Wejście do Pokoju Wspólnego Hufflepuffu znajduje się w prawym rozwidleniu korytarza prowadzącego do kuchni. Rytuał umożliwjajacy wkroczenie do ich dormitoriów znają tylko sami puchoni.
Miejsce to za obrazem rozwidla się na kilka stron - lewy korytarz prowadzi do dormitoriów damskich i męskich uczniów, na wprost znajduje się korytarz do Pokoju Wspólnego, a na prawo dormitoria studentów.
***
Connie nie miała pojęcia co podkusiło ją, żeby ruszyć w stronę miejsca, gdzie mieszkali puchoni. I tak nie była w stanie się tam dostać, przecież nie znała hasła. Po prostu chciała postać. Tak dla swojej dziwnej ambicji. Oglądała obraz, rozmyślając nad tym, jak tu pognębić pierwszego puchona, który wyjdzie, poza podstawieniem mu nogi.
Ingrid cały czas myślała o spotkaniu na moście. Była szczęśliwa i jednocześnie przygnębiona. Było to dziwne połączenie, ale dziewczyny jakoś to nie dziwiło. Szła sobie i szła jednocześnie nucąc jakąś mugolską piosenkę. -Nigdy tu nie byłam- powiedziała do siebie dziewczyna stając na przeciwko obrazu. szczerze podobał jej się ten obraz.
Angie siedziała sobie w dormitorium i czytała, gdy uświadomiła sobie,że jest już mocno spóźniona na kolację. Poderwała się gwałtownie książkę strącając na ziemię. Już miała iść do Wielkiej Sali, gdy poczuła, że nie jest głodna. I tak już stoję, przejdę się. Za takim postanowieniem wyszła z dormitorium, przeszła przez Pokój Wspólny. Gdy wyszła przez uchylony obraz, zobaczyła nucącą coś Ingrid. Tak, ona na pewno ma jakiś radar. Zawsze jest tam gdzie ja - pomyślała. Potem zreflektowała się, iż nigdy nie była opryskliwa wobec Ingrid. Co się ze mną stało?! - Hej Ingrid, co tu robisz? - przywitała się przyjaźnie zdradzając swoją obecność zamyślonej koleżance.
Kiedy oglądała obraz nucąc piosenkę odwróciła się. Nagle ucichła i zauważyła Angie. Uśmiechnęła się do niej szczerym uśmiechem. -Siemka - przywitała dziewczynę podając jej rękę na przywitanie. Z ust puchonki usłyszała pytanie. -A ja tak się przechadzam - odpowiedziała Angie. Ingrid znów uśmiechnęła się do puchonki i znów wpatrywała się obraz.
Angie doszła do wniosku, że ostatnio Ingrid zaniedbywała. Równocześnie miała nadzieje, że Kriuonka się na nią nie pogniewała. - A mogę przejść się z tobą? - spytała przyjacielsko podchodząc do dziewczyny. Miała przy sobie bransoletki z muliny, które nauczyła sie pleść przed pójsciem do Hogwartu. Wzięła trochę tego sznurka, w razie gdyby się nudziła. No i ostatnio dopadła ją nuda, więc zrobiła takie trzy. A, że ma ich bardzo dużo, postanowiła je rozdać. Ingrid zostanie pierwszą obdarowaną, o. Puchonka wyciągneła z kieszeni fioletowej bluzy plecionkę i przez chwile popatrzyła na nią. Była granatowo - żółto - czarna. - Ingrid, mam coś dla ciebie. - oznajmiła wyciągając przed siebie bransoletkę - Sama ją uplotłam - dodała z satysfakcją. - Trzymaj - uśmiechnęła się i wręczyła Krukonce prezent.
Spacerowała po zamku rozmyślając. Niebardzo wiedziała, gdzie nogi ją poniosły. Myślła o mamie. I o Caroline. Gdzie teraz jest ? Dlaczego się nie oddzywa ? Zastanowiła się ile lat już nie widziała ojca, i czy nie byłoby prościej pogodzić się jej że zmarł razem z mamą, gdy dowiedział się, że córka nie będzie w Slytherinie. Zaczęła też myśleć o czystości krwi. Jakie to ma znaczenie ? Czy ktoś ma w rodzinie mugola czy nie ? Gdy ludzie się kochają, to nie powinno być ważne. To głównie dlatego, że tak myślała, tiara przydzieliła ją do Ravenclawu. Pogrążona w myślach, wróciła na Ziemię dopiero, gdy o mało co nie zeżyłą się z rudowłosą dziewczyną. - Przepraszam -szepnęła. Poznała te włosy. rude, prawie takie jak jej. Dlatego taż szybko przypomniała sobie imię dziewczyny - Wybacz Angie. Zamyśliłam się. Posłała jej przepraszający uśmiech. Dopiero teraz zauważyła, że towarzyszy jej jakaś dziewczyna. Krukonka, niższa od Jane, ale na pewno były na jednym roku. Kojarzyła ją z lekcji, ale dziewczyna jakoś nigdy się nie przedstawiła.
Rekonesans w zamku zaczął od lochów tak piwnice będą jego domem przez dobrych kilka miesięcy wiec powinien poznać swoje podwórko jak najlepiej nim wyruszy dalej. Gdy spacerował po mrocznych korytarzach jego oczom rzuciła się śliczna choć znacznie za młoda osóbka jak na jego gust ...Ale ale widok puchonek uradował serce Nataniela więc to tu mieści się dormitorium tych milusich przytulanek?.... Chłopak uśmiechną się szczerym miłym uśmiechem do mijanych dziewczyn dzięki którym znalazł kolejne wejście do potencjalnego skarbca galeonów....Uśmiech zamarł na jego twarzy ... śliczna ? Ta mała dziewczyna była po prostu przeurocza a jej rude włosy idealnie podkreślały zieleń oczu ... tak z pewnością było w niej coś wyjątkowego... - Witam panie nic się nie stało ... Podszedł udając zaniepokojenie widokiem słodkiego małego rudzielca wpadającego na kolerzanke
Z ust puchonki usłyszała pytanie czy może się z Ingrid przejść. -Tak. Jasne- oznajmiła dziewczyna uśmiechając się do niej. Cały czas wpatrywała się w obraz. Była bardzo piękny. wzdychała i patrzyła, Nagle usłyszała kroki jednej osoby. Odwróciła się i zauważyła dziewczynę. Była ona krukonką. Szata zdradzała jej dom. Uśmiechnęła się do niej. -Witaj- przywitała dziewczyna głośnym głosem. Wyglądała ona na miłą dziewczynę więc uśmiechnęła się do niej. Po chwili znów zauważyła następną osobę. Był to chłopak ze Slytherinu. Na jego widok nieco zadrżała gdyż dziewczyna bała się ślizgonów. To co sądzą o mugolakach, a Ingrid nim była. Po niecałych pięciu minutach zauważyła jak Angie coś trzyma w ręku. Krukonka wpatrywała się z ciekawością. Po chwili puchonka dała krukonce tą bransoletkę. Była ona z muliny. Miała ślicznie dobrane kolory. -Oo dzięki. Jest śliczna- skomentowała ową rzecz zakładając na nadgarstek.
Angie miała nadzieje, że odnowi znajomość z Ingrid. Bardzo się starała. Wpatrując się w Krukonkę poczuła, że ktoś na nią wpada. Nie było to miłe uczucie. Już miała posłać parę nieprzyjaznych słów tej gapie, gdy zobaczyła kto na nią wpadł. Jane! Nie zdążyła się przywitać, gdy usłyszała jej przeprosiny. Wyszczerzyła się do Krukonki. - Ty chciałaś mnie zabić! - powiedziała oskarżycielskim tonem, celując w nią palcem i wciąż się szczerząc, co popsuło efekt. - Tym razem ci się nie udało. - dodała. - Oj przecież nic się nie stało - szybko wyjaśniła widząc minę Krukonki. Wtem, zobaczyła Ślizgona. Nie była skłonna do uprzedzeń, ale ton głosu chłopaka wprowadzał ją w zaniepokojenie. - Mi się nic nie stało, ale nie wiem jak Jane. - spojrzała na Krukonkę przekazując jej, aby była co do tego chłopaka ostrożna.
