Czy czarodzieje wierzą jeszcze w kogoś poza Merlinem lub Morganą? Niektórzy powiedzą Ci, że tak. Zwierzą się może też z codziennych modlitw, składania ofiar czy przedziwnych praktyk magicznych, mających udobruchać ich Boga, a z kolei inni zaprzeczą. Wyznając absolutną niewiarę, uśmiechną się lub wręcz wyśmieją taką herezję, potraktują Cię pogardliwie lub uniosą się dumą, oburzeni, że pytasz ich o coś takiego. Ciężko określić czy tajemnicza, dawno już opuszczona kapliczka, wybudowana na obrzeżach Doliny Godryka była postawiona przez czarodziejów czy może przez mugoli. Jej historia sięga tak odległych czasów, że właściwie ciężko jest wychwycić moment jej powstawania, ale to samo tyczy się również jej upadku. Mury kruszeją rok w rok, a nieświadomi niczego mieszkańcy prowadzą codzienne życie tuż obok, być może, siedziby dawnego Boga. Dziś to miejsce jest jedną, wielką niewiadomą, kuszącą przedziwną magią, która, podobno, uzdrawia ciężko chorych i działa prawdziwe cuda. Tylko, że im więcej pozytywnych opinii, tym również pojawiają się te oskarżycielskie. Przeklęta kapliczka, mówią, sprawia, że kobiety ronią łzy nad straconymi dziećmi, a mężczyźni opadają z sił, przykuci do łóżek przez ciężkie choroby. Odważysz się przekonać jak jest naprawdę?
Uwaga! Wchodzisz tu na własną odpowiedzialność! Kostki, które tu wyrzucisz mogą ci dać bardzo duży potencjał magiczny, niesamowite przedmioty itp. Jednak możesz też zachorować na nieznaną chorobę, poważnie się poranić lub stracić dużo pieniędzy. Zanim rzucisz kostką, upewnij się, że znasz zasady wynikające z rzutu.
1 - Kiedy zbliżasz się do kapliczki, masz wrażenie, że coś lub ktoś Cię obserwuje. To dziwne uczucie nie zanika wraz z kolejnymi krokami, a wręcz osiąga apogeum, w chwili, w której zaciekawiony dotykasz zmurszałego kamienia tworzącego niewielki ołtarzyk, zasłany liśćmi opadłymi z okolicznych drzew.
Spoiler:
Jak się okazuje, nie był to dobry pomysł. Wraz z chwilą, w której Twoje palce odrywają się od kamienia, uderza w Ciebie przedziwna fala magii. Przez moment wręcz musiałeś poczuć się oszołomiony i być może bardzo zaskoczyło Cię to co nastąpiło chwilę później: z Twojego nosa eksplodowała fala czerwieni, będąca niczym więcej jak okropnie intensywnym krwotokiem z nosa. Jednakże, nie ma tego złego. Kiedy dochodzisz do siebie, zauważasz, że stoisz teraz na czymś śliskim i przeźroczystym. Zdobywasz pelerynę niewidkę.
2 - Zbliżasz się do kapliczki, a towarzyszące Ci uczucie niepokoju staje się powoli męczące. Nie możesz być pewien tego, co czeka Cię w tym miejscu, owianym wyjątkowo nieprzychylną sławą, a przedziwna magia wyczuwana przez Ciebie w powietrzu nie napawa entuzjazmem. Nagle zatrzymujesz się chcąc się rozejrzeć (wtedy dostrzegasz przeszkodę tuż przed sobą) lub po prostu dalej maszerujesz, potykając się o coś, co ukryła kupka zeschłych liści, śnieg lub dowolna przeszkoda odpowiednia dla danej pory roku. Kiedy bliżej się przypatrujesz, okazuje się, że przed Tobą leży niewielka sterta starych, obgryzionych do cna kości, z tym, że bardzo ciężko stwierdzić czy należały do człowieka czy zwierzęcia.
Spoiler:
Jeśli je rozgarniesz, będziesz mógł znaleźć nową - starą różdżkę (wylosuj ją w odpowiednim temacie). Trudno powiedzieć w jaki sposób się tutaj znalazła, ale z pewnością jej dawny właściciel już dawno nie żyje, a magiczny patyk należy już do Ciebie (wystarczy, że go dotkniesz, a wyrzuca z siebie iskrę, meldując posłuszeństwo nowemu panu).
3 - Nie wiesz czy to Twoja zasługa, czy dzisiaj kapliczka jest po prostu łaskawa, ale nie prześladuje Cię ani dziwne uczucie bycia obserwowanym, ani żadne słabości. Bez większego problemu podchodzisz do ponurego ołtarza, przy którym stoi wysoki świecznik z zaskakująco nową, czerwoną świecą.
Spoiler:
Dorzuć dodatkową kostkę: Parzysta – nie zwracasz uwagi na świece i odchodzisz z pustymi rękoma. Nieparzysta – zapalasz świece. Przez chwilę obserwujesz rozedrgany płomień, a kiedy spoglądasz pod nogi, dostrzegasz, że pojawiła się przy nich buteleczka z eliksirem Colore Inversio, który możesz ze sobą zabrać.
4 - Wszystko jest dobrze do czasu. Może udaje Ci się nawet wejść do kaplicy, a może i nie. W każdym razie po chwili dopada Cię ogromny, paraliżujący ból w podbrzuszu.
Spoiler:
Jeśli jesteś kobietą – czujesz jak coś spływa Ci po nodze, a kiedy badasz co to takiego, okazuje się, że zaczęłaś niekontrolowanie krwawić z dróg rodnych. Jeśli jesteś w ciąży - tracisz dziecko, co wymaga wizyty na oddziale położniczym szpitala Świętego Munga. Jeśli nie - udaje Ci się samodzielnie powstrzymać krwotok, ale z pewnością będziesz odczuwała silne bóle przy jakimkolwiek większym wysiłku przez trzy tygodnie. Jeśli chcesz, możesz przebadać się i wyleczyć w szpitalu. Spędzisz tam fabularny tydzień, ale nie będziesz musiała przejmować się bólami. Jeśli jesteś mężczyzną – nie wiesz co się dzieje, dopóki Twoje własne ciało nie zaczyna Cię zaskakiwać. Doznajesz absolutnej impotencji, jaka będzie prześladować Cię przez aż dwa miesiące, chyba że skontaktujesz się w magomedykiem.
5 - Tajemnicza kaplica niesamowicie Cię inspiruje! Ledwie znalazłeś się w jej pobliżu, a poczułeś jak wypełnia Cię nieznana, przyjazna magia, rozjaśniająca wątpliwości i wspaniale rozwijająca Twoje zdolności magiczne.
Spoiler:
Twój kuferek właśnie powiększa się o 2 punkty, jakie możesz doliczyć do zaklęć i opcm.
6 - Miałeś prawdziwego pecha. Nie zdążyłeś nawet dojść do kaplicy, a już potknąłeś się o wystający korzeń i niefortunnie stanąłeś. Nie ma szans, aby w związku z tym pękła Ci jakakolwiek kość, ale złośliwa kapliczka chyba zadbała o to, abyś miał jednak okazję trochę pocierpieć.
Spoiler:
Jeśli masz poniżej 10p z magii leczniczej w kuferku – ogromny ból niemalże całkowicie odbiera Ci chęć do chodzenia. Przy każdym kroku czujesz, jakby Twoja kość roztrzaskiwała się na setki kawałków. Musisz udać się do lekarza, w przeciwnym wypadku podobne, fantomowe dolegliwości będą Cię nawiedzały jeszcze przez 2 tygodnie fabularnej gry. Jeśli masz powyżej 10p z magii leczniczej w kuferku – postanawiasz na wszelki wypadek samodzielnie rzucić kilka zaklęć na swoją nogę. Zabezpieczasz ją tym samym przed atakiem groźnej magii i udaje Ci się wyjść z tego bez szwanku.
Autor
Wiadomość
Jessica Smith
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 176cm
C. szczególne : Biały znak Zorzy łączący wewnętrzne kąciki oczu | Złote okulary (tłumaczki) | Krwawa 'obrączka' na lewej dłoni | Rude włosy | Brisingamen, Ijda Sufiaan i druidzki amulet na szyi | Delikatny zapach frezji
Roześmiała się swobodnie na uwagi rzucone przez Cali - była to jedna z nielicznych osób, przy których Smith kompletnie się nie krępowała. Ceniła sobie punkt widzenia Ślizgonki - który często był zupełnie odmienny od jej własnego i właśnie przez to tak cenny. — Biorąc pod uwagę ile płacą Łamaczom, to chyba nawet Ty powściągniesz język — i chodziło jej zarówno o miotanie klątwami, jak i typowe kalifornijskie pyskowanie. O ile tłumacze, jeśli nie byli naprawdę dobrzy w tym co robią - dostawali marne granty, tak ludzie z Biura Łamaczy Klątw mogli liczyć na deszcz złotych galeonów za swoją aktywną pracę. Z jednej strony czuła się z tym trochę nie fair - choć z drugiej zupełnie rozumiała takie podejście. Ona nie straci ręki nad otwieraniem zabytkowej skrzyneczki. Kolejne nietrafione zaklęcie - kolejne westchnięcie, czego ona się spodziewała? Równej walki? Reagan sprawnie odbiła jej urok - samej zaraz odpłacając się podobnym. Smith zareagowała jednak zbyt wolno i na prędce wyszeptane Protego nie zdążyło zniwelować ofensywnego Locomotora. Kolorowe iskry trafiły ją - zamieniając jej nogi w watę. Jess już zapobiegawczo, odchyliła się, żeby wygodnie klapnąć na kamienną posadzkę. Podniosła niejako rozbawione spojrzenie na górującą nad nią Californię. — Dlatego nie rzucam Impedimento lub Jęzlepa — odparła, jedną ręką próbując ułożyć swoje bezwładne nogi w nieco wygodniejszej pozycji. — Sama jestem do dupy z niewerbalnymi, ciężko mi z nich korzystać. A wolę uniknąć elementu zaskoczenia po twojej stronie, żeby mieć jakąkolwiek szansę na obronę. Jakby na podkreślenie swoich słów o swoich brakach odnośnie magii niewerbalnej - właśnie w ten sposób rzuciła kolejne zaklęcie: klasycznego Expelliarmusa, którego czerwony promień wystrzelił w kierunku przyjaciółki.
