Najczęstsze miejsce spotkań głownie studentów. W owym pomieszczeniu można znaleźć wygodne fotele nieopodal kominków, z których młodzi uwielbiają korzystać zimą. Znajduje się tu również sporych rozmiarów pianino. Wnętrze utrzymane jest w różnych barwach, od granatu, poprzez kremowy i kilka innych barw. Można tu zarówno prowadzić intymne rozmowy, jak i wpaść na wielką imprezę dla poprawy humoru, czy też jeszcze innego w zasadzie najmniej ważnego powodu. W zwykłych dniach, zwykle to właśnie tutaj studenci uczą się informacji z wykładów.
Uwaga! Możesz rzucić kostką wyłącznie jeden raz! W każdym następnym wątku, który tu rozpoczniesz, kości oraz płynące z nich straty/korzyści już Ci nie przysługują!
Spoiler:
1 - Zatapiasz się w wygodnym materiale, z którego wykonane są fotele. W pewnym momencie poczułeś nieznane uszczypnięcie w pośladek - zszokowany, kiedy to sprawdzasz, co Cię tak przestraszyło, dostrzegasz wówczas zabawkę. Jest to Kwintoped! I ten ewidentnie się do Ciebie przywiązał. Czy tego chcesz, czy też i nie, stałeś się jego nowym właścicielem. Zgłoś się po przedmiot w odpowiednim temacie.
2 - Na stoliku leżał złożony na pół kawałek papieru, który wyglądał jak gotowy do wysłania list - postanowiłeś zatem sprawdzić, co było w nim napisane lub kto miał być jego adresatem. W chwili rozłożenia pergaminu, w nozdrza uderzył Cię bardzo przyjemny, intensywny zapach. Okazało się, że był to list miłosny, a papier nasączono Amortencją - Ty natomiast stałeś się jej ofiarą, w wyniku czego pierwsza osoba, którą dostrzeżesz, będzie darzona przez Ciebie widocznym, aczkolwiek nienachalnym zauroczeniem. Efekt ten będzie się utrzymywał przez Twoje dwa następne posty.
3 - W takim miejscu może znaleźć się każdy. Dosłownie każdy - nawet przyczajony za rogiem żartowniś! Najwyraźniej wyróżniałeś się z tłumu, bowiem to Ciebie upatrzył sobie jako ofiarę. Wyciągnął różdżkę i rzucił w Ciebie zaklęcie Balvoes, przez co w środku rozmowy zaczynasz... Beczeć jak owca! Efekt ten trwa wyłącznie przez jeden post.
4 - Nie tylko studenci szukali w komnacie wspólnej odpoczynku. Nim się spostrzegłeś, na twoich kolanach znalazł się cudzy kot. Rzuć kostką: parzysta - próba dotknięcia lub pogłaskania kota skończyła się tym, że zdobywasz nowego przyjaciela! Do końca wątku zwierzę spoczywa na twoich nogach i mruczy kojąco, dzięki czemu pozbywasz się wszelkich nerwów i do końca dnia czujesz się zrelaksowany; nieparzysta - kot wyjątkowo intensywnie gubił sierść i nawet jeśli nie jesteś alergikiem, nie możesz powstrzymać kichnięcia. W efekcie futrzak zrywa się wystraszony, zostawiając na twoich udach długie zadrapania.
5 - Jeden z uczniów wyjątkowo niezdarnie zbierał rzeczy i ewakuował się ze stolika obok, przez co zawartość jego kubka wylądowała na twoim ubraniu! Na szczęście napój nie był już aż tak ciepły, co nie zmienia faktu, że zdecydowanie pozostawił na Twoim ubraniu nieprzyjemną, ciemnobrązową plamę. Nieznana osoba, cała zaczerwieniona, zdołała się wymsknąć z pomieszczenia z cichym "przepraszam", w wyniku czego musisz sam uporać się z problemem. Aby pozbyć się szpecącego wyglądu, rzuć Chłoszczyść!
6 - Grupka dziewczyn siedzących w rogu prowadziła bardzo głośną dyskusję, która dla twoich uszu była bardzo nachalna i przeszkadzała Ci w skupieniu się nad rzeczami, którymi chciałeś się zająć w komnacie. Mimo że nie chcesz słuchać ich gadania, coraz to nowe zdania docierają do Ciebie i okazuje się, że studentki pasjonowały się... Eliksirami? Udało Ci się zasłyszeć kilka bardzo ciekawych informacji i dzięki temu zdobywasz jeden punkt kuferkowy z eliksirów - zgłoś się po niego w odpowiednim temacie.
Autor
Wiadomość
Gabrielle Levasseur
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : długie, blond włosy, w okresie letnim - piegi na nosie i policzkach, tatuaż kwiatu niezapominajki na prawym obojczyku
W całym tym zauroczeniu starszym bratem koleżanki była jakaś taka dziecinna naiwność, którą jeszcze kilka lat temu charakteryzowała się Gabrielle, marząc, by w przyszłości zostać żoną Matta i mieć z nim gromadkę dzieci. Wspomnienie owych marzeń wywoływało teraz u blondynki jedynie rozbawienie, a niedorzeczność ich ciche prychnięcie. Różnica wieku, wówczas na tyle mocno widoczna całkowicie uniemożliwiała spełnienie owych fantazji, a kiedy w końcu granica między liczbami została zatarta, równie mocno zatarte zostało młodzieńcze zauroczenie. Z czasem Gabrielle zaczęła postrzegać młodego Gallaghera jako dobrego kumpla, z którym nie dość, że dobrze się dogaduje to dodatkowo może potrenować, chcąc podnieść swój poziom. Lubiła spędzać czas w towarzystwie Ślizgona, bo dzięki niemu czuła się zwyczajnie. Nie musiała z nim walczyć, mogła rozmawiać i szczerze się śmiać, nie martwiąc się, że będzie w jakiś sposób przez niego oceniana. Oczywiście fakt, iż znali się prawie połowę swojego życia dałam im swego rodzaju przyzwolenie na kąśliwe uwagi czy niewinne żarty, jednak wszystko zawsze wypowiadane było z dużym wyczuciem smaku oraz dużą dawka rozbawienia. -Ja?! Gdzież bym śmiała?! – zapytała udając zaskoczoną jego oskarżeniami, nawet teatralnie położyła dłoń w miejscu, gdzie biło jej serce, aby nadać swoim słowom odpowiedniego wydźwięku. Wobec niej samej Matt nigdy nie był w jakiś sposób złośliwy czy też nie płatał jej bardziej wyszukanych figli, czasem zdarzyło się, że była przypadkową ofiarą jego oraz Carmel żartów, lecz nigdy dotkliwie tego nie odczuła. Niemniej jednak legendy wciąż krążyły pośród zimnych murów zamku, co jakiś czas ożywając do tego stopnia, że pojawiali się swego rodzaju naśladowcy, który również pragnęli zrobić coś, co na zawsze zapisze się w kartach historii szkoły. Panienka Levasseur nie miała w najmniejszy stopniu zamiaru zanudzać Ślizgona swoimi rozterkami sercowymi, gdyż po części wydawało się jej to nie na miejscu. Dodatkowo nie chciała rozmową na nowo rozdrapywać ran, które chwile temu co dopiero zaczęły się zasklepiać, dzięki wzmożonemu wysiłkowi czy też rozmowie o przedstawieniach teatralnych, które skutecznie zajmowały jej myśli. -Dobrze, że otwarcie to przyznajesz- stwierdziła uśmiechając się do niego uroczo, po czym roześmiała się również. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że może uchodzić za ładną dziewczynę, co wynikało przede wszystkim z faktu, jakiego stworzenia krew płynie w jej żyłach, lecz nigdy nie wykorzystywała tego w relacjach z przedstawicielami płci przeciwnej. Jeżeli w jakiś sposób na nich oddziaływała, to często nieświadomie. -Pozwolić na to, by to los decydował o naszej przyszłości? – zapytała –Ten mnie bardzo nienawidzi, dlatego wolę mieć jasne plany, do których będę mogła dążyć – dodała nie czekając na odpowiedź chłopaka. Bardzo nie chciała, by to przypadek decydował o jej życiu, zwłaszcza teraz kiedy okazało się, że to co dzieje się z przypadku dla niej nigdy nie kończy się zbyt dobrze, jak chociażby sytuacja z Julianem była tu doskonałym przykładem. Dodatkowo w przyszłości chciała zająć się tym, co będzie jej sprawiało radość, z czego czuć będzie dumę i satysfakcje, a nie popadać w rutynę, która powoli doprowadzać będzie ją do szaleństwa. Spojrzała na niego z wyraźnym zaintrygowaniem wymalowanym w zielonych tęczówkach, kiedy napomknął o wspólnym biznesie. Nigdy nie brała chociażby pod uwagę, by otworzyć coś własnego, wynikało to zapewne z faktu, że zwyczajnie nie miała pomysłu na biznes, ani środków które mogłaby na niego przeznaczyć. -Biznes? Masz jakiś konkretny na myśli? – zapytała wyraźnie zainteresowana tym pomysłem, nawet jeżeli propozycja te zawierała w sobie nutę żartu. Matt wydawał się dobrym materiałem na wspólnika, dzięki jego charyzmie oraz jej urokowi osobistemu mogli odnieść sukces. -W takim razie jesteśmy umówieni, a właściwie masz już plany na wakacje? – zapytała nagle, kiedy do głowy wpadł jej pomysł, aby Matt odwiedził ją we Francji, dodatkowo czekało ją jeszcze przyjęcie z okazji urodzin i dobrze byłoby mieć przy sobie kogoś takiego jak on. Zapewne za niecały miesiąc będzie i tak zmuszona powysyłać zaproszenie na to, jakże ważne wydarzenie, a czuła iż lepiej jeśli Ślizgona zaprosi osobiście. Roześmiała się w ten charakterystyczny dla siebie sposób, kiedy to perlisty śmiech unosił się w powietrzu ściągając na nich niechciane spojrzenia, zasłoniła dłonią usta, opanowując się trochę. -Jasne, że idealna- odparła, choć i ona miała wątpliwości czy taka randka w ich wypadku byłaby dobrym pomysłem. Wspólne wyjście - owszem, randka – zdecydowanie nie.
