Strumień, przebiegający niemalże przez całą długość rezerwatu, stanowi wyjątkowo charakterystyczny punkt i wspaniałe źródło odniesienia dla czarodziejów, którzy w natłoku wrażeń zagubią się na krętych ścieżkach rezerwatu. Wystarczy iść wzdłuż niego, a prędzej czy później odnajdzie się drogę prowadzącą do miasteczka bądź na zapomniane przez Merlina, niezwykle malownicze pustkowia czy lasy. Jeśli chodzi o sam strumień, można by powiedzieć, że nie ma w nim nic niezwykłego, gdyby nie to, że nigdy nie zamarza, a w jego wodach nie żyje absolutnie nic, nawet pojedynczy gatunek ryby. Ba, żadne zwierzę nie jest w stanie nawet zaczerpnąć z niego wody. Legenda wiążąca się z tym miejscem głosi, że strumień został niegdyś przeklęty przez niemożliwie zdolnego czarownika, gdy jego ukochana utopiła się z żalu w jego wodach po śmierci swojej siostry, którą notabene sam zamordował podczas pojedynku czarodziejów. Nie mogąc znieść żalu, w zupełnie bezsensownym akcie zemsty sprawił, że wody rzeczonego zbiornika wodnego nigdy nie skują się lodem, kusząc kolejnych topielców dzikością tutejszych wód. Nie potrafiąc określić siły swojego zaklęcia sprawił również, że temperatura bystro płynącej weń cieczy przekracza nawet adekwatną do kąpieli i zimą potrafi malowniczo parować, tworząc rozległe mgły.
Wiedziała, że go tu spotka. Czasami przeczucie potrafi pokierować naszym umysłem gdzieś dalej, niźli chcielibyśmy dotrzeć. Tak było w przypadku Marceline, którą szargały przeróżne emocje, jakby nie do końca sprecyzowane. Dolina Godryka w czasie zimy jawiła się jako jedno z najpiękniejszych miejsc, dlatego tak często pozwalała uczuciom wypełniającym jej kanaliki nerwowe, odnaleźć ukojenie na terenach, które dopiero poznawała i nie wiązały się one z przykrymi wspomnieniami. Jedyne czego się w tym wszystkim obawiała, było ukryte niezwykle głęboko, gdzieś w podświadomości i nigdy nie mogło ujrzeć światła dziennego. Nie chciała kolejnej destrukcji. Wolnym krokiem przemierzała alejki, nie chcąc się spieszyć i przełamywać czasu, którego miała przecież całe mnóstwo; skoro nie dormitorium to gdzie mógłby się ukryć? Różnili się w zbyt wielu aspektach i tak jak ona wolała chować się w sali fortepianowej, tak on trafiał zazwyczaj na otwarte przestrzenie, gdzie mury nie ograniczały go na tyle, by stłamsić w nim poczucie wolności. Holmes eskalowała swoją niezależność dzięki muzyce, która raz po raz wypełniała ją w pełni, a dopiero potem pozwalała dotrzeć słuchaczom, choć i granie na instrumentach ograniczyła do minimum, nie pozwalając na wypuszczenie emocjonalnej brei na zewnątrz. Dlaczego zatem potrzebowała spotkania z tym konkretnym chłopakiem? Byli sobie obcy, wymienili tylko kilka słów, a mimo to lubiła wymieniać z nim frazy, poglądy, a nawet spojrzenia, choć te jej były niezwykle rzadkie, udowadniając mu, że jest zbyt nieśmiała, zbyt niepewna. Towarzystwo ludzi okroiła tuż po przyjeździe do Anglii, gdzie to przyjęto ją do Hogwartu, a zaraz potem nakazano uczestniczenia w zajęciach, od których stroniła przez kilka tygodnii. Nic dziwnego; studenci tej szkoły wydawali się bardzo specyficzni, a ona miała wrażenie, że tu nie pasuje. Być może, gdyby nie profesor transmutacji zdecydowałaby się również na list do ojca, w którym prosiłaby o powrót do Francji. - Dlaczego się ukrywasz? - szepnęła, pomimo że oboje wiedzieli, iż nie jest to prawdą. On się nie chował, a ona go nie szukała. Doskonale liczyli się z tym, gdzie muszą trafić, by faktycznie dotrzeć do odpowiedniego miejsca, w którym spędzą parę chwil, a potem ich drogi rozejdą się na nowo. Błękitne pierścienie, które okraszały źrenice Marceline wbiły się w sylwetkę krukona, na co się uśmiechnęła się nikle. Czego właściwie mogłaby oczekiwać? n i c z e g o absolutnie - niczego.
To uczucie nie odstępowała go dzisiaj na krok. Przez większość czasu udaje mu się to stłamsić, odgrodzić się od tego ścianą. Wiedział, że tam było, czuł jego obecność... Ale nie dopuszczał do siebie. Dzisiaj było inaczej, czuł je podczas zajęć i podczas próby jedzenia. Coś zassało go od środka, pozbawiając tchu. Sprawiając, że oddech stał się przyspieszony i nierówny. Wiedział, co to oznacza i wiedział również, jak doskonale temu zapobiec. Wyjść, wybiec, uciec. Zniknąć na cały wieczór, może nawet wrócić z samego rana. Niezauważanie prześlizgnąć się przez szkolne korytarze do swojej małej pieczary. I spróbować zwalczyć to uczucie ponownie. Czy udolnie czy nie. Tego nigdy nie był pewien. Ta niewiadoma była swego rodzaju ekscytująca, choć wykańczająca. Wraz z przekroczeniem bram Hogwartu i znalezieniem się w Dolinie, przypływ powietrza uderzył go ze zdwojoną siłą. Otumanił go, a on na to zwyczajnie pozwolił. Chciał znaleźć się gdzieś, gdzie nie będzie ograniczony... Prawie dosłownie, jak i w przenośni. Szedł szybko, ktoś kto obserwowałby chłopaka z boku mógłby spokojnie powiedzieć, że był to nawet trucht. Pogoda nie była odpowiednia na tego typu spędzanie czasu, tak samo jak strój, który nałożył na siebie pospiesznie. Nie przeszkadzało mu to, wręcz czerpał radość z każdego oddechu, który kaleczył gardło. To było jak wbijanie niewielkich igieł w ciało. Przyjemne, prawdziwe. Odprężające. Kiedy znalazł się nad strumieniem, atmosfera kompletnie uległa zmianie. Dzięki parującej wodzie, która swoim ciepłem grzała jego ciało. Oparł dłonie na kolanach, oddychając głęboko. Czerpiąc z każdego nabranego powietrza, które wcześniej nie mogło trafić do jego płuc. Uciekał na otwartą przestrzeń, zawsze tak robił. Pierwszy raz był wtedy, kiedy ściany jego pokoju wydawały się więzieniem, które zostało specjalnie dla niego przygotowane. Zmniejszały się za każdym razem kiedy na nie spoglądał. Wtedy pierwszy raz uciekł, a całe wydarzenie wydaje się to tak odległym wspomnieniem. Jakby całe jego życie opierało się właśnie na tym, jakby nic innego nie robił. I był to stały element jego egzystencji. Kucnął, chcąc odnaleźć pod warstwą śniegu kamyki, które jako dzieciak zawsze wrzucał do wody. Robił tak też z liśćmi, obserwując jak nurt wody zabiera je... Jakby w niekończącą się podróż. Wiedział doskonale co nasiliło dzisiejszy atak. Przed oczami widział słowa napisane zręcznym pismem, literki były pochyłe, co oznaczało, że adresat śpieszył się... Bądź ogrom emocji wpływał na jakość treści. Czuł zionącą z wyrazów nienawiść, tak, jakby był czemukolwiek winny. Usłyszał szelest śniegu, który ubijał się pod butami. Wstał i odwrócił się w kierunku osobnika, który postanowił zakłócić jego dzisiejszy spokój. Nie pozwalał aby ktokolwiek widział go w takim stanie. Nawet Alexis nie miała pojęcia jak wygląda wyraz jego twarzy oraz co czuje w momencie kiedy wychodzi ze swojej przysłowiowej klatki, którą dla niego stworzyli. A może sam ją stworzył? Dostrzegł drobną postać, której ukrycie wyszukuje na szkolnych korytarzach. Ile czasu minęło od rozpoczęcia roku szkolnego? Jak wiele dni spędził nad rozmyśleniem o kimś, kto powinien dla niego nie istnieć? Nie rozumiał tego... Ale nie powstrzymywał się. Nigdy tego nie robił... Stawianie ograniczeń nie leżało w jego naturze, a zwykle jego działania podparte były instynktem. Nie mógł pozwolić sobie na uśmiech, nie kiedy wkroczyła na terytorium, w tym momencie dla nikogo niedozwolone. Ze zdziwieniem jednak stwierdził, że jej obecność wcale nie działała tak, jak w przypadku każdej innej osoby. Jego dłonie zacisnęły się w pięści, prawie jak w obronnym geście. Dlaczego?
