Jedno z najbardziej tajemniczych i przesyconych niezwykłą aurą pomieszczeń, stanowi Sala Przyszłości. Ten średnich rozmiarów pokój, znajdujący się na trzecim piętrze został wybudowany ku celom wróżbiarskim. Zawsze w powietrzu czuć tu zapach delikatnych kadzideł. Nie ma tu żadnych ławek czy krzeseł, każdy natomiast może zająć miejsce na wielkich poduszkach rozłożonych na ziemi. Pod sufitem widzą przeróżne materiały, tworząc bardzo przytulny wystrój. Całość zachęca do medytacji, bądź spróbowania swoich wróżbiarskich zdolności na jednej ze szklanych kul, których tutaj na pewno nie brakuje. Można tu także znaleźć filiżanki, herbatę, książki dotyczące chiromancji czy numerologi. Jednym słowem, wszystko co tylko może się przydać do szukania odpowiedzi na pytania dotyczące nie tylko przyszłości.
Z kart zaczyna się formować dziwny, gęsty dym, który ostatecznie przybiera postać twojego bogina. Teraz twój przeciwnik wie, czego boisz się najbardziej. (To co masz wpisane w kuferku) Rience : Shenae : Julia - 1 : 0 : 1
Zapewne dziwnie było patrzeć na takiego Hargreavesa. Pobladł nieco, ale mimo tego, że z początku w jego wzroku było coś niepokojącego, słowa Shenae tylko dodały mu odwagi. - Ja nie oszukuję. - stwierdził stanowczo, bardzo starając się nie poirytować tym, że mu to zaproponowała. Chciała pomóc, dobrze zdawał sobie z tego sprawę, ale też nic nie potrafił poradzić na silne poczucie sprawiedliwości, jakie prześladowało go od tylu lat. Nic nie powiedział na jej wzmiankę o balu, już szykując się na najgorsze. Kiedy z jego kart wychynął dziwaczny, gęsty dym, Rience przełknął ślinę w taki sposób, że był niemalże pewien, iż usłyszały go nie tylko Shenae i Julia, ale i połowa zamku. Szara, magiczna substancja zawirowała dziwnie, układając się w realistycznie wyglądające, błękitne oczy. Zamrugały kilka razy. Potem brwi ściągnęły się, a przy kolejnym mrugnięciu zniknęła barwa wiosennego nieba. Pojawiła się nieprzenikniona czerń, tak pełna wściekłości, że już sam ten widok mógł wywołać ciarki. Następnie wszystko rozpłynęło się w powietrzu. Niewiele to mówiło komuś, kto nie był zorientowany w temacie i chyba dobrze. Rience odetchnął. - Emocje jak przy przycinaniu krzewów. - spróbował zażartować, sięgając po kolejną kartę. Jego skóra nadal miała niezdrowy odcień, ale powoli wracała do normalnego stanu.
Spojrzała z ukosa na Julkę trochę zdziwiona jej nagłym milczeniem. Zmarszczyła skonfundowana brwi. W sumie… wnioskując po ostatnim rozdaniu, przegrała je Julka. Zerknęła na Rienca spodziewając się, ze być może do niego próbuje trzymać taki dystans. Dźgnęła więc dziewczynę pod żebra, rzucając. — Spokojnie, nie dam ci go wyrwać, Juls. Możesz już wyluzować. Może nawet dobrze, ze Heikkonen przymykała oczy, bo przegapiła cały pokaz Rience’a z wyławiającym się z dymu boginem. D’Angelo zerknęła na niego, interpretując chyba dość odpowiednio obawy przyjaciela i westchnęła. Autentycznie, to, co Rience uważał za swoją największą wadę, D’Angelo właśnie to między innymi w nim lubiła, dla ironii. — To właśnie robisz, kiedy się dobrze bawisz, Harry? Zawiesiła się na chwilę i zamrugała kilkakrotnie oczami, o czymś sobie przypominając. — Harry… a czy mój Harry jeszcze żyje? Nie porzuciłeś go w żadnych krzewach własnie, nie zagłodziłeś, zadbałeś o niego, jest cały, zdrów i gotowy do dalszego irytowania mnie, tak mu dopomóż Merlinie?
