Na północ od granicy wioski rozrastają się niezmierzone bagna, rozlewające się pośród starych, omszałych drzew. Miejsce to nie jest owiane dobrą sławą – podobno wielu, którzy udali się na moczary, nie wróciło stamtąd już wcale, ale inne podania głoszą, że fauna i flora tych rejonów jest tak bogata, iż wielu czarodziejów po prostu nie potrafi oprzeć się pokusie, decydując się na tę szaleńczą wyprawę. Będziesz kolejnym śmiałkiem?
Uwaga! Wchodzisz tu na własną odpowiedzialność! Kostki, które tu wyrzucisz mogą ci dać bardzo duży potencjał magiczny, niesamowite przedmioty itp. Jednak możesz też zachorować na nieznaną chorobę, poważnie się poranić lub stracić dużo pieniędzy. Zanim rzucisz kostką, upewnij się, że znasz zasady wynikające z rzutu.
1 - Udaje ci się zebrać trzy dowlne rośliny ze spisu.
2 - Chyba nie sądziłeś, że bagna są przyjaznym miejscem? Jeśli tak, właśnie żałujesz swojej lekkomyślności. Napada cię grupa rozwścieczonych trolli rzecznych! Czyżbyś nierozważnie naruszył ich teren?
Spoiler:
Może i są głupie, ale zdecydowanie niezbyt przyjaźnie nastawione. Nie jesteś w stanie powalić całej grupy w pojedynkę. Jeśli posiadasz co najmniej 60 punktów z zaklęć lub ONMS w kuferku udaje ci się spowolnić trolle i uciec bez szwanku. W przeciwnym razie mocno obrywasz i lądujesz w Szpitalu Świętego Munga, w którym jesteś zobowiązany przeprowadzić trzy kolejne wątki lub jednopostówki. Dopiero po tym czasie dochodzisz do siebie i możesz wrócić do domu. W przypadku ignorancji postać zostanie ukarana w inny sposób.
3 - Nawet, jeśli wcześniej byłeś zupełnym laikiem, po wyprawie na mokradła i ujrzeniu na własne oczy tylu magicznych zwierząt oraz niespotykanych roślin, czujesz się ekspertem w tych dziedzinach.
Spoiler:
Zdobywasz 1 punkt z ONMS oraz 1 punktów z zielarstwa.
4 - Przez chwilę wydaje ci się, że masz omamy, ale w odległych czeluściach mokradeł natrafiasz na chatkę pustelnika. Postanawiasz zajrzeć do środka. Okazuje się, iż mieszka tam stary, nieco zbzikowany mag. Rzuć kością jeszcze raz.
Spoiler:
Parzysta – po dłuższej rozmowie dowiadujesz się, iż pustelnik jest animagiem. Udaje ci się namówić go na podzielenie się swoją wiedzą. Od tego czasu wracasz do chatki kilkakrotnie, jakimś cudem za każdym razem odnajdując drogę... a może to po prostu chatka sama pozwala ci się odnaleźć? Bez względu na to, czy jedynie sprzyja ci szczęście, czy masz wrodzony talent do znajdowania drogi w lesie, otrzymujesz 1 punkt z transmutacji do kuferka. Nieparzysta – twoja postać dostaje recepturę (oraz umiejętność warzenia) eliksiru tęczowego.
5 - Początkowo nie chcesz przyznać się przed samym sobą, ale... gubisz drogę. Nie wiesz, gdzie się znajdujesz, na dodatek w tym osobliwym miejscu magia zdaje się nie działać tak, jak powinna – nie jesteś w stanie wrócić do domu nawet, jeśli posiadasz umiejętność teleportacji. Błąkasz się po bagnach przez kolejne dwa dni.
Spoiler:
W wyniku tego incydentu, zachorowałeś na lebetius, który możesz wyleczyć jedynie przez trzykrotne zażycie eliksiru pieprzowego w trzech różnych wątkach, bądź poprzez dwudniową wizytę w szpitalu. W innym wypadku, będziesz obserwował nawroty choroby aż przez trzy miesiące!
6 - Potykasz się o wystający korzeń i wpadasz do bagna. Niestety, z rąk wypada ci różdżka, niknąc w odmętach bajora.
Spoiler:
Jeśli ktoś ci towarzyszy, może pomóc ci znaleźć różdżkę – musi jedynie rzucić jedną kostką i wylosować nieparzystą liczbę oczek (jeśli jest to więcej, niż jedna osoba, każda ma po jednej szansie!). Jeśli jesteś na moczarach sam - czeka cię zakup nowej. Lepiej zacznij trzymać kciuki za swój bezpieczny powrót do domu...
Autor
Wiadomość
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Nie był pewien dlaczego wybrał na spotkanie tak pochrzanione miejsce jak moczary po środku rezerwatu; niewykluczone że podświadomie pragnął przywołać w pamięci Felixa wspomnienia, o których odzyskanie sam tak rozpaczliwie walczył przez ostatni miesiąc. Wydawać by się mogło, że po starciu z dementorem i zgubieniu leśnego traktu nic dobrego nie może im się przytrafić, a jednak to właśnie na bagnach przeprowadzili jedną z pierwszych tak intymnych rozmów, otaczając się wzajemnie wsparciem i bliskością, której teraz tak bardzo ze strony młodszego partnera potrzebował. Miał nadzieję, że tym razem nie zboczy przypadkiem z wydeptanej ścieżki i że nie pożałuje deportacji w głąb leśnej dżungli. Wylądował miękko na ziemi jeszcze przed umówioną godiną, toteż oparł się o gruby pień dębu, odpalając papierosa. Zaciągając się chmurą siwego, gryzącego dymu, próbował poukładać w jedną spójną całość słowa, którymi zamierzał się podzielić z Maximilianem, a jednak gdy tylko ujrzał znajomą sylwetkę na horyzoncie, poczuł się jeszcze bardziej zagubiony niż wtedy, kiedy trafili tu za pierwszym razem. Wyrzucił niedopałek strzały i stanął tuż przed obliczem chłopaka, patrząc śmiało w szmaragdowe ślepia zapomnianym już ciepłym, troskliwym spojrzeniem, które jednak skrywało również ogromną dawkę bólu i poczucia winy. - Pamiętam dzień, w którym ci go dałem. Byłeś szczęśliwy… obaj byliśmy. – Czekoladowe tęczówki opadły na chwilę na zieloną, ozdobną fiolkę wiszącą na nastoletniej szyi. Prezent urodzinowy, którego znaczenie tylko oni potrafili zrozumieć w pełni. Nie chciał jednak używać czasu przeszłego. Klątwa zbyt wiele razy go do tego zmuszała. Potrzebował wreszcie skoncentrować się na teraźniejszości i przyszłych planach, ale nie miał prawa o nich napomknąć przed przeprosinami, tak samo jak nie miał prawa dotknąć lśniącego wisiorka. Kusiło go, ale zatrzymał w porę dłoń, którą ponownie ukrył w kieszeni spodni, ściskając zgarnięte na szczęście łabędzie pióro, które ironią losu otrzymał od celtyckiego boga miłości. – Sé que me odias, Félix… – Westchnął ciężko, jakby te słowa nie mogły mu przejść przez gardło. Patrzył zresztą na nastolatka z miną zbitego psa, wiedząc że koncertowo wręcz przegrał to rozdanie. Stracił nie tylko pamięć, ale przede wszystkim jego. – Te fallé. Debería haber estado contigo, pero te dejé. Rompí mi promesa contigo. No debería haber dejado que eso sucediera. – Można by się spierać czy zawinił, skoro to harpie pazury wyszarpały z jego serca jakikolwiek ślad po łączącej ich więzi, ale i tak musiał się wyspowiadać z grzechów, które ciążyły na jego sumieniu gorzej niżeli kamień u szyi. Nie tak to wszystko miało wyglądać… Pragnął być podporą Felixa, a zamiast tego tylko go ranił i czuł się z tego powodu cholernie winny. - Lo siento. Sé que no puedo arreglar eso. No te traje otro regalo porque no quiero comprarte a ti ni a tus sentimientos, pero me gustaría mucho seguirte mimando.. – Przeprosił go, ledwie powstrzymując się przed objęciem go ramieniem i innymi czułymi gestami, którymi nie tylko chciał obdarować jego, ale których i on sam potrzebował jak tlenu. Nie rozumiał jak mogli stać się sobie nagle tacy odlegli… – Solo quiero que sepas que fui honesto contigo en el jardín del paraíso. Te amo, hombre, y yo... – Przerwał, nie wiedząc jakimi słowami powinien ująć te wszystkie emocje, które z nim dzielił, a które wróciły do niego ze zdwojoną siłą, kiedy tylko dotarło do niego, że je stracił. Nie był również pewien czy w ogóle na nie zasłużył, dlatego zamilknął, dając się na dłuższą chwilę pogrążyć w krępującej, bolesnej ciszy. – Pensé que me sentiría mejor cuando los recuerdos regresaran, pero eso no es cierto… – Mruknął wreszcie ze spuszczoną głową. Niełatwo było mu to wszystko wyznać, ale wiedział że być może to jego ostatnia szansa. Nie darowałby sobie, gdyby nie spróbował o niego zawalczyć. Nie o poczucie kontroli, nie o jedno zamglone wspomnienie, ale o jego bliskość i obecność we własnym życiu. – Me gustaría mucho abrazarte y volver a sentirte porque sin ti me sigo sintiendo incompleto. – Postanowił więc zaryzykować, stanowczym ale i wyjątkowo przygnębionym spojrzeniem starając się wtłoczyć w szmaragdowe ślepia całą swoją tęsknotę, a chociaż nie wyraził tego wprost, tak naprawdę prosił go, żeby raz jeszcze zaczęli budować tę relację od nowa. Razem.