Matthew C. Gallagher
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : zawadiacki uśmiech, podczas którego jego prawa brew zawsze unosi się nieco wyżej niż lewa; dołeczki w policzkach
Miał bardzo podobne odczucia do tej relacji, co i sama Gabrielle. Lubił spędzać czas w towarzystwie Puchonki, bo nie musiał przy niej udawać kogoś, kim nie jest. Nie musiał też się pilnować, by nie powiedzieć czegoś niestosownego. Znali się na tyle długo, że jakikolwiek przytyk czy kąśliwa uwaga była potraktowana przez drugie jako żart, a dzięki temu nikt się na nikogo nie obrażał. Doceniał jej towarzystwo, bo niewiele było takich osób, które miały luźne podejście do życia i nie spinały się o wszystko. Dodatkowym plusem było to, że mieli podobne zainteresowania, jak chociażby gra w quidditcha, a tym samym wydawało się, że tworzą idealnie zgrany duet. Zabawne, bo jeszcze parę lat temu prawdopodobnie nie przeszłoby mu to nawet przez myśl. Nie oszukujmy się, różnica wieku sprawiała, że koleżanki swojej siostry traktował z lekki pobłażaniem, nawet jeśli darzył je sympatią. Teraz jednak, kiedy ta różnica się zatarła, potrafił w pełni czerpać ze wspaniałej przyjaźni, traktując młodą Levasseur na równi ze sobą. Właściwie uważał nawet, że jest od niego mądrzejsza, choć na głos raczej by tego nie przyznał. - Jakoś Ci nie ufam. – Westchnął ciężko, ale już po chwili na jego twarzy widać było szeroki uśmiech. Bawiły go jej teatralne gesty. Wczuła się w rolę znakomicie, ale miał wrażenie, że dziewczęta o wiele lepiej się właśnie w takich aktorskich podrygach czuły. A czy sobie z niej kiedyś żartował? Nie pamiętał, być może, ale na pewno nigdy nie miał na celu urażenia jej uczuć i miał nadzieję, że nie pozostawił po sobie żadnej traumy. W końcu już dawno wyrósł z tych złośliwości. - A mam jakieś wyjście? – Tym razem to on pozwolił sobie na małą kąśliwość, mimo że faktycznie uważał Gabrielle za niezwykle piękną dziewczynę; choć chyba nie zdawał sobie nawet sprawy z tego, jaka krew płynie w jej żyłach. Być może kiedyś się o tym dowiedział, ale nawet jeśli, to kompletnie o tym zapomniał. Wyglądało więc na to, że rzeczywiście Francuska wcale nie wykorzystywała celowo swojego daru. Czego by jednak nie powiedzieć, była przekonującą osobą, więc bardzo możliwe, że nieświadomie genetyka wpływała na jej podejście do ludzi. - Wiesz, to dość ryzykowne, ale nieraz los potrafi też przynieść dobre rozwiązania. Nie sądzę, żeby Cię nienawidził. Spójrz nawet, jesteś ładną, mądrą dziewczyną. Wiele osób nie ma nawet i tego. Myślę, że nie powinnaś się przesadnie przejmować tym, co będzie, a raczej cieszyć się chwilą. – Rozumiał, co czuje, bo taka niewiedza i niezdecydowanie niekiedy potrafiły być wykańczające. Gabe miała jednak takie warunki, o których wielu mogło tylko pomarzyć. Naprawdę więc uważał, że nie ma powodów, żeby się zamartwiać, bo nie znał osoby, o której mógłby z taką pewnością powiedzieć, że poradzi sobie w życiu. - Ja wiem? W naszym przypadku najrozsądniejsze byłoby chyba otworzenie sklepu ze sprzętem miotlarskim i gadżetami quidditchowymi. W końcu dobrze się na tym znamy. – Odpowiedział na pytanie a propos własnego biznesu. Wcześniej nigdy o tym nie myślał, jeśli już to nie na poważnie. Ale z drugiej strony… jego przyjaciółka była o wiele bardziej ogarnięta od niego i być może nie byłby to wcale taki głupi pomysł. Francuska miałaby wówczas baczenie na sprawy bieżące, a on swym szelmowskim uśmiechem zachęcałby klientów do zakupów. Prawdę powiedziawszy mogłoby się to udać. - Hmm… w sumie jeszcze o tym nie myślałem, ale dobre pytanie. Najpierw szkolna wycieczka, ale może w sierpniu pogadamy ze znajomymi i wybierzemy gdzieś całą ekipą? Zagadałbym oczywiście do Carmel, Jeremy’ego, Emily, Toma. Ty też mogłabyś oczywiście zaprosić kogo chcesz. – Zaczął intensywnie myśleć nad tym, co byłoby dla nich wszystkich najlepsze. – Musielibyśmy się tylko zastanowić nad terminem i miejscem. Może gdzieś, gdzie są plaże i czyściutka woda? – Dodał zaraz, niestety nie myśląc nawet o jej urodzinach. Było do nich daleko, zapytała o wakacje, więc po prostu nie przyszło mu do głowy, że może coś planować. Na pewno jednak nie ominąłby tak ważnego wydarzenia. - No to trzeba się umówić. Może niekoniecznie na Wściekłe psidwaki, bo nie wiadomo kiedy będą to grali, ale możemy pójść na jakąś sztukę… albo wiem! Może na pizzę? – To był ten moment, kiedy jego głowa przepełniła się już pomysłami, które wystrzeliwały następnie z jego ust z prędkością karabinu maszynowego. Miało to swoje plusy, bo nie można było się przy nim nudzić, ale nieraz z kolei trudno było ustalić coś konkretnego.
Gabrielle Levasseur
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : długie, blond włosy, w okresie letnim - piegi na nosie i policzkach, tatuaż kwiatu niezapominajki na prawym obojczyku
Uśmiechnęła się niewinnie do chłopaka, w odpowiedzi wzruszając jedynie ramionami. Zupełnie jakby próbowała owe słowa owiać cieniem tajemnicy, tak by chłopak mimo wszystko pozostaw nieświadomy jej postawy. Nie było to nad wyraz trudne, jak każda kobieta Gabrielle potrafiła odegrać odpowiednio rolę, chociaż rzadko używała tej umiejętności. Panienka Levasseur należała do osób, które nie lubiły gierek, a już na pewno gardziła kłamstwem, dlatego zawsze starała się być szczera wobec drugiej osoby. Zdawała sobie sprawę z tego, że prawda potrafi ranić, lecz wyznana w odpowiedni sposób potrafi nieść mniej zniszczeń niż najpiękniejsze kłamstwo. - Obawiam się, że nie - odpowiedziała z wyraźną pewnością w głosie, chociaż mimo wieku nadal do nie do końca zdawała sobie sprawę z tego, jak piękną dziewczyną jest. Wielokrotnie miała okazję słyszeć komplementy skierowane właśnie do niej, lecz najczęściej puszczała je mimo uszu lub zwyczajnie obracała w żart. Można powiedzieć ich w relacjach damsko-męskich dopiero zaczynała raczkować, kiedy jej koleżanki miały już pierwsze randki i pocałunki za sobą. Gabrielle wobec chłopców miała pewne wymagania, które właściwie wynikały z romantycznej duszy dziewczyny. Była jeszcze nieco naiwna, nie zdając sobie sprawy, że romanse, w których tak się zaczytywała nie zawsze będą miały swoje odzwierciedlenie w rzeczywistości. - To prawda, chociaż ostatnio odnoszę nieodparte wrażenie, że ten los to mnie jednak nienawidzi - odpowiedziała śmiejąc się nieco nerwowo, choć właściwie mówiła prawdę. Ostatnimi czasy nic jej nie wychodziło, dlatego mając chwilę wytchnienia u boku Matta czuła się naprawdę dobrze. - Dlatego średnio widzi mi się całkowity brak kontroli. Zwłaszcza, że podobno kobiety w mojej rodzinie lubią wszystko kontrolować - dodała z lekkim rozbawieniem na końcu, aby przypadkiem nie zachwiać lekkiej atmosfery jaka między nimi panowała. Nie skomentowała jego twierdzenia, że jest ładna, jej policzki zrobiły to za nią, przybierając różowy kolor. Nie potrafiła zapanować na tym odruchem swojego ciała nawet jeśli owe słowa padały z ust dobrego kumpla. Nadal była sfrustrowana tym, że nie wie co chce robić w przyszłości, jednak miała jeszcze trochę czasu zanim takową decyzję podejmie, a może los w końcu się do niej uśmiechnie? - Wiesz co? To wcale nie jest taki głupi pomysł, możemy nad tym pomyśleć w najbliższym czasie, choć na chwilę obecną moje finanse są dość ograniczone - przyznała niechętnie, jednocześnie rozważając by podjąć jakąś pracę, która mogłaby podreperować jej budżet, przy okazji pozwalając odłożyć kilka galeonów. Może podjęłaby się występów? - Kiedyś myślałam o założeniu zespołu, ale ciężko znaleźć jego członków - rzuciła bez większego namysłu, chociaż temat ten poruszała z Holdenem, niestety od jakiegoś czasu nie miała z nim żadnego kontaktu. Fakt ten martwił dziewczynę,lecz zdążyła poznać go na tyle, by wiedzieć iż potrafi on zniknąć na jakiś czas, a później wrócić jakby nigdy nic. - Też jedziesz na szkolną wycieczkę?! Ale super, myślę że może być naprawdę fajnie. Ostatnio podczas ferii też było super - oznajmiła uśmiechając się szeroko na samo wspomnienie zimowego wyjazdu. W głosie blondynki usłyszeć można było entuzjazm, który był bardzo autentyczny, zaś ona sama aż podskakiwała w swoim fotelu. - Możemy wybrać się do posiadłości moich dziadków. - zaproponowała - Bo właściwe muszę tam jechać… Nie pytaj nawet - machnęła ręką widząc pytając spojrzenie Matta, wzdychając przy tym głośno. Nadal wisiała nad nią wizja odtańczenia głupiego tańcu, do którego nijak nie potrafiła się zabrać. - Pizze? - powtórzyła, zaś na samo wspomnienie pysznego ciasta z sosem pomidorowym i mnóstwem sera zaburczało jej w brzuchu, na tyle głośno, że Ślizgon mógł je usłyszeć - To chyba oznacza zgodę - zaśmiała się.
Matthew C. Gallagher
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : zawadiacki uśmiech, podczas którego jego prawa brew zawsze unosi się nieco wyżej niż lewa; dołeczki w policzkach
Właściwie to, że Gabrielle miała romantyczną duszę i bywała może nieco naiwna wcale nie było żadnym minusem. To prawda, że romansidła nie zawsze wyglądały tak pięknie i idealnie w rzeczywistości, ale dobrze było stawiać pewne wymagania i mieć marzenia, do których się dążyło. Było to z pewnością lepsze podejście niż akceptowanie wszystkiego mimo swej woli czy radowanie się bylejakością. Nieraz trzeba było poczekać trochę dłużej na swoje szczęście, ale czy nie było to warte poświęcenia? - Myślę, że przesadzasz. Każdy ma nieraz gorszy okres. Mnie ugryzł langustnik ladaco, pamiętasz? – Pozwolił sobie zażartować, próbując tym samym pocieszyć swoją koleżankę. Rozumiał ją. Sam też był wściekły, kiedy coś mu przez dłuższy czas nie wychodziło, ale przecież nie oznaczało to jeszcze, że trzeba się poddać. Wręcz przeciwnie, należało walczyć do ostatniej kropli krwi o lepsze jutro. - To akurat dobrze. W sensie kontrola jest dobra, ale nieraz trzeba ją na chwilę stracić. Nie przejmuj się, na pewno ją niedługo odzyskasz. Kto inny, jak nie Ty? – Dodał zaraz, uśmiechając się do Puchonki. Oczywiście pech nadal go prześladował, więc kiedy tylko ruszył ręką, boleśnie uderzył się łokciem o drewniany element fotela. Syknął niczym wąż, ale na szczęście po chwili było już po wszystkim. - Daj spokój, galeony kompletnie się mnie nie trzymają. Nijak nie mogę uzbierać na nową miotłę. – Westchnął, kiedy Francuzka wspomniała o ograniczonych funduszach. Wspólny biznes może i był dobrym planem, ale zdecydowanie musieli z nim poczekać. Póki co chyba nie było jednak sensu się tym przejmować. Mieli przecież przed sobą wakacje, a odpoczynek po ciężkim roku szkolnym też z pewnością im się należał. - Niedawno zacząłem uczyć się gry na saksofonie, ale chyba nie chciałabyś mnie widzieć w swoim zespole. Topornie to idzie… chociaż kto wie, może do czasu, kiedy go założysz, nadrobię zaległości. – Nie skłamał. Pożyczył mugolski instrument od kolegi, ale wiadomo, że nie była to prosta umiejętność i potrzeba było czasu, żeby nabrał do tego wprawy. O dziwo jednak, miał sporą motywację, więc wierzył, że niedługo będzie już w stanie zagrać cokolwiek składnego. - No mam nadzieję, że zorganizują nam parę fajnych atrakcji, a odwiedziny u Twoich dziadków też brzmią w porządku. Trzeba skorzystać z wolnego czasu i trochę pozwiedzać. – Miał nadzieję, że faktycznie uda im się podczas wakacji zrealizować te wszystkie ambitne plany. Póki co jednak trzeba było zaspokoić potrzeby niższego rzędu, o których przypomniało im wymowne burczenie w brzuchu Gabe. - No to chodźmy. – Rzucił więc tylko krótko, wskazując dziewczynie gestem dłoni, aby poszła za nim. Nie miał zielonego pojęcia jaki lokal wybiorą, ale czy miało to jakiekolwiek znaczenie? W Hogsmeade aż się od nich roiło, więc ostatecznie zaczął kierować się właśnie w stronę tego miasteczka.
