A właściwie jezioro, niefrasobliwie zwane oczkiem wodnym ze względu na jego dość niepozorne rozmiary. Niemniej jednak, nie daj się zwieść, jezioro to jest bardzo głębokie, a w mrocznej otchłani wody kłębią się magiczne wiry, skłonne wciągnąć Cię niemalże natychmiast ilekroć tylko za daleko bądź za głęboko się zapuścisz. Podobno zamieszkują je syreny. Czasami kapryśne i psotne, a niekiedy wyjątkowo pomocne, łowiące potencjalnych topielców.
Uwaga! Wchodzisz tu na własną odpowiedzialność! Kostki, które tu wyrzucisz mogą ci dać bardzo duży potencjał magiczny, niesamowite przedmioty itp. Jednak możesz też zachorować na nieznaną chorobę, poważnie się poranić lub stracić dużo pieniędzy. Zanim rzucisz kostką, upewnij się, że znasz zasady wynikające z rzutu.
1 - Dobrze wiedziałeś jak może zakończyć się taka wyprawa, ale z jakiegoś powodu nie mogłeś się powstrzymać. Skuszony magią bijącą od jeziora, postanowiłeś trochę w nim ponurkować. Wyposażony w zaklęcie bąblogłowy, skrzeloziele lub cokolwiek innego, umożliwiającego oddychanie pod wodą zanurzyłeś się w jeziorku, chcąc odkryć jego tajemnicę. To właśnie ciekawość Cię zgubiła… chyba, że wygodniej będzie Ci zrzucać winę na nieostrożność. W każdym razie, skierowałeś się ku intrygującej Cię wyrwie w ścianie wyznaczającej koniec jeziora, licząc na to, że znajdziesz tam jaskinie. Nie myliłeś się, faktycznie coś tam było, ale…
Spoiler:
Ale to na pewno nie było to, czego się spodziewałeś! Kiedy tylko zajrzałeś do środka, nagle coś twardego i silnego odciągnęło Cię od jaskini. To siwowłosy tryton wyskoczył z zagłębienia, najwyraźniej wściekły i oburzony Twoją bezczelną ciekawością. Zdążył Cię kilka razy uderzyć po ramionach ciamarnicą, dzięki czemu kiedy wyjdziesz na ląd, będziesz musiał zmagać się przez dwa i pół tygodnia z bolesnym poparzeniem jej jadem.
2 - Chciałeś tylko popływać, a wpakowałeś się w nieoczekiwane tarapaty. Zapomniałeś, że mimo stateczności powierzchni wody, całe jezioro nieustannie się porusza dzięki wirom wodnym. Twoja lekkomyślność zaprowadziła Cię wprost do wody, a ledwie zdążyłeś doń wejść, zacząłeś być wciągany w sam środek głębin. Nie potrafiłeś poradzić sobie z wydostaniem się, nie mogąc wymówić inkantacji zaklęcia z ustami pełnymi wody (czarodziej z genetyką zaklęć bezróżdżkowych może założyć, że udało mu się poprawnie rzucić czar). Na szczęście dla Ciebie, trafiłeś na bardzo uczynną syrenę / trytona. Widząc co się dzieje, porzucił/a swoje codzienne zajęcia na rzecz wyłowienia Cię z wody. Straciłeś przytomność tuż po tym, jak przed oczyma mignął Ci wielobarwny ogon, a kiedy ocknąłeś się na brzegu, byłeś sam. Miałeś naprawdę sporo szczęścia! Nie wszystkie wodne stworzenia są takie uczynne.
3 - Ciężko powiedzieć jak to się dzieje, że miłość międzygatunkowa jest tak pociągająca dla niektórych czarodziejów. Może sam zawsze wykazywałeś podobną fascynację, a może się tego brzydziłeś? Niezależnie od tego jakie masz na ten temat zdanie, dzisiaj przyszło Ci się zmierzyć z ogromną pokusą. Przychodząc nad jezioro, spotkałeś w jego wodach bardzo przyjazną syrenę bądź trytona, który/a wyraźnie chciał/a zwrócić na siebie Twoją uwagę. Popisywał/a się nieustannie, zachęcając Cię do wejścia do wody.
Spoiler:
Dorzuć dodatkową kostkę: Parzysta - spodziewałeś się, że ta wyprawa skończy się prawdziwie… upojnymi chwilami? Pewnie nikt, kto zna anatomię wodnych stworzeń by tego nie przewidział, ale syreny czy trytony mają swoje sposoby na kopulację z ludźmi, co niejako odbyło się przy Twoim magicznym udziale. Prawdziwie namiętne zbliżenie zakończyło się szybko, ale towarzyszyły mu solenne obietnice następnych. Nieważne czy zamierzasz jeszcze tutaj wracać czy nie, nigdy już więcej nie spotkasz syreny lub trytona, z którym obcowałeś. Za to możesz być pewien, że jeśli w ciągu miesiąca będziesz uprawiać z kimkolwiek seks, na sto procent zarazisz go nitinią, która dotyka również Ciebie. Nieparzysta - nie łączy was nic więcej poza wspólną zabawą i dzieloną radością. Syrena / tryton okazuje się być naprawdę rozrywkowym stworzeniem, które oferuje Ci nawet zamianę jednego z nich. Wiesz, że to niemożliwe, a głupcy, którzy kiedyś zaufali podobnym obietnicom, najpewniej już dawno zaściełają swoimi szczątkami dno jeziorka, więc stanowczo odmawiasz co spotyka się z prawdziwym oburzeniem ze strony Twojego towarzysza. Krzyczy coś w swoim przedziwnym języku, okładając Cię wodorostami, a Ty musisz w popłochu uciekać, martwiąc się, że zaraz znajdzie jakąś porządną ciamarnicę!
4 - Spędzasz nad jeziorkiem bardzo dużo czasu, ale z pewnością nie bezproduktywnie. Nawet, jeśli z początku Cię to nie interesuje, dość szybko odkrywasz jak fascynujące mogą być okoliczne rośliny. Niektóre z nich przedziwnie błyszczą, kiedy coś chlupocze w jeziorze (pewnie reagują na pobliskie syreny), a inne cicho syczą, gdy je zrywasz. Może masz o nich jakiekolwiek pojęcie, a może i nie, w każdym razie na pewno zrobisz z nich jakiś użytek, prawda? Zdobywasz punkt do kuferka z zielarstwa! Jeśli w ciągu miesiąca od napisania posta w tym temacie, przeprowadzisz wątek z dowolną postacią, zakładający wykorzystanie roślin zebranych przy oczku wodnym, otrzymasz dodatkowy jeden punkt z eliksirów oraz losowy eliksir, wybrany przez Mistrza gry lub Prefekta.
5 - Trafiła Ci się prawdziwa gratka. Mimo, że w jeziorze ani na jego brzegu nie spotkałeś żadnych syren czy trytonów, okazało się, że łódka na brzegu nie jest jedynie bezużytecznym elementem dekoracyjnym. Za pomocą zaklęcia udało Ci się ją zmusić do leniwego poruszania się po jeziorze. Rozciągnięty na plecach, mogłeś do wieczora relaksować się, wsłuchany w szum drzew i ćwierkanie ptaków, a kiedy się obudziłeś, znalazłeś przy sobie porcję skrzeloziela, najpewniej podrzuconą tu w międzyczasie przez uczynne syreny. Może było to zaproszenie do zbadania głębin? Kto wie.
6 - Okazuje się, że jesteś naprawdę bardzo zdolnym czarodziejem. Nie ma znaczenia czy jedynie chciałeś odpocząć nad jeziorem czy może zgłębić jego tajemnice, ale kiedy zbliżasz się do niego, znajdujesz na brzegu, zanurzoną jedynie do połowy syrenę. Jej srebrzysty ogon tkwi na lądzie, zakrwawiony i wysuszony, a głowa desperacko próbuje oddychać pod wodą. Jakiś czarodziej musiał ją zranić.
Spoiler:
Dorzuć dodatkową kostkę: Parzysta - syrena nie chce dać Ci się dotknąć. Jest bardzo niespokojna, wierzga i próbuje zadrapać Cię szponami, ale jest zbyt zmęczona, aby zrobić Ci poważną krzywdę. Leczysz jej rany i zsuwasz ją do wody, a ona w ramach podziękowania jedynie miażdży Cię wzrokiem i ochlapuje wodą. Chyba nie ma najlepszych wspomnień związanych z czarodziejami. Zdobywasz punkt do kuferka z uzdrawiania! Nieparzysta - syrena jest zaskakująco spokojna. Wymęczona i ranna, spokojnie leży, dając Ci się opatrywać, a kiedy ostatecznie ląduje już w wodzie, zaraz wynurza głowę, aby popatrzeć na Ciebie z wdzięcznością. Przez chwilę przeczesuje złociste włosy szponiastymi palcami, wyciągając z nich coś niewielkiego. Posyła Ci pełne ufności spojrzenie i kładzie na skałach przed Tobą coś niewielkiego, ale zanim zdążysz jakoś zareagować, już odpływa, znikając w głębinach. Zdobywasz punkt do kuferka z uzdrawiania oraz świetlik!
Aiden Mograine
Wiek : 31
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : Wypalony numer 158263 na prawym przedramieniu, leworęczność
Po fatalnym moście znikaczy nie bardzo chciał dalej zwiedzać rezerwat, ale na drugi dzień i tak tutaj przyszedł. Tym razem znalazł się nad syrenim oczkiem wodnym. Będąc tuż obok wody spotkała go niespodzianka. Jedna z syren pływała przy brzegu, na jego widok zatrzymała się i zaczęła obserwować. Po krótkiej chwili wyciągnęła w jego kierunku rękę i w połączeniu z maślanymi oczami i pięknym uśmiechem zaczęła go zapraszać do siebie. Mężczyźnie zrobiło się strasznie gorąco, i z każdą chwilą coraz bardziej chciał skorzystać z oferty. Cofnął się parę kroków w tył ale nie wytrzymał, ściągnął z siebie wszystko oprócz bielizny i podszedł do syreny. Kolejne chwile były bardzo upojne, ku wielkiemu zdziwieniu Aidena oczywiście. No bo kto by się spodziewał, że można uprawiać seks ze zwierzęciem wodnym? Ba, nawet otrzymał obietnicę, że jeśli wróci to powtórzą. Oprócz tej miłej niespodzianki czekała na niego już mniej przyjemna. Dwa tygodnie po tym zajściu okazało się, że został zarażony jakaś chorobą weneryczną. Piękne dzięki syreno za takie prezenty. Mężczyzna spędził w Mungu ponad tydzień, najgorsza w leczeniu była konieczność stosowania okładów na prącie. Uwierzcie mi, doktorek nie dał się przekonać, że Aiden sam sobie poradzi.
Kostki: 3(4) z/t
Melusine O. Pennifold
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 169
C. szczególne : turban na głowie z magicznymi wzorami, piegi na twarzy, płynne ruchy, zwiewne ubrania;
Są takie osoby, które nawet jeśli są niebezpieczne, wracasz do nich, niczym do krzywdzącego uzależnienia. Są też takie miejsca. Wiele osób powtarza, że syrenie oczko wodne nie należy do odpowiednich miejsc na samotne spacery. Ja jednak nie jestem sama. Mam swoją niewielką roślinkę, hibiskusa, z lekcji zielarstwa, którym miałam się zająć najlepiej jak potrafię. Wydaje mi się, że wczoraj go zaniedbałam, zastanawiam się czy może przypadkiem nie podlałam go, chociaż w moim magicznym terminarzu z pewnością zaznaczyłam sobie termin. Tak mi się wydawało, że ostatnio szwankował. W każdym razie przerażona fakt, że moja roślinka wygląda niewystarczająco zdrowo dziś chodziłam z nią praktycznie wszędzie, korzystając z wolnego dnia. Dlatego nawet aranżując spotkanie z moją kuzynką, nie zostawiam roślinki samej w dormitorium. Od kilku dni przeżywam moją pierwszą randkę z chłopcem i z kim innym miałabym się tym podzielić niż z własną krwią, do której jestem tak przywiązana. Wiem, że mogę spotkać się z kpinami, drwinami i teoriach o miłości damsko - męskiej i męsko - damskiej. Ale po cichu liczę na to, że dostanę też odrobinę zrozumienia i co najważniejsze rady. Nie jestem pewna czy flirtowanie z chłopcami jest takie same jak z kobietami. Czekając na Valkyrię obchodzę ostrożnie oczko wodne. Zastanawiam się czy może nie nazwał tego jakiś nasz przodek mieszkający ty lata temu. Lubię czasem wyobrażać sobie takie historie. Woda jak zwykle jest dla mnie łaskawa i nic nie mąci mojego spokoju. A nawet znajduję szałwię lekarską, którą ostrożnie zbieram i chowam po kieszeniach przestronnego, niebieskiego płaszcza.
