Czy czarodzieje wierzą jeszcze w kogoś poza Merlinem lub Morganą? Niektórzy powiedzą Ci, że tak. Zwierzą się może też z codziennych modlitw, składania ofiar czy przedziwnych praktyk magicznych, mających udobruchać ich Boga, a z kolei inni zaprzeczą. Wyznając absolutną niewiarę, uśmiechną się lub wręcz wyśmieją taką herezję, potraktują Cię pogardliwie lub uniosą się dumą, oburzeni, że pytasz ich o coś takiego. Ciężko określić czy tajemnicza, dawno już opuszczona kapliczka, wybudowana na obrzeżach Doliny Godryka była postawiona przez czarodziejów czy może przez mugoli. Jej historia sięga tak odległych czasów, że właściwie ciężko jest wychwycić moment jej powstawania, ale to samo tyczy się również jej upadku. Mury kruszeją rok w rok, a nieświadomi niczego mieszkańcy prowadzą codzienne życie tuż obok, być może, siedziby dawnego Boga. Dziś to miejsce jest jedną, wielką niewiadomą, kuszącą przedziwną magią, która, podobno, uzdrawia ciężko chorych i działa prawdziwe cuda. Tylko, że im więcej pozytywnych opinii, tym również pojawiają się te oskarżycielskie. Przeklęta kapliczka, mówią, sprawia, że kobiety ronią łzy nad straconymi dziećmi, a mężczyźni opadają z sił, przykuci do łóżek przez ciężkie choroby. Odważysz się przekonać jak jest naprawdę?
Uwaga! Wchodzisz tu na własną odpowiedzialność! Kostki, które tu wyrzucisz mogą ci dać bardzo duży potencjał magiczny, niesamowite przedmioty itp. Jednak możesz też zachorować na nieznaną chorobę, poważnie się poranić lub stracić dużo pieniędzy. Zanim rzucisz kostką, upewnij się, że znasz zasady wynikające z rzutu.
1 - Kiedy zbliżasz się do kapliczki, masz wrażenie, że coś lub ktoś Cię obserwuje. To dziwne uczucie nie zanika wraz z kolejnymi krokami, a wręcz osiąga apogeum, w chwili, w której zaciekawiony dotykasz zmurszałego kamienia tworzącego niewielki ołtarzyk, zasłany liśćmi opadłymi z okolicznych drzew.
Spoiler:
Jak się okazuje, nie był to dobry pomysł. Wraz z chwilą, w której Twoje palce odrywają się od kamienia, uderza w Ciebie przedziwna fala magii. Przez moment wręcz musiałeś poczuć się oszołomiony i być może bardzo zaskoczyło Cię to co nastąpiło chwilę później: z Twojego nosa eksplodowała fala czerwieni, będąca niczym więcej jak okropnie intensywnym krwotokiem z nosa. Jednakże, nie ma tego złego. Kiedy dochodzisz do siebie, zauważasz, że stoisz teraz na czymś śliskim i przeźroczystym. Zdobywasz pelerynę niewidkę.
2 - Zbliżasz się do kapliczki, a towarzyszące Ci uczucie niepokoju staje się powoli męczące. Nie możesz być pewien tego, co czeka Cię w tym miejscu, owianym wyjątkowo nieprzychylną sławą, a przedziwna magia wyczuwana przez Ciebie w powietrzu nie napawa entuzjazmem. Nagle zatrzymujesz się chcąc się rozejrzeć (wtedy dostrzegasz przeszkodę tuż przed sobą) lub po prostu dalej maszerujesz, potykając się o coś, co ukryła kupka zeschłych liści, śnieg lub dowolna przeszkoda odpowiednia dla danej pory roku. Kiedy bliżej się przypatrujesz, okazuje się, że przed Tobą leży niewielka sterta starych, obgryzionych do cna kości, z tym, że bardzo ciężko stwierdzić czy należały do człowieka czy zwierzęcia.
Spoiler:
Jeśli je rozgarniesz, będziesz mógł znaleźć nową - starą różdżkę (wylosuj ją w odpowiednim temacie). Trudno powiedzieć w jaki sposób się tutaj znalazła, ale z pewnością jej dawny właściciel już dawno nie żyje, a magiczny patyk należy już do Ciebie (wystarczy, że go dotkniesz, a wyrzuca z siebie iskrę, meldując posłuszeństwo nowemu panu).
3 - Nie wiesz czy to Twoja zasługa, czy dzisiaj kapliczka jest po prostu łaskawa, ale nie prześladuje Cię ani dziwne uczucie bycia obserwowanym, ani żadne słabości. Bez większego problemu podchodzisz do ponurego ołtarza, przy którym stoi wysoki świecznik z zaskakująco nową, czerwoną świecą.
Spoiler:
Dorzuć dodatkową kostkę: Parzysta – nie zwracasz uwagi na świece i odchodzisz z pustymi rękoma. Nieparzysta – zapalasz świece. Przez chwilę obserwujesz rozedrgany płomień, a kiedy spoglądasz pod nogi, dostrzegasz, że pojawiła się przy nich buteleczka z eliksirem Colore Inversio, który możesz ze sobą zabrać.
4 - Wszystko jest dobrze do czasu. Może udaje Ci się nawet wejść do kaplicy, a może i nie. W każdym razie po chwili dopada Cię ogromny, paraliżujący ból w podbrzuszu.
Spoiler:
Jeśli jesteś kobietą – czujesz jak coś spływa Ci po nodze, a kiedy badasz co to takiego, okazuje się, że zaczęłaś niekontrolowanie krwawić z dróg rodnych. Jeśli jesteś w ciąży - tracisz dziecko, co wymaga wizyty na oddziale położniczym szpitala Świętego Munga. Jeśli nie - udaje Ci się samodzielnie powstrzymać krwotok, ale z pewnością będziesz odczuwała silne bóle przy jakimkolwiek większym wysiłku przez trzy tygodnie. Jeśli chcesz, możesz przebadać się i wyleczyć w szpitalu. Spędzisz tam fabularny tydzień, ale nie będziesz musiała przejmować się bólami. Jeśli jesteś mężczyzną – nie wiesz co się dzieje, dopóki Twoje własne ciało nie zaczyna Cię zaskakiwać. Doznajesz absolutnej impotencji, jaka będzie prześladować Cię przez aż dwa miesiące, chyba że skontaktujesz się w magomedykiem.
5 - Tajemnicza kaplica niesamowicie Cię inspiruje! Ledwie znalazłeś się w jej pobliżu, a poczułeś jak wypełnia Cię nieznana, przyjazna magia, rozjaśniająca wątpliwości i wspaniale rozwijająca Twoje zdolności magiczne.
Spoiler:
Twój kuferek właśnie powiększa się o 2 punkty, jakie możesz doliczyć do zaklęć i opcm.
6 - Miałeś prawdziwego pecha. Nie zdążyłeś nawet dojść do kaplicy, a już potknąłeś się o wystający korzeń i niefortunnie stanąłeś. Nie ma szans, aby w związku z tym pękła Ci jakakolwiek kość, ale złośliwa kapliczka chyba zadbała o to, abyś miał jednak okazję trochę pocierpieć.
Spoiler:
Jeśli masz poniżej 10p z magii leczniczej w kuferku – ogromny ból niemalże całkowicie odbiera Ci chęć do chodzenia. Przy każdym kroku czujesz, jakby Twoja kość roztrzaskiwała się na setki kawałków. Musisz udać się do lekarza, w przeciwnym wypadku podobne, fantomowe dolegliwości będą Cię nawiedzały jeszcze przez 2 tygodnie fabularnej gry. Jeśli masz powyżej 10p z magii leczniczej w kuferku – postanawiasz na wszelki wypadek samodzielnie rzucić kilka zaklęć na swoją nogę. Zabezpieczasz ją tym samym przed atakiem groźnej magii i udaje Ci się wyjść z tego bez szwanku.
Autor
Wiadomość
Fillin Ó Cealláchain
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175
C. szczególne : czarne, wąskie ubrania; mocny irlandzki akcent; prawie udany tatuaż na szyi, nad karkiem : all four boyd;
Myślę, że umiejętności gładkiej rozmowy mogę ostatnimi czasy zaliczyć do moich atutów, bo widocznie nawet w przypadku kogoś kto jest wybuchowy, łatwo poddaje się emocjom, potrafię z jakąś nieznaną mi wcześniej siłą przebić się tak, by uśmierzyć ewentualne spory, czy niezgody. Nie jestem też pewny co sprawia zgubnie, że można mi ufać, ale myślę, że to moje lekkie podejście do życia, które jest zazwyczaj chętnie przez innych. - Powiem szczerze, że tak naprawdę wychodzenie na piwko to jedna z moich ulubionych aktywności fizyczny; cała reszta to jakieś głupoty. No oprócz latania na miotle - przyznaję się do swojego inwalidztwa jeśli chodzi o takie rzeczy ze wzruszeniem ramion. Też śmieję się sam ze swoich słów, ale wzruszam ramionami zdając się na los i przeznaczenie, w które nie wierzę. Najwyżej jakoś wywinę się z tego później. - Zdaję się na ciebie, nie mam zielonego pojęcia które to jest - mówię włączając w moją wypowiedź jakże sprytnie sytuacyjny żarcik. Brawo ja. - W zasadzie jestem fanem zwykłych, irlandzkich piw, ale widocznie dobrze trafiłem z tymi dziwnymi smakami... - przyznaję szczerze i jestem niesamowicie zadowolony z tego, że wyszło jak ty akurat jesteś szczerą fanką najdziwniejszych rzeczy do spróbowania. Takie na które ja ze zdumieniem kręciłbym głową, bądź krzywił się nieznacznie. - Okej, zaufam Ci i trzymam za słowo. Ja z kolei jestem mistrzem przyrządzania parówek, więc jakbyś chciała spróbować mojej kuchni... cóż Boyd jest zawsze pod wrażeniem, więc to mówi samo za siebie - mówię dalej jakby mój przyjaciel żywiący się na frytkach, kalafiorach i piwkach był jakimkolwiek wyznacznikiem jeśli chodzi o dobry gust w sprawie jedzenie; ale przecież go nie znasz, więc chociaż przez chwilę mogę podtrzymywać pozory. - Dokładnie! - cieszę się na szczęśliwą wróżbę wynikającą z piwa. - Ale najpierw będzie nietypowe i dziwne - mówię pokazując na Twoje piwo, bo przecież nie można powiedzieć, że Twój smak od razu zaliczał się do takich najzdrowszych, kojarzących się z fit przekąskami. Krzywię się kiedy myślę, że muszę mówić o poważniejszych rzeczach, ale chyba poniekąd wypada skoro tak spędzamy razem czasem, potem znikam i... no nie wiem, czuję się zobligowany, choć niechętny. - Mamy ten przytułek dla duchów i moja babcia czasem wpuszcza okropne dziady, które nie chcą wyjść, a ponieważ ona sama... siedzi w domu i nie wychodzi, musiałem się nią zająć, znaleźć specjalistę i takie tam... - tłumaczę trochę trzy po trzy i upijam tyle samo łyczków mojego zielonego jak Irlandia piwka. - Potem już sam nie wiedziałem co powinienem zrobić i tak się zachowałem jak debil! No nic, na feriach pobiłem też parę szczytów nierozsądności, ale co był to było! Może być? - pytam i stukam naszymi butelkami z przepraszającym uśmiechem, siadając odrobinę bliżej. - Ej, poznałem Jerry'ego, spoko ziomek - mówię nie wiem po co, może po prostu żeby sprawdzić Twoją reakcję, kiedy ja uśmiecham się głupio. Czasem zwyczajnie trudno mi się powstrzymać od gadania głupot.
Naprawdę zaskakiwało ją to, jak przyjemnie i miło jej się spędzało czas z Fillinem. Sama zasypywała się aktywnościami do bólu, każdą wolną chwilę wykorzystywała na to, żeby zrobić coś nowego, coś rozwinąć, poprawić, znaleźć jakieś wyjątkowe, niecodzienne zajęcie, tak, żeby mogła poczuć, że w jej życiu naprawdę coś się dzieje. Bała się nudy, była przerażona na perspektywę spokojnego, normalnego życia, obiecywała sobie, że ciągle będzie starać się o więcej, próbować skoczyć wyżej (co z tym wzrostem było nie lada wyzwaniem!) i w końcu sięgnie czegoś, czego będzie naprawdę warto dotknąć. Kochała quidditch, taniec, niemal każdy sport, który pozwalał jej się chociaż trochę wyładować i pozbyć nadmiaru emocji. Piwkowanie nie było do końca w jej stylu, chociaż imprezy też lubiła - tylko bardziej te aktywne, taneczne. A jednak siedzenie tu z nim teraz na wygodnej kanapie i popijanie alkoholu wydawało jej się perspektywą idealną. Niepokojąco przyjemną. - Ja bym chyba jednak postawiła na taniec, chociaż przyznam, że tą pasją może też mnie zarazisz - na potwierdzenie swoich słów upiła kolejnego łyka. Zaśmiała się na kolejne jego słowa i kiwnęła głową. - Zdecydowanie tak jest ciekawiej. A co do parówek, to chętnie skorzystam, uwielbiam poznawać nowe smaki - zażartowała, kręcąc głową. - Tak, to brzmi wyjątkowo prawdopodobnie. Z tym dziwnie już poniekąd zaczęliśmy - zauważyła, odgarniając włosy za ucho, bo ich początek znajomości był dość specyficzny i przede wszystkim zaczął się od bardzo, bardzo pijanej Sol, co pewnie nie było najlepszą wizytówką. A jednak póki co szło to w ciekawym kierunku, więc nietypowe początki nie zawsze muszą źle wróżyć, nie? Słuchała go uważnie i chociaż nie zdradzał zbyt wielu szczegółów,rozumiała, jak delikatne mogą być kwestie rodzinne. Nawet gdyby powiedział wszystko, pewnych rzeczy po prostu nie dało się przekazać, relację z ludźmi bywały dziwne, a z członkami rodziny - totalnie pokręcone. Problemy na tym tle zawsze potrafiła zrozumieć. - Całkowicie wybaczone - uśmiechnęła się, zderzając z nim, jednak zaraz ten uśmiech spełzł z jej twarzy i odchrząknęła. - Cóż, mam trochę inne zdanie na ten temat - spięła się automatycznie na wspomnienie o gryfonie. To był wyjątkowo drażliwy temat, między nimi było dużo niedopowiedzeń i żalu, przynajmniej ze strony Sol.
Gunnar Ragnarsson
Wiek : 26
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 188 cm
C. szczególne : blizna z pazurów wzdłuż kręgosłupa do połowy pleców; na ramionach tatuaże run nordyckich wpisanych w islandzką, mistyczną symbolikę i zarys skalnych grani
Nie chodziło nigdy o to, kto komu co zrobił i dlaczego. Nie znali się na tyle, żeby móc sobie nawzajem coś zrobić, dotknąć się w jakiś sposób. Przede wszystkim rozchodziło się chyba o wielkie niezrozumienie między nimi. Nadawali na zupełnie innych falach. Pomimo pierwszego wrażenia zgodności, nie mieli ze sobą żadnych elementów wspólnych. W zachowaniu, poglądzie na świat, oczekiwaniach co do drugiej osoby. Powinni w końcu pogodzić się z faktem, że zwyczajnie nigdy nie zostaną nawet zwykłymi znajomymi, skoro neutralne rozmowy też im nie wychodziły. Gunnar mógł poczuwać się do odpowiedzialności za obolałe nadgarstki Melusine, ale nic więcej… Odprowadził ją wzrokiem pozbawionym sympatii i współczucia. Siadł z powrotem na trawie przy jeziorku i prychnął, zwracając głowę ku swojemu psu. — Widziałeś to? Kobiety… Wczesał dłoń w sierść swojego kompana, zwieszając głowę. Drugą rękę opierając na karku, zdał sobie sprawę, że nie ma do tego siły… Zrozumienia kobiety, która nie chce być zrozumiana. Jedynie zabawiana.
przepraszam, ja tu szybko zaraz skończę, bo brakuje mi jeszcze jednego posta
- Hau hau - odpowiedział mu Duch, machając żywo ogonem, gdy pan do niego przemówił i nawet zaoferował mu pieszczotę. Wyrzucił jęzor z pyska, dysząc szybko jakby chciał tym zasygnalizować jak mu teraz dobrze, ale nie otarł się o rękę, aby prosić o więcej. Nie był aż tak pozbawiony godności. Zamiast tego wstał nagle i nastroszył uszy, bo dosłyszał najwidoczniej coś, czego Gunnar ani nie dostrzegł, ani nie zbadał słuchem. Jego wzrok skupiony był daleko, daleko w gęstwinie krzaków naprzeciwko i pewnie, gdyby tylko jego pan postanowił go teraz złapać, urwałby sobie głowę, bowiem zamiast czekać i obserwować, Duch wyskoczył nagle przed siebie. Pognał wprost w nieznane, węsząc szaleńczo z nosem uniesionym (o dziwo) w górę. Może zwęszył jakiegoś pieczonego kurczaka? Może ognisko? Wpadł z rozpędu pomiędzy liście, zatapiając pysk w niewielkim stworzonku. Gonitwa nie trwała wcale długo. Upolował… królika, zdaje się nawet lekko rannego. Jak przystało na lekko zdziczałe zwierzę wbił w niego zęby szybciej, niż ktokolwiek mógł się spodziewać. Zanim Gunnar dotrze do krzaków, zapewne uwali sobie cały pysk krwią.
