. System ten można ominąć transmutacją, jeśli tylko odpowiednio ruszy się głową. Po obdarowaniu niuchacza skarbami, ten postanawia z tobą pozostać, o ile spełniasz wymagania.
F - Już z oddali słyszysz alarm przeciwlotniczy, klakson samochodu i dźwięk przejeżdżającego pociągu jednocześnie. Nie trzeba być specem żeby wiedzieć że to Łupduk. Najbardziej szalony gatunek kury w Wielkiej Brytanii. Widocznie okoliczne stado wpadło w panikę. Kiedy docierasz na miejsce widzisz tylko mnóstwo dołków w ziemi które po sobie zostawiły. Dołki oraz gniazdo pełne jaj łupduków. Przed tobą zadanie ocalenia ich przed płomieniami. W gnieździe jest 12 jaj. Rzuć 2k6. Jedno oczko, to jedno jajo którego nie rozbiłeś. Jeśli posiadasz cechę połamany gumochłon odejmij od wyniku 2 oczka. Jeśli ocaliłeś conajmniej 5 jajek, możesz zachować jedno z nich i wyhodować łupduka. Albo usmażyć je i epicko się naćpać. Jeśli jesteś w grupie, możesz podnieść wynik o 1 za każdego towarzysza.
G - . Ze wszystkiego na co dało się natrafić, dostrzegłeś Gumochłona leniwie uciekającego przed ogniem… O ile w ogóle uciekaniem to dało się nazwać. Tak wolny że wystarczy go złapać i wynieść. Plus jest taki że jeśli masz jakiś pojemnik możesz zebrać po nim śluz który da się wykorzystać do uwarzenia pożytecznych eliksirów. Albo całego gumochłona o ile się ośmielisz zabrać to monstrum do domu.
H - Las był pełen różnych stworzeń które Shercliffowie tam hodowali. Natrafić było można na takie które cieszyły oko, oraz na takie których widok mógł doprowadzić kogoś do zawału. Były też takie wypadki, które łączyły obydwie cechy i na taki jeden właśnie natrafiłeś. Majestateczny hipogryf stojący zaraz przed tobą wydawał się mieć problem w postaci rannego skrzydła przez które nie mógł się wzbić w powietrze i uciec z zagrożenia drogą powietrzną. Widząc Cię natychmiast szykuje się do ataku zdecydowanie będąc przerażonym obecną sytuacją. Musisz rzucić 2k100 na obronę i na atak mający na celu okiełznanie osłabionego stworzenia. Hipogryf nie jest w pełni sił, więc na obronienie się przez jego desperackim atakiem musisz wyrzucić co najmniej 40. By go poskromić, suma twoich ataków musi wynieść 80. Rzucasz kostkami na atak i obronę aż do momentu w którym uda ci się osłabić stworzenie, bądź zostaniesz przez nie trafiony trzy razy. W przypadku porażki kończysz ze złamaną kończyną, a stworzenie ucieka uznając Cię za rozgromionego i nie wartego już więcej uwagi. Jeśli Hipogryf został pokonany, suma twoich pkt z ONMS i Uzdrawiania przekracza 30 pkt, możesz na miejscu opatrzyć ranę zwierzęcia. Jeśli po jego przebudzeniu, natychmiast się ukłonisz i nie zrobisz nic głupiego, stworzenie zrozumie że została mu udzielona pomoc i zezwoli na poprowadzenie go do obozu. Inaczej oddali się wpychając Cię w błoto karząc za brak szacunku. Możesz też wezwać pracowników rezerwatu, którzy przybędą po Hipogryfa, jednak będziesz musiał liczyć się z tym że jeśli nie zdążą przybyć, a zwierzę się obudzi, zostaniesz zaatakowany ponownie. Dorzuć k6. Parzysty wynik oznacza że pracownicy przybyli na czas by zająć się biedakiem. Nieparzysty oznacza że Hipogryf się przebudził i zdążył Cię nieco poturbować, zanim został poskromiony przez wezwanych czarodziei.
