Na północ od granicy wioski rozrastają się niezmierzone bagna, rozlewające się pośród starych, omszałych drzew. Miejsce to nie jest owiane dobrą sławą – podobno wielu, którzy udali się na moczary, nie wróciło stamtąd już wcale, ale inne podania głoszą, że fauna i flora tych rejonów jest tak bogata, iż wielu czarodziejów po prostu nie potrafi oprzeć się pokusie, decydując się na tę szaleńczą wyprawę. Będziesz kolejnym śmiałkiem?
Uwaga! Wchodzisz tu na własną odpowiedzialność! Kostki, które tu wyrzucisz mogą ci dać bardzo duży potencjał magiczny, niesamowite przedmioty itp. Jednak możesz też zachorować na nieznaną chorobę, poważnie się poranić lub stracić dużo pieniędzy. Zanim rzucisz kostką, upewnij się, że znasz zasady wynikające z rzutu.
1 - Udaje ci się zebrać trzy dowlne rośliny ze spisu.
2 - Chyba nie sądziłeś, że bagna są przyjaznym miejscem? Jeśli tak, właśnie żałujesz swojej lekkomyślności. Napada cię grupa rozwścieczonych trolli rzecznych! Czyżbyś nierozważnie naruszył ich teren?
Spoiler:
Może i są głupie, ale zdecydowanie niezbyt przyjaźnie nastawione. Nie jesteś w stanie powalić całej grupy w pojedynkę. Jeśli posiadasz co najmniej 60 punktów z zaklęć lub ONMS w kuferku udaje ci się spowolnić trolle i uciec bez szwanku. W przeciwnym razie mocno obrywasz i lądujesz w Szpitalu Świętego Munga, w którym jesteś zobowiązany przeprowadzić trzy kolejne wątki lub jednopostówki. Dopiero po tym czasie dochodzisz do siebie i możesz wrócić do domu. W przypadku ignorancji postać zostanie ukarana w inny sposób.
3 - Nawet, jeśli wcześniej byłeś zupełnym laikiem, po wyprawie na mokradła i ujrzeniu na własne oczy tylu magicznych zwierząt oraz niespotykanych roślin, czujesz się ekspertem w tych dziedzinach.
Spoiler:
Zdobywasz 1 punkt z ONMS oraz 1 punktów z zielarstwa.
4 - Przez chwilę wydaje ci się, że masz omamy, ale w odległych czeluściach mokradeł natrafiasz na chatkę pustelnika. Postanawiasz zajrzeć do środka. Okazuje się, iż mieszka tam stary, nieco zbzikowany mag. Rzuć kością jeszcze raz.
Spoiler:
Parzysta – po dłuższej rozmowie dowiadujesz się, iż pustelnik jest animagiem. Udaje ci się namówić go na podzielenie się swoją wiedzą. Od tego czasu wracasz do chatki kilkakrotnie, jakimś cudem za każdym razem odnajdując drogę... a może to po prostu chatka sama pozwala ci się odnaleźć? Bez względu na to, czy jedynie sprzyja ci szczęście, czy masz wrodzony talent do znajdowania drogi w lesie, otrzymujesz 1 punkt z transmutacji do kuferka. Nieparzysta – twoja postać dostaje recepturę (oraz umiejętność warzenia) eliksiru tęczowego.
5 - Początkowo nie chcesz przyznać się przed samym sobą, ale... gubisz drogę. Nie wiesz, gdzie się znajdujesz, na dodatek w tym osobliwym miejscu magia zdaje się nie działać tak, jak powinna – nie jesteś w stanie wrócić do domu nawet, jeśli posiadasz umiejętność teleportacji. Błąkasz się po bagnach przez kolejne dwa dni.
Spoiler:
W wyniku tego incydentu, zachorowałeś na lebetius, który możesz wyleczyć jedynie przez trzykrotne zażycie eliksiru pieprzowego w trzech różnych wątkach, bądź poprzez dwudniową wizytę w szpitalu. W innym wypadku, będziesz obserwował nawroty choroby aż przez trzy miesiące!
6 - Potykasz się o wystający korzeń i wpadasz do bagna. Niestety, z rąk wypada ci różdżka, niknąc w odmętach bajora.
Spoiler:
Jeśli ktoś ci towarzyszy, może pomóc ci znaleźć różdżkę – musi jedynie rzucić jedną kostką i wylosować nieparzystą liczbę oczek (jeśli jest to więcej, niż jedna osoba, każda ma po jednej szansie!). Jeśli jesteś na moczarach sam - czeka cię zakup nowej. Lepiej zacznij trzymać kciuki za swój bezpieczny powrót do domu...
Autor
Wiadomość
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Uśmiechnęła się pod nosem na ten tekst. Nawet zabawny ten cały Maguire. Podobał jej się ten tok myślenia, ale nie był to najlepszy czas na żarciki i pogaduszki o niczym. Pobicie przez trolle nie brzmiało zbyt dumnie, ale te istoty miały ogrom siły i potrafiły zgnieść człowieka bez najmniejszego wysiłku. Co zapewne byłoby mniej bolesne niż tyle połamanych kości i krwotoki wewnętrzne. A na pewno przynajmniej bolałoby krócej. Gdy usłyszała jego następne słowa, dość mocno wymęczone z ust poturbowanego czarodzieja, automatycznie dotknęła swojej twarzy, w obawie o swój wygląd. Szybko jednak zorientowała się, że to przecież nie o to musiało mu chodzić. -Zostań ze mną. Ryan.... - Chwyciła mocno jego podbródek swoją wolną dłonią, by spróbować ocenić jego stan. Specjalnie użyła jego imienia licząc na to, że jego brzmienie nieco sprowadzi czarodzieja na ziemię. -Już Cię stąd zabieram. - Zapewniła go, składając ostatnie żebro i po raz kolejny rzucając na Maguirea Rennervate. -Idziemy. - Powiedziała, licząc na to, że jakkolwiek pomoże jej podnieść się na nogi. W międzyczasie jeszcze oczyściła resztki wymiocin z jego twarzy, bo jednak prezencja to ważna rzecz i nie wypadało pojawiać się w szpitalu w takim stanie. -Zacznę aportację na trzy. Chwyć się mnie mocno. - Powiedziała, chwytając różdżkę i zarzucając sobie jego ramię na barki. Morgano, jaki ten chłop był ciężki...
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Ryan Maguire
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180
C. szczególne : irlandzki akcent | niesforne loki | podobny do Tomasza ale wyższy i ładniejszy ofc
Nie był pewny, czy to faktycznie dźwięk jego własnego imienia, trochę może zniekształcony obcym akcentem, ale wciąż znajomy, czy kolejne zaklęcie otrzeźwiające - ale coś, a może kombinacja tych działań, dodała mu wystarczająco dużo mocy, by nie osunąć się całkowicie w nicość. A może po prostu Irweta miała ręce które leczą i kiedy złapała go za obrzyganą twarz, natchnęła do zachowania przytomności? Na komendę "idziemy" tylko coś wymamrotał na potwierdzenie, że słyszy, a potem włożył wszystkie swoje siły w podjęcie próby wstania, by nie zwalić się całym ciężarem ciała na kobietę. Może i nie należał do szczególnie wysokich czy barczystych, ale zdecydowanie nie był aż takiej postury, by móc się bezwładnie oprzeć na drobnej postaci Irvette. Przytrzymał się pobliskiej gałęzi, wsparł o ramię towarzyszki i jakimś cudem udało mu się podnieść do pionu, choć wszystkie wnętrzności paliły go z bólu; wiedział jednak, że musi to wytrzymać, nie było innej drogi ratunku. - Na trzy - wymamrotał ledwo słyszalnie, skupiając uciekająca wciąż uwagę na nadchodzącym odliczaniu i zgodnie z poleceniem trzymał się de Guise tak mocno, jak tylko mógł (czyli niezbyt). Cel, wola, namysł, nie mdlej. Trzasnęło i oboje zniknęli.
|ztx2
+
Antonio Díaz
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : Wielka rana na plecach, rana po poparzeniu na ramieniu
Co robił w takim miejscu? A co innego mógł robić, jak nie pracować. Díaz nie był miłośnikiem przyrody, wychował się przecież w mieście. Dlatego gdy tylko jego but zatonął po raz pierwszy w śmierdzącym błocie, głęboko westchnął. Naprawdę nie rozumiał, co podkusiło jego współpracownika, aby umówić się z nim akurat w takim miejscu. Przecież to nie tak, że zaraz zza krzaka wyskoczy jakiś auror. Co za paranoja. Niemniej zdobycie artefaktu nastąpiło gładko i sprawnie. Już wracał, gdy nagle w lesie zahuczała sowa. Nie żeby Tony się bał. Ale ostrożności nigdy nie za wiele. Obejrzał się więc w kierunku, z którego dobiegł go dźwięk i… nie zauważył, że przez sobą ma korzeń. Oczywiście musiał się o niego potknąć i upaść twarzą w bagnie. Gdy otrzepał się z błota, jego pierwszym odruchem było sięgnięcie do kieszeni po różdżkę, aby się zchłoczyścić. I tu, panie i panowie Díaz dostał małego zawału. Moja różdżka, gdzie jest do cholery moja różdżka! - Joder! – pozwolił sobie na tę śmiałość, zanim rzucił się na kolana i rozpaczliwie zaczął przeszukiwać po omacku błoto. Świetnie, co jeszcze pójdzie dziś nie tak?