Caelestine częściej przebywała w Pokoju Wspólnym, gdzie czasem wpadała na innych członków swojej rodziny. Ponieważ żaden z nich nie należał do Hufflepuffu musiała znosić towarzystwo innych osób. Niemniej we Wspólnej Komnacie bywała znacznie rzadziej. Roiło się tu od studentów ze starszych roczników. Pewniej czuła się wśród klas młodszych. Szczególnie pierwszaków i drugoklasistów. Tutaj... miała wrażenie, jakby pakowała się w paszczę Lwa (szczególnie, ze Gryfonów było tu całkiem sporo). Skoro już jednak tu weszła, nie była przekonana, żeby od razu cofać się z powrotem do wyjścia. Takie zachowania budziły niepotrzebne zainteresowanie osób znajdujących się w pomieszczeniu, dlatego przysiadła na wolnostojącym fotelu, wyciągając z torby szkicownik i chociaż nie wiedziała jeszcze co narysować, wzrok utkwiła na kartkach, udając, że jest zajęta. Nie chciała ryzykować, że ewentualnie ktoś postanowi zająć jej czas, jeśli wyglądałaby na nie dość zaabsorbowaną na własnych czynnościach. Nie potrafiła się jednak skoncentrować na rysunku. Cały czas dochodziły ją rozmowy starszoklasistek omawiających ostatnią lekcję Eliksirów. Zagryzła wargę, szukając w sobie energii, żeby zmusić je do milczenia, ale żaden dobry argument, aby uciszyć osoby starsze od siebie, nie przychodził jej do głowy. Dlatego w końcu podniosła torbę i przesiadła się. W pomieszczeniu było dość tłoczno. Nie znała nikogo. Prawie nikogo. @Jeremy Dunbar siedział na jedynej kanapie zajętej tylko w połowie przez niego. Uniknęła go jednak spojrzeniem, chowając się za wyższym Ślizgonem i wspięła się na palce, żeby znaleźć lepsze miejsce do siedzenia. Jerra pamiętała jako najgłośniejszego w klasie i jako prześladowcę Pana Fircyka. Aby zbliżyła się do jego kanapy, potrzebowała dużej motywacji. Znalazła ją dopiero kiedy starsze Ślizgonki wskazały ją sobie palcami, widocznie szybko podłapując, że Celeste przyszła tu sama. Była łatwą ofiarą do kpin i żartów, dlatego zaczerpnęła głęboko powietrza, chwilę jeszcze wahając się z decyzją, ale w końcu dosiadła się do Dunbara. W milczeniu, mając nadzieję, że w ogóle jej nie zauważy. Pomimo, ze ciężko było nie dostrzec jej rudych pasm włosów, nawet spiętych w luźny warkocz. Ponadto Cassius postarał się, żeby Celeste była bardziej widoczna, sukcesywnie pozbywając ją guzików w koszuli ze szkolnego mundurka, przez co zmuszona była spiąć go pod szyją ozdobną broszką.
Być może Jeremy Dunbar nie wyglądał na osobę skłonną uczyć się w chwili, kiedy za oknem świeci słońce, a zieleń błoni wabi. Miał dwa okienka między wykładami, a więc uznał, że nie opłaca mu się wracać do Hogsmeade, bo gdy tylko usiądzie i się rozleniwi, to będzie musiał wstawać i się zbierać. Nie chciało mu się, zwyczajnie. Przepchał się zatem wśród tłumu studentów i zajął kanapę, aby nikt go przypadkiem nie uprzedził. Lubił to miejsce i nie zamierzał z niego zrezygnować na rzecz jakichś tam twardych krzeseł. Usadowił się na połowie kanapy, zrzucił ze stóp buty, wyciągnął jakieś trzydzieści luźno rzuconych kartek - notatek zapisanych jego pokracznym pismem - próbował je opanować i ułożyć, kiedy nagle coś go uszczypnęło. Zaklął głośno, na co ścienny portret się mocno oburzył, poderwał się i zobaczył krnąbrną zabawkę. - Zmiataj stąd. Salon dla dzieciaków jest gdzie indziej. - chwycił pluszaka i rzucił go gdzieś nad głowami Ślizgonek. Usiadł z powrotem i odnalazł rozdziały o eliksirach uzdrawiających tworzonych na uniwersalnej bazie wykorzystywanej do przygotowania chociażby tych wzmacniających. Planował wieczorem usiąść w kawalerce i pobawić się w eliksirowara, bo szczerze powiedziawszy, bardzo stęsknił się za zapachem eliksirów. Zabawka po chwili wróciła i przez dobre kilkanaście minut przeszkadzała Jerry'emu w koncentracji, co komentował mamrotanymi bluzgami. Właśnie przymierzał się do rzutu nim, gdy ktoś obok niego usiadł. - Oooo, ja wiem jak masz na imię. Chwila. Spróbuje je wymówić po ludzku. Caelastine? Masz jakiś skrót? Pseudonim? Czy mam wymyślić? - odwrócił się do niej przodem, siadając na swojej stopie. Dzierżąc upierdliwego pluszaka wycelował i rzucił nim w portret. - Oj, celowałem obok! - zawołał robiąc na sekundę skwaszoną minę na myśl jak bardzo dzisiaj wkurzał obrazy. Kartki położył przed sobą, a te oczywiście rozrzuciły się wokół, nawet na dywanie. Chyba dawno nie kupował zwyczajnego zeszytu… a może nigdy takowego nie miał? Bywał zbyt roztrzepany aby o tym pamiętać. W pewnym momencie wsunął dwa palce do ust i zagwizdał, a z jego plecaka rzuconego w przeciwległy kąt salonu, wydostało się napalone samopiszące pióro. Tuż za nim gnał w jego stronę pluszowy kwintoped, co Jeremy skomentował eleganckim facepalmem. - Chcesz może narwaną i niewyżytą emocjonalnie zabawkę? - zapytał Puchonce i posłał jej rozbrajająco- błagalny uśmiech. Dopiero gdy w końcu popatrzył na nią dłużej niż kilka sekund zauważył śmieszną broszkę przy szyi zamiast normalnego krawata. Uśmiechnął się rozbawiony na kilka sekund widząc nietypowy element stroju, a i zdał sobie sprawę, że kuzynka Elijaha nie jest jeszcze studentką, a tu przyszła siedzieć. Czyżby zdesperowana czy kogoś szukała? Nie przychodziłaby tu z książką. Lekko nachylił się w jej stronę i zniżył głos do szeptu. - To salon studenciaków, szukasz Elijaha? - zapytał i chwycił szarżującego kwintopeda, który chciał zniszczyć lewitujące samopiszące pióro.
Jej nadzieje, że nie została zauważona spaliły się na niczym, kiedy Jeremy spojrzał wprost w jej kierunku, zanim cisnął zabawką w obraz. Mimochodem podążyła spojrzeniem za tym ruchem, nieco zainteresowana kierunkiem jego lotu. Słowa Dunbara skutecznie skupiły jednak z powrotem jej uwagę na nim. — Caelestine — wtrąciła się, bo źle wymówił jej imię. Specjalnie, albo zupełnym przypadkiem. Była w stanie w ten przypadek uwierzyć, to nie było jedno z najprostszych imion. Najczęściej upraszczano je po prostu do Celestine. Z tego samego powodu większość osób wołało na nią po prostu… — Celeste — powiedziała mu, bo obawiała się zdawać się na jego intuicję. Wyprostowała się, bo zdążyła rozłożyć szkicownik na kolanach, ale nie sądziła, że naprawdę uda jej się coś narysować. Drgnęła wyraźnie, kiedy gwizdnął niespodziewanie, a kiedy w ich kierunku zaczęło mknąć Samopiszące Pióro, docisnęła się plecami do kanapy. Miała pewne nieprzyjemne wspomnienie z tego typu piórami. Jedno z nich prawie wydłubało jej oko, dlatego teraz oddychała niespokojnie, winiąc za to Jeremy’ego. Nic dziwnego, że kiedy w końcu się odezwała, przezwyciężając nagłą suchość w ustach, mruknęła nieprzyjemnie, pomimo, że jej twarz, jak zawsze nie wyrażała nieprzyjemnych emocji: — Nie chcę. Wygląda na to, że trafiłeś na swoją drugą połówkę. Narwana i niewyżyta… brzmiało zupełnie jakby mówił o samym sobie. Jednak zrobiło jej się trochę głupio, kiedy uśmiechnął się do niej w sposób, który sprawiał, że poczuła, że oceniłą go za szybko i zbyt negatywnie. To wrażenie opuściło ją bardzo szybko, bo już wtedy, kiedy pochylił się w jej kierunku. Odchyliła się do tyłu, nie czując się dobrze, kiedy chłopak znajdował się tak blisko. Uniosła swój szkicownik w górę, odgradzając się nim od niego, a na wspomnienie Elijaha, dłonie jej zadrżały w powietrzu. Zacisnęła palce na twardej oprawie trzymanego zeszytu i… zanim się nad tym zastanowiła uderzyła go nim w pierś. — Odsuń się — nie była jednak pewna, czy teraz bardziej zaniepokoiła ją jego bliskość, czy wspomnienie kuzyna — Dlaczego Elijah? Mówił ci coś? — Może, że mnie nie lubi? Spuściła głowę, przytulając szkicownik do swojej piersi. Zaraz jednak zmieniła bieg tej dyskusji, uznając, że zdradzanie niepewności wobec relacji z Elijahem wydaje się zbyt otwarte, a Jerr wydawał się zbyt mało godny zaufania, żeby się z nim takim wahaniem dzielić. — Nie. Tak naprawdę to wspólny salon. Tylko studenci okrzyknęli go własnym, spławiając z niego uczniów. Jesteś jednym z tych studentów? Patrząc po tym, jak znęcał się nad biednym kwintopedem i jak nasyłał na uczniów Samopiszące Pióra, była w stanie w to uwierzyć...
Jeremy Dunbar
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 179
C. szczególne : Ruchome tatuaże na prawym ramieniu, wyszczerz na gębie, kocia sierść na ubraniu, zapach gumy balonowej.
Nie zdawał sobie sprawy, że wypowiedział jej imię niepoprawnie, a zatem był niewinny. Zapisał sobie w pamięci skrót - Celeste - akceptując jego brzmienie od razu. Znacznie łatwiej będzie zwracać się do niej w ten sposób, a więc na potwierdzenie skinął głową. Popatrzył na zabawkę z uniesionymi brwiami. - Czyli według ciebie jestem miękki i trzeba mnie przytulać? Okej, chyba go jednak zatrzymam, jeśli mam być rozpieszczany. - może był to przytyk, jednak Jeremy obrócił go na swoją korzyść - jak większość zaczepek kierowanych w jego stronę. Mógł dzięki temu się wyszczerzyć i posłać Puchonce znaczące spojrzenie. Elijah miał naprawdę ładne kuzynki, to musiał mu przyznać. Siostry również, ale tych chyba bałby się podrywać. To nie tak, że miałby się obawiać czegokolwiek ze strony przyjaciela. Wyznawał zasadę, że siostry najlepszych kumpli są poniekąd nietykalne. Dopiero gdy go uderzyła zeszytem zauważył jak przylepiła się do kanapy, odsuwała się i zasłaniała ilekroć się ruszył. - Przecież nie siedzę blisko, o co chodzi? Z kanapy nie zejdę, ani mi się śni. Byłem tu pierwszy. - na potwierdzenie swoich słów usadowił się wygodniej, a kwintopeda wcisnął między poduszki kanapy. Popiskiwał, wierzgał, jednak szybko został zapomniany przez swojego nieproszonego właściciela. - Dlatego, że to mój kumpel i wszyscy mi się z nim kojarzycie. To jego pierwszego poznałem z całej waszej milionowej rodziny. - zwróciła jego uwagę gdy tak ukrywała spojrzenie, jak drżała ilekroć pokonał te dwa cale odległości w jej kierunku. To chyba oznaczało, że nie jest typem flirciary, a z tego rodzaju spokojnych i cichych, czyli przeciwieństwa Jeremy'ego. Odsunął kartki, a gdy samopiszące pióro dźgnęło go w policzek nakazał mu zrobić szlaczki na kartkach dopóki nie skończy rozmawiać. - Nie, skąd. Jesteś niecodziennym widokiem. - wyrwane z kontekstu było świetnym komplementem, którego był doskonale świadomy. W końcu powiódł wzrokiem do zeszytu, za którym się schowała. Przypomniał sobie, że się z nim nie rozstawała. - To co z tym moim rysunkiem? Czym mam płacić? Kasą czy wolisz inne sposoby? - uśmiechnął się rozbrajając, celowo podsyłając w wypowiedzi różnorakie dna. Ciekaw był czy ma do czynienia z dziewczyną, co się rumieni przy niektórych zaczepkach. Skrzata nie będzie przepraszał, to poniżej jego godności poza tym czuł się pokrzywdzony przez niego. Położył łokieć na oparciu kanapy, a jego ciemne ślepia przyglądały się wesoło Puchonce. Jak to jest, że Elijah ma rudą kuzynkę?