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Pojebało go. Pokurwiło go do reszty, że zgodził się na to spotkanie, choć wcale nie miał na nie ochoty. Problem polegał jednak na tym, że nieważne, jak gruby mur wokół siebie budował, nie był w stanie do końca wyciszyć serca, które zabiło szybciej, gdy Max zobaczył te kilka najważniejszych słów na wizzie. Przekonywał sam siebie, że to tylko kolejna manipulacja Salazara, który chce wyciągnąć z chłopaka kolejne wspomnienia i informacje, bawiąc się uczuciami nastolatka, których sam nie potrafi pojąć, ale bez względu na to, ile fiolek zdążył rozbić i przekleństw z siebie wyrzucić, Solberg nie potrafił zdusić tej cholernej kropelki nadziei, która zalęgła się w nim jak trucizna, paląc jego duszę. Młody eliksirowar uznał więc, że jest tylko jeden sposób, by skończyć to raz na zawsze. Choć nie chciał tego wiedział, że tylko spotkanie Paco i przekonanie się, że ten znów próbuje go w jakiś sposób wykorzystać, może zgasić tę piekielną iskierkę nadziei, która sprawiała, że to wszystko było tak cholernie trudne. Czas do osiemnastej dłużył mu się niemiłosiernie szczególnie, że Brooks akurat nie było i siedział w domu sam, jeśli nie liczyć licznego zwierzyńca. Ostatnimi czasy chodził raczej mocno podkurwiony i łatwo wybuchał, a że i cała sytuacja była nieźle stresująca, to zapobiegawczo zapodał sobie mieszankę, która miała pozwolić mu przetrwać spotkanie z Moralesem we względnym spokoju i zapobiec jakiejkolwiek wizycie w Mungu. A przynajmniej taką Max miał nadzieję i wymówkę. W końcu jednak nie mógł już dłużej czekać. Wyciągnął z kieszeni kolejnego szluga, których wypalił już dzisiaj i tak zbyt wiele, po czym pozwolił sobie na ostatnią dawkę nikotyny, by następnie teleportować się w umówione miejsce, gdzie jak się spodziewał, czekał już na niego Morales. Nie zdążył się jakkolwiek odezwać, gdy Paco podszedł, wspominając o naszyjniku. Dłoń Maxa odruchowo zacisnęła się na fiolce, ale nic nie odpowiedział, cofając się o krok, by zwiększyć dzielący ich dystans. Wystarczyło mu jedno spojrzenie w czekoladowe tęczówki, by zdać sobie sprawę, że coś się zmieniło. Zacisnął jednak mocniej szczękę, nie pozwalając sobie tak prosto się kupić i wbił twardo spojrzenie w twarz Moralesa. -Hablar. No tengo tiempo. - Powtórzył słowa, które wystosował na wizzbooku. Miał nadzieję, że cokolwiek Paco ma do powiedzenia, wywali z siebie szybko i będą mogli rozejść się każdy w swoją stronę, choć zdecydowanie liczył na to, że nie usłyszy słów, które za chwilę miały paść. Słuchał cierpliwie każdego jednego zdania, padającego z ust Salazara, a z każdym kolejnym, serce krajało mu się coraz bardziej. Nie potrafił rozplątać z tej popierdolonej mieszanki wszystkich uczuć, jakie go zalewały, ale dziękował sobie w duchu, że w żyłach krążyło mu coś poza krwią, bo inaczej by pewnie tego nie zniósł. Tak długo czekał na to, by zobaczyć jakiekolwiek emocje odzwierciedlone w tak dobrze mu znanych oczach, a teraz, oddałby wiele, by nie musieć na nie patrzeć. To, co malowało się na twarzy Paco przyprawiało Maxa o ból dosłownie i w przenośni, a chłopak nie miał pojęcia nie tylko, co powiedzieć, czy czuć, ale ogólnie, jak powinien na to wszystko zareagować. -¿Eso es todo? - Zapytał pusto, gdy przypomniał sobie słowa Paco, który sam zwolnił go z obowiązku odpowiedzi na swój monolog, nim ten jeszcze w ogóle miał miejsce.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Skłamałby mówiąc, że nie obawia się reakcji na wygłoszony pod wpływem emocji monolog. Nigdy nie potrafił otwarcie przyznać się do własnych uczuć, ale teraz wiedział że musi to zrobić i że przede wszystkim jest to chłopakowi winien. Nie umiał samemu sobie wybaczyć wyrządzonych mu nie do końca świadomie krzywd, i to w szmaragdowych ślepiach szukał rozgrzeszenia. Przez moment uwierzył nawet, że je odnajdzie, kiedy dłoń nastolatka mocniej zacisnęła się na sprezentowanej niegdyś fiolce, ale krok w tył, stanowcze spojrzenie i oschły ton uzmysłowiły mu, że nie tak łatwo będzie mu odkupić winy… właściwie zaczął zastanawiać się czy to w ogóle możliwe i dopiero teraz dotarła do niego również waga złożonej przez wizzengera obietnicy. Niewykluczone, że było to ich ostatnie spotkanie, a on nie był wcale gotów na pożegnania. Nie potrafił tak po prostu odejść w swoją stronę, a i odnosił wrażenie, że puste, pasywno-agresywne pytanie młodszego kochanka rozerwało jego serce na pół. - No. – Wyrzucił z siebie w obronnym geście, a jednak… ludzie się nie zmieniali, a bolesne doświadczenia nadal nie nauczyły Moralesa dzielenia się emocjami z partnerem, przynajmniej nie za pomocą słów, wszak w ciepłym spojrzeniu czekoladowych tęczówek skrywało się ich mnóstwo. Gdyby tylko mógł zamknąć je wszystkie w silnym uścisku ramion lub czułym pocałunku, wypełniłby Maximiliana całego nie tylko przeszywającą na wskroś tęsknotą, własnym podenerwowaniem, ale i spragnionym bliskości dreszczem… ale niestety ten chłodny, narzucony przez chłopaka dystans zmuszał go do zupełnie innych, odległych mu środków wyrazu, którymi nie posługiwał się choćby w połowie tak sprawnie jak językiem ciała. – Lo obtuve del dios del amor, ¿lo creerías? – Prychnął kpiąco, wyciągając z kieszeni łabędzie pióro, które teraz znalazło się pomiędzy nimi. Nie miał pojęcia jak ono działa, dlatego potraktował je jako nieśmieszny żart, zwłaszcza gdy w uwielbianych, szmaragdowych ślepiach dostrzegał nie znajomy, łobuzerski błysk, a rozszerzone, odurzone źrenice. – Hasta los dioses se ríen de mí y de mis planes... – Rzucił gorzko, starając się pogodzić z porażką, nawet jeżeli ból w klatce piersiowej zdawał się nie do zniesienia. – ...bueno, al menos entendí que te pertenezco. Ojalá lo supiera mucho antes. – Zaśmiał się, gdy uderzyła go ta ironia losu. Kiedyś to on traktował Felixa jak swoją własność, a teraz gotów był walczyć z wiatrakami, byleby tylko otrzymać w zamian ten jeden uśmiech, jeden przychylny gest, o który prosił całym sobą. - Quiero que estés conmigo. – Nie wytrzymał, chociaż każdy centymetr ciała i tak zdradzał wygłoszone dopiero teraz wyznanie. Pragnął go nie tylko pocałować, ale objąć wpół, porywając w progi El Paraiso, żeby ponownie przeżywać te wszystkie wspólne chwile, tyle tylko że na zupełnie innych zasadach i warunkach… a raczej wolałby rzec bezwarunkowo, zapominając o tych wszystkich popieprzonych, toksycznych układach, w które brnęli nieustannie, zanim było go stać na odrobinę szczerości i odwagi. Teraz, gdy wreszcie znalazł w sobie siłę, by zachować się jak należy, bał się że obudził się z ręką w nocniku. – ¿De verdad quieres renunciar a nosotros? – Zapytał łamiącym głosem, raz jeszcze zerkając z bólem w szmaragdowe oczy, zanim opuścił spojrzenie na trzymane w dłoni pióro, które nagle miał ochotę spalić na popiół w ogniu szatańskiej pożogi, wyklinając przy okazji nie tylko harpie, ale i pierdolonego Aengusa.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Paco odsłaniał się, podczas gdy Max zawzięcie próbował się obronić. Zachowanie spokoju przy tych wszystkich naprawdę wrażliwych słowach nie było łatwe, ale w jakiś sposób, Felixowi udawało się stać tam, jakby nigdy nic i po prostu słuchać. Nastolatek miał wrażenie, że coś rozdziera go od środka. Z jednej strony widział, że Paco mówi prawdę, widział malujące się na jego twarzy i przede wszystkim w jego oczach emocje, które wcale nie odchodziły tak daleko od tych, które pokazywał nastolatkowi nim cała akcja z amnezją miała miejsce. No ale właśnie... Czy Max miał nagle rzucić się w jego objęcia, jakby nigdy nic się nie stało? Chłopak cholernie się bał czując, że jeśli to zrobi, może po raz kolejny zostać równie mocno zranionym, a jak powiedział nie tylko Paco, ale i Walshom, nie miał pojęcia, jak wiele jest jeszcze w stanie znieść. Stał więc tam, przyjmując postawę mocno obronną i ze zdziwieniem słuchając, że wbrew swojemu oschłemu zachowaniu, Morales kontynuuje, jakby chciał wyrzucić z siebie ciężar emocji, które tkwiły w nim od jakiegoś czasu. Spojrzał na łabędzie pióro, które Paco trzymał w dłoni rozpoznając w nim ten sam przedmiot, który sam otrzymał podczas rytuału w świątyni druidów. Nie miał bladego pojęcia, co to może oznaczać, ale na ten moment nie to było jego największym zmartwieniem. Musiał zgodzić się jednak co do jednego, bogowie, czy też los - zależy w co kto wierzył - zdecydowanie kpili sobie z nich po całości. Quiero que estés conmigo. To zdanie rozbrzmiało echem w głowie nastolatka, po raz kolejny trzęsąc murem, jaki zbudował wokół siebie dla własnej ochrony. Nie tak dawno temu oddałby wszystko, byle tylko to usłyszeć, ale teraz? Teraz zastanawiał się, co tak naprawdę Paco może mieć na myśli. -Nosotros.... - Powtórzył, omiatając wzrokiem twarz Salazara. Część jego własnej duszy chciała wyrwać się i również zamknąć Paco w uścisku, ale nie było to wcale takie proste. -¿Que significa "nosotros"? Si voy a tomar una decisión, necesito saber cuál es mi posición. - Zadał pytanie, które tak naprawdę powinno paść już dawno temu, ale którego z różnych względów, nie miał wcześniej odwagi zadać. Teraz czuł się podobnie jak w Grecji, gdy po nauce patronusa odłożył na bok wszelkie emocje, byle tylko być w stanie jakoś egzystować.