Jeśli w sali nagle pojawia się dym to wiedz, że coś się dzieje. Nie mogła tego nie spostrzec, podniosła głowę na tyle, żeby zobaczyć o co się rozchodzi. Paczałki, więcej dymu i zestresowany Rience, właściwie nie wiedziała jak zareagować, nie znali się za dobrze. Za to liczyła na pomoc She w końcu wychodziło na to, że znali się dość dobrze. - Zawsze można szaleńczo przycinać krzew i wtedy jest już ciekawiej. Gorzej może wyglądać efekt takiej pracy - powiedziała to, co właśnie przyszło jej do głowy, lepsze nieśmieszne żarty niż zamykanie się w sobie, aby nie okazać emocji. Dźgnięta przez She odwróciła się w jej kierunku - Padło na ciebie wiesz? - postanowiła wyjaśnić, bo najwyraźniej została źle zrozumiana. Było z nią coraz gorzej, to co, następna lemoniada? Sięgnęła po nie wiem którą już szklankę. Tym razem picie utrudniały jej trzęsące się ręce, wypiła zawartość jak najszybciej, aby znów schować łapki, żeby nie zrobiły niczego głupiego.
Czujesz przypływ nieodpartej mocy. Mocy, która każe Ci tańczyć w szalonym, bardzo energicznym rytmie. Do końca gry już nie usiądziesz spokojnie, jesteś zmuszony cały czas tańczyć. Rience : Shenae : Julia - 1 : 0 : 2
Dobrze, że Rience nie potrafił czytać w myślach. W przeciwnym wypadku najpewniej rozegrałaby się pomiędzy nim, a Shenae dość ciekawa dysputa, w której główny zainteresowany ochrzaniałby ją za coś podobnego. Wyrastające szpony i inne ciekawe dodatku wcale nie były fajne. W sumie to, że kiedyś zobaczyła już podobny widok, powinno dać jej wystarczająco obraz tego jaki potrafi być półwil. Co prawda obyło się bez drapania obrazów, ale oczy, które dopiero co rozpłynęły się w powietrzu, jak najbardziej obserwowały siniaka na jej twarzy. Szaleńcze przycinanie krzewów? Zerknął na Julię z ukosa, starając się nie uśmiechnąć. - Trzeba coś robić, kiedy kończy się praca domowa. - stwierdził, wzruszając ramionami i wyobrażając sobie przycinanie gałązek podczas tańca. Zdaje się, że utrafił w sedno, bo chwilę później Ślizgonka zaczęła dziko wierzgać nogami, co zapewne miało oznaczać właśnie jakąś formę tańca. Przeniósł wzrok na Shenae. - Żyje i ma się dobrze, cały czas czeka aż go odbierzesz. Z tej tęsknoty aż przestał szukać pożywienia w nosie. - zdradził jej, sięgając znowu po kartę. Śmierć. Nie ma co, wspaniała perspektywa przegranej pojawiła się na horyzoncie.
Kiedy Julia posłała jej swoje wymowne spojrzenie, tłumacząc jej, że kolejny raz padła ofiarą magicznego zakochania podczas Eksplodującego Durnia, D’Angelo tylko wzruszyła na to ramionami. No bo co innego miała zrobić? Przecież ani Julka ani ona nie miały na to bezpośrednio żadnego wpływu. Widząc jednak zdenerwowanie koleżanki odetchnęła ciężko, jednak podejmując się rozmowy na ten temat. — No i słusznie. To co się spinasz? Ty bardziej lepiej. Przecież się na Ciebie o to nie obrażę. Julia wydawała się mocno spięta. Nie byłoby dobrym pomysłem jej teraz dotykać, więc patrząc na nią, D’Angelo tylko zmarszczyła brwi. — Powinnam się przesiąść? Nie musiała. Zaraz potem Julia musiała wykonać swoje zadanie z karty, Shenae obserwowała jej dynamiczny taniec i tym razem to Rience’a dźgnęła pod żebra. — No, mistrzu parkietu, nie wykażesz się w tańcu z koleżanką? — odrobinkę sobie z niego zakpiła i z jego wcześniejszej uwagi, którą rzucił pod jej adresem, że nie lubiła tańczyć. Skoro on lubił, niech się wykaże. — A może go przekarmiasz i to dlatego? A w ogóle nie przyzwyczaiłeś się do niego za mocno i mi go oddasz? — upewniła się, zbierając swoją kartę. Wylosowała dokładnie to samo co Rience, a wiedziała to, bo zaglądała mu chętnie przez ramię. — A może teraz się zamienimy? Rzuciła swoja kartę na stół, wierzchem do góry, wyciągając też jedną z talii dla Julii. Podała jej ją, mając nadzieję, że będzie to pechowa karta dla koleżanki. Nie Tylko i wyłącznie dlatego, że nie chciała się żadnego z nich łatwo pozbywać. Ona była za dobra w te klocki, a nad Riencem wisiało ryzyko odpadniecia z gry.