Wspinam się na palcach, delikatnie stawiając każdy krok. Za mną ciągną się poły mojego szmaragdowego płaszcza i łopoczą, szamotane wiatrem. Odgarniam z oczu niesforne loki, które kręcą się i uginają pod wpływem wilgotnego powietrza. W pewnych aspektach naprawdę nie lubię zimy – a może nie lubię po prostu moich włosów. Krzywię się nieco, gdy słyszę o miejscu naszego spotkania, ale nie oponuję. Nie lubię syren – nie wierzę, że jestem syreną. Nie ciągnie mnie do jezior czy oczek wodnych, bo woda nie jest wcale moim żywiołem. Jestem walkirią i słucham wiatru zacinającego w moich uszach, nie strumieni, wygrywających przedziwną melodię. Nie spieszę się specjalnie, korzystając z czystego powietrza i pięknego dnia. To nie tak, że nie czekam na nasze spotkanie, w końcu słyszałam, że wreszcie zainteresowałaś się randkami z chłopcami. Jestem ciekawa, czy zmienia to w jakiś sposób Twój pogląd na świat, czy może chcesz tylko upodobnić się do matki. A przecież widzę, że masz w sobie też sporo od ojca. W końcu pojawiam się na miejscu, czując, że jest w nim coś bardzo niepokojącego. Świat widzę w ostrzejszych kolorach, w które formują się także nazwy i dźwięki. Mijam jednak dystans między nami, dostrzegając, że czymś się zajmujesz. Zbierasz zioła? Nie jestem pewna, bo jeśli chodzi o Zielarstwo to jestem chyba bardziej niż koszmarna. Zdecydowanie wolę Runy, ale obawiam się, że ich tutaj nie znajdę. Wykonuję kilka ostatnich kroków i obrzucam Cię spojrzeniem – w myślach konstelacje ciemnych piegów łączą się ze sobą, odcinając się od Twojej bladej skóry. – Mela! Jak dobrze Cię znowu widzieć – mówię i witam się z Tobą, nie zwracając uwagi na to jak zareagujesz na niefortunny skrót. Wiem doskonale, że cię mierzwi, ale nigdy chyba nie przestanę go używać. Wystarczy jedno spojrzenie w Twoje ciemne oczy, żebym dojrzała, że stało się coś faktycznie wyjątkowego – choć daleko im do barwy spokojnego oceanu, Twoje imię i ton głosu brzmi jak modry, ten kolor, którego jak mi się zdaję, tak bardzo pożądasz. Moje spojrzenie prześlizguje się na hibiskusa i przygryzam dolną wargę w zamyśleniu. – Czy to Twój nowy chłopak? – pytam, bo nie byłabym sobą, gdybym nie wtrąciła podobnej uwagi. Jesteśmy rodziną, więc dobrze wiesz, że takie niewinne żarty to jedynie wyraz troski. Chciałabym wiedzieć coś więcej o tym, co się wydarzyło – może nawet odzywają się we mnie jakieś opiekuńcze instynkty. Chłopcy czy dziewczęta, wszyscy potrafili być przepaskudni. Sięgam ku Twoim dłoniom i splatam nasze palce delikatnie potrząsając nimi w ekscytacji. - Opowiedz mi wszystko, koniecznie – tym razem brzmię już zupełnie poważnie.
(3 + nieparzysta, ale to wydarzy się później!)
Melusine O. Pennifold
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 169
C. szczególne : turban na głowie z magicznymi wzorami, piegi na twarzy, płynne ruchy, zwiewne ubrania;
Nie mam zdania na temat Twoje żywiołu, bo nie potrafię zrozumieć jak może być nim wiatr. Wydaję mi się, że powtarzasz to sobie nieustannie i bez końca, aż w końcu sama w to święcie wierzysz. Z resztą wmawianie sobie najróżniejszych teorii jest Twoją specjalnością. Potrafisz doskonale utwierdzić wszystkich w przekonaniu, że nie jesteś Meluzyną, chociaż nią jesteś. Musisz to czuć czasami, kiedy zasypiasz, zamykasz oczy, pływasz zwinnie. A jednak uparcie wypierasz się swojego przeznaczenia. W jak wielu rzeczach jeszcze zgrabnie oszukujesz sama siebie? Nie wiem, ale to Twój wybór, ja jedynie mogę ze zrozumieniem wysłuchać Twoich buntowniczych poglądów. Słyszę Cię już z daleka, jakbyś specjalnie nie korzystała ze zwiewności odziedziczonej po matce. Kiedy zrywam już wszystkie rośliny odwracam się wypatrując Twojej chmurnej sylwetki. Macham dłonią do Twojej bujnej, szalonej fryzury, takiej jak moja, ale którą ja jak zwykle schowałam pod dużym turbanem, który komponuje się z kolorem moich smutnie brązowych oczu. - Mela, stęskniłam się za tobą! - Witam się z Tobą radośnie skrótem który podoba Ci się równie mocno co mi. Bo jak mówi stare przysłowie jak Meluzyna Meluzynie, tak Meluzyna Meluzynie, czy coś w tym stylu. W naszych wodnistych genach płynie droczenie się wzajemne, więc ani trochę mi nie przeszkadzają Twoje głupiutkie uwagi, bo ja również jestem ich fanką. - Tak - odpowiadam i posyłam pocałunek mojej roślince. - Ale wieczorami udaję że jest profesorem Corbijnem - mówię, machając zalotnie brwiami. Moje zauroczenie nauczycielem zielarstwa, o czym pewnie doskonale wiesz, wynika jedynie z przedmiotu, który uczy. Gdyby była to podstarzałą wiedźma, może również flirtowałabym z nią ze względu na jej wiedzę. - Nie ma jeszcze co opowiadać - mówię, ale równocześnie splatam żwawo nasze długie palce i śmieję się zawstydzona. - Nazywa się Myles, jest dwa lata starszy, z mojego domu i jest przystojny - streszczam i wymieniam na palcach najważniejsze zalety mojego przyszłego chłopaka. Bo niech nikt się nie myli, skoro już postanowiłam, że to jemu oddam mój pierwszy pocałunek z chłopcem, to tak będzie. - Byliśmy na łyżwach i nie radził sobie najlepiej... ale nic mu nie powiedziałam, dziewczyny czasem są za dumne na wytykanie błędów, a co dopiero ambitni chłopcy... - wyrażam swoje przypuszczania, więc szukam potwierdzenia w Twoich walkiriowych, pięknych, modrych oczach.
Chyba nie potrafiłam usiedzieć w miejscu. A już na pewno nie potrafiłam przeżyć tygodnia bez poważnego uszkodzenia się lub targnięcia się na własne życie. Rezerwat Shercliffe'ów był dla mnie od zawsze niezwykle ciekawym terenem, pełnym niezwykłych miejsc, od których nieznana mi magia biła na wszystkie strony. To chyba dlatego skierowałam doń kroki tamtego dnia. Szukanie wrażeń było jednym z moich sposobów radzenia sobie z problemami, a w ostatnim czasie jeden urósł do naprawdę ogromnej rangi. Nie spodziewałam się Jej obecności w Hogwarcie, nie tam, w mojej bezpiecznej przystani, do której uciekałam, by przestać mierzyć się z trudami codzienności, co rano porzucanych w rodzinnym domu. Wybiła mnie z rytmu, wybiła mnie z właściwego tempa, którym biegło moje życie, a ja nie potrafiłam sobie z tym poradzić. Pierwszy raz w życiu wolałabym przyspieszyć czas, niż cofnąć go. Pragnęłam końca roku szkolnego tak bardzo, że podświadomie pchałam się w coraz niebezpieczniejsze wyprawy. Sprowadziłam na siebie w ostatnim czasie tyle nieszczęść... Wtedy nie było inaczej. Nie mam pojęcia, co mnie podkusiło, bym zażyła kąpieli w oczku wodnym. Kiepskie z niego było "oczko", w rzeczywistości przypominało bardziej jezioro, lecz o tym przekonałam się dopiero po zanurzeniu. Bąblogłowy wydawało się nie zawodzić, w pogotowiu miałam różdżkę i z duszą na ramieniu porzucałam ubrania wierzchnie przy brzegu. Ciemna otchłań pochłonęła mnie, a ja opadałam, pozwalając ciału przez moment tonąć, dopiero później wprawiając w ruch ręce oraz nogi. Nigdy nie robiłam na wytrawnego pływaka, lecz w tamtej chwili panowanie nad ruchami wody wychodziło mi zaskakująco łatwo. Może to nie była moja zasługa? Zainteresował mnie błysk w skalnej wyrwie. Nie widziałam już zbyt wiele, toteż wymawiając niewerbalnie zaklęcie rozświetlające, stworzyłam magiczne światełko na końcu różdżki. Mętna woda rozjaśniła się odrobinę, a ja, pchana ciekawością, zajrzałam przez odłam w kamieniu, by dostrzec najbrzydsze stworzenie, jakie kiedykolwiek widziałam. Nijak miały się ryciny przedstawiające trytony w podręcznikach - choć może był to efekt braku dostępu do dziennego, ostrego światła lub trafił mi się wyjątkowo szpetny osobnik - ten, czający się za skałą, był ucieleśnieniem koszmarów o wodnych stworzeniach. Zaatakował mnie czymś, nie mam pojęcia czym, bowiem pierwsze, co zrobiłam, to zamachałam rękami i nogami, by czym prędzej wydostać się z wody. Rzuciłam na samą siebie zaklęcie, które spowodowało, iż wystrzeliłam w górę i ostatecznie wylądowałam ciężko na trawie. Spojrzałam na swoje ramiona i dostrzegłam rozległe, czerwone pręgi, niemal żarzące się czerwienią na tle przygasających blizn po spotkaniach z trollami. Z trudem pozbierałam swoje rzeczy i ruszyłam do domu.
Z czasem miałem coraz głupsze pomysły. Rezerwat Shercliffe'ów był chyba jednym z najciekawszych miejsc w Dolinie Godryka, a jako że był rozległy, trzeba było poświęcić mu wiele czasu, by odkryć wszystkie jego tajemnice. Na przykład bywałem tu już kilka razy, a do tego dnia nie miałem pojęcia, że mieli oczko wodne! W dodatku całkiem ładne i w miłej okolicy, nie w jakiejś obskurnej i ciemnej części lasu, tylko na ładnej polance... Pogoda sprzyjała kąpielom, a ja w sumie i tak zamierzałem iść na basen w miasteczku, więc miałem przy sobie kąpielówki. Przywdziewanie ich na łonie natury przyprawiło mnie o jakąś paranoję, że ktoś mi się przygląda, jak łażę z gołą dupą po rezerwacie. Ostatecznie miałem je na sobie, innych ciuchów brak... Cóż innego mi pozostało? Zanurzyłem jedną stopę, potem drugą i zacząłem zagłębiać się coraz bardziej. W okolicy kolan zdałem sobie sprawę, że to oczko wodne chyba wcale nie było takie płytkie, jak wydawało mi się na początku. Niestety nie był to żaden sygnał ostrzegawczy, w mojej głowie nie zaświeciła się żadna lampka, zupełnie jakbym zatracił zdolność racjonalnego myślenia. Zamiast się wycofać, zrobiłem jeszcze dwa kroki w przód... I poślizgnąłem się. Natrafiłem na jakieś zagłębienie i plasnąłem plecami w taflę wody. Nie stało się jednak nic wielkiego, więc otrzepałem głowę i zamachałem rękami, by przepłynąć jakiś krótki odcinek. Woda była przyjemnie chłodna, zęby trochę mi drżały od zimna, bowiem ciało nie zdążyło przyzwyczaić się do temperatury, lecz radziłem sobie z tym. Problem powstał w momencie, gdy wiry z wnętrza oczka zaczęły niepokojąco gromadzić się przy moich kostkach. Bardzo szybko zorientowałem się, że moja praca kończynami nie daje zbyt wiele efektów i jestem ściągany na środek jeziorka. W głowie pojawiła się panika, mięśnie spinały się szybciej, lecz woda oplotła mnie i wciągnęła pod powierzchnię. Jakaś niewyobrażalnie mocna siła ciągnęła mnie w dół, wgłąb jeziora, które okazało się być cholernie głębokie. Zdążyłem zatrzymać odrobinę powietrza w płucach, lecz przepełniająca mnie panika sprawiła, że nie utrzymałem go. Z przerażeniem dostrzegłem bąbelki wydostające się z moich ust. Machałem rękami i nogami, lecz wydostanie się z wody wydawało mi się w tamtej chwili niemożliwe. Dudniło mi w głowie, klatka piersiowa piekła z bólu, mięśnie męczyły się, a oczy traciły ostrość widzenia. Ciemność zaczęła ogarniać moją świadomość, jawiące się przede mną mroczki pozwoliły mi jedynie dostrzec coś w rodzaju długiego, rybiego ogona dużych rozmiarów... A potem uderzyłem plecami o twardą ziemię. Czując trawę pod palcami, złapałem się jej kurczowo, mimo że znajdowałem się już w całości na brzegu. Kaszlałem i zaciskałem mocno powieki. Wszystko mnie bolało, a dodatkowo drżałem, wystawiony na słoneczne promienie. Przetarłem oczy brudną od ziemi dłonią, mrużąc je jeszcze, próbując odzyskać widzenie... Które zaowocowało widokiem mojego nagiego ciała. Nagiego. Gdzie, co cholery jasnej, podziały się moje kąpielówki!?