______________________
Gunnar Ragnarsson
Wiek : 26
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 188 cm
C. szczególne : blizna z pazurów wzdłuż kręgosłupa do połowy pleców; na ramionach tatuaże run nordyckich wpisanych w islandzką, mistyczną symbolikę i zarys skalnych grani
Ostatni raz, kiedy Duch tak wyrwał, to nie wróżyło nic dobrego. Gunnar poderwał się z miejsca, patrząc za psem znikającym w krzakach prędzej niż on sam zdażył dobiec do połowy polany przed lasem. — Duch! Tylko, żeby mi to nie był kolejny zając! Bo właśnie tak ostatnio go spotkał. pochylonego nad truchłem biednego, dzikiego roślinożercy. Niby rozumiał, że wilczur był nieokiełznanym zwierzem, ale... to on mu póżniej domywał pysk. Źle go karmił? Nie dość dużo wydawał na kilogramy surowego, krwistego mięsa? Antrykotu. Sam w życiu dla siebie go nie kupił, ale dla Ducha... Jakby wiedział, że Duch woli zwykłe króliki... nie poszłoby mu to tak po kieszeni. Wyklinając w duchu przedzierał się przez gałęzie, próbując nie zgubić tropu po Duchu. Docierając do niego, westchnął głośno, przykładając dłoń do twarzy. — Ja pierdolę. Królik. Poważnie? Przynajmniej znów nie zając, prawda? Pozwalając skończyć pół-wilkowi jego żer, zgarnął go chwilę później zaklęciem, karając go za nadgorliwość Aquamenti prosto w pysk. Co by atakowanie każdego żywego stworzenia nie weszło mu w nawyk. Jeszcze zabiłby czyjegoś kota... lub pożarł Cassiusowego pufka pigmejskiego. Opieka nad wilczurem to byla większa odpowiedzialność niż Ragnarssonowi z początku się wydawało.
zt
Boris Zagumov
Wiek : 42
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : Blizny po gniciu na szyi, klatce piersiowej i górze brzucha, rytualny krwawy znak na małym palcu prawej ręki, naszyjnik Ariadne zawsze zawieszony na piersi oraz mocno zmęczona twarz z widocznie podkrążonymi oczyma, które wydają się zapadać w sobie
Druga wyprawa mężczyzny zapowiadała się podobnie do tej pierwszej, czyli nie najlepiej. Tym razem jednak, Boris nie potknął się o żaden korzeń, bo był na tyle uważny, żeby wypatrywać rozmaitych przeszkód, które mogą się pojawić pod jego nogami. Gdy tak zbliżał się do kapliczki, zauważył coś dziwnego. Gdy podszedł bliżej, by przyjrzeć się znalezisku, dostrzegł, że są to czyjeś kości. Wybielałe na słońcu resztki któregoś ze śmiałków, który zapuścił się w te okolice, na nic mu się nie mogły przydać, dlatego kopnął je ze złością. Na jego szczęście, kątem oka dostrzegł coś, co przykuło jego uwagę. Była to różdżka, która najpewniej należała do nieboszczyka, a po tym jak Boris zbliżył się do niej, już zmieniła właściciela. Teraz to Rosjanin miał nad nią pełną władzę.
Lara Burke
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175 cm
C. szczególne : Kolczyk w nosie, oraz obok dolnej wargi, bardzo jasne włosy często ma przy sobie swojego nieśmiałka. Powoli wraca na właściwe tory
Kostki na wejście:2 Wielokrotnie wcześniej słyszała, że zagłębianie się do Doliny Godryka może nie być najlepszym pomysłem w momencie, kiedy nie było się pewnym swoich umiejętności magicznych. Wiele tutaj można było spotkać miejsc, gdzie wszystko pragnęło Cię zabić, rozszarpać, lub przynajmniej zniszczyć esencję twojej duszy. Wspaniale... Nic dziwnego, że posiadając taki nastrój, jaki aktualnie panował w jej wnętrzu, Lara postanowiła, że szukanie Lunaballi, o których ostatnio tyle czytała w tym właśnie miejscu, będzie wprost idealnym rozwiązaniem! Różnorodność fauny i flory była tutaj zdecydowanie większa, niż w bliższych częściach Londynu, a ktoś jej powiedział, że jeśli gdzieś ma spotkać te zwierzątka, to z pewnością w Dolinie. Wpierw jednak musiała poczekać do pełni. Wiedziała już, że Lunaballe opuszczają swoje norki tylko w momencie pełni księżyca, a ona naprawdę bardzo chciała je spotkać. Ostatnio jej fascynacja odnośnie magicznych stworzeń wzrosła do tego stopnia, że po prostu uznała za konieczne zobaczenie tych tańców godowych, o których tyle czytała. Teleportowała się w okoliczne tereny Doliny Godryka, kiedy tylko zmrok już zapadł. Odnalezienie Lunaballi nie stanowiło dla niej większego problemu. Powychodziły już one ze swoich norek. Kiedy to uczyniły wszędzie w większych bądź mniejszych ilościach można było znaleźć ich odchody. Świeciły się one delikatnym srebrzystym blaskiem, będąc czymś w rodzaju ścieżki, którą Lara wiedziała, że musi podążać, aby odnaleźć zwierzątka. Wiedziała również, że wykorzystanie ich odchodów do uprawy magicznych roślin mogłoby być bardzo opłacalnym zadaniem, ale nie widziała siebie w roli zbierającej zwierzęce kupy i sprzedającej za grube galeony. Bez przesady… Ślady zwierząt doprowadziły ją w okolice starej, zrujnowanej kapliczki, która wyglądała, jakby od wielu lat była kompletnie nieużytkowana i zapomniana przez czarodziei, jacy mieszkali w pobliżu. Choć był to kiedyś zapewne wspaniały budynek, teraz nie zwróciła na niego większej uwagi, bo zauważyła cel swojej podróży! Przynajmniej pół tuzina Lunaballi znajdowało się niedaleko niej, tym samym zapierając dech w piersiach gryfonki. Ciche westchnienie wyrwało się z jej ust, kiedy obserwowała zaloty, jakie męskie osobniki wykonywały względem samiczek. Jak kiedykolwiek wcześniej mogła sądzić, że magiczne stworzenia są za bardzo udziwnione?! Były wręcz wspaniałe! Burke miała ogromną ochotę podejść do nich, dotknąć, ale jednocześnie nie chciała ich w żaden sposób spłoszyć. Dlatego postanowiła obserwować je z bezpiecznej odległości, napawać się ich majestatyczną sylwetką i wspaniałymi, wielkimi oczami. Wydawały z siebie odgłosy, których nawet w najpiękniejszych snach nie byłaby w stanie sobie wyobrazić. –Niesamowite – szepnęła tylko do siebie. Spędziła tak godzinę, może trochę więcej czasu. Kompletnie straciła rachubę, zbyt zaabsorbowana tymi zwierzątkami. Kiedy jednak postanowiła wydostać się z tego miejsca, zaczęło towarzyszyć jej uczucie niepokoju. Zaczęła zastanawiać się, jakim cudem Lunaballe mogły wybrać takie miejsce na teren odbywania swoich godów. Zaczęła wycofywać się z tego miejsca i mało brakowało, a straciłaby zęby. Potknęła się o stertę starych kości… Mdłości zaatakowały jej ciało. Nie przypominała sobie aby Lunaballe były ludożerne i miała nadzieję, że faktycznie tak nie jest. Coś jednak zmusiło ją do odgarnięcia sterty kości, a wtedy jej oczom ukazała się… różdżka. Kusiło ją, więc złapała różdżkę w dłoń, a wtedy posypały się z niej niewielkie iskry. Czyżby zdobyła nowy magiczny patyk? Wszystko na to wskazywało. Nie ma co, owocny wieczór. Nie dość, że bliżej poznała zwyczaje Lunaballi to jeszcze znalazła różdżkę!
/Zt.
Valeria Albescu
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 175 cm
C. szczególne : przenikliwe spojrzenie, bladość, silna obecność pomimo milkliwości, ciężki akcent, blizna po poparzeniu na lewym ramieniu powyżej łokcia
Nie miała już pomysłów, gdzie i jak szukać odpowiedzi – a myśl o poszukiwaniach nie dawała jej spokoju. W trakcie rutynowej medytacji odpływała do nich myślami, nie mogła spać, zapominała o jedzeniu. Valeria miała wrażenie, że jej życie stanęło w miejscu, zatrzymane elegancko wykaligrafowanym pismem babci i wciąż powracającym echem bolesnych słów odbijających się wciąż od ścian w jej domu. Z trudem tam wytrzymywała – dlatego zatrzasnęła za sobą drzwi wejściowe, żeby odetchnąć już stygnącym, wieczornym powietrzem. Nie miała konkretnego celu, nie wiedziała, dokąd zmierza. Szybki marsz pomagał uspokoić myśli, a chłodny wiatr studził wzbierające emocje. Tak zaaferowana swoimi sprawami, nadal nie zwiedziła dokładnie Doliny Godryka od czasu swojej przeprowadzki – ale skręciła w ścieżkę oddalającą ją od centrum miasteczka, by omijając ludzi, dać się na obchód okolicznych terenów. Oddychając głęboko, krążyła po okolicy, kilka razy wstępując na ścieżki, które już przed chwilą przebyła – zbyt zatopiona w myślach, żeby obrać jakiś konkretny kierunek. Przed oczami zamajaczyły jej skruszałe mury kaplicy, które zdawały się przyciągać jej wzrok tajemniczą mocą – i zaabsorbowana tym widokiem, nie zauważyła wystającego korzenia, o który zahaczyła stopą. Wyrwał jej się cichy okrzyk, gdy noga wygięła się pod jej ciężarem – i już sądziła, że udało jej się uniknąć większych szkód, bo odzyskała równowagę – ale gdy tylko znów oparła się o tę nogę, rozdzierający ból rzucił ją na kolana, tym razem wydzierając z niej głośniejszy okrzyk. Odwróciła się, siadając na poboczu ścieżki, by zbadać zranioną nogę. Podciągnęła nogawkę dżinsów, ze zdumieniem obserwując szybko wstępująca opuchliznę. Co do…? Jakim cudem udało jej się tym niewinnym potknięciem doprowadzić do aż takich szkód? Westchnęła ciężko i spróbowała się podnieść, ale poległa; aż zacisnęła zęby na dłoni zwiniętej w pięść, żeby nie krzyknąć znowu. Jej noga była zupełnie bezużyteczna. Przeklęła cicho pod nosem, chowając twarz w dłoniach. To miał być tylko krótki spacer. Niech to szlag.
Dragos Fawley
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185
C. szczególne : agresywne rysy twarzy, poparzone prawe ramię, blizna na lewej łopatce, czasami dziwny akcent
Długo bił się z myślami czy powinien wybrać się do Doliny Godryka w poszukiwaniu jedynej osoby, która mogłaby mu wytłumaczyć co właściwie wydarzyło się miesiąc temu. Jego całe życie zostało wywrócone do góry nogami. Każdy dzień wyglądał tak samo żałośnie, a odbicie w lustrze szeptało mu, że wcale nie jest lepiej. Smutek wysypywał się z oczu, tworząc głębokie, sine koryta, w których nie było już miejsca na łzy. Skóra przybrała odcień poszarzałego od słońca pergaminu i nawet piegi, zwykle wesoło zdobiące nos i policzka, po prostu zgasły. Usta utraciły zdolność wygięcia się w coś na kształt uśmiechu, nawet tego ironicznego. Po prostu zapadł się w sobie i tkwił nad przepaścią. Od skoku w te odmęty poczucia porażki i niespełnienia najważniejszej misji (obiecałem, że ją odnajdę) dzielił go krok. W końcu zdecydował się, aby tam pójść. Miał w sobie jeszcze resztki rozsądku, które nakazywały mu teleportować się w okolice Doliny, a nie stricte pod dom Vlady. Spodziewał się, że jej posesja jest chroniona zaklęciami broniącymi przed intruzami, których naruszenie mogłoby spowodować rozszczepienie się. A tego, bez odpowiedniego eliksiru, nie byłby w stanie ogarnąć. Pewnym krokiem szedł przed siebie. Po kilkunastu minutach wędrówki zorientował się, że zdecydowanie nie są to tereny, w których ktoś wybudowałby dom. Natrafił na miejsce, które wyglądało na opuszczone i kompletnie zdewastowane. Podszedł bliżej, uważnie obserwując okolicę i podziwiając nadszarpnięte zębem czasu mury.. kapliczki? Jak widać, zbłądził po raz kolejny, ale skoro już tu przyszedł, postanowił zbadać to przedziwne miejsce. Powietrze było gęste i naznaczone ciężką aurą. A może to po prostu od czasu odczytania listu tak ciężko mu się oddychało, jak gdyby organizm sam bronił się przed niezbędną do życia dawką tlenu? Wtem głuchą ciszę rozdarł krzyk. Wyciągnął różdżkę i uważnie rozejrzał się dookoła. Oczy stopniowo przyzwyczajały się do powolnie zapadającego mroku. Ujrzał w oddali postać i niesiony instynktem, wyruszył w jej stronę. Gdy był na tyle blisko, aby rozpoznać sylwetkę, przekleństwo samo wydarło się z jego ust. - Kurwa, Val. Nieznanego pochodzenia siła ścisnęła go za gardło. Przez ułamek sekundy zastanawiał się czy powinien do niej podejść, ale choćby nie wiadomo ile ich dzieliło – zawsze przemawiała przez niego troska. Kurwa, powtórzył w myślach, zbliżając się do kobiety. – Czy ty zawsze musisz.. – zaczął tyradę, urywając ją w połowie. Wspomnienia z ich poprzedniego spotkania wróciły ze zdwojoną mocą. Szereg przekleństw w ojczystym języku (zauważył, że w ostatnich dniach coraz częściej przestawiał się na rumuński) co rusz opuszczał wargi Dragosa, gdy czujnym okiem obserwował Valerię. Schylił się lekko i w automatycznym odruchu, dotknął jej kolana, nienaturalnie wykrzywionego. – Musi zobaczyć cię lekarz.
C. szczególne : przenikliwe spojrzenie, bladość, silna obecność pomimo milkliwości, ciężki akcent, blizna po poparzeniu na lewym ramieniu powyżej łokcia
Spięła gwałtownie mięśnie, słysząc znajomy głos. Obróciła natychmiast głowę, z uwagą obserwując zbliżającego się Dragosa. Co on tu robił? Ból przeszkadzał jej w zebraniu myśli i w sprawnym odczytywaniu napływających bodźców. Ból promieniujący ze zranionej nogi – i ból, który ścisnął jej klatkę piersiową na jego widok. Odwróciła wzrok i zacisnęła na chwilę powieki, zbierając swoje siły, zupełnie nie wiedząc, czego się po nim spodziewać. Zbyt wiele zamętu wprowadzają do wizji jej własne emocje, wybrzmiały w jej myślach słowa Vlady, teraz aż nazbyt prawdziwe, bo chociaż docierały do niej mgliste wrażenia, pierwszy plan zajmowała nerwowość, wykrzywiająca wszystko w zupełnie nieczytelny bełkot kłębiący się na skraju świadomości. Otworzyła oczy, gdy dźwięk jego kroków się z nią zrównał, ale nie potrafiła skupić na nim spojrzenia, uciekającego gdzieś na boki. Ledwo dotarło do niej zdanie, które wypowiedział. Zawsze muszę co?, miała ochot zapytać bojowniczo, ale słowa ugrzęzł jej w gardle. Wspomnienie ich ostatniego spotkania było zbyt wyraźne. Tylko ona nas łączyła. A jednak zatrzymał się przed nią. Milczała, obserwując go uważnie, jak spłoszone zwierzę. Syknęła, gdy dotknął jej kolana, odsuwając je gwałtownie spod jego ręki. Zabolało. Znów podwójnie. Nie tylko kość miała złamaną, nie tylko stan jej nogi sprowokował do jej odsunięcia, nie tylko przez kontuzję kolano zapłonęło pod jego dotykiem. Czy on zawsze musiał bezpardonowo naruszać jej osobistą strefę? Troska w jego głosie nie pomagała jej w pozbieraniu myśli. – Nic mi nie jest – powiedziała odruchowo, wręcz obronnie. I sama przewróciła oczami na swoje słowa, bo nie dało się ukryć – coś jej było. Westchnęła. Ostatnim, czego teraz chciała, to znaleźć się w tej pozycji w jego obecności, okazać przy nim swoją słabość. Dobrze wiedziała, że było to zupełnie irracjonalne – że ta fizyczna niedyspozycja wcale o jakiejkolwiek słabości nie świadczyła – ale nie potrafiła odnaleźć się w tej sytuacji. Bo co by zrobił, gdyby spotkał ją tu przypadkiem całkiem sprawną? Zatrzymałby się w ogóle, spojrzał w jej stronę? Jeśli litość miała być jedynym powodem, dla którego poświęcał jej uwagę – to nie chciała tej uwagi. – Nie ma takiej potrzeby – powiedziała cicho – trochę w odpowiedzi na jego słowa, trochę na swoje myśli – i rozejrzała się dookoła. Dostrzegłszy leżącą nieopodal gałąź, która mogłaby posłużyć za podparcie, dobyła różdżki i niewerbalnym accio przywołała ją do siebie. Podpierając się na gałęzi, spróbowała wstać bez opierania ciężaru ciała na zranionej nodze – ale zaraz opadła ciężko na trawę. Rumuńskie przekleństwo opuściło jej wargi, zanim znów nie westchnęła ciężko. Zacisnęła powieki. – Czy mógłbyś... pomóc mi się podnieść? – zapytała niechętnie ściśniętym głosem. Chciała czy nie – była w tym momencie na niego zdana.
