Najczęstsze miejsce spotkań głownie studentów. W owym pomieszczeniu można znaleźć wygodne fotele nieopodal kominków, z których młodzi uwielbiają korzystać zimą. Znajduje się tu również sporych rozmiarów pianino. Wnętrze utrzymane jest w różnych barwach, od granatu, poprzez kremowy i kilka innych barw. Można tu zarówno prowadzić intymne rozmowy, jak i wpaść na wielką imprezę dla poprawy humoru, czy też jeszcze innego w zasadzie najmniej ważnego powodu. W zwykłych dniach, zwykle to właśnie tutaj studenci uczą się informacji z wykładów.
Uwaga! Możesz rzucić kostką wyłącznie jeden raz! W każdym następnym wątku, który tu rozpoczniesz, kości oraz płynące z nich straty/korzyści już Ci nie przysługują!
Spoiler:
1 - Zatapiasz się w wygodnym materiale, z którego wykonane są fotele. W pewnym momencie poczułeś nieznane uszczypnięcie w pośladek - zszokowany, kiedy to sprawdzasz, co Cię tak przestraszyło, dostrzegasz wówczas zabawkę. Jest to Kwintoped! I ten ewidentnie się do Ciebie przywiązał. Czy tego chcesz, czy też i nie, stałeś się jego nowym właścicielem. Zgłoś się po przedmiot w odpowiednim temacie.
2 - Na stoliku leżał złożony na pół kawałek papieru, który wyglądał jak gotowy do wysłania list - postanowiłeś zatem sprawdzić, co było w nim napisane lub kto miał być jego adresatem. W chwili rozłożenia pergaminu, w nozdrza uderzył Cię bardzo przyjemny, intensywny zapach. Okazało się, że był to list miłosny, a papier nasączono Amortencją - Ty natomiast stałeś się jej ofiarą, w wyniku czego pierwsza osoba, którą dostrzeżesz, będzie darzona przez Ciebie widocznym, aczkolwiek nienachalnym zauroczeniem. Efekt ten będzie się utrzymywał przez Twoje dwa następne posty.
3 - W takim miejscu może znaleźć się każdy. Dosłownie każdy - nawet przyczajony za rogiem żartowniś! Najwyraźniej wyróżniałeś się z tłumu, bowiem to Ciebie upatrzył sobie jako ofiarę. Wyciągnął różdżkę i rzucił w Ciebie zaklęcie Balvoes, przez co w środku rozmowy zaczynasz... Beczeć jak owca! Efekt ten trwa wyłącznie przez jeden post.
4 - Nie tylko studenci szukali w komnacie wspólnej odpoczynku. Nim się spostrzegłeś, na twoich kolanach znalazł się cudzy kot. Rzuć kostką: parzysta - próba dotknięcia lub pogłaskania kota skończyła się tym, że zdobywasz nowego przyjaciela! Do końca wątku zwierzę spoczywa na twoich nogach i mruczy kojąco, dzięki czemu pozbywasz się wszelkich nerwów i do końca dnia czujesz się zrelaksowany; nieparzysta - kot wyjątkowo intensywnie gubił sierść i nawet jeśli nie jesteś alergikiem, nie możesz powstrzymać kichnięcia. W efekcie futrzak zrywa się wystraszony, zostawiając na twoich udach długie zadrapania.
5 - Jeden z uczniów wyjątkowo niezdarnie zbierał rzeczy i ewakuował się ze stolika obok, przez co zawartość jego kubka wylądowała na twoim ubraniu! Na szczęście napój nie był już aż tak ciepły, co nie zmienia faktu, że zdecydowanie pozostawił na Twoim ubraniu nieprzyjemną, ciemnobrązową plamę. Nieznana osoba, cała zaczerwieniona, zdołała się wymsknąć z pomieszczenia z cichym "przepraszam", w wyniku czego musisz sam uporać się z problemem. Aby pozbyć się szpecącego wyglądu, rzuć Chłoszczyść!
6 - Grupka dziewczyn siedzących w rogu prowadziła bardzo głośną dyskusję, która dla twoich uszu była bardzo nachalna i przeszkadzała Ci w skupieniu się nad rzeczami, którymi chciałeś się zająć w komnacie. Mimo że nie chcesz słuchać ich gadania, coraz to nowe zdania docierają do Ciebie i okazuje się, że studentki pasjonowały się... Eliksirami? Udało Ci się zasłyszeć kilka bardzo ciekawych informacji i dzięki temu zdobywasz jeden punkt kuferkowy z eliksirów - zgłoś się po niego w odpowiednim temacie.
Nawet jeśli miał predyspozycje, z pewnością potrzebował treningów. W tym momencie próbował zauważyć, co działało, a co musiał poprawić. Gdyby mógł, prowadziłby w tym momencie zapiski, ale to zdecydowanie wyglądałoby co najmniej komicznie. Jednocześnie czuł się zażenowany swoimi próbami, ale póki nie dawał tego po sobie poznać, nikt nie mógł tego odgadnąć. Przynajmniej nikt poza Carly, ale jej nie było na szczęście w tej komnacie. Czemu miałbym to zrobić? Prawdę mówiąc na to Jamie nie wiedział, jak powinien odpowiedzieć, ale starał się nie dać zbić z tropu, kiedy widział, że jego zachcianki zaczynają być spełniane. Widział, jak dłonie Bazyla stopniowo rozpinały pierwsze guziki, jak zamierzały zdjąć krawat. Norwood musiał przyznać, że było to nawet zabawne i interesujące, patrzeć jak wiele drugi Ślizgon byłby gotów dla niego zrobić, ale wyraźnie potrzebował jakąś obietnicę. Sama próba mamienia go urokiem nie wystarczała. - Ponieważ chcę, żebyś to zrobił. Jeśli to zrobisz, naprawdę mi pomożesz - powiedział cicho, starając się brzmieć jak najbardziej przekonująco. - Chcesz nagrody za dobre sprawowanie? Powiedz mi, czego byś chciał - dodał jeszcze, zastanawiając się, czy to mogłoby wystarczyć, aby chłopak rzeczywiście zrzucił z siebie koszulę, bez większego zastanawiania się nad tym, co robił. Co prawda mogło to sprawić, że Bazyl mógłby chcieć przesadnie zbliżyć się do niego, a co wciąż jeszcze Jamie nie wiedział, jak odbierać. Jako ewentualne zło konieczne, czy jako coś nowego, ciekawego. Zastanawiając się, jak wiele tak naprawdę mógł zrobić, sięgnął jedną ręką w stronę Bazyla, chwytając za materiał jego koszuli, którą pociągnął lekko, wyraźnie dając do zrozumienia, że nie podobała mu się jej obecność.
______________________
Cleanse my soul free me of this anger that I hold and make me whole
Basil Kane
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 182
C. szczególne : heterochromia, wiecznie pogryzione wargi
Spojrzenie Bazyla robiło się trochę nieobecne, a oczy wpatrzone w Jamiego przestawały rejestrować obecność innych osób w komnacie. Strasznie schło mu w gardle, więc co chwilę przełykał nerwowo ślinę i oblizywał wargi, mrugając co chwilę, jednak nic to nie pomagało. Palce miękko rozsznurowały krawat, który zaraz wylądował mu na kolanach, a brwi, choć zmarszczyły się w nieudolnych próbach kwestionowania tego, co się działo, jednak zaraz złagodniały. No tak. Czemu miałby to robić? To oczywiste. Bo Jamie tego chciał. Uśmiechnął się więc zaraz całkiem miękko i debilnie, kiwając głową z pełnym zrozumieniem. - Ach, no tak... - bąknął, wracając do rozpinania koszuli mundurka- Pomogę? - upewnił się, kiedy jego mózg całkiem już zamieniał się w watę. Kto wie, może by nie stawał się takim śliniącym gumochłonem, gdyby mierzył się z doświadczonym półwilem, czar Jamiego jednak walił w niego jak obuchem, choć z przerwami, które można było zaobserwować w migawkach zwątpienia, pojawiających się na Bazylowej twarzy. - Na-nagrody? - zająknął się, zdawało się bowiem, że to jakieś ważne słowo klucz w ślizgońskiej głowie, którego sens próbował odkopać, w związku z czym na chwilę przestał majstrować przy guzikach, kiedy jednak półwil chwycił materiał jego koszuli i zbliżył się jeszcze bardziej obmyć go swoją uwagą, swoim czarem, Kane'owi prawie poleciała krew z nosa. - Już... oczywiście... - omamiony szybko rozpiął resztę guzików, ostatnie dwa chyba nawet w ogóle urywając i zdarł z grzbietu ubranie, by poddańczo oddać je Norwoodowi, nachylając w jego stronę. - Moja nagroda..? - zapytał cicho.
