Najczęstsze miejsce spotkań głownie studentów. W owym pomieszczeniu można znaleźć wygodne fotele nieopodal kominków, z których młodzi uwielbiają korzystać zimą. Znajduje się tu również sporych rozmiarów pianino. Wnętrze utrzymane jest w różnych barwach, od granatu, poprzez kremowy i kilka innych barw. Można tu zarówno prowadzić intymne rozmowy, jak i wpaść na wielką imprezę dla poprawy humoru, czy też jeszcze innego w zasadzie najmniej ważnego powodu. W zwykłych dniach, zwykle to właśnie tutaj studenci uczą się informacji z wykładów.
Uwaga! Możesz rzucić kostką wyłącznie jeden raz! W każdym następnym wątku, który tu rozpoczniesz, kości oraz płynące z nich straty/korzyści już Ci nie przysługują!
Spoiler:
1 - Zatapiasz się w wygodnym materiale, z którego wykonane są fotele. W pewnym momencie poczułeś nieznane uszczypnięcie w pośladek - zszokowany, kiedy to sprawdzasz, co Cię tak przestraszyło, dostrzegasz wówczas zabawkę. Jest to Kwintoped! I ten ewidentnie się do Ciebie przywiązał. Czy tego chcesz, czy też i nie, stałeś się jego nowym właścicielem. Zgłoś się po przedmiot w odpowiednim temacie.
2 - Na stoliku leżał złożony na pół kawałek papieru, który wyglądał jak gotowy do wysłania list - postanowiłeś zatem sprawdzić, co było w nim napisane lub kto miał być jego adresatem. W chwili rozłożenia pergaminu, w nozdrza uderzył Cię bardzo przyjemny, intensywny zapach. Okazało się, że był to list miłosny, a papier nasączono Amortencją - Ty natomiast stałeś się jej ofiarą, w wyniku czego pierwsza osoba, którą dostrzeżesz, będzie darzona przez Ciebie widocznym, aczkolwiek nienachalnym zauroczeniem. Efekt ten będzie się utrzymywał przez Twoje dwa następne posty.
3 - W takim miejscu może znaleźć się każdy. Dosłownie każdy - nawet przyczajony za rogiem żartowniś! Najwyraźniej wyróżniałeś się z tłumu, bowiem to Ciebie upatrzył sobie jako ofiarę. Wyciągnął różdżkę i rzucił w Ciebie zaklęcie Balvoes, przez co w środku rozmowy zaczynasz... Beczeć jak owca! Efekt ten trwa wyłącznie przez jeden post.
4 - Nie tylko studenci szukali w komnacie wspólnej odpoczynku. Nim się spostrzegłeś, na twoich kolanach znalazł się cudzy kot. Rzuć kostką: parzysta - próba dotknięcia lub pogłaskania kota skończyła się tym, że zdobywasz nowego przyjaciela! Do końca wątku zwierzę spoczywa na twoich nogach i mruczy kojąco, dzięki czemu pozbywasz się wszelkich nerwów i do końca dnia czujesz się zrelaksowany; nieparzysta - kot wyjątkowo intensywnie gubił sierść i nawet jeśli nie jesteś alergikiem, nie możesz powstrzymać kichnięcia. W efekcie futrzak zrywa się wystraszony, zostawiając na twoich udach długie zadrapania.
5 - Jeden z uczniów wyjątkowo niezdarnie zbierał rzeczy i ewakuował się ze stolika obok, przez co zawartość jego kubka wylądowała na twoim ubraniu! Na szczęście napój nie był już aż tak ciepły, co nie zmienia faktu, że zdecydowanie pozostawił na Twoim ubraniu nieprzyjemną, ciemnobrązową plamę. Nieznana osoba, cała zaczerwieniona, zdołała się wymsknąć z pomieszczenia z cichym "przepraszam", w wyniku czego musisz sam uporać się z problemem. Aby pozbyć się szpecącego wyglądu, rzuć Chłoszczyść!
6 - Grupka dziewczyn siedzących w rogu prowadziła bardzo głośną dyskusję, która dla twoich uszu była bardzo nachalna i przeszkadzała Ci w skupieniu się nad rzeczami, którymi chciałeś się zająć w komnacie. Mimo że nie chcesz słuchać ich gadania, coraz to nowe zdania docierają do Ciebie i okazuje się, że studentki pasjonowały się... Eliksirami? Udało Ci się zasłyszeć kilka bardzo ciekawych informacji i dzięki temu zdobywasz jeden punkt kuferkowy z eliksirów - zgłoś się po niego w odpowiednim temacie.
Autor
Wiadomość
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Nałóg? Na Merlina, on dopiero zaczynał swoją przygodę z tytoniem z prostego powodu - chciał szpanować. Jeszcze nie zrozumiał, że to tak nie działa bowiem nie patrzył dalej niż czubek własnego nosa. W tutejszych okolicznościach jednak interesował się tym co się działo u Cassiana bowiem był jego dobrym kumplem i nie potrzebował do tego empatii, która co tu dużo mówić, u Clearwatera nieco szwankowała. - Zarobi się jakoś kasę, a mieszkać samemu to czaderska sprawa. - zabrzmiał jak typowy nastolatek, któremu nie w głowie przeznaczanie połowy zarobionych pieniędzy na opłaty, wyżywienie i potencjalne mandaty bądź grzywny. Samodzielne mieszkanie jawiło mu się jako atrakcja. Skoro temat nie był pociągany to też nie drążył skoro rozmowa przeszła na znacznie ciekawsze tematy. Widząc, że Cassian jednak zrezygnował to sam się wziął za podpalenie tego ustrojstwa. Wsunął papierosa do ust (wierząc, że wygląda przy tym znacznie dojrzalej) i za piątym razem udało mu się zmusić kraniec różdżki do rozżarzenia się skromnym "incendio". Zaciągnął się tytoniem i od razu dym zatruł jego gardło, wywołując przy tym atak kaszlu. Odsunął od siebie podpalonego papierosa i podsunął go Gryfonowi na czas kiedy sam do siebie dojdzie. - Mocne. - wydusił z siebie i mrugał, aby pozbyć się nieproszonych łezek od duszącego dymu. Wzdrygnął się. Kiedy już do siebie doszedł mógł zaśmiać się pod nosem. - No dobra, racja, Patol to ma chyba sto lat. - przyjął jego wyjaśnienie. - Eeee... to znaczy, że ty coś do niego a on do ciebie też? - dopytywał ciekaw jak to u chłopaka wygląda. Nie mógł pochwalić się żadnymi własnymi podbojami bo jeszcze nie spotkał kogoś kto by go do tego zachęcił. Oparł kark o chłodną ścianę i wyciągnął dłoń po papierosa na znak, że będą się nim po prostu wymieniać. - Wiesz, ja wiem, że jestem przystojnym półwilem no ale umówmy się, musi mnie też zostać dla reszty świata. - teraz to się już nabijał sam z siebie i odrobinkę z sytuacji, bowiem nie kłopotała go na tyle, aby miał zmieniać zdanie na temat dobrze znanego kumpla. Przy nim zachowywał się bardziej żywo aniżeli w innych sytuacjach kiedy wolał przespać pół dnia albo obijać się na potęgę. - Człowieku, bronisz tego Igna...no tego chłopaka jak lew. Na pewno jest COŚ na rzeczy, przyznaj się. - wskazał na niego palcem oczekując jakiejś dozy szczerości w tym oto męskim gronie. Prychnął w typowy dla siebie sposób. - Nie mam. - odparł dosyć przekonywująco. - Mówię ci, że dziewczyny są na dłuższą metę nudne. No niby Odeya jest zabawna, a Robin jest dla mnie aż za bardzo miła, ale eeee tam. - zmarszczył nos i odnosił wrażenie, że za swoimi słowami coś ukrył, coś, co go skrycie powstrzymywało przed kręceniem się przed jakąkolwiek dziewczyną. - Te fajne dziewczyny to są studentki. - tutaj się trochę poskarżył. Przekazał mu papierosa do dalszego popalania i pozwalał sobie przez ten czas złapać oddech od dławiącego paskudnego świństwa skradzionego Lucasowi.
Cassian już doskonale zdawał sobie sprawę z tego jak wygląda zaczynanie swojej przygody w kontekście rzeczy, które mają tendencję do tego, że lubią uzależniać. Niemniej jednak nie chciał i nie zamierzał prawić moralitetów Clearwaterowi. Prędzej czy później sam zorientuje się w jakim kierunku zmierza. No i w sumie... Samemu przecież też zamierzał zapalić, a co za tym idzie... Wyszedłby na strasznego hipokrytę. - Ech... Może uda mi się dostać do jakiejś apteki albo na staż do Munga. - Westchnął snując niezobowiązujące plany. - Wtedy przynajmniej miałbym powoli już doświadczenie w zawodzie, a to koniec końców, chyba warto zdobywać...
Gryfon przejął papierosa od ślizgona i sam zaciągnął się dymem do płuc tłumiąc jednocześnie wewnętrznie odruch zakrztuszenia. Nie palił po raz pierwszy, ale za każdym razem jakoś... Nie mógł pohamować kaszlu. Jednocześnie już wręcz z iskierkami w oczach oczekiwał na pozytywny zawrót głosy, który tak często towarzyszył właśnie pierwszym papierosom. Oddał chłopakowi papierosa i spokojnie wciągnął powietrze do płuc. - Eskil, nie wiem... - Powiedział dość wymijająco. Ta odpowiedź była chyba... Najwygodniejsza dla niego? Nie zdradzała wszystkich myśli, których było zdecydowanie za dużo, a jednocześnie pokazywała niepewność, która towarzyszyła chłopakowi.
