rzut kością: 1Benjamin nie był wielkim miłośnikiem zielarstwa, jednak by być w przyszłości doskonałym eliksirowarem musiał rozwijać się również na tym polu. Wiedza książkowa była przydatna, nie była jednak w stanie zastąpić wiedzy praktycznej. Postanowił więc udać się na moczary w poszukiwaniu składników. Nie było to miejsce przyjazne i na pewno nie powinno być jego pierwszym wyborem. Czemu się na nie zdecydował? W takie upały jak te na początku sierpnia nie chciał spędzać godzin na łąkach czy polach, udar cieplny gwarantowany. W dodatku tam rośliny z niedoboru wody mogły nie być najwyższej jakości. Na moczarach wszystkie te problemy wydawały się zaledwie kroplą w kałuży, którą spokojnie mógł ominąć bez mrugnięcia okiem.
Ubrany w robocze buty, długie spodnie i bluzę przyszedł z samego rana na moczary. Zaduch był ogromny, ale lepszy on niż ugryzienie przez węża bezpośrednio w łydkę. Z podręczników w domu wcześniej wyczytał co powinien ze sobą zabrać: lniany worek, nożyk, rękawiczki. Wszystkie z tych rzeczy bez problemu znalazł w domu. Nie były one najlepszej jakości i nie gwarantowały, że zebrane składniki będą najwyższej jakości, ale od czegoś trzeba zacząć. Jeśli chociaż jeden składnik zbierze z sukcesem uzna to za udaną wyprawę.
Moczary nie były owiane dobrą sławą, dzisiaj jednak wydawały się zaskakująco ciche i spokojne. Może to taki ich wabik na młodych czarodziei? Benjamin wiedząc to stawiał ostrożnie kroki. Naokoło widział pełno roślin, część wydawała mu się niebezpieczna, te omijał szerokim łukiem. Zatrzymał się, gdy zobaczył kępę paproci błotnych, w księdze do zielarstwa opisywanej jako "Thelypteris palustris". W domu czytał, ze ich zarodniki są doskonałym składnikiem alchemicznym, który z resztą niejednokrotnie wykorzystywali wcześniej na lekcjach eliksirów. Delikatne liście praktycznie przez cały okres letni skrywały pod sobą tysiące zarodników. Sztuką jedynie było zebrać je tak by nie uszkodzić ich delikatnych otoczek.
Chwytał każdy liść osobno, obracał go, a następnie delikatnym przesunięciem szorstkiej rękawiczki po spodzie liścia, zdejmował zarodniki. Robił tak z kilkoma liśćmi, po czym z rękawiczki selekcjonował zarodniki nieuszkodzone. Reszcie dawał szanse wyrosnąć na ziemi obok rośliny matecznej. Zebrane zarodniki układał na papierowej chusteczce, a następnie zwijał je w niewielkie rulony. Kilka takich rulonów umieszczonych w opakowaniu po chusteczkach dociskało się wzajemnie, przez co nie było możliwości by zarodniki rozsypały się po całej torbie. Ostrożnie umieści opakowanie z zarodnikami, a następnie poszedł dalej by zobaczyć co jeszcze mają do zaoferowania moczary.
Minęło sporo czasu zanim znalazł kolejną roślinę, którą znał i bez wyrzutów sumienia mógł z niej pobrać sadzonkę - asfodelus. Liliowate rośliny były często spotykane w świecie czarodziei, te jednak były naprawdę imponujących rozmiarów, ponieważ osiągały ponad metr wysokości. Rośliny były już poza sezonem kwitnienia, obumarłe kwiaty gdzie nie gdzie smutno zwisały nad lancetowatymi liśćmi. Pożałował, że w te podróż nie wybrał się kilka tygodni temu, nie zamierzał jednak odpuszczać. Nie byłby w stanie dorosłej rośliny wykopać bez odpowiednich narzędzi, zdecydował się natomiast wykopać tegoroczne pędy, które były jeszcze płytko ukorzenione i delikatne odgarnięcie od nich ziemi wystarczyło by same oddzieliły się od swoich roślin matek. Spędził nad tym dłuższą chwilę, starannie rozsuwając ziemie na boki, a po wyjęciu potencjalnej sadzonki obejrzeniu jej uważnie. W trakcje selekcji większość z nich z powrotem umieści obok roślin matecznych, były jeszcze za młode by przetrwać poza grupą roślin. Ostatecznie zabrał jedną sadzonkę, uśmiechnął do siebie i poszedł dalej.
Spokojny spacer trwał kolejne pół godziny, w tym czasie nasłuchiwał czujnie dźwięków natury. Wiedział, że jest tu intruzem, był jednak ciekawy jakie to ciekawe rośliny może tutaj jeszcze napotkać. Jedną z nich wskazał mu różecznik, leniwie kroczący nisko między okolicznymi roślinami. Wilkomiętka była rośliną o której od dzieciaka czytał z Trevorem Collinsem w dormitorium. Na przyjaciela działała ona uspokajająco, nie wiedział jednak, że można spotkać ją równie w Dolinie Godryka. Powąchał roślinę, jej charakterystyczny zapach upewnił go, że dobrze rozpoznał okaz. Uklęknął, delikatnie odgarnął ziemię naokoło rośliny, po czym pobrał jedną sadzonkę i umieścił ją w torbie razem z resztą zbiorów. Gdy wstawał jego oczy przykuła równie piękna i ciekawa roślina - rosa księżycowa. Stokrotkowata roślina była podobnej wysokości do wilkomiętka, miała jednak zupełnie inny kształt liści. Z góry można było ją ominąć, będąc bliżej ziemi robiła jednak ona niesamowite wrażenie. Nie dziwiło go, że rośliny tak mocno reagujące na fazy księżyca rosły tak blisko siebie, najwyraźniej w tym punkcie podczas pełni padało sporo światła odbitego od księżyca. Zrobił ostrożnie krok bliżej rośliny, by na pewno nie uszkodzić niczego naokoło swoich stóp. Roślina również obecnie nie kwitła, ale to napawało go nadzieją, że pobrana sadzonka będzie miała siłę na ukorzenienie się w nowym podłożu, zamiast marnować ją na wypuszczanie kwiatów. Pobranie sadzonki było o tyle proste, ze roślina rozrastała się z kłączy, które Benjamin po odgarnięci ziemi mógł delikatnie odłamać z całej bryły, a następnie schować do torby. Takie kłącza z zawiązanymi liśćmi i paroma drobnymi korzeniami w domu będzie mógł bezpośrednio umieścić w podłożu, dając tym początek nowej roślinie.
Przygodę z zielarstwem przerwała mu trzask patyków i dudnienie kroków, które na klęczkach było słychać dość wyraźnie. Pomyślał, że spędził już wystarczająco wiele czasu na moczarach i jego mieszkańcy na pewno będą zadowoleni jeśli nie będzie dłużej zakłócał ich spokoju. Nie zwlekając pożegnał się w myślach z tym niesamowitym miejscem i przeteleportował się do centrum Doliny Godryka.
+zt