Odczuwał za dużo - w przeciwieństwie do niej. Chłodne powietrze pozwalało uśpić umysł na trochę dłużej, niźli zakładała. Raz po raz sięgając w odmęty pamięci, by tylko nie dać się zwieść złudnej, iluzorycznej przestrzeni wykreowane na potrzeby chwili. Wspomnienia uleciały w eter, a na ich miejsce wstąpiła pustka, która miała za zadanie wytępić dotychczasowe odczuwanie. Bez znaczenia. Pozwoliła emocjom przepływać wzdłuż kanalików nerwowych, tłamsić i pożerać niczym niebezpieczny, wytrawny adwersarz, przekonany o jej nicości. Stając w opozycji do sentencji Marceline, zmusiłby ją do gwałtownej kapitulacji, nie dając prawa wyboru. Czy to było konieczne, komukolwiek potrzebne? Rozmyślała w tej chwili o wszystkim, gdy wlepiała niebieskie pierścienie tęczówek w jego sylwetkę. Przypominały sobie czasy w Beauxbatons, a potem w Trausnitz, kiedy to Pete patrzył na nią dokładnie w ten sposób co Blaise, z wrogością, której nie pojmowała wtedy. Dlaczego? Nie zrobiła nic złego, próbowała jedynie odszukać chłopaka, przy którym ostatniego wieczora czuła się swobodnie, milcząc i nie wymagając mówienia od niego, jakby tylko to mogło ich uspokoić, ukoić rozkołatane nerwy. Warto, Shercliffe? Cofnęła się o krok, a zaraz potem o kolejny, spuszczając mimowolnie wzrok. Czuła na sobie osądzające spojrzenie, co sprawiło, że piegowaty nos pokrył się delikatną poświatą karminu, kiedy to wstyd wstąpił w jej wątłą sylwetkę. Nie musiał rozumieć, wystarczyło że ona pojmowała to nietypowe zjawisko, do którego doprowadziła samodzielnie, bez pomocy kogokolwiek innego. Powinna go zostawić - doskonale zdawała sobie z tego sprawę, ale chwilowa niemożność wykonania jakiegokolwiek ruchu sprawiła, że Holmes zastygła w jednej pozie, z głową spuszczoną i piąstkami skrytymi w kieszeniach ciepłego płaszcza. Nie sądziła, że przekroczenie granicy prywatności, iluzorycznej intymności, w którą popadał niczym melancholik, stanie się na tyle istotna dla niego, że daj jej tak łatwo odczuć - kim jest. Zwykłym wrogiem, niepotrzebnym natrętem, który wtargął do jego sanktuarium ciszy, zaburzając w tę sposób możliwość oddania się całkowicie egoistycznym rozważaniom. Musiała się wycofać i to dlatego po upływie kilku sekund zrobiła kolejny krok, by wreszcie plecami oprzeć się o drzewo i tkwić w bezpiecznej odległości, gdyby postanowił ją przepędzić, wszak nie musiał tego robić - mogła odejść sama, bez dociekania słów prawdy. Spierzchnięte wargi rudzielca ułożyły się w ciche przepraszam, choć szept nie przeciął powietrza. Odważyła się jedynie unieść nieśmiało oczy na krukona, by zaraz potem ustąpić przekonaniu o istotności bycia tutaj, jakby chcąc całkowicie uciec, rozpłynąć się w powietrzu. Zapomniał, że była w tym całkiem dobra? Wystarczyło t y l k o słowo.
Czy to istotnie był jego problem? Ogrom uczuć i myśli, splatanych ze sobą. Chaos wywoływany niemożnością poradzenia sobie z codziennością. Nie potrafił znaleźć swojego miejsca, dlatego nieustannie szukał. A jeżeli chcesz porównać to do jego ucieczek, proszę bardzo. Było mu wszystko jedno, jak zinterpretujesz jego czyny. Musiał iść do przodu, bo niby z jakiego powodu miałby się zatrzymać? Co sprawiłoby, że na chociaż jeden krótki moment przestałby myśleć tylko i wyłącznie o sobie? Niepotrzebnie. Mógł szukasz jej spojrzeniem, próbując odczytać z kształtu warg, w jakim dzisiaj była humorze. Mógł wyobrażać sobie ten moment, w którym nie czuł przymusu obcowania z osobami drugimi. To był pierwszy taki wieczór, w którym nie czuł ciężaru na klatce piersiowej. Oddychanie nie sprawiało już tak wielkiego problemu. Mógł kwestionować swoje postępowanie. Nigdy jednak nie przekroczy tej niewidzialnej granicy, którą wyznaczył. Granicy, która oddzielała go od świata zewnętrznego... Tak. Był on. I byli oni. Nigdy nie powinna za nim iść. A odpowiedź na to pytanie zna tylko i wyłącznie ona sama. To nie było jego życie, on nie ułatwi jej tego zadania. Poza tym, to nie pytania powinniśmy zadawać. A poszukiwać odpowiedzi. Było w tym jednak coś naturalnego, instynktownego. Czysta satysfakcja z powodu wywołanej reakcji. Niekoniecznie zamierzanej, w końcu nie ukryje tego, kim jest. Nie zmieni swoich odruchów w obawie o złe zinterpretowanie jego czynów. Nie przejmował się tym do tej pory i nie ulegnie to zmianie. To spojrzenie było mu tak cholernie znane, że wcale się nie zdziwił. Jednak było coś jeszcze, jakieś dziwne poruszenie. Szybkie uderzenie serce, raz jednak jeszcze przez dłuższą chwilę mógł czuć wibracje rozchodzące się po jego ciele. Zmarszczył brwi, obserwując jak dzikie zwierzę poczynania swojej zdobyczy. Jakby tylko czekała na atak doskonale wiedząc, że odwrót nie ma najmniejszego sensu. Nie zmieni jej toku myślenia, nie wpłynie na postrzeganie jego samego. Mogła kompletnie mylnie odbierać to, jaki miał stosunek do jej osoby i tej sytuacji, nigdy jednak niech nie wrzuca słów w jego usta. Bo co mogła wiedzieć? Kroki wykonywał z dozą rezerwy, nie chcąc, aby odwróciła się do niego i uciekła. Patrzył wprost w jej oczy, chcąc odczytać z nich więcej, niż może powiedzieć jej ciało. Bała się. Dobrze. Kiedy znalazł się dostatecznie blisko, jednak nie przekraczając odpowiedniej strefy, oparł dłoń na korze drzewa, które za nią stało. Czuł jak szorstka powierzchnia, wbija się w jego zmarznięte palce, przywołując go do porządku dziennego. Dopiero po chwili się od niej odsunął, najpierw robiąc jeden krok w tył, a później kolejny. Co najlepszego robił? Czy wychodzenie na potwora w czymś mu kiedyś pomoże? Z jego ust wydobył się obłok pary, aby po sekundzie ustąpić miejsca cichemu westchnięciu. Przymknął powieki. -Skąd wiedziałaś?-Pytanie. W jego mniemaniu dosyć istotne. Skąd osoba, której kompletnie nie zna, miała pojęcie, gdzie mógł się znaleźć. Nie wierzył w przypadki, a losem gardził jak niczym innym.
Chciała czuć tyle, ile odczuwali inni. Feeria emocji tłamsząca, przyćmiewająca zdrowy rozsądek, nie towarzyszyła Marceline od czasów wydarzeń w niemieckiej szkole, a tym samym - mogła odetchnąć z ulgą, skoro była wolna od tego, co odbierało nadzieję na normalną egzystencję. Czy Blase nie powinien skosztować tego samego? Eskalować, jakby to było jedyną słuszną drogą do odczuwania satysfakcji? Mogłaby mu to pokazać, ale wciąż pozostawali dla siebie obcy. Nie wiedziała jednak, że chłopak obserwują ją, gdy pojawia się na tle korytarza w tłumie obcych, nic nieznaczących uczniów. Uczy się jej mimiki twarzy, a także charakterystycznego wygięcia ust, wszak on sam był dla Holmes zagadką, do której nie miała prawa się zbliżyć, nie powinna. Możliwe, że w swoich przekonaniach, gdyby nie jego pierwszy krok, nadal pozostawaliby jedynie dwójką krukonów, która kryłaby się w dormitoriach lub w domach swych rodzin, byleby nikt nie pogwałcał ich spokoju. Gdzie zatem była umowna granica? Przy nim? Przy niej? P o m i ę d z y? Przyglądała mu się badawczo, kiedy tak dłońmi wspierała się o korę drzewa, które zblokowało jej ruchy ku ewentualnej ucieczce. Czuła nieprzyjemny chłód, podobnie jak paraliżującą obawę przed tym, co mogłoby się jeszcze wydarzyć. Ileż musiała mieć zaufania względem niego, skoro jeszcze nie uciekła? A może to ślepy instynkt, który podpowiadał świadome samobójstwo? Oddech Holmes spłycił się, a błękitne pierścienie tęczówek przenikały na wskroś przez sylwetkę Shercliffa, jakby chciała telepatycznie wydrzeć z niego wszystkie zamiary, jakie wobec niej żywił; czy to możliwe? Kiedy zatem zbliżył się nieznacznie, pragnęła zatopić się w drzewie, które dawało pozorne schronienie, łudząc się, że mu ucieknie. Paraliżująca bliskość sprawiła, że Marceline zastygła w bezruchu, nie spodziewając się, że zapach Blase’a wedrze się do jej umysłu, otumaniając go chwilowo i odbierając trzeźwość, pomimo że nawet jej nie dotykał. W wielkich oczach dziewczęcia mógł dostrzec buzujące w niej emocje wypełniające ją całą, a które mieszały się ze wstydem malującym się na jej bladych policzkach. Dopiero moment, kiedy odsunął się na krok, odetchnęła z ulgą, wszak źle znosiła nieoczekiwane zwroty akcji i utratę kontroli. Nie rozumiała - dlaczego. - Widziałam cię kilka razy - szepnęła cicho i odwróciła wzrok, nie chcąc tym razem na niego patrzeć. Czuła się winna zakłócania mu spokoju. - Mieszkam niedaleko i często ukrywam się tu przed światem, tak by nikt mnie nie znalazł, ale ty jesteś w tym kiepski - powiedziała z dozą drwiny, pomimo że bardziej słyszalny był przekorny uśmiech. Musiał wiedzieć, że Holmes miała charakter, a przynajmniej - powinien o tym słyszeć. - Znalazłam cię w końcu bez trudu, prawda? - zapytała i dopiero po ów sentencji uniosła wzrok na twarz Shercliffa. Nie powinien mieć do niej żalu; próbowała być z nim szczera.