Jamie obserwował chłopaka, uważnie rejestrując zmiany na jego twarzy. Dostrzegał, w którym momencie chłopak zdawał się odzyskiwać swoją wolę, a kiedy był mu całkowicie poddany. Choć przez tak długi czas Jamie wzbraniał się przed świadomym korzystaniem z uroku, teraz odkrywał, że mogło być całkiem zabawnie. Z coraz większym zadowoleniem obserwował, jak krawat ląduje na kolanach Bazyla i kolejne guziki zostają rozpięte. Nie podejrzewał, że kiedykolwiek będzie go to tak kręciło i z pewnością, gdyby w komnacie nie było więcej osób, próbowałby sprawdzić, jak daleko mógłby to popchnąć. Niestety nie byli sami, a on nie potrafił powstrzymać rozbawienia, gdy tylko Bazyl nachylił się do niego. Sam przysunął się jeszcze odrobinę bliżej, ledwie muskając ustami wargi Ślizgona, nim roześmiał się, przerywając zupełnie działanie uroku. Złapał za koszulę chłopaka i zarzucił mu ją na ramiona, spoglądając na chłopaka uważnie, ciekaw, czy ten zdawał sobie sprawę z tego, co przed momentem się działo, czy pamięta wszystko dokładnie, czy niekoniecznie. - Stary, powinieneś pomyśleć o ćwiczeniu oklumencji albo hipnozy, skoro tak łatwo działa na ciebie urok wili - wydusił z siebie, pomiędzy kolejnymi prychnięciami, przesuwając czubkiem języka po swojej dolnej wardze. Nie mógł powiedzieć, żeby nie podobały mu się te próby, ale zdecydowanie potrzebował więcej podobnych prób, żeby dojść do jakiegoś poziomu. - Dzięki za pomoc. Doceniam, jak chętny byłeś - dodał jeszcze, uśmiechając się szeroko, nieco bezczelnie, nie przejmując się ewentualną irytacją towarzysza. Chwycił pluszaka, który przyczepił się do niego wcześniej, pozwalając maskotce wędrować po nim, próbując udawać niewinnego. - Jak się czujesz po małym mieszaniu w głowie? - zapytał już poważniejszym tonem, patrząc uważnie na Bazyla.
______________________
Cleanse my soul free me of this anger that I hold and make me whole
Basil Kane
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 182
C. szczególne : heterochromia, wiecznie pogryzione wargi
Prawie mu poszła para z uszu, kiedy tak wpatrywał się z bliska w nieziemskiego potwora, pół człowieka pół amora. Gwałtowne urwanie czaru wstrząsnęło nim, jakby zmów ktoś walnął go w głowe młotem. - C-co... -bąknął otrząsając się lekko, czując się nagle dziwnie głodny bliskości i niesamowicie przejęty, że chyba zawiódł Norwooda, skoro ten już nie obdarowuje go swoją niepodzielną uwagą. Dobrą chwilę zajęło mu wrócenie do siebie, nawet kiedy ślizgon zarzucił mu na barki jego własną koszulę- O kurwa. - zaklął zakładając ją na grzbiet i zaśmiał się durnie- Ale jazda. To tak działa? - spojrzał na chłopaka, zapinając powoli guziki, przynajmniej te, które jeszcze na koszuli zostały... To był pierwszy raz, kiedy doświadczył uroku i niestety nie mógł powiedzieć, że było to przyjemne. Parsknął na słowa Jamiego i rozłożył ręce, najwyraźniej bowiem, był po prostu łatwy. - Nnoo... - zamyślił się w zastanowieniu, jak to dobrze nazwać- Czułem się, jakby mi ktoś napchał do uszu waty. Nie słyszałem niczego poza Tobą. - zaczął od tego, zarzucając na kark krawat i wiążąc go. Wiadomo, że preferował schludność, mógł już przeżyć te guziki, ale bez krawata to jak fleja- Czułem, że aż mnie boli głowa, tak bardzo chcę, żebyś był zadowolony, o cokolwiek prosisz, ale jednocześnie nie byłem świadomy, że się rozbieram. - uniósł brwi -Pojebane wchuj. Zastanowię się nad tą hipnozą. - zaśmiał się lekko- Często to robisz? - zainteresował się- Ja bym to robił cały czas. - opadł na oparcie fotela, zastanawiając się jak się właściwie czuje- Jest mi trochę smutno, że nie dostałem nagrody, ale jednocześnie się ciesze, że mogłem Ci pomóc. - zmarszczył brwi, bo ani jedno, ani drugie nie brzmiało jak coś, co rzeczywiście by czuł w normalnych okolicznościach, więc musiały to być efekty działania uroku wili. +
Słuchał Bazyla, przyglądając mu się uważnie, nie mając najmniejszych wyrzutów sumienia z powodu tego, co się stało. Prawdę mówiąc, bawiło go to, tak jak obserwowanie kumpla tuż po, gdy powoli dochodził do siebie, orientując się w tym, co się stało. Z tego powodu na ustach Jamiego wciąż tkwił nieco bezczelny uśmiech, choć słuchał w skupieniu wszystkiego, co ten mówił, z niewielkim zaskoczeniem przyjmując jego słowa o niezadowoleniu, o smutku. Sądził, że osoba, którą trafił urok wili, po jego zdjęciu nie wie nic z tego, co się działo. Ojciec tak się zachowywał, gdy próbował dowiedzieć się cokolwiek o swojej matce i na podstawie jego reakcji, Jamie budował swoje zdanie. Teraz miał dowód, że ojciec powinien cokolwiek pamiętać. - Bawiłbyś się ciągle innymi? Tak robiąc, mógłbyś nie mieć ani jednego przyjaciela. Nie to, żebym sam miał wielu, ale taki urok nie tworzy niczego prawdziwego, może służyć tylko do zabawy, albo pozyskania czegoś… - powiedział, krzywiąc się, powtarzając to, co i jemu wpajano od małego. - Drugi raz świadomie próbowałem go użyć. Muszę jeszcze poćwiczyć, więc spodziewaj się niespodziewanego na raz następny – dodał jeszcze, wzruszając lekko ramionami. Po chwili zaśmiał się cicho, wahając się co do nagrody i samopoczucia Bazyla. Było to wciąż echo uroku, czy rzeczywiście czuł się w ten sposób. Przyglądał się drugiemu Ślizgonowi spomiędzy przymkniętych powiek, nim ostatecznie złapał go za krawat i przyciągnął do siebie gwałtownie. Pocałunek nie był zbyt delikatny, ale Jamie nie uważał, żeby miał obchodzić się z Kanem jak z jajkiem. - Żebyś nie mówił później, że nie dotrzymuję słowa - mruknął, odsuwając się od kumpla z krzywym uśmiechem. Skoro już obiecał nagrodę i sugerował odwdzięczenie się za pomoc, nie powinien udawać, że nic takiego się nie wydarzyło. Uśmiechnął się jeszcze raz rozbawiony, po czym zwinął pluszaka i wyszedł, zostawiając Bazyla samego.
Zadanie kółka "Stowarzyszenie miłośników przyrody"
Zlecenie stworzenia modelu smoka w samej teorii brzmiało dobrze. Gorzej sprawa wyglądała, kiedy się przeszło do praktyki. Byłem świadom, że osoby bardziej uzdolnione plastycznie i artystycznie niż ja poradziłyby sobie z tym bez większego problemu. Nawet pomimo moich starań przy rozrysowywaniu zwierząt i organów na papierze, jakoś nie za bardzo wiedział, jak się za całość zabrać. Chcąc stworzyć coś więcej niż karykaturalny twór o poziomie złożenia gorszym niż patyczak, połączyłem siły z Harmony. Raz, że co dwie głowy to nie jedna, a dwa, co jak myślę wiedzieliśmy obydwoje, bez niej i tak bym sobie nie poradził. Bo wiecie, samo tworzenie to była pestka przy późniejszym wyłożeniu całości grupie uczniów. Co by nie wyszło, że dziewczyna odwali całą robotę, przed spotkaniem przygotowałem dokładny opis trzech smoków: hebrydzkiego czarnego, norweskiego kolczastego i wschodniego wiśniowego. Posiłkując się zarówno już zebranymi notatkami, jak i dodatkowymi księgami wyszperanymi w bibliotece, dałem radę złożyć parę stron informacji, czasem nawet przesadzając ze szczegółami. Była to wersja surowa, nie posiadająca tego "czegoś", dzięki któremu chciałoby się słuchać opisów.
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
Remy bardzo lubiła wszystkie aktywności związane z kółkami zainteresowań, co można zresztą było zobaczyć po tym, na jak wiele zajęć pozalekcyjnych była zapisana. Miała za mało czasu w związku z wzmożonymi treningami łyżwiarskimi? Co z tego! Na jeszcze jedno hobby zawsze znajdzie się czas! I to nawet, jeżeli tych kilku minut jakoś nigdy nie miała, by przysiąść nad zaklęciami. Za każdym razem ekscytowała się na myśl o nowych zadaniach na kółka, chętnie przysiadała do książek, pisała eseje, czy samej tworzyła zadania na realizacje twórcze. Nie miała problemu z dodatkowym wysiłkiem włożonym w naukę kosztem snu czy posiłku, jeżeli tylko dany temat ją interesował. Miała jednak niemałą zagwozdkę, gdy ogłosili pracę na miłośników przyrody. Owszem, smoki brzmiały jak ciekawa zagwozdka, do poświęcenia jej kilku nocy. Mogła nawet napisać do swojego taty z prośbą o przybliżenie paru tematów związanych z krainami, z których istoty te pochodziły. To wszystko było małym pikusiem w porównaniu do jednej z kluczowych części zadania – zrobienia modelu smoka. Owszem, Gryfonka była uzdolniona artystycznie, można by się nawet pokusić o stwierdzenie, że była utalentowana… muzycznie. Wszystko, co było związanie z muzyka i interpretacja było jej mocną stroną, w przeciwieństwie do kwestii plastycznych. Te same dłonie, które potrafiły zapewnić jej kilkanaście dodatkowych punktów za gestykulację w ocenie artystycznej w łyżwiarstwie, jednocześnie nie potrafiły narysować prostego koła. Co dopiero coś ulepić. Niedopowiedzeniem byłoby stwierdzić, że ucieszyła się, gdy Felix zaproponował jej wspólną prace nad projektem. Ona była WNIEBOWZIĘTA. Wiedziała, że chłopak mógł mieć kłopoty z wystąpieniami publicznymi, to z kolei było coś, co ona robiła od dzieciństwa i jedyne uczucie, jakie wiązało się z prezentacją swojej pracy było dla niej ekscytacją. Bardzo chętnie poprowadziłaby długi wykład z wiedzy o smokach, byleby tylko sama nie musiała tego modelu składać, bo pierwszy lepszy pierwszoklasista w Hogwarcie mógłby to zrobić lepiej. Zbliżał się czas umówionego spotkania, a ona właśnie weszła przez bramy Hogwartu na dziedziniec i czym prędzej puściła się biegiem, żeby zdążyć na miejsce. Ledwo co skończyła trening łyżwiarski, jeszcze miała na półmokre włosy po szybkim prysznicu, kiedy z torbą przewieszoną przez ramie wpadła do pokoju wspólnego. - Błagam, powiedz, że się nie spóźniłam – powiedziała szybko, jednym ruchem ręki zarzucając sprzęt na siedzenie obok. – I cześć! Wybacz za takie przywitanie… To co robimy? – uśmiechnęła się do niego promiennie, chcąc nadrobić mało delikatnie wejście urokiem osobistym.