Aurora to może nie miał spotkać, ale wkurwioną czarownicę parającą się zakazanymi sztukami już tak. Chociaż dzisiaj wcale nie miała tak parszywego humoru. Czuła się dość dobrze. Widać eliksiry od uzdrowicieli i regularne wizyty przynosiły efekty, a nieprzyjemne konsekwencje wypadu do Avalonu powoli stawały się bardziej znośne. Nic więc dziwnego, że podjęła próbę ponownego zerwania kilku okazów na moczarach w Dolinie Godryka. Przez kilka chwil błądziła bez skutku, gdy natrafiła na przepiękną paproć. Kucała już żeby ją zerwać, gdy poczuła nieprzyjemne mrowienie na plecach. Od razu zerwała się na nogi i dobyła różdżki, stając twarzą w twarz z jakimś mężczyzną, który przeklął i na klęczkach zaczął przeszukiwać błoto. A przynajmniej tak to wyglądało Nie znała go, ale raczej nie ufała nikomu, kto się tu pałętał samotnie. Do tego ostatnio znalazła tu prawie martwego człowieka, więc wolała mimo wszystko uważać. Nic dziwnego, że jej oczy od razu przybrały czarną barwę, a uwaga wyostrzyła do granic możliwości. -Wystraszył mnie pan. - Odpowiedziała szczerze i spokojnie, nie tracąc jednak skupienia. Nie wiedziała, z kim ma do czynienia i nie była pewna, czy chce się przekonać.
Díaz przez krótką chwilę przeszukiwał błoto, ale znaleźć tu różdżkę to jak szukać igły w stogu siana. Nie żeby miał do niej jakiś szczególny sentyment, w końcu był to magiczny patyk odziedziczony po kuzynie ale wciąż – było to jego narzędzie pracy i po prostu broń. Szybko jednak przestał, bo zorientował się, że nie jest wcale sam. Odwrócił się powoli, spodziewając się wszystkiego. To, co zupełnie go zdziwiło to obecność dosyć młodej kobiety. - Yyy… dzień dobry? – westchnął i wstał z kolan, próbując strzepać wszechobecne błoto z nogawek. - Przepraszam, nie chciałem pani wystraszyć. Po prostu coś zgubiłem – uśmiechnął się krzywo, może trochę przepraszająco i wsadził brudne ręce do kieszeni płaszcza. Carajo, będę musiał kupić nowy. Ach i nowa różdżka też nie zaszkodzi. Spojrzał z uwagą na nieznajomą, w cichości serca oceniając na ile może stanowić dla niego zagrożenie. W najgorszym wypadku aportuje się prosto do mieszkania. W najlepszym może uda mu się dowiedzieć kim jest i co tutaj tak właściwie robi. Sama. Na Merlina, czemu ona ma takie czarne oczy? Przez chwilę milczał, stojąc tak i udając, że wszystko jest w należytym porządku. A potem posłał jej pojednawczy uśmiech i rzucił śmiało. - Tony. Mówią na mnie Tony. Mam nadzieję, że się nie zgubiłaś? Bo jeśli tak to ci nie pomogę. Ja nie mam zielonego pojęcia jak trafić z powrotem do Doliny – przyznał z rozbrajającą wręcz szczerością, czyniąc ze swojej wady największą zaletę. Taki jestem nieporadny. I taki nieszkodliwy.
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Ona nie musiała na szczęście szukać swojej różdżki. Trzymała ją pewnym chwytem w dłoni, gotowa użyć swojej magii, gdyby tylko nieznajomy okazał się szkodliwy. Na ten moment na takiego nie wyglądał, wręcz przeciwnie, wydawał się zagubiony, co w pewien sposób dawało jej już przewagę. -Coś? - Zapytała, dobrodusznie nie oferując na ten moment swojej pomocy. Nie chciała być nierozsądna i zakładała, że może to być jakiś podstęp. Typowa de Guise. Nie odwracała wzroku, wciąż maksymalnie skupiona na sylwetce mężczyzny. Domyślała się, że też oceniał teraz sytuację. Wyglądał na takiego i Ruda miała dziwne przeczucie, że to zagubienie to tylko chwilowy stan. -Mówią Tony, a nazywasz się..? - Posłała mu uprzejmy uśmiech, nie do końca zadowolona z tego, że nie przedstawił się jak mu rodzina dała, tylko jak na niego mówią. Kolejna czerwona lampka zapaliła się w umyśle rudowłosej, która sama na ten moment nie wyjawiła swojej tożsamości. -Doskonale znam drogę, nie martw się. Jeśli trzeba, wyprowadzę Cię stąd. - Była chłodna i obojętna, jak to zwykle w takich sytuacjach, a jednocześnie sprawiała wrażenie nastawionej przyjaźnie, lub chociaż neutralnie. Musiała wyczuć, z kim ma do czynienia i na co może sobie pozwolić. Nie mogła popełnić błędu, nie wybaczyłaby sobie, gdyby własna głupota odbiła jej się czkawką.
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Mulan Huang
Wiek : 21
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 176cm
C. szczególne : niewielki tatuaż z przodu lewego barku, zmieniający kolor poruszający się tatuaż chińskiego smoka na niemal całe plecy, runa jera na lewym boku na wysokości żeber, ślad po zaklęciu Agere na prawym przedramieniu, często zmienia kolor włosów oraz korzysta z magicznych i barwiących soczewek
Oddalenie się z terenu niebiańskiej polany wydawało się być istotnie niezwykle rozsądnym wyjściem, ale Mulan jedynie ściągnęła brwi w konsternacji, gdy Shercliffe skomentował to, że jeśli wile dorwały się do grasujących w rezerwacie intruzów to zapewne przepadli. - Że niby co? Zaruchały ich na śmierć? To w ogóle możliwe? - rzuciła w jego kierunku zupełnie jakby nie zdawała sobie sprawy z tego o jak niebezpiecznych stworzeniach mówią. - Z drugiej strony tak dojść i odejść... Taka poetycka śmierć można by rzec. Chyba właśnie w tym momencie Frederick mógł stwierdzić, że jednak nie trafił na do końca normalną towarzyszkę pracy. Cóż, lepiej późno niż wcale. Mimo swojego sceptycyzmu podreptała jednak w ślad za mężczyzną, ufając, że ten wie w jaką stronę ich kieruje. Nie spodziewała się tylko tego, że znajdą się na moczarach w momencie, gdy rozpoczynali swoje leśne śledztwo. Mogła jedynie cieszyć się z tego, że tego dnia zdecydowała się na założenie wyższych butów. Na pierwszy rzut oka wydawało jej się, że wokół nie było właściwie nic wyjątkowego, ale w pewnym momencie do jej uszu doszedł głuchy dźwięk przypominający dudnienie, któremu towarzyszył dźwięk łamanych gałęzi. - Fred... Słyszałeś to? - zapytała choć zapewne mężczyzna dał radę nawet wyczuć drżenie ziemi pod stopami. Instynktownie sięgnęła do różdżki znajdującej się przy pasie i właśnie w tym momencie jej głowę zdecydował się przeszyć raz jeszcze niesamowity ból, przez który zrobiło jej się ciemno przed oczami. Nie. Tylko nie teraz. To był najgorszy moment na kolejną migrenę. Zwłaszcza, że pomiędzy tańczącymi mroczkami dostrzegła zbliżające się trolle. Nawet jeśli chciałaby się przed nimi jakoś bronić czy to zaklęciami czy próbami negocjacji to nie była w stanie. Nie w momencie, gdy z bólu żołądek zaczął jej się zaciskać jakby w zapowiedziach wymiotów, a sama zatoczyła się i straciła równowagę, upadając w moczary.
Frederick uniósł lekko brwi, jakby chciał jej zapytać, czy zamierzała się cały czas wyrażać w podobny sposób, a później westchnął i z całkowitym spokojem zauważył, że przecież nawet wśród zwierząt były przypadki, kiedy stworzenia padały od nadmiernej kopulacji i nie było to niczym szczególnym. Brzmiał przy tej okazji niesamowicie poważnie, co wyraźnie kontrastowało ze sposobem bycia Mulan, ale jednocześnie jego słowa zdawały się, a jakże, ociekać ironią. Trzeba było przyznać, że Shercliffe był akurat w tej dziedzinie prawdziwym mistrzem i nic nie wskazywało na to, żeby zamierzał pozwalać na to, żeby ktoś odebrał mu tutaj palmę pierwszeństwa. - Poza tym, zdaje się, że nie zwróciłaś uwagi na to, że część z nich była w swojej mniej wyjściowej formie, więc coś musiało rozgniewać harpie i nie sądzę, żeby były to spacerujące wozaki - dodał, jakby musiał tłumaczyć jej coś oczywistego, kierując się w głąb moczarów. Właściwie trudno było powiedzieć, czemu tutaj trafili, ale musieli jakoś stąd wybrnąć, co Fredericka nieco męczyło, ale skoro już zrobił błąd, wpadając w pułapkę wili, musiał jakoś z tego wybrnąć. Szkoda tylko, że ziemia postanowiła się trząść, zwiastując coś, czego zdecydowanie nie chcieli. - Schowaj się - rzucił w stronę Mulan, w jednej chwili przejmując swoją lisią formę, która co prawda nurzała się w moczarach, ale nie była tak kusząca, jak człowiek. Zaraz jednak zorientował się, że był to błąd, z którego nie mógł się już wycofać, bo z jakiegoś powodu jego towarzyszka najzwyczajniej w świecie zemdlała i tak się składało, że teraz nie miał jej jak pomóc. Mógł spróbować do niej doskoczyć, ale trolle były właściwie tuż przy nich, wszystko działo się tak szybko, że nie miał zbyt wielu czasu na jakąś reakcję i prawdę mówiąc, nie bardzo wiedział, czy miałaby ona być. Spróbował ruszyć w stronę Mulan, ale został od niej odcięty, samemu lądując w bagnie, co nie było ani wygodne, ani bezpieczne. Wspaniale.