Nie zapuszczał się zbyt często do Doliny Godryka, a jeśli już, to zazwyczaj jego uwaga koncentrowała się na miasteczku; nie wszystko dało się odnaleźć w Hogsmeade, a produkty były pewniejsze w pełnej magii Dolinie niż nawet w sprawdzonym Londynie. Ostatni raz, kiedy tu był, przypadał na to przyjemne spotkanie z Marceliną, kiedy trafili do tajemniczego domku. Marceline wspominała mu wtedy o przepięknym strumyku i być może to ciekawość przywiodła go w bardziej dzikie okolice. Fakt faktem, Clarke jednak nie był zbyt dobry w topografii Doliny i zwyczajnie w świecie się zagubił, ostatecznie trafiając na teren rezerwatu Shercliffe'ów. Nie sądził, że zabawi tu długo, biorąc pod uwagę skwar panujący na zewnątrz. A już na pewno by tak było, gdyby przypadkiem nie trafił w okolice oczka wodnego. Chciał zejść tylko na chwilę, obmyć twarz, chwilę odsapnąć zanim wróci do Hogsmeade, gdzie miał jeszcze kilka obowiązków do skończenia. Tyle że nie spodziewał się na brzegu odnaleźć tego, co odnalazł. Oczko wodne w nazwie podobno miało jeszcze przymiotnik "syrenie", ale to, co ukazało się oczom Ezry zdecydowanie nie było pięknością z toni jeziora, choć narząd pomiędzy jego nogami mógł robić za ogon. Clarke, zapytany później, bez wątpienia odpowiedziałby, że taka trauma wystarczy mu już do końca życia. Widok nagiego @Calum O. L. Dear, chcąc nie chcąc, wbił mu się w umysł i Ezra obawiał się, że właśnie zafundował sobie nowego bogina. Odwrócił wzrok, ściągając z siebie koszulkę i rzucając ją na ogromne przyrodzenie Krukona. Do tego momentu Clarke był raczej skłonny uwierzyć, że Dear musiał zmagać się z brakami na tym polu. - Co do cholery...? Jak ty w ogóle utrzymujesz to w spodniach? - wymsknęło mu się z niedowierzaniem, ale Clarke oczywiście nie chciał wiedzieć. Calum zresztą też mógł nie być w tak dobrej kondycji - zważając na jego głupią minę - aby chcieć prowadzić z kimś dyskusje na ten temat. Czy on w ogóle kontaktował na tyle, by wiedzieć, że Ezra tu był? - Ej, stary, żyjesz? Co tu się stało? Potrzebujesz, żeby cię jakoś poskładać? Nie jestem lekarzem, ale... anapneo - Magia lecznicza nie była jego ulubioną dziedziną, ale podstawy były mu znane, a pomoc w udrożnieniu dróg oddechowych chyba była pożądana. Wnioskował po kaszlu. Kiedy upewnił się, że Calum jeszcze kilka minut pożyje, rozejrzał się po okolicy. Kto go tak urządził...? I wtedy jego wzrok padł na prawdziwą syrenę, z krwi i kości. Ale głównie z krwi. Skoczył na równe nogi, nie wiedząc kiedy zaczął robić za nadwornego medyka. Syrena reagowała na jego interwencję wyjątkowo spokojnie, pozwalając sobie pomóc i opatrzeć sobie rany. Jak bardzo musiała być wycieńczona? Clarke coś ta do niej łagodnie szeptał i najwyraźniej się opłacało. Uratowana syrena obdarzyła go spojrzeniem pełnym zaufania, a potem jeszcze zostawiła prezent. Tego się nie spodziewał. Wrócił zaraz wzrokiem do Caluma i tym razem chłopak - jeżeli już się jakoś podniósł - mógł zobaczyć w nim oskarżenie. Ezra nie widział tu innego czarodzieja, a stan Caluma również nakładał na niego pewne podejrzenie... - Ty jej to zrobiłeś?
Mimo że ewidentnie przydałaby mi się pomoc, ponieważ męczył mnie srogi kaszel, a ciężar wody w płucach był doskonale odczuwalny, wcale nie miałem ochoty się z nikim w tym momencie spotykać. Łapałem powietrze, zaraz po tym plując glonami i innym świństwem z jeziorka, gdy nagle na moim ciele wylądował jakiś materiał. Tak bardzo się wystraszyłem, że w pierwszej chwili prawie strząsnąłem z siebie podkoszulek, jakby była to zajęta ogniem płachta. Spojrzałem jednak w górę, rozmytym wzrokiem uchwyciłem zarys sylwetki jakiegoś chłopaka, a po głosie rozpoznałem w tajemniczym gościu Ezrę Clarke - diametralnie zmieniłem zdanie dotyczące koszulki, niezgrabnym ruchem ponownie zgarniając ją do siebie i przyciskając w miejsca, które nie powinny ujrzeć światła dziennego, szczególnie nie przy gapiach. I w ogóle nie na łonie natury. Publicznie. Okropność! Z moich ust wyrwał się jakiś charkot, prawdopodobnie mający być krzykiem zaskoczenia lub strachu, lecz ze względu na zdarte gardło oraz nieustępujące problemy z kaszlem przerodził się w rzężenie. Na szczęście Clarke przestał paplać głupoty o moim penisie i pomógł mi, rzucając jakieś zaklęcie, po którym od razu odczułem ulgę. Oddychanie jeszcze nigdy nie było tak łatwe! Pochyliłem się, zwijając ciało w kulkę, by sięgnąć twarzą do leżącej mi na podołku koszulki, lecz by nie odsłaniać się ponownie - chciałem przetrzeć mordę z wody. - Żyję, jest dobrze, dzięki stary - wychrypiałem jeszcze, przyciskając materiał do ust, więc w sumie nie wiem, czy mnie zrozumiał. Kiedy podniosłem głowę, okazało się, że już go przy mnie nawet nie było. W międzyczasie Clarke odszedł w stronę jeziorka, gdzie chyba wyłaniała się jakaś syrena - miałem wielką nadzieję, że nie wabiła go teraz na jakieś harce albo żeby mu zrobić krzywdę. Jednak z tego co dostrzegłem, ta przebrzydła kreatura potrzebowała jakiejś pomocy. Ukryłem twarz w dłoniach na kilka chwil, po czym rozejrzałem się, gdzie leżała moja różdżka. Na szczęście była nieopodal, w dodatku w całości, co niesamowicie mnie ucieszyło. Wyciągnąłem rękę, by chwycić ją w dłoń, a następnie machnąłem, w myślach przywołując moje ubrania, które przecież gdzieś tu były - może po drugiej stronie oczka? Chwała Merlinowi, że przyfrunęły do mnie moje własne gacie i bluzka. Zerkając ukradkiem na Ezrę, wstałem i szybkimi ruchami podciągnąłem spodnie. Byłem w trakcie zapinania rozporka, gdy usłyszałem jego głos. Odwróciłem się na pięcie, stając z nim niemal twarzą w twarz i zrobiłem zdziwioną minę? - Ja? Komu? Co? - zadałem pierwsze pytania, które wpadły mi na myśl. - Że ja miałbym niby zrobić temu czemuś krzywdę? Stary, to mnie wciągnęło to jebane jeziorko! A kto wie, może właśnie to mnie próbowało utopić? - Albo uratować? Zorientowałem się, że trzymam w jednej dłoni różdżkę, a w drugiej tshirt Krukona. Połączyłem jedno z drugim, rzucając chłoszczyść, po czym podałem mu ubranie. - Dziękuję. Spoko, jest czysta. Nie wiedziałem za bardzo, co zrobić dalej i z zakłopotaniem potarłem kark. Chyba najlepiej byłoby, gdybym się ulotnił od razu, nawet bez szukania ciuchów. Skoro jednak miałem komplet rzeczy, mogłem bez przeszkód zejść z oczu Ezrze. - Ja już lecę, pa - rzuciłem sucho, po czym odszedłem kilka kroków i teleportowałem się z Doliny.
Rezerwat. Podobno mógłby tutaj spotkać Hala - ale w to szczególnie nie wnikał. Kojarzył mężczyznę, coś tam zasłyszał, że się ten zajmuje zwierzętami, więc to miejsce byłoby wręcz perfekcyjne dla pana, który zdołał go wcześniej zmieszać z błotem w dość nieprzyjemnym stylu, kiedy to nikt nie miał ochoty na rozmowy o czymś tak błahym jak popicie odrobiny alkoholu. No dobra, nie aż tak odrobiny, no ale mimo wszystko korytarze pewnie przeszywały słowa wydawane przez donośny głos starszego mężczyzny, kiedy to obudzili się wszyscy razem w pokoju oznaczonym numerem jedenaście. No cóż, bywa. Ale czy tak powinno to wyglądać? Czy nie mogli tego załatwić ugodowo? I mimo że od tej sytuacji minęło znacznie sporo czasu, bo prawie aż dwa miesiące, to jakoś wewnątrz serca zasiał się strach przed tym, że ponownie spotka się z mężczyzną, być może w bardziej sprzyjających okolicznościach, aczkolwiek kwasy z poprzedniego wydarzenia jakoś wpłyną na dalszy przebieg rozmowy. Całe szczęście, nie było dane mu go dzisiaj spotkać. Zamiast tego zatrzymał się przy jednym z oczek wodnych, które przykuło jego uwagę. Wiodące spojrzenie zielonych tęczówek, które chroniły źrenice przed nagminnym dostępem do światła, zdołały zauważyć w pewnym stopniu rośliny, które to obrastały dziwne, aczkolwiek charakterystyczne dla Matthewa miejsce. Dziwnie błyszczące manufaktury roślin, podejrzanie syczące, aczkolwiek znane dla uzdrowiciela zdawały się być doskonałym składnikiem do niektórych eliksirów; czy jednak zdoła z nich zrobić jakikolwiek pożytek. Miał taką nadzieję, kiedy to przystanął w miejscu, by wziąć głęboki wdech oraz się zamyślić, zapomnieć o prześladujących myślach, które to zdawały się zapętlać i zapychać niepotrzebnie umysł. Był sam.
| Chyba +18 Syrenie Oczko Wodne skrywało w sobie niezwykłą istotę. Kiedy to podróżował przez Dolinę Godryka, poprzez rezerwat pełen niezwykłych magicznych istot, natrafił właśnie na to niezwykle jeziorko, w którym to nie spodziewał się, z czym tak naprawdę będzie miał do czynienia. Z czym przyjdzie mu się zmierzyć, kiedy to przystanął na chwilę, spoglądając spokojnymi, niebieskimi tęczówkami w stronę tafli wody. Całe otoczenie wydawało się być wyjątkowo harmonijne, zrównoważone, jakoby zahaczało o tak prostą rzecz zwyczajnego spaceru oraz zwiedzania tychże właśnie terenów. Aaron bez problemów lustrował wzrokiem całokształt roślin umiejscowionych wokół zbiornika, kiedy to zauważył o dziwo bardzo kuszącego trytona. Nie wiedział, z jakiego powodu ów istota postanowiła wyjątkowo harmonijne, zrównoważone, jakoby zahaczało o tak prostą rzecz zwyczajnego spaceru oraz zwiedzania tychże właśnie terenów. Aaron bez problemów lustrował wzrokiem całokształt roślin umiejscowionych wokół zbiornika, kiedy to zauważył o dziwo bardzo kuszącego trytona. Nie wiedział, z jakiego powodu ów istota postanowiła go zaczepić; co nie zmienia faktu, że była po prostu kusząca, przez co z łatwością mężczyzna stracił zmysły, tym samym decydując się na zbyt odważny krok. Nie wiedział, czy go ktoś nie obserwuje, tymczasowe żądze cielesne zaczęły brać w górę; tryton o dziwo okazał się być iście zachęcający do jakiejkolwiek interakcji, on sam zaś najwidoczniej do tego dążył. Co prawda o seksie z tymi istotami nie wiedział praktycznie nic; nie zmienia to faktu, że parę kroków wystarczyło, aby przekroczył ustawione przez rasy bariery oraz zwyczajnie spędził chwilę z nim w samotności, oddając się rozkoszy wynikającej z zaspokojenia tak prymitywnych potrzeb. Czy go to obrzydzało? Niezbyt, nie wtedy, kiedy poznawał jego każdy centymetr ciała, zaś miejsca, w których miał z nim styczność, zdawały się wrzeć niemiłosiernie. Nawet nie zauważył, jak guziki od koszuli nieporęcznie zostały rozpięte, zaś pasek od spodni wydał metalowy wydźwięk; wszystko działo się po prostu za szybko. Umysł zaś zdawał się odejść na boczny tor - Aaronowi bardziej spieszyło się do dziwnego zapoznawania z istotą, która to zdawała się być również zaintrygowana jego osobą, kiedy to ręce pierwsze zapoznawały się z linią żeber. Niefortunnie odbyty stosunek był w mniemaniu O'Connora zbyt krótki, co nie zmienia faktu, że zyskał możliwość zapoznania się z ich anatomią. Dopiero po dwóch tygodniach zdał sobie sprawę z choroby, z jaką przyszło mu się zmierzyć; całe szczęście zgłosił się wyjątkowo wcześniej, kiedy to zauważył niepokojące objawy. Nic tylko podziękować trytonowi za taki podarek, nie ma co!
Nie pamiętał jak tu się znalazł. Czuł, że po prostu był w jakiś sposób kuszony do tego miejsca. Zawsze w czasie wolnym wolał przesiadywać właśnie na łonie natury. Łączył się z nią w pewien sposób w symbiozę, niczym wspólne dziecię. Faerie, leśne duszki. Syreny. Wszystko to uwielbiał. Przez większość swojego czasu rodzina uczyła go szacunku do różnych magicznych zwierząt. Szczególnie centaurów. A one mówiły, aby "nie ufać syrenom", które kusiły mężczyzn, oraz trytony, którzy kusili kobiet. Jednak tego dnia nikogo nie natknął. Jedynie jedna łódeczka na całym oczku wodnym, która jednym zaklęciem nosiła się po tafli wodnej. Jego powieki robiły się cięższe i... coraz bardziej zmęczone. Zapadł w sen w którym miał pewien sen. Że zbierał skrzeloziele, a jego zapach nosił się do jego nosa. W momencie, kiedy się obudził - faktycznie znajdowało się przy nim to ziele. Celtyccy bogowie jak widać byli mu przyjemni.
Dzień wydawał się być nade normalny, choć tak naprawdę nie spodziewałaś się, że będziesz miała pierwsze, aż tak poważne starcie z magicznym stworzeniem! Krew trytonów i syren wydaje się być nader wartościowa, lecz należy pamiętać, że są to istoty, które potrafią naprawdę być nieprzejednane. Nie zawsze udaje się wyjść bez większego szwanku ze starcia z nimi, o ile zechcesz je oszukać. Ariadne spacerowała, jakby chcąc zaczerpnąć świeżego powietrza, odetchnąć z ulgą, zignorować wszelkie możliwe aspekty, lecz coś stanęło na jej drodze, gdy zbliżyła się do wyjątkowo niespokojnych wód Doliny Godryka. Ciekawość zmusiła ślizgonkę do zbliżenia się, by zaraz potem znaleźć się obok męskiego przedstawiciela wodnego gatunku – trytona. Nader młody, względnie urodziwy, lecz pozostawiony na pastwę losu przez łowców, którzy ewidentnie nie mogli poradzić sobie z istotą. Fairwyn zdawała sobie sprawę, że jest to idealna perspektywa, by zdobyć dodatkowe składniki do swojej kolekcji, jednak – czy doprawdy nie posiadała serca? Wbity w płetwę ostry, drewniany szpic sprawiał, że mężczyzna syczał z bólu, zaś swoimi długimi rękami próbował dorwać Ariadne, która musiała zachować bezwzględny spokój.
