Czy czarodzieje wierzą jeszcze w kogoś poza Merlinem lub Morganą? Niektórzy powiedzą Ci, że tak. Zwierzą się może też z codziennych modlitw, składania ofiar czy przedziwnych praktyk magicznych, mających udobruchać ich Boga, a z kolei inni zaprzeczą. Wyznając absolutną niewiarę, uśmiechną się lub wręcz wyśmieją taką herezję, potraktują Cię pogardliwie lub uniosą się dumą, oburzeni, że pytasz ich o coś takiego. Ciężko określić czy tajemnicza, dawno już opuszczona kapliczka, wybudowana na obrzeżach Doliny Godryka była postawiona przez czarodziejów czy może przez mugoli. Jej historia sięga tak odległych czasów, że właściwie ciężko jest wychwycić moment jej powstawania, ale to samo tyczy się również jej upadku. Mury kruszeją rok w rok, a nieświadomi niczego mieszkańcy prowadzą codzienne życie tuż obok, być może, siedziby dawnego Boga. Dziś to miejsce jest jedną, wielką niewiadomą, kuszącą przedziwną magią, która, podobno, uzdrawia ciężko chorych i działa prawdziwe cuda. Tylko, że im więcej pozytywnych opinii, tym również pojawiają się te oskarżycielskie. Przeklęta kapliczka, mówią, sprawia, że kobiety ronią łzy nad straconymi dziećmi, a mężczyźni opadają z sił, przykuci do łóżek przez ciężkie choroby. Odważysz się przekonać jak jest naprawdę?
Uwaga! Wchodzisz tu na własną odpowiedzialność! Kostki, które tu wyrzucisz mogą ci dać bardzo duży potencjał magiczny, niesamowite przedmioty itp. Jednak możesz też zachorować na nieznaną chorobę, poważnie się poranić lub stracić dużo pieniędzy. Zanim rzucisz kostką, upewnij się, że znasz zasady wynikające z rzutu.
1 - Kiedy zbliżasz się do kapliczki, masz wrażenie, że coś lub ktoś Cię obserwuje. To dziwne uczucie nie zanika wraz z kolejnymi krokami, a wręcz osiąga apogeum, w chwili, w której zaciekawiony dotykasz zmurszałego kamienia tworzącego niewielki ołtarzyk, zasłany liśćmi opadłymi z okolicznych drzew.
Spoiler:
Jak się okazuje, nie był to dobry pomysł. Wraz z chwilą, w której Twoje palce odrywają się od kamienia, uderza w Ciebie przedziwna fala magii. Przez moment wręcz musiałeś poczuć się oszołomiony i być może bardzo zaskoczyło Cię to co nastąpiło chwilę później: z Twojego nosa eksplodowała fala czerwieni, będąca niczym więcej jak okropnie intensywnym krwotokiem z nosa. Jednakże, nie ma tego złego. Kiedy dochodzisz do siebie, zauważasz, że stoisz teraz na czymś śliskim i przeźroczystym. Zdobywasz pelerynę niewidkę.
2 - Zbliżasz się do kapliczki, a towarzyszące Ci uczucie niepokoju staje się powoli męczące. Nie możesz być pewien tego, co czeka Cię w tym miejscu, owianym wyjątkowo nieprzychylną sławą, a przedziwna magia wyczuwana przez Ciebie w powietrzu nie napawa entuzjazmem. Nagle zatrzymujesz się chcąc się rozejrzeć (wtedy dostrzegasz przeszkodę tuż przed sobą) lub po prostu dalej maszerujesz, potykając się o coś, co ukryła kupka zeschłych liści, śnieg lub dowolna przeszkoda odpowiednia dla danej pory roku. Kiedy bliżej się przypatrujesz, okazuje się, że przed Tobą leży niewielka sterta starych, obgryzionych do cna kości, z tym, że bardzo ciężko stwierdzić czy należały do człowieka czy zwierzęcia.
Spoiler:
Jeśli je rozgarniesz, będziesz mógł znaleźć nową - starą różdżkę (wylosuj ją w odpowiednim temacie). Trudno powiedzieć w jaki sposób się tutaj znalazła, ale z pewnością jej dawny właściciel już dawno nie żyje, a magiczny patyk należy już do Ciebie (wystarczy, że go dotkniesz, a wyrzuca z siebie iskrę, meldując posłuszeństwo nowemu panu).
3 - Nie wiesz czy to Twoja zasługa, czy dzisiaj kapliczka jest po prostu łaskawa, ale nie prześladuje Cię ani dziwne uczucie bycia obserwowanym, ani żadne słabości. Bez większego problemu podchodzisz do ponurego ołtarza, przy którym stoi wysoki świecznik z zaskakująco nową, czerwoną świecą.
Spoiler:
Dorzuć dodatkową kostkę: Parzysta – nie zwracasz uwagi na świece i odchodzisz z pustymi rękoma. Nieparzysta – zapalasz świece. Przez chwilę obserwujesz rozedrgany płomień, a kiedy spoglądasz pod nogi, dostrzegasz, że pojawiła się przy nich buteleczka z eliksirem Colore Inversio, który możesz ze sobą zabrać.
4 - Wszystko jest dobrze do czasu. Może udaje Ci się nawet wejść do kaplicy, a może i nie. W każdym razie po chwili dopada Cię ogromny, paraliżujący ból w podbrzuszu.
Spoiler:
Jeśli jesteś kobietą – czujesz jak coś spływa Ci po nodze, a kiedy badasz co to takiego, okazuje się, że zaczęłaś niekontrolowanie krwawić z dróg rodnych. Jeśli jesteś w ciąży - tracisz dziecko, co wymaga wizyty na oddziale położniczym szpitala Świętego Munga. Jeśli nie - udaje Ci się samodzielnie powstrzymać krwotok, ale z pewnością będziesz odczuwała silne bóle przy jakimkolwiek większym wysiłku przez trzy tygodnie. Jeśli chcesz, możesz przebadać się i wyleczyć w szpitalu. Spędzisz tam fabularny tydzień, ale nie będziesz musiała przejmować się bólami. Jeśli jesteś mężczyzną – nie wiesz co się dzieje, dopóki Twoje własne ciało nie zaczyna Cię zaskakiwać. Doznajesz absolutnej impotencji, jaka będzie prześladować Cię przez aż dwa miesiące, chyba że skontaktujesz się w magomedykiem.
5 - Tajemnicza kaplica niesamowicie Cię inspiruje! Ledwie znalazłeś się w jej pobliżu, a poczułeś jak wypełnia Cię nieznana, przyjazna magia, rozjaśniająca wątpliwości i wspaniale rozwijająca Twoje zdolności magiczne.
Spoiler:
Twój kuferek właśnie powiększa się o 2 punkty, jakie możesz doliczyć do zaklęć i opcm.
6 - Miałeś prawdziwego pecha. Nie zdążyłeś nawet dojść do kaplicy, a już potknąłeś się o wystający korzeń i niefortunnie stanąłeś. Nie ma szans, aby w związku z tym pękła Ci jakakolwiek kość, ale złośliwa kapliczka chyba zadbała o to, abyś miał jednak okazję trochę pocierpieć.
Spoiler:
Jeśli masz poniżej 10p z magii leczniczej w kuferku – ogromny ból niemalże całkowicie odbiera Ci chęć do chodzenia. Przy każdym kroku czujesz, jakby Twoja kość roztrzaskiwała się na setki kawałków. Musisz udać się do lekarza, w przeciwnym wypadku podobne, fantomowe dolegliwości będą Cię nawiedzały jeszcze przez 2 tygodnie fabularnej gry. Jeśli masz powyżej 10p z magii leczniczej w kuferku – postanawiasz na wszelki wypadek samodzielnie rzucić kilka zaklęć na swoją nogę. Zabezpieczasz ją tym samym przed atakiem groźnej magii i udaje Ci się wyjść z tego bez szwanku.
Był już wyjątkowo zmęczony okolicami Hogsmeade, toteż tego wieczora postanowił pobiegać po Dolinie Godryka. To nie był jednak jego dzień, bo jak się okazało, wcale nie był w najlepszej formie i już po paru kilometrach nieźle się zmachał. Religijną osobą nie był, ale że znalazł się akurat w pobliżu zrujnowanej kapliczki, postanowił przystanąć obok i nieco odpocząć. Zastanawiał się jak dawno temu została wybudowana, czy może przez mugoli, czy przez czarodziejów. Nie znał historii tego miejsca, ale dało się tu wyczuć jakąś wyjątkową aurę, której Leonel nie potrafił nawet opisać. Przycupnął przecież tutaj jedynie na parę minut, a już czuł nawrót sił witalnych i miał wrażenie, że mógłby przebiec i cały maraton. Dopiero, kiedy doznał tego uczucia, przypomniało mu się, że wiele o tym miejscu słyszał. Nie rozpoznał w nim tej słynnej kapliczki, która podobno miała uzdrawiać nawet najciężej rannych przybyszów, jak i działać inne, niewyobrażalne cuda. Oczywiście ten obiekt kultu miał tylu fanów, co i przeciwników i niektórzy mawiali, że nie powinno się jej odwiedzać. Podobno potrafiła również odebrać siły, sprawić że ten, kto znajdzie się w jej pobliżu, zachoruje i będzie musiał spędzić resztę swojego życia przykuty do łóżka. Szczerze mówiąc? Gdyby młody Fleming zdał sobie sprawę wcześniej z tego, gdzie się znalazł, chyba znalazłby jeszcze w sobie odrobinę energii i zdecydował się na wypoczynek w innym miejscu… A jednak, coś go tutaj przygnało i nie mógł zrozumieć dlaczego czuje się tak… wspaniale? Jak nowo narodzony, niczym młody bóg, który zdolny był nie tylko biec dalej, ale i przenieść góry. Nagle wokoło niego rozbłysła jakaś dziwna łuna, aż musiał przymknąć przez to oczy. Kiedy otworzył je ponownie, powoli przyzwyczajał się do widoku otaczającej go jasnej poświaty. Czyżby to jakaś prastara magia, o której nie pamiętali nawet najbardziej leciwi czarodzieje? Zaczynał się obawiać o to, że coś jest tutaj nie w porządku, a jednocześnie jakaś jego część wiedziała, że to co dzieje się właśnie na jego oczach jest po prostu dobre. Jedynie z czystej przezorności sięgnął po swoją różdżkę, a ta pasowała do jego dłoni jak nigdy wcześniej. Dla próby rzucił na pobliski kamień jakieś zaklęcie, a ten porósł zielonym mchem. Nawet nie wiedział, że jest do czegoś takiego zdolny. Czuł się zupełnie tak, jak gdyby z nieba spłynęła na niego jakaś wyjątkowa wiedza i moc, której nie zaznał jeszcze nigdy w przeszłości. Nagle wszystko zamilkło, a Leo schował swoją różdżkę za pasem spodni. „To było cholernie dziwne” – przeszło mu jedynie przez myśl, a sam mimowolnie jeszcze raz rozejrzał się po okolicy. Chyba wolał się nie zastanawiać nad tym, co to było. Wolał nie koncentrować się na czymś, czego zrozumieć i tak nie był w stanie. Wziął więc jeszcze kilka głębokich oddechów, ciesząc się świeżym powietrzem, po czym postanowił biec dalej, by zadbać o swą nienaganną kondycję. Szło mu o wiele lepiej niż wcześniej, w dodatku pobił chyba jakiś rekord prędkości. Wreszcie aportował się do swojego mieszkania w Hogsmeade i nalał sobie szklanki whiskey, wierząc że i ona tego dnia rozjaśni mu umysł. Mimo jednak tego, czego dzisiaj doświadczył, nie sądził by nagle stał się osobą wierzącą. Próbował sobie to wytłumaczyć jakoś namacalnie, przekonać samego siebie, że miejsce to zostało naznaczone jakimś zapomnianym już zaklęciem, niezwykle potężnym, którego skutek do dzisiaj odbija się nieraz echem.
zt.
