Jedno z najbardziej tajemniczych i przesyconych niezwykłą aurą pomieszczeń, stanowi Sala Przyszłości. Ten średnich rozmiarów pokój, znajdujący się na trzecim piętrze został wybudowany ku celom wróżbiarskim. Zawsze w powietrzu czuć tu zapach delikatnych kadzideł. Nie ma tu żadnych ławek czy krzeseł, każdy natomiast może zająć miejsce na wielkich poduszkach rozłożonych na ziemi. Pod sufitem widzą przeróżne materiały, tworząc bardzo przytulny wystrój. Całość zachęca do medytacji, bądź spróbowania swoich wróżbiarskich zdolności na jednej ze szklanych kul, których tutaj na pewno nie brakuje. Można tu także znaleźć filiżanki, herbatę, książki dotyczące chiromancji czy numerologi. Jednym słowem, wszystko co tylko może się przydać do szukania odpowiedzi na pytania dotyczące nie tylko przyszłości.
Alexis musiała przyznac, że o dziwo, jak to mawiają gracze "karty jej dzisiaj sprzyjały". Na razie udawało jej się unikać tych wszystkich niespodzianek, które czekały na osoby przegrywające daną rundę. Sięgnęła po kolejną kartę zauważając, że Shaker znów wybrał kochanków, normalnie aż pokręciła głowa, gdy na to spojrzała. Zaraz jednak przeniosła wzrok na swoją kartę, na której widniało koło fortuny. Cóż, to sprawiało, że jeśli przegra tą rundę jej szczęście znów zostanie wystawione na próbę. Może przy odrobinie szczęścia, uda jej się wylosować jakieś felix felcis, albo cokolwiek, co jej dotkliwie nie ukarze. Ale nie ważne rozmyślać o tym co ma być. -Byłabym zawiedziona, jakbyś odpowiedział inaczej. - mruknęła ponownie nurząc usta w swoim piwie, które tym łykiem już skończyła, niewiele więc myśląc podniosła się i sięgnęła sobie drugie. Przecież o suchym pysku siedzieć nie będzie, nie?
Jak można kogoś podwójnie obsypać czyrakami? Cóż, wystarczy po prostu być nim, no nie? Karta z kochankami, jakby przyklejała się do jego dłoni, ilekroć tylko próbował coś wyciągnąć z talii. Ba! Jak już ją miał to zwykle przegrywał. To się nazywa mieć szczęście w grach losowych… gdzie jest ta wielka miłość? Skoro nie idzie mu na tym polu to chociaż uczuciowo powinno, a tutaj lipa na obu frontach. No cóż, ktoś musi mieć przejebane, żeby ktoś miał dobrze, nie? - Inna odpowiedź po prostu nie wchodziła w grę. - odparł, sięgając znów do talii. Umiarkowanie. Okej, chociaż nie kochankowie, ale Rasheedowi i tak było to teraz obojętne. - Oj, chyba niedługo przegram. - stwierdził takim tonem, jakby to było wyjątkowo zabawne, wzruszając krótko ramionami, gdy odkładał kartę na swoje kolana, aby napić się zanim mu zniknie piwo.
Powiedziałaby mu "i bardzo dobrze", ale jednak ugryzła się w język. Po co tyle gadać? Lepiej było pokazać, że jednak w tym krukońskim mózgu coś siedzi i się nie kłócić bez sensu. Chociaż i tak bardzo cieszyła się na myśl, że już niedługo ślizgon odpadnie. Wylosowała diabła, również kartę co pamiętała, że już była. Czyżby talia była aż tak mała? Miała wrażenie, że cały czas wyciągają to samo, szczególnie ci kochankowie uparcie powracali. Całe szczęście w bitwie nie spisywali się dobrze, była pewna, że jej karciany diabeł ich pokona. Jeszcze tylko nie wiedziała jaka będzie trzecia karta, która stanie do pojedynku.
Alexis z powodu nieaktywności zostaje zdyskwalifikowana, Rasheed przegrywa trzeci raz, więc całą rozgrywkę wygrywa Bell, która przechodzi do dalszego etapu. Gratulacje!