Dragos Fawley
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185
C. szczególne : agresywne rysy twarzy, poparzone prawe ramię, blizna na lewej łopatce, czasami dziwny akcent
Gdy odsunęła nogę, cofnął swoją dłoń. To odrzucenie zapiekło bardziej niż niejeden płomień, który liznął jego skórę. Schował rękę do kieszeni, tak samo zresztą jak różdżkę – nie była mu potrzebna, bo żadne niebezpieczeństwo nie czaiło się w półmroku. I chociaż do tej chwili tak właśnie traktował jej obecność, coś w nim pękło i z powrotem wpełzło do zamkniętej na kilka zamków skrzynki, schowanej głęboko w odmętach świadomości. Nie miał powodów, aby jej się bać. Tak właściwie – nie miał nic do stracenia. A ktoś, kto mocno wierzy w fakt, że nie poniesie żadnych strat, był cholernie niebezpiecznym graczem. Uniósł brwi, słysząc jej słowa. Powstrzymał komentarz, pozwalając jej na ten pokaz braku fizycznej siły, aby sama się przekonała, że w istocie – coś jej, kurwa, jest. Znał ją na tyle, aby cierpliwie poczekać aż zrozumie, iż bez czyjejś pomocy nie da rady wstać samodzielnie. A zważając na okoliczności – nie było tutaj nikogo, poza nim. Obserwował ją czujnie, żeby w razie potrzeby ofiarować jej swą pomoc. Nie z litości, jak sądziła. Nie ze zwykłej, ludzkiej chęci podania ręki. Wolał nie odpowiadać na pytanie dlaczego. Doskonale znał odpowiedź. I ona, gdzieś podświadomie, również wiedziała czemu. Tylko żadne z nich nie potrafiło powiedzieć tego na głos, w ramach długo szlifowanego wyparcia. Gdy drugie nieudolne potwierdzenie opuściło jej usta, krew w nim zawrzała. – A ja nie mam złych intencji – przywołał słowa Valerii, które w jego stronę wypowiedziała. Przynajmniej chwilowo – tego już nie dodał, w obawie, że znowu powie coś nie do końca przemyślanego, wbijając szpilkę nie tam, gdzie trzeba. Był zbyt zobojętniały, aby dać się wciągnąć w bezcelowe potyczki. Westchnął ciężko, obserwując jak kobieta stara się wstać i udowodnić (sobie czy jemu?), że ma w sobie wystarczająco dużo siły, aby pokonać ból, wykrzywiający jej twarz w grymasie. Po co to robiła? Dlaczego tak usilnie chciała to pokazać? Dobrze wiesz czemu, Dragos. Przewrócił oczami, uświadamiając sobie jak uparta była Albescu. Kiedy poprosiła go o pomoc, zatrzymał niepotrzebną uwagę dla siebie. Między nimi padło wystarczająco dużo zdań, które nigdy nie powinny zostać wypowiedziane. Gęstą atmosferę można było kroić tasakiem – po co dokładać więcej? Bez zbędnego słowa, wciąż jednak ostrożnie, zbliżył się do Val, oferując jej swoje ramię, jednocześnie podając drugą rękę. Te kilka sekund, w trakcie których zastanawiała się czy ją złapać, zdawało się być wiecznością. Otulił go tak bardzo znienawidzony (czyżby?) zapach, że przez chwilę nie potrafił złapać oddechu. Gdy kobieta już stała, próbując zamaskować odczuwany ból, przymknął na moment oczy. Czemu znowu los z nas drwi?, pytał samego siebie, nie mogąc znaleźć odpowiedzi na to proste pytanie. – Wciąż uważasz, że nic ci nie jest? – spytał. Nie planował wkładać w to pytanie aż tyle drwiny. Nie chciał być złośliwy (to ci nowość). – Do kurwy nędzy – zaklął cicho, nie do końca wiedząc, czego konkretnie dotyczy jego komentarz. Jej postawy? Ironii sytuacji? A może jego własnego zachowania, które momentalnie się zmieniło, gdy tylko ją zobaczył? Z niezadowoleniem zauważył, że na krótki moment zapomniał po co tu w ogóle przyszedł. I to wszystko przez Valerię, wciąż, bez zmian, bezustannie mieszającą mu w głowie. – Pozwolisz odprowadzić się do Munga czy będziesz upierać się dalej, że wszystko jest w porządku? Nie jestem w stanie ci pomóc – a chciałbym – ale mam tu parę spraw do załatwienia. Och, jaki był naiwny myśląc, że Valeria nie wydedukuje powodu jego wizyty w Dolinie Godryka.
Valeria Albescu
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 175 cm
C. szczególne : przenikliwe spojrzenie, bladość, silna obecność pomimo milkliwości, ciężki akcent, blizna po poparzeniu na lewym ramieniu powyżej łokcia
Posłała mu nasączone znaczeniami spojrzenie, gdy użył tego zwrotu. Ostrzeżenie mieszało się w nim z rezygnacją. – Wiem – powiedziała cicho, ale stanowczo. W przeciwieństwie do ciebie, wiem, że nie jesteś moim wrogiem. Nie powiedziała tego głośno – mała wrażenie, że wcale nie musi wypowiadać tych słów, aby wiedział, co kryło się pod jej zdecydowanym tonem, a także niechęcią do przyjęcia jego pomocy. Nie chciała zaczynać dyskusji na ten temat – chciała jak najszybciej oddalić się w stronę swojego domu i zniknąć mu z oczu. A żeby to zrobić, musiała przełknąć swoją dumę i przyjąć do wiadomości fakt, że nie poradzi sobie z tym zadaniem sama. Zacisnęła mocno zęby, zanim w końcu chwyciła za jego dłoń, drugą ręką wciąż ściskając swoją prowizoryczną laskę. Prąd przebiegł po miejscu, w którym zetknęła się ich skóra. Gdy tylko stanęła na swojej zdrowej nodze, natychmiast wyrwała rękę z jego uścisku i ignorując wyciągnięte w jej stronę ramię, kurczowo zacisnęła palce na drewnianym podparciu. Gałąź była mocna, z łatwością wytrzymywała nacisk jej ciała. Z pewnością pozwoli jej dotrzeć aż pod drzwi i zachować komfortowy dystans względem Dragosa. Przemilczała odpowiedź na jego pytanie, wykorzystując ten czas na to, by się mu przyjrzeć. Wyraz jej twarzy złagodniał odrobinę, gdy przebiegła wzrokiem po jego zapadniętej twarzy, poszarzałej cerze i zgaszonym spojrzeniu. Wyglądał jak cień samego siebie – nic dziwnego, biorąc pod uwagę to, że wierzył, że stracił wszystko. Odwróciła wzrok na ścieżkę. To już nie była jej sprawa. Nie mogła mu pomóc. – Mam w domu wszystko, co jest potrzebne – powiedziała, starając się mówić swoim oficjalnym tonem, wyzbytym znamion jakichkolwiek emocji. Nie miała zamiaru zawracać sobie głowy wizytami w Mungu. Fiolka Szkiele-Wzro powinna jej wystarczyć, żeby doprowadzić się do względnego porządku. Zawahała się zaraz, obojętna maska pękła na chwilę, pokazując kryjącą się pod spodem rozterkę. – Dziękuję – powiedziała, wciąż nie patrząc w jego stronę. Rozterka zniknęła – Valeria znowu spoważniała, mocniej zaciskając palce na gałęzi. – Nie będę odrywać cię od twoich sraw- Gdy tylko wypowiedziała ostatnie słowo, jej lewe oko przetoczyło się w bok i w górę, zanim nie spoczęło na swoim miejscu. Valeria czujnie podniosła głowę, wbijając spojrzenie w Dragosa. – Szukasz Vlady – powiedziała cicho. Nie pytała – stwierdzała. Oddychała głęboko, starając się uspokoić puls, który przyspieszył wraz z tym odkryciem. Czemu? Przestał jej wierzyć, czy wręcz przeciwnie? Nie potrafiła stwierdzić, która z tych dwóch opcji była prawdziwa – zapewne przez kołaczące mocno serce, nabrzmiałe nadzieją na to, że być może jednak dotarło do niego cokolwiek z tego, co powiedziała mu miesiąc temu. Nie chciała jednak wyciągać pochopnych wniosków. W końcu spotkała go tutaj czystym przypadkiem – nie przyszedł do niej, aby szukać informacji o jej babci, co sugerowało, że wciąż nie ufał jej osądowi. Milion różnych teorii kłębiło się jej w głowie, a intuicja milczała na temat każdej z nich. Przyglądała mu się ostrożnie. – Nie ma jej tu – powiedziała powoli, taksując go spojrzeniem.
Dragos Fawley
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185
C. szczególne : agresywne rysy twarzy, poparzone prawe ramię, blizna na lewej łopatce, czasami dziwny akcent
Moment, w których ich dłonie się złączyły, był pierwszym od miesiąca, gdy jego serce przyspieszyło, dając mu do zrozumienia żyjesz. Uczucie to było na tyle dziwne, że wprawiło go w chwilową zadumę; jak to się stało, że tak szybko pozwolił sobie na obojętność i tkwienie w marazmie? Odpowiedź w głowie pojawiła się, gdy Valeria wyrwała rękę. Stracił nie tylko siostrę i wiarę. Patrzył na nią, kiedy tak usilnie próbowała ustać, opierając się na marnej gałęzi. Odrzucenie zabolało, przywracając automatycznie wspomnienia z ich poprzedniego spotkania. A one bolały jeszcze bardziej. Stał bezradnie, nie wiedząc co ze sobą zrobić. Ambiwalentne myśli nie ułatwiały podjęcia dalszej rozmowy, bo z jednej strony chciał przejść obok niej obojętnie, jak gdyby nigdy między nimi nic nie było, a z drugiej tak cholernie się martwił. Nie tylko dzisiaj, z powodu prawdopodobnie złamanej nogi. Gdy jakiś czas temu dotarły do niego informacje o zamordowanym Ministrze Magii i zamieszkach na potańcówce w Dolinie, od razu pomyślał o niej. W żyły wkradł się niepokój (przecież była osobą, która uwielbiała tańczyć, czy mogłaby opuścić takie wydarzenie?) oraz wstyd (bo Valeria była pierwszą osobą, o którą się martwił, kompletnie zapominając o ojcu pracującym w ministerstwie). Pomijając jednak kontuzję, wyglądała względnie dobrze. I przede wszystkim żyła. Potarł oczy, czując wkradające się w nie zmęczenie – sytuacją, życiem. Sobą. Pokiwał głową, gdy dalej upierała się, że nie potrzebuje pomocy. To, że nie chciała jej od niego, był w stanie zrozumieć. Ale czemu odmawiała jej wykwalifikowanym medykom, jednocześnie ledwo stojąc na nogach? Westchnął cicho, zdając sobie sprawę z tego, że nie będzie w stanie jej do tego namówić. Zresztą, na jakiej podstawie miałby to robić? Coś dziwnego przemknęło przez twarz Valerii, jednak nie mógł tego odpowiednio zinterpretować, bo wciąż odwracała wzrok. Zadrżał, słysząc podziękowanie. Nie oczekiwał go, ba, nawet w zasadzie się go nie spodziewał. Podejrzewał, że raczej oboje postawią na milczenie, rezygnując z jakiejkolwiek formy komunikacji. Tak było łatwiej, prawda? – Podziękuj gałęzi – rozgoryczenie samo wydarło się z ust, zamaskowane sarkazmem - wyrwanie ręki wciąż piekło. To by było na tyle z ułatwianiem sobie życia. Rozejrzał się dookoła; okolica zaczynała rozbłyskiwać fleszem piorunów, których łoskot cicho, póki co, dochodził do jego uszu. Jej następne słowa były jednym z tych grzmotów. W pierwszej chwili chciał zaprzeczyć, chowając prawdę ukrytą w tęczówkach przed czujnym okiem Valerii. Kilka sekund wystarczyło, aby zrozumiał, że to nie ma sensu. Że ona i tak już wie, a kolejne kłamstwo niczego nie zmieni. Pytanie tylko – jak bardzo prawda wszystko pogorszy? Przytaknął, próbując nie ugiąć się pod naporem jej spojrzenia. – Potrzebuję.. – urwał, szukając w głowie odpowiednich słów. – Ojciec musi się w końcu dowiedzieć. A ja nie mam – pewności – dowodu. Skrzyżował ręce w ramach gestu obronnego, a palce zacisnęły w pięść, ukrywając drżenie. Czy fakt, że jeszcze mu nie powiedział był dowodem na to, że podświadomie uwierzył Albecu czy też że jeszcze nie zebrał w sobie wystarczająco dużo odwagi? Wiedział, że kiedy to nastąpi, będzie musiał zapomnieć o sobie i skupić się na starszym Fawleyu, którego stan się pogarszał. A on nie mógł z tym nic zrobić, mając w zanadrzu informację mogącą go zabić. Kropla deszczu, spadająca na czoło, zmusiła go do rozprostowania palców i starcia jej opuszkiem. Czuł, że zaraz się rozpadnie; wyciągnął z kieszeni papierosa i szybko go odpalił. Odkąd przeczytał list (jego spojrzenie złowrogo błysnęło, gdy przypomniał sobie co zrobiła z nim Valeria), bezustannie katował płuca nikotyną z nadzieją, że ten kilkuminutowy tytoniowy rytuał choć trochę uspokoi zszargane nerwy. – Mówiąc tu masz na myśli te ruiny, Dolinę czy Anglię? – kątem oka zauważył jak jego rozdygotanie odbija się na dłoniach, które drżały niczym rażone prądem. Miał wrażenie, że niemal odbił swoje linie papilarne na filtrze, tak gorączkowo go ściskał. – Nieważne, i tak ją znajdę – dodał ciszej, zaciągając się i odwracając wzrok od kobiety.
Valeria Albescu
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 175 cm
C. szczególne : przenikliwe spojrzenie, bladość, silna obecność pomimo milkliwości, ciężki akcent, blizna po poparzeniu na lewym ramieniu powyżej łokcia
Gorycz w jego głosie nie umknęła jej uwadze, a gdy spojrzała na niego w następnej chwili, rozterka powróciła do jej spojrzenia. Chciał jej pomóc. Miał dobre intencje. A ona tę pomoc obcesowo odrzucała głównie z jednego, prostego powodu: nie zniosłaby tego dotyku i ciepła jego ramienia. Zdawało jej się (nie tylko teraz – już wcześniej przechodziło jej to czasem przez myśl), że ta subtelna cielesna bliskość była dla niego w zasadzie niczym specjalnym, może zwykłym nawykiem, uwydatniającym się w kontakcie z kimkolwiek – że te muśnięcia dłoni, twarzy, ramienia, którymi czasami ją obdarzał, tak naprawdę nigdy nie należały do niej, że to ona zrobiła z nich coś, czym w istocie nigdy nie miały być. Tylko ona nas łączyła. Czy mogła mieć mu za złe to, że – według jej uporczywej dedukcji – znaczyła dla niego mniej, niż on znaczył dla niej? Może przesadzam?, przemknęło jej przez myśl. Ale zaraz potem błyśnięcie pioruna pogłębiło cienie na jego twarzy, gdy wypowiadał słowa przypominające jej o innym powodzie – o czymś, co bolało znacznie bardziej, niż tamto odrzucenie. Wyprostowała się gwałtownie, nie spuszczając z niego spojrzenia. Wyraz twarzy ponownie stwardniał, układając się w beznamiętna maskę, którą wkładała, gdy chciała ukryć przed światem swój ból. Kącik ust zadrgał nieznacznie, palce aż zbielały, tak mocno zaciskała je na podparciu – miała wrażenie, że jeszcze chwila i rozpruje gałąź w drzazgi. Grom przetoczył się przez las, wprawiając jej kręgosłup w drżenie. Zapach ozonu z chwili na chwilę stawał się coraz bardziej intensywny. – Potrzebujesz dowodu – powtórzyła za nim głucho, jakby musiała na własnej skórze przekonać się o goryczy tych słów. Natychmiast poczuła wewnętrzny sprzeciw dla myśli o karmieniu Quentina kłamstwami Negrescu, ale ten sprzeciw nie uformował się w konkretną myśl – jej głowę zajmowało coś zupełnie innego. Bo Dragos nie potrzebował dowodu, by potraktować ją jak wroga, szaleńca, szarlatana, by wyładować na niej całą swoją gorycz. Nie potrzebował go, żeby uwierzyć jej babci, chociaż w przeciwieństwie do niej, Valeria przyniosła mu dowód potwierdzający to, co pokazywały jej wizje. Nie potrzebował go, żeby ją skreślić. Nie, nie przesadzam. Nie mogła swobodnie się poruszać, ale i tak miała wrażenie, że fizyczny dystans pomiędzy nią i Dragosem zwiększa się jeszcze bardziej. Dystans, którego potrzebowała, żeby nie zapominać: on nigdy jej nie widział. I najprawdopodobniej nigdy nie chciał szczerze na nią spojrzeć. Teraz i ona nie chciała na niego patrzeć. Odwróciła głowę i zamknęła oczy, ignorując z sekundy na sekundę gęstniejące krople deszczu osiadające na jej twarzy i dłoniach. Zamiast w jakikolwiek sposób skomentować jego słowa, oddychała powoli i głęboko – nie chciała drugi raz popełniać tego samego błędu, oddawać się w ręce żalu przybranego w gniew i pozwalać mu wpływać na swoje działania. Chociaż uścisk na gałęzi nie zelżał ani na moment, powoli odzyskiwała jasność myślenia. Otworzyła oczy, ale chociaż patrzyła mniej więcej w stronę Dragosa, omijała go spojrzeniem. Cokolwiek się miedzy nimi nie wydarzyło, najwyraźniej wciąż coś ich łączyło – tym razem inne poszukiwania. – Ruiny, Dolinę i Anglię… najprawdopodobniej – powiedziała rzeczowym tonem. Oficjalna i zdystansowana. – Kiedy ostatni raz miałam z nią kontakt… parę miesięcy temu… utrzymywała, że ma sprawy do załatwienia w Rumunii. Ale nie wierzę jej na słowo. – Nie powstrzymała się przed wysłaniem mu kolejnego wymownego spojrzenia. Nie trwało to jednak długo. – Próbuję ją zlokalizować już od jakiegoś czasu. – Kącik jej ust znów zadrgał nieznacznie, gdy pomyślała o dniu, w którym rozpoczęła te próby – tym samym, w którym widzieli się po raz ostatni. – To może być trudniejsze, niż myślisz. Vlada nie chce zostać znaleziona – ostrzegła go. Sam fakt, że się ukrywała, dosyć dobitnie pokazywał, że miała coś do ukrycia – ale tym spostrzeżeniem już się z nim nie podzieliła. Nie miała siły drugi raz staczać tej samej bitwy. Dragos i tak wierzył w to, w co chciał wierzyć – a w nią ewidentnie nie chciał.