______________________
I'm real and the pretender
I have my flaws I make mistakes But I'm myself
I'm not ashamed
Mulan Huang
Wiek : 21
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 176cm
C. szczególne : niewielki tatuaż z przodu lewego barku, zmieniający kolor poruszający się tatuaż chińskiego smoka na niemal całe plecy, runa jera na lewym boku na wysokości żeber, ślad po zaklęciu Agere na prawym przedramieniu, często zmienia kolor włosów oraz korzysta z magicznych i barwiących soczewek
Może i faktycznie nieco upraszczała i bagatelizowała sprawę, ale jakoś trudno było jej sobie wyobrazić podobną przyczynę śmierci chociaż jeśli się nad tym zastanowić to naprawdę słyszała o takich przypadkach w świecie zwierząt. Nie zakładała jednak, że coś takiego mogłoby się przydarzyć człowiekowi. Jak długo musiałoby to trwać? Postanowiła jednak nie dopytywać już o to Fredericka, bo wydawał się być i tak już wystarczająco zirytowany jej postawą. Na to jednak niczego już nie mogła poradzić i nie zamierzała przepraszać za swoje podejście do tematu. - Więc przypuszczasz, że nasi potencjalni kłusownicy wpadli na stadko wil? Równie dobrze ich stan mógł wynikać z jakiś zakłóceń magicznych jeśli faktycznie odprawiali tu jakiś rytuał czy coś podobnego - zasugerowała, bo nic nie świadczyło o tym, że czarodzieje, których poszukiwali weszli w bezpośredni kontakt z wilami. W zasadzie wszystko, co mieli to jakieś poszlaki i domysły. Naprawdę chciałaby się w tej chwili schować albo zrobić cokolwiek byle nie paść ofiarą trolli, ale ta cholerna migrena była w zasadzie niemalże paraliżująca. Naprawdę nienawidziła tego jak bezbronna stawała się pod jej wpływem bólu, który niemalże ją paraliżował. Rozsadzało jej czaszkę, każdy bodziec docierający do jej ciała był bolesny. Niczym rażenie piorunem, drażniącym nerwy. Wkrótce do tego doszły również bardziej fizyczne doznania w momencie, gdy jeden z trolli postanowił podnieść Gryfonkę i jej się przyjrzeć. Nie miała pojęcia, gdzie zniknął Frederick. Nawet nie była w stanie skupić się na tym pytaniu, które mogło jej się nasunąć. Zamiast tego mogła jedynie mieć nadzieję na to, że stworzenia nie potraktują ją niczym najprawdziwszej zabawki. Czuła jak zaciskają się na niej palce trolla. Miała wrażenie, że miażdży jej kości, a zawartość żołądka jeszcze bardziej zagroziła tym, że wydostanie się na zewnątrz którąkolwiek z dróg. Nie była w stanie zaczerpnąć tchu, gdy oddech opuścił jej gardło razem z bolesnym... westchnieniem? Nie miała w sobie tyle powietrza czy sił, by wydobyć z siebie wrzask lub coś głośniejszego od stłumionego jęku. Stwór wydawał się być tym znudzony i dlatego po chwili cisnął nią niczym szmacianą lalką w pobliskie drzewo, o które uderzyła grzbietem i głową. Dopiero wtedy naprawdę straciła przytomność, zostając odciętą od świata.
- Istnieje taka możliwość. Trudno mi jednak powiedzieć, biorąc pod uwagę, że nie zdołaliśmy do końca zbadać śladów, o jakich mi mówiłaś. Będziemy musieli koniecznie tam wrócić, żeby przekonać się, jak mogły wyglądać te sprawy. Ale skoro pojawiła się tam wila, to jestem prawie pewien, że było ich tam wcześniej więcej - wyjaśnił, zastanawiając się, czy jego towarzyszka wyniosła z domu jakiekolwiek maniery, czy te były jej zwyczajnie obce. Nie chciał jednak o tym teraz rozmawiać, tym bardziej że niewątpliwie zahaczyliby również o jej brata, a ten interesował go mniej więcej tyle, co zeszłoroczny śnieg. Choć, to też nie do końca była prawda, bo Frederick najchętniej zobaczyłby Longweia w jakiś opałach, wielce z tego powodu zadowolony. Nie traktował tego jednak jako czegoś okrutnego i nie uważał się za skończonego głupca, dziwaka, czy kogoś podobnego. Jego rozważania, również te dotyczące potencjalnych problemów w rezerwacie, na jakie się natknęli, zostały przerwane dość brutalnie. Troll był bowiem mistrzem nietaktu, problemów i wszystkiego, co z tym związane. Lis, który obserwował z ukrycia to, co się dzieje, niemalże zaszczekał z irytacją, jednak nie mógł wiele poradzić na to, co się działo. Nie znał się na uzdrawianiu, nie znał się również na walce tak dobrze, by pozbyć się w tej chwili wielkiego przeciwnika. I to było coś, co Fredericka niezwykle irytowało, co powodowało, że miał chęć sarknąć wściekle pod nosem, że miał chęć razić w samego siebie. Właściwie powinien wcześniej pomyśleć o tym, że nie był zbyt dobrze przygotowany do starć, ale znowu, to nie było ważne w tej chwili. Kiedy był pewien, że zostali sami, zbliżył się do Mulan, by przekonać się, w jakim była stanie. Prędko przyjął swą ludzką formę i upewniwszy się, że dziewczyna oddychała, uznał, że to najwyższa pora, żeby zabrać ją do szpitala. Problem polegał jednak na tym, że musiał jakoś wydostać się z tych moczar i to zajęło mu nieco czasu, a jak później się okazało, zajęło mu to zdecydowanie zbyt wiele czasu po tym, jak zdołał już jakoś ocucić Mulan i wydostać się w stronę Munga. Z chorobą, a jakże, bo czemu by nie.
z.t x2
______________________
I'm real and the pretender
I have my flaws I make mistakes But I'm myself
I'm not ashamed
Antonio Díaz
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : Wielka rana na plecach, rana po poparzeniu na ramieniu
Widział różdżkę wycelowaną w swoją stronę, ale przeczuwał, że nieznajoma nie zaatakuje go bez powodu. W każdym razie był na skazanej pozycji, a jej postawa sugerowała, że jeśli u Diaza kiedykolwiek powinna nadejść chwila szczerości, powinna ona nadejść teraz. - Tylko się niech się pani nie śmieje, proszę. Zgubiłem… różdżkę – odpowiedział, nieporadnie wcierając grudki błota we włosy. Gdy zorientował się, co zrobił, rzucił pod nosem ciche przekleństwo i otrzepał dłoń. Zrzucił z niej błoto, w dalszym ciągu obserwując piękną kobietę. Zabójczo piękną, co wywnioskował z jej gotowości do ataku. - Spokojnie, nie zamierzam zrobić pani krzywdy – dodał, wyjmując z połaci płaszcza paczkę papierosów. Jako, że trzymał je tuż przy sercu nie zawilgotniały aż tak bardzo. Spróbował swojego szczęścia, odpalając szluga benzynową zapalniczką. Wciągnął nikotynowy dym, mierząc ją zaciekawionym spojrzeniem. W sumie zastanawiał się, co takiego budziło w niej taką nieufność. - Antonio Díaz, jeśli to coś zmieni – dopowiedział, w gruncie rzeczy ciekawy z jakiego powodu ona swoją tożsamość ukrywała. Czyżby miała coś na sumieniu? Starał się wyluzować, ale w razie czego w każdej chwili był gotowy do aportacji. - Dziękuję, może się przydać. Zaparkowałem gdzieś w Dolinie Godryka i byłoby miło, gdybym nie musiał wracać się jutro po furę. – Choć nastawienie miała bojowe, nie wyglądała na negatywnie do niego nastawioną. Bił od niej jakiś dziwny chłód, którego nie był w stanie właściwie określić. Choć grzeszyła urodą, Tony nie tracił czujności. W końcu mogła chcieć go okraść, zrobić mu krzywdę albo po prostu zabawić się jego kosztem. - Jeśli to nie za dużo, prosiłbym panią o opuszczenie różdżki. Wie pani o mnie więcej niż ja o pani, wliczając w to fakt, że jestem totalnie bezbronny. Jeśli czegoś pani spróbuje po prostu się stąd aportuję. A tymczasem pozwolę sobie na tę śmiałość i zapytam – pomoże mi pani szukać? Proszę. – Nieczęsto prosił i widać to było jak na dłoni, ów słowo przyszło mu z wyraźnym trudem. Zaciągnął się hogsem, próbując przyjąć wyluzowaną postawę, ale jego oczy zdradzały, że naprawdę potrzebuje pomocy.