Im dalej brnął w konwersację z Clearwaterem tym bardziej uważał, że to nie był dobry pomysł. Mógł darować sobie te rozmowę i poczekać... Tak jeszcze z rok zanim mu o sobie opowie. Niemniej jednak już w to wszedł, a więc... Pozostało w tym trwać. - Oczywiście. Na rzeczy jest to, że się widujemy. I w sumie nic nie zawinił. - Popatrzył na niego wzrokiem pełnym dezaprobaty. - A to prowadzi nas do tego, że nie wiemy nadal czy ja coś czuje na pewno i czy on coś czuje... - Za daleko. Momentalnie ugryzł się w jeżyk. Jednocześnie zauważył predyspozycję do tego by odegrać się na chłopaku. - Zaraz, zaraz... Ignacego nazywasz staruchem, a samemu oglądasz się za studentkami. - Zaśmiał się trochę sztucznie, ale raczej z powodu gromadzących się w nim emocji niźli z szydery. - Nie żartuj nawet...
Nie skomentował już podjęcia się pracy w zawodzie bowiem... nie znał się na tym. Nie wiedział jak miałby to skomentować ani co doradzić. A skoro temat był mu obcy to wolał jakoś to przemilczeć i ograniczyć się do wysłuchania. Dla Eskila coś takiego jak "praca" było zdecydowanie odległym planem przyszłościowym. Dziwnie było mu słyszeć, że Cassian się za to zabierze. To brzmiało tak... dorośle? Staro? Eskilowi podobało się bycia nastolatkiem. Im starsi się robili tym więcej różnic było widać między nim a Gryfonem. Czy to nie zadziwiające, że pomimo tego jakoś się dogadywali? Wspólnie palili papierosa! Raz po raz wysuwał go za otwarte okno i wydmuchiwał w tamtą stronę strużkę tytoniu. Miał problem z powstrzymaniem kaszlu, zaciskał mocno usta, ale i tak gardło i oczy paliły od ohydnej nikotyny. Oddał Cassianowi resztę papierosa, a sam zasłonił wierzchem dłoni usta i odchylając się w kierunku okna zakasłał, aby odzyskać możliwość swobodnego oddychania. Ewidentnie Cassian nie chciał już rozmawiać na temat swojego Ignacego, a dało się to z niego wyczytać bez najmniejszego problemu. Zdawkowe odpowiedzi, ta niepewność w głosie i czyżby zakłopotanie? - No dooooooobra. - westchnął z ulgą. - Spotykacie się i tyle. Luz, Cass. - poklepał go po łokciu i miało to go uspokoić? - Na dniach obczaję sobie tego gościa. - zapewnił i robił to dla swojej własnej ciekawości a nie z powodu złośliwości. Poprawił się na parapecie i kiedy skończyli palić z największą ochotą zatrzasnął okno. - Tylko się oglądam i to czasem. Nie wiem, jakoś tak nie ciągnie mnie do randek czy czego one tam chcą. - jeszcze, to się w końcu zacznie! A może coś jest z nim nie tak, że nie interesował się żadną z dziewcząt ani chłopców? - Zdecydowanie lepiej mi wychodzi codzienny chill out. - uśmiechnął się od ucha do ucha uśmiechem profesjonalisty w celebrowaniu wolnego czasu nawet wtedy kiedy go braknie.
Cassian H. Beaumont
Rok Nauki : VI
Wiek : 21
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 170
C. szczególne : Średniej wielkości znamię w kształcie krzyża pod okiem; Silny, szkocki akcent
Cassianowi też się bardzo podobało bycie nastolatkiem. Błoga beztroska towarzysząca życiu była czymś co już przeżył, ale... Nie będzie mógł już do tego wrócić. Tory losu każdego z nich rozjeżdżały się w różnych kierunkach i chociaż o swawoli i braku obowiązku gryfon mógł jedynie już teraz pomarzyć, to nie zamierzał odbierać tego swojemu przyjacielowi. Zdecydowanie raczej zamierzał go wspierać w tym wszystkim, pozwalając na błędy właśnie takiego życia.
Przewrócił oczami widząc i słysząc, że chłopak odpuszcza temat... Nie podobało mu się to i chociaż faktycznie starał się go odpuścić, to wiedział, że Clearwater swoje wie i tego co ułożył sobie w głowie nikt mu nie odbierze. Tym samym stworzył sobie pewien wizerunek Cassa, nowy i kompletnie inny zapewne od tego co myślał o nim do tej pory. Gryfonowi pozostawało jednak wierzyć, że ślizgon zaakceptuje go takim jakim jest i nie będzie robić z całego zajścia nie wiadomo czego. - W sumie... To nic złego. - Odparł wzruszając ramionami.
Każdy miał swój czas – ten moment, w którym zaczynał oglądać się za obiektami swoich zainteresowań, czy to mężczyźni czy to kobiety i chociaż z pozoru nigdy nie chcemy tego zaakceptować to tak właśnie jest. Generalnie to i tak było dziwne, a może... Nie dziwne, ale nietypowe, że Eskil nadal nie starał się brnąć w jakieś poważniejsze sytuacje. Gryfon mógł jednie przypuszczać, że nie oczekuje on po prostu stabilizacji, nie tak jak on sam. - I mnie by się przydał... - Odparł wzdychając.
Spędzając czas z Clearwaterem chłopak nie odczuwał aż tak bardzo zmęczenia czy też upływu czasu, co czyniło ten czas jakimś takim unikalnym... Mógł odpoczywać relaksując się i postanowił czerpać z tego pełnymi garściami nie rozstając się z chłopakiem tak szybko.
Wiedziała, że ciasteczka przeprosinowe mogą być niewystarczające, by zamazać wagę swojego przewinienia, jednak miała nadzieję, iż Percival doceni fakt, że zrobiła je sama; brak zdolności kulinarnych u Olivii sprawił, że były nierówne, udekorowane w chaotyczny sposób i trochę zbyt twarde, ale na szczęście zjadliwe, co przetestowała na własnych zębach. Włożyła je do kolorowego pudełka w czerwonym kolorze, przewiązując złotą wstążką i ruszyła do miejsca spotkania, które wskazał chłopak. Długo odkładała spotkanie z Gryfonem, bo wciąż do siebie dochodziła, chociaż nie sądziła, że cztery dni stanowiły dla niego wieczność, chociaż Olivii ciągnęły się one niemiłosiernie. Była na siebie odrobinę zła, że po raz kolejny to Perc wyszedł z propozycją spotkania, choć tym razem powinna to zrobić ona, jednak gdy niebieskie tęczówki napotkały znajomą twarz przestała zaprzątać sobie tym głowę. - Po pierwsze chciałam cię bardzo przeprosić, za tą całą akcję z Williamsem i brak odzewu z mojej strony, bo należą ci się wyjaśnienia, tak jak te przeprosinowe ciasteczka - oznajmiła na wejściu wręczając mu zgrabnie zapakowany prezent, po czym opadała na jeden z foteli, a na jej twarzy mimowolnie pojawił się delikatny grymas. Ramię wciąż było lekko obolałe. - Mam Ci tyle do powiedzenia, że nie wiem od czego zacząć - przyznała otwarcie, tym razem z lekkim rozbawieniem - Jakieś pytania? - zapytała, zapadając się głębiej w miękkim materiale, być może tak będzie jej łatwiej wszystko wyjaśnić.
C. szczególne : Piegi, tatuaże na całym ciele, kolczyki. Chorobliwie biała cera. Krzyż Dilys na łańcuszku na szyi. Szmaragdowa blizna na dłoni, która jawi się zielonkawym świetle przy ludziach z genetyką, blizna na nodze po złamaniu.