Fascynujące miejsce, prawda? Jego tajemniczość doskonale pasuje do pasjonującej rozgrywki Eksplodującego Durnia. Jeśli znasz się choć trochę na wróżbiarstwie, to może nawet zdołasz przewidzieć, kto dzisiaj wyjdzie stąd jako zwycięzca? Tutaj nikt was nie znajdzie i pewnie kompromitujące fakty, związane z przegrywaniem kolejnych rund, zostaną między wami. Ale co tu dużo mówić! Siadajcie do gry! Na środku sali leżą wygodne pufy, na których możecie się rozsiąść. Karty już leżą i zdają się czekać na tę rundę. Obok znajdziecie coś do picia - sok dyniowy, jakąś lemoniadę i inne takie, żeby nie zaschło wam w gardłach od nadmiaru emocji!
Jest to pierwszy etap rozgrywek. Gramy do momentu, aż zwycięży jedna osoba - to ona przechodzi dalej. Zasady gry znajdziecie tutaj. Gracz, który nie zareaguje w ciągu pięciu dni, gdy przypada jego ruch, zostaje zdyskwalifikowany, a gra toczy się dalej między pozostałymi osobami.
Robin nigdy wcześniej nie pomyślała nawet, żeby konkurować z grupą kompletnie randomowych ludzi o miano... cóż, durnia. Co prawda słowo "król", które poprzedzało ten mało zaszczytny tytuł sprawiało, że jakoś łatwiej było to wszystko przełknąć, ale teraz nie robiło jej już to najmniejszej różnicy. Była na miejscu, siedziała na całkiem wygodnej pufie i popijała lemoniadę, którą najwyraźniej przynieśli tu organizatorzy. Pewna swoich kart, była gotowa do rozgrywki. Pozostało tylko zaczekać na ruch pozostałych graczy. Miała nadzieję - nawet, jeśli była wyjątkowo egoistyczna i złośliwa - że nie dopisze im szczęście. W końcu o to w tym wszystkim chodziło - liczyło się tylko zwycięstwo. Chociaż zdawało jej się, że ktoś mówił coś o dobrej zabawie. Tak, zdecydowanie będzie dobra. Kiedy Robin wreszcie wygra. Uniosła lewy kącik ust. Jak na razie czuła, że szczęście jest po jej stronie.
Klub durni wysłał mu zaproszenie, a Rience wydawał się być niemalże zaskoczony tak szybkim rozpoczęciem gry. Kiedy się zapisywał, spodziewał się, że przez co najmniej dwa tygodnie nie będą mieli okazji do zmierzenia się ze szczęściem i losowością, ale jak widać było tylu chętnych, że bez problemu udało się zorganizować zabawę wcześniej. Nie zależało mu na zwycięstwie, a właśnie na tym aby poznać nowych ludzi i być może trochę lepiej poznać Hogwart, bo, jak słyszał, rozgrywki będą odbywały się w bardzo różnych salach. Był nieco zbyt podekscytowany jak na zwykłą grę w karty, ale mimo wszystko udało mu się dotrzeć do Sali Przyszłości bez zbędnych przeszkód. Otworzył drzwi i wchodząc do środka, ujrzał, że uprzedziła go w tym jakaś nieznana mu Gryfonka. Skierował się w stronę puf i zajął miejsce po jej lewej, uśmiechając się przyjaźnie do Robin. - Cześć, jestem Rience. - przedstawił się i zlustrował krótkim spojrzeniem rozłożone karty. - Grałaś już w to kiedyś? Dla mnie to pierwszy raz, więc nawet nie liczę na to, że nie odpadnę pierwszy. Gra wydaje się zabawna, nie uważasz? Ot starał się zagaić rozmowę, w między czasie przysuwając do siebie butelkę piwa kremowego i czekając tym samym na pozostałych uczestników. Kiedy już przybyli, Rience jako drugi wylosował kartę. Nie miał zielonego pojęcia co go zaraz czeka, ale i tak się cieszył, nawet jeśli wisiała nad nim perspektywa przegranej. Lubił nowości!