Cali Reagan
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 158 cm
C. szczególne : bardzo krucha sylwetka, przenikliwe spojrzenie, ciężki zapach waniliowych perfum
- Nie wydaje mi się, żeby do obowiązków łamaczy należało ignorowanie wkurwiających goblinów. A jeśli tak to cóż, będą mieli problem z jedną niewyparzoną gębą - uśmiechnęła się delikatnie, spoglądając na Jess. Jeśli Smith sądziła, iż jakiekolwiek galeony albo nakazy zamkną jej mordę to zdecydowanie była w błędzie. Musiała przyznać, że walka - choć trochę nierówna - sprawiała jej niemałą satysfakcję i poczucie, że warto raz na jakiś czas się z kimś pojedynkować. Dzięki temu obie nabierały wprawy w warunkach sprzyjających, gdyż żadna z nich nie chciała zrobić tej drugiej krzywdy. Stała nad Krukonką, kręcąc głową, z rozbawieniem widocznym w oczach. - Czasem lepiej rzucić jakieś proste zaklęcie niewerbalnie niż nieudolnie atakować bardziej wymagającą inkantacją na głos. A przynajmniej wiem z doświadczenia, że to się sprawdza - dała Jessice kolejną radę, chcąc ją czegoś nauczyć, przygotować na ewentualne zagrożenia, które chyba każdy brał pod uwagę, zważając na nieciekawą sytuację polityczną. Z rozmyślań wyrwał ją ruch dłoni dziewczyny, a następnie czerwona błyskawica lecąca w jej stronę. Nie siląc się na wyszukaną obronę, rzuciła to, które miała opanowane niemal do perfekcji. - Protego. I nie czekała aż Smith podniesie się z ziemi, gotowa do dalszego sparingu. Idąc jej tropem, również postawiła na zaklęcie, które rozbrajało przeciwnika. - Ceruisam - starała się wymówić inkantację wyraźnie, odpowiednio poruszając nadgarstkiem. - Expelliarmus to dobra opcja, Jess, zwłaszcza, gdy druga osoba jest bardziej wprawiona - nadszedł ten niesamowity dzień, w którym pochwaliła przyjaciółkę - i to na głos.
Walka była nierówna - trochę - ale Jess to nie przeszkadzało, zwłaszcza, że była do tego przyzwyczajona. Naprawdę znalazłoby się niewiele osób mniej wprawionych w pojedynkach niż Smith. Choć Krukonka co prawda ostatnio wzięła się do aktywniejszego praktykowania zaklęć - mając do tego idealnych sparing-partnerów. Obserwowała, słuchała i uczyła się - nie zadzierała nosa, a nawet tłamsiła w sobie poczucie bycia gorszą. Każdy musi się pewnych rzeczy nauczyć - wystarczyło tylko trochę determinacji. — Masz rację. Zapamiętam. A... skąd to doświadczenie? — podpytała zaciekawiona, cierpliwie czekając aż wróci jej czucie w nogach, co zwiastowały rozchodzące się po skórze 'mrówki'. Nie próbowała się jeszcze podnieść, skupiając całą uwagę na Californii - i bardzo słusznie, bo przyjaciółka prawie od razu po odbiciu Expeliarmusa rzuciła w nią inne zaklęcie rozbrajające. Tym razem Jess była szybsza i sprawnie zniwelowała zaklęcie klasycznym Protego. Zacisnęła mocniej palce na Glamdrigu - dalej była podekscytowana nową różdżką i nie chciała, żeby się porysowała. — Dzięki — uśmiechnęła się szczerze, słysząc tę zawoalowaną pochwałę z ust Reagan, zaraz jednak dodała, jednocześnie powoli podnosząc się na równe nogi: — Darren też tak mówił, ćwiczyłam z nim nad strumykiem w Hogs... I też niezbyt mi szło. Ledwo skończyła zdanie - zakręciła miękko różdżką, posyłając w stronę Cali niewerbalnego Levicorpusa.
Obrona:72 Atak:85 + 28 = 113 niech Merlin ma Cię w swojej opiece
Spojrzała na Jess z uniesionymi brwiami, kiedy ta zadała pytanie, wymagające od Reagan głębszych zwierzeń. - Kiedy wyglądasz tak - machnęła rękami, wskazując na swoją kruchą sylwetkę, uwydatnioną przez sukienkę - i nie masz szans na wygraną pod względem fizycznym - co było oczywiste w przypadku Cali - musisz nauczyć się bronić za pomocą magii i wykazywać w pojedynku sprytem - wyjaśniła enigmatycznie, nie chcąc wdawać się w szczegóły. Przytaczanie teraz listy kompleksów w niczym by jej się nie przysłużyło, a wręcz przeciwnie, wprawiło w paskudny nastrój, co niekoniecznie było sprzyjające z perspektywy Smith, która w każdej chwili mogła oberwać nieprzyjemnym zaklęciem w wyniku buzującej w kalifornijskich żyłach złości. Nie miała najmniejszej ochoty opowiadania teraz Jess przykrych historii z dzieciństwa czy początków w Hogwarcie, kiedy wyśmiewana za swoją widoczną chudość, została zmuszona do nabrania wprawy w zaklęciach, w ramach obrony przed atakami rówieśników. Pochłonięta dotkliwymi wspomnieniami, straciła czujność - a kiedy Jess wspomniała o treningach z Darkiem - tak bardzo skupiła się na powiedzeniu jakiejś ironicznej uwagi dotyczącej ich relacji, że nie zdążyła w porę rzucić zaklęcia, chroniącego ją przed inkantacją Smith. W efekcie, zawisła w powietrzu, w ostatniej chwili przytrzymując materiał zwiewnej sukienki, żeby nie świecić przed przyjaciółką dupą. - Masz przejebane, wiesz? - ostrzegła Krukonkę i chociaż jej ton był żartobliwy, naprawdę planowała odegrać się na dziewczynie (w głębi duszy będąc z niej dumna, że tak sprytnie wykorzystała moment nieuwagi z jej strony). Mruknęła pod nosem Liberacorpus, celując różdżkę w siebie, ostatecznie lądując na dwóch nogach. I zanim zdążyła ochłonąć po tej przewrotce, prędko przeszła do ofensywy. - Obscuro - inkantacja oślepiająca wydawała jej się najlepszą opcją, żeby móc chwilę odsapnąć. - Coś ostatnio dużo czasu z nim spędzasz - wróciła do tematu Shawa, wpatrując się twarz Jess - choć ta, pozbawiona zmysłu wzroku, nie miała prawa o tym wiedzieć.
Również uniosła brwi w wyrazie uprzejmego niedowierzania na okrężne wyjaśnienia Californi. I choć nie zamierzała drążyć, dlaczego przyjaciółka nie odpowie na jej pytanie wprost, tylko bawi się w zawoalowane informacje, to dodała: — To nie jest doświadczenie, tylko zapobiegawczość. — Wzruszyła jednak ramionami, uważając, że każdy ma swoje święte prawo do niewylewania przeszłych żali czy niespecjalnie miłych doświadczeń - a ona była ostatnią, która ciągnęłaby kogoś za język. Sama z resztą nie należała do wyjątkowo wylewnych osób jeśli chodziło o jakiekolwiek zwierzenia. Jeśli już wchodziła w jakiekolwiek dywagacje - to zazwyczaj naukowe / historyczne / behawioralne / niepotrzebneskreślić. Choć akurat w przypadku kontaktu z Reagan pozwalała sobie na większą swobodę - masochistycznie chyba podkładając się pod jej cięty język. I równie masochistycznie traktując drobną kumpelę Levicorpusem, który nie dość, że trafił - to jeszcze Jess po fakcie zorientowała się, że Cali miała na sobie sukienkę. W odpowiedzi na żartobliwe pytanie Reagan - czy wie, że ma przejebane - zdążyła jedynie wyprostować się i uśmiechnąć głupio-przepraszająco, by zaraz oberwać perfekcyjnie wymierzonym Obcsuro. Westchnęła ciężko, mimowolnie wolną dłonią dotykając materiału przesłaniającego jej oczy - nawet gdyby była gotowa do obrony, była pewna, że nie zdążyłaby unieść różdżki. — Umm... — zmieszała się odrobinę słysząc podjęcie tematu Krukona przez Reagan. Walczyła by zachować całkowicie neutralny wyraz twarzy - co też ostatecznie wyszło jej mocno przeciętnie. Nerwowo poprawiła włosy z drobnym uśmiechem na ustach. — Nie wiem czemu. Jakoś nam po drodze — powiedziała po prostu - w sumie nie mijając się z prawdą nawet o cal. — Glacius Opis — mruknęła zaraz, szerokim łukiem puszczając lodowe ptaszki przed siebie - bo choć nie widziała Californi, tak to zaklęcie było obszarowe i miało szansę trafić Ślizgonkę.