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Ocenę sytuacji miał dobrą. Nie zamierzała atakować go bez powodu, ale nie urodziła się wczoraj, by pozwolić sobie na naiwność. Świat był pełen ludzi, na których musiała uważać i ten czarodziej wydawał jej się jednym z nich. Zdecydowanie nie biła od niego żadna niewinność. -Różdżkę? - Powtórzyła, nie do końca wiedząc w tej chwili, czy to żart, ale zaraz zrozumiała, że mężczyzna mówi poważnie. Chwilowo opuściła własną broń, nie tracąc jednak czujności. Dobrze wiedziała, że magiczny patyczek to nie jedyne, czym można człowieka zaatakować. Szybko jednak znów uniosła dłoń z różdżką, gdy widziała jak sięga po coś do płaszcza. Papierosy... No tak, ludzie mieli różne słabości, ale nie potrafiła zrozumieć, czemu w tej chwili ktoś bezbronny, stojący w takiej pozycji, postanowił zapalić, zamiast próbować naprawić swoją sytuację. -Nie o siebie się martwię. - Dodała z upiornym uśmiechem, by zaraz potem wrócić do nieco bardziej neutralnej mimiki. -Antonio Díaz. - Próbowała przypomnieć sobie, czy kiedyś mogła o nim usłyszeć, ale nic nie przychodziło jej do głowy. Na jego szczęście. Wciąż jednak nie podawała mu swojego imienia. Tak na wszelki wypadek. -Odprowadzę Cię, ale najpierw pewnie wolisz poszukać zguby. - Przystała na pomoc, jednocześnie odnosząc się do jego kolejnych słów i bez słowa opuszczając różdżkę. Powoli zaczęła rozglądać się za różdżką Diaza. Niestety nigdzie jej nie widziała. Musiała utopić się w mokradłach i przepaść, choć na ten moment czarownica nie wypowiadała tych przypuszczeń na głos. Było coś w jego prośbie, co dawało jej chorą satysfakcję. Czuła się na wygranej pozycji, a to zawsze nakręcało ją do działania. W głowie wyobrażała sobie najróżniejsze scenariusze, z których mogłaby tu skorzystać, ale powstrzymywała swoje sadystyczne zapędy, czekając na rozwój wypadków. -Przykro mi, ale nigdzie nie widzę różdżki. Jedynie zwyczajne gałęzie. Chyba będziesz musiał kupić nową. - Powiedziała w końcu na głos to, co pewnie obydwoje już myśleli.
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Antonio Díaz
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : Wielka rana na plecach, rana po poparzeniu na ramieniu
Gdy spostrzegł, że opuściła dłoń, odetchnął z ulgą. Dobrze jednak wiedział, że wcale nie straciła czujności – widział to w jej spojrzeniu. Prawda była taka, że gdyby doszło do fizycznego starcia, byłoby to dla niej nie lada wyzwanie. Ale Díaz nie miał w zwyczaju bić kobiet. To znaczy miał, ale tylko Beę i tylko w odwecie, bo i ona podnosiła na niego rękę. A zresztą, to już przecież prehistoria. Uniósł brwi, gdy usłyszał jej uwagę. Co, jest jednak aż taka groźna. Uśmiech zawitał na jego twarzy, bo pomimo nieciekawej pozycji w jakiej się znalazł, spodobała mu się postawa nieznajomej. Była pewna siebie, gotowa do obrony, ale z drugiej strony traktowała go dosyć neutralnie. W sumie skąd mogła się spodziewać tego, że stoi przed nią przestępca? W jej uśmiechu i dłoni, która z powodu jego nieprzemyślanego gestu znowu była uniesiona w gotowości było coś… zachęcającego. Ale nie w głowie miał teraz amory. Trzeba było najpierw wydostać się z tego bagna i to dosłownie. Obserwował jej starania, gdy próbowała sobie przypomnieć jego nazwisko. No cóż, chyba nie był w połowie tak popularny jak mu się zdawało, bo najwyraźniej nie zadzwoniło w żadnym kościele. I po raz kolejny uderzyło go to, że nie podała mu swojego imienia. - Wolę – odpowiedział, paląc w spokoju papierosa. Rozejrzał się po bajorze i niespiesznie zgasił peta o bajoro, w którym niedawno zanurzał ręce po łokcie. Schował śmieć do kieszeni płaszcza, który i tak wyląduje dzisiaj w koszu i wzruszył ramionami. - Ale wydaje mi się, że to próżny trud. Szukałem, zanim pani się tu pojawiła. Teraz nie w smak mi się błaźnić przed nieznajomą. Uśmiechnął się, widząc, jak się rozgląda. No tak, jaśnie pani nie zamierza sobie brudzić rąk. Nie dziwił się jej. Czystą ręką poprawił włosy i rzucił w jej stronę z szarmanckim uśmiechem. - Coś pani nie wierzę. Ale trudno, kupię nową. Jak mus to mus – ponownie wzruszył ramionami i powoli się do niej zbliżył. Niezbyt, ale wciąż. Skrócił dystans, bo szczerze mówiąc było mu spieszono do ciepłego samochodu. – Dziękuję za propozycję pomocy. Pani przodem i obiecuję. Nie będę próbował niczego głupiego. – Rozłożył ręce w geście kapitulacji, a potem pokazał gestem, by pomogła mu się odnaleźć.
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Nie bała się przemocy. Potrafiła oddać z taką samą siłą, choć oczywiście mężczyzna był od niej fizycznie o wiele mocniejszy, więc tutaj miałaby o wiele mniejsze szanse niż w pojedynku magicznym. Gdyby jednak poczuła zagrożenie, nie wycofałaby się nawet, gdyby miała być to walka do ostatniego tchu. Zbyt wiele bólu w życiu doznała, by się go bać. Wręcz uważała go za coś, czego nie dało się w życiu pominąć. Coś, co kształtowało charakter i doprowadzało do celu, jakkolwiek toksyczne nie byłoby to myślenie, wpojone jej przez własnego ojca. Możliwe, że ich ścieżki po prostu nie miały okazji się przeciąć. We Francji i okolicach grasowało wiele niebezpiecznych ludzi, a Díaz był tylko kolejnym z nich. Na jego szczęście jednym z tych, którzy nigdy nie podpali rodzinie Rudowłosej, choć pewnie skorzystaliby oboje na tym, gdyby kiedyś razem podjęli przyjemną współpracę. Los postanowił jednak by ich losy splotły się dopiero tutaj, na tym wyjątkowo nieprzyjemnym bagnie, co w pewien sposób było nawet zabawne. -Nie ma niczego błazeńskiego w chęci odzyskania swojej własności. Wszystko zależy od podejścia. - Oczywiście, że musiała wygłosić mu swoiste kazanie. Sama pewnie nie wyszłaby z tych moczar bez swojej różdżki, ale skoro on tak preferował, nie miała żadnej intencji, by nakłaniać go do zmiany zdania. Szczególnie, że miała towarzyszyć mu aż do wioski. -Zdziwiłabym się, gdyby ktoś taki jak Ty, od razu uwierzył. Ostrożność do zaleta. - Za to jedno w pewien sposób nawet go szanowała. Sama uważała naiwne osoby za głupców i raczej nie było niczego, co miałoby jej zdanie zmienić. -Głupota to bardzo szerokie pojęcie. Aż ciekawi zapytać, który typ masz na myśli. - Podpuściła go nieco, ruszając przodem, by zaraz jednak wyrównać swój krok z jego. Sama również nie miała zamiaru uwierzyć obcemu mężczyźnie, którego znalazła pośrodku bajora. Na zaufanie trzeba było sobie zapracować, a przy de Guise, zapracować bardzo ciężko. -Jeśli mogę spytać, co robiłeś na bagnach, że aż zgubiłeś różdżkę? - Podjęła pogawędkę, by nieco poznać człowieka, który z nią szedł i też skrócić im czas, bo droga do Doliny nie była wcale aż taka krótka.