Może rzeczywiście za bardzo się przejmowała? She nawet nie wiedziała co właśnie zrobiła, a właśnie dała jej pozwolenie na dzikie odpały, oczywiście w dalszym ciągu ograniczane, ale nie zamierzała już siedzieć i się męczyć. - Nie - odpowiedziała szybko, nie chcąc, aby D'Angelo się oddaliła. Rzuciła się / przytuliła ją z zamiarem siedzenia mniej więcej w taki sposób do końca gry, jednak nie było jej to dane, nosz... Nie miała nastroju na takie głupoty jak tańczenie i to jeszcze przymusowe - Ta gra chce mnie wkurzyć - stwierdziła, a jej mina zdecydowanie pokazywała, że wkurw nadchodzi. Po prostu wyglądała na poirytowaną i coraz bardziej znużoną, dajcie ten koniec gry. Chociaż... gdyby nie te densy chciałaby, żeby to trwało jak najdłużej, ale teraz? Musiała wylosować kolejną kartę tak więc tanecznym krokiem podeszła na stołu, świat i co to robi? Nie była w stanie sobie przypomnieć - Wiecie co robi ta karta? - zapytała ich pokazując ją obojgu - Szkoda, że wcześniej się nie zamieniłam, nie musiałabym teraz odpierdalać.
3, świat, albo 2 głupiec, rzucałam dwa razy, bo nie ogarnęłam. Nie przegrywam więc wszystko jedno.
Przytulona przez Julię pokręciła ze zrezygnowaniem głową. Co Ci zauroczeniw trakcie gry mieli z tym przytulaniem? Jako, że jednak to była Julka to pozwoliła sobie tylko odgarnąć jej włosy ze swojego ramienia na jej plecy. Nie wiedziała, jak to było, ze mężczyzną te kudły nie przeszkadzały. Ponoć większość facetów zwraca uwagę na zapach włosów. Taki ich fetysz. Musiałaby spytać Rience’a, ale uciekł im, jak tylko przegrał turę. Nie zdążyła go pożegnać, ani pognębić go o swojego Pufka. Może miał coś na sumieniu? Może zapomniał go dokarmić?! Nie no… to był Rience. Rience nie zapominał o takich rzeczach. To prędzej mogłaby być ona. Temu pufkowi chyba lepiej było pod opieką wilowatego, takie czasami miała wrażenie. — Ta gra zawsze mnie wkurza, a i tak jest w niej coś uzależniającego. Kto by pomyślał, że Shenae jest jedną z tych, co w wolnych chwilach zanudza ludzi grą w karty… Nie brzmi to jak rasowe podejście sportowca, ale przecież nikt tego nie musiał wiedzieć (autorka postanowiła, ze wpisze to w sekret postaci xD). — Nie mam pojęcia co to za karta, ale… wydaje mi się, że gdzieś słyszałam, ze coś paskudnego. Ciesz się, że to nie ty przegrałaś.
Wciąż tańczyła, a w jej głowie nagromadziła się już zacna sterta przekleństw, które tylko czekały na chwilę słabości. Jeszcze trochę, a wszystkie utworzyłyby się w piękną wiązankę. - Też lubię w nią grać, ale aktualnie mam tego dość, może chociaż potańczyłabyś ze mną co? Czuje się jak głupek, pewnie i tak zaraz przegram, z jednej strony spoko, bo nie będę musiała się wydurniać, dobrze, że gram z tobą. Z drugiej chciałabym pograć dłużej. Wygłosiła swoje przemyślenia, tak zamiast rzucania mięsem, zawsze fajniej, choć mówienie podczas tańczenia nie należało to rzeczy łatwych, szczególnie kiedy raczej wolny taniec to nie był. - Wolałabym coś paskudnego niż to co muszę robić teraz - znów zaczęła marudzić podczas ponownej próby wzięcia karty, kończ waść wstydu oszczędź.
Koniec rundy i gry. Przegrywa Julia, Shenae przechodzi do następnego etapu.