Rozłożyłem się praktycznie na całym stoliku, zasłaniając go stertą papieru, ksiąg, przyborów do kreślenia, kredek, zszywek i Merlin wie czego jeszcze. Usiadłem na krześle i zacząłem dziko machać nogami, co jakiś czas zerkając na zegarek. Dobrze wiedziałem, że przyszedłem przed czasem i biorąc pod uwagę mocno napięty grafik Harmony nie mogłem liczyć od niej tego samego. Z tego powodu, widząc ją wchodzącą jakieś trzy minuty po czasie, szeroko się uśmiechnąłem. Kiedy podeszła do stolika, robiąc to z typową dla siebie dzikością, parsknąłem śmiechem. Musieliśmy wzbudzić małe zainteresowanie, bo zauważyłem parę głów odwracających się w naszą stronę. - To co było zlecone, moja droga. Model smoka, jego opis, a potem musimy dorwać jakichś biednych uczniów i im to wyłożyć. - wyliczyłem, stukając palcem wskazującym o palce ręki przeciwnej, wyliczając każdy punkt. - Notatki jako takie mam, tylko wymagają...upiększenia. Wiesz, nabrania tonu nieco mnie naukowego, żeby nikt nie zasnął. - w swojej pracy byłem konkretny, a nawet za bardzo. Suchość moich informacji wymagała czegoś więcej niż wylania wiadra wody. Odsunąłem nieco notatek, by zrobić miejsce na stole. Tam ułożyłem czyste arkusze papieru, po czym wydałem usta, ruszając nimi na boki. - Wiesz, tak na dobrą sprawę, to nie mam pojęcia jak ten model zrobić. - mieliśmy to zrobić przy pomocy magii, ręcznie? Odwzorować go najdokładniej, czy zrobić jedynie prostą atrapę? To zdecydowanie nie była praca na jeden wieczór, ba, nie wiem, czy jeden tydzień. Podrapałem się po głowie różdżką, analizując możliwe sposoby i próbując podjąć decyzję.
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
Ucieszyła się, że Felix nie wydawał się być na nią zły, więc też się do niego uśmiechnęła i z westchnięciem ulgi usiadła na fotelu. - Merlinie, tego potrzebowałam – odchyliła głowę do tyłu, dając sobie kilka sekund na rozluźnienie mięśni, zaraz się jednak wyprostowała. Praca sama się niestety zrobić nie mogła. – Niezłe notatki – pokiwała głową z uznaniem i promiennie uśmiechnęła się raz jeszcze do Krukona. – Ale nie myśl, że przyszłam nieprzygotowana! Też coś mam! Szybko sięgnęła po torbę i zaczęła w niej grzebać. Pod stertami z tejpów, strojów do ćwiczeń, kilku błyszczących kiecek do testowania nowego programu i łyżwami w końcu znalazła to, co chciała mu pokazać. Dzień wcześniej udało jej się znaleźć kilka książek swojego taty, w których opowiadał o zwiedzaniu rodzimych terenów niektórych gatunków smoków. Można było wyciągnąć parę ciekawych informacji, jak tamtejsze kultury czarodziejów dostosowywały się w przeszłości do dzielenia granic z bestiami i jakie czary ochronne trzymały ich w bezpieczeństwie. - Hmmm, o których tu masz… O! Czekaj! – przewertowała dwie książki, jedną traktującą o Japonii i jej dzikich terenach, drugą o dalekich północnych krainach. – Też mam kilka rzeczy o Wschodnim Wiśniowym i Norweskim Kolczastym! Tata miał okazję badać świątynie w Japonii wznoszone ku czci wiśniowego, wiesz, żeby zapewnić sobie jego przychylność. Ma też dużo o jego naturalnych terenach występowania i o tym, co jest w nich takiego specjalnego. Może w takim razie zrobimy o nim? – zaproponowała, bo wspólnie mieli na jego temat najwięcej materiałów. Gdy powiedział o zrobieniu modelu aż się skrzywiła a zaraz zaśmiała z zażenowaniem, sama nie wiedziała, jak się do tego zabrać. Za to w drodze powrotnej udało jej się kupić glinę i kilka narzędzi do jej modelowania (nie, żeby wiedziała, jak się ich poprawnie używało). Je także wyłożyła na stół. - Jeżeli jesteś dobry z transmy, to możesz spróbować zmienić tę bryłę w smoka… Ja mam do tego dwie lewe różdżki – zażartowała z siebie, bo faktycznie była fatalnym przypadkiem braku talentu w transmutacji. – A jak nie, to chyba pozostaje nam spróbować coś samodzielnie ulepić. Tylko ostrzegam, cały mój zmysł artystyczny został w muzyce – uśmiechnęła się z rozbawieniem w oczekiwaniu na tę komedię pomyłek.
Ponownie parsknąłem, obserwując jak Harmony się rozluźnia. Było od razu widać, że tego potrzebowała, i wcale się zbytnio temu nie dziwiłem. Znałem ją co prawda krótko, ale jeszcze nie widziałem jej leżącej do góry brzucha i nic nie robiącej. Pewno robiła tak jak spała, ale wiecie, do dormitorium jej nie zaglądam. - Ależ nic takiego nie sugerowałem. - uniosłem ręce w obronnym geście, zerkając kątem oka na przerzucaną zawartość torby. Byłem pewny, że gdyby nie magia, to te wszystkie rzeczy by się tam nie zmieściły. Wyciągnięte książki skomentowałem uniesieniem brwi, po czym kiwnąłem głową sam do siebie, przypominając sobie czyją córką była Harmony. - Zatem niech będzie. Będzie zabawnie, jak trafimy na grupkę uczniów z wymiany. - rozejrzałem się, obserwując, czy w pobliżu nie siedzi żadna osoba z Mahoutokoro. Byłem ciekawy, czy któreś z nich widziało tego smoka na żywo. Wydąłem usta z nieco śmieszny sposób, dodatkowo krzywiąc się jakbym zwęszył wątróbkę. Mieliśmy cholerny problem. - No to lipa, bo ja też nie jestem zbytnio dobry z transmutacji, ani z rzeźbiarstwa. - podrapałem się po głowie, jeszcze prężniej starając się wpaść na pomysł, który uratuje sytuację. - Mamy o tyle łatwiej, że ten smok nie ma skrzydeł. - rzuciłem mądrze, łapiąc się palcami wskazującymi za skronie i dziko nimi je masując. Żadne zaklęcie, które znałem nie było w stanie nam pomóc. Totalna porażka. - No nic, stworzymy karykaturę. - Złapałem za kawałek gliny i zacząłem go ugniatać według ułożonego w mojej wyobraźni wzoru. Oczywiście byłoby łatwiej i dokładniej zrobić to odwzorowując zdjęcie z księgi...ale jak miała to być moja karykatura, to będzie po mojemu.