I - W lesie można było znaleźć stworzenia wyjątkowo przywiązane do drzew na których mieszkały i które chroniły nawet ceną swojego życia. Pomimo tego że były istotami dosyć nieśmiałymi, skąd też pochodzi ich nazwa. Dostrzegasz panikujące nieśmiałki uciekające z drzewa na drzewo starające uciec jak najdalej od żywiołu który pochłaniał las. W końcu trafiły na ślepą uliczkę, a ogień je otaczał. Nie masz zbyt wiele czasu na interwencję, Możesz je ocalić gasząc ogień za pomocą magii, jednak żeby tego dokonać musisz rzucić k100. Wynik poniżej 30 oznacza że się spóźniłeś, a większość nieśmiałków zostało strawione przez płomienie. Ostał się tylko jeden, ciężko ranny, którego możesz zabrać ze sobą. Jeżeli ukończysz dwa wątki po 6 postów dotyczące opieki nad nim i jego powrotu do zdrowia, możesz go przygarnąć. Jeśli udało Ci się ocalić stworzonka przed płomieniami, te patrzyły na ciebie przez chwilę. Przynajmniej do momentu w którym jeden z nich na ciebie wskoczył i zasygnalizował innym by uczyniły to samo. Po powrocie z nimi do obozu, przechodzą one na rosnące na skraju drzewo. Wyglądają na wdzięczne, czego możesz domyślić się po tym że niektóre chyba machają Ci łapkami.
J - Zdecydowany król tego lasu też znajdował się w niebezpieczeństwie. Ciężko było o bardziej majestatyczne stworzenie niż on. Przemierzając przez las słyszysz rżenie konia. Jeśli kierujesz się w jego kierunku dochodzisz do wzniesienia, z którego dostrzeżesz stojącego na polanie jednorożca otoczonego przez gęsty, powoli rosnący pierścień płomieni. Nie ma on żadnej drogi ucieczki. Masz pewność że jeśli mu nie pomożesz… Na pewno zginie. Ogień jest silny przez co ciężko go ugasić za pomocą standardowych wodnych zaklęć. Jeśli pomimo tego próbujesz, musisz rzucić k100 żeby zobaczyć ile czasu zajmuje Ci przedarcie się na drugą stronę. Wynik powyżej 60 oznacza że jednorożec jest wyjątkowo spanikowany. Od wyniku możesz odjąć wszystkie swoje punkty rozdane w zaklęcia. Jeśli jesteście w grupie, odejmujecie od siebie swoje wyniki. W przypadku użycia zaklęcia Partis Temporus bądź potężnych zaklęć wodnych, możesz przejść na drugą stronę natychmiastowo. Jeśli jednorożec był spanikowany, po zobaczeniu drogi ucieczki natychmiast ruszył w twoim kierunku i zwalając Cię z nóg pomknął dalej w las. Jeśli nie… Przez chwilę stał w miejscu, po czym ruszył w twoim kierunku. Jednorożce to istoty o najczystszych sercach, więc nic dziwnego że znają one uczucie wdzięczności. Zwłaszcza po wyzwoleniu ze śmiertelnej pułapki w jaką wpadł. Poza tym czyny znaczą najwięcej, prawda? Dlatego niezależnie od tego kim jesteś, jednorożec chce Ci pomóc nieść pomoc. Jeśli jesteś kobietą bądź @Archie N. Darling*, magiczny koń pozwala Ci się dosiąść i galopuje z tobą przez las. Jeśli mężczyzną bądź osobą której jednorożce nie ufają, koń idzie u twojego boku prowadząc Cię. Możesz dzięki temu rozegrać dodatkowy scenariusz z dowolnej kategorii (poza specjalnymi), który sam wybierzesz. *Tylko jeśli zaprezentuje jednorożcowi swojego patronusa w celu uspokojenia go
Choroba:nieaktywna Ekwipunek: różdżka, figurka smoka z wcześniejszego scenariusza Grupa: sam Scenariusz Główny: rozegrany Scenariusz Dodatkowy:G jak gumochłon Kostki dodatkowe: - Zdobycze: -