Kręcił się w nocy na łóżku i nie mógł zasnąć. Dlatego zanim jeszcze słońce pojawiło się nad horyzontem poszedł biegać. Bezczynne leżenie i patrzenie w sufit nie było zajęciem, które go fascynowało. Dlatego ubrał się i wyszedł z mieszkania, aby pobiegać po spokojnych uliczkach Londynu. Dobrze było zacząć dzień w ten sposób. Lekko zdyszany wrócił do mieszkania, a później po szybkim prysznicu zajął się przygotowywaniem śniadania. Nim zdążył upić łyk kawy do oka już dobijała się obca sówka. Niechętnie ją wpuścił do środka, ale kiedy tylko przeczytał list to uśmiechnął się do siebie. Zawsze to jakaś odmiana. Ogarnął się do końca, a później teleportował przed bramę szkoły. Nie był spóźniony kiedy szedł korytarzami, a przynajmniej tak mu się wydawało. Wszedł do sali z uśmiechem, nie stało się jeszcze nic tego dnia co by wskazywało na to, że ma on zniknąć z jego twarzy. - Hej, hej. Jestem Slim - mogli się kojarzyć z różnych miejsc w szkole, ale nigdy nie było powiedziane, że znają swoje imiona. Tak więc, aby nikt do niego nie zwracał się na ‘ty’ wolał się przedstawić. Usiadł wygodnie na pufie i sięgnął po napój. Trafiło na kremowe piwo. Zaraz po blondynie sięgnął po swoją kartę i był ciekawy tego co przyniesie gra.
Ok, dobra. Przyznajmy szczerze. D'Angelo naprawdę zapomniała, że zapisała się do Klubu Durni. W zeszłym roku cała ich grupa nie wypadła pomyślnie. Wszyscy zdyskwalifikowani. Eksplodujący Dureń nie był jej mocną stroną. Co więc było dziwnego w tym, że jednak nie postanowiła sprostować tego niedopatrzenia? Po pierwsze: musiałaby się przyznać do błędu, ze w istocie, zapomniała się skreślić z liczby członków. A po drugie: miała poważny powód, żeby się tam znaleźć. Nie mogła ulec pokusie znalezienia się w jednym pomieszczeniu z Riencem. Wiecie... jak ją doszły ploty o jego obecności w grze, od razu poleciała tam jak na skrzydłach. Te jego wilowate właściwości i w ogóle. No dobra. A teraz zejdźmy na ziemię. Prawidziwe: "po drugie" polegało na tym, że miała temat, który mogła z nim obgadać. A jakaż była lepsza sposobność, żeby z tego skorzystać niż podczas gry? Udała, że specjalnie po to się do niego nie fatygowała. Jej duma uległaby wtedy poważnemu uszczerbku. Weszła do pomieszczenia, od razu wyłapując go wzrokiem i oparła się biodrem o jego pufkę, a w zasadzie bardziej o samego wspomnianego, bo pufa stała za nisko. — Hej — w typowy dla siebie sposób olała obecność wszystkich innych, scentrowana na własne potrzeby — Trening w środę. Pasuje Ci? Bo nie mam innego terminu. Więc? — zawiesiła na nim wzrok, przy okazji chcąc też przetestować jego zapał. Czy zimne, niechętne spojrzenie go zniechęci, będzie mu obojętne, czy narodzi nowe pokłady werwy do gry. — Będzie dużo tłuczków, dużo latania i jeszcze więcej lądowania na murawie. W błocie, brudzie i pocie... No, z Twoimi zdolnościami może nie w pocie czoła, a raczej po prostu po napoceniu się z opornym wsiadaniem na miotłę. Obecność innych wcale nie przeszkadzała jej w zjechaniu jego umiejętności miotlarskich. Musiał mieć świadomość, że ich po prostu nie posiadał. Właśnie dlatego umawiali się na prywatne treningi, czyż nie? Więc jaka była jego odpowiedź? Nie dosłyszała, bo zwróciła uwagę na resztę. — Cześć... — zawiesiła wzrok najpierw na dziewczynie, przypatrując się jej chwilę, a potem przelotnie obdarowując wzrokiem Slima, którego chyba już gdzieś widziała, a może nawet poznała, albo tylko jej się wydawało. Ale to pozwoliło jej nie zaszczycać go spojrzeniem dłużej niż to było konieczne. — Jak gra? Chyba się nie spóźniłam? — w jej tonie zabrzmiało trochę kpiny, bo wcale nie zależało jej na konkurencji i samej zabawie. Mimo wszystko wylosowała swoje karty i podjęła się rozgrywki. Będzie żałować potem.