— Nie to… — powiedziałam, chciała skończyć, ale chyba nie było sensu się kłócić, dlatego zamknęła usta, bo chłopak gotów byłby każde jej słowo użyć przeciwko niej. Zamiast tego spojrzała na niego z wyrzutem wypisanych w tęczówkach szaro-zielonych oczu. Tym razem nie zareagowała na jego uśmiech, doszukując się w nim nuty złośliwości. Tiara na pewno się nie pomyliła? Nie chciała go przydzielić do Slytherinu? Nie ujmując Ślizgonom. Swojego brata uważała na przykład za bardzo przyjazną osobę – nie mogła wiedzieć, że nie wobec wszystkich zachowuje się tak samo, jak w stosunku do niej. — W porządku. Bądź rozpieszczany — westchnęła w końcu, bo nie przeszkadzało jej to tak długo, jak długo jej do tego nie mieszał. Jeśli planował żyć w swoim świecie fantazji, nie stała mu na drodze. Nie sądziła, żeby kwintoped mu w tym pomógł, ale jeśli tak uważał… Odetchnęła, bo chociaż twierdził, że nie siedzi blisko, komfortowo czułaby się dopiero wtedy, gdyby w istocie, znalazł sobie inną kanapę. Miał jednak rację, że on zajął ją pierwszy, dlatego posłała mu tylko przelotne spojrzenie i poprawiła się na swoim miejscu, podciągając nogi do góry. Siadła po turecku, jak zawsze, kiedy nie czuła się swobodnie, chowając się za swoją sztuką. Dlatego ostatecznie położyła zeszyt na jednym udzie, wracając do przerwanego szkicu. Kartka jednak była póki co pusta, a jej dłoń zawieszona w powietrzu nad nią. — Wszyscy? — kojarzyła mu się z Elijahem i resztą rodziny? Kącik jej ust drgnął w ledwie dostrzegalnym uśmiechu. Rzadko kiedy dawała jakikolwiek sygnał rozbawienia, więc mógł to uznać za duży sukces, że wywołał chociaż lekkie drgnięcie jej warg. Zaraz jednak zagryzła jej kącik, rzucając w niepamięć ten gest. Co stało się tym prostsze, kiedy nazwał ją… niecodzienną? Miał rację. Była jedną z tych osób, które łatwo czerwieniały na twarzy, wbrew jego założeniu i temu, jak to wyglądało, jej twarz oblał rumieniec nie skrępowania, choć przez łagodne rysy twarzy i brak zdecydowania w spojrzeniu, tak mogło się wydawać. Tak naprawdę poczuła się dotknięta i urażona. Ktoś, kto jak ona całe życie próbuje trzymać się w cieniu, źle znosi nazywanie go niecodziennym. Miała ochotę zaprzeczyć, ale zamiast tego, ku swojemu zdziwieniu, patrząc na niego przelotnie, naszkicowała coś szybko na kartce papieru. Szybki rysunek na kolanie, wręczyła mu niewiele po skończonym przez niego pytaniu. — Według życzenia. Dla ciebie. Rysunek należał teraz do niego. Skrzyżowała z nim spojrzenie, czego normalnie by nie zrobiła, gdyby właśnie jej nie zezłościł. Ale wyciągając do niego rękę i patrząc na niego twarz, kiedy akurat się TAK uśmiechał, wyglądała no mocno skrępowaną jego towarzystwem. Błąd. Czy mógł ją bardziej zeźlić? Mógł, bo kiedy oparł łokieć na kanapie, zdawał się jeszcze bardziej rozluźniony i jeszcze bardziej dominujący w rozmowie, przez co wyciągnęłą kwintopeda z pomiędzy przerwy w poduszkach i wystawiła mu go przed twarz. Pluszowy stwór Włochatego McBoona objął twarz Dunbara wszystkimi swoimi pięcioma odnogami. Przez odetchnięcie ulgi, że pluszak zasłonił chłopakowi twarz, Celeste wyraziłą sympatię do tego miśka. Oprócz tego jednak, zastanowiła się, jakim cudem może istnieć tak obleśna, paskudna maskotka. Przez swoją wrażliwość na rzeczy piękne, skrzywiła się w duchu, otwarcie jedynie nieco marszcząc nos. — Jakie inne sposoby? Wbrew założeniu Jerra, Caelestine była zbyt mało spaczona przez brudną rzeczywistość, żeby załapać drugie dno jego wypowiedzi.
Jeremy Dunbar
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 179
C. szczególne : Ruchome tatuaże na prawym ramieniu, wyszczerz na gębie, kocia sierść na ubraniu, zapach gumy balonowej.
Czuł się obserwowany, a więc uniósł wyżej brodę i przywołał na usta pocieszny uśmiech. Nie zauważył absolutnie, aby miała go o cokolwiek złego podejrzewać. Debatował sam ze sobą na temat urodziwych kuzynek Elijaha, a więc gdzieżby miał się skoncentrować na mimice Celestine? Miał zbyt roztrzepaną naturę, poza tym dbał o nienaganny uśmiech na ustach, jak i o wyczuwalną energię bijącą z każdego jego ruchu. Zdecydowanie wolał pogodne towarzystwo, bowiem jeśli ktoś obok był smutny czy przygnębiony, nieopatrznie zmuszał Jeremy'ego do myślenia o własnych bolączkach, z którymi totalnie sobie nie radził. - No ba. Widzę jedną z jego kuzynek i od razu pojawia się myśl... - postukał wymownie palcem w skroń - ... że to niemożliwe, by nie miały w sobie krwi wili, bo takie są piękne. Siostry, kuzynki... wy to wszyscy jesteście modele, choć właśnie przed sekundą zastanawiałem się jak to możliwe, że wybiłaś się w tych blondach rudymi włosami. Gen blondu musiał przegrać, co? - szczodrze podzielił się swoimi przemyśleniami, nie mając absolutnie wrażenia, że mógłby niechcący wpędzić ją w zakłopotanie. Nie pojmował czemu siedziała taka zmieszana, bez uśmiechu, chyba była nawet spięta, jeśli dobrze odczytywał sygnały jej ciała. Mieli dobry dzień, wspaniałe towarzystwo, przerywane jedynie obecnością upierdliwego pluszaka, studenci jakoś wysypywali się z pokoju, zapewne idąc do Wielkiej Sali, by się najeść. Widząc rumieniec przyznał sobie w myślach rację. Nie będzie nazywać jej "szarą myszką", bowiem zewnętrznie do nie pasowała do tego określenia. Miała spokojny temperament, a więc nic dziwnego, że wyraźnie odczuwał swój własny, ognisty. Ucieszony jak nigdy sięgnął po obrazek, a widząc jego treść wybuchnął śmiechem. Takim naturalnym, rozbawionym, a gdy Jeremy śmiał się, to śmiało się całe jego ciało. - Dzięki! Skopiuję to i porozwieszam na trybunach przed jakimś meczem, zależy komu będę kibicować, to przeciwna drużyna będzie mieć problem z moralami. - i znów się roześmiał, zerkając na ruchomy szkic. Postanowił opublikować go na wizbooku, jak i podzielić się jego istnieniem z połową Hogwartu. Nie dał sobie utrzeć nosa, nie odebrał jej zachowania jako kontrataku za urażenie, którego nie był nawet świadom. Uznał, że Celestine jest poniekąd zabawna, ale w swój własny, oryginalny sposób. Złożył rysunek na pół, z pomocą różdżki zawołał plecak - tak, miał lenia, po co podnosić się i przemieszczać przez te kilka metrów? - i wsunął starannie rysunek w podręcznik od uzdrawiania standardowego. Zajęty suszeniem zębów nie zauważył, że Puchonka coś knuje. Już po chwili z jego gardła wydostał się zduszony jęk, gdy wcisnęła mu pluszaka prosto na twarz. Obiema dłońmi mocował się z nim chwilę i odrywał od twarzy, a gdy już to zrobił popatrzył na dziewczynę z przymrużonymi oczami. Nieładne zagranie. Nie wpasowało się w jego humor, przez co wycelował kraniec różdżki w pluszaka, pociął dwie macki zwyczajnym niemym "Diffindo" i wyrzucił stękającą maskotkę za plecy. Miał już jej dosyć, powinien wcześniej się z nią uporać. - Raczej nieaktualne, bo ja tu cię próbuję rozerwać, a ty mi odwalasz takie rzeczy. - potrząsnął głowę i wyraźnie spuścił z tonu, bo skoro nie miała humoru na jego towarzystwo, to też nie zamierzał na siłę domagać się jej atencji. Usiadł z powrotem plecami do oparcia, a stopy pozbawione butów położył na drewnianym stoliku. Sięgnął po rozrzucone kartki i kontynuował sortowanie ich. - Czego ty się tam już uczysz drugiego tygodnia września? Toć to jeszcze okres odpoczywania po wakacjach. - zagadał mimo, że na nią nie patrzył, bowiem wzrok miał utkwiony w swoim koślawym piśmie, którego nie umiał rozszyfrować.
Wiele mówił rzeczy, które powinien był zachować dla siebie. Onieśmielała ją jego charyzma. Trochę ją nią przytłaczał. Nie potrafiła nawet patrzeć na niego długo, nie spuszczając po jakimś czasie spojrzenia. Teraz, kiedy zaczął mówić o ich wspaniałych genach. Wyjątkowo… zgadzała się z nim. Wszyscy Swansea byli piękni. W tej rodzinie uroda miała duże znaczenie. Była estetyczna, a większość z nich na tyle wrażliwa, żeby mogli ją docenić. Nie zawsze rozpatrywała siebie w kategorii członka rodziny. Czasami myślała o sobie trochę mniej, skupiając się bardziej na tym, żeby wpasować się ze swoją osobą w ten ród. Dlatego kiedy Jeremy wspominał o jej pięknych kuzynkach, nawet skinęła lekko głową. Wycofując się ze swojej aprobaty dopiero kiedy wspomniał o niej. Uniosła wtedy zaskoczona spojrzenie do jego oczu. Jej oczy były teraz szeroko otworzone, a zielone tęczówki odbijały w sobie to zszokowanie. — O czym ty mówisz? Nawet nie była pewna jak to skomentować. Zaczesała rude pasma włosów, o których właśnie wspomniał za ucho i kiedy temat zboczył na nie właśnie, cofnęła rękę, opuszczając ją bezradnie na udo. — Moja… matka była irlandką. Zawahała się przed nazywaniem tej kobiety swoją matką, ale ostatecznie tak skwitowany wątek rodził mniej pytań. Matka to pojęcie bardzo naturalne i przeciętne. Kobieta, która ją urodziła to już coś niecodziennego, o czym rozmowy wolała uniknąć. Irlandczy natomiast słynęli z rudego, dominującego genu, więc… nic dziwnego, stąd jej miedziane włosy. Chociaż zawsze wolała wierzyć, że prócz nich, bliżej jej do taty. — Możemy-możemy zmienić temat? — zająknęła się, bo gdyby dalej kontynuował temat, czułaby się zobligowana, żeby pochwalić w jakiś sposób jego osobę, a choć wydawał jej się atrakcyjny i posiadał niesamowicie łagodne, ciepłe spojrzenie z odważnymi, lśniącymi iskierkami oraz jak się okazuje, bardzo przyjemny śmiech, nie powiedziałaby tego głośno. Nie przyznałaby się co do tego nawet przed samą sobą. — Grasz w Quidditcha? — naprawdę nie wiedziała, ale wspomniał o meczu, a ona z jakiegoś powodu narysowała go na miotle. Nie była pewna, czy zrozumiał, że to była jego karykatura. Może rzeczywiście grał? Nie wiedziałaby, bo większość meczy przesiedziała ze szkicownikiem na kolanach. W przeciwieństwie do większości czarodziei, ona nie znała zasad prawdopodobnie żadnych gier miotlarskich. Dalej nie pytała już o nic. Obserwowała jak łatwo zmienił się jej ton, za sprawą bardzo niewinnej rzeczy. Zamrugała, patrząc na niego z boku, ale nie mogła zbyt długo go obserwować, dlatego ostatecznie spuściła wzrok na jego dłonie. Znacznie większe od jej własnych, co zauważyła w kontekście tego, że dobrze leżałby w nich pędzel… niemniej teraz miał w nich pióro, bo pomiędzy jeog palce wcisnęło się to Samopiszące, któremu najwyraźniej znudziły się szlaczki. Dopominało się jego uwagi. Celeste natomiast drgnęła, osobiście posiadając dużą urazę do Samopiszących Piór, dlatego zapobiegawczo cofnęła się na kraniec kanapy. Nawet stamtąd widziała skonfundowanie na jego twarzy, kiedy przypatrywał się swoim notatkom. Nie odpowiedziała mu od razu. Zajęła się pisaniem własnych zapisków. Podała mu je dopiero kiedy skończyła i dopiero wtedy mogła mu odpowiedzieć. — Dla ciebie — to była bardzo aluzyjna próba przeproszenia za atak pluszowym kwintopedem. Podała mu idealną kopię jego własnych notatek, tych, których nie umiał się doczytać. Te pisane jej pismem były znacznie staranniejsze. Mógł być wdzięczny jej nauczycielom sztuki i dawno zmarłym artystom, za ich szybkie, chaotyczne pisma, dalekie od ładnych, kaligraficznych, jak np. pismo Da Vinci. Potrafiła odczytać praktycznie każde gryzmoły. Te Dunbara wydawały się nawet łatwe w interpretacji. – Anatomii. Jest taka wystawa, do której chciałam się przygotować. Zerknęła na otwartą książkę obok swojego szkicownika. Strona akurat zawierała opis i ryciny intymnych partii ciała, dlatego przerzuciła kilka kartek, zanim podniosła ją i pokazała ją Gryfonowi, na rozdziale o rysowaniu rąk.
