Wejście do Pokoju Wspólnego Hufflepuffu znajduje się w prawym rozwidleniu korytarza prowadzącego do kuchni. Rytuał umożliwjajacy wkroczenie do ich dormitoriów znają tylko sami puchoni.
Miejsce to za obrazem rozwidla się na kilka stron - lewy korytarz prowadzi do dormitoriów damskich i męskich uczniów, na wprost znajduje się korytarz do Pokoju Wspólnego, a na prawo dormitoria studentów.
***
Connie nie miała pojęcia co podkusiło ją, żeby ruszyć w stronę miejsca, gdzie mieszkali puchoni. I tak nie była w stanie się tam dostać, przecież nie znała hasła. Po prostu chciała postać. Tak dla swojej dziwnej ambicji. Oglądała obraz, rozmyślając nad tym, jak tu pognębić pierwszego puchona, który wyjdzie, poza podstawieniem mu nogi.
No to zabolało. Opuściła głowę i zamknęła oczy. Zacisnęła pięści. Naprawdę była wściekła miała ochotę krzyczeć, ale wiedziała, że to nic nie pomoże. - Nie obchodzi mnie ta głupia zabawa… – wyszeptała i położyła rękę na miejscu gdzie przed chwilą była rana. Chłopak przykucnął i pocałował ją w czoło. Jestem bezpłciowa, nie potrafię się zdecydować, jestem beznadziejna. - Przepraszam… nie chciałam Ci tego mówić… – wydukała i spojrzała mu głęboko w oczy. Przełknęła ślinę i odwróciła twarz. Po prostu tak bardzo nie chciała. - Ja… wiem kto mi to zrobił, kto nam to zrobił… – wyszeptała. Wątpiła w to, żeby uwierzył, ale jego gadanina o tym, że nie jest sama w tym ciele i ma o nie dbać ją dobiła wystarczająco, dodatkowo fakt, że może mieć ją każdy, poczuła się jak szmata prawdę mówiąc – Victorique to zrobiła. – wyszeptała i przegryzła wargę, natychmiast zaczęła się tłumaczyć – Nie chciałam Ci mówić, bo wiem, że jesteś przy mnie dlatego, że ona tu jest! – wykrzyczała i zamknęła oczy. Ona chyba nie zniesie tej presji, ale też nie wycofa się z tej bitwy. Nie wiem dlaczego mi tak zależy, nie wiem dlaczego tak bardzo chcę udowodnić, że… chce być tylko twoja? Co ja plotę!
Niech krzyczy. Niech pokazuje uczucia. Bo ma wrażenie, że dotychczas tego nie zrobiła. Może nawet nie pokazał mu siebie... Zachowuje się tak, jak inni oczekują, czy co? Wolałby, żeby była w pełni sobą. W pełni wściekła krzyczała, może nawet go biła. Miał to gdzieś. Chciał rozmawiać z człowiekiem, nie z lalką do której tak lubiła się upodabniać. - Nie rozumiem... - Tylko tyle powiedział, kiedy nagle coś powiedziała na temat Victorique. Nie wiedział o co jej chodzi. Viki? Ale jak? Wbiła sobie nóż w brzuch, bo jej się nudziło? Bo uznała, że to będzie dobrą zabawą zobaczyć jak to jest być mocno ranną? Czekał na wyjaśnienia. To było ważne by dowiedział się wszystkiego. Obie do niego należały. Musiał wiedzieć dokładnie wszystko. Teraz tym bardziej nie miał już zamiaru stąd pójść. Zdjął z siebie koszulę zostawiając tylko czarną bluzkę na ramiączkach i narzucił ją na ramiona dziewczyny. Chciał ją schować przed światem. Schować pod sobą... A dokładnie pod ciepłym od jego ciała materiałem w tym momencie.
Dziewczyna spojrzała na niego zdziwiona. Udało się, nie odszedł. Uśmiechnęła się pod nosem i otuliła jego koszulą. Zachowywała się tak to prawda. Gdyby tylko wiedziała, że chłopaka tak to wnerwia, to pewnie starałaby się tego oduczyć, ale dlaczego? Tego nie wiedziała. - Gdybym wiedziała, to skierowałabym się do skrzydła szpitalnego. Jakbym przyszła i powiedziała, hey mam drugą jaźń, która wzięła i wbiła mi nóż w brzuch, na pewno by mi uwierzyli! – powiedziała i westchnęła. Otuliła się bardziej koszulą i zamknęła oczy. Była taka ciepła… i tak ślicznie pachniała. - Nie wiem dlaczego to zrobiła, ale przez chwile, przed zamianą wydawało mi się, że słyszałam jej głos, znaczy się… nie wiem jak to wyjaśnić. Nie wiem co się w ogóle dzieje. Sama z nią porozmawiać nie mogę. A nawet jak spróbuje to wątpię, żeby chciała mi odpowiedzieć. – dziewczyna opuściła głowę. Przegryzła wargę i spojrzała na chłopaka. - Przepraszam… że nie powiedziałam o tym od razu… – wydukała i odwróciła wzrok – wiem, że jesteś taki dla Victorique i nie wiedziałam jak zareagujesz jak się dowiesz…
I raczej by jej tego otwarcie nie powiedział. Chyba, że wyjdzie to kiedyś w jakiejś rozmowie. Nie będzie przecież kłamał, na temat rzeczy, które go w Nikoli denerwują. Czemu miałby to robić? To w Viki się zadurzył i przy niej wręcz powinien być delikatny. Przy puchonce nic go nie zobowiązywało. A szczerość... Czasem pomaga. - Różne rzeczy się zdarzają. Przypominam Ci, że jesteś w szkole MAGII. Tu mogłabyś powiedzieć, że dźgnął Cię w brzuch jednorożec i by przynajmniej część ludzi uwierzyła. Druga jaźń to nic nadzwyczajnego... - Przewrócił wyraźnie oczami. To nie było wytłumaczenie, które mógłby przyjąć w jakikolwiek sposób. To było po prostu nędzne okłamywanie samego siebie, że jest się jakimś wybrykiem natury, podczas gdy w świecie czarodziei byle charłak ma większe problemy niż ona. - Wyobraźnia Ci uderza do głowy. Nie mogłaś jej słyszeć i wierz mi, że nie wypijecie razem herbatki... - Może był trochę opryskliwy, ale nie do końca panował nad wszystkim, co wydobywało się z jego ust. Mówił to, co myślał. Jak już mówiłam bez owijania w bawełnę, bo to nie miało sensu. - Kiedy się znów zamienicie poważnie z nią porozmawiam. Teraz powinnaś pójść odpocząć. A rano masz się przejść do skrzydła szpitalnego i porozmawiać z nową pielęgniarką... I nie waż mi się kłócić. Napiszesz sowę, przyjdę po ciebie i zaprowadzę – Rozkaz to rozkaz żołnierzu. Głównemu generałowi się nie odmawia! A teraz baczność i marsz do dormitorium spać!
Może i nie przepadał za puchonką, ale nie musiał zachowywać aż tak. Dziewczynie przydarzyła się krzywda i może była głupia, ale nie była obojętna na jego słowa. Nie poprawiał jej nastroju, a tym bardziej samopoczucia. No cóż. Jesteśmy w szkole magii i co z tego? Ona nie uważała się za wybryk natury, ale nie chciała rozpowszechniać tej wiadomości jeszcze bardziej. Jakoś się jej to w cale nie podobało. Co do wyobraźni, otworzyła się przed nim, a on ją tak po prostu zbeształ. Przypominam, że oberwała nożem w brzuch, była w szoku i mogło jej się coś takiego wydawać, a to że nie było to prawda to wiedziała. Nie musiał akcentować to w taki sposób. Serio? Teraz mu się wzięło na troskę? Teraz to ona chciała się zamknąć w pokoju i wypłakać w poduszkę nie wychodząc przez najbliższe dni i tak na sto procent zrobi. Dziewczyna wstała i bez słowa odwróciła się na pięcie wchodząc do pokoju wspólnego, a później do pokoju. Rozumiała fakt, że był zły przez tą sytuację, ale to nie dawało mu prawa wyżywać się na niej… A jeżeli taki był to nie mieli szanse na porozumienie.
Jak długo się można przebierać? Laila i inne Puchonki mieszkające w jej dormitorium pewnie chętnie opowiedziałyby wam parę historii na ten temat. Może jedna by się roześmiała sepleniąc coś niezrozumiale, ale inne może zgodziłyby się udzielić wywiadu. Wszak taką sytuację zastała Lai, która wróciła do Puchońskiego domu śmierdząc piwskiem... Zmrużyła powieki zakładając ręce na piersiach. Istny sajgon. Mnóstwo wszystkiego i wszędzie. Jedna próbowała się uczyć, a druga chyba po tym jak sprzątała wszystko zaklęciem zmniejszającym do kufra, teraz próbowała znaleźć wśród 'breloczków' stanik. Wzruszyła ramionami nieco wściekła, że taka sytuacja ma miejsce i nie można nad nią zapanować. Huknęła na nie, lecz to nic nie pomogło. Jedna chyba wróciła z randki i była tak błogo nastawiona do życia, że nawet nie zauważyła, że nie położyła się na swoim łóżku, tylko na tym Howettowym. Laila złośliwie rzuciła na nią kurtkę, którą z siebie ściągnęła i przystąpiła do penetrowania szafki, w której nie potrafiła teraz nic odnaleźć. Wszędzie jakieś części mundurka czy też innych rzeczy, które właściwie sensu bytu nie miały. Może dlatego gdy wykopała szarą tunikę z logo kolejnego mugolskiego zespołu na jej twarzy wreszcie rozgościł uśmiech. Popatrzyła jeszcze raz na współlokatorki nieco zirytowana ich dzisiejszym lekkim podejściem do życia. Cóż, najwidoczniej nie we wszystkich drzemie duch odpowiedzialności. Mrugnęła kilkakrotnie uśmiechając się do niej złośliwie i gdy się przebrała zniknęła. Wszak nie zapomniała, że zostawiła Bonnetta przed obrazem Doliny. W sumie to też był to dziwny malunek i ilekroć Lai wchodziła do dormitorium zastanawiała się czemu nie ma tu czegoś bardziej abstrakcyjnego. W sumie nawet Gruba Dama u Gryffonów była ciekawsza, bo przecież takie tam fajne rzeczy były! Ale jednak, żeby nie przyspieszyć akcji, trzeba opowiedzieć trochę o tym jak nasza dwójka tu dotarła. Otóż kiedy już wyszli z pubu, którego oboje zobowiązali się więcej nie odwiedzać (!), to Antoine zaoferował się, że mogą gdzieś pójść. Ówcześniej oczywiście pozwoli dziewczynie na chwilę pójść podmienić odzież. A skoro już tam poszła, to chwilę jej zeszło. No niestety, takie tam wady wierzenia dziewczynie, że "chwila" rzeczywiście nią będzie. - Jestem! - Zameldowała przechodząc przez dziurę, którą odsłonił zgrabnie obraz. Mechaniczne mechanizmy to rzeczywiście było coś. - Zatem co proponujesz? - Spytała całkowicie zarzucając myśl, która mówiła jej, że należałoby się przygotować do jutrzejszego sprawdzianu. A po co nie?