- O, skoro wiesz co to zapobiegawczość to może zacznij się pilnować i nie zadawaj niewygodnych pytań - posłała jej szeroki uśmiech, który miał niewiele wspólnego z uprzejmością czy ciepłem. Gdy ktoś znajdował się niebezpiecznie blisko przekroczenia granicy, jaką stawiała, reagowała atakiem i jeszcze większym zamknięciem się - i mimo że Jess mogła ufać, niektóre sprawy wolała zostawić dla siebie. - No chyba że chcesz nabyć doświadczenie - parsknęła, wykorzystując ten wyraz do podkreślenia, że faktycznie może pokazać Smith, iż nie warto drążyć lub dopytywać. Zaraz potem uważnie obserwowała mimikę Jess, chcąc wyłapać jej reakcję na uwagę o Darrenie, a kiedy ta wymijająco odpowiedziała, zakończyła działanie Obscuro, pozwalając przejrzeć jej na oczy. - Aww, uroczo, jakoś wam po drodze - powtórzyła po przyjaciółce, przewracając oczami i niedowierzając jak bardzo Krukonka wypiera przed samą sobą, że ich drogi krzyżują się znacznie częściej niż powinny w przypadku zwykłej znajomości. Wszelakie komentarze zostawiła jednak dla siebie (to ci niespodzianka) i zaczęła poprawiać sukienkę, wciąż zadartą po niedawnym zwisie, spowodowanym atakiem blondynki. Nie spodziewała się, że ta wyczaruje lodowe ptaki, które po chwili zderzyły się z jej bladą skórą, automatycznie powodując drgawki i szczękanie zębami z zimna. Zesztywniałe palce z trudem poprawiły uchwyt na różdżce; rzuciła niewerbalne Fovere, próbując ogrzać przemarznięte ciało i podobnie jak Smith, zaatakowała znienacka, tym razem używając sprawdzonej Bombardy, celując tuż pod jej stopy. Inkantacja z hukiem uderzyła w ziemię, zmuszając dziewczynę do cofnięcia się i dekoncentrując ją. - Kolejna lekcja - rozpraszanie przeciwnika działaniami dookoła niego też daje ci przewagę i możliwość przygotowania się do ewentualnej obrony.
Jessica Smith
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 176cm
C. szczególne : Biały znak Zorzy łączący wewnętrzne kąciki oczu | Złote okulary (tłumaczki) | Krwawa 'obrączka' na lewej dłoni | Rude włosy | Brisingamen, Ijda Sufiaan i druidzki amulet na szyi | Delikatny zapach frezji
Słysząc tak jawną - acz jednocześnie zawoalowaną - odmowę Californii na jej nieme pytanie, po prostu podniosła obie dłonie w wyrazie kapitulacji. Nie zamierzała drążyć - toteż nijak nawet tego nie skomentowała, oddając Ślizgonce całą prywatność i przestrzeń, którą zupełnie nieumyślnie naruszyła swoimi uwagami. Smith była dobrym słuchaczem - bo głównie słuchała wtedy, kiedy ktoś rzeczywiście chciał jej się uzewnętrznić. A Reagan widocznie nie chciała - i to nawet bardzo. — Nie wiem jak inaczej to nazwać... — mruknęła z niejakim wyrzutem, mrużąc szare oczy na jawnie kpiącą reakcję przyjaciółki na jej wyjaśnienia odnośnie relacji z Shawem. No bo właściwie co miała jej więcej powiedzieć? Było im po drodze. Po prostu - a Smith wyjątkowo nie schodziła z drogi Darrena w panicznych szpagatach. Z satysfakcją przyjęła fakt, że jej Glacius Opis dotarły do celu - i wyraźnie rozluźniła się, kiedy Reagan zaczęła rozgrzewać zmrożone ubrania. Opuściła różdżkę, strzepując napięcie z nadgarstka - i to był błąd, bo nie zdążyła unieść jej ponownie, kiedy Ślizgonka cisnęła w nią kolejnym zaklęciem. Bombarda pod nogi. Aż zakrztusiła się powietrzem, uskakując do tyłu - z niejakim szokiem odnajdując spojrzenie Californii. Szczęśliwie osłoniła się przynajmniej przed odłamkami kamiennej posadzki. — Do prdele, Cali! — sapnęła, różdżką zmuszając kamienny pył do opadnięcia. — Z Tobą to żadna pokazówka, to poligon — stwierdziła, czując wręcz adrenalinę, która nagle rzuciła jej się do krwiobiegu. Westchnęła krótko, strzepując pył ze swoich ramion. — Dobra, lekcja przyswojona. Chodźmy stąd lepiej, zanim kapliczka zwali nam się na głowy.
EOT
Patricia D. Brandon
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170cm
C. szczególne : burza kręconych, jasnych włosów; runa protekcyjna za lewym uchem
Co ona tutaj robiła? W Dolinie Godryka nie miała tak naprawdę ani żadnej rodziny, ani żadnych obowiązków, dla których mogłaby się tu teleportować, ale jednak tego dnia się tam znalazła. Nie raz błądziła w okolicach strumyka, który czasami obdarowywał ją mniejszymi lub większymi niespodziankami jednak w ten rejon magicznego miasteczka nigdy się nie zapuszczała. Szła przez chwilę leśną ścieżką, aby w pewnym momencie skręcić na rozdrożu i nogi zaprowadziły ją do niewielkiej, starej kapliczki. Kiedyś słyszała plotki o tym miejscu, jednak nigdy nie wierzyła w gadanie ludzi. Czasami wymyślali niestworzone historie w poszukiwaniu sensacji. Ale musiała przyznać, że owa kapliczka ją intrygowała. Bez chwili zastanowienia zbliżyła się ku niej, aż w pewnym momencie zauważyła jakąś postać, stojącą przed jej wejściem. - Przepraszam, skąd ja Pana znam? - spytała mężczyzny bez ogródek, bo nie dawało jej spokoju to, że jego twarz wydawała się jej znajoma. Nie miała kompletnie pamięci do ludzi. Tym bardziej osobę, którą wydawało jej się, że zapewne mogła widzieć zaledwie kilka razy w życiu. Co to był za człowiek?
C. szczególne : Przedramiona pokryte w znakach runicznych i symbolach szamańskich, będące dawnymi oznakami jego powiązań z czarną magią. Na plecach posiada skaryfikację heksagramu, obecnie zabliźniony acz nadal możliwe do wyczucia wypuklenia. Pozostają zakryte pod ubraniami. Blizny po poparzeniach na wewnętrznych stronach dłoni.
— Ze szkoły. — Powiedział krótko po tym, gdy jego wolna przestrzeń została naruszona przez obecność kogoś innego. Wyglądała na świeżynkę w zawodzie nauczyciela, ale Serafini już mniej więcej ją rozpoznawał na korytarzach. Zresztą... Kto by jej nie rozpoznawał, kiedy według paru skrzatów ma całkiem ciekawy charakterek. Nauczyciel Run jedynie przejechał wzrokiem po jej całej budowie ciała, zwłaszcza dlatego, że była niska to górował nad nią. A mimo to jego dłonie nadal spoczywały w kieszeniach spodni, pokazując tym samym, że czuje się trochę niepewnie z całą tą sytuacją. Ale wewnątrz po prostu... Brakowało mu konkretnej reakcji na to co miał zrobić, kiedy został nagle napotkany w owym miejscu. Badał to miejsce, bo sądził, że wiele może się zdarzyć... A i chciał trochę odkryć Doliny przed następną wizytą we Włoszech. Czarodziej jednak nie pozostawał bierny w słowach. — Profesor Raphael Serafini–Zanetti. Albo po prostu Raphael, pani Brandon. — To też zdarzyło mu się usłyszeć już od skrzatów, a dodatkowo był teraz na tyle zainteresowany miejscem, że wkradła się lekka bezczelność. Miał tylko nadzieję, że pewna inna plotka nie okaże się prawdą. — Chociaż bardziej powinno mnie zainteresować... co tutaj robimy? Albo raczej co pani robi, bo ja jestem jedynie przechodniem, który postanowił zajrzeć do jednej z miejscowych legend. Miejsce tak stare, że ponoć to jakieś miejsce ofiarne... Teraz już nie wiem... Może mi pani z tym pomoże? — Wyraził prostą chęć współpracy.
Nie sądziła, że spacer w okoliczne regiony magicznego miasteczka przyniesie ją aż ku tajemniczej kapliczce. Nie była typem osoby, która lubiła kontemplować na łonie natury, czy też zwiedzać stare zabytki los chciał, że pojawiła się w miejscu, które miało całkiem sprzeczne opinie. Jedni mówili, że mozna tutaj wiele stracić za sprawą dziwnej magii, która wokół kapliczki krążyła, a nie rozpowiadali, że własnie ta magii obdarowała ich niesamowitą mocą czy też znaleźli tutaj cenne przedmioty. Cóż, nie mogła powiedzieć, że nie ciekawiło ją co stanie się kiedy ona tutaj zawita. Jednak każdego kusi, aby sprawdzić na własnej skórze. Ale nie była tam sama. Jak tylko skierowała się ku drzwiom, zauważyła mężczyznę. Wydawał jej się tak znajomy, ale umysł płatał jej figla, bo nie miała pojęcia skąd go kojarzy. To takie irytujące uczucie... Dlatego bez jakiegokolwiek skrępowania zapytała, bo co leżało na przeszkodzie, aby nie dowiedzieć się bezpośrednio od niego, skąd się znają. Jakież było jej zdziwienie, kiedy dowiedziała się, że są wspołpracownikami w Szkole Magii. - Oh, profesor Serafini-Zenetii. Wybaczy Pan, nadal nie mogę spamiętać wszystkich nauczających w Hogwarcie. A przyzna Pan, że jest ich sporo. - broniła się, a kiedy zapytał o to miejsce, zlustrowała konstrukcje wzrokiem kolejny raz, z zaciekawieniem zaglądając do środka przez niewielkie okno, jednak nic nie zdołała zobaczyć przez poczeerniałą szybę. - Również jestem ciekawskim przechodniem. Doprawdy wiele opinii słyszałam o tejże kapliczce, jednak postanowiłam sprawdzić sama co takiego w sobie kryje. Ale widzę, że nie tylko mnie zaintrygowały pogłoski i tajemniczej aurze tego miejsca - ciągnęła, spoglądając uważnie na Raphaela, jakby chciała wyczytać czy naprawdę znalazł sie tu z czystej ciekawości, a może w jakis sposób badał ten zakątek. W końcu był nauczycielem starożytnych run, a tutaj działała przedziwna magia, dla wielu niezrozumiała.