Jeremy Dunbar
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 179
C. szczególne : Ruchome tatuaże na prawym ramieniu, wyszczerz na gębie, kocia sierść na ubraniu, zapach gumy balonowej.
Zastanawiał się czy mówi po trytońsku skoro Cealestine miała problem ze zrozumieniem nawału wypowiadanych przez niego słów. Z tego co się orientował, to mówił wciąż po angielsku, czasami niemal jak katarynka. Wychodzi na to, że bardzo szybko formułuje myśli, wciskając je gorliwie w chaotycznie rzucane słowa. Czy o to chodziło - nie wiedział. Pokiwał głową dowiedziawszy się, że w połowie pochodzi z Irlandii słynącej z dominującego genu rudych włosów. Postukał palcami o udo i wzruszył ramionami kiedy szybko uciekła z tematu. - Luz, nie stresuj się tak, jakbym miał cię zaraz pożreć. Mówisz, masz. - dziwiło go czemu jest taka spięta w jego towarzystwie, jak niemal wciska plecy w oparcie kanapy, którą musieli dzielić. To Elijah uchodził ostatnio za postrach Krukonów, których męczył podczas ostrego treningu - a słyszał o tym co nieco, a więc czemu Caelestine była taka... płochliwa? Temat rodziny pozostawił w spokoju, aby nie wyjść na okrutnego hipokrytę. Gdyby go zaciekawiła to mógłby zasięgnąć języka u Elijaha, ale póki co nie wzbudziła jego zainteresowania na tyle, by mał grozić jej własną ciekawością. Zarzucił przedramię na kark i odetchnął głęboko. - Za dużo powiedziane. Grywam od czasu do czasu jeśli Franklin zawlecze mnie na boisko. - odpowiedział luźnym tonem odrywając na chwilę wzrok od notatek. Przeniósł ciemne spojrzenie na Puchonkę i przez chwilę przyglądał się jej, jakby miało mu to pomóc zrozumieć czemu wydaje się taka spłoszona. - A ty oprócz szkicowania co robisz w wolnych chwilach? Rzucasz pluszakami w ludzi? Może powinnaś poćwiczyć się jako puchońska pałkarka, bo masz cela. Elijah da ci korki, bo też wywija tą pałką jak szalony. - samopiszące pióro znów domagało się jego uwagi, a więc ruchem różdżki odesłał je z powrotem do plecaka. Skoro rozmawiał, to nie mógł pisać, a więc kombinował jak zrozumieć hieroglify zapisane własną ręką. Zmarszczył czoło i wziął od dziewczyny kartki, na których przeczytał... informacje, które miał zapisane na własnych. Zamiast ucieszyć się, popatrzył na nią podejrzliwie znad kartki. - Dzięki, ale mogłaś powiedzieć, że patrzysz w moje notatki. Niektóre są prywatne. - zwrócił uwagę, ale też nie zamierzał odmawiać, skoro miała tak przejrzyste pismo. Przez chwilę sprawdzał czy wszystko się zgadza, dopisał kilka zdań na marginesie, a nawet i datę z przyszłego tygodnia. Gdy wspomniała o anatomii, uśmiechnął się nieco głupkowato, bowiem skojarzenie miał jasne i oczywiste. Widząc szkic rąk pokiwał głową, choć cały czas miał na ustach swój uśmieszek. - Anatomii. Okej. Zabierzesz mnie na tę wystawę? Będę grzeczny jak dwudniowy chochlik kornwalijski. - mówił poważnie, choć miał tyle wspólnego z działalnością artystyczną co trolle z baletem.
— To nie przez ciebie — prawie nie przez niego. Caelestine jednak była mistrzynią mijania się z prawdą. Uczciwość nie pozwalała jej kłamać. Długo wisiało jej na sumieniu każde kłamstewko, a te, których się rzadko dopuszczała były bardzo łatwe w odczytaniu. Jednak teraz, unikała niewygodnych kwestii, trzymając się tych, które pozostawiały jej jeszcze jakąś przestrzeń w jej strefie komfortu. — To twoje pióro. Jedno z Samopiszących mnie zaatakowało. Czy dziwnym było, że nie ufała przedmiotom magicznym? Podążyła spojrzeniem za gestem jego ręki, którym odesłał pióro z powrotem do torby i rzeczywiście przymknęła powieki oddychając z ledwie dostrzegalną ulgą. Napięcie nie zmalało. Dalej czuła sztywność ramion, ale przynajmniej nie dociskała już dłużej pleców do oparcia kanapy. Pochyliła się w przód, ledwie odrywając łopatki od miękkich poduszek i utkwiła wzrok na swoich pergaminach i szkicowniku. Uśmiechnęła się blado na jego spostrzeżenie, że powinna spróbować swoich sił w drużynie Quidditcha. — Zmieniłbyś zdanie, gdybyś zobaczył mnie na miotle. Nie znam żadnych zasad. Nie pamiętam jak przetrwałam zajęcia z Quidditcha na pierwszym roku. Zapisały się w mojej pamięci wielką traumą i wyparciem. Wyprostowała się, zatrzaskując w końcu szkicownik, a w nim kilka pergaminów, które ze sobą niosła. Ponownie rozejrzała się po pomieszczeniu za Cassiusem, ale nie było go widać. Wzrok miała nieco nieobecny. Pogrążona w swoich myślach, zastanawiała się, gdzie go znajdzie. Potrzebowała teraz jego braterskiego ramienia. Drgnęła pod wpływem jego słów. Przeniosła na niego spojrzenie, utkwiwszy zielone tęczówki oczu wprost na nim, ale jeszcze chwile trwało zanim ta dziwna nieobecność opuściła jej wzrok, pozwalając jej odczytać sens jego słów. — Twoja prywatność jest ze mną bezpieczna — powiedziała to jakoś tak dziwnie, poważnie, a chciała tylko zażartować. Prawdą jednak było, że cokolwiek tak utajnionego o nim czy jego spostrzeżeniach przepisała, nie miałaby nawet z kim się tym podzielić. W istocie, jego tajemnice były z nią naprawdę bezpieczne… — poza tym… — naprawdę jej to nie interesowało. Nie jego osoba. Ją uznawała za dość intrygującą, choć na dłuższą metę zakłócał jej stonowanie, stabilność i zwykłą, powtarzalną codzienność. Nie angażowała się w jego prywatne sprawy, uznając, że nie byli na takiej stopie znajomości, żeby miała wtryniać w nie nosa. Zresztą wyraźnie dał jej sygnał, że nie powinna. — Jestem na szóstym roku — powiedziała nagle, tak, jakby to miało być odpowiedzią na jego pytanie. Było. Tylko nie doprecyzowała tego od razu. Zaczęła jakoś niezgrabnie, bo wydawało jej się, że to spostrzeżenie jest jasne, ale kiedy wypowiedziała je głośno, okazało się, że wcale nie było — To znaczy… nie mogę opuszczać szkoły. Cassius przekazuje moje prace. Spytać go, czy chciałby się z Tobą wybrać na tę wystawę? Gdyby była bohaterką japońskich kreskówek, pewnie wyobraziłaby sobie teraz jakiś mocno nieprzyzwoity BL w roli głównej z Cassiusem i jeremym. Tymczasem przechyliła lekko głowę na bok, zaczesując pasma włosów za ucho, zdziwiona zainteresowaniem Gryfona z dziedziny sztuki. — Jesteś zainteresowany malarstwem? Pierwszy raz od początku ich rozmowy wydawała się nieco więcej rozluźniona, jej oczy zdawały się nawet jaśniejsze, pogodniejsze kiedy zadała to pytanie. Przysunęła się do niego na ciężką do zmniejszenia odległość jednego cala, przytrzymując włosy przy boku twarzy, żeby nie opadły jej na policzek i nie zakłóciły obserwacji podczas oczekiwania na jego odpowiedź. — Mogę nauczyć cię podstaw rysunku i anatomii.
Jeremy Dunbar
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 179
C. szczególne : Ruchome tatuaże na prawym ramieniu, wyszczerz na gębie, kocia sierść na ubraniu, zapach gumy balonowej.
Popatrzył na Samopiszące Pióro, a ono obróciło się wokół własnej osi, domagając się tym zadań. Podrapał się po policzku palcem i próbował wyobrazić sobie je jako krwiożerczego potwora atakującego niewinne Puchonki. Powinien zachować powagę i nie śmiać się, wszak magiczne przedmioty potrafiły dać popalić, jeśli ingerowała w nie paskudnie zintensyfikowana magia. - Ym… - zakrył usta kłykciami i chrząknął, próbując ułożyć w myślach jakiś ciekawy komentarz. - Wystarczy trzasnąć je zaklęciem albo złamać to cię zostawi w spokoju. - wydawało mu się, że mówi o czymś oczywistym lecz z drugiej strony zmuszało go to do zastanowienia czy to z nim jest coś nie tak, skoro nie traktuje zachowania Pióra poważnie. Nie miał oporu aby użyć siły na przedmiocie magicznym, jeśli te zachowywało się nienormalnie. Ale żeby kulić się na kanapie z przestrachem jakby ujrzało się własnego bogina? Cóż musiały jej zrobić? - Okay, wierzę. Ja to na pierwszym roku sześć miesięcy chodziłem z guzem na czole, bo mnie miotła tłukła i nie trafiała mi do ręki. A w czerwcu jakimś cudem złapałem znicz. Kumpel się nabija ze mnie, że głupi to zawsze ma szczęście. - roześmiał się na samą myśl, jak i przy okazji streszczania wspomnień z poprzednich lat nauki. Obrażał przy okazji sam siebie próbując patrzeć na swoją osobę z dystansu, co zazwyczaj mu się udawało. Gdy Cealeste uśmiechała się blado, on suszył zęby przy byle okazji. Dziwnie mu było z myślą, że ktokolwiek w jego to jest spięty. Ewidentnie mu to przeszkadzało, a gdyby nie była młodszą kuzynką Elijaha to z pewnością rzuciłby propozycją masażu. Ten jej nieobecny wzrok wpędzał go trochę z skonfudowanie. Bujała w obłokach? A może po cichu zastanawiała się jak mu jeszcze utrzeć nosa albo… cokolwiek? Korzystając z tego, że niezbyt rwała się do przerwania milczenia, przyjrzał się jej twarzy, odnajdując ciekawe detale. W końcu zauważył, że ma zielone oczy, w ładny sposób opadającą na nie grzywkę, proste włosy, a zazwyczaj rudy kolor kojarzył mi się z lokami i roztrzepaniem. Cicho westchnął. Ci Swansea są naprawdę ładni. Wszyscy bez wyjątku i aż pozazdrościł im więzów krwi, wspólnoty rodzinnej... bycia razem. - Na szóstym? Niech mnie klątwa trzaśnie, a byłem pewien, że na maksymalnie piątym. O, byłaś przecież na popijawie w Wielkiej Sali. No no, nie spodziewałabym się po tobie takiej butności. - a znów się uśmiechnął, a znów szeroko, odsłaniając rząd białych zębów. Nie będzie przecież posępny i milczący, bo trafiłby wtedy czas. Rozglądała się, a więc pewnie czekała na kogoś. No nic, chętnie jej pomoże w oczekiwaniu wzbogacając ten czas swoim towarzystwem. O ile rzecz jasna ta nie ucieknie jak spłoszona łania, a wyglądała jakby była temu bliska. Nie miał sobie nic jeszcze do zarzucenia, zachowywał się przyzwoicie. Nie zaproponował jej masażu, prawda? I na Merlina, czemu te kuzynki Elijaha są niepełnoletnie? Musiał się powstrzymywać przed gorętszymi komentarzami, a to go mierziło. Za rok nie będzie mieć oporów. Wybuchnął śmiechem. Gromkim, zaraźliwym, wesołym, autentycznie rozbawionym. Odchylił się w tył, rechotał dobre kilka dłuższych chwil zanim zdołał się opanować. - Dzięki, ale nie interesuje mnie randka z twoim krwiożerczym braciszkiem. - odpowiedział wprost i znów się roześmiał na pytanie czy interesuje się malarstwem. A gdy zaproponowała naukę anatomii, aż uderzyło go intensywne gorąco i narobiła mu apetytu. Zamiast to okazać, roześmiał się znów w taki przyjemny sposób, aby nie odbierała tego, że się z niej nabija. Wyjątkowo to rozbawiała swoimi słowami. - Nie proponuj mi nauki anatomii, bo jeszcze cię zdemoralizuję. Serio, wolę mieć wszystkie zęby jakby się ci twoi z rodziny dobrali mi do skóry. - otarł kącik ust i starał się na siłę ostudzić swój zapał i uspokoić wygłodniałą wyobraźnię. Nieświadomie ją rozbudzała. - Preferuję eksperymenty anatomiczne. To chyba nie twój klimat, z tego co widzę. - usta mu drżały, a policzek dostał tiku nerwowego, gdy powstrzymywał chory rechot. Odnosił wrażenie, że ona absolutnie nie zdawała sobie sprawy dokąd zapędziła jego myśli. Nie… to niemożliwe, aby nie wiedziała!