Dragos Fawley
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185
C. szczególne : agresywne rysy twarzy, poparzone prawe ramię, blizna na lewej łopatce, czasami dziwny akcent
Obserwował jak przez jej spojrzenie przemknęło coś na kształt zawahania, jak gdyby walczyła sama ze sobą. Czyżby zrozumiała, że..? Że co, Dragos? Zaraz jednak powróciła ta hardość i opanowanie, pod którymi zwykle chowała prawdę. Uświadomił sobie, że perspektywa, z punktu której widziała tę sytuację Valeria, nie pozwalała jej na inną postawę. Nie mógł jej za to winić. Tak samo jak nie potrafił zrobić nic, by to zmienić. Bo scenariusz, który aktualnie odgrywali, przekraczał jego możliwości, a pokłady siły były na wyczerpaniu; wolał ich nie nadużywać, aby móc dalej funkcjonować. I znaleźć Vladę. Zadrżał, gdy powtórzyła na głos jego słowa. Wiedział jak bardzo źle to brzmi, zwłaszcza biorąc pod uwagę ich ostatnie spotkanie i działa, które w jej stronę wytoczył. Nie obwiniał jej za pustkę, jaką zostawiła po sobie Rose. Nie miał takiego prawa - musiała się uporać z podobną wyrwą. Obwiniał ją za nadzieję, którą wpompowywała w jego serce, teraz ledwo bijące. – Nie, ja go nie potrzebuję – powiedział dobitnie, jakby chciał przekonać nie tyle ją, co samego siebie. – Ale zanim stracę kolejną osobę – przełknął nerwowo ślinę. Świadomość jak bardzo śmierć Loreen rozedrze ojca na drobne strzępy, wywracała mu żołądek do góry nogami. Nie był na to gotowy. Wyczerpał już limit strat, jakże bolesnych, w swym życiu. – Chcę poprzeć tę informację czymś więcej niż wspomnieniem spalonego listu – dokończył, posyłając jej spojrzenie pełne żalu (dlaczego go wrzuciłaś w kominek?) i niemocy (jestem już tym wszystkim bardzo zmęczony). Od razu się jednak wyprostował, a jego oczy na nowo zaszły mgłą zobojętnienia. Nie musiał jej się z niczego tłumaczyć. Nie miał obowiązku, bo to nie dotyczyło jej bezpośrednio. Nie planował ingerować w jej życie – w przeciwieństwie do niej, która od najmłodszych lat była częścią jego rodziny, za sprawą Rose. Bo przecież tylko ona ich łączyła. Dlaczego to powiedziałeś? Zrobiło mu się niedobrze na samo wspomnienie wyrazu twarzy Valerii, kiedy dotarły do niej te słowa, wypowiedziane pod wpływem chwili – mijające się z prawdą i tylko przejściowo tłumaczące wszystko to, co widział przed sobą. Nie miał jednak ani odwagi ani sposobności, by je wycofać. Prześlizgnął się spojrzeniem po jej dłoni, kurczowo zaciskającej gałąź. Niemal czuł jak drzazgi wbijają się w jej rękę. Słuchał uważnie uwag odnośnie Vlady, ignorując ten oficjalny ton, którym kroiła resztki jego nadziei. – Czemu? – niezrozumienie wydarło się na zewnątrz; zaraz jednak machnął ręką. Po co unika własnej wnuczki? Dlaczego od kilku miesięcy nie mają kontaktu, w trakcie których o Loreen poinformowała jego, a Valerii już nie? Przecież wiedziała, że są były blisko. Jaki miała cel w ukrywaniu się? A skoro nie chciała zostać znaleziona, to czemu wysłała list? Pytania krążyły po jego głowie i nie umiał na nie odpowiedzieć; nerwowo dopalał papierosa, wciąż próbując odnaleźć na twarzy Albescu jakąś wskazówkę. Była o wiele bardziej zaangażowana w poszukiwania Vlady niż wskazywał na to jej głos i postawa. C z e m u? Milczał, szukając w tym wszystkim jakiegoś sensu. Podrapał się po skroni, jednocześnie ukrywając te rozterki w kłębie dymu; nie chciał jej pokazywać, że wątpi w słuszność swoich decyzji czy czynów. Nie musiał długo czekać na powrót tej zaciekłości, która zawsze pchała go do przodu. Rysy twarzy zastygły, gdy uświadomił sobie, że w jego życiu pojawia się kolejna niewiadoma. Nadmiar szyfrów i zagadek, z jednoczesnym brakiem wskazówek, skutecznie demotywował do zrobienia czegokolwiek. Ale od tego zależały losy jego rodziny. Za którą czuł się odpowiedzialny, bardziej niż kiedykolwiek. – Masz jakieś poszlaki? – spytał, kierując rozmowę na inne tory, względnie bezpieczniejsze, ale przede wszystkim dalekie od tego, co ciążyło mu na sercu. – Nie może wiecznie siedzieć w ukryciu – powiedział butnie, mocno wierząc w te słowa. Życie nauczyło go, że nawet w te najtrudniejsze i najdłuższe poszukiwania jest w stanie się odpowiednio zaangażować i ostatecznie dopiąć swego. W końcu.. jakby nie patrzeć, odkrył co się stało z Loreen. Nie żyła. Usłyszał huk – nie był pewny czy faktycznie miał on miejsce czy po raz kolejny zawalił mu się świat, pod naporem tej nieznośnej myśli. Z nieba zaczynało spadać coraz więcej kropli; atmosfera gęstniała nie tylko z powodu napięcia, które między nimi krążyło. – Nie możesz się teleportować w takim stanie, przeczekajmy to w tej kapliczce – zaproponował, spychając na skraj świadomości to, że będą musieli dzielić bardzo wąską przestrzeń. Odruchowo wystawił w jej stronę rękę, chcąc pomóc dojść do ruin, ale od razu ją cofnął, udając, że zrobił to po to, aby wyrzucić dopalonego papierosa. Nie zniósłby ponownego odrzucenia.
Valeria Albescu
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 175 cm
C. szczególne : przenikliwe spojrzenie, bladość, silna obecność pomimo milkliwości, ciężki akcent, blizna po poparzeniu na lewym ramieniu powyżej łokcia
– Ach, faktycznie. – Nuta rozbawienia brzmiała w jej słowach, ale smakowała gorzko w zestawieniu z nasączonym żalem spojrzeniem, które mu posłała. – W końcu Quentin wierzy w mój dar, więc nic dziwnego, że potrzebujesz czegoś więcej, niż spekulacje, żeby porzucił swoją nadzieję. – Niczego się ostatnio nie nauczyłaś, Albescu?, zapytała samą siebie w myślach, gdy tylko ostatnie słowo wybrzmiało. Pierwszy raz podczas tej rozmowy porzuciła swoją kryjówkę, zbyt silne emocje zaczęły prześwitywać spod zobojętniałej maski. Nie chciała być ironiczna, chciała pozostawić ich ostatnie spotkanie w przeszłości, ustalić nowe zasady relacji i zwyczajnie uwolnić się od bolesnych wspomnień wykrzyczanych w gniewie słów. Ale, jak widać, samo chcenie to było zbyt mało, żeby pogrzebać żal, który czuła i okazywać Fawleyowi jedynie obojętność. W końcu nie była obojętna. Wnętrzności zaciskały się w bolesny węzeł, gdy tylko docierało to do niej na nowo – Dragos jej nie wierzył. – Myślisz, że gdybyś pokazał mu list, uwierzyłby Vladzie… czy mi? – Chyba oszalała. Słowa wypływały z niej same i gdy tylko padły, Valeria zachłysnęła się powietrzem, wyraźnie zaskoczona swoim własnym zachowaniem. Wcale nie chciała wiedzieć, jak Dragos odpowiedziałby na to pytanie. Pokręciła gwałtownie głową. Lekko zbutwiała kora oplatająca gałąź w końcu skruszyła się pod naporem jej palców. Zacisnęła powieki. – Nieważne. Zapomnij, że to powiedziałam – poprosiła cicho. Przekroczyła granicę, którą próbowała rysować odkąd Dragos wyłonił się z ciemnych objęć lasu, a teraz panicznie próbowała wrócić na drugą stronę – nawet jeśli gdzieś w środku dobrze wiedziała, że to zaprojektowana przez nią samą pułapka. Mogła udawać niewzruszony posąg, ale nie mogła się nim stać. – A jak myślisz? – zapytała. Bo ma coś do ukrycia – czy odpowiedź nie była oczywista? Skierowała na niego uważne spojrzenie, pierwszy raz nie uciekając przed dłuższym kontaktem wzrokowym. Chciała, żeby to on o tym pomyślał, żeby ten wniosek wypłynął z jego własnego rozumowania. Gdy to ona wskazywała nieścisłości w zachowaniu swojej babci, kiedy próbowała rzucić światło na to, jak grubymi nićmi szyte było to wszystko, Dragos znajdował sposób, by odwrócić ten obraz w taki, w którym to Albescu próbowała splatać przypadkowe fakty w zakrzywiony obraz rzeczywistości. Miała wrażenie, że to był jedyny sposób, by Dragos przyjrzał się tej sprawie bez uprzedzeń. (Węzeł w jej wnętrzu znowu zacisnął się boleśnie, gdy pomyślała o tym, że to do niej był uprzedzony.) Czy miała jakieś poszlaki? Tak – kilka mglistych widzeń. Mieli ze sobą coś wspólnego – oboje chcieli znaleźć Vladę. Ale ich różnice, zwłaszcza ta jedna, mogły utrudnić im współpracę nawet na tym polu. Kąciki jej warg zadrżały pod ciężarem tej myśli. – Tylko takie, które wymagałyby od ciebie, żebyś mi zaufał – powiedziała cicho, w końcu odwracając wzrok. Rozprostowanie palców prawej dłoni było wręcz bolesne. Wypuściła na ściółkę kawałek kory, który chwilę wcześniej oderwała od swojego podparcia i obserwowała jego lot. Wszystko, byle tylko nie patrzeć na Fawleya, byle tylko nie zobaczył smutku w jej oczach. Na jego następne słowa pokręciła głową. – Ona nie siedzi w ukryciu – powiedziała z zadumą. – Przemieszcza się cieniami. Jedyny sposób… jedyny sposób, żeby ją znaleźć, to dowiedzieć się, dokąd właściwie zmierza. I znaleźć się tam przed nią – żeby ją powstrzymać. Tego nie powiedziała już na głos. Zamiast tego nabrała do płuc pachnącego ozonem powietrza. Jakby w lustrzanym odbiciu jej emocji, w oddali rozległ się huk. Wiatr zrywał z ziemi opadłe liście i targał jej włosami. Potrzebowali kryjówki – ale zanim zdążyła stwierdzić ten fakt, ubiegł ją Dragos. Spojrzała na niego z pewną dozą ostrożności. Ty możesz się teleportować, przeszło jej przez myśl, ale zamiast to powiedzieć, kiwnęła głową. Przez wcześniejsze przekroczenie granicy, nie mogła się zdobyć na ponowne stawianie oporu przed okazywaną przez niego troską. Wzdrygnęła się lekko, gdy ruch jego ręki gwałtownie zmienił kierunek. – Nie zaśmiecaj lasu – skarciła go. Przez chwilę miała wrażenie, że miał zamiar znów zaoferować jej podparcie i chociaż nadal nie byłaby w stanie znieść jego dotyku, w tych słowach czaiło się odrobinę więcej żalu, niż należało się za wyrzucenie jednego peta na leśną ściółkę. Powoli parła do przodu, przyzwyczajając się do poruszania się o lasce. Zdążyli przejść zaledwie kilka metrów, zanim niebo otworzyło się nad nimi, a ulewa wzięła ich w swoje ciasne objęcia.
Dragos Fawley
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185
C. szczególne : agresywne rysy twarzy, poparzone prawe ramię, blizna na lewej łopatce, czasami dziwny akcent
Skrzywił się, słysząc tę uwagę, wypowiedzianą w ironiczny sposób. Dopiero teraz do niego dotarło, że faktycznie maniakalnie szukał dowodu, aby ojciec uwierzył w śmierć własnej córki. Aby stanął po jego stronie, nie Valerii. Dragos nie chciał zostać ze swoimi przemyśleniami sam. Nie potrafił znieść myśli, że wszyscy, na których mu zależy, będą po drugiej stronie tej walki. Był na przegranej pozycji – Quentin zawsze wierzył w gwiazdy i wizje, zwłaszcza te, które miała Albescu. A teraz nie miał nic poza wspomnieniem listu, który stanowił jedyny punkt, którego się kurczowo trzymał. Nie miał nic poza ślepą wiarą w jego treść. Nie miał nic. Zwłaszcza nadziei. I Valeria mu to wszystko uświadomiła. Z trudem powstrzymał krzyk; zacisnął usta w kreskę, kurczowo zakleszczając palce o rękawy kurtki. Kolejne słowa sprawiły, iż zamarł, a rysy jego twarzy zastygły. Nie umknęła mu reakcja kobiety, która z trudem złapała oddech. Po raz kolejny stał na rozdrożu i musiał wybrać czy przyznać jej rację czy uparcie obstawiać przy swoim. Nie mógł się mylić. Chociaż byli z Loreen od kilkunastu lat oddzieleni, ich bliźniacza więź wciąż była silna. Jego organizm zareagował na jej śmierć automatycznie. To był znak, którego nie potrafił zignorować. A jednak coś podpowiadało mu, że może nie do końca powinien ślepo wierzyć w te zamglone poszlaki i chociaż raz zaufać siłom, których nie rozumiał. Zaufać Valerii tak naprawdę. Resztkami sił trzymał się w pionie. Wykorzystywał ostatnie pokłady energii, aby stać – wyprostowanym i dumnym, zachowującym pozory pewności siebie. I chociaż początkowo chciał spełnić jej prośbę, spuszczając na to kurtynę milczenia, jego usta same podyktowały inne warunki. – Wiara to jedno, prawda to drugie. Bo choć konsekwencje były bolesne, musiał się z nimi zmierzyć. I musiał umożliwić ojcu zapoznanie się z faktami, na które nie miał wpływu. Tym razem zignorował jej pytanie. Oboje znali odpowiedź. Spojrzenie Albescu przeszywało jego duszę na wskroś, ale twardo nie odwracał oczu, utrzymując z nią kontakt wzrokowy. Bolało. Patrzenie na nią sprawiało mu ból, którego nie potrafił (albo nie chciał) racjonalnie wyjaśnić, nawet przed samym sobą. Ledwo znosił ten ciężar. Przez chwilę zastanawiał się co jest nie tak. I gdy dotarło do niego, że w jej tęczówkach zabrakło blasku, zaczerpnął gwałtownie powietrze. Brakowało mu tlenu. A płomień, który zawsze się w nim tlił, powoli przygasał. Tak jak wola do życia. Nerwowo przełknął ślinę. Chciał wykrzyczeć jej prosto w twarz, że jej ufa. Że nie ma nikogo poza nią, kogo darzyłby tak bezgranicznym zaufaniem. Ale wiedział też, iż ostatnie wydarzenia grubą kreską skreślały jego wiarygodność. Miał problem z uwierzeniem samemu sobie. W jaki więc sposób miał pokazać Valerii, że było inaczej niż wskazywały na to wszystkie znaki, które jej dał? Nie przeszło mu przez gardło zapewnienie ufam ci. Nie był w stanie ubrać tego w odpowiednie słowa. Cały w środku płonął. I choć nigdy nie bał się ognia, dzisiaj, po raz pierwszy od bardzo dawna, poczuł jak strach paraliżuje każdą cząstkę jego ciała. Powiódł spojrzeniem za kawałkiem kory, który wypuściła z dłoni. Tylko troska o nią powstrzymywała go przed teleportowaniem się gdziekolwiek. – W takim razie dowiedzmy.. – urwał, bo forma my była niczym sól wysypana na niezagojone rany. Zbyt szybko pozwolił sobie na użycie jej. Policzył w myślach od pięciu. – Jaki może mieć cel? Bo zważając na to, że używa do tego czyjejś śmierci – świat przed nim zawirował, gdy znów zobaczył trzynastoletnią i martwą Loreen (nie umiał wyobrazić sobie siostry w wieku trzydziestu lat) - musi to być coś.. ważnego? Pokręcił głową, bo to wszystko było zbyt absurdalne. Dał się wciągnąć w kolejną grę, w której nie miał ochoty uczestniczyć. Odkąd przeczytał list, miał wrażenie, że jego życie to wesołe miasteczko, a jebany rollercoaster, w jaki przez pomyłkę wsiadł, nie potrafi się zatrzymać. Dla świętego spokoju transmutował peta w kawałek papieru, który zmiął i wsadził do kieszeni. Uparcie milczał i unikał jej spojrzenia, jedynie ukradkiem zerkając czy jest w stanie dalej iść. Coraz większe krople deszczu spadały z nieba, jednak nie robiło to na nim najmniejszego wrażenia. Był jak w letargu – bezwiednie szedł w stronę kapliczki, ignorując niesprzyjające warunki i obecność Albescu. Gdy weszli do środka, rozejrzał się uważnie, trzymając różdżkę w pogotowiu. Za pomocą zaklęcia Silverto osuszył ich ubrania i omiótł wnętrze czujnym spojrzeniem. Coś podpowiadało mu, że nie są tu sami. I nie są bezpieczni. Uczucie obserwowania nie mijało, a cisza, która oplotła ich sylwetki, nie pomagała w zebraniu rozbieganych myśli. Była gorsza niż słowa-szpilki, wbijane w najczulsze punkty. Jego uwagę zwrócił ołtarzyk złożony z kamieni. Podszedł bliżej i przykucnął przy nim, odgarniając stertę liści. Niesiony intuicją, złapał w dłoń najbliższy kamień. Nagły ból odbijał się echem po zmęczonej głowie; kamyczek poturlał się po ziemi, a jego nos niemal eksplodował od zbyt wysokiego ciśnienia. Podrapał się po nim – szkarłat mocno odznaczał się od bladej ręki. – Kurwa – wymsknęło mu się, gdy w międzyczasie szukał w kieszeni czegokolwiek, aby zatrzymać krwotok. Różdżka z cichym łoskotem opadła na posadzkę, na co nie zwrócił uwagi. – Masz chusteczkę? – krew długimi strużkami spływała mu po twarzy i dłoniach. Nie wiedział co się stało. Opadł ciężko na podłoże, rzucając przelotne spojrzenie na Valerię. Była niewyraźna i zamglona. – Nie dotykaj tu niczego – poprosił, spoglądając wymownie na swoje zakrwawione ręce.