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
Próbowała przypomnieć sobie jakiekolwiek zaklęcie, które mogłoby jej się przydać do tego zadania, ale żadne nie wydawało się właściwe. Chociaż dobrze było wiedzieć, że jeżeli bardzo się zdenerwuje na niewspółpracującą glinę, to chociaż będzie mogła zmienić ją w piasek. Od tak, za karę za brak posłuszeństwa. - Haha! No to karykatury! – szybko z powrotem podłapała zapał chłopaka i sama złapała za kawałek gliny. Pierwszy problem, była nie rozrobiona, całe szczęście akurat na to czar istniał, więc szybko rozgrzała ją zaklęciem. – No, od razu łatwiej – uśmiechnęła się, już nie musząc jej ugniatać. – Tak, bardzo dobrze, że nie mają skrzydeł, nie wiem, jak mielibyśmy to zrobić. Przecież bym ich nawet nie narysowała! – zażartowała sama z siebie, bo jej „plastyczne talenty” zakrawały na kpinę. Dobry humor nie opuszczał jej podczas lepienia i to wcale nie dlatego, że dobrze jej szło. To był już ten poziom tak tragicznego wykonania modelu, że jedyne, co można było robić to po prostu się śmiać. I mieć nadzieję, że zarówno młodszym uczniom jak i profesorowi też będzie się chciało z tego po prostu śmiać, a nie oblać im zadanie. Minęło jakieś pół godziny i naprawdę nie robiła nic poza lepieniem, a jakimś cudem jej „smok” wyglądał bardziej jak dżdżownica z porażeniem. Miała nadzieję, że uda jej się doprowadzić figurkę CHOCIAŻ do poziomu połamanego smoka, ale jedyna połamana rzecz tutaj to chyba jej palce, bo nie wiedziała jak inaczej wytłumaczyć, że wciąż nie miało to kształtu. - Chyba już lepiej nie będzie – prychnęła śmiechem patrząc na swój twór i aż złożyła się w pół, omal nie płacząc z rozbawienia. Gdy obejrzała to coś z perspektywy, wyglądało JESZCZE gorzej. – Może… Może po prostu – musiała wziąć kilka głębokich wdechów, bo przez śmiech nie mogła mówić. – Może po prostu przeróbmy prezentację, co? – posłała mu rozbawiony uśmiech.
Paręset ugniatań i kilka odcisków później, odłożyłem swój twór na blat stołu. Karykatura była całkiem niezła, jeśli wziąć pod uwagę moje zdolności. Wijący się kształt wyszedł całkiem nieźle, a głowę dało się odróżnić od tułowia. Jakieś małe pseudo nóżki podtrzymywały całość przed przewróceniem się. Ba, nawet znalazło się miejsce na coś, co miało być oczami i pyskiem! Wiecie, wszystko byłoby cudowne, gdyby nie jeden mały szczegół. - Patrz, oto potężny smok ognisty! - powiedziałem, machając w jego stronę ręką, dumny ze swojej roboty. Ułamek sekundy później, mojemu pięknemu modelowi...odpadła głowa. Spadła, rozbiła się na dwie części i nieco się odturlała na boki. Tak oto skończył draco magnus. - Cholera. - westchnąłem ciężko, obserwując to zdarzenie. Cały mój trud poszedł na marne. Zerknąłem na pracę Harmony, i widząc, że u niej nie jest o wiele lepiej, uśmiechnąłem się krzywo. - Nie wiem czy przerobienie prezentacji nam pomoże na to. - pokręciłem głową, śmiejąc się pod nosem, bo nic więcej mi nie pozostało. - Dobra, lecę od nowa. - zawyrokowałem, zbierając swój twór w jedno miejsce i za pomocą magii przywracając go do surowej gliny. To był cholerny plus zaklęć, możliwość zaczęcia czegoś od nowa. Postanowiłem, nauczony na popełniony błędzie, lepić nieco inaczej. Czy tym razem wyjdzie mi lepiej? To już tylko jeden Merlin wie.
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
- Podziwiam, że dalej chcesz się z tym męczyć – pokiwała głową z uznaniem, bo nie wyobrażała sobie dalej męczyć się z tą glina. – Będę trzymać za ciebie kciuki, jesteś naszą JEDYNĄ nadzieją – podkreśliła to bardzo wyraźnie i ze śmiechem, bo naprawdę nie pokładała już żadnej wiary. – Ja w takim razie przejdę do notatek, wiesz, nadam im trochę tej Seaverowej zaczepności – mrugnęła i uśmiechnęła się do niego w tej swój firmowy, promienny sposób. Dając chłopakowi skupić się na walce z gliną, sama przejrzała materiał. Musiała mu przyznać, znał się na rzeczy i był bardzo konkretny w swojej pracy. Z tych notatek można by się naprawdę wiele nauczyć i miała zamiar poprosić o ich kopię do nauki na ONMS. Jedyne czego im brakowało, to lekkości, która pozwoliłaby przedstawić smoka bardziej jako historię dla słuchających niż wykład przed egzaminem. To jednak, w przeciwieństwie do gliny, było jej konikiem. Co jak co, ale dziewczyna w gadaniu nie miała sobie równych, a i od dziecka uczyła się od ojca jak opowiadać historie, w dodatku na feriach Benjamin, reporter Proroka, zrobił jej naukę z pisania wciągających reportaży. Szybko ułożyła notatki Felixa w najbardziej przystępny dla siebie sposób, otworzyła książkę ojca na właściwej stronie i zaczęła przepisywanie. Tu dodała jakiś zabawny komentarz, tam kąśliwą uwagę, jeszcze indziej pozwoliła na wplecenie głupkowatego, ale chwytającego za ucho żartu. Informacji było dużo, a że chciała być rzetelna i z należytym szacunkiem potraktować materiał, jaki sporządził im Krukon, nie szła jak burza i bardzo dokładnie sprawdzała, czasem i po kilka razy, co można było zostawić, a co zupełnie zmienić. Gdy miała wrażenie, że udało jej się sporządzić naprawdę ekscytujące notatki, wyjrzała znad nich na Felixa. - Jak Ci idzie? – zapytała, nie będąc pewną, czy powinni się już poddać z tą gliną. – Wiesz co, może teraz ty przejrzysz to, co zapisałam, a ja spróbuję odratować to moje monstrum? – ze śmiechem wskazała skinieniem głowy na jej glinianego „smoka”, który z każdą minutą zdawał się wyglądać coraz gorzej, chyba zaczął uginać się pod własnym ciężarem i zdecydowanie trzeba było to naprawić.
Prychnąłem, kręcąc głową z drżącymi od śmiechu ustami. Bycie jedyną nadzieją, ostatnim bastionem stojącym na przeciw wrogom...wiecie, w sumie zbytnio mi to nie pasowało. Jakoś wolałem sobie siedzieć na uboczu i się nie wychylać. Ludzie uwielbiali oceniać i zmieniać swoje poglądy jak chorągiewka na wietrze. Jednego dnia byłem bohaterem, następnego ostatnim przegrywem. W zwierzętach było piękne właśnie to, że one nie oceniały. Albo ciebie kochały, miały daleko gdzieś, albo chciały zjeść. Zero fałszywości i obgadywania za plecami. Kiedy Harmony nadawała notatkom Seaverowej zaczepności, ja walczyłem z karykaturą. Słowo "walczyłem" było tutaj bardzo pasujące, ze względu na moje nieprzywyknięte do takiej pracy palce. Bolały mnie już tak, że miałem wielką ochotę się zamachnąć i rzucić swój twór w kąt. Ostatecznie powstało mi coś, co bardziej przypominało smoka i wyglądało na bardziej trwałe. Było to jednak na zasadzie dziecięcego obrazka, na którym twórca musiał pokazać palcem i powiedzieć, co narysował. Wiecie, co autor miał na myśli. - Skończyłem, trzeci raz już mi się nie chce za to brać. - odłożyłem model na stół, poprawiając mu jeszcze nogę, by stał w miarę prosto. Następnie wziąłem do rąk pracę Harmony, czytając ją po krótce, co jakiś czas mrucząc coś bliżej niezrozumiałego pod nosem. - Myślę, że jest okej. - podsumowałem krótko, odkładając kartki na stół. - Ja z pewnością nawet bym w połowie tak nie napisał. - dodałem jeszcze po chwili, co bym nie zabrzmiał, jakbym olewał temat.
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
- Nie, nie rób tego sobie po raz trzeci, i tak nie zasłużyliśmy na takiego bohatera! – zażartowała, mimo to mówiąc to z pełną wdzięcznością. Gdyby miała sama lepić z gliny to chyba nikt by się nie domyślił, że cokolwiek, co stworzyła, miało być smokiem. Dużo lepiej od rzeźbienia, poradziła sobie z kwestią notatek. Książki ojca znała na wylot i część z nich mogła wręcz cytować, a zapiski sporządzone przez chłopaka były jasne, czytelne i pełne cennych informacji. Niestety, po tym musieli zamienić się obowiązkami i teraz to w jej ręce przypadło ratowanie powoli zawalającej się pod własnym ciężarem „rzeźby” smoka. Co jakiś czas zerkała kątem oka na minę Felixa, żeby po tym ocenić przed czasem jak mu się podobało, większość jednak swojej uwagi poświęciła na nieudolne próby naprawienia stanu modelu. Coś tam niby ustawiła lepiej, coś zbalansowała i nawet udało jej się lepiej odróżnić od tułowia kikuty, zwane „nogami”, ale koniec końców wciąż wyglądało to jak obraz nędzy i rozpaczy. - Jakby jakiś smok to zobaczył, na miejscu by mnie spalił za to, że tak mu obraziłam matkę – zaśmiała się wskazując na swoje „dzieło”. – Jak to byś w połowie tak nie napisał? Trochę więcej wiary w siebie! – posłała mu promienny uśmiech, ekscytując się przy tym bardzo. – Przecież dosłownie połowa tej pracy jest twoja! Jak nie więcej! – pochwaliła go, kiwając głową z największym przekonaniem na potwierdzenie swoich słów. – To co? Szukamy kogoś, komu możemy to zaprezentować i… Nie wiem, zebrać opinie? Może złożymy jakąś krótka ankietę?