1,5 zbliżasz się do trytona, ale ten nie jest wobec ciebie ufny. Wydaje się nawet, że usilnie próbuje cię od siebie odpędzić. Nie poddajesz się; ze stoickim wręcz spokojem operujesz przy jego płetwie, by jak najszybciej wyciągnąć z niej krzywdzący odłam drewna, a zaraz potem dostrzegasz, że ogon jest nieznacznie uszkodzony. Powinnaś go uleczyć, dlatego jeśli posiadasz minimum 10 punktów w uzdrawianiu i minimum 25 w ONMS – udaje ci się to. Gdybyś nie posiadała odpowiednich punktów rzuć dwiema kostkami, jeżeli wynik przekroczy minimum 7 – również ci się udaje; (gdyby żadna z opcji kostkowych lub punktowych nie była dla ciebie korzystna – stworzenie po prostu ucieka). Tryton jest niezmiernie wdzięczny za tę pomoc, dlatego nie atakuje cię znów, lecz oddaje w twoje ręce syreni grzebień, który możesz zatrzymać. Zgłoś się po niego w odpowiednim temacie. 2,4 tryton nie ufa ci w żaden sposób, nie dopuszcza do siebie – zupełnym przypadkiem sam strąca resztkami sił ogromny kawałek drewna, a zaraz potem w głębiny wody wciąga ciebie. Trwa to niewiele czasu, wszak bardziej próbujesz się wyswobodzić, lecz to co tak naprawdę ma miejsce jest nader wstydliwe, by chwalić się tym komukolwiek. Tryton sądząc, że również chcesz go skrzywdzić – ukazuje ci prawdziwe oblicze tych jakże dostojnych, wodnych stworzeń. Możliwe, że mu się opierałaś, lecz w ostatecznym rozrachunku uwiódł cię i odbyliście stosunek… Całe szczęście, że ludzie i trytony nie mogą mieć dzieci! Zszokowana, a zarazem w jakimś stopniu zadowolona żegnasz się z poznanym osobnikiem i odchodzisz do domu. Dopiero na miejscu orientujesz się, że zgubiłaś 20 galeonów, ale zyskałaś niezwykle cenne doświadczenie! Stratę ureguluj w odpowiednim temacie. (Jeżeli uważasz, że scenariusz nie do końca wpasowuje się w postać Ariadne – możesz alternatywnie rzucić kostką: parzysta – nie udaje ci się umknąć trytonowi i wciąga cię pod wodę, by tam spełnił się powyższy scenariusz, nieparzysta – udaje ci się uciec.) 3,6 doskonale wiedziałaś, że istoty wodne są niezwykle problematyczne, lecz ten tryton nie ma już sił, wydaje się umierać. Czym prędzej działasz, by wreszcie udało mu się znaleźć w wodzie… Im łatwiej przychodzi zdobycz – tym mniejszą satysfakcje się odczuwa; właśnie ta dewiza przyświecała ci przez cały ten czas. Kiedy już udało ci się wyswobodzić trytona z pułapki, a potem pomóc mu dotrzeć do wody, widzisz jak mężczyzna macha ci na pożegnanie, składając przy tym obietnice, że nikt na tym terenie cię nie skrzywdzi. Zyskujesz 1 punkt do ONMS – upomnij się po niego w odpowiednim temacie.
Szczęście w nieszczęściu. Nie spodziewałam się dzisiaj wiele, nie sporządziłam wewnątrz umysłu wzniosłych, złożonych planów. Wyłącznie - zmierzałam teraz przed siebie, krok za kolejnym krokiem zdołałam odkrywać kolejne szczegóły doskonale znajomych pejzaży rodzinnej Doliny Godryka. Przechadzam się tutaj - jak najodleglej sięgam pamięciom; oczywiście, początkowo były to ledwie niewinne, dziecinne wyjścia w pobliżu naszej siedziby. Z czasem - uzyskiwałam więcej przyzwoleń (śmiałości nigdy nie posiadałam zaś w deficycie) i zgodnie z nimi, pozwalałam sobie na więcej - owe przechadzki zdołały urosnąć do rangi samotnych rytuałów, wpisujących się intensywnie w wiedzioną ciągle codzienność. Wędrówki ubarwiały zasoby wolnego czasu, pozwalały odpocząć od ściskających mnie ramion tłumu. Nawet teraz - kiedy pogoda nie wydawała się sprzyjająca, zmierzałam bez wątpliwości przed siebie, bez większych celów, bez ustalonej reguły. Szelest gałęzi niósł się wśród otoczenia - praktycznie były już pozbawione liści; większość leżała, pokonana na ziemi, zerwana przez niecierpliwymi dłońmi lodowatego wiatru. W końcu, dotarłam już do jeziorka. Niepokoiły mnie uchodzące odgłosy. W obliczu ich zaistnienia - podejrzewałam okazję - od niedawna, postanowiłam wspomagać rodzinny interes szukając materiałów do różdżek. Syczący z pulsującego bólu tryton, wydawał się jednak zaciekle walczyć o życie. Stawanie z nim do otwartej walki byłoby bezsensowne - pozostawianie jego tutaj oraz odejście w przestrachu, również nie należało do najwłaściwszych postąpień. Koniec końców, zdecydowałam, aby spróbować się zbliżyć - cierpliwie, powoli, mimo prób odpędzenia i gotowości do uczynienia ataku. Kto wie, może zdobędę nieco posoki? Ojciec byłby niezmiernie zadowolony. Po długich, żmudnych wręcz próbach, tryton dopuszcza mnie do zbadania tej sytuacji. Sprawa jest znacznie bardziej skomplikowana - zdołałam wyciągnąć zeń kawał drewna, chociaż masywne uszkodzenie ogona nie zdaje się pozytywnie rokować. Ryzykuję, kiedy używam zaklęcia na uzdrowienie - całe szczęście, udaje mi się bez szwanku. Tryton jest nawet wdzięczny - nim ostatecznie zniknął pod taflą, wręcza mojej osobie ozdobny grzebień. Ukryłam podarek w torbie. Powinnam wracać - wystarczy na dzisiaj wrażeń.
Do odmętu niezbadanych wód, gdzie drzemią demony. Do odbijanego błękitu, do pożerającej marę księżyca czerni; purpurowa szata powiewała za nią raz po raz, tańcząc z ledwo wyczuwalnym wiatrem, gdy czarownica zastygła w bezruchu nad brzegiem jeziora Doliny Godryka, wpatrując się w jedynie nieznacznie zmierzwioną aurą taflę wody. I myślała. Myślała, czy gdzieś tam, na dnie, także spoczywają kości dzieci, które nigdy nie miały już ujrzeć blasku słońca. Myślała, czy niefortunny los sprowadził je tutaj za rękę niczym kochająca matka, tylko po to, by finalnie porzucić je na łaskę szarżującego nurtu, kapryśnych istot zamieszkujących zbiornik. Myślała, ile matek z krwi i kości uroniło tu łzę, w tym jedynym miejscu, żegnając swoje pociechy. I w pewien sposób żałowała, że Noel nie umarł właśnie tutaj.
Nie. On umarł w studni.
W zimnej studni zbudowanej ze starego, nadgryzionego czasem kamienia, niedbałej konstrukcji sięgającej niemalże do samego gardła ziemi, do piekielnych języków i nieodkrytych szczątek pradawnych gatunków. Chciałaby, żeby umarł tutaj. Schyliwszy się powoli, Nimue ostrożnie ściągnęła jedną z czarnych rękawiczek z dłoni, odsłaniając różowe blizny przed oczyma lustrującego ją księżyca; była tu z nim, tylko z nim, niemym świadkiem obserwującym ją z niebiosów-- chude palce musnęły delikatnie powierzchnię wody, nieśmiało, jakby obawiała się obudzić coś, co mogło weń drzemać. Druga dłoń podtrzymała natomiast równie purpurową tiarę przyozdobioną srebrną broszką w kształcie lelka wróżebnika. Czy topienie się było bolesne? Musiało, z pewnością. Woda wypełniała płuca, odcinała wątłą nić powietrza, mąciła obraz świata przed oczyma, sprawiała, że ciało stawało się tak ciężkie - aż w końcu nie było już nic. Troski odchodziły w niepamięć, wspomnienia rozpływały się niczym morska piana uderzająca o kamienie plaży, a w zamian za to oferowała cierpienie tym, którzy pozostawali na padole żywych.
Czy ty wiesz, jak tęsknię? Mówią, że jestem okrutna, nieczuła. A ja tylko----
Wdech zamarł w jej piersi. Odbicie własnej twarzy rozświetlonej blaskiem księżyca pokryło się z zarysem tej wyłaniającej się z hebanowych odmętów wody; jego rysy były typowo męskie, jego wyłaniające się z tafli dłonie duże, większe od jej własnych, pokryte membraną między palcami, ułatwiając pływanie. Rybi ogon połyskiwał czerwonymi refleksami, gdy wynurzał się z otchłani, o jakiej przyszło jej wcześniej jedynie myśleć. I wołał do niej. Nawoływał, zapraszał, zachęcał, nęcił, sięgając po jej dłonie, chlapiąc na nią w najlepsze. Zupełnie jakby znów była tylko dzieckiem, jakby przeszłość powróciła gamą żywych barw do jej umysłu i zastąpiła monochromatyczną rzeczywistość swoją onirycznością; zmącona woda odbiła jej uśmiech gdy podnosiła się z kucek i zdejmowała wierzchnie ubranie, wyciągając różdżkę - a potem wskoczyła bez zastanowienia wprost w jego objęcia.
nie rozumiejąc pytań → przeinaczając odpowiedzi → wpadając do oceanu marzeń; jedynie pragnąc miłości → żałując i zwodząc → gwiazdy tańczyły na niebie.
Bąblogłowy, wypowiedziała tuż przed zanurzeniem się w falach, zanim wpadła w ramiona trytona. Czy wyglądał jak jej wspomnienie? Ani trochę. Jednakże spragniony cudu umysł fabrykował kłamstwa by uspokoić wyrywające się z piersi serce, a ona ten jeden raz chętnie poddawała się ułudzie, zostawiając prawdę na brzegu. Razem z podwodnym stworzeniem pląsała zatem w tym niesamowitym świecie, beztrosko, wyobrażała sobie, że tak właśnie wyglądać mógłby świat, gdyby był piękny; przepływali nieopodal kolorowych wodorostów, wpływali między ławice wymyślnych rybek, zbierali muszle o wielobarwnych wzorach, a uśmiechy nie pobladły ani na chwilę. Słyszała go w tym zakazanym królestwie. Jego głos. Szeptał słodkie obietnice, opowiadał o swoim dominium. Poił ją fantazją.
bardziej niż wolność → bardziej niż pokój → bardziej niż ten świat → cenić będę ciebie.
Obietnicę przypieczętować mieli pocałunkiem. On przyrzekł, że zamieni ją w syrenę. Ona, pragnąc w końcu być usłyszaną, uległa. I gdy ich twarze zbliżały się do siebie, dopiero wtedy zmysły zabiły na alarm, ciało zgięło się w konwulsji; przecież to kłamstwo. To wszystko jest kłamstwem. Obłudnym pragnieniem, ulotnym tańcem z własną nieprzepracowaną przeszłoscią; Noel nie odrodził się trytonem, a ona nie mogła przemienić się w syrenę. Jednakże jej nagła nieczułość nie przypadła do gustu gospodarzowi - puścił wówczas jej ramiona i sięgał już po spoczywający na dnie trójząb, zamierzając ukarać ją za niewdzięczność; to wtedy Nimue błyskawicznie niemalże skierowała się w stronę brzegu, wdzięczna losowi za to, iż stworzenie musiało poświęcić chwilę na znalezienie swojej broni i nie mogło zaatakować jej od razu; krzyki towarzyszyły jej jeszcze długo, aż jej skute zimnem ciało wydostało się na powierzchnię, a drżące pocałunkiem chłodu dłonie sięgnęły po płaszcz, zarzucając go na ramiona.