Kostka: 5
Jeremy Dunbar
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 179
C. szczególne : Ruchome tatuaże na prawym ramieniu, wyszczerz na gębie, kocia sierść na ubraniu, zapach gumy balonowej.
Z ręką na sercu Jeremy przyzna się, że nie wie co on tutaj robi i jak się tutaj znalazł. Teleportować się chciał zupełnie gdzie indziej, szukał przecież legendarnej wieży wróżek. Gdy otworzył oczy po trzasku deportacji zauważył, że nie jest tam, gdzie planował. Jest tam, gdzie nie planował być i szczerze mówiąc, nie wiedział jak ma się stąd zabrać. Zapewne metodą prób i błędów. Tylko Dunbar mógł wpaść w takie zawirowanie, że znalazł się w zupełnie sobie obcym miejscu. Póki co postanowił zaniechać teleportowania - sprawdzi czy gdzieś niedaleko jest ścieżka i wówczas się stąd ewakuuje. Szedł jakieś dwadzieścia, a może czterdzieści minut?, gdy zza wielkiego drzewa wyłoniły się ruiny. Uniósł brwi, rozejrzał się zaskoczony po okolicy w poszukiwaniu... hm, gospodarzy bądź czegokolwiek, co mogłoby chcieć go pożreć, przeżuć i wypluć. Wyciągnął nawet różdżkę, by mieć ją w pogotowiu lecz nic takiego się nie wydarzyło. Ruszył więc ostrożnie ku ruinom, stawiał każdy krok z wyczuciem świadom, że mógłby wpaść w jakąś pułapkę. Ruiny w świecie magicznym, zwłaszcza w Dolinie Godryka, potrafią płatać psikusa poprzez jakieś ukryte pułapki. Może to szczęście mu sprzyjało albo znalazł się tutaj w najlepszym momencie bowiem nie uszkodził się nawet trochę. Mimo wszystko musiał przyznać sam przed sobą, że im bliżej podchodził ruin tym większy czuł niepokój. Miał w planach zawrócić i zostawić to miejsce w spokoju, jednak dojrzawszy napisy na jednej ściance zatrzymał się i nachylił w tamtą stronę. To... kapliczka! To zrujnowana kapliczka, całkowicie zburzona, a jednak to wyjaśniałoby te dziwne odczucia. Zrobił pół kroku i wtedy na coś nadepnął. Na coś, co gruchnęło mu pod podeszwą buta. - Cholera. Sorry. - mruknął do siebie i ostrożnie, z grymasem na twarzy podniósł stopę do góry i postawił ją w innym miejscu. Niechętnie, bo niechętnie, odsunął wysuszone liście i gałęzie. Tak, to kości. To szkielet. Zadrżał, gdy zimny dreszcz niepokoju musnął go po karku. Powinien stąd pójść i taki miał plan, gdy nagle kątem oka dostrzegł coś, co nie do końca wyglądało jak gałąź. Przykucnął, wymacał dziwny przedmiot i poczuł coś znajomego... przypływ mocy? Nie, to jakieś orzeźwienie, magiczny powiew nowości... uniósł dłoń i popatrzył oszołomiony na drugą różdżkę spoczywającą na palcach dłoni. Musnął ją, zadrżał. Przełknął ślinę i się podniósł. Wiedział, że różdżka się z nim związała, cała jego dłoń mrowiła przyjemnym ciepłem. Tylko czemu, skoro ma już jedną? Nie był pewien, ale skoro już ją miał, nie mógł jej zostawić. Ukrył ją bezpiecznie w kieszeni kurtki. Powinien się stąd oddalić, niepotrzebne mu kłopoty. Jeremy cofnął się, zaczął powoli i ostrożnie oddalać się w przeciwną stronę. Nasłuchiwał czy nic go nie śledzi. Nie był pewien co się właściwie wydarzyło, ale nie pora i miejsce, by się nad tym zastanawiać.
Wiosenne promienie słońca padały na twarz Audrey, kiedy ta biegła dróżką wokół Doliny Godryka. Nieczęsto zdarzało się jej ćwiczyć popołudniu, lecz dzisiaj przepiękna pogoda i rozpierająca ją energia wpłynęły na to, że postanowiła po raz drugi iść pobiegać. Początkowy plan zakładał, że pokona dokładnie tą samą trasę, co zawsze, jednak gdy przebiegała koło rozwidlenia dróg, coś ją natchnęło i postanowiła skręcić. Nigdy wcześniej tędy nie biegła, czy nawet nie spacerowała. Była to dla niej zupełnie nowa droga. Przez pierwsze minuty, droga ta wydawała się zupełnie zwyczajna, dokładnie taka, jak każda inna, jednak po mniej więcej pierwszym kilometrze biegu, jej oczom pokazało się coś dziwnego, niespodziewanego. Stała ona teraz nie niewielkiej polanie obok jeziorka, natomiast po drugiej stronie znajdowała się stara i zrujnowana kapliczka. Nigdy wcześniej dziewczyna nie słyszała o żadnej kapliczce w pobliżu Doliny Godryka. Audrey zaczęła kierować się w stronę budowli, zastanawiając się nad odkryciem. Im bliżej kaplicy była, tym większy niepokój odczuwała. Kątem oka ujrzała ona, że ktoś ją obserwuje, lecz kiedy tam spojrzała, nikogo nie zauważyła. Po chwili zobaczyła z drugiej strony kolejną parę oczu i ponownie nikogo tam nie było. Czy ktoś mnie obserwuje? Z każdym następnym krokiem uczucie to się nasilało i dziewczyna zaczęła zastanawiać się, czy na pewno powinna iść do kaplicy. Przy wejściu do kapliczki znajdował się stary kamień, który prawdopodobnie pozostał niedotknięty przez kilkaset lat. Kiedy dziewczyna przyjrzała mu się uważniej, zauważyła wyryte pewne litery, może runy, lecz nie była w stanie ich odczytać. Kamień ten, przyozdobiony przez naturę kilkoma liśćmi z drzew, prawdopodobnie miał być ołtarzem. Audrey położyła na nim dłoń, aby poczuć jego starość, oddać w pewien sposób podziw czy szacunek. W chwili położenia dłoni na ołtarzyku miała ona wrażenie, że cały las na nią patrzy. Że za drzewami chowa się tysiące par oczu, które obserwują tylko ją. Zdenerwowana zdjęła szybko rękę, wydając z siebie dosyć głośny krzyk przerażenia. Nie miała pojęcia, co się dokładnie dzieje i czy wszystko z nią w porządku. Audrey poczuła, że z nosa leci jej strużka krwi. Przetarła ją, lecz krwi było więcej i więcej. Dziewczynie zajęło chwilę dojście do siebie, lecz kiedy się to stało, zdała ona sobie sprawę, że coś się zmieniło. Poza tym, że zniknęło wrażenie, że każdy na nią patrzy, pod jej nogami poczuła coś śliskiego, choć nic tam nie widziała. Rozejrzała się wokoło i kucnęła na chwilę, aby sprawdzić, czy rzeczywiście coś tam leży. Czy to jest... peleryna niewidka. W rzeczy samej! Audrey trzymała w ręku przezroczysty materiał, lecz doskonale zdawała sobie sprawę, co to jest.
Nie zdążył wystarczająco się oddalić, gdy nagle ciszę rezerwatu rozdarł czyjś krzyk. Dźwięk ten dobiegał zza jego pleców i dałby rękę uciąć (niekoniecznie swoją), że to z miejsca, który cudownie próbował opuścić. Momentalnie zastygł w miejscu i odwrócił się za siebie. To niemożliwe, że ktoś tu był, wszak rozglądał się uważnie. Mimo wszystko krzyk ten był bardzo wyraźny i ewidentnie kobiecy. Rycerskość Jeremy'ego nie pozwalała mu tego zignorować. Jeśli to pułapka, to trudno, wpadnie w nią jak mysz na kocura. Dzierżąc swoją własną, starą różdżkę obrał kurs na kapliczkę. Nie zauważył, że przyspieszył kroku i nim zdążył nabrać głębszego oddechu, spomiędzy krzewów dojrzał czyjąś sylwetkę - tak, to jakaś dziewczyna. - Hej! - zawołał, by jej nie wystraszyć. Nie chciał się teraz pojedynkować ze spanikowaną niewiastą. Wyszedł zza ściany krzaków i rozpoznawszy dziewczynę i stan w jaki ją zastał, zastygł w bezruchu. Na całe szczęście tylko na kilka sekund. - Audrey? O kurwa, dziewczyno! - momentalnie kilkoma susami pokonał dzielącą ich odległość i gorliwie zaczął szukać na niej obrażeń, a dopiero z opóźnieniem potencjalnego napastnika. Byli tu sami. - Niech mnie avada trzaśnie, co się stało? - darował sobie wyjaśnienia co tu robi jak i pytania skąd ona się tu wzięła. Dosyć szybko odkrył, że cała ta krew na jej twarzy, szyi i koszulce jest z krwawienia nosa. Z tego co zaobserwował, już ustało. Mimo wszystko położył dłoń na jej łokciu i poprowadził ją jak najdalej od kapliczki, której rzucił przez ramię bardzo niespokojne spojrzenie. - Usiądź tutaj. - odezwał się jakieś siedem metrów dalej i wskazał jej przewalony, zwyczajny i niegroźny pieniek. Sam kucnął naprzeciw. Nie wyglądała na zbyt zdrową, a być może to ta krew sprawiała takie wrażenie. - Ktoś cię walnął? Rzucić na ciebie zaklęcie usuwające krew? Będziesz mdleć? Dobrze się czujesz? - wolał zostać uprzedzony na wypadek, gdyby Ślizgonka przeczuwała utratę przytomności. Może i był dobry w zaklęciach uzdrawiania, ale zazwyczaj przypominał sobie o tym z opóźnieniem. Często zbyt sporym. Przyglądał się jej z pewnym niepokojem, jakby naprawdę obawiał się, że ta zemdleje. Nie zauważył, że trzyma coś w ręku; to było teraz nieistotne. Sam fakt spotkania Audrey w takim miejscu i w takim stanie skutecznie pochłaniał całą jego uwagę i koncentrację.
To na prawdę była peleryna niewidka. Ale skąd ona się tu wzięła? Może ktoś rzeczywiście ją obserwował, a rzecz, którą dziewczyna właśnie trzymała w swoich rękach to zguba tej osoby? Dziewczyna miała wiele pytań i zastanawiając się nad nimi, nie zdała sobie sprawy, że minęło dobrych, kilka minut. Jej namysły przerwał głos Jeremy'ego. Chłopak zadawał jej dosyć dużo pytań, a Audrey starała mu się na nie odpowiadać, lecz prawdopodobnie przypominało to bardziej mówienie losowych słów, które nie układały się w żadne sensowne zdania. Kiedy Jeremy posadził ją na pieńku, dziewczyna ochłonęła nieco. Dalej trzymała w ręku pelerynę, jednak chłopak prawdopodobnie tego nie zauważył. Wolała na razie sama mu o niej nie mówić. -Wszystko w porządku, po prostu... sama nie wiem, dotknęłam tego kamienia... starego, ołtarza... - przez natłok informacji, Audrey sama nie wiedziała od czego zacząć. Wzięła głęboki wdech i zaczęła jeszcze raz. -Biegłam dróżką i dobiegłam do tego miejsca, do tej kaplicy. Nie wiedziałam, że jest tu coś takiego, więc chciałam po prostu sprawdzić, co jest w środku, ale jak dotknęłam tego kamienia, czy ołtarza, coś dziwnego się stało i po prostu zaczęła mi lecieć krew z nosa i pod moimi nogam... - przerwała w połowie słowa. - I się strasznie źle poczułam. Chłopak wydawał się bardzo przejęty, co w pewien sposób zaimponowało dziewczynie. Było to dosyć urocze. -Mdleć nie będę... chyba. - zaśmiała się, żeby chłopak ze stresu nie wziął tego na poważnie. Uśmiechnęła się delikatnie i założyła włosy za ucho, po czym rozejrzała się po okolicy. Te miejsce wydawało się jej dosyć mroczne i tajemnicze. Wolała czym prędzej je opuścić.
Jeremy Dunbar
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 179
C. szczególne : Ruchome tatuaże na prawym ramieniu, wyszczerz na gębie, kocia sierść na ubraniu, zapach gumy balonowej.
Ewidentnie była oszołomiona, co nie powinno być zaskoczeniem zważywszy, że jest upaćkana własną krwią i najwyraźniej dostała mocno od dziwnej magii tego miejsca. Dolina Godryka była pełna tajemnic, dlatego też Jeremy nie wpadł na pomysł obmacywania ścian kapliczki pomny tego, jak źle mógłby skończyć. Ledwo magia świata się uspokoiła, więc należało zachować ostrożność. Oparł kolano o ziemię i nie spuszczał ciemnych ślepi z Audrey, która po bliższej obserwacji faktycznie miała na sobie sportowy strój. To też trafiła w niezbyt komfortowe miejsce do uprawiania joggingu... aż dziwne, że znaleźli się w jednym miejscu o tym samym czasie. Przypadek? Kto to wie, on źle się teleportował, ona źle dobiegła. Powinni zawalczyć o nagrodę Wpadania w Kłopoty. - Postanowiłaś dotknąć ołtarza w Dolinie? Rany, dziewczyno, czy ty masz zapędy samobójcze? - roześmiał się cokolwiek nerwowo. - Przecież takie miejsca aż się proszą, by wpaść tutaj w kłopoty. Jesteś pewna, że poza krwią nic ci nie jest? Może były tam jakieś zaklęte runy to by wtedy było komicznie. - podrapał się po policzku i westchnął rad, że jednak sytuacja została opanowana. Dostrzegał jej niespokojne spojrzenia kierowane do ruin ołtarzyka czy cholera wie czego i choć jak najbardziej był za opuszczeniem tego miejsca, tak nie proponował tego dopóki Ślizgonka do siebie nie dojdzie. Może i poniekąd obiecała zaniechanie omdleń, a jednak wszystko może się wydarzyć po utracie takiej ilości krwi. Nie doczekawszy się odpowiedzi uprzedził, że pomoże jej pozbyć się krwi. Potraktował ją cichym, dyskretnym - Tergeo - które raz a porządnie usunęło całą krew z jej koszuli i twarzy. - Wiesz co, lepiej się napij czegoś i odczekajmy chwilę, żebyś ochłonęła. Ta kapliczka jest dziwna, Audrey. - popatrzył jej poważnie prosto w oczy. - Znalazłem przy niej szkielet jakiegoś człowieka albo zwierzęcia. Wdepnąłem na kości. - i dopiero z opóźnieniem zdał sobie sprawę, że właśnie straszył dziewczynę czyimiś zwłokami tuż po tym, jak została ofiarą kapliczki. Wzdrygnął się i przeklął w myślach za ten nietakt. - Ale spokojna głowa, jak coś będzie chciało nas zeżreć, zagadam go na śmierć. - próbował zażartować, ale widać było, że uśmiech na ustach nie był zbyt łatwy do utrzymania. Gdzieś tam w jego wypowiedzi czaiła się nuta obawy czy aby na pewno jest tutaj na tyle bezpiecznie, aby przeczekać jeszcze kilka minut. Z typowym dla siebie opóźnieniem wyciągnął z plecaka butelkę wody i podał ją dziewczynie. Przysiadł obok niej, robiąc sobie rzecz jasna miejsca i się trochę rozpychając - ale nie jakoś brutalnie - i wziął wartę. Co parę chwil rozglądał się dyskretnie po okolicy z różdżką w pogotowiu.