Raphael Serafini–Zanetti
Wiek : 46
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 186,5cm
C. szczególne : Przedramiona pokryte w znakach runicznych i symbolach szamańskich, będące dawnymi oznakami jego powiązań z czarną magią. Na plecach posiada skaryfikację heksagramu, obecnie zabliźniony acz nadal możliwe do wyczucia wypuklenia. Pozostają zakryte pod ubraniami. Blizny po poparzeniach na wewnętrznych stronach dłoni.
— Mam wiele powodów, aby wzbudzić swoją ciekawość na temat tego miejsca, pani Brandon. Jednym z nich jest fakt, że nie różnimy się niczym w paręset lat od naszych przodków. Ubiór i technologia się zmienia, ale nie magia. I ona w tym miejscu jest taka sama jak sprzed wielu lat. Według plotek... Nawet można się z tego miejsca czegoś nauczyć. — Powiedział jakże dumny z siebie, że być może zainteresowana sama pomoże mu trochę więcej przemierzyć to miejsce, lecz wyraźnie po jego minie było widać, że chciałby być w tym miejscu na tyle samotny, by nikt nie nabierał jakichś dziwnych podejrzeń. Może znajdzie tutaj jakieś ciekawe runy, które poruszą historię tego miejsca. Nie mówiąc nawet o tym, że z chęcią odkryłby jaka magia krąży wokół tego miejsca po tylu latach, gdzie nawet miejscowi nie wiedzą ile faktycznie lat temu zostało postawione. Dlatego to zainteresowało wystarczająco Raphaela, który przyszedł do owego miejsca. — Za to ja słyszałem od skrzatów, że ma pani charakterek. Oby nie udzielał się na uczniach, gdyż dyrektor bardzo szybko zbieleje na twarzy i opieka nad drzewkami już wtedy nie pomoże staremu, poczciwemu Hampsonowi. — Lekki uśmieszek ujęty został na jego wargach, gdy przedzierał się między jedną, a druga deską. Wyciągnął rękę zza jednej z nich. — Wchodzi pani? W końcu ciekawość trzeba zaspokoić... — Powiedział spokojnie.
Patricia D. Brandon
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170cm
C. szczególne : burza kręconych, jasnych włosów; runa protekcyjna za lewym uchem
Nie tyle interesowała ją historia co same namacalne efekty, które niosła za sobą ta dzika, pozostawiona sama sobie przez wieki magia, otaczająca to miejsce. Nigdy nie była ciekawa początków owej aury, a bardziej tego co mogła za sobą przynieść. Usłyszawszy slowa o sobie, które rzekomo rozpowiadały skrzaty, uniosła lekko jedną brew, przenosząc wzrok ze starej budowli na nauczyciela. - Skrzaty? Skrzaty mają czelność rozpowiadać takie subiektywne uwagi na temat czystokrwistej czarownicy? I nie uważa Pan, że to iście niestosowne, aby tak plotkować z nimi na czyjś temat? - zauważyła z wiraźnym wyrzutem, bo skoro już sam się przyznał, to musiała się przyczepić, a że była tym faktem oburzona... - Wchodzę, ale sobie poradze - odrzekła na jego pytanie, kiedy sam znajdował się już obydwoma stopami za progiem. Pamiętając ciągle to o czym jeszcze przed chwilą rozmawiali, nie zamierzała skorzystać z jego pomocy. Zgrabnie minęłą obydwie drewniane belki, aby również znaleźć się w środku. Przekraczając próg opuszczonej kapliczki spodziewała się wszystkiego. Nawet tego, że jak tylko wejdą do środka rozbłyśnie światło, które pozbawi ich magicznej mocy. Naprawde wszystkiego. A nie stało się kompletnie nic. Oprócz tego dziwnego uczucia, jakby własnie weszła na słońce. To nic, że w niewielkim pomieszczeniu panował półmrok. Czuła się niczym w pełnym słońcu, pełna tajemniczej energii. - Są tutaj jakieś ślady starej magii? Wie Pan, chodzi mi o widoczne ślady. Bo jedynie czuje... różnicę. Nie wiem jak to opisać. Pan też tak ma?
Raphael Serafini–Zanetti
Wiek : 46
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 186,5cm
C. szczególne : Przedramiona pokryte w znakach runicznych i symbolach szamańskich, będące dawnymi oznakami jego powiązań z czarną magią. Na plecach posiada skaryfikację heksagramu, obecnie zabliźniony acz nadal możliwe do wyczucia wypuklenia. Pozostają zakryte pod ubraniami. Blizny po poparzeniach na wewnętrznych stronach dłoni.
— Skrzaty nie plotkują. Skrzaty po prostu opowiadają mi różne rzeczy w szkole, kiedy czasem przychodzę coś sobie przyrządzić. Wie pani, stara szkoła kucharska z Calpiatto. A przy tym dowiaduję się na przykład jaki uczeń ma problemy z czym, który któremu zawadza. Proszę sobie wyobrazić, że to wszystko dla dobra tej szkoły. — Odpowiedział najlepiej jak tylko potrafił. Brzmiało to jak jakieś wyznanie, albo raczej przesłuchanie - ale był na to gotowy. Był raczej pewny, że kiedyś i tak będzie wiedział coś za dużo o kimś, ale też niezbyt dużo, aby zaszkodzić. Byleby tylko wiedzieć. Dla większego dobra, jak powiadała pewnie kiedyś jakaś znana szycha, ale on jedynie robił to wszystko, aby chronić. Na jej zgryźliwe zachowania nie reagował. Ignorował. Jak już chciała wejść - to weszła sama. — Nie. Nie mam tak. Jedyne co czuję to to, że ludzie przychodzą tu w jakimś celu. Mugole wierzą w Jezusa. W kanonie watykańskim Jezus jest zbawcą. Więc to równie dobrze może być kapliczka jakichś dawnych mugoli, a czarodzieje przyszli i znowu robią swoje rytuały. — Dokładnie tak się czuł. Za dużo widział już w swoim życiu takich miejsc, aby takie jedno go przeraziło. Albo sprawiło, że poczuje się jakoś inaczej. To raczej ona byłaby z tych, która czuje się nieswojo. Raph można było rzec - czuł się prawie jak w domu za dawnego życia. Jedynie leniwie rzucił okiem po miejscu. — Ale jeśli pani chcę, mogę rzucić zaklęcie dla lepszego światła... — I uśmiechnął się lekko, przerzucając sobie różdżkę z ręki do rąk dla poprawienia nastroju.
Patricia D. Brandon
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170cm
C. szczególne : burza kręconych, jasnych włosów; runa protekcyjna za lewym uchem
- To nadal jest plotkowanie i jeśli Pan uważa inaczej, to jest Pan w błędzie. O nowych nauczycielach też opowiadają Panu dla dobra szkoły? Doprawdy, jeśli ktoś chce się dowiedzieć jakiego typu osobą jestem, niech mnie najpierw pozna, a nie polega na opinii skrzatów... - oczywiście uczepiła się tego niesamowicie i dlatego jej słowa miały nieco kąśliwy wydźwięk, jednak nie cierpiała, kiedy ktoś z góry zakładał, że ktoś jest taki i taki. A już zwłaszcza, jeśli to tyczyło się jej osoby. W dodatku obgadywanie innych profesorów ze skrzatami... było jej nie w smak. Nawet jeśli pozyskiwał jakiekolwiek informacje o uczniach to naprawdę szkolne skrzaty nie były według niej dobrym źródłem informacji. Powszechnie wiadomo, że większość z nich nie przepadało za młodymi mieszkańcami zamku, zakradającymi się do podziemnych kuchni czy składzików po coś do jedzenia w porach do tego nie wyznaczonych. Przyciemnione wnętrze kaplicy nie zapraszało ich swoim wystrojem i zapachem, który przywodził na myśl autentyczną starośćtego budynku. Co prawda wielkie okno, wpuszczało do środka nieco światła dziennego, jednak szyby były bardzo zakurzone i miejscami ciemne od brudu, dlatego wszystko wewnątrz zdawało się wyglądać jak po zmierzchu. Widziała jedynie kontury ławek, ambonę i dość duży stół, prawdopodobnie w miejscu, który miał pełnić funkcję ołtarza. Jednak nie było szans dostrzec żadnych szczegółów. Nie w tych warunkach. - Rzeczywiście wygląda trochę jak mugolskie miejsce obrzędów. Też co nieco wiem na ten temat, choć wątpię, że czarodzieje przywłaszczyliby sobie tą kaplicę, gdyby poświęcona była przez mugolskiego boga - myślała na głos, wchodząc w głąb, ostrożnie, jednak nie uniknęła potknięcia o jakiś panel, wystający z posadzki. Automatycznie chwyciła się ramienia Raphaela, aby złapać równowagę i nie upaść. Przeklinając w myślach, szybko zabrała rękę. - Tak, to byłby chyba dobry pomysł. Skoro chcemy się dowiedzieć co kryje to miejsce, musimy widzieć cokolwiek... - oznajmiła, bardziej sama do siebie, sięgając po różdżkę i zapalając ją, aby przed nią rozpostarła się łuna światła. O tak, teraz zdecydowanie lepiej. Widząc tajemniczy ołtarz, nie mogła oprzeć się, aby właśnie ku niemu skierować swoje kroku, tym razem patrząc już pod nogi. Coś ją tam ciągnęło. Może to ta przedziwna energia, która zaatakowała ją na wejściu?