Na karcie znika obrazek kapłana, a zamiast niego pojawiają się eleganckie napisy. Nie byle jakie, zdradzające bowiem twój największy sekret! Shenae : Julia - 0 : 3
______________________
Padme A. Zakrzewski
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : liczne pieprzyki i lekko widoczne piegi na policzkach
Jeśli akurat nie była w cukierni, to drugim miejscem, gdzie mogła przebywać była któraś z sal związanych z astronomią, runami czy wróżbiarstwem. Tym razem padło na tę ostatnią, dlatego spacerowym krokiem przeszła z wieży na trzecie piętro, od razu kierując się do sali przyszłości. Wiedziała, że w tym miejscu zazwyczaj nikogo nie było, ponieważ wielu z uczniów nie wierzyło we wróżby a ludzi, którzy byli zainteresowani tą dziedziną byli w ich oczach dziwakami. Cóż, tak przeuroczym dziwakiem była też i Padme, która niesamowicie mocno wierzyła w siłę przepowiedni. Gdy znalazła się w sali, rozejrzała się wokół przesuwając dłonią po zakurzonej szafce. Gruba warstwa kurzu uświadomiła ją, że pewnie była tu pierwszym od dawna gościem, ale to jedynie wywołało na jej ustach uśmiech. Przygotowała sobie herbatę, by powróżyć z fusów, jednak musiała chwilę odczekać. Dlatego podeszła do okna na końcu sali, wyglądając na rozciągające się wzdłuż i wszerz błonia.
Nie miał bladego pojęcia po co przyszedł akurat tutaj. Wkroczył do sali rozglądając się. Od razu ją zauważył. Cichutko się skradł i przytulił Padme od tyłu zasłaniając dłonią jej oczy. -Zgadnij to.-powiedział lekko zachrypłym głosem, tak aby dziewczyna miała utrudnienie ze zgadnięciem. Chociaż nie, znają się już dość długo, nie powinna mieć z tym jakiegokolwiek problemu. Lecz podroczyć zawsze się można. Czekał z głupim uśmiechem na twarzy aż Padme się odezwie. Może dzisiaj się przyzna? Możliwe. Ale to nie zależy tylko od niego.
Padme A. Zakrzewski
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : liczne pieprzyki i lekko widoczne piegi na policzkach
Herbatka parzyła się w spokoju a Panda obserwowała z dziwną nostalgią błonia, które już dawno przybrały jesienne szaty. Chociaż dziewczyna odziedziczyła sporo z charakteru babci i podobno dzięki temu zawsze się uśmiechała, teraz jej wargi przypominały wąską kreskę. Nie wiedziała dlaczego i co się dzieje, bo w jej życiu nie wydarzyło się ostatnio nic, co mogłoby mieć na nią wpływ. Może po prostu wstała lewą nogą albo chciała wrócić do rodzinnego domu? Krukonka zamyśliła się nad tą kwestią do tego stopnia, że dopiero dłoń, która zasłoniła jej oczy sprowadziła ją z powrotem na ziemię. Poznała go od razu. - David, nie wygłupiaj się - ujęła dłoń Ślizgona swoimi lodowatymi palcami, odwracając się do niego jednocześnie przodem. Po wąskiej kresce nie było śladu a zamiast tego pojawił się słaby uśmiech. Padme przyglądała mu się, gdy w końcu połapała się, że już chyba za długo stoją tak blisko siebie a w zasadzie można by powiedzieć, że ZA blisko, jak na zwykłych kumpli przystało. - Chodź, powróżę ci - powiedziała odsuwając się nagle. Z Davidem łączyła ją relacja czysto-koleżeńska, przynajmniej z jej perspektywy. Jednak w związku z tym, że Padme wyraźnie była wkręcona w pieczenie, książki, magię i wróżenie, tak zwykłe sprawy świata zewnętrznego puszczała mimo uszu i oczu. Dopiero gdyby ktoś wykrzyczał jej w twarz, żeby się ogarnęła i zwróciła uwagę na wyraźne sygnały, to może uzyskałby z jej strony jakąś reakcję... którą pewnie też by puściła mimo uszu. Usiadła w fotelu krytym czerwonym pluszem, sadzając naprzeciwko siebie Ślizgona. Potem zerknęła w filiżankę i nasiąknięte wodą fusy. - Dlaczego jesteś zestresowany? - spytała po chwili analizowania zielonej herbaty, choć tym razem blefowała. Nie wyczytała tego z herbaty a po prostu zauważyła to w jego spojrzeniu kiedy stali koło okna.