Dziewczyna siedziała na pieńku, co jakiś czas rozglądając się po okolicy, czy nikogo przypadkiem nie ma. Nie miała ona już wrażenia, że ktoś ją obserwuje, a jednak wolała się od czasu do czasu upewnić. W końcu w takim miejscu wszystko jest możliwe i różne osoby mogą się pojawiać. Sprawdzała też ona kapliczkę, choć raczej wolała unikać wzrokiem budowli. Co mogła skrywać w środku, że takie rzeczy działy się już przed nią? -Rzeczywiście, to było dosyć głupie. Nawet bardzo! Myślę, że ciekawość wzięła górę, tak to już jest, kiedy jest się córką podróżniczki. - uśmiechnęła się dziewczyna. -Wydaje mi się, że poza tą krwią i delikatnym bólem nosa nic mi nie dolega, choć na tym kamieniu, którego postanowiłam jakby nigdy nic dotknąć, rzeczywiście było coś wyryte. Miejmy tylko nadzieję, że to były zwykłe słowa, a nie żadne runy! - na samą myśl dziewczyna aż wzdrygnęła. Mimo, że na runach szczególnie się nie znała, to samo słowo "zaklęte runy" wzbudzało w niej pewne emocje i wolała się trzymać myśli, że na ołtarzu wyryte były zwykłe litery. Kiedy chłopak oczyścił jej koszulkę i twarz z krwi, Audrey była pod niemałym wrażeniem, co można było odczytać z jej twarzy i podziękowała uprzejmie chłopakowi. Kiedy Jeremy wszedł na temat kapliczki, dziewczyna przytaknęła mu na stwierdzenie, że budowla jest dziwna. Skrywała ona na pewno wiele tajemnic, jak i wiele niewyjaśnionych zjawisk, jak pewnie nawet i trupów. Była mroczna, ale i ciekawa na raz. Mimo wszystko, dziewczyna wolała już nie poznawać jej tajemnic, w szczególności po tym, co usłyszała od Jeremy'ego odnośnie znalezionych kości. Wzięła ona głęboki wdech i wydech, po czym rozejrzała się po raz kolejny po okolicy. -Wierze w twoje umiejętności zagadywania, lecz wole jednak, aby nic nas nie próbowało zjeść! - zaśmiała się nieco nerwowo. -Nie mam ochoty jeszcze być zjedzona, może kiedyś! Audrey wzięła od chłopaka butelkę wody, dziękując mu oczywiście i zrobiła miejsca na pieńku. Zauważyła, że chłopak także rozglądał się co jakiś czas po okolicy, więc postanowiła wyjść z inicjatywą. -Myślę, że powinniśmy się już zbierać. Są chyba milsze i ciekawsze miejsca na spotkania towarzyskie, tak mi się wydaje. - Zaśmiała się. -Choć co do tego drugiego, to nie byłabym pewna. W momencie, kiedy Audrey proponowała oddalenie się od kapliczki gdzieś w oddali usłyszała krzyk lelka wróżebnika. Dobrze wiedziała co to znaczy, dlatego tym bardziej chciała już wracać. -Oho! Chyba zapowiada się na deszcz!
Jeremy Dunbar
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 179
C. szczególne : Ruchome tatuaże na prawym ramieniu, wyszczerz na gębie, kocia sierść na ubraniu, zapach gumy balonowej.
Wieści o runach tylko go zaniepokoiły. Nie był dobry z tego przedmiotu, a okazuje się, że napotkali kaplicę, którą dałoby się rozszyfrować, gdyby któreś z nich przykładało się do nauki. Sęk w tym, że nie posiadał tej wiedzy, a z dwojga złego rzucenie na nie okiem nie powinno sprawić mu większego problemu. Zdarzało się już, że po spotkaniu z magicznym miejscem umysł stawał się przejrzysty i bardziej chłonny. Lubił to uczucie lecz rzadko się zdarzało - głównie przy eliksirach. - Audrey. - zamrugał. - Nie dotyka się obcych run. Przecież rękę może użreć, nie słyszałaś o tym? - zdziwił się z powodu tonu jakiego użył. - Znaczy chodzi o to, że dobrze, że to tylko krew a nie jakaś trwała rana. Choć wolałbym, żeby ktoś cię obejrzał. Ktoś, kto zna się na uzdrawianiu. Cholera wie co siedzi tu za magia. - zasugerował i zerknął przez ramię na spokojny stawik, na spokojne i nieruchome ruiny, w których znalazł kości jakiegoś czarodzieja, którego spotkanie z tajemniczymi runami i kaplicą skończyło się tragicznie i gwałtownie. A może coś go tutaj zwyczajnie zabiło? Tego się nigdy nie dowiedzą, ale też nie było potrzeby zabawiania się detektywów... albo aurorów. - Wiesz co, Audrey? Jesteśmy zbyt piękni, żeby miało nas coś zjeść. - stwierdził całkowicie poważnie. - Zauważymy jak coś będzie się do nas zakradało. Lepiej zostańmy jeszcze chwilę, siedzimy przecież daleko. A ty dalej jesteś blada. Sporo ci pociekło tej krwi. - i mówił to serio. Wolał zaryzykować i sobie tutaj chwilę posiedzieć niż potem martwić się, gdyby Ślizgonka chciała zemdleć. - Potem na luzie poczłapiemy w cywilizowane miejsca i postawię ci trochę czekolady. Lepiej wyprodukować sobie krew na wszelki wypadek. Wiesz, potrzebna jest do życia i takie tam. - wyszczerzył się szeroko. - Poza tym to okazja by w końcu gdzieś wyskoczyć jak i usprawiedliwienie, żeby dać sobie jeszcze trochę wolnego od wkuwania. - zerknął na chmury w poszukiwaniu potencjalnej zapowiedzi deszczu. Wzruszył ramionami. Słońce ostatnio mocno przygrzewało, więc trochę wilgoci z pewnością nie zaszkodzi. Wyprostował nogi w kolanach i usadowił się wygodniej na pieńku. - W dolinie jest wiele ciekawych miejsc. Ostatnio przypadkowo znalazłem wieżę leprokonusów. Nie wiem jak tam znowu dojść, ale nie polecam samotnych wędrówek. Te mendy rzuciły we mnie kociołkiem. - zaczął nawet gestykulować i przy okazji odwracał uwagę Audrey od istnienia nieopodal czyichś kości. - Uchyliłem się, ale rzuciły we mnie pucharem i rozcięły mi głowę. Wierz mi, tu można wzbogacić się o kilka blizn. - zaśmiał się ze swojej opowieści, bo gdy przypomniał sobie wizytę przy legendarnej wieży uznał, że miał wyjątkowe szczęście. Oberwanie kociołkiem mogłoby się skończyć tragicznie lecz podobno złego diabli nie biorą.
Audrey słuchała nieco zaniepokojona Jeremy'ego. Raczej nie należał on do grupy osób, które potrafią uspokoić drugą osobę, a wręcz przeciwnie - jeszcze bardziej ją zestresować. Choć rzeczywiście trzeba było przyznać chłopakowi, że to co zrobiła dziewczyna nie było szczególnie mądre. Jako osoba, która chce w przyszłości pracować z magicznymi stworzeniami powinna nauczyć się być nieco bardziej rozważna i ostrożna. Zdecydowanie. Natomiast na razie Audrey wolała trzymać się myśli, że to był tylko alfabet z wyrytymi inicjałami nieboszczyka, który leży 3 metry niżej i żyć spokojniej, a gdy wróci do cywilizacji zainteresować się tym ponownie i wybrać do specjalisty. Aby więc przestać myśleć o problemie, przytakiwała Jeremy'emu, starając się jak najszybciej skończyć ten temat. Choć rozumiała ona jego przejęcie i była mu za nie poniekąd wdzięczna. -Mam nadzieję, że ktokolwiek by miał nas zjeść pomyślałby to samo i oszczędził dwójkę biednych nastolatków! Choć skoro dalej jestem blada, jak mówisz, to nie wiem, czy dalej by był takiego zdania... - zaśmiała się dziewczyna i założyła włosy za ucho. Na polik Audrey spadła kropla deszczu. Po chwili kolejna, i kolejna. Lelek wróżebnik nie kłamał, jak zawsze, i rzeczywiście zaczęło padać. Ale z cukru przecież nie byli, prawda? -Skoro postawisz mi czekoladę, to mogę poczekać tu nawet godzinę! - uśmiechnęła się, pokazując żeby -Rzeczywiście, uważam to za dobre usprawiedliwienie! No i ostatnio mało się widywaliśmy, zresztą ostatnio z nikim się nie spotykam. Przez szkołę nie mam czasu, żeby iść do toalety, a co dopiero z kimś się spotkać. Na szczęście niedługo wakacje! - na myśl o wolnym dziewczyna nieco się rozmarzyła, zapatrując się w jedno z drzew. Nie mogła się doczekać wakacji, ten rok bardzo dał jej w kość, w szczególności na początku, kiedy prawie w ogóle nie odchodziła od książek. Na szczęście męczarnia już prawie dobiega końca. Przynajmniej na jakiś czas... -Czyli widzę, że nierzadko zdarza ci się zwiedzać Dolinę! Ciekawe hobby, nie powiem. - pokiwała głową, okazując pewien podziw. -Mam nadzieję, że nic poważnego ci się nie stało! Choć skoro jeszcze żyjesz, to chyba nie było tragedii! Lecz rzeczywiście, można by było zrobić sobie tu niemałą krzywdę i to bez większego wysiłku.
Jeremy Dunbar
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 179
C. szczególne : Ruchome tatuaże na prawym ramieniu, wyszczerz na gębie, kocia sierść na ubraniu, zapach gumy balonowej.
Niezbyt dobrze rokowały jego plany zostania pełnoprawnym uzdrowicielem, skoro zamiast uspokajać - denerwował drugą osobę. Powinien popracować nad pocieszaniem i uspokajaniem, skoro wiąże swoją przyszłość z aktywnym uczestnictwem wśród tłumu ludzi. Sęk w tym, że język mu się plątał i nim pomyślał - od razu powiedział co się wydarzyło. Nie kłamał jakoś tak często, a więc jego bezpośredniość mogła sporo namieszać. Na całe szczęście Audrey nie uciekła z krzykiem, a zgodziła się nawet na statyczność jeszcze przez parę chwil. Był jej za to wdzięczny - nie ma nic gorszego niż spacer z nieprzytomną dziewczyną. Cała uzyskana ledwie co reputacja ległaby w gruzach. - Jesteś chuda, teraz blada... dla potwora nie jesteś zbyt atrakcyjna. Wiesz, to komplement, bo potwory patrzą pod kątem mięsistości... - zdał sobie nagle sprawę, że absolutnie nie daje jej powodów do zachowania spokoju. - Hm, może będzie lepiej jak się zamknę, bo zaczynam wymyślać coraz to bardziej niestworzone historie. - zademonstrował niewidzialne zamykanie ust, przekręcanie kluczyka i wyrzucanie go gdzieś przez ramię. Jak to Dunbar, nie mógł przecież nie mówić czegoś dłużej niż parę sekund. Każde słowo Audrey aż prosiło się o komentarz, a z tymi nie miał absolutnie problemu. - Czekolada, piwo, sok, herbata, cokolwiek. - tyle było z jego obietnicy milczenia. -Choć piwo i kawę mamy już za sobą, to trzecie spotkanie pada na czekoladę. - przypomniał sobie cudownie ich dwie pseudo randki, które zakończyły się po prostu miło. Trudno nazwać te spotkania randkami, kiedy to Jeremy się wygłupiał, zagadywał ją do potęgi i kombinował jakby jej tutaj upolować wróbla albo coś bardziej kolorowego, ale z rodziny skrzydlatych. Fajnie wiedzieć, że nie miała nic przeciwko jego osaczającej czasami obecności. Nie cieszył się jednak z wizji wakacji, a więc nie odpowiedział na to w żaden sposób. Miał swoje powody, by nie chcieć wyczekiwać dni wolnych od Hogwartu. - Dolina jest pełna tajemnic. A ja lubię odkrywać tajemnice, choć niekoniecznie te, które chcą mnie skonsumować. - stwierdził po chwili namysłu i wstał. Wyciągnął dłoń w kierunku Ślizgonki. - Nie mam ochotę być zmokłym Gryfonem. Idziemy powoli? Zajmie nam to sporo czasu, ale jeśli schowamy się pod drzewami i będziemy chodzić tempem upośledzonego woźnego, to nie powinnaś tracić przytomności. - nie lubił mokrych ubrań, ciążyły i nieładnie pachniały. Poza tym to najprostsza droga do zachorowania na jakieś paskudztwo, a na to Jerry nie miał absolutnie czasu. W gruncie rzeczy cieszył się ze spotkania z Audrey. Cholera by wie co się jej stało, gdyby sobie sama tutaj podróżowała po takiej utracie krwi. Skinął jej głową i pokazał ścieżkę, z której przyszła. Jeśli będą szli ostrożnie i z głową, nie zbliżą się do kapliczki. Wystarczyło narazić się tylko na czuły kontakt z krzakami.