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Paco całkowicie opuścił gardę, odsłonił się, ale nie spodziewał się że jego młodszy kochanek przyjmie bierną, defensywną postawę. Nagle przypomniał sobie słowa Joshui o tym jak on sam i jak Maximilian czuli się w zderzeniu z emocjonalną pustką skrywającą się w głębi oczu Christophera i jego czekoladowych tęczówek, a chociaż wziął sobie wtedy porady przyjaciela do serca, dopiero teraz zrozumiał towarzyszące im wówczas cierpienie. Nie wiedział, że jego wyznania rozdzierają nastoletniego chłopaka od środka, skoro Felix przez cały ten czas zdołał utrzymać beznamiętną, obojętną pozę, jakby łącząca ich niegdyś więź i uczucia nie miały żadnego znaczenia. Amnezja ustąpiła, a jednak teraz to Morales czuł się tak, jakby Solberg za wszelką cenę próbował wyrzucić go ze swojego życia i pamięci, a oschły tembr głosu tylko potęgował wzbierający się w klatce piersiowej ból. Potrzebował wyrzucić z siebie ciężar emocji, które rzeczywiście tkwiły w nim od jakiegoś czasu, tyle tylko że uśpione na skutek wydartej harpimi pazurami klątwy. Emocji, które wraz ze wspomnieniami powróciły do niego ze zdwojoną siłą, uzmysławiając że winien był Maximilianowi znacznie więcej niż zwykłe przeprosiny. Niewykluczone, że właśnie dlatego nie wzbraniał się przed słowami, które same cisnęły mu się na usta. Przez dłuższą chwilę przypatrywał się natomiast łabędziemu pióru, nie będąc w stanie znieść oschłego, zimnego spojrzenia wlepionych w niego szmaragdowych ślepiów. Zapamiętał ich odcień inaczej, ale wiedział, że musi zebrać w sobie odwagę, by zmierzyć się z ich obecną, mroźną barwą. Wreszcie ją odnalazł, ale nie wyglądał tak śmiało i arogancko jak zazwyczaj, raczej słabo i bezbronnie, jak zranione zwierzę przygniecione przytłaczającym wręcz poczuciem winy. – Nosotros… – Wyszeptał ze słyszalną nutą nadziei w głosie, acz równie szybko został zaskoczony pytaniem, którego nie oczekiwałby ze strony zwykle zamkniętego w sobie chłopaka. – ”Nosotros" significa que me gustaría que fueras mi pareja. – Wbrew pozorom nie musiał długo zastanawiać się nad odpowiedzią. Wyrzucił ją z siebie pewnie, zdając sobie jednak sprawę z tego, że niewiele ona tłumaczy i że to tylko kolejne, puste określenie, niemające większego znaczenia. - Elegí este lugar por una razón. – Początkowo pomyślał o moczarach jako o miejscu, które pozwoliło im zaznać bliskości i intymności, ale wspomnień jakie z nim dzielił nie dało się opisać kilkoma prostymi słowami. – Sé que hemos pasado por un montón de mierda. Pero estuvimos juntos y fui feliz contigo a mi lado… – Mruknął, uśmiechając się nawet półgębkiem na wspomnienie wyczarowanych przez Felixa gwiazd i wcale nie tak niewygodnego materaca. Może i wkurwił się wtedy niesamowicie na myśl o spędzeniu nocy na bagnach, ale tak naprawdę to właśnie dzięki niej udało mu się zasmakować uczuć, za którymi tęsknił i do których chciał tak usilnie wracać. – Lo que quiero decir es que tengo este estúpido sueño sobre nosotros… ¿Y sabes que "nosotros" significa en ese sueño? – Nie dał się odstraszyć nieprzyjaznej aurze ani chłodnej postawie nastolatka, na którą niestety sam sobie zasłużył. Wręcz przeciwnie, nawet jeśli jego źrenice nadal wyrażały ubolewanie, tak kąciki ust uniosły się nieco wyżej, w znacznie cieplejszym uśmiechu. – Somos tú y yo contra el mundo, no uno contra el otro. – Nie pozwolił, by to wyznanie zmazało uśmiech z jego twarzy, chociaż widać było, że nabrał on nieco smutniejszych barw, wszak i Morales obawiał się że podjął walkę zbyt późno i że nie zdoła już odbudować utraconego zaufania. - Lo siento, Félix. No por olvidarte, sino por no confiar en ti, no poder actuar como lo hizo Chris, no poder ser amable y no poder estar contigo cuando me necesitabas. – Westchnął ciężko, odnosząc wrażenie że uprzednio wygłoszone przeprosiny nie niosły za sobą choćby grama tych uczuć, które starał się przekazać za ich pomocą. – Quería apoyarte, protegerte de cualquier daño, y al final te lastimé más. Estaba furioso y no pude manejarlo. Pero fuiste tú quien me enseñó la ternura y la delicadeza. – Kontynuował tę nieoczekiwaną spowiedź, ani myśląc o tym, żeby się zatrzymać. Zbyt mocno zależało mu na Felixie, a odczuwalna w jego wiadomościach na wizzengerze nienawiść sprawiała, że tracił grunt pod nogami. – Yo solo... maldita sea, te amo jodidamente, hombre... y sé que no me lo merecía, pero por favor, no me alejes. – Powoli zaczynał się jednak gubić, tracić zachrypły, ściszony głos, dlatego zwieńczył wywód błagalną prośbą, podczas której spolegliwie patrzył chłopakowi prosto w oczy.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Gdyby chciał go wyrzucić, nie przyszedłby tutaj i nie dopuścił do tego, by padło tak wiele słów, a jednak mimo niezliczonym ranom, jakie sobie zadawali stał tutaj prowadząc wewnętrzną walkę między chęcią stłamszenia w sobie resztek nadziei, a pragnieniem rozpalenia tej iskierki i powrotu do tego, co czuł w rajskim sadzie, gdy rozmawiali po pożarze jaki ich spotkał. Zabawne, jak Max potrafił głośno krzyczeć w każdej, najmniejszej sprawie, ale gdy był naprawdę zraniony, nagle stawał się cichy, jakby bał się, że każde słowo może być kolejnym gwoździem do jego trumny. Ciężko mu było patrzeć na Paco w takim wydaniu i choć serce pękało mu gdy to widział i słyszał te wszystkie słowa, to jednak nie był w stanie tak po prostu odłożyć na bok wszystkiego, co przeżywał przez ostatnie tygodnie. Nie czuł, żeby Morales był mu winny przeprosiny, ale też nie potrafił szczerze porozmawiać z nim o tym wszystkim mając wrażenie, że prośba o danie mu spokoju, wyrażała sedno wszystkiego, co chciał powiedzieć. Po raz kolejny nastoletnie serce nieco żywiej się odezwało, gdy usłyszał, co Paco powiedział, lecz jakiekolwiek przyjemne odczucia zostały od razu zdławione przez okropny ból w klatce piersiowej. Max przygryzł dolną wargę, by stłumić chęć zgięcia się i chwycenia za serce, nie było to miejsce na jakiekolwiek fizyczne niedogodności, chyba, że nagle mieliby zacząć się tu naparzać. To by wszystko zmieniło i zdecydowanie pozwoliło mu spuścić z pary, choć wiedział, że poza incydentem w Ministerstwie, Paco nigdy nie podniósł na niego ręki, ani różdżki. Mruknął jeszcze jakieś niewyraźne mhm , jakby definicja podana przez Paco nie wymagała większego komentarza, po czym spojrzał na mężczyznę ze zdziwieniem, gdy zaczął mówić o tym, dlaczego akurat wybrał sobie to miejsce na dzisiejsze spotkanie. Zdecydowanie nie spodziewał się takiej spowiedzi, tak szczerej i obnażającej przede wszystkim. Patrzył na Salazara, jakby widział go po raz pierwszy w życiu, ale nie dlatego, że wydawał mu się obcy, ale dlatego, że tak naprawdę nigdy wcześniej ten nie dopuścił go tak mocno do siebie. A przynajmniej nie do uczuć i pragnień, jakie w sobie trzymał. Max wiedział, że nie będzie w stanie już dłużej walczyć z tym, co sam czuł i po raz kolejny pozwoli sobie na wrażliwość nawet, jeśli będzie to oznaczało powtarzanie tego samego, chorego cyklu pełnego bólu i smutku. Był jednak świadom tego, skąd brały się jego reakcje i co tak naprawdę oznaczały, a choć wiele złego można było o nim powiedzieć, to jednak były słowa, których nie rzucał na wiatr. -¿Recuerdas lo que me pediste que hiciera cuando salimos de la maldita boda sangrienta? ¿Y recuerdas lo que te dije? - Zapytał, patrząc wciąż twardo na Moralesa, choć można by rzecz, że szmaragdowe tęczówki nieco złagodniały. -Puede que no pueda prometer que dejaré de correr, pero eso no significa que dejaré de regresar también. Sin embargo... - Przerwał na chwilę, by zebrać nie tylko odpowiednie słowa, ale i odwagę, by powiedzieć to, co powinien już dawno. -No creo en los sueños, Paco. Yo creo en los hechos. - Urwał, wciąż zachowując fizyczny dystans, choć mogłoby się wydawać, że ten emocjonalny powoli ulegał skróceniu, gdy nastolatek w końcu zdecydował się przemówić.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Niewykluczone, że nie tłamsiłoby go aż tak palące poczucie winy, gdyby nie to że znał Maximiliana parę lat, a nie kilka tygodni, a chociaż ich relacja przeżywała wiele wzlotów i upadków, tak wydawało mu się, że powoli zaczyna rozumieć niezwykle trudny, ale i wspaniały charakter nastolatka oraz drzemiącą w jego sercu kruchość, dodatkowo podsycaną brakiem wiary we własną wartość i możliwości. Co prawda nie dysponował podobną wiedzą czy to podczas wspólnej podróży po wspomnieniach, czy przy okazji wstydliwego incydentu w ministerstwie, ale po jej powrocie i uprzedzającej go rozmowie z Walshem pojął jak mocno ranił go swoją nachalnością i pustym spojrzeniem czekoladowych tęczówek. Chociaż nie miał za sobą takich doświadczeń jak Felix, sam nie potrafił znieść podobnie zimnych gestów skierowanych w jego stronę, a to sprawiało że serce mu się krajało i gotów był przepraszać w nieskończoność, byleby załagodzić ból towarzyszący chłopakowi w przeciągu ostatnich, popierdolonych tygodni, do których żaden z nich chyba nigdy nie chciał wracać. Nie prosił się o kłopoty, nie wywołał tej amnezji sam, a jednak żałował każdego krzywdzącego słowa i gestu, którymi niesłusznie go potraktował. Nieważne, że nie był sobą w pełni, skoro rozdrapał rany, które niegdyś obiecał zasklepić. Zawahał się, spostrzegając przygryzioną