Pochyliłem nieco głowę i posłałem jej spojrzenie typu "dobrze się bawisz?". Mocno bym się nie pomylił, gdybym te nasze zmagania nazwał zabawą. Mojej powagi było za mało, by wprowadzić tu czysto naukowe posiedzenie. Przeszkadzało mi to? Niekoniecznie. Pokiwałem głową, wyobrażając sobie taką sytuację. - Tak, najpierw ryknąłby z oburzenia, potem spalił nas na drobny pył, a na koniec machnął ogonem, żeby wiatr porwał nas w różne strony. - powiedziałem, siląc się na dramatyczny głos. Całe szczęście, że smoki nie przejmowały się takimi sprawami, jak karykatury ich podobizn. Jeden by powiedział, ze były na to za głupie. Ja uważałem, że były za dumne, by obrażać się za takie rzeczy. - Wiesz, jakby to była praca naukowa to bym się nie kłócił. Wszystkich bym zanudził. - wzruszyłem ramionami, nie widząc sensu w ukrywaniu tej oczywistej rzeczy. Może i Harmony nie pisała od nowa, a modyfikowała mój tekst, nie zmieniało to jednak faktu, że musiała włożyć w to równie dużo pracy. - To nie jest głupi pomysł. Coś na wzór ankiety zadowolenia klienta. - pokiwałem głową, od razu zabierając się do roboty. - Tam w rogu siedzi grupka, można by się ich zapytać, czy poświęcą nam te dwadzieścia minut. - wskazałem kciukiem za siebie, na sześć osób z różnych domów, które siedziały ze sobą i prawdopodobnie odrabiali zadanie.
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
Na jego spojrzenie odpowiedziała swoim własnym, pełnym dumy i rozbawienia i uśmiechnęła się wesoło, jakby chciała powiedzieć „no ba!”. Pewnie, gdyby nie wspólna praca, zadanie to wcale nie byłoby dla niej aż taką dobrą zabawę, a biorąc pod uwagę jej nikłe umiejętności plastyczne, byłoby to nawet katorgą. Ale dzięki obecności Krukona były to wręcz wygłupy, a nieudane rzeźbienie? Cudowna do oglądania komedia porażek! Aż zadziwiające jak niewiele było potrzeba, by nieprzyjemne zadanie stało się najlepszą zabawą. - I nie zapomnij, że by dopilnował, żeby nasze prochy skończyły w możliwie najpaskudniejszym miejscu! Toć to wielka zniewaga! – uniosła palec w górę, jakby właśnie dawała bardzo prawdziwy wykład z osobistego doświadczenia, a zaraz znów się zaśmiała, nie potrafiąc utrzymać tej teatralnej powagi. Pokręciła głową, nie wierzyła, że kogoś mogłyby nudzić ciekawe fakty o smokach. - Słuchaj, przetestujemy w praktyce! – i szybko zerwała się do młodszych uczniów, gotowa porwać ich na wykład. Jeżeli nie chęcią wiedzy, to własnym urokiem, a jak nie urokiem, to istniała jeszcze siła. – Hej miśki! Czy znajdziecie chwilę, by porozmawiać o naszych panach i zbawcach smokach? – zapytała żartobliwie i posłała im najbardziej promienny ze swoich uśmiechów. Ten rzut na charyzmę jej wyszedł, bo młodzież chętnie podeszła do ich stolika, a oni mogli przeprowadzić cały wykład na temat smoków. Oczywiście, Harmony nie powstrzymywała się od żartów na temat tych rzeźb, niejednokrotnie wspominając, żeby się nie bali, jak zobaczą dżdżownicę, bo chociaż po ich modelach można by dojść do takiego wniosku – w rzeczywistości dżdżownice nie były spokrewnione ze smokami, jak się niektórym mogło wydawać.
Pisanie poezji nie należało do moich mocnych cech. Ba, w ogóle sztuka stanowiła czuły punkt, z którym nie mogłam sobie poradzić. Dla przykładu, byłam zakochana w pięknie wiśni, jej cudownych kwitnących kwiatach i aurze, która dookoła niej panowała. Gdybym jednak miała to słownie opisać, w postaci nawet najkrótszego wiersza...no, to wykraczało poza moje wszelkie wyobrażenia. Kompletna pustka twórcza w głowie. Zapewne dlatego zamiast iść sobie pobiegać, poćwiczyć, czy spędzić czas w bardziej atrakcyjny sposób, to siedziałam przy stoliku, zagłębiona w miękkim fotelu i sfrustrowana patrzyłam się na pustą kartkę. Było źle do takiego stopnia, że przez ostatnie dwie godziny nie wymyśliłam nawet zdania. Zakrawało to o pomstę do nieba, które było ciche na moje wszelkiego rodzaju wzdychania i utyskiwania. Odchyliłam się do tyłu, kładąc głowę na miękkim oparciu fotela i przykładając złączone ręce na czoło. Poklepałam się delikatnie parę razy, próbując wbić sobie do głowy cokolwiek. - Już wolę tą głupią ściankę wspinaczkową Brooks, niż to. - na wspomnienie po ostatnim treningu, nieco się powierciłam w fotelu, wciąż odczuwając ból mięśni, o których istnieniu nie wiedziałam. Było to dość zaskakujące, zważywszy na moje nastawienie do ruchu i sportu w bliskim kontakcie. Naprostowałam nogę, przypadkowo kopiąc w nogę stołu i przewracając kałamarz. Ten rozlał, jakże nie inaczej, całą swoją zawartość. Przynajmniej zabrudziłam tylko stół i tą moją nieszczęsną kartkę. - Jasna cholera. - mimo wszystko zaklęłam cicho, szybko zabierając się za sprzątanie bałaganu.
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
Myślała i to naprawdę tęgo nad pracą domową z teatralnych. Dlaczego akurat wiersz?! Mogła się tylko domyślać, co będą z nimi robić, szło jej to i tak sprawniej, niż samo jego pisanie. Remy była artystyczną duszą, nie można jej tego odmówić. Odnajdywała się w sztuce, to prawda. Sztuce muzycznej. Z pisania nie była tak złamaną nogą stołową jak z plastycznych rzeczy, to fakt, ale nie poruszała się w nim tak lekko jak w tańcu. Była tą osobą, która wolała robić rzeczy i ich samodzielnie doświadczać, a nie szukać w tekście. Po co było pisać o tym jak piękna jest… No chociażby radość, kiedy można było zrobić coś, co ją faktycznie by wywołało! Nie miała jednak zamiaru odpuścić sobie tej pracy, co to, to nie. Działalność artystyczna była jej najlepszym przedmiotem i nie zamierzała opuścić sobie średniej. Problem był taki, że jedyne co do tej pory udało jej się wymyślić to tytuł „łabędź” oraz motyw przewodni – łyżwiarstwo figurowe na wodzie. Wiedziała, że chciała porównać łyżwiarki to zrywających się do lotu łabędzi. Znała też już puentę, którą chciała tam zawrzeć i wizję miała całkiem solidną. Gdyby miała to wytańczyć, zrobiłaby to bez zastanowienia, dając się prowadzić uczuciom. Gorzej z napisaniem, szczególnie, kiedy jej prawa ręka była zamknięta w potężnej, metalowej ortezie. Już przynajmniej nie gipsie. Weszła do komnaty czterech domów akurat, gdy jedna z uczennic rozlała atrament z kałamarza. Podeszła do niej i szybko rzuciła chłoszczyć, żeby na pewno nie zostały żadne plamy. - Cześć! – przywitała się, gdy już schowała różdżkę. – Wydaje mi się, że jeszcze nie miałyśmy okazji się sobie przedstawić! – uśmiechnęła się do niej promiennie, wyciągając rękę. – Harmony Seaver, ale możesz mówić mi, jak ci wena z ksywkami dopisze – machnęła ręką ze śmiechem. – Mogę się dosiąść? – zapytała, podchodząc to jednego z foteli. – Widzę, że też się nad czymś męczysz, chcesz pomyśleć razem? – zaproponowała, rozkładając swój dziennik, w którym zapisany był tylko tytuł i konspekt. – Sama ślęczę nad tym głupim wierszem… Wiem co chcę napisać, ale kompletnie nie wiem jak… A ty? Nad czym pracujesz?
Podniosłam kałamarz i go postawiłam poza plamą atramentu. Miałam się już zabrać za sprzątanie, chcąc to robić typowo po mugolsku, bo wyciągnęłam chusteczki, zamiast różdżki, ale ktoś mnie uprzedził. Zamrugałam parę razy, patrząc na czysty stolik. Rozejrzałam się na boki, szukając mojego wybawcy. Spodziewałam się bardziej jakiegoś uśmiechu i pomachania palcami, a otrzymałam szturm pełną parą. Cofnęłam brodę, obserwując jak podchodzi do mnie blond dziewczyna, zasypuje mnie gradem słów, siada, rozkłada się przy moim stole, po czym patrzy się na mnie, ewidentnie oczekując odpowiedzi. Stałam tak, mrugając sobie i patrząc na boki. Dotarła do mnie mniej więcej połowa tego, co zostało powiedziane. No i co teraz? - Em... - zaczęłam, łącząc ręce z przodu na wysokości pasa. Usiadłam z powrotem na swoim fotelu, wyglądając na mocno skonsternowaną. - Amaya jestem. - odparłam wreszcie, zerkając na sylwetkę dziewczyny. Harmony. Dość ciekawie dobra imię, biorąc pod uwagę bezpośredniość dziewczyny. - Też wiersz. - machnęłam rękami na boki, od samego wspomnienia o nim dostając bólu głowy. Podciągnęłam nosem, przenosząc wzrok na swoje rzeczy. Z góry było widać, że mam ich o wiele mniej niż nowoprzybyła. Podrapałam się po lewym udzie, dostając małych kompleksów z tego powodu. - Pracą bym tego nie nazwała. Nie mam bladego pojęcia, od czego zacząć. Tym bardziej pisząc w obcym języku. - mój japoński akcent był mocno słyszalny, a niektóre słowa mogły być nieco niezrozumiałe. Pracowałam nad tym od przybycia do Hogwartu, jednak wciąż mi dużo brakowało.