zt / porzucona sesja
Melusine O. Pennifold
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 169
C. szczególne : turban na głowie z magicznymi wzorami, piegi na twarzy, płynne ruchy, zwiewne ubrania;
Spokój w Dolinie Godryka zawsze przynosił mi pewnego rodzaju ulgę. Szczególnie po tej serii niefortunnych zdarzeń w ostatnich tygodniach, kiedy to aż dwa razy odwiedziłam szpital św. Munga. Znałam dolinę jak własną kieszeń i żadne miejsce nie było mi tu obce, dlatego kiedy tylko był weekend udawałam się tu na krótkie przechadzki. Już niedługo będzie zbyt zimno, by gdziekolwiek kręcić się po lesie, dlatego musiałam korzystać dopóki mogłam. Zazwyczaj od razu kierowałam się do syreniego oczka, dziś jednak postanowiłam nadrobić drogę, kierując się do opuszczonej kapliczki. Nigdy nie przerażało mnie specjalnie to miejsce. Głównie dlatego, że nigdy nie jestem przestraszona, jeśli jest to miejsce blisko wody. Wciąż jestem naiwnie przekonana, że jej magia może chronić mnie w jakiś sposób. Co jakiś czas zatrzymuję się, by zebrać jakieś zioła, bądź wyszukać ciekawej rośliny, którą powoli pakuję do niewielkiej torebki, którą noszę ze sobą. Będąc przy kapliczce jestem już odrobinę zmęczona moją wyprawą dosłownie po nic. Chciałam po prostu przestać myśleć o szpitalach, lekcjach gdzie można tracić włosy, czy niedoceniających moją osobę Ślizgonach. Tak naprawdę, chociaż na głos tego nie przyznam, najgorsze jest to ostatnie, bo rzadko kiedy czyjakolwiek krytyka czy nietolerancja mnie martwi. Jestem zbyt wysoko ponad wszystkimi by się tym przejmować. Nie potrafię stwierdzić dlaczego w tym wypadku jest inaczej. Staję przy wodzie i rzucam lekko moją torbę pachnącą ziołami na wilgotną trawę. Wyróżniam się w tej ponurej scenerii. Mój płaszcz jest pomarańczowy, a spod niego wystaje długa, zielona sukienka. Na głowie zaś mam dziś zielony turban ze złotymi ptakami co jakiś czas poruszającymi się na mojej głowie, bardzo powoli przechodząc z gałęzi na gałąź. Jestem przekonana, że nikogo tu nie spotkam w tak zimną, nieprzyjemną pogodę jesienną. Dlatego tylko pobieżnie się rozglądam to w prawo, to w lewo, zanim nie ściągnę z siebie długich, ciepłych skarpetek oraz zimowych butów. Uderzające jest zimno, którego doświadczam z wilgotnym gruntem. Podchodzę ostrożnie ku wodzie i kucam przy niej. - Calefactio - mruczę cicho i wsadzam swoją różdżkę do jeziora. Woda ogrzewa się powoli, a ja w międzyczasie sięgam po wcześniej rzuconą torebkę, na którą mam zamiar usiąść. Kiedy to robię podwijam sukienkę oraz płaszcz i odczekując jeszcze kilka sekund wsadzam swoje syrenie nóżki do odrobinę cieplejszej wody. Nie jest ona idealna, więc czubek mojej różdżki wciąż tkwi w wodzie, nieustannie ją ogrzewając. To zaklęcie mam opanowane do perfekcji, dzięki czemu działa stosunkowo szybko i bardzo przyjemnie jest mi na tym rześkim powietrzu, jedynie z nóżkami moczonymi w coraz cieplejszej wodzie. - Halo, halo - gulgoczę sobie wesoło po trytońsku, machając łydkami i tworząc kilka zgrabnych fal. Z tego co pamiętam nie mieszkają tu moi ulubieni mieszkańcy, ale kto wie, może coś się zmieniło od mojego ostatniego pobytu tutaj.
Keyira Shercliffe
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : magiczny tatuaż w formie węża | blizn zbyt wiele, by można je było zliczyć | tęczówki w odcieniu sztormu | jakieś zwierzę jako częsty towarzysz
Początkowo miała zamiar jedynie przejść się po okolicy, by odpocząć od atmosfery panującej w domu. Jej matka, choć kochała swoje dzieci bezapelacyjnie, potrafiła być momentami bardzo przytłaczająca. Szczególnie teraz, kiedy całą swoją uwagę skupiała wyłącznie na - bądź co bądź dorosłych już - pociechach zamiast na byłym mężu, na którego zresztą od dłuższego czasu nie mogła liczyć. Keyira znosiła to o tyle gorzej niż zwykle, że brakowało jej obecności brata, który nie mógł przyjechać na weekend do domu ze względu na kursy, a ona w żadnym razie nie zamierzała być powodem, dla którego miałby odsuwać się od swojej pasji, powołania czy jakkolwiek lubił to określać. Zbliżyła się do kapliczki zupełnie nieświadomie, a kiedy zorientowała się już, gdzie tak właściwie poniosły ją nogi, z jakiegoś powodu nie potrafiła się wycofać. Dreszczyk ekscytacji przebiegł jej po plecach, gdy rozglądała się po zrujnowanej budowli. Słyszała tyle różnych historii, a jako dziecko nasłuchała się tylu przestróg przed podobnymi miejscami, że powinna była obawiać się choćby zerkania w ich kierunku. Mimo to... Zapuściła się głębiej. Pod wpływem unoszącej się w powietrzu magii, włoski na jej rękach stanęły dęba - czuła to nawet przez materiał rękawów płaszcza, ale to tylko wzmogło jej ciekawość. Shercliffe musnęła opuszkami palców różdżkę, by dodać sobie otuchy i rozejrzała się. Właśnie wtedy jej uwagę przykuła sterta liści w kącie. Ostrożnie potrąciła ją butem i coś błysnęło spod wilgotnego okrycia. Nie była tego jednak w stanie zidentyfikować z tej odległości, dlatego przesunęła się w bok, a potem przykucnęła, by snop światła z okna oświetlił zbiorowisko. — Na cycki Morgany — mrugnęła, kiedy podniesionym z ziemi patykiem odsunęła liście na bok i odkryła pod nimi kupkę najprawdziwszych kości. Przez chwilę wpatrywała się w nie, nie bardzo wiedząc co ze sobą zrobić. Przypadkowy mugol zapewne zadzwoniłby w tej sytuacji po stróżów prawa, ale Key wiedziała, że w jej przypadku nie miałoby to najmniejszego sensu. Świat czarodziejów rządził się swoimi prawami, a obgryziony szkielet z całą pewnością należał do osoby, posługującej się magią. Dziewczyna, tym samym patykiem co poprzednio, poprzesuwała kości na bok, by móc sięgnąć między nie i wolną dłonią podnieść kolejne znalezisko - różdżkę. W tym samym momencie, w którym jej dotknęła, poczuła na plecach kolejny dreszcz; tym razem nieprzyjemny, bardziej ostrzegawczy. Młoda wiedźma zerwała się na równe nogi i ruszyła w kierunku wyjścia, postanawiając przyjrzeć się nowemu orężu już na zewnątrz. A najlepiej w domu, w swoim pokoju, gdzie nikt by jej nie niepokoił. Keyira ruszyła ścieżka w drogę powrotną, nie oglądając się za siebie. Miała tylko nadzieję, że uda jej się wślizgnąć do posiadłości niepostrzeżenie, nim zostanie oddelegowana do popołudniowej herbatki albo innego, beznadziejnego rytuału dam.
zt.
Ostatnio zmieniony przez Keyira Shercliffe dnia Czw Sie 27 2020, 04:03, w całości zmieniany 1 raz
Gunnar Ragnarsson
Wiek : 26
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 188 cm
C. szczególne : blizna z pazurów wzdłuż kręgosłupa do połowy pleców; na ramionach tatuaże run nordyckich wpisanych w islandzką, mistyczną symbolikę i zarys skalnych grani
Brakowało mu przestrzeni. Leśnych przebieżek. Tajemnicy otaczającej bogate w różnorodnosć tereny w Stavefjord. Lekcji w terenie. Wolności. Tej nuty niepewności, kiedy wkraczało się w gęstwinę drzew, nie wiedząc na co się trafi, ale przygotowując się na najgorsze. Doświadczając otaczający świat nie tylko z kart ksiąg. Zawsze znacząco wykraczał pomiędzy przeciętnych uczniów Stavefjord. Nawet wśród nich uchodził za zaangażowanego w lekcje przetrwania. Co mnie przychylni nazwaliby go pupilem prowadzącego. W Hogwarcie czuł się zaledwie cieniem tamtej osoby. Na lekcjach, na których uczyli się o żabach i traszkach, nie był w stanie pokazać nawet połowy swojego potencjału. Swoją ciekawość do świata i zamiłowanie do adrenaliny wynagradzał sobie samotnymi wędrówkami wzdłuż skraju lasu na błoniach szkoły, bądź w Hogsmeade. Nie miał jednak pojęcia, jak to się stało, że jak dotąd nie trafił jeszcze do Doliny Godryka. Przez długi okres swojej niedostępności dla magicznego świata, ta zdawała się zachować swoją dzikość i pierwotny charakter. Przypominała mu trochę rodzimą Islandię. Nie z krajobrazu, bo ten był tu zupełnie inny. Z poczucia hipnotyczności i magnetyczności otaczającej ją natury. Magia w tym miejscu zdawała się aż drżeć, a on czuł tę przepełniającą go energię. Dzierżąc w dłoniach swojego niedawno nabytego kompana, kroczył dziwną, wyraźnie odczuwalną energią, która ściągała go w stronę Zrujnowanej Kaplicy. Pół-wilk wierzgał w jego rękach, próbując się wyrwać. — Duch! — syknął, nie nawołując do uwagi, nie przywołując żadnej duszy, a jedynie odwołując się nadanym swojemu pupilowi imieniem do jego nieposkromionej natury — NIE — chwycił go pewniej, bo młody wilk wyrywał się do świata. Do natury. On sam zgarnął go prawie spod łona matki, więc zwierzę nie przetrwałoby w naturze. W tej, w której zdawało się dalej mieć nadzieję odnaleźć waderę, która wydała go na świat. Gunnar trzymał go blisko piersi nie pozwalając mu się wyrwać. W końcu, wypadł spomiędzy drzew w chaosie, szarpiąc się z silnym, mimo szczenięcego wieku, zwierzakiem, który właśnie wspinał mu się na barki, pazurami rozdrapując dziurę bezrękawniku narzuconym na zwykłą bluzę. Pomimo pogody, Gunnar odczuwał ciepło. Żałował, że nie wziął kurtki tylko dlatego, żę pazury wilczaka właśnie wbijały mu się w bladą skórę ramienia. Syknąłby, ale wtedy z nad wody dotknął go widok leśnej rusałki. Podszedł bliżej, zrzucając pewnym ruchem małą, puchatą bestię ze swojego barku, a chwilą później chwycił go za kark, jak robią to wilcze matki swoim szczeniętą i wyciągnął go przed siebie, nie dając mu się rozproszyć, kiedy spróbował przyjrzeć się swojemu odkryciu. Podchodząc bliżej, jego obecność zdradził niegłośny pisk oburzonego wilczaka. Wtedy, kiedy uniosła głowę… rozpoznał ją. Trytonią księżniczkę. I syknął. Było już za późno, żeby się wycofać, dlatego zbliżył się w jej kierunku, odzywając się dopiero kiedy kucnął obok niej, stawiając za jej plecami szczeniaka, pewien, że tym razem zanim bestia czmychnie w krzaki, spróbuje obwąchać dziewczynę. Tak też się stało. — Księżniczko… — przywitał się zdawkowo, trochę ironicznie, opierając przedramiona na kolanach, dalej w pozycji złożonej w kucki. — ciekawy dobór pleneru. Rozejrzał się, bo kaplica, choć zdawała się emanować energią, która przenikała go na wskroś wypełniając ciepłem i poczuciem błogości, miała w sobie mimo wszystko coś niosącego grozę. Dlatego pochylił się nad uchem dziewczęcia, podtrzymując tą charakterystyczną aurę. — Szukasz nieszczęśnika, którego utopisz w odmętach tej wody?