przez Solberga w nerwach wargę, ale wiedział że nie może teraz przerwać. Powinni porozmawiać szczerze już dawno temu i możliwe, że udałoby im się wreszcie przed sobą otworzyć, wszak intymne wyznania w rajskim sadzie zwiastowały punkt zwrotny w ich relacji. Niestety celtyccy bogowie zakpili z ich losu… chociaż gdyby dłużej się nad tym zastanowić, hołdujący sile miłości Aengus chyba pożałował swej decyzji, skoro postanowił sprezentować im łabędzie pióra; trudno stwierdzić czy na szczęście, czy na otarcie łez. Tak, Paco nadal nie zorientował się, że arturiańska pamiątka otoczyła go niebywałym jak na okoliczności spokojem, wspierając w wygłoszeniu tak uczciwej, obnażającej go spowiedzi. Napełniła go wrażliwością, którą samemu trudno było mu z siebie wykrzesać, a która teraz zdawała się wręcz wytęskniona i niezbędna. Mógł czuć się słaby, ale teraz potrzebował jej niemniej niż młodszy, zraniony partner. Lo recuerdo todo, cariño… Nie odpowiedział już, kiwając tylko głową ze zrozumieniem, bo zapamiętane słowa nadal nie komponowały się z twardym spojrzeniem szmaragdowych ślepiów. – Simplemente no corras demasiado rápido. No puedo prometerte que no intentaré atraparte. – Mruknął, uśmiechając się delikatnie kącikiem ust, a bijące z czekoladowych tęczówek ciepło wyraźnie wskazywało, że nie ma tym razem na myśli namiaru ani innych brutalnych metod. – Sabes que no soy del tipo soñador. Convierto los sueños en planes y los hago realidad. – Kontynuował, ani przez chwilę nie odrywając wzroku od ukochanych, lśniących oczu, które zdecydowanie złagodniały od początku spotkania. Nie uczynił jednak nawet kroku w przód, unosząc wyłącznie ramię w zapraszającym geście. – ¿Me permitirias…? – Pragnął go objąć, ale tak jak Maximilian bał się każdego słowa, tak i on działał zachowawczo, troskliwie, nie chcąc go ponownie zranić.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Dla obojga z nich było to ciężkie, acz ważne przeżycie. Mieli za sobą nawet nie ciężkie tygodnie, ale całe życie, które sprowadziło ich do tego momentu, do momentu, kiedy to ciężko było przezwyciężyć już pewne nawyki i obawy nawet, jeśli w tym wszystkim ich serca wzajemnie krzyczały, potrzebując swojej bliskości. Max również nie zorientował się w magicznych właściwościach łabędziego pióra, jako że przypisywał swój spokój czemuś zupełnie innemu. Był jednak zdziwiony, że mimo wszystko wciąż jeszcze tu stoi i jest w stanie cokolwiek z siebie wycisnąć, a nie tylko beznamiętnie słuchać tego, co Salazar ma mu do powiedzenia. Westchnął tylko na słowa Paco, nie będąc jeszcze w stanie na tyle uspokoić swojej duszy, by ta lżejsza wypowiedź i na niego podziałała rozluźniająco. Jakby nie było, akurat tego po mężczyźnie się spodziewał wiedząc, jak bardzo ten nie potrafi odpuszczać, jeśli już czegoś naprawdę chce. Nastolatek miękł jednak z każdą chwilą, co odzwierciedlały jego oczy i nieco mniej zacięta mimika, choć twarz byłego ślizgona wciąż wydawała się być aż nadto beznamiętna. -No estoy sobrio. - Po raz kolejny zareagował obronnie, na widok wyciągniętego ramienia, w które najchętniej by się rzucił, ale wciąż to strach kierował czynami i słowami nastolatka, który postąpił kolejne pół kroku do tyłu. Jeśli ktoś go znał, mógł dostrzec te obawy w jego spojrzeniu, choć wcale nie wychodziły one na pierwszy plan. Chłopak nie sprecyzował też, czy mówi ogólnie, czy o chwili obecnej, na co Paco też pewnie mógł sam sobie odpowiedzieć, gdyż widział Maxa już chyba w każdym możliwym stanie.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Mimo wyniosłych i pięknych wyznań, dało się wyczuć ołowianą wręcz atmosferę. Rozmowa nie należała do najlżejszych, a ostatnie tygodnie prawdopodobnie chętnie wymazaliby z życiorysu, gdyby nie to że teraz obydwaj zdawali już sobie sprawę z tego, że amnezja to nic przyjemnego, a prawda zwyciężała z zapomnieniem, jakkolwiek gorzka by nie była. Momentami wydawali się do siebie nadzwyczaj podobni, czasami nawet potrafili zrozumieć się bez słów, które jakoś nigdy nie chciały z nimi współpracować, a jednak teraz – nawet po powrocie wspomnień – nadal dzielił ich trudny do skrócenia dystans, wszak każdy z nich przeżywał tę rozłąkę zgoła inaczej. Paco niemalże utonął w rajskim sadzie pod falą zalewających jego umysł obrazów, scen i szeptów, ale nie odczuwał tak boleśnie upływu czasu, który wyrządził zdecydowanie więcej szkód w sercu jego młodszego partnera. Gdyby tylko ktokolwiek zechciał się z nim teraz podzielić mądrością, jakoby czas leczył rany, chyba parsknąłby niekontrolowanym śmiechem… Pragnął nie tylko objąć go ramieniem, ale i zrozumieć rozbudzone ostatnimi wydarzeniami obawy, jednak wiedział że to nie takie proste jak mogłoby się wydawać. Potrzebował obecności Maximiliana, szczerej rozmowy, której nie zamierzał jednak na nim wymuszać, zwłaszcza kiedy na jego zapraszający gest Felix zareagował defensywnie, cofając się kolejne pół kroku w tył. Nie podążył za nim, ale nie odrywał też czułego, tkliwego spojrzenia od jego przestraszonych oczu. – Lo sé… – Mruknął niechętnie, przepraszająco. Czuł bowiem, że go zawiódł i że nie było go obok, kiedy i on stracił grunt pod stopami. – ¿Necesitas ayuda? No te dejaré. – Zapytał nad wyraz jak na siebie spokojnie, skrywając dłonie do kieszeni, jakby na znak że nie będzie na niego naciskał nawet w tak prozaicznej kwestii. Zapewnił jednak, że nie zostawi go samego. – Podríamos hablar de ello y pensar juntos en el siguiente paso. – Zaproponował zresztą ściszonym, łagodnym tonem, nie chcąc udawać że nie widzi problemu. Problem ciągnął się za nimi przecież od dawien dawna, jednak póki co Paco wzbraniał się przed stanowczość, wiedząc jak łatwo spłoszyć zranionego Maximiliana.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Nie było to łatwe spotkanie i zdecydowanie nie należało do przyjemnych mimo pięknych słów, jakie padły ze strony starszego z nich. Może i wiele mówiły i rozjaśniały nieco sytuację, ale wciąż pozostawało wiele problemów, którym musieli stawić czoła, a po rozmowach z Walshami, Solberg naprawdę zaczął patrzeć na niektóre sprawy inaczej. Wcale nie chciał zwracać uwagi na swój problem, ale nie tylko samo wyszło to z jego ust, ale też była to dość ważna kwestia, jeśli mieli próbować cokolwiek odbudować. Podświadomie chłopak liczył też, że ten fakt nieco zmieni obrót sytuacji, ale Paco wciąż stał tam nieugięty i nad wyraz wręcz spokojny. -No estoy listo para esto. Tengo suficiente. Estoy cansado de la lucha constante. - Przyznał, co wcale nie było takie przyjemne. Tak, to nie był ich pierwszy taki przypadek, ale największy problem był taki, że z każdą kolejną próbą było ciężej doprowadzić się do porządku, a nastolatek naprawdę nie miał teraz siły na tak wykańczającą walkę z samym sobą. -Necesito tiempo y espacio. Más que nunca. - Nie był już tak zacięty jak wcześniej i choć był z jakiegoś powodu gotów rozmawiać, to jednak nie mógł przy tym patrzeć w czekoladowe, zranione tęczówki. -Cometimos demasiados errores. No sé cómo arreglar esto. Te amo, es verdad, pero el hecho por sí solo no cambiará nada. Lo sabes. - Nie mógł nie przyznać, że wciąż czuł do niego coś więcej, ale też sam fakt, że nie byli sobie obojętni, nie oznaczał, że problemy magicznie znikną. Max wiedział to, a jednocześnie nie znał rozwiązania, które mogło by tutaj im pomóc, a Merlin mu świadkiem, że cholernie się bał, że wszystko znów jebnie i to znając życie po raz kolejny w momencie, kiedy chłopak pozwoli sobie poczuć nadzieję na szczęście.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Pamiętał w jakim stanie znalazł chłopaka na pokładzie płynącego po środku oceanu jachtu, ale teraz przede wszystkim potrzebował zapewnić go, że wspomnienia wróciły i że on sam wrócił, zwarty i gotowy jak nigdy wcześniej. Nadal przecież zależało mu na Maximilianie, a z pomocą sprezentowanego przez celtyckiego boga łabędziego pióra wreszcie zdołał również, przynajmniej w części, ubrać w słowa te wszystkie uczucia, które od dawna gnieździł w sercu. Życie wiecznie rzucało im kłody pod nogi, niektóre z nich podkładali sobie sami i to nie tak, że nie zdawał sobie sprawy z wagi problemów dotykających zwłaszcza jego młodszego partnera. Zrobiłby wszystko, byleby trzymać go z dala od narkotyków, ale jednocześnie czuł, że to właśnie na skutek jego obojętności i jego pustego spojrzenia Felix ponownie potknął się na drodze do czystości. - La vida es una lucha constante, pero eres más fuerte de lo que piensas, cariño… – Nie zignorował złożonej nastolatkowi obietnicy, a jednak pieszczotliwe określenie, którym go nazywał samo uwolniło się z jego ust, kiedy odpowiedział mu szczerym, przyjemnie ciepłym i mrukliwym tonem. – Maldita sea, chico... no es el momento adecuado para otro escape... – Chyba podświadomie wiedział, co może usłyszeć, a jednak jęknął boleśnie, naiwnie łudząc się, że