Po tym jak zranił dłoń o wystający, zaostrzony kawałek drewna i oberwał miedzianym kociołkiem, łamiąc przy tym palec u stopy, nie wiedział czego dokładnie jeszcze w Dolinie Godryka szuka. Powinien to miejsce już dawno wyrzucić z pamięci, a jednak pogoń za adrenaliną i nowymi wrażeniami, pchała go w coraz to głębsze rejony krainy. Tym razem dotarł nad niewielkie jezioro, zwane wśród miejscowych syrenim oczkiem wodnym, przez wzgląd właśnie na jego niepozorne rozmiary, jak żyjące tutaj stworzenia. Chłopak wiele o tych ostatnich słyszał i zdawał sobie sprawę z tego, że zapuszczanie się na ich teren jest dość ryzykowne. Potrafiły one zwabić swym urokiem i nieźle potem napsocić, chociaż zdarzało się również, że ratowały potencjalnych topielców przed ich marnym losem. Ciekaw był czy i jemu przydarzy się jakaś niespodziewana i zapomniana przygoda. Błądził przez dłuższy czas przy brzegu, ale nie widział tutaj żywej duszy. Nie rzuciło mu się w oczy kompletnie nic interesującego i już miał wracać do centralnej części miasteczka, kiedy nagle dojrzał z oddali łódź. Niewiele myśląc, wskoczył do niej usadawiając się na jednej z ławek, ale zdał sobie sprawę z tego, że brakuje wioseł. No cóż, od czego miało się swoją różdżkę? Leonel za pomocą zaklęcia wprawił odnaleziony środek transportu w powolny ruch i mijał kolejne lilie wodne, płynąć na sam środek jeziora. Korzystając z okazji, rozciągnął się niczym kot i położył na deskach, wsłuchując się przy tym w relaksujący szum drzew i melodyjne ćwierkanie ptaków. Kto by pomyślał, że właśnie w ten sposób spędzi cały dzień. Dokładnie tak, nie wiedział nawet, kiedy usnął, a śniły mu się syreny wesoło hasające wśród kołyszącej się delikatnie wody. Był to niezwykle dziwny sen, ale i przyjemny, który pozwolił mu naprawdę wypocząć i zapomnieć o problemach życia codziennego. Kiedy młody Fleming otworzył oczy, nie wierzył, że spędził tutaj tak wiele czasu. Powoli zaczynało się ściemniać, a on nadal tkwił w łódce na samym środku oczka wodnego. Ponownie dobył różdżki i użył zaklęcia, by dostać się na brzeg. Podczas tej podróży z nudów zaczął przyglądać się budowie samej łodzi i wtedy zauważył leżące w pobliżu jednej z jej krawędzi skrzeloziele. Był niemal pewien, że wcześniej go tu nie było, ale skąd się w takim razie wzięło? Być może podrzuciła je jedna z uczynnych syren albo jakiś tryton? Tylko właściwie po co miałby to robić? Nie do końca rozumiał naturę tych stworzeń i nie wiedział czy ma to traktować jako prezent czy może zaproszenie do zwiedzania głębin ich mieszkania. Na dalszą wycieczkę nie miał już jednak i tak więcej czasu. Dlatego zgarnął tylko skrzeloziele do kieszeni i wyskoczył na trawiasty brzeg, z niechęcią żegnając się z miejscem, które przyniosło mu tak wiele korzyści. Niestety, miał jeszcze tego dnia kilka spraw do załatwienia, więc musiał wracać do swoich obowiązków. Stwierdził jednak, że kiedyś jeszcze tu powróci, najpewniej w chwili, w której będzie miał dosyć powiązanych z pracą stresów. Może kolejnym razem także spotka go jakaś miła niespodzianka?
Kostka: 5
Talia L. Vries
Wiek : 31
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Wisiorek z wiecznie kwitnącym, pachnącym asfodelusem.
W wodzie było coś niezwykłego. Coś kuszącego. Nie tylko była ona źródłem życia, ale też jego nierozerwalną częścią. Masz z nią styczność od pierwszych chwil i właściwie jesteś od niej cały czas zależny. W wodzie można też dopatrywać się wolności, niezależności czy dzikości. Symbol oczyszczenia, narodzin i nowego początku. Talia zawsze chorowała, gdy przez dłuższy czas nie przebywała sam na sam z naturą. Londyn przytłaczał ją swoją wielkością, tłumem i wiecznym pośpiechem. To nie tak, że nie lubiła swojego codziennego życia - po prostu miała go czasem dosyć. Dla niej przyroda nigdy nie wyglądała równie pięknie, jak początkiem jesieni. Jakby odziewała się wtedy w wytworną suknię, szykując się na pokaz swojego życia. Cóż za ironia. W końcu tak naprawdę szykowała się początek swojego końca. Spacerując, kobieta delektowała się promieniami słońca, które muskały jej odkryte ramiona. Chociaż w powietrzu było czuć już zmianę, słońce nadal grzało echem letnich dni.
W pewnym momencie Talia kątem oka zauważyła coś mieniącego się w oddali. Na początku uznała, że coś jej się przewidziało. Jednak im bardziej się zbliżała, tym wyraźniej widziała niewielki wodny akwen. Rozejrzała się dookoła, by upewnić się, że nikogo oprócz niej nie ma. - Homenum Revelio - Rzuciła, wykonując ruch lewą ręką, w której trzymała różdżkę. Teraz nikt jej nie zaskoczy. Oprócz niej nie ma tu żadnego człowieka. Wyszła więc na kamienisty brzeg, szerokości dosłownie dwóch metrów, gdzie powoli rozpięła guziki swojej sukni. Kilkanaście sekund później jedwabny materiał zsunął się po jej ciele, opadając wokół stóp. Zrobiła krok do przodu, ciaśniej zawiązała podwiązkę na swoim udzie i wsunęła pod nią różdżkę. Ostre kamyki wbijały się w jej miękkie podbicie stóp, więc nie czekając wiele dłużej, ruszyła w stronę świetlistego zbiornika.
Jak się okazało, woda nie tylko dawała życie. Z równie dużą chęcią je odbierała.
Przez pierwszy moment zupełnie tego nie odczuła, skupiona na wszechogarniającym zimnie. Każdy cal jej nagiej skóry drżał z szoku i przez sekundę obawiała się hipotermii. Po chwili odepchnęła się stopami od miękkiego niczym najmilsze poduszki podłoża. To pewnie mech. Unosząc się na plecach, jej brzuch mienił się w popołudniowym promieniach, niczym garść pełna drogocennych kamieni. Krople leniwie spływały po krzywiznach jej ciała, wracając do swojego źródła. Na oko, nie znajdowała się dalej niż trzy metry od brzegu - cały czas kontrolowała, by nie wypłynąć za daleko, gdzieś z tyłu głowy mając świadomość, że w końcu jest intruzem na czyimś terenie. Czystość jej myśli była obezwładniająca. Cały szum, chaos, strach odszedł w niepamięć. W ich miejscu pojawił się spokój. Po raz pierwszy od bardzo dawna. Pod przymkniętymi powiekami czuła promienie słońca, które odgrywały spektakl tańczących iskierek. Dryfowała tak kilka minut, a może całą wieczność. Być może świat już nie istniał.
Na chwilę otworzyła jednak oczy, by odkleić mokre pasmo srebrnych włosów od policzka. Kątem oka spostrzegła, że coś jest nie tak. Chociaż cały czas unosiła się na tafli wody, przesuwała się zdecydowanie zbyt szybko ku środkowi jeziora. Spanikowana opuściła nogi i automatycznie po brodę zniknęła pod wodą. Cholera! Gwałtownie machała nogami, żeby utrzymać się na powierzchni, ale zamiast tego, coraz bardziej zapadała się w dół. Wszystko trwało ułamki sekund. Napełniła płuca szybkim wdechem, gdy udało jej się wynurzyć na tyle, by złapać powietrze. Później znowu szamotanina w wodzie, która wlewała się jej do nosa i gardła. Jakie to było uczucie tonąć? Nadaremno próbowała sięgnąć do różdżki wsuniętej za ciasną przepaskę. Chociaż poczuła jej ciężar w dłoni, nie miała żadnych szans rzucić zaklęcia. Opadała coraz niżej, bezsilna, a w jej głowie pojawiła się myśl, że cóż to za ironia, by praprapra wnuczka wily umierała w źródle życia swojej przodkini.
Nagle jednak poczuła gwałtowne szarpniecie w okolicy brzucha. Jakiś duży kształt pojawił się obok kobiety, a ona resztką swojej świadomości zacisnęła palce na różdżce, by ta nie opadła bezwiednie na dno jeziora. Nie miała nawet możliwości zorientować się w sytuacji, bo zwyczajnie straciła świadomość z niedotlenienia.
Wyrzucona na brzeg, próbowała złapać oddech. Szarpała się i krztusiła, plując wodą, która jeszcze chwilę temu zalewała jej płuca. Leżąc na brzuchu, próbowała przeczołgać się kawałek dalej od brzegu, bojąc się, że w każdej chwili coś może złapać ją za kostkę i wciągnąć w morską toń. Słońce chyliło się już ku zachodowi, oblewając krainę pomarańczową poświatą. Skrajnie wyczerpana, nie mogła jednak nie zauważyć jak pięknie tutaj było. Opadła na plecy, ignorując ostre kamienie, które wbijały się w skórę, delikatnie ją raniąc. Wdech, wydech. Wdech, wydech. Wdech, wydech. Ostrożnie rozwarła palce, które cały czas były kurczowo zaciśnięte na różdżce, zmuszając krew do ponownego obiegu. Nieprzyjemne mrowienie w tym momencie było chyba najpiękniejszą rzeczą, jaką poczuła. Dowód, że wciąż żyła. - Silverto - rzuciła, kierując czar w swoją stronę. Gwałtowne drgawki w końcu ustały, na tyle, że była w stanie wstać i się ubrać. To musiała być syrena. Albo tryton. - Dziękuję! Ja... dziękuję, naprawdę. - Dodała głośno, kierując twarz w stronę niczym niezmąconej tafli wody, która jak gdyby nigdy nic, znowu kusiła wędrowców. Miała nadzieję, że ktokolwiek wyrzucił ją na brzeg, usłyszał jej podłamany, ale wdzięczny głos.
Kostki: 2
Talia L. Vries
Wiek : 31
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Wisiorek z wiecznie kwitnącym, pachnącym asfodelusem.
Nie wiedziała, dlaczego znowu się tu pojawiła. Chociaż może, gdyby zastanowiła się trochę bardziej, sięgnęła w głąb swoich myśli, usłyszałaby cieniutki głosik, który podpowiadał, że panna Vries nie potrafi już żyć w codzienności. Że potrzebuje wyzwań, musi czuć, że jej życie wisi na włosku, że cały czas jest ktoś krok za nią, z uniesioną różdżką czekając aż opuści gardę. Minęły prawie dwa tygodnie odkąd wróciła z Francji. Czas ten zleciał na wielu spotkaniach, również z Ministrem Magii, na opisywaniu sprawozdań i kontroli czarnomagicznej kontrabandy przerzucanej przez granice. Czternaście dni zwykłej egzystencji, a Ty już masz dosyć – pomyślała, pocierając dłoń o dłoń. Zbliżyła je do warg, nabrała powietrza i wydmuchała ocieplony podmuch w palce, rozglądając się, czy jak ostatnio, jest sama. Być może jej błędem było zaufanie swoim zmysłom i nie sprawdzenie terenów wodnego akwenu za pomocą zaklęcia. A być może właśnie to miało ocalić jej życie.
Do Doliny Godryka trafiła w konkretnym celu. Wrócić do syreniego jeziorka, posiedzieć samej w ciszy, uspokoić biegnące myśli i rozedrgane serce. Gdzie będziesz się lepiej czuła, niż nie w miejscu, w którym omal co nie utonęłaś? Prychnęła pod nosem, kierując się przed siebie, a jej buty grzęzły w podmokłej glebie, naznaczonej białym puchem, niczym srebrzystym woalem panującej zimy. Było pięknie. Właściwie widok zapierał wdech w piersi. Tylko biel i błyszcząca w leniwych promieniach słońca woda, niczym nie zmącona, na środku polany, którą otaczał gęsty las. Nic się tu nie zmieniło, a jakby wszystko było inaczej. Miała wrażenie, że wiatr wygrywa w gałęziach melodię. A może to coś mieszkające pod taflą zdawało się kusić kobietę, by zajrzała do środka? Może tym razem chciało ją pochwycić na zawsze?
Zdjęcie butów i stanięcie w śniegu boso było najgorsze. Ruszała palcami u stóp, próbując rozgrzać marznące ciało, ale roztapiający śnieg przeszywał Talię igiełkami. Mimo wszystko czuła, że mogłoby być o wiele gorzej. - Cholera, umm… - Westchnęła, podskakując. Jej dłonie, ponaglane przez myśli, rozpinały guziki swetra, który chwilę później zsunął jej się z ramion. W ślad za nim, po skórze spłynęła sukienka, by zaraz opaść na białym puchu. Stała tak moment, wystawiona na cały świat, w samej bieliźnie, która czernią odcinała się jej od skóry. Kobieta nigdy nie lubiła się wystawiać na słońce, tym bardziej w zimę jej karnacja przybierała mlecznego koloru. Wzdrygnęła się. No, teraz, albo nigdy. Przekroczyła kupkę swoich ubrań i weszła po kostki do wody. Różdżkę trzymała w zaciśniętej dłoni, która zaciskała się teraz mocniej, porażona silnymi doznaniami. Było jej lodowato, ale im więcej sekund mijało, tym za wszechogarniającym chłodem nadchodziła błogość. Spokój. A nawet pewnego rodzaju podniecenie. Aurorka zaśmiała się pod nosem i wzdrygnęła się jeszcze raz, kiedy woda sięgnęła jej bioder. Zawsze świetnie znosiła chłód. A jak się okazało, wystarczyło wypić naparstek naparu z Ślazańca, by stać się na kilka godzin odpornym na skrajne temperatury. Nie nieczułym, ale na pewno odporniejszym niż zwykle.
Kiedy zaczęła tracić grunt pod nogami, uniosła się na wodzie, leżąc na plecach. Czuła się jak w samym środku bajki. Sama, panująca nad zimnem, w bajkowej scenerii. Przymknęła powieki. Czas zwolnił, pozwoliła mu płynąć, dalej i dalej… Była pewna, że unosi się w miejscu. W końcu jest za mądra, by ponownie dać się złapać w tą samą pułapkę. Zbyt domyślna, by sądzić, że i tym razem cudem ktoś ją uratuje. Dlatego gdy po całej wieczności rozchyliła powieki, zmiana scenerii jej nawet nie przestraszyła. Ani to, że gdy opuściła nogi, nie czuła nawet namiastki dna, tylko śliskie rośliny smagające ją po łydkach. Wewnętrznie krzyknęła dopiero, kiedy coś ją szarpnęło, wciągając na dno. Wyszarpała kostkę z kościstego uścisku i wypłynęła na powierzchnię, oddychając gwałtownie. - Kurwa – krzyknęła, uświadamiając sobie, że im bardziej próbuje płynąć do brzegu, tym z większą siłą jest od niego odciągana. Prawie słyszała podwodne szepty „Nie złapałam Cię za pierwszym razem, a Ty głupiutka pojawiasz się tu znowu”. Znowu zniknęła pod powierzchnią, szamocząc się, jakby chciała zrzucić z ręki małą akromantulę. Gdyby mogła, chyba by się roześmiała. Śmiała by się do łez z własnej naiwności i braku pokory. Tymczasem nie mogła nawet oddychać, czując, że opada coraz niżej, a świat zdaje się niknąć w wodnej toni, jak sen zmywany nad ranem spod powiek.