— Tylko rzucić zaklęcie — powtórzyła za nim, wyciągając różdżkę z kieszonki w spódnicy. Poruszyła dłonią przed sobą, zmuszając drzewiec do ruchu w powietrzu. Lekki powiew jaki wzbił się wraz z tym ruchem nie tylko rozmierzwił czuprynę dunbarowych włosów. ten lekki wiaterek wskazywał, że Caelestine nosiła w sobie pokłady magii, a jednak… — Z zaklęć potrafię tylko podstawowe. A z obrony chyba nawet jeszcze mniej. Czego nie dodała, nie chcąc od razu przedstawiać się w samych najgorszych barwach, bo chociaż nie umiała grać w Quidditcha, nie miała talentu do Zakleć i OPCM, ani żadnej innej dziedziny niż Działalność Artystyczna, miała na pewno swoje wartości. Nie wiedziałaby nawet jednak jak podzielić się nimi z Jeremym, wiec wyszła z zalożenia, że jeśli sam ich nie zauwazył, z czasem może dojrzy, a jeśli nie – mogła być dla niego zbyt mało angażującym towarzystwem. Zbyt mało żywiołowym. Zbyt mało rozmownym może. Zbyt mało rozrywkowym. NIe znaczyło to, że mogła być gorsza. Była tylko… inna. I zaczynała dostrzegać, że Jeremy przez większość czasu też wydawał jej się nie tyle denerwujący co… też inny. Inny od niej. Też nie gorszy. Może nawet bardziej przez to interesujący. Tylko, kiedy rozmawiali we dwoje. W zbyt dużej grupie wydawał jej się zbyt atencyjny. Teraz, nie musiał zabiegać o jej uwagę. Poświęcała mu ją. Naprawdę. Nawet jeśli odwracała czasem spojrzenie. Jeśli skupiała się na czymś innym. Była całkowicie skoncentrowana na nim. Jak na niewielu ludziach przed nim. Jakby nie patrzeć, chyba z nikim nie przeprowadziła aż tak długiej rozmowy, jak z nim. Powoli zaczynała się nawet trochę, troszeńskę, rozluźniać. — Nie wydajesz się taki głupi, jak czasem się zachowujesz. Trudno powiedzieć czy starała się go obrazić czy skomplementować. W jej przypadku od jednego do drugiego zwykle nigdy nie było daleko, a ją bardzo ciężko było odczytać, tak ułomnie zawsze dobierała słowa. W tonie nie wyrażała jednak żadnej irytacji, ani w mimice twarzy, czy mowie ciała. Przysunęła się nawet odrobinę, zgarniając zza swoich pleców poduszkę i ułożyła ją na swoich udach, a na nich dłoń z różdżką, chwilę jeszcze trzymając ją w pogotowiu. — Dla uczniów był specjalny napój niwelujący upicie alkoholowe — przypomniała mu, żeby nie odniósł o niej złego wrażenia. Nie była pierwsza do picia. Rozpoczęcie roku pamiętała zresztą jako dość nieprzyjemne. Spożyty alkohol trafił do niej przez przypadek, a prześladująca ją wtedy chęć rozebrania się do naga i pływania w jeziorze była do niej całkiem niepodobna. Aż intuicyjnie przyłożyła dłoń do mostka, upewniając się, że przez materiał koszuli nie czuje tych łusek, które zniknęły jej dopiero po kilku godzinach od ceremonii. Na szczęście, odkąd się ich pozbyła, już nie wracały. — Nie jestem tak nieskazitelnie czysta, jak ci się wydaje. Bardzo często przeklinała w głowie los i ludzi. Nie obrażała ich i traktowała grzecznie, sprawiedliwie, bo tak powinna, ale też odczuwała częsty brak sympatii. Zirytowanie. Respektowała zasady szkoły, ale nie znaczyło to, że ze wszystkimi się zgadzała. Miała swoje opinie i często były one znacznie bardziej negatywne niż ludzie, znając ją, by zakładali. Nawet, jeśli czasem myślała niewinnie, w kategorii aseksualności, a pewne rzeczy docierały do niej znacznie później, też była młodą dziewczyną. Też miała swoje fantazje. Tylko wyładowywała je zupełnie inaczej. Na płótno. — To miała być randka? Powinien wiedzieć, że kiedy pytała, wyrażała zainteresowanie, chociaż nie potrafiła go ująć w słowach. Te pozostawały niewzruszone, trochę melancholijne, jakby niewiele ją to obchodziło, ale spytała, ponieważ… — Możesz zaprosić mnie na nią jeszcze kiedyś? Nieco ściągnęła brwi skonfundowana, nie wiedząc czy powinna o to pytać, bo jeśli tym pytaniem sama zaszczepi mu podobną myśl, czy to byłoby sprawiedliwe go do tego zmuszać? W gruncie rzeczy nie była nawet pewna, czy by się na nią zgodziła. Nie chciała ich aprobować z zasady, ale skłamałaby mówiąc, że była definitywnie przeciwko temu pomysłowi. W odpowiednich warunkach mogłaby chcieć pójść. Z nim. Śmiał się tak niewymuszenie. Jakby powiedziała coś śmiesznego. Jakby miło spędzało mu się czas, a przecież jej towarzystwo zawsze było mało wadzące, ale nie do końca oczekiwane. Śmiał się bardzo długo i ciepło i jeśli tak wyglądają randki, to może od kilku lat je demonizowała w swoich wyobrażeniach? Mógł jej pomóc sprawdzić jak było naprawdę, ale wycofała się z tego tematu, udzielając odpowiedzi na kolejną kwestię. Miała dziwne wrażenie, że zrozumiała coś nie tak. Nie pierwszy raz. Teraz zwrócił jej uwagę, że i w kwestii anatomii, nieco się rozminęli w rozumowaniu. — Świat artystyczny jest na tyle zdemoralizowany, że mogłoby ci się to wcale nie udać — odezwała się w końcu dość dyplomatycznie. — Preferuję eksperymenty anatomiczne — dodała z delikatnie wyczuwalnym naciskiem, jakiego wcześniej nie używała w wypowiedzi, chociaż musiała po momencie sprostować — … tylko innej natury niż twoje. Chyba. Przecież nie mogła mieć pewności o jakich dokładnie preferencjach mówił.
Jeremy Dunbar
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 179
C. szczególne : Ruchome tatuaże na prawym ramieniu, wyszczerz na gębie, kocia sierść na ubraniu, zapach gumy balonowej.
Popatrzył na swoją grzywkę trącaną lekkim podmuchem wiatru, a po chwili ciemne ślepia zahaczyły o jej tęczówki. - Wszystkiego się można wykuć. - wzruszył ramionami traktując to jako coś, co można łatwo rozwiązać. Nie był może tak świetny w pojedynkach zaklęciowych jak niektórzy, a jednak nie uważał się za słabego. Każdy jest dobry w innej dziedzinie i kiedy jedni szastali zaklęciami ofensywnymi na prawo i lewo, on składał w całość złamaną rękę przyjaciela, gdy był w silnej potrzebie. Splótł ręce na karku i oparł się wygodnie na kanapie, sadowiąc swoje stopy na stoliku. Pozycja wyjątkowo rozluźnionego faceta, który postanowił zwolnić tempo i na chwilę przerwać domaganie się atencji otoczenia. Lubił być w centrum uwagi, a jeszcze bardziej doprowadzać wszystkich do łez ze śmiechu. Rozbawianie otoczenia było miłym zajęciem zwłaszcza, jeśli mu się to udawało bez większego wysiłku. Starał się tym zagłuszyć własne wewnętrzne deficyty i problemy i trzeba przyznać, działało to póki bez większego szwankowania. - Dzięki. - znowu się roześmiał, słysząc jej szczere słowa, które zapewne miały brzmieć jak żart. Podrapał się po brwi i potrząsnął głową, zastanawiając się co ona o nim myśli. Wielu zapewne uważa go za idiotę, którego celem życiowym jest zaglądanie pod dziewczęce spódniczki, a wszyscy ci się grubo mylili. Nie chciało mu się wyprowadzać ich z błędu, bo inaczej straciłby swoją wewnętrzną energię i radość. Dlatego nie przejął się aż tak jej słowami, bowiem odnosił wrażenie, że dziewczyna nie chciała go obrażać. Przysunęła się, ku jego uciesze, choć wolałby mieć ładne dziewczęta znacznie bliżej, najlepiej oparte o jego tors i gładzące jego włosy. Uśmiech nie schodził z jego twarzy, jakby się z nim urodził i od tamtej pory go nie zdjął z ust. Skinął głową na wieść, że niepełnoletni mieli magiczny soczek. Czyli jednak nie jest butna? Szkoda, ale to nic, nie każdy musi mieć tak nierówno pod czupryną jak on. Nie dał wiary jej słowom jakoby nie była nieskazitelnie czysta. Sugerował się jej aparycją, a ta dawała jasno do zrozumienia, że jest niewinnym i czystym kwiatuszkiem a nie krwiożerczą wojowniczką, która sieje wokół siebie zniszczenie. Być może patrzył płytko lecz cóż poradzić? Był facetem i odnosił takie, a nie inne wrażenie. Musiałby ją poznać, aby wyciągnąć bardziej szczegółową opinię. Zdziwił się, że nie zorientowała się, że to randka. Coś go ukłuło w klatce piersiowej - czy on właśnie rzucał podtekstami do dziewczyny, która nie była ani trochę doświadczona w niewinnych flirtach? To wywołało pewnego rodzaju dyskomfort związany z ochronieniem ją przed samym sobą. Kąciki jego ust uniosły się wyżej. - Nie chcę cię zepsuć, bo mi twoja rodzina łeb urwie. - przypomniał sobie, że Billie wisi mu randkę. Czyżby na horyzoncie jawiła się i randka z drugą Swansea? Och, bardzo by chciał. Uśmiechnął się tajemniczo i nachylił się ku niej z roziskrzonymi ciemnymi ślepiami. - Nie znasz dnia ani godziny, a nuż kiedyś cię porwę na randkę stulecia. - szepnął i puścił jej oczko, przez chwilę przyglądając się z bliska jej twarzy. Te piegi zaczynały mu się coraz bardziej podobać. Mimo wszystko powstrzymał się przed bezproblemowym wyciągnięciem ją na randkę, bowiem musiał wyczaić co z Billie - czy dalej chce go zamordować czy ma jednak planować tę udobruchającą-ratującą randkę - a też dowiedzieć się czy Cealestine nie będzie traktować tego zbyt osobiście. Jeremy był wolnym ptakiem, interesował się wieloma dziewczynami naraz, a nie chciał brukać Puchonki swoim charakterem i roztrzepaniem. Musi to przemyśleć, choć przyznawał sam przed sobą, że go to zaintrygowało. Odsunął się z powrotem na swoje miejsce, dając jej więcej swobody do oddychania. - Eksperymenty anatomiczne można zrozumieć na dwa sposoby: podziwianie ciał i krojenie ciał. Błagam, powiedz, że interesuje cię to pierwsze. - zademonstrował przerażoną minę (oczywiście, że udawał i próbował ją rozbawić), złożył ręce jak do modlitwy i wcielał się w przerażoną ofiarę, która błagała o litość. Drgający kącik ust nieco go zdradzał, bowiem aktorem to on aż takim dobrym nie był.