Stał pod tym obrazem i czekał na dziewczynę. Nie bardzo w sumie wiedział ile tak tam czekał, ale w każdym razie, miał dość czasu, żeby przyjrzeć się wnikliwie dziełu. Było.. takie.. pospolite? Tak, to chyba dobre słowo. Nie. To nie było odpowiednie słowo. Ale.. no nie było zbyt ciekawe. Choć w jakiś sposób chyba odwzorowywał charakter potencjalnego Puchonka. Na ogół spokojny i w ogóle. No, ale wyjątki się zdarzały. Tak sądził. Nie znał w końcu żadnego jakoś bliżej. Może poza Lailą, o ile można mówić o tym, że blisko ją poznał. No, nieważne. Zostawmy to. A ją miał nadzieję poznać nieco lepiej. W końcu niecodziennie poznaje tak nietuzinkowego „Żółtego”, jak ona. Zostawienie tej znajomości, porzucenie odłogiem, byłoby delikatnie mówiąc niepożądane. Oczywiście był tylko jeden przypadek, w którym skreśliłby pannę Lailę z listy. Chciałaby w jakiś sposób na niego wpłynąć. W jakikolwiek znaczący sposób. Niestety, ale naruszanie czyjejś wolności to poważna zbrodnia. Zwłaszcza, że jak głoszą liberałowie, granicą wolności człowieka, jest wolność tego drugiego. Tak sobie rozważał, przyglądając się płótnu i próbując zapamiętać jak najwięcej szczegółów, kiedy nagle poruszył się, a z tajnego przejścia, zakrytego przezeń, wyszła wyczekiwana dziewczyna. Czuł się trochę, jakby czekał na dziewczynę, zanim pójdą na randkę. Albo do teatru, gdziekolwiek. On czeka, podczas kiedy ona robi z siebie bóstwo. Specjalnie dla niego. I własnej satysfakcji, że nie może od niej oderwać wzroku, przy okazji.. - No, nareszcie.. – rzucił, uśmiechnięty lekko. Miał ją zganić, że czemu tak długo i w ogóle te wszystkie frazesy, ale tak trochę zdębiał. Dobra, za mocno powiedziane. Po prostu nie bardzo wiedział co powiedzieć. Jakby nie patrzeć, to warto było poczekać. Czując na sobie wzrok dziewczyny, miał wrażenie, iż chciała by skończył swoją myśl. Niedoczekanie. I nie chodziło o to, że nie chciał jej dogryźć. Po krótkiej, ale zawsze, chwili zawieszenia, skapnął się, że mówi do niego. – Co? A tak.. – rzucił niedbale. O czym ona mówiła? Chyba coś o tym, gdzie pójdą. A skąd on miał wiedzieć. - Zasadniczo, nie mam pojęcia.. Nie przywykłem do wypadów z Puchonami. Zwłaszcza.. – takimi. No, ale tego nie powie. – Nieważne. W każdym razie. Zdaje się na Ciebie, to Ty znasz okolicę. – powiedział w końcu z szyderczym uśmiechem.
Ależ spokojnie. W rzeczach pozornie zwykłych tkwiło najwięcej niezwykłości, więc... Może nie trzeba tylko patrzeć na to co jest namacalnie przed Tobą, ale wysilić się o dwa kroki do przodu? Głód wiedzy wydaje się być najgorszym rodzajem głodu... Nigdy nie zostaje zaspokojony. W sumie to też nie szli chyba na randkę. Przynajmniej Lai nic nie było o tym wiadomo, może wtedy przemyślałaby to jeszcze dziesięć razy zanim wyszłaby z dormitorium i zamiast ubierać się w coś co kwalifikowała pod kategorię zwykłego kompletu, to wybrałaby coś, co bardziej ustawiłoby ją ponad wszystkimi dziewczętami, które mógłby dojrzeć dzisiaj w szkole. Tak zdecydowanie wtedy włożyłaby w to wszystko więcej pracy zapewne psując efekt, bo zawsze gdy za bardzo się staramy nie wychodzi tak jak trzeba. Zatem teraz jak to teraz, czekając na odpowiedź chłopaka uśmiechała się nieznacznie kompletnie nie zdając sobie sprawy, że mogła go nieco rozproszyć... Bo gdyby wiedziała, to pewnie nie powstrzymałaby się od jakiegoś niewybrednego komentarza, który zaburzyłby tą uroczą, młodzieńczą atmosferę. - Zasadniczo powinieneś mieć pojęcie. Zostawiłam Cię tutaj właśnie z myślą, żebyś opracował jakiś plan. A Ty co? Zresztą nie chcę nic mówić, ale jak pójdziemy w prawo i zejdziemy schodami w dół to będziemy przy dormitorium Ślizgonów. W sumie tam moglibyśmy sobie strzelić słit focię z Wielkim Salazarem i moglibyśmy tam jakieś melo zakręcić. W sumie wiesz o co chodzi, +50 do fejmu. Musimy tego spróbować. I wtedy też będziemy w Twoich okolicach, więc będziesz zmuszony coś wymyślić! - Zauważyła błyskotliwie drażniąc go z zadowoleniem na twarzy. Przecież wiedziała od ich pierwszej rozmowy, że był czuły na punkcie stereotypów typu: czysta krew, dom... Cóż. Nie mogła nic na to poradzić. Nawet nie chciała. Antoine był właśnie Antoinem przez to, że przewrażliwienie rozrysowywało się właśnie tam. I smutna prawda była taka, że ludzi nigdy nie udawało się zmieniać. To oni byli gotową formą, do której ty miałeś się dopasować. Jeśli nie pasowałeś to należało czmychnąć i nazwać to 'rozstaniem'. Taka prawda. - To jak? Mam iść po aparat i lecimy na foteczki? - Spytała uśmiechając się teraz nieco szerzej.
Słuchał dziewczyny, a jego brew lekko unosiła się do góry. Kim ona była, żeby sobie tak pozwalać?! No właśnie. Szczęśliwie, była dziewczyną, toteż powstrzymał się przed wiązanką, po której zapewne, wykorzystując swoją władzę, odjęła by mu kilka punktów. Co najmniej kilka. Kilkanaście. Czy kilkadziesiąt, to nie miał pojęcia, nie znał dokładnie uprawnień prefektów. - Zawsze jesteś taka wygadana, czy tylko w Hogwarcie? – zapytał, nieco poirytowany jej wypowiedzią. Naprawdę, nie bardzo wiedział, co ją motywowało do takiego zachowania. Tak. Antek był drażliwy na punkcie czystości. Nie był może jakimś Eugenikiem radykałem, czy coś. No, ale asfalt powinien znać swoje miejsce, prawda? Właśnie, więc. Nie powinna wdawać się z nim w dyskusje na ten temat. Zwłaszcza, zaczynając ją takim, a nie innym tonem. W sumie, miał gdzieś ile szlam jest w Hogwarcie, jak się nazywają, gdzie się uczą. Przypuszczalnie on sam, zadawał się z kilkoma nie magicznymi istotami. Z resztą, jakoś nie specjalnie go to interesowało. Jak długo jakoś za bardzo nie nagrabili sobie u niego, tak długo mu to nie przeszkadzało. Z resztą. Nic go tak nie denerwowało, jak ingerowanie w świat mugoli. Po co to komu? Oni, gdyby im tak powiedzieć, że jest się czarodziejem, zamknęliby człowieka w wariatkowie, dając mu kaftan w prezencie. Albo nie daj Merlinie, doprowadzili do własnej zguby, chcąc zniszczyć magiczną nacje. Tak.. To byłby definitywny koniec świata ludzi. Ludzi.. Mugoli. O. - Wiesz. Jakiego nie mam stosunku do Puchonów, czy Krukonów, tak Helgę Hufflepuff, czy nawet całego Godryka Gryffindora szanuje. Wielkim ludziom należy się szacunek. Bez względu na to, skąd pochodzili i czego nie zrobili. Zatem, z czystej sympatii do tycNie ie h ludzi, proszę Cię o mówienie o nich z należytym szacunkiem. Pani Prefekt. – Tragedia. Żeby musiał poprawiać prefka. Tego jeszcze nie było. Choć w sumie, nie raz się zdarzało, że był nawet bardziej ortodoksyjny od samych prefektów. Cóż. Życie.. - Ty.. A wiesz.. To dobry pomysł. – rzucił nagle, ujmując swój podbródek. – Z tą fotką. To bardzo dobry pomysł. – powiedział, autentycznie przekonany. Zastanawiał się tylko czemu dziewczyna tak stała, nic nie mówiąc. – No na co czekasz?! Leć po aparat! – rzucił, w celu pogoienia jej. - Nie. Spokojnie. Żartowałem.. – powiedział, przezornie, jakby chciała nie daj bóg wystartować po sprzęt. – A tak serio. Niezbyt dobrze znam ten Zamek. Ale.. Byłem kiedyś w jednym dość fajnym miejscu. Bardzo mi się tam spodobało. Więc, co powiesz na spacer? – Zapytał, ruszając spokojnie. Postąpił krok do przodu, przystanął, uśmiechnął się, zginając lekko lewy łokiec, tak by mogła iść z nim pod rękę.