Nie zastanawiając się długo, upewniwszy się, że uratowana dziewczyna ma się dobrze, zakasał rękawy oceniając ruch wiatru, by zorientować się mniej więcej w jakim kierunku będą postępowały płomienie. Nie było takiej możliwości, żeby zignorował tę sytuację. Być może rezerwat był mu obcy, może to nawet nie jego strony, obcy ludzie, obcy kraj, ale stworzenia nie były niczemu winne. Nigdy. Bierne ofiary kataklizmu, który wydawał się na ten moment Atlasowi bardzo podejrzany. Chciał wiedzieć kto, albo co stoi za pożarem tych rozmiarów - była zima, więc nie była to kwestia suchych lasów i zaprószenia. Śmierdziało mu to klątwą, starą i okropną, nie wiedział jednak niczego o historii tych stron, więc jedyne co tak naprawdę mógł zrobić, to dołączyć do grup ratunkowych i próbować opanować tragiczne skutki, a przynajmniej ograniczyć je na tyle, na ile się dało. Zaopatrzony w różdżkę, którą zamaszyście rozsypując piach i śnieg rzucał zaklęcia z każdym krokiem, wszedł ponownie między drzewa. Rozlewanie wody przy takiej skali pożaru było bez sensu, a nawet stanowiło jeszcze większe zagrożenie. Jedyne, co mogło pomóc, to odcinanie powietrza i odgrodzenie płonących sektorów od tych, które jeszcze nie były zajęte ogniem. Śledził więc linię drzew, obserwując ich korony i starał się ciąć zaklęciami gałęzie i krzewy, by tworzyć nieprzekraczalną granicę rozszalałemu żywiołowi. Podczas tej ciężkiej pracy cudem zauważył ledwie pełznącego, powolnego gumochłona, który próbował umknąć goniącym go płomieniom. Nie zastanawiał się wcale, oblał zwierze strumieniem wody z różdżki i wziął je pod ramię, by uchronić przed niechybnym spopieleniem. W okolicach Hogwartu na pewno znajdzie się miejsce dla jeszcze jednego gumochłona, a przy wielkim jeziorze będzie bezpieczniej niż gdziekolwiek indziej. Kontynuował swoje działania jeszcze dobrych kilka godzin, nim przeniósł się, zgodnie z kierownictwem grup ratunkowych zarządzanych przez pracowników rezerwatu, do następnego sektora.
zt
Drake Lilac
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 218 cm
C. szczególne : Bardzo wysoki i barczysty. Praktycznie cały czas nosi na palcu pierścień tojadowy - tak na wszelki wypadek.
Ogień, ogień, więcej ognia... Ktokolwiek postanowił podpalić las, naprawdę wiedział co robi bo to... Na pewno nie zaczęło się od pojedynczego ognistego zaklęcia. Prędzej już od szatańskiej pożogi albo całej serii Incendio i Relashio. Może nawet zaklęcia wybuchu poszły w ruch? I tak najgorzej w tej sytuacji miały zwierzęta, które zamieszkiwały te okolice i były wystawione na bezpośrednie zagrożenie od strony płomieni. A nie wszystkie z nich mogły uciec przekopując się pod ziemią, teleportując się czy też po prostu odlatując. Zwłaszcza te wodno-lądowe, które pomimo spędzania sporej ilości czasu w wodzie zazwyczaj siedliska mają na brzegach. - Widzisz coś? - Bo jemu jeszcze żadne zwierzę się w oczy nie rzuciło. Na dodatek odczuwał tegoroczną edycję klątw, jakie zaczęły nękać ostatnio ludzi. Nie wie... Może ktoś znowu coś odkrył i wypuścił okropieństwa na świat? Stąd też trzęsienie ziemi i powódź w szkołach, z którymi mieli aktualnie wymianę? Jago akurat dopadły zimne łapy, które go obmacywały po całym ciele. Poza tym zauważył że tak jak różne osoby trafiają różne schorzenia, tak mu akurat przytrafiają się te łapy... Normalnie aż krwawy rytuał mu się przypomina. Akurat dochodzili do jeziora przy którym również porządnie się jarało, a on słyszał chyba jakieś... miałczenie? - Słyszysz to? - On sam się rozglądał, ale nie dostrzegał niczego.