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Antonio Díaz
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : Wielka rana na plecach, rana po poparzeniu na ramieniu
Nic o niej nie wiedział, jednak w jej hardym spojrzeniu było coś, co podpowiadało mu, żeby nie testować jej cierpliwości. Nie sposób powiedzieć, czy zdołał wzbudzić jej sympatię, ale założył na wstępie, że nie. On sam na jej miejscu byłby bardzo zachowawczy, w końcu nie było to bezpieczne miejsce, toteż powód, dla którego się tu znalazł wcale nie musiał być taki oczywisty. - Próbowałem, ale to jak szukanie igły w stogu siana. Zresztą nieważne, ta różdżka to była tylko pamiątka po moim głupim kuzynie. Może gdy kupię nową, lepiej się z nią dostroję. Jak pani widzi, optymizm wręcz ze mnie kipi – posłał w jej stronę drwiący uśmiech, tuptając po kostki w błocie. Nazywając rzeczy po imieniu jego sytuacja była beznadziejna, ale na szczęście pieniędzy mu ostatnio nie brakowało. Co więcej, słyszał o zakładzie Fairwynów, którzy szczycili się potęgą swojego asortymentu. Wiedział również, komponenty na swoje różdżki pozyskują kosztem cierpień zwierząt. I choć osobiście nic do nich nie miał, nie pierwszy raz zamierzał iść po trupach do celu. - Zaleta albo konieczność. Zależy z kim ma się do czynienia – odpowiedział, posyłając w jej stronę wieloznaczne spojrzenie. W jego mózgu kiełkowało poczucie graniczące z pewnością, że los skrzyżował jego drogi z niezłym ziółkiem. Kto wie, co zrobiłaby, gdyby się na nią znienacka rzucił. Nikt niewinny nie podnosi ręki na drugą istotę tak lekko, nawet jeśli się zwyczajnie boi. Wzruszył ramionami w odpowiedzi na jej drugą uwagę. Odpowiedź sama cisnęła się na usta. - Spotkanie z nieznajomym pośrodku niczego to nie okoliczności, które spodobałby się jakiekolwiek kobiecie. Choć bardzo szanuję słowo „nie”, nie każdy jest mną. Cechuje się pani niezwykłą urodą, nie muszę chyba uściślać jakie myśli mogłyby chodzić po głowie co poniektórym śmieciom. – Trzymał bezpieczny dystans, tak w razie gdyby miał za tę uwagę dostać po łbie. Ale taka była prawda, świat nie był przyjaznym miejscem dla płci pięknej. - Wiem jednak jedno. Zdradzać powody mojej obecności tutaj nieznajomej i to jeszcze takiej, która tak uparcie broni poznania swojego imienia… to dopiero byłoby z mojej strony głupie. Potknąłem się o korzeń, ot co. Reszta to już moja sprawa – uśmiechnął się do niej z sympatią, jakby mówił najbardziej oczywistą rzecz pod słońcem. Ona próbowała wyprowadzić go na manowce, toteż nie zamierzał się jej zwierzać. Jeszcze. Wiele zależy od kierunku, w jakim poprowadzi tę rozmowę. - Równie dobrze mógłbym zapytać, dlaczego pani szuka tutaj szczęścia. Czy rosną tu jakieś rzadkie ziółka, które trzeba zebrać? Spotyka się tu pani z typami spod ciemnej gwiazdy? A może po prostu urok tego miejsca zasługiwał na sentymentalną wycieczkę? Każda z tych odpowiedzi to potencjalne kłamstwo. – Tony dobierał słowa z taką samą ostrożnością, z jaką stawiał kroki. Być może z jakiegoś nienazwanego jeszcze powodu nie chciał się przy niej wywrócić, potykając się o kolejny wystający korzeń.
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Zdziwiło ją jego podejście do różdżki i fakt, że z tego co zrozumiała, nie była w pełni jego własnością. Nie wyobrażała sobie posługiwania się czymś tak intymnym, co należało wcześniej do innej osoby. Nie, ona czuła wyjątkową więź ze swoją różdżką i jej poprzedniczkami. Wiedziała, że były idealnie dobrane wprost pod nią i możliwe że przez to, nie skomentowała nawet tak lekkiego podejścia do tak ważnego atrybutu czarodzieja. W końcu to jego decyzja i jego galeony. Nie wspominając nawet o jego bezpieczeństwie. -Jeśli coś do kogoś należy, nie powinno tak lekko zmieniać właściciela. - Owszem, znała pojęcie konieczności odzyskania tego, co jej, ale zazwyczaj nie chodziło o rzeczy materialne. Te nie miały dla niej zazwyczaj aż takiego znaczenia, a jeśli było inaczej, dobrze ich strzegła. Nie, ona dużo częściej walczyła o coś zupełnie mniej namacalnego. Swoje prawa i racje, a także pewne przywileje, które w domach takich jak jej, nie zawsze były darowane za darmo. -Mężczyźni i ich słabości do pięknej buzi. - W jej głosie czuć było nutkę rozbawienia oraz zdegustowania. Nie kłóciła się w kwestii swojej urody. Znała swoje atuty i dobrze wiedziała jak je wykorzystywać, w czym idealnie pomagała jej ta wada u płci przeciwnej. Mało kiedy zdarzało się, że nie potrafiła oczarować któregoś klienta tylko i wyłącznie swoimi wdziękami. Kolejna lekcja, której nauczył ją ojciec i choć była moralnie wątpliwa, dla Irv stanowiła już coś oczywistego, z czym nawet nie było sensu walczyć. Choć nigdy nie zniżyła się do załatwiania biznesów poprzez łóżko. Nie, ona działała subtelniej, a jeśli to nie dawało rady, wtedy dopiero wyciągała swoją prawdziwą, tajemną broń. -Doceniam szczerość. Jakoś nie przyszło mi do głowy, że mogę znajdować się w takim niebezpieczeństwie. - Zaakcentowała przedostatnie słowo. Naprawdę rzadko myślała o tym, że ktoś może w ten sposób próbować ją napaść, choć przeżyła kilka podobnych sytuacji w swoim życiu. Wciąż jednak czuła się pewnie w kwestii samoobrony i raczej nie zaprzątała sobie dłużej głowy jakimiś napaleńcami. -Szanuję Twoją ostrożność. Nie potrzebuję znać wszelkich szczegółów, jeśli będą mi one potrzebne, prędzej czy później dowiem się prawdy, ale jeśli jest to dla Ciebie taki problem... - Zatrzymała się, stając twarzą w twarz z Diazem. -Irvette de Guise. Miło mi. - Wyciągnęła ku niemu dłoń, przekładając uprzednio różdżkę do drugiej ręki. Skoro do tej pory nie poznał jej po rysach i charakterystycznie płomiennych włosach, jej obawa przed konkretną sytuacją nieco zmalała. Poza tym, zawsze dobrze było wiedzieć, z kim szło się ramię w ramię przez bagna bez względu na to, czy mieli skończyć jako wrogowie, czy jako przyjaciele. -Każda z nich to także potencjalna prawda. - Zauważyła logicznie, bo miał tyle samo racji, co się mylił. -Lubię towarzystwo natury. Nawet tak wątpliwie uroczej, ot cała historia. - Wzruszyła ramionami, wyznając mu szczery powód swojej wizyty w tym miejscu.
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Antonio Díaz
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : Wielka rana na plecach, rana po poparzeniu na ramieniu
Diazowi chciało się śmiać, gdy usłyszał jej uwagę. Gdyby tylko wiedziała, czym parał się na co dzień. Przedmioty zmieniające właściciela lekką ręką były jego specjalnością. A co do różdżki, był zupełnie pozbawiony sentymentów. Szczególnie, że w kluczowym momencie go zawiodła (a może był to zbyt słaby refleks?). Bywała kapryśna i wcale w niej tego nie lubił. Być może po prostu przyszedł czas na zmiany. Zamiast nieostrożnego wybuchu emocji, po prostu przez jego twarz przemknął uśmiech, a lepkie rączki wsadził do kieszeni płaszcza. Ale zanim to zrobił, dotknął w zamyśleniu swojej piersi. Z ulgą przyjął fakt, że paczuszka wciąż była na swoim miejscu. Rozbawienie przyjął za dobry znak, a jej uwaga stanowiła o kilku faktach. Była świadoma swojej urody i pewna siebie. Przynajmniej w jego ocenie. Aż strach pomyśleć, co czym mogła owocować taka mieszanka w nieco innych okolicznościach. Ale uwalony po łokcie w błocie dobrze wiedział, że nie ma szans na roztoczenie przed nią swojego uroku. A zresztą, po tym co zobaczył nie był wcale pewien, że zwyczajna zagrywka byłaby dobrym pomysłem. - Niektórzy mają słabość do pięknej buzi. Inni do ciętego języka – rzucił sugestywnie, w żaden sposób nie rozwijając owej myśli. - W innych okolicznościach miałbym czelność twierdzić, że przy mnie włos pani z głowy nie spadnie. Ale w tej sytuacji to nie ja jestem tym silniejszym. Czy te pochwały do czegoś prowadziły? Ależ skąd, to było zwyczajne stwierdzenie faktów. Obiektywna ocena zastanej sytuacji. Tony nie lubił przyznawać się do słabości, ale nie uważał jej za powiedzenie kilku słów prawdy. Nieznajoma podobała mu się coraz to bardziej – po pierwsze nie zdzieliła go na wstępie zaklęciem (a mogła), po wtóre zaoferowała pomoc w dotarciu do cywilizacji i wreszcie ostatnie. W jej tonie pobrzmiewało coś, co wskazywało na to, że podobnie jak Díaz lubi igrać z ogniem. Niebezpieczeństwo było jego chlebem powszednim. Ciekawie co takiego założyła w swojej głowie, skoro nie scenariusz podsunięty przez Katalończyka. - Bardzo mi miło, Irvette. – Zatrzymała się tak gwałtownie, że nieomal na nią wpadł. Nie tracił jednak rezonu, nie skomentował w żaden sposób swojej niezdarności. Zamiast tego podał jej rękę i ją uścisnął. Choć w innych okolicznościach, chętnie pozostawiłby na jej przegubie ciepło swoich ust. Otrząsając się z podobnych myśli, szybko wrócił do przerwanej rozmowy. - Trudno się nie zgodzić. Sęk w tym, że póki co niejako jesteś zmuszona wierzyć mi na słowo. Ale skoro jesteś ze mną uczciwa, odwdzięczę się tym samym. Prawda jest taka, że odbierałem tu przesyłkę. Mój kolega z jakiegoś powodu bardzo nie lubi szumu miast. – Posłał w jej stronę kolejny uśmiech ze swego repertuaru, tym razem śmiały i bezczelny. Był pewien, że reszty domyśli się sama. - Piękna historia. Nie powiem, ciekawe miejsca wybierasz sobie na samotne eskapady. Tym bardziej rozumiem twoją ostrożność – szedł przez chwilę w milczeniu, uważnie obserwując jej reakcję.