Jesteście tu. Albo byliście. Przestaję cokolwiek mówić, bo czuję waszą obecność. Przez chwilę zamieram i dotykam dłonią ciepłej już tafli wody. Tkwię przez kilka minut w tej ciszy, starając się dostrzec obecność trytonów w dawno zapomnianym jeziorze. Ale zamiast nich, słyszę skowyczenie zbuntowanego zwierzaka i odwracam się czujnie tam skąd dochodzi dźwięk. Unoszę do góry brwi, widząc kto stoi nie tak daleko ode mnie. Moja podzielność uwagi waha się teraz między jeziorem, a przypominającym wilka pieskiem biegnącym w moją stronę. Staram się nie skupiać uwagi na właścicielu uroczego zwierzaka. Dopóki nie staje obok mnie. Tak naprawdę nawet nie zauważam ironii, którą chcesz mnie obarczyć, bo przez sekundę znowu wyczuwam drgania wody i rozglądam się nagle w lekkiej ekscytacji. Dopiero słowa nad moim uchem sprawiają, że odwracam się nawet z lekkim uśmiechem do Ślizgona, przekazującego mi tyle sprzecznych znaków. - I wtedy pojawiasz się ty - mówię i łapię Cię za ramię, jakbym faktycznie chciała wepchnąć Cię do wody, swoją niepomierną syrenią siłą. Ale zamiast tego znowu wydaje mi się, że coś słyszę i równie gwałtownie puszczam Cię i zamiast Ciebie, to ja nagle wskakuję do wody. Nawet przy brzegu, woda dosięga mi ponad kolana. Nie przejmując się mokrą spódnicą robię krok wprzód. - Słyszysz? Czujesz? - pytam cicho i znowu macham swoim turbanem na prawo i lewo, aż złote ptaki na nim przystanęły na chwilę też rozglądając się czujnie. Mówię coś śpiewnie. Ale nie pięknie i powabnie, bo gulgotanie trytonie nie brzmi ładnie ponad powierzchnią wody. Stawiam jeszcze jeden krok, ale zaklęcie nie dotarło już do tego miejsca, więc cofam się w pośpiechu, niepotrzebnie nęcąc wodę. Jeszcze chwilę stoję bez ruchu, ale nic się nie dzieje, a moje przeczucia znikają gdzieś w odmętach fal. - Musiały tu być. Trytony. Widzisz? Woda, roślinność w niej. Wszystko jest inne i bardziej rozległe kiedy tylko zetkną się z jakimś zbiornikiem. Wcześniej ich tu nie spotkałam - wyjaśniam prędko moje nagłe wejście do wody i kroczę z powrotem do lądu, by mozolnie wdrapać się na brzeg. Siadam na swoje miejsce i osuszam zaklęciem większą część sukienki. Jestem podekscytowana swoim odkryciem. Zapominam o felernych festiwalach i niedorzecznych pocałunkach. Łapię na chwilę Twój nadgarstek, by zwrócić jeszcze na siebie uwagę. - To jest dopiero magia. Nie jakieś patyki, które nam dają, wyuczone formuły, a nie to co jest warte odkrycia - mówię wciąż lekko zarumieniona z fascynacją, zanim nie puszczam mojego nachalnego uścisku. Wzdycham i odwracam się jeszcze raz ku wodzie, w której nie czuje już żadnych oznak bytowania moich domniemanych przodków. - Moja cioteczna babka zakochała się w trytonie. Walczyła o prawa związków między ludźmi, a myślącymi stworzeniami, za co w końcu chcieli ją skazać. Aż w dzień sądu zniknęła. Mówią, że na zawsze zamieszkała pod wodą. Inni, że po prostu się utopiła. Kto wie miłość jest ślepa - dzielę się z Toba jedną z licznych anegdot o moim rodzie, bez konkretnego powodu, pewnie przez jeziorną atmosferę. Zwracam się z powrotem ku Tobie, by w końcu wynurzyć się z tych swoich refleksji. - A propo miłości - dodaję nagle i po chwili przenoszę wzrok na Twojego kompana. - Co to za cudowne stworzenie - pytam i ostrożnie wyciągam dłoń tak jakbym coś na niej miała, nie tak, jakbym chciała pogłaskać, by nie przestraszyć młodego wilka.
Gunnar Ragnarsson
Wiek : 26
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 188 cm
C. szczególne : blizna z pazurów wzdłuż kręgosłupa do połowy pleców; na ramionach tatuaże run nordyckich wpisanych w islandzką, mistyczną symbolikę i zarys skalnych grani
Ignorowała go. Kucnął obok niej, specjalnie pochylając się nad jej uchem. Specjalnie ściszając ton do szeptu. Specjalnie mrucząc do ucha gardłowo z nutą zaczepności i prowokacji… a ona patrzyła w wodę. Westchnął w duchu, spuszczając głowę w rezygnacji i lekko pokręcił nią na boki. Walnął się obok niej z rezygnacją na trawie, przedramiona wspierając na kolanach i nic nie odpowiedział na jej uśmiech. Intuicyjnie wolna dłoń drgnęła mu, kiedy złapała go za ramię, ale rozsądek kazał powstrzymać się od ruchu. Dlatego najpierw zacisnął palce w pięść, a później je rozluźnił, patrząc na nią intensywnie, w oczekiwaniu, nie traktując jej słów naprawdę jak groźbę. Nie wyglądała na taką, która siłą mięśni potrafiłaby go zanurzyć w tej wodzie. Może gdyby użyła na nim mitycznego uroku syren. Patrząc jednak na nią, oprócz niezaprzeczalnego piękna, widział tylko pustą skorupę rozpieszczonej dziewczynki, skoncentrowanej na samej sobie. Żeby go uwieść, potrzebowałaby go poznać, a wcale nie próbowała. Pokazywała mu swój świat. Świat syren, lekceważąc jego osobę, nie będąc ciekawa kim był i co mogliby robić RAZEM. Prychnął, odchylając się w tył. Oparł łokcie na trawie, pozwalając żeby wilczak zakręcił się obok jego nóg, obchodząc go dookoła. Czuwał nad nim. Obserwował uważnie Krukonkę, gotów bronić członka watahy, jakim dla niego był Gunnar. Ragnarsson też patrzył na nią czujnie. Podażał za nią spojrzeniem, kiedy z teatralnością dała się porwać swojej naturze. Było to tak samo hipnotyzujące doświadczenie, bo nie mógł oderwać od niej oczu, kiedy zanurzała się w wodzie, rozbijając wokół zgrabnych łydek wodę. Patrzył jednak zachłannie, wzrokiem obejmując jedynie piękne ciało i pełne gracji ruchy. Nic więcej. Każde jej słowo wprawiało go w rozdrażnienie. Dlatego przestał słuchać. Ona też nie słuchała. — Widzę tylko zgrabny tyłek i brudną wodę — mruknął posępnie, wbrew swojemu rozdrażnieniu nie spuszczając z niej wzroku. Nęciła go. Dotykiem, rumieńcami wstępującymi na twarz, przez co pragnął dotknąć jej rozgrzanej skóry, poczuć jej ciepło pod palcami. Ale ledwie zdążył o tym pomyśleć, a ona zaczynała mówić. Tylko o sobie i odchodziła mu na to ochota. Chwycił jej dłoń, kiedy ją cofała, surowo, zaciskając palce na jej przegubie i pociagnął ją w swoją stronę, dopóki drobne ciało dziewczyny nie opadło na jego pierś, a pół-wilk, nie szczeknął jeżąc się i warcząc na Meluzynę, rozpatrując gwałtowny ruch Ragnarssona jako odpowiedź na zagrożenie. — Ćśśśśś, Duch — uspokoił ku jego spokojowi, nie własnej przyjemności, łagodnie przejeżdżając dłonią po talii dziewczyny. Jakby chciał mu udowodnić, że nie jest ona ich wrogiem. Dopiero, kiedy szczenię opuściło nastroszone uszy i dosiadło się obok nich, wrócił uwagą do dziewczyny. Skrzyżował z nią wzrok. Jego własne tęczówki wyrażały teraz chłód i nieprzychylność. — Nie dotykaj go — ostrzegł surowo i stanowczo. Nie chciał, żeby otaczała go tym samym czarem, jakim omamiała jego. Ściągała go na piękny profil twarzy, ponętną sylwetkę. Dziewczęcą, eteryczną i poruszającą jego słabość do kobiecej wrażliwości i delikatności. To był urok, jakim mogła zmamić nawet Ducha. Ale duch był niewinnym, młodym stworzeniem, dlatego chciał go uchronić od tej zwodniczej, kobiecej natury. — Co ty możesz wiedzieć o miłości, Melusine? Jak ktoś tak piękny, jak ty, może być tak płytki w środku?
Melusine O. Pennifold
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 169
C. szczególne : turban na głowie z magicznymi wzorami, piegi na twarzy, płynne ruchy, zwiewne ubrania;
Więc dalej ignoruję to co mówisz. Spokojnie i metodycznie, zakładając, że dzięki temu ignorowaniu Twoich zaczepek nie będę się złościć, mogę robić swoje, mając nadzieję, że Twoja obecność nie popsuje mojego humoru. A przecież on jest zawsze dobry. Czasem marudny, raz na jakiś czas bardziej zirytowany. Ale nie bywam rozzłoszczona i prawie nigdy tego nie wyrażam. Wydawało mi się, że skupienie się na innych sprawach, całkowicie wyprze nieprzyjemne słowa, które słyszę. Chociaż nie jestem pewny gdzie zaliczać to o zgrabnym tyłku. Nie jestem głupia. Wiem jak się poruszam, jak wyglądam, i masz pewnie całkowitą rację pod tym względem, że moja pewność siebie jest zbyt widoczna. I może być zgubna, najwyraźniej szczególnie w Twoim przypadku. Bo nikt jeszcze nie myślał chyba o mnie tak źle jak Ty, równocześnie myśląc tak dobrze. Mówię coś, mówię, nęcę, coś nęcę. Moje policzki się rumienią, ja się ekscytuję tym co plotę najwyraźniej do siebie. Ty jesteś zainteresowany czymś innym. Łapiesz mnie za dłoń, sadowisz na sobie, dotykasz mojej talii. A ja rumienię się jeszcze bardziej, trochę się uśmiecham, trochę jestem rozbawiona. Dopóki nie krzyżuję naszego wzroku, a Twoje zimne spojrzenie spotyka się z moim, kompletnie inaczej odbierającym, nie tylko obecną sytuację. Ale wszystko. Cofam zrezygnowana dłoń i patrzę na Ciebie czekając o co znowu Ci chodzi. Pewnie możesz poczuć jak cała sztywnieję na Twoje słowa, musisz zauważyć jak moja rezygnacja w spojrzeniu przemienia się powoli, za każdym moim słowem, w jedną wielką, nieopisaną wściekłość. - Często jesteś nad wodą? Tak, często, a ty? Ja nie, lubię chodzić po lesie, tak jak w Islandii. Och, tęsknisz za krajem. Jak tam jest?Albo inaczej. Ciekawa historyjka Melusine, moja rodzina w Islandii jest niewielka i nie mamy takich opowieści, ale mój ojciec poluje na kłusowników fok. Och, cudownie, co dokładnie robi! W kilku krótkich zdaniach streszczam nam zwyczajną rozmowę, która powinna się między nami odbyć, ale nigdy nie dochodziła do tego poziomu normalności. - Kiedy coś do Ciebie mówię, ty odpowiadasz czymś o sobie, a nie wygłaszasz swoje grubiańskie teorie. Za. Każdym. Razem. Nie mogę z Tobą zacząć żadnej rozmowy. Żadnej. Jestem zła. Marszczę brwi, próbuję zajrzeć Ci w Twoje chłodne oczy. Wyczytać Twoje mylące mnie znaki. Pozwalam Ci dotykać swojej talii, zmieniasz moje położenie jak chcesz i nawet mnie nie słuchasz. Nienawidzę czuć ten mętlik, który doświadczam przy Tobie. -Za kogo się masz? - pytam i biorę Twoją dłoń, ściskam ją mocno sprawdzając czy cokolwiek czujesz. Może nie. Może jestem tylko dla Ciebie pustą kukłą, tak jak twierdzisz, bo sam nie odczuwasz emocji. Widzisz tylko piękne opakowanie i złościsz się, że ten ładny dodatek nie interesuje się Tobą tak jak powinien, skoro Ty jesteś królem świata. Podwijam twój rękaw, delikatnie i bez pośpiechu, dopóki nie natykam się na Twoje tatuaże. Wijące się znaki po skórze. Oznaka Twojego dziedzictwa, które opuściłeś, nie bez żalu. Ale jednak opuściłeś. Podnoszę nagle wzrok znad wikińskim zawijasów, z nagłym olśnieniem, połączonym wciąż z kiełkującą we mnie wściekłością. Wbijam mocniej paznokcie w Twoją skórę w tym miejscu. - Uważasz się za kogoś wyjątkowego, tak? Że jesteś kimś więcej niż chłopcem, który swoje problemy z kobietą, która cię opuściła, przelewa traktując chłodno każdą normalną dziewczynę. Albo na siostrę. Niedawno zauważyłam, że masz siostrę, tylko dlatego, że jest w moim domu i dodałam dwóch do dwóch. Nigdy z nią nie rozmawiasz nawet na lekcjach, to pewnie grząski temat i z pewnością nie mój. Ale chcę, żebyś był zły jak ja. Jestem pewna, że chodzi o zwykłe problemy z matką, chociaż nie znam sytuacji. Chcę, to jednak uogólnić, byś czuł się tak nieważnie jak kiedy Ty o mnie mówisz, wpychając mnie w rzędy głupich gęsi. Przenoszę dłoń na Twój policzek. Powoli wodzę palcem po Twojej mocnej żuchwie, delikatnie przebiegam opuszkami palców po śladzie zarostu. Dopóki nie dochodzę do podbródka, w który wbijam się paznokciami. - Myślisz, że Twoja męska obojętność, pod którą pewnie jest milion emocji, których za nic nie potrafisz poskromić to coś niesamowitego, czujesz się silny, że potrafisz je tak tłumić. Dlatego oceniasz innych po paru słowach po alkoholu, po kilku zdaniach, w których nie dostajesz tego czego chcesz - krzywię się na sekundę rozzłoszczona. W dość gwałtownym ruchu, pewnie mierżąc Twojego niewinnego psa, siadam na Ciebie okrakiem, wciąż z jedną ręką wbitą w Twoją twarz. Pochylam się do Twojego ucha. - Udowodnij mi. Udowodnij, że mylę się co do Ciebie tak jak ty do mnie - mówię coraz silniej trzymając Twoją twarz. Coraz agresywniej wyrzucając z siebie każde słowo. Drugą dłoń zaś, wraz z różdżką, wbijam Ci pod brodę lekko, jakbym chciała Ci przestrzelić głowę, niczym w mugolskim filmie. Oddalam się od Twojego ucha i teraz jestem z Tobą twarzą w twarz. Moje oczy stykają się z Twoimi pięknymi tęczówkami, koloru chłodnej, spokojnej wody, potrafiącej doprowadzić moje do furii. Najchętniej już teraz wyłupałabym Ci je różdżką. Zatrzymałabym Twój oddech, który czuję teraz tak blisko mojego. Zaparłabym Ci dech w płucach tak, byś już nigdy nie chciał brać kolejnego. - Przekonaj mnie, że jesteś wyjątkowy. Bo przysięgam, na Meluzynę, utopię Cię w jeziorze - moje groźby mogą być bez pokrycia, ale obecnie jestem w pełni przekonana, że je wypełnię. Moja różdżka wyczuwa moją złość, a jej końcówka zaczyna być coraz cieplejsza. - Słucham.