Odwróciła się gwałtownie, kiedy usłyszała szyderczy, całkiem nieznajomy głos. Zmarszczyła brwi kiedy dostrzegła tylko rażące płomienie, niszczące wszystko co spotykały na swojej drodze. Nie mogła się skupić, głos wyśmiewał jej sekrety, a ona nie miała pojęcia co się dzieje. Pokręciła tylko głową na pytanie Drake’a, bowiem bała się odezwać, w przerażeniu twierdząc, że głos który słyszy okaże się jej własnym. Czuła się jak obłąkana, ale miała jasny cel – musiała pomóc. Nie robiła tego dla ludzi, miała w nosie tych całych Shercliffe'ów, choć szanowała ich za ideę prowadzenia rezerwatu. Czy nie tego sama chciała? Wciąż gubiła się w planach na przyszłość, choć ta zbliżała się szybciej niż Ruby była gotowa. A jednak nie o ludzi tutaj chodziło, nie o rośliny, które obchodziły ją jeszcze mniej. Była tutaj dla magicznych stworzeń, które w rezerwacie tworzyły swój azyl – miało im tu nic nie zagrażać. Wyklinała w myślach tego, który podłożył ogień, gorączkowo się rozglądając, próbując przebić się przez trzaski płonącego drewna. Zdawało jej się… Nie, miała pewność, że słyszy miałczenie. Bez chwili zawahania wskoczyła niemal w płomienie, przedzierając się przez rozżarzone jeszcze gałęzie i nie zwracała uwagi na ból smagania nimi po gołej skórze dłoni. — Cicho — syknęła, ale nie wiedziała właściwie do kogo. Była niemal pewna, że oszalała, a skoro słyszała głosy – nawet w świecie czarodziejów nie świadczyło to o niczym dobrym, to czy miauczenia również sobie nie wyobraziła? — O Merlinie… — mruknęła jednak, kiedy dostrzegła kociaka chapalu. Rozglądała się w poszukiwaniu matki, doskonale wiedząc, że wcale tak łatwo, nawet w obliczu ognia, nie porzuciłaby swojego dziecka. Rzeczywistość była bolesna, gdy zobaczyła martwe zwierzę, trawione już przez ogień. Rzuciła się więc na pomoc kociakowi, polewając drzewo wodą tak, by mogła się chociaż po nim wspiąć, choć wiedziała, że to i tak szalenie niebezpieczne. Nie mogła go jednak tak zostawić. Nie chwyciła go wcale naturalnie, nie zrobiła tego delikatnie, ale kiedy znalazł się w jej rękach, a ona choć poparzona przyciskała go do klatki piersiowej, zeskoczyła z drzewa. Nie oglądała się za siebie, ale usłyszała jak to się zawala, miała tyle szczęścia, że głowa mała. — Drake, spierdalamy stąd!! — zawołała do niego i biegła dalej, nawet się nie zatrzymując. Żywioł musiał dokończyć co zaczął, nie sądziła, że byli w stanie zrobić cokolwiek więcej dla rezerwatu, a jedno ocalone przez nią istnienie było warte więcej niż sądziła.
|zt x2
______________________
without fear there cannot be courage
Mulan Huang
Wiek : 21
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 176cm
C. szczególne : niewielki tatuaż z przodu lewego barku, zmieniający kolor poruszający się tatuaż chińskiego smoka na niemal całe plecy, runa jera na lewym boku na wysokości żeber, ślad po zaklęciu Agere na prawym przedramieniu, często zmienia kolor włosów oraz korzysta z magicznych i barwiących soczewek
Może i znikacze finalnie wróciły do swoich siedlisk, ale nie ulegało wątpliwości, że ich wcześniejsze zniknięcie musiało być czymś spowodowane. Ich zachowanie nie było do końca naturalne i Huang z pewnością chciała to dokładniej zbadać. Tym bardziej, że później znalazła w rezerwacie nie do końca naturalne ślady, które mogłyby wskazywać na to, że jakaś niepowołana istota czy też czarodzieje znaleźli się w lesie. Trudno było jej stwierdzić, który scenariusz był właściwy, bo ślady zostały nieco zatarte. Nie mogła powiedzieć czy pochodziły z jakiegoś nie do końca znanego jej stworzenia czy może jakiejś tajemniczej ludzkiej działalności. Wiedziała tylko mniej więcej w jakim kierunku prowadziły te ślady. - Mniej więcej w tej okolicy znalazłam ostatnie ślady. Jeśli zostawili je czarodzieje to mogli skorzystać z tej ścieżki... Miej oczy otwarte - poleciła mu jeszcze chociaż nie sądziła, aby było to potrzebne. Wiedziała, że Shercliffe był niezwykle uzdolnionym pracownikiem rezerwatu i prawdopodobnie również jednym z bardziej spostrzegawczych oraz wyczulonych na wszelkie zmiany, które zachodziły w otoczeniu. Dlatego chyba naprawdę mogła być zadowolona z tego, że to właśnie z nim przyszło jej pracować przy tej sprawie.