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
- Amaya! – powtórzyła, uśmiechając się szeroko. I zaraz ten jej gest zgasł, bo się okazało, że jednak nie będzie mogła jej aż tak łatwo pomóc, a tym samym oderwać się od swojej własnej pracy. A więc teraz zamiast jednego wiersza, miała dwa. Kiedy zdecydowała, że napiszą razem prace? Nie wiadomo. Czy w ogóle zapytała się o zdanie nowo poznanej uczennicy, czy chce z nią współpracować? No ni wuja. Ale już sobie postanowiła, że przebrną przez to razem. – Nie jestem najlepszą poetką ale… Można powiedzieć, że mój… Przybrany brat? Przybrany wujek? No bliski przyjaciel rodziny, o! Pracuje w proroku codziennym, wiesz? – zaczęła opowiadać, gotowa wyłożyć przed nią to, czego się sama nauczyła od Bena na feriach. – Trochę mnie uczył o konspektach pracy, wiesz, taki wstępny szkic co dokładnie chcesz przekazać i przedstawić! Jak chcesz, podejrzyj sobie na mój! – zaproponowała i podsunęła jej bliżej swój dziennik, szybko opowiadając o co chodziło, co gdzie miało się znajdować, co chciała przekazać, jak chciała rymować i jakieś wstępne porównania, których na pewno chciała użyć. – Tylko niestety okazuje się, że nawet mając szkielet pracy, nie zostanie się Shakespearem z dnia na dzień – zażartowała, kręcąc głową z niedowierzaniem. – Możesz coś spróbować wstępnie napisać i, jeżeli ci to oczywiście nie przeszkadza, mogę ci później podpasować lepiej brzmiące, angielskie słówka. Wiesz, co dwie głowy to nie jedna! – zachichotała wesoło, pochylając się nad własną kartką. Możesz sobie w dupe wsadzić ten konspekt, Ben, przeklinała na niego w myślach. Oczywiście, przyjaciel wcale nie obiecywał jej, że zadziała to w WIERSZACH a w reportażach i publikacjach, ale jako że nie miała aktualnie na kogo zwalić winy, w jej myślach oberwał on rykoszetem. Nie ważne, że mężczyzna nawet nie lubił poezji, jego wina za zbyt mało uniwersalne narzędzie, tak przynajmniej mogła myśleć, póki co obrażona na rymowanki. Spojrzała na swoje notatki, chciała oddać początek zawodów i ten moment, gdy pierwsza łyżwiarka wjeżdżała na taflę wody. Chciała, żeby pierwszy fragment oddawał ten zachwyt, uczucie towarzyszące zobaczeniu wspaniałej baletnicy zamkniętej w ciele silnego atlety. Może coś o wschodzącym słońcu? Nowy dzień, nowy układ, nowa szansa na wygraną? Plus wzlatujące o brzasku łabędzie są tak piękne, jak łyżwiarka wznosząca się w skoku. Niepewnie zapisała dwie pierwsze linijki: „O świcie wzbierają promienie Na wodzie widzę cienie” I coś jej nie pasowało w tym układzie. Sylaby ze sobą nie grały, a chciała, żeby wiersz był jak najbardziej rytmiczny. Musiała to jakoś zmienić. Myślała, przypatrując się tym zdaniom. A może by tak…: „Na wodzie widzę je – cienie” Tak! To brzmiało i wyglądało dużo lepiej. Jakoś tak wena sama poniosła jej ręką i już zaraz miała dwa kolejne wersy, które szybciutko spisała. „I czuję podmuch na skórze Niosący pierze ku górze” Miała już początek… Teraz tylko cała reszta wiersza.
Uniosłam brew, słysząc odmienianie słowa "przybrany" w różnych sytuacjach. Miałam już na końcu języka pytanie na ten temat, ba, nawet otworzyłam usta. Poruszałam nimi dwa razy niczym ryba łapiąca powietrze, próbując na szybko zmodyfikować to, co chciałam przekazać. Ostatecznie zamknęłam usta, zamiast tego kręcąc przecząco głową. Skoro nie wiedziałam o kogo chodzi, to skąd miałam wiedzieć, że pracuje w gazecie? Późniejsze przedstawienie szkicu, konspektu, czy cokolwiek to było, stanowiło dla mnie dość dużą sieczkę umysłową. Dziewczyna tak szybko mówiła, że mój biedny, myślący po japońsku mózg, nie nadążał za jej wypowiedzią. Złapałam się za głowę, którą z tego wszystkiego zdążyła mnie rozboleć. - Moment. - podniosłam palec drugiej ręki, zerkając na Harmony z nieco speszoną miną. - Mogłabyś proszę nieco wolniej? - poprosiłam, próbując się zdobyć na uśmiech, ale zapewne w wyniku bólu wyszedł mi jedynie jakiś bliżej nieokreślony grymas. Zależnie od tego, czy moja towarzyszka zwolniła, czy nie, zrozumiałam przekaz w mniejszym lub większym stopniu. Drugi raz nie prosiłam, bo i też nie zwykłam tak robić. Najwyżej coś sobie mruknęłam pod nosem po japońsku, nie będąc zbytnio zadowolona z obrotu sprawy. Ostatecznie kiwnęłam głową, zgadzając się na pomoc z podrasowaniem mojego tekstu pod względem słownictwa. Oby tylko nie było to związane z kilkugodzinnym rozważaniem na temat, dlaczego w tym miejscu lepiej użyć słowa być może, zamiast albowiem. Poprawiłam się na fotelu, nachylając się nieco bardziej, by być blisko stołu. Spojrzałam na swój wciąż pusty kawał papieru, przetwarzając na nim zdobyte informacje. Co chciałam przekazać? Było to cholernie dobre pytanie. Przychodziło mi do głowy uczucie tęsknoty za domem, ale jakoś nie miałam ochoty o tym pisać. Wspominanie kwitnących kwiatów wiśni, których nie mogę po raz pierwszy w życiu oglądać w pełnej krasie, niemalże łamało mi serce. Kiedy pomyślałam o swoim sercu, wróciły do mnie wspomnienia. Wydarzenia z ostatniego roku, będące zarówno wynikiem pięknej podróży i jej bolesnym zakończeniem. Zazwyczaj o nim nie pamiętałam, chcąc zakryć go w odmętach swojej duszy i nie wspominać o tym, jak bardzo cierpiałam. Jak to wciąż cholernie bolało. Przymknęłam na chwilę oczy, próbując powstrzymać łzy. Zamrugałam parę razy po ich otworzeniu, szybkim ruchem ocierając mokre oczy. Nie chciałam wyjść na wariatkę, która szlocha nad pustą kartką papieru. Podciągnęłam nieco nosem i złapałam za pióro. Przystawiłam je do papieru, westchnęłam cicho i napisałam pierwsze zdanie. Jeżeli pozostaniesz, odnajdziesz się w moim sercu. Zrobiłam przerwę, patrząc się na napisanie zdanie. Było proste, miało przekaz i nie wymagało rozpraw na temat "co autor miał na myśli". Zdobyłam się na delikatny uśmiech, po czym zjechałam nieco piórem na dół, by napisać drugi wers. Wiedziałam, co chcę napisać, ale to zdanie już nie chciało przejść tak lekko jak poprzednie. Jeżeli przyjdziesz, przyniesiesz wszystkie nasze wspomnienia. Wystarczyło, że o nim pomyślałam, a wszystkie wspomnienia automatycznie wróciły. Nasze wspólne zmagania, pojedynki, ćwiczenia, wspólna nauka, spacery, oglądanie wschodu słońca. Czułam, że ponownie łzy nabierają się do moich oczu, jednak nie miałam siły z nimi walczyć. Po prostu je wytarłam prawą ręką, odchylając się nieco, by przypadkiem żadna zabłąkana nie trafiła na papier. Gdy się nieco uspokoiłam, dopisałam kolejny wers. Wędruje, płacze, cierpię, ponieważ ciągle tęsknię za Tobą. Tęsknię...i to tak cholernie mocno, że zaraz mi serce wyleci z klatki piersiowej.