Bezsprzecznie. Bezsprzecznie koszmar nadchodził. I wpędzał w poczucie winy. Gdzie się nie ruszyła, tam było coś, czego nie należało tykać. A ona przecież była taka nieustraszona. Brnęła we wszystko, co mogła, nie przejmując się absolutnie niczym. A koszmar trwał, wybudzając ją co jakiś czas z tych wszystkich poplątanych sytuacji. Dziękowała wtedy samej sobie, bo na nikogo innego nie mogła już liczyć. Ojciec nie żyje. Matka ją wyklęła. Chuck wyjechał. Lunarie się nie odzywała. Wróciła za to Georgie, z którą jednak było źle. Chciała jej pomóc, wyciągnąć ku niej swe ręce i zaprowadzić do lepszego życia, ale ona takiego nie znała. I pomyśleć, że jeszcze niedawno była weselsza. Mniej przejmująca się egzystencją spraw doczesnych. Teraz? Teraz to był jej chleb powszedni. Zmartwienia. Za dużo myśli. Bo za dużo miała wolnego czasu. Opieka nad psidwakami pozwoliła jej rozumowi wziąć urlop, ale to było zdecydowanie za krótko. Teraz od nowa zaplętlała się w masę poplątanych myśli, szczególnie, że miała o kogo się martwić. To było dziwne. O nią nikt się nie martwił. Poradzisz sobie, prawda? Nie. Nie radziła sobie, zatapiając się w książkach. W druku, który tak kochała. Ale to nie było prawdziwe życie. Prawdziwe życie umykało jej dookoła. Nonsens. Chciała żyć, lecz coś ją powstrzymywało. Jakaś niewidzialna ręka, która skutecznie ją przed tym chroniła. Bo bała się, że Delinger zrobi coś głupiego. Beznadziejna sytuacja. Przecież była superbohaterem! Powinniście jej pozwolić! A teraz jeszcze ta cała sytuacja z ojcem. I kuzynkami. Levee miała mieszane uczucia. Nie, że sądziła, iż z dziewczynami jest coś nie tak, nie, nie! Po prostu... zastanawiała się, jak bardzo nie znała Thomasa. Jak bardzo jego życie było oderwane od jej. Dlaczego nie mówił, że ma siostrę? Dlaczego nigdy jej nie poznała? Zamiast tego poznając całą rodzinę Goldenmayerów, u których niemalże mieszkała? To nie miało sensu. A kiedy coś nie miało logicznego wyjaśnienia, denerwowało ją to jeszcze bardziej. Co jeszcze przed nimi ukrywał? Czy matka w ogóle o tym wiedziała? Dlaczego jej nie powiedzieli? Była za mała? Ale na co? Przecież... przecież powinna znać swoją rodzinę. Ale jednak u nich to wszystko było jeszcze bardziej popaprane niż jej się z początku zdawało. To, że jej matka nie znosiła nikogo, nawet własnej, rodzonej siostry, nie było niczym zaskakującym. Ale... ojciec? Po nim spodziewała się czegoś więcej. Był przecież policjantem. Superbohaterem! Superbohaterzy tak nie postępują... prawda? Biła się z myślami, ale przyszła. Tak, jak zapowiadała w liście. Ubrana w prostą koszulkę, zwykłe spodnie i czarne trampki, czekała przed obrazem, który prowadził do dziupli puchonów. Skrzyżowała ręce na piersi, rozglądając się co jakiś czas za przechodzącym towarzystwem. Uśmiechała się smutno do znajomych i nieznajomych, oczekując na Sheilę i Shane. Czy się polubią? Czy się dogadają? Jak to będzie wyglądać? Nie miała pojęcia. Nie wiedziała, czego się spodziewać. I niby to lubiła najbardziej. Spontaniczność, niespodzianki. Teraz jednak miała wrażenie, jak gdyby tchórzyła. Ona! Dziwne. Koszmar. Tak, to jego wina. Koszmar samotności i poczucie odrzucenia. To nią kierowało. To nie była ona. Tak to sobie tłumaczyła.
Nie wiedziała co ma o tym wszystkim myśleć, wszak tak na dobrą sprawę miała swoją rodzinę, a teraz dowiadywała się, że jedna jej część jest zupełnie inna niż się spodziewała. Wylądowała w innym świecie, tracąc przez chwilę grunt pod stopami, gdy dowiedziała się, że ma kuzynkę. Może nie byłoby to dla niej takie zaskoczenie, gdyby nie to, że znała swoją matkę i czegoś takiego by się po niej nie spodziewała, wszak o Caroline można było naprawdę dużo mówić, między innymi zaczynając od tego, że jest nieporadna życiowo i zbyt beztroska, ale tez i wytrwała, jednak na pewno nie umiałaby jej określić mianem kłamcy, a jednak. Zostały okłamane, ona, Shane, nawet ta Leeve. Dowiedziały się dopiero teraz, jak przyjechały i co? Myślała, że nigdy się nie spotkają, nawet mimo tego, że wszystkie uczęszczały do Salem? Boże, jakie to koszmarnie nieodpowiedzialne zachowanie! Violence aż się burzyła na samą myśl, ale mimo wszystko nie unosiła się, nie mogła. Musiała być przecież idealna i niewzruszona, zwłaszcza teraz, gdy dawała przykład siostrze. Zjawiła się więc przy obrazie, wychodząc zza niego i wpadając wprost na Delinger. Puchonka wyglądała na nieco zmartwioną i więcej niż niepewną, ale mimo wszystko była opanowana, więc dość szybko przybrała na twarz wyraz, który wcześniej ćwiczyła przed lustrem. Delikatna, nieco chłodna uprzejmość, właściwa pierwszemu spotkaniu z nieznaną gałęzią rodziny. - Cześć, jestem Sheila - przywitała się z nią, wyciągając do niej rękę tak, jak kultura nakazała i dygając lekko, niczym dama na przyjęciu, która przyjmowała gościa. - Shane zaraz przyjdzie. Pewnie jak zwykle straciła poczucie czasu, gdy już zaszła do kuchni. Uśmiechnęła się już bardziej przyjaźnie, chociaż to pewnie ze względu na dziwny apetyt jej siostry, z którego lubiła sobie żartować, a nie z tego względu, że polubiła swoją kuzynkę. W gruncie rzeczy nawet jej nie znała, a czy chciała poznać? Ciężko powiedzieć, gdyż ta sytuacja była po prostu… trudna.
Oto widzimy Shane w środowisku naturalnym, kiedy tylko dowiedziała się o tym, że niedaleko ich dormitorium znajduje się kuchnia zaginęła w czasie i przestrzeni przesiadując tam i pożerając wszystko co się napatoczy. No może bez przesady, ale żarłokiem to ona była, zwłaszcza jeśli wcześniej spędziła czas trenując. Oczywiście dzięki temu takie posiadówy w kuchni nie miały praktycznie żadnych skutków ubocznych. Kiedy to tak siedziała sobie radośnie przy jedzeniu rozmyślała nad tym kiedy to w końcu spotkają tą kuzynkę o której wcześniej nie wiedziały. Swoją drogą ciekawa historia, z tego co już się dowiedziała wszystkie chodziły do Salem, aż dziwne te nie wyszło na jaw to że są rodziną. Może nawet już się znają, a nawet nie wiedzą o tych powiązaniach? Możliwości było wiele, jednak wszystko okaże się dopiero przy spotkaniu, kiedy to w końcu pogadają o tej całej dziwnej sytuacji. Shane była ciekawa jaka będzie na ich kuzynka, czy się dogadają? W pewnym momencie przypomniało jej się, że przecież miały się spotkać. Ruszyła więc do dormitorium, będąc już niedaleko obrazu zauważyła swoją siostrę i jakąś dziewczynę. Podeszła do nich przywitała się z siostrą, po czym wywnioskowała że ta druga to właśnie ich kuzynka więc wyciągnęła rękę do niej rękę na powitanie - Levee tak? Ja jestem Shane. Spojrzała na Sheilę przepraszająco, w końcu wyglądało na to, że znów się spóźniła. Chyba musiała sobie załatwić jakąś przypominajkę czy coś.
To było... trudne. Bała się. Choć nie znała tych dziewczyn, jakoś wewnętrznie czuła, że chciałaby, aby je polubiły. I zaraz pojawiało się to znajome uczucie strachu oraz niepewności. Nie była osobą, która łatwo nawiązywała znajomości. Która łatwo dawała się lubić. Była... zbyt sztywna, przynajmniej jak na pierwsze spotkania. Długo przekonywała się do ludzi, a oni do niej jeszcze dłużej. Nie czuła się na siłach, aby za wszelką cenę złagodzić swój wizerunek. Wciąż siedziało w niej zaszczepione to, czego się nauczyła będąc z matką, kiedy ojca już nie było. Jej osoba zdominowała ją zupełnie, a cechy, które posiadła w genach i w odwzorowaniu rzeczywistości od Thomasa, powoli się zacierały. A przecież kiedy chciała, potrafiła być wesoła, zabawna, dowcipna. To Katia w niej to hamowała i szczerze mówiąc Levee za bardzo przesiąkła jej zbutwiałym charakterem. Tak bardzo tego nie chciała. Tak bardzo chciała się uwolnić z tej klatki, w której była zamknięta, ale wciąż jej się nie udawało. Miała ochotę zrobić coś szalonego, porwać te dwie nieznane jej dziewczyny za ręce i pociągnąć gdzieś, gdzie mogłyby się dobrze bawić. Co z tego, że to byłoby co najmniej dziwne? Przynajmniej... przynajmniej miałyby co wspominać, a pierwsze lody być może szybko zostałyby przełamane. A teraz stała tu trochę jak sierota, patrząc na podchodzącą do niej dziewczynę. Sheilę, jak się okazało. Zachowywała się tak, jakby wyjęta z tych samych ram, co ona. Tak bardzo pasowało jej to do rodziny od strony matki, nie od ojca. Może ojciec sióstr Villadsen był surowy? A może właśnie matka, która nie potrafiła się dogadać z ojcem krukonki? On był zupełnie inny. Taki wyluzowany, wesoły, zabawny... mogłaby wymieniać długo. Może nawet trochę nieokrzesany? A ta puchonka tutaj wydawała jej się być taka zachowawcza. Uśmiechnęła się do niej niepewnie, a kiedy dołączyła do nich Shane, z nią także się przywitała. Ona z kolei sprawiała zupełnie inne wrażenie, jak gdyby coś w niej zostało z Thomasa, a raczej tej części rodziny. Delinger wzięła głęboki wdech, zastanawiając się CO TERAZ. Nie była najlepsza w nawiązywaniu znajomości, zdecydowanie. - Chcecie porobić coś fajnego, czy pogadać... poważnie? - spytała w końcu, stwierdzając, że pozostawi im ten wybór. Może powinna zadecydować sama jako najstarsza, ale jednak nie chciała. Wolała niczego nie narzucać. Na to było nawet za wcześnie.