Absolutnie nie miałem na myśli tego dziwnego spotkania, które wydarzyło się kilka dni temu, zapraszając Olivkę na spotkanie. Wręcz zapomniałem o tym, mając z tyłu głowy jedynie, by zapytać czy wszystko już okej, ale szczerze mówiąc, skoro Hux się nią zajął i nie siedziała w Skrzydle Szpitalnym to znaczyło, że nie było źle i zdrowa z niej dziewczynka. Tymczasem siedziałem już w komnacie czterech domów miętoląc pergamin, cały czas niby zmuszając się do napisania tego zadania domowego, a tak naprawdę wyczekując na przyjście Gryfonki, żebym mógł z czystym (no może nieco zabrudzonym) sumieniem odłożyć obowiązki na rzecz przyjemności, bo jak to tak robić homework stuff przy drugiej osobie, tym bardziej takiej, z którą tak rzadko się widywałem. Bo niby było to ostatnio, ale to na z grubsza pięć minut, zanim Williams nie wyrzucił mnie z własnego dormitorium. Przy okazji ujrzałem na stoliku jakiś nieotwarty list, po który zaraz sięgnąłem i zajęło mi kilka sekund myślenie nad tym jak etycznym ruchem byłoby sprawdzenie zawartości. Bez ogródek otworzyłem go i rozłożyłem złożony pergamin, kiedy nagle uderzył mnie dość specyficzny zapach – nie potrafiłem go jakkolwiek opisać słowami, nie kojarzył mi się również z niczym, ani z nikim, ale z pewnością był cholernie przyjemny. Mrugając jeszcze kilka razy, jakbym zbierał się po ładunku zapachowym, którym mnie ugodzono, odłożyłem list tam gdzie leżał, zapominając przy okazji przeczytać jego zawartość. Kiedy Oliv się finalnie pokazała w drzwiach i mogłem rzucić pergaminy w cholerę, wstałem ją przywitać i z pobłażającym uśmiechem pstryknąłem ją w nos, patrząc jej prosto w oczy, nawiązując całkiem długi (zdecydowanie za długi i intensywny) kontakt wzrokowy, zaraz zmieniając swój uśmiech na nieco bardziej uroczy. - Olivcia nie masz za co przepraszać, nic się przecież nie stało, a naaaawet nie wiesz jak baaaardzo się cieszyłem mogąc cię tak niespodziewanie ujrzeć tamtego dnia. Prawie tak bardzo jak dzisiaj. – Uśmiechnąłem się nawet nieco szerzej i mrugnąłem do niej. Staliśmy na środku pokoju naprzeciwko siebie, ja zaś nawet nie zwróciłem uwagi, kiedy tak skróciliśmy dystans. Dzieliło nas zaledwie kilka cali, musiałem się wręcz schylać, żeby móc dalej podziwiać głębię jej szafirowych oczu. O dziwo absolutnie mi to nie przeszkadzało, ba, nawet korciło mnie, żeby dystans ten jeszcze skrócić, choć wtedy to już byśmy się chyba stykali ciałami. A czemu by nie…? - Dziękuje słodko za ciasteczka, wcale a wcale nie musiałaś, wystarczy twoja obecność tutaj. – Dodałem, otwierając ciasteczka i biorąc jedno w palce, wrzuciłem do ust, przegryzając zaraz i od razu wyczuwając intensywny smak czekolady. - Mmm, jakie dobre! Bierz, nie mogę się przecież objadać w samotności. – Wspomniałem, po czym położyłem pudełko na stół i razem usiedliśmy na fotelach naprzeciwko siebie. Schyliłem się w nim, opierając łokciem o udo, opierając na ręce ciężar swojej głowy i przyglądałem się maślanymi oczyma jej osobie, jakbym miał przed sobą nie przyjaciółkę z dawnych lat, a najsłodszą istotę na świecie, przy której trzeba się powstrzymywać, żeby jej nie przytulić na samym starcie. - Pytania? Czemu tak pięknie dziś wyglądasz, może zacznij od tego. – Zaśmiałem się, przekrzywiając nieco głowę z uroczym uśmiechem. O Merlinie, jak ja będę żałować swojego zachowania, kiedy efekt amortencji zniknie. Tyle dobrze, że jeszcze się na nią nie rzuciłem, albo nie przyklęknąłem na jedno kolano wyznając jej wierność po wsze czasy. - A tak serio to zacznij od czego tam chcesz cukiereczku – Ja cię pierdole, jak ja chyba spalę się ze wstydu po wytrzeźwieniu, teraz to nie ona, a ja będę musiał kupić jej tonę czekoladek w ramach przeprosin. Dopiero co przy ostatnim spotkaniu wyraźnie zaznaczyłem swoją opinię, że nie jestem jednym z tych, którzy się spoufalają z nią dla własnych hedonistycznych zysków, a teraz odpierdalałem takie gówno. Nie mogłem jednak w tamtym momencie nic poradzić, rządziło mną magiczne zauroczenie w tej złotowłosej piękności. - Wspominałem, że pięknie już wyglądasz? Chyba tak? Nie wiem, ale jakby co to przecudownie dziś się prezentujesz. – Dość charakterystyczny bełkot osoby pod wpływem amortencji, a przynajmniej mam takie wrażenie, ponieważ nigdy w życiu bym nie wygadywał takich głupot. Mimo wszystko ciało i umysł jakby zupełnie się mnie już nie słuchało. - O, mam do ciebie pytanie jeszcze jeeedno. Co o mnie uważasz? Tak szczerze, najprawdziwszą prawdę! – Zapytałem, patrząc jej prosto w oczy, cały czas odurzony tym jebanym eliksirem.
Zupełnie nieświadoma, że Percival został wystawiony na działanie amortencji, którą skropiony był otworzony przez niego liścik, z radością przyglądała się jego szerokiemu uśmiechowi, przekonana, że wywołał go jej widok. I tu poniekąd miała rację, ponieważ mgłą tajemnicy dla Olivii owiane było to, co wydarzyło się zanim przekroczyła próg komnaty. Początkowo nieco zdziwiona, ale również odrobinę onieśmielona zachowaniem kolegi, przyglądała mu się z zainteresowaniem wymalowanym w niebieskich tęczówkach, by ostatecznie wzruszyć ramionami. Ograniczona wiedza, jaką posiadała o chłopaku wciąż dawała się jej we znaki, dlatego podarowała sobie jakikolwiek komentarz. Może wśród szkolnych murów czuł się pewniej? Może wydawało się, coś co skutecznie poprawiło mu ostatnio humor? Możliwości było naprawdę wiele, a ona postanowiła póki co nie wnikać, chyba że Perc sam zacznie mówić, bo dopuszczała taką ewentualność. - Nawet jeśli trwało to zaledwie kilka minut zanim Hux cię pogonił? - zapytała śmiejąc się, jednak nie potrafiła ukryć malującego się na twarzy zdziwienia. Ona trochę inaczej zapamiętała spotkanie w dormitorium, ale widocznie Percivalowi brakowało jej towarzystwa, co - gdy się nad tym dłużej zastanowiła - było bardzo miłe. Ruchem ręki odrzuciła włosy do tyłu, sprawiając, że powietrze wypełniła słodka woń gumy balonowej, zaczesała je do tyłu, by pojedyncze kosmyki nie łaskotały ją w policzki. -Po tobie przynajmniej nie widać tych zjedzonych kalorii - odpowiedziała, nawet jeśli sama nie miała się czego wstydzić. Trzeba przyznać, że Olivia miała bardzo ładną i typowo kobiecą figurę, dodatkowo często podkreślała swoje atuty. Oczywiście wystającej pupy czy smukłych ud i talii nie zawdzięczała jedynie naturze, poświęcając swój czas na treningi, które poza korzyściami wizualnymi, cieszącymi spojrzenie, pozwalały jej zachować dobrą formę. Zachęcona słowami chłopaka, sięgnęła do opakowania wyciągając z niego jedno ciastko. Nie byłaby sobą, gdyby odmówiła czegoś co w swoim składzie ma czekoladę. Patrzyła na d'Este próbując go rozgryźć, kiedy po raz kolejny obdarzył ją uroczym uśmiechem, prawiąc komplement, na który zareagowała nieco nerwowo - dostając napadu kaszlu, kiedy jeden z okruchów ciastka wleciała nie tam gdzie trzeba, a wszystko przez to, że ją zaskoczył. - Teraz tak na poważnie, brałeś coś? - zapytała, pełna podejrzliwości, bo ciężko było udawać, że takie zachowanie Gryfona było naturalne, natomiast gdy nazwał ją "cukiereczkiem" jedynie potwierdził obawy dziewczyny. Z tego też powodu postanowiła na razie odłożyć w czasie swoją opowieść, skupiając się na postaci chłopaka. Marszcząc czoło poparzyła na niego badawczo, próbując znaleźć odpowiedź, jednak nic nie przychodziło jej do głowy, a kolejne pytanie opuszczające jego usta wprawiło Oliv w lekkie zakłopotania, objawiające się delikatnym rumieńcem na policzkach. - Dobrze wiesz, że bardzo cię lubię - przyznała z lekkim uśmiechem, który sprawił, że wyglądała nadwyraz uroczo.
C. szczególne : Piegi, tatuaże na całym ciele, kolczyki. Chorobliwie biała cera. Krzyż Dilys na łańcuszku na szyi. Szmaragdowa blizna na dłoni, która jawi się zielonkawym świetle przy ludziach z genetyką, blizna na nodze po złamaniu.