nie jest wcale aż tak bezbronny i bezsilny. Niestety tak właśnie czuł, dlatego i on spuścił głowę, nie mogąc dłużej znieść spojrzenia lśniących, szmaragdowych oczu, w których kryło się zarazem wszystko to, czego pragnął i wszystko to, co utracił. Kochał tego chłopaka, ale nie śmiał zamknąć go w uścisku ramion, kiedy zdał sobie sprawę tym jednym uściskiem nie jest w stanie uchronić go przed całym złem tego świata ani nawet przed nimi samymi. Rozumiał, że jego potrzeby schodziły obecnie na dalszy plan. – Podría pagar tu tratamiento, contratar a los mejores curanderos de este país. Tal vez sea hora de que pidamos ayuda. – Nie byłby jednak sobą, gdyby nie zaproponował rozwiązań, które dobrze znał i na które przede wszystkim było go stać. Maximilian mógł go mieć za materialistę, ale bez zawahania opróżniłby bankową skrytkę, gdyby tylko galeonami zdołał odkupić jego zdrowie. Nie umiał się poddać, taki już po prostu był. Zawsze walczył do upadłego, ale niekiedy walka równała się otuleniem dłonią chłopięcego podbródka. Tak, wreszcie odważył się spojrzeć Felixowi prosto w oczy, delikatnie i czule gładząc jego policzek. - No se trata de controlar. Sé que no puedo controlarlo todo. Sé que no puedo controlarte. Sólo tengo miedo por ti. No quiero dejarte solo con toda esta mierda. – Westchnął cicho, szepcząc do niego spokojnie, życzliwie, nawet jeśli serce rozpadało się na milion drobnych kawałków. Musiał być przy nim, jeżeli nie ciałem, to chociaż duchem i chciał, żeby i on wiedział, że może wracać za każdym razem i że zawsze może na niego liczyć.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Nie dało się zaprzeczyć, że sytuacja z amnezją była tym czynnikiem, który pchnął Maxa ponownie w ramiona używek, ale choć była to czysta prawda, nie chciał tak o tym mówić. Bez względu na to, jak to wyglądało, nie miał zamiaru winić Paco o własne potknięcia. Nigdy tego nie robił. Nie w przypadku używek, które były największą szkodliwą słabością tego chłopaka. -Desafortunadamente. - Mruknął, bo naprawdę czuł, że tracił siły, a nic nie zapowiadało, by życie miało zacząć go oszczędzać, co wysuwało dość jednoznaczne wnioski, których jednak Max na szczęście nie chciał nawet rozważać. Paco miał rację, był cholernie silny, albo była to po prostu kwestia tego, że uwielbiał robić życiu na przekór i nawet jeśli wszystko szlag jasny trafiał, on uparcie pozostawał na tym świecie. Niestety, ta postawa kosztowała go wiele. Zbyt wiele, co ostatnimi czasy zaczynał dostrzegać. Nie oburzył się jednak na pieszczotliwe stwierdzenie, które teraz raziło go już zdecydowanie mniej, gdy nie był wściekły na Moralesa, a te cieplejsze uczucia powoli znów zaczynały się odzywać, choć nadal to przede wszystkim strach dominował w nastoletnim sercu. -¡Basta! - Uniósł się lekko, choć wciąż nie był wstanie się wściec, tak jak normalnie pewnie by się to wydarzyło. Czuł, że po raz kolejny się mijają, ale słowa usłyszane od Joshui przedarły się przez świadomość nastolatka, który chyba po raz pierwszy w życiu postanowił posłuchać czyjejś rady. -No estoy huyendo. Simplemente no quiero que nadie me diga cómo pelear mi batalla. No otra vez. Ni tú, ni mi familia, ni nadie. Tus métodos no funcionan, obviamente. Solo confía en mí por una vez, por el amor de Dios. Es mi vida, mi batalla y solo yo sé cómo funciona realmente, así que solo dame un jodido espacio para que pueda resolverlo. Por. Mi. Cuenta. - Niesamowicie wkurwiało go to podejście, którym raczył go nie tylko Salazar, ale większość ludzi. Rozumiał, że bierze się to często z troski, ale fakt, że każdy obwiniał go o ucieczkę od problemu był niesamowicie krzywdzący i daleki od prawdy. -No. - Powiedział już zwięźle na propozycję związaną nie tyle z pieniędzmi, co po prostu z innym rodzajem leczenia. Podejście Maxa do tego tematu nie było tajemnicą, ale wywodziło się głównie z tego, że nigdy nie miał szansy tak naprawdę spróbować samemu stanąć na nogi. Zawsze znajdował się ktoś mądrzejszy, kto znał jakieś cudowne rozwiązanie, które jak widać chuja działało, skoro chłopak wciąż tonął w tym gównie po uszy. Nic więc dziwnego, że szmaragdowe tęczówki znów patrzyły na Paco chłodniej, choć tym razem, Max nie cofnął się, gdy mężczyzna otulił jego twarz swoją dłonią. Dopiero w tej chwili zdał sobie sprawę, jak bardzo tego potrzebował i musiał włożyć naprawdę wiele wysiłku w to, by się teraz nie rozpaść. -¿Quieres ayudar? Confía en mí. Pero no se limite a decir que sí. Confía en mí de verdad. Si necesito ayuda acudiré a ti. Sólo déjame tratar de resolverlo por mí mismo. No me pondré sobria en un día o una semana, pero lo haré. - Zakończył twardo i zdecydowanie. Widać było, że naprawdę ma zamiar walczyć nawet, jeśli nie miał już kompletnie na to siły. Nie był typem osoby, która się poddaje i tym razem nie miało to ulec zmianie. Bez względu na koszty, jakie miał po drodze ponieść. -Centrémonos en nosotros. Si queremos que funcione, debería ser una prioridad. - Przeniósł uwagę na temat równie ważny, jeśli nie najważniejszy, a który wciąż pozostawał tak naprawdę bez żadnego rozwiązania.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Niby miał świadomość, że to przekorny los zadecydował za nich, a jednak nie potrafił odsunąć od siebie tej natrętnej myśli, co by było gdyby nie postanowił wybrać się na samotny spacer po jabłoniowej dolinie świetlików i nie napotkał na swej drodze stada rozwścieczonych harpii. Przez tę krótką chwilę, którą spędzili przytuleni do siebie w głębi rajskiego sadu, wydawało się że wszystko zaczyna się układać, a teraz czuł, jakby ponownie wrócili do punktu wyjścia… a może jednak się mylił? Wspólne doświadczenia, jakkolwiek przykre i bolesne by nie były, kształtowały osobowość i umacniały łączące ludzi więzi, a chociaż obydwaj odnieśli rany w tej nierównej bitwie, jednocześnie zmienili się, najwyraźniej dojrzewając do bardziej stanowczych, ale też znaczących słów i gestów. Desafortunadamente. Mógłby jedynie powtórzyć w ślad za młodszym kochankiem, dlatego nie dodał już nic więcej, odnosząc wrażenie że w tym jednym, subtelnym komplemencie zawarł wszelkie wyrazy wsparcia względem Maximiliana, które jedynie straciłyby swój wydźwięk, gdyby otworzył usta raz jeszcze. Trwał więc przy Felixie w milczeniu, zaskoczony dopiero jego nieoczekiwanie podniesionym głosem i przyjęciem zdecydowanie agresywniejszej postawy. Nie cofnął się jednak nawet o pół kroku, uważnie wpatrując się w nieco chłodniejsze, rozeźlone tęczówki, nie śmiąc się wtrącić choćby jednym słowem. Wysłuchał go do końca, z pewnym rozczarowaniem unosząc brwi, ale ostatecznie pokiwał głową ze zrozumieniem. Domyślał się, że nie był jedynym, który wyciągał do niego pomocną dłoń i nie był też jedynym, który go potem zawiódł. Nie dziwił się więc, że denerwuje go protekcjonalne podejście innych, którzy wiecznie próbowali decydować, co będzie dla niego najlepsze, zwłaszcza kiedy zasugerowane metody suma summarum okazywały się nieskuteczne. Nigdy nie stracił wiary w Maximiliana, a jego zachowanie rzeczywiście podyktowane było przede wszystkim troską, ale wiedział, że tym razem musi odpuścić, racząc go wyłącznie ciepłem własnej dłoni, której nie odsunął nawet pod naporem zdecydowanego, twardego tonu chłopaka. Nadal delikatnie głaskał go po policzku, nie odrywając już wzroku od jego spojrzenia. - Bueno. Lo sé. – Co dość zaskakujące, nie zamierzał się kłócić ani narzucać, wziąwszy sobie do serca wszystko to, co właśnie usłyszał. – Confío en ti. Si no confiara en ti, no entraría en la cueva blanca y... – Przerwał, szukając odpowiednich słów, które wyraziłyby więcej niż odrzucone przez Felixa „tak”. – …creo en ti y creo que sabes lo que es mejor para ti. – Skinął śmiało głową, traktując go tak jak powinno traktować się równorzędnego partnera, nie zagubionego nastolatka, który sam nie wie czego chce. Co prawda Moralesowi nie udało się wyplenić malującej się w głębi czekoladowych tęczówek obawy, ale czuł że postępuje słusznie. Nie mógł wiecznie zamykać nastolatka w klatce, nawet złotej, skoro tym samym podcinał mu skrzydła i nie pozwalał wzlecieć wyżej. – Eres mi prioridad. – Zapewnił również zaraz, nie do końca spodziewając się takiej zmiany tematu, który zresztą wydawał mu się wyjaśniony, przynajmniej dopóki ponownie nie zderzył się z utkwionym w nim spojrzeniem szmaragdowych ślepiów. – Bueno... en realidad, después de regresar de Avalon, quería invitarte a una cita real y proponerte mudarte a mi casa, pero supongo que ese no es el mejor plan por ahora… – Rzucił wyraźnie zakłopotany, nie chcąc jednak ukrywać przed Maximilianem swoich planów. – Pero eso está bien. Tómate tu tiempo, solo recuerda que ya no es mi lugar. Es nuestro lugar y puedes volver cuando lo necesites. – Dodał łagodnym, spokojnym głosem, nie będąc tak naprawdę pewnym czy to właśnie o tym Solberg chciał rozmawiać.