Sheila była nieco spięta. Nie wiedziała czego może się spodziewać po Leeve, wszak dopiero po raz pierwszy w życiu zobaczą się na oczy, będąc notabene już w dość zaawansowanym wieku jak na poznawanie tak bliskiej części rodziny. Niemniej jednak była pełna optymizmu, bo przecież nieczęsto spotyka się kuzynkę od strony matki, o której nie miało się zielonego pojęcia, hehs. Takie rzeczy upewniają człowiek w tym, że świat pełen jest niespodzianek i być może jeszcze niejeden raz zaskoczy młode Villadsenówny, może czymś milszym, a może i nie. Nie, żeby SVV uważała poznanie Delinger za niemiłe, oj nie! Ona po prostu nie wiedziała jak się ma zachować w takiej chwili i zdaje się, że nie tylko ona. W każdym razie postanowiła być miła i dość uległa, przecież nie będzie nieprzyjemna dla kogoś kogo w gruncie rzeczy nie znała, a dopiero planowała zrozumieć, zwłaszcza, że problem dotyczył obu stron. Przygryzła lekko wargę, zerkając pytająco na Shane. Zawsze tak robiła, gdy nie wiedziała jaką ma podjąć decyzję, ale z tą odpowiedzią ze strony siostry też bywało różnie. Raz była na coś bardzo optymistycznie nastawiona i było to dziecinnie proste, a czasami padało okrutne „mnie obojętnie” i wszystko spadało na jej głowę. Teraz Violence wzruszyła jedynie ramionami, a w tym ruchu było naprawdę dużo napięcia. Jeśli wcześniej pisałam, że zachowywała się jakby miała kij w dupie, to co teraz musiałabym napisać… może teraz jej się przemieścił lub wydłużył na długość całego ciała? - Amm - zaczęła bardzo elokwentnie - w gruncie rzeczy to ja nie wiem. Chciałabym zrozumieć tę całą historię z naszymi rodzicami, ale nie chce też żebyśmy źle wspominały nasze pierwsze spotkanie. Myślałam o tym, żeby może teraz porobić „coś fajnego”, a ewentualnie innym razem spotkać się już w mniejszym stresie i pogadać, bo teraz w sumie chyba nie wyjdzie nam to zbyt dobrze. Mnie się aż dłonie trzęsą… Nie kłamała. Ledwie wyciągnęła przed siebie ręce, a było widać, że jest bardzo zestresowana obecną sytuacją. Niemniej jednak uśmiechnęła się do Leeve zachęcająco. - Masz jakiś pomysł na to co można robić w tym zamku? Ja, szczerze powiedziawszy, zdążyłam ogarnąć jedynie kuchnie, bibliotekę i wieże astronomiczną.
Patrząc na siostrę i nowo poznaną kuzynkę, zapowiadało się na dość oficjalne spotkanie. Tak na dobrą sprawę obie nie wiedziały jak się zachować w takiej sytuacji, z resztą co się dziwić na pierwszy rzut oka było widać jakie są zestresowane tą całą sytuacją. Na szczęście Shane nie przejmowała się faktem spotkania z Levee, przyjęła to wszystko na luzie, bo przecież czym tu się denerwować? Po spojrzeniu jakie Sheila rzuciła w jej kierunku od razu wiedziała, że to na nią zrzucają ciężar zdecydowania co będą robić na pierwszym spotkaniu. No cóż, co prawda Vicious nie bardzo lubiła decydować na innych, no ale ktoś to musiał zrobić. Oczywiście nie widziało jej się aby to wszystko przebiegało w takiej atmosferze tylko co mogła z tym zrobić? Chwilę zajęło jej zastanowienie się nad tym wszystkim kiedy to S. przypomniało się o tym, że jakiś czas temu na festiwalu wzięła od Violence eliksir rozśmieszający, hmm... możliwe, że to pomoże obu dziewczynom w rozluźnieniu się. Uśmiechnęła się do nich po czym powiedziała - Patrząc na was udzielają mi się te wszystkie emocje, więc może najpierw napijecie się tego eliksiru co? O sprawach rodzinnych możemy porozmawiać kiedy indziej, teraz po prostu się poznajmy, idziemy gdzieś? Może do jakiegoś pubu czy kawiarni? Wygłaszając swój monolog spoglądała obie przedstawicielki swojej zacnej rodzinki, szczerze mówiąc lekko rozentuzjazmowana tą całą sytuacją. Uznała, że zaproponowanie eliksiru będzie neutralnym wyjściem, bo przecież Sheila nie przepadała za alkoholem i nie wiedziała jak zapatruje się na to Levee. Dając im chwilę na zastanowienie się oparła się o ścianę i zaczęła pić napój, który wzięła ze sobą z kuchni. Ucieszyła się gdy postanowiły się gdzieś wybrać. I tak oto we trzy ruszyły w pewne bliżej nieokreślone miejsce.
@Julian Ripley i @Mary Berry szli właśnie na historię magii, ale kiedy przeszli przez dziurę za obrazem, coś ich zatrzymało. W kącie korytarza siedziała pokaźnych rozmiarów fretka - niemniej jednak bardzo urocza i wyglądająca na bardzo zagubioną. Na ten widok Mary natychmiast zapomniała o zajęciach i podeszła do zwierzaka. Fretka siedziała tak cicho, że dziewczyna nie podejrzewała nawet, że w rzeczywistości był to wozak. Zorientowała się dopiero, kiedy wyciągnęła do niego rękę. - ZOSTAW, KURWA! - wrzasnęło zwierzę i nim Puchonka zdążyła zareagować, wbiło w jej dłoń pełen garnitur ostrych jak igiełki zębów. Wozak kilkukrotnie rozluźnił i ponownie zacisną szczęki, zanim w końcu puścił. Przemknął za plecami dziewczyny, wyminął jej towarzysza i niepochlebnie wyrażając się o ich matkach, pobiegł korytarzem. Zatrzymał się dopiero u stóp schodów prowadzących na parter i szczerząc zęby, mierzył dwójkę Puchonów uważnym spojrzeniem. - TYLKO PODEJDŹ, SZMATŁAWCU - wrzasnął do stojącego trochę blizęj niego chłopaka - PODEJDŹ TO ODGRYZĘ CI KUTASA! Wyglądało na to, że żeby móc iść na historię, musieli najpierw spacyfikować wozaka.
-------------------------------------------------------- O wozakach więcej jest w spisach. Unieszkodliwiając go, pamiętajcie o kostkach na zaklęcia.
______________________
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Niekonwencjonalność potrafiła objawić się w najprzeróżniejszych sytuacjach; ogółem kreatywność pomagała wysunąć nieco swoją działalność poza wszelkie schematy. Mefisto nie lubił być oczywisty i chętnie poddawał się pomysłom, które zapewniały mu nieco nieprzewidywalności. Jakże zatem cliché byłoby koić nerwy za pomocą odurzającego dymu nikotynowego? Nie mógł pozwolić sobie na coś tak jawnie ukazującego walkę po stresującej sytuacji. Nox niechętnie zatem oddalił swoje kroki od ścieżki prowadzącej do Hogsmeade, jednocześnie wsuwając paczkę mentolowych Wizz-Wizzów z powrotem do kieszeni. Nie nazwałby się nałogowym palaczem, głównie dlatego, że jego chętka zapalenia zwykle ginęła zduszona świadomością, że przecież szkoda pieniędzy. Trzeba było zrezygnować z jakże cennej używki, pomagającej w uspokojeniu myśli rozszalałych po oryginalnej, niezapomnianej lekcji Opieki Nad Magicznymi Stworzeniami. I chociaż bardzo liczył na to, że uda mu się stłumić w pełni ten durny odruch, to postąpił o wiele bardziej banalnie i zapchał sobie usta słodyczą befsztykowego lizaka, pozostawiającego na podniebieniu krwisty posmak. Dobrze, że w Miodowym Królestwie miał takie znajomości, które pozwalałby na zdobycie stosownych zniżek - w przeciwnym wypadku spacer do Hogwartu upłynąłby Ślizgonowi w prawdziwie paskudnym humorze. Niby miał wracać do mieszkania, ale zamiast tego wszedł do zamku i od razu skierował się do podziemi. W pierwszym odruchu kusiło go przejście do lochów, niestety Pokój Wspólny Slytherinu dalej nie został wyremontowany; zresztą, Mefistofeles miał inny pomysł. Przeszedł do części kuchennej i odnalazł ścianę ozdobioną obrazami, która skrywała w sobie tajemnicę Puchonów. Żałował, że nie ruszył się do zamku od razu, bo być może zdołałby poprosić o pomoc Neirina, albo jakiegoś innego wychowanka domu borsuka. Zamiast tego przystanął w kącie, przygryzając lizaka i szukając jakiejś ofiary. Nie trwało to wcale długo, bo z dodatkowej kuchni zaraz wyłoniła się nieduża grupka dziewcząt w mundurkach z żółtymi wstawkami. Mefisto zlustrował je uważnym spojrzeniem i uznał, że powinny dać sobie radę z jego nieszczególnie skomplikowanym zadaniem. Nie wiedział, czy mają czternaście lat, czy piętnaście, czy może szesnaście - ale w gruncie rzeczy, co za różnica? - Hej skarby - uśmiechnął się słodko, opuszczając dłoń z lizakiem i mając nadzieję, że nie wygląda jak pedofil czy gwałciciel. Liczył na to, że trafi mu się jakiś względnie znajomy studencik z Hufflepuffu, a nie grupka chichoczących przyjaciółeczek, które na jego widok zamarły w przerażeniu. - Sprawdzicie dla mnie, czy jest tam Liam Rivai? Taki słodki Puchonik, siódmoklasista, niższy ode mnie, oczy szczeniaka, drobny, uroczy uśmiech, brązowe włosy, błękitne oczy. Najprawdopodobniej akurat do kogoś coś mówi. Bardzo pilna sprawa - dodał, a jego zabójcza pewność siebie nie dała szans dziewczętom na podanie mu innej odpowiedzi, niż "oczywiście". Inna sprawa, że Nox całkiem brał pod uwagę, że jak tylko Puchonki znikną w swojej bezpiecznej oazie, to wcale jego prośby nie spełnią. Cóż, pozostawało mu czekać - albo na samego @Liam A. Rivai, albo na jakąś informację, albo na nową ofiarę.