Nie byłem w stanie stwierdzić kto w obecnej sytuacji ma gorzej – ona, bo całkowicie pozbawiona świadomości o moim stanie musi się domyślać co mi jest, czy ja, wiedząc, że prędzej czy później otrzeźwieję i będę musiał to sobie poukładać w głowie. Chujem jest ten co to cholerstwo wymyślił i wypuścił na szeroką skalę. Oj ale bym się zaśmiał w normalnych okolicznościach, gdybym mógł usłyszeć myśli Olivii. W szkolnych murach oczywiście, czułem się bardzo dobrze, lecz nie był to taki poziom, żeby móc czuć się tu lepiej niż normalnie. Wręcz odwrotnie, nie był to jakiś głęboki stan, lecz widząc tylu dzieciaków, którzy już w młodszym wieku wykazują się większą wiedzą i umiejętnościami i przede wszystkim determinacją to jakoś tłamsi mnie w środku i te gotyckie mury wcale nie przyprawiają mnie o radosne skręty kiszek. - Nawet jeśli trwałoby to sekundę, twój widok onieśmieli mnie bardziej niż widok kogokolwiek innego przez długie godziny, dnie, miesiące! – Popatrzyłem na nią zauroczony, brakowało tu jeszcze jebitnych jednorożców hasających jak aureola wokół mojej głowy. Wciągnąłem powietrze, rozkoszując się zapachem gumy balonowej, który połączyłem z siedzącą naprzeciwko przyjaciółką i od razu jakoś na sercu mi się cieplej zrobiło. Tak, to też był efekt tego cholernego eliksiru, natomiast nie mogłem ukryć, że nawet i bez niego sam zapach mile drażnił nozdrza swoją wonią, nawet jeśli zauważalny był jedynie przy takich większych ruchach czy bliższym kontakcie. - Po tobie również ich nie widać, a jeśli widać to w odpowiednich miejscach – uśmiechnąłem się lekko, nieco kiwając się z prawa na lewo i na odwrót, nie spuszczając wzroku z Olivii. Po wytrzeźwieniu będę musiał chyba złamać swoją własną przysięgę i pójść się najebać, żeby zapomnieć co za głupoty tu wypowiedziałem. Jej pytanie było dla mnie w tym stanie niemałym oburzeniem, jak ktoś nie potrafił zauważyć tej pałającej miłością więzi między nami?! - Brałem, oo tak, brałem, wzbiłem się w niebiosa myśląc o tobie, brałem zaś miłość, tak mi się właśnie wydaje, to miłość być musi, nic innego w mym życiu tak silnym nie było jak to uczucie pałające do ciebie. – Wypowiedziałem na jednym tchu bardzo teatralnym tonie, mówiąc przeponą. Nie zauważałem tych badawczych spojrzeń, jedynie jej piękno, które uderzało we mnie tak intensywnie, że nie mogłem usiedzieć w miejscu bezczynnie. Wyciągnąłem paczkę papierosów z tylnej kieszeni jeansów i odpaliłem jednego różdżką, po czym rzuciłem jeszcze zaklęcie zamykające na drzwi – wystarczyła prosta Alohomora, acz może ktoś się zniechęci do zakłócenia nam w tejże pięknej chwili. Otworzyłem również okno, żeby w tamtą stronę posyłać dym nikotynowy. Westchnąłem głęboko. - Bardzo lubisz? Lecz jak bardzo? Ile w tym intensywności, uczucia? Piękne twe lico, patrzące na mnie tak uroczymi oczami, na myśl których przywodzą mi tysiące diamentów skondensowanych w jednym miejscu, w jedną całość. Czym zaś mogę nazwać twoje emocje skierowane we mnie? Czy są one tak penetrujące niczym kupidyńska strzała czy może jednak nie zdołają się przebić przez granice dostojności i wszelkiego innego, nie pozwalając nam posmakować wspólnego szczęścia? – Nie ma co, może jednak powinienem grać w teatrze, ponieważ to co pierdoliłem to nie wiedziałem, że tak można po jakimś legalnym eliksirze, sądziłem wcześniej, że takie jazdy to tylko po ostrych dragach są.
Olivia nie po raz pierwszy miała styczność z amortencją, jednak jeden raz kiedy poddana była jej działaniu, nie czynił z niej specjalistki, dlatego nie od razu była w stanie rozpoznać, że Percival oberwał tym eliksirem. W pierwszym momencie bardziej skora była wysnuć teorię, że ten się po prostu zgrywa, chociaż jego zachowanie było bardziej niż dziwne. Słysząc kolejny komplement wysunięty w jej kierunku jeszcze bardziej ściągnęła brwi, powoli tracąc rezon. Aparycja Callahan sprawiała, że ta często spotykała się z przychylnymi uwagami na swój temat, jednak takie mające podobny wydźwięk do tych, które obecnie opuszczały usta Percivala by dla niej czymś nienaturalnym, choć zdarzało mu się powiedzieć, że dziewczyna wygląda ładnie. W dodatku jego spojrzenie również wywoływało u Liv mieszane odczucia; jakby znajdowała się w centrum wszystkiego, jednocześnie będąc dla niego wszystkim. Kiedy ktoś wobec niej zachowywał się w taki sposób budziło to w niej coś na kształt lęku. Bała się zobowiązań, które często wykraczały poza strefę komfortu, z tego też powodu nie chodziła na randki, bo to wymagało zaangażowania na które nie była jeszcze gotowa. Nie bez powodu też zbudowała wokół siebie mur, który po tym, co spotkało ją ze strony Maxa wzniosła jeszcze wyżej. - Dobra, d'Este wytłumaczyć mi co ci się stało, najlepiej opowiedz mi o swoim dniu, bym mogła to ogarnąć - poprosiła przybierając rzeczowy ton, bo nie wierzyła, że to wszystko, co sobą teraz reprezentował wzięło się znikąd. Mimo, że była jego koleżanką, bo na bycie przyjaciółką było jeszcze za wcześnie to była również prefektem, który musiał egzekwować zapisy regulaminu szkoły, dlatego kiedy Percival wyjął papierosa, które opaliłam przy użyciu różdżki, podeszła do niego, zabierając z dłoni peta i zgasiła go. - Nie zapominaj, że jesteś na terenie szkoły, a ja wciąż jestem prefektem - pouczyła go, uderzając za karę w ramię, bo nie chciała od razu odbierać punktów - nie tylko dlatego, że Gryfoni byli na szarym końcu rankingu, ale też dlatego, że było to pierwsze przewinienie w jego wykonaniu, na którym go przyłapała. - A teraz mów - zarządziła, zupełnie ignorując pytanie dotyczące wielkiej miłości w ich wydaniu. Po pierwsze nie wierzyła do końca w miłość, a po drugie nie była na nią kompletnie gotowa. Nie lubiła też kłamać, dlatego wolała to po prostu przemilczeć.
Percival d'Este
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 203cm
C. szczególne : Piegi, tatuaże na całym ciele, kolczyki. Chorobliwie biała cera. Krzyż Dilys na łańcuszku na szyi. Szmaragdowa blizna na dłoni, która jawi się zielonkawym świetle przy ludziach z genetyką, blizna na nodze po złamaniu.
No widzisz, ja natomiast pierwszy raz się przypadkiem zetknąłem z tym syfem i nie polecam. Całkowicie odebrało mi zdolność do samodzielnego podejmowania decyzji o własnym ciele – ruszało się ono jakby samoistnie, opanowane urokiem miłości. Sam nie jestem typem, który za bardzo się angażuje w jakiekolwiek relacje międzyludzkie. Mieć ziomeczków i dbanie o nich, żeby mieli jak najlepiej to jedno, ale wchodzenie w jakiekolwiek relacje, które wymagały ode mnie bardziej dorosłego i dojrzałego podejścia… no nie pasuje to do mnie i unikam jak ognia (choć po moich ostatnich próbach czarowania wcale tak tego żywiołu nie zbywam, więc może porównanie do kosza, mniejsza). Dlatego tym bardziej to zachowanie było całkowitym przeciwieństwem mnie samego. - Wytłuumaczyć? Po cóż miałbym robić coś tak nuuudnego? - Zapytałem, nie patrząc już na nią, a raczej wyobrażając sobie dwuznaczne sytuacje, w których głównym obiektem moich zainteresowań była właśnie Olivia. Bowiem ten eliksir nie jest tak przerażający tylko dlatego, że przejmuje kontrolę nad tylko ruchami, ale i myślami, wprowadzając niezły zamęt na bani, możecie mi wierzyć. Popatrzyłem na nią z chwilowym wyrzutem, ale w niemal sekundę rozpogodziłem się, patrząc z uroczym uśmiechem na dziewczynę. - Pięknym prefektem, należy dodać – zaśmiałem się i zgodnie z poleceniem nie odpalałem już kolejnego papierosa, patrząc na nią z lekko skrzywioną głową na prawo, jakbym chciał sobie położyć głowę na ramieniu. W momencie kiedy rzuciła mi polecenie, czar jakby prysł. Kolorowe motylki i wszelakie zauroczenie w kierunku dziewczyny wyparowały, jakby były bańką, którą ktoś rozbił metalową igłą. Zatonąłem w fotelu, nie patrząc nawet na Olivię, a raczej w jakiś martwy punkt na ścianie. - O kurwa… – zdołałem tylko tyle powiedzieć, wciąż nie mogąc się pozbierać. Minęło raptem kilka sekund i gdy już byłem w stanie normalnie rozmawiać, choć wciąż w głowie rozpamiętując jakie ja kocopoły pierdoliłem, zwróciłem się do Callahan. - Wybacz za to… to nie byłem ja. – Nie byłem w stanie obrócić tego nawet w żart, sfera ta była dla mnie niezwykle niekomfortowa i po prostu kurewsko się źle teraz czułem przez to, co się wydarzyło. Wstałem z fotela i gdy wzrokiem wyszukałem ten pierdolony list, wyciągnąłem różdżkę i wymówiłem inkantację: - Incendio. – Głos mój był niesamowicie lodowaty, nigdy wcześniej Olivia nie widziała mnie w takim stanie, ani w sumie nikt, nawet mój ojciec, który tak naprawdę zważywszy na formę mojej edukacji, nie widział mnie tak często, jakby to chciał. Stałem teraz odwrócony tyłem do Gryfonki, oddychając głęboko i analizując całą tą sytuację. Wpatrzony byłem w popiół, który jeszcze kilka chwil temu był listem, prowodyrem całego tego zamieszania. - Jebana amortencja. – Wyburczałem jeszcze i odwróciłem się w końcu do blondwłosej, wyszukując kontaktu wzrokowego. Z krzywym i nieco wymuszonym uśmiechem wypatrywałem na jej twarzy zarzutu czy obrazy. - Mam nadzieje, że nie myślisz, że ja serio bym tak się zachował. Czy myślał. To przez tą jebaną… zresztą już wiesz. Nie mam pojęcia skąd się tu wzięła, zakładam, że to wszystko stało się przez przypadek. – Na chwilę przerwałem, w międzyczasie urywając kontakt wzrokowy, a zaraz ponownie do niego wracając. – Too… między nami nie ma spiny prawda? Kurewsko mi głupio teraz. Chociaż fajki mogłaś mi nie zabierać – Powoli dochodziłem już do siebie, skoro byłem w stanie żartować. Choć w żarcie było ziarenko prawdy, naprawdę chciało mi się palić.