Po co? Najlepiej jest nie czuć nic. Tak czuł się tylko wtedy kiedy znajdował się w rezerwacie, wśród swoich oślizgłych znajomych. Nie czuje nic, ponieważ nie musi. Nikt do niczego go tam nie zmusza. I słowa nigdy nie są potrzebne. I nic nie tłamsiło jego zdrowego rozsądku, nieważne z jak wieloma rzeczami mógłby się nie zgadzać czy jak wiele zostanie na niego zrzucone. Taką umiejętność trzeba po prostu nabyć, nie da się jej wyuczyć. Czemu miałby zrezygnować z tego, kim był? Jaki sens jest w odizolowaniu od tego, kim jesteśmy. Musiał zaakceptować siebie dawno temu, jeszcze zanim znaleźli się w tym konkretnym momencie. Co z tego, że uciekał ilekroć czuł kurczące się wokół niego ściany, co z tego, że wciąż szukał swojego miejsca... To wszystko czyniło z niego człowieka, któremu mógł rano spojrzeć w oczy kiedy przechodził obok lustra i napotykał jego spojrzenie. Trudno aby dostrzegła Blase'a na szkolnym korytarzu, jest to prędzej możliwe w szkolnej ławce, w której ulokuje swoje cztery litery. Nienawidzi zamku, nienawidzi tych murów, które wydawać się mogą go ograniczać. Obserwacja przebiega niepostrzeżenie, tak, że czasem sam łapie się na tym, co właśnie robi. Czemu? Ładna buzia czy śliczne oczęta nigdy nie działały na Blase'a, kierował się zupełnie innymi pobudkami... Pochodzącymi gdzieś z wnętrza, a przypisywanie im nazw i etykiet nie ma sensu. Poza tym, czy wszystko musiało mieć swoje nazwy i logiczne wytłumaczenie? Te wszystkie emocje, cały ten strach, obawa, niepewność... Paraliż. Karmiła go, nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Chciał wiedzieć, jak daleko jest wstanie się posunąć, a ona... W którym miejscu zatrzyma się i nie pójdzie już dalej. Testowanie, sprawdzanie ludzkich możliwości... Zabawa, której nie czuł już od bardzo dawna. Z własnego wyboru. A może z powodu bardzo prozaicznych. Brak odpowiedniej zabawki. Dlaczego Holmes? Może to z powodu jej pochodzenia, niewiedzy dotyczącej tego świata i tych ludzi, którzy tutaj żyli. W końcu, nieważne jak wiele ukryjesz przed ludźmi, zawsze znajdzie się jedna informacja, która obiegnie krąg szybciej niżbyśmy zdawali sobie z tego sprawę. Wiele rzeczy krążyło o Blasie. Jednak ani ona, ani on, nie wiedzieli o sobie nic. To było prawie... Piękne. Gardził ludźmi na wiele sposobów, tak samo, jak gardził samym sobą. To całkowicie proste. Dostrzegł coś jeszcze. Wraz z jego odsunięciem, jakby zniżyła się o dwa centymetry. Nie zauważyła nawet, jak mocno przyległa do drzewa i jak uniosła się aby tego dokonać. Bliskość. U każdego wywołuje przeróżne emocje. Blase nie miał nic przeciwko, dopóki wiedział, w którym kierunku pójdzie. Gdzie złączy się ciało z dłońmi. Jaka część skóry zostanie narażona na dotyk. Kontrola to chyba mało powiedziane. Obsesja. Jej głos lekko drżał, a z ust wydobyła się para. Po chwili odwrócił się do niej plecami, aby ponownie ruszyć w kierunku strumienia. Nie czekał na nią, jeżeli będzie chciała zrobić ten krok. Proszę bardzo. Jeżeli nie, niech nie mówi o żadnym charakterku.-Nie obchodzą mnie ludzie, dlatego przed nikim się nie ukrywam.-Powiedział spokojnie, jednak tak, aby mogła go usłyszeć.-Odchodzę w poszukiwaniu przestrzeni, nie schronienia.-Dodał, jednak nie wiedział czy zdołała to zarejestrować. Na pewno jej się to nie udało, jeżeli stała przy tym drzewie. Przez moment przyglądał się jak wir porywa kilka gałęzi, a sam wskoczył na jeden z większych kamieni i usiadł na nim. Spojrzał wyzywająco na Holmes. To Twoja jedyna szansa.
Ona natomiast czuła to w chwilach, gdy oddawała się grze na fortepianie. Kiedy białe klawisze wraz z czarnymi wydawały charakterystyczne dźwięki, które przyjemnie pieściły umysł i odbijały się od ścian. Nastawała pustka szczelnie wypełniająca wątłe ciało, jakby tylko w tej jednej chwili liczyła się muzyka, którą wydobywała z siebie niczym emocje zamknięte w szklanej kuli. To czysty egoizm? F a s c y n a c j a Marceline od lat kreowała się na istotę owianą cieniem, który podąża wzdłuż korytarzy i pozostaje niezauważony. Dzięki temu mogła tkwić w złotej klatce złudzeń, gdzie nikt po nią nie sięgał. Ocalona przez własne przekonania i pogrążona w odmętach swoich wyobrażeń na temat ludzi. Blase w końcu miał rację; nie znała tu nikogo, a ludzie mogli zrobić z nią co tylko chcieli, kształtując jak plastelinę, która dopasowuje się do dłoni i wyobrażeń. Czy tego jednak oczekiwał chłopak? By stała się marą bez charakteru? Żeby przypominała te wszystkie dziewczęta, które rozsuwały smukłe uda, dając mu w ten sposób orgazm? Być może nie zdawał sobie sprawy z tego, ale Holmes daleka była od stereotypowości studentek, dlatego tak uciekała przed światem; chroniła w czeluściach swoją intymność okraszoną uczuciami, które nie miały prawa ujrzeć światła dziennego. Nawet ktoś taki jak Shercliff nie powinien się przedzierać przez jej mur ograniczeń, a tym samym oboje nie powinni przełamywać umownej granicy. Złamał ten przykaz. Zmusił ją do tego, by w spojrzeniu ujawniła lęk, tylko przed czym(?), bo na pewno nie przed nim. Odbierała kotłujące się w jego ciele emocje, chcąc oddać mu swoje, pomimo że jutro pozostaną sobie obcy i nigdy nie dopuszczą się kolejnej rozmowy. Pewnie dlatego obserwowała jego sylwetkę, gdy się odsuwał i podchodził do strumienia, wsłuchując się w dźwięk wypowiadanych słów. Oczywiście, że chciała podejść i zrobiła to od razu, gdy przysiadł na kamieniu, a zaraz potem spojrzała na niego nieznacznie z góry, przygryzając przy tym dolną wargę. - Nie rób tego więcej - powiedziała ledwie słyszalnym szeptem, łudząc się, że zrozumie, przynajmniej powinien. W słowach tych zawierała się niema prośba, choć nie była do końca pewna, czy to właściwie wypowiedziana fraza. Miała mętlik w głowie. On był jego powodem, tym co zrobił i z jakich powodów się tego dopuścił. Nie miał pojęcia - kim była i z jakiej szkoły przyszła, a już tym bardziej, co się tam wydarzyło. Strzegła ów sekretu niczym doskonały strażnik, a przez to najważniejszym było żeby nikt nie odgadł prawdziwych powodów przeniesienia; strach przed powtórzeniem historii przeinaczał się w paraliżującą obsesję, czyniąc zeń pięte achillesową. Póki hogwartczycy sądzili, że przeniosła się na studia, mogła odetchnąć z ulgą. - Czemu ma służyć ta przestrzeń? Co ci ona daje? - zapytała i wbiła błękitne spojrzenie w tafle wody. To zwykła ciekawość n i c więcej.
Wolność. Każdy czegoś szuka, często jest to coś bardzo podobnego. Jak nie ta sama rzecz. Każdy jednak postrzega to zupełnie inaczej. Na swój, najbardziej odpowiadający sposób. Czyli na swoją własną prośbę zamknęła się na wszystko inne dookoła? I jest to właśnie to, czego chciała i z czym czuje się dobrze? Nie zamierzał tego kwestionować, w końcu co może powiedzieć osoba, która wchodzi w interakcje z drugim człowiekiem dopiero wtedy, kiedy musi? Nie obawiał się innych, ani tego, co mogliby sobie pomyśleć na jego temat. Już i tak mieli w tym temacie wiele do powiedzenia. On po prostu nie ufał ludziom. Miał ich za jeden wielki fałsz, nie chciał być wplątany w coś, co w żaden sposób nie jest dla niego interesujące. Bo w końcu mówienie wprost jest wielkim problemem. Niczego od niej nie oczekiwał. Bo po co? Jaki miał w tym interes? Kim ona myślała, że jest Blase... Jakimś cholernym prymitywem, który jedyne co widzi to cycki i możliwość zaliczenia? To było śmieszne. Jednak ponownie, co może wiedzieć o nim ktoś, kto ledwo się tu sprowadził. I kim była aby zgrywać ofiarę i symbol niewinności? Nie wiedział o niej nic, dlatego to wszystko było takie... Interesujące. Chciał ją przejrzeć, chciał przejść przez ten cholerny mur, który sobie wokół siebie wybudowała... Bez powodu. Coś nim kierowało, może to właśnie ten czysty prymityw, którym dla niej właśnie jest. Nie będzie się powstrzymywał. Nie będzie lekceważył swoich instynktów, czy też czystego pragnienia. I nie. To nie musi kojarzyć się tylko z jednym. To nie był lęk wobec jego osoby. A wobec tego, co się właśnie stało. Bliskość. Coś, czego jeszcze do końca nie potrafił zrozumieć. Wiedział jednak czego chciał, ponownie zobaczyć emocje na jej twarzy. Przebiegające przez jasne tęczówki, których źrenice utkwione były w jego osobie. Widział swoje odbicie. Jeszcze nie wiedział czy był to widok, który go zadowalał czy nie... Po prostu... Chciał widzieć coś prawdziwego. A ona właśnie stanowiło jej źródło. Nieważne, co mogłaby o nim myśleć. -Czemu?-Utkwił w niej spojrzenie. Jeżeli czegoś od niego chciała, jeżeli nie miał czegoś robić... Niech powie mu to wprost, inaczej nie przyjmie tego do wiadomości. Po prostu. Naprawdę nie był skomplikowanym człowiekiem. Powiedziałby, że wręcz za prostym... Nie kazał jej wyjawiać sekretów, sam miał ich bardzo dużo. Nie musiała mu mówić za wiele, mogła po prostu przy nim stać. Aż dziwne, że jeszcze kilkanaście minut temu chciał znaleźć się w swojej samotni, a teraz nie ma nic przeciwko jej osobie. Dziwne. Może dlatego tak uporczywie się jej przygląda, jakby szukał tego... Tego czegoś, co zwróciło jego uwagę. Co było w niej specjalnego? Może właśnie nic? A jeżeli ten cały urok zniknie zaraz po tym, jak dowie się więcej? -I myślisz, że wystarczy zapytać i od razu Ci odpowiem?-Jego jedna brew powędrowała do góry, a usta wykrzywiły się w kpiącym uśmieszku. To były prawdziwe emocje, prawda? Reakcja, prawdopodobnie najbardziej normalna w jego wydaniu. Aż dziw, że chciał ją w tym miejscu... Teoretycznie, znajdowali się na terenie rezerwatu. Tego, którym jego rodzina zajmuje się od... Chyba zawsze. Niby czemu osoba jej pokroju miała dostać dostęp do tego miejsca? Nie zaprzątał tym sobie dłużej głowy, uznając, że nic mu do tego. Wyciągnął z kieszeni kurtki paczkę fajek i odpalił. Zwierzę w swoim naturalnym środowisku, trujące się wymysłem człowieka. Oparł łokcie na kolanach, patrząc na taflę wody. Kamień był całkiem szeroki, mogła równie dobrze do niego dołączyć. Skoczy?