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
Oczywiście, że jak dziewczyna ją poprosiła, od razu zwolniła z tłumaczeniem. Wyłożyła też swoje notatki, które sporządziła na swego rodzaju korepetycjach u Bena na Antarktydzie, żeby Amaya mogła na nie spojrzeć kiedy chciała. Skoro obie były raczej marnymi poetkami, każdy dostęp do wiedzy był na wagę złota. Aż żałowała, że nie wzięła żadnego podręcznika traktującego o poezji i tym, jak się ją powinno poprawnie tworzyć. To z kolei wrzuciło ją w bieg myśli o tym, czy poezja miała jakieś swoje zasady? Twardo ustalone reguły, które sprawiały, że coś było wierszem dobrym? Czy liczyło się tylko dotarcie emocjami do czytającego, czy techniczne wymogi także wpływały na to, że niektóre poezje zapadały w pamięć, a inne pozostawały niezrozumiałą papką? Tak przecież było z łyżwiarstwem. Interpretacja artystyczna tworzyła tylko połowę punktacji. Sztuka zawierała się nie tylko w tańcu, ale zamknięta była w technicznych aspektach. Każdy skok, obrót i sekwencja kroków miały swoje niepodważalne zasady i to właśnie podążając za nimi, można było doprowadzić do pełnego rozkwitu uczuć, które chciało się przekazać. Miała wrażenie, że tego właśnie jej brakowało. Reguł, które w swoich zasadach nie do złamania dawały jej wolność wyrazu, swobodę w pisaniu. Dużo by dała za przeprowadzenie ją za rączkę po tych wszystkich zawiłościach poezji, no ale cóż. Trzeba było sobie radzić. Skupiła się na tym, co chciała zobrazować. Jakie emocje miały temu towarzyszyć. Spojrzała raz jeszcze na pierwszy werset. Czy to na pewno było to, czego chciała? Kiedy go zapisała, tak jej się wydawało, ale gdy powtórzyło go kilka razy, żeby pomóc sobie w dalszym ciągu, nie mogła umknąć jej myśl, że było to trochę… Infantylne? Chyba tak mogła nazwać swoje niezdecydowanie co do tekstu. Krótkie zdania i rymowanka w sekwencji AA, BB. Czy to nie było za mało, za prosto, zbyt dziecinnie? Z drugiej strony, trochę o to w tym wszystkim chodziło, pomyślała sobie. Przecież w łyżwiarstwie zakochała się jeszcze jak była dzieckiem. I jak była dzieckiem, jej zachwyt był najszczerszy, kiedy pomyślała sobie, że te wspaniałe łyżwiarki wyglądały jak łabędzie. Jeżeli miała uchwycić swoje zamiłowanie do sportu, nic dziwnego, że uczucia kazały sięgnąć jej po tę dziecięca cząstkę, która nigdy nie przestała się uśmiech na widok atletek. Czy inni zrozumieją, że to właśnie o to chodziło? Cóż, nie bez powodu wiersze analizowało się w sposób „co autor miał na myśli”. Nie sposób było zgadnąć, co wrażliwy na świat i sztukę człowiek mógł czuć, gdy słowa nakazały mu płynąć piórem po pergaminie, można się było tylko domyślać po cechach tekstu i dobranych słów, co było jego wizją. Te krótkie zdania, proste rymy i uniesienie w przez nią dobranych wyrazach powinny być wystarczające, by oddać dziecięcy zachwyt. Gdzie biel z szarością się ściera Zapisała, chcąc oddać w tajemniczy sposób obraz białych łabędzi na tafli wody, gdy dzień dopiero wschodził. Gdy poranek jeszcze był tylko jaśniejącą szarówką, jeszcze przed wyjściem złotych promieni. Gdzie lęk powoli zamiera Przecież tuż przed wyjściem na tafle znikają wszelkie, towarzyszące przez cały okres przygotowań, wątpliwości. Gdy tylko but zaczyna unosić artystkę nad wodą, kończy się czas na zwątpienie, na strach, teraz można było już tylko lśnić. Dokładnie to chciała oddać. Gdzie śmiech w oddechu się kryje Ten oddech nabierany tuż przed rozpoczęciem muzyki. To drżenie ekscytacji na gardle, zachwyt, że doszło się tak daleko. Pewność, że było się gotową. Zawsze musiała zatrzymywać swój śmiech zachwytu wpół drogi, by dobrze oddać liryczne programy, ale za każdym razem czuł, że rozgrzewał jej pierś. Że rwał jej się na usta z radości, że mogła występować! Gdzie zawsze czuję, że żyję Bo tego uczucia nie dało się opisać w żaden inny sposób. Tancerze żyli po to, by prezentować się przed publicznością. Wszystkie ich lata ciężkiej pracy, potu, łez, kontuzji, wściekłości na samych siebie, zwątpień i niepowodzeń były właśnie po to, by stanąć na scenie, przed widownią i pokazać im w te kilka minut piękno tworzonej ciałem opowieści. Wywołać u nich emocje, skłonić do refleksji, sprawić, by coś poczuli, wymalować swoją jazdą wspomnienia. By ten jeden, krótki program na zawsze zapadł im w pamięć i nawiedzał ich w losowych momentach, przywołując uśmiech. Łyżwiarka żyła przecież tak długo, jak długo krążyła po lodowisku z pamięci publiczności. Uśmiechnęła się do pergaminu, zadowolona z tego, co stworzyła i podniosła na chwilę wzrok na Amayę. Albo przynajmniej chciała na chwile, bo gdy zawiesiła na niej swoje spojrzenie, zmarszczyła brwi. Dziewczyna płakała? Wyglądała, jakby właśnie wycierała łzy z policzków. W pierwszej chwili Remy chciała zapytać ją, czy wszystko było w porządku, położyć jej rękę na ramieniu, jakkolwiek ulżyć, ale powstrzymała się w pół drogi. Wycofała dłoń, to nie było jej miejsce ani rola, nie znały się przecież tak, żeby mogła zapewnić jej komfort do opowiedzenia. Zamiast tego więc uśmiechnęła się lekko i z troską. - Skoro wywołuje tyle emocji, to na pewno będzie to dobry wiersz – zapewniła ciepłym tonem, mając nadzieję, że choć trochę będzie mogła poprawić jej humor. Plus wierzyła, że była to prawda. Skoro autor przelewał na pergamin tyle emocji, musiały one być żywe i dla czytelnika.
Emocje towarzyszące pisaniu tego wiersza były w znaczny sposób spotęgowane. Ciężko mi się było skupić na otoczeniu, gdy przed oczami przewijały mi się wizje. Wczesna wiosna, pierwsze zaktwitające kwiaty wiśni oraz my, stojący i obserwujący to zjawisko. Było przepięknie, a wyczuwalna w powietrzu wilgoć jeszcze dodawała swojego uroku. Mokre gałązki co jakiś czas puszczały na dół krople, które odbijały się od ziemi. Staliśmy tak, wtuleni w siebie, chowając się pod jednym, dużym parasolem. Nic nie było nam straszne, czy to nauczyciel, który mógłby nas nakryć, czy dzikie zwierzę, łaknące młodego i naiwnego mięsa. Czy z nas dwojga tylko ja byłam naiwna? Czy zaplanowałeś to sobie wszystko, tylko po to, by zagrać na moich uczuciach? Czy byłeś świadom, jaką pustkę po sobie pozostawisz? Może byłam ofiarą jakiegoś głupiego zakładu, na który poświęciłeś cztery lata mojego życia. Nawet jeśli ponownie weźmiesz mnie w swoje ramiona... Spojrzałam na słowa napisane w trakcie swojego małego transu myślowego. Ugryzłam pióro, nie będąc do końca pewna, czy powinnam w taki sposób to opisać. Wmawiałam sobie, że się już z tego wyleczyłam, że nie potrzebuję jego bliskości, a życie w izolacji jest lepsze. Na co mi były bliższe relacje z innymi ludźmi, skoro ten czas mogłam poświęcić na doskonale swoich zdolności? Choćby właśnie pisanie głupiego wiersza. Podniosłam wzrok znad kartki, zerkając na swoją towarzyszkę. Dopiero teraz dotarło do mnie, że coś do mnie powiedziała. Byłam pewna, że nie mam zbytnio ciekawej miny, bo zdążyłam nieco sobie rozmazać makijaż pod oczami i na policzkach. Pomimo swoich starań wyszłam na płaksę, co mocno godziło w moją duszę wojownika. Miałam wielką ochotę wziąć tą cholerną kartkę, podrzeć ją na najmniejsze kawałki i wyrzucić do kosza. Nie, spalić! Najlepiej niech wiatr rozniesie na wszelkie strony wiatru te trzy zdania, których w życiu na głos bym nie wypowiedziała. - Wątpię. - powiedziałam jedynie, niemalże to słowo wypluwając. Ból w sercu nie ustawał, ale tęsknotę zaczęła przejmować złość. Złość, której od dawna nie czułam. Moja nagła zmiana zachowania, ze skrajności w skrajność jeszcze bardziej mogła utwierdzić w przekonaniu o moim niestabilnym stanie psychicznym, dlatego postanowiłam jeszcze dodać. - Przepraszam...to są wspomnienia, do których wolałabym nie wracać, a mimo wszystko... - stuknęłam kłykciami w kartkę, robiąc to z taką furią, jakbym chciała złamać rękę. Stęknęłam z bólu, masując drugą ręką poranioną rękę. Zaraz w miejscach uderzenia pojawiły się plamki krwi. Zaleczyłam sobie rękę przy pomocy zaklęć, biorąc kilka głębszych wdechów i wydechów. - A mimo wszystko zaraz sobie zrobię krzywdę. - mruknęłam, patrząc jeszcze na swoje biedne kłykcie. Wróciłam do analizy tekstu, starając się pisać nieco spokojniej. Przeczytałam parę razy każde słowo, zastanawiając się, czy faktycznie całość ma sens. Wykrzywiałam usta w różnych kierunkach, ilustrując swoje ogromne niezdecydowanie. Czy powinnam kontynuować wątek, który zaczęłam? Czy lepiej zmienić go na coś bardziej...lekkiego? Cholera, miałam co raz więcej pytań, a tak mało odpowiedzi. Im więcej czasu mijało, tym na większą kretynkę wychodziłam. Zacisnęłam zęby, postanawiając skończyć pierwszy akapit. będziesz trucizną, rozlewającą się w moim rozerwanym sercu. Tym się ostatecznie stałeś, ukochany. Trucizną, która pozostała w złamanym, wykręconym na wszystkie strony i rozerwanym na wiele części sercu. Byłam niemalże sto procent pewna, że przez Ciebie nie będę w stanie nikogo więcej pokochać. Oddałam Tobie całe moje serce, a Ty...uczuciowo mnie zniszczyłeś.