Został w dormitorium sam. Neirin pogodził się z jego odmową i postanowił znaleźć sobie inną ofiarę do spacerów po zakazanym lesie, a że krąg znajomych rudzielca raczej nie był zbyt rozbudowany, chwycił się pierwszej lepszej osoby, którą okazał się ich drugi kolega z pokoju – Jack. Szczerze powiedziawszy, nie potrafił przestać się martwić w pierwszej godzinie, odkąd oboje wyszli na lekcję Opieki Nad Magicznymi Stworzeniami, martwiąc się, że przyjaciele podzielą jego los z tamtego parszywego dnia i spotkają na swojej drodze może już nie wilkołaka, ale innego równie przerażającego i niebezpiecznego stwora. Chyba zagryzłby się z poczucia winy, gdyby tak było, acz po dłuższej chwili swojej samotni, postanowił rozwiać wszelkie zmartwienia, skupiając się na innych zajęciach; hej! W końcu byli pod opieką nauczyciela! …według Liama niezrównoważonego psychicznie nauczyciela, który targał swoich uczniów wprost w paszczę niebezpieczeństwa drugi raz z rzędu, ale… Westchnął ciężko, ze zmartwieniem wpatrując się w okno. Zdecydował po prostu zająć się rysowaniem, żeby skupić się na czymkolwiek innym… i to w zasadzie pomogło. Skrobał ołówkiem po kartce, pozwalając malutkiej traszce dwuogonowej swobodnie spacerować sobie po głowie i barkach. W zasadzie nie miał żadnego pomysłu na kolejne dzieło, więc też na nic większego się nie nastawiał. Bazgrał sobie cokolwiek przyszło mu do głowy, zapełniając kartkę mnóstwem mniejszych rysuneczków, które poupychał w każdym kącie pergaminu. Niektóre były paskudnie krzywe, inne mogły uchodzić za całkiem udane, jeśli przymknąć oko na małe niedoskonałości. Był za to jeden, który spodobał mu się tak bardzo, że zechciał przemienić szkic w pełnoprawny rysunek, toteż wyjął kałamarz z atramentem, chcąc zabrać się za lineart. Już moczył pióro, gdy… „Liam…” Ktoś zapukał w framugę drzwi. Szatyn odwrócił się zaskoczony, nieumyślnie brudząc się kapiącą z pióra kroplą atramentu. Czuł, że się uświnił, ale widząc sylwetkę jednej z czwartoklasistek, z którą miał przyjemność zamienić pewnego razu kilka słów, uśmiechnął się do niej serdecznie. - Hej, Annie! Co tam słychać? Słyszałem, że ostatnio kupiłaś sobie-… Nim jednak zdążył się rozgadać, dziewczyna z przejęciem wcięła mu się w słowo. „… jakiś przerażający facet ma do ciebie bardzo pilną sprawę. Czeka przed obrazem.” Patrzyła na niego tak przerażona, jakby jej starszy kolega miał co najmniej zatargi z mafią, która stwierdziła, że nadszedł czas rozliczenia. Zresztą, sam Liam nie potrafił skojarzyć sobie nikogo, kto mógłby mieć do niego jakikolwiek interes o tej porze, toteż uśmiech nieco spełznął mu z twarzy. Zmartwił się, ale szybko przywdział na twarz wesołość, nie chcąc dodatkowo trapić dziewczyny. Podziękował Annie za informację i nie zdejmując traszki z ramienia, zszedł na dół, dopiero w połowie orientując się, że kropelka atramentu powolnie spływała mu wzdłuż dłoni, pozostawiając za sobą czarną smugę. Pięknie… nie miał czym tego wytrzeć, a wracać się już nie chciał. No nic, może to i lepiej? Jak już pobiją go niemal do nieprzytomności to może posłuży się atramentem, żeby ostatkiem sił wypisać imię sprawcy na panelach…? Co ci się tak udzielają ponure myśli, Liam? Chyba wciąż podświadomie przeżywał, że jego koledzy jeszcze nie wrócili z lekcji. Zszedł na dół, następnie przechodząc przez obraz, by zobaczyć… parsknął śmiechem. - Cześć, Mefi! – powitał go z szerokim uśmiechem, nie przejmując się, że traszka właśnie oparła się łapkami o jego policzek. – Nawet nie wiesz jakie potrafisz wywrzeć wrażenie! Gdy Annie podeszła po mnie pod dormitorium, wyglądała, jakby martwiła się, że widzi mnie ostatni raz w życiu. Może też powinienem obkleić się jakimiś obrazkami i przypakować? Byłbym postrachem całego domu.. albo szkoły! – nie zdążył dobrze do niego podejść, a już się rozgadał, tryskając energią na lewo i prawo. Późna godzina? Zmęczenie zajęciami? Pff… - Nie spodziewałem się ciebie o tej godzinie. Mam nadzieję, że obawy An się nie spełnią i wszystkie moje zęby zostaną na miejscu, hm? – zagadnął go zaczepnie, bez strachu stając tuż obok niego. Był ubrany mniej schludnie, niż do tej pory miał okazję widywać go Mef. Było późno, a Liamowi nie chciało się przebierać z mundurka, toteż wciąż pozostawał w koszuli, teraz lekko już wymiętej, z rozpiętymi dwoma guzikami tuż przy szyi. Rękawy miał podwinięte, nieświadomie eksponując czarną smugę atramentu, która potoczyła mu się po całej dłoni. Do tego krawat wisiał mocno poluźniony, również niepodobnie do tego, co zazwyczaj sobą reprezentował. Cóż… po prawdzie chciał się za chwilę przebrać w piżamy. Nie spodziewał się z nikim spotykać tak późnym wieczorem, toteż pozwolił sobie na trochę luzu. Co się jednak nie zmieniło, to ten sam, absolutnie szczery uśmiech, który zdobił mu twarz. – Co to za bardzo pilna sprawa?
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Uwielbiał Opiekę Nad Magicznymi Stworzeniami od pierwszego roku w Hogwarcie, a same zwierzęta - jeszcze wcześniej. Mefisto wychowywany był w niesamowitej symbiozie zarówno z florą jak i fauną, toteż zawsze w serduszku (które oczywiście nie istnieje. Albo jest skute lodem! Skamieniałe?) znajdował trochę miejsca dla tego typu istot. O wiele lepiej dogadywał się właśnie ze zwierzętami, a empatia niekiedy objawiała mu się w przypadku nie ludzi, a kwiatów. Było dla niego zatem zupełnie oczywistym, że kiedy tylko mógł, to na ONMS przychodził (podobnie zresztą na Zielarstwo). Sprawiało mu to przyjemność i przypominało, że świat - ten prawdziwy - nie kręci się tylko wokół równiutko poskładanych pergaminów i wypolerowanych różdżek. W obliczu zakłóceń magicznych o wiele łatwiej było zdać się na siebie i swoje instynkty, niżeli tępo ufać szwankującym patyczkom. Mefistofeles lubił poprzednią nauczycielkę - tęsknił za profesor Pober poniekąd ze względu na to, w jak nieprzyjemnych okolicznościach opuściła Hogwart. Nauczycielka nie miała jak zapobiec zakłóceniom, które wymusiły u niej wilkołaczą przemianę w ciągu dnia; niby sprawa została odpowiednio wyjaśniona, ale Noxowi dalej się to nie podobało. Fakt faktem Swann odnalazł się w zamku bez problemu, szukając głównie prawdziwych fanatyków, a nie tylko amatorów, którzy kiedyś gdzieś natknęli się na wzmiankę o nieśmiałkach. ONMS stało się prawdziwe - nie trzeba było czekać, aż niemal oswojone pegazy pozwolą do siebie podejść. Chodzenie po lesie mogło być niebezpieczne, ale jak ekscytujące! I Ślizgonowi się to podobało, choćby spotykał pomiędzy drzewami swoje najgorsze lęki. Szczerze, nie miał pojęcia co kazało mu skierować kroki w tę stronę. Coś tam go ściskało w środku i chciał chyba upewnić się, że Liam dogorywa, umiera, choruje lub chociaż jest zawalony całym stosem prac domowych; wszystko byłoby lepsze niż zobaczenie, że po prostu ominął leśne zajęcia. Przestępował zniecierpliwiony z nogi na nogę, krążąc przy ścianie oddzielającej go od tajemnego Pokoju Wspólnego Hufflepuffu. Lizaka już prawie pochłonął, podgryzając go notorycznie i potem miętosząc w zębach sam patyczek. Jak bardzo złym pomysłem było roztaczanie dookoła siebie charakterystycznego zapachu krwi? Z drugiej strony, nie było to niczym nowym, więc... Podniósł głowę, słysząc dźwięczny śmiech o znajomej barwie. Chwilę po prostu wpatrywał się w Puchona, doszukując się oznak paskudnej choroby bądź śmiertelnych obrażeń - ten jednak wyglądał zdrowo i tryskał entuzjazmem, jak zresztą zawsze. Mefisto ściągnął lekko brwi, w nieszczególnie zadowolonym grymasie. - Hej, młody - mruknął odruchowo, spoglądając na traszkę i zaraz zjeżdżając nieco spojrzeniem, tym razem nie szukając bandaży czy powciskanych w kieszenie chusteczek; tym razem najzwyczajniej w świecie mu się przyglądał. Przyjrzał się traszce, pogniecionej koszuli, dziwnej smudze na przedramieniu... - Wiem, jakie potrafię wywrzeć wrażenie. Trochę o to chodzi - uznał, unosząc lekko kącik ust, aby dodać tym słowom żartobliwego zabarwienia. Rivai do niego podszedł, a Nox nie był najlepszy w trzymaniu rączek przy sobie - wsunął patyczek po lizaku pomiędzy zęby, zaś dłonie wysunął do przodu, ujmując w nie poluzowany krawat siódmoklasisty. Poprawił go odrobinkę, by potem znów poluzować. Prezentował się zaskakująco... korzystnie. - O, tego nie byłbym taki pewien. Powiesz mi może, czemu nie widziałem cię dzisiaj w lesie? - Spytał, nie owijając w bawełnę i jawnie pokazując, że bardzo pilną sprawą było poznanie odpowiedzi na to pytanie. No i może po prostu zobaczenie go, ale jedno się z drugim nieźle wiązało.