Ileż sekretów mogła mu zdradzić? Ile słów winno paść, by ją zrozumiał? Czy pytania były tym, co miało między nimi istnieć? zbyt nieodpowiednie Marceline uchodziła za istotę enigmatyczną, skrytą pod niewidzialnym płaszczem bezpieczeństwa, o której nikt nic nie wie. Dla niej tak było lepiej, ciut egoistycznie, ale na tyle swobodnie, że odczuwała komfort z przebywania wśród ludzi. Nikt nie pytał o ewentualną szkołę, powód przeniesienia czy nawet pochodzenie. Studenci Hogwartu przypominali jej czasy w Beauxbatons, gdzie pewne rzeczy nie mają znaczenia, wszak to w Trausnitz każdy dociekał - czy plotki mogą okazać się prawdą, co było nad wyraz raniące. Nie dała przyzwolenia komukolwiek na obraźliwe komentarze, dlatego spokój jaki otrzymała po przyjeździe do Londynu był niewyobrażalny, ale najbardziej wyczekiwany. Dzięki temu miała też pewność, że ktoś taki jak Blase nigdy nie odgadnie sekretów, podobnie jak Ezra czy Ulla. Pozostawała owiana tajemnicą, ulotna i eteryczna, wyzbyta wstydu, mimo że nieśmiałość nad wyraz często gościła na jej bladym licu. Czy był w stanie to zrozumieć? Tak jak ona powinna pojąć, że Shercliffe niekoniecznie jest tym - za kogo mogłaby go mieć. Daleki był od jednego z chłopców, którego ostatnimi czasy poznała, a dzięki temu zyskiwał na byciu intrygującym. Widziała w nim młodego mężczyznę pragnącego uwolnić się z okowów ograniczeń, z murów budzących niechęć względem codzienności. Potrafiła się z nim zgodzić, bo miał rację; wolność była czymś niedoścignionym. Pozostałe aspekty wcale jej nie obchodziły, bo i po co? Każdy potrzebował odpoczynku i zaspokojenia, a oni się nawet nie znali, przez co nie miała żadnego prawa do dociekania, wypytywania czy ingerencji względem upodobań. To nie była jej sprawa. Błękitne tęczówki obserwowały każdy ruch krukona, przy czym Marceline zachodziła w głowę - o czym teraz myśli, nad czym się zastanawia, co rozważa pod czaszką, w której być może szalał umysł. Mógł nie dostrzegać, ale w niej szalały emocje, przez to czego się dopuścił, a czego ona nie rozumiała. - Przez kontrolę - ucięła krotko i przygryzła policzek od środka, nie spuszczając z niego wzroku. - Nienawidzę jej tracić - wyjaśniła pospiesznie, a zaraz potem odwróciła wzrok, kiedy wreszcie ich spojrzenia się spotkały. Nielogiczne, ale odczuwała lekki dyskomfort, pomimo że ciekawił ją przebieg rozmowy, spotkania, a nawet to jaką formę przybierze ów relacja. Los bywał nieprzewidywalny, a to pociągało ją najmocniej. Nie zmieniało to jednak faktu, że tęczówki Blase’a, które w nią wbijał, deprymowały. Rumieńce wykwitały na jej policzkach, a piegi na zgrabnym nosku jeszcze bardziej podkreślały dziewczęcość, która odbijała się od jej lica. - Nie musisz odpowiadać, pewnie nigdy więcej nie przyjdzie nam rozmawiać - rzuciła nieco smutno, bo nie wierzyła, że w Hogwarcie odważyłby się do niej podejść. Uchodziła za osobę z tego grona, które pozostaje dalekie od niedoścignionego ideału przyjaciół; bezwartościowa szara myszka, wstydząca się patrzeć w oczy. Czy nie irracjonalne było ów myślenie? Holmes posiadała dwie maski - jak każdy, ale tylko wtedy, gdy naprawdę czuła, że może - otwierała się bardziej. Dowodem na to były przypadkowe spotkania, kompletnie nic nie wnoszące, bo to w trakcie takich rozmów miała odwagę żartować, zaś ludzie przy których czuła się zbyt pewnie, musieli mierzyć się z dystansem, by czasem na ich usta nie cisnęły się pytania nieodpowiednie. - Jakie mają jednak znaczenie pytania, skoro nie obligują nas do odpowiedzi? - skwitowała, a było to stwierdzenie bardziej retoryczne, aniżeli powiązane z czymkolwiek. Obdarzyła chłopaka uśmiechem, po czym usiadła obok, ale nie na tyle, by raz jeszcze przekroczył umowną granicę. Nie odważy się, prawda?
Z jednej strony chciał po prostu zerwać z niej cały ten wianuszek tajemnic i sekretów. A z drugiej, po co to psuć? Czemu mają się uzewnętrzniać, jakby to miało w jakiś sposób im pomóc. Nie potrzebował się do niej zbliżyć... czy w tym momencie nie myślał jak osoba, którą od zawsze gardził? czemu nagle zachciało mu się nawiązać jakiekolwiek interakcji z drugim człowiekiem. Kim była... Co z nim zrobiła? Wiesz, dlaczego nikt nie pytał jej o to, skąd jest, co się stało w poprzedniej szkole? Bo ludzi po prostu to nie obchodzi. Liczy się to, jak wypadałaś za pierwszym razem, co sobą reprezentujesz i co dajesz im do zapamiętania. Nie był inny, nie był wyjątkowy. Co takiego dał ludziom? Zapewne niesmak, niechęć wypisaną na twarzy... Był osobnikiem, który uważany w towarzystwie był za dziwaka, bo nie pragnął towarzystwa. I nikt już nie zadawał pytań, nie przejmował się brakiem akceptacji z drugiej strony... Nie widząc w tym sensu. Poza tym, nie będzie zawracał sobie głowy pierdołami. Nie po to tutaj był. Nie musiała wiedzieć o nim praktycznie nic, w końcu jak mogłoby być inaczej? Dostawał to, czego chciał. Zawsze. Nie dlatego, że był to jego kaprys. Po prostu był kimś, kto jak już się uprze... Postawi na swoim, nieważne jak ciężka musiałaby to być praca. W końcu znajduje się dokładnie w tym miejscu. Myśli, że dokonałby tego, gdyby nie chciał? Gdyby nie był na tyle zdeterminowany... Tak, ta cała niepewność względem drugiej osoby była naprawdę piękna. Czemu tak nie zostawimy? Ja nie znam Ciebie, Ty nie znasz mnie. Rozmowa, która nie jest obciążona historią i informacjami. Niepotrzebnymi wspomnieniami i wiążącym się z nimi bagażem emocji. Pozwolił sobie na uśmiech, jednym kącikiem ust czyli jak zwykle, kiedy coś w jakiś sposób, nawet ten delikatny... Go rozbawiło. Doskonale ją rozumiał... Trochę tak, jakby stał przed swoim odbiciem, przynajmniej w tej jednej kwestii. -Kto lubi ją tracić? Kto lubi czuć władzę nad sobą?-Wzruszył lekko ramionami.-Zawsze jesteśmy czyimiś marionetkami. Nieważne, czy zdajemy sobie z tego sprawę, czy nie.-Powiedział spokojnie, wrzucając niewielki kamyczek do wody. To oczywiste. Nie musi to być osoba, może być to rzecz, emocje, dane zdarzenie... Pojmowanie kontroli jest nieograniczone, a jej pojęcie czasem może być względne. Naprawdę nie ma niczego, co ją kontrolowało? Może owa tajemnica, która determinuje jej czyny... Jej przeniesie się... Jej skrytość i nieufność.... Obserwowanie emocji zmieniających ludzkie oblicze czasem potrafi być fascynujące. Jak w tym przypadku, kompletnie tego nie rozumiał. Czemu jej twarz przybrała lekkiego różowego koloru? Czy to przez zimno? Nie mogła spojrzeć mu w oczy... Bo zbyt śmiało się jej przyglądał? Tak, zdecydowanie nie wnikał w powodu takiej reakcji. Był zaciekawiony, dlatego przechylił lekko głowę w bok. -Tymi słowami niemal mi to narzucasz. Pytanie brzmi, czy chcesz aby była to nasza ostatnia rozmowa... Jednak sądząc po tym, że jeszcze nie odeszłaś. Nie chcesz.-Wzruszył lekko ramionami. Dlaczego akurat teraz mogłoby go to zirytować? Ludzie zawsze dopowiadają sobie resztę. Uznała, że skoro wszyscy wrzucają ją do jednego worka, to on wrzuci ją do tego samego? Przykre. Kierować się masą i jej przekonaniami. Pomimo tego, że uważa się za indywidualność, którą wszyscy inni pomijają. Nie kwestionował. Nie pytał. Zaciągnął się dymem papierosowym i westchnął, wypuszczając dym z płuc, uprzednio przetrzymując go. Lubił to delikatnie gryzienie... Zabawne, że człowiek lubujący się w naturze... Korzysta z tego rodzaju zatruwania sobie organizmu. Każdy kiedyś na coś umrze, niech to będzie jego gwóźdź do trumny.