Amortencja nie miała zbyt wielu fanów, większość ludzi jej zwyczajnie nienawidziła za to, że po części odbierała wolną wolę, natomiast sama Olivia była zaciekawiona tym eliksirem, zwłaszcza po tej "niby randce" gdzie dane było jej poznać Moriusa; na niego działała ona w zadziwiający sposób. Niemniej nie chciała świadomie poddawać się jej działaniu, bo wiedziała - nie do końca z własnego doświadczenia, ale rozmów z innymi - że często miała ona tragiczne skutki i przynosiła więcej szkód niż pożytku. Rzeczywiście angażowanie się w zwykłą znajomość czy nawet przyjaźń było znacznie łatwiejsze niżeli próba obdarzenia kogoś głębszymi uczuciami. To automatycznie wiązało się z byciem gotowym na zranienie i ból, a na to człowiek nigdy nie jest przygotowany, nawet jeśli sądzi, że jest inaczej. W przypadku takich osób, jak Olivia czy Percival lepiej było trzymać wokół siebie coś na kształt muru, który zapewniał bezpieczeństwo. Z drugiej strony gorycz rozczarowania czy ból złamanego serca były nieodzownymi elementami ludzkiego życia. Nie miała pojęcia, jakie myśli w tym momencie zaprzątały głowę Gryfona, Olivii nie przeszło przez myśl, że może stać się obiektem frywolnych scen rozgrywających się w jego wyobraźni. Wywróciła teatralnie oczami, kiedy kolejny komplement padł z jego ust, a kiedy poprosiła a raczej zażądała wyjaśnień, wówczas jakby za dotknięciem magicznej różdżki efekty amortencji minęły, a Percival zaklął co wywołało rozbawienie Callahan. Widząc jego zawstydzenie wymieszanie ze złością nie mogła powstrzymać śmiechu, który wypełnił przestrzeń wokół nich. Patrzyła, jak dochodzi do siebie z trudem powstrzymując napad śmiechu, bo chyba nie wypadało naśmiewać się z czyjegoś nieszczęścia. Gdy usiadł na fotel, poszła za jego przykładem zapadając się w miękkim obiciu. Wzięła do ręki jedno z ciastek, które zaraz wsadziła do buzi. Być może była odrobinę wredna, jednak postanowiła wykorzystać to, że Percival tak przejął się całą sytuacją. - Nie zasłaniaj się teraz amortencją, dobrze wiem, że zawsze darzyłeś mnie cieplejszymi uczuciami. Mogłeś to powiedzieć znacznie wcześniej, a teraz wszystko rozumiem. To zaproszenie do knajpki, teraz kolejne spotkanie, chęć odnowienia znajomości. Wszystko układa się w jedną całość - starała się brzmieć poważnie, wciąż wpatrując się w chłopaka nie uciekała wzrokiem, by przekonać go, że w jej słowach nie ma nawet odrobiny kłamstwa. Usta układały się w cienką linię, a ich kąciki nawet nie drgnęły. Trwała w tym stanie kilka sekund, które dla chłopaka mogły wydawać się wiecznością, a widząc jak zmienia się wyraz jego twarzy, w tęczówkach oczu maluję coś na kształt strachu nie roześmiała się, jak się tego zapewne spodziewał. Dręczyła go.
Caesar U. Badcock
Rok Nauki : I
Wiek : 15
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Kilka pieprzyków na lewym policzku, randomowe blizny/obtarcia/zadrapania
Czekoladowa żaba:Sacharissa Tugwood Klątwa: nie rzucam kostką, bo chcę ją aktywną!
Bardzo chciał odwiedzić Komnatę czterech domów, bo chociaż słyszał, że to taka miejscówka głównie studentów, to wierzył, że się bardzo tu odnajdzie. Tak też zachęcał Olliego, opowiadając mu, że będą mogli tutaj przesiadywać też z Baby, żeby nikt nie czuł się wykluczony, a jak przy okazji wpadnie do nich na przykład Emrys, to bez problemu się pomieszczą. Idąc do umówionego miejsca nie mógł powstrzymać się od rozpakowania nowej paczki z czekoladową żabą - wydawało mu się, że jego mama uznała to za coś lepszego od kieszonkowego i zamiast pytać jak sobie radzi w pierwszych tygodniach szkoły, po prostu dosyłała mu raz za razem jakieś słodkości, nowe pióro czy buteleczkę atramentu, nawet bez żadnego liściku. Nie narzekał tak do końca, chowając co prawda czekoladową żabę z powrotem do pudełka, ale za to uważnie przyglądając się karcie nieznanej sobie do tej pory Sacharissy, która najwyraźniej wynalazła eliksir piękności. Faktycznie uśmiechała się do niego z obrazka bardzo ładna czarownica, ale Caesar był pewny, że to nie dlatego jest mu tak gorąco... Zapatrzony przysiadł na jednej z kanap, wtedy też orientując się, że czuje dym... a potem go widzi... a potem czuje jeszcze bardziej, bo ten bucha mu z tlącego się drobnym ogniem rękawa! - O JA CIĘ! NA KOSMATEGO TRZMINORKA! - Zawołał w drobnej panice, trzepiąc drugą ręką rękaw, by pozbyć się dziwacznego zagrożenia. To ta Tugwood go tak załatwiła, czy co?
C. szczególne : Nadmierna dbałość o dykcję, więc gdy się podekscytuje jego "r" może brzmieć nieco zabawnie; specyficzny, nieco niezręczny uśmiech, który prezentuje niemal cały czas; zapach jabłkowej gumy balonowej; okulary z grubymi szkłami
Wiedział, że trochę przepłacił, jednak nie potrafił nie cieszyć się z tego, że zdobył dla siebie i Baby po czekoladowej żabie, odkupując je od chłopaka, który wrócił właśnie ze swojej wycieczki z Hogsmeade. Jego entuzjazm zelżał nieco, gdy zbyt realistycznie łypnęło na niego czekoladowe oko i wiele poczucia winy kosztowało go pierwsze wgryzienie się w kupiony słodycz... które jednak przepadło zupełnie, gdy tylko tak rzadko smakowana czekolada rozpłynęła mu się łagodnie po języku, przywołując jakieś dawno zapomniane smaki dzieciństwa. Z drobnym uśmiechem na ustach i wyraźnym błyskiem w oku zaczął przyglądać się wylosowanej przez siebie karcie, mimowolnie przyspieszając kroku z ekscytacji nad epickością swojej karty, którą chciałby już pokazać Badcockowi. I to właśnie na uderzające mu do głowy emocji chętnie zrzucił fakt, że literki jakoś tak zaczęły nagle rozmywać mu się przed oczami, nie chcąc dać m się rozczytać. Niemal biegł już korytarzem, gdy nagle zatrzymał się gwałtownie, dając zdezorientować się posłyszanemu krzykowi i zaraz już naprawdę pobiegł przed siebie, wpadając z impetem przez drzwi do komnaty czterech domów, gdzie umówił się z przyjacielem. - Caesar! - gaspnął z przerażeniem, głupio rzucając się na chłopaka, by objąć jego rękę i przycisnąć płonący rękaw do siebie, instynktownie próbując odciąć dopływ powietrza do ognia, bo i dopiero, gdy w tej pozycji zerknął na Cezara, dopuścił do siebie zmartwienie, że może magiczny ogień nie da się wcale tak łatwo ugasić, jak taki prawdziwy. - Nie wolno trzepać - wyrzucił z siebie, nie puszczając go jeszcze przez chwilę, faktycznie czując jakieś dziwne ciepło przy piersi od dociskanej do niej ręki, a jednak brak parzącego bólu uspokoił go na tyle, by móc w końcu odsunąć się od Gryfona i spojrzeć na niego z pełnym przerażeniem we własnych oczach. - O Merlinie, o śmierdzący Bielunie Dziędzierzawo, przepraszam Cię - wyrzucił z siebie, niemal zapowietrzając się w nagłym olśnieniu, gdy wyciągał już kartę z czekoladowej żaby przed same oczy Caesara. - Nie wiem w jaki sposób to zadziałało, ale musiałem Cię jakoś niechcący podpalić. Nie wiem, wyciągnąłem kartę, myślałem o Tobie i musiało się jakoś aktywować!