Raphael Serafini–Zanetti
Wiek : 46
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 186,5cm
C. szczególne : Przedramiona pokryte w znakach runicznych i symbolach szamańskich, będące dawnymi oznakami jego powiązań z czarną magią. Na plecach posiada skaryfikację heksagramu, obecnie zabliźniony acz nadal możliwe do wyczucia wypuklenia. Pozostają zakryte pod ubraniami. Blizny po poparzeniach na wewnętrznych stronach dłoni.
— Nie, jedynie mówią jak się zachowują. I tak dopiero teraz się widzimy, a moja opinia o pani jest nadal niezbrukana. Sądzę, że jest pani dobrym nauczycielem ze względu na fakt, że swoje doświadczenie wyciągnęła z czystej praktyki, która pozwala pani jakkolwiek nawiązać symbiozę z uczniami. A wszyscy, no dobra, większość ma w tej szkole bakcyla na punkcie Quidditcha. Także młody duch jest zawsze pomocny w tej szkole. — Zdecydowanie tak sądził Raphael, który niczym grób często chował się w swoim gabinecie po zajęciach lub na dłuższy weekend przenosił się z Hogwartu do rodzinnego Watykanu. Który zresztą był jego miejscem narodzin. Ale wierzący nie był jak Ci tutaj, co kiedyś zbudowali tę kaplicę. Zaraz jednak w głowie zagrał mu żart o Watykańczyku i anglikanie przychodzących do wspólnego zamku i nagle jego twarz bardziej się uśmiechnęła. Wszystko to było zakryte widokiem jego pleców, więc dopiero, gdy poczuł na sobie dotyk kobiety, jego ciałem szarpnął zelektryzowanie, a przez chwilę się wyprostował. Odwrócił się do niej i jedyne co wtedy zobaczył to widok tego... czegoś pozostawionego powyżej jej dekoltu, co sprawiło, że nie potrafił oprzeć się swojej drugiej stronie i zapytać "skąd to się tu wzięło". Ugryzł się jednak w język i przeczekał jednak ostrożnie, aż ta pójdzie dalej. W końcu przestał też bawić się różdżka i robiąc ostatni ruch między palcami, werbalnie posłużył się zaklęciem, które zaraz dało z siebie światełko. Raphael jeszcze chwilę pobłądził, zanim nie złapał ją za nadgarstek. Jeśli faktycznie była tutaj jakaś magia to musiała uważać bardziej niż on. — U-uh, nie tak prędko. Jeśli to działa tylko na ciebie to jest to jeden z problemów dla mnie. Nie wiadomo co to miejsce może z tobą zrobić, więc... Pozwól, że pójdę z tobą, bo doświadczenie z klątwami czy czymś już... chyba masz... — Napomknął o wcześniejszym widoku
Patricia D. Brandon
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170cm
C. szczególne : burza kręconych, jasnych włosów; runa protekcyjna za lewym uchem
Wkurzyłabym się, gdyby było inaczej - przemknęło jej przez myśl, kiedy usłyszała, że mężczyzna nadal nie wyrobił sobie o niej zdania, nawet po tym co słyszał od w szkolnych kuchniach. Wiadomo, że ludzie gadali, zawsze tak było i powinna liczyć się z tym, że jeśli jako młoda, była zawodniczka Quidditcha trafia do szkoły aby nauczać, musi liczyć się z tym, że powstaną na jej temat jakieś pogłoski. Ale na litość boską, czemu muszą o niej debatować skrzaty podczas przyrządzania posiłków! - Cieszy mnie, że Pan tak uważa i to, że w Hogwarcie jest tylu miłośników magicznych sportów, nie tylko Quidditcha. Moim osobistym celem jest szerzenie pasji do ruchu, wysiłku fizycznego, nie tylko do tego konkretnego sportu - wyjaśniła już nieco spokojniej, bo rozmowa o tym co kochała najbardziej zawsze sprawiała, że ogarniało ją ciepło i pewnego rodzaju podekscytowanie, tym bardziej, że Raphael mówił tak, jakby rozumiał jej zamiłowanie. Naturalnie zamiast w mroku zapalić różdżkę w pierwszym odruchu, przypomniała sobie o tym dopiero po słowach mężczyzny. Wcześniej musiała zrobić kilka kroków i napotkać jakąś przeszkodę, która zachwiała nią, co wymusiło na niej oparcie się na ramieniu czarodzieja. Nie zauważyła, że zwrócił on uwagę na jej znamię, pozostałe po tym przeklętym medalionie, bo poszła dalej, w końcu świecąc sobie różdżką. Przyspieszyła kroku, czując tę nieznaną więź, jakby łączącą ją z tym miejscem, które niejako ją inspirowało i napawało nową energią. Jednak w pewnym momencie zatrzymała się, chwycona za nadgarstek. Szybko odwróciła i zadarła do góry głowę, napotkawszy spojrzenie Raphaela. Zamarła, usłyszawszy o klątwie. - Coo? Skąd wiesz...? - zaczęła, spoglądając mu hardo w oczy, zachodząc w głowę skąd miał informacje o jej historii. Bardzo dużo kosztowało ją, aby zadbać o to, by nikt spoza kręgu jej rodziny nie wiedział o jej przypadłości, a tym bardziej o tym co ją spowodowało. Dlaczego więc... Wtedy na to wpadła. Automatycznie sięgnęła dłonią wolnej ręki ku odsłoniętemu dekoltowi, na którym widniała blizna. - Znasz się na tym? - spytała, nawet nie zauważywszy, że przeszli na Ty. Bardziej interesowało ją to jak rozpoznał tą skazę wielkości sykla, wiążąc ją od razu z klątwą. Zmrużyła nieco oczy, nadal wpatrując się w niego przenikliwie. - Nie wiesz może... jak się tego pozbyć? - dodała po chwili cicho, wcześniej nachylając się ku niemu. Zaryzykowała tym pytaniem, bo naprawdę szukała informacji na temat tego gdzie może szukać pomocy z usunięciem tego typu znamienia.
Raphael Serafini–Zanetti
Wiek : 46
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 186,5cm
C. szczególne : Przedramiona pokryte w znakach runicznych i symbolach szamańskich, będące dawnymi oznakami jego powiązań z czarną magią. Na plecach posiada skaryfikację heksagramu, obecnie zabliźniony acz nadal możliwe do wyczucia wypuklenia. Pozostają zakryte pod ubraniami. Blizny po poparzeniach na wewnętrznych stronach dłoni.
Raphael przyglądał się bliźnie po amulecie wielkości sykla, który zdradzał mu tylko możliwości tego co mogło się wydarzyć. Nie wiedział nawet, że być może kobieta kiedykolwiek została wystawiona na działanie czarnej magii. Sam nie rozumiał nagłej fascynacji tym czymś. A może to już była sama fascynacja jej osobą i tego co musiała w życiu takiego zrobić, że teraz jej istnienie być może jest uzależnione od tej blizny. Palec sam przejechał blisko miejsca syklowatego okręgu, ale po chwili zrobił jedynie okrąg wokół tego. Czy chciał tego dotknąć? Raczej nie, naruszyłby tylko teraz jej strefę prywatną, która sprawiłaby pogorszenie całej sytuacji. Nie wiedzieć nawet czemu, ale pociągnął ją za nadgarstek od strony tego całego ołtarza i przyjrzał się w świetle całemu temu "oznaczeniu", widząc, że było to dzieło czarnoksięskie, ale nie był to efekt czarnoksiężnika, a raczej kogoś kto chciał się w niego pobawić lub wynająć kogoś dla uprzykrzenia lub zakończenia jakiegoś etapu w życiu swojej ofiary. Bardzo paskudna sprawa, którą Raphael rozpatrywał tak mocno, że trudno było mu słuchać tak naprawdę o co pytała go blondynka. Ale nauczyciel Starożytnych Run kiwnął lekko głową, zaraz połknął głośno ślinę, zerkając jej w oczy. — Widziałem takie coś w Namibii... Jedna z kobiet miała coś podobnego, gdy została przyłapana przez swojego narzeczonego na tym jak zdradzała go z kimś innym. Nie wiem... Przeważnie kobiety po tym śpią wiecznie, albo tylko tymczasowo. Vloek van die vampierasem — Zakończył mówienie w języku, który zapewne kobieta ani trochę nie znała, gdyż w południowej części Afryki raczej nie była. Albo nie wiedziała, że tak to się mogło faktycznie nazywać. Klątwa Wampirzego Oddechu. — Konsultowałaś to z łamaczami zaklęć przede mną? Co mówili, gdzie dokładnie klątwa się przebiła? Jakie masz objawy? — Teraz zaczęło się z tego robić przesłuchanie, a on... się po ludzku martwił.