Zbyt wiele przeszkód. Zbyt wiele niewiadomych, w których tonęła. Enigmatyczna szata okalająca wątłą sylwetkę Marceline była utkana z sekretów, które przyozdobione delikatnością jawiły się jako nieistniejące, poddane iluzorycznej wizji głębszego spojrzenia. Cóż zatem musiał dostrzegać Shercliffe, chcący zerwać z niej tajemnice tworzące ułudę jaką się otaczała? Nieosiągalne pozostaje najbardziej pociągającym, ale ileż można zyskać,gdy ciągle trzeba czekać? Rudowłosa nie należała do opanowanych, pomimo że nigdy nie ingerowała w decyzje ludzi; cierpliwość przypominała jej o nieuchronności czasu, którego nie była w stanie pojmać w klatkę pełną zabezpieczeń. Musiała akceptować oporność, a także przytakiwać wobec niejednoznacznym sentencjom, w które uwikłana, odczuwałaby swoistego rodzaju ulgę bądź okrutną torturę. Będąc jednak daleką od ewentualnych zderzeń z przytłaczającą rzeczywistością, unikała możliwości wyjawienia prawdy związanej z samą sobą, dając szansę innym na rozchylenie stronic, z których czytałaby z chorobliwą fascynacją. Pytanie tylko - d l a c z e g o. Ona z pewnością nie znała odpowiedzi, nie chcąc psuć czegokolwiek, nie zamierzając ingerować gdzieś dalej niż było stosowne, pozwalając mu egzystować w swojej samotni, bez zbędnych słów odzianych niejasnością. Oboje otaczali się murem, barierą usłaną przez niejawne ograniczenia, choć względem siebie mogli odczuwać niebywałą ciekawość, pomimo że... Nie wiedzieli o osbie nic, prawda? - Masochiści na pewno lubią tracić kontrolę - powiedziała z nostalgią w głosie, bardziej do siebie niz do Shercliffa, jakby analizując w pełni wypowiadaną frazę. Nie rozwarstwiała się na poszczególne elementy, poddając się bezwzględnie woli swojego umysłu, obserwując przy tym chłopaka i doszukując się ukrytych możliwości w jego spojrzeniu (o ile choć raz skrzyżowali ze sobą tęczówki). Zdrowy rozsądek został przyćmiony przez brak racjonalności, a tym samym zaczynała pojmować, że chce kolejnego spotkania, że go potrzebuje, choć tak naprawdę nie umiała uzasadnić swoich decyzji. Chodziło o sfere czystego zaangażowania w naturalną relację opartą o dysputach, filozofii, być może ciszy, w której oboje uwielbiali tonąć. Tym samym - nie przyznawała się do swoich postawień, pozostawiając go w świecie iluzji. Przewaga w ów czynie nie dawała jej pewności, że i z jego strony wygląda to wszystko tak samo, ale kto nie podejmuję się próby walki z przekonaniami - ten zapewne ponosi porażkę przy każdym kroku, który robi. - Dlaczego miałabym odejść? To nierozsądne i egoistyczne, może nawet zakrawać o tchórzostwo, a mnie raczej daleko do takich postaw - przyznała - nie odpowiadając. Nikły uśmiech wygiął delikatne wargi Marceline, a policzki usiane piegami pokryły się efemerycznym odcieniem bladej czerwieni. Nie rozumiała z jakiego powodu wyjawiała mu te prawdy, do których była niemal przywiązana, ale na pewno argumentacja opierała się o kolejną falę nuty zaufania. Podniosła się nieznacznie, by zaraz potem wsunąć przemarznięte dłonie w kieszenie płaszcza, obserwując przy tym spokojny nurt wody. Znała pojęcie czasu, podobnie jak babcie, która zapewne zachodziła w głowę - gdzie się podziewa jej wnuczka, a ona pomimo chęci spędzenia jeszcze kilku chwil z Blasem, musiała wracać. - Myślisz, że przeznaczenie bywa kapryśne? - zagaiła ledwie słyszalnym szeptem i odsunęła się o kolejny krok. Jeśli było im pisane spotkanie - rozłąka nie staje się wieczna
Przeszkody, które sama sobie narzuca. Sama siebie ogranicza, dlatego niech potem nie narzeka. Nie wiedział dlaczego, nie odpowie jej na to pytanie. Sam miał wiele wątpliwości, jednak niekoniecznie się nimi teraz przejmował. Rzadko kiedy rozczłonkowywał swoje wątpliwości, zwykle kompletnie się nimi nie kierował. Robił to, na co miał akurat ochotę. Nie dlatego, że był egoistą. Po prostu uważał, że robienie tego, co akurat instynkt mu podpowiadał gdzieś go zaprowadzi. Będzie to zgodne z jego sumieniem, o ile jakieś posiadał. Ogrom emocji, którymi ludzie operują zdecydowanie go przerasta. Dlatego tak bardzo unika ich obecności. Osoby, które go znają i zdołały wytrzymać w jego towarzystwie, doskonale wiedzą o czym mowa. Nie zagłębiał się w to, nie odczuwał takiej potrzeby. Dlatego zapewne nie zrozumie jej pobudek, może nie zrozumieć jej problemów i całej tej otoczki enigmatyczności. Nie jest mu to potrzebne... Jednak dostrzegł coś prawdziwego w tym wszystkim, w tych przelotnych spotkaniach na korytarzu. Ukradkowym spoglądaniu na jej twarz. Nie chodziło o żadną delikatność rysów, czy tajemnicę wypisaną na twarzy i w każdym jej kroku. Zaśmiał się i pokręcił głowę. Spojrzał na nią, dostrzegając to uważne spojrzenie, którym zaszczycała jego osobę. Po co, był aż tak ciekawym okazem?-Chyba nie wiesz, jak wygląda prawdziwy masochizm.-Powiedział spokojnie, rzucając jakiś drobny kamyczek do wody. A czy on wiedział? Troszkę na pewno. To może zmienić się tak bardzo szybko, jak się pojawiło. Naprawdę wystarczyło mu niewiele, aby odwrócić się plecami i odejść. To była czysta fascynacja, którą w jakiś sposób chce zaspokoić. Nie rozumiał jej, nie rozgryzał, może odlecieć sobie jak ta bańka mydlana, którą tworzyła wokół siebie. Jedno było pewne. Shercliffe chciał, Shercliffe dostanie. Jak? Kto go tam wie... Jak długo będzie to trwało? Jak na tym wyjdzie? Wiedział, że nie wyjdzie z tego cało. Jakkolwiek można by to było interpretować. Już zachodziła w nim zmiana, której nie zauważył. Może nie chciał. -Nie. To ludzkie. Bo czemu miałabyś zostać? Nie znasz mnie. Ja nie znam Ciebie. Nic Cię tutaj nie trzyma.-Powiedział spokojnie, wzruszając ramionami. Bo w sumie taka była prawda, nie powiedział niczego nowego. Raczej stwierdził fakty. Oczywiście zrobił ukłon w jej stronę i podzielił się tą wiadomością... Trzeba wyprostować pewne sprawy. Niedopowiedzenia są niepotrzebne. Podniósł głowę, zauważając ruch po jego lewej stronie. Wstała... Szykowała się do odejścia. A on nie był wstanie nic powiedzieć, nie zrobił kroku, nie rzucił jej wymownego spojrzenia... Nic. Nie powstrzyma jej.-Myślę, że coś takiego nie istnieje. To usprawiedliwienie swoich decyzji, przeważnie mylnych.-Powiedział, podnosząc wzrok. To było kilka sekund, widział jak przesuwa się o jeszcze jeden krok w tył, nie dostrzegając, że właśnie tam kończy się powierzchnia kamienia. Podniósł się i chwycił ją za poły kurtki, pociągając w swoim kierunku. Warknął coś pod nosem, zapewne w niezrozumiałym języku.-Miałem tego nie robić. Ale usilnie mnie do tego zmuszasz.-Powiedział tuż nad jej głową, przypominając sobie jej słowa oraz wyraz twarzy, który w tamtym konkretnym momencie miała. Momentalnie się odsunął, ponownie kucając w tej samej pozycji. Tylko już bez papierosa, który popłynął wraz z prądem. -Wystarczyłoby, że raz byś wpadła. Stamtąd się już nie wraca.-Dodał. Mieszkał tutaj od dziecka, znał te miejsca lepiej niż ktokolwiek. I niejednokrotnie ktoś tutaj się utopił. Czasem legendy, to nie tylko wymyślone przez miejscowych historie, na dodanie pikanterii miejscu.
Co sprawiało, że nadal ze sobą rozmawiali? Pochodzili z dwóch różnych bajek, pomimo że lubili samotność i to jej szukali poza murami szkoły. Marceline uciekała z niej świadomie, za każdym razem, gdy tylko pojawiały się na horyzoncie emocje, tak zgubne, niewłaściwe, niechciane. Nigdy wcześniej nie potrzebowały ich, a tym samym - wolała kryć się przed światem i osądzającymi spojrzeniami, byleby nie obawiać się osądów. Blase nie musiał tego rozumieć. Nawet nie powinien. - A ty wiesz? - zapytała z nieznacznym drżeniem w głosie, a zaraz potem przygryzła policzek. Nie pojmowała tej zawziętości, podobnie jak stwierdzenia związanego z masochizmem, bo... Skąd taka wiedza? Dla Holmes było to dostatecznie niejasne, jakby tylko liczyła się jawna świadomość, a przecież wielokrotnie wystarczyło zajrzeć głębiej, puścić wodze fantazji, ulec złudzeniom, o których prawili inni. Rudowłosa poddawała się iluzorycznym osądom, podobnie jak wyznawała zasady związane z szerokim wachlarzem podejrzeń wobec enigmatycznych zagadnień. Tym była fraza jaką uraczył ją Blase i choć nie chciała kontynuować (mimo pytania), nie wiedziała jak się ugiąć przed ciekawością; temu nie umiała być uległa, pozostając na zawsze uległą. Przyglądała się chłopakowi, szukała w nim odpowiedzi na nurtujące ją pytania. Zaczynał ją intrygować i to dostatecznie mocno, by któregoś dnia sama zdecydowała się go odnaleźć w murach szkoły, ale czy aby na pewno? Chciała odnaleźć sposób, by odwaga (podobnie jak śmiałość) dały o sobie znać, zwłaszcza teraz, kiedy na horyzoncie pojawił się człowiek, niezwykle podobny do niej, a zarazem tak różny i odległy. - Och, ale ludzie kiedyś muszą się poznać; nie rodzą się - znając wszystkich - powiedziała butnie i przygryzła policzek od środka. Jeśli chciał ją od siebie odsunąć, pozbyć się jej - nie musiał nawet się wysilać. Marce doskonale wiedziała kiedy należy wycofać się z relacji, by ta pozostała otulona czymś na wzór niedopowiedzenia. - Ludzie nie są głupi, podejmują decyzje, które są dobre dla nich, a czy są właściwe? Często nad wyraz egoistyczne - skwitowała, zastanawiając się w tej jednej chwili nad sensem ów dyskusji, bo jeśli podejmowali się trudnego aspektu codzienności, może warto byłoby wymienić się dotychczasowymi spostrzeżeniami? Cień uśmiechu przyozdobił dziewczęcą twarz rudzielca, ale wszystko zostało przerwane przez nagłą utratę równowagi i silny uścisk Shercliffa. Posłała mu spojrzenie przesiąknięte niepewnością i pomimo że nie było w nim złości, musiał wiedzieć, że nie jest z tego tytułu zadowolona. Dopiero jego wyjaśnienia pozwoliły zrozumieć nieuwagę, która mogłaby zakończyć się tragicznie w skutkach. - Powinnam ci podziękować? - zapytała z niepewnością, choć butność była wyczuwalna w jej głosie. Nie powinien mieć do niej pretensji o irytację, w którą wpędziła się sama i bynajmniej - on nie był tego przyczyną. - Muszę już wracać do domu, moja babcia będzie się niepokoić - wyjaśniła, a zaraz potem - tym razem skutecznie - wróciła na stały ląd, gdzie to nie zagrażała jej woda, zdradliwa i niebezpieczna. Kątem oka spojrzała na Blase'a i wreszcie ruszyła w swoją stronę, pozostawiając go samego. Do zobaczenia.