Caesar U. Badcock
Rok Nauki : I
Wiek : 15
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Kilka pieprzyków na lewym policzku, randomowe blizny/obtarcia/zadrapania
Wszystko wydarzyło się strasznie szybko i Caesar nie zdążył się do końca zorientować w tym, co tak właściwie działo się dookoła. Ogień ledwo zaczął przygasać pod jego pacnięciami, a już obok pojawił się Oliver... i zanim Gryfonowi udało się faktycznie uspokoić i dać mu dogasić niechciane płomyki, to poczuł jeszcze na swoim ramieniu jakąś ciepławą wilgoć; przeprosiny skruszonej dziewczyny przemknęły ledwie zauważone, bo ta uciekła właściwie od razu, gdy zorientowała się, że nawet tym swoim fioletowawym napojem nie trafiła w źródło ognia. - Dobra, dobra, już? - Upewnił się, spoglądając na swoją rękę i nadstrzępiony rękaw, a także znajdującą się ponad nim plamę. - Nie mam pojęcia, co się- nie no, to chyba nie karta? - Zmarszczył brwi, jednak gubiąc się z każdą chwilą coraz bardziej. - Ale- czekaj, czekaj, MASZ OGNIOMIOTA? ALE SUPER! - Podekscytował się, błyskawicznie zapominając o swoim spontanicznym samozapłonie, jakby ten wcale nie był czymś nietypowym. - Ja mam jakąś laskę, która odkryła właściwości ropy z czyrakobulwy! Ale ostatnio trafił mi się rogogon węgierski, ale ogniomiot to jest totalnie drugi najsuper smok, nie? - Pociągnął Olivera z powrotem na wybraną wcześniej kanapę, by pochwalić się Sacharissą. - Ale to byłoby ciekawe, gdyby karty miały taki wpływ na ludzi, nie? W sensie, Tugwood wynalazła eliksir piękności, więc czy mając tę kartę ja stałbym się jakiś suuuper piękny? - Rozkminiał dalej, unosząc ciekawskie spojrzenie na Puchona, jakby oczekiwał od niego informacji, czy nagle roztaczał wokół siebie urok wili.
Oliver F. Fox
Wiek : 14
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 135
C. szczególne : Nadmierna dbałość o dykcję, więc gdy się podekscytuje jego "r" może brzmieć nieco zabawnie; specyficzny, nieco niezręczny uśmiech, który prezentuje niemal cały czas; zapach jabłkowej gumy balonowej; okulary z grubymi szkłami
- Chyba już... - przytaknął, poprawiając przekrzywione okulary na nosie, by spróbować przyjrzeć się osmolonej plamie na rękawie Cezara, jednak ta uparcie rozmazywała mu się przed oczami tak, że równie dobrze mógłby uznać ją za byle zabrudzenie. - Ja- Nie wiem, to mogłaby być ona, nie? W sensie, no magia i w ogóle, to zbyt dziwny zbieg okoliczności - wyrzucił z siebie chaotycznie, spoglądając zaraz na przygniecioną w dłoni kartę, odruchowo wygładzając zagięcie kciukiem, mając wrażenie, że literki rozmazują mu się przed oczami jeszcze bardziej niż wcześniej. - No ale taki eliksiry chyba musi mieć co ulepszyć - odpowiedział, zakładając, że magiczne wywary nie roztaczają wokół uroku wili, a jedynie pomagają zatuszować na chwilę drobne niedoskonałości i mniej doceniane cechy charakterystyczne jak zakrzywienia nosa, kaprawe oczka czy odstające uszy. Niczego z tego nie widział jednak nigdy u Caesara, nie za bardzo potrafiąc wyobrazić sobie jaki efekt dałby mu taki eliksir piękności. - W sensie... Wyglądasz naprawdę- Nie masz nic takiego... - zagubił się w próbie wytłumaczenia własnego toku myśli, przez chwilę jeszcze walcząc z własnym słownictwem, gdy zasiadał na dość twardym obiciu kanapy. - No ale zaufam Ci co do smoka. Że trafił mi się jeden z czołówki - zagadnął więc szybko, niezgrabnie powracając do smoczego tematu, a nawet uniósł kartę nieco do góry, chcąc odwrócić uwagę Gryfona od swojego zakłopotania, które ciężko już było mu ukryć. - Nie znam się aż tak na smokach, ale może z kart się trochę dowiem, a przynajmniej zapamiętam nazwy - zaśmiał się cicho, gładząc opuszkiem palca czerwoną plamę, która musiała być uciekającą od niego głową smoka. - Zdążyłem tylko przeczytać, że nazywany jest Leodrakonem, ale myślę, że skoro to chiński smok, to pewnie wygląda jak te wszystkie chińskie... No wiesz, że taki trochę gigantyczny wąż z łapami - pociągnął dalej, po omacku wygrzebując z torby znalezioną w Pokoju Wspólnym Gryffindoru talię gry do Durnia. - Nie mogę przeczytać więcej booo... Chyba okulary mi się popsuły. Wzięły i po prostu przestały działać - poskarżył się, ściągając brwi w zmartwieniu, gdy tasował już karty, raz po raz przyglądając się czy aby na pewno wszystkie znajdują się rewersami w odpowiednią stronę. - Mam nadzieję, że będę rozpoznawał figury... - dodał ciszej, rozkładając już karty w odpowiednią do gry konfigurację.
Modyfikacja talii:
Talia jest wybrakowana i uszkodzona. Każda z nas rzuca po trzy karty Tarota: - Pierwszej karty nie ma w ogóle w talii. W przypadku wylosowania jej należy rzucić jeszcze raz zarówno na nową kartę, jak i na jej wartość k6. - Druga karta wciąż jest w talii, ale pod innym działaniem. Opisz je krótko, starając się dopasować efekt karty do jej nazwy. - Trzecia karta może być kartą, której brakuje w talii, ale może być też kartą o zmienionym działaniu. To zależy od Ciebie.
Caesar U. Badcock
Rok Nauki : I
Wiek : 15
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Kilka pieprzyków na lewym policzku, randomowe blizny/obtarcia/zadrapania
Talia: • Moc - wyrzucona • Słońce - nowy efekt: robi ci się absurdalnie gorąco i okropnie się pocisz... ale przez to też zaczynasz błyszczeć jak wampir ze Zmierzchu! • Śmierć - wyrzucona
- Nie mam pojęcia - stwierdził już ze śmiechem, bo ani myślał się teraz przejmować tamtym małym płomieniem, czy też fioletową plamą na swojej szacie. Parsknął tylko przy marnej próbie wybrnięcia Olivera, uznając to za jasny sygnał, że wcale nie stał się piękniejszy, bo chociaż jego kumplowi zaplątał się język, to nie brzmiało to wcale jakby zmierzał w stronę komplementów, tylko przeciwnie. - Smoki to chyba najfajniejsza seria, ja w ogóle miałem nie zbierać, bo mnie te karty tak nie teges, ale ostatnio mi się spodobało - przyznał, siadając z powrotem na swoim miejscu i zaraz marszcząc brwi w braku zrozumienia, ze szczerym zmartwieniem wpatrując się w Puchona. Wydawało mu się, że Oliver bardzo wyraźnie posmutniał przy wyjaśnianiu problemu z okularami, a Caesar ani myślał akceptować kiepski humor. - Mogę ci mówić! - Zaproponował ochoczo. - Możemy później poczytać jak działa Reparo, no wiesz, zaklęcie naprawiające, to może da radę jakoś okulary pozmieniać? A jak nie, to moja siostra ma zniżkę na okulary od mojej mamy, bo mama jest uzdrowicielką - kontynuował, przekładając kilka kart z szerokim uśmiechem, jakby naprawdę uważał, że Oliver mógł sobie podstawić lepszą talię. - Więc możemy ci załatwić nowe! Jakieś bajeranckie, z przyciemnianymi szkłami, albo... to co, zaczynasz? - Rozproszył się, unosząc na niego kontrolne spojrzenie.
Oliver F. Fox
Wiek : 14
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 135
C. szczególne : Nadmierna dbałość o dykcję, więc gdy się podekscytuje jego "r" może brzmieć nieco zabawnie; specyficzny, nieco niezręczny uśmiech, który prezentuje niemal cały czas; zapach jabłkowej gumy balonowej; okulary z grubymi szkłami
Talia: • Wieża - brak • Rydwan - Buty spadają Ci ze stóp, bo te do końca gry zamieniają się w kopyta. Po chwili to samo dzieje się z Twoimi dłońmi. Powodzenia przy chwytaniu kart. • Cesarz - Nagle czujesz niepohamowaną chęć na wydanie komuś rozkazu.
- Ja zawsze chciałem zbierać karty z żab. Odkąd tylko o nich usłyszałem - przyznał, na chwilę faktycznie poddając się ekscytacji spełniania tego długo hamowanego przez finanse marzenia, by gwałtownie zdać sobie sprawę jak głupio może zabrzmieć to, że do tej pory nie miał pieniędzy na choćby kilka stosunkowo tanich przecież słodyczy. - Ale obiecałem sobie, że zacznę dopiero w Hogwarcie - skłamał więc, uśmiechając się w próbie ukrycia tego drobnego zawahania, powtarzając sobie w myślach, że nikt nie dostrzeże kłamstwa tam, gdzie zupełnie się go nie spodziewa. W końcu kto normalny kłamałby w tak nieistotnej sprawie? I jakby na potwierdzenie tego, że wcale nie szkoda mu pieniędzy na zbędne do życia przekąski, wyciągnął na stolik obok do połowy wyjedzoną już tutkę z Balonówkami Drooblego. - Tak, tak, zaczynam - odpowiedział szybko, spojrzeniem błądząc po trzymanych w dłoniach kartach, nie za bardzo potrafiąc ukryć cisnący mu się na usta uśmiech rozczulenia. - I to bardzo miłe z Twojej strony. To super jak szybko potrafisz wymyślić rozwiązanie problemu, ale nawet ze zniżką takie okulary muszą trochę kosztować... - podjął, mrugając nieco intensywniej przez piekące go lekko oczy, nie zamierzając jednak brać pod uwagę, że to w nich może być problem, woląc obwiniać łatwiejsze do zastąpienia przedmioty. - Jak mi idzie? - podpytał rozbawiony, wykładając pierwszą ze swoich kart na stół i od razu sięgnął po jedną z balonówek, chcąc zająć czymś ręce, by nerwowym tarciem dłoni nie zdradzić jak bardzo martwi się tym, że wszystko wokół straciło już swoje kontury.