Zerknął na Mefisto z lekkim zaskoczeniem, gdy ten decydował się poprawić mu krawat. Ślizgon nie był osobą, którą Liam specjalnie podejrzewałby o jakiekolwiek wprowadzanie porządku do wizerunku, co tym bardziej zaowocowało szczerym rozbawieniem; nawet jeśli po chwili nieład znowu wrócił do łask przez ponownie poluźnienie. - Nieładnie wyglądam? – posłał mu niewinne spojrzenie, które nijak potrafiło mu się wyeksponować pod tym wesołym uśmiechem. Miał zaskakująco dobry humor. Może podświadomie ucieszył się, że w końcu nie musiał siedzieć sam w dormitorium, ogarniany przez czarne myśli? Śmieszył go także ten patyk wystający spomiędzy zębów Noxa, który nie omieszkał delikatnie szturchnąć palcem. Oczywiście nie na tyle mocno, by słodycz (o ile smak krwi uchodził w guście Mefisto za cukierkowy) wyleciał mu z buzi, ale na pewno na tyle pewnie, by czuł się perfidnie zaczepiony. - Tylko ten lizaczek trochę psuje Ci image. – powiedział odrobinę kąśliwie, ale żadna złośliwość nie brzmiała w jego ustach poważnie, gdy wciąż wpatrywał się w rozmówce z taką łagodnością w oczach. Nie chciał się też specjalnie narzucać, uznając, że tknięcie tego nieszczęsnego patyka już było czymś śmiałym, więc po chwili zrobił nieznaczny krok w tył, niemo dając do zrozumienia, że nie będzie przesadzać z tym fizycznym zaczepianiem… czyżby jeszcze nie wiedział jak bardzo przeciwne miał nastawienie do samego Mefistofelesa, który raczej nie miał problemów pchać się gdziekolwiek tylko naszła go ochota? – Może powinieneś rozważyć branie do buzi czegoś bardziej agresywnego? Z pewnością zrobiłbyś wrażenie biegając po korytarzach z nożem w zębach. – puścił mu oko, ciągnąc żart z uśmiechem, nim znów nie przekręcił nieznacznie łba w jedną ze stron, wydając się odrobinę zaskoczonym powodem, dla którego Ślizgon go tutaj ściągnął. - W lesie? – zmrużył nieznacznie oczy w zastanowieniu, wędrując dłonią do dopiero co poprawionego krawata. – Masz na myśli lekcję Opieki Nad Magicznymi Stworzeniami? – zagadnął, doskonale wiedząc, że odpowiedź na to pytanie była twierdząca. Przez chwilę wydał się mocno zakłopotany pytaniem… bo czy respons również i w tym przypadku nie był oczywisty? Szybko jednak obrał dobrze znaną sobie taktykę: zażartuj i udawaj, że wcale cię to nie rusza. – Może mnie nie widziałeś, bo te lasy są niesamowicie ciemne? – uśmiechnął się zaczepnie… oho, to podchodziło pod pyskówkę? Jeśli można pyskować z tak niewinnym wyrazem twarzy... – Nie upodabniaj się tylko do moich rodziców. Średnio co dwa dni jestem zasypywany pytaniami o naukę i frekwencję na zajęciach. Myślałem, że chociaż ta jedna lekcja nie zwróci niczyjej uwagi…
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
- Pociągająco - poprawił Puchona, nie ukrywając tego, że do dotknięcia krawatu nie zachęciły go tajemne pokłady pedantyzmu. Niby chłopaka zostawił w spokoju, ale jego uśmiech poszerzył się znacząco, gdy dalej nie przestał mu się tak znacząco przyglądać. Sam nie wiedział, o co mu chodziło - chyba po prostu chciał napatrzeć się i zapamiętać, jak Liam wyglądał w bardziej "domowej" wersji. W końcu zawsze był taki... elegancki. - Co wy macie z tym pchaniem rąk w okolice mojej twarzy? - Westchnął, przypominając sobie bezczelne zachowanie Neirina. Chyba jednak wolał trącanie patyczka po lizaku, niż klepanie po policzku. Nie sprecyzował o co dokładnie mu chodziło, tylko przygryzł mocniej swoją zabawkę, wcale nie uznając jej za element psujący całość wizerunku. - Wyczaruję sobie na koszulce ostrzeżenie, że gryzę... - Promienny uśmiech miał na celu poniekąd pokazanie szeregu równiutkich ząbków i zapewnienie Liama, że żaden nóż nie jest potrzebny. To jest, cięcie wchodziło w zakres czynności lubianych przez Ślizgona, ale nie umywało się do gryzienia... Skinął głową, potwierdzając, że chodziło mu o ONMS. W gruncie rzeczy nie zależało mu na odpowiedzi, bo reakcja Puchona mówiła sama za siebie. - Pytam z ciekawości, bo... Czy ty mi pyskujesz? - Jedna z brwi Mefisto podjechała lekko do góry. Chłopakowi wyraźnie przeszkadzało to zwiększenie dystansu (chociaż miał wrażenie, że po tym spotkaniu z boginem zwyczajnie nie mógł pozwolić sobie ani na chwilę samotności), tak więc jedną ręką znowu złapał krawat Hufflepuffu, przyciągając Rivaia z powrotem bliżej siebie. - Pytam, bo chcę wiedzieć, czy to przez tamtą lekcję; czy to przeze mnie. - Wyjął patyczek z ust, a skoro w zasięgu wzroku nie dostrzegł żadnego kosza na śmieci, po prostu wsunął drobiazg do kieszeni spodni. Ach, żeby jemu miał kto matkować...
„Pociągająco.” Zrobił uprzejmie zaskoczony wyraz twarzy, odbierając to jako żartobliwy komplement. Całe życie starał się dbać o wizerunek, ubierać wyłącznie proste koszule i nienagannie wyczyszczone buty, a miłe słowa otrzymuje dopiero po tym, jak się wygniecie i potarga…? Niemniej aż napuszył się z wrażenia, przez sekundę parodiując napakowane kokieterią spojrzenie, ale szybko zrezygnował z podobnych wygłupów, ograniczając się tylko do chichotania. - Pociąga cię nieład i chaos? – zapytał, unosząc w zainteresowaniu jedną z brwi. – Cenna informacja. Jakbym kiedyś coś od ciebie chciał, może pomoże uwodzenie w starych, wymiętych ubraniach. – zawędrował ręką w okolice głowy, jak na zawołanie roztrzepując sobie włosy palcami, co śmiesznie postawiło je ku górze; zupełnie jakby Liam dopiero co wstał z drzemki. – To… teraz daj mi 10 galeonów! ….działa? – zaczepił z uśmiechem, pomagając biednej traszce odnaleźć się po tak energicznym geście. Biedna osunęła się łapkami z policzka szatyna, omal nie spadając w najlepszym razie na wyciągnięte przedramię. Na szczęście Puchon w porę się zorientował i pomógł zwierzęciu lepiej zahaczyć się kończynami o jego bark. - No, widocznie sam masz pociągającą twarz! - powiedział wesoło, choć z lekkim skrzywieniem na twarzy. Było mu odrobinę… głupio za zachowanie rudzielca. Czuł się odpowiedzialny za ten element normalności w jego życiu i jeżeli ktokolwiek zaczynał postrzegać chłopaka źle, Rivai przejmował winę na siebie i bardzo się tym przejmował. - … mam nadzieję, że nie zraziłeś się do Neirina…? Niemniej rozmowa szybko zeszła na temat pyskowania, a stamtąd Liam zdążył odjechać do stacji dyskomfortu, nim w ogóle zobaczył w poprzednim temacie cokolwiek śmiesznego. I nie chodziło tu o pociągnięcie za krawat, które posłusznie podprowadziło Puchona bliżej Mefisto, jak szczeniaka ciągniętego na smyczy. Opis autorstwa Ślizgona, który pokierował w kierunku napotkanych czwartoklasistek, miał wiele prawdy; szatyn bezsprzecznie przypominał młodego, energicznego psiaka, który jednak teraz wydał się ewidentnie mniej… radosny. - Puść mnie, proszę. – poprosił łagodnie, ostrożnie kładąc jedną dłoń na wytatuowanych palcach, które okupowały nieszczęsny żółto-czarny materiał. Jeszcze nie wydawał się tak niemożliwie zakłopotany, nim nie padło dobitne pytanie Mefisto, psując Liamowi humor na drobne żarciki. Uciekł od niego spojrzeniem na dobrą sekundę, nim nie przygryzł dolnej wargi, panicznie szukając politycznej odpowiedzi na zarzut Noxa względem samego siebie. Był beznadziejnie prawdziwy… ale Rivai nie chciał, żeby brzmiało to tak dobitnie. Nie chciał, żeby Ślizgon myślał, że to była jego wina, tak zresztą niezależna od niego samego. Z drugiej strony… naprawdę na ten moment Liam wolał udawać, że wilkołactwo Mefistofelesa po prostu nie istniało. Lubił go, ale likantropia w prostej linii przypominała mu o ich rozmowie w knajpie, co wywoływało w Puchonie mieszane uczucia. Nie pomagała również świadomość, że naprawdę wyrobił sobie przez niego nowy lęk. - To przez… sytuację. – zaczął ostrożnie, może nawet trochę ciszej, wyraźnie starając się wyważyć słowa. – Zakazany las trochę mnie jeszcze przeraża. – mówił niesamowicie szczerze, niespecjalnie wstydząc się tej jednej słabości, choć wspominanie o niej nie wydawało się Liamowi aż takie proste. Szybko jednak spróbował wybronić się zmianą tematu, kierując na Mefisto spojrzenie, okupione nieśmiałym uniesieniem kącików ust ku górze. – Ale… może nie mam czego się bać? Co działo się na lekcji? Neirin i Jack również na niej byli, ale jeszcze nie miałem okazji posłuchać relacji od żadnego z nich.