Tymczasem Rience zdążył się przedstawić Slimowi i nic nie zapowiadało tego, że w tej całej grze trafi na kogoś kogo będzie znał. Rozkminiał sobie po prostu to, co takiego może robić jego karta, kiedy przez drzwi nagle wparował ktoś kto wydał mu się bardziej znajomy od reszty. Nie miał problemów ze skojarzeniem któż to taki, bo jakże mogłoby się tak zadziać, skoro wciąż miał ślady po tłuczku, jaki ostatnim razem pomógł mu nie zapomnieć? - Cześć - przywitał się z nią, podejrzliwie radośnie szczerząc zęby. Zupełnie tak, jakby wcale nie zwracał uwagi na jej egoizm w codziennym postępowaniu i naprawdę się cieszył z tego, że ją widzi. Kto wie, może i tak było? Rience był tym dziwnym typem człowieka, który lubi wiele różnych rzeczy jakie nie przypadają do gustu innym, więc może D’Angelo się mieści w tych ramach. - Pewnie - odpowiedział po prostu na jej słowa. - Skoro nie masz innego terminu. To o której? Nie widział nic trudnego w pójściu na ten układ. Naprawdę chciał się podszkolić w lataniu, żeby móc chociaż na chwilę oderwać się od ziemi bez powodowania ogólnej katastrofy w oddziałach. - Świetnie - aż klasnął w dłonie. Nie miał problemu z tym jak beztrosko zdradziła innym to, że jest Quidditchową ofermą. To był fakt stwierdzony, który znało tak wiele osób, że Hargreaves nie czuł się na siłach, aby to tuszować czy temu zaprzeczać. Po prostu należało to zaakceptować i dalej pracować nad sobą, aby móc zerwać z tą opinią, która zresztą niespecjalnie go obchodziła. Kiedy runda się skończyła i wyszło na to, że przegrał to Rience zaczął się dopytywać co musi zrobić. Wychodziło na to, że czeka go kosztowanie jakiegoś eliksiru. Bez zastanowienia wypił go, od razu losując kartę i wolą nie czekać na to, aż przytrafi mu się coś dziwnego…
Nie zajęło wiele czasu, zanim pojawił się kolejny gracz. Rience, jak się przedstawił, był całkiem ciekawej urody. Rzadko kiedy Hunt oceniała wygląd mężczyzn. Nie czuła potrzeby tracenia czasu na coś tak... Co tu dużo mówić, faceci po prostu byli mniej urodziwi. I już. Mimo wszystko potrafiła docenić ciekawe rysy twarzy, a ten chłopak z całą pewnością takie miał. Jej początkowa niechęć rozwiała się nieco, kiedy zaczął mówić. - Robin - rzuciła krótko, popijając swój napój. - Zdarzyło się. Raczej dla rozrywki niż dla wygranej. Ale teraz to co innego. - Prawy kącik jej ust uniósł się nieco na określenie tej gry jako zabawnej. - Faktycznie zabawna. Jeśli lubisz, jak coś okazjonalnie wybucha ci w twarz. Ich rozmowa urwała się tak nagle, jak się zaczęła i Robin zaczęła śledzić wzrokiem kolejne osoby, które pojawiały się w pomieszczeniu. - Cześć - odpowiadała nieco mechanicznie na każde kolejne powitanie, jakie usłyszała. Nie była z tych, którzy witają się radośnie, pełni entuzjazmu z powodu nowych znajomości. Kojarzyła ich wszystkich z zajęć, korytarzy i wakacji, ale nigdy wcześniej nie miała okazji zamienić z nimi nawet jednego słowa. Słuchała ich uważnie, kiedy w pomieszczeniu znaleźli się już wszyscy i rozmowa zeszła na quidditcha. Nie będąc do końca przekonaną do tego, co właściwie zamierza zrobić, ale jednocześnie czując, że skoro spędzą tu ze sobą chwilę, nie może siedzieć w swojej wyimaginowanej bańce, postanowiła się odezwać. - Na jakich pozycjach gracie? - zapytała znad swojej lemoniady. Może trzeba było wziąć piwo kremowe? Z drugiej strony czy w tym w ogóle był alkohol? Runda szybko dobiegła końca. Na szczęście to nie ona ją przegrała. Rience szybko wypił swój eliksir i mogli kontynuować. Miała nadzieję, że jej dobra passa wciąż trwa. Kolejna karta została wyłożona.