- Aaaa no mnie jakoś nie porwały właśnie, mój brat kiedyś zbierał i miał tego tak mnóóóstwo, nawet próbował kiedyś hodować czekoladowe żaby, ale one jednak mają termin ważności i potem się rozpadały albo coś - opowiedział, wzruszając lekko ramionami, bo wcześniej naprawdę nie obchodziły go byle karty i dopiero teraz zorientował się, że jest to coś powszechnego i mało wymagającego, co może wykorzystać do jakichś ciekawych zakładów ze znajomymi. - Więc zaczęliśmy razem, bajer! Zobaczymy kto uzbiera ciekawsze serie - wyszczerzył się radośnie, już w tym widząc jakieś zawody, nawet jeśli miały opierać się w dużej mierze na czymś tak banalnym, jak szczęście. - Noo, pewka, ale jak trzeba to trzeba, nie? - Zerknął jeszcze na chłopaka kontrolnie, nim nie wyciągnął swojej karty. Nie pamiętał efektu, jaki miał dawać Świat, ale na szczęście nie musiał się dowiadywać, bo to Umiarkowanie Olivera przegrało... i wtedy poznikały wszystkie balonówki! - O nie! Źle, znaczy - tobie źle, mi dobrze, wygrałem tę rundę! Ale balonówki wcięło - zrelacjonował natychmiast, od razu tasując i wyciągając kolejną kartę. - Dawaj dalej, może wrócą jak skończymy turę?
KARTA: Wisielec WARTOŚĆ:33 - jakieś tam przerzuty, potem 17 ŻYCIA: ★★★
Ostatnio zmieniony przez Caesar U. Badcock dnia Czw Paź 07 2021, 17:12, w całości zmieniany 1 raz
Oliver F. Fox
Wiek : 14
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 135
C. szczególne : Nadmierna dbałość o dykcję, więc gdy się podekscytuje jego "r" może brzmieć nieco zabawnie; specyficzny, nieco niezręczny uśmiech, który prezentuje niemal cały czas; zapach jabłkowej gumy balonowej; okulary z grubymi szkłami
- Hodować? - powtórzył za nim, ściągając brwi w konsternacji, bo zawsze starał się patrzeć na czekoladowe żaby jak na chwilowo ożywione magią słodycze, które jednak - choć posiadały język - to nie posiadały już przełyku, nie wspominając już o całej reszcie anatomiczych aspektów, które przecież było bardzo łatwo sprawdzić - dekapitacją przeprowadzając błyskawiczną sekcję czekoladowych zwłok. - Och. Hodować - powtórzył, pąsowiejąc nieco, bo jego myśli zabrnęły nieco dalej, wyobrażając sobie, że braciak Cezara chciał nakłonić słodycze do namnażania się. - Możemy się wymieniać, jeśli coś nam się będzie powtarzało - zaproponował, nieco niepewnie, bo wzrok zdążył już pogorszyć mu się na tyle, że nie mógł za dobrze odczytywać mimiki Gryfona, nie wiedząc więc co ten myśli o podanej mu propozycji, póki nie usłyszał jakiejkolwiek odpowiedzi. - No... Niby tak, ale czasem to jest tak, że trzeba, że się chce, ale nie ma jak... - zaczął tłumaczyć, nie za bardzo wiedząc jak przedstawić chłopakowi swoją sytuację, bez mówienia wprost, że jego opiekunowie będą piekielnie źli za zepsucie podarowanych mu okularów, a przecież nawet jeśli obieca oddać im całą sumę z wypłacanego z ministerstwa kieszonkowego, to wcale nie będzie w stanie zrobić tego w jeden miesiąc. Nawet jeśli otrzyma naprawdę dobrą zniżkę dzięki uprzejmości siostry Cezara. - Och, nie szkodzi. I tak zostało ich tylko kilka - zapewnił od razu, lekceważącym machnięciem ręki próbując nadać swojej wypowiedzi większej lekkości i beztroski, odkładając na blat puste opakowanie po balonówkach, które jeszcze przed chwilą macał w niezrozumieniu. - Strasznie to dziwne... Tak nie wiedzieć zupełnie, co się trafi - przyznał rozbawiony, kładąc na stolik kolejną ze swoich kart. - No i na szczęście wiem, że duma nie pozwoliłaby Ci oszukiwać - dodał, unosząc nieco nieobecny wzrok na Caesara, by posłać mu przyjazny uśmiech. - Dlatego, mogę Ci ufać, że nie wybierasz własnych kart z talii.
Caesar U. Badcock
Rok Nauki : I
Wiek : 15
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Kilka pieprzyków na lewym policzku, randomowe blizny/obtarcia/zadrapania
- Ooo, no, to brzmi jak fajny pomysł! Chociaż pewnie smocze karty to można byłoby i sprzedać, gdyby się powtarzały. Karciany biznes! - Zaśmiał się lekko, nieco podskakując na kanapie w ekscytacji zarówno grą, jak i rozmową, bo ciężko było mu tak po prostu wysiedzieć w miejscu. Mruknął tylko coś potakująco-wymijającego w kwestii braku możliwości, bo zakładał, że samym Reparo uda im się - albo komuś, kogo poproszą o pomoc... - doprowadzić oliverowe okulary do porządku. Dalej trochę się tym martwił, ale jednak łatwo się rozpraszał, zwłaszcza kiedy miało się okazać, że to jego karta przegrywa, a on czuje ucisk porażki na swojej szyi. - O nie... - sapnął, ciężej łapiąc powietrze, gdy już mógł to zrobić. Później zaś trzymana przez niego talia wybuchła z donośnym trzaskiem, oficjalnie podkreślając żałosny efekt nawet dla niedowidzącego Puchona. - Może to jednak ty będziesz mistrzem Durnia, co? Alboooo zrobimy zawody na to, jak najbardziej zjawiskowo przegrywać w Durniu! W tym mógłbym być serio dobry - stwierdził, próbując szybko znaleźć jakiś pozytyw, gdy tasował już karty przyjaciela. - Chcesz grać jeszcze raz? - Dopytał, nie dostrzegając cienkiej strużki dymu, która unosiła się znowu od jego rękawa.
Oliver F. Fox
Wiek : 14
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 135
C. szczególne : Nadmierna dbałość o dykcję, więc gdy się podekscytuje jego "r" może brzmieć nieco zabawnie; specyficzny, nieco niezręczny uśmiech, który prezentuje niemal cały czas; zapach jabłkowej gumy balonowej; okulary z grubymi szkłami
Wstrzymał oddech, nasłuchując dźwięków otoczenia i półobecnym, pełnym niezrozumienia spojrzeniem błądził po kolorowej plamie zwanej Caesaram, nie mając zupełnego pojęcia czemu chłopak nie informuje go o tym, który z nich przegrał drugą turę. Nagle gaspnął w zrozumieniu, przypominając sobie o tej jednej z kart, której działanie znał tylko w teorii, bo w jego własnej domowej talii nie było jej nigdy dostępnej. - Wszystko okej? - podpytał od razu, odruchowo zasłaniając się dłonią przy dźwięku wybuchających kart i zaraz już śmiał się nieco swobodniej, gdy tylko usłyszał, że Gryfonowi wciąż dopisuje humor. - No możemy, ale w sumie... - urwał, nieruchomiejąc nagle, unosząc ręce nieco w górę, gdy poczuł na swoich nogach obcy ciężar czterech łap. - C-Caesar? - jęknął cicho, czując jak panika paraliżuje go gwałtownie, bo wcale nie musiał widzieć, by wiedzieć, że zdominował go właśnie jeden z wałęsających się po szkole uczniowskich kotów. - Czemu on tu- Był huk i śmierdzi wybuchem, nie powinien chcieć...
Caesar U. Badcock
Rok Nauki : I
Wiek : 15
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Kilka pieprzyków na lewym policzku, randomowe blizny/obtarcia/zadrapania
- No nie powiem, bywało lepiej, ale w sumie nie narzekam... powinniśmy sobie tak regularnie grać, żeby poznać efekty dokładniej i zobaczyć co z nimi można robić, wiesz, spodziewać się ich i może jakoś działać przy nich? - Podrzucił, naprawdę ciekawy, czy istniał jakiś sposób na zablokowanie efektu, który chwilę temu go złapał. Nie dawał sobie tak łatwo zepsuć humoru, szczerząc się do kumpla i też zupełnie na początku nie dostrzegając, że postanowił go "zaatakować" jakiś szkolny kociak. - O nie, nie lubisz kotów? Masz alergię? - Zaniepokoił się, samemu od razu pochylając się do mruczka, żeby pokiziać go za uchem. Wydawał się dość przyjaźnie nastawiony, zresztą - gdyby nie miał ochoty na interakcje z ludźmi, to by do nich nie podchodził. - Ja to lubię zwierzaki, a koty to takie bardzo jakby podstawowe zwierzaki... bo wiesz, mało kto ma unilamę, ale już koty ma dużo osób - zmarszczył lekko brwi, nie będąc pewnym, czy nie wystarczyłoby zauważyć, że kot to zwierzę domowe. - Dobra, czekaj, może dam radę go podnieść, chociaż tak się trochę rozlał, że ja nie wiem...