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Tak naprawdę los tylko stawiał ich w takich czy innych sytuacjach, ale już to, jak na nie reagowali zależało tylko i wyłącznie od nich, a w tym często byli po prostu chujowi. Tak, Max też najchętniej wróciłby do tamtej chwili, ale nie mieli mocy cofania czasu i choć mogli w ten czy inny sposób wpłynąć na swoją pamięć, tak nastolatek już dawno podjął decyzję, że nie ma zamiaru grzebać we własnych wspomnieniach. Choć o mało co by tego ostatnio nie zrobił. Całe szczęście trafił na Christophera i dzięki rozmowie z mężczyzną był w stanie zaniechać w całości tego planu. W końcu role się zamieniły i teraz to Max mówił, a Paco słuchał. A przynajmniej tak to wyglądało, bo nastolatek nie mógł mieć pewności co do tego, ile z jego wypowiedzi faktycznie do Salazara dotrze. Musiał jednak w końcu zacząć myśleć nie tylko o innych, ale i o sobie i choć dość często krzyczał i walczył, to tak naprawdę nigdy jeszcze nie stanął po swojej stronie w naprawdę ważnej sprawie i teraz przyszedł czas to zmienić. Nie mógł mieć pewności, czy mu się to uda, ale musiał spróbować. -Gracias. - Odpowiedział zdecydowanie łagodniej, gdy Morales o dziwo nie miał zamiaru wszczynać walki, czy próbować stawiać w tym wszystkim swoich warunków. Dla Maxa naprawdę wiele to oznaczało i choć jeszcze nie podjął zbyt wielu kroków, czuł się jakby nieco silniejszy, gdy w końcu to wszystko z siebie wyrzucił. Wiedział, że nie będzie to proste dla żadnego z nich, ale też jeśli nie chcieli przez całe życie kręcić się w koło, teraz był czas by coś z tym zrobić. -En realidad... - Zaczął, gdy Paco zdradził mu swoje plany, które może i były słodkie w zamyśle, jednak jak widać z realizacją było już nieco gorzej. -Nunca hemos tenido una cita real. Creo que será un buen comienzo. - Uśmiechnął się w końcu delikatnie, po czym przymknął oczy, wtulając się w otulającą jego policzek dłoń, w końcu pozwalając sobie na moment słabości i wrażliwości.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Nie mógłby się nie zgodzić z przemyśleniami Maximiliana, w końcu sam ostatnio przekonywał Christophera, że są kowalami własnego losu i że ponoszą konsekwencje podejmowanych wyborów. Nie oznaczało to jednak zarazem, że nie czuje się przez koleje tego samego przekornego losu skrzywdzony. Naprawdę pragnął wrócić do tej chwili, którą spędzili wspólnie z Solbergiem w rajskim sadzie. Miał wrażenie, że wszystko byłoby wtedy milion razy prostsze, ale kto wie, może obydwaj potrzebowali kubła zimnej wody wylanego na te puste łby, a miesiąc pod sztandarem amnezji nie przydarzył się wcale bez przyczyny. Czasu cofnąć nie mogli, usuwać bolesnych wspomnień nie chcieli, więc i tak jedyne co im pozostało, to skupić się na teraźniejszości i na wyciągnięciu wniosków z popełnianych uprzednio błędów. Pierwszym krokiem do celu wydawała się właśnie ta rozmowa, podczas której również i Felix postanowił się przed nim obnażyć, nie tylko opowiadając otwarcie o swoich uczuciach czy obawach, ale także stawiając własne warunki. Wbrew uderzającemu wpierw poczuciu rozczarowania, Paco naprawdę zamienił się w słuch i nie miał nic przeciwko wprowadzeniu pewnych zmian w ich relacji, którą chyba miał prawo, a może i powinien nawet nazywać związkiem, skoro także i Maximiliana odważył się wreszcie określić mianem partnera. Może i miał dominującą, rządzącą się osobowość, ale cieszył się że w końcu prowadzili szczery dialog, nie rzucając się jednocześnie sobie do gardeł. Poza tym, mimo zdecydowanie łagodniejszego tonu, dostrzegał malujący się w szmaragdowych tęczówkach upór, który chyba nieco uśpił również jego własny strach o nastolatka. Nie chciał, żeby kiedykolwiek się poddawał. Odpowiedział delikatnym uśmiechem na podziękowania, zastanawiając się nad tym co dalej, kiedy to Solberg mile go zaskoczył, wyrażając zgodę na kolejne, zdecydowanie ważne dla nich obu spotkanie. Nie martwił się na razie tym, że nastolatek przemilczał drugą ze złożonych propozycji, w końcu sam stwierdził, że potrzebuje jeszcze czasu i przestrzeni. Wolał skoncentrować się na pozytywach. – Vale, ahora me has estresado. – Prychnął cicho pod nosem, wyrzucając z siebie żartobliwym tonem, bo i niewątpliwie prościej było mu znaleźć kreatywny sposób na spędzenie dnia czy wieczoru, dopóki oficjalnie nie nazywali go randką. – ¿Harás algo el miércoles por la noche? Intentaré no exagerar. – Postarał się wybrzmieć lekko, a jednak chyba po raz pierwszy w życiu poczuł się skrępowany, a jego pokryte idealnie przystrzyżonym zarostem jakby nabrały koloru. – Además… ¿debería verte en alguna parte? Será mejor que salgamos antes de que oscurezca por completo. No creo que queramos perder nuestro camino otra vez. – Zasugerował, wymownie rozglądając się wokoło. Niebo znacząco pociemniało, a Paco zaczął wyczuwać emocje czających się nieopodal zwierząt, które niewątpliwie szykowały się do nocnych łowów. +
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Ta rozmowa była niezwykle ważna dla nich i dla każdego z osobna, choć z dużą pewnością można było spodziewać się, że był to wyjątek w ich komunikacji. Jakby nie było, podobne momenty im się zdarzały, choć w codziennych sytuacjach wciąż dawali się ponosić emocjom. Można było tylko mieć nadzieję, że dzisiejszy dzień zapowiadał zmiany na lepsze i że jeśli faktycznie obydwoje nie zignorują tego, o co ten drugi prosił, to przyszłość będzie im dużo przychylniejsza. Max nie mógł winić Paco o to, że się o niego martwił i chciał pomóc. Rozumiał to naprawdę bardzo dobrze, ale czym innym była ludzka troska, a czym innym chęć uszczęśliwienia kogoś na siłę. Dlatego tym bardziej ważne było dla Solberga to, jak Salazar teraz zareagował. Nastolatek nie mógł obiecać, że wszystko zmieni się na idealne, ale zdecydowanie nie miał zamiaru tak po prostu odpuścić. Nigdy nie był fanem tego rozwiązania, co starszy z nich musiał doskonale wiedzieć. Oczywiście, że przemilczał temat przeprowadzki. Jakby nie patrzeć stali obecnie w punkcie wyjścia i rzucanie się na coś takiego nie wydawało się mądre. Poza tym, Max musiał na nowo zaufać nie tylko sobie, ale i Paco, który co prawda nieświadomie, ale wciąż przez ostatnie tygodnie mocno go zranił. Nie, to był czas, by w końcu podejść do wszystkiego na spokojnie i powoli, a randka była rozwiązaniem, które zdawało się łączyć obydwie te cechy. Również prychnął słysząc, że Salazar niby się zestresował. Jakoś nie potrafił sobie wyobrazić, żeby taki wielki podrywacz i samiec alfa miał nagle zostać przytłoczony zwykłą randką, choć z drugiej strony domyślał się, co za tym może stać. -El miércoles estará bien. - Zgodził się, bo przecież i tak nie miał nic innego w planach i choć po raz kolejny to Salazar wyrwał się z planowaniem i inicjatywą to Solberg nie miał zamiaru się temu opierać. Po pierwsze już wcześniej mężczyzna mu to obiecał, a po drugie nawet jeśli chciałby kiedyś sam przejąć inicjatywę, tak nie uważał obecnie, by w tak błahych sprawach warto było się przepychać. Tak, on też potrafił odpuścić, a jeśli dzięki temu Paco miał poczuć się też spełniony pod względem kontroli sytuacji i przejęcia inicjatywy, Max nie miał z tym żadnego problemu. -Creo que es mejor que nos vayamos a casa. Es suficiente por hoy. - Rozmowa wykończyła go naprawdę mocno i choć nie marzył o niczym innym, jak położenie się teraz w objęciu ramion Salazara, to jednak wiedział, że lepiej będzie, gdy faktycznie postawią pewne granice. Przynajmniej na ten moment, gdy mieli wiele do przemyślenia i przepracowania. -Te veré el miércoles. Solo dime dónde y cuándo debo estar. - Uśmiechnął się do niego, po czym pożegnał mężczyznę krótkim, acz ciepłym pocałunkiem w policzek i teleportował się do Doliny Godryka. + //zt x2
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Skoro już papiery biznesowe miała złożone, chciała zrobić wywiad po okolicy, by jeszcze lepiej zapoznać się z tym, co można tu dostać w warunkach naturalnych i w jakich odmianach. Wzięła ze sobą cały potrzebny sprzęt i ruszyła do Doliny Godryka. Była zmęczona, przez chorobę, której nabawiła się w Venetii, dlatego nie planowała jakiejś specjalnie długiej wycieczki. Ot szybki wypadzik na rekonesans. Za cel postawiła sobie dzisiaj moczary, okalające Dolinę. Słyszała, że rośnie tam wiele ciekawych gatunków i szybko przekonała się, że jest to prawda. Już po dziesięciu minutach spaceru, dostrzegła gdzieś w zaroślach wilkomiętkę. Zbliżyła się do rośliny i powoli zaczęła egzaminować jej stan. Pędy wyglądały na zdrowe, co wiele mówiło o tutejszym ekosystemie. Rudowłosa nie traciła więc czasu. Nałożyła rękawice, wyjęła sekator i pojemniczki, po czym powoli zabrała się za pozyskanie próbki uważając, by przyciąć roślinę w ten sposób, żeby miała jeszcze szansę dalej się rozwijać i kwitnąć. W końcu nie chciała popsuć tutejszej flory, a tylko ją zbadać.