Patricia D. Brandon
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170cm
C. szczególne : burza kręconych, jasnych włosów; runa protekcyjna za lewym uchem
Przed dwoma laty nigdy nie pomyślałaby nawet, że może paść ofiarą czarnej magii. Jednak zaszła za skórę pewnej osobie, a powód tego jego zachowania doprawdy był śmieszny i zupełnie nieadekwatny do wymierzonej kary. I o tym właśnie przypominała jej ta blizna. O tym, że popełniła błąd, odrzucając wtedy Chestera Miltona. Nie miała pojęcia jak wszedł w posiadanie biżuterii, która była naznaczona klątwą. Jednak zamiary miał jasne i ich piętno odcisnęło się na jej skórze - i to dosłownie. Czując pod palcami zgrubienie zwłóknionej tkanki, przez którą przeniknęła przeklęta magia, przeszedł ją dreszcz. Widziała, że mężczyzna, chciał również przejechać palcami po znamieniu, ale ostatecznie się wycofał. Dobrze zrobił, nie znała go. Nawet nie wiedziała, że kiedyś się tym zajmował. Dopiero kiedy przyciągnął ją za rękę do światła, jęknęła mimowolnie, czując się trochę jak eksponat, a nie jak człowiek. - Rozumiem, że chcesz to obejrzeć, ale mógłbyś być subtelniejszy - syknęła do niego po chwili, bo jakżeby mogła to zostawić bez komentarza. Już taka była, że czepiała się byle szczegółów i potrafiła zrobić awanturę z niczego. Tylko ona potrafiła ochrzanić człowika, który mógł jej pomóc... Przyglądała się jego twarzy, kiedy on analizował bliznę. Dziwne uczucie, kiedy ktoś tak uważnie ją ogląda i chociaż wielu specjalistów wypowiedziało się na ten temat czuła, że dowie się od niego czegoś nowego. Afryka. To było to. Pierwsze zapiski podobno pochodziły właśnie z tamtych regionów. Nazwę też znała, dzięki pewnemu łamaczowi, który pogrzebał w starych archiwach. Zapewne jeszcze więcej mogłaby się dowiedzieć, dlatego postanowiła wykorzystać biegłość w temacie Raphaela. - Jeden z łamaczy klątw postawił już diagnozę. Dokładnie tę samą. Klątwa przeszła w tym miejscu... - ponownie dotknęła blizny -... i podobno przeszła do serca. Nosiłam ten medalion dwa tygodnie. Według specjalistów to właśnie to spowodowało, że powoli, stopniowo zaczęła we mnie wnikać i teraz... jest częścią mnie. - dodała po chwili, widząc w oczach mężczyzny zainteresowanie. Kolejny raz odczuła głęboką nadzieję, że może cokolwiek można z tym jeszcze zrobić. - Teraz zażywam robiony na specjalne zamówienie eliksir czuwania, nieco wzmocniony. Ale wcześniej po prostu zasypiałam. Mogłam to zrobić o dowolnej porze dnia. W dowolnym miejscu, nagle, niekontrolowanie. Wystarczyła chwila. - wyjaśniła po krótce. Za każdym razem kiedy o tym mówiła nie mogła pozbyć się w swoim głosie tej goryczy, która towarzyszyła jej od czasu rozpoznania tej przypadłości. Ciągle czuła, że to co ją spotkało było niesprawiedliwe, bo musiała porzucić swoje dotychczasowe życie i zmienić je o sto osiemdziesiąt stopni. Nienawidziła tego człowieka...
Raphael Serafini–Zanetti
Wiek : 46
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 186,5cm
C. szczególne : Przedramiona pokryte w znakach runicznych i symbolach szamańskich, będące dawnymi oznakami jego powiązań z czarną magią. Na plecach posiada skaryfikację heksagramu, obecnie zabliźniony acz nadal możliwe do wyczucia wypuklenia. Pozostają zakryte pod ubraniami. Blizny po poparzeniach na wewnętrznych stronach dłoni.
— Wybacz. — Uspokoił swoje nawyki, jeśli chodziło o tego typu kwestię. Raphael po prostu wiedział jak nieciekawe mogą być skutki klątw na kimś. Sam był zresztą prowodyrem paru z nich na innych, nieprzyjemnych mu ludziach, a zaraz potem też i kimś, kto owe klątwy potrafił zdejmować. Wszystko jednak rozchodziło się o to czy chciał jej opowiadać za dużo o swojej przeszłości? Nie, raczej nie, nie jest ani na to gotowa, ani nie jest tak blisko przy nim, że powinna wiedzieć o jakichkolwiek detalach jego dawnego życia. Co najwyżej małe, niewinne okruszki, które nie nakierują ją na żadne inne poszlaki. Nie pozwolić na przekroczenie pewnej ściany. Chociaż sam to właśnie robił powoli względem niej, tyle, że dla jej dobra i tego, aby dowiedzieć się jak tego bezpiecznie się... pozb... nie, nie da rady się tego pozbyć. Dlatego jedynie kiwnął głową, przyjrzał się ponownie bliźnie, jakby jego palce chciały jej dotknąć, ale jakby rozmyślił się i dopiero wziął jej rękę z efektu klątwy, aby objąć ją w ostrożnym uścisku. — Mam dobrą i złą wiadomość. Zła jest taka, że nie sądzę, że będzie możliwe kompletne zdjęcie Vloek van die vampierasem, gdyż najprawdopodobniej twój organizm wytworzył naturalną, czarnomagiczną symbiozę z tym elementem. Tak jakbyś chorowała już od początku swojego życia na to. Ale... — Tutaj zrobił pauzę, poczekał chwilę na skupienie swoich myśli i zobaczenie jej reakcji. Zagryzł zębami wnętrze swojego polika, aby po chwili i dać z siebie kolejne słowa... — Ale sądzę, że jeśli przejrzę swoje notatki i ksiągi to może znajdę rozwiązanie na to jak sprawić, że nie będzie to aż tak bardzo uciążliwe. Nie zniknie, ale ataki będą najpewniej rzadsze, mniej męczące, być może nawet mniej uciążliwe i czasochłonne, ale będą nadal występowały. I nie wiem czy ty chcesz się tego pozbyć kompletnie, bo jak tak - to moje ręce są związane. Mogę jedynie pomóc je ograniczyć i zaoszczędzić więcej pieniędzy na eliksiry... — Ostatnie słowa dodał pokrzepiająco, pozwalając kciukowi pomasować dłoń tylko po to, aby dodać więcej otuchy.
Patricia D. Brandon
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170cm
C. szczególne : burza kręconych, jasnych włosów; runa protekcyjna za lewym uchem
Była bardzo drażliwa, jeśli ktoś już w jakiś sposób wykazał się lekceważącym stosunkiem do jej osoby, czy też nie wziął pod uwagę jej opinii. Nienawidziła takiego zachowania i szczerze ją to irytowało. Dlatego zachowanie Raphaela tak ją tknęło i popchnęło do charakterystycznych dla niej gwałtownych reakcji. Pewnie też poniekąd przez to mężczyzna również zauważył swój niezbyt delikatny ruch. Naturalna symbioza..- powtórzyła w myślach, analizując jego słowa. To wszystko brzmiało naprawdę wiarygodnie, ale cholernie jej się nie podobało. Inni łamacze klątw też sugerowali, że nie jest to do tak proste do wyplemienia z jej organizmu, ale nigdy nie usłyszała wprost, że niemożliwe. Miała więc nadzieje, że może ktoś podejmie się kiedyś jakichkolwiek prób, które pozwolą jej się tego pozbyć. Ale jak to mówią nadzieja umiera ostatnia. - Czyli mam rozumieć, że można to jedynie objawowo złagodzić, tak? A sama blizna? Nawet nie wiesz ile dałabym, aby rano stając przed lustrem nie wspominać z żalem tego jak wyglądało moje życie zaledwie dwa lata temu... - jej głos jak zwykle, kiedy mówiła o tym lekko załamywał się. Nie panowała nad tym, że mimo iż była twarda i na co dzień nie rozmyślała na ten temat, jeśli przychodziło do poważnej rozmowy, w jej wnętrzu szalał istny pożar. Nikt nie wiedział jak to jest stracić tak wiele. Dla niej to było jak nabycie poważnej niepełnosprawności. Czując dotyk Raphaela na wierzchu swojej dłoni, otrząsnęła się. Dopiero wtedy zdała sobie sprawę, że nie byla typem osoby, która potrzebuje pocieszenia. Nie może dawać satysfakcji swojemu oprawcy, który wpakował ją w to bagno. - Zrób co tylko w Twojej mocy. Jeśli oczywiście zechcesz mi pomóc i znajdziesz czas - dodała po chwili, spoglądając na niego niepewnie, co nie było do niej podobne, ale naprawdę widziała w jego oczach światełko w tunelu. Choćby to miała być tylko delikatna poprawa, mniejsza częstotliwość ataków, łagodniejsze ich przechodzenie - to i tak dla niej było wiele. Poprawi komfort jej życia, a z pewnością w sytuacji, kiedy nie da się go przywrócić do poprzedniego stanu, sprzed nabycia klątwy, to niezmiernie dużo.
+
Raphael Serafini–Zanetti
Wiek : 46
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 186,5cm
C. szczególne : Przedramiona pokryte w znakach runicznych i symbolach szamańskich, będące dawnymi oznakami jego powiązań z czarną magią. Na plecach posiada skaryfikację heksagramu, obecnie zabliźniony acz nadal możliwe do wyczucia wypuklenia. Pozostają zakryte pod ubraniami. Blizny po poparzeniach na wewnętrznych stronach dłoni.