-Nie wygłupiam się. Chciałem żebyś zgadła.-westchnął z bladym uśmiechem na twarzy. Do przewidzenia było to, że Padme pozna go od razu. Podobało mu się to, iż krukonka stoi tak blisko niego. Nie przyzna się do tego, ale tak właśnie jest. Według Davida już dawno temu przestała to być koleżeńska znajomość. Przynajmniej on tak sądził. Dla niej był jedynie kumplem, dobrym kumplem, lecz to mu nie wystarczało. Standardowy friendzone. Westchnął lekko rozczarowany gdy dziewczyna się odsunęła. Oczywiście. -Mhm.-odparł i usiadł naprzeciwko Padme. Nie interesowały go zbytnie wróżby, ale przynajmniej ma szansę pobyć trochę w jej towarzystwie. Jakiś tam plus tej sytuacji jest. Ostatnio coraz rzadziej ją widywał. To go denerwowało i smuciło jednocześnie. Śmieszne, że dziewczyna nie zorientowała się jeszcze co Dave do niej naprawdę czuje. A może on to idealnie maskuje? Tak, właśnie tak. Koniec końców, powiedzieć kiedyś trzeba. Spojrzał na nią zaskoczony. Cholera. -Ja zestresowany?-zaśmiał się nerwowo a jego policzki pokrył lekki rumieniec.
Padme A. Zakrzewski
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : liczne pieprzyki i lekko widoczne piegi na policzkach
Znała przypadłość Davida, znała jego pogląd na tę chorobę i uznała, że skoro mówi, że nic nie czuje to po prostu nie czuje. Po co miała drążyć temat? Swoje chwile fascynacji tym faktem już przeżyła dawno temu a potem oboje przeszli nad tym do porządku dziennego. To nic nie zmieniało oczywiście w traktowaniu Ślizgona, czasem zdarzało jej się nawet zapominać, że chłopak umie nie czuć. Tymczasem uniosła wzrok znad filiżanki na jego twarz. Rumienił się. - Twoje usta mówią nie, ale ciało... - wskazała palcem na dwa wypieki i nerwowy uśmiech. Pracowała z ludźmi, więc umiała zauważyć tak błahe sprawy jak smutek, radość, zdenerwowanie i kilka innych. - Co jest, Dave? - spytała poważnie, zapominając o filiżance. Wiedziała, że nie wierzył w magię czytania z fusów, choć schlebiał jej tym, że w ogóle się zainteresował kiedyś tą dziedziną. To i tak nie dało jej do zrozumienia, że być może coś do niej czuł. - Wiesz, że możesz mi powiedzieć... - biedna, nieświadoma Padme za wszelką cenę chciała ulżyć jego cierpieniom, dlatego podniosła się i podeszła do niego, siadając na oparciu fotela. Nie miała pojęcia, że teraz tylko pogorszyła sprawę.
Zmrużył oczy patrząc na Padme. Chyba nie rozumiała do końca zaistniałej sytuacji.. -Nic nie jest.-wzruszył ramionami, tak jakby rzeczywiście wszystko było okej. A nie było. I to przez dłuższy czas! Sam nie był w stanie dokładnie określić, kiedy poczuł coś więcej, to było takie nagłe. Dokładnie wtedy gdy Padme usiadła na oparciu fotela, Dave błyskawicznie wstał i podszedł do okna. -Tu jest po prostu strasznie duszno.-odparł spokojnie. Świetna wymówka, naprawdę. Dobrze, że stał tyłem do niej, ponieważ z tego co czuł, pewnie zrobił się bardziej czerwony. Niedobrze. -Co tam u Ciebie w ogóle? Przez jakiś czas miałem wrażenie, że mnie unikasz.-odwrócił się do krukonki i skrzyżował ręce na piersi. Tak, może to głupie, ale czasami myślał, że jest tak na serio. Że Padme zaczęła go unikać. Zaczął szukać również jakiegoś głupiego powodu. Zaczęła się domyślać? Nieee, to niemożliwe! Dave jest przecież doskonałym aktorem jeśli chodzi o ukrywanie swoich uczuć czy zacieranie śladów świadczących "o czymś więcej".