Frederick nie był zachwycony tym, że musiał pracować z drugą osobą, ale musiał przyznać, że Mulan przynajmniej nie była skończoną idiotką. Zachowywała się inaczej, niż swój brat, była bardziej skoncentrowana na prawdziwej pracy, a nie na lizaniu tyłku w Ministerstwie, a poza tym nie miała tak irytującego sposobu bycia. I, co najważniejsze, najwyraźniej rzeczywiście przejmowała się tym, co działo się w rezerwacie. Nie robiła tego jedynie na pokaz, czy po to, żeby zostać jakimś pracownikiem miesiąca, żeby dostać za to nagrodę, żeby dowiedzieć się, że była niesamowicie uzdolniona, żeby dowiedzieć się, że miała dosłownie wszystko. - Jak wyglądały? - zapytał jeszcze prosto, zdecydowanie rzeczowo, chcąc się przekonać, czy byłby w stanie do czegoś przypisać te ślady. Mimo wszystko miał nieco więcej doświadczenia, niż towarzysząca mu dziewczyna, a wychowując się w świecie, w którym istniały właściwie wyłącznie magiczne stworzenia i animagia, wiedział zapewne o takich rzeczach, o jakich nie śniło się największym filozofom. Być może zatem byłby w stanie określić lepiej to, co się wydarzyło. - Chociaż biorąc pod uwagę te amulety, zakładam, że to jednak czarodzieje. Nie wiem tylko, po co tutaj przyszli. Jakiś tajny rytuał? - dodał bez większego przekonania, chociaż prawdę powiedziawszy wcale by się nie zdziwił. Poruszył zaraz uchem, gdy doleciał do niego jakiś dźwięk, trzaśnięcie gałęzi, czy coś podobnego, co sugerowało, że w okolicy był ktoś jeszcze. Dlatego też uniósł dłoń, by przyłożyć palec do ust, każąc tym samym Mulan powstrzymać się od mówienia. Potrzebowali pełni skupienia, pełni organizacji, by nie wpaść w jakąś zasadzkę i zorientować się, jakie dokładnie magiczne, albo całkowicie niemagiczne, stworzenia przemieszczały się w okolicy tej ścieżki. Bo to, że ktoś tutaj był, ktoś poza nimi, stało się dla niego oczywiste, w miarę, jak szelest i trzaski zaczęły narastać, nie przypominając właściwie w ogóle wiatru i naturalnych dźwięków lasu.