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
- Nie przepraszaj – zapewniła ją z lekkim uśmiechem. Dużo łatwiej było pocieszać osoby jej bliskie niż zupełnie nieznane. Nie chciała przekraczać granic dziewczyny, a jednocześnie nie zdawało jej się być dobrym pomysłem, żeby zostawić ją od tak, samą sobie. – Lepiej nie. Nigdy nie warto sobie przez kogoś robić krzywdy. Twoje tu i teraz zawsze powinno mieć pierwsze miejsce w twoim sercu, przed czymś bolesnym, co zostało w przeszłości – nie chciała się bardziej pchać z butami, tylko trochę pocieszyć ją praktyczną radą, na tym więc poprzestała w ciągnięciu tematu, pozwalając sobie dodać jedynie: - Ale skoro te emocje są tak żywe, to nadają się na wiersz jak nic innego. Może pisanie o tym pomoże ci to trochę przepracować? – wzruszyła ramionami, nie wiedząc, czy mogła mieć rację, psychologiem nie była, ale wiedziała, że wymyślanie programów zawsze pomagało jej oczyścić umysł. Kto wie, czy wiersz prosto z duszy nie mógłby zrobić tego samego? No właśnie, wiersz, miała dopiero dwa wersety, koncept, pustą kartkę i goniący ją termin. Wdech, wydech, skupienie na emocjach. Przynajmniej zrozumienie własnych uczuć przychodziło jej z łatwością, w przeciwieństwie do umiejętności przełożenia tego na poezję. Raz jeszcze westchnęła ciężko, sto razy łatwiej byłoby jej to po prostu wytańczyć. A gdyby tak potańczyła piórem po pergaminie? Wzięła czystą kartkę i po prostu zaczęła bazgrać. Nie było z niej rysownika, ale nie o to chodziło, a o skupienie umysłu. Przymknęła oczy, powtarzając w głowie poprzedni werset i jeżdżąc piórem po kartce, zupełnie, jakby pergamin stanowił lodowisko, a pióra łyżwiarkę. Wyobraziła sobie, co by zrobiła, jak by pojechała, z jaką prędkością, gdzie dałaby obrót, zmianę nogi prowadzącej, jak wyglądałaby sekwencja kroków, żeby opisać ten nagły poryw serca, którym było rozpoczęcie tańca! Poryw serca? To było coś. „Unosi się łabędź, olśniewa” To był dobry wers, był dokładnie tym, co chciałaby wytańczyć, gdyby miała przekazać emocje z jakimi wiązało się rozpoczęcie programu. Ale to zdanie brzmiało bardziej jak zakończenie wersetu niż jego początek. Czym mogłaby go więc zacząć? „Tafla drży lekko, mięciutko” Tak, znacznie lepiej. To był dobry wstęp do tego, że miał zacząć się występ. Obrazowało to wejście na taflę jeziora w butach do łyżwiarstwa figurowego na wodzie, gdy ciecz pod siłą magii lekko uciekała spod niej, wywołując ten ślizg jak między płozą a lodem. „I cisza zapada na krótko” Kiedy znajduje się pod blaskiem reflektorów, tuż przed występem, nie słyszy się już nic, oprócz własnego oddechu, bicia serca, emocji. Tłum, nawet jeżeli wciąż coś mówi, zdaje się ucichnąć w głowie łyżwiarki. Plus to zdanie faktycznie pokazywało napięcie przed jazdą, nie tylko u atletki, ale i właśnie publiczności. Kto wie, może właśnie wszyscy wstrzymali oddechy w oczekiwaniu na występ? Pozostawało pytanie, co mogło wciąż pasować i jednocześnie rymować się z „olśniewa”. Zaczęła zastanawiać się, co jeszcze mogło zaprezentować ten kruchy moment przed rozpoczęciem programu, przed pierwszym krokiem w rytm… Myzka! „Muzyka gdzieś w tle rozbrzmiewa” „Unosi się łabędź, olśniewa” To było to! Zawsze najpierw leciała muzyka, moment na dwa oddechy i łyżwiarka dopiero ruszała! To było dokładnie to! Pierwsze nuty dryfujące nad drżącą taflą wody, które dochodziły do tancerki, tak skupionej na tym, co zaraz miało się stać, że nie słyszała nic innego we własnym napięciu i tej rozkoszy wystąpienia! Pełen podniecenia, wrzenia w nieznośnej stagnacji bezdźwięk w końcu przerywają nuty, które dotarły do artystki. Ona daje objąć im całą taflę wody, bo czym rusza. Jak najpiękniejszy łabędź sunąc po wodzie, czarując całym swoim ciałem, jej magią taniec, jej bronią piękno. Nie wiedziała, czy tam proste słowa mogły oddać tak niezwykły dla niej moment, ale chciała ich spróbować.
Nadają się na wiersz jak nic innego. To zdanie wybrzmiało w mojej głowie niczym echo, dobiegając mnie z każdej strony. Następne również, nawet jeszcze bardziej. Przepracować swoje uczucia poprzez pisanie wiersza? Brzmiało to wręcz absurdalnie. Pomieścić się w mojej głowie nie mogło, jak napisanie kilku zdań ma mi pozwolić lepiej zrozumieć własne uczucia. Szczególnie takie, z którymi nie mogłam sobie poradzić już od dłuższego czasu. Wątpiłam w jakąkolwiek możliwość, niezależnie ile czasu by upłynęło. - Spróbuję. - odparłam po dłuższej chwili, wbrew sobie postanawiając dać temu próbę. Skoro już i tak musiałam wykonać zadanie, to na dobrą sprawę mogłam zobaczyć, czy to co mówi Harmony ma chociaż cień sensu. Eksperymentowanie było jedną z rzeczy, przez którą często robiłam sobie krzywdę. Odwrócony chwyt na rękojeści, by zobaczyć, co się stanie? Rozpędzenie się na miotle i próba zmiany kursu w ostatniej chwili przed uderzeniem w ścianę? Przy tym pisanie o swoich złamanym sercu brzmiało jak przejażdżka na dziecięcym rowerku. Spojrzałam na akapit, który zdążyłam do tej pory napisać. Ponownie przeczytałam go parę razy, zastanawiając się nad jego sensem, zrozumieniem i możliwością wczucia się przez czytającego. Przystawiłam pióro obok zapisanego tekstu, mając ochotę dopisania komentarza czy swego rodzaju notatek. Zaniechałam tego, kierując pióro pod ostatnią linijkę tekstu. Analizę i autorski komentarz zostawiłam na koniec, kiedy będę miała już przed sobą całość. Jeżeli powrócisz, wspomnę bezkres czasu, który wycierpiałam samotnie. Napisałam kolejną linijkę, co dwa słowa zatrzymując się i przez chwilę myśląc nad kontynuacją. Zostawiłeś mnie, informując mnie o zakończeniu związku listem. Nawet nie miałeś odwagi przyjść i powiedzieć mi to prosto w twarz. Czułam się obrzydzona, myśląc o Twoim tchórzostwie. Wyznawanie kodeksu Bushidō było jedną z rzeczy, która połączyła nas jako pierwsza. Czy to też było kłamstwo? Czy cała nasza relacja była oparta na kłamstwie? Jeżeli podasz mi swoją rękę, będę trzymała Ciebie kurczowo, jak umykający sen. Kiedy zniknąłeś, przez wiele nocy nie mogłam spać. Moje serce wciąż nie mogło uwierzyć, że mnie zostawiłeś. Czekałam, mając nadzieję, że zaraz przyjdziesz i cała ta farsa okaże się okrutnym żartem jednego z Twoich znajomych. Przecież jeszcze dwa dni wcześniej trzymałeś mnie tak mocno, jakbyś bał się mnie wypuścić ze swoich objęć. Jakby każda chwila rozłąki była dla Ciebie bolesna, niczym przejście po rozżarzonych węglach. Im więcej dni upływało, tym bardziej dochodziło do mnie zrozumienie sytuacji. Ty naprawdę odszedłeś. Niczym cień śledzący światłość, podążałam za Tobą do samego końca. Pamiętasz nasze ostatnie spotkanie? Przygotowywałeś się wtedy do egzaminu, byłeś taki zdenerwowany...czy już wtedy miałeś napisany list, czy stworzyłeś go dopiero, gdy odjechałeś? Po tym, jak mocno mnie przytuliłeś, pocałowałeś i obiecałeś, że wrócisz szybciej, niż się spodziewam. Byłam z Tobą do samego końca, wspierając w każdej inicjatywie i problemie, wierząc, że Ty byś zrobił dla mnie to samo. Że moja wielka miłość dla Ciebie jest odwzajemniona. Że będę mogła już niedługo ponownie skryć się pomiędzy tymi ramionami, wsłuchując się bicie serca. Powiesz mi, jak bardzo tęskniłeś...kiedy ja płakałam samotnie.