Wyprostowała się na jego „pewnie” i zmarszczyła bardzo nieznacznie brwi. — No jak ci tam pasuje. Ale to będzie długi trening... Siódma? Rano? Bardzo mało inwazyjnie działał jej na nerwy wbrew pozorom. Może to kwestia faktu, że był krukonem? Podświadomie wierzyła zawsze, że gdzieś w takowych musi się chować inteligencja. A ludzie inteligentni zwykle budzili większy jej szacunek. W przeciwieństwie do innych domów, których nie będzie wymieniać (i tak każdy wiedział o jakim konkretnie mowa). Siadła wpatrując się w Rience’a przez chwilę. Opierała rękę na blacie, wystukując palcami jakiś rytm i pokręciła lekko głową, nie komentując jego dziecięcego entuzjazmu. Odchyliła się w stronę dziewczyny, wystawiając w jej kierunku rękę. — D’Angelo, Ścigająca — bo sam fakt, że zagadała akurat o Quidditcha to już powód, żeby ją lubić. Szczególnie, że z Gryffindorem zwykle sympatyzowała. — A ten tu… bezpozycyjne cielę — wskazała głową na Rience’a. — O, Harry. Myślałam o Tobie i… i dogadamy potem. — odetchnęła siadając wygodniej. Może nie wypadało zanudzać tearaz wszystkich rozmową o treningach Krukonów, więc sobie odpuściła, co nie zmieniało faktu, że właśnie na to teraz miała ochotę. Tymczasem pociągnęła swoją następną kartę, śledząc dalszy przebieg gry. Szczególnie interesujący wydał jej się moment spożywania eliksiru. Złapała buteleczkę od Krukona, patrząc na niepodpisaną etykietkę, a zaraz potem na wilowatego, wyszukując jakichś objaw, ale na razie żadnych nie dostrzegła, więc śledziła go dalej. Dopóki nie złapała się na tym, że robiła to zbyt intensywnie. Wstrząsnęła głową i przerzuciła wzrok na sufit, wychylając się leniwie na krześle. — A ty? Grasz? — zerknęła na gryfonkę, której nie znała — Nigdy nie widziałam Cię na boisku — ale przecież przez ostatni rok mogli zrobić roszady na boisku, podczas Rozgrywek Juniorów.
Niby był, a trochę jednak stał się nieobecny kiedy zaczęli mówić o Quidditchu. Myślami krążył gdzieś daleko i na pewno nie było to boisku, na którym spędzał przecież sporo czasu. Coś dziś się z nim stało, bo normalnie już by się rozgadał, a nie siedział dziwnie milczący. Kiedy pierwsza runda dobiegła końca i nie on przegrał ponownie sięgnął po napój. Przez chwilę zastanawiał się czy nie sięgnąć po jakąś przekąskę, ale ostatecznie zrezygnował. Spojrzał na Krukonkę kiedy odpowiedziała na pytanie za swojego kolegę, ale nic nie skomentował. Uznał, że to zupełnie zbędne. Zresztą może tamten lubił kiedy inni to za niego robili? Nie wnikał za bardzo kiedy i bez pośpiechu sięgnął po swoją kartę. Gwiazda… Może ominie go zimny prysznic. Jeden brał nie tak dawno temu, więc ten był zupełnie zbędny. - Szukający - odpowiedział machinalnie na pytanie Robin, ale zaraz miał ochotę walnąć się w swój głupi łeb - Ale to już akurat wiesz - dodał po chwili i uśmiechnął się krzywo. Skoro razem byli w drużynie, to raczej trudno, żeby nie wiedziała. Widać jednak nie był tak wyspany jak mu się to wydawało na początku dnia.
Rience wydawał się być nieco zbyt mocno podekscytowany grą, w której, jak to określiła Robin, karty wybuchają w twarz. Cóż, chłopak był bardzo ciekawski, więc każda nowość, nawet taka bardzo dziwaczna dla niektórych przyciągnęła jego uwagę tak mocno, że nawet niestraszne mu były porażki. Zresztą wygranej nie oczekiwał, bo przecież on szczęściem nowicjusza raczej nigdy nie grzeszył. Skierował spojrzenie na Shenae i nagle szeroko się uśmiechnął. - No przecież nie wieczorem. - zażartował, ale zaraz dodał - Może być. Nie kłamał. Opcja porannego wstawania na trening Quidditcha niespecjalnie mu przeszkadzała. Tak się zapalił do latania na miotle, że tego entuzjazmu chyba wręcz nie sposób było ugasić, nawet gdyby karty zafundowały mu wiadro wody nad głową. - Pani kapitan widzę wczuła się w rolę. - mruknął trochę bezczelnie po jej udzieleniu za niego odpowiedzi, ale słychać było, że to tylko żart. Szkoda tylko, że D’Angelo raczej niespecjalnie znała się na żartach. Cóż, najwyżej zmasakruje go na boisku. Takie tam, nie ma co się przejmować. - Myślałaś o mnie? - zapytał ją kusicielskim tonem numer trzy, jakby pomyślał sobie nie wiadomo o czym. Potem jednak przyszedł już czas na wypijanie eliksiru, więc chłopak to poczynił i zapewne wyrosła mu jakaś malownicza siwa broda i cholercia wie co mu tam jeszcze mogło się zdarzyć po tym eliksirze. W każdym razie potem znowu mu się przegrało i tym razem się zakochał, a w kim? Hehehe, biedna Shenae. Ledwo amortencja uderzyła mu do głowy, a już mu butelka z napojem wypadła z ręki, bo i nagle naszło go na wytulanie Krukonki w wyjątkowo entuzjastyczny sposób, połączony z gorącą deklaracją uczuć.