Dlaczego Jeremy od razu uznał, że to on mógłby popsuć ją? Dlaczego ona nie mogła popsuć jego? Był pogodnym, pełnym energii chłopakiem. Ona trochę melancholijną, cichą dziewczyną o wbrew pozorom bardzo cynicznym pojęciu o świecie, choć czasami zdarzyło jej się pomyśleć o nim trochę bardziej naiwnie. — Cassius mógłby ci urwać znacznie więcej niż tylko łeb – mruknęła pod nosem, chyba odrobinę zmęczona założeniem, że ktoś w ogóle musi stawać w jej obronie, że nie może sama o sobie decydować, ani o doborze swoich znajomych. Jeśli już jednak Dunbar musiał wiedzieć, jej brat najchętniej ukręciłby wszystko co możliwe do ukręcenia każdemu, kto po prostu pojawi się obok jego siostry, nawet niekoniecznie wywierając na nią jakikolwiek wpływ. Jeremy odnosił złe wrażenie, jeśli myślał, że skończyłoby się tylko na pozbawianiu go głowy. Uniosła kąt ust w bladym uśmiechu, zbierając swoje książki, papiery i szkicownik w jeden stos. Zgarnęła je akurat skrupulatnie w jednym słupku, kiedy Jeremy pochylił się nad nią. Powinna odczuć dyskomfort. Zamiast tego patrzyła w jego tęczówki oczu, zauważając, że miał wyjątkowo szerokie źrenice, pokrywające prawie całą tęczówkę, przez co oczy zdawały się nadzwyczaj ciemne. Dopiero kiedy zauważyła to i kiedy Gryfon mrugnął do niej porozumiewawczo, odchyliła się w tył. Dobrze znała bezterminowe umawianie się na spotkania. Bezterminowość była synonimem dla spławienia. Wiedziała, bo była mistrzem w proponowaniu ludziom takich właśnie rozwiązań. To była jej niejasna odmowa. Dlatego teraz przycisnęła książki do swojej piersi, wznawiając oddech, który rzeczywiscie wstrzymała kiedy był bliżej. — Nie kłopocz się — podsumowała, nie chcąc go zmuszać do trzymania jej osoby w pamięci. Powoli zwlekła się z sofy, patrząc na pięknie odegraną sztukę teatralną, jaką jej prezentował. Nie odezwała się. Po prostu patrzyła w ciszy na zainicjowaną scenę, czekając aż dotrze do finiszu i będzie mogła ją skomentować niemym drgnieniem ust. — Ciała nie da się tak po prostu przekroić. Ma za dużo mięśni — podsumowała, obracając się. Zaklęciem przywołała do siebie kwintopeda, którego rozdarł na kilka kawałków. Ułożyła jego skrawki na swoich książkach, udając się do wyjścia. Chociaż głos miała bardzo spokojny, jak zawsze, niewyrażający złości, w istocie właśnie ją teraz odczuwała. Lekkie rozdrażnienie. Spowodowane… sama nie wiedziała do końca czym. Lekkim zawodem? Nie powinna pokładać wielkich nadziei w rozmowie z gryfonem. Popełniła w tym błąd.
zt
Jeremy Dunbar
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 179
C. szczególne : Ruchome tatuaże na prawym ramieniu, wyszczerz na gębie, kocia sierść na ubraniu, zapach gumy balonowej.
- Nie tylko łeb? O ja, ale ma facet rozmach. - roześmiał się, aby ukryć pewną obawę przed faktycznym uwierzeniem w jej zapewnienia. Swansea było sporo w Hogwarcie i szczerze powiedziawszy nie widział nawet jak ten Cassius wyglądał. Czy to ten o twarzy modela, z Ravenclawu? Nie wyglądał groźnie ani na takiego, co hobbystycznie urywał kończyny i głowy… Powinien mu się przyjrzeć by sprawdzić czy faktycznie jest taki okrutny jak go Cealestine przestawiła. Podrapał się po brodzie i uznał, że to bardzo kuszące sprawdzić jakby ten zareagował, gdyby zabrał mu siostrę na randkę. Cysia była bardzo ładna, cicha, nieśmiała… a z Puchonką jeszcze nigdy nie był na żadnej randce. Z drugiej strony miał jeszcze Billie, u której musiał upewnić się, że więcej nie będzie chciała go zabić, a z drugiej strony porozmawiać musiał jeszcze z Moe o wakacjach, kiedy przez magię dziwnego miejsca wpadli sobie w ramionach całując się bez pamięci. Westchnął w duchu. Wolałby zakochać się z kimś na zabój, a nie tak zastanawiać się jak rozwiązać milion sytuacji z pięknymi dziewczynami. Czy któraś potraktuje go poważnie? Nawet Sol z nim nie wytrzymywała… Cysia dała mu do zrozumienia, że nawet na osibnoaci jest fajny. Zupełnie jakby w to wątpiła przez jego potrzebę atencyjności i bycia w centrum uwagi. Taki był, cóż miał uczynić? - Czyli nie będziesz chciała? No ej, czemu? - uniósł nawet obie ręce w proteście, gdy wstawała wyraźnie czymś urażona. Co znowu odpieprzył? - Przecież mówiłaś coś innego przed chwilą. Ej no, po co idziesz, ja mówię serio… - ale ona już odchodziła, wcześniej zabierając ze sobą zniszczoną zabawkę. Odniósł wrażenie, że nie wypadł zbyt dobrze. Odprowadził ją nic nierozumiejacym wzrokiem. Podrapał się po głowie i zastanawiał co właśnie się odwaliło? Przecież powiedział, że mogą się umówić w innym, nieokreślonym terminie, wszak musi ustalić co z Billie, co z Moe… żeby było uczciwie, a tu Cysia już sobie poszła. Jakoś tak opadł z energii i zapału. Uznał, że wisi nad nim jakaś klątwa. Zebrał swoje rzeczy, wyraźnie już ziyrtowany i rozczarowany, a wychodząc kopnął w złości kosz na śmieci, który z płaczem wylądował na przeciwległej ścianie. Nie słyszał już tego, bo wyszedł. Co Matthew mówił? Że jeden czy dwa kosze od dziewczyn to nic złego. Okej, a co w kwestii, gdy non stop je dostawał i przestał je liczyć? Nie wiedział co złego powiedział. Jego umysł nie potrafił tego rozgryźć. Sfrustrował się.
Choć Boyd raczej uważał się za porządnego człowieka, ostatnimi czasy nabrał fatalnego zwyczaju, by większość ponurych, jesienno-zimowych wieczorów spędzać, jak jakaś łajza, na rozbijaniu się po barach i trwonieniu ciężko zarobionych w zakładzie miotlarskim galeonów, których wcale nie miał za wiele, a wręcz przeciwnie; a że zbliżały się święta, a wraz z nimi czas na obdarowanie zwiększającej się z roku na rok liczby rodzeństwa prezentami, postanowił, że musi zacisnąć pasa i przestać szaleć tak, dopóki miał jeszcze jakieś nędzne grosze, brzęczące w sakiewce. Kręcił się po zamku jak smród po łajnobombie, nie do końca wiedząc, co ze sobą zrobić, bo większość jego kolegów zniknęła już dawno w czeluściach imprezowej części Hogsmeade; zrezygnowany, próbował nawet jak ostatni frajer zająć się odrabianiem lekcji, ale w Pokoju Wspólnym Gryffindoru rozpraszali go wyjątkowo irytujący trzecioklasiści, którzy zajadali się kanarkowymi kremówkami i ćwierkali jak szaleni; wzburzony, chwycił książkę pod pachę i zakręcił się w końcu w okolice Wspólnej Komnaty, po cichu licząc, że znajdzie tu jakiegoś kompana, który od nauki go odciągnie. Opadł z impetem na wygodny fotel, i natychmiast tego pożałował, bo poczuł ukłucie w część ciała, która stykała się z siedziskiem; podskoczył jak oparzony i odkrył, że nikczemnym oprawcą był… zabawkowy kwintoped. Szkoda, że nie prawdziwy, pomyślał, mógłby go wtedy adoptować i nasłać na tych głupich gówniarzy z Pokoju Wspólnego i na wszystkich, którzy go wkurwiali. No, jak to mówią, znalezione nie kradzione, dlatego uznał, że gadżet należy teraz do niego i położył go sobie na głowie, by ten pomasował mu skronie. Ułożył się wygodniej w fotelu i przysunął do siebie zadanie domowe z zielarstwa, a mianowicie esej opisujący roślinę, która najlepiej go odzwierciedla; nie znosił takiego bajdurzenia. Bo jaka niby roślina miałaby go reprezentować? Wierzba bijąca?
W poszukiwaniu swojego miejsca Abrasimova często zapędzała się w przeróżne zakamarki szkoły. Była tu już od dwóch lat a i tak zdarzało się jej trafić do sali czy pomieszczenia, którego nie widziała nigdy wcześniej - wysnuła nawet teorię jakoby Hogwart był formą ciągle zmieniającej się architektury, przemieszczającej nie tylko wielkie schody ale i komnaty na korytarzach. Jak przez mgłę pamiętała letni dworek swojej ciotki na obrzeżach Tunguska, w którym trzeba było uważać kiedy szło się do łazienki w nocy, bo dom był kapryśnym kawalarzem i lubił podmieniać drzwi z jednego pomieszczenia na drugie. Zdarzyło się jej nawet raz wrzucić kurtkę bratu na głowę kiedy się kąpał, bo była pewna, że wrzuca ją do garderoby, a okazało się, że to była toaleta! Z kilkoma pergaminami i kilkoma książkami dotyczącymi zielarstwa udała się do Komnaty Wspólnej w poszukiwaniu może nie tyle spokoju co weny, bo choć lekcje z zielarstwa były super ciekawe, to wciąż nie należała do przepełnionych pasją kujonów poszukujących wrażeń w odrabianiu lekcji. Z entuzjazmem zareagowała na widok @Boyd Callahan do którego podeszła dziarskim krokiem wskakując na fotel obok. Jakież było jej zdziwienie, kiedy i ją użarł kwintoped w miejsce gdzie plecy kończyły swoją szlachetną nazwę. - Auć! - pisnęła wyciągając go, a widząc podobnego na głowie kolegi spojrzała pytająco, czy to aby nie jego. Kiedy ten zaprzeczył posadziła zabawkę na stoliku i położyła obok niej swoje rzeczy, co też pluszak uznał za idealny moment by otoczyć je zawziętą pieczą i sprawować nad rzeczami ochronę. Powarkiwał nawet w kierunku oddalonych o kilka stolików uczniów, jakby chciał zaanonsować, że te kilka świstków pergaminu jest chronionych! - Bobi. - uśmiechnęła się do niego promiennie- Szto Ty tu? - nawalając się na niego przez podłokietnik fotela, niewiele, jak zwykle, robiąc sobie z jego strefy osobistego komfortu- Domowe zadanje z zielarstwa? Ja toże! - dodałą entuzjastycznie.
Istne zatrzęsienie kwintopedów w tym pokoju, no naprawdę; a już myślał, że to on jest takim wyjątkowym szczęściarzem, że na jednego trafił, a najwyraźniej się pomylił. Czyżby ktoś celowo je tu popodkładał? A może pozostawił dwa osobniki bez nadzoru, a te ruszyły razem w tango i powiększyły kwintopedową rodzinkę, zasiedlając całą komnatę wspólną? Kto wie, pewnie ta zagadka pozostanie nierozwiązana. Był właśnie na etapie zgniatania w kulkę i wyrzucania pierwszego podejścia do swojego eseju, gdy został zaatakowany tym razem nie przez paskudną maskotkę, a zupełnie przyjemną koleżankę; wyszczerzył się entuzjastycznie, widząc Albinę, bo jej towarzystwo zawsze wprawiało go w pyszny humor; nie przeszkadzało mu nawet naruszanie jego osobistej strefy, chociaż sam nie należał do zbyt dotykalskich osób i zapewne na kogokolwiek innego, kto próbowałby go tak obłapiać, byłby buracko coś fuknął i tyle. Ale na Balbinę - w życiu! - No – potwierdził elokwentnie, i umieścił swojego kwintopeda na tym samym stoliku, co dziewczyna, chcąc sprawdzić, czy będą się czubić czy lubić; zabawki od razu zaczęły powarkiwać na siebie nawzajem, ale ciężko było zinterpretować ich intencje, bo chyba i tak nie potrafiły wydawać innych dźwięków. – Głupi jestem, zesram się prędzej niż to napiszę, mogłem iść jak normalny człowiek do baru – podsumował, choć z myślą, że obaj z Albiną jadą teraz na tym samym nieszczęsnym wózku pracy domowej, zrobiło się mu trochę raźniej. - Powinnaś tam sobie wpisać diabelskie sidła – zażartował, gdy Abrasimova w ciągu pierwszych sekund rozmowy bez ceregieli przelała się przez swój fotel i znalazła w połowie na nim – Tylko nie takie mordercze. Chociaż… – zawahał się chwilę, przypomniawszy sobie niechlubne wydarzenia, które były początkiem jego znajomości z tą uroczą niewiastą i jednak zmienił zdanie w tej kwestii – …wpierdol potrafisz spuścić porządny, więc czemu nie.