Zaśmiała się, słysząc słowa Angie. - Tak, chciałam cię zabić ! Jestem płatnym mordercą i planuje jeden wielki spisek przeciwko Pruchonom ! - zaczęła się śmiać - Jeszcze raz przepraszam. Usłyszała za sobą czyjś głos. Odwróciła się, by spojrzeć chłopakowi w twarz. Przestała się uśmiechć. Takim jak on - ślizgonom, nie zamierzała ufać. Zresztą, co się dziwić ? To przez ślizgonów, przez prawie cztery lata z nikim nie rozmawiała. Zerknęła na Angie i drugą dziewczynę. Może one znały tego chłopaka ? Jane wcale go nie kojarzyła, ale trudno, by ona tu kogokolwiek znała. Przecież rozmawiać z ludźmi zaczęła niedawno.Uchwyciła ostrzegawcze spojrzenie Angie. - Nic mi nie jest -odparła oschle. Ton jej głosu był w stanie zamrozić chłopaka w kilka sekund.
Wysoki i przystojny ślizgon o długich do ramion czarnych włosach staną jak wryty zdziwiony reakcją dziewczyny. Tak widzę że panience jednak coś dolega... Na przystojnej twarzy Nataniela od razu pojawił się miły uśmiech a jasne zielone oczy zalśniły lekko gdy tylko zdał sobie sprawę z leku jaki żywi do niego krukonka... tak i ten głos ba była pewnie z niego dumna... Tak na pewno ścięła by nim typowego chłopaka z nóg. Kolerzanka będzie jej pilnować ... Lecz to nic silne zaklęcie ochronne które rzucił na siebie jeszcze w pokoju wspólnym ślizgonow ciągle działało więc te małe urocze dziewczyny nie mogły go dosięgnąć żadnym ze swych czarów... Arystokratycznym nie znającym sprzeciwu krokiem podszedł do dziewczyny kładąc jej dłoń pod policzek i zmuszając ją do spojrzenia mu prosto w oczy... - Twój strach przyciąga tych których starasz się unikać ...( wyszeptał nachylając się lekko do jej ucha tak by postronni mogli tylko domyślać się tego co mówi) Zachowaj lepsze pozory i zmierz się ze swoimi potworami inaczej cię zjedzą śliczna ... Lub najmij kogoś kto je przepędzi za ciebie... Mówiąc to delikatnie polizał jej ucho gładząc jednocześnie jej włosy...Odsuną się lekko i ponownie spojrzał jej w oczy (Jego spojrzenie nabrało wyrazu pełnego skupienia wwiercając się niemal w dusze dziewczyny a ton głosu zaczął być wręcz hipnotyczny) Zastanów się nad moją propozycją zawsze chętnie pomogę ci w zamian za przysługę równej wartości moich usług. Jeśli interesuje cię pakt znajdź mnie i powiedz na pewno jakoś się dogadamy. powiedziawszy swoje odwrucił się i ruszył w swoją droge
Roberto szedł w jak letargu,nie zważając na nikogo,ani na nic.Miał wszystkich gdzieś.Byłeś dla niej zabawką. Odezwał się jego cichu głosik w głowie,tak może i tak,a może i nie? Czy to ważne? Czy teraz cokolwiek jest ważne? Czy on to wszystko spieprzył? Był szczery i jej nie okłamywał,i co? Czy wolała by słodkie kłamstwo,od szczerej prawdy? I czy ta prawda była aż taka straszna? Roberto kompletnie otumaniony,i nie będąc w stanie przypomnieć sobie hasła usiadł obok obrazu,mając wszystko gdzieś,i wbijając wzrok w ścianę przed nim,bawiąc się jednocześnie swoim sygnetem.Nie wiedział co ma robić,może i podejście jego brata wcale nie było złe? Chyba lepiej jest stać się zimnym draniem,niż być tym kim się jest,i przez to cierpieć....
Japierdole... Co on tu robił? Istnieje na to jakieś logiczne wytłumaczenie? Był porąbany. Zbyt nieogarnięty, żeby zauważyć, jak bardzo niszczy ludzi. Przecież dopiero co kręcił z Violet... I niby miał się ustabilizować. Ale no cholera. Przecież to wszystko nie było możliwe do zrealizowania... Pojawiła się Cass. Jeśli chodziło o kobiety to asertywność nigdy nie była jego mocną stroną... Zapewne dlatego często popadał w kłopoty, a czasem i weekendowy alkoholizm. Żałował, że umiał tak je czarować. Mógłby zaczarować jedną i więcej nie maltretować, ale w jego logice nic takiego nie występowało... Potem dostał list od Cassandry. Musiał go przemyśleć... Pisanie odpowiedzi nie zajęło mu zbyt wiele czasu w porównaniu z tym, jak próbował ogarnąć co się dzieje w jego życiu. Właśnie wtedy naciągnął na siebie spodnie i wcisnął się w jakąś koszulę klik. Po prostu wyglądał grzecznie. Za grzecznie, jak na chłopca, który robił w dupę pół Hogwartu zarówno w przenośni, jak i dosłownie... Mógł je wszystkie mieć na skinienie palca. Czy nawet Scarlett by mu zdołała odmówić? Ludzie swego czasu dopasowywali ich do siebie głównie dlatego, że zachowywali się podobnie, ale to już dla niego była przeszłość... Scarlett była dziewczyną jego kumpla. Olał to. Nie zaznaczył przecież jej w żaden sposób. Natomiast Mathlide? Mathlide... Dla niej chciał coś porzucić i zmienić, ale ona też wydawała się być zbyt daleko, żeby o niej pamiętać. Wstawał rano i było pusto. Potem pojawiła się Violet. Wiele dla niego znaczyła pod tym względem, że nikt w Hogwarcie nie mógł jej mieć... I nawet chciał to sobie wyjaśnić mniej więcej na zasadzie: może się kurwa zakochałem? Ale chyba sam w to nie wierzył. Z opowieści znajomych o miłości wywnioskował, że wtedy czujesz pociąg do jednej kobiety, a przecież Cassandra też miała w sobie magnes, dzięki któremu właśnie posadził tyłek przed obrazem doliny... I wychodziło stamtąd mnóstwo Puchonek i chichotały, albo oglądały się za nim. A on siedział niewzruszony, jakby one wszystkie znaczyły mniej więcej tylko co nic. I tak było. Jedna nawet chciała się popisać przed koleżaneczkami i podeszła do niego z tekstem: Oh Kacper... Długo na mnie czekasz? Jasne, że z nią kiedyś spał, ale to nie było ważne, więc mruknął "spierdalaj" i czekał dalej. Taki był kulturalny... A Cass nie było, a w głowie tyle myśli i niekoniecznie chodziło tylko o seks... Cholera.