Jej szczęście zaczynało jej się podobać. Kolejna runda okazała się wygraną i to Rience musiał ponieść nieprzyjemne konsekwencje wyłożenia tej jednej, konkretnej karty. Nie dość, że eliksir postarzający zrobił swoje, to teraz Hargreaves zaczął zalecać się do krukonki. Robin zdecydowanie musiała pić szybciej. Rzyganie tęczą nie było w planach. - Jeśli o mnie chodzi, władam pałką - zakpiła, choć tak naprawdę całkiem podobała jej się przyjmowana na boisku pozycja. Mogła do woli obserwować inne dziewczyny w drużynie i chronić je przed ewentualnym spotkaniem z tłuczkiem, za co były jej później wdzięczne. A trzeba było to powiedzieć, Hunt rzadko pudłowała i równie rzadko przegapiała nadlatujące niebezpieczeństwo. - Dołączyłam niedawno. Może dlatego mnie nie widziałaś - wyjaśniła szybko, bo Rience już czaił się do skoku na Shenae. - Wiem, że nie mieliśmy wcześniej okazji do pogadania, ale byłoby słabo, gdybym nie kojarzyła kapitana własnej drużyny - zaśmiała się, patrząc na Slima. Wyłożyła kolejną kartę, licząc, że i tym razem szczęście jej dopisze.
Miał wrażenie, że z całej gry coś umyka mu między palcami. W sumie zawsze lubił durnia, ale teraz czuł się trochę zmęczony tym, że musi tutaj siedzieć. Ciężko powiedzieć dlaczego tak było, ale najprostszym wytłumaczeniem było, że to taki dzień. I niewykluczone, że właśnie tak było. Bawił się butelką z której popijał co i raz napój, więc dopiero po chwili spojrzał na blondyna, który zaczął entuzjastycznie wyznawać Krukonce w coraz to śmielszy sposób uczucie. Dobrze, że na razie nie musiał znaleźć się na jego miejscu i póki co nie szło mu najgorzej. - No racja - jeszcze jakoś za bardzo nie przywykł do tego, że został kapitanem drużyny. W sumie teraz mu trochę głupio było, że z większością osób z niej nigdy nie zamienił więcej niż kilku słów. Może uda mu się to nadrobić w tym roku. Pomyśli o tym na pewno. Miał coś jeszcze powiedzieć, ale kiedy spojrzał na Shenae dał sobie spokój i po prostu sięgnął po kolejną kartę. Wieża. Znów nie najgorzej, ale i tak wolał wygrać kolejną rundę. Od samego patrzenia na to jak Rience zachowywał się po amortencji samowolnie się uśmiechnął. Nie złośliwie, bo nie o to chodziło w tym wszystkim. Wiedział, że jakby na niego padło to byłoby podobnie, ale nic nie mógł poradzić na to, że tak właśnie było. Z kolejnym jego wyznaniem o mało nie parsknął śmiechem, ale udało mu się wyjść z tego z twarzą. W sumie dobrze, ze nic nie pił, bo jeszcze zakrztusiłby się i koniec końców okazałoby się, że to nie gra jego pokonała, a zwykły napój.
Jako że Shenae nie odpisuje, zostaje zdyskwalifikowana, co stwierdzam z przykrością. Tę rundę przegrywa Robin - Twoje ubrania zmieniają się w znoszone łachy pustelnika i pozostaną w takiej postaci aż do końca gry.