Valeria Albescu
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 175 cm
C. szczególne : przenikliwe spojrzenie, bladość, silna obecność pomimo milkliwości, ciężki akcent, blizna po poparzeniu na lewym ramieniu powyżej łokcia
Jeszcze przed chwilą chciała wycofać się z tej rozmowy. Pozostać przy prostszych tematach. Dokończyć to spotkanie bez podnoszenia głosu i ciśnienia. W ich przypadku nie było to chyba jednak możliwe (ciśnienie i tak wzrastało na sam jego widok). Gdy tylko Dragos się odezwał, jej wycofana postawa znów zniknęła, a Valeria głośno nabrała powietrza w płuca, z ledwością powstrzymując się przed wybuchem (może czegoś się mimo wszystko nauczyła). – Prawda? A ty skąd wiesz, jaka jest prawda? – Prawie zachłysnęła się tym słowem. Mówiła cicho, ale przejęcia drżało w jej głosie. Była wyraźnie o krok od eksplozji. – Valda zaoferowała ci teorię i nawet nie spróbowała jej poprzeć jakimikolwiek dowodami – w przeciwieństwie do mnie, pomyślała z żalem, myśląc o runie ochronnej, którą znalazła. Nawet wtedy było to dla Dragosa za mało, ale konkurowało dosłownie z niczym. Nie przypomniała mu o tym – była pewna, że Fawley sam dobrze o tym pamiętał – nawet jeśli próbował zapomnieć. Jej mina mówiła wszystko, tak jak ręka automatycznie podążająca w stronę zagłębienia przy obojczyku, gdzie mógłby spoczywać wisior (i spoczywałby, gdyby nie postanowiła podarować go Dragosowi z myślą, że on bardziej to doceni). – To, w co wierzysz, to twój wybór – jej mina była wystarczającym wyrazem tego, co myślała o opcji, którą wybierał – ale nie mów mi o prawdzie – zakończyła, wypluwając słowa niemal z obrzydzeniem. Nie wiedziała, co bardziej dudniło jej w uszach – echa wybrzmianych już jakiś czas temu słów, czy ta cisza. Z każdą sekundą, z którą przeciągało się jego milczenie, Valeria zapadała się w sobie o kolejny milimetr, a wyraz jego oczu był solą na ranie. Nie miała pojęcia, czy to jego ośla upartość stała na drodze do wysnucia oczywistych wniosków, do przyznania jej racji – czy po prostu nie wierzył w żadne jej słowo. Brak zaprzeczenia jej założenia przyjętego o braku zaufania z jej strony sprawiło, że mimowolnie druga teoria wysunęła się na pierwszy plan. Uśmiechała się lekko, gdy odwracała wzrok, ale zamrugała gwałtownie, żeby odepchnąć zbierające się w kącikach oczu łzy. Ten uśmiech była resztą wyrazem bezradności, niestety, miałam rację, zdawał się mówić. Tym bardziej uderzyło ją to „my” czające się na końcu wypowiedzianego przez niego zdania (mimowolnie jej myśli uciekły w stronę wspomnień z Celtyckiej Nocy, gdy ta forma wybrzmiała najgłośniej, i poczuła muśnięcie kolejnego ostrza na rozedrganym sercu). Z rezygnacją pokręciła głową, zanim jeszcze Dragos skończył mówić. – Nie rozumiesz – szepnęła, z westchnieniem zamykając oczy. Czuła swój puls w ściśniętym gardle. Dużo łatwiej było mierzyć się z tą prawdą, gdy była na niego zwyczajnie wściekła. Gniew doskonale tamował ból, z którym też dużo łatwiej było się zmagać, kiedy Fawleya nie było w pobliżu. Gdy stał na wyciągnięcie ręki, zaledwie kilka kroków od niej, pustka dzielącej ich przepaści infekowała jej wnętrzności, rozchodząc się w żyłach jak trucizna i zbierając się w tęczówkach. – Ona ma cię dokładnie tam, gdzie chciała – powiedziała cicho. Wciąż mówił o śmierci Loreen, jakby była faktem. Z wdzięcznością wziął wszystkie karty, które rozdała mu Vlada, z premedytacją odwracając wzrok od wszystkich znaków świadczących o tym, że wyciągnęła je z rękawa. Jak miałby mierzyć się z nią w tej rozgrywce? – A ja idę trasą, którą ty nie chcesz podążać – zakończyła cicho. Nie mogę zrobić tego z tobą, to próbowała mu powiedzieć. Jeśli miała pozostać przy zdrowych zmysłach i móc mierzyć się z mocą najstarszej jasnowidzki w rodzinie, nie mogła wciąż zużywać swojej energii na próby przekonania go do spojrzenia na wszystko z innej perspektywy. Był jej słabością (czyżby Vlada dobrze o tym wiedziała?, pomyślał mimowolnie). I chociaż naprawdę nie było nic, czego chciałaby bardziej, niż iść razem z nim, jakąkolwiek drogą, musiała pogodzić się z tym, że ważniejsze było to, czego potrzebuje, a nie to, czego chce. Zwłaszcza że nie robiła tego tylko dla siebie. Tym razem była wdzięczna za jego milczenie. Nie patrzyła w stronę Dragosa, skupiając się na tym, żeby nie postawić swojej laski ani nogi w nieodpowiednim miejscu i nie runąć znów na ziemię. Metodyczne zadanie pomogło jej w osiągnięciu względnego spokoju. Był jej potrzebny, jeśli miała przebywać teraz z Fawleyem w zamkniętej przestrzeni. Dopiero gdy ten zatrzymał się przy ołtarzyku, wbiła spojrzenie w jego plecy. Dziwne przeczucie przebiegło jej dreszczem po kręgosłupie, ale nie zdążyła nic powiedzieć – za chwilę krew błysnęła szkarłatem, a ona zjeżyła się jeszcze bardziej, słysząc jego przekleństwo. Gdy odwrócił się w jej stronę, z twarzą opływającą krwią, zbladła. – Ce naiba – zawtórowała mu w ojczystym języku i w zadziwiająco szybkim tempie, jak na kulejącą osobą, znalazła się przy nim z wyciągniętą różdżką. – Episkey – szepnęła, kierując ją w stronę nosa Fawleya, żeby zatamować krwotok. – Nenorocirile vin în perechi* – skomentowała cicho, schylając się z trudem, żeby natychmiast zignorować jego prośbę i podnieść z ziemi kamień – na szczęście nie padła przez to ofiarą żadnej magii – i transmutować go w bawełnianą chustkę. Z troską wymalowaną na twarzy, automatycznie uniosła chusteczkę w stronę jego nosa, ale jej ręka zawisła gwałtownie w powietrzu, gdy zorientowała się, co ma zamiar zrobić. Przełknęła głośno ślinę, wciskając mu materiał do dłoni (i wzdrygnęła się, gdy ich skóra zetknęła się przy tym na moment, a znajomy prąd przewędrował przez całe jej ciało). – Dobrze się czujesz? – zapytała, starając się zignorować reakcję swojego organizmu na tę krótką bliskość. Podpierając się oburącz o gałąź, przykucnęła na tyle, na ile pozwalała jej na to niesprawna noga, próbując zrównać z nim wzrok i uważniej przyjrzeć się jego twarzy w poszukiwaniu możliwych efektów ubocznych.
*nieszczęścia chodzą parami
Dragos Fawley
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185
C. szczególne : agresywne rysy twarzy, poparzone prawe ramię, blizna na lewej łopatce, czasami dziwny akcent
Cały się spiął, tracąc resztki spokoju. Po raz kolejny ich spotkanie polegało na kłótni i odbijaniu argumentów, których ta druga strona nie potrafiła przyjąć i zrozumieć. Po raz kolejny musiał ze sobą walczyć, żeby nie krzyczeć. I po raz kolejny zdeptywał nieśmiało kiełkujące uczucia. A może robiła to Valeria? To było jednak nieistotne. Musiał odpowiedzieć na atak, skoro i ona skierowała w jego stronę armaty. Jego wzrok pomknął w okolicę kołyski obojczyka, na której zatrzymała się jej dłoń. Przez krótką chwilę wydawało mu się, że był to ruch bardzo wymowny (wspomnienie ich zderzenia w szpitalu ścisnęło mu serce), ale ostatecznie postanowił go zignorować. Nie miał sił na analizowanie każdego słowa i czynu, zastanawianie się co to może oznaczać. Ilość niewiadomych nużyła i męczyła. Cały w środku bulgotał od nadmiaru złych emocji, wątpliwości; niepewność znów wpełzła w szpary między płonącą duszę i poczucie, że wszystko, dosłownie wszystko idzie nie tak. Wystarczającym dowodem jest jej nieobecność, przeszło mu przez myśl. Nie potrafił tego jednak wypowiedzieć na głos, bo wiedział, że to będzie jak odpalenie granatu. A wybuch zmiótłby ich w pył. – Może jeśli wyzbyłabyś się tęsknoty i ślepej wiary, zobaczyłabyś prawdę, o którą tak zaciekle walczysz. W momencie, w którym wymówił te słowa, niewidzialna ręka zacisnęła się ciasno na jego gardle. Nie powinien. Nie powinien cytować listu Vlady i bezpardonowo wbijać jej sztyletu, ale już było za późno na wycofanie się. Momentalnie spuścił wzrok, nie chcąc widzieć reakcji Valerii na to, co właśnie powiedział. Zrobiło mu się słabo. To pułapka. Pytanie tylko co było ową pułapką. Co do tego nie miał pewności. – A ty nie mów mi o wyborach, skoro na siłę próbujesz zmienić moje – sparafrazował jej słowa z kamienną twarzą. Miał dość przepychanek i tego, że z każdej strony napierały na niego instrukcje co robić, w co wierzyć, jak żyć i jakie decyzje podejmować. Nie rozumiał. Tu akurat miała rację. Wielu rzeczy nie potrafił pojąć: dlaczego został wciągnięty w dziwną grę między babcią a wnuczką, co łączy(ło) go z Albescu (tego, póki co, wolał jeszcze długo nie pojmować), co się działo z Loreen. Mógłby wymieniać w nieskończoność – lista spraw, których nie rozumiał, zdawała się nie mieć końca. A Valeria przypominała mu o tym na każdym kroku. Miał jednak wrażenie, że i ona nie rozumie pewnych mechanizmów, które wyrobił sobie w trakcie wszystkich prowokacji (ironiczne parsknięcie wydarło się z jego ust) ze strony losu. Tylko dzięki nim się trzymał oraz był w stanie oddychać i prowadzić z nią teraz d i a l o g. A ja idę trasą, którą ty nie chcesz podążać. W chwili usłyszenia tego zdania, ciężar, który od dłuższego czasu ściskał mu serce, roztrzaskał je w drobny mak. Przymknął powieki, czując jak wzbiera się w nim tłumiona frustracja i mnóstwo niewypowiedzianych słów, a wywar złożony z chęci podążania razem z nią wykipiał, zalewając jego wnętrze kwasem. Spojrzał na nią ze smutkiem, nie wiedząc czy jest jakikolwiek sens, aby to komentować. Za każdym razem, gdy któreś z nich otwierało usta, to drugie wiło się w agonii, spowodowanej nieprzemyślanymi i źle dobranymi komunikatami. I chociaż cichy głosik podpowiadał mu, żeby się nie wahał i wtopił w jej wrażliwość kolejną szpilkę, po raz pierwszy od bardzo po prostu zamilkł – czując, że to właśnie milczenie, w połączeniu z przygaszonym spojrzeniem, będzie najbardziej odwzorowywało odrzucenie, które boleśnie poczuł. Sam nie wiedział co bardziej wyprowadziło go z równowagi – brzmienie ojczystego języka (którego przestał używać nawet w rozmowie z ojcem, czując zbyt wielką tęsknotę za Rumunią i wspomnieniami z nią związaną) czy to, że Valeria zignorowała jego prośbę i jak gdyby nigdy nic dotknęła kamienia. – Czy ty, do kurwy, chociaż raz nie możesz mnie posłuchać? A jeśli już tak bardzo masz problemy z robieniem tego, o co cię w trosce proszę, to czy to – wskazał na zakrwawiony nos – nie jest wystarczającym dowodem, aby nie dotykać tych pieprzonych kamieni? – spytał zrezygnowany, odpuszczając dalsze wyrzuty. Oboje byli tak samo uparci i nawet po tym wszystkim, co przeżyli (a może szczególnie przez to?) nie mieli na tyle siły, aby powstrzymać się nawzajem przed złem. Ze zdziwieniem spostrzegł, że zrobiła to tylko po to, aby przetransmutować odłamek w chusteczkę, której potrzebował. Nadzieja na kilka sekund wychyliła głowę ze swej nory, gdy ręka Valerii zatrzymała się na wysokości jego twarzy. Kiedy dłoń kobiety opadła, w nerwach przekazując mu skrawek materiału, nieznana siła po raz kolejny pogruchotała mu kości, a wnętrzności podeszły do gardła. Nie tego się spodziewał. Z trudem utrzymywał powieki uchylone; tak bardzo chciał zanurzyć się w gęstej ciemności, zapomnieć, że są tu razem i że więcej ich dzieli niż łączy. Przystawił chusteczkę do nosa, ocierając spływającą krew. Opuścił głowę w dół, ale czując na sobie jej spojrzenie, odwzajemnił je. Ile energii musiałby włożyć w to, aby być wystarczająco przekonującym, że czuje się dobrze? Ile blasku musiałby wsadzić w przygaszoną stal, zerkającą na nią teraz ze zmęczeniem i apatią? – Uważaj na tę nogę – zamiast tego, odbił piłeczkę, zwracając jej uwagę na zupełnie inną dolegliwość. To było łatwiejsze niż kłamstwo. A tym bardziej prawda. Daleko mu było do czucia się jakoś, a co dopiero dobrze. Miejsce, w którym ich skóra się zetknęła, płonęło. Przejechał po nim palcem, chcąc złagodzić ból i rozmasował je delikatnie. Nie pomogło. Usiadł na ziemi i przetarł oczy. Dźwięk deszczu i burzy skutecznie wyganiał ciszę, która między nimi zapadła.