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Gdyby miała świadomość, czym się zajmuje, zapewne niewiele by to zmieniło. Większość osób od początku traktowała jak potencjalnych przestępców, nie pozwalając sobie na nieuwagę i naiwność. Wolała kogoś bezpodstawnie oskarżyć niż dać się oszukać, choć oczywiście z rzucanie klątw pozostawała ostrożna. Z Irv nie było łatwo pod żadnym względem. Díaz miał rację, była pewna siebie i swoich atutów i nigdy się tego nie wstydziła. Jeśli jednak chodziło o jakiekolwiek bliższe kontakty, w jej przypadku była to ciężka harówka. Wiedziała czego szuka i nie zgadzała się na obniżenie swoich standardów pod żadnym pozorem. Oddawanie się namiętnościom chwili uważała za skrajną głupotę i łatwy sposób manipulacji, co było tylko kolejnym argumentem, który pojawiał się w głowie, gdy myślała o męskich słabościach. Tak, zdecydowanie bardziej szanowała biznesy z kobietami, bo wtedy to umiejętności i wiedza się liczyły, a nie sztuka uwodzenia. -A jeszcze inni do dobrego wina lub pełnego skarbca. - Rzuciła od niechcenia. Owszem, zrozumiała aluzję, ale czy zamierzała grać w jego grę? Na ten moment miała ważniejsze rzeczy na głowie, jak choćby zastanawianie się, co Díaz chce podobnymi słowami osiągnąć. -Ta pewność siebie jest niebezpieczna. - Odpowiedziała mu tylko, w środeczku śmiejąc się z tego, że uważał się za zagrożenie. Nawet jeśli był niesamowicie zdolny w kwestii pracy z różdżką, to wolała przekonać się o tym w pojedynku. Słowa przechwały uważała za coś, co stosują Ci, którym brakuje umiejętności, by podnieść swoją samoocenę. Uścisnęła jego dłoń, oczywiście oceniając w myślach charakter czarodzieja po tym, jak mocny ten gest był. Wiedziała, że tak małe rzeczy potrafią wiele jej powiedzieć o drugim człowieku i zazwyczaj się nie zawodziła. Sama często sugerowała mężczyznom pocałunek wierzchu dłoni, ale dziś zdecydowała się na bardziej zdystansowane przedstawienie własnej osoby. Co jak co, ale nadal czuła, że Diazowi nie powinna do końca ufać. -I tu się mylisz. - Odpowiedziała, ponownie uśmiechając się w duchu. -Nie jestem zmuszona do wierzenia Tobie, ani do nie wierzenia. Jedyne co muszę, to wysłuchać Twoich słów, ale już ich ocena pozostaje jedynie w moim geście. - Wytknęła, nie widząc absolutnie powodu, dla którego musiałaby cokolwiek. -Pewnie dlatego, że kręci się tam zbyt wielu aurorów. - W końcu zrozumiała, z kim ma do czynienia. Czyli jednak, Díaz był jednym z tych szemranych typów. Absolutnie nie zmieniło to jej postawy, nadal szła przed siebie wyprostowana i z głową zadartą do góry, oświecając im drogę różdżką, bo powoli zaczynało już zmierzchać. Nie spodobał się jej jednak ten jego bezczelny uśmiech. Pomyślała, że powinien być o wiele bardziej ostrożny. Nawet jej nie znał, przecież mogła być aurorem. Mężczyźni... Pomyślała znowu, w milczeniu kręcąc delikatnie głową, jakby w jakiś sposób musiała fizycznie wyrazić swoje rozczarowanie. -Im ciekawsze miejsce, tym więcej możliwości. I spokoju. Jak wspomniałam lubię towarzystwo natury, niekoniecznie ludzi. - Nie miała zamiaru absolutnie dalej się tłumaczyć ze swojej obecności na moczarach. Obydwoje mieli brudne sumienia i teraz już było to jasne, choć ich spotkanie w tym miejscu, przebiegło nienaturalnie spokojnie i kulturalnie.
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Antonio Díaz
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : Wielka rana na plecach, rana po poparzeniu na ramieniu
Gdy usłyszał jej słowa, przez jego twarz przemknął dziwny grymas. A co jeśli on miał słabość do wszystkich powyższych tych rzeczy i wielu innych? Nic o niej nie wiedział, nie mógł więc przeczuwać, jaki ma stosunek do ludzkich namiętności. Choć w kryzysowych sytuacjach, szczególne tych związanych ze swoim fachem, był zdolny do kalkulacji i chłodnego myślenia, nader często kierował się w życiu emocjami. Być może duży udział w tym miała jego gorąca, hiszpańska krew. Wychowanie w innej kulturze albo po prostu to, co spotkało go na samym początku swojego nędznego życia. Manipulacja, uwodzenie i balansowanie na granicy głupoty to wszak jego chleb powszedni. Trochę zasmuciło go, że nie zamierzała pogrywać z nim w gierki, ale nie mógł jej winić. Może po prostu nie była taka namiętna, jak na początku założył. Albo zwyczajnie nie gustuje w mężczyznach śmierdzących jak obsrane bagno. Mimowolnie wzruszył ramionami, a potem przez chwilę zastanawiał się nad odpowiedzią. Nieomal go obraziła, ale nie była to pierwsza obelga rzucona mu w twarz. - Bez pewności siebie nic bym w życiu nie osiągnął – odpowiedział, spoglądając w dal, przed siebie. Nie żeby tych sukcesów miał na swoim koncie przeraźliwie wiele, ale żył. To się dla niego liczyło – to, że oddychał i co więcej nie dał się jeszcze złapać. Jednocześnie do głowy przyszło mu jedno szczególne wspomnienie, w którym pewność siebie zawiodła kogoś, za kogo niegdyś oddałby życie. Smutek błysnął w jego oczach, ale nie podążył za tą myślą. Od czasów Venetii nie czuł się już tak potwornie winny. To nie tak, że nie miał serca. Po prostu przeszedł do ostatniego z etapów żałoby – akceptacji. Ja się mylę? Niemożliwe. Po wymienieniu uprzejmości, uścisku dłoni, który chciał (ale potrafił) postrzegać jako zalążek niepisanej umowy, że nie mają wobec siebie złych zamiarów, ruszyli w dalszą drogę, a Katalończyk cmoknął z dezaprobatą w odpowiedzi na jej słowa. Niechętnie, ale szczerze przyznał jej… - Racja - bacznie obserwował jej twarz, jakby w nadziei, że zaszczyci go uśmiechem. No cóż może się starał, ale jak to zostało już powiedziane logiczne myślenie nie należało do jego najmocniejszych stron. I tu zakrólowały założenia, uprzedzenia i stereotypy. Okazało się, że de Guise nie wpisuje się konwencjonalne ramy. Zanim odpowiedział na jej zarzut, wysłuchał cierpliwie co jeszcze chodzi jej po głowie. Stąpał, jak się zdawało po kruchym lodzie – mógł zyskać w życiu kolejnego wroga lub (o wiele mniej prawdopodobne) jednego z nielicznych sojuszników. Choć była przepiękna, przynajmniej na razie nie postrzegał jej jako obiekt romantycznych zainteresowań. Bił od niej trudno wytłumaczalny chłód, który póki co podpowiadał, by zachowywać się zapobiegawczo. - Być może. A może to prostsze, spaliny duszą jego astmatyczne płuca. Jaskrawe latarnie przyprawiają go o migreny. Lub tak jak ty lubi towarzystwo natury. – Zauważył rezolutnie, kątem oka obserwując jej twarz. Dla jednych to co powiedział było być może jednak bezczelne, lecz w ocenie Tony’ego było to dopiero zanurzenie palca w wodzie. Szczerze mówiąc, scenariusz zakładający jej nieczyste sumienie był dla niego bardziej niż pewny. Nie sądził, że zdoła wymanewrować ją na tyle, by zdradziła mu tę informację. Ale jedno chciał powiedzieć dosadnie – i ty i ja mamy sumienie nieczyste jak to błoto. Taka była ocena jej słów po przymusie ich wysłuchania.