Nie tylko na ulicy Pokątnej zdarzało mu się załatwiać sprawunki sąsiadki. Czasem pojawiała się prośba, aby teleportował się do Doliny Godryka, żeby przekazać coś, albo odebrać, od jej siostry. Kobiety nie różniły się od siebie właściwie niczym, jeśli chodziło o wygląd. Jedyna, za to zasadnicza różnica, to fakt, że sąsiadka miała kota, a jej bliźniaczka psa. Przez to, jak twierdziły, nie mogą się widywać i Josh musi robić za ich kuriera. Nie inaczej było teraz. Po załatwieniu wszystkiego na ulicy Pokątnej, spotkaniu z nieznajomą od kawy, nadeszła pora na wizytę w Dolinie. Psiara była szczęśliwa, kiedy przekazywał jej nowy szalik wydziergany przez Kociarę, na którym podobno były wzory psich łap. Dla niego całość prezentowała się dość wątpliwie, jeśli chodziło o piękno, ale z uśmiechem zapewnił, że będzie pasował kobiecie w te zimne wieczory. W końcu miał już czas dla siebie. Postanowił skorzystać i pospacerować trochę, aby oczyścić myśli przed powrotem do domu. Nogi skierowały go w stronę rezerwatu. Nie spieszył się, w końcu teleportacja zajmowała parę sekund, jak nie krócej. Zdąży wrócić do babci, zanim ta zauważy, że go nie ma. Ostatnio znów miała gorsze dni i lepiej było, żeby spędzała czas z sąsiadką, niż z nim. Rezerwat był naprawdę pięknym miejscem, do którego często obiecał sobie, że wróci, ale nie zdarzało się to zbyt często. Teraz, korzystając z faktu, że nie było tu wielu osób, spacerował sobie spokojnie, nucąc cicho piosenki z bajek mugoli, które zdążył poznać dzięki ojcu. Jedna szczególnie mu teraz pasowała, z bajki o magicznym mieczu. Niech drzewa się ku niebu pną… To jednak od razu przywołało wspomnienie pewnego Nieśmiałka, co Josh skomentował jedynie prychnięciem rozbawienia pod nosem. Choć bawiły go reakcje mężczyzny, nie zamierzał myśleć o nim w trakcie spaceru. Z drugiej strony lepsze to niż zastanawianie się jaki eliksir, jakie ziółka, jakie leki pomogą na postępującą demencję babki. Na szczęście i to zostało mu podarowane, kiedy dotarł w okolice syreniego oczka wodnego. To miejsce zazwyczaj starał się omijać szerokim łukiem. Teraz odkrył, że nie jest sam w tej części rezerwatu. Na brzegu jeziora rozbierała się stopniowo obca mu czarownica. Nie widział jej twarzy, ale pomimo odległości mógł śmiało określić ją naprawdę atrakcyjną. Jej zachowanie było na tyle niespotykane, że Josh zatrzymał się w miejscu i obserwował kolejno spadające na ziemię warstwy jej ubrań, aby ostatecznie podziwiać jasną skórę. Przekrzywił głowę, wpatrując się w nieznajomą, która stojąc chwilę nad wodą, zdawała się przeprowadzać sobie tylko znany rytuał. W tym wszystkim było coś pięknego, poza główną aktorką, stojącą w samej bieliźnie, czego nie potrafił nawet w tej chwili nazwać. Wiedział jednak, że nie chce jej przeszkadzać, ale nie ma ochoty również odejść. Został więc stać w miejscu, wcisnąwszy dłonie do kieszeni kurtki, znów stawiając mugolskie ubrania nad szatami. Obserwował, jak nieznajoma stopniowo zanurza się w wodzie, jak w końcu kładzie się na plecach, pozwalając wodzie unosić siebie. Uśmiechnął się pod nosem, kręcąc głową z niedowierzaniem. Była zima, a kobieta postanowiła popływać… Miał już odejść, ale spojrzał ostatni raz w stronę jeziora, żeby nie dostrzec tam nikogo. Czym prędzej ruszył w jej kierunku, rozpinając naprędce kurtkę. Jego obawy, że nieznajoma się topi, potwierdził po chwili jej krzyk, gdy na moment wystawiła głowę na powierzchnię. Rzucił kurtkę na ziemię, obok niej wylądowały po chwili jego buty, a sam, rzucając zaklęcie bąblogłowy zanurkował, kierując się ku tonącej. Najważniejsze przy różnicy temperatur to stopniowe przyzwyczajanie się… Cóż, na to nie było czasu. Czuł, jak lodowate igiełki wbijają się w jego ciało, zapierając dech w piersiach, ale zmuszał się do wysiłku. Ostatecznie dopłynął do kobiety, gdzie spróbował pomóc jej wydostać się z uchwytu syreny i dopłynąć do brzegu.
______________________
Peace in your gardens and light from your eyes
No one can hold me the way you do
Talia L. Vries
Wiek : 31
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Wisiorek z wiecznie kwitnącym, pachnącym asfodelusem.
Głupio byłoby się tak skończyć. Tu i teraz, w tym niewielkim oczku, bez żadnych świadków. Chyba nie była na to gotowa, chociaż czasem myślała o tym, jak wygląda koniec. Kiedy jednak zagląda Ci on w oczy, wypełniając płuca wodą, umysł zaczyna wariować. Resztką sił próbowała wyrwać nogę z uścisku, czując jak paznokcie syreny przeorały jej łydkę, doprowadzając prawdopodobnie do krwawego skaleczenia. Opadała coraz niżej i niżej, kiedy jej świadomość zarejestrowała jeszcze czyjąś obecność, potężny cień, który poruszał się w jej stronę. No pięknie, syrena wezwała swoich towarzyszy, w końcu czas na obiad, udało jej się pomyśleć, a chwilę później najzwyczajniej w świecie zemdlała.
To jednak nie był jej czas.
Wynurzyli się gwałtownie, ona i ktoś jeszcze. Przez kilkanaście sekund próbowała tylko łapać powietrze, krztusząc się i kaszląc. Nagle jakby zapomniała jak się pływa, gwałtownie machając nogami, żeby tylko znowu nie znaleźć się pod powierzchnią. Dłuższą chwilę przyszło jej sobie uświadomić, że wciąż żyje. I, że ponownie ktoś nad nią czuwał. Płatki śniegu opadały na jej nagie ramiona, na mokre włosy i twarz, pozostając na skórze. W końcu temperatura jej ciała była tej samej wysokości co powietrze. Otarła twarz z wody, żeby móc przyjrzeć się trytonowi, który ruszył jej na ratunek. Wyglądał tak ludzko, tak… zaraz. W jej spojrzeniu można był wyczytać wiele emocji. Wdzięczność ustępowała zaciekawieniu, zaciekawienie podejrzliwości, a podejrzliwość wściekłości. - Wynoś się stąd. Ale to już! – Warknęła, chociaż jej głos nadal nie brzmiał na tyle pewnie, by mogła zrobić na kimkolwiek wrażenie. Szybko przesuwała wzrokiem po twarzy mężczyzny, po jego szlachetnych rysach, po koszulce, która przylegała do jego ciała, cała (jakby inaczej) mokra, po drżeniu jego warg. Bo, trzeba zaznaczyć, że nieznajomy trząsł się tak dosadnie, że aurorka miała wrażenie, jakby rozmazywał się jej przed oczami. – Możesz dostać hipotermii! Umrzeć możesz, głupcze. – Rzuciła, wypluwając ostatnie słowo. Nie czekając na odpowiedź, odnalazła dłoń swojego rycerza na białej miotle, i pociągnęła go w stronę brzegu, sprawniej już płynąc. Dokładnie wiedziała skąd te negatywne emocje, ten wybuch, któremu daleko było do wdzięczności. Co prawda, była niezwykle wdzięczna, ale świadomość, że ktoś ryzykował swoim życiem, żeby ją ratować był dla niej tak przygniatający i chwytający za gardło, że wolała siłą wywlec go na brzeg i dać mu rózgą po łapach, za to, że się ośmielił wskakiwać do wody.
Zgrabnie wyszła po kamienistym dnie na trawę, jednak kiedy tylko stanęła na śniegu, spomiędzy zaciśniętych warg można było usłyszeć bolesne westchnienie. Odkąd pamiętnej walki w Dolinie Godryka, kiedy to walczyła o życie jednej z uczennic, ugryzienie węża w kostkę wdawało się jej we znaki. Teraz, na miejscu gdzie widziały dwie małe blizny po zębach gada, noga była rozcięta, a ciepła stróżka krwi spływała po skórze. Nie było to dla niej jednak istotne w tym momencie, cała jej uwaga skupiona była na mężczyźnie. Uniosła różdżkę, na której kurczowo zaciskała palce i wycelowała ją w swojego towarzysza. Krótki gest ręką i z końca różdżki wystrzeliło ciepłe powietrze. - Zaklęcie suszące – mruknęła, jakby czując potrzebę wytłumaczenia co robi. Niedługo trwało, żeby jego ubranie przestało być przesiąknięte wodą do ostatniej nitki. Mimo wszystko dziewczyna zbliżyła się do niego, ignorując zasady o strefie komfortu i położyła mu dłonie na ramionach, pocierając żywiołowo jego skórę. Może i ubrania miał suche, ale stał w samej koszulce na śniegu, w środku zimy. – Ja… przepraszam za to wcześniej. Po prostu świadomość, że mogłoby się Ci… Panu coś stać, przez moją głupotę jest straszna. I chyba powinnam podziękować. Nie chyba. Na pewno. Odsunęła się od niego, rzucając spojrzenie na wodę, której tafla znowu wydawała się niczym nieporuszona, jakby nic takiego się wcześniej nie wydarzyło. Tym razem samą siebie objęła ramionami, jakby nagle zawstydzona swoim strojem. - Zazwyczaj nie pokazuję się w bieliźnie na pierwszej randce, ale masz fory, skoro już mnie uratowałeś. – Zażartowała, kierując się w stronę swoich ubrań. Ostrożnie naciągnęła na siebie sukienkę i codzienną, wierzchnią szatę. Jedynie butów jeszcze nie założyła, śledząc wzrokiem krwawe ślady, które pozostawiała na śniegu. Krew. Jej zapach sprawiał, że delikatnie się uśmiechała. Skoro krwawi, to na pewno nie umarła.
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
To był tak głupi pomysł, jak jeszcze żaden nie był. Nie czuł się rycerzem, ani żadnym bajkowym bohaterem, żeby odruchowo wskakiwać do wody, ryzykując hipotermią. Nawet nie pomyślał o żadnym zaklęciu, które mogłoby mu pomóc znieść łatwiej niską temperaturę. Dobrze, że nie zapomniał o konieczności oddychania pod wodą. Ostatecznie, gdy dopłynął do kobiety, być może zdążył w ostatnim momencie. Widział, że nieznajoma zaczyna tracić przytomność, więc czym prędzej wyrwał jej nogę z uścisku syreny i pociągnął ją ku powierzchni. Syrena odpuściła, ale Merlin jeden wie dlaczego. Może nie chciała ryzykować, ciągnąc za sobą dwojga czarodziejów, a może znudziła jej się zabawa. Niezależnie od powodów, Josh cieszył się, że nie postanowiła ich ścigać. Mieli już wystarczająco problemów z powodu lodowatej wody, a przynajmniej on miał, bowiem kobieta zdawała się odporna. Najwyraźniej zaplanowała pływanie nieco bardziej, niż on. Kiedy wypłynęli na powierzchnię, spojrzał na nieznajomą, aby upewnić się, że żyje. Jeśli krztuszenie się było za małym objawem, po chwili kobieta zaczęła po nim warczeć, co byłoby bardziej zabawne, gdyby nie przebywanie w wodzie. Czuł, że zaczyna się trząść i miał spory problem, aby cokolwiek z siebie wykrztusić. -Prze-przeszkadzam w sa-samo-b-bójstwie? - odpowiedział, szczękając zębami tak głośno, że aż nieprzyjemnie. Skoro szczęka nie potrafiła przestać drżeć, z całą pewnością musiał mieć również sine usta. Rzucił mimochodem spojrzeniem na własne dłonie, które również zaczynały przypominać kolorem śliwkę, niż ludzką skórę. Nie dobrze, bardzo nie dobrze. Zanim jednak zdążył cokolwiek zrobić, poczuł, że kobieta łapie go za rękę i ciągnie w stronę brzegu. Choć nie przepadał być zależnym od innych, teraz cieszył się z faktu, że i jej nie przeszkadzała aż tak temperatura wody. Nie był pewien, czy dopłynąłby do brzegu, ale nie zamierzał mówić tego głośno. Nie dał się też ciągnąć jak ostatniego topielca, skoro to właściwie ona była przed chwilą w niebezpieczeństwie. W nieco utrudniony przez uścisk sposób dopłynęli do brzegu, na który wyszedł, czując, jak wszystkie mięśnie mu drżą. W takiej chwili nie był pewny, czy w ogóle uda mu się rzucić jakiekolwiek zaklęcie, do którego przecież była potrzebna poprawna wymowa, o ile nie chciało się niczego podpalić. Z zakłóceniami magii nie mieli już problemu, ale nie chciał powtarzać tamtych wypadków. Nic więc dziwnego, że jedynie zaciskał palce drżącej dłoni na różdżce i nie był w stanie ani zebrać myśli na czas, a co dopiero mówić o rzuceniu zaklęcia. Na całe szczęście nieznajoma przyszła i teraz z pomocą, a po chwili ubranie miał już całkiem suche, co skutecznie pomogło opanować, choć odrobinę drżenie ciała. Owszem, wciąż był przemarznięty i zaczął myśleć o czymś, co mogłoby go dostatecznie rozgrzać, ale przynajmniej nie marzł dodatkowo. Uśmiechnął się do kobiety, gdy wyjaśniła jakie zaklęcie rzuca. Nie musiała tego robić, ale zawsze miło. Jednak uniósł brwi ze zdziwienia, kiedy zbliżyła się do niego i zaczęła pocierać jego ramiona. Kurtka nie leżała daleko od nich, mógł się po prostu ubrać, ale skoro chciała go ogrzać… Inna sprawa, że takie pragnienia, gdy jest się w samej bieliźnie, nasuwają skojarzenia, które poszerzyły jedynie uśmiech na twarzy mężczyzny. - Josh, nie pan - wtrącił w jej wypowiedź, kiedy zaczęła przechodzić na oficjalny ton. W końcu wspólnie pływali zimą w jeziorze, niczym ostatni idioci, więc dlaczego nie mieli przejść na “ty”. - I nie ma sprawy. Przez moment jedynie myślałem, że przeszkadzam w całkiem oryginalnym samobójstwie - odpowiedział, spoglądając w dół, na nią, gdy tak pocierała jego ramiona. Nie powstrzymywał uśmiechu, który przykleił się do jego wciąż jeszcze drżących warg. Mówił już zdecydowanie lepiej, a temperatura powietrza, w porównaniu z wodą, zdawała się być o wiele cieplejsza. Ciekawiło go, dlaczego w ogóle ryzykowała, wchodząc do wody, ale czuł jeszcze obawy przed pytaniem o to. Po pierwsze nie jego sprawa, po drugie wydałoby się, że zwyczajnie stał i ją obserwował. Inna sprawa, że rozbierała się w miejscu publicznym, więc każdy mógł ją oglądać. W jednej chwili wyrzuty sumienia związane z podglądaniem wyparowało. Ruszył w stronę kurtki, którą zarzucił szybko na siebie, gdy tylko nieznajoma odsunęła się od niego, obejmując się ramionami, komentując własny strój. - Dlatego dobrze, że w wodzie była pierwsza randka, a na lądzie jest druga. Możesz śmiało pokazywać mi się w bieliźnie - odparł automatycznie, uśmiechając się szeroko do kobiety i sięgając po buty. Schylając się, dostrzegł ślady krwi na śniegu, a w chwilę później jej ranę, którą po chwili zakryła sukienka. Podszedł do niej, żeby przykucnąć przed nią z lekkim uśmiechem i unieść materiał sukienki na tyle, aby widzieć ranę. Nie był dobry w uzdrawianiu, ale parę zaklęć pamiętał. Wycelował różdżkę w jej nogę, wypowiedział cicho zaklęcie vulnerra ferre, a po chwili bandaż otoczył krwawiącą ranę. Podniósł się, stając tuż przed nią i zapinając kurtkę. - Wracając do twoich przeprosin… Gorąca herbata, albo coś mocniejszego powinno wystarczyć - rzucił z uśmiechem.