— Blizna... Pozostanie. Ale nie będzie już tak bardzo rzucała się w oczy jak teraz... I po prostu da Ci mniej ciekawskich spojrzeń... jak mój... — Który nie był tylko związany z tym, że ujawniała się w nim dawna, czarnoksięska ciekawość, ale zarazem po prostu zwykła chęć pomocy osóbce, która naprawdę jej potrzebowała. Jeszcze dawniej temu, zanim przyszedł do Hogwartu, uznawałby, że wolałby prędzej wykorzystać. Same elementy z dawnych przygód tylko mocniej go przekonywały w tym, że nie powinien już nigdy wkraczać na ścieżkę, którą kroczył od czasów ukończenia Calpiatto. Teraz musiał po prostu... dowiedzieć się jak może jej pomóc. Zagryzł ponownie dolną wargę, nie wierząc, że zrobi to, co przysiągł sobie nigdy już nie robić. A raczej nie dla własnej ambicji. Po chwili wyrzucił z siebie powietrze i wtedy jego usta otworzyły się. — Tak. Pomogę Ci z tym, ale nie chcę, aby ktokolwiek w szkole wiedział, że potrafię robić takie rzeczy. Jestem tylko zwykłym nauczycielem Run, który lubi swój przedmiot, a nie wszystkich uczniów. Tyle. Zapamiętaj tę wersję, proszę. — Powiedział z odsapnięciem, aby zaraz powiedzieć jej już tylko, aby się ruszyli. Mieli przecież dużo rzeczy do zrobienia... On na pewno.
Wystawa obrazów siostry. Wystawa, do której sam ją, może nie zachęcał, ale był zdania, że powinna spróbować. Wystawa, która był zdania, że pomoże w karierze jego siostry, która zdawała się wahać między modelingiem a malarstwem. Wystawa, której teraz żałował, a jednocześnie nie mógł oderwać oczu, gdy na moment przyszedł do galerii. Porwał ze sobą od razu ulotkę, kierując się z nią do rezydencji Swansea z zamiarem udania się wprost do pokoju siostry, ale wstrzymał się w połowie drogi. Nie chciał, z różnych powodów, rozmawiać na temat tych obrazów w miejscu, gdzie mogli słyszeć ich inni. Z tego powodu udał się wpierw na pocztę, gdzie wysłał list do siostry, aby spotkała się z nim przy starej kapliczce niedaleko miasteczka. Było to ciche i spokojne miejsce, gdzie nie raz próbował zajść, zwykle jednak zatrzymując się w bezpiecznej odległości. Mimo wszystko kapliczka była owiana złą sławą, a on nie zawsze miał ochotę ryzykować, jednak tego dnia wydawała się odpowiednim miejscem na rozmowę, na wybuchy, na wszystko to, co czuł. A czuł naprawdę wiele, głównej przez fakt, że od dnia wystawy minęło kilka dni, ale obrazy wciąż wisiały. To oznaczało, że wciąż wszyscy mogli widzieć Victorię w tak niecodziennej odsłonie - atrakcyjnej, zmysłowej, kuszącej. Mogli wiedzieć ją taką, jakiej nie powinni znać wszyscy, jaką powinien widzieć tylko ktoś jej bliski. Tylko on chciał ją taką widzieć, co było jednakże równie absurdalne, co zazdrość, która czuł, że Brandon pozowała Leighton, a jemu nie. - Leighton Joanne Swansea! Co. To. Ma. Znaczyć?! Jak… - zaczął, gdy tylko dostrzegł siostrę na ścieżce prowadzącej do kaplicy, cudem powstrzymując się przed krzykiem. Cudem, przez który jego rysy twarzy znów się rozmywały, a włosy zmieniały to na kruczoczarne to ogniście rude, jakby same nie mogły się zdecydować czy bardziej był wściekły i zazdrosny czy podekscytowany tym, co widział. Machnął ulotką w stronę siostry, od razu zaczynając uciskać nasadę nosa, czując mimowolnie, że ciągle zmiany rysów zaczynają sprawiać mu ból, gdy nie dawały kościom, mięśniom odpocząć. - Nie, czekaj, od początku - powiedział w końcu, gdy przestał kręcić się w kółko jak wściekły buchorożec, spoglądając na Lei nieco spokojniej, gdyby nie włosy, które zostały w dwóch kolorach. - Gratuluję wystawy. Obrazy są naprawdę świetne i nie wiem po co ci modeling, gdy tworzysz takie dzieła… Tylko… Brandon? - zaczął ponownie, ostatecznie opierając się o pien najbliższego drzewa, mając wrażenie, że nogi go nie utrzymają. Wciąż miał przed oczami obraz z Victorią w wannie, w mokrych ubraniach i nie potrafił pozbyć się tej irracjonalnej zazdrości. Psidwak ogrodnika.
— Wypchaj się sianem, LARKINIE — odpyskowała mu z miejsca, zatrzymując się na moment na ścieżce i krzyżując ręce na piersi. Doskonale wiedziała, że doskonale wiedział, że nie cierpiała, kiedy używało się jej pełnego imienia, zwłaszcza w połączeniu z drugim. To z kolei musiało oznaczać dokładnie to, że przyszedł tu tylko po to – ba, pofatygował ją tutaj, uprzednio listownie prosząc o spotkanie – by się na nią denerwować lub, co gorsza, ją obrażać. Mimo swojego małego postoju ruszyła jednak w jego stronę i to z nową energią, której dodawało jej buzujące w niej rozdrażnienie. Nie pokazywała go jednak, po początkowym wybuchu zamilkła, uniosła dumnie brodę i wyprostowana, zupełnie jakby ścieżka była wybiegiem, na którym musi się zaprezentować jak najlepiej, pokonała odległość dzielącą ją od brata. Zaczął może i średnio, ale doskonale widziała, co się z nim wyprawia, a znała go tak dobrze, by doskonale wiedzieć, jak skrajne emocje musiało to oznaczać. Chyba wyłącznie dlatego nie odwróciła się na pięcie i nie odeszła, co zrobiłaby w przypadku większości osób, które znaczyły dla niej o wiele mniej. Wzdychając, rzuciła na ziemię torbę, usiadła na trawie w niedalekiej od niego odległości i podparła się rękoma, unosząc brodę i wbijając weń czujne spojrzenie zielonych oczu. — Po pierwsze modeling to czysty zysk i hobby. Za parę lat i tak będę na to za stara — wtrąciła, przedstawiając mu czystą prawdę. Nie musiała bawić się w modelkę, ale po prostu to lubiła, nawet jeśli zajęcie to bywało czasem szalenie niewdzięczne. Zapewniało jej pieniądze, dzięki którym nie musiała prosić o nic rodziców, a do tego stanowiło zastrzyk pewności siebie, którego potrzebowała jak tlenu. To od niej uzależnione było całe jej „ja”, które przez lata tak skrupulatnie kreowała. — Po drugie – tak, Brandon. Jest niezwykle zmysłowa, cieszę się, że miałam możliwość przekonać się na własne oczy — celowo nie użyła słowa „zobaczyć”, aby nie brzmieć obrzydliwie jednoznacznie. Wolała dać bratu do myślenia, kazać zastanowić się, czy bliska relacja z Victorią aby na pewno opierała się wyłącznie na przyjaźni. Szalenie chciała zobaczyć jego głupią minę po tym, jak zaczął kipieć jak mleku w kociołku. — Może powinnam Ci pokazać w jaki sposób pozyskać modelkę? — dodała, dając ostateczny upust chochliczej złośliwości i westchnęła, wystawiając twarz w stronę słońca.
Prawdę mówiąc, zwrócenie się do niego jego pełnym imieniem było jak wylanie na niego kubła zimnej wody. Jednak nie ostudziło to tej dziwnej mieszaniny uczuć, których nie chciał czuć, zdecydowanie nie chciał tego czuć. Nie wtedy, gdy był świeżo po rozmowie z Brandon, gdy nieznacznie zrobił krok do przodu, skoro powiedziała mu, z czym ma problem, ale wyraźnie to spieprzył. Zdawanie sobie sprawy, że był zazdrosny, ponieważ to Lei miała pierwsza przyjemność malowania Victorii, posiadania jej jako modelki, że inni mogli teraz widzieć ją taką, jak on ją widział za każdym razem… Ta zazdrość doprowadzała go do szału na każdej płaszczyźnie, a Lei nie pomagała, sugerując, że mogło łączyć ją z Brandon coś więcej niż przyjaźń. Przez chwilę wpatrywał się w nią z wyraźną wściekłością, nim przymknął oczy, próbując się uspokoić. - Lei, nie pogrywaj ze mną. Nie w tym temacie - poprosił cicho, opierając głowę o pień drzewa, próbując opanować bijące w szalonym tempie serce, które nie chciało się uspokoić. - Twoje obrazy… Ona na nich… Pokazałaś to, co wiedziałem, że się w niej chowa i nie podoba mi się myśl, że inni też to teraz widzą… - wyznał w końcu cicho, zaciskając dłoń w pięść, czując, że za chwilę go rozniesie, przez co odbił się znów od pnia. Wiele słów krążyło w jego głowie, wiele pytań, wątpliwości, pragnień i choć wiedział, że Leighton była świadoma tego, co czuł do Victorii, co zaczął czuć, a co wymykało mu się spod kontroli, nie potrafił powiedzieć nic więcej. Ponownie zaczął krążyć, chowając ostatecznie ulotkę z wystawy do kieszeni, przedziwnie nie mogąc zmiąć jej w kulkę. Z każdym kolejnym uderzeniem serca był świadom, że nie chodziło tyle o to, że Victoria pozowała Lei, a o to, że to jego siostra pierwsza mogła widzieć ją tak zmysłową na własne oczy. Widziała coś, co w chwilach szaleństwa chciał tylko na własność. - Chodźmy się przejść do tej kapliczki, zanim wydeptam dodatkową ścieżkę wokół tych drzew… - poprosił, krzywiąc się nagle. - Ty i Darren to coś poważnego już czy zabawa trwa? - spytał nagle, wyraźnie próbując odbić myślami od tego, co się w nim działo, nim ostatecznie przesunął dłonią po brodzie. - I… Ile chcesz za obraz?