Gunnar Ragnarsson
Wiek : 26
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 188 cm
C. szczególne : blizna z pazurów wzdłuż kręgosłupa do połowy pleców; na ramionach tatuaże run nordyckich wpisanych w islandzką, mistyczną symbolikę i zarys skalnych grani
Za kogo się masz? Zabawne, że o to pytała, bo chciał spytać o to samo. Patrząc jej w oczy i wylewając z siebie jad, dowiedzieć się, czy była z siebie dumna. Z tego, jak się zachowywała i do jakich granic świadomie go doprowadzała. Uprzedziła go. Choć nie chciał przyznawać jej elementu zaskoczenia, poprawił ledwie dostrzegalnie łokcie pod sobą, nieznacznie ściagnął brwi ku sobie w wyrazie nikłego skonfundowania. Nigdy nie brzmiała, jakby chciała prowadzić rozmowę. Raczej, jakby domagała się jego atencji i jego uwielbienia. Więcej. Oczekiwała tylko tego. Dlatego właśnie ten sam zarzut rzucony w jego stronę wydał mu się tak absurdalny i nielogiczny. Próbował ją prowokować. Otoczyć wokół niej swoje zainteresowanie. Próbował zachęcić ją do kontaktu i zainteresowania i była obojętna. Więc dlaczego teraz gra? Jak tylko kobieta potrafi grać, na męskim niezrozumieniu, powodując, że podważał własne wnioski, jakie na jej temat zdążył już wysunąć. Jednocześnie myląc się tak bardzo do niej, nie godził się na to, jak ona myliła się co do niego. Nie był prostakiem. Choć czasem wydawał się łopatologicznie prosty i spełniał naturalne potrzeby, nie wydawało mu się, żeby posunął się w stosunku do niej o szczególną gruboskórność. Patrzył, zmylony przez jej ciekawość, jak podwija rękaw ku górze, odsłania naznaczoną atramentem skórę. Jednak to nie miało najmniejszego znaczenia, kiedy poruszyła następny temat. Drażliwy. NIe tylko grząski. Wystarczyło jedno zdanie, żeby z zastanowienia przeszedł w tryb ofensywny. Ścisnął szczękę, słysząc o kobiecie, która opuściła go. Jak bardziej mogła się pomylić? Jeśli sądziła, że wcześniej jego wzrok był chłodny, potrzebowała przyjrzeć się temu, który posłał jej teraz. Wyraz zawodu, wkurwienia i goryczy pojawił się w jego spojrzeniu, kiedy syknął bez kontroli krótkie sprostowanie. — Nie opuściła. Nie żyje. I nic więcej nie dodał, już teraz wiedząc, że to, co wymsknęło mu się przypadkiem, nie powinno paść między nimi. Młody wilk, wstrząśnięty agresją, jaka wylewała się z tonu głosu islandczyka, przygarbił się, strosząc ogon, wysuwając wszystkie kły, w powarkiwaniu. To nie był zwykły pies. Rozjuszony, mógł ugryźć, zaatakować. Gunnar, choć nie miał ochoty, zmusił się, żeby zerknąć na szczenię, ściągnięty głośnym warknięciem. — Duch. NIE. Wyciągnął jedno ramię, obrysowane runami, osłaniając nim bok Melusine, siłą przesuwając młodego za swoje plecy, gdzie miał nad nim dużo większą kontrolę. Ona w tym czasie dosięgła jego twarzy. Poruszała w nim struny, których nie chciałaby poruszać, gdyby wiedziała jakie przynoszą efekty. Powoli odchodziła od niego ochota, żeby powstrzymywać wilka przed długo planowanym atakiem. Słuchając o siostrze. Tak naprawdę nieporuszony obrażaniem jego męskiej dumy, a tym jednym tematem, który narastał w nim i drażnił go bardziej i bardziej. Dotkliwie i boleśnie, z każdym następnym jej słowem, którym udowadniała jak mało się znali. Wtedy ona popełnia błąd. Siadła na nim okrakiem, a on musiał podnieść się gwałtownie do góry, żeby Duch nie skoczył jej do gardła. Chwycił ją w pasie, zasłaniając ją swoimi plecami i tylko to zatrzymało młodą bestię od zanurzenia kłów w pięknej, delikatnej, miękkiej skórze Meluzyny. Wiedział, bo przez ból, jaki zadawała na jego twarzy, czuł smukły kształt wbijających się w jego szczękę palców. Później, kiedy podniósł brodę ku górze, pod naporem drewienka jej różdżki, prychnął, nienawistnie, z pogardą. —Zaraz ugryzie — ostrzegł ją z czystej ludzkiej kurtuazji, zaciskając w złości ręce na jej biodrach, kiedy zmuszała go do tej niekomfortowej pozycji. Czuł ciepło drzewca wbijającego się w żuchwę i zacisnął zęby, mrużąc wściekle oczy. Nie czuję się silny przez swoją obojętność, głupia. Czuję słabość, że muszę być obojętny, żeby być jakiś w ogóle. Żywy. Myśl jedna za drugą przewijała mu się przez głowę, kiedy próbował tłumić swoją złość na nią i jej słowa. — Nie słuchasz — zaprzeczył tonem gorszym niż podniesiony. Ściszonym, zachrypniętym z przejęcia, przeraźliwie surowym szeptem, drażniącym uszy. — Cofnij różdżkę. Pochylił się ku niej, wyłapując jej spojrzenie, naciskając krtanią na drzewiec trzymany w jej ręku. W wyłowionym wzroku, szukał tym razem niemej zgody, kiedy z pewnością zbliżył wargi do jej ust, czując na własnych jej nierówny oddech. Przyśpieszone tempo jej serca, kiedy przysunął ją bliżej za biodra. Jego było głośniejsze i szybsze, a chociaż wzrok miał intensywny, zachodzący czernią, czekał, na odległość rozchylenia warg, na jej niemą zgodę. Chcąc jej przekazać to, czego póki co nie chciał za pomocą słów.
Melusine O. Pennifold
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 169
C. szczególne : turban na głowie z magicznymi wzorami, piegi na twarzy, płynne ruchy, zwiewne ubrania;
Kiedy zaczynam moje pretensje, wszystko zaczyna się od czystego niezrozumienia mojej osoby, w które zaciekle nie chcesz uwierzyć. Przechodzi to też płynnie na niezrozumienie Ciebie przeze mnie. Tylko, że Ty ułożyłeś sobie o mnie opowieść, w której jestem postacią nadętej księżniczki, która bawi się każdym kto wpadnie mi w ręce. Ja zaś nie potrafię zrozumieć tego co ty robisz. Dlaczego jesteś wciąż obok, jeśli złościsz się tak przeraźliwie. I dlaczego złościsz się na mnie? Nasze niezrozumienie siebie nawzajem krąży w błędnym kole, gdzie każdemu wydaje się, że trzyma jakiś koniec. A w rzeczywistości ma tylko kolejny fragment pełnego okręgu. Mylę się może w swoich ocenach i samosądach. Ale nie jestem pewna czy faktycznie tak daleko od prawdy odbiegam, kiedy nagle jestem przy temacie matki. Wilk rzuca się w moją stronę kiedy słyszy ton swojego pana, a ja daję się chronić, zbyt przejęta wywołaną przeze mnie reakcję, niż zagrożeniem, które musisz nieustannie upominać. - Nie opuściła - zgadzam się z Tobą, mając na myśli coś zgoła innego. - Powinieneś dać jej odejść. Dlatego taki jesteś? Na chwilę mój ton jest łagodniejszy, w przeciwieństwie do Twojego najbardziej srogiego spojrzenia, którym do tej pory mnie obdarzyłeś. Nie znam Twojej straty i nie wiem jak świeża jest, ale w moich odczuciach też śmierć wygląda inaczej niż w wierzeniach zwykłych ludzi i jestem przekonana, że jej dusza jest równie niespokojna co Twoja. Że wciąż nie może zaznać spokoju w ukochanej Islandii, czując wieczną wściekłość syna. Nawet jeśli nie trafiam dokładnie z moimi teoriami, wciąż widzę, że zrobiłam to co chciałam, denerwuję Cię, poruszam granicę, których nie powinnam. Nie wiem jeszcze jak bardzo i jak brutalnie. Teraz liczy się tylko chwila bólu psychicznego, który masz zapamiętać przez ślady na skórze. Mimo moich gorzkich, okrutnych słów, Ty wciąż mnie ratujesz przed swoim bardzo już niespokojnym podopiecznym. Może zasłużyłam sobie na ślad po zębach Twojego wilczura, tak jak ty na ślady po moich paznokciach za ciągłe obrażanie mnie. Nic mnie nie obchodzi, że ugryzie, kiedy mimo wściekłości bijącej z Ciebie, uprzedzasz mnie o niebezpieczeństwie. Jedynie zerkam na zwierzę przelotnie, marszcząc brwi niezadowolona, że ktoś mi przerywa. Że masz jakiegoś obrońcę, który się Tobą przejmuje. Niestety dzięki mojemu uchwytowi nie przejmuję wcale Twoich myśli. Wciąż nie wiem co kłębi się w Twojej głowie, a Ty uparcie nie chcesz mi pomóc. Na sam ton Twojego głosu zaczynam oddychać gwałtowniej. Moje mięśnie napinają się, mimowolnie obejmuję Cię mocniej kolanami. - Słucham - odpowiadam głośnym szeptem, ale po swoich słowach wydaje się, że nie wypuszczam nawet powietrza. - To ty musisz zacząć mówić - dodaję, bo przecież to czym mnie wcześniej raczyłeś to było warczenie i niezadowolenie na miarę Ducha. Swoje ostatnie słowa niemalże wypowiadam w Twoje usta, prawie muskając Twoje wargi. Nie powiedziałeś jednak dlaczego jesteś wyjątkowy. Muszę Cię utopić. Różdżka wysuwa się z mojej dłoni, zostawiając jedynie rozgrzany ślad na skórze. Puszczam ją jakbym straciła moc w rękach, a nieużyteczny kawałek dębu, toczy się na bok. Nagle mój mocny uścisk przemienia się jak za muśnięciem zaklęcia w delikatny dotyk. Moje palce teraz poruszając się lekko po zadanych Ci ranach i lądują na Twojej szyi. Podczas gdy druga dłoń zanurza się w Twoje włosy. Równocześnie zamykam oczy, chroniąc swoje wzburzone spojrzeniem przed tym co ma się wydarzyć. By złączyć Twoje usta ze swoimi, co wydawało mi się być nieuchronne i konieczne, chociaż równocześnie nie wiedziałam czym się kieruję. To jest ten rodzaj pocałunku, w trakcie którego jest tyle niedopowiedzianych spraw, tyle buzujących miedzy dwójką ludzi rzeczy, że boję się, że za chwilę to się skończy. Że kiedy przestaniemy ponownie będę chciała rozszarpać Cię w furii, a ty przyjmiesz maskę zobojętnienia, przeplatanego niezrozumieniem mnie. Że za chwilę obydwoje ockniemy się z tego szaleństwa, przypominając sobie okrutne słowa, których nigdy już nie cofniemy. Dlatego całuję Cię tak jakby jutra miało nie być. A może nawet kolejnej minuty, zachłannie, głęboko. Oplątuję Cię nogami, byś nie mógł się wyrwać. Moja ręka błądzi po szyi, silnym torsie, muskularnych ramionach. Chcę zatopić się w Tobie przyciskając Twoje ciało do mojego. Dopóki nie muszę na chwilę zaczerpnąć powietrza. Kieruję ręką, którą nadal mam w Twoich włosach, Twoją głową niżej, ku mojej szyi. Tak bym ja w międzyczasie mogła odchylić głowę i wydać z siebie westchnienie, wciąż nie otwierając oczu. Jestem przekona, że kiedy je otworzę, wszystko okaże się być tylko zamglonym, nie do końca prawdziwym wspomnieniem. Albo wyuzdanym kłamstwem.