Zanim Robin miała szansę zastanowić się, co i właściwie jak się stało, Shenae już z nimi nie było. Nieco wątpiąc w stan swojego umysłu zerknęła na chłopców. Cóż, jednego przeciwnika mniej. Cieszyłaby się bardziej, gdyby nie fakt, że jej ciuchy zmieniły się w masę szmat. Co jak co, ale jej własne ciuchy były całkiem niezłe. Może i nie była wielką fanką mody. Niemniej lubiła być ubrana w coś czystego, wygodnego i w miarę niezłego. Ta karta była przegięciem. Miała nadzieję, że nie nabawi się wszy. Strzepnęła pająka, który zasuwał po jej rękawie. Gdyby wzrok mógł zabijać, pajęczak już by nie żył. Liczyła, że tym razem szczęście jej dopisze. Może Slim powinien wreszcie przegrać rundę? Uśmiechnęła się półgębkiem i wyłożyła kolejną kartę. - To... - zagaiła rozmowę, czując się niezmiernie głupio w obecnym stroju i przy dużej dozie milczenia, od kiedy Shenae skończyła grę. - Jak wam idzie na zajęciach?
Może powinien w końcu przegrać… Sam czuł, że jak na razie to za dobrze mu szło i tylko czekał na ten moment w którym szczęście się od niego odwróci. W sumie bardzo możliwe, że to stanie się w tym momencie, ale nie ma co wyprzedzać biegu zdarzeń. Bez She zrobiło się rzeczywiście jakoś cicho, ale nie miał zamiaru się przejmować jakąś tam Krukonką, której i tak nie znał zbyt dobrze. - To już się zaczęły? - Spytał ze śmiechem, bo co jak co, ale na zajęcia mu się nie śpieszyło. Zresztą rok w rok tak się działo, że były ostatnim z miejsc w których Slim chciał przebywać. - I już tak nie oglądaj tych łachmanów. Zawsze mogłaś skończyć gorzej, a tak przynajmniej wiesz, że za pustelnika nie warto się przebierać na Halloween… - Sięgnął po swoją kartę i obracał ją między palcami przez kilka sekund, zanim położył ją na stole.
Och, jakie to okrutne i przykre! Ledwo Rience odnalazł miłość swojego życia, która nadawała sens jego istnieniu, ledwie miał się rzucić w jej ramiona, a już okazało się, że jakimś dziwnym trafem Krukonkę gdzieś wywiało. Najwyraźniej odpadła, chociaż jego zaćmiony amortencją umysł chyba tego nie zarejestrował. Trochę mu się oprzytomniało, ale to, że był pod działaniem eliksiru postarzającego też nie ułatwiał mu skupienia się na dalszym przebiegu rozgrywki. - Lekcje jak lekcje. - stwierdził, jakby to miało stanowić najlepszą odpowiedź na świecie, która jak nic usatysfakcjonowałaby nawet najwybredniejszą jednostkę i wtedy jakby dopiero zauważył strój, jaki miała na sobie Robin. Nie poruszył się, chociaż wyraźnie było widać, że w pierwszym odruchu miał ochotę sprawdzić czy pod spodem nadal miała swoje normalne ubrania. W głowie mu się nie mieściło, że te karty mają takie zabawne właściwości. Zupełnie nie przejmował się tym kto traci punkty, a kto je zdobywa. To wszystko było dla niego zbyt interesujące, aby takie pierdoły go w tym momencie frapowały, ale mimo wszystko sięgnął po kolejną kartę, przyglądając się jej przez chwilę, jakby starał się odgadnąć czy teraz wyrosną mu czułki czy jeszcze nie.