______________________
I'm real and the pretender
I have my flaws I make mistakes But I'm myself
I'm not ashamed
Mulan Huang
Wiek : 21
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 176cm
C. szczególne : niewielki tatuaż z przodu lewego barku, zmieniający kolor poruszający się tatuaż chińskiego smoka na niemal całe plecy, runa jera na lewym boku na wysokości żeber, ślad po zaklęciu Agere na prawym przedramieniu, często zmienia kolor włosów oraz korzysta z magicznych i barwiących soczewek
Na pewno jeszcze kiedyś się do siebie przyzwyczają. Zresztą zaskakujące było to, że Frederick jeszcze nie miał jej za skończoną idiotkę. Być może można było zrzucić to na karb tego, że jednak nie miała jeszcze zbytniej okazji do tego, aby wykazać się swoją głupotą. No, ale to zawsze mogło ulec zmianie jeśli tylko nadarzyłyby się sprzyjające temu okoliczności. W końcu nie bez powodu mówiono o tym, że miała jedną komórkę mózgową, która dodatkowo często emigrowała. - Ciężko mi stwierdzić. Trochę jakby ktoś coś ciągnął. Drzewa wyglądały tak jakby coś się o nie otarło albo uderzyło w nie ze sporą siłą. Albo coś transportowano albo mamy do czynienia z jakimś dziwnym drapieżnikiem - przyznała, bo sama nie wiedziała, co o tym sądzić. Tropy zawsze mogły ulec rozmyciu w deszczu, ale wciąż głębsze bruzdy w ziemi się zachowały. Wciąż było to jednak za mało, aby mogła stwierdzić z całą pewnością jakie dokładnie było pochodzenie pozostawionych śladów. Wiedziała jednak, że Shercliffe był dużo bardziej spostrzegawczy niż większość pracowników rezerwatu i domyślała się, że jeśli ktoś mógłby okazać się pomocny w rozwiązywaniu tej zagadki to właśnie będzie on. - Nie mam pojęcia. Moją pierwszą teorią było rzecz jasna kłusownictwo. Może powinniśmy oddać te amulety do rzeczoznawcy? Nie wiem, może mógłby wyciągnąć z nich jakieś wskazówki - zasugerowała, bo jednak całkiem możliwe, że być może miały one jakieś właściwości, których oni dwoje nie byli kompletnie świadomi. Chciała skupić się na poszukiwaniach jakiś kolejnych śladów, rozglądając się po okolicy, ale wtem napotkała na swojej drodze grupkę wozaków, które zaczęły ją obskakiwać w poszukiwaniu czegoś dobrego do jedzenia. Szkoda tylko, że nie bardzo mogła im jakkolwiek pomóc ze względu na to, że jednak nie posiadała przy sobie stosownych smaczków.
Nigdy nie było wiadomo, co mogło się w życiu wydarzyć. Prawdę mówiąc, Frederick miał świadomość, że ludziom zdarzało się przekonać go do siebie, choć oczywiście nie było to tak częste, jakby chcieli. Był uparty, był zawzięty i zdecydowanie daleko było mu do człowieka, który mógłby być przyjemniaczkiem, więc większość osób zwyczajnie wycofywała się ze znajomości z nim. To nie było coś, co go odstraszało, bo najzwyczajniej w świecie był samotnikiem, był człowiekiem, który nie potrzebował innych do szczęścia, nie widział konieczności rozmów z innymi, nie widział konieczności przyjaźnienia się z kimś. Nie tak głęboką, jak mieli inni. - Jeśli ktoś coś tutaj ciągnął, to chyba cierpimy na zbiorową ślepotę - skomentował, ale widać, że nie potraktował jej słów z pobłażaniem, ale wziął je sobie raczej do serca i spróbował rozejrzeć się uważniej po okolicy, ocenić to, co dostrzegał, ocenić to, co się przed nim znajdowało. Nie był pewien, czego powinien się spodziewać, jak powinien do tego podejść, co powinien z tym wszystkim zrobić, ale liczyło się, żeby znaleźć ślad czegoś, co faktycznie nie pasowało do rezerwatu, co mogło skrzywdzić znikacze, a co za tym szło, również inne zwierzęta. Jeszcze tego by im brakowało po tych wszystkich smokach, które musieli wyłapywać, mając nadzieję, że ich nie zjedzą. - Sądzę, że to jest dobre rozwiązanie. Nie znam się na amuletach, więc przydałby nam się ktoś, kto mógłby nam powiedzieć o nich coś więcej. To nie może być przypadek, że znikacze je nam przyniosły - odpowiedział, krzywiąc się lekko w parodii uśmiechu, gdy dostrzegł wozaki. Przyklęknął kawałek dalej na ścieżce, dostrzegając ślad, o którym mówiła Mulan, a później uniósł głowę i był to błąd. Bo napotkał spojrzeniem wilę, na co zdążył częściowo zakląć, ale było za późno, bo najzwyczajniej w świecie uległ jej czarowi i bez zastanowienia podniósł się, by ruszyć za tym niepokornym stworzeniem. Bez myślenia o tym, co dalej i to, oczywiście, był błąd.