Padme A. Zakrzewski
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : liczne pieprzyki i lekko widoczne piegi na policzkach
W momencie, w którym ona usiadła a David zerwał się na proste nogi poczuła się jak trędowata. Przecież nic mu nie zrobiła, dlatego mina jaką teraz miała nie należała ani do najnormalniejszych ani tym bardziej do najładniejszych. Była zdziwiona, z kolei kiedy chłopak dopadł do parapetu pokręciła głową z niedowierzaniem. - Duszno... niech ci będzie - wzruszyła wątłymi ramionami, spoglądając na filiżankę z fusami. Z charakteru już taka była, że nie ingerowała w czyjeś problemy na siłę, więc skoro Ślizgon nie planował podzielić się z nią swoim problemem - którym de facto była ona - to nie miała zamiaru ciągnąć go dalej za język. Nie to nie. Wpatrywała się w fusy, które na dnie powoli zaczęły układać się w znak, jednak nim go rozpracowała, uniosła wzrok na chłopaka. - Nic nowego. Wiesz, cukiernia, nowe przepisy a jeśli nie to, to czarna magia i wróżbiarstwo... tak sobie bytuję. Wieczorami do poduszki zaczęłam odczytywać runy. Działa lepiej niż środki nasenne - odparła spokojnie, poruszając filiżanką na spodeczku. - Nawet tak nie mów. Wiesz, że nigdy bym cię nie unikała - jego słowa spowodowały, że było jej źle co mógł zauważyć po jej wyrazie twarzy i tonie głosu. Padme rzadko kiedy się skarżyła, a już na pewno nie miała w planach teraz wyskoczyć z pretensjami, że przez niego ma dziwne wyrzuty sumienia. - Poza tym wiesz gdzie mnie znaleźć przez większość tygodnia - uśmiechnęła się ponuro wyraźnie zaniepokojona tym, że w ogóle tak pomyślał. Nie chciała jednak się nad tym zastanawiać, dlatego skupiła się na herbacie. Powoli zaczęła mieć wyraźny obraz. - Według fusów masz problemy albo zmartwienia - wskazała palcem na kształt, który się uformował. W jej książce kwadratopodobnecoś oznaczało właśnie to. Chyba dzisiaj los wyjątkowo nie sprzyjał Ślizgonowi.
No i się nie myliła. Droga z Warnerem naprawdę minęła bardzo szybko i miło. Nie ma to jak wracać z Hogsmeade w dobrym towarzystwie, oczywiście rozmawiali o wszystkim i o niczym. Jednakże czuła jakby był wobec niej tajemniczy. Ale przecież nie miał obowiązku mówić jej o czymkolwiek to tylko i wyłącznie jego sprawa. Można powiedzieć, że Abbey zaliczała go do grona przyjaciół. Nie lubiła kiedy dana osoba się wtrąca czy próbuje pokazać jej że jest lepsza. Warner taki nie był. Można powiedzieć, że Warner był osobą, która doskonale nadawała się na przykładnego przyjaciela. Jednakże Abbey nie chciała na razie robić sobie jakichkolwiek nadziei na dobrą przyjaźń. Po prostu kilka razy spędzili ze sobą kilka słodkich chwil i to by było na tyle. A jak się dalej ta znajomość potoczy to już kwestia czasu jak i losu, który niekiedy płata dziwne figle. Postanowili wejść do środka, bo jednak droga można nie była długa, ale chłodna. Abbey zmarzła, a nie chciała się przeziębić. Jeszcze by jej tego brakowało. Zaproponowała pójście do jednej z sali, gdzie kiedyś sama za maszerowała. Może chłopak tutaj nigdy nie był? Może ona sama dowie się o tym miejscu czegoś nowego? Sala Przyszłości czy jakoś tak. - Byłeś tutaj kiedykolwiek? - zapytała i spojrzała na niego nieco podejrzliwie. Nie musiał jej się z niczego tłumaczyć, ale była ciekawa czy znał to miejsce.
Z Abbey rozmawiało mu się całkiem dobrze. Może dlatego, że uczucia,które od niej emanowały, bardzo przypominały te, które on czuł po przyjeździe do Hogwartu. Takie lekkie zagubienie. Droga, którą prowadziła go dziewczyna wydawała się znajoma, ale dopiero po wejściu do sali zorientował się, gdzie są. - Hm... Kilka razy tu zajrzałem - odpowiedział po krótkim namyśle. Czasem przychodził tu, ponieważ z reguły nie było tu zbyt wiele osób, a on często potrzebował samotności. Klimat pomieszczenia może nie był najlżejszy, ale też nie przytłaczał, a wyczuwalna woń kadzideł potrafiła rozgonić niemiłe myśli i lekko odurzyć człowieka. Przeszli w róg sali i tam zajęli miejsca na poduszkach. Oprał się o ścianę i rozejrzał wokoło. Ktoś siedział w przeciwnym rogu pomieszczenia, ale nie zwrócił na nich uwagi. - A ty często tu bywasz? - zapytał, przenosząc wzrok na towarzyszącą mu Krukonkę.