Zdecydowanie miłość była takim rodzajem chemii, którego nikt nie był w stanie zrozumieć. Wpierw amerykańscy próbowali ją określić poprzez nazwy kilku hormonów, ale na dłuższą metę uznali, że i to się nie sprawdza. Również i Cassandra, ta której myślenie ograniczało się do niesamowitych matematycznych umiejętności liczenia kalorii nawet w powietrzu, nie potrafiła opisać, jak zachowuje się zakochany człowiek. Bo czy miłość tak naprawdę nie była prawie równa szaleństwu? Lewis pisał, że tylko wariaci są czegoś warci. Jaką więc wartość miała relacja Puchoni i Ślizgona? Na pewno w tych wszystkich chwilach spędzonych wspólne kryło się wiele nieporozumień i jakże wyniosłego „carpe diem”. Tu nikt nie zastanawiał się, czy zachowanie takie a owakie będzie miało jakieś konsekwencje. Liczyła się dobra zabawa, podczas której mogli wyłączyć guzik odpowiedzialny za rzeczywistość. Otaczający ich świat był czasem aż nader brutalny. Cassandra nie potrafiła się w nim odnaleźć, dlatego też uciekała do anoreksji. Casper wcale nie był światu dłużny. On zaś ozdabiał swoje ciało licznymi tatuażami, których dziewczyna bała się poznać znaczenia. Co jeśli jeden z nich był zrobiony specjalnie dla jakieś innej kobiety? Nie potrafiłaby tego wytrzymać. Czuła olbrzymie przywiązanie do Caspera, chociaż tak naprawdę nie powinna między nimi wytworzyć się żadna więź. Przecież nie zwierzali się sobie. Jedyną „intymną rozmowę” jaką zdążyli przeprowadzić to zapewne ta na temat „Villers, jak zabierzesz mi kołdrę to Cię zabije”. Znali swoje przyzwyczajenia po seksie oraz znaki specjalne w stylu „jestem głodna, nakarm mnie snami”. Cassandra krótko mówiąc, zatraciła się w uczuciach żywionych do Caspera i przestała traktować go jako „tylko” kolegę z wygodnym łóżkiem. Była ciemna, późna noc. A Cassandra nie potrafiła już spać sama. Wierciła się w łóżku, czując olbrzymią pustkę. Czy druga połowa materaca zawsze była taka nieprzyjemnie zimna? Nie zastanawiała się długo, chwytając pergamin. Na brzuchu, stukając lekko opuszkami palców po żebrach, trzymała zdjęcie. Ich dwójka uśmiechała się, a raczej wypinała języki do magicznego aparatu. Niby nic, a obudziło to w niej niesamowitą tęsknotę. Nagle zapragnęła poczuć ciepło, od którego uzależniła się niczym jak od narkotyku. Kilka słów, być może banalnych, zbyt prostolinijnych, uspokoiło jej drgające serce. Czy aby na pewno Cassandra powinna się aż tak angażować emocjonalnie? Wstała z łóżka, zastanawiając się, czy dzisiejszy dzień ją nie zawiedzie. Swoje nagie ciało otuliła w białe prześcieradło tak jak wtedy, gdy była małą dziewczynką i przebierała się za pannę młodą. Wówczas szła do swojego brata, oświadczając mu, że potrzebuje niesamowicie dzielnego świadka na swój ślub z księciem na białym koniu. Lubiła czuć jak materiał sunął po ziemi, otulając jej chłód swoim ciepłem. Wyobrażała sobie, że wkracza do krainy baśni, w której można pić szczęście z kielicha. Stanęła przed obrazem w swojej wspaniałej sukni ślubnej, wybierając się na przechadzkę po zamku. Nikt z bliskich Cass nie mógłby powiedzieć, że dziewczyna jest normalna. W końcu masochiści tak mają. Stanęła tuż przed siedzącym Casperem z szeroko otwartymi ustami. Prędko je zamknęła, mrugając długimi rzęsami. Czy naprawdę zaczął jej szukać po zamku?
Casper należał do ludzi, którzy uwielbiali zdobywać. Brać udział w zakładach, wyścigach, meczach... Może to dlatego na niego postawili, kiedy wybierali nowego kapitana. Nie ze względu na zajebiste nazwisko, ale pewnie i dlatego, że nie znał słowa "przegrana" nawet porażkę potrafił przekształcić w skarb, którego nie zdobył nikt tylko on. Oni wygrali, on przegrał. Tylko on zdobył się na to, aby pokazać, jak dumnie można znieść brak miejsca na podium i podwoić zasób sił do treningów... Przy zdobywaniu kobiet miał nieco inną taktykę. Wszystkie były urocze. Inne od innych, tak bardzo wyjątkowe, że aż same w to zaczynały wierzyć. A przecież trzeba umieć się wyrównać, porównać i zaprezentować. Zawyżona samoocena? U niektórych wprawiała go w zakłopotanie, bo zanim doszło do seksu, ona już obchodziła, którymś tam orgazm, bo usłyszała kroki koleżanki i trzeba było się pokazać... Niestety. Takie też przerabiał. A podobno to on był sukinsynem. Najwidoczniej u kobiet też zdarzały się takie elementy. Ot co. Podobno urodził się całkiem niedawno. Osiemnaście lat temu... Przez ten czas można było zbudować dom, posadzić drzewo i spłodzić syna. A on ten czas poświęcał na szkołę, do której uczęszczał piąte przez dziesiąte nawet w niej mieszkając. Dla niego miłość była abstrakcją. Był jak niewidome dziecko pośród kwiatów, które ludzie dawali sobie na walentynki. Strata kasy. przecież można iść się napić i ogarnąć jakiś wspólny wypad na tańsze kobiety. Choć on nigdy nie korzystał z usług londyńskich kobietek, to musiał przyznać, że niektórzy jego kumple nieźle sobie radzili w tych szarych strefach. Ale po co to wszystko mówię? Głównie po to, aby opowiedzieć historię o człowieku, który przyszedł na świat w związku dwojga ludzi, które jedno drugie kochało nienawidząc jednocześnie. Ile razy matka pakowała jego tobołki i lądowała pod ścianą z zakrwawioną twarzą, bo ojciec wracał podpity i nie zamierzał jej puścić? Ile razy nagle wychodzili z bankietu, aby oznajmić sobie, żeby się nie dziwkowali z innymi skoro przyszli razem. Ile razy słyszał płacz matki, stękanie ojca i ogólnie to, że mogliby się rozejść, ale nie potrafią bez siebie żyć. Wychował się w toksycznej rodzinie, a jeszcze jednocześnie wiedział, że ojciec go nienawidził. Casper nigdy nie rozumiał dlaczego. Czasem zaczynał domyślać, że chodzi oto, że być może ten facet widział w Casprze swoje odbicie... A Casper przecież nigdy nie chciał być taki, jak on. Zapijał te myśli zaliczając kolejne panienki, kiedy w rzeczywistości zbliżał się do tego "autorytetu" w zastraszającym tempie. Aha! I była jeszcze Cornelia... Tą akurat ojciec kochał. Blondynka. Nieskazitelna. Zajebista. Piękna. Inna. Genialna. Przy niej nazwisko Villiers brzmiało, jak pieśń... Przy Casprze, jak pogarda. Przynajmniej w mniemaniu ojca... Stąd Casper doskonale poznał uczucie nienawiści i smutku... Bo nauczył się tego od małego. Jak podstawiać kłody pod nogi siostrze, jak nienawidzić rodziców, jak uciekać od matki, kiedy przepraszała go za stosunek ojca i wszystko co się dzieje... Nie wracał. Przełomowe zdarzenia osłabiały jego mózg. Bał się... Nie umiał kochać. Może wewnętrznie jeszcze nie dorósł? A jeśli znalazłby się ktoś, kto nauczyłby go pierwszych kroków, może i coś by do niego dotarło? Zaraz te rozmyślania przerwał widok Cassandry, która rozbiła zamyślone spojrzenie chłopaka swoim wyglądem... Znów uśmiechnął się, jakby wygrał milion dolarów, jakby właśnie na to czekał. Jakby była pierwsza gwiazdka, z której po raz pierwszy w życiu miał się cieszyć. I tak... Być może na nią czekał. Szukał jej. Może chciał ją zdobyć. Może czegoś o niej nie wiedział, ale wyciągnął ku niej rękę i tak stał... - Wyglądasz pięknie nawet, jak na uciekającą pannę młodą. - Delikatny uśmiech i nonszalanckie oparcie się o zimną ścianę. Takie życie, taka karma, taki Casper.