Valeria Albescu
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 175 cm
C. szczególne : przenikliwe spojrzenie, bladość, silna obecność pomimo milkliwości, ciężki akcent, blizna po poparzeniu na lewym ramieniu powyżej łokcia
Faktycznie – czegoś się jednak nauczyła od ich ostatniego spotkania. Bo chociaż wzdrygnęła się i wciągnęła gwałtownie powietrze do płuc, słysząc, jak Dragos powtarza słowa Vlady, nie wywołały one nawet w połowie tak niszczycielskich i obezwładniających emocji, co jeszcze jakiś czas temu. Wciąż bolały – a najbardziej fakt, że chociaż zabrała list, Fawley i tak najwyraźniej nauczył się na pamięć przynajmniej tych fragmentów, w których Albescu została zdyskredytowana – ale teraz, zamiast wybuchnąć mu prosto w twarz, przełknęła jego gorzkie słowa. Milczała przez kilka oddechów, przyglądając się jego własnej reakcji. Czyżby nie miał odwagi patrzeć na skutki swoich działań? Ona nie miała odwagi, żeby dogłębnie analizować jego zachowanie i wyciągać na jego podstawie jakichkolwiek wniosków – bo jeszcze doprowadziłyby ją do miejsc, z których odwrót był zbyt bolesny – ale odnotowała to skrupulatnie. Odchrząknęła, starając się zapanować nad zdradliwym głosem. Nie chciała, żeby jej odpowiedź brzmiała jak kolejny atak, chociaż często mimo podobnych starań Dragos i tak odbierał to właśnie w ten sposób. Nie zdziwiłaby się, gdyby i teraz tak się stało – jeszcze przed chwilą jej postawa była ofensywna, ale teraz w myślach składała broń. Czy to właśnie próbowała zrobić Vlada? Obrócić ich przeciwko sobie, zająć skakaniem sobie do gardeł i odwrócić uwagę siebie? Valeria pokręciła głową do tych myśli. Nie chciała dawać jej tej mocy. Tak samo jak nie chciała dawać jej władzy nad sobą, wierząc w to, że cytowane przez Dragosa słowa są prawdą w tym konkretnym kontekście. – Gdyby faktycznie to tęsknota i ślepa wiara były źródłem wizji, nie musiałabym na nią czekać siedemnastu lat – powiedziała miękko. Za chwilę spięła się w sobie, bo wiedziała, że to, co za chwilę powie, nie będzie łatwe do usłyszenia dla Fawleya, niezależnie od tego, jakiego tonu użyje. – Nie przestanę wierzyć w swoją intuicję, bo w przeciwieństwie do mojej babci, ona mnie nigdy nie zawiodła. Może nie prowadziła mnie łatwymi drogami, ale nigdy nie żałowałam, że jej posłuchałam. A teraz ona mówi, że Rose jest bliżej niż kiedykolwiek. Czuję ją. – Z każdym słowem coraz więcej pasji wybrzmiewało w jej głosie; przekonanie, które czuła wobec swoich widzeń, odbijało się w jej głosie, w jej postawie. Spojrzała po tym na Dragosa, przyglądała mu się ostrożnie. Przełknęła ślinę. Nie próbowała go atakować, ale nie mogła przestać walczyć o to, w co wierzyła – a nie miała wpływu na to, że on ustawia się na pozycji, w której jest to walka przeciwko niemu. – Powiedziałeś mi w Mungu, że ty jej nie czujesz, ale powiedz mi, Dragos… czujesz w ogóle sam siebie? – Znała odpowiedź na to pytanie – bo znała Dragosa na tyle długo, żeby wiedzieć, jaka jest różnica pomiędzy nim, pogodzonym ze sobą i światem, a nim, który próbuje ignorować to, co się w nim gnieździ. To była największa trudność sytuacji, w której się znalazła, zadania, które czuła, że musi podjąć – fakt, że Fawley wolał chować się w pozornie bezpiecznych miejscach i odwracać wzrok od wszystkiego, co mogłoby zburzyć kruchy obraz rzeczywistości, jakim próbował się otoczyć. Myśląc o tym teraz, sama była coraz bardziej spokojna – uświadamiając sobie, że bolesne słowa, którymi w nią ciskał, tak naprawdę były tylko rykoszetem. Przez to, co się między nimi zadziało, traktowała je tak osobiście – teraz czuła się, jakby wreszcie znalazła przejście w gabinecie luster, gdy ta iluzja opadła. Odetchnęła z ulgą, znajdując w sobie nowe pokłady siły. – Przykro mi, że tak to dla ciebie wygląda – powiedziała w odpowiedzi na jego następny atak. Znów – zamiast próbować odbić piłeczkę, z trudem, ale przełknęła całą tę gorycz. – Jedyne, co próbuję zrobić, to pokazać ci szerszą perspektywę. Żebyś mógł wybrać ze świadomością tego, czym ten wybór jest. – Takie w końcu było zadanie wróżbity, tego uczyła na swoich lekcjach. Skrzywiła się zaraz lekko. – Pewnie nie zawsze wybierałam… dobre środki – przyznała z trudem. Dużo łatwiej było odnaleźć się w tej roli, gdy sprawy dotyczyły kogoś, do kogo nic nie czuła. Kogoś, czyj upór nie odbijał się w niej bolesnym echem. Kogoś, czyj wybór nie wpływał na nią bezpośrednio. Z trudem wytrzymała spojrzenie, które jej posłał – tym razem nie próbując już ukryć swojego żalu. W jej oczach tliło się lustrzane odbicie bólu wypisanego w jego tęczówkach. Tak bardzo chciała, żeby to mogło wyglądać inaczej. Ale obok zranienia, w jej spojrzeniu czaiła się pewna ostateczność. Nie mogła ignorować tego, co stało na przeszkodzie. To nie zniknęłoby od udawania, że nie istnieje. A w obecnym kształcie spraw, tylko kontynuowaliby ranienie się nawzajem. Nie mogła pozwolić, żeby stali się dla siebie zgubą. To była jedyna perspektywa gorsza od tej, na którą musiała się zdecydować. Zbił ją z tropu swoim wybuchem. Zamiast odszczeknąć, poczerwieniała, uświadamiając to sobie znowu – był jej słabością. Nawet nie pomyślała o tym, że się naraża, nie przeszła jej przez głowę myśl o jej własnym bezpieczeństwie, bo jedynym, co widziała w tamtej chwili, był szkarłat jego krwi. Na chwilę wbiła w niego spojrzenie, gdy powiedział o trosce, ale zaraz uciekła wzrokiem. Serce zakołatało w piersi. Dłoń paliła od dotyku jego skóry. Nie musiał odpowiadać na jej pytanie, znalazła tę odpowiedź w jego twarzy – chociaż wiedziała, że dotyczy ona czegoś zupełnie innego, niż efekty uboczne zetknięcia z magią kapliczki. Westchnęła cicho, słysząc jego dywersję. – Uważam – skłamała cicho, prostując się i przerywając kontakt wzrokowy (w istocie uważała przecież tylko na niego). Po kolejnym cichym westchnieniu, przesunęła się odrobinę i podpierając się o ścianę, powoli usiadła obok niego – w bezpiecznej odległości, żeby nie zetknęli się przypadkiem ramionami. Ostrożnie ułożyła zranioną nogę i oparła drzewiec obok swojej głowy. Ulewa dudniła o dach kaplicy, wypełniając ciszę, która ich otoczyła, a jej wnętrzności zagotowały się niespodziewanie. Nie wiedziała, czy to burza tak na nią działała, czy to była kwestia tego, że Dragos przyznał, że się o nią troszczy – czy to ten przelotny dotyk – ale musiała walczyć ze sobą, żeby nie sięgnąć po jego dłoń, aż nazbyt świadoma, że dzieli ich odległość około jednego kroku, że wystarczyłoby wyciągnąć rękę… Splotła dłonie jak do gorączkowej modlitwy, żeby przypadkiem nie zrobić czegoś głupiego, ale nie udało jej się zapanować nad szukającymi ujścia uczuciami. – Dlaczego to się zawsze tak kończy? Nie chcę z tobą walczyć. – Słowa padły same, zanim zdążyła się nad nimi zastanowić. A potem, falą, podążyły za nimi następne. – Jeśli nie możemy… – jeśli nie możemy c o? – to przynajmniej… – co przynajmniej, Valeria? Jej głos drżał. Wyraźnie pogubiona, szukała sposobu, żeby wybrnąć z tego nieprzewidzianego wylewu szczerości. – Nie chcę być twoim wrogiem – powiedziała w końcu cicho, prawie szeptem. Gdyby spróbowała mówić chociaż odrobinę głośniej, jak nic głos by jej się załamał. W pustej, kamiennej kaplicy, jej słowa i tak brzmiały jak huk.
Dragos Fawley
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185
C. szczególne : agresywne rysy twarzy, poparzone prawe ramię, blizna na lewej łopatce, czasami dziwny akcent
Drgnął, słysząc chrząknięcie – zawsze zwiastowało to monolog Valerii, którego treść niekoniecznie była tym, co chciał usłyszeć – i nieśmiało podniósł głowę, zbierając w sobie resztki odwagi, aby wysłuchać jej słów, jednocześnie obserwując twarz kobiety. Chociaż nie dawała tego po sobie poznać, znał ją na tyle, aby wiedzieć, że jest spięta i dusi się od nadmiaru niewypowiedzianych. Czuł wybuch w powietrzu. Gula w gardle przybierała coraz większy rozmiar, uniemożliwiając mu swobodne oddychanie. Miał wrażenie, że zaraz się rozsypie, bo tym razem to Albescu trafiła w najczulszy punkt. Przez chwilę wpatrywał się w nią – tak jakby chciał przeszyć jej duszę na wylot – aby opuścić wzrok, czując jak wzbiera się w nim wszystko to, co próbował ukryć ostatnimi czasy. Przygryzł wargę; tępy ból miał być kotwicą, pozwalającą mu wrócić do kapliczki, gdyby zbyt głęboko zanurkował w odmęty własnych myśli. Ile minęło odkąd przestał robić to, co kocha? Ile lat upłynęło od momentu, w którym porzucił pasję i nadzieję, a zarazem i siebie? Gubił się w rachunkach – dni wypełnione szczęściem (a mimo wszystko takie miewał po tym, jak zaginęła część jego serca) stanowiły jakąś odległą fikcję. Były zamglone, jakby nieprawdziwe i sztuczne, wymyślone przez zmęczony umysł, spragniony dawki dopaminy. Powoli docierało do niego, że systematycznie i nieświadomie sam dążył do zniknięcia. Bo być może była to jedyna droga, aby znaleźć się tuż przy Rose. I to dlatego z taką łatwością przyznał, że ona nie żyje – znacznie ułatwiało mu to odpuszczenie samego siebie. O ile prościej było to wszystko porzucić, mając w głowie myśl, że Loreen już nie ma. A co za tym idzie – mógł podzielić jej los. Wnioski, które nagle znalazły się tuż pod jego nosem, sparaliżowały cały układ nerwowy Fawleya. Zastygł – niczym posąg stał przed Valerią, ze wzrokiem wbitym w przestrzeń. Ocknął się dopiero na kolejne słowa. Jemu też było przykro. Z wielu powodów. Język miał jednak zawiązany w supeł – nie był w stanie wydusić z siebie ani jednego zdania, a świadomość, że Albescu w pewnym stopniu oczekuje jakiejś reakcji, niczego nie ułatwiała. Blokada, jaką złapał, była nie do przeskoczenia. Sam na siebie nałożył kody bezpieczeństwa, których nie potrafił teraz odblokować. Jej spojrzenie, wypełnione podobną gamą emocji, dodatkowo dobijało. I gdy dostrzegł w nim swoistego rodzaju.. odcięcie się, omal nie runął na ziemię. Przestał maniakalnie wpijać zęby w usta, bo metaliczny posmak krwi uzmysłowił mu jak bardzo nie panuje nad sobą.
Serce dudniło mu niemiłosiernie; miał wrażenie, że nawet Val słyszy jego szaleńcze stukanie – a to wszystko w reakcji na bliskość kobiety. Obserwował jej niespokojne, acz uważne ruchy. I to, jak bardzo unikała jakiegokolwiek kontaktu, odbijało się smutkiem i poczuciem odrzucenia w jego oczach. Drżący głos Valerii rozbrzmiewał złowrogo w głowie Dragosa – był niczym odpalona zapałka – i gdy padła ostatnia kwestia, blokada zniknęła. Obrócił się w jej stronę, zbierając rozbiegane myśli, jednocześnie tracąc kontrolę nad sobą. – Pytałaś czy czuję sam siebie – wrócił do tematu, który poruszyła i wziął głęboki wdech. – Tylko jeśli.. – tym razem nie odwracał wzroku jak tchórz - jeśli ty jesteś obok – mur, który latami budował dookoła, runął wraz z uświadomieniem sobie i powiedzeniem tego na głos. Od zaginięcia siostry usilnie poszukiwał bliskości i chociaż namiastki tego, co mu dawała. Na każdą zażyłość reagował zaborczością i zaangażowaniem, które po pewnym czasie oddalało, a nie spajało. I gdy te kilka miesięcy temu natrafił ponownie na Valerię, coś się zmieniło – ostrożniej stawiał kroki, jak gdyby stąpał obok najbardziej kruchej materii. Tak jakby przeczuwał, że to, co się między rodzi, jest niepewne i mogące w każdej chwili ulec zniszczeniu. Instynktownie się starał o to, aby to przetrwało. Nie spodziewał się tak trwałej nitki, ciasno splatającej ich losy ze sobą. – Gdy powiedziałem wtedy, że tylko ona nas łączyła, okłamywałem samego siebie. Niewiele z tego rozumiem, Val. A może przez długi czas nie chciałem rozumieć. Ale przy tobie jest inaczej. Wszystko dookoła krzyczy – serce, ty, okoliczności – że idę złą ścieżką. Że wybrałem trasę prowadzącą donikąd. I powoli do mnie dociera, że destynacja, do której po omacku tak ostatecznie powinienem iść, jest w pobliżu ciebie. Przy tobie, poprawił się w myślach. Palce same pomknęły w kierunku Valerii, czekając na przyzwolenie i zgodę na dotyk. Wiedział, że będzie tego żałował. Że gdy tylko się od siebie oddalą, na nowo otuli go bezradność, wstyd (dlaczego tyle zwlekał ze szczerością?) i przede wszystkim pustka. Przez jego twarz przepływały ławice emocji, od których już od dawna się dusił. Ujście, jakie znalazły w momencie chwilowej nieuwagi i utraty nadzoru, było najlepsze i najgorsze jednocześnie. Nie żałował. Ale strach, który powoli mościł się w żyłach, ponownie przybliżał Fawleya do paraliżu. Musiał mówić dalej. – Nie wiem tylko jak długa droga mnie jeszcze czeka. Nieobecność Rose niczego nie ułatwia. Nic ani nikt nie jest w stanie wypełnić tej dziury, którą po sobie zostawiła. Wiem jak źle to zabrzmi, ale po przeczytaniu listu poczułem ulgę. Że w końcu wiem co się z nią stało. Spokój wypełnił jego krwiobieg, gdy po raz pierwszy szczerze przyznał – nie tylko przed sobą, Valeria również była kluczowym elementem tego wyznania – jak bardzo dławiła go niepewność co do losów siostry. I jak złym człowiekiem był, że wolał zaakceptować śmierć siostry, byleby tylko sobie ulżyć. Bał się reakcji Albescu i tego, że już przenigdy nie spojrzy na niego tak samo. Bo tylko w jej tęczówkach widział zrozumienie i ciepło, dzięki któremu nie zamarzał. Zaczynało brakować mu tlenu, bo otworzył puszkę Pandory. – I naprawdę chciałbym wierzyć w te wszystkie pozytywne znaki, które mi pokazujesz. To nie jest tak, że z miejsca je odrzucam, bo nie potrafię odsunąć na bok uprzedzeń. One się znikąd nie wzięły. Po jej zaginięciu, nie było dnia, żebym nie doszukiwał się dobrej nowiny. Ale sama wiesz, że.. Że to było złudne. A teraz, z biegiem lat, podchodzę do tego z dystansem. Nie chcę ani nie potrafię wierzyć w środki, które przez tyle czasu nas zawodziły. Które zmiotły moją rodzinę z powierzchni. Sięgnął dłonią po amulet ukryty pod koszulką, jaki dostał od niej w Mungu, nie przejmując się tym, że szkarłat krwi splamił mu szyję i ubranie. – Może ci się wydawać, że ci nie ufam i ignoruję poszlaki, jakie mi podstawiasz pod nos. Ale musisz zrozumieć, że jeśli ona nigdy nie wróci, a ja ciągle będę żył złudną nadzieją, to wkrótce – urwał na moment, zastanawiając się czy powinien to powtarzać – powinieneś, Dragos, jesteś jej to winien – nawet przy tobie nie będę czuł samego siebie.
Valeria Albescu
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 175 cm
C. szczególne : przenikliwe spojrzenie, bladość, silna obecność pomimo milkliwości, ciężki akcent, blizna po poparzeniu na lewym ramieniu powyżej łokcia
Nie była pewna, czy milczenie ze strony Dragosa było dobrym, czy złym znakiem. Czy też może – jak często się okazywało – i dobrym, i złym? Valeria wpatrywała się w niego wyczekująco, i chociaż była tak biegła w wyłapywaniu wszystkich niewerbalnych przesłanek wysyłanych przez ludzi, teraz czuła się zagubiona. I znów nie była pewna – czyje było to zagubienie? Jak zwykle przy Fawleyu, jej talenty ją zawodziły, bo nie była w stanie nabrać odpowiedniego dystansu, żeby poprawnie zinterpretować pochodzenie wszystkich odczuć. Była zbyt zaangażowana, żeby to było bezpieczne. Zamknęła oczy, bo oczekiwanie na odpowiedź było nie do zniesienia. Czy bezpieczne znaczy dobre?, usłyszała pytanie Akaszy. I niemal odetchnęła z ulgą, bo ostatnimi czasy była zbyt wzburzona, żeby otrzymać z jego strony jakąkolwiek przesłankę inną niż, zdawałoby się, oceniające milczenie. Jego głos uświadamiał jej, że nie może być w złym miejscu, złym czasie. Może, faktycznie, ten nagły przypływ niepewności wcale nie pochodził z jej wnętrza. Kiedy ponownie spojrzała na Fawleya, jej myśli były bardziej przejrzyste – a tym samym obraz, który widziała. Trafiła. Do czegokolwiek by to nie prowadziło, wiedziała, że był to jakiś przełom. Że w końcu powiedziała coś, co dotarło głębiej, niż pozwalały na to wcześniej bariery wybudowane przez Dragosa. Chciała usłyszeć, jakie myśli w nim sprowokowała – ta potrzeba była niemal bolesna – ale nie chciała naciskać. Decyzja, żeby się tym z nią podzielić lub nie, należała tylko do niego. Przedłużające się milczenie było w jej myślach znakiem, że wolał zachować to dla siebie, że uznał, że to nie jej miejsce. Skinęła lekko głową do swoich myśli, próbując się z tym pogodzić, chociaż wnętrzności splotły się znów w ciasny węzeł. Kolejny raz poczuła się odrzucona – i chociaż nie oczekiwała wcale niczego innego, nadal bolało to tak samo. Przynajmniej łatwiej było dzięki temu pogodzić się jej z myślą, że będzie musiała się od niego oddalić. A może tylko to sobie wmawiała? W końcu w tym momencie wciąż stał tuż obok. Nie mogła (nie pozwalała sobie) go dotknąć, ale mogła przynajmniej usłyszeć jego głos i zajrzeć w szaroniebieskie tęczówki. Miała przynajmniej na skraju świadomości szept, przypominający, gdy załatwiała swoje sprawunki, że istnieje jakieś, jakiekolwiek prawdopodobieństwo, że przypadkiem na niego wpadnie.