Nieco się zdziwiła, że ktokolwiek inny tutaj przychodził. Od kiedy Abbey poznała to miejsce jeszcze się nie spotkała, ażeby ktokolwiek już tutaj był. Ale gdy poszła za wzrokiem Warnera zorientowała się, że nie są sami. A więc jednak to nie tylko jej można powiedzieć ulubione miejsce. Ale przecież im obecność nieznajomych w ogóle nie będzie przeszkadzać. Oni będą jedynie rozmawiać, a jak długo i o czym to się dopiero okażę. Z Warnerem bardzo dobrze się dogadywała. Można powiedzieć, że był drugą osobą do rozmów prócz jej siostry oczywiście, bo z nią wiele rzeczy mogła i chciałaby robić. Apropo Liv gdzie ona się znowu cholera podziewała? Niekiedy miała ochotę ją po prostu udusić, bo często słowa Abbey w ogóle nie zwracały na nią uwagii, a przecież ona chce tylko dla niej dobrze. Jak zawsze zresztą. A więc Warner również tutaj przychodził. No tak, miejsce było przeznaczone dla kogoś kto lubi samotność. I pewnie nie tylko oni tutaj będą przychodzić. Abbey w Soletrar była zupełnie inną osobą. Bardziej rozrywkową, bardziej potrafiła rozmawiać z ludźmi. Może nie to, że zmieniła szkołę, ale to, że rodzice zginęli wraz z małym braciszkiem w wypadku. To jej podcięło skrzydła. Mówią różnie, że jakby wcale się tym nie przejęła. Ona tego nie wyraża na pokaz, ona czuje to w sercu, a osoby które ją znają choć trochę będą wiedzieć, że naprawdę się zmieniła. - Często. To miejsce, biblioteka i pokój wspólny to są miejsca gdzie najczęściej się znajduję. Więc chyba będziesz wiedzieć na przyszłość gdzie tak naprawdę mnie znaleźć. Wielka Sala to nie dla mnie. Tam jest ogrom ludzi, a jedynie chodzę tam coś zjeść, chociaż nie zawsze, o wiele bardziej wolę chodzić do lochów do kuchni, tam chociaż pogadam ze skrzatami, które mam niekiedy wrażenie że są mądrzejsze od wielu uczniów w tej szkole. - powiedziała. Abbey jest osobą, która często ma negatywne postrzeganie innych ludzi. Warner akurat nie padł jej ofiarą, ale wiele osób traktuje z wielkim dystansem i to co mówią i dolatuje do jej ucha wylatuje drugim. Nie lubi ludzi dwulicowych, a często na swojej drodze właśnie takich spotyka.
Pokiwał głową słysząc słowa dziewczyny. On również nie przepadał za Wielką Salą. Za wiele ludzi, za wiele sprzecznych emocji. Czuł się tam jakby ktoś wrzucił go do pomieszczenia, w którym grają dziesiątki różnych piosenek, a on słyszał i musiał rozumieć je wszystkie na raz. Do tego właśnie porównywał najczęściej emocje i uczucia innych - do piosenek, ponieważ aby je naprawdę zrozumieć trzeba było się w nie wsłuchać. Każdy człowiek miał własną muzykę, która zmieniała się w zależności od jego przeżyć wewnętrznych. Muzyka to coś pięknego, ale za wiele naraz nie jest niczym dobrym i powoduje ból głowy, a w jego przypadku ból wszystkiego i ogólne zmęczenie. Uroki bycia empatą. On sam, jeśli nie był w pracy, najczęściej chodził zapomnianymi, rzadko uczęszczanymi korytarzami. Tam było najspokojniej. - Tak, skrzaty to interesujące stworzenia - potwierdził, przypominając sobie sytuacje, w których miał do czynienia z tymi istotami. Miały dziwną melodię. - Chyba lubisz samotność, co? - zapytał, wsłuchując się w uczucia dziewczyny.