Naprawdę nie ma to tamto, jak skopiować do posta kawałek swojej historii i jeszcze chwalić się jak długi i piękny opis Ci wyszedł. Dlatego normalnie śmiem wątpić, że Casper lubił wyzwania. Już podaję argumentację! Czy taki Casanova codziennie błyszczał intelektem, wyrywając coraz to nowe panienki? Musiał już mieć jakiś schemat, którym się posługiwał. Może nie walił prostackimi tekstami, ale jakąś strategię musi mieć. Najgorsze chyba w tym wszystkim było to, że Cassandra dała się nabrać. I to w bardzo paskudny sposób. Nie powinna niczego czuć! Może oprócz pożądania. A tym czasem w głowie dziewczyny pojawiło się za dużo emocji, przywiązanie i nagła niepewność, czy tak naprawdę jest wyjątkowa dla Caspera? Chłopak zdecydowanie był typem przywódcy. Kryła się w nim dominacja, jakiś gen lidera, za pomocą którego mógł się tak naprawdę wielkim człowiekiem. A pierwsze co pomyślała Cassandra, że chciałaby być jego podporą w tym. Powiedzieć na głos, jak bardzo jest dumna i jak wiele mogli razem osiągnąć. A tym czasem stała przed nim owinięta białym prześcieradłem z rozwianymi włosami, które spokojnie mogliby nazwać „artystycznym nieładem”. Zapewne gdyby pomyślała, że ktoś może ją zobaczyć o tej godzinie, umalowałaby usta w kolorze pudrowego różu i podkreśliłaby delikatnie kości policzkowe. Cassandra nie pomyślała nawet, że mogłaby użyć swojego daru, aby zmienić trochę wygląd. Przynajmniej w tej chwili. Nagle poczuła niewyobrażalną wewnętrzną akceptację, którą dał jej Casper. Nie krytykował jej wagi, nie mówił nigdy, czy ma za dużo czy za mało i nie karmił jej ani nadziejami ani tuczącymi potrawami. Znów uzależniała się od kogoś, nie będąc z nim w związku. - Nie uciekam. Jeszcze! Poprawiła kawałek „sukni”, przytrzymując materiał na wysokości piersi. Była zszokowana. Casper naprawdę jej szukał! To może był dowód, że znaczyła dla niego wiele? Obeszła go, wodząc dłonią po klatce piersiowej chłopaka. Słysząc, że jest piękną panną młodą, wpadł do jej głowy dziwny pomysł. Stojąc już po jego prawej stronie, ujęła dłoń chłopaka, uśmiechając się zniecznie. - Ja Cassandra Elizabeth Lancaster – wzięła głęboki oddech, czując się strasznie zestresowana. Czy jej zachowanie nie byłoby czymś nie świadczyłoby o jej naiwności – Przyrzekam Ci szaloną ilość orgazmów w jednym tygodniu, że nie będę zabierać Ci kołdry ani rzucać się w łóżku i że kiedyś będziesz miał wspaniałe, puszyste dziecko – zakończyła swoją przemowę na chwilę, aby zaczerpnąć tchu. Czy powinna obiecać mu miłość, wierność, uczciwość małżeńską? – I że nie opuszczę aż do śmierci, mój Casperze – dodała chwilę potem z aktorskim przejęciem. Tak naprawdę chyba Cassandra chciała zbadać reakcje chłopaka. Ucieknie z krzykiem czy dokończy przysięgę?
Uprawiasz za mało seksu i dlatego się złościsz! Skąd mam wiedzieć, że czytałaś leniuchu kartę? Przynajmniej tutaj Ci ładnie historię przedstawiam, żebyś ogarniała troszeczkę. Zamiast docenić to pyskujesz do najlepszej dupy w okolicy. Wstydź się! Za karę będziesz leżeć krzyżem przed zamkiem od wieczora do wieczora. Zią. Sam Casperek i jego uczucie bardziej skupiały na cyckach, głównie dlatego, że uwielbiał tę część ciała u kobiet i jarało go to. Cholernie go jarało. Głównie to zaprzeczało kilku incydentom z chłopakami, gdzie z jednym się całował, a drugi to już chciał naszego Casperka zaliczyć. Niestety, albo i stety Casperek po prostu wziął i wyszedł, bo nie miał zamiaru pieprzyć się z jakimś gejem. Takimi słowami również to określił. Stek wyzwisk popłynął zwinnie do tego człowieka, aby ten na zawsze przestał go prześladować. To zabawne, że ostatnio musiał zahamować. Przestać atakować ludzi. Stać się bardziej przewidywalnym ze względu na rzeczy, które do niego dochodziły. Ile razy można mu tłumaczyć, że jest już pełno prawnym czarodziejem i podchodzi po kary, które nie mają już w sobie jakichkolwiek okoliczności łagodzących? Tak mu to przedstawiają. Oprócz tego, że według ojca pieprzy się z byle kim i byle jak, to jeszcze zostanie zamknięty w Azkabanie. Niestety. Casper chyba nie należy do facetów stałych w uczuciach, którzy cię przytulą i powiedzą coś co Cię zajara do końca życia. Czasem ma przebłyski romantyzmu. Przecież musi czymś czarować kobiety, ale i one nie opóźniały kroku atakując go swoimi sztuczkami, jak np. naga Cassandra okryta kawałkiem materiału, który mógłby z niej ściągnąć jednym szarpnięciem i tyle by z tego zostało. Ale nie zrobi tego. A jednym z głównych powodów jest to, że stoją na korytarzu. A korytarzem może iść każdy. Nauczyciel, frajer, pedofil, uczeń, kujon, lesbijka, gej... A tylko on miał prawo oglądać Cassandrę nago. Każda jej kość, wybrzuszenie, pewne załamanie, zbyt mocno odznaczony kręgosłup. Otoczył ją swoimi ramionami i mocniej przycisnął do siebie. Zaraz potem ona ujęła jego dłoń, by złożyć mu "przysięgę". Boże... Zobowiązania. Zarazem klątwa, jak i najpiękniejsza rzecz, która może spotkać człowieka. Oczywiście to jeszcze zależy od tego kto i co Ci obiecuje, ale Cass proponowała same dobre rzeczy, więc zanim mocniej ścisnął jej drobniutką dłoń to pochylił się by ją musnąć i dopiero wtedy ciągnął: - Ja Casper Villiers, przysięgam zmienić w Tobie tylko nazwisko. Przysięgam rozwijać Twoje umiejętności łóżkowe. Być jednym powodem Twojego podniecenia. Podsycać Twoje zmysły będąc oddalonym nawet o tysiąc kilometrów. Przysięgam Ci zastąpić wszystkie figury geometryczne w seksie swoją osobą, skromnością i zajebistością. Przysięgam karmić Cię swoją osobą, abyś była tłusta, jak dziecko, którym zamierzasz mnie obdarować. Zawsze, na zawsze, teraz i dziś i potem też. - A przez cały ten czas, jego oczy błyszczały pewną tajemniczością, której mógłby się bać... Ale nie cofnął się. Choć może teraz zrobił o ten jeden krok za dużo, to w sumie... Czemu nie?