akakolwiek przyczyna przyprowadziła Cię w tak głębokie tereny Doliny Godryka okazało się, że dzięki niej ten dzień miał nabrać wyjątkowego znaczenia. Dotarłeś do strumienia nad którym unosiła się para. Czyżby to osławione ujście wodne, które nigdy nie zamarza? Nie dane było Ci się przyglądać krajobrazom, bowiem do Twoich uszu dobiegł dziwny dźwięk... Musiałeś nieźle wytężyć słuch, bowiem szum strumienia skutecznie utrudniał rozpoznanie i zlokalizowanie dźwięku. Po paru dłuższych chwilach jesteś w stanie rozpoznać w nim cichutkie popiskiwanie przeplatane z jeszcze cichszym skomleniem. Jakieś zwierze wyraźnie cierpi i wydaje Ci się, że jest ulokowane za krzakami jałowca. Zaglądając za nie, zauważasz leżącą niezwykłą osobistość - szczenię... Pierwsze co rzuca Ci się w oczy to ciemnobordowa plama przy tylnej łapie, tuż przy kości udowej, wywalony na wierzch jęzor, opadnięte uszy i gdzieniegdzie wilgotna od krwi sierść. Z tej odległości nie jesteś w stanie odpowiedzieć sobie na pytanie co konkretnie tej łapie jest. Po oględzinach otoczenia zauważasz, że szczeniak musiał podpełznąć z zachodniej strony prowadzącej do godryckiego lasu. Wokół nie widzisz żadnej żywej duszy, a szczeniak cały czas popiskuje jakby kogoś... wołał? Opiera łeb o ziemię, jego klatka piersiowa unosi się w krótkich, choć głębokich oddechach, a trawa wokół jego tylnej łapy zabarwiła się jego krwią. Wiesz jedno - ten szczeniak nie ma na sobie obroży i z pewnością dopiero niedawno dojrzał do spożywania mięsnego pokarmu.
Co robisz? Jak się zachowasz? Jeszcze nie zostałeś zwęszony.
______________________
Gunnar Ragnarsson
Wiek : 26
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 188 cm
C. szczególne : blizna z pazurów wzdłuż kręgosłupa do połowy pleców; na ramionach tatuaże run nordyckich wpisanych w islandzką, mistyczną symbolikę i zarys skalnych grani
Kucał przed strumieniem, przyglądając się parze unoszącej się nad taflą wody, kiedy jego uszom dotarł przeraźliwie docierający pisk. Na tyle intensywny i uderzający w serce, że dreszcz przebiegł mu wzdłuż kręgoslupa i momentalnie wstał z miejsca, rozglądając się wokół. Nie od razu zidentyfikował ten dźwięk jako skomlenie, ale nabrał co do tego pewnosci, kiedy zlokalizował źródło i udał sie w jego kierunku. Niejednokrotnie w lasach w Stavefjord natykał się na watahy wilków. Za każdym razem rada nauczyciela była ta sama. Stań w miejscu i nie daj się skupić na sobie uwagi, nawet jeśli zwierze przygląda ci się intensywnie. Kiedy Cię wyczuje, wycofa się, bo taka jego natura. Kiedy jednak to szczenięta, najlepiej wycofaj się powoli, bo zaraz moze zaatakować cię ich matka. Tym razem jednak, jakaś siła zatrzymała go w miejscu. Doglądając wilcze, a może psie szczenię, przyglądał się mu z daleka. Wadera nie przybywała mu na pomoc. Wokół było cicho. Nic nie zapowiadało niczyjego przybycia. Ślizgon odczekał jeszcze chwilę, powoli, ostrożnie zbliżając się do rannego osobnika. Zatrzymał się jednak w jeszcze niedalekiej odległości od niego, kontrolując czy nic nie nadbiega z boku, żeby go zaatakować i czy to nie jest jednak dobry moment na pozostawienie zwierzęcia naturze. Kiedy jednak podszedł bliżej, zauważył brak obroży oraz miał nadzieję, że słusznie, pusty teren, dlatego zbliżył się jeszcze bardziej. Nie chcąc go stresować, nie podszedł całkiem, a jedynie na odległość kilka metrów, gdzie pochylił się w dół, bliżej stworzenia, nie spuszczając z niego spojrzenia. Nie odzywał się, bo każdy dźwięk psina czy też drapieżnik mógł odebrać za atak.
Zwietrzył Cię i mimo, że cierpiał, zawarczał gardłowo, odsłaniając śnieżnobiałe zęby i ciemnoróżowe dziąsła. Nie był w stanie bronić się ani zrobić Ci cokolwiek złego. Gdy nachyliłeś się bardziej, zestresował się. Poczułeś zapach zwierzęcego moczu... Dobrze, że się rozglądałeś. Dzięki temu zauważyłeś skradające się zwierzę... o wiele większe i bojowo nastawione. Nie dałeś się zaskoczyć dlatego masz jakąkolwiek szansę na reakcję. Widzisz, że samica jest bardzo ranna - z jej boku broczy krew, zostawia za sobą ciemne ślady własnej posoki. Mimo wszystko wbija w Ciebie ślepia, warczy i choć sprawia jej to ból, pręży się, unosząc nieco wyżej zad. Czyżby chciała na Ciebie skoczyć? Jakikolwiek ruch może ją rozsierdzić jeszcze bardziej. W jej ślepiach widziałeś żądzę mordu, skierowaną... na Ciebie. Dzieli Was jakieś sześć metrów, a możesz odnieść wrażenie, że mimo, iż jest ranna to mogłaby Cię mocno uszkodzić. Szczenię zaczęło skomleć jeszcze głośniej. Podniosło się i klapnęło małymi kiełkami na wysokości Twojej łydki, zahaczając nimi o Twoje ubranie. Jednak nie szczeniak stanowił dla Ciebie zagrożenie. Samica rzuca się na Ciebie z bardzo głośnym skowytem.
Co robisz? Opisz dokładnie w trybie przypuszczającym.
Jeśli postanawiasz wyciągnąć różdżkę, rzuć kostką by sprawdzić czy zdążysz. Parzysta - zdążyłeś, nieparzysta - lepiej wymyślić coś innego.
______________________
Gunnar Ragnarsson
Wiek : 26
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 188 cm
C. szczególne : blizna z pazurów wzdłuż kręgosłupa do połowy pleców; na ramionach tatuaże run nordyckich wpisanych w islandzką, mistyczną symbolikę i zarys skalnych grani
Widząc samicę, spuścił wzrok, spodziewając się, że może to uspokoi zwierzę, ale było już chyba na to za późno. Najpewniej samica uznałą go za zagrożenie, kiedy zbliżył się do jej szczenięcia. Jak mógł zrobić coś tak głupiego? Zerknąwszy jednak w jej kierunku, dostrzegł groźne kłapanie zębami, a i słyszał jej warczenie. W ostatnim przebłysku wiedzy, przypomniał sobie nauki w Stavefjord. Sposoby reagowania na ataki dzikich zwierząt. Skoro jasnym już okazało się, że nie zdoła się wycofać, spróbował przeciwdziałać jej atakowi. Zachęcić ją do wycofania się. Tym razem chodziło o pokaz siły. Wilczyca była ranna, osłabiona, o czym pewnie podpowiadał jej własny instynkt. Musiał spróbować… zademonstrować siłę. Chciał sięgnąć po różdżkę, ale w tym zaskoczeniu, nie znalazł na to czasu. Potrzebował szybkiej reakcji. Dlatego zamiast łowić ją z tylnej kieszeni spodni, uniósł ramiona w górę i zawył, najgłośniej jak umiał, mając nadzieję, że to wycofa wilczycę z jej zamiaru ataku. Prezentacja agresji i pokazanie swojej wyższości. Jednocześnie nie poruszył się z miejsca. Bo jeśli to nie wyjdzie, należało uważać na poważne ugryzienia. Pozostawał w gotowości. Więc kiedy wilczyca skoczyła na niego, wydał z siebie jeszcze głośniejszy krzyk, czując go aż we własnych uszach. Ignorował młodego. Instynkt podpowiadał mu, że choćby go pogryzł, lepiej było mu pozwolić i dać waderze do zrozumienia, że – nie interesuje się jej potomstwem. Mimo, że właśnie dokładnie to go ściągnęło bliżej niego. Teraz należało czekać, czy wilczyca się wycofa, czy dokończy swój pełen desperacji skok. Nie mogło to trwać długo, a jednak Gunnarowi ciągnęło się przez wieczność. Miał wrażenie, że jego ruchy są za wolne. Jakby używał połowy normalnego tempa, chociaż było wręcz odwrotnie.
Rzuć kostką. Za każde 10 pkt z ONMS należy Ci się dodatkowy punkt do liczby oczek. Podlinkuj wynik.
1-4 - Twój ludzki skowyt rozsierdził samicę i nie zadziałał tak jak planowałeś. Nie tylko dokończyła skok i przewróciła Cię na ziemię, ale też Cię do niej przygwoździła. Kłapnęła zębiskami nad Twoją twarzą, opierała łapy o Twoje barki. Czułeś wyciekającą z niej krew, która moczyła Twoje ubranie. Z jej pyska kapała gęsta ślina, a odór krwi, mięsa i mokrej sierści był nie do wytrzymania. Warczy, szczeka Ci przed twarzą i uniemożliwiła Ci ucieczkę. Jesteś w potrzasku.
Jeśli mimo okoliczności próbujesz wyciągnąć z tylnej kieszeni różdżkę, rzuć kostką na powodzenie.
Parzysta - zadziałałeś błyskawicznie (a może ostrożnie, powoli? Opisz w jaki sposób) i jakimś cudem udało Ci się wyciągnąć różdżkę. Masz szansę rzucić zaklęcie (1-3 zaklęcie nieudane, 4-6 zaklęcie udane).