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Liam z całą pewnością uchodził za mistrza, jeśli chodziło o błędne odczytywanie intencji drugiego człowieka. Mefisto obserwował go na tyle uważnie, by doskonale wiedzieć, że właściwie każdy element jego reakcji to żart, nieszkodliwa gierka. - Niesamowite, jak wiele potrafisz obrócić w żart - potrząsnął lekko głową, z odrobiną niedowierzania. Stał przy ścianie, zatem z łatwością opadł się o nią jednym ramieniem, prychając z rozbawieniem na puchońskie próby wyłudzenia pieniędzy. Gdyby je jeszcze miał... - Co się stało z twoją samooceną, młody? Nie zrzucaj wszystkiego na nieład, być może to po prostu ty mnie pociągasz? - Rivai zarażał beztroskim podejściem pełnym żartów, a jednak subtelny uśmiech przyklejony do warg Mefisto nie był aż tak prosty do interpretacji. Mimo wszystko - był mylący. Nie przyszedł tutaj na pogawędki odnośnie specyficznego przyjaciela chłopaka, więc nie zamierzał jakoś szczególnie tematu rozwijać. Nie zależało mu na psuciu atmosfery, a przecież... cóż, było dziwnie. Po prostu dziwnie. - Nie wiem co o nim myśleć - oznajmił w końcu, pozwalając sobie na lekceważące machnięcie ręką, żeby trochę zbagatelizować bardziej nieprzyjemny tor rozumowania. Z natury dość dobrze wyczuwał ludzi, ale potrzebował na to czasu. Być może dał się odrobinę rozstroić... zdziwiło go, jak błyskawicznie Liam zapomniał o żartach i zmienił podejście. Mefisto od razu pożałował tego złapania za krawat; prośba Puchona jedynie go w tym upewniła. Rozluźnił uścisk i zabrał dłoń, po drodze zahaczając przypadkiem palcami o te należące do siódmoklasisty. Mruknął coś na kształt „przepraszam”, chyba trochę zbyt urażonego, gdy postępował krok do tyłu. Ręce wcisnął do kieszeni rozpiętej, luźno zwisającej z ramion kurtki; nie przeszkadzała mu ucieczka spojrzenia, bo sam postąpił podobnie. Oparł się o ścianę plecami, dzięki temu przystając do swojego rozmówcy bardziej bokiem, ignorując przygryzienie wargi i zawahanie. Ciężko było patrzeć na Liama, kiedy nagle tracił swoją energię - i to nie z byle jakiego powodu. - Czyli częściowo przeze mnie... - Trochę nie wiedział co powiedzieć. Przeczesał palcami włosy, odgarniając je bardziej do tyłu; kilka loków i tak powróciło na jego czoło. - Jestem tam regularnie, tylko w pełnie; zwykle nie zaczepiam ludzi, to był wyjątek. Nie musisz omijać ONMS ze względu na las, bo sam w sobie nic ci nie zrobi - jaki jest sens w zamykaniu oczu na to, co się dzieje? - Uwielbiał środowisko leśne i ani myślał tego ukrywać. Tak, były tam popiełki, których jaja mogły wzniecić pożar. Tak, nawet urocze ogniki wiedziały jak się bronić. Przeniósł swoją wypowiedź nie w tę stronę, którą miał zaplanowaną... westchnął, z ledwie zauważalną nutą frustracji. - Patrzysz przez pryzmat jednej durnej sytuacji... Uwierz mi, przy ludziach z własnej woli nie kręci się za dużo wilkołaków. Jeśli tylko mam odrobinę ludzkiej świadomości, to prędzej odgryzę sobie łapę, niż ciebie drasnę kłem, młody. Moja chęć zrobienia czegokolwiek krzywdzącego jest czysto fizyczna i wiem o tym, że dyktuje ją wpływ pełni. - Bądź co bądź, te przejawy sadyzmu Noxa znikały w obliczu realnych konsekwencji. Nie uśmiechało mu się przeniesienie do Azkabanu, ani dodatkowe zbrukanie opinii wilkołaków. Nie podobało mu się to żmudne tłumaczenie ani odrobinę. Odbił się plecami od chłodnej, kamiennej powierzchni, a następnie postąpił kilka kroków wprzód, jak gdyby zamierzał odejść. Zatrzymał się, bo uderzyła go boleśnie dusząca fala żalu - przypomniał sobie nagle, że przecież to się zawsze tak kończyło. Zwykły czarodziej nie miał szans na zrozumienie tego wszystkiego. - Z tego co wiem, wszystko u nich w porządku. Lekcja była raczej spokojniejsza od poprzedniej - choć dla niego emocje szalały równie mocno. Serce Mefisto powróciło do szybszego tempa, rozbijając się po klatce piersiowej tak jak wtedy, gdy stanął przed swoim lękiem. Po cholerę wywlekał temat, który w knajpie tak ich od siebie oddalił?
Odrzucił żarty na bok, skupiając się na temacie przyjaciela, który ku lekkiemu zawodowi Puchona został okrutnie zbagatelizowany. Po części chciał już teraz znać szczegółową opinię o rudzielcu i wyjaśnić jego osobliwe zachowanie, by dać mu większe zaplecze zrozumienia w oczach Ślizgona, ale z drugiej strony zaczął się zastanawiać, czy może powinien się ucieszyć z tej zmiany tematu? Skoro Mef zlekceważył podjęty temat, to znaczy, że Neirin nie wywarł na nim aż tak negatywnego wrażenia? Wyprostował się, poprawiając pociągnięty krawat z lekkim skrzywieniem na twarzy. Niekoniecznie lubił być szarpany za ubranie i choć uprzedni ruch Mefisto nie sprawił mu żadnego bólu, miał nogi, na których zawsze mógł do niego podejść o własnych siłach. Szczególnie, że w najbliższym czasie nie planował się od niego oddalać na odległość większą, niż metr… i mimo wszystko dalej nie zamierzał zmieniać swojej decyzji, pomimo cholernie niewygodnego kierunku, w którym odbiegła ich rozmowa. Ale szatyn nie potrafił powstrzymać zgoła przepraszającego uśmiechu, gdy Mefistofeles zaczynał przekonywać go o nieszkodliwości Zakazanego Lasu. Cóż… łatwo było mówić to komuś, kto sprawiał wrażenie nie bać się absolutnie niczego, a już szczególnie nie konfrontacji z jakimkolwiek niebezpieczeństwem. Był starszy, silniejszy, bardziej doświadczony… Liam ujmował swoją osobę raczej jako pacyfistę. Owszem, znał wiele zaklęć i rozumiał procedury zachowania się względem poszczególnych trudności, ale pamiętał przy tym, jak będąc w sytuacji zagrożenia, zamiast wyciągnąć głupią różdżkę, po prostu wpatrywał się w wielki, poznaczony juchą łeb wilkołaka. A później nieco się zachmurzył, wlepiając zmrużone spojrzenie w ziemię, cierpliwie dając Mefistofelesowi dokończyć swoją wypowiedź… czysto fizyczna chęć… jaka była różnica, skoro w knajpie jasno dał mu do zrozumienia, że to mu się najzwyczajniej w świecie podobało? Westchnął, znowu mając mętlik w głowie odnośnie tego, co czuł do Mefistofelesa, zanim doszło do tej felernej lekcji numerologii, na której jakby przestał być sobą i zapomniał o wszystkim co sobie o chłopaku myślał… tylko ta sprawa było dużo bardziej skomplikowana. W kwiatowej restauracji jawił mu się jako niemal chory sadysta… ale przecież go szczerze lubił i miło wspominał zarówno malowanie ścian, jak i rozmowę w Wielkiej Sali, nie mówiąc już o łazience prefektów, gdzie okoliczności raczej były dziwne, ale też nie kierował względem Noxa żadnych negatywnych uczuć. Nie bał się jego obecności, a jednak… Liam wydawał się mocno zmieszany. - Wiesz… - zaczął trochę przygaszonym tonem, ale odchrząknął i spróbował się zreflektować. Raczej nie pobrzmiewał już tak rozkoszną radością, ale przynajmniej nie sprawiał wrażenia, jakby jego jedynym pragnieniem w tym momencie była śmierć. Po prostu zrobiło się poważniej, więc Rivai uznał za stosowne, by przestać pajacować. - … mam wrażenie, że nie każdy wilkołak zażywa tojad przed pełnią… i trochę mnie przeraża, że zawsze istnieje ryzyko… - mówił bez szczególnego przekonania, wiedząc, że wilkołaki w Zakazanym Lesie raczej nie występowały w druzgoczącej nadwyżce, ale co mógł poradzić na to, że się najzwyczajniej w świecie bał i przez to dopowiadał sobie różne bzdury? Nie patrzył na niego, wciąż mając spojrzenie wbite w posadzkę, ponownie nieświadomie przesuwając opuszkami palców wzdłuż swojej szyi; dokładnie w tym miejscu, w którym naznaczył go Mefistofeles. A później podniósł głowę, wyrywając się z czarnych myśli. Zamierzał od niego pójść? Żadna smycz w postaci targania za krawat nie była potrzebna, Liam sam natychmiast się z nim zrównał, teraz nie bojąc się na niego spojrzeć, a nawet chwycić za rękaw koszuli, gdyby Ślizgon zechciał przyspieszyć kroku. - Przecież nie myślę o tobie jak o bestii i o nic cię nie obwiniam. Po prostu.. – znowu przygryzł wargę, wahając się. – … ja cię nawet nie kojarzę z tej postaci. To zupełnie tak, jakbym miał dwie zupełnie różne osoby. Ciebie i tamtego wilkołaka. – a później coś go tknęło i odwrócił wzrok. – Choć Mefistofeles w tamtej knajpie trochę mi tę „bestię” przypominał…