Ty się o moje życie seksualne nie martw. Jedynym leniem w tym towarzystwie jesteś Ty moja droga, dlatego też lepiej przejdźmy do konkretów. Jednakże muszę Cię pochwalić – tym razem w poście niczego nie skopiowałaś. Brawka. Ogólnie trochę trudno to powiedzieć, ale mężczyźni wcale nie byli tacy prości, jak się wszystkim wydawało. Mówiło się dość złośliwie, że ich instrukcja obsługi wygląda podobnie jak ta od pralki, ale musimy wziąć jedno pod uwagę; czarodziejowie nie używali mugolskich przedmiotów. Cassandra dlatego też nigdy nie rozumiała, po jakie licho cała, męska uwaga skupia się na piersiach. Bo bądźmy ze sobą szczerzy: cycki były główną zmorą anorektyczek. To tak naprawdę było skupisko tłuszczu, które przeszkadzało w każdym ruchu, nie mówiąc już też o zakupach czy innych pracach domowych. Cassandra niestety jak na swoją anorektyczną budowę ciała miała piersi, z których nie potrafiła już zrzucić zbędnych kilogramów. Może dlatego, że w sumie była na dobrej drodze, aby wygrać z chorobą? Tak naprawdę owe „oczytanie” odziedziczyła po matce, a jak to mówią medycy „z genetyką się nie wygra”. A można było w ogóle osiągnąć jakiś sukces podobnego typu? Cud w walce z tłuszczem. Medal należy się: Keith Everettowi! A Cassandra… W tej dziewczynie zostały „głosy”, lecz rozsądek podpowiadał jej, że powinna bardziej zadbać o swoje zdrowie. Ale czy w tym „rozsądnym życiu” znajdzie chociaż odrobinę szczęścia? To właśnie była największa zagadka, na którą Cass nie potrafiła znaleźć odpowiedzi. Lancasterówna kochała żyć w bajce, a w jej idealnej opowieści królewicz nie mógł podrywać wszystkie laski wokół. Wszystko musiało funkcjonować w tak zwanej sielance. Nie czytała więc o Casperze na profilu Obserwatora ani nie słuchała plotek. Czy mogłoby ją coś bardziej zranić? Absolutnie. Cassandra niestety była trochę jak ten wierny pies i za szybko się przyzwyczajała do drugiej osoby. Wiązało się to zwykle z olbrzymim bólem czy tak zawodem, o których mało uczuciowi ludzie nie mieli pojęcia. Dlaczego więc trafiała na takiej osobistości? Casper totalnie nie pasował do tej bajki. Nieistotna była dla niego wierność oraz perfekcyjność. Był na pewno marzeniem wielu kobiet, jeśli chodzi o partnera łóżkowego, ale czy i życiowego? Cassandra wzruszyła się na słowa chłopaka. Nikt tak pięknie nie mówił o miłości. Chociaż odbiegała daleko od ideału, sprawiła, że dziewczyna poczuła przyjemne ciepło w okolicach klatki piersiowej. Zaraz doszły do niej słowa: przysięgam karmić Cię swoją osobą, abyś była tłusta jak dziecko, którym zamierzasz mnie obdarować. Dziewczyna spięła się. Temat posiadania potomków był dla niej szalenie delikatny. Po pierwsze straciła swoje bliźniaki z powodu anoreksji, a po drugie… czy powinni poruszać takie tematy? Oczywiście jak tkwili razem w jakimś szalonym układzie, to mieli na uwadze konsekwencje każdego seksu. - Dziecko? – spytała zdezorientowana głosem tak cichym. Nie zakładała, że w ogóle po tym poronieniu będzie mieć jakiekolwiek potomstwo. Było to tak odległe, tak nierealne. Zwłaszcza że dzieci powinno się mieć z osobami, z którymi się będzie na wieki, czyż nie? - Cholera jasna, Villiers, zabije Cię! – dodała, nagle rzucając się na jego klatkę piersiową z piąsteczkami. Oczywiście nie miała tyle siły, aby mu przyłożyć mocno, jednak wkurzona kobieta może więcej. – Dlaczego nie przypomniałeś mi o eliksirze?! – wydarła się, nie przejmując się tym, że jest środek nocy.
Na pytanie Cassandry był sto tysięcy możliwych odpowiedzi. W sumie mógłby wyrecytować wszystkie, a ona by sobie wybrała odpowiedni, ale chyba nie była do tego tak chętna, jakby nasz Kacperek podejrzewał. Nie mniej jednak chodziło głównie oto, że on najpierw robił potem myślał. O ile w ogóle było jakieś 'potem', żeby mógł znaleźć czas na myślenie. Właśnie tak uważał. Poza tym nie miał w sobie żadnej nuty odpowiedzialności, która kazałaby mu się zatrzymać i popatrzeć na ludzi, których skrzywdził. On po prostu uważał, że spotkał ich w nieodpowiednim czasie i to jest ich wina. Ot co. Po co obwiniać od razu Villiersa? On nie potrzebował się przejmować oto, że któraś panna może z nim zajść w ciąże. Po raz, facetów ten problem nie dotyczył, po dwa - panna nie musiała z nim spać, po trzy - to ona powinna się przejmować tym, co będzie nosić w brzuchu, po cztery - jakie jest prawdopodobieństwo, że Cass jest w ciąży? Żadne ludzie, żadne! I na pewno nikt mu nie udowodni ojcostwa. Przecież on - Villiers, miał zawsze fuksa. I na pewno nikt nigdy nie powie mu, że to on został ojcem. Na pewno Cassandra miała przed nim jakiegoś partnera, którego będzie można tym obciążyć. Zresztą! To przecież zupełnie nie jest jego problem. Jak zwykle myślał samolubnie i pilnował tylko swojej dupy. W tej chwili nasuwa się komentarz, ze zachowuje się, jak jeszcze większy debil niż jest w istocie. Ech tam. De facto nie pozostawało mu nic innego, jak na słowa dziewczyny mocniej ścisnąć jej dłoń i przygryźć język, aby nie wypowiedzieć za szybko tych wszystkich myśli. - Jak to? Nie bierzesz tabletek, albo nie pijesz eliksiru rano? Wszystkie laski je biorą i tak robią. Gumy wyszły z mody. - Rzucił niemrawo, jakby rzeczywiście miał rację. W sumie mógł mieć. Nikt jeszcze nie przyszedł do niego z zażaleniami. Mogła pogadać ze Scarlett. Z nią też spał i nie mieli zabezpieczenia. Choć trochę śmieszyła go wizja Cedrika, który popylałby po Hogwarcie z wózkiem, w którym byłby jego potomek. Nono... Wzięło go na dowcipy, z których nie miał ochoty zwierzać się Cass. - Ej serio. Nie żartuj tak. - Odchrząknął patrząc na nią coraz bardziej poddenerwowany. Ale przecież nie ma po co się stresować. Nawet nie zrobiła testu.
Casanova ma zawsze gotowe odpowiedzi na każde zadanie mu pytanie. Tak, kocham Cię, tak jesteś najpiękniejsza, tak powtórzymy to kiedyś. Cassandra bała się, że będzie należała właśnie do tych kobiet dla niego. Nie chciała słyszeć pustych słów, klepanych niczym pacierz na wieczór, żeby miał święty spokój. Pragnęła być dla niego niesamowicie wyjątkową osobę, której przenigdy nie zapomni. Czy było to w ogóle możliwe? Oni obydwoje stracili poczucie rozsądku. Od ich pierwsze spotkania już minęło trochę czasu i to właśnie te chwile powinny być dowodem na to, że ich znajomość była czystym szaleństwem. Nie liczyły się zasady ani tam jakieś tradycje. Wszystko było nieistotne. Ważne było, co tu i teraz. Może dlatego los przygotował dla nich taką niespodziankę. Mieli już swoje lata, czas najwyższy nauczyć się odpowiedzialności. Bajka już dawno się dla nich skończyła. Zwłaszcza, że Cassandra przypominając sobie, że wbrew pozorom jako anorektyczka nie ma czegoś takiego jak regularny okres i trudno jest jej wyliczać, kiedy jest płodna a kiedy nie jest, mogła bez problemu zaciążyć. Takie było właśnie jej wspaniałe szczęście! Pierwszy raz przy nim przeklęła siarczyście, przestając go okładać pięściami. Odwróciła się na pięcie, zupełnie nie słysząc, co wykrzykuje Casper. Musiała jak najszybciej znaleźć się w swoim dormitorium i dorwać fiolkę. Potykała się o za długi materiał, który jak bluszcz otulał wychudzone kobiece nogi. Przewróciła się w Pokoju Wspólnym, obijając sobie kolana. Znów przeklęła i wstając gwałtownie, wparowała do swojego dormitorium. Wyrzucała wszystkie rzeczy z kufra jak opętana. Musiała znaleźć tylko jedną fiolkę, która teraz mogła uratować jej życie. Nie obchodziło ją, czy kogoś obudzi czy też nie. Logiczne, iż to była sprawa życia czy śmierci Caspera. Znajdując to, czego szukała, znów prędko wybiegła z dormitorium, patrząc czy jej pseudo chłopak nadal tam stoi. Ciągle przeklinała pod nosem, nie mogąc się absolutnie opanować. Przyłożyła fiolkę do swojej skóry na nadgarstku, a następnie z hukiem przywaliła plecami o ścianę. Zjechała po niej aż do samej podłogi. Przyłożyła dłonie do twarzy, aby Casper nie odczytał z jej twarzy emocji. Nagle bała się przed nim otworzyć. Wcześniej na Merlina nago przed nim potrafiła tańczyć, uwodzić, ciągać za nos, a teraz przed tą chwilą prawdy, wpatrywała się w swoje dłonie, czując jak ogarnia ją ciemność. Po kilku minutach głośnego, spazmatycznego oddechu spojrzała na swoją rękę, na której kryła się intensywnie czerwona plama. Z wściekłością rozwaliła fiolkę o ścianę naprzeciwko, przy której stał Casper. - Brawo, tatuśku – fuknęła do niego, otulając rękami kolana.