Gunnar Ragnarsson
Wiek : 26
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 188 cm
C. szczególne : blizna z pazurów wzdłuż kręgosłupa do połowy pleców; na ramionach tatuaże run nordyckich wpisanych w islandzką, mistyczną symbolikę i zarys skalnych grani
Nie tego u niej szukał. Nie szukał namiętnego zrywu, a właśnie to dostał. Kolejny raz się nie zrozumieli. Chociaż w pierwszej chwili smakował jej słodkie usta w ten sam, raptowny sposób, odpowiadając intuicyjnie na szaleństwo jej warg. Mimo tego, dążył w zupełnie innym kierunku niż ona. Dlatego, kiedy przywłaszczała sobie coraz większą kontrolę, nad jego ciałem, czy nawet kierunkiem jego pocałunków, prócz pożądania czuł więcej, narastającą złość. Warknął w jej wargi, odrywając się od niej. Nie rozumiała. Nie dominowała nad nim. Przynajmniej nie fizycznie. Robiła mu sieczkę w mózgu, ale też nie w ten sposób, w jaki by chciała. Nie czuł się uwiedziony i oczarowany. Nie czuł podniecenia i podziwu nad jej pewnością siebie i dominacją. W kobietach nie szukał siły. Nie w pierwszym kontakcie. Nie mogła mu nią zaimponować. Parsknął, bo dalej tego nie rozumiała. Nie górowała nad nim. Dalej pozostawała na jego łasce, że jeszcze mogła siedzieć nad nim i wyłudzać swoje roszczenia. Ani razu nie odebrał jej tego przywileju. Zamiast docenić ten gest, przywłaszczała sobie więcej i więcej. Jego ciało, a teraz jego wolę. Dlatego pierwszy raz skorzystał z tego, że nie skrępowała mu rąk. Odepchnął się od ziemi, używając całej swojej siły, żeby wspomóc wypchnięcie biodrami. Tym razem to on usiadł na niej, przykleszczając ją do ziemi i to samo robiąc rękoma, zdjętymi z jego szyi. — Przestań. Kurwa. Ze mną. Walczyć — warknął patrząc na nią tymi samymi zachodzącymi czernią oczami, choć daremnie było teraz szukać w nim pożądania. Kierował się już tylko złością, na nią i każdą decyzję, jaką podejmowała w jego obecności. — Zawsze musisz wygrywać i dostawać to czego TY chcesz? Czy ty mnie wogóle słuchasz? Trzymał ją, ale nie dlatego, że chciał i że ta pozycja stwarzała mu satysfakcję. Przewrócił oczami, bo zwyczajnie, przymuszała go do obejmowania stanowiska, którego nie chciał zajmować. Pokręcił głową na boki, zerkając w kierunku Ducha. Pies siedział cały zjeżony, sam nie wiedząc co właśnie się dzieje. Podobne odczucia miał Gunnar. Mięśnie miał tak samo spięte, a ciało pozostawało czujne. Nie mógł się rozluźnić. Nie mógł nawet poddać się chwili, bo zwyczajnie było coś w tym uniesieniu bardziej z afektu niż fascynacji. — Jasne, że mnie pociągasz, Pennifold. Nie myl jednak mojego dobrego gustu z uwielbieniem. Z tego co widzę, albo szukasz brutala, który weźmie cię gwałtem, albo cioty, którego weźmiesz ty. Nie jestem żadnym z nich. Ja… chciałem ci coś pokazać. Powiedzieć… już nie chcę. Najpierw zacisnął mocniej ręce na jej nadgarstkach, po czym prawdopodobnie zostaną jej ślady, po czym obserwując jej twarz i odnotowując siłę nacisku swoich dłoni na jej przeguby, rozluźnił nieco palce, mrużąc z rozdrażnieniem oczy, bo nie to chciał zrobić i nie tak chciał zakończyć tą dyskusję. — Skończyłem z tym… cokolwiek to jest między nami. Jeśli dał jej zrozumieć, że właśnie takim facetem jest, nie chciał. Nie zrozumieli się. Nie rozumieli się cały czas. Zbyt często. Zbyt wiele nieporozumień powstawało, a ona wyciągała z niego to co najgorsze. A skończył już z najgorszym… chciał iść ku lepszemu, a nie cofać się w tył. — Zaraz cię puszczę. Nie próbuj mnie atakować. Nie chcę tego robić, jasne? Cofnął ręce, unosząc je obronnie w górę, mając nadzieję, że chociaż raz naprawdę go posłucha. Chwilę potem zresztą uwolnił jej uda od swojego ciężaru, siadając luźno obok niej. Próbował zgarnąć na swoje kolana Ducha, którego w tym wszystkim zignorował. Ten jednak wydawał się teraz tak skonfundowany, że kłapnął groźnie zębami, z zaskakującym zacietrzewieniem atakując nawet Gunnara, który nie zdążył go jeszcze dobrze sięgnąć. — Duch — odpowiedział mu ostrym tonem, po którym dopiero zwierzę się uspokoiło, a nawet zapiszczało cicho.
Melusine O. Pennifold
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 169
C. szczególne : turban na głowie z magicznymi wzorami, piegi na twarzy, płynne ruchy, zwiewne ubrania;
Mój chwilowy zryw, który mi się wydaje jak najbardziej poprawny i potrzebny, okazuje się być kompletnie niechciany, niepożądany. I prawdopodobnie po raz po raz pierwszy w życiu jestem prawdziwie odrzucona. Dlatego w moich oczach możesz teraz zobaczyć tylko niepomierne zdziwienie, które wyrażam bardzo szeroko otwartymi oczami, próbujące zrozumieć co właściwie się dzieje. I szczerze mówiąc moje niezrozumienie sięga tego, że zwyczajnie boję się. Twojego zachowania dalszego, słów, oczekiwań, nagłej wściekłości, którą wyrażasz. Walczyć? Ależ kompletnie nie walczyłam z Tobą, dlatego mówię tylko jakieś niewyraźne co, na tą nagłą zmianę scenerii, uczuć, pozycji. Trochę mam ochotę krzyczeć, że tak, muszę to dostawać, każdy chce dostawać czego chce, Ty też, nie pozwalając mi na działania. Ale zamiast tego milczę lekko skrzywiona na tą niezrozumiałą dla mnie złość. I na ręce zaciskające się coraz mocniej na moich drobnych nadgarstkach. Mówisz do mnie kolejne raniące słowa, które nie są prawdą. Jak możesz tak mówić, dlaczego tak się zachowujesz. Jakim cudem moje pożądanie zostało odebrane w tak zły sposób. I jak inaczej miałam zrozumieć Twoje wargi tak blisko moich? Czy nie tego ode mnie chciałeś? - Bolą mnie nadgarstki - mówię chłodno, bardzo cicho, kiedy ty mamroczesz coś, że już nie chcesz, że ty coś zakańczasz. Nie patrzę na Ciebie, patrzę na jezioro, jedyny sprzymierzeniec, które na zawsze będzie mi się kojarzyć z nieporozumieniem, które tutaj zaszło. Leżę bez sił na tej przegranej pozycji i wciąż nie patrzę na Ciebie, kiedy mówisz, bym Cię nie atakowała. Kiedy w końcu mnie puszczasz, natychmiast znajduję się w pozycji siedzącej. Poprawiam turban, otrzepuję się z traw, ocieram dłońmi policzki i sprawdzając kątem oka Ducha, podnoszę się ostrożnie na nogi. - Nic ci nigdy nie zrobiłam. Byłam taka jaka jestem - stwierdzam, rozglądając się za swoją torbą oddaloną o kilka kroków ode mnie. - Ty zaś ubzdurałeś sobie, że źle cię traktuję. Wyznaczyłeś mi jakieś zadania, które miałam spełnić, o których jednak nie miałam pojęcia, więc byłam skazana na przegraną pozycję. - Wciąż patrzę gdzieś po ubraniu, trawie, sprawdzam co mam w torbie, jakby to było ważne. Ponownie trę oczy. - Może tu nie chodzi o niezrozumienie, Gunnarze. Może chodzi o Twój całkowity brak akceptacji, połączony z Twoim wyobrażeniem co ma jak wyglądać. Musisz mi wybaczyć, że nie jestem sceptyczną, niegrzeczną, mrukliwą twardzielką, która chce jedynie poruszać poważne sprawy z osobami, które ledwo zna. Bo tym dla siebie jesteśmy. Jestem Twoją znajomą od której wymagasz przystosowania się do Twojego charakteru. Ja nie złoszczę się, że nie żartujesz ze mną i nie rozmawiasz luźnym tonem o błahych sprawach. - W końcu podnoszę na Ciebie wodniste oczy i trę nadgarstki na których widać ślad, patrzę na Twoją twarz, gdzie ja zostawiłam Ci ślady. - Musisz mi wybaczyć moje zachowanie, więcej się nie powtórzy - oznajmiam kategorycznie z resztkami mojej zranionej dumy i ocieram tym razem prawdziwe łzy na moich policzkach. Odwracam się, by odejść w kierunku lasu. W międzyczasie czuję mocny ból w podbrzuszu, ale nie staję, nie chcąc zostać tu ani chwili dłużej, by znaleźć miejsce gdzie uwolnię rozpierający mnie ból i dławiący szloch.
/ zt
Boris Zagumov
Wiek : 42
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : Blizny po gniciu na szyi, klatce piersiowej i górze brzucha, rytualny krwawy znak na małym palcu prawej ręki, naszyjnik Ariadne zawsze zawieszony na piersi oraz mocno zmęczona twarz z widocznie podkrążonymi oczyma, które wydają się zapadać w sobie
Po powrocie z malowniczych alpejskich gór, Boris postanowił jeszcze raz pozwiedzać okolicę magicznego miasteczka, jakim jest Dolina Godryka. Przysłuchując się rozmowom w miejskim barze, postanowił spróbować zbadać owianą złą sławą kapliczkę. Miał nadzieję, że pogłębi swoją wiedzę na temat czarnej magii oraz historii czarodziejstwa w Anglii. Niestety pech chciał, że nie do końca wyleczona noga, nie zapewniała takiej stabilności, jaką by chciał, więc gdy tylko napotkał pierwszą przeszkodę, jaką był wystający korzeń, niefortunnie potknął się i wygiął niedawno złamaną nogę. Na szczęście nic mu się nie stało, lecz zaklęcia broniące kaplicy lub zwyczajny pech zechciał, że przy każdym kroku odczuwał ogromny ból w nogach, przez co nie był w stanie normalnie chodzić. Na szczęście miał tyle sił, by teleportować się z powrotem do domu, gdzie mógł się odpocząć przed powrotem do pracy. Chociaż dzięki temu nie będzie musiał podróżować od biura do biura, by przenosić swojej szefowej stare raporty, czy wysłuchiwać narzekań na swoją pracę i postawę.