Miała wrażenie, że czas zwolnił, gdy tylko wybrzmiały jej słowa. Niemal fizycznie czuła, jakby coś z siebie zdjęła, barierę, którą nałożyła podczas ich ostatniego spotkania, a ciało spięło się w oczekiwaniu na jego słowa, boleśnie świadome, że odsłoniła swoje najwrażliwsze części. Tych kilka sekund oczekiwania na jego reakcję ciągnęły się w nieskończoność. Serce biło gwałtownie w piersi. Ręce drżały tak mocno, że starając się trzymać je zaciśnięte, cała zaczęła drżeć. Ledwie przytomnie obróciła głowę, gdy kątem oka zobaczyła ruch. A gdy ich spojrzenia się spotkały, przeszedł ją ten sam prąd, który przed chwilą przeskoczył między nimi przy wymianie chustki. W tym momencie już wiedziała – nie było mowy o uciekaniu czy chowaniu się, o jakiejkolwiek dywersji. Że czegokolwiek od niego nie usłyszy, będzie szczere. Serce stanęło jej na moment, gdy Dragos otworzył usta. Gdy zaczął mówić, prawie wyleciało jej spomiędzy żeber. Wciągnęła głęboko powietrze. Miała wrażenie, że pierwszy raz od dawna odetchnęła pełną piersią – bo echo tylko ona nas łączyła zamilkło wreszcie. Dragos ściągnął z niej kolejną blokadę, i nagle żaden uścisk i żadna siła nie mogły powstrzymać jej ręki do odszukania jego dłoni, do splecenia ze sobą ich palców. Nie potrafiła zdobyć się na więcej (a tak bardzo chciała położyć czoło na jego ramieniu i odetchnąć jego dymnym zapachem), ale chociaż ten gest mógł utrudnić jej to, co być może będzie musiała zrobić, był wyrazem nadziei, która wyłoniła się spod jej pękniętej ochronnej bańki. Tęskniła za nim tak bardzo. Czujnie spijała każde słowo jego wypowiedzi i chociaż z każdym zdaniem jej głowa wybuchała myślami, które wręcz napierały, aby się z niej wydostać, nie przerwała mu aż końca. Kiedy zamilkł, przez chwilę oddychała głęboko. Jeśli chciała być z nim całkowicie szczera – a chciała, musiała – potrzebowała słów, które pozwolą otrzeć się o niewypowiedziane. Przez chwilę gorączkowo szukała ich w myślach, ale później, jakby tknęła ją znowu ta sama siła, która wydarła z niej głos wcześniej. Po prostu zaczęła mówić – a kiedy już otworzyła usta, okazało się, że słowa czekały, już gdzieś w niej ułożone. – Pamiętam chłopca – zaczęła, wzrokiem czule obejmując jego twarz – który wyrywał się do wszystkich wyzwań. Który był przekonany, że pokonałby chińskiego ogniomiota jednym machnięciem różdżki. – Uśmiechnęła się nostalgicznie. – Zazdrościłam ci wtedy tej odwagi, bo sama jej nie miałam, a już wtedy miałam gdzieś tutaj… – położyła sobie rękę na sercu – takiego chińskiego ogniomiota, który spalał mnie od środka i któremu bałam się stawić czoła. – Odetchnęła lekko; wyobrażała sobie, że będzie zawstydzona, przyznając się na głos do tego, do czego nastoletnia Valeria nie potrafiła przyznać się sama przed sobą. Nie tylko do swojej własnej słabości, ale także i faktu, że nawet w młodości zwracała uwagę na nie tylko jedno bliźnię z rodu Fawleyów. Nie czuła teraz jednak wstydu. Zagryzła wargę, mocniej zacisnęła palce dla dłoni Dragosa, zanim znów zaczęła mówić. – Ciągle go widzę. Tego chłopca – wyszeptała – chociaż mam wrażenie, że próbujesz ukryć go przed samym sobą. Czasami, kiedy do ciebie mówię, zwracam się do niego. Czasami, kiedy na ciebie patrzę, szukam go wzrokiem. – Gdyby nie ten uścisk dłoni, chyba zamarzłaby, tak bardzo odsłonięta. Powoli zdejmowała każdy element zbroi, który jeszcze na sobie miała. Dopiero teraz tak naprawdę uświadamiała sobie, jak grubą warstwą otoczyła się przez lata. – Może to dlatego... może po prostu... przypominam ci, że on w tobie jest, bo... bo w to głęboko wierzę. – Teraz też to robiła – szukała wzrokiem tego Dragosa, który, miała wrażenie, prześwitywał czasami przez zmęczoną maskę, którą nosił na sobie Fawley. Który – wiedziała to – ciągle nie zniknął, mimo że został odepchnięty w najciemniejsze zakamarki jego świadomości. – Ale nawet jeśli udaje mi się go czasami przywołać, to nieważne jak zaciekle bym próbowała, nie jestem w stanie... wydobyć go na stałe. Nawet Loreen, kiedy już wróci – nie było dla niej w tej kwestii mowy o żadnym jeśli – nie zdoła tego zrobić. Bo to... możesz zrobić tylko ty. Bo to nie jest zależne od okoliczności, w jakich się znajdujesz, tylko twojej wiary. Twojej decyzji. – Jej głos znów cichł pod naporem tych słów. Na chwilę zwiesiła wzrok, ale był to tylko ułamek sekundy, zanim znowu nie spotkała jego wzroku. Czy Dragos był w stanie zgadnąć po sposobie, w jaki mówiła, że wie to tylko dlatego, że sama musiała taką decyzję kiedyś podjąć? Nie była pewna. A nie mogła – nie w tej sytuacji – pozwolić, żeby to, co zdawało się niewypowiadalne, przeszkodziło jej w dotarciu do niego. (Im w dotarciu do siebie.) Przełknęła więc ślinę i z trudnem, ale mówiła dalej. – Przez wiele lat zajmowałam się prawie wyłącznie szukaniem. Mój dar... i przekleństwo w jednym... ma taki efekt uboczny, bo to jest trochę, jakbym dostawała kawałki obrazu, które pasują do jakiejś układanki, i nie zawsze nawet wiem gdzie ona jest, jak ją znaleźć, albo kto ma pozostałe rozsypane elementy, nie mówiąc już o złożeniu tego w całość, i… – urwała, musząc nabrać tlenu, żeby móc dalej wydobywać głos z coraz bardziej ściśniętego gardła. – I wiem, że to nie jest łatwy widok – szepnęła, machinalnie mocniej zaciskając palce na jego dłoni. – Przeczucie jeszcze nigdy nie poprowadziło mnie łatwą drogą. Miałam całe życie, żeby się do tego przyzwyczaić, a mimo to nawet po tylu latach chwilami mnie to przerasta. – jej głos cichł z każdym kolejnym słowem; pod koniec zdania mówiła już szeptem, ale przesunęła się lekko w jego stronę, jakby chciała mieć pewność, że ją usłyszy, że usłyszy wszystko. – Ale po tym jak... po tym jak nie rozpoznałam, czym był sen, który śniłam w noc zaginięcia Rose... – mówiła o tym z wyraźnym trudem, siłą wydzierając słowa ze ściśniętego gardła – obiecałam... jej... że nie przegapię już tego głosu, że nigdy go nie zignoruję. Jeszcze nigdy nie poprowadził mnie łatwą drogą – powtarzała się, ale było jej wszystko jedno. Słowa płynęły z niej niekontrolowanym strumieniem – ale gdzieś po drodze okazało się, że zawsze prowadzi mnie do miejsc, które mają sens. Że prowadzi mnie tam, gdzie jest życie. – W zadumie pogładziła kciukiem jego dłoń. – Po drodze do Rose, zaprowadził mnie do ciebie. – Zużyła pełen oddech na wypowiedzenie tego zdania. Przełknęła po tym ślinę. – Jakikolwiek by nie był… ten dar to część mnie. Kiedyś... – Łzy stanęły jej w oczach, bo natychmiast wróciło wspomnienie sterylnej bieli. Mimo upływu lat, poruszało ją bardziej, niż spodziewałaby się tego jeszcze jakiś czas temu. Jej twarz odbiła na chwilę wszystkie wciąż tkwiące gdzieś wewnątrz niej emocje. Kiedyś mu to opowiem, postanowiła. Teraz byłaby to dygresja, a sedno paliło ją w gardle. – Jeszcze zanim was poznałam, próbowałam go odrzucić. Próbowałam ignorować głos. I... – Zamknęła na chwilę oczy, przeżywając to na nowo. – I, tym samym, nie pozwalałam sobie... istnieć. Nie wierzyłam samej sobie, i może w zemście za to, ta część mnie próbowała – głos załamał jej się lekko – spalić mnie od środka. I znikałam. Z dnia na dzień coraz bardziej. Bez tego daru, bez tego przekleństwa nie istnieję. Wcale nie jest łatwiej, niż wtedy, kiedy próbowałam zboczyć ze swojej ścieżki, ale jest... nieporównywalnie lepiej. Tylko i wyłącznie dlatego, że postanowiłam uwierzyć – kolejny raz niemal udławiła się swoimi słowami – małej dziewczynce, którą kiedyś zamknięto. – Nieopowiedziana dygresja czaiła się w tym ostatnim słowie, tak jak i w łzach, które w końcu spłynęły po twarzy Albescu. Znów zaczęła cała drżeć, gdy tyko następne słowa zaczęły formować się na końcu języka. – Dlatego kiedy... tak naciskam i proszę, żebyś uwierzył w moje wizje, tak naprawdę proszę, żebyś uwierzył – gorączkowo szukała w jego spojrzeniu czegokolwiek, czego mogłaby się teraz złapać – we mnie. Nie... w znaki, nie w środki, które zawodziły przez całe te lata – nie mogła zdobyć się na coś więcej oprócz szeptu – tylko we mnie. Miała wrażenie, że słyszy łoskot, z jakim ostatni element jej uzbrojenia spada. Siedziała przed nim teraz zupełnie bezbronna – jakby na chwilę stała się na powrót tą małą dziewczynką, o której próbowała mu opowiedzieć. W końcu jej cela była zbudowana w pierwszej kolejności z cudzej niewiary – a swoją prośbą Valeria pozwoliła zajrzeć Dragosowi w swoją najstarszą i najboleśniejszą ranę.
Dragos Fawley
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185
C. szczególne : agresywne rysy twarzy, poparzone prawe ramię, blizna na lewej łopatce, czasami dziwny akcent
Jego palce gorączkowo zaciskały się na jej dłoni; całym sobą chłonął ciepło skóry Valerii, próbując ogrzać przemarzniętą na kość duszę. Tyle miesięcy ukrywania prawdy i siebie skutecznie zablokowały umiejętność mówienia o tym, co od dawna wypalało jego wnętrze. Z trudem wyduszał z siebie kolejne słowa - chociaż póki co to był wierzchołek góry lodowej. Jeszcze wiele miał jej do opowiedzenia. Chciał jak najszybciej naprostować obraz, który stworzył, odkąd zobaczyli się pierwszy raz, po tylu latach. Potrzebował jednak chwilowej przerwy, oddechu, na poukładanie pozostałych puzzli, jednocześnie dając jej czas na przeprocesowanie pierwszej partii. Zadrżał, gdy zaczęła mówić. Podniósł wzrok, napotykając oczy, w które z każdym następnym słowem pragnął zatopić się coraz bardziej. Znajomy prąd przeszedł przez kręgosłup, a intuicja (którą tak gorączkowo starał się zagłuszyć) szepnęła, że to była dobra decyzja i jest w odpowiednim miejscu. Wspomniany przez nią chłopiec siedział naprzeciwko, z gardłem zaciśniętym od wzruszenia i retrospekcji zalewających jego głowę. Gdyby nie to, że ich dłonie były splecione, uznałby to za sen lub wytwór zmęczonej głowy. Słuchał jej uważnie, śledząc każde drgnięcie bladej twarzy, każde mrugnięcie i unoszące się kąciki ust (coraz trudniej było mu odwrócić od nich wzrok). Chłonął te wszystkie słowa całym sobą, z pełną świadomością jaką odpowiedzialność za sobą niesie szczerość Valerii. Nieważne jak długo byli daleko - w zasadzie nie wiedział co się z nią wtedy działo - czuł, widział to w jej spojrzeniu i trudności, z jaką wydobywa z siebie kolejne zdania, że jest pierwszym, z którym się tym wszystkim dzieli. Dlatego kiedy Valeria przysunęła się bliżej, nic nie było go w stanie powstrzymać przed położeniem drugiej dłoni na jej nodze. Czule gładził ją palcami, wciąż nie odrywając spojrzenia od jej oczu, wypełnionych mieszanką smutku, niepewności, ale i.. nadziei?, czując jak poziom elektryczności między nimi niebezpiecznie wzrasta. Gdy Albescu opowiadała o drodze jaką przeszła, jego serce równocześnie prowadziło szaleńczą wędrówkę po całej klatce piersiowej, próbując się z niej wyrwać. Wyrywało się w stronę Valerii - i chociaż jego doświadczenia były zupełnie inne, to potrafił sobie wyobrazić ile ją to wszystko kosztowało. I kosztuje nadal. A on od dłuższego czasu jej tego nie ułatwiał i uświadomienie sobie tego odbiło się bolesnym wstydem na jego twarzy. Przez krótką chwilę nie był w stanie znieść samego siebie. Podczas kiedy ona uparcie starała mu się pokazać prawdę i naprawdę w niego wierzyła, on beznamiętnie to wszystko ignorował i uparcie odwracał wzrok, powielając wyuczone mechanizmy obronne. Był tak bardzo skupiony na sobie i swoim komforcie, że w tym wszystkim zapomniał o niej – a na to nie zasługiwała. Kiedy usłyszał cichą prośbę, która spłynęła na niego niespodziewanie, tak jak łzy po jej policzkach (dłoń automatycznie powędrowała w stronę twarzy Valerii – i chociaż pękało mu serce, nie mógł teraz odwrócić wzroku – z zamiarem otarcia tego słonego strumienia), zadrżał. Nie od rozmiaru prośby – bo to był w stanie zrobić, jeszcze zanim go poprosiła o wiarę, obiecał to sobie w trakcie jej monologu – a od świadomości jak egoistycznym i tchórzliwym człowiekiem się okazał. Gdy wparował do jej domu, obarczył ją winą za całe zło tego świata i przede wszystkim za to, że runął jego świat. Zarzucił kłamstwo i w zasadzie robił to cały czas, przy każdej możliwej okazji – od tej myśli zrobiło mu się niedobrze. Ale teraz nie miał już żadnych wątpliwości: kobieta, która przed nim siedzi, nigdy go nie okłamała z premedytacją i nie zasługiwała na wszystko to, czego jej życzył pod wpływem silnie negatywnych emocji. To on, tak naprawdę, nie zasługiwał na nią - jej cierpliwość, wyrozumiałość i ciepło, którymi pomimo wszystkiego, pomimo wielu gorzkich słów, go obdarzała. Przełknął ślinę, chcąc unormować ciśnienie w uszach; odkąd padł z jej ust wyraz zamknięta, nie potrafił uspokoić rozedrganego organizmu, który nie umiał sobie poradzić z milionem wizji. A najgorsze było przeświadczenie, że czegokolwiek sobie nie wyobrażał i jakiegokolwiek scenariusza nie napisał, prawda będzie znacznie gorsza. I paradoksalnie, w ramach pokazania jej jak bardzo mu zależy i jak bardzo w nią wierzy, chciał zrobić dokładnie to samo - zamknąć ją. Zamknąć w szczelnym uścisku i mocno przycisnąć do siebie, odgonić z jej ramion wszystkie troski i demony, żeby mogła oddychać i spać spokojnie. Zanim się zorientował i podjął jakiekolwiek kroki, jego ciało zdecydowało samo. Błyskawicznie objął ją ramieniem, a policzek oparł o jej skroń. Dłonie wciąż mieli splecione, bo nie zamierzał w najbliższej przyszłości rozsupływać ich palców. Wziął głęboki wdech, chcąc poczuć jej zapach każdą komórką swego ciała. I z zaskoczeniem zauważył, że po raz pierwszy nie ogarnęło go odrzucenie, gdy dotarła do niego woń róży i kadzideł. Czuł, że jest tam, gdzie powinien, przy odpowiedniej osobie (i to nie jest Loreen). Że jest w domu. Z uśmiechem błąkającym się na ustach, odsunął się na kilka milimetrów, spoglądając jej głęboko w oczy. Złączył ich czoła, a prawa ręka, która już wcześniej była poza jego kontrolą, zanurkowała we włosy Valerii, tuż przy karku. Kolejne słowa, wcześniej przyblokowane przez wzruszenie, próbowały znaleźć ujście. Zaczął mówić – to, że była tak blisko, pomogło mu wydobyć z zaciśniętego gardła przemyślenia, które chwilę wcześniej uderzyły w niego niczym tsunami. - Myślałem, że w Anglii odnajdę się na nowo. I początkowo faktycznie tak było. Zacząłem tu oddychać i przestałem się nerwowo oglądać za siebie. Miałem wrażenie, że po prostu zacząłem inne życie, zostawiłem wszystko za sobą, ale jednocześnie stałem się inną osobą. Ojciec - westchnął na wspomnienie jego twarzy z tamtego okresu, które w zasadzie niewiele różniło się od tego obecnego – on chyba nie do końca radził sobie z moją zmianą, dlatego dał mi glob. Wtedy znowu poczułem się odpowiedzialny za to, że jej dalej nie ma w domu. Przymknął na chwilę oczy, bo ciężar odpowiedzialności do tej pory ciążył na jego barkach - żadne słowa nie były w stanie go przekonać, że nie ma obowiązku sprowadzenia Loreen. - Obiecywałem, że ochronię ją przed całym złem tego świata - głos mu się nieznacznie załamał – a nawet nie wiem co jej się stało i czy – czy żyje. Przełknął nerwowo ślinę, przypominając sobie to, jak uparta była Albescu w twierdzeniu, że Rose nie jest martwa i mając na uwadze widmo złożonej obietnicy – i jak sobie radzi - poprawił się. Wiedział, że kobieta wychwyci ten błąd, dlatego ścisnął mocniej jej dłoń. – I gdy glob trafił w moje ręce, wraz z listem od matki, że to, po raz kolejny, Val - zmęczenie zmieszane z żalem wylewało się z jego oczu – moje zadanie, aby sprowadzić ją do domu, to nie byłem się w stanie skupić na niczym innym. Szukając ją, zagubiłem po drodze siebie. A potem.. - szukał w głowie odpowiednich słów, bo dalsza część początkowo mogła jej sugerować zupełnie inną puentę. – Potem pojawiłaś się ty, niczym duch przeszłości i bardzo dobitnie przypomniałaś mi, w momencie kiedy nie umiałem na siebie patrzeć, że jesteśmy do siebie podobni. Uchyliłaś szuflady, w których od dziecka chowałem siebie, swoje lęki, wiesz, wszystko to, co niewygodne. I było mi to bardzo nie na rękę, bo musiałem się z tym zmierzyć. Za każdym razem jak stawałaś na mojej drodze, albo to ja, podświadomie krążyłem blisko twoich ścieżek i na ciebie trafiałem, zmuszałaś mnie do spoglądania na prawdę, ale, co gorsza, na to, co straciłem. Myślałem początkowo, że chodziło o Loreen – oczy Dragosa się zaszkliły, bo wciąż była to strata, która paliła bardziej niż utrata siebie – ale teraz wiem, że chodzi o mnie. O tego chłopca, który zapomniał jak być odważnym. Musiał otworzyć te wszystkie rany, żeby w końcu mogły się zagoić. – I wiem, że nie będzie go łatwo odnaleźć i na nowo nauczyć odwagi - bo spłonął wraz z Oaną i nikt jeszcze nie wymyślił zaklęcia odpopielającego – ale.. Mam przeczucie – uśmiechnął się blado; czyż nie było to ironiczne, że jeszcze pół godziny temu wręcz krzyczał całym sobą, że liczą się tylko fakty i logika, a teraz polegał na głosie intuicji? Zmarszczył czoło nie wiedząc co powiedzieć dalej. Postanowił nie krążyć wokół sedna, tylko wprost, otwarcie powiedzieć to, od czego od dawna się dusił, póki jeszcze był w stanie mówić. – Po prostu cię potrzebuję. Jeśli mam dotrzeć do celu, do Loreen, do siebie – do ciebie, Val – to potrzebuję mieć cię blisko. Bliżej niż kiedykolwiek. Bliżej niż pokazywałem. Wypowiadając te słowa, dzieliły ich milimetry, ale Dragos, tak bardzo wystraszony prawdą, nie był w stanie przekroczyć przepaści, jaka wyrosła pod naporem wcześniejszych słów i czynów. Jedyne, co potrafił, to ściskać jej dłoń, boleśnie odznaczając na niej półksiężyce swoich paznokci. A najgorsze jest to, że nie mogę dać ci nic w zamian, pomyślał – i myśl ta zgięła go w pół, uniemożliwiając dalszy monolog. W jego oczach odbijało się uczucie, zaangażowanie, ale przede wszystkim strach, bo tak jak ona otworzyła się po raz pierwszy przed nim, tak on boleśnie zrzucił swój pancerz przed nią. - I dobrze wiesz, że pokonałbym wtedy tego ogniomiota - dodał z łobuzerskim błyskiem w oku. W przeciwieństwie do teraz.