______________________
Peace in your gardens and light from your eyes
No one can hold me the way you do
Talia L. Vries
Wiek : 31
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Wisiorek z wiecznie kwitnącym, pachnącym asfodelusem.
Umiejętność kontroli odczuwania temperatury powoli zaczynała słabnąć, toteż dziewczyna czym prędzej nasunęła na ręce gruby sweter, pod którym prawie znikała – sięgał on jej do połowy uda, a ze względu na rozmiar wyglądała w nim, jakby ukradła go od jakiegoś trolla. Na to narzuciła wierzchnią szatę, bowiem znała koszt wywaru: może i w wodzie była nieczuła, ale przez następne godziny jej ciało będzie wyczulone na wszystkie bodźce. Nie tylko ciepło i zimno, ale także dotyk. Z rozbawionym wyrazem twarzy przysłuchiwała się słowom mężczyzny, który bardzo chętnie podjął temat randek, a później uklęknął przed nią, pomagając jej zabandażować ranę. - Poradziłabym sobie, ale dziękuję. – Pochyliła się nieco w jego stronę, wciąż nad nim górując, by przyjrzeć się lepiej jego twarzy. Miała wrażenie, że wydawała się jej znajoma. Czyżby minęli się już kiedyś? A może chodzili razem do szkoły? Albo, w ostateczności, uroda Pana Josha była tak pospolita, że pomyliła go z kimś innym? Zwróciła swoją twarz w stronę oczka wodnego i spokojnej tafli wody, która ponownie kusiła do zanurzenia się. Kobieta nie musiała czytać mężczyźnie w myślach, by wiedzieć, że na pewno głowi się nad tym, skąd do cholery się tam znalazła. Uniosła dłonie, przeciągając się jak kotka, po czym od niechcenia rzuciła: - Lubię pływać. Przychodziłam tu jak byłam dzieckiem, tata często opowiadał mi o tym, co żyje pod wodą. Nazwij mnie ciekawską, ale w końcu chciałam się przekonać na własnej skórze. – Kłamstwa, kłamstewka, ale Lia była dobrą aktorką. Musiała być, w końcu szkolona była w nieprawdzie, która często przydawała się jej w pracy. Rzecz w tym, że sama nie wiedziała co tutaj robi. Obudziła się dzisiejszego poranka i poczuła w sercu tęsknotę. Wgryzała się ona w mięśnie, paląc pod skórą. – Poza tym chciałam sprawdzić, czy skusi się na mnie jakiś tryton. Z mężczyznami nie mam szczęścia. – Roześmiała się perliście, a jej śmiech poniósł się echem po lesie. To akurat była prawda; od miejscowych można było słyszeć, że to szczególne miejsce, w którym nie raz czarownice spółkowały z trytonami, a czarodzieje z syrenami. Oblizała wargi, czując delikatne pieczenie, kiedy mroźne powietrze owiało jej twarz. - Więc, Josh. Mówisz, że wyglądało to na samobójstwo? Gdyby tak było, byłabym naprawdę wkurwiona, że mi przerwałeś. – Odparła, chowając dłonie w rękawach swetra. Jej ciało przeszedł konkretny dreszcz, a później jeszcze jeden, zwiastujący falę drgawek. Zaczyna się. Machnęła dłonią, jakby dając znać, że powinien to zignorować. Mimo chłodu jej francuski charakterek się uaktywniał, więc wydęła wargi i prosto z mostu palnęła: - Nie zamierzałam Cię nigdzie zapraszać. – Skłamała, bowiem nie lubiła, kiedy ktoś ubiegał jej pomysły. Odkąd ich oczy tylko się spotkały, aurorka pożerała mężczyznę spojrzeniem, jednak wolałaby wybić sobie oko różdżką, niż się do tego przyznać. Odwróciła więc głowę, odchodząc kawałek, jakby nagle zainteresowana roślinnością, która ich otaczała. – Co tu właściwie robiłeś?
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Wyszczerzył zęby w uśmiechu, spoglądając na kobietę od dołu, kiedy mu dziękowała. - Samowystarczalność jest w cenie, ale po co, gdy druga osoba może pomóc? - odpowiedział, podnosząc się z ziemi. Teraz, będąc nieco bliżej kobiety, również i ona wydawała się jakby znajoma. Było to jednak tak delikatne wrażenie, że nie zwrócił na nie większej uwagi. Zazwyczaj, gdy kogoś szczególnie zapamiętywał, rozpoznawał twarzy od razu. W przeciwnym razie bywało tak, że ktoś wydawał się znajomy, ale nie było takich możliwości. Obecnie więcej zainteresowania budziło jednak samo zdarzenie, jej pływanie w zimę w jeziorze, niż to, czy ją pamięta. Starał się też nie zwracać uwagi na to, że najwyraźniej kobieta mu się przygląda. W końcu on robił dokładnie to samo, choć miał lepszy pretekst - stała w bieliźnie. Później, kiedy się ubierała, nie przestawał się uśmiechać. Szata zamiast kurtki. Nie pamiętał kiedy ostatni raz miał ubraną szatę, poza prowadzeniem zajęć. Ciekawie było jednak oglądać, jak ktoś inny ją ubiera i najwyraźniej czuje się w niej o wiele wygodniej niż w mugolskich ubraniach. - Może następnym razem weź kogoś ze sobą? Dla bezpieczeństwa. Sam też lubię pływać, ale oddychanie to także moja pasja - odparł na jej wyjaśnienia. Przyjął je bez poddawania w wątpliwość. Różne rzeczy ludzie robili, a większość była często poronionymi pomysłami. Sprawdzanie, czy w jeziorze żyją istoty, o których opowiadał rodzic, nie było aż tak dziwne. Może speszyłby się nieznacznie, gdyby przyznała, że czekała na przystojnego trytona. Wtedy byłoby wyjaśnienie na pływanie w samej bieliźnie, ale sam czułby się parszywie, że przeszkodził w możliwej zabawie. Na całe szczęście najwyraźniej nie tak wyglądała prawda, a on sam poczuł, jak kamień spada mu z serca, aż do jej kolejnych słów. Aż zakrztusił się, co szybko przerodziło się w śmiech. Więc jednak? - Najwyraźniej potrzebujesz mocniejszych wrażeń, skoro byłaś gotowa spotkać się z trytonem. Raczej trudno o jego odpowiednik w rzeczywistości - odpowiedział z rozbawieniem. Żeby jakoś się opanować, przygryzł na moment dolną wargę. Nie było dobrze śmiać się tak wprost, jeszcze odebrałaby to jak złośliwość z jego strony, a przecież nie o to chodziło. Nie potrafił jednak nie zaśmiać się ponownie, gdy odmówiła pójścia na herbatę. Wydawała się teraz zgrywać lodową księżniczkę, której najwyraźniej zaczynało być zimno. Słyszał o specyfikach, które pomagały w kwestii tolerancji niskich temperatur, a które później wywoływały zmęczenie organizmu, zwiększoną wrażliwość. Pomimo więc jego rozbawienia, w spojrzeniu czaiła się troska, jaką wykazywał zawsze wobec osób wymagających jakiejś pomocy. Skoro jednak machnęła ręką, aby się nie przejmował, nie ruszał jeszcze na pomoc z okryciem jej swoją kurtką. Ostatecznie nie znali się, ba, nawet się nie przedstawiła! Zostanie więc Niedoszłym Topielcem i tyle. - Gdyby tak było, musiałbym ci to jakoś wynagrodzić, ale szczęśliwie to ty mi coś zawdzięczasz - rzucił lekkim tonem, jakby od niechcenia. - Ale może i dobrze, że nie zamierzasz mnie nigdzie zapraszać. Skoro na drugiej randce możesz paradować w bieliźnie, co byłoby na trzeciej? - dodał, nachylając się na moment w jej stronę, mówiąc teatralnym szeptem, udając oburzenie. Po wszystkim mrugnął do niej zaczepnie i wyprostował się, wciskając dłonie w kieszenie kurki. Nie było mu najcieplej, ale powoli dochodził do siebie. Zdecydowanie jednak będzie musiał w domu zadbać o siebie lekami, żeby nie ciągnąc nosem na następny dzień. Nie miał ochoty być chory na ferie. Widząc, jak odchodzi kawałek, zaczął się zastanawiać, czy nie powinien wracać do siebie. Najwyraźniej nieoczekiwane spotkanie dobiegło końca. Jednak nie ruszył się, obserwował kobietę, aż ta nie zadała mu pytania. Czyżby jednak miała ochotę z nim rozmawiać? Zmarszczył na moment czoło, próbując zrozumieć jej zachowanie. Ostatecznie uśmiechnął się pod nosem, spoglądając na jeziorko. - Załatwiałem coś dla sąsiadki i postanowiłem przejść się, zanim wrócę do domu. Później zobaczyłem taką jedną, co to stała na brzegu jeziorka, rozbierając się. Pomyślałem, że lepiej mieć na nią oko i nie pomyliłem się - odpowiedział zgodnie z prawdą, nie spuszczając wzroku ze spokojnej wody. Syreny spróbują jeszcze wyjść i ich wzywać, czy raczej cenią sobie spokój?
______________________
Peace in your gardens and light from your eyes
No one can hold me the way you do
Talia L. Vries
Wiek : 31
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Wisiorek z wiecznie kwitnącym, pachnącym asfodelusem.