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Wiele czynników wpływało na podejście człowieka do świata. Irv wiedziała, że w jej życiu sentymenty nie mają prawa grać ważnej roli. Jeśli chciała być na szczycie, musiała patrzeć na świat w ostrożny sposób. W życiu nie pozwoliłaby sobie, by potknięcie o jakiś nic niewarty kamyszek przekreślił całą jej przyszłość. A za taki kamyszek chwilowo uważała Diaza i jego sentymenty. -Nie wątpię. - Odpowiedziała beznamiętnie, nie tłumacząc, czy miała go za takiego idiotę, że to jedyne, co posiadał, czy może faktycznie doceniała wartość tej ludzkiej cechy. Wiedziała natomiast, że pozory grają ogromną rolę w relacjach międzyludzkich i wystarczy czasem być bardzo dobrym aktorem i tę pewność siebie sztucznie wytworzyć, by już przekonać innych, że jest się taką właśnie osobą. Znalezienie idealnego balansu było jednak bardzo trudną sztuką i nawet ona nie opanowała jej do perfekcji, czasem przesadnie wierząc we własne możliwości, czy też dając się ponieść emocjom, które o dziwo naprawdę posiadała. Zdziwiła się nieco, gdy przyznał jej rację, choć oczywiście urosła jeszcze bardziej w piórka na ten gest. Sprawiał wrażenie jednocześnie sprytnego i inteligentnego, ale też lekkomyślnego i porywczego. Nie wiedziała, czy ma rację, czy może pochopnie go ocenia, ale właśnie takie myśli krążyły po jej głowie, gdy powoli zbliżali się na skraj rezerwatu. -Nie sądzę. - Odpowiedziała rzeczowo, gdy temat zszedł na jego rzeczonego kolegę i powody, dla których mogliby spotkać się tutaj. Owszem, nie miała za grosz czystej i niewinnej duszy, ale Díaz również i chyba żadne z nich nie byłoby w stanie wmówić temu drugiemu, że jest inaczej. -Ale o nieobecnych nie wypada dyskutować, prawda? - Dodała już o wiele lżej, a nieznaczny uśmiech wykwitł na jej wargach, choć ciężko było zinterpretować, co oznaczał. Przez chwilę kroczyła w milczeniu, uważnie obserwując otoczenie. Słońce już całkiem zdążyło zniknąć za horyzontem, a mieli jeszcze kilka minut marszu, nim dotrą do oświetlonej granicy moczar z miastem. Na całe szczęście ubrała wygodne buty. -To mówiłeś, że gdzie dokładnie pozostawiłeś swój pojazd? - Zapytała, by lepiej określić, którą ścieżkę powinni zaraz obrać. Słyszała, że po tych terenach grasują trolle i zdecydowanie nie chciała się na nie natknąć po ciemnu. Może i były to głupie stworzenia, ale niezaprzeczalnie posiadały nad nią przewagę w kwestii budowy ciała.
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Antonio Díaz
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : Wielka rana na plecach, rana po poparzeniu na ramieniu
To śmieszne, że przez jej myśl przemknęło skojarzenie związane z teatrem. Wszak nie tak dawno temu sam wyznał Nicholasowi, że za dziecka jego marzeniem było zostanie aktorem. W pewnym sensie się spełniło. W końcu codziennie zakładał na siebie maski, kreując się nierzadko na kogoś, kim wcale nie był. Romantyk, altruista, obrońca. Jakimś cudem otumaniał ludzi swoim czarem, choć zdarzały się oczywiście przypadki, gdy byli na to niewzruszeni. Oślepieni aksamitną opaską kłamstw, polegali na innych zmysłach. W taki sposób zachowywała się właśnie Irvette. Nie było łatwo odgadnąć mu, co mogła o nim w tej chwili myśleć. Polegał na zmysłach, dostrzegł zdziwienie, być może nie umknął mu również błysk satysfakcji w jej oku. Sprawiała wrażenie osoby, która w przeciwieństwie do niego doskonale maskuje swoje emocje i potrafi trzymać język na wodzy. Nie czuł jednak od niej niechęci, jeśli już to zachowawczą ciekawość. - Mówisz, jakby interesowało cię to co wypada, a co nie. - Również się uśmiechnął. Niewiele o niej wiedział, ale z tego co zdążył wysondować, niespecjalnie musiała przejmować się opinią innych. A już na pewno nie obchodziło jej trzymanie się w społecznie akceptowanych ramach. A może było to była tylko jego projekcja? Radosny grymas opuszczał jego twarz powoli, niespiesznie. Szedł przez chwilę w milczeniu, nie czując potrzeby zapełnienienia ciszy bezsensownym small talkiem. I jego i ją to chyba nie bawiło, a zresztą - po co zachowywać pozory? Poczuł, że jeśli nawiąże się między nimi jakakolwiek nić porozumienia, jej podwaliny będą oparte na konkretach. Wydawała się rzeczowa i małomówna, ale gdy zabierała głos dawała dużo czasu na przetrawienie swoich słów. Bo za każdym razem ukrywała w nich jakieś nieoczywiste znaczenie. Zerknął na nią, ale była pochłonięta wpatrywaniem się ewentualnych zagrożeń. Co mogło oznaczać, że chwilowo nie uważała za takowe bezbronnego mężczyzny. Do głowy przyszło mu kilka głupich pomysłów, pytań, uwag, które jeszcze mogły wszystko zepsuć. Postanowił jednak ugryźć się w język i po prostu zapalił papierosa. Szli w milczeniu przez dłuższy czas w akompaniamencie plusku błota pod stopami. Gdy w końcu się odezwała, uważniej rozejrzał się dookoła. Właśnie mijali ścięte drzewo, obok którego leżał dość duży kamień. Zatrzymał się, po rozpoznał to miejsce. Wiedział, że stąd jest w stanie dojść już do Bonnie. - Chyba nie musisz tracić już na mnie czasu. Wiem, gdzie jestem. Chyba, że chcesz mieć pewność, że po drodze nie porwie mnie żadne licho. Choć wiesz, złego diabli nie biorą. - Uśmiechnął się, czując jak zimny dreszcz przeszywa jego ciało. Temperatura i wilgoć ubrań zwiastowały chorobę, ale póki co nie tym się martwił. - Zaparkowałem przy północnym skraju lasu. Nie wiem, czy ta ulica miała jakąś nazwę. Szczerze mówiąc była to raczej dróżka.
+
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
W pewnym stopniu każdy człowiek był aktorem. Ci, którzy pozostawali całkowicie w zgodzie ze sobą i pozwalali, by kierowały nimi emocje, były w oczach Irvette skrajnymi idiotami, którzy długo na tym świecie nie pożyją. Doceniała wysiłek i delikatną sztukę dyplomacji. Bardzo dobrze czuła się na salonach, gdzie niczego tak naprawdę nie mówiło się wprost. Nic dziwnego, że to tam nauczyła się odczytywać intencje i charakter swoich rozmówców. Díaz również nie mylił się w kwestii jej powściągliwości. Nigdy nie mogła sobie pozwolić na coś więcej niż opanowanie i dziś uważała to już za naturalną i jedyną poprawną postawę, choć zdarzały się chwile, gdy było nieco mniej spięta i zdecydowanie bardziej radosna. -A Ty, jakby nie interesowało Ciebie za bardzo nic. - Odbiła piłeczkę, oczywiście nie sugerując, czy Antonio może ma racje, czy się myli. Intrygowali ją ludzie, którzy tak podchodzili do życia. Wydawał się być mało zainteresowany tym, czy w ogóle z tego bagna wyjdą, czy Irvette nie postanowi go zaatakować lub może wręcz przeciwnie. Ona była bardzo skupiona na otoczeniu, jednocześnie nie tracąc z oka mężczyzny. Całe szczęście, że nie wyrażał tych głupich myśli na głos. Nie lubiła głupoty i wyrażała to dość jasno. Niestety ona nie była w stanie iść w ciszy. Nie tak ją nauczono i choćby miała rozmawiać o pogodzie, to czuła się w obowiązku, by konwersację prowadzić. Choć nie miała na to najmniejszej ochoty. Wolałaby jak najszybciej rozstać się z Hiszpanem. -Skoro poznajesz okolicę, nie jestem Ci już potrzebna. Ta ścieżka prowadzi prosto do północnego skraju, powinieneś sobie poradzić. - Przystanęła, przez chwilę jeszcze wpatrując się uważnie w twarz towarzysza tego dziwnego spaceru. -Do zobaczenia, Antonio. - Pożegnała go z dziwnym przekonaniem, że ich ścieżki jeszcze kiedyś się skrzyżują, po czym aportowała się z tego miejsca z charakterystycznym trzaskiem.