Nie łapała jego sugestywnych zdań tylko dlatego, że wcale nie chciała ich interpretować w ten sposób. Mógł wokół siebie rozsiewać całą tą swoją wilowatą aurę, czym tylko bardziej budził jej pokłady frustracji. Uśmiechnęła się kpiąco kątem ust, nie komentując jego bezczelnych wstawek i skierowała swój wzrok na Robin, kiwając lekko głowa ze zrozumieniem. Był jeden temat, w którym zachowywała absolutną powagę i dla którego odpuszczała sobie zwyczajową ironię. — Więc widzimy się na boisku, Robin. Prędzej czy później doszłoby do takiej konfrontacji. Przeniosła wzrok na Slima, taksując go spojrzeniem od stóp po głowę. Kapitan? — A Dex? — wstrząsnęła lekko głową. Nie powinna była mówić o nim tym pieszczotliwym zwrotem, odkąd okazało się, że wcale nie są kumplami — Vanberg? — poprawiła się — co z nim? I dopiero potem przypomniało jej się co dokładnie… kończył szkołę. Jak wszyscy, których w niej znała. W tym roku odeszło z Hogwartu wielu jej znajomych. Że też D’Angelo znajdowała sobie sojuszników tylko w starszych rocznikach. Ale nie miała czasu dłużej się nad tym zastanowić. Najpierw poczuła czyjeś ręce na szyi, a potem mokrą ciecz, spływającą jej z żeber na płaski brzuch, tym bardziej, że wciągnęła mocno powietrze do płuc. — Hargreaves, co ty kurwa wyprawiasz?! Nie mogła zareagować normalnie. O ile potrafiła go zignorować raz, czy drugi, tak tych przytulanych ramion nie dało się nie zauważyć odkąd z siłą niedźwiedzia grizzly (nieźle jak na takie chucherko) przyciągnął ją do siebie. Na tą okazję nawet zdołała sobie przypomnieć jego nazwisko. — Aż tak intensywnie o Tobie nie myślałam. O tym, co zrobić z Tobą na treningu. O Roweno — syknęła — Tiara Przydziału chyba traci rozum. Nigdy nie rozumiałam dlaczego mamy słuchać tego starego łacha. Gdzie Twój krukoński rozsądek, HARRY?! Normalnie byłaby rzuciła w nim jakimś niewybaczalnie wstrętnym zaklęciem, ale z uwagi na ostatnie wydarzenia, spiorunowała go tylko spojrzeniem, uwalniając się w ten czy inny sposób z pod jego uścisku. Trochę w tym pomógł fakt, że musiał pociągnąć kartę. Chwilę potem już jej nie było, kląc pod nosem opuściła salę, kierując się do najbliższej łazienki, gdzie mogła w spokoju przeprać bluzkę. Stanęła przed lustrem, patrząc w swoje własne zimne tęczówki oczu. Ta dziwna wewnętrzna walka i doprowadzenie się do porządku trwało na tyle długo, że jak już wróciła, było już dawno po jej kolejce. Siadła w tym samym miejscu co wcześniej, patrząc natarczywie na Rience’a. — Rusz się i weź mnie osusz — rzuciła w końcu sfrustrowana, uznając to za oczywistość, ze jest jej coś winien. A odkąd nie używała zaklęć w miejscach innych niż lekcje, ciężko było sobie naprawdę poradzić w życiu. Czarodzieje to jednak bez swoich różdżek bardzo nieżyciowe istoty. Chyba, że jest się profesor Magyar, która bez czarów, w czarodziejskim świecie radziła sobie całe życie.
Koniec rundy! Przegrywa ją Slim - czujesz się bardzo senny i nieustannie ziewasz. Jeśli w następnej kolejce też przegrasz - wówczas zasypiasz i odpadasz z gry.
Robin zaśmiała się lekko słysząc dowód na opór Slima, kiedy chodziło o naukę. - Tak, Slim - rzuciła, wciąż się podśmiewając. - Lekcje już się zaczęły. Kiedy ją upomniał, przestała poprawiać swoje nowe wdzianko i skupiła się na rozmowie. Może faktycznie nie było sensu się tym przejmować. To tylko gra, a Robin rzadko przejmowała się czymkolwiek nawet poza nią. W końcu zawsze i we wszystkim wyglądała dobrze, a w takim towarzystwie nie było nawet o kogo się starać. Och, nigdy nie powiedziałaby tego na głos. W końcu nie chciała urazić chłopców. Po prostu... To się rozumiało samo przez się. - Serio nie ma niczego, na co chodziłbyś z chęcią, Silm? Poza quidditchem oczywiście. - Tak, to trzeba było dodać. Rince rzucił coś od niechcenia, ale kiedy zauroczenie powoli odpuszczało, spojrzał dziwnie na Robin. Ta spięła się nieznacznie. Po chwili wszystko wróciło jednak do normy, więc Hunt tylko wzruszyła ramionami i wyłożyła następną kartę. Nie była najlepsza i Robin znów się uśmiechnęła. - Może powinnam kupić jakiś amulet w sklepie, w którym pracuję. Cóż, może to nie był najgorszy pomysł. Nawet jeśli nie do końca w to wszystko wierzyła.