Nieparzysta - tylko drgnąłeś, a to jeszcze bardziej ją zdenerwowało. Po chwili zatopiła kły w Twoim lewym przedramieniu, bezproblemowo przebijając się przez skórę i mięśnie. Jeśli wytrzymasz ból, możesz wyciągnąć różdżkę i ją zaatakować, ale wówczas odejmij 1 punkt z liczby oczek do rzucanego zaklęcia (0 - różdżka wypada Ci z ręki, 1-3 - zaklęcie nieudane, 4-6 zaklęcie udane).
Jeśli obierasz inny scenariusz, opisz go w trybie przypuszczającym.
5 - wzwyż - musisz w sobie coś mieć, bowiem wylądowała tuż przed Twoimi nogami, a nie na Tobie. Nadstawiła krótkie uszy, szczeknęła głośno na Ciebie i najeżyła sierść. Nie dała się zdominować, ale przynajmniej kupiłeś sobie czas na próby odwrócenia jej uwagi albo pokazania, że nie masz złych zamiarów. Twoja wiedza pozwala Ci przypomnieć sobie, że jeśli chcesz dać dzikiemu zwierzęciu do zrozumienia, że nie stanowisz zagrożenia musisz zrobić coś więcej niż omijanie kontaktu wzrokowego. Przede wszystkim powinieneś zniżyć się do poziomu zwierzęcia, opuścić barki i zgiąć kark, trzymając twarz blisko ziemi na znak pokory. Wówczas teoretycznie powinna Cię obwąchać i jeśli nie wyczuje Twoich złych zamiarów, zaniechać ataku. Jeśli jednak mimo wszystko zależy Ci na zdominowaniu samicy, rzuć kostką i sprawdź czy Ci się uda. 1-5 - porażka, automatycznie przechodzisz do scenariusza z kostki, jakbyś wylosował w pierwszym scenariuszu liczbę 1-4. 6 - sukces, samica zacznie skomleć i wycofywać się z podkulonym ogonem w kierunku swojego szczenięcia.
______________________
Gunnar Ragnarsson
Wiek : 26
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 188 cm
C. szczególne : blizna z pazurów wzdłuż kręgosłupa do połowy pleców; na ramionach tatuaże run nordyckich wpisanych w islandzką, mistyczną symbolikę i zarys skalnych grani
Gunnar zdążył zauważyć, że wilczyca zareagowała na jego okrzyki. Zamiast od razu skoczyć mu do gardła, zatrzymała się przed nim, nie przestając jednak warczeć i zastraszać go najeżoną postawą i groźnie wyciągniętymi kłami. Wykorzystując tą chwilę na reakcję jaką powinienbył zastosować z początku, powoli kucnął, a chwilę później klęknął na ziemi, pochylając się w przód. Tym razem, skoro postawa dominująca nie zadziałała tak jakby chciał, stosując postawę idealnie do niej odwrotną – pokorną i uległą. W przebłysku ostatniego rozsądku, nakrył przedramionami szyję i uszy, chowając twarz między rękoma. Gdyby wilczyca postanowiła go mimo wszystko zaatakować, wolał się upewnić, że nie skoczy mu od razu do gardła, a on sam przyłoży wszelkich starań, żeby osłonić najbardziej newralgiczne miejsca, które będzie atakowało zwierzę. Chwilę później pochylił się w dół, do ziemi, czując się nadzwyczaj niepewnie, kiedy nie mógł śledzić poczynań wilka spojrzeniem. Serce biło mu mocno w piersi, tłukło się wręcz w szalenczym tempie, a on nagle, zdaje się, zapomniał wszystko, czego się nauczył w Stavefjord, wszystko, czego uczyli go o samoobronie i zachowaniu przy dzikich zwierzętach. Przez chwilę miał pustkę w głowie, którą starał się odgonić natrętnymi myślami. Przypomnij sobie. Pisałeś o tym pracę semestralną... – powtarzał sobie w myślach, kląc na wszystko co mu znane, że nie zdążyl sięgnąć po różdżkę. Teraz wolał nie ryzykować żadnego zbędnego ruchu. Trwał nieruchomo, czekając na reakcję wilczycy. Z boku, dalej zdawało mu się, że słyszy pojękiwanie jej szczenięcia. Czy to było normalne, że nawet w takiej sytuacji, chciał mu pomóc? Kiedy wadera wyraźnie zagrażała jego życiu...
Punkty z ONMS: 22 (rozpoczęcie wątku), 26 (obecnie) Wynik: 4 + 2 = 6 (rzut kością)
Natężenie warkotu przybrało na sile, gdy się poruszyłeś. Mimo wszystko udało Ci się przyjąć odpowiednią pozycję, dzięki której zagwarantowałeś sobie względne bezpieczeństwo. Wilczyca dopadła do Ciebie i zakryła zębami kawałek Twojej pięści lecz nie ugryzła. Kilkakrotnie próbowała znaleźć sposób, aby Cię capnąć, co skończyło się fiaskiem. Na Twoje włosy kapała ciepła krew cieknąca z jej boku... a potem ślina, gdy warcząc nachylała się nad Twoją ukrytą twarzą. Trwało to dobrych kilka minut i mogłeś spostrzec zmysłem słuchu, iż jej warkot nieco ucichł. Wycofywała się. Upadła tuż obok swojego szczenięcia, które pokuśtykało w jej stronę skomląc cichutko w akompaniamencie głośniejszego skomlenia własnej matki. Trącała swe szczenię nosem, wylizywała ranę na jego udzie, ale słabła z każdą sekundą. Jeśli odważyłeś się zerknąć, dostrzegłeś, że wokół niej tworzyła się coraz większa kałuża krwi... wsiąkającej w ziemię, barwiącej trawę na ciemny kolor. Jeśli wykonałeś jakikolwiek ruch w jej stronę, obnażała zęby i warkotem odstraszała Cię. Nie ruszyła się jednak z miejsca. Mijały kolejne minuty, a i skomlenie dorosłej wilczycy narastało. W pewnym momencie zawyła żałośnie do nieba, tak słabo, aż serce truchlało. Upadła na zdrowy bok, dyszała głośno, jęzor wywaliła na wierzch. Szczenię piszczało, wpełzło pod łapę swej rodzicielki i zwinęło się tam w kłębek.
Możesz poczekać aż wilczyca skona w męczarniach. Możesz również skrócić jej cierpienie...
______________________
Gunnar Ragnarsson
Wiek : 26
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 188 cm
C. szczególne : blizna z pazurów wzdłuż kręgosłupa do połowy pleców; na ramionach tatuaże run nordyckich wpisanych w islandzką, mistyczną symbolikę i zarys skalnych grani
Pierwsze minuty były najgorsze. Każda następne też zakrawały ciało strachem. Adrenalina buzowała w Twojej krwi, więc nie drżałeś. Twoje ciało zawsze reagowało inaczej. Czasem był to paraliż, czasem wyzwalana agresja. Dzisiaj... to musiał być paraliż. Każdy inny zbędny ruch mógł ściągnąć na Ciebie większe niebezpieczeństwo. Odczekiwałeś te nieszczęsne minuty. Przymykając powieki myślałeś już, że to się w ogóle nie skończy, ale w końcu wilczyca oddaliła się od Ciebie. Nie od razu oderwałeś ręce od głowy i szyi. Spodziewałeś się, że może to był podstęp, ale kieyd usłyszałeś dźwięk przewalanego cielska, ostrożnie uniosłeś spojrzenie. Powoli podnosząc się do klęczek, wycofałeś się odrobinę, dając jej przestrzeń, żeby nie odniosła wrażenia, że próbujesz jej zagrażać. Mimo wszystko klapnęła paszczą, stwarzając groźną postawę. Już wtedy widziałeś, że nie jest z nią najlepiej. Krew toczyła się z jej boku. Obserwowałeś ją, ale nienachalnie, nie patrząc jej w oczy, żeby nie odebrała tego jako wyzwanie. Wahała się w tobie chęć ulżenia jej w bólu, a całkowitego zakończenia jej męk. Dawałeś jej czas. Jeszcze chwilę. Moment. Czy to źle, że w tym momencie jeszcze liczyłeś, że zaraz wyskoczy do ciebie i okaże się, że ma jeszcze w sobie trochę sił? Powoli sięgałeś po różdżkę. Dotykając jej trzonka, chciałeś się zabezpieczyć na ten atak, ale wilczyca... konała. Żałośnie i boleśnie. Jej skowyt zabolał nawet ją. Była tu sama? Wzywała kogoś? Czy tylko jęczała z bólu? Nie chcąc ryzykować, uniosłeś różdżkę w jej kierunku. Spróbowałeś rzucić zaklęcie: — Ex Animo. Jednak tak naprawdę nigdy wcześniej jeszcze go nie używałeś. Twoja znajomość zaklęć nie przemawiała na Twoją korzyść, jednak chciałeś ulżyć jej cierpieniu... Liczyłeś na to, że wiedza na temat zwierząt ci w tym pomoże. Celowałeś w najbardziej newralgiczne miejsce na ciele wilczycy, mając nadzieję, ze to wystarczy. Czar mógł powalić smoka na dwie minuty. Gdyby zadziałał. Być może mógłby jednocześnie oszołomić wilczycę na dłuższy okres. Wystarczający, żeby nie dogorywała w bólu?
Punkty z zaklęć: 0 Punkty z ONMS: 22/26 Próg zaklęcia: 10pkt z zaklęć + 5 z ONMS
Skoncentrowałeś się na użyciu zaklęcia, którego nigdy wcześniej nie studiowałeś. W istocie kojarzyłeś rozdział, który wspominał o jego zastosowaniu, jednak tamtejszy opis ruchu nadgarstka i sposobu inkantowania nie był zbyt dokładny. Bardzo szybko przekonałeś się o tym na własne oczy. Nie masz pojęcia gdzie popełniłeś błąd, jednak był on dosyć istotny. Snop iskier wystrzelił z krańca Twojej różdżki, mknął w kierunku przytulonych do siebie zwierząt... będąc tuż u celu iskry rozwarstwiły się i wsiąkły w oba zwierzęta, które zaniosły się skowytem z bólu. Wiesz już, że są zbyt blisko siebie, a Ty za daleko. Odległość nie sprzyja precyzji zwłaszcza podczas rzucania zaklęć nie opanowanych w stu procentach. Szczenię ma wypaloną sierść przy łapce, trzęsie się, drży i skomląc wtula się w swoją umierającą matkę. Ten dźwięk brzmi jakby szczenię zanosiło się płaczem. Podkulony ogonek, mokry nos wciśnięty pod szyję leżącej wilczycy, której... przysporzyłeś w istocie więcej bólu, jednak poprzez nieumyślne przypieczenie jej skóry zatamowałeś nieco upływ krwi z jej rany. Wilczyca nie rusza już łapami ani pyskiem. Jedynym dowodem na to, że żyje jest szybko unosząca się klatka piersiowa i dyszenie dobiegające z na wpół otwartego pyska. Nieustannie skomlą.