Jasne, że on miał gotową odpowiedź na wszystko. Kiedyś spisał sobie nawet taką zasadę, żeby nigdy nie milknąć i zawsze być sobą. Zaciśnięte usta to świadectwo tego, że naprawdę jesteś beznadziejnym człowiekiem i nigdy nie umiesz się obronić. Oczywiście milczenie też było złotem, ale jednak to mowa potrafiła przygwoździć rozmówcę do ziemi, doprowadzi do łez, albo radości tak szalonej, że ma ochotę skoczyć z mostu... Ot Kacperek z darem Bożym, który potrafi zdziałać cuda. Zajebistość zobowiązuje do tego, aby trwać w celu i ogólnie starać się o życie. Taki on jest super. Na rewelacje Cassandry nawet się nie wzruszył, bo niby czemu miałby się wzruszać? Skąd pewność, że to jego dziecko o ile w ogóle jest mowa o jakimś dziecku?! W ogóle po co się przejmować na zapas. On tutaj przyszedł przyjemnie spędzić czas, a ona wyciąga takie rzeczy. Zresztą... W czasie ciąży można uprawiać seks? To jest problem. Bo jeśli ona jest w ciąży i nie będzie mogła uprawiać seksu to już całkowicie do bani. Zresztą ciekawe kto jeest ojcem. On chętnie pozna gościa i mu wytłumaczy, że musi pojąć Cass za żonę, aby stać się dobrym facetem, bo prawdopodobieństwo, że to on jest tym szczęśliwcem graniczy z cudem. On Casper Villiers miałby popaść w taki gnój? W sensie pieluszki i te sprawy? A W ŻYCIU. Na pewno nie! Od tego są takie ciapy z Hufflepuff'u. Na pewno nie bóg seksu ze Slytherinu. On miał tylko zaliczać panienki i liczyć na ich słodkie uśmiechy. Właściwie musiał teraz dowiedzieć się czy na koniec roku będzie organizowany bal. W końcu z byle kim nie pójdzie, a casting sam się nie zrobi. Musi je wszystkie obejrzeć. Jeszcze zaprosi ładną, a ona z siebie zrobi czarownicę i dupa. Koniec bajki. Także, co ona mu pierdzieli o dziecku, kiedy on niekoniecznie przy niej jest myślami. No nic. Zanim się zorientował pobiegła dalej... Postanowił poczekać, bo w sumie zawsze wracały... Chyba, że teraz po groźbie dziecka przyniesie jakiegoś bacha. - Eee. Co Ty robisz? - Spytał zdezorientowany, kiedy zaczęła polewać się jakimiś substancjami. - Jak chcesz się wykąpać to Cię zaprowadzę do łazienki! - Wielkoduszny Kacperek nie wspomniał, że może służyć za gąbkę. Oh! - Ale co 'tatuśku'? Masz jeszcze taki sprzęcior, aby sprawdzić ojcostwo? - Wzruszył ramionami licząc, że wyjmie drugą fiolkę, którą obleje jego i wyjdzie, że jednak to nie jest jego problem.
I czy właśnie to uważał za swoją zaletę? Cassandra była po prostu wściekła na niego. Jak śmiał przypuszczać, że ona prefekt domu Helgi Hufflepuff sypia z każdym co popadnie?! Naprawdę, mógłby schować dumę w kieszeń i zacząć zachowywać się jak mężczyzna, a nie skończona ciota. Wściekłość Cassandry nie znała granic. Właśnie tutaj miał swój dowód, dlaczego Cassandra śmiało będzie mogła go nazywać beznadziejnym człowiekiem, który dawno zapomniał o swoim takcie i jakimś dobrym wychowaniu. Zdecydowanie tutaj powinien zacząć wierzyć w słynną filozofie ozłocenia, gdy się milczy. I tutaj właśnie wychodzi to, dlaczego musisz chodzić na lekcje wychowania w rodzinie czy jak to tam się nazywa. Owszem, w ciąży można uprawiać seks i o to Casper nie powinien się w ogóle o to martwić. Teraz bardziej frapujące było to, czy w ogóle podoła jako ojciec. Cassandra cisnęła w niego jeszcze jedną fiolką, nie przejmując się tym, że może go skaleczyć szkłem. Naprawdę miała to szalenie w głębokim poważaniu. - JAK ŚMIESZ! – ryknęła na niego, podnosząc się w niewyobrażalnie szybkim tempie. Zawinęła za długą „suknie ślubną” na nadgarstek i podeszła do niego, oskarżycielsko wskazując na niego palcem. - Ty podła gnido! – nie przejmowała się totalnie, że jest środek nocy, a jej piskliwy, zrozpaczony głos roznosi się niczym echo po szkolnych korytarzach. Teraz jedyne o czym marzyła, to wypłakać się w czyiś ramionach. Dlaczego zawsze musiała trafiać na tak podłych facetów? Spoliczkowała go z całej swojej anorektycznej siły, wściekła patrząc mu prosto w oczy. - Oto Twój dowód. – fuknęła, a w jej oczach pojawiła się nagle lawina łez. Nie potrafiła ich powstrzymać. Dlaczego przypuszczał, że anorektyczka z tak wielkimi kompleksami będzie się rozbierać przed każdym w Hogwarcie? Odsunęła się od niego gwałtownie, odwracając się przodem do jednej ze ścian. Nie sądziła, że znów będzie musiała zostać w ciążą sama. Myśli wirowały jej w głowie. Znów pragnęła się zabić, zapaść się pod ziemię. Musiała zrobić karne brzuszki! Czy tysiąc wystarczy? Ile musi ćwiczyć, aby znów poronić? Czy da radę w ogóle sama? Zaczęła płakać. Nie miała siły i nie potrafiła się kompletnie opanować. Chciała mu powiedzieć, że jak tak stawia sprawę, to ma zniknąć z jej życia raz na zawsze, ale nie potrafiła wypowiedzieć żadnego słowa. Znów jej świat się rozpadł na kawałki. Momentalnie na jego oczach schudła o jakieś 5 kg, a jej włosy miały kolor intensywnej czerni. Burza loków opadała na wychudzone plecy, z których wystawały łopatki.