Zezowała na jego pergamin z ciekawością zastanawiając się co też mogło być w tym już zmiętym liście, jednocześnie szukając weny na swoje zielsko. Żaden był z niej zielarski geniusz ale przecież lubiła faunę i florę wiec sądziła, że coś uda jej się jakoś zmyślić. Jej uwagę przykuły powarkujące na siebie kwintopedy na co zaraz się zaśmiała. - Ty nie głupi, Bobi. - szturchnęła go na te jego słowa zawodu- Ty oczeń umny, ale nie w zielarstwiej. I lepij nie zesroj, my nie w toaleti. - podciągnęła nogi pod siebie i wzięła jeden z podręczników- Ja dumaju szto Ciebia pasuje Raptuśnik. - zawyrokowała przeglądając podręcznik- Bo mienia wszegda rozweselaju. - podniosła na niego wzrok i zmarszczyła brwi- Mnie zawsze rozweselajesz..? -próbowała trafić w odpowiednie sformułowanie po angielsku, po czym pokazała mu piękną rycinę raptuśnika. Na sugestię, że jej pasują Diabelskie Sidła zamyśliła się z powagą, unosząc brwi i patrząc w przestrzeń. - Eto nje samoj pryjemna roslinu... - zmarszczyła w końcu brwi. Dlaczego Callahan zasugerował akurat taką bylinę? Nie to, że sama miała jakiś lepszy pomysł, ale po prawdzie było jej całkiem wszystko jedno- Charaszo, budziet diabelskiej sidlya. - kiwnęła głową kładąc podręcznik niczym arenę bitewną między kwintopedami i biorąc jeden pergamin na którym zaczęła powoli kreślić idealne brzuszki nazwy rośliny. Miała charakter pisma ośmiolatka, który idealnie starał się pisać literki sięgając każdym brzuszkiem do każdej kreseczki. - Ja by wolala letać na mietle teraz. - westchnęła kiedy zakończyła kreślenie ostatniego "a"- Ostatnia trenirowka byla oczeń fajna. - powiedziała z lekkim uśmieszkiem przewracając stronę podręcznika na rycinę. Kwintoped jakby się zreflektował jakie jest jego zadanie na teraz i ze skupieniem zabrał się za przekładanie kartek w drugiej przyniesionej przez dziewczynę książce, na co gryfonka się zaśmiała. - Czy wpijerdol to dobroje slowo? - spojrzała na Callahana, najwyraźniej mając zamiar zawrzeć je w swojej pracy domowej.
- Rozweselasz – podpowiedział z uśmiechem, bo to było bardzo miłe, co mu powiedziała, a on rzadko słyszał takie rzeczy (bo głównie się trzymał z Fillinem, który traktował go tylko i wyłącznie szpetnymi obelgami, wytykając wszystkie jego prawdziwe i wyimaginowane wady, tak samo zresztą jak jego rodzice, z tym że oni robili to wcale nie w żartach), po czym przyjrzał się podtykanemu mu przez dziewczynę obrazkowi – Rzeczywiście, wyjebana w kosmos roślina, biorę – postanowił dziarskim tonem, bo naprawdę nie miał siły samodzielnie myśleć i był wdzięczny za jakąkolwiek sugestię; równie dobrze mogłaby zasugerować, że jest kapustą i pewnie też by przyklasnął temu pomysłowi. Zamyślił się na chwilę, ale bez przesady, nie za długo, po czym zaczął bazgrolić po swoim pergaminie w sposób zupełnie przeciwny do tego, który reprezentowała Albina, czyli szybki i niechlujny, w efekcie połowa „a” wyglądała jak „e”, a „y” jak cyfra 17. - O MERLINIE, JA TEŻ – przytaknął bardzo entuzjastycznie, słysząc wzmiankę dziewczyny o lataniu, i aż przerwał na chwilę swoje bazgrolenie, bo podekscytował się na samą myśl o quidditchu – Nie chcesz dołączyć do drużyny? – zagaił – Pomyśl tylko, razem byśmy miażdżyli przeciwników jak te diabelskie sidła… – rozmarzył się i pomyślał, jaka to wielka szkoda, że w grupie mieli już obu pałkarzy, bo ta wizja duetu z Albiną była bardzo kusząca; ale na ścigającego też by się pewnie nadała. Taka dziewczyna jak Albina to była po prostu do wszystkiego, do tańca i do różańca, i do szabli i do szklanki, i do pały i do kafla. Całkiem w porządku były te kwintopedy, jak tak na nie patrzył, chociaż Abrasimovej trafił się dużo bardziej pracowity; temu znalezionemu przez Boyda ani się śniło pomagać w przewracaniu kartek, wyglądał teraz raczej jakby układał się do snu. Gryfon pokręcił głową z dezaprobatą, widząc poczynania maskotki, i wrócił do swojego eseju. - Bardzo dobre, ale nie do wypracowania – wyjaśnił dziewczynie, bo przecież nie chciał żeby miała kłopoty za wulgarne słownictwo w zadaniu domowym, i przeczesał swój wątły zasób słownictwa w poszukiwaniu lepszego synonimu tego barwnego określenia. Było ciężko, nic nie brzmiało tak dobitnie i soczyście – Spróbuj może… ee… spuścić łomot?
Puściła mu oko na tę uwagę, bo w sumie lepiej chyba, żeby go rozweselała niż zasmucała. Wciąż pamiętała ich wspólny szlaban i że nie było z tego nic dobrego. Od tamtej pory chyba nie widziała w nim nigdy ani smutku ani złości i tak powinno zostać. - Wyjebanu w kosmos. - powtórzyła po nim sięgając po kolejny pergamin i notując z dopiskiem, że to pozytywne określenie czegoś. Skoro zdecydował się wybrać wyjebaną w kosmos roślinę to ewidentnie musiało to być komplementem. Podniosła wzrok- Jesteś wyjebaniu w kosmos. - przekrzywiła głowę- Dobre? - ważne nie tylko by zapamiętać nowe słowa, ale też nauczyć się jak je używać w odpowiednim kontekście! - Chcialaby, ale... - wzruszyła ramionami- Ja nie znaju czy w komandzie jest dla mienia dobrej... polozenje. - zmarszczyła brwi - Pozycja..? - poprawiła się i przerzuciła kolejną kartkę, obserwując jak kwintoped dzielnie wertuje podręcznik ziół leczniczych. Totalnie po nic, dla samego faktu wertowania go.- Ty choczu? Do komanda? - zapytała zerkając na niego pobieżnie i szkicując diabelskie sidła w kącie pergaminu, co w sumie wyglądało jak kłębowisko węży. - Spuścij lomot. - powtórzyła po nim, po czym dopisała do swojej listy koło "wyjebana w kosmos" - "wpierdol" wraz z dopiskiem, że znaczy to spuszczać łomot i nie pasuje do wypracowania.- Razem by spuszczali wpierdol przeciwnego komando. - powiedziała składając zdanie z nowo poznanym wyrazem i spojrzała na niego z niekłamanym zadowoleniem, jakby była urodzoną lingwistką oczekującą pochwały z ust samego prezesa. - To by byli wyjebaniu w kosmos. - dodała zanim zdołał skomentować i aż się rozsiadła z dumą w fotelu, że się jej tak udało poskładać superancką angielską wypowiedź, święcie przekonana, że to przecież bezbłędne.
Właściwie to chyba Boyd powinien zasugerować Albinie opisanie siebie jako raptuśnika, bo powodem dla którego dziewczyna nie widywała go w złym humorze było z pewnością w dużej części to, jak ona działała na niego, a mianowicie: szalenie pozytywnie. Tak bardzo bowiem urzekała go niemalże dziecięca prostota i bezpośredniość Balbiny, która bardzo wyróżniała ją spośród większości osób obecnych w zamku, skorych do knowania i posiadania kilku twarzy, że w jej towarzystwie praktycznie nie był w stanie się gniewać. No i bardzo był dumny, jak z wielkim zaangażowaniem podłapywała rzucane przez niego raz po raz wyrażenia w jego ulubionym języku obcym (łacinie podwórkowej). - PIĘKNIE – przyklasnął entuzjastycznie – Dopisz tam sobie, że to do użycia jako komplement, ale nie do nauczyciela. I nie w wypracowaniu. I nie na eleganckim przyjęciu. – dodał po chwili, w razie gdyby dziewczyna chciała na przykład pochwalić swojego ulubionego profesora na lekcji. Co do wystawnych imprez, nie wydawało mu się, by chadzała na takie, ale nigdy nie wiadomo, wolał zatem uprzedzić, bo to złoty chłopak jest. - NO, ja chodzę pałować w komandzie i ty też powinnaś. Chociaż, na moje oko to nadałabyś się do wszystkiego, możesz pochodzić na treningi i zobaczyć, gdzie się wpasujesz – doradził rzeczowo – W końcu chodziłaś do Durmstrangu, nic dziwnego, że dobrze latasz. Szkoda, że tutaj traktują tego quidditcha tak po chuju, znaczy pobieżnie. Jakbym ja bym dyrektorem, to bym wyjebał na przykład takie o, zielarstwo… – chwycił swój częściowo zabazgrany pergamin z rzekomym zadaniem domowym i zamaszystym ruchem wyrzucił gdzieś poza zasięg wzroku – …i dołożył kłidicza. Na ten gest i słowa kwintoped Bogdana ożywił się, zaniechał planowanej drzemki i, zeskoczywszy ze stołu, pognał za rzuconą kartką jak aportujący psidwak. - Patrz jak popierdala – skomentował, ubawiony tym widokiem jak wujek na rodzinnej wigilii po piątym kieliszku i trzecim rubasznym dowcipie. – TWÓJ NA PEWNO NIE JEST TAKI SZYBKI – dodał zaczepnie, rzucając tym samym dziewczynie i jej zabawce wyzwanie.
Kiwała głową z uwagą notując wszelkie uwagi, jakie miał dotyczące jej nowo tworzącego się słownika powiedzeń ważnych i ważniejszych. Wbrew pozorom Abrasimova uczyła się bardzo dużo angielskiego i można by podejrzewać, że jej umiejętności są znacznie wyższe niż to pokazuje. Wybierała jednak, nie wiedzieć z jakiego powodu, prezentowanie tej swojej ułomnej lingwistycznie strony jakby to była jakaś bardzo ważna cecha. Poza tym rzeczywiście uważała angielski za język brzydki, w porównaniu z pięknie melodyjnym, słowiańskim rosyjskim. - Nie do nauczycielji. -zanotowała- Da. I nje wypracowani. - pokręciła głową skrobiąc. Kiedy dodał, że nie na eleganckim przyjęciu jedynie zaśmiała się i machnęła ręką rzucając pióro na stół- Moji najelegantsiejsze prijecia to tu w Hogwarti. - powiedziała, bo i taka prawda. Na wsi nie bywała na żadnych bankietach, a to co działo się w Titanie zostawiła daleko za sobą. Przysłuchiwała mu się jak świetnie podłapuje jej okaleczone po rosyjsku, angielskie słowa i z rozbawieniem uznała, że jako nauczyciele są siebie warci w stu procentach. Puściła mu oko na ten komplement odnośnie jej talentów we wszystkim czego zechce i chyba się nawet zarumieniła gdzieś na szczycie policzków. Fakt faktem rzadko słyszała komplementy, chociaż może było to winą tego, że rzadko z kimś rozmawiała. Albo rzadko je rozumiała. Albo oba powyższe. - W Durmstrang po chuju traktowalij engielskij, to teraz mam. - podłapała kolejne jego powiedzenie z łatwością, wzruszając ramionami- Jesli Ty pajdziesz na trenirówki, a toże pajdu. - uznała wspólne treningi za dobry deal. Nagle wydarzyło się niespodziewane, kwintoped Boyda uznał, że ma dość powarkiwania na kwintopeda Albiny i rzucił się w pogoń za kulką papieru na co Abrasimova jedyne co mogła zrobić to się gorąco zaśmiać. - No Ty chyba żartuju! - capnęła swojego pluszaka i postawiła go na ziemi mnąc pergamin w kulkę. Pokazała mu ją i rzuciła zamaszyście na drugi koniec salo, a kwintoped jak rażony prądem ruszył w dziką pogoń przy wtórze gorliwych oklasków zagrzewających dziewczyny.- No pasmatri pasmatri jak biegnie! - zaśmiała się.- Kak Ty dumasz, umie skakać? - zamyśliła się, kiedy oba pluszaki wróciły z dumą niosąc swoje trofeami już-już rozglądając się z czego by tu zbudować im tor przeszkód. E tam praca domowa!