//zt x2
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Antosha Avgust
Wiek : 46
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 185
C. szczególne : mocny rosyjski akcent, niski głos; poważny, nieprzystępny i mało ekspresyjny
Jak tylko przypomniał sobie o grzybach, to zaczął uważniej przyglądać się trawie, bo rzeczywiście tak się zajął droczeniem z Huxleyem i dokazywaniem, że kompletnie przestał zwracać uwagę na to po co tak właściwie tutaj przyszli. - Skąd w tobie nagła pasja do grzybów? - zainteresował się przy okazji, dopiero teraz zadając sobie to pytanie. Przecież to było absolutnie nie w stylu człowieka, od którego wyszło to zaproszenie i nie mógł skojarzyć, w jaki sposób Hux umotywował to, że chce z nim iść do lasu. A może wcale tego nie zrobił, a Antek nie wnikał, tylko poleciał jak na skrzydłach? Pewnie tak było. - No tak, ja pracowity człowiek jestem - śmieszkował dalej, twardo obstając przy historii według której był po prostu Ojcem Wilem, chociaz Huxley słusznie zauważył, że ostatnimi czasy te stworzenia mnożyły się na prawo i lewo; sam Antoszek miał wkrótce paść ofiarą jednej z nich, na szczęście w bardzo niewinny sposób który polegał tylko na byciu miłym dla uczniów, na razie jednak tego nie wiedział, bo ową lekcję dopiero planował na koniec roku. Hux ewidentnie był w formie jeśli chodziło o szkalowanie go i nie dał się nawet poważnym groźbom, dlatego w końcu Antek szturchnął go po prostu w bok, aczkolwiek bardziej zaczepnie niż brutalnie, żeby przypadkiem nie wepchnąć w jakieś krzaki. Kto wie, czy by to przeżył! - O, koniecznie - parsknął na wzmiankę o pomocy z wystrojem; gdyby Hux faktycznie to zrobił, to Antek miałby potem zajęcie do końca życia, czyli sprzątanie i minimalizowanie tego co przyjaciel stworzyłby mu we wnętrzach - Możesz pomóc wybrać coś jak będę oglądał. Jakbyś nudził się - dodał niezobowiązująco, uznając że mimo wszystko razem raźniej załatwiać takie rzeczy. Przekicał potem po kamieniach jak największa pokraka, oczywiście wzbudzając wesołosć Huxleya, a po chwili znaleźli się w zupełnie innym miejscu niż planowali! Na jakichś moczarach czy innych bagnach. - To mi nie wygląda na miejsce do grzybów, ale zobaczyć można - stwierdził, niezbyt przekonany i ruszył przed siebie, zerkając przez ramię czy kompan idzie za nim.
Huxley Williams
Wiek : 45
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 183
C. szczególne : biegające po ciele tatuaże, w pracy przykryte długimi rękawami, chociaż wychodzą na ręce i czasem na szyję | pojedynczy kolczyk szeherezady w uchu
- Pasja? To przecież ty gadałeś mi o tych grzybach za każdym razem gdy się widzieliśmy czy pamiętam jak je tobie zniszczyłem! Po prostu chciałem jakąś przerwać twoje niekończące się wyrzuty! Oczywiście przesadzam, Antek może trzy razy wspomniał o tym incydencie, ale ponieważ zwykle nie mówił kompletnie nic, fakt że powiedział o czymś więcej niż raz, sprawił że aż się poirytowałem i postanowiłem wziąć sprawy w swoje ręce. Parskam śmiechem kiedy prowadzimy kompletnie idiotyczną rozmowę w której to Antek jest ojcem wszystkich wil w okolicy. Faktycznie byłby teraz wyjątkowo zarobionym człowiekiem. Antosza szturcha mnie lekko, ale ja udaję że jest to dramatyczny moment i łapię się za ramię, niby o mało nie upadając. - Masz rację, nie ma co z tobą zadzierać! - żartuję i chichoczę sobie pod nosem. - Jasne, daj znać jak będziesz potrzebował pomocy - mówię już na poważnie, bo może wnętrz mu nie urządzę, ale na pewno będę stać na straży żeby jacyś ludzie nie oskubali go na cenę słysząc twardy akcent! W niesamowicie dobrym humoru, dzięki tragicznym popisom Antoszy, wkraczamy na bagna. - Nie? Myślałem że mają być w wilgotnych miejscach czy coś - zauważam z zastanowieniem i drapię się po głowie. - O patrz drzewo wiggenowe! - mówię uradowany i kompletnie ignorując czy coś jest pod moimi stopami, biegnę by pozbierać sobie jak najwięcej kory. - Na co czekasz? Pomóż mi - pośpieszam Rosjanina, zapominając o jego grzybowej misji. - Zeskrob tego jak najwięcej, wydaje mi się że to też będzie dobre miejsce na tojad - stwierdzam podekscytowany i rozglądam się na prawo i lewo.
______________________
Courage is not living without fear
Courage is being scared to death and doing the right thing anyway
Antosha Avgust
Wiek : 46
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 185
C. szczególne : mocny rosyjski akcent, niski głos; poważny, nieprzystępny i mało ekspresyjny
- O. - powiedział elokwentnie, zbity z tropu usłyszaną odpowiedzią, która jasno wskazywała na to, że Huxley zorganizował grzybobranie d l a n i e g o. Zrobiło mu się miło gdy tak o tym pomyślał, chociaż musiał mocno zignorować wybrzmiewające w głosie mężczyzny oburzenie fakt że zmotywowało go tylko i wyłącznie zirytowanie ględzeniem o grzybach. - To jak zacznę marudzić tobie, że na wczasach dawno nie byłem, to zaprosisz mnie na Malediwy, tak? - wydedukował sprytnie, chociaż gdyby miał gdzieś pojechać, to raczej nie lenić się na plaży, ale to nie miało większego znaczenia, skoro tylko sobie śmieszkowali. Beztroska, wesolutka atmosfera towarzyszyła im aż do momentu w którym dotarli na moczary; kiedy Huxley podekscytował się perspektywą zbierania ziółek do eliksirów, Antek również porzucił jakiejkolwiek nadzieje o spełnieniu marzeń o grzybach, bo po pierwsze stawiał potrzeby przyjaciela na pierwszym miejscu (a przynajmniej się starał), a po drugie miał podejrzenie że na moczarach jest jednak zbyt mokro. Chociaż może się mylił, aż takim ekspertem nie był; rozejrzał się uważnie po podłożu, próbując się rozeznać w sytuacji, ale przerwał gdy Hux zaczął go poganiać. - No już, już - mruknął i ruszył w ślady mężczyzny, zabierając się za skrobanie kory; dostrzegł też wspomniany przez niego tojad nieco dalej, dlatego machnął ręką na znak że idzie tam i przedarł się przez chaszcze do cennej rośliny. Skupiony na zbieraniu, zbyt późno się zorientował, że wszedł niechcący na teren kogoś, komu zdecydowanie się to nie spodobało: trolli rzecznych (bardzo niebezpiecznych). Sięgnął po różdżkę, ale zdążył posłać tylko jedno nędzne zaklęcie zanim oberwał pałką trolla tak, że prawdopodobnie połamany wylądował w podmokłej ziemi i tyle było z jego bitki. - HUXLEY! UCIEKAJ, SĄ TROLLE - zawołał w telegraficznym skrócie i ile sił w płucach (czyli niewiele), przerażony że kiedy trolle rozprawią się z nim, pójdą dalej i trafią na Williamsa, który wzięty z zaskoczenia nie będzie w stanie się bronić. I oberwał po raz kolejny, tym razem kamieniem. Ewidentnie nie miał szczęścia do grzybobrań.
Huxley Williams
Wiek : 45
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 183
C. szczególne : biegające po ciele tatuaże, w pracy przykryte długimi rękawami, chociaż wychodzą na ręce i czasem na szyję | pojedynczy kolczyk szeherezady w uchu
Ponieważ marudzę na Antka nie zauważam, że tam się puszy z zadowolenia nad sobą. Tak samo jak ignoruję fakt, że o ile o grzybach miał w ciągu roku do powiedzenia mnóstwo, teraz wystarczy mu jakieś marne o. No super. Mimo to parskam śmiechem na pytanie o Malediwy i kręcę głową na ten pomysł. - Nie, nie bo jak wyrzuciłem ci jakieś sparciałe grzyby z koszyka, to była moja wina. A to że siedzisz na dupsku zamiast zwiedzać cały kraj, to już nie moja broszka - zauważam, równie sprytnie co wcześniej Antosza, bardzo zasadniczą różnicę. Docieramy na jakieś moczary, a ja nadal jestem przekonany, że to ś w i e t n e miejsce na grzybobranie. Nie to, że kompletnie nie znałem się na grzybach. Ale jak już to tylko i wyłącznie tych, które nadawały się do eliksirów. Okazało się, że to ja jestem bardziej podekscytowany tym wypadem niż Antek, bo znalazłem się w miejscu pełnym świetnych składników! Mój towarzysz już zeskrobał dla mnie korę, wskazuje, że dalej jest tojad, a ja właśnie pakuję sobie do kieszeni asfodelus. Co za przygoda! Już miałem chwalić tą całą wyprawę, ale w tym momencie słyszę jakiś raban w krzakach i okrzyk Antoszy. Zdecydowaną różnicą, o której Antek nie pomyślał, był fakt że ja nigdy nie byłem bezbronny - miałem magię bezróżdżkową. Odwracam się zaalarmowany i od razu biegnę w stronę przyjaciela. Docieram na miejsce w bardzo dramatycznym momencie, bo oto najpierw Avgust dostaje kamieniem, a po chwili troll już go ciągnie za nogę. - Perfossus - krzyczę i wyciągam przed siebie dłoń, myśląc tylko o dobrym wykonaniu zaklęcia, a nie o tym co się wokół mnie rozgrywa. Pod nogą trolla rzecznego pojawia się dwumetrowa dziura, do której wpada stopą, dzięki czemu puszcza przynajmniej Antka. - Erupto ignem - mamroczę, a teraz z dołu wyłaniają się białe, parzące kule od których troll zaczyna się oddalać. I ta chwila mi wystarcza, by w jednej sekundzie teleportować się do nieprzytomnego już Antoszy, a w drugiej już trzymać go mocno pod ramię i jak najszybciej lecieć z nim do Munga. Byleby nie było tak źle jak to wszystko wyglądało. Tylko o tym myślałem dopóki nie znaleźliśmy się w bezpiecznym miejscu.
/zt x2
______________________
Courage is not living without fear
Courage is being scared to death and doing the right thing anyway