Fillin Ó Cealláchain
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175
C. szczególne : czarne, wąskie ubrania; mocny irlandzki akcent; prawie udany tatuaż na szyi, nad karkiem : all four boyd;
Tak naprawdę wiedziałem co nieco o tym miejscu czystym przypadkiem, kiedy ziomek mi tłumaczył gdzie i jak muszę pójść nazbierać jakichś ziółek. Zrujnowna kapliczka może nie wyglądała zachęcająco, ale po prostu nie wszyscy widzieli w niej taki potencjał co ja. No i nie wszyscy znali się na zaklęciach transmutacyjnych tak jak ja. Zanim wchodzę do środka wydaje mi się, że ktoś pilnie śledzi mnie wzrokiem. Rozglądam się niepewnie dookoła i w końcu moje spojrzenie pada na niewielki kamień, który chociaż tutaj pełni jakąś dziwną funkcję, ja planuję transmutować go w coś spektakularnego. Niestety kiedy tylko go łapię, by przestawić go gdzie indziej ten nagle dewastuje mi twarz, a ja czuję ciężkie krople krwi, które ciekną po mojej bladej buzi. Klnąc okropnie, paroma zaklęciami likwiduję wszelką krew i obmywam się prędko wodą w jeziorze. Dopiero kiedy wracam na miejsce widzę, że tam gdzie zostałem zaatakowany leży przezroczysta peleryna. Ze szczerym zdziwieniem podnoszę czekającą tu najwyraźniej na mnie niewidkę. Kręcę zdumiony głową, ale chowam ten cenny przedmiot znaleziony tutaj. Stare drewniane ławki w kapliczce zamieniam na wygodną kanapę, na środku stawiam kilka rzeczy, które tu przyniosłem (najlepsze smakowe piwerka), a do tego stwarzam na środku ognisko, bo przecież może być zimno w środku. Boyd już nie będzie mi mówił, że zapraszam tylko na randki do spożywczaka. Wysyłam Sol list w którym ponownie próbuję zaprosić na spotkanie i czaruję list tak, by mógł zaprowadzić dziewczynę. Wyjec miał pojawić się u Ciebie, po czym wcale nie wyć, a po prostu elegancko wytłumaczyć Ci, żebyś za nim podążyła na ostateczną randkę, która wskaże na to czy jestem godny dalszego zainteresowania. Cóż jeśli spotkam się po raz kolejny z odmową, to zaproszę Boydzika na romantyczny wieczorek, co zrobić.
Kiedy dotarł do niej list, akurat siedziała na łóżku w dormitorium i przygotowywała notatki z historii magii. Nie miała żadnych większych planów na ten dzień, obiecała sobie nadrobić szkolne zaległości, żeby nie musieć się o to martwić przez resztę weekendu. Właśnie szukała konkretnej informacji w którejś z przepastnych książek, kiedy przed jej oczami pojawił się wyjec i aż zmarszczyła nos zaskoczona. U niej nie było ryzyka wysłania tej krzykliwej wiadomości przez rodziców, więc nie wiedziała, kto inny mógłby ją do czegoś poganiać. Na szczęście miło się zaskoczyła, kiedy zamiast nieprzyjemnego pisku usłyszała spokojny ton i zaproszenie wysłane przez Fillina. Uśmiechnęła się sama do siebie i zawahała przed sekundę, ale wiedziała, że nie starczyłoby jej silnej woli, żeby spędzić ten wieczór nad notatkami. Zwłaszcza, że byłe ciekawska z natury i musiała dowiedzieć się, co takiego ślizgon zaplanował. Nie chciała za długo zwlekać (ale przecież nie musiała się też spieszyć, w końcu chwilę mógł poczekać...) więc zsunęła gumkę z włosów i zmierzwiła je trochę, a potem doprowadziła do względnego porządku. Wygodną piżamę zamieniła na grube rajstopy i fioletową swetro-sukienkę i nałożyła delikatny, ale staranny makijaż. Kiedy w końcu uznała, że jest podobna do ludzi, ruszyła za gadającą kopertą. Do Doliny Godryka nie było znowu tak blisko, ale w końcu dotarła na miejsce i rozejrzała się po okolicy. Trudno było powiedzieć, na czym opierał się jego pomysł, biorąc pod uwagę jak pusta i mało uczęszczana była okolica. W końcu jednak złapała spojrzeniem kapliczkę i domyśliła się, że pewnie powinna wejść do środka. Rozejrzała się po nietypowym wnętrzu i uśmiechnęła do chłopaka. - Ciekawy wybór. Jak to znalazłeś? - zapytała zainteresowana, podchodząc bliżej i odkładając torbę obok kanapy.
Fillin Ó Cealláchain
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175
C. szczególne : czarne, wąskie ubrania; mocny irlandzki akcent; prawie udany tatuaż na szyi, nad karkiem : all four boyd;
Wysłałem list, wszystko było w miarę gotowe, nic tylko usiąść i czekać na moją uroczą wybrankę. Jednak pomyślałem sobie, że skoro tak tutaj siedzę i nic nie robię, równie dobrze mogę poćwiczyć moje zdolności transmutacyjne, jeśli chodzi o zamienianie przeróżnych przedmiotów w meble. Wstaję z miejsca i podwijam rękawy. W kaplicy jest oczywiście kilka bardzo omszałych i lekko gnijących, drewnianych ławek, parę kamiennych stołów, czy jak to można nazwać, pojedyncze świeczniki, czy żyrandole wyglądające na ciężki metal. Na kamiennym stoliku na środku (możliwe że była to ambona, ale cóż) stoi kilka rodzajów moich smakowych piwerek, chciałem zacząć od stołu, jednak uznaję że w zasadzie jest całkiem stylowy, dlatego odwracam się do starych, brzydkich ławek. - Furnise - mówię skupiając się na pierwszej ławce, wykonując odpowiednich ruch ręką. Powoli brzydka, drewniana ława zamienia się w kanapę. Ponieważ przedmiot był całkiem podobny jeśli chodzi o użycie, do drugiego, ale ponieważ materiał był inny, nie wyszło mi to specjalnie dobrze. Zaniepokojony, aczkolwiek nie zniechęcony, ponownie macham różdżką w stronę niezbyt ładnej, musztardowej kanapy. - Priopriari - mruczę i zaciskam palce na kawałku drewna, a na nieestetycznym materiale pojawiają się kolorowe kwiaty, które powoli wspinają się po całej kanapie. Przerywam zaklęcie, kiedy zakrywają już one każdy najmniejszy element pomarańczowego materiału. Odwracał się ku kolejnej ławie, mając nadzieję, że tym razem pójdzie mi lepiej. Rzucam jeszcze raz zaklęcie Furnise, tym razem lepiej wiedząc jak przelać moje myśli i chęci na przedmiot, by odpowiednio go uformować. I faktycznie tym razem to nie jest zwykła ławka, zamieniona na średniej jakości kanapę; jest to gigantyczny mebel, jak poprzednio była ławka i kiedy siadam na niej zatapiam się w niej przyjemnie. Dlatego to ją zaklęciem przybliżam bliżej stolika, drugą pozostawiając odrobinę dalej, bardziej dla ozdoby. Zastanawiając się w ogóle jakie wzory lubiłaby Sol, rzucam Priopriari raz jeszcze i wybieram ten sam wzorzysty wzór co na poprzedniej kanapie, odrobinę tylko go ulepszając. Rozglądam się jeszcze wokół, stwierdzając, że przyda mi się jeszcze jakieś nastrojowe oświetlenie. Przysuwam wielkie, metalowe świeczniki, mając na celu być mistrzem zaklęcia Prio, tym razem próbuję je rzucić niewerbalnie. Żałosne resztki świeczek, które musiały zostać wypalone lata temu, na powrót stały się wysokie, w pełni siły. Po krótkim zastanowieniu ponownie rzucam to samo zaklęcie, już bardzo pewny siebie, jeśli chodzi o jego użycie i świecznik zaczyna odrobinę zmieniać wygląd. Pochyla się teraz nad stołem z piwkami, tak że świeczki oświetlają go teraz wesoło. Zadowolony z siebie już zastanawiam się nad tym co mogę zrobić jeszcze, kiedy w końcu przychodzi moja ciepło ubrana dziewczyna. - Nie, wiem, od kogoś coś usłyszałem, że jest tu fajne miejsce opuszczone i postanowiłem znaleźć - mówię i wskazuję na ta wygodniejszą kanapę, żebyś usiadła. Sprawdzam czy niewielki ogień nam nie przeszkadza, ponieważ jakoś nierozważnie dałem go strasznie blisko nas i piwek. Rzucam więc na wszelki wypadek Frigidium Ignio, a potem sprawdzam czy zaklęcie działa, machając ręką dosłownie w ognisku. Czując jednak tylko przyjemne łaskotanie, orientuję się, że zaklęcie działa i siadam zadowolony z siebie bardzo na kanapie. - Wybierz piwko, każde ma inny smak. One są jak... fasolki Berttiego - tłumaczę na czym polega fenomen i aż zacieram rączki z zadowoleniem na to co mogą wylosować.
Przerobione przez chłopaka wnętrze stało daleko od ideału, ale trzeba było przyznać, że miało swój urok i całkiem celnie wpasowywało się w gust Sol. Było trochę kolorów, a to zawsze był dla niej duży atut. No i miejsce było nietypowe, znajdowało się pośrodku niczego i dziewczyna zdecydowanie doceniała to, że Fillin nie poszedł na łatwiznę. - Całkiem urocze, prawda - przyznała mu rację i po odłożeniu swojej torby, usiadła wygodnie na kanapie we wskazanym przez niego miejscu. Po chwili jednak wstała na sekundkę i zrzuciła z siebie grubą kurtkę, bo w środku nie było już tak zimno, jak na zewnątrz. Naciągnęła tylko rękawy sukienki na nadgarstki, żeby dodać sobie trochę więcej ciepła i znowu usiadła na swoim miejscu, zerkając z zainteresowaniem na piwa wystawione przez chłopaka. - Czyli są też te obrzydliwe smaki? To ja już znam swoje szczęście - stwierdziła rozbawiona, ale chętnie sięgnęła po jedno z nich, nie przejmując się ewentualnym pechem. Otworzyła swoją butelkę i spojrzała na niego, czekając aż on też jakieś sobie wybierze. - Za nieskuteczne uniki? - zapytała rozbawiona, wyciągając butelkę w jego kierunku i lekko zderzając z jego. Upiła łyka i skupiła się przez chwilę na smaku. - Hm, smakuje jak smażona papryka. W sumie pyszne - wzruszyła ramionami, bo uwielbiała dziwne smaki i kochała nietypowe połączenia. - Gdyby jeszcze dodać do tego dużo cynamonu, byłoby idealnie - stwierdziła po kolejnym delikatnym łyku, który już dokładnie rozprowadziła po całych ustach, żeby bardziej się na nim skupić.
Fillin Ó Cealláchain
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175
C. szczególne : czarne, wąskie ubrania; mocny irlandzki akcent; prawie udany tatuaż na szyi, nad karkiem : all four boyd;
W moim mniemaniu było idealne, a ilość włożonego w to wysiłku powinna być doceniona po stokroć! Nie pamiętam kiedy ostatnio tak się postarałem dla dziewczyny, a przecież to nie tak, że nie miałem okazji. No i trochę chciałem wynagrodzić ten sklep spożywczy i kilka innych z ghulem u boku; może nie najbardziej romantycznym towarzyszem do randki, szczególnie że był poniekąd zawstydzony moją kompanką, co do tej pory jest dla mnie zagadką, bo przecież chłopak z natury taki cichy nie był. - Wiem, starałem się - oznajmiam z dumą, którą trudno mi ukryć, kiedy siadasz na wyznaczonym przeze mnie miejscu i na pewno elegancko pomógłbym Ci zdjąć kurtałkę, gdybym nie był zajęty rozglądaniem się po tym jakże klimatycznym miejscu, które nam znalazłem. - Są najróżniejsze. To jakie wybierzesz będzie oznaczało jaką mamy relację - oznajmiam żartobliwie z uśmiechem, trochę się modląc, żeby nie było wśród nich jakiegoś rzygowego smaku, woskowiny, czy innej delicji w tym stylu. Biorę jedną z tych co wygląda bardziej interesująco niż smacznie, pewnie zainspirowany zielonym kolorem Irlandii i śmieję się krótko na ten toast, przybijając go z Tobą. Biorę swojego łyka i z zastanowieniem patrzę na butelkę, próbując rozpoznać smak. To z pewnością jakieś zielone warzywo, które łatwiej by pewnie rozpoznał mój najlepszy przyjaciel niż ja, skoro jest fanem warzywek. - Szpinak? Rukola? Brokuł? - strzelam we wszystko co mi się z tym kojarzy i wzruszam ramionami, biorąc kolejny łyk, po czym daję Ci do spróbowania, żebyś ustaliła co do jest. - Ważne, że nie takie złe - stwierdzam jeszcze mądrze. A na pewno mądrzej niż Ty kiedy mówisz o dodaniu cynamonu! - Co ty, fuj! - mówię na to dziwne połączenie i w końcu siadam obok Ciebie, zrywając lekko nerwowo naklejkę z piwa. - Ej, serio sorka za to wszystko, ostatnio sam nie wiem, jestem jakiś rozpieprzony - dodaję jeszcze bardzo prawilne przeprosiny na moje ostatnie zachowanie i zerkam na siedzącą obok dziewczynę.