Ryan przemierzał krzaki okalające Dolinę Godryka z powodu - a jakże - pracy. W Departamencie Współpracy w połowie września miał zawitać pewien włoski dyplomata, powszechnie znany jako fanatyk ekstremalnych wrażeń oraz mugolskiej broni palnej; na zebraniu aż wrzało, gdy wszyscy przerzucali się pomysłami na to jak mu zaimponować, by wizyta w Wielkiej Brytanii była niezapomniana. Padło na dość niszową rozrywkę: paintczar, do którego prócz stroju moro i imitacji broni potrzebny był jeszcze teren... i, jak zagrzmiał przełożony Ryana, nie jakiś popierdółkowaty, tylko wiejący grozą i interesującą florą. I ma go znaleźć na już, bo jest obsuwa z terminem. Logicznym wydawałoby się, że w taką okolicę powinien udać się w obstawie osiłków z Departamentu Kontroli Nad Magicznymi Stworzeniami, niestety, mimo umowy nie dotarli na miejsce, bo ostatnimi czasy mieli w nosie wszystko oprócz smoków. Oburzony i zirytowany, ruszył więc sam w knieje i eksplorował teren, oceniając fachowym okiem czy spełnia on ministerialne wymagania i przede wszystkim - czy jest bezpieczny. No, nie był. Przekonał się o tym w chwili gdy lekko zboczył z obranej trasy i wylądował na ponurych, mrocznych terenach, a zza smętnego cyprysa wyskoczyło prosto na niego stado rzecznych trolli. I to takiego najgorszego sortu, co rozpoznał po wyłapaniu kilku obelżywych słów jakie do siebie rzucały; rozsądnie chciał się dyskretnie wycofać, nie zwracając ich uwagi, ale nie udało się. Został zauważony i nie miał szans ani na pokojowe negocjacje ani na ucieczkę: trolle najpierw zwyzywały mu matkę, a potem spuściły łomot. Brawurowo próbował bronić się zaklęciami, a choć radził sobie z nimi nieźle, to nie miał szans z całą grupą trolli. Łobuzy stłukły go na kwaśne jabłko i Merlin wie, czy cała sytuacja nie skończyłaby się jeszcze tragiczniej, gdyby jeden z nich w przerwie między ciskaniem w leżącego już Ryana kamieniami nie zauważył motylka, nie chrząknął "motylek!" i nie odwrócił tym samym uwagi całej ekipy, która zgodnie pognała za owadem, ciesząc się przy tym jak skrzat do skarpety. Ryan wykorzystał moment spokoju na ucieczkę, to znaczy czołganie się przez krzaki z żałosnym jęczniem przy każdym ruchu, który sprawiał ból. Nigdy nie był potraktowany Cruciatusem, ale podejrzewał, że uczucie musiało być podobne do tego które towarzyszyło mu teraz. No i czyja to wszystko była wina? Ministerstwa, oczywiście. Naśle na nich Piotera i wniesie o takie odszkodowanie, że się nie wypłacą. O ile przeżyje.
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Zabezpieczyła wilkomiętkę i zaraz w oczy rzuciła jej się płomiennica drzewna. No takiej okazji nie mogła przegapić. Podeszła do rośliny z dużą dozą ostrożności i skupienia. Wiedziała, że to nie pierwsza paprotka, którą można sobie chwycić pod pachę i przenieść. Na takie cacka miała nawet specjalne pojemniczki, zabezpieczone zaklęciami, chroniącymi użytkownika przed wydostaniem się rośliny, czy jej trującymi właściwościami. Nie wyczuwała niczego niebezpiecznego w powietrzu. Widocznie cała akcja z trollami, działa się w bezpiecznej odległości. Dystans między nią a Ryanem zmniejszał się jednak, gdy Ruda pobrała próbki i ruszyła dalej. Tutaj bagienko już było bardziej zdradliwe. Dobrze, że miała na sobie Odzież roboczą i wysokie trepy, bo inaczej pewnie by się zapadła i utopiła. A tak wybrudziła się jedynie z zewnątrz, gdyż ubranie nie pozwalało na przemoczenie jej delikatnego ciała, które osłaniała. Francuzka zatrzymała się ponownie, dostrzegając w wodzie okaz żabińca strumykowego, który w normalnych okolicznościach raczej preferował spokojniejsze miejsca. Tym bardziej skusiła się na próbkę i już miała wracać, bo uznała, że tyle jej wystarczy, gdy usłyszała za sobą jakiś szelest. Od razu zdjęła rękawicę i wyjęła różdżkę, uważnie rozglądając się po otoczeniu. Szła przed siebie ogromnie skupiona i gotowa na ewentualną obronę, o czym świadczyły jej pociemniałe tęczówki. Przez dłuższą chwilę wydawało się, że miała jakieś omamy, dopóki o mało co nie potknęła się o czołgającego się po bagnie... człowieka? Ruda stanęła w bezpiecznej odległości od mężczyzny, początkowo kompletnie go nie rozpoznając. Różdżkę celowała prosto w jego kierunku, jakby był to jakiś podstęp i musiała się bronić. W końcu jednak wśród brudu i krwi na jego twarzy dostrzegła znajome rysy. -Pan Maguire? - Zapytała, jakby był to najlepszy czas na pogawędki. Widząc, w jakim jest stanie podeszła bliżej niego. -Proszę się nie ruszać. Co się stało? - Zapytała już bardziej logicznie, kucając obok mężczyzny, by lepiej ocenić jego sytuację i zastanowić się, jak może mu pomóc. Gdyby to była Ruby, nie zastanawiałaby się nawet chwili i zostawiła ją tu, żeby zdychała w męczarniach, ale Ryan zrobił na niej zdecydowanie lepsze wrażenie niż gryfonka.
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Ryan Maguire
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180
C. szczególne : irlandzki akcent | niesforne loki | podobny do Tomasza ale wyższy i ładniejszy ofc
Ledwo się ruszał, więc ucieczka nie była zbyt spektakularna i ledwo ruszył się z miejsca zdarzenia; powinien był się teleportować, ale nie było mowy by mogło się to skończyć czymś innym niż albo porażką albo rozszczepieniem i tak już poturbowanego ciała. Co więc mu pozostało? Wyczarować patronusa? Był zbyt słaby. Wołać o pomoc? Zbyt obolały i przy tym najprawdopodobniej sam; znając życie, dźwięk tylko ponownie zwróciłby na niego uwagę trolli. Sytuacja wydawała się być beznadziejna; wtedy jakby znikąd pojawiła się nad nim jakaś - całe szczęście, ludzka - postać... celująca w niego różdżką. Świetnie, jeszcze tego brakowało by po tym wszystkim natknąć się na jakiegoś leśnego rzezimieszka albo seryjnego mordercę. Jeśli już ma go dobić, to oby szybko - okazało się jednak, że zamiast dobijać, osoba do niego mówi. I zna jego nazwisko? Początkowo nie rozpoznał kobiety, bo w głowie zamiast sensownych myśli pulsował mu tylko tępy ból. O co ona pyta? Co się właściwie stało? - Wpierdol od trolli dostałem - wymamrotał, w kryzysowym momencie nie zwracając uwagi na elokwentne słownictwo; dopiero wtedy spowolnione obroty mózgu połączyły twarz i charakterystyczny akcent z nazwiskiem. Irvette de Guise. Poczuł jednocześnie ulgę, że to ktoś znajomy, ale i lekki niepokój, że to akurat ona. A jeśli rzeczywiście jest psychopatką jak twierdzi Ruby? - Pomożesz mi? Proszę - nie miał innego wyjścia niż zdać się na jej łaskę lub niełaskę. Nie miał też głowy do zwrotów grzecznościowych, bo każde wypowiadane słowo bolało. Przewrócił się na plecy i usiłował podciągnąć do pozycji choćby półsiedzącej, opierając o jakieś drzewo, co nie było łatwe, ale jakoś się udało.
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Fakt, że czarodziej ledwo się ruszał, działał na korzyść rudowłosej i jego samego. Szybko zrozumiała, że nie stanowił dla niej zagrożenia. Zbyt realnie się słaniał, a znając Ruby, Irv wątpiła, by ta rodzina miała zdolności aktorskie na tak wysokim poziomie. Postanowiła więc mu pomóc i to nie tylko dlatego, że poniekąd to od Ryana zależał teraz jej biznes. -Trolli? - Powtórzyła, marszcząc lekko nosek. Zignorowała niecenzuralne słownictwo, rozglądając się, czy przypadkiem istoty nie wracają dokończyć dzieła, ale na szczęście niczego takiego nie zauważyła. Poczuła dziwną satysfakcję, gdy usłyszała jego pytanie. Miała praktycznie w rękach cudze życie. Mogła stać się katem i wybawicielem, a wszystko zależało tylko od jej własnego wyboru. Niepokojący, ciemny cień przeszedł przez twarz de Guise, gdy przez sekundę wyobrażała sobie, jak męczy urzędnika, czekając aż tak samo słabym głosem będzie błagał ją o śmierć. -Oczywiście, że tak. - Prychnęła w końcu, jakby czuła się urażona, że śmiał w ogóle w to wątpić. Nie żeby przed chwilą wyobrażała sobie dość obrazowo, jak go torturuje. -Powoli. - Łagodnie chwyciła go za ramiona, opierając o najbliższe drzewo, by jej się nie wyjebał na plecy, po czym sama odwróciła się do niego tyłem i zaczęła rzucać zaklęcia ochronne na miejsce, w którym byli, na wypadek, gdyby trolle jednak wróciły. -Gdzie dokładnie Pan... Otrzymał ten wpierdol? - Zapytała z lekkim uśmiechem, nie chcąc rozbierać go bez potrzeby. Zdecydowanie lepiej by było, gdyby wskazał jej miejsca, wymagające interwencji medycznej. W czasie, gdy czekała na odpowiedź, wzięła się za oczyszczenie jego twarzy z krwi i ran, by przypadkiem nie wdało się żadne zakażenie.
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Ryan Maguire
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180
C. szczególne : irlandzki akcent | niesforne loki | podobny do Tomasza ale wyższy i ładniejszy ofc
Zdecydowanie nie była to dla niego komfortowa na sytuacja, w której jego być albo nie być zależało od prawie obcej osoby, której do pomocy nie zobowiązywało właściwie nic poza zwykłą ludzką przyzwoitością. Czy Irvette w ogóle ją posiadała? Ta kwestia była dosyć wątpliwa, ale on nie bardzo miał czas na to, by w tym momencie to roztrząsać; czekał więc cierpliwie aż kobieta wyda werdykt, na tyle cierpliwie na ile pozwalał mu ból i zaciskał tylko zęby, starając się nie ruszać bez potrzeby żadną z pogruchotanych kończyn. Był przy tym błogo nieświadomy rozterek, jakie pojawiały się w głowie wybawicielki, i całe szczęście, bo z pewnością wieść o potencjalnych torturach z jej strony nie byłyby zbyt pokrzepiające w tym momencie. Ani w żadnym innym. Z niewielką ulgą obserwował, jak Irvette zabezpiecza otaczający ich teren zaklęciami, a gdyby bardziej ogarniał rzeczywistość to pewnie byłby pod wrażeniem umiejętności zaawansowanych czarów jakie opuszczały jej różdżkę. - Dziękuję - wymamrotał i prawie się zaśmiał, słysząc jej pytanie, bo wpierdol zabrzmiał w jej ustach jakoś kuriozalnie. - No...tam, w tych krzakach? - wyjaśnił mało przytomnie, machając powoli głową w tamtym kierunku. Po co jej ta informacja? Dopiero po momencie konsternacji skontaktował, że chodziło o miejsce na nim. Najchętniej by powiedział, że w s z ę d z ie, ale to chyba nie byłoby zbyt pomocne, a wiedział że od tego na ile będzie współpracować zależy spora część sukcesu udzielonej pomocy. - Żebra. Ręka, noga - powymieniał to, co bolało go najbardziej i ewidentnie było złamane; lewe ramię zwisało smętnie, niezdolne do jakiegokolwiek sensownego ruchu, a kolano zdawało się być wygięte nie w tę stronę co powinno. - Kręci mi się w głowie - dorzucił jeszcze, przymykając opuchnięte powieki z nadzieją że to przyniesie jakieś ukojenie, ale niewiele mu to pomogło. Jedyny plus był taki, że ból i dyskomfort skutecznie maskowały frustrację wywołaną żałosną bezradnością i przymusem traktowania Irvette jak sanitariuszki. Nie wnikał w to, co robiła z ranami na twarzy, nie zastanawiał się nad tym na ile zna się na uzdrawianiu, po prostu pozwalał jej działać tak, jak uważała za słuszne.