Ale Kacpi wcale nie chciał źle oceniać Cassandry. W sensie oceniać czy sugerować, że może ona być dziewczyną lekkich obyczajów. On nigdy by tego jej nie powiedział. Chyba, jednak miał w sobie trochę taktu. Ale to nie zmieniało faktu, że to wszystko było dla niego nowe, obce i jednocześnie straszne. A w konsekwencji? Łapie się, jak tonący brzytwy i przygląda Cass z pełnym współczuciem spojrzeniem, aby się upewnić czy może jednak nie chodzi o niego i może jest ktoś inny kogo chciałaby tym obarczyć. Bo bądźmy szczerzy. Casper nie był kimś kogo Cassandra chciała zostać żoną, ani na pewno nie chciała porodzić mu syna. Dlatego w duchu miał nadzieję, że znajdą jakiegoś frajersa, któremu przekaże się wieści i tyle... Kłamanie nie jest trudne. On po prostu nie potrafiłaby przywyknąć do sytuacji, kiedy wymaga się od niego trochę więcej odpowiedzialności. Przecież on niedawno świętował osiemnaste urodziny! To dużo! Ale jednocześnie za mało, aby zostać ojcem i w ogóle wjebać się w pieluszkowe interesy. "To nie jest dobry moment Cass. Wróćmy do tego za kilka lat" - kolejna obietnica bez pokrycia przeszłaby przez jego gardło gładko. Pytanie brzmiało jedynie, kto chciałaby tego słuchać, poza tym raczej nie miał kilku lat w zanadrzu, za kilka lat to on będzie siedział z dzieciakiem u dentysty czy coś. O ile będzie na tyle dorosły, by Lancaster powierzyła mu maleństwo (chyba, że wtedy już nie Lancaster). Casper zamknął oczy i uniósł głowę do góry szukając rozwiązania w powietrzu, które nagle zaczął wciągać z nieznaną mu dotąd intensywnością. Jakby to co najmniej on był w ciąży i to on potrzebował oddychać za dwoje. Albo i za troje. Przecież podobno jego dziadek był bliźniakiem. A kiedy miał się odezwać i ją zostać w spokoju to ona zaraz wstała i wymierzała mu strzał z plaskacza. Nieważne było czy miała siłę godną czterolatka czy nie, ale automatycznie przeniósł swoją dłoń do góry, aby przyłożyć ją do policzka... Potarł go i przez chwilę mruczał coś w nieznanym języku... Zanim zdążył coś z siebie wydusić ona już płakała. Siedziała i płakała. A co on mógł zrobić? No chyba nie usiąść i jej nie pocieszyć. To dla niego za dużo. Zdecydowanie za dużo. Chyba dzisiejszej nocy dowiedział się czegoś nowego i potrzebował to przemyśleć... Spojrzał na nią z ukosa, żeby bardziej jej nie dobić mruknął: - No to ten, tego... No. Pójdę już. Dojdziesz do dormitorium? -Spytał nie czekając na odpowiedź. Odwrócił się na pięcie, a kiedy był już kilka metrów dalej wyciągnął z kieszeni paczkę papierosów i mruknął: - To kurwa musi być żart. - I poszedł. Jakby to rzeczywiście wszystko było komedią. teraz muszę jakoś to rozegrać, aby jego ojciec się dowiedział i żeby z siostrą się pokłócił. jakieś propozycje? ;* [zt]
"Witajcie moi poddani" - chciała powiedzieć Laila do ludzi, którzy szerok rozstawiali swoje zacne mordy, kiedy szła z Czarkiem. Ogólnie nie było nic w tym dziwnego, ale do niej kleiła się cała bluzka, a on i był cały poplamiony tym całym wszystkim, więc pozdrawiamy. Nie wspominając o kocyku, który taszczyli ze sobą, jakby coś. Laila wyciągnęła ręce po ten dorobek rodzinny Grisham'ów. - Czaruś daj mi to. To przynajmniej załatwię to tak, żeby kocyk został uprany w należytym proszku zmiękczającym tkaniny, cobyś sobie zacnego tyłka nie skrzywdził. - Dalszej powagi nie potrafiła utrzymać, bo dla odmiany wybuchła gromkim śmiechem. Dosyć tych komplementów. Jeszcze chłopak sobie coś pomyśli. Nie mniej jednak czuła się zobowiązana do uprania kocyka. A raczej zaniesienia go do pralni skrzatowej, żeby zajęły się nim dobrze... A przynajmniej tak dobrze, żeby to Laila mogła go odebrać, a potem szantażować biednego Czarka, że posiada jego zdobycz, jego rodzinną pamiątkę i teraz musi przyjść i błagać o zwrot... No może lekko przesadziła. Raczej tym razem zachowa się, jak prawdziwa przyjaciółka i odda wszystko bez żadnych warunków... Choć wymyślenie czegoś jest nader kuszącą propozycją. Spojrzała na niego uśmiechając się lekko. Oparła się o zimny mur, który w podziemiu miał chyba temperaturę na minusie. - Patrz jaki zaszczyt Cię kopnął. Odprowadziłeś mnie do królewskiej części Hogwartu. Nic tylko strzelać foteczki i wstawiać na wizzbook'a - Uśmiechnęła się słodko, jakby sama wierzyła w to co mówiła. Imprerium Ślizgonów było gdzieś obok. L. nigdy nie obchodziło za bardzo, którędy i jak. Cieszyła się, że szybko nauczyła się drogi do dormu Huffu i nie musi biegać po schodkach, jak debilka. Do czego zmuszony był jej kochany braciszek i np. Czaruś. TAK BARDZO BYŁO JEJ ICH SZKODA, że aż się uśmiechnęła na tę myśl, że ona już tutaj bliziutko, a oni rekreacyjnie sto tysięcy osiemset dziewięćdziesiąt dziewięć i pół schodka. Hehs. Naprawdę tak jej przykro, że aż łzy zaraz z oczu popłynął. - Serio wyglądasz, jak po ostrym seksie. - Zwróciła mu uwagę i zrobiła krok w jego stronę, aby poprawić mu część rozszalałych kosmyków włosów. TAKA BYŁA MIŁA.
Mimo iż wyglądali, jakby wyszli oboje z buszu, to Czaruś cieszył swą mordkę do kazdego mijanego człowieka, jak to miał w zwyczaju. Pomachał kilku znajomym, powiedział cześć. SZedł jak gdyby nigdy nic. Szczerze mówiąc to zapomniał o tym, że jest umazany jakąś tanią podróbą lodów. Dopiero, gdy Laila zechciała odebrać jego najcenniejszy kocyk przypomniał sobie o wielkiej plamie na spodniach i na koszulce. No nic, najwyżej wezmą ich za debili. Nic nowego. -No... nie wiem, on jest dla mnie bardzo ważny.- mogło to zabrzmieć śmiesznie, ale tak faktycznie było. Prezent od mamy, ważna sprawa. Ostatecznie położył jej go na łapkach.- Ale jeśli wróci zniszczony to już moja mama sie z Tobą rozliczy.- a z Panią Grisham nie warto zadzierać, tym bardziej, jeśli panna Howett chce wejść do jego rodziny. Musi pokazać się z jak najlepszej strony, tak jego rodzice wezma ją za kiepską gosposię! -Ty wyraźnie masz coś do mojego tyłka- powiedział lekko obruszony. Dziewczyna lubiła żartować z Czarusia, biedak kiedyś popadnie przez nią w głęboką depresję. Czym on sobie na to zasłużył, no? Może Ona mu zazdrościła? W sumie było czego. Chłopakowi niczego nie brakowało, miał fajną klatę, którą miała zaszczyt pomacać (bez jego zgody!) i na dodatek te fanki. Każdy chciałby być na jego miejscu. Boże, nie, stop. Czarek wyjdzie na jakiegoś wpatrzonego w siebie, a wcale tak nie jest. Takie egocentryczne myśli miał tylko wtedy, kiedy był w znakomitym humorze. Teraz dziewczyna może się wszystkim chwalić, że udało jej się nie spieprzyć dnia Grishamowi! -Zaszczyt? Proszę Cię, byłaś Ty kiedyś po NASZEJ stronie?- wyraźnie zaakcentował przedostatnie słowo, ponieważ czuł się zżyty ze swoim domem.- To dopiero jest zaszczyt. U was jest całkiem... normalnie.- rozejrzał się, spojrzał na przyjaciółkę. Jak on lubił ją drażnić, wtedy jej miny wydawały się zabijać. Zaśmiał się nie mogąc wytrzymać dłużej. Jak nic po dzisiejszym dniu bedzie mieć zakwasy na brzuchu i policzkach. I WCALE NIE MUSIAłO JEJ byĆ PRZYKRO. Przynajmniej dzięki temu lataniu po schodach ma mięśnie na nogach jak stal! Kiedy ona będzie mieć cellulit jego nogi beda w reklamach kąpielówek, tak jest, moi mili! Jak dalej będzie taka cwana to będzie robić za ozdobę na Wieży Astronomicznej, znczy jej czubku, rzecz jasna. -Okej, to Twoja zasługa, więc wszystkim rozgadam, że mnie zgwałciłaś. Ja naturalnie się broniłem, ale co mogłem zrobić, kiedy taka bestia mnie zaatakowała, nie?- Oczywiście był w stanie tak powiedzieć, bo w poważaniu miał, czy ludzie wezmą to na serio, więc niech dziewczyna go nie drażni. Przymrużył powieki, kiedy ta poprwiala jego fryzurę. Nie wiedział, czy to jakiś dziwny fetysz, ale uwielbiał, gdy ktoś dotykał jego włosów.
Laila uśmiechnęła się lekko widząc, co się wyprawia. Próbował ją sprowokować, tak? No dobrze. Ona chętnie popatrzy i jeszcze posłucha, co mu znowu strzeli do głowy, ale jak na razie nic więcej. Bo jak może mu udowodnić, że Hufllepuff był lepszy? Ten dom kształtował szlachetne, czułe serca, a Laila może niekoniecznie chciała zaprezentować światu swoje dziedzictwo. Zdecydowanie z niesmakiem przychodziło jej prezentowanie ludziom swoich słabości. Kiedyś nawet miała w swoim życiu taki śmieszny incydent. Siedziała na korytarzu, a zaraz potem musiała się z kimś bić. Niestety wyszło tak, że akurat tamtędy przechodził nauczyciel i zniesmaczony sceną bijących się dwunastolatek spojrzał na Lailę i powiedział: "Minus dziesięć dla Gryffindoru"... Howett uśmiechnęła się wtedy lekko mówiąc cicho swoje nazwisko. W końcu braciszek był w Gryffie, więc wszystko będzie się zgadzać. I w ten sposób z podwójną duszą Gryffona mogła ich osłabiać, ale potem stała się zbyt rozpoznawalna przez grono pedagogiczne, aby jeszcze dojść do tego, jak kłamać. Zwyczajnie zawiesiła broń... Wzięła kocyk od Czarka i uśmiechnęła się lekko odrywając dłoń od jego głowy. Może była trochę zakłopotana, albo coś, ale to nic... Nie dała tego po sobie poznać i mocniej przycisnęła kocyk do siebie. Pachniał wanilią i kleił się. Luz. Nic romantycznego. Zaśmiała się myśląc, że rzeczywiście Czarek wygląda, jak takie skrzywdzone dziecko i to ona go zniszczyła. No zdarza się. Destrukcja to jej drugie imię. Swoją drogą "Laila Apokalipsa Howett" brzmiałoby całkiem ciekawie. Laila na samą myśl o tym musiała znów się roześmiać i dopiero wtedy zabrała głos: - Dobrze. Postaram Ci się go szybko dostarczyć, żebyś nie płakał po nocach. - Mamy Czarka w sensie swojej przyszłej teściowej, jeszcze nie znała, ale jeśli chłopak odziedziczył po niej charakter to załatwione. Laila stanie się ulubioną synową. Oczywiście nie dzisiaj. Dzisiaj chyba byłaby przerażoną taką perspektywą... - Hm. Myślisz, że ktoś Cię poszkoduje, jak powiesz, że Cię zgwałciłam? Zresztą nie jesteś dobrym materiałem na "ofiarę". - Ostatnie słowo powiedziała z odpowiednim akcentem - Poza tym. Nie wyglądasz też na takiego, któremu byłoby przykro z takiego powodu. No proszę. Czy ona go prowokuje? Czy to złudzenie optyczne, mara nikczemna, mamy uciec i się schować? Paparazzi? Ktoś by jeszcze pomyślał, że dzikie flirty się tu odprawiają. - Wasze dormitorium traci wiele uroku poprzez brak tam mojej osoby. - Puściła do niego oczko na znak tego, że tym razem rzeczywiście żartuje i nie ma zamiaru się oto sprzeczać. Sama dokonała wyboru i była z niego dumna. Dormitorium Huffu miało swoje zalety. Kochała tych ludzi, kochała tam być. Czuła się bezpieczniejsza.
Niech tylko Czaruś się o tym dowie, a już zajmie się gnębieniem każdego z Huffelpuffu w zamian za utratę paru punktów przez wybryk jakiejś panny. Dobra, może ta rywalizacja domów niekoniecznie go ruszała, bo miał w nosie, który z domów ma więcej punktów przyznawanych lub odejmowanych przez śmiesznych perfektów. Równie dobrze on mógłby nim być. Zacząłby nosić nerdy, podlizywać nauczycielom i się uczyć. Nie, to jednak niemożliwe. Już jest na to za stary i zbyt leniwy. Chodzi o to, że żaden z nich nie może obiektywnie oceniać dom rywali. Dla niego na pierwszym miejscu zawsze będzie Gryffindor, bo przecież ten dom go ukształtował, ale nigdy nie warczał na kogoś tylko dlatego, że jest przykładowo ze Slytherinu. -Wyrosłem z spania pod maminym kocykiem- lekko się naburmuszył, ale tylko dlatego, że owe zaprzeczenie nie było prawdą. Nie zamierzał przyznać się Laili, iż nie lubi rozstawać się z tym kocem. Co poradzi, ze był zżyty strasznie z rodziną i kazda rzecz z nimi związana była mu cenna? Jest już dużym chłopcem, ale potrafiłby rozpłakać się jak dziecko na wieść, że jego rodzicom coś zagraża. Użycie słów matka, bądź ojciec kończyło się wielką krytyką, czasem urwaniem kontaktów na jakiś czas. -Ej!- krzyknął oburzony- jestem idealnym materiałem na ofiarę gwałtu! Wątpisz w moją męskość, czy mówisz tak, by zataić przede mną swoje wielkie pożądanie względem mojej osoby?!- dziewczynie wyraźnie zależało, by pojechać po jego ambicji, jednak powinna wiedzieć, ze nie ma na świecie osoby zdolnej do tego. Czaruś najzwyczajniej w świecie ma w seksownym zadku to, czy jest postrzegany jako bożyszcze seksu, czy jako pan żul z ulicy. -Uwierz, że jeśli gwałcicielem byłabyś Ty to najprawdopodobniej płakałbym, zamknął się w sobie i nigdy więcej nie otworzył. Już wolałby wybrać karierę księdza.- na samą myśl o stosunku z jakąkolwiek bliższą znajomość czuł lekkie zażenowanie. To podchodziłoby pod kazirodztwo. -Tym razem nie zaprzeczę.- powiedział całkiem poważnie. Jakby nie patrzeć czasem w dormitorium gryfonów było nudnawo, zwłaszcza kiedy zbliżały się wszeliego SUMy, Owutemu i innej maści egzaminy. Był pewny, że ona nie koncentrowałaby się wtedy na zakuwaniu, a umilaniu życia Czarusia umierającego z braku rozrywki. Wtedy zresztą ucieczki byłyby o niebo łatwiejsze, czy przemycanie różnych substancji.