Chyba każdy na pozór jest empatą. Jeżeli kogoś się dobrze zna, to może stwierdzić jak się zachowuje. Czy kłamie, czy udaje, a może jest szczęśliwy bo jest. Szczerze powiedziawszy to Abbey jedynie potrafiła tak ze swoją siostrą. Być może dlatego, że zachowywały się tak samo. Potrafiły ukrywać emocje, ale przy sobie każda z nich się ujawni. Nie potrafią nie zostać zauważone przez jakiś czas. Abbey co prawda zawsze jest ponura i trudno u niej widzieć uśmiech szczerości. Zawsze albo jej wyraz twarzy wcale się nie zmienia, albo po prostu jej uśmiech można uznać na pierwszy rzut oka za złowrogi. Nawet się tak uśmiecha do swoich przyjaciół, ale oni już pewnie do tego przywykli. Ją trudno jest rozśmieszyć, zwykłymi kawałami o czarodziejach na pewno mu się to nie uda. Ale że Warner jest empatą to tego nie wiedziała i kto wie czy w ogóle kiedykolwiek się dowie. Jednakże Abbey nie miała najmniejszego zamiaru cokolwiek przed nim ukrywać czy udawać, że jest wszystko w porządku jak nie jest. Ona raczej mówi to co chce i nie ukrywa się z tym. Ze skrzatami potrafiła rozmawiać może z tego względu, że była nieco do nich podobna. Normalny gbur po którym nie widać żadnych emocji. Czy skrzaty właśnie takie nie są? One jedynie wrogo na wszystkich patrzą i uśmiechają się szyderczo bądź w ogóle. Krukonka jest taka sama, więc z pewnością można ją porównać do tego stworzenia. A ona doskonale się z nimi dogaduje, nigdy nie są dla niej jakoś dziwnie wredne. Może tak zachowują się w stosunku do mugolaków? Sama nie wiedziała. - Bardzo... - mruknęła na temat skrzatów. Warner też z nimi rozmawiał? W kuchni na pozór jest ich sporo. Gotują i zajmują się ogólnie wyżywieniem uczniów. Jednakże praktycznie wszystko działa pod zaklęciem, więc wysilać się za bardzo nie musiały. - Lubię, nienawidzę tłoku. Jak mam iść do Wielkiej Sali to jestem chora. - mruknęła. Naprawdę musi się zmusić, ażeby zejść do tej sali. Jest ogromna, przytłaczała ją. A ogrom ludzi był dla niej wręcz przerażający. Może kiedyś jej to przejdzie, ale czy już nie powinno? Ma siedemnaście lat więc wydawało jej się, że już trochę za późno na takie zmiany.
On z pewną łatwością potrafił odczytywać prawie wszystkich ludzi. Wiadomo, każdy jest inny i inaczej czuje, więc nigdy nie miał całkowitej pewności co do swoich odczuć i obserwacji, jednak bywało to dobrą wskazówką. Może lepiej radziłby sobie z tym talentem, gdyby go rozwijał, jednak kiedyś był tą umiejętnością zbyt zaskoczony, a teraz po prostu nie miał na to ochoty. Emocje innych i tak go przytłaczały, więc wolał się od ich dużej ilości izolować, a nie się na nich uczyć. - Miewam to samo uczucie - powiedział, myśląc o przebywających zazwyczaj w tym miejscu tłumach. Najciężej było tam siedzieć podczas ogłaszania różnych wydarzeń. Wtedy uczucia i emocje wypełniające pomieszczenie sięgały zenitu, a on miał wrażenie, że jeszcze chwila, a się udusi. - Poza tym Hogwart ma wiele ciekawszych, a mniej obleganych miejsc, nieprawdaż? - zapytał, patrząc w sufit i uśmiechając się lekko.
Ciekawe jak to jest być empatą. Sama nie miała pojęcia, że Warner taką umiejętność posiada, ale gdyby wiedziała pewnie by się wiele od niego dowiedziała. Wyciągałaby z niego wszystkie ciekawostki. Ale czuć wszystkich i wszystko? Cholera. To chyba nie byłoby na jej głowę i umysł. Przecież to można zwariować. Pewnie można to tak opanować, że w późniejszych etapach życia jakoś da się z tym żyć, ale ona z pewnością nie chciałaby nim być. Cieszyła się, że chłopak zgadza się z jej zdaniem na temat skrzatów. Ona nie mówiła tutaj o wszystkich uczniach, a zwłaszcza o Warnerze. Mówiła tutaj ogólnie o wszystkich uczniach Hogwartu, bo z nie jednym miała przyjemność, albo i nie przyjemność rozmawiać. Gbury, i wiele z nich zapatrzonych jedynie w siebie. Podobnie jak ona sama. Naprawdę gdyby mogła to zjadłaby samą siebie na talerzu i nikomu nie oddała nawet kawałka siebie. To nieco chore, ale ona taka była od dziecka, można powiedzieć, że z tego właśnie słynęły siostry Chapecoense w Soletrar. - Prawda. Co prawda nie znam ich wielu, ale o tej porze roku raczej wszędzie jest mało ludzi. Najgorzej jest właśnie w miejscach gdzie to ludzie mogą zjeść czy czegoś się napić. - mruknęła. Oczywiście miała tutaj na myśli między innymi miejsce pracy Warnera. Czy też Wielką Salę, bądź wszelakie kawiarnie na terenach wioski czy samego Londynu, chociaż tam bywała bardzo rzadko, a jeżeli już bywała to na pewno nie sama, a prosiła siostrę o towarzystwo. Tylko wtedy zawsze ich wędrówki po Londynie kończyły się na zakupach, a ona ich naprawdę nie lubiła w przeciwieństwie do Liv, która w centrum handlowym mogłaby przesiedzieć pół dnia.