Przyłożyła drżącą dłoń do warg, wydmuchując w nią ciepłe powietrze. Niewiele to dawało, ale na ułamki sekund czuła ulgę, a nie chciała wyglądać jak rozedrgane drzewo, szarpane przez wichurę. Spięła więc minę robiąc dobrą minę do całkiem dobrej gry, zaciskając zęby, żeby zbytnio nimi nie dzwonić. Na dźwięk jego słów wywróciła oczami, ale kącik jej ust powędrował w górę: - Na wszystko znajdujesz odpowiedź? – Swój pozna swojego. Talia miała talent szybkiego oceniania ludzi; nie szufladkowania, ale rozpoznawania z kim ma do czynienia. On na pewno był uprzejmy, nieco porywczy w swej szlachetności, ale również nie dał sobie dogryźć, co całkiem ją radowało. Nie wiedziała czemu tak się dziś zachowywała. Być może woda wlała jej się przez uszy do mózgu i nieco namieszała jej w głowie, ale zdecydowanie miała ochotę dziś się droczyć i kąsać. Może to kryzys wieku średniego? -Jeśli ja sama nie umiem zapewnić sobie bezpieczeństwa, to naprawdę powinniśmy się wszyscy zacząć martwić o swoje dobro. – Przyznała dosyć niechętnie, bezpośrednio nawiązując do swojej posady. Zaraz na głos dodała, że jest aurorem i zapewnianie bezpieczeństwa powinno być jej chlebem powszednim, ale jak widać istnieją odstępstwa od reguły. Drążyła stopą dołek w miękkim śniegu, tworząc jakiś wzór – jaki? Sama nie miała pojęcia. Nie lubiła bezczynności, dlatego nawet stanie w miejscu sprawiało, że od razu się nudziła. Ostatnio była zdecydowanie nadpobudliwa. Może dobrze, że zgodziła się wyjechać na ferie? Przynajmniej odizoluje się od codzienności i odpocznie od samej siebie. Wróciła i myślami i spojrzeniem do mężczyzny, kiedy ten przyswajał jej komentarz o trytonie. - Bardzo. Mocnych. Wrażeń. – Powiedziała wolno, robiąc odstęp po każdym słowie, a jej usta układały się tak, by jak przekaz wybrzmiał jak najdźwięczniej. Nie przeszkadzało jej, że się śmieje. Ona też się śmiała w myślach, dobrze się bawiąc w tej sytuacji. Dawno nie poznała nikogo nowego, więc ta możliwość lawirowania pomiędzy prawdą a półprawdą sprawiała jej przyjemność. Najwyżej wróci dziś do domu i uzna, że miał do czynienia z wariatką. Może też zostanie anegdotką tygodnia? O, albo miesiąca? „O aurorce, która marzyła o trytonie”. Brzmi jak dobry pomysł na powieść dla podstarzałych czarownic… - Nie jesteś może pisarzem? – Zapytała, układając usta w dziubek. Gdyby był, może i zdradziłaby mu pomysł na tą erotyczną nowelkę. Może nawet napisaliby to razem, a w jej skrytce w banku Gringotta pojawiłby się jeszcze większy stosik złota? – Na trzeciej randce pewnie uznałbyś, że nie chcesz mnie już więcej widzieć. A gdybyśmy się później przypadkiem spotkali na ulicy, to udawałbyś, że zgubiłeś sowę i nie mogłeś odpisać na moje listy. – Rzuciła, oblizując usta, nieco znudzona, jakby cytowała podręcznik do Historii Magii. Uniosła palec i delikatnie, samym opuszkiem, dźgnęła nim go w tors, szczerząc się jak nastolatka. – To co, w takim razie szklaneczka whisky? Kiedy już uznała, że dosyć przyglądania się obumarłym krzewom, których kwiaty miały rozkwitnąć dopiero za kilka miesięcy, pokręciła się jeszcze chwilę w pobliżu, po czym wróciła do Josha, wyraźnie zainteresowana jego słowami: - Sąsiadki? I to sam, po lesie? Znasz tą opowieść o „Czerwonym Kapturku i Wilkołaku”? Ona też się tak szwędała, robiąc przysługę swojej babci i jak skończyła? Z dwojga złego, dobrze, że trafiłeś na mnie. Nie mam aż takich kłów i po popołudniu ze mną nie będziesz co pełnie wył do księżyca. Nie musisz się też martwić o pchły! – Klasnęła w dłonie, a ten mocny dotyk sprawił, że zakończenia nerwowe rozpaliły się w niej tak mocno, że aż pisnęła. Cholerne efekty uboczne eliksiru. Poruszyła gwałtownie rękoma, jakby próbowała się otrząsnąć i zapisała sobie w myślach, że przez najbliższe kilka godzin nie powinna raczej niczego za mocno dotykać.
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Zaśmiał się wesoło, spoglądając po chwili na kobietę z miną dzieciaka złapanego na gorącym uczynku. Cóż, lubił, gdy jego słowo było ostatnim i może dlatego zawsze znajdywał odpowiedź. Inna sprawa, że nie starał się na siłę i czasem zwyczajnie milkł, jak w tej chwili. Śmiech musiał jej wystarczyć, ale nie podejrzewał, żeby miała zamiar narzekać na brak odpowiedzi. Nie wiedział jaka była zazwyczaj, jednak obecnie świetnie się bawił, przerzucając się nieznacznymi dogryzkami. Czy to on ją prowokował do takiego zachowania? Raczej nie, a przynajmniej nigdy nie uwierzyłby w takie słowa. Słuchał z niekłamanym podziwem o jej pracy. Zawsze szanował tych, którzy wykonywali niebezpieczne zawody i nie miało znaczenia, czy chodzi o bycie aurorem, czy treserem smoków. Ryzykowali życie, a niewielu o nich pamiętało. Jeśli coś działo się źle, często wieszano na nich psy, ale w dobrych czasach mało kto dziękował za pracę. Uśmiechnął się lekko, a w jego rozbawione spojrzenie wkradła się powaga. - Myślę, że nic nam nie grozi. Czy Twoja praca nie polega na myśleniu wpierw o innych, a dopiero później o sobie? Najwyraźniej ryzykowanie weszło Ci w nawyk - stwierdził zaczepnym tonem, którego efekt psuł poważny wzrok. Teoretycznie nie miał podstaw sądzić, że kobieta ryzykowała z braku adrenaliny, ale dziwnie historia z opowieściami ojca zaczęła kuleć przy zderzeniu z zawodem aurora. Nie raz słyszało się o czarodziejach, którzy popadali w różne choroby przez swoją pracę, od paranoi po schizofrenię. Czy mógłby się mylić, gdyby twierdził, że najwyraźniej nieznajomej brakuje akcji w życiu i dlatego przyszła popływać w miejscu, które było zamieszkane przez syreny? To wszystko było widać przez moment w jego spojrzeniu, ale nie dodawał już niczego więcej. Tym bardziej że nagle zaczęła bardzo wyraźnie wymawiać trzy słowa w taki sposób, że mimowolnie przeszedł go dreszcz z rodzaju tych przyjemnych. Na pograniczu ekscytacji, rozbawienia a pożądania. Nie mógł wiedzieć, czy taka jest prawda, czy jedynie się z nim droczy, ale podobała mu się ta zabawa, co było widać po nim. - Nie. Jestem nudnym nauczycielem latania - odpowiedział ze śmiechem, który urwał się, gdy kontynuowała swoją wypowiedź. Brzmiało to tak, jakby cytowała wcześniej zasłyszane wyjaśnienia mężczyzn. Teraz to naprawdę był ciekaw, jaka była na prawdziwych randkach, skoro tak szybko rezygnowali. Istniała jeszcze szansa, że dotychczasowe randki kobiety były zwykłymi porażkami, których mowa nie dostrzec od razu. Pokręcił rozbawiony głową. W jego przypadku randki były czymś zwyczajnym. O wiele przyjemniej rozmawiali się, gdy ton podszyty był flirtem. Takie niezobowiązujące spotkania miały w sobie wiele uroku, któremu nie mógł się oprzeć. - A podobno nigdzie mnie nie zabierzesz - zaśmiał się, spoglądając na nią nieco z góry. - Ale z przyjemnością się rozgrzeję i podejmę wyzwanie trzeciej randki - odparł, mrugając do niej zaczepnie. Obserwował ją, gdy tak udawała, że roślinność jest wyjątkowo ciekawa, starając się nie śmiać zbyt otwarcie. W końcu wróciła do niego, a jej słowa poszerzyły uśmiech na jego twarzy. - Byłem u jej siostry, a później przyszedłem do rezerwatu. Nie często tu bywam, więc warto było skorzystać z okazji - wtrącił wyjaśnienia, zaraz parskając śmiechem, gdy pisnęła po klaśnięciu w dłonie. Nachylił się do niej, mrużąc nieznacznie powieki. - Wygląda na to, że teraz jakiekolwiek wrażenia będą bardzo mocne. Do tego obiecujesz, że nie będę wyć do księżyca, ale nic nie mówiłaś o samym gryzieniu. Czyli jednak mam czego się obawiać? - dodał ciszej, jakby rozmawiali o największych tajemnicach magicznego świata. Szybko się wyprostował, uśmiechając szeroko. Wyraźnie czekał co dalej, skoro ona go zapraszała na drinka. Zastanawiał się, czy będą się teleportować, czy może w okolicy jest jakaś knajpka, o której nie wiedział, a do której się przespacerują. Inna sprawa, że z każdą chwilą nieznajoma wydawała się coraz bardziej marznąć. Właśnie, nieznajoma… Roześmiał się pod nosem, aby po chwili odezwać się z dość przerysowania uprzejmością. - Ach, raczy Pani wybaczyć moje śmiałe spoufalanie się, skoro do tej pory nie wyjawiła mi Pani swojego imienia.
______________________
Peace in your gardens and light from your eyes
No one can hold me the way you do
Talia L. Vries
Wiek : 31
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Wisiorek z wiecznie kwitnącym, pachnącym asfodelusem.
W ostatnich tygodniach szumiało jej w głowie, jakby wewnątrz czaski rozbijały się o siebie małe muszki, zdezorientowane zamknięciem w klatce. Szum mieszał jej w głowie, dezorientował ją, sprawiał, że przestawała przypominać samą siebie. Gdzie się podział ten spokojny, poważny aniołek? Zamiast niego pojawiła się butna, nerwowa i zdecydowanie-zbyt-śmiała istota, która podśmiewała się ze wszystkiego, patrząc na świat spod przymkniętych powiek. Najgorsze było jedno: że Lia Vries nie zdawała sobie sprawy z kreującej się w niej zmiany. Błądziła przez to wzrokiem, rzucając poddenerwowane uśmiechy, kąpiąc się w środku zimy w syrenim oczku, uznając, że podrywanie obcego mężczyzny na totalnym odludziu to świetny pomysł. Najlepszy, na jaki mogła wpaść. Na całe szczęście rozmowa o pracy zawsze sprowadzała ją na ziemię, wbijała w grunt, tak, że nie mogła się już unosić kilka metrów nad ziemią. - Praca pracą, ale zawsze myślę najpierw o innych. Dlatego, drogi Rycerzu Na Białej Miotle, tak mnie wystraszyło to, że rzuciłeś mi się na pomoc. Wyobraź sobie, że musiałabym żyć z faktem, że mogłeś opaść na dno w postaci wielkiej kostki lodu. Nie, nie… - zawahała się, zawieszając głos. Nie do końca chciała się otwierać, pokazywać jaką słabością są dla niej inni, więc ponownie machnęła ręką, urywając zdanie. Z niemałą przyjemnością obserwowała cały kalejdoskop odczuć malujących się na jego twarzy. Czy był jak otwarta księga? Nie, zdecydowanie nie. Nietrudno jednak było wyczytać z okładki, że ich konwersacja sprawia mu równie dużo przyjemności co jej. Właściwie miała wrażenie, jakby powietrze między nimi gęstniało, wypełnione małymi wyładowaniami. Oho, niech nikt tylko nie wzywa ognia, bo spłoną na skwarki. O, skwarki. Zjadłabym skwarki. Nauczyciel Latania. Nieźle. Pokiwała głową, splatając ręce na piersi. Jej spojrzenie nieco się zmieniło, kiedy uświadomione zostało, że rozmawia z nauczycielem. Wróciła myślami do chwil w Hogwarcie i na ułamek sekundy pozazdrościła mu wyboru profesji. Szkoła była dla niej jak dom, który bardzo ciężko było jej opuścić, mając świadomość, że nigdy nie wróci już za jej mury. Zamek był teraz jedynie ciepłą senną marą, która nachodziła ją czasem, gdy zamykała oczy. - Rozmyśliłam się. Znaczy, namyśliłam się. Wiesz, że jednak Cię gdzieś zabieram. Tylko mam nadzieję, że masz przy sobie jakąś wyjściową szatę… - Przerwała, by nachylić się ku niemu, uprzednio rozglądając się, jakby miała wyjawić największą tajemnicę świata, od której drzewa zaczną śpiewać, a ziemia rozstąpi się, by ich wszystkich pochłonąć – Bo wiesz, w tym tempie przed wieczorem będziemy już świętować własny ożenek. A w tym… na brodę Merlina, chociaż przystojny jesteś, to chyba nie wypada. – Pogładziła klapę skórzanej kurtki, nieco zaciekawiona, jako że nie miała zbyt dużego kontaktu z mugolską odzieżą. Wydawała jej się bardzo nie wyjściowa i niewygodna. Oczywiście Talia nie miała nic przeciw mugolom, ale wychowanie w rodzinie o czystej krwi skutkowało tym, że nie została zapoznana z niemagicznym światem. Wyszczerzyła zęby, kiedy to on się ku niej nachylił. Gdyby była obdarzona darem likantropii, pewnie błysnęłaby teraz kłami, przeganiając go tam gdzie skrzeloziele rośnie. Tymczasem mógł jednak zaobserwować tylko drobną kobietę, która posyła mu swój markowy uśmiech, a oczy błyszczą jej z podekscytowania. Jej ciało zaczęło się powoli ogrzewać, a naszyjnik który nosiła poczuł wzrost temperatury, otwierając płatki i wypuszczając na delikatny wiatr słodki zapach kwiatu. Nie odrywając wzroku od Josha, odnalazła medalion palcami, by zacisnąć na nim dłoń. - Efekt uboczny zachłannej chęci bycia chwilowym nadczłowiekiem. Coś za coś, w naturze musi istnieć równowaga. Nic nie czujesz? Niech będzie, ale potem będziesz czuć w s z y s t k o. – Wytłumaczyła swoją chwilową nadwrażliwość. – Czy powinnam wysłać siostrze Twojej sąsiadki bombonierkę w podziękowaniu za to, że dzięki niej się tu znalazłeś? Jakby nie patrzeć, po części to jej zasługa, że nie zostałam uwięziona w tej części lasu w postaci ducha. – Zamyśliła się, zanim dodała: - Chociaż wtedy mogłabym straszyć niczego nieświadome istotki. – Po jej minie można było wywnioskować, że taki plan na przyszłość całkiem się jej spodobał. Może czas ogłosić emeryturę na stanowisku aurorki, dać się utopić jakiejś syrenie i wkroczyć na nową ścieżkę kariery? - Pani wybacza Twą śmiałość. Możesz mówić mi Lia. – Dygnęła, skłaniając się przed nim, dłońmi podtrzymując materiał sukienki, jakby cofnęli się co najmniej o dwa stulecia. Co się z Tobą dzieje? Nieco rozkojarzona, przyłożyła zaciśniętą pięść do ust, cicho kaszląc. – Co powiesz na grzane wino? Po dwóch kuflach powinnam zacząć śpiewać. Po trzech mogę też zatańczyć. Umiesz tańczyć?