Oliver F. Fox
Wiek : 14
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 135
C. szczególne : Nadmierna dbałość o dykcję, więc gdy się podekscytuje jego "r" może brzmieć nieco zabawnie; specyficzny, nieco niezręczny uśmiech, który prezentuje niemal cały czas; zapach jabłkowej gumy balonowej; okulary z grubymi szkłami
Niby słyszał Cezara, a jednak nie do końca dochodził do niego sens jego słów, nawet jeśli w stresie instynktownie próbował udawać, że jest inaczej. Mimowolnie nawet zaśmiał się w pewnym momencie, jakoś tak podświadomie zakładając, że Gryfon z pewnością powiedział coś zabawnego i właśnie wtedy w nos wleciał mu jeden z włosów kociej sierści, wymuszając na nim potężne kichnięcie, a zaraz za nim - krótki krzyk bólu, gdy kot gwałtownie zeskoczył z jego kolan, pozostawiając po sobie pieczące uczucie po wbitych pazurach. - Jejku - jęknął cicho, mrugając pospiesznie powiekami, bo choć potężne kichnięcie zdezorientowało go na chwilę, to paradoksalnie przywróciło mu też ostrość widzenia. - Może mam alergię... - przyznał z opóźnieniem, w pojedynczym kichnięciu chcąc widzieć okazję na przyszłą wymówkę w przyszłości, bo i alergia wydawała mu się dużo wygodniejszym argumentem od przyznawania się do tak żałośnie bezsensownego lęku. - Ale ogólnie to ja też lubię zwierzaki - dodał dość szybko, zerkając w cezarowe oczy, by swoim spojrzeniem zapewnić chłopaka o swojej szczerości. - No ale z kotami się jakoś nie dogaduję i nie wiem, nie podoba mi się ten dźwięk, jaki czasem wydają i to, jak uciekają od dłoni, gdy chce się je pogłaskać, albo to jak nagle potrafią uciec, jakby się zrobiło coś bardzo złego - wyrzucił z siebie nieplanowanie, im bardziej próbując przerwać, tym dalej ciągnąc swoje tłumaczenie, by w końcu zamilknąć, gdy pochwycił znów w dłoń zdobytą z czekoladowej żaby kartę. - Koty też lubię, ale... bardziej jak smoki. No wiesz, w teorii - pociągnął dalej, teraz już wyraźnie rozbawiony, by już podczas opuszczania komnaty przeczytać Caesarowi: - "Stosunkowo agresywny, ale zarazem bardziej tolerancyjny niż inne rasy. Zdarza mu się dzielić terytorium z innymi osobnikami". Brzmi znajomo, może powinienem podarować tę kartę Baby?
[zt] x2
Drake Lilac
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 218 cm
C. szczególne : Bardzo wysoki i barczysty. Praktycznie cały czas nosi na palcu pierścień tojadowy - tak na wszelki wypadek.
Sobotnie poranko-popołudnie wydawało mu się być wręcz idealne do tego żeby trochę poćwiczyć transmutację. Przyszedł tu prosto ze śniadania mając nadal kakao w termosie. Tak, teraz on też miał termos. Zakup tego przedmiotu przyszedł mu do głowy, kiedy magnetyczna klątwa sprawiła że ten należący do Brooks trafił go w twarz. I to więcej niż raz. No i poza tym zahaczył jeszcze o dormitorium żeby się przebrać i zabrać ze sobą kilka niewielkich przedmiotów które będą mogli z Leoną transmutować. No i przy okazji pianki do kakao. Jeśli zaś chodziło o puchonkę, to jakoś tak wyszło że spotkali się na śniadaniu, pogadali i mieli się spotkać w komnacie czterech domów żeby trochę wspólnie poczarować. Osobiście miał nawet pomysł jak się za to zabrać. Mogą na zmianę coś transmutować na przykład w figurkę, która musi być zabawniejsza od poprzedniej. Wszedł więc do sali, podszedł do stolika i zaczął ustawiać na nim drewniane klocki. W końcu nawet jeśli je popsują, to nie były one aż tak drogie i można było kupić nowe. Chyba że to będą tak drobne uszkodzenia, że wystarczy na nie zwykłe Reparo. Termos, dwa kubki i pianki ustawił zaraz obok. Siadając na fotelu poczuł jak coś go szczypie w tyłek. I tak jak zazwyczaj nie miałby nic przeciwko czemuś takiemu, to jednak było to dziwne gdy robił to fotel. Wstał i zerknął na czym właściwie usiadł. No i zobaczył malutki pluszak kwintopeda. Stworzenia które, o ironio, było podobno wiele lat temu transmutowanym człowiekiem. Wziął pluszaka, usiadł i położył go na swojej nodze. Później zaniesie go do pokoju skoro już się przywiązał, a umieszczenie go na kolanie będzie zdecydowanie lepsze niż brutalne gniecenie go dupą. W momencie kiedy Leo wchodziła do komnaty, delikatnie uniósł do niej rękę w geście powitania. - Cześć Leona. - Przywiać się też wypadało, nie?
Miała to do siebie, że przy posiłkach w Wielkiej Sali dosiadała się często do kompletnie randomowych osób, żeby sobie trochę pogawędzić - tego ranka jednak nie wyhaczyła nikogo nowego, a pozawracała trochę czerep Drake'owi. Cóż, nic nie mogła poradzić na to, że chłop jakoś tak zwracał na siebie uwagę - pośród tylu średniaków był niczym latarnia morska. Nie zdziwiłaby się, gdyby Opiekun Gryfonów zwoływał swoje pisklaki poleceniem "Zbiórka pod Lilacem!!!". Tak, to był zdecydowanie prawdopodobny scenariusz. Żeby na nierozgarniętą nie wyjść, wzorem Gryfona również pognała do dormitorium, żeby przebrać się z onesiowej piżamy w coś bardziej wyjściowego. Jak jeansy i zdecydowanie za duża, męska bluza po której zasuwały jak wściekłe łupduki. Leo nie była do końca pewna komu ją z dormitorium podwędziła, ale to nie miało większego znaczenia. — Hejo Lil'Drake! — Wparowała sprężystym krokiem do komnaty, od progu dostrzegając machającego ku niej Gryfona. Wyszczerzyła się do niego promiennie, widząc jak ten już szykuje im miejsce do nauki. — O kurczaki, przygotowany jesteś — zauważyła radośnie, szybko zajmując fotel naprzeciwko chłopaka. Wcisnęła się głęboko w siedzenie, podwijając nogi w górę, by rozsiąść się po turecku - ciekawskim wzrokiem ogarniając proste, drewniane klocki. Zerkała przy tym na Drake'a, jakby czekając na jakieś wyjaśnienia - póki jej zielone tęczówki nie odnalazły złożonej karteczki na rogu stolika. Sięgnęła po nią z szybkością spieprzającego złotego znicza - ledwo rozłożyła pergamin, a uderzył ją mocny zapach szałwii i palo santo. Aż zakręciło ją w nosie i kichnęła potężnie, przesłaniając buźkę przydługim rękawem bluzy. — Uh, sorki — mruknęła. — Mówiłeś... — zerknęła na kumpla, a jej żywe, radosne ślepia jakoś się rozmaślaniły, spoglądając teraz wyjątkowo miękko. — ... coś?
Drake Lilac
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 218 cm
C. szczególne : Bardzo wysoki i barczysty. Praktycznie cały czas nosi na palcu pierścień tojadowy - tak na wszelki wypadek.
Leona zdecydowanie była jedną z osób, których sama obecność działała jak jakiś energetyk. Swoją pozytywną energią wręcz emanowała i ładowała innym baterie. Dlatego też rzucił do niej uśmiech, kiedy tylko się zbliżyła.- No, zabrałem trochę drewnianych klocków żebyśmy mieli co transmutować. - W końcu lepiej jeśli będą przerabiać rzeczy, które nie są własnością szkoły. Nie będą musieli się martwić jeśli coś zniszczą przez nieudane zaklęcie.- Myślałem czy może byśmy nie spróbowali pozmieniać te klocki w różne rzeźby albo figury na zmianę. Tak żeby stworzyć coś ciekawszego niż druga osoba. - Tak, lubił zdrową rywalizację, bo ta nawet z uczenia się potrafiła zrobić coś ciekawego i przyjemnego. W międzyczasie widział jak ta piorunem złapała jakiś list i go otworzyła, a potem wyglądała jakoś tak... inaczej. -Tak... Wszystko ok? - Różdżkę już trzymał w dłoni będąc gotowym do przerobienia drewnianego klocka na coś innego. Powtórzył więc co mówił wcześniej i zabrał się za czarowanie nie orientując się nawet że jego koleżanka oberwała amortencją. -To ja zacznę. - Drewniany klocek przerobił na drewnianą figurkę lwa. Tak na początek nie zaczynał z niewiadomo czym, a i sama figurka niewiadomo jaka nie była. Mocno... Przeciętna
Jak co, to przy każdej figurce rzucamy k100. Wyższy wynik, to lepsza jakość : D @Leona A. Miller-Allen 2/6