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Neirin zarysował się w pamięci jako człowiek o ciekawej osobowości, niestety paskudnie denerwującej i trudnej do zrozumienia. Mefisto nie zastanawiał się jeszcze dokładnie nad tym, co o nim myślał, bo po prostu zajął się sprawami bardziej pilnymi - takimi, na które miał większą ochotę, a i stanowiły przydatny element. Wyjaśnienia były jak najbardziej mile widziane, a wręcz całkiem oczekiwane; rzecz w tym, że na nie Ślizgon mógł zaczekać. Nie przyszedł pod pokój Hufflepuffu na zwykłe, radosne trajkotanie. Miał sprawę. Już kiedy mówił, to przeczuwał, że jego słowa będą puste; że odbiją się zupełnie od uszu Liama, niby do nich docierając, ale nie pozostawiając śladu. Lęki nie były tak proste do pokonania; trzeba było być szaleńcem, by błyskawicznie się ich wyzbywać. Mefisto jednak próbował chłopakowi pomóc, a to musiało się w jakiś sposób liczyć, prawda? Chciał mu wyjaśnić, chciał wyłożyć mu wszystko, chciał wciągnąć go na chwilę do swojej głowy i pokazać, o czym mówi. Po prostu nie wiedział jak. - To prawda - przytaknął mrukliwie, przecierając dłonią twarz ze zmęczeniem i odrobiną rezygnacji. No, to rozumiał. Z tym nie mógł walczyć. - Głównie dlatego, że zdobycie go to cholerny sukces, ale to na tę chwilę pomińmy. Masz rację. - Z własnego doświadczenia wiedział jak skomplikowanym procesem było przygotowanie idealnego wywaru tojadowego, jak wiele składników było potrzebnych i jak niewiele sklepów sprzedawało tego typu produkty (bądź produkt, gotowy); potem jeszcze w grę wchodziła kwestia cen i tego jak czarodzieje skutecznie odsuwali od siebie wilkołaki, często po prostu każąc ich i niwelując szanse na zdobycie dobrze płatnych prac, ale... Ale to było teraz nieistotne, więc Mefisto zdusił w sobie monolog powodujący wrzenie krwi w krwiobiegu. Może kiedyś Liam dowie się o tych wszystkich tłumionych w duchu przekleństwach; o ile będzie chciał jeszcze kiedykolwiek ze studentem rozmawiać. Chyba trochę ucieszył się, gdy Rivai za nim podążył, nie pozwalając na tak idiotyczne skończenie rozmowy - to jest, Mefisto sam się zatrzymał, ale liczył się sam fakt. Teraz to on uciekał wzrokiem, niekoniecznie ze strachu... Nie mógł przyznać się do tego, że wkradła mu się do serca (tego nieistniejącego) odrobina wstydu. Żalu? Merlinie, jedno spotkanie z boginem i cały wieczór latał roztrzęsiony jak mała dziewczynka. Dramat. - To brzmi na swój sposób pocieszająco - zaczął ostrożnie, wzdychając cicho - ale problem w tym, że to ta sama "osoba". To ja. - Odcinanie go od jego drugiej natury wydawało się tak czarodziejskie, jak wszystko to, co Noxa zawsze denerwowało - obnosił się ze swoją likantropią głównie po to, żeby ludzie nie próbowali tych dwóch postaci rozróżniać. Pocieszające, ale krzywdzące. Chciał coś jeszcze dodać, ale najpierw zaśmiał się z niedowierzaniem, teraz już spoglądając Puchonowi w oczy. Mefistofeles. - Raz jeden jedyny nazywasz mnie normalnie, ale musi to być akurat w takiej sytuacji? - Potrząsnął głową, nie ciągnąc żartu, a zamiast tego koncentrując się na wspomnieniu rozmowy z knajpy. Potarł kark w przejawie zakłopotania - skoro już jawnie pozbywał się dzisiaj maski beznamiętnego Ślizgona, to równie dobrze mógł to zrobić z pełną świadomością. - Trochę się tam nie zrozumieliśmy, pozwoliłem ci źle myśleć. Lubię być wilkołakiem, tak, bardzo. Nie przeszkadza mi ból przy przemianach, mam mnóstwo pozytywnych wspomnień, podczas pełni czuję się tak, jakby wszystko było na swoim miejscu. Jestem szybszy i silniejszy, to... to po prostu przyjemne, ciężko zrozumieć bez porządnej wizualizacji. Czuję się dobrze, zdrowo, energicznie. Spora różnica po tym, jak kilka dni wcześniej mam humorki godne miesiączkującej nastolatki. - No proszę, jednak to on potrzebował humorystycznej nuty. Może chociaż tym zapunktuje? - Ale nie spędzam pełni przy ludziach - Zakazany Las to wymóg szkoły, żeby mieli pewność, że nie błąkam się gdzieś przy mugolskich wsiach. Wcześniej zazwyczaj wyjeżdżałem na prawdziwe odludzie, ale miałem "opiekunów", rodziców. Nie sprawia mi przyjemności atakowanie ludzi, więc tak jak wtedy ciebie - przerwał, ganiąc samego siebie, bo to nie był atak, a poza tym odczuwał sporo przyjemności. Tej złej, ale jednak. - Problem ze świadomością i kontrolą pojawia się dopiero wtedy, kiedy jestem przy ludziach. To oszałamia i przyćmiewa umysł - tego nie lubię. Mogę się cieszyć przez kilkanaście sekund, kiedy na skutek obecności czarodzieja zapominam o wszystkim innym; ostatecznie zupełnie nie o to chodzi. Nie czuję potrzeby udowadniania sobie ani nikomu innemu, o ile szybszy czy silniejszy jestem. Brzmiało to zawile, a jednak Mefisto miał wrażenie, że w końcu wyjaśnił trochę więcej; przybliżył Liamowi sprawę tak, jak tylko mógł. Liczył na jakieś drobne docenienie, bo zwykle nie chciało mu się na tłumaczenie tracić czasu... A jednak kiedy powiedział to wszystko na głos, zorientował się, że faktycznie w to wierzy. Mógł być złym człowiekiem, ale nie był złym wilkołakiem.
„To prawda.” Krótkie potwierdzenie Mefistofelesa wcale nie sprawiło, że chłopak zaczął czuć się lepiej, względem swojej niechęci do Zakazanego Lasu czy w ogóle samych wilkołaków. Czy chciał czy nie… będzie się ich bać i nie zamierzał udawać, że było inaczej, bo tylko kretyn zbagatelizowałby sprawę; szczególnie po tym, jak jeden z ich przedstawicieli potwierdził mu, że tojad, który był jedyną szansą na zachowanie zdrowego rozsądku, jest trudno dostępny i wielu (jak nie większość, może?) likantropów po prostu nim nie dysponuje. Ale ten jeden likantrop dysponował nim przecież zawsze. Poszedł za nim, a orientując się, że Mefistofeles nie zamierzał wybierać się na długie spacery, posłusznie przystanął tuż obok, zabierając do siebie rękę, którą wcześniej zahaczył o rękaw jego koszuli. Umiejętność logicznego składania faktów, a także zdolność do kodowania sobie w pamięci słów innych osób, umożliwiała mu skojarzenie ze sobą informacji; niby wiedział, że Nox rzeczywiście był tą sobą osobę, którą spotkał tej felernej nocy w lesie. Tylko… może po części nie chciał w to wierzyć? Podświadomie rozdzielał od siebie te dwie postacie…? Zrobił żałosną minę, słuchając jego słów dalej. Nie czuł się zbyt komfortowo. - „Normalnie”? – zdążył jedynie wyłapać, choć ton głosu był na tyle cichy i nienapakowany charakterystycznymi dla Puchona entuzjazmem i ciekawością, że równie dobrze mógł uchodzić za szmer wiatru, który przeleciał gdzieś ukradkiem między korytarzami. Niby mógł się tego czepić jak rzep psiego ogona i na siłę starać się skierować rozmowę na wygodniejsze wątki, ale chyba nie był typem osoby, która chciała cały czas udawać, że jest miło i kolorowo, a trudne tematy nie istniały. Hej, cały czas się uśmiechał, ale to nie znaczy, że był zamknięty w swoim różowym świecie, który zresztą wcale taki różowy nie był. Zbagatelizował kwestię, z cierpliwością wysłuchując dalszych wypowiedzi Ślizgona. Z pewnością musiał wyglądać nietypowo jak na siebie. Taka gaduła potrafiła tak spokojnie przemilczeć cały monolog drugiej osoby? Bez wtrąceń, bez rozkojarzeń… widocznie uważne słuchanie wychodziło mu równie dobrze, co trajkotanie. Pokiwał w końcu głową, w nieco zakłopotanym geście masując sobie kark: to było dużo informacji, jak na jeden raz. - Byłoby znacznie łatwiej, gdybyś wyjaśnił mi to w ten sposób na naszej „randce”. – nareszcie posłał mu delikatny uśmieszek, który w tej sytuacji był jak wybawienie od tej paskudnej niezręczności, wiszącej nad nimi już od dobrych kilku chwil. – Może nie uznałbym, że brzmisz po prostu jak ktoś… okropny i zły…? To głupio brzmi nawet teraz… przepraszam, że wtedy tak pomyślałem. – spojrzał na niego ze szczerym poczuciem winy, unosząc kąciki ust w wyjątkowo przepraszającym tonie. Bycie nieuprzejmym było ostatnią rzeczą, jaką miał w zamiarze. Szczególnie, że wydawało mu się, iż to on tutaj zawinił, wyrabiając sobie niewłaściwą opinię na temat Mefisto. Choć po prawdzie dalej Ślizgon miał swoje na sumieniu… ale Liam w tych okolicznościach po prostu tego nie widział, będąc uderzony szczerością, którą wyłożył mu rozmówca. – W zasadzie dobrze słyszeć, że tamto polizanie najprawdopodobniej było skutkiem „przyćmienia umysłu”… trochę bym się zmartwił, gdybyś tamtego dnia zrobił to absolutnie celowo. – poszerzył uśmiech, ale wciąż spoglądał na niego ostrożnie. Starał się wybadać czy mógł już pozwolić sobie na rozrzedzenie atmosfery czy jednak dalej uznawane byłoby to za nietakt. Zaraz jednak westchnął ciężko, przymykając na chwilę oczy. To naprawdę było dużo informacji. Długie wyjaśnienia… potrzebował czasu, żeby przetworzyć je na swoją opinię. - To wciąż trudne nie uważać tego za straszne. – wydusił z siebie w końcu, lekko się krzywiąc. Oczywiście chodziło mu o likantropię. – Może… opowiesz mi o tych pozytywnych wspomnieniach? – zagadnął, spoglądając na niego odrobinę nieśmiało. Uznał, że sam dla siebie brzmi zbyt śmiało. I głupio. – Jeśli nie chcesz, to nie musisz… tylko… może łatwiej będzie mi spojrzeć na ciebie jako „jedną osobę”? I uznać, że wcale taki przerażający w drugiej połowie nie jesteś…? Im lepiej coś znasz, tym mniej się tego boisz.