Co robisz? Szczeniak jest wtulony w swą matkę, są bardzo blisko siebie. Jesteś na skraju lasu, obok siebie masz parujący strumień. Elementy otoczenia aż proszą się o wykorzystanie, a magia wszak słynie z elastyczności, dzięki której czasami można stworzyć takie działanie, o jakich nie nauczysz się w książkach.
______________________
Gunnar Ragnarsson
Wiek : 26
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 188 cm
C. szczególne : blizna z pazurów wzdłuż kręgosłupa do połowy pleców; na ramionach tatuaże run nordyckich wpisanych w islandzką, mistyczną symbolikę i zarys skalnych grani
Nie chciało to do niego dotrzeć, ale wilczyca była w naprawdę złym stanie. Chciałby móc ją uratować, ale prawdą było, że już wcześniej nie była a najlepszym stanie, a on sam jedynie go pogorszył. Chciał pozbawić ją przytomności. Oszołomić w takim stopniu, tak niezbitym zaklęciem, żeby nie odczuła więcej bólu przed śmiercią. Chciał to zrobić humanitarnie. Żeby nie narażać jej na cierpienie i dodatkowe cierpienie albo strach. Jednocześnie, miał na uwadze jej potomstwo, które było przecież świadkiem wszystkiego, co toczyło się teraz między nim, a jego matką. Przymknął powieki, przykładając dłoń do nasady nosa. Chociaż trwało to zaledwie kilka sekund, miał wrażenie, jakby stał w tej pozycji całą wieczność, zanim postanowił jednak zbliżyć się znów do wilków, ignorując własne bezpieczeństwo. Wadera nie wydawała się posiadać w sobie dość sił, żeby dźwignąć się na nogi i rzucić na niego ponownie, a szczeniak, przytulony do piersi matki, znacząco utrudniał rzucenie jakiegokolwiek zaklęcia. Stanął najbliżej, na ile pozwoliła mu sytuacja, nie narażając wilczycy na zbyt duży stres. Zacisnął w nerwach palce na drewnie swojej różdżki i zamachnął się zamaszyście, silnie, rzucając zwykłą Drętwotę, jednak z zamiarem utracenia przez wilczycę przytomności. Dlatego ruch nadgarstka byl gwałtowny, pewny i dynamiczny. Chciał mieć pewność, że zaklęcie zadziała po jego myśli. Ugodzi wilczycę, pozbawiając ją świadomości i... bólu. Przede wszystkim bólu. Pozostało mu czekać czy zaklęcie się udało.
Zaklęcie Drętwoty bezproblemowo wsiąknęło w wilczycę, która pod jego wpływem znieruchomiała i... przestała oddychać. Najwyraźniej zaklęcie objęło również gardło przez ogólne osłabienie zwierzęcia. To było tak ciche, iż szczenię najwyraźniej tego nie spostrzegło, wciąż ukryte nosem pod pachą swej martwej matki. Zagrożenie bezpowrotnie zniknęło. Zostałeś sam z ciałem wilczycy i przestraszonym szczenięciem, które miało ranną tylną łapę, a na przedniej widniało niewielkie poparzenie, w miejscu którego nigdy w życiu nie wyrośnie już sierść. Opisz w jaki sposób chcesz opatrzyć zwierzę.
Rzuć kostką, by dowiedzieć się jak się zachowało w Twojej obecności. Każde 10 pkt z ONMS daje Ci 1 pkt do liczby oczek.
1-4 - nie od dziś wiadomo, że szczenię wystraszone atakuje w obronie własnej. Podczas udzielania mu pomocy zostałeś kilkakrotnie ugryziony i choć ranki nie są głębokie, to jednak bolesne i wymagają późniejszego oczyszczenia. Szczenię wierci się, ewidentnie nie współpracuje i jest zestresowane. Skomle, wyciąga się w kierunku swej martwej matki, niegłośno skowycze i masz problem z utrzymaniem go przy sobie. Musisz go mocno trzymać, by nie spadł i bardziej się nie uszkodził. Szczeniak jest pokryty swoją i matczyną krwią przez co wygląda naprawdę niedobrze. Wiesz, że najlepiej będzie po udzieleniu mu pierwszej pomocy udać się z nim do uzdrowiciela zwierzęcego.
5- więcej - szczenię nie ucieka, a jedynie zaciska kiełki na Twojej dłoni i tak trzyma. Nie przegryza nawet skóry, po prostu trzyma i gardłowo powarkuje. Zaciska kiełki, jeśli próbujesz zabrać rękę, a więc pozostaje poradzić sobie jedną, jeśli nie chcesz, by szczenię Cię dotkliwiej ugryło.
Jeśli osiągniesz swój maksymalny wynik - szczenię wyczuło na Tobie zapach swej matki, dlatego po początkowych ostrzegawczych powarkiwaniach, dało się odciągnąć od wilczycy. Gdy udzielasz mu pomocy to skomle, drży, ale nie wierzga - jest na to zbyt zmęczone. Dzięki temu możesz działać bez przeszkód.
Abyś mógł zatrzymać zwierzę przy sobie jako pupila, rzuć kostką, zastosuj się do poniżej wypisanego efektu, napisz w dowolnym miejscu post na minimum 3000 znaków, (w których nie wylosowałeś opcji z 1 liczbą oczek), w którym próbujesz nawiązać z nim więź. Aby oswoić go w pełni musisz napisać dwa posty z pozytywnym efektem kostek. Pamiętaj - podczas procesu oswajania zwierzę źle się czuje przy osobach trzecich. Unikaj z nim tłumów.
1 - zwierzę nie daje się Tobie uspokoić. Gryzie co popadnie, warczy, robi pod siebie i chowa się pod meblami. Nie wychodzi z kryjówki przez dobre kilka godzin dopóki nie zgłodnieje, a jakakolwiek próba dotknięcia go kończy się dotkliwym ugryzieniem. Musisz napisać dodatkowy post z ponownym rzuceniem kostką i uwzględnieniem efektu.
2-6 - stopniowo, powoli zwierzę się do Ciebie przyzwyczaja. Jest małe, dlatego łatwiej jest mu się oswoić z nową sytuacją poza tym najwyraźniej polubił Twój zapach. Z początku jest bardzo nieufne, powarkuje i gryzie kanty mebli, jednak Twoja cierpliwość sprawia, że stopniowo zaczyna traktować Cię jak członka stada.
Szczenię jest w połowie wilkiem i psem. Pamiętaj, że dzikiego psa nie można sprowadzać do Hogwartu, nie wspominając o tym gdy już podrośnie.
Gdy spełnisz wymogi, zgłoś się po szczenię wilczaka czechosłowackiego w odpowiednim temacie. Za cierpliwe próby poradzenia sobie z wilczycą i jej szczenięciem zyskujesz 1 pkt do ONMS.
______________________
Gunnar Ragnarsson
Wiek : 26
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 188 cm
C. szczególne : blizna z pazurów wzdłuż kręgosłupa do połowy pleców; na ramionach tatuaże run nordyckich wpisanych w islandzką, mistyczną symbolikę i zarys skalnych grani
Nie mógł tak zostawić tu tego szczeniaka. Pomimo, że mały wilczek miotał się i chciał do mamy, gdyby tu został… mógłby jedynie podzielić jej los. Gunnar podszedł do niego ostrożnie, ale i tak nie uniknął kłapania zębami i kilku ugryzień. Najpierw wgryzł się w jego rękę. Musiał być bardzo młody, bo nie wyrządził wielu szkód, a jego kiełki nie były jeszcze tak ostre, jak w przyszłości będą. Powstrzymał stęknięcie bólu, mając z tył głowy dbałość o zdrowie bezbronnego zwierzęcia. Dlatego zacisnął zęby, przełknąwszy i przemilczawszy to pieczenie najpierw na jednym ręku, a potem na obu przedramionach i piersi. Szczeniak wbijał mu pazurki w skórę i rwał się do swojej matki. Nawet kiedy Gunnar przytrzymał go sztywno przy piersi, mimo młodego wieku, cieżko było go tam utrzymać. Wbijał się w jego skórę boleśnie, pozostawiając po sobie ślady. Ragnarsson miał nadzieję, że nie pozostaną po tym blizny, szczególnie na ramionach, na których zwierze przecięło dbale wykonane, precyzyjne tatuaże, do których islandczyk miał duży sentyment. — No już, młody — spróbował go uspokoić, ale nic nie działało. Im bardziej się starał, tym mniej zwierzę współpracowało, szczególnie, że Gunnar powoli oddalał się od wilczycy. Miał wyrzuty sumienia, że zostawia ją przy jeziorze na pastwę innych zwierząt, ale miał nadzieję, że kiedy tu wróci, będzie jeszcze mógł się nią zająć. Nie chciał jej palić na oczach jej szczenięcia. Wtulił jego główkę w swoją pierś, przyjmując na nią warknięcia i zaciskanie szczęk. Wyglądało to strasznie, zarówno dla niego, jak i dla Ślizgona. Oddalając się na odpowiednią odległość, z której młody nie widział swojej matki, kucnął nad brzegiem strumienia, oblewając szczeniaka wodą i obmywając go z krwi, aby w pierwszej kolejności dowiedzieć się, gdzie tak naprawdę był ranny, o ile. Przez krwawą breję, krwi jego matki i jego własnej, nie widział źródła jego zranienia. Wilczek szarpał się jednak przy każdym ruchu, więc to, co powinno Gunnarowi zająć chwilę, zajęło całą wieczność. Zanim dostrzegł poranienie na jego nodze. Jako, że sam nie miał doświadczenia w magii leczniczej, opatrzył ją materiałem zerwanego z rękawa własnej koszuli, decydując się, że powinien go zabrać do specjalisty z uzdrawiania zwierzęcego.