Pokiwała głową, przygryzając wargę. Przesadziła? Może odrobinę. Ale w gruncie rzeczy nie wyszło przecież tak źle, skoro zatrzymał się na moment i uspokoił... no i przede wszystkim nazwał ją już normalnie. Nie zamierzała go przepraszać, ale mogła niemo zapewnić, że już nie będzie. Ostatecznie ostatnim czego by chciała, było niepotrzebne sprawianie mu bólu i wbijanie szpilek, które nie miały szansy ani trochę rozbawić drugiej strony. Nie wiedziała jednak, co może mu powiedzieć, toteż zacisnęła tylko wargi, przyglądając się, jak ten znów się nakręca i przewróciła oczyma w momencie, kiedy nie mógł tego zobaczyć. Musiała mu wszystko wyjaśnić... ale przede wszystkim trzeba było dać mu chwilę na rozchodzenie skrajnych emocji. Za dobrze znała i jego, i siebie, i matkę, po której w jakimś stopniu odziedziczyli temperament – choć LJ z pewnością mocniej niż ona. Czasem trzeba było po prostu sobie pokrzyczeć. Na wspomnienie o Darrenie wyraźnie się naburmuszyła i odwróciła wzrok, nagle dostrzegając, że poruszane delikatnymi podmuchami wiatru liście są niezwykle interesującym obiektem obserwacji. Dręczenie Larkina było wspaniałą rozrywką, ale kiedy temat znienacka zaczął schodzić na nią, przestało być tak zabawnie. — Jakie „już”? — wymamrotała zbita z tropu, pełna zamiaru, by zignorować niewygodną część pytania i liczyć, że wzburzony LJ nawet tego nie zauważy. Obawiała się jednak, że może się przeliczyć, a swoim milczeniem da mu tylko pożywkę, z której będzie bezczelnie korzystał. — Jakie „już”, LJ? — powtórzyła nieco głośniej i, cóż, groźniej, czując, jak wszystko się w niej buntuje, kiedy próbowała znaleźć odpowiedź na pytanie. Zacisnęła dłonie w pięści i trąciła butem magii ducha winny kamień, który akurat się tu napatoczył. — Ma dai! Mówiłam Ci już... zaprzyjaźniliśmy się. I tak, dobrze się z nim bawię. Spróbowała obojętnie wzruszyć ramionami, ale wcale jej to nie wyszło, dlatego machnęła tylko ręką i rzeczywiście skierowała się w stronę kapliczki, samej też coraz wyraźniej czując, że dobrze im to zrobi. — Nie jest na sprzedaż — bezwzględnie i natychmiast ucięła ten temat, zerkając na niego przez ramię. Nie bez trudności popchnęła zniszczone drzwi, sprawiając, że wiekowy budynek stanął przed nimi otworem. Zawahała się i zanim choćby zrobiła krok do środka, zatrzymała się przy bracie, stając bliżej niego niż do tej pory. Odnalazła wzrokiem jego czyste, niebieskie spojrzenie — Jak możesz w ogóle mnie o to prosić, LJ. Pozując, wspięła się na jakiś absolutny szczyt zaufania, o który wcześniej bym jej nie podejrzewała... i miałabym oddać go za... pieniądze? To jakbym sprzedała komuś kawałek jej duszy, Ty... zwariowałeś chyba. — Westchnęła i weszła do środka, znów napotykając trudności z ustaniem w miejscu. Wydeptywanie nerwowych ścieżek również było u nich rodzinne, nie trzeba było znać ani jednej, aby drugiej strony, by od razu dostrzec podobieństwo. — To był przypadek. Nie miał trafić na wystawę, nikt nie miał o nim wiedzieć. Zaplątał się z innymi obrazami i dziadek myślał, że tak miało być, byłam wtedy na egzaminie — wyjaśniła mu w końcu przyczynę całej tej sytuacji. Dla niej też było to pokręcone, ale wierzyła głęboko, że skoro stało się tak, a nie inaczej, to widać tak właśnie miało być. — Ale widziała to. Wie o tym. I sama zgodziła się, żeby został na swoim miejscu.
Włoski temperament - nawet jeśli nie odziedziczył go w pełni, bywał prawdziwym utrapieniem, kiedy nie potrafiło się pod wpływem emocji kontrolować zmian związanych z metamorfomagią. Z tego powodu starał się omijać wszystko, co mogło doprowadzić go do takich skrajności, ale nie spodziewał się nigdy, że wystawa obrazów siostry może się tak skończyć. Nie spodziewał się również z jej strony słów, które w podobny sposób sugerowałyby odpowiedzi, jakich prawdziwości nie chciał dać wiary. Lei wiedziała, z czym borykał się niemal od roku, więc podejrzewał, że nie zrobiłaby niczego, co mogłoby mu zaszkodzić, o ile w grę nie weszłyby również jej uczucia. Z tego powodu mimowolnie bał się, tak - bał się, że to nie była jedynie próba odegrania się na nim za jego ton i sposób, w jaki się do niej zwrócił. Nie chciał jednak o to pytać, nie chciał przekonywać się, czy ma rację, czy jednak przeceniał ich więź jako rodzeństwa. Nie chciał tego testować, więc o wiele wygodniej było zmienić temat na coś, co było równie interesujące, a widząc reakcję siostry, LJ jedynie zmrużył odrobinę oczy. Zachowywała się, jakby próbowała się przed czymś obronić, co w jednej chwili sprawiło, że miał ochotę się cicho zaśmiać. Miał wrażenie, że sam zachowywał się podobnie, choć mógł się mylić. Mógł bardziej szaleć, a Lei mogła rzeczywiście jedynie dobrze się bawić. Z tego powodu lekko wzruszył ramionami, kopiąc jeden z kamyków na ścieżce. - Jedzie na wakacje i zastanawiałem się, czy pamięta, jakie masz oczy i jak bardzo będę mógł się do niego zbliżyć, nim się zorientuje, że to nie z tobą rozmawia - odpowiedział, spoglądając na siostrę, w tym samym czasie zmieniając twarz tak, aby wyglądała jak jej. Mrugnął do niej zaczepnie, po czym sięgnął po medalik, aby otworzyć go i po chwili wrócić do własnego wyglądu. Nie zrobiłby nic, co mogłoby zaszkodzić relacji jego siostry, ale nie mógł nic poradzić na chęć przetestowania Darrena. Nie miało to jednak sensu, jeśli nie było między nimi nic poza przyjaźnią i zabawą. W takie układy LJ nie widział konieczności mieszania się, wręcz dopingując siostrę. Niech przynajmniej ona ma się dobrze. Wszedł za Lei do kapliczki, zaczynając mieć dziwne wrażenie wypełniania, jakby nagły przypływ natchnienia, a jednak nie do końca. Zignorował to, skupiając się na słowach siostry, nie wiedząc, czy był zirytowany jej twardym, jasnym postawieniem sprawy, czy zadowolony, bo to znaczyło, że nikt inny również nie będzie mógł powiesić sobie na ścianie podobizny Brandon. - Wolałem wydać wszystkie galeony, żeby go kupić, niż żeby jakiś obleśny niby koneser sztuki miał jej obraz u siebie - przyznał cicho, nie patrząc jednak na siostrę, wiedząc, jak żałośnie w tej chwili brzmiał, mając ochotę samemu sobie przyłożyć w tej jednej chwili dla opamiętania. - Podejrzewam, że to nie było dla niej łatwe, bo nie dość, że pozowała, to jeszcze w wannie... Jednak efekt jest piorunujący. Naprawdę pokazał nie tylko jej piękno, ale i twój talent - dodał, w końcu unosząc spojrzenie na siostrę, uśmiechając się ciepło do niej. Cieszył się, że jednak zdołała stworzyć obrazy idealne na wystawę, że dziadek zgodził się to zorganizować, a ich ojciec nie próbował się wybijać na jej debiucie. To było ważne dla każdego, gdy był artystą - aby w końcu zostać zauważonym, a obrazy, jakie zostały zaprezentowane zwiedzającym, zdecydowanie przykuwały uwagę. - A co do pozyskiwania modelki... Chyba nie chciałbym, żeby mi pozowała. Jasne, chciałbym pokazać jej, na czym to polega, jak wygląda moja praca z modelami, ale nie chciałbym, żeby stawała przede mną. Nie chciałbym, żeby miała wrażenie, że jest... Nie chcę kolejnego nieporozumienia, bo tych mam już serdecznie dość. Nie wiem, gdzie leży problem, ale mam wrażenie, że nie potrafimy się zrozumieć, że stale dociera do nas połowa tego, co mówi drugie i... - urwał, zatrzymując się w miejscu, gdy dziwne uczucie rozpierania zaparło mu dech w piersi. - Ale właściwie nie powinienem cię tym zanudzać. Jakieś propozycje kupna pozostałych obrazów, albo wspólnej pracy już otrzymałaś? - dopytał, próbując zmienić temat, będąc jednocześnie tego niesamowicie ciekaw. Miotał się między dwoma tematami, o których mógłby rozmawiać godzinami, dodając ewentualnie temat podbojów Lei, gdyby tylko zechciała zwierzyć się bardziej z relacji z byłym prefektem. Zdecydowanie rodzinnie mieli słabość do funkcyjnych Krukonów.