Valeria Albescu
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 175 cm
C. szczególne : przenikliwe spojrzenie, bladość, silna obecność pomimo milkliwości, ciężki akcent, blizna po poparzeniu na lewym ramieniu powyżej łokcia
Miała wrażenie, że jej ciało emanuje światłem w miejscach, których dotykał ją Dragos – przez chwilę aż miała ochotę sprawdzić, ale nie zrobiła tego, bo nie mogła odwrócić wzroku od jego tęczówek, wiernie odbijających to, co działo się w jej wnętrzu. Miała wrażenie, że byli jak dwa instrumenty, teraz wreszcie dostrojone do tej samej tonacji, a przez to istniejący między nimi magnetyzm wzmógł się jeszcze bardziej (miała wcześniej wrażenie, że to niemożliwe, że bardziej się nie da, ale jednak). Nieświadomie pochylała się w jego kierunku o kolejne milimetry – jej świadomość była skupiona na opowiedzeniu historii, ale ciało zdawało się mieć swój własny rozum i wyrywać się w kierunku Fawleya. Powstrzymywała je tylko jedna rzecz – musiała najpierw zobaczyć jego reakcję na swoją cichą prośbę. Bez tego jednego elementu nie mogłaby daleko z nim zajść bez rozpadnięcia się na nowo w gwałtowne szaleństwo – nieważne, jak bardzo by chciała przy nim trwać. Znalazła odpowiedź w jego spojrzeniu na kilka sekund po tym, kiedy się tam pojawiła (zbyt oniemiała swoją wędrówką po linie, nie grzeszyła refleksem) i kilka przed tym, kiedy ostatnia głoska wybrzmiała w kaplicy, a on przyciągnął ją do siebie. Westchnienie ulgi wydarło się z jej ust, kiedy wtulała nos w jego szyję, a lewa dłoń bezwiednie zacisnęła się w pięść na przodzie jego koszulki, zahaczając palcem wskazującym o podarowany mu amulet, tak jakby zaraz miała ich rozedrzeć jakaś niewidzialna siła. Nie, nie tym razem, pomyślała. Teraz będzie inaczej. Miała rację tylko częściowo – ale to wystarczyło, żeby mogła rozpłynąć się w momencie. Żeby rozluźniła uchwyt, opierając dłoń na o jego klatkę piersiową, opuszkami palców wodząc po wyrzeźbionej ochronnej runie. Żeby odwzajemniła jego uśmiech, spoglądając mu w oczy spod opadającej na twarz grzywki. Mięśnie karku rozluźniły się pod jego dotykiem. Lekko trąciła nosem jego nos, na chwilę zamykając oczy i oddychając głęboko, wciąż otoczona jego ciepłym, kojącym zapachem. Dragos potwierdził coś, co już gdzieś w środku czuła, co już wiedziała – ale nie dopuszczała do siebie tej myśli w obawie przed tym, że stwierdzenie, że jest dla niego ważna, mogłoby się okazać błędne. To dlatego tak bardzo uderzyły w nią słowa, które wypowiedział w afekcie w jej salonie - tylko ona nas łączyła. I dlatego tak łatwo je wtedy wchłonęła – bo dużo łatwiej było uwierzyć w coś, co odpowiadało na obawę, a nie nieśmiałą nadzieję. Bo była tak niepewna swojej roli w jego życiu, że tej myśli łatwiej było zaistnieć w konfrontacji z tym – wydawało jej się wtedy – bezczelnym wręcz pytaniem – może jednak jestem? Jej oczy zeszkliły się znowu, ale tym razem to nie były łzy smutku ani bólu – to były łzy ulgi. Przesunęła dłoń na bok jego twarzy, wplatając palce we włosy za uchem, kciukiem gładząc skroń. Gdy tylko Dragos zaczął mówić, a ona wyobraziła sobie ciężar, który na nim spoczywał, jej serce zacisnęło się boleśnie. (Nie wychwyciła błędu – wychwyciła to, że się zreflektował. Kąciki jej ust wygięły się nieznacznie w górę, pogładziła kciukiem skórę na linii jego włosów. Naprawdę próbował, a ona to doceniała.) Mimowolnie miała ochotę zrobić coś, cokolwiek, żeby mu ulżyć, chociaż wiedziała, że opowiadał o czymś, co w chwili obecnej było poza zasięgiem ich obojga. Zadrżała, kiedy zaczął mówić o niej. Już wtedy, podczas ich pierwszego spotkania po latach, widziała, że swoim pojawieniem się i słowami przepowiedni wrzuca granat do życia, które zbudował Dragos. Tak jak i wtedy, nadal nie było to dla niej łatwe, nawet jeśli istniało zakorzenione gdzieś głęboko w niej przeświadczenie, że było to konieczne. – To nie zadziałało tylko w jedną stronę, uwierz mi – powiedziała cicho. Słowa znów z trudem przechodziły jej przez gardło. Był jej słabością. A do słabości zawsze najciężej było jej się przyznawać. Teraz jednak czuła się bezpieczna – czuła, że może mu powiedzieć wszystko. – Wywróciłeś moje życie do góry nogami. Przez ostatnie lata byłam spokojna, sądząc, że odważnie zanurzam się w nieznane, ale… przynajmniej natura tych rzeczy była znajoma. I dopiero teraz widzę, że tkwiłam w tym, co było bezpieczne, i pewnie będę jeszcze potrzebować tego, co tam znalazłam, ale nic nie przygotowało mnie na to, co… co pojawiło się w moim życiu, kiedy nareszcie doczekałam się kulminacji tego całego czekania na to, aż wydany się coś istotnego. Nic nie przygotowało mnie na… na ciebie. – Przełknęła głośno ślinę. – Przez lata wmawiałam sobie, że mogę być zupełnie samowystarczalna w swojej… misji, że wystarczy, że w siebie nie zwątpię i będę mogła dojść gdziekolwiek będę potrzebna. A potem wpadliśmy na siebie pod Dziurawym Kotłem – śmiech brzmiał w jej głosie; w tym momencie ten dawny tok myślenia wydawał się wręcz absurdalny – i nie dość, że okazało się, że rola, którą zawsze chciałam odegrać, należy tak naprawdę do ciebie – zawsze egoistycznie wyobrażała sobie, że to ona znajdzie Loreen – że bohatersko przyprowadzi ją na próg Fawleyów; sądziła że to właśnie będzie nagroda za jej wysiłek, ale, znów – wydawało jej się to teraz absurdalne, że kiedykolwiek myślała, że to nie Dragos, osoba najbliższa Rose, ją znajdzie – to jeszcze zakiełkowało we mnie coś… – wzruszyła bezradnie ramionami – dziwnego. Jednocześnie pierwszy raz od dłuższego czasu czułam, że nie jestem tym wszystkim sama, ale z drugiej strony nie miałam pojęcia, jak powiedzieć ci to wszystko, co czułam, że powinieneś wiedzieć. W dodatku nagle odnajdywałam się w sytuacjach, w których musiałam na nowo skonfrontować się z uczuciami i doświadczeniami, które myślałam, że już dawno przerobiłam, że już dawno mam za sobą, a tak naprawdę odłożyłam to na później z myślą, że najważniejsze jest odnalezienie Loreen. I zupełnie wytrąciło mnie to z równowagi, zwłaszcza to, że nie miałam, nadal nie mam pojęcia, co dokładnie to wszystko oznacza. – Zagryzła wargę, czując kłębiące się na skraju świadomości pourywane myśli, składające się głównie ze znaków zapytania. – Nie znoszę nie znać znaczenia – przyznała, śmiejąc się cicho. – Ale w tym przypadku dar i lata praktyki w szukaniu właśnie tego do niczego mi się nie przydaje. Nie przewidziałam ani tego, że – jej oddech stał się urywany, drżący – staniesz się dla mnie tak ważny – brakowało jej tlenu – ani tego, że Vlada znajdzie sposób, żeby to wykorzystać. – Jej głos cichł z każdym słowem. – Nie wiedziałam, że to możliwe… jesteś moją największą słabością, a jednak – jej dłoń przesunęła się na jego policzek – nigdy nie czułam się silniejsza, niż przy tobie. – W końcu zupełnie pozbawiona oręża i barier, jakimś cudem oddychała pełną piersią. – To dla mnie zupełnie nowy teren – przyznała szeptem. Zaraz potem ścisnęła mocno jego dłoń, przymykając powieki. – Chcę być tak blisko, jak tylko pozwolisz mi podejść… – powiedziała – i nieme „ale” zamajaczyło na końcu tego zdania. Chciałaby móc je zignorować, po prostu pochylić się jeszcze kawałek w jego stronę… ale zamiast tego westchnęła z bólem. Jej palce pewnie zbielały, tak mocno zaciskała je na dłoni Fawleya – ale Dragos… muszę wyjechać. Muszę poszukać… muszę znaleźć… – Znów westchnęła ciężko, przytłoczona faktem, że głos znów prowadził ją gdzieś, gdzie jego nie było. – Nie mogę nawet zdradzić ci konkretów, bo jeśli chcę mierzyć się z Vladą, też muszę zacząć przemieszczać się cieniami. Ona będzie wiedziała, jeśli ci powiem, o ile już nie wie, ale muszę zrobić wszystko, żeby nie miała tej przewagi, i… muszę wyjechać. Nie wiem, na jak długo. – Tęsknota już teraz majaczyła w jej spojrzeniu, ale tuż obok niej czaiła się zawziętość. – Ty też uważaj. Oprócz tego, że Vlada też ma dar, ma wielu znajomych. Musisz uważać na to, co, gdzie i do kogo mówisz. Kiedy znajdziesz już Loreen, uważajcie na siebie nawzajem. Moja babcia jest – zadrżał na wspomnienie wizji wypełnionej zielonym światłem – zdolna do wszystkiego. Nie zniosłabym tego, gdyby coś wam się stało. – Zamknęła oczy, oddychając ciężko, jakby przed chwilą biegła. Zaśmiała się z jego następnych słów, jej serce zabiło mocniej, widząc błysk w jego oku. Zagryzła wargę. – Nadal uważam, że oswojenie jest lepszą opcją od pokonania. – Ciekawe, czy pamiętał, co powiedziała mu jako trzynastolatka? Nie zaprzątała sobie jednak długo głowy przeszłością. Uniosła ich złączone dłonie i rozplotła palce, ale tylko po to, żeby chwycić jego dłoń i położyć ją na swoim rozszalałym sercu. Spojrzała mu głęboko w oczy. – Tego smoka już ci się udało oswoić. – Uniosła swoją wyswobodzoną z uścisku dłoń, żeby położyć ją na jego klatce piersiowej, zbadać metrum bicia jego serca. – Tego też oswoisz. – I przeniosła spojrzenie na jego usta. Dragos mógł poczuć, jak jej puls przyspiesza jeszcze bardziej na ten widok.
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Zakopała topór wojenny. Chociaż sam nie chciał tego wszystkiego rozpoczynać, przeciwności losu bywają iście dołujące; mimo wszystko i wbrew wszystkiemu udało się. Spokojne spojrzenie czekoladowych oczu mogło przejść po wyimaginowanym napisie, który zasiadł pod jego kopułą czaszki, zapoznając się następnie z jego strukturą za pomocą własnych opuszków palców. Spokojne, subtelne, pozbawione pośpiechu; złote, charakterystyczne litery tworzyły jedną, spójną ze sobą całość. Mógł na razie zapomnieć o tym wszystkim, co się wydarzyło - mógł zapomnieć, ale nie potrafił. Gdzieś tam umysł nadal był osłabiany przez żerujące na nim pijawki, których za cholerę nie mógł zdjąć. Dopiero, gdy się całkowicie odcinał od własnego serca, wszystko stawało się łatwiejsze. Może traciło barwy, może nie bywało już tak kolorowe, jak chciał, żeby było, ale nadal; było łatwiejsze. Od kiedy nauczył się w pełni odcinać od samego siebie, wszystko przychodziło mu z mniejszym problemem, a raczej większość rzeczy. Dystansowanie się pozwalało zachować mu upragnioną równowagę, którą to beztrosko tracił, będąc tylko i wyłącznie kimś w rodzaju kolejnego pionka w grze. Cieszyło go to nawet, gdyż zwracanie na siebie uwagi potrafi przysporzyć tylko i wyłącznie więcej problemów - z czym miał okazję się zetknąć, gdy uderzył klatką piersiową o ścianę, kiedy to oczyścił Solberga z niecnych zarzutów pod względem bójki na początku roku szkolnego. Płacił, czasami płacił ogromną cenę, wystawiając na światło dzienne i widok niepożądany własne problemy, aczkolwiek dla niego liczyły się tak naprawdę trzy rzeczy. Oczyszczenie, brak wyrzutów sumienia i chęć odwdzięczenia się. Przemierzanie przez kolejne odmęty Doliny Godryka, gdy wiedział, iż w jego towarzystwie zazwyczaj występują najmniej oczekiwane sytuacje, nie było czymś radosnym. Najchętniej sam by to wszystko pozwiedzał, nie narażając innych na działanie własnego nieszczęścia, niemniej jednak, kiedy to okazało się, że panna Brooks również szuka kogoś do wspólnych schadzek po pięknej, czarodziejskiej wiosce oraz jej okolicach, nie mógł odmówić. Po pierwsze, gdyby coś się stało, mogliby się deportować. Po drugie, lepsze takie działanie, niż puszczanie Krukonki samej w odmęty tego wszędobylskiego niebezpieczeństwa. Bo nawet jeżeli był w większości przypadków chujem, to o młodszych, którzy nie zawinili, zwyczajnie się martwił. Nawet jeżeli tego nie okazywał i zazwyczaj trzymał się na uboczu, nie dając żadnych sygnałów, że może być inaczej; życie nauczyło go, by nie odkrywać własnych słabości. — Co tak zainteresowana Doliną Godryka? Chęć bycia pożartą przez niewiadome... a może czysta ciekawość? — rzucił swobodnie w jej stronę, kiedy to zbliżali się do nieznanego obiektu; kapliczka, będąca najprawdopodobniej miejscem kultu i obrzędów religijnych, obecnie była zapuszczona i wtapiała się całkiem intrygująco w otaczającą ją roślinność. Sam nigdy nie wierzył w żadne bóstwa, ale nie odmawiał również temu, że mogą oni istnieć, ale nie ma na to dowodów. Pod tym względem pozostawał agnostykiem i nic nie zapowiadało się, by jego dusza przeszła na jakąkolwiek ze stron, kiedy to serce posiadało odcięte wpływy w zakresie oddziaływania na myśli.
Jej znajomość z Felkiem przybierała coraz to dziwniejsze barwy. Z początku miała go za zagubionego chłopaka o gołębim sercu i pewną zadrą w sercu, która raz na jakiś czas dawała o sobie znać. Znała Solberga i wierzyła w jego osąd ludzi, a Puchon z jakiegoś powodu był jego najlepszym przyjacielem. Żyła więc tym płytkim wyobrażeniem o osobie Felinusa przez jakiś czas, aż do feralnej lekcji DA, na której Puchon pokazał, na co go stać. Między nimi przez długie tygodnie trwała omerta, zmowa zmilczenia na temat tego, co między nimi zaszło. Nie należała do tych dziewczyn, które wypłakują oczy podczas rozmów z przyjaciółkami. Stłamsiła w sobie wszystko, tak jak zawsze i jakoś przeszła do porządku dziennego, a Lowella wpisała na czarną listę. Nie wybaczała często, jednak coś się zmieniło i kiedy szukała kogoś do zgłębienia tajemnic Doliny Godryka, a chętny okazał się właśnie Lowell, postanowiła grubą linią oddzielić przeszłość od teraźniejszości. Byli młodzi, czasem nie myśleli nad tym, co robią i mówią, ale byli DOROŚLI. A dorośli robią to, co trzeba. Na spotkanie z Puchonem ubrała się całkowicie zwyczajnie. Zwykłe mugolskie jeansy, potraktowane zaklęciem wodoodpornym trampki, kurtka przeciwdeszczowa w barwach Harpii z Holyhead. I nieodłączne rękawiczki, chroniące wiecznie zmarznięte dłonie. Zbliżyła się do chłopaka, dłonie chowając w kieszeniach. Nawet rękawiczki nie pomagały, kiedy panowała chłodna jesienna pogoda. A zimą bywało jeszcze gorzej.
- Adrenalina – odpowiedziała z bladym uśmiechem na twarzy.
I nie skłamała. Jeżeli twoje życie w zdecydowanej większości wypełnia latanie na miotle z prędkością niemal 300 km na godzinę i odbijanie za pomocą drewnianej pałki kuli z żelaza ważącej niemal 70 kilogramów, to uzależnienie od ekstremalnych wrażeń z czasem stawało się czymś normalnym. Nawet regularnie rozgrywane partie w bludgera, zakazaną grę miotlarską, nie dawały jej tyle emocji, co kiedyś. Człowiek miał to do siebie, że stosunkowo szybko adaptował się do wszelkich warunków i z czasem zaczynał szukać więcej gdzie indziej. A Dolina Godryka, pełna tajemnic i niebezpieczeństw, była idealnym miejscem, żeby ugasić potrzebę poczucia tego dreszczyku emocji, kiedy stoisz na granicy i każdy twój ruch może skończyć się źle.
Tak więc stali tak teraz we dwójkę. Byli „wrogowie”, gotowi skoczyć lwu w paszczę, by sprawdzić, co z tego wyniknie.