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Przynajmniej z nią współpracował i nie utrudniał roboty, a tu już miał duży plus. Jakby marudził, pierdolnęłaby go z twardego buta w ryj i zostawiła na śmierć, żeby nikogo więcej nie irytował. Nie, wyglądało na to, że Ryan Maguire miał w głowie coś więcej niż powietrze. Sama wiedziała, jak bardzo nie pasowały do niej tutejsze wulgaryzmy. Czasem jednak nawet ona spuszczała nieco z tonu i zachowywała się jak typowa, młoda dziewczyna, a nie Irveta z kijem w dupie. Na podziękowanie uśmiechnęła się delikatnie, ale zaraz potem zgromiła urzędnika spojrzeniem, gdy ten zaczął coś pierdolić o krzakach. No wstrząs mózgu ma jak nic. Albo dziewczyna się pomyliła i jednak w czaszce czarodzieja nie znajdowało się nic użytecznego. Ryan szybko się jednak zreflektował, nim zdążyła powiedzieć, że kompletnie nie o to jej chodziło. -Masz coś przeciw, że rozepnę Ci koszulę? - Zapytała, bo skoro oberwał w żebra, musiała jakoś się do nich dostać, a ubranie skutecznie zasłaniało kluczowe miejsca. Jeśli wyraził zgodę, prawą dłonią kończyła ogarnianie różdżką jego twarzy, a lewą powoli odpinała guziki koszuli, by ostatecznie lekko zsunąć ją z ramion czarodzieja. -Mam nadzieję, że nie ma obrażeń wewnętrznych... - Mruknęła do siebie, dłonią delikatnie badając strukturę ciała Ryana, jakby chciała wybadać, gdzie oberwał najmocniej. -Już, chwila. - Zajęła się zawrotami, bo nie chciała, żeby jej tam zszedł. Rzuciła na niego Rennervate, a następnie podłożyła mu pod twarz swoją dłoń. -Nie jestem najlepsza w znieczulenia, a będzie bolało. Możesz się wgryźć. - Zaproponowała, odrzucając na bok wszelkie formalne zwroty, po czym, gdy Ryan podjął już decyzję, wycelowała różdżką w jego ramię, nastawiając je przy pomocy Locusa. Aż jej zęby zatrzeszczały, gdy usłyszała trzask nastawianej kości. Zdecydowanie nie było z czarodziejem najlepiej.
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Ryan Maguire
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180
C. szczególne : irlandzki akcent | niesforne loki | podobny do Tomasza ale wyższy i ładniejszy ofc
Oczywiście, że miał coś więcej w głowie i jedno jest pewne: był to wstrząs mózgu. Jak widać jednak nie odebrało mu całkiem rozumu, a jedynie lekko go przyćmiło i był w stanie jako-tako komunikować się z doktor Irwetą, chociaż nie obyło się bez drobnych nieporozumień i jej zirytowanych min. Uważał, że mogła sobie darować to mordowanie go wzrokiem i wykazać się odrobiną zrozumienia, ale zachował to dla siebie, doskonale świadomy tego, że jeśli powie coś, co jej się nie spodoba to albo go dobije albo zostawi tu na pastwę trolli. A tego bardzo chciałby uniknąć. Pokręcił głową, dając tym samym pozwolenie na rozpięcie koszuli, nie obraziłby się nawet gdyby nie chciała się bawić z guzikami i potraktowała ją szybkim Diffindo; byle tylko wyleczyła go choć trochę. Zdziwiłby się, gdyby po takim wpierdolu nie doszło do obrażeń wewnętrznych, chociaż podzielał jej nadzieję, że może jakimś cudem skończy się na złamaniach. - Na pewno zraniona duma - mruknął w odpowiedzi na jej słowa, odnajdując nieco pocieszenia w niepoważnym traktowaniu tematu; krzywił się mimowolnie, gdy czuł bolesny dotyk w najbardziej poturbowanych miejscach, ale ani myślał narzekać i po prostu przygotowywał się w głowie na to, że żeby poczuć ulgę, będzie musiał pocierpieć jeszcze przez chwilę mocniej. Rennervate pomogło z zawrotami głowy, za co był jej bardzo wdzięczny i otrzeźwiło go na tyle, że dosyć odważnie podszedł do tematu nastawiania kości i odmówił propozycji użycia Irwety do stłumienia bólu. - Dam radę - zapewnił, uzbrajając się w godne Godryka Gryffindora męstwo, chociaż krzyk zmieszany z paskudnym przekleństwem, który chwilę później wyrwał mu się mimowolnie z gardła, świadczył o czymś innym. Ramię wróciło na swoje miejsce, choć nadal nie było bezbolesne; chciał jej powiedzieć, że pomogło i jest lepiej, ale nie był w stanie wydobyć z siebie słowa, bo targnęły nim tak silne mdłości, chyba pogłębione przez doznania przy nastawianiu kości, że w ostatniej chwili zdążył odwrócic się od Irwety. Świetnie. Cudownie. A jakby atrakcji było mało, zwymiotował krwią. Fenomenalnie. Fantastycznie. - Chyba jednak mam obrażenia wewnętrzne - wymamrotał słabo nową diagnozę, postawioną bystro na podstawie ostatniej obserwacji.
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Na jego miejscu cieszyłaby się, że tylko na zirytowanym wzroku stanęło. Mogła w ogóle go tu zostawić na pastwę losu, ale nie - wspaniałomyślnie udzielała mu pomocy, za co powinien przynajmniej całować ją po rękach. Nie sięgnęła po Diffindo, bo jeszcze przypadkiem rozcięłaby coś więcej niż koszulę, a poza tym, różdżką ogarniała mu twarz, która powoli zaczynała przypominać jakąś cywilizowaną. -Zaleczyć dumę to nie problem. - Bąknęła zamyślona i skupiona, oceniając stan klatki piersiowej mężczyzny. Nie wyglądało to dobrze, nawet w najmniejszym stopniu. Te trolle musiały naprawdę nieźle się nim zabawić. -Jak wolisz. Uwaga... - Ostrzegła go, po czym rzuciła zaklęcie, a ręka mężczyzny przestała smutno dyndać u jego boku, wskakując na swoje poprawne miejsce. Skłamałaby mówiąc, że jego krzyk bólu ją jakkolwiek zasmucił. Takie odgłosy były dla niej codziennością, choć w tej sytuacji akurat nie mogła powiedzieć, że były miodem na jej uszy. Właśnie miała brać się za połamane żebra, gdy nagle Ryan zaczął wypluwać z siebie żółć i krew. Zdecydowanie nienajlepszy objaw w zaistniałej sytuacji. -Przygotuję Cię do teleportacji i zabieram do Munga. Nie ma dyskusji. - Odpowiedziała twardo, zagęszczając swoje ruchy. Zaczęła sklejać mu połamane żebra, najpierw szukając dłonią miejsca złamania, by zaklęcie zadziałało jak najskuteczniej. Trochę jej to zajęło, bo kwestia była mocno bolesna, ale nie miała wyjścia. W tym stanie teleportacja mogła człowieka dobić. Nie żeby specjalnie mu zależało na tym mężczyźnie, ale niech już mu będzie. -Dreszcze? Drętwienie? Jakieś inne nieprawidłowości? - Zaczęła go wypytywać, by w razie potrzeby przekazać uzdrowicielom wszystko, co mogło okazać się pomocne.
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Ryan Maguire
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180
C. szczególne : irlandzki akcent | niesforne loki | podobny do Tomasza ale wyższy i ładniejszy ofc
Oczywiście, że był jej bardzo wdzięczny za ten akt chrześcijańskiej dobroci - dlatego właśnie zachował przemyślenia o zirytowanej minie dla siebie. Najbystrzejszy z miotu to może on nie był, ale przynajmniej wiedział kiedy trzymać język za zębami. No, zazwyczaj. - Nnie wiem... nie ma na to zaklęcia - zauważył cicho w odpowiedzi, może i niepotrzebnie tracąc siły na konstruowanie kolejnych zdań na tematy inne niż informowanie Irwety o swoim pogarszającym się dramatycznie stanie; ten zalążek rozmowy, który się tu odbywał był jednak małym pocieszeniem w obecnej sytuacji. Niewielkim, ale zawsze coś; większa ulga przyszła za to w momencie w którym kość wskoczyła ze straszliwym dźwiękiem na swoje miejsce w barku i z poziomu nie do wytrzymania ból zmienił się w po prostu uciążliwy. Wtedy żołądek Ryana postanowił zafundować im kolejne atrakcje tego wieczoru, nie pozostawiając żadnych złudzeń co do tego w jakim był stanie również od wewnątrz. D r a m a t. Pokiwał słabo głową kiedy Irvette na ten widok zarządziła transport do szpitala i nawet nie musiała tak twardo zastrzegać, że bez dyskusji - bo choćby chciał, nie byłby w stanie się wykłócać. A nie chciał. Desperacko chciał po prostu przeżyć, bo o ile z samą śmiercią może mógłby się jakoś pogodzić, to już kopnięcie w kalendarz po wpierdolu od rzecznych trolli brzmiało po prostu żenująco i żałośnie. Bez słowa czy jęku zniósł też doprowadzanie żeber do względnego porządku, głównie dlatego że jego świadomość zaczęła nieco odpływać z nadmiaru wrażeń i bólu; próbował się ocknąć na głośne pytanie doktor Irwety, ale bardzo trudno było mu wyłapać sens tych słów i w ogóle myśleć. - Nie... Tak. Rozmazałaś się. - stwierdził wreszcie, znów lekko otępiony, próbując mruganiem poprawić ostrość wzroku, ale nic a nic to nie dawało. To zdecydowanie był ostatni moment na to, by